9021

Szczegóły
Tytuł 9021
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9021 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Charles Dickens - DAWID COPPERFIELD. TOM PIERWSZY. Powie��. Przek�ad Karoliny Beylin. KSI��KA i WIEDZA -WARSZAWA 1989. Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak. Tytu� orygina�u: The Personal History and Experience of David Copperfield the Younger. Przek�ad por�wnany z orygina�em i poprawiony. Ok�adk� i strony tytu�owe projektowa� JERZY K�PKIEWICZ. Redaktor HANNA ROWI�SKA. (c) Copyright for this Polish edition by Wydawnictwo "Ksi��ka i Wiedza" RSW "Prasa-Ksi��ka-Ruch", Warszawa 1989. ISBN 83-05-11763-4. Charles Dickens (urodzony 7 II 1812) to najwybitniejszy przedstawiciel powie�ci spo�eczno-obyczajowej w Anglii drugiej po�owy XIX wieku. Pocz�tkowo pracowa� jako reporter w dziennikach liberalno-reformatorskich i jako sprawozdawca parlamentarny. Po sukcesie �Klubu Pickwicka" (1836-37, wydanie polskie 1870) zaj�� si� g��wnie tw�rczo�ci� literack�. W ci�gu dwudziestu dziewi�ciu lat napisa� dwadzie�cia dwie powie�ci, z kt�rych najwi�ksz� popularno�ci� cieszy�y si� zawsze: �Oliver Twist" (1838, wydanie polskie 1846), �Nickolas Nickleby" (1839, wydanie polskie 1847), �Ci�kie czasy" (1854, wydanie polskie 1899), �Ma�a Dorrit" (1857, wydanie polskie 1925), �Wielkie nadzieje" (1861, wydanie polskie 1868), cykl �Opowie�ci wigilijnych" (1843-45, wydanie polskie 1879 i 1914) i powie�� autobiograficzna �Dawid Copperfield" (1850, wydanie polskie 1888), zajmuj�ca w dorobku autora miejsce szczeg�lne. Dickens, pisarz niezwykle wra�liwy na niesprawiedliwo�� i krzywd� spo�eczn�, na bezduszno�� praw wobec ubogich, na kartach swoich ksi��ek zostawi� realistyczny, drobiazgowy opis �rodowisk mieszcza�skich i proletariackich, zespolony niekiedy z romantyczn� atmosfer� ba�niowo�ci i liryzmu. By� te� kronikarzem �ycia wsp�czesnego Londynu, portretowa� wyrazi�cie dziwak�w i ekscentryk�w, doskonale operowa� humorem, cz�sto o zabarwieniu satyrycznym. Obok Szekspira uznany zosta� przez �wiat pozaangielski za najlepszego interpretatora duszy angielskiej. Cieszy� si� ogromn� popularno�ci� u swoich wsp�czesnych. Obje�d�a� Angli�, a p�niej i Stany Zjednoczone ze s�ynnymi w�wczas odczytami, podczas kt�rych czyta� fragmenty swoich prac. Kiedy umar� (9 VI 1870), w domach angielskich przywdziano �a�ob�. Rozdzia� pierwszy. Przychodz� na �wiat. Z kartek tej powie�ci oka�e si�, czy bohaterem historii mego �ycia b�d� ja sam, czy te� rola ta przypadnie w udziale komu innemu. Aby rozpocz�� dzieje mego �ycia od samego pocz�tku, oznajmiam, �e urodzi�em si� (jak mi opowiadano i czemu wierz�) pewnego pi�tku o dwunastej w nocy. Zauwa�ono, �e jednocze�nie zegar zacz�� wybija� p�noc, a ja krzycze�. Ze wzgl�du na dzie� i godzin� moich narodzin, nia�ka i kilka rozs�dnych s�siadek, kt�re �ywo interesowa�y si� mn� ju� na d�ugi czas przedtem, zanim mog�em im si� osobi�cie przedstawi� - zawyrokowa�y: po pierwsze, �e b�d� w �yciu nieszcz�liwy; po drugie, �e b�d� widywa� duchy i upiory; oba te dary s� bowiem nieodwo�alnie zwi�zane z nieszcz�snymi dzie�mi obojga p�ci, kt�re przysz�y na �wiat w pi�tek o p�nocy. Nie mam potrzeby m�wi� tu nic o pierwszym punkcie przepowiedni, gdy� niniejsza opowie�� najlepiej wyka�e, czy by�a ona prawdziwa, czy te� fa�szywa. Co do drugiego punktu, mog� jedynie zauwa�y�, �e je�eli nie by�o mi s�dzone korzysta� z tego przeznaczenia we wczesnym bardzo dzieci�stwie, to dotychczas jeszcze nie dozna�em jego skutk�w. Ale nie martwi mnie to bynajmniej i gdyby znalaz� si� kto�, komu dziedzictwo to sprawi�oby przyjemno��, odst�pi�bym mu je z rozkosz�. Urodzi�em si� w czepku, kt�ry og�oszono w gazetach na sprzeda� za nisk� cen� pi�tnastu gwinei. Nie wiem, czy �eglarze odznaczali si� wtedy brakiem pieni�dzy, czy mo�e brakiem wiary i woleli od takiego amuletu pewniejsze kaftany korkowe, wiem tylko, �e zg�osi�a si� jedna zaledwie osoba; w dodatku by� to prawnik, maj�cy kantor wymiany. Ofiarowa� on dwa funty szterlingi got�wk� i tyle� w winie, ale za nic nie chcia� da� wi�cej, by zabezpieczy� si� od utoni�cia. Wobec tego ofert� t� odrzucono - tym bardziej �e biedna moja kochana matka mia�a zamiar wystawi� na sprzeda� swoje w�asne domowe wino. W dziesi�� lat p�niej czepek zosta� rozlosowany mi�dzy pi��dziesi�cioma osobami z s�siedztwa, z kt�rych ka�da zap�aci�a po p� korony, a wygrywaj�cy dop�aca� pi�� szyling�w. By�em obecny przy tej loterii i pami�tam jeszcze to dziwne uczucie, jakie ogarnia�o mnie na my�l, �e w ten spos�b rozporz�dzano si� niejako cz�stk� mego organizmu. Czepek wygra�a, pami�tam to doskonale, stara dama z koszyczkiem w r�ku, kt�ra oci�gaj�c si�, wydobywa�a ze� pi�� szyling�w drobnymi, przy czym brakowa�o dw�ch i p� pensa; usi�owano jej to bezskutecznie wyt�umaczy�, a kosztowa�o to wiele trudu, arytmetyki i czasu. Faktem na d�ugo pami�tnym by�o, �e dama ta rzeczywi�cie nie uton�a, lecz triumfuj�co umar�a we w�asnym ��ku, prze�ywszy lat dziewi��dziesi�t dwa. S�ysza�em, �e najwi�ksz� jej dum� a� do �mierci by�o to, i� nigdy nie znajdowa�a si� w pobli�u wody, z wyj�tkiem jednej przechadzki po mo�cie. A przy herbacie, kt�ra by�a jej ulubionym napojem, lubi�a wyrzeka� cz�sto na bezbo�no�� �eglarzy i innych ludzi "wa��saj�cych" si� po �wiecie. Na pr�no t�umaczono jej, �e r�ne przyjemno�ci, mi�dzy innymi herbat�, nale�y zawdzi�cza� tym w�dr�wkom; powtarza�a swoje z wi�kszym jeszcze naciskiem: "Dajcie mi spok�j z t� w��cz�g�". A wi�c i ja przestan� si� wreszcie b��ka� i wracam do chwili moich narodzin. Urodzi�em si� w Blunderstone, w Suffolk. By�em pogrobowcem. Oczy mego ojca zamkn�y si� na zawsze sze�� miesi�cy przedtem, zanim si� moje otwar�y. Dotychczas jest dla mnie co� dziwnego w tym, �e ojciec m�j nigdy mnie nie widzia�, a jeszcze co� dziwniejszego w niejasnych wspomnieniach mego wczesnego dzieci�stwa, w owym bia�ym pomniku na cmentarzu i w niewypowiedzianym �alu, jaki ogarnia� mnie na my�l, �e le�y tam sam jeden, w ciemn� noc, gdy nasza ma�a bawialnia jest tak mile ogrzana i o�wietlona przez kominek i �wiece; zdawa�o mi si� czasami, �e drzwi naszego domu by�y w okrutny spos�b przed nim zamkni�te i zaryglowane. G�ow� naszej rodziny by�a ciotka mego ojca, a wi�c moja cioteczna babka, o kt�rej b�d� jeszcze p�niej opowiada�. Panna Betsey Trotwood albo panna Betsey, jak j� nazywa�a moja biedna matka w rzadkich momentach, gdy udawa�o jej si� przezwyci�y� sw�j l�k przed t� straszliw� osob�. Wysz�a ona za m�� za cz�owieka m�odszego od niej, bardzo pi�knego, ale nie w znaczeniu przys�owia: "Pi�kna dusza w pi�knym ciele". Podejrzewano go o to, �e bi� pann� Betsey, a raz nawet podczas k��tni o wydatki domowe stara� si� usilnie wyrzuci� j� przez okno z wysoko�ci drugiego pi�tra. Te oznaki nieprzyjemnego usposobienia sprawi�y, �e panna Betsey wyp�aci�a mu pewn� sum� i przy obustronnej zgodzie przeprowadzono rozw�d. Ma��onek pojecha� za te pieni�dze do Indii i tam, wed�ug awanturniczego podania naszej rodziny, widziano go jad�cego na s�oniu w towarzystwie pawiana; mnie si� jednak zdaje, �e musia�a to by� pawianka albo mo�e ksi�niczka hinduska. Po dziesi�ciu latach dosz�a w jaki� spos�b do kraju wiadomo�� o jego �mierci. Jakie wra�enie wywar�a ona na mojej ciotce, nie dowiedziano si� nigdy. Natychmiast bowiem po rozwodzie wr�ci�a do swego panie�skiego nazwiska, kupi�a sobie domek w zapad�ej wiosce nad � morzem i zamieszka�a tam sama ze s�u��c�, prowadz�c odludne i samotne �ycie. Ojciec m�j by� kiedy� podobno jej ulubie�cem, ale obrazi�a si� na niego �miertelnie za to, �e si� o�eni�, jak twierdzi�a, z "woskow� laleczk�". Nie zna�a ona co prawda mojej matki, ale wiedzia�a, �e nie ma jeszcze sko�czonych lat dwudziestu. Ojciec i panna Betsey nie widzieli si� wi�c ju� nigdy w �yciu. Ojciec by� dwa razy starszy od mojej matki, a przy tym s�abego Zdrowia. Umar� w rok po �lubie i jak to ju� wspomnia�em, sze�� miesi�cy przed moim przyj�ciem na �wiat. Tak sta�y sprawy w owo, wybaczcie mi, wa�ne i bogate w wypadki popo�udnie pi�tkowe. Przyznaj� otwarcie, �e nie mog� mie� jednak osobistych wspomnie�, tycz�cych si� owego dnia. Smutna i cierpi�ca siedzia�a matka moja przy ogniu i patrz�c przez �zy w �ar kominka, rozmy�la�a �a�o�nie o losie swoim i osieroconego male�kiego przybysza. Siedzia�a wi�c moja matka przy kominku w owo jasne i wietrzne popo�udnie marcowe, zal�kniona i smutna, pe�na w�tpliwo�ci, czy prze�yje to, co j� czeka, gdy nagle, podni�s�szy oczy i osuszaj�c je chusteczk�, zobaczy�a przez okno dziwn� dam� id�c� przez ogr�d. Matka, rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie, mia�a niezachwiane przeczucie, �e musi to by� panna Betsey. Zachodz�ce s�o�ce rzuca�o swe promienie na dziwn� dam�, kt�ra sztywno i z surowym, jej tylko w�a�ciwym wyrazem twarzy kroczy�a ku drzwiom. Gdy dosz�a ju� do drzwi domu, raz jeszcze dowiod�a swej to�samo�ci. Ojciec m�j bowiem cz�sto opowiada�, �e ciotka prawie nigdy nie zachowuje si� jak zwyk�a �miertelniczka. Teraz wi�c, zamiast poci�gn�� za dzwonek, podesz�a do okna i zagl�daj�c do pokoju, tak mocno przycisn�a do szyby czubek swego nosa, �e wed�ug opowiada� biednej mojej matki, sp�aszczy� si� i zbiela� ca�kowicie. Widok ten tak przerazi� matk�, �e kto wie, czy nie ciotce Betsey zawdzi�czam fakt, i� urodzi�em si� w pi�tek. Matka przera�ona zerwa�a si� z krzes�a i schroni�a w k�cie pod zegarem. Panna Betsey, kt�ra uwa�nie i badawczym spojrzeniem mierzy�a ca�y pok�j, natrafi�a wreszcie i na ni�. Zmarszczy�a brwi i nakaza�a matce, aby jej otworzy�a. Matka otworzy�a drzwi. - Pani Dawidowa Copperfield, jak s�dz�? - spyta�a panna Betsey wnioskuj�c zapewne z �a�obnej sukienki i ze stanu, w jakim znajdowa�a si� moja matka. - Tak - odpowiedzia�a matka l�kliwie. - Jestem panna Trotwood - powiedzia� go��. - My�l�, �e ju� pani o mnie s�ysza�a. Matka odrzek�a, �e mia�a t� przyjemno��, ale sama zdawa�a sobie spraw� z tego, �e nie wida� po niej, aby przyjemno�� ta by�a zbyt wielka. - A wi�c jestem. Matka moja sk�oni�a g�ow� i poprosi�a ciotk� do wn�trza. Wesz�y do ma�ej bawialni, gdy� w du�ym salonie po drugiej stronie korytarza nie by�o ognia. Nie rozpalano go tam od pogrzebu mego ojca. Gdy obie usiad�y, a panna Betsey milcza�a, matka moja, po bezskutecznym nadludzkim wysi�ku powstrzymania �ez, zacz�a p�aka�. - A fe, fe, fe! - zawo�a�a panna Betsey po�piesznie. - Nie trzeba! Nie trzeba! Prosz� ju� raz przesta�! Matka jednak nie us�ucha�a jej; musia�a si� wyp�aka�. - Zdejm czepeczek, dziecko - powiedzia�a panna Betsey. - Niech zobacz�, jak wygl�dasz. Matka by�a zbyt zal�kniona, by nie us�ucha� tego dziwnego ��dania. Zrobi�a, co jej nakazywano, ale r�ce tak jej dr�a�y, �e w�osy (kt�re by�y pi�kne i obfite) rozsypa�y jej si� po policzkach. - Mi�y Bo�e! - zawo�a�a panna Betsey. - Przecie� to jeszcze zupe�ne dziecko! Matka moja bezsprzecznie, nawet na sw�j wiek, wygl�da�a wyj�tkowo m�odo; tote� spu�ci�a g�ow�, biedactwo, jak gdyby to by�a jej wina, i powiedzia�a z westchnieniem, �e obawia si� bardzo, �e jest dziecinn� wdow� i �e b�dzie tylko dziecinn� matk�, je�li w og�le prze�yje. W czasie kr�tkiej pauzy, kt�ra potem nast�pi�a, zdawa�o si� matce, �e panna Betsey pog�adzi�a jej w�osy, i to gestem bynajmniej nie szorstkim. Ale wzni�s�szy pe�ne nie�mia�ej nadziei spojrzenie na t� kobiet�, ujrza�a j� siedz�c� sztywno, z r�koma splecionymi na kolanach, z nogami opartymi o krat� kominka, ponuro patrz�c� w ogie�. - Na mi�o�� bosk� - przem�wi�a nagle panna Betsey. - Dlaczego w�a�ciwie "Wronie gniazdo"? - Pani ma na my�li ten folwark? - spyta�a matka. - "Kucharzewo" by�oby na przyk�ad o wiele odpowiedniejsze, gdyby jedno z was przynajmniej mia�o odrobin� zmys�u praktycznego! - Nazw� t� wybra� pan Copperfield - odrzek�a matka. - Kiedy�my si� tu wprowadzili, cieszy� si�, �e naoko�o domu s� wronie gniazda. Wiatr wieczorny hucza� tak g�o�no w ga��ziach starych lip rosn�cych na ko�cu ogrodu, �e matka i panna Betsey mimo woli spojrza�y w tamt� stron�. Gdy stare drzewa pochyla�y si� ku sobie, jak olbrzymy szepc�ce o tajemnych sprawach, a potem rozlatywa�y trz�s�c ramionami, jak gdyby zwierzone im wiadomo�ci wprawi�y je w wielki niepok�j, wtedy str�cone gniazda wronie z szelestem pada�y na ziemi�. - Gdzie s� te ptaki? - spyta�a panna Betsey. - ...Co? - matka my�la�a ju� o czym innym. - No, wrony, co si� z nimi sta�o? - spyta�a panna Betsey. - Nigdy ich nie by�o, od czasu, jak tu mieszkamy - powiedzia�a moja matka. - My�leli�my, to jest, pan Copperfield my�la�, �e tu jest ca�a osada wronia, ale gniazda by�y bardzo stare i ju� dawno opuszczone przez ptaki. - Po tym poznaj� od razu Dawida Copperfielda! - zawo�a�a panna Betsey. - Nazywa posiad�o�� "Wronim gniazdem" nie maj�c w pobli�u ani jednej wrony i wierzy na s�owo, �e s� wrony, na widok samych gniazd! - Pan Copperfield nie �yje - rzek�a matka. - I je�eli pani o�miela si� m�wi� o nim nie�yczliwie, to... Zdaje si�, �e moja biedna droga matka nagle poczu�a w sobie odwag�, konieczn� do gwa�townego wyst�pienia przeciw ciotce, nie zwa�aj�c na to, �e ta mog�a j� przewr�ci� jednym palcem. Ale ten wybuch energii trwa� tylko chwilk� i matka, zerwawszy si� z krzes�a, opad�a na nie natychmiast z powrotem, wyczerpana i s�abiutka. Kiedy oprzytomnia�a, albo te� gdy panna Betsey ocuci�a j�, mniejsza, jak to tam by�o, zobaczy�a ciotk� stoj�c� przy oknie. Zmierzch przeszed� ju� w mrok zupe�ny i obie kobiety, cho� i tak widzia�y si� niewyra�nie, nie mog�yby si� widzie� wcale, gdyby nie ogie� na kominku. - A wi�c - powiedzia�a panna Betsey, wracaj�c na miejsce po obejrzeniu okolicy przez okno - kiedy si� pani spodziewa? - Dr�� ca�a - szepn�a moja matka. - Nie wiem, co to b�dzie. Ja z pewno�ci� umr�. - Ale� sk�d! - zawo�a�a panna Betsey. - Trzeba si� napi� herbaty. - O Bo�e, m�j Bo�e, czy pani my�li, �e to mi mo�e pom�c?! - zawo�a�a bezradnie matka. - Z pewno�ci� - odrzek�a panna Betsey. - To wszystko s� przecie� tylko urojenia. Jak nazywasz twoj� dziewczyn�? - Nie wiem, czy to b�dzie dziewczyna, prosz� pani - powiedzia�a moja matka naiwnie. - Bo�e, zmi�uj si� nad tym dzieckiem! - krzykn�a panna Betsey. - Ja nie o tym my�la�am, pytam o s�u��c�! - Peggotty - powiedzia�a matka. - Peggotty! - powt�rzy�a panna Betsey z pewnym oburzeniem. - Ale� dziecko, czy naprawd� przypuszczasz, �e jest na �wiecie istota nale��ca do ko�cio�a chrze�cija�skiego i nosz�ca imi� Peggotty? - To jej nazwisko - odpowiedzia�a matka s�abym g�osem. - Pan Copperfield wo�a� na ni� tak, bo ma to samo imi� co ja. - Peggotty! - zawo�a�a panna Betsey otwieraj�c drzwi. - Herbaty! Twojej pani jest troch� s�abo! A nie grzeb si� tam! Po wydaniu tego rozkazu takim tonem, jak gdyby w tym domu, od pocz�tku jego istnienia, by�a uznanym autorytetem, i po wyjrzeniu na korytarz, dok�d zdumiona Peggotty wybieg�a ze �wiec� w r�ku na d�wi�k obcego g�osu, panna Betsey zatrzasn�a znowu drzwi i usiad�a na swoim miejscu. Opar�a nogi o krat� kominka, zebra�a fa�dy sukni i splot�a r�ce na kolanach. - Wspomnia�a� o tym, �e to mo�e by� dziewczynka - powiedzia�a panna Betsey. - Nie w�tpi� wcale, �e to b�dzie dziewczynka. Mam przeczucie, �e musi to by� dziewczynka. A wi�c, dziecko, z chwil� przyj�cia na �wiat tej dziewczynki... - A mo�e ch�opca... - odwa�y�a si� wtr�ci� moja matka. - Powiedzia�am przecie�, �e mam przeczucie, �e to b�dzie dziewczynka - odpowiedzia�a panna Betsey. - Prosz� mi si� nie sprzeciwia�. Z chwil� urodzenia tej dziewczynki stan� si� jej przyjaci�k�. Chc� by� jej chrzestn� matk� i prosz�, aby j� nazwa� Betsey Trotwood Copperfield. W �yciu tej Betsey Trotwood nie b�dzie �adnych b��d�w. Jej uczuciami nie wolno b�dzie igra�; biedne stworzenie! Trzeba j� dobrze wychowa� i strzec jej, by w g�upi spos�b nie darowa�a swego zaufania komu�, kto na to nie zas�uguje. O to ju� ja si� postaram. Po ka�dym zdaniu panna Betsey potrz�sa�a g�ow�, jak gdyby budzi�y si� w niej stare krzywdy, o kt�rych chcia�aby zapomnie�. Tak si� przynajmniej zdawa�o mojej matce, przygl�daj�cej si� pannie Betsey w migotliwym �wietle kominka. -Ale biedna matka moja zbyt by�a onie�mielona obecno�ci� ciotki, zbyt zaniepokojona swym po�o�eniem, zbyt przygn�biona i rozdra�niona zarazem, by m�c w danej chwili mie� o czym� jasny s�d. - Czy Dawid by� dla ciebie dobry, dziecko? - spyta�a panna Betsey po chwili milczenia. - Byli�cie szcz�liwi? - Byli�my bardzo szcz�liwi - odpar�a matka - pan Copperfield by� dla mnie za dobry. - Pewnie ci� rozpieszcza�? - spyta�a panna Betsey. - Dopiero teraz, gdy jestem sama jedna na tym wielkim �wiecie, widz�, �e chyba mnie rozpieszcza� - westchn�a moja matka. - Tylko prosz� nie p�aka�! - zawo�a�a panna Betsey. - Nie pasowali�cie do siebie i tak, moje dziecko, je�eli w og�le na �wiecie mog� istnie� dwie pasuj�ce do siebie istoty! By�a� sierot�, prawda? - Tak. - Guwernantk�? - By�am wychowawczyni� ma�ych dzieci w jednym domu, do kt�rego pan Copperfield cz�sto przyje�d�a� z wizyt�. Pan Copperfield by� dla mnie bardzo mi�y, wy�wiadczy� mi wiele przys�ug, wreszcie o�wiadczy� si�, przyj�am go i pobrali�my si� - powiedzia�a moja matka po prostu. - Biedne dziecko! - wym�wi�a na wp� do siebie panna Betsey w zamy�leniu, patrz�c w ogie�. - Czy umiesz co� robi�? - Nie rozumiem, prosz� pani - zapyta�a moja matka zal�kniona. - Na przyk�ad prowadzi� gospodarstwo - powiedzia�a panna Betsey. - Obawiam si�, �e nie bardzo - odpar�a moja matka. - W ka�dym razie nie tak dobrze, jak bym tego pragn�a. Ale pan Copperfield uczy� mnie... - Sam si� du�o zna� na tym - wtr�ci�a panna Betsey. - Zdaje si�, �e by�abym si� jednak nauczy�a, bo by�am ch�tna, a on bardzo cierpliwy. Gdyby nie to straszne nieszcz�cie, ta jego �mier�... - tu matka moja nie mog�a ju� dalej m�wi�. - No dobrze, ju� dobrze - powiedzia�a panna Betsey. - Prowadzi�am dok�adnie ksi��k� rachunkow� i co wiecz�r sprawdza�am j� z panem Copperfieldem... -wyszlocha�a matka w nowym przyp�ywie �alu. - I mo�e pani by� pewna, �e nigdy z tego powodu nie by�o mi�dzy nami sprzeczek, tylko czasem pan Copperfield zarzuca� mym tr�jkom i pi�tkom, �e s� za bardzo do siebie podobne, a si�demkom i dziewi�tkom, �e maj� niepotrzebne zakr�tasy... - wyj�ka�a moja matka ju� z wielkim p�aczem. - Z pewno�ci� si� rozchorujesz - przem�wi�a panna Betsey - a nie b�dzie to dobre ani dla ciebie, ani dla mojej ma�ej chrze�niaczki. Trzeba ju� przesta�. Do�� tych p�acz�w! Ten argument uspokoi� jako� moj� biedn� matk�, chocia� czu�a si� coraz gorzej. Nast�pi�a d�u�sza cisza, przerywana pomrukami panny Betsey, gdy opiera�a nogi o krat� kominka. - S�ysza�am, �e Dawid zapewni� ci do�ywotni� rent� - powiedzia�a panna Betsey po chwili. - Jak�e ci� zabezpieczy�? - Pan Copperfield - odpar�a moja matka z wysi�kiem - by� tak przezorny i dobry, �e zapewni� mi udzia� w cz�ci tego kapita�u. - Ile? - spyta�a panna Betsey. - Sto pi�� funt�w rocznie - odrzek�a moja matka. - M�g� zrobi� gorzej - wtr�ci�a ciotka. Wyraz ten odpowiada� sytuacji: matce bowiem zrobi�o si� o tyle gorzej, �e Peggotty, kt�ra wesz�a w�a�nie z herbat� na tacy i �wiec� w r�ku, natychmiast zauwa�y�a zmian� na jej twarzy; zauwa�y�aby j� z pewno�ci� i panna Betsey, gdyby w pokoju by�o ja�niej. Peggotty zaprowadzi�a j� szybko na g�r� do sypialni i natychmiast wys�a�a Hama, swego bratanka - kt�ry na wszelki wypadek, w tajemnicy przed moj� matk�, od kilku dni ju� nocowa� w domu - po doktora i akuszerk�. Te sprzymierzone si�y, przybywszy po up�ywie kilku minut, by�y ogromnie zdziwione, zastaj�c w bawialni przed kominkiem nieznajom� dziwn� dam� z kapeluszem przewieszonym przez lewe rami� i z uszami zatkanymi wat�. Poniewa� Peggotty nic o niej nie wiedzia�a, a matka moja nie zd��y�a nic opowiedzie�, posta� ta by�a prawdziw� zagadk� w ma�ej bawialni; fakt, �e woreczek mia�a pe�en waty, kt�rej du�e ilo�ci wpycha�a sobie do uszu, nic nie ujmowa� z jej niesamowitej powagi. Lekarz, kt�ry by� ju� na g�rze i znowu zszed� na d�, przekonawszy si�, �e b�dzie musia� sp�dzi� d�ugie godziny sam na sam z ow� nieznajom� dam�, stara� si� by� dla niej mi�y i uprzejmy. By� on naj�agodniejszym i najcichszym osobnikiem swojej p�ci. Stara� si� zajmowa� sob� jak najmniej miejsca. Chodzi� tak cichutko, jak duch w Hamlecie, tylko nieco wolniej, przechyla� g�ow� na rami�, po cz�ci ze skromnej pogardy dla samego siebie, po cz�ci ze skromnego pos�usze�stwa wobec innych. Nie tylko nie potrafi�by krzykn�� na psa, ale nawet na w�ciek�ego psa nie podni�s�by g�osu. Najwy�ej m�g�by �agodnie udzieli� mu napomnienia, mo�e tylko po�ow� lub male�k� cz�stk� napomnienia, gdy� m�wi� jeszcze wolniej, ni� chodzi�. Nie potrafi� by� gwa�towny ani brutalny. Spojrza� wi�c pan Chillip przyja�nie na moj� ciotk�; przechylaj�c g�ow� na bok, z�o�y� jej grzeczny uk�on i dotkn�wszy swego lewego ucha spyta�, czyni�c aluzj� do tkwi�cej tam waty: - Prawdopodobnie miejscowe zapalenie, szanowna pani? - Co takiego? - spyta�a moja ciotka, usuwaj�c wat� z jednego ucha jak korek z butelki. Pan Chillip by� tak przera�ony ostrym tonem tego zapytania, �e jak to potem opowiada� mojej matce, cudem nie straci� przytomno�ci. Powt�rzy� jednak ze s�odycz�: - Jakie� miejscowe zapalenie, szanowna pani? - Bzdury! - odrzek�a ciotka, zakorkowuj�c ucho z powrotem. Nic innego wi�c nie pozostawa�o panu Chillipowi, jak siedzie� w milczeniu, pokornie spogl�daj�c na ciotk� patrz�c� w ogie�, tak d�ugo, a� go nie zawezwano na g�r�. Powr�ci� znowu do bawialni. - No? - spyta�a ciotka usuwaj�c wat� z ucha zwr�conego ku lekarzowi. - C�, szanowna pani, kroczymy, kroczymy z wolna naprz�d - odpowiedzia� pan Chillip. - E... e... eh - za�piewa�a pogardliwie ciotka i znowu zakorkowa�a ucho. W g��bi duszy pan Chillip by� niezmiernie, jak to potem mojej matce opowiada�, oburzony takim post�powaniem. Ale pomimo to siedzia� spokojnie przez dwie godziny, patrz�c na ciotk� spogl�daj�c� w ogie�, tak d�ugo, p�ki go znowu nie wywo�ano. Po chwili wr�ci� na swoje miejsce. - No, co? - spyta�a ciotka, znowu usuwaj�c wat� z bli�szego ucha. - C�, szanowna pani, kroczymy z wolna naprz�d. - O... o... och - zawo�a�a ciotka tak lekcewa��co, �e pan Chillip nie m�g� tego znie��. Tego ju� by�o za wiele. Wola� ju� raczej wyj�� i czeka� na schodach w ciemno�ciach i w przeci�gu, a� go znowu zawezw� na g�r�. Ham Peggotty, ucze� szko�y ludowej i prawdziwy prymus w nauce katechizmu, a wi�c �wiadek wiarygodny, opowiada� nazajutrz, �e kiedy po godzinie zajrza� przypadkowo do bawialni, zosta� schwytany przez pann� Betsey biegaj�c� z ha�asem z k�ta w k�t, zanim zd��y� umkn��. Z g�ry dochodzi�y g�osy i kroki, kt�rych widocznie wata nie by�a w stanie zag�uszy�, gdy� ciotka wpad�a w szalone rozdra�nienie i stara�a si� je wy�adowa� na ch�opcu. Biegaj�c tam i z powrotem ci�gn�a sw� ofiar� za sob�, trzymaj�c j� za ko�nierz, trz�s�c nim (jak gdyby za�y� zbyt wielk� doz� opium), targaj�c go za w�osy, zatykaj�c mu uszy wat�, jak gdyby to by�y jej w�asne uszy, szarpi�c na nim bielizn�, s�owem, zn�caj�c si� w okropny spos�b. Zeznanie to potwierdzi�a te� ciotka Hama, kt�ra zobaczy�a go o wp� do dwunastej w nocy, wkr�tce po jego wyswobodzeniu si� z r�k panny Betsey, i za�wiadczy�a, �e by� w tej chwili r�wnie czerwony jak ja natychmiast po przyj�ciu na �wiat. �agodny pan Chillip nie potrafi� nikomu robi� wym�wek, a c� dopiero w takiej chwili. Wkroczy� wi�c do bawialni, gdy tylko zdo�a� si� uwolni� od swych zaj��, i przem�wi� do mej ciotki najczulszym ze swych g�osik�w: - Szanowna pani, jestem szcz�liwy, �e mog� pani powinszowa�. - Czego? - zawo�a�a ciotka ostrym tonem. Pan Chillip znowu przerazi� si� tego gro�nego sposobu przemawiania, ale pomimo to sk�oni� si� wytwornie i u�miechn�� do ciotki, by j� u�agodzi�. - Na mi�o�� bosk�! - wrzasn�a niecierpliwie ciotka. - C� to za straszny cz�owiek! Czy� nie umie gada�? - Niech si� szanowna pani uspokoi, droga pani - przem�wi� pan Chillip �agodnym g�osem. - Nie ma ju� teraz powod�w do obawy. Zapewniam szanown� pani�. Wszyscy uwa�ali to za cud, �e ciotka nie potrz�sn�a panem Chillipem, aby z niego wytrz�sn�� to, co jej mia� do powiedzenia; potrz�sn�a tylko swoj� w�asn� g�ow�, ale w spos�b, kt�ry odebra� mu ca�� otuch�. - A wi�c, szanowna pani - ci�gn�� pan Chillip, gdy tylko nabra� odrobink� odwagi - ciesz� si�, �e mog� pani powinszowa�. Wszystko ju� sko�czone, i to bardzo szcz�liwie sko�czone. W ci�gu pi�ciu minut, potrzebnych panu Chillipowi do wym�wienia tego zdania, panna Betsey przygl�da�a mu si� uporczywie. - Jak�e� si� ona miewa? - spyta�a ciotka, krzy�uj�c na piersiach ramiona z ko�ysz�cym si� na jednym z nich kapeluszem. - Mam nadziej�, szanowna pani, �e wkr�tce b�dzie si� czu�a doskonale - odrzek� pan Chillip. - Tak dobrze, oczywi�cie, jak mo�e si� czu� m�oda matka w tak smutnych warunkach rodzinnych. Nie ma �adnych przeszk�d wed�ug mnie, aby szanowna pani j� odwiedzi�a. Mo�e jej to tylko dobrze zrobi�. - Ale ona, jak�e si� ona miewa? - spyta�a ciotka ostro. Pan Chillip przechyli� g�ow� jeszcze bardziej na bok i przygl�da� si� ciotce jak oswojony ptaszek. - A dziecko! - powiedzia�a ciotka. - Jak�e si� ona miewa? - Szanowna pani - odrzek� pan Chillip - my�la�em, �e pani ju� wie. To ch�opiec. Ciotka moja nie wym�wi�a ani jednego s�owa; chwyci�a za wst��ki kapelusza, jak gdyby mia�a zamiar rzuci� go na g�ow� pana Chillipa, wcisn�a go jednak na w�asn� g�ow�, wysz�a i nigdy wi�cej tu nie wr�ci�a. Znik�a jak rozgniewana wr�ka albo jak jeden z tych duch�w, kt�re wed�ug wierze� ludowych przeznaczone mi by�o widywa�, i nie pokaza�a si� wi�cej. Le�a�em w ko�ysce, matka moja w ��ku, a male�ka Betsey Trotwood Copperfield odesz�a na zawsze w krain� marze� i cienia, w �w kraj straszliwy, kt�ry dopiero niedawno dane mi by�o przew�drowa�. �wiat�o za oknem naszego pokoju o�wietla�o ziemski cel wszystkich pielgrzymek ludzkich i wzg�rek kryj�cy prochy tego, bez kt�rego nie by�oby mnie na tym �wiecie. Rozdzia� drugi. Zaczynam obserwowa�. Gdy spojrz� daleko w przesz�o�� na puste karty mego dzieci�stwa, pierwszymi przedmiotami, kt�re przybieraj� wyra�n� posta�, s� matka moja i Peggotty. Matka ma pi�kne bujne w�osy i dziewcz�c� figur�; Peggotty nie ma wcale figury, ale za to oczy tak ciemne, �e rzucaj� cie� na ca�� twarz, a policzki i ramiona tak twarde i czerwone, �e nie dziwi�bym si� wcale, gdyby ptaki przez pomy�k� wzi�y je za jab�ka. Widz� je obie, jak pochylaj� si� lub kl�kaj� na pod�odze, aby ochrania� moje pierwsze chwiejne kroki; mam niejasne wspomnienie chwili, w kt�rej chwyta�em si� palca Peggotty, szorstkiego od uk�u� ig�� jak tarka kuchenna. By� mo�e tak mi si� tylko zdaje, ale mam wra�enie, �e pami�� ludzka si�ga o wiele dalej, ni� przypuszczamy, i �e wspomnienia z bardzo dawnego dzieci�stwa odznaczaj� si� niezwyk�� dok�adno�ci� i prawd�. Zdaje mi si� te�, �e doro�li, obdarzeni zdolno�ciami obserwacyjnymi, odznaczaj� si� tym talentem ju� w czasach wczesnego dzieci�stwa; ludzie tacy obdarzeni s� przy tym bezpo�rednio�ci�, �agodno�ci� i �wie�o�ci� charakteru. Zdawa� by si� mog�o, �e za bardzo odbiegam od przedmiotu czyni�c te uwagi, ale chcia�bym si� podzieli� z czytelnikiem wiadomo�ciami, kt�re sam naby�em drog� do�wiadczenia. A wi�c, gdy spojrz�, jak to ju� m�wi�em, na pust� kart� mojego dzieci�stwa, pierwszymi postaciami, kt�re wyst�puj� ku mnie z chaosu przedmiot�w, s� matka moja i Peggotty. C� jeszcze m�g�bym sobie przypomnie�? Niech�e si� chwil� namy�l�. Z mrok�w przesz�o�ci wychyla si� ku mnie nasz dom, dobrze mi znany od najwcze�niejszego dzieci�stwa. Na dole znajduje si� kuchnia Peggotty, z kt�rej drzwi prowadz� wprost na podw�rze; tam, na �rodku, na wysokim palu stoi go��bnik bez go��bi, w k�cie du�a psia buda bez psa, ca�e podw�rze pe�ne jest ptactwa, kt�re wydaje mi si� olbrzymie, gdy spogl�da ku mnie gro�nie lub szyderczo. Jest tam kogut, kt�ry podfruwa na s�up, gdy chce zapia�, i w szczeg�lny spos�b przygl�da si� mnie, wygl�daj�cemu przez okno kuchni. W nocy �ni� o g�siach, tak jak m�g�by �ni� o lwach cz�owiek �yj�cy �r�d dzikich bestii. A oto d�ugi korytarz (jak�e niesko�czenie dla mnie olbrzymi) prowadzi z kuchni do frontowego wej�cia. W korytarzu s� drzwi do ciemnej spi�arni, obok kt�rych przebiega si� p�dem wieczorem, gdy� nie wiadomo, co kryje si� za beczu�kami, garnkami i starymi imbryczkami, w st�ch�ym powietrzu przepe�nionym mieszan� woni� myd�a, konserw, pieprzu, �wiec i kawy. Dalej mieszcz� si� dwie bawialnie; jedna, w kt�rej przesiadujemy co wiecz�r, matka, ja i Peggotty (gdy� Peggotty stale dotrzymuje nam towarzystwa, gdy sko�czy robot� i gdy jeste�my sami), i druga - salon, w kt�rym siadujemy w niedziel�, bardziej elegancki, ale nie tak przytulny. Mnie wydaje si� ten pok�j specjalnie smutny, bo kiedy�, prawdopodobnie ju� bardzo dawno temu, opowiada�a mi Peggotty o pogrzebie mego ojca i zebranym tam �a�obnym orszaku. W niedziel� wieczorem matka czyta mnie i Peggotty o wskrzeszeniu �azarza i potem boj� si� tak okropnie, �e musz� mnie podnosi� z ��ka i przez okno sypialni pokazywa� cichy cmentarz, na kt�rym w mogi�ach �pi� umarli przy uroczystym �wietle ksi�yca. Dotychczas nie zdarzy�o mi si� widzie� nic bardziej zielonego ni� trawa na tym cmentarzu, nic bardziej cienistego ni� jego drzewa i nic cichszego ni� jego nagrobki; pas� si� tam owieczki, kt�rym przygl�dam si� rano, kl�cz�c w ��eczku obok sypialni matki. Widz� r�ane �wiat�o ranka padaj�ce na zegar s�oneczny i my�l� sobie: "Czy zegar s�oneczny jest zadowolony, �e mo�e znowu wskazywa� godziny"? W ko�ciele mamy swoj� �awk�. Jak�e wysok� ma por�cz! Tu� obok jest okno, przez kt�re wida� nasz dom. Peggotty podczas nabo�e�stwa cz�sto rzuca w tamt� stron� spojrzenia, �eby si� przekona�, czy si� nie pali lub czy nie ma z�odziei. Cho� oczy Peggotty w�druj� po ca�ym ko�ciele, jest jednak bardzo z�a, gdy ja zaczynam si� rozgl�da�, i daje mi znaki, abym patrzy� na pastora. Pastor wydaje mi si� jednak dziwny w swym bia�ym stroju; nie patrz� na niego, gdy� boj� si�, �eby nie przerwa� nabo�e�stwa i nie zapyta�, dlaczego mu si� tak przygl�dam. Ziewanie jest okropnym zaj�ciem, ale co� przecie� musz� robi�. Patrz� na matk�, lecz ona udaje, �e mnie nie widzi. W bocznej nawie dostrzegam jakiego� ch�opca, kt�ry robi do mnie miny. �wiat�o pada przez otwarte drzwi do przedsionka i widz� tam zab��kan� owieczk�. Nie mam tu na my�li grzesznika, ale zwyk�e jagni�tko, kt�re nie mo�e si� zdecydowa�, czy wej�� do ko�cio�a. Czuj�, �e je�li b�d� mu si� d�u�ej przygl�da�, nie opr� si� pokusie przem�wienia na g�os; a wtedy co si� ze mn� stanie? Patrz� na tablice pami�tkowe na �cianach i pr�buj� sobie wyobrazi� pana Bodgersa zmar�ego w tej parafii, przedstawi� sobie, co te� czu� pan Bodgers, gdy nawiedzi�a go ci�ka choroba, a doktorzy nie mogli nic poradzi�. Bardzo chcia�bym wiedzie�, czy wzywano te� na pr�no pana doktora Chillipa, a je�li tak, czy jest mu przyjemnie przypomina� sobie ten wypadek co tydzie�. Po obejrzeniu pana Chillipa w jego od�wi�tnym krawacie, przenosz� wzrok na o�tarz i zastanawiam si� nad tym, jaka to by�aby �wietna twierdza do zabawy w wojn� i jak by mo�na by�o przeciwnikowi wdzieraj�cemu si� na schodki rzuci� na g�ow� aksamitn� poduszk�. Tymczasem powieki moje opadaj�, jeszcze chwil� zdaje mi si�, �e s�ysz� w upale senny �piew pastora, potem ju� nic nie s�ysz�; na wp� martwy wal� si� z krzes�a wprost w ramiona Peggotty, kt�ra mnie wynosi z ko�cio�a. Teraz widz� nasz dom; przez szeroko otwarte okna sypialni wpada �agodne powietrze, a zniszczone gniazda wronie zwieszaj� si� z ga��zi starych lip na ko�cu ogrodu. Pami�tam w sadzie, po�o�onym za podw�rzem z pustym go��bnikiem i bud� bez psa, p�ot z furtk� i drzewa pe�ne owoc�w, dojrza�ych i pi�kniejszych ni� w innych sadach. Matka zbiera owoce do koszyka, a ja stoj�, spogl�dam ukradkiem w stron� agrestu i staram si� mie� oboj�tny wyraz twarzy. Potem zrywa si� wielki wicher i nagle lato ucieka, w szarawym �wietle zimowym bawimy si� r�wnie� doskonale i ta�czymy z matk� w bawialni. A kiedy matce zabraknie tchu i pada zdyszana na fotel, przygl�dam si� jej, jak nawija na palec swe l�ni�ce loki, i wiem lepiej ni� ktokolwiek inny, jak bardzo si� cieszy, �e jest m�oda i �liczna. Takie s� moje najwcze�niejsze wspomnienia. ��czy si� z nimi jeszcze uczucie obawy, jak� oboje z matk� czuli�my przed Peggotty, kt�rej s�uchali�my we wszystkim. Pewnego wieczora siedzia�em sam z Peggotty w bawialni przy kominku. Czyta�em jej ksi��k� o krokodylach. Nie wiem, czy czyta�em tak wyra�nie, czy te� biedactwo mia�o specjalne zami�owanie do takich historii, do�� �e gdy sko�czy�em, Peggotty mia�a mgliste wyobra�enie, �e krokodyle s� rodzajem jarzyny. Mia�em ju� do�� czytania i by�em �miertelnie senny, ale poniewa� w drodze wyj�tku uzyska�em pozwolenie czekania na powr�t mamy z wizyty u s�siad�w, wola�bym raczej na miejscu wyzion�� ducha, ni� p�j�� przedtem do ��ka. Senno�� moja dosz�a ju� do tego punktu, �e Peggotty zdawa�a si� w oczach moich wyd�u�a� i rosn�� do niebywa�ych rozmiar�w. Podnosz� powieki palcami, staram si� przygl�da� Peggotty spokojnie siedz�cej nad robot�: widz� ma�y kawa�eczek wosku, kt�rym smaruje nitk�, stary i zu�yty domek, kryty s�omianym daszkiem, w kt�rym mieszka centymetr, szkatu�k� do rob�t z wysuwan� pokrywk� i namalowanym widokiem katedry �wi�tego Paw�a (z r�ow� kopu��), wreszcie mosi�ny naparstek na jej palcu i j� sam�, kt�ra wydaje mi si� urocza. Jestem tak senny, �e zasn� natychmiast, je�li na chwil� bodaj przestan� patrze� na kt�ry� z tych przedmiot�w. - Peggotty! - pytam nagle. - Mia�a� ju� kiedy� m�a? - Bo�e m�j, Davy! - wo�a Peggotty. - Sk�d�e ci nagle przysz�o na my�l ma��e�stwo? I pytanie jej brzmi takim wzburzeniem, �e a� zaczyna mnie to �mieszy�. Przerywa robot� i patrzy na mnie, trzymaj�c nad g�ow� ig�� z wypr�on� nitk�. - Ale powiedz naprawd�, mia�a� ju� kiedy� m�a? - powtarzam. - Przecie� jeste� tak� pi�kn� kobiet�! Jej uroda wydawa�a mi si� co prawda odmienna od urody mej matki, w innym nieco stylu, mimo to uwa�a�em j� w tej chwili za sko�czon� pi�kno��. W naszym salonie sta� podn�ek z p�sowego aksamitu, na kt�rym matka moja wymalowa�a bukiecik kwiat�w. Ot� kolor tego podn�ka i barwa twarzy Peggotty wydawa�y mi si� zupe�nie jednakowe; podn�ek by� co prawda g�adki, a policzki Peggotty szorstkie, ale to przecie� nieznaczna r�nica. - Ja, pi�kna, Davy? - zawo�a�a Peggotty. - Na szcz�cie nie, m�j ch�opcze! Ale sk�d ci przysz�o ma��e�stwo do g�owy? - Nie wiem! Ale prawda, �e nie wolno mie� naraz wi�cej ni� jednego m�a? Wolno, Peggotty? - Naturalnie, �e nie - odrzek�a Peggotty stanowczo. - Ale jak si� wychodzi za kogo� za m��, a ten kto� umrze, to czy mo�na wyj�� za innego? Mo�na, Peggotty? - Mo�na - odpar�a - je�eli si� ma na to ochot�. Zale�y, jak kto uwa�a. - A jak ty uwa�asz, Peggotty? - spyta�em. Patrzy�em przy tym na Peggotty z zaciekawieniem, gdy� ona przygl�da�a mi si� tak badawczo. - Ja uwa�am - odpar�a Peggotty po kr�tkim wahaniu, odwracaj�c ode mnie spojrzenie i bior�c si� znowu do roboty - uwa�am tylko to, �e nie by�am nigdy zam�na, i spodziewam si�, �e nigdy nie b�d�. To wszystko, co ci mog� powiedzie�. - Ale nie gniewasz si� na mnie, prawda? - spyta�em po chwili milczenia. S�dzi�em po jej kr�tkiej, gwa�townej odpowiedzi, �e jest na mnie rozgniewana; ale myli�em si�. Peggotty od�o�y�a robot� (by�a to jej po�czocha) i rozwar�szy ramiona przycisn�a do siebie z ca�ych si� moj� k�dzierzaw� g��wk�. Musia� to by� mocny u�cisk, zwykle bowiem, z powodu tuszy, przy ka�dym wysi�ku odrywa�y jej si� guziki od stanika. Tym razem za�, gdy mnie do siebie tuli�a, dwa potoczy�y si� a� na drugi koniec pokoju. - No, teraz opowiedz mi co� jeszcze o twoich "korkondylach" - powiedzia�a Peggotty, kt�ra nie mog�a zapami�ta� tej nazwy. - Bardzo ch�tnie pos�ucham. Nie mog�em co prawda zrozumie�, sk�d nagle Peggotty nabra�a takiej ochoty do krokodyli. Ale mimo to wr�ci�em do tych potwor�w ze �wie�ym zapa�em. Wygrzewali�my ich jajka na s�o�cu, uciekali�my przed nimi, mylili�my po�cig, kr�c�c si� w k�ko, czego one dzi�ki swej budowie nie mog� czyni�; doganiali�my je w wodzie, ciskaj�c im w paszcze zaostrzone pale; przynajmniej ja; co do udzia�u Peggotty mia�em powa�ne w�tpliwo�ci, gdy� siedzia�a zamy�lona, machinalnie k�uj�c ig�� sw� twarz lub r�ce. Wyczerpali�my temat krokodyli i zabierali�my si� w�a�nie do aligator�w, gdy zad�wi�cza� dzwonek przy furtce ogrodowej. Drzwi si� otworzy�y i wesz�a matka, kt�ra wyda�a mi si� �adniejsza ni� zwykle, a za ni� pan o pi�knych czarnych w�osach i faworytach, kt�ry nas ostatniej niedzieli odprowadza� z ko�cio�a do domu. Gdy matka pochyli�a si�, aby mnie wzi�� w ramiona i uca�owa�, pan ten powiedzia�, �e ja, ma�y ch�opczyk, jestem bogaciej obdarzony ni� niejeden w�adca ziemi; czy te� co� w tym rodzaju. Dopiero znacznie p�niej zrozumia�em naprawd� sens tych s��w. - Co to znaczy? - spyta�em patrz�c na niego przez rami� matki. Pog�adzi� mnie po g�owie. Ale nie wiem czemu, nie spodoba� mi si� ani on, ani jego g��boki g�os, przy tym by�em zazdrosny, �e r�ka jego dotkn�a d�oni mej matki, do�� �e odepchn��em go niech�tnie. - Och, Davy! -upomnia�a mnie matka. - Drogie dziecko - rzek� pan. - Trudno si� dziwi� jego przywi�zaniu! Nigdy przedtem nie widzia�em tak uroczego rumie�ca jak wtedy na twarzyczce matki. Zrobi�a mi cich� wym�wk� za to, �e by�em niegrzeczny. A potem przytuliwszy mnie pod swym szalem zwr�ci�a si� do tego pana z podzi�kowaniem za odprowadzenie jej do domu. Poda�a mu r�k�, a on zamykaj�c j� w swej d�oni spojrza� na mnie, tak mi si� przynajmniej zdawa�o. - Powiemy sobie grzecznie dobranoc, m�j �liczny ch�opcze - powiedzia� pan pochylaj�c sw� g�ow�, widzia�em to dobrze, nad male�k� r�kawiczk� mej matki. - Dobranoc! -odpowiedzia�em. - Chod� do mnie, b�dziemy najlepszymi przyjaci�mi �wiata - rzek� pan �miej�c si�. - Podaj mi r�czk�! Prawa moja r�ka spoczywa�a w lewej d�oni matki, dlatego poda�em drug�. - Ale� to nie ta r�ka, Davy - rzek� pan ze �miechem. Matka wyci�gn�a ku niemu moj� praw� r�czk�, ale ja upar�em si�, �e mu jej nie podam, i nie zrobi�em tego. Da�em mu lew�, kt�r� on mocno potrz�sn�� m�wi�c, �e jestem dzielny ch�opczyk, i poszed�. Jeszcze teraz widz� go, jak skr�ca w ogr�d, mierz�c nas swymi niesamowitymi czarnymi oczyma tak d�ugo, p�ki drzwi si� nie zamkn�y. Peggotty, kt�ra nie przem�wi�a ani s�owa, ani nie uczyni�a �adnego gestu, teraz szybko zaryglowa�a drzwi i weszli�my wszyscy do bawialni. Matka, zamiast jak zwykle zag��bi� si� w fotelu przed kominkiem, usiad�a w przeciwleg�ym ko�cu pokoju, nuc�c co� cichutko. - My�l�, �e pani si� dobrze dzi� bawi�a - przem�wi�a Peggotty, stoj�c sztywno jak kij na �rodku pokoju, ze �wiec� w r�ku. - Dzi�kuj� ci, Peggotty - odpar�a matka weso�o. - Sp�dzi�am rzeczywi�cie bardzo przyjemny wiecz�r. - Obcy ludzie s� zawsze przyjemn� rozrywk� - zauwa�y�a Peggotty. - Masz racj�, to przyjemna rozrywka - odpar�a matka. Podczas gdy Peggotty sta�a nieruchoma ze �wiec� w r�ku, a matka nuci�a dalej piosenk�, zdrzemn��em si�, s�ysza�em jednak g�osy nie rozr�niaj�c s��w. Gdy si� zbudzi�em z mej niewygodnej drzemki, ujrza�em matk� i Peggotty ton�ce we �zach i us�ysza�em ich rozmow�. - Taki jak ten z pewno�ci� nie podoba�by si� panu Copperfieldowi - m�wi�a Peggotty. - Na to mog� przysi�c! - M�j Bo�e! - zawo�a�a matka z rozpacz�. - Doprowadzisz mnie do szale�stwa. Czy jest na �wiecie dziewczyna, kt�ra by si� tak da�a terroryzowa� przez w�asn� s�u��c�? Dlaczego w�a�ciwie nazywam siebie dziewczyn�? Czy� nie by�am zam�na? Powiedz sama, Peggotty? - B�g �wiadkiem, �e by�a pani m�atk� - odpar�a Peggotty. - Wi�c dlaczego si� o�mielasz, to jest, chcia�am powiedzie�, jak masz serce, Peggotty, robi� mi tak� przykro�� i m�wi� mi tak straszne rzeczy, kiedy wiesz, �e nie mam na �wiecie nikogo, do kogo mog�abym si� zwr�ci�? - Tym bardziej - odrzek�a Peggotty - tym bardziej musz� pani powiedzie�, �e to si� nie mo�e sta�! Nie! To si� nigdy nie mo�e sta�, pod �adnym pozorem. Nie! Zdawa�o si�, �e Peggotty ci�nie na ziemi� lichtarz trzymany w r�ku, tak porywczo nim wymachiwa�a. - Jak mo�esz by� tak niedobra - m�wi�a matka wylewaj�c jeszcze wi�cej �ez - i m�wi� w ten spos�b, jak gdyby ju� by�o po wszystkim, Peggotty, kiedy ci tyle razy powtarzam, ty okrutna dziewczyno, �e opr�cz zwyk�ych towarzyskich uprzejmo�ci nic nigdy mi�dzy nami nie zasz�o. M�wisz o uwielbieniu. C� ja mog� na to poradzi�! Czy to moja wina, �e ludzie s� tak g�upi i tak �atwo pozwalaj� sobie na uczucia? C� ja mam robi�, pytam si�? Czy chcesz, �ebym sobie ostrzyg�a w�osy, poczerni�a twarz albo zeszpeci�a si� oparzeniem, bliznami lub czym� podobnym? Zdaje mi si�, Peggotty, �e tego by� chcia�a, zdaje mi si� �e z tego by� si� nawet cieszy�a! Peggotty przej�a si� g��boko tymi s�owami. - A m�j drogi ch�opaczek - szlocha�a matka podchodz�c do fotela, w kt�rym siedzia�em, i bior�c mnie w ramiona. - M�j jedyny, male�ki Davy! Czy� mo�na mi zarzuci�, �e za ma�o kocha�am ten m�j najdro�szy skarb, tego najs�odszego malca na �wiecie? - Nikt nigdy tego nie m�wi� - zaprzeczy�a Peggotty. - Ale� ty, Peggotty, m�wi�a� - odrzek�a matka. - Co innego mia�o znaczy� to, co� mi zarzuca�a, ty istoto bez serca, ty, kt�ra najlepiej wiesz, �e dla niego tylko wyrzek�am si� w tym roku nowej parasolki, chocia� ta stara zielona jest podarta od g�ry do do�u i fr�dzl� te� ma zniszczon�. Wiesz przecie�, �e tak jest, Peggotty, nie mo�esz zaprzeczy�! A potem, tul�c sw� twarz do mego policzka, m�wi�a czule: - Powiedz, Davy, jestem z�� mateczk� dla ciebie? Z�a, okrutna, samolubna, obrzydliwa mateczka? Powiedz, �e jestem taka, syneczku, powiedz "tak", m�j z�oty ch�opaczku, a wtedy Peggotty b�dzie ci� kocha�a; a mi�o�� Peggotty lepsza od mojej, Davy. No powiedz, syneczku, mama nie umie ci� wcale kocha�, prawda? - Potem wybuchn�li�my wszyscy troje p�aczem. Zdaje si�, �e ja p�aka�em najg�o�niej, cho� wszyscy czynili, co mogli. By�em zupe�nie wyczerpany szlochaniem; obawiam si�, czy w pierwszym wybuchu �alu nie nazwa�em Peggotty "pod��". Poczciwa ta istota wpad�a z tego powodu w g��bok� rozpacz i z pewno�ci� straci�a przy tej sposobno�ci wszystkie swoje guziki, gdy� sypa�y si� z niej obficie, kiedy po pogodzeniu si� z matk� przykl�k�a przed moim fotelem, by mnie u�ciska�. Poszli�my spa� bardzo przygn�bieni. Nie mog�em d�ugo usn�� z powodu �ka�, kt�re mn� wstrz�sa�y, a gdy przy silniejszym westchnieniu otworzy�em oczy, zobaczy�em matk� siedz�c� na mej ko�drze i pochylon� nade mn�. Zasn��em w jej ramionach i spa�em mocno. Nie mog� sobie przypomnie�, czy po raz drugi zobaczy�em owego pi�knego pana najbli�szej niedzieli, czy te� up�yn�o wi�cej czasu. Nie jestem do�� dok�adny, gdy chodzi o daty. Wiem tylko, �e by� w ko�ciele i wr�ci� razem z nami do domu. Wst�pi� nawet do mieszkania, aby zobaczy� pi�kne geranium, kt�re sta�o w bawialni na oknie. Zdawa�o mi si� co prawda, �e nie zwraca na kwiat zbytniej uwagi, ale przed odej�ciem prosi� matk�, by mu urwa�a ma�y p�czek; powiedzia�a mu, by sobie sam zerwa�, a gdy nie chcia� - nie mog�em zrozumie� dlaczego - zerwa�a kwiatek i wsun�a mu do r�ki. Pan powiedzia�, �e nigdy, nigdy si� z kwiatkiem nie rozstanie, a ja pomy�la�em, �e musi by� sko�czonym g�upcem, je�li nie wie, �e to si� rozpadnie na nic, najp�niej za dwa dni. Wieczorami Peggotty rzadziej z nami przesiadywa�a ni� dawniej. Zdawa�o mi si�, �e matka moja szanowa�a j� jeszcze bardziej, i byli�my wszyscy troje �wietnymi przyjaci�mi, ale nie by�o nam ju� razem tak dobrze. Czasami mia�em wra�enie, �e Peggotty gniewa�a si� na matk� za to, �e nosi�a teraz wszystkie swoje �liczne suknie, kt�re dawniej wisia�y w szafie, lub za to, �e cz�ciej je�dzi�a z wizytami do s�siad�w, ale nie by�em pewien, czy tak jest naprawd�. Stopniowo przyzwyczai�em si� do widoku pana z czarnymi faworytami. Nie polubi�em go co prawda i dalej czu�em t� sam� pal�c� zazdro�� na jego widok, ale z pewno�ci�, jak to p�niej zrozumia�em, nie mia�em �adnego innego powodu do nienawi�ci pr�cz instynktu dzieci�cego i uczucia, �e by�o nam przecie� tak dobrze we tr�jk� z Peggotty. Nic innego nie przychodzi�o mi wtedy na my�l. Obserwowa�em tylko oddzielne fragmenty tego, co si� dzia�o, ale nie potrafi�em z nich utka� sieci, w kt�r� m�g�bym kogo� schwyta�. Pewnego jesiennego ranka siedzia�em z matk� w ogr�dku przed domem, gdy pan Murdstone - takie by�o jego nazwisko - przeje�d�a� na koniu obok furtki. Zatrzyma� konia, aby przywita� si� z matk�, i powiedzia� jej, �e jedzie do Lowestoft, gdzie Przyjaciele czekaj� na niego na jachcie. Zaproponowa� weso�o, czy nie chcia�bym przejecha� si� z nim razem, a umie�ci mnie przed sob� na siodle. Pogoda by�a tak pi�kna, �e nawet ko� mia� ochot� na przeja�d�k�, bo weso�o grzeba� nog� stoj�c przy furtce, wi�c i ja zapragn��em spaceru. Pos�ano mnie na g�r� do Peggotty, �eby mnie przebra�a; przez ten czas pan Murdstone zsiad� z konia i prowadz�c go za cugle przechadza� si� wolno wzd�u� �ywop�otu z pn�cych r�, a matka sz�a te� wzd�u� �ywop�otu w ogrodzie, aby mu dotrzyma� towarzystwa. Pami�tam, �e patrzyli�my na to, ja i Peggotty, z mego okienka, pami�tam, jak pr�dko mijali oboje dziel�ce ich krzaki r�ane, pami�tam, �e Peggotty zwykle tak anielsko dobra, nagle si� rozz�o�ci�a i zaczesa�a mi w�osy w niew�a�ciwym kierunku, robi�c w nich przedzia�. Wkr�tce potem pan Murdstone i ja byli�my ju� daleko od domu na ��ce. Pan Murdstone obejmowa� mnie jednym ramieniem, a ja nie mog�em si� powstrzyma� od tego, by od czasu do czasu nie odwr�ci� g�owy i nie spojrze� mu w twarz. Mia� on czarne nieg��bokie oczy (nie mam innego wyrazu na okre�lenie tego rodzaju oczu, w kt�rych nie mo�na si� zatopi�), kt�re gdy spojrz� w jaki� punkt, przybieraj� dziwny wyraz, chwilami granicz�cy z zezem. Czasami, gdy na niego spogl�da�em, chwyta� mnie l�k i ciekaw by�em, o czym te� mo�e tak g��boko rozmy�la�, zapatrzony w jeden punkt. W�osy i bokobrody by�y z bliska czarniejsze i g�stsze, ni� mi si� przedtem wydawa�y. Kwadratowy podbr�dek i b��kitne �lady starannego, codziennego golenia przypomina�y mi figury woskowe z gabinetu figur, kt�ry p� roku temu w�drowa� po naszej okolicy. Regularnie nakre�lone brwi i delikatna bia�o�� czo�a w po��czeniu z ciemn� barw� policzk�w sprawia�y, �e uwa�a�em go, mimo uprzedze�, za pi�knego m�czyzn�. Nie w�tpi�, �e moja biedna, droga matka by�a tego samego zdania. Udali�my si� do gospody nad brzegiem morza, gdzie w pokoju siedzieli dwaj panowie i palili cygara. Ka�dy z nich roz�o�y� si� przynajmniej na czterech krzes�ach, a ubrani byli w grube kurtki. W k�cie le�a� stos ubra�, p�aszczy marynarskich i chor�giew, wszystko zwi�zane razem. Obaj panowie zerwali si� gwa�townie z miejsc, gdy weszli�my do pokoju, i zawo�ali: - Jak si� masz, Murdstone, my�leli�my, �e� ju� umar�! - Jeszcze nie - odpar� pan Murdstone. - A c� to za ptaszek? - spyta� jeden z pan�w chwytaj�c mnie. - To Davy - odrzek� pan Murdstone. - Jaki Davy? - spyta� pan. - Jones? - Copperfield - odrzek� pan Murdstone. - Jak to, potomek uroczej pani Copperfield? - krzykn�� pan. - Tej �licznej ma�ej wd�wki? - Quinion, prosz� ci�, uwa�aj - rzek� pan Murdstone. - Kto� jest bardzo m�dry. - Kt� to taki? - spyta� pan ze �miechem. Spojrza�em bystro, bo i ja by�em ciekaw. - To tylko Brooks z Sheffield - odrzek� pan Murdstone. Kamie� spad� mi z serca, gdy us�ysza�em, �e to tylko Brooks z Sheffield, bo by�a chwila, �e s�dzi�em, i� chodzi o mnie. Pan Brooks z Sheffield musia� by� bardzo zabawn� figur�, bo obaj panowie p�kali ze �miechu, ile razy by�a o nim mowa, a i pan Murdstone uwa�a� to za komiczne. Wy�miawszy si�, pan, kt�rego nazwano Quinion, spyta�: - A co m�wi Brooks z Sheffield o zamierzonej sprawie? - Zdaje si�, �e jeszcze niewiele rozumie - odpar� pan Murdstone - ale nie zawsze jest przychylnie usposobiony. Znowu �miano si� bardzo, a pan Quinion powiedzia�, �e ka�e poda� sherry i wypij� zdrowie Brooksa z Sheffield. Gdy podali wino, da� mi troch� z ciasteczkiem i kaza�, zanim wypij�, wsta� i zawo�a�: "Precz z Brooksem z Sheffield". Ten toast zosta� przyj�ty z wielkim zadowoleniem i wszyscy �miali si� tak serdecznie, �e i ja musia�em si� roze�mia�, co powi�kszy�o jeszcze og�ln� weso�o��. S�owem, bawili�my si� znakomicie. Potem poszli�my na skaliste wybrze�e, usiedli�my na trawie i ogl�dali�my okolic� przez lunet�. Nie mog�em co prawda nic zobaczy�, gdy mi j� przy�o�ono do oka, ale udawa�em, �e widz� doskonale. Nast�pnie wr�cili�my do gospody na wczesny obiad. Ca�y czas na spacerze obaj panowie palili bez przerwy, a s�dz�c z zapachu, jaki wydziela�y ich kurtki, przypuszcza�em, �e nie przestawali tego czyni� od chwili, gdy przys�ano je im od krawca. Pami�tam te�, �e poszli�my na jacht, gdzie wszyscy trzej panowie zeszli do kajuty i przegl�dali tam jakie� papiery. Gdy zajrza�em Przez okr�g�e okienko, widzia�em, �e byli bardzo zaj�ci; przez ten czas oddali mnie pod opiek� bardzo �adnego, wysokiego cz�owieka z wielk� rud� g�ow� i ma�� b�yszcz�c� czapeczk�; mia� on na sobie koszul� czy te� kurtk� w krat�, a na piersiach mia� wielki napis "Skylark". My�la�em, �e to jego nazwisko, kt�re z powodu, �e mieszka� na statku i nie m�g� mie� drzwi z tabliczk�, umie�ci� na swych piersiach. Ale gdy go nazwa�em panem Skylark, odpowiedzia�, �e to nazwa statku. Zauwa�y�em tego dnia, �e pan Murdstone by� o wiele powa�niejszy i rozs�dniejszy od tamtych dw�ch pan�w. Tamci byli bardzo weseli i swobodni. �artowali bez przerwy mi�dzy sob�, ale rzadko kiedy z nim. Zdawa�o mi si�, �e i oni uwa�ali go za m�drzejszego i,