9015
Szczegóły |
Tytuł |
9015 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9015 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9015 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9015 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mi�osz Brzezi�ski
Kieszenie pe�ne czere�ni
- Rem? - szepn�a Joanna. - Co zobacz�, kiedy otworz� oczy? - Le�a�a w osmalonym kombinezonie, na pod�odze jednego z laboratori�w unosz�cej si� w kosmosie stacji badawczej UN27 �Europa�. R�ce u�o�y�a pod g�ow�. Spod kr�tko obci�tej grzywki przez prawy policzek, a� do szyi bieg�a ciemna, w�ska smuga, kszta�tem przypominaj�ca ga��zk� paproci.
Remigiusz usiad� obok i zagarn�� d�oni� szary proszek rozsypany na pod�odze.
- Rozbity pojemnik z kleikiem dla szczur�w... St�, zlew, otwarte drzwi szafki - westchn��. - Nikt si� nie odzywa. Radio te� diabli wzi�li, wiesz?
- Mieszanka dla szczur�w ma smak jakby wi�niowo-mi�towy. Pr�bowa�am kiedy� na zaj�ciach z laborki - nadal nie otwiera�a oczu. - Gdyby� zapyta�, strzeli�abym jeszcze, �e nie ma wody, ko�czy si� powietrze, a kosmici ��daj� otwarcia drzwi. Jak katastrofa, to katastrofa.
- Woda jest. Co do powietrza - nawet gdyby odci�li dost�p, wystarczy na kilkadziesi�t minut. Do tego czasu kto� nas na pewno znajdzie.
- A kosmici? - u�miechn�a si� delikatnie.
Otrzepa� d�o� z mieszanki i pog�aska� j� po g�owie.
- Kosmici nie przedstawili jeszcze warunk�w. Je�li w og�le jacy� tam s�, nie odezwali si� jak dot�d. - Wodzi� palcem po ciemnej smudze na jej twarzy. - To prawdopodobnie elektryczno��. Bardzo silne wy�adowanie. Pewnie dlatego nic nie pami�tamy.
- Hmmm? - J�kn�a, przeci�gaj�c si� pod jego r�k�.
- Porazi� nas pr�d - wyja�ni�. - W trakcie eksplozji. Na twarzy masz blizn�. Mo�liwe, �e i ja gdzie�...
- Co? - otworzy�a oczy i zacz�a obmacywa� twarz. - W kt�rym miejscu? - Usiad�a.
- Mo�e raczej ciemniejsze... - zawaha� si� - Co�. Nie wiem jak nazwa�. �adnie ci, nie przejmuj si�. Potem si� tym zajmiemy. Zwykle po dawce pr�du o takiej mocy, dochodzi do wstecznej amnezji. Pewnie dlatego nie pami�tamy wypadku. Jedynie wyrywki: ogie�, huk, zaryglowanie drzwi.
- Nie ma lustra, wi�c musz� ci wierzy� na s�owo - nadal bada�a twarz, nie podejmuj�c tematu wypadku. Wiedzia� co to oznacza.
Nagle waln�a pi�ci� w pod�og�, wzbijaj�c tuman z rozsypanego kleiku.
- Halo? Jest tam kto? Tu jeste�my!... Dziadowskie mysie �arcie.
Odpowiedzia�a jej cisza.
***
Godzin� p�niej sytuacja niewiele si� zmieni�a. Joanna chodzi�a w t� i z powrotem, dotykaj�c wszystkich �cian i nas�uchuj�c, a Rem zamiata� pod�og� kawa�kiem waty.
- Co� nowego w eterze?
- Owszem... - nie odrywa�a ucha od drzwi. Kucn�a przy klamce i delikatnie dotkn�a jej czo�em, a potem ustami.
Remigiusz parskn��.
- Tu jestem, Asiczku, kochanie...
- Przesta� - uci�a karc�co. - Klamka tych drzwi jest lodowata. Drugich nie.
- Tam jest korytarz i pewnie pr�nia. Za drugimi drzwiami magazynek. Mo�liwe, �e nie uleg� dekompresji, bo ka�de laboratorium ma osobn� trakcj� zasob�w. Mo�liwe, �e nasza jest wci�� ca�a. To chyba dobrze, co?
Joanna zmarszczy�a brwi.
- Za du�o tego �mo�liwe, �e�. Wejd�my zatem do magazynku.
- Nie ma potrzeby ryzykowa�. Zaraz po nas przyjd�.
- Ile ju� tu tkwimy? Mo�e tam b�dzie radio...
- A mo�e nie? Usi�d� spokojnie. Zajmijmy si� czym�.
- Przecie� klamka jest ciep�a.
Spojrza� na ni� spod oka.
- Pani Joanno - zaintonowa� grubym g�osem - sk�d pani wiedzia�a, �e tam jest bezpiecznie?... C� - teraz nieudolnie na�ladowa� mocny g�os Joanny - Poca�owa�am klamk�...
- O, rrrrany. Wystarczy ju�, dobrze? - Odesz�a od drzwi. - Nawet okna nie ma...
Zamy�li�a si� na chwil�, a potem doda�a.
- Co z ciebie za facet? Za grosz zaradno�ci! Ka�dy inny na twoim miejscu wzi��by si� do jakiego� ratowania z opresji. A ty? Popatrz czym si� zajmujesz.
Remigiusz metodycznie zagarnia� z pod�ogi resztki kleiku.
***
Siedzieli przy pod�wietlanym stole. Joanna przysun�a ma�� p�kat� prob�wk�, do wi�kszej i po�o�y�a obie na sporym kawa�ku waty.
- Sprawd�, kotku moj� fur� - mrukn�� Remigiusz, chwyciwszy wi�ksz� prob�wk�. - Wrzucimy na ruszt jakie� party? A potem wiesz... Ty i ja, na kraw�dzi sto�u, wpatrzeni w lampy...
Joanna zachichota�a.
- A gdzie ten styl, kt�rym mnie tak wczoraj uj��e�? Wiesz, �e z byle kim na wat� nie wsiadam! - Grubsza prob�wka �stan�a� obok bia�ego k��bka. - Jako dziewczynka mia�am zawsze nadziej�, �e m�j pierwszy b�dzie rycerzem i na bia�ym ob�oku...
- Uee... - zawodzi� Remigiusz - Faceci nigdy nie byli romantyczni i nie b�d�. Romantyzm, to wymys� nastolatek, �eby doci�gn�� jako� do staro�ci. To si�, kiciuniu, nie kalkuluje. Wsiadaj! Opowiem Ci co jeszcze o tym s�dz�. A w domu mam �adn� kolekcj� wycink�w sportowych, cha cha...
- Chyba jednak wol� poszyde�kowa� z mam�.
- Nnnooo, nie daj si� prosi�. Zabior� ci� do weso�ego miasteczka - to m�wi�c, Remigiusz dostawi� na stole przewr�cone pude�ko.
Gruba prob�wka kierowana r�k� Joanny zn�w znalaz�a si� na wacie.
- Dobrze. Weso�e miasteczko mo�e by�. To co chcesz mi teraz powiedzie�?
Remigiusz poci�gn�� wat� na wycieczk� po stole.
- Liczy si� jedno, male�ka. Facet ma zainwestowa� w kobiet� tyle, �eby nie op�aca�o mu si� szuka� nowej. Wtedy mo�na liczy� na m�sk� wierno��. Kropka.
- M�ska wierno��! Nie roz�mieszaj mnie, bo p�kn�! S�ysza�am, �e dla ch�opca, to chluba, kiedy �rwie panienki jak dojrza�e wi�nie�. Gdyby�my my, dziewcz�ta...
- Nie chcia�yby�cie, male�ka. Uwierz mi. Seks jest wasz� kart� przetargow�. Nie mo�ecie si� tego pozbawi�.
Joanna milcza�a chwil�, a potem krzykn�a piskliwie.
- St�j! Zatrzymaj t� wat�! Wyczyta�am, �e kiedy na pierwszej randce pada s�owo seks, nale�y natychmiast zrobi� scen�!
- Czekaj, zobacz ju� doje�d�amy - wata zbli�y�a si� do pude�ka. - Sp�jrz... Tunel mi�o�ci - d�o� Remigiusza wprowadzi�a prob�wki do �rodka.
- Ciemno... cicho, tylko my, wagonik-�ab�d� i chlupot wody... - m�wi� dalej, hipnotyzuj�cym g�osem.
Odchrz�kn�a.
- Czyta�am, �e kiedy� zaton�a ��d� podwodna. Radziecka, czy rosyjska ju� wtedy, nie wiem. Nazywa�a si� �Kursk�. Ca�a za�oga zgin�a. Ale przedtem, kiedy le�eli na dnie w lodowatym morzu, w jednym pomieszczeniu, by�o coraz zimniej i coraz wi�cej wody, jeden oficer wyci�gn�� metalow� tabliczk� i wyskroba� po omacku list do �ony. Chyba miesi�c po �lubie byli. Napisa�, �e jest coraz zimniej i ciemniej. �e pisze nie widz�c liter, ale ma nadziej�, �e kto� to znajdzie, odczyta... �e j� kocha... - g�os jej zadr�a� i Rem dopiero teraz zrozumia� co si� dzieje.
- Zabieram ci� st�d, kochanie! - wata wyskoczy�a na st� i ruszy�a wioz�c dwie szklane pasa�erki. - Zapomnia�em, �e mia�a� traumatyczne dzieci�stwo... - za�artowa�.
Milcza�a z grobow� min�. Oczy mia�a wilgotne.
Nagle co� brz�kn�o. Jedna z prob�wek zsun�a si� z waty na zakr�cie i rozprys�a na pod�odze. Remigiusz patrzy� zdziwiony. Prob�wek przeznaczonych do pracy w przestrzeni nie robiono ze zwyk�ego szk�a. Joanna powoli schyli�a si� i zagarn�a najwi�ksze okruchy butem. Potem podnios�a je i wrzuci�a do pude�ka. Na jej d�oni wykwit�a stru�ka krwi.
- Licz� czas, Remek - m�wi�a przez zaci�ni�te gard�o. - Strasznie d�ugo ju� tu jeste�my.
D�ugo - pomy�la� Remigiusz. Szkolenia w akademii, przygotowanie psychologiczne - fakt, wszystko to uczyni�o ich bardziej wytrzyma�ymi. Ale dzi�ki temu wiedzia� te� co b�dzie si� z nimi dzia�o dalej. Po plecach przebieg� mu nieprzyjemny dreszcz. Zaczyna� si� ba�.
***
- No to wsad� go sobie w dup�, mo�e zadzia�a? - Joanna rzuci�a ma�e pude�ko z cz�ciami zamiennymi na st�, obok siedz�cego Remigiusza, kt�ry obraca� w d�oniach zepsuty terminal radia. - Zobacz te druty. Mo�e co� z tym... No rusz�e si�, do diab�a! - Unios�a r�ce do g�owy i potar�a w�osy.
Nie m�g� nic zrobi�. Albo zepsu�o si� co� w jednostce centralnej, albo usterka by�a na tyle drobna, �e bez sprz�tu w postaci cho�by komputera pomiarowego nie by�o sensu siada� do roboty. Loteria.
Tak naprawd� chodzi�o jednak o co innego. Ani razu dot�d nie pad�o jednoznacznie, �e zapewne nikt z pok�adu �Europy� po nich nie przyjdzie. Cho� to ma�o prawdopodobne, wygl�da�o, �e z ponad dwustuosobowej za�ogi prze�yli tylko oni. Albo tych, kt�rzy mieli szcz�cie, los rozsia� po pojedynczych pomieszczeniach. Efekt by� jeden - brak pomocy. Co innego jednak podejrzewa�, a co innego powiedzie� na g�os i przyj�� stan za aktualny. Remigiusz nie chcia� tego robi� i p�aci� za swoj� decyzj� takimi w�a�nie sytuacjami. Wiedzia�, �e dziewczyna b�dzie go podpuszcza�, denerwowa�, obra�a�, by cokolwiek zosta�o w ko�cu powiedziane. Ale to wszystko wci�� by�o niegro�ne w por�wnaniu z piek�em, kt�re mog�oby si� rozp�ta�, gdyby powiedzia� wprost, �e uzna� ich sytuacj� za przegran�.
Cho� w rzeczy samej tak w�a�nie by�o.
Po laboratorium rozszed� si� zapach wanilii.
Od�o�y� radio na p�k� i odwr�ci� si� w kierunku elektrycznej p�yty, �eby zdj�� misk� z paruj�cym kleikiem.
- No to jedzmy - postawi� naczynie na �rodku sto�u - Usi�d�, podaj jakie� sztu�ce... Mo�e znajdziesz co� u�ytecznego - powiedzia� spokojnie. By� jej bardziej potrzebny jako falochron, ni� przyjaci�ka do wsp�lnych lament�w.
Joanna zakl�a pod nosem i wyci�gn�a z szuflady dwie miarki, kt�re od biedy mog�y s�u�y� za �y�ki. Usiad�a obok i wci�gn�a do nosa wo� kleiku.
- Przypali�e� - warkn�a. - Jak tak dalej b�dziesz pichci�, d�ugo... - podnios�a wzrok. Mia�a go. - Zrobi�e� ciep�e jedzenie - szepn�a tonem, w kt�rym tyle samo by�o tryumfu, co rozpaczy. - Dlaczego nie tego powiesz? Chc� us�ysze�, rozumiesz? My�lisz, �e tak �wietnie si� kamuflujesz? - �cisn�a stalow� miark�, a� zbiela�y jej kostki i unios�a j� pionowo, niczym n�.
Remigiusz ju� mia� powiedzie� co�, co zapewne pogorszy�oby tylko sytuacj�, gdy nagle zgas�o �wiat�o. Zaraz potem oboje poczuli delikatne md�o�ci. Jakby krew na chwil� si� zatrzyma�a, a potem j�a p�yn�� powoli, hamuj�c zarazem my�li. Znali to uczucie. Siad� system sztucznej grawitacji. Zapad�a kompletna cisza. I ciemno��. Oboje odruchowo zaparli si� o blat kolanami.
Co� ciep�ego i lepkiego, niczym ogromna macka, dotkn�o twarzy Joanny. Delikatne mla�ni�cie. Potw�r w ciemno�ci mia� smak wanilii. Odetchn�a. To zapewne kleik uni�s� si� z naczynia.
- Rem? - szepn�a. - Jeste� tam?
- Jestem.
Za drzwiami magazynku co� brz�kn�o.
- Podaj mi r�k� na stole.
Poczu�a na d�oni ciep�e palce Remigiusza.
Cisza i ciemno��.
- Powiedz, �e mamy jakie� �wiat�o. B�agam.
Zn�w cisza.
- Mamy - sk�ama� nie sil�c si� na pewny ton.
W tym samym momencie zamigota�y �ar�wki i wszystkie unosz�ce si� sprz�ty z brz�kiem opad�y na pod�og�. Resztki kleiku pacn�y na kolana Joanny.
Oboje g�o�no odetchn�li. Wydech Remigiusza przeszed� natychmiast w nerwowy rechot.
- Takie numery to robi�o si� na obozach - �mia� si�. - Je�li chcia�a� tego kleiku, nie trzeba by�o mnie straszy�.
Wytar�a twarz chusteczk� i tak�e delikatnie si� u�miechn�a.
- Zaraz p�jd� do drzwi magazynku - powiedzia�a ju� ca�kiem powa�nie. - Ale najpierw chc�, �eby� wiedzia� jedno. Je�li jeszcze raz zga�nie �wiat�o i si�dzie sztuczna masa, a potrwa to cho� chwil� d�u�ej, zwariuj�. Rozumiemy si�?
Skin�� g�ow�.
Joanna przytkn�a ucho do drzwi.
- Wiem, �e to nie twoja wina, ale chc� po prostu postawi� sprawy jasno - doda�a.
- Ciesz� si�...
- �siiii... - uciszy�a go. Nas�uchiwa�a chwil�. - By�o s�ycha� brz�k, wi�c jest tam powietrze. Nie wierz�, �eby tak dobrze ponios�o si� po �cianach.
- Nie zaczynaj znowu, b�agam - Remigiusz rozejrza� si�, stwierdzaj�c ze zdziwieniem, �e kleikowi uda�o si� rozpapra� po ca�ym pomieszczeniu, z jego osob� w��cznie. Wida� co� musia�o go rozbi�, kiedy lewitowa�. Czy mia� w og�le prawo wydosta� si� z garnka? - �le ci tutaj?
- �siiii... Czekaj... Tam co� si� rusza! Chod� szybko.
Remigiusz podszed� do drzwi, �cieraj�c z siebie resztki jedzenia. On tak�e przy�o�y� ucho do zimnej powierzchni.
Z magazynku dobiega�y pojedyncze szurni�cia i skrobanie... Kto� co� przetacza�? Ma�� drewnian� kulk�? Potem znowu jakby g�uchy d�wi�k gitary.
- Co to, u diab�a, jest?
- Nie wiem - odskoczy�a od drzwi. - Ale �yje tam! Wchodzimy. Mo�e b�dzie radio! Mo�e tam kto� potrzebuje pomocy! Nie ma czasu!
Remigiusz potrz�sn�� g�ow� i zastawi� drzwi cia�em.
- Nie zgadzam si�. Nie ogl�da�a� film�w? Sk�d wiesz co tam jest? Mo�e jaka� pr�niowa istota? A mo�e cz�onek za�ogi, kt�rego eksplozja rozerwa�a na strz�py i teraz, po awarii system�w, si� przemie�ci�. Sp�ywa powoli ze �cian... - Nie musia� m�wi� dalej. Joanna ju� zacz�a si� zastanawia�.
- Jeste� okropny - burkn�a i wr�ci�a do sto�u. Usiad� obok.
- Wiesz, �e to nie jest bezpieczne, Asiczku - szepn��, bawi�c si� jej w�osami. - Powinni�my poczeka� tutaj. P�ki co nic nam si� nie sta�o. Jest jeszcze nieco jedzenia. Tak b�dzie rozs�dniej.
- Wiem - Joanna by�a niepocieszona. - Masz racj�, kochanie. Jak zwykle. Sk�d ty jeste� taki m�dry? - u�o�y�a brod� na stole i westchn�a s�odko. - Hm?
- To przez czere�nie - rozlu�ni� si�. - Opowiem ci. Kiedy by�em ma�y u ojca sp�dza�em tylko wakacje. Na pocz�tku chyba nie mia� do mnie r�ki. Z wczesnego dzieci�stwa pami�tam raczej rzesze ciotek i wujk�w, mamy, jak wiesz, nie zna�em. Ale potem ojciec wpad� na jeden pomys�. Kiedy tylko pojawia�y si� czere�nie, kupowa� ich dos�ownie ca�e �ubianki. Wieczorami napychali�my nimi kieszenie i szli�my pod wielk� ul�ga�k� po�rodku pola, za miasteczkiem. Przesiadywali�my tam prawie do rana i ojciec opowiada� mi o �wiecie. Troch� o filozofii, troch� o nauce. Sporo wiedzia�. Czyta� wszystko, co wpad�o mu w r�ce. Przez d�ugi okres niewiele chwyta�em z tego, co m�wi�. I chodzi�em tam tylko dla tych czere�ni, wiesz? Strzelali�my pestkami gdzie popadnie. Kiedy� potem za�artowa�em, �e to te kieszenie pe�ne czere�ni pomog�y mi zrozumie� �ycie. Sprawi�y, �e poszed�em na studia. No i dzi�ki nim nawi�za�em jak�� wi� z ojcem... Ostatnio byli�my tam dwa lata temu. Na rok przed jego �mierci�. Jeszcze mia� mi tyle do powiedzenia. Ci�gle, wiesz?... Nie przestawa� mnie zadziwia�. - Spojrza� na Joann�. Spa�a. Oczy przesuwa�y si� pod zamkni�tymi powiekami.
Poca�owa� jej pachn�ce lawend� w�osy i po�o�y� g�ow� obok. Pr�bowa� sobie przypomnie� jak smakuj� czere�nie.
***
Podni�s� powieki i od razu zobaczy� Joann�. Majstrowa�a przy drzwiach do magazynku. Powoli przekr�ci�a zamek i nabra�a powietrza. R�ce jej dr�a�y.
Wariatka - pomy�la�. Poci�gn�a drzwi do siebie. Remigiusz zacisn�� powieki.
Drzwi ust�pi�y z cichym sykiem uszczelek. Z magazynku dobieg� kr�tki ha�as, jakby szarpni�cie. I cisza.
- Rem?... Remek? - szepn�a Joanna. - Wida�, �e nie �pisz. Chod� szybko. Tam co� jest.
Teraz mnie wo�a, pomy�la�, ale niemal zeskoczy� z krzes�a i podbieg� do progu, odsuwaj�c ode� dziewczyn�.
Cisza. Wsun�� r�k� do pomieszczenia i macha�, a� sygna� z fotokom�rki w��czy� o�wietlenie. Szybki rzut oka na wn�trze nie przyni�s� �adnych niespodziewanych odkry�. Magazynek wygl�da� na lekko zdemolowany, tu i �wdzie po pod�odze wala�y si� sprz�ty poruszone chwilowym brakiem grawitacji. �wiat�o bzykn�o i mruga�o przez chwil�. Cofn�� si� o krok, wpadaj�c przy tym na Joann�, kt�ra zagl�da�a mu przez rami�.
- O raju! - krzykn�a. - Widzisz, warto by�o! - Trzepn�a go d�oni� w rami�. Remigiusz nie wiedzia� jeszcze o co chodzi. Odsun�a go i podesz�a wprost do umywalni.
Umywalnia s�u�y�a do czyszczenia sprz�t�w laboratoryjnych i w�a�ciwie by�a wielofunkcyjnym robotem do wygotowywania, wyparzania oraz czyszczenia chemicznego. Mia�a form� p�torametrowej kabiny prysznicowej, podzielonej na kilka segment�w, kt�re dawa�y si� dowolnie ��czy�. Za�oga laboratori�w cz�sto korzysta�a z niej jako natrysku. Co prawda ma�o wygodnego, ale za to pod r�k�.
- Teraz na pewno wytrzymamy d�u�ej - zaszczebiota�a rado�nie. - Tylko wyjm� tego lokatora - schyli�a si�, by co� podnie��.
Remigiusz tymczasem przegl�da� zawarto�� szafek, odnotowuj�c w g�owie wszelkie nowe przedmioty, na jakie uda�o mu si� trafi�.
Za metalowym kontenerem z zamro�onymi odczynnikami odkry� wreszcie to, czego szuka�. �r�d�o ha�asu.
Mia�o na imi� Bazyl, tak przynajmniej g�osi� napis na klatce i by�o bia�ym, laboratoryjnym szczurem, kt�ry w�a�nie obserwowa� nowo przyby�ych, delikatnie poruszaj�c noskiem. M�czyzna podni�s� szczurze mieszkanie i ustawi� na blacie.
Obok pe�za� ju� �limak!
Remigiusz wiedzia� o obecno�ci r�nych zwierz�t na pok�adzie, o badaniach nad wp�ywem warunk�w kosmicznych na ich rozw�j, cho� to nieco dziwne, �e oba znalaz�y si� w tym pomieszczeniu.
- Za ma�y zwierzyniec? - dziewczyna by�a w doskona�ym humorze. - Szczur i �limak.
- Za ma�y - mrukn��, lekko z�y. - Poszukaj konia i nielot�w kiwi.
- Gburek - skwitowa�a, wracaj�c do ogl�dzin pomieszczenia.
Chwil� potem zajrza�a pod blat i wyci�gn�a stamt�d dziwny przedmiot. Z wygl�du przypomina� szeroki, kryszta�owy s��j z kilkoma wg��bieniami, jakby g��bokimi rysami. Remigiusz natychmiast znalaz� si� przy Joannie, kt�ra od razu postanowi�a w�o�y� nos do �rodka.
- Pachnie wyprawion� sk�r� - zadudni�a. - Co to?
Milcza� chwil�.
- Nie wiem - zbyt by� zaskoczony, by umiej�tnie ukry� k�amstwo. Poczerwienia� jak dziecko, zdaj�c sobie spraw� ze swojej niekompetencji.
- Nie, to nie - zaskoczy�a go. - Gdyby to by�o co� potrzebnego, powiedzia�by� mi, nie? Na razie b�dzie w tym mieszka� �li...
- Poczekaj - zmarszczy� brwi. - Lepiej zostawmy to puste. �limak ma sw�j dom. Nigdzie z niego nie ucieknie - u�miechn�� si� krzywo.
- Co si� z tob� dzieje - mrukn�a odstawiaj�c znalezisko i wyjmuj�c poide�ko z klatki Bazyla. Uzupe�ni�a wod� w pojemniczku, a nast�pnie wsadzi�a je na miejsce. Szczur przyssa� si� do poid�a jak niemowl� do piersi: usiad�, przednie �apki zacisn�� w pi�stki i mru�y� oczka, zlizuj�c kolejne krople.
- Szczury przetrwa�yby wszystko - skomentowa� Remigiusz. - Nawet wojn� atomow�. A do tego ich wola przetrwania jest nieprawdopodobna... Obrzydliwe zwierz�ta. Dobrze, �e w naturze s� tylko niewiele wi�ksze inaczej dawno ju� by�oby po nas.
Prychn�a z dezaprobat� przeszukuj�c reszt� szafek.
Kwadrans p�niej Remigiusz siedzia� przy stole, obracaj�c w r�ku kryszta�owe naczynie. Joanna rzuci�a ubrania na blat i bra�a prysznic. Zaparowane szyby rozmy�y szczeg�y jej anatomii.
- Ludzkie porcje jedzenia, kupa przezroczystego tworzywa w formie prob�wek, szk�o, g�bka, p� kontenera ubra� i s��j, g�wno wie do czego - podsumowywa� wpatrzony w refleksy na krysztale. - Niewiele to wszystko zmieni�o.
- Coo? - Joanna wystawi�a g�ow� nad kabin�. - Nic nie s�ysz�.
Remigiusz powt�rzy� kr�tk� list�.
- Jeszcze szczur, �limak i prysznic - dorzuci�a weso�o.
Skin�� g�ow�, nawet nie patrz�c w jej stron�. Wybieg� my�lami w przysz�o��, oceniaj�c sytuacj� jako krytyczn�. Ojciec, by�y pu�kownik, powiedzia� kiedy�, �e �o�nierzy ceni si� tylko wtedy, kiedy si� ich potrzebuje. Nie m�g� teraz liczy� na pomoc Joanny i pewnie wcale jej nie potrzebowa�a. Ale wkr�tce przejdzie jej euforia i wtedy b�dzie musia� znowu d�wign�� wszystko samemu. Spojrza� na jej sylwetk� we mgle gor�cej wody. Wy�owi�a to spojrzenie i figlarnie przytkn�a obie piersi do zaparowanej szyby, a pod nimi narysowa�a palcem szerok� liter� �U�. Z kabiny prysznicowej u�miecha�a si� do Rema twarz o wielkich oczach i w�skich usteczkach.
Tak�e si� u�miechn�� i pokr�ci� g�ow�.
- Pieprzy� to - powiedzia� do siebie, odstawi� s��j i zacz�� rozpina� bluz�.
***
Le�eli na blacie w magazynku, u�o�ywszy na nim wcze�niej warstw� kombinezon�w oraz mi�kkich ocieplaczy. By�o tu znacznie milej, ni� w laboratorium. �wiat�o dawa�y zaledwie trzy �ar�wki w drugim ko�cu pomieszczenia.
- Ja z kolei mia�am matk� neurotyczk� - zacz�a Joanna, patrz�c w sufit. - W ko�cu trafi�a do zak�adu, ale zanim to si� sta�o nigdy nie wiedzia�am kiedy strzeli jej do g�owy. Kt�rego� dnia, przed wyjazdem do rodziny okaza�o si�, �e mam odpruty guzik w sukience. Tak si� w�ciek�a, �e zamkn�a mnie w pokoju i pojecha�a sama. Na dwa dni. Ba�am si� strasznie. Siedzia�am na ��ku, ale da�abym g�ow�, �e kto� tam wtedy ze mn� by�. Pilnowa� mnie. Uroi�am sobie, �e to anio� i modli�am si� do niego. W�cieka�am si�, bo nic do mnie nie m�wi�. Ale dzisiaj s�dz�, �e mo�e to i dobrze. Lepszy chyba taki b�g, kt�ry za cz�sto nie nawi�zuje kontaktu. Wtedy szukasz si� w sobie.
Remigiusz mrukn�� przeci�gle.
- Wiara ko�czy si� tam, gdzie zaczynaj� si� dowody. Wtedy ju� jest pewno��. Zupe�nie co innego...
- Z tamtego czasu zosta� mi te� w pami�ci zapach r� - Joanna jeszcze nie sko�czy�a. - Sta�y w bukiecie, kt�ry mia�am zabra�. Ich zapach przez dwa dni wype�nia� pok�j. Teraz, ilekro� je czuj�, tamta sytuacja staje mi przed oczami. Naznaczy�o mnie to do ko�ca �ycia.
- Pewnie masz racj�, tylko...
- Tylko? - unios�a si� i usiad�a na nim. - Znowu chcesz si� z czym� wym�drzy�, co?
Remigiusz chwyci� jej nadgarstki i chcia� przyci�gn�� do siebie, ale nagle zwiotcza�a w jego u�cisku. Mi�nie na twarzy st�a�y, przez cia�o przebieg� pojedynczy dreszcz i Joanna osun�a si� na kombinezony.
- Jezu! - sykn��, wysuwaj�c si� spod niej. - Jezusie Nazarejski - powt�rzy� bezwiednie.
Zrzuci� spod niej ubrania i po�o�y� na go�ym blacie. Jego wzrok wyl�dowa� na chwil� na s�oju, stoj�cym w k�cie. Naczynie emanowa�o dziwnym, ciemnofioletowym �wiat�em, ale ledwie odnotowa� to w pami�ci. Joanna wci�� le�a�a nieruchomo. Zbada� t�tno. Brak. Masa� serca.
Siedem uci�ni��, trzy wdechy. Tak to by�o?
Siedem uci�ni�� trzy wdechy. Brak t�tna. Czemu a� do tego stopnia si� przerazi�? Przecie� powinien pod�wiadomie chcie�, �eby to si� ju� sko�czy�o.
Siedem uci�ni�� trzy wdechy. Kr�ci si� w g�owie. Za g��bokie wdechy.
Siedem... B�dzie powtarza�, a� padnie. A� umrze! Potrzebowa� jej, Bo�e jak bardzo!
Siedem uci�ni��. Za s�abo. Mostek ledwo si� ugina�. Martwy.
Siedem i trzy. Co si� sta�o? Przecie� gdyby zabrak�o tlenu sam te� pewnie pad�by bez ducha. I szczur tak�e. Spojrza� na klatk� obok. Bazyl le�a� na jej dnie z nienaturalnie wykrzywionymi �apkami. Kurwa ma�! Odruchowo przeci�gn�� d�o�mi po twarzy.
Nie ma chwili. Siedem i trzy. Bol� go r�ce.
T�tno. Ci�gle... Nie! Jest! Dzi�ki Bogu! G�owa dziewczyny drgn�a lekko i osun�a si� na bok. Piersi opada�y i unosi�y si� rytmicznie, mozolnie pompuj�c powietrze. Remigiusz przytuli� si� do nich.
- Dzi�kuj�... - chwyci� blat dr��cymi r�koma.
Powoli si� budzi�a.
- Widzia�am motyle - j�kn�a. - Pi�kne, kolorowe.
Stres schodzi� falami pozostawiaj�c za sob� pustk�. Remigiusz usiad� na pod�odze i patrzy� na swoje nagie stopy. Zda� sobie spraw� jak bardzo by� ju� tym wszystkim zm�czony.
***
- Wymy�l co�, szybko - Joanna zagryz�a wargi, wpatrzona w szczura, kt�ry w�a�nie poruszy� �apk�. - Wymy�l co� szybko, �eby to wyt�umaczy�.
Remigiusz w�o�y� r�ce do kieszeni i odchrz�kn��.
- Nie jestem weterynarzem. Mo�e to jaki� gaz, albo wy�adowanie, albo... eeech - �achn�� si�. - Straci�a� przytomno��, zwierz� te�. Tyle pami�tam i tyle wiem.
Szczur rozprostowa� ko�czyny, wsta� i niezdarnie usiad� w kucki, mru��c oczy.
Dziewczyna podnios�a kryszta�owy s��j. Co� grzechota�o w �rodku.
- �Lecz wyj�� z domu dla �limaka, to jest rzecz nie byle jaka...� napisa� pewien poeta.
- Widzia�em - warkn�� Rem. - Mo�e wyparowa�? Uciek�, kurwa... Daj mi spok�j na razie, dobrze? To, �e by�em przytomny, wcale nie znaczy, �e �wietnie si� czuj�, tak? Jasne?... Przepraszam - doda� po chwili.
- Nie jasne - odstawi�a naczynie i podesz�a do Remigiusza. Pog�adzi�a go palcami po policzku. - Nie powiedzia�am ci wszystkiego. Kiedy by�am nieprzytomna widzia�am ��k� pe�n� motyli. Trawa by�a mi�kka. Le�a�am na niej. S�o�ce mieni�o si� wszystkimi barwami. Rozmawia�o ze mn�: pyta�o mnie o to kim jestem, co wiem, co chcia�abym wiedzie�. Pyta�o mnie nawet czy ci� kocham... Kochasz mnie, Rem?
Uni�s� brwi. Nie nad��a� za tymi mistycznymi prze�yciami. Tym bardziej, �e podobne stany u kobiet zawsze napawa�y go strachem.
- To s�o�ce by�o jak anio�, albo nie - jak b�g! I najwa�niejsze: mia�o kszta�t cylindra. Kryszta�owego cylindra, za�amuj�cego �wiat�o, rozumiesz? Je�li mnie kochasz, Remiku, to b�agam ci�, do cholery, zdrad� mi czym jest ten s��j, bo wierz mi, �e niewiele jest teraz rzeczy, kt�re bardziej poprawi�yby moje samopoczucie.
- Dowiesz si� w swoim czasie - obce s�owa wydosta�y si� z ust tu� przed jego w�asnymi. - Nie wiem.
Z wra�enia usiad�. Jezus Maria! (Jak cz�sto ostatnio ich wzywa�?)
Joanna popatrzy�a na niego z wyrzutem. Zadziwiaj�co kr�tko. Nie chcia�a naciska�? By�a zbyt sprytna? Podesz�a do �ciany i opar�a na niej d�onie.
- My�l�, �e si� nami bawi�. �e kto� na zewn�trz to wszystko aran�uje.
- Je�li jest jak m�wisz, to znaczy, �e nie prze�yjemy. Gdyby eksperyment zak�ada� nasze przetrwanie, zdrowie badaczy po jego zako�czeniu by�oby powa�nie zagro�one - u�miechn�� si� p�g�bkiem, wci�� intensywnie analizuj�c jak m�g� powiedzie� s�owa, kt�rych nie chcia� wcale wypowiada�.
- Ja nie �artuj�, Rem - przerwa�a jego zadum�. - Pos�uchaj uwa�nie. Tam si� co� dzieje.
Faktycznie, sk�d� dobiega�o delikatne stukanie. Jakby ocieranie si� materia�u o materia� i szelest. Bazyl siedzia� w k�cie klatki bez ruchu.
- Stamt�d! - Remigiusz powoli zbli�y� si� do �ciany po przeciwleg�ej stronie. Chwil� nas�uchiwa�, a potem kucn��. - Nie. To z szafki. - Chwyci� za klamk�, ale nadal nie otwiera� drzwi.
Nagle pociagn��, Joanna g�o�no sykn�a.
Wn�trze by�o puste, je�li nie liczy� wielkiego pud�a na szczurzy pokarm, kt�re w�a�nie zadr�a�o.
- Co� jest w �rodku! - Zakry�a usta r�koma.
Remigiusz mia� ju� do��. Chcia� chwyci� pud�o i wystawi� je na zewn�trz. Ledwie jednak je uni�s�, zawarto�� parskn�a gard�owo. Pojemnik wyl�dowa� na pod�odze, a Joanna i Remigiusz jednocze�nie wskoczyli na pod�wietlany blat. Siedzieli chwil� w milczeniu. Kontener si� nie porusza�.
Palce dziewczyny wbi�y si� w rami� Remigiusza, kiedy pokrywka powoli zacz�a si� zsuwa� na pod�og�.
- Fuk! - co� prychn�o w �rodku, wzbijaj�c tuman r�owego py�u. Dwie nie�mia�e, r�owe wypustki wychyn�y z pude�ka, ostro�nie badaj�c otoczenie. Trwa�o to chwil�, zanim spo�r�d proszku wychyn�� powoli kszta�t d�ugi na p� metra i ob�y jak wielki bochenek chleba. Wype�z� na kraw�d� kontenera, przechylaj�c go, a w ko�cu przewracaj�c na pod�og�.
- Fuuuk! - fukn�o znowu. Zmieniaj�c kolor na intensywn� czerwie�. - Fuk!
Milczeli oboje. Remigiusz czu� si� nieco zagubiony. Co powinien teraz zrobi�? Do czego zdolny jest ten wielki...
- �limak? - powiedzieli niemal r�wnocze�nie. Faktycznie, to dziwne zwierz� bardzo przypomina�o wielkiego �limaka, cho� drepta�o na kr�ciutkich n�kach, badaj�c otoczenie. Joanna rozlu�ni�a uchwyt i zachwia�a si� w niewygodnej pozycji. Zwierz� zn�w fukn�o i podnios�o czu�ki. Zmieni�o kolor na turkusowy.
- Ojej... - nie wytrzyma�a. Przez ob�e cia�o przebieg�a czerwonawa fala. Istota cofn�a si� nieco, ale wci�� kierowa�a czu�ki w stron� siedz�cych na stole.
- Nawet o tym nie my�l - Remigiusz uci�� twardo, a potem doda� spokojniejszym tonem. - Przecie� to niemo�liwe.
- Pi�kne rzeczy zwykle wydaj� si� niemo�liwe - skwitowa�a Joanna i nachyli�a si� nad kraw�dzi� blatu. Zwierz� znowu mieni�o si� barwami. Turkus przeszed� w pomara�cz i czerwie�. A potem morsk� ziele�. Ma�e czu�ki wyci�ga�y si� w g�r�, a reszta cia�a post�pi�a kilka krok�w, wyra�nie si� trz�s�c.
- Widzisz? - Joanna pe�na by�a ufno�ci, kt�rej Rem zupe�nie nie rozumia�. - On si� boi i chce si� zapozna�.
- Przyk�adanie swojej miary do wszystkich nie jest metod� naukow�. - Powoli �ci�ga� kurtk� kombinezonu, k�tem oka pilnuj�c dziewczyny.
- To taki ma�y funio, widzisz? Zupe�nie niegro�ny.
- Zaraz zobaczymy - Remigiusz rozpostar� kurtk� i rzuci� delikatnie przed siebie.
- Nie! - zd��y�a tylko krzykn�� Joanna, gdy kurtka opad�a na zdziwione zwierz� i niemal w tej samej chwili, z g�o�nym fukaniem ko�lawo pogalopowa�a przez pomieszczenie ko�cz�c tras� na przeciwleg�ej �cianie. Chwil� trwa�a w bezruchu, a potem spod ko�nierza wyjrza� ma�y czerwony czu�ek. Wodzi� za Joann�, kt�ra delikatnie zsun�a si� ze sto�u i zacz�a zbli�a�.
- Fuk! - da�o si� s�ysze� spod kurtki. Do pierwszego czu�ka do��czy� drugi. Remigiusz podni�s� w tym czasie przewr�cony kontener z resztkami szczurzego kleiku. Dziewczyna wystawi�a d�o�.
- Fuk, fuk...
- Chod�, male�ki.
- Fuk... - czu�ki zn�w sta�y si� turkusowe.
- �I chcia�abym, i boj� si� - st�umi�a �miech.
Czu�ki by�y ju� ca�kiem blisko, a w ko�cu delikatnie dotkn�y d�oni dziewczyny.
- S� milusie - szepn�a - aksamitne. I takie delikatne. Chod�, Funiu, chod�...
- Funio... Ju� go ochrzci�a�? - Remigiusz czatowa� z pud�em got�w narzuci� je w ka�dej chwili na zwierz�, albo - co ustali� sobie wcze�niej - ugodzi� je kantem, gdyby tylko gwa�towniej si� poruszy�o.
Tymczasem Funio wyjrza� spod kurtki i wciera� si� w�a�nie w d�o� dziewczyny. W ko�cu wype�z� ca�y i fikn�� na plecy, ods�aniaj�c dwa rz�dy niedu�ych wypustek, kt�re zapewne pomaga�y mu si� przemieszcza�. Ca�e cia�o wci�� umorusane mia� kleikiem.
Remigiusz opu�ci� pude�ko.
- To nie jest dzikie - rozejrza� si� po pomieszczeniu. - Ja chrzani�. Chc� si� napi�...
- Widzi�? Pi� mu si� chcie? - sepleni�a Asik, g�adz�c Funia po brzuchu. - Pijak jeden, plawda? Pijaciek!
- Nie - poprawi� si� Remigiusz - chc� si� upi�. - Westchn��, obserwuj�c pieszczoty Joanny, pod kt�rymi Funio wi� si� tak, �e chwilami trudno by�o dostrzec jego pierwotne kszta�ty.
- Mia�a� racj�. Kto� tu chyba wszystkim steruje.
***
Funio okaza� si� bardzo towarzyski, wi�c kolejne godziny zesz�y na prezentowaniu ca�ego �obej�cia� i obserwowaniu reakcji. Najbardziej spodoba�o mu si� w umywalni i kiedy sp�ukali z niego kleik, przesta� wreszcie nerwowo fuka�. By� wyra�nie zadowolony.
Ustalili, �e komunikuje si� zmieniaj�c barwy. Od czerwieni - oznaczaj�cej ekscytacj�, po niebieski i zielony, kt�ry charakteryzowa� chwile spokoju. By�y te� inne kolory, kt�rych znaczenia jeszcze nie rozumieli. Pod czu�kami widnia� niewielki otw�r, zapewne pyszczek, cho� by�o to tylko domniemanie, bo nie zauwa�yli, �eby Funio cokolwiek jad�. Z boku cia�a uchodzi� narz�d oddechowy w formie zamykaj�cej si� i otwieraj�cej szparki - �r�d�o charakterystycznego fukania, kiedy dosta�y si� tam drobiny kleiku.
Funio nie odst�powa� A�ki ani na krok i nawet kiedy po�o�yli si� wieczorem, siedzia� pod blatem, czujnie strzyg�c szypu�kami. Joanna podnios�a go i u�o�y�a obok. Kr�ci� si� chwil�, a potem u�o�y� chowaj�c czu�ki i wtulaj�c przedni� cz�� cia�a pod rami� dziewczyny. Sapn�� przeci�gle.
Remigiusz po�o�y� si� du�o wcze�niej i od d�u�szej chwili milcza�.
- Rem? - szepn�a. - �pisz?
Chwil� czeka�a na odpowied�.
- O co chodzi? - wymamrota�.
- Chcia�am porozmawia� o tym, co teraz zrobimy.
- Mmm... Wiesz, �e nie mog� ci powiedzie�, musz� zachowywa� pozory... Na wszelki wypadek.
- Nie rozumiem?
- Co masz rozumie�?... Nie wiesz nawet jak mi ci�ko... Wszystko na mojej g�owie.
Spa�. I m�wi� przez sen. Dopiero teraz to zrozumia�a. Unios�a si� na �okciu.
- Rem... Co jest na twojej g�owie?
- �wi�ty spok�j, ot co. Ca�y czas musz� si�... ci� pilnowa�. Spok�j, powiedz sama...
- Rem... czym jest s��j?
- Powiem ci nied�ugo. Mo�e... powiem.
- Powiedz teraz.
- Chyba jeszcze nie mog�.
- Mo�esz. Od teraz w�a�nie mo�esz. Zosta�o tak postanowione.
- Naprawd�?... Nic o tym nie wiem.
- Ale ja wiem. Mia�am ci przekaza�.
Milcza�.
- Rem?...
Cisza.
- Rem?
- No?
- Mia�am ci przekaza�, �e ju� mo�esz powiedzie� mi czym jest s��j.
- Profesor pozwoli�?
- Tak. Czym jest s��j? To polecenie od profesora.
- No to nie wiemy... Znaleziono go w przestrzeni z obc� sond�. Nie by� to wytw�r cz�owieka. Sonda zawiera�a kul� z dziwnymi znakami. No i to... Kul� badaj� w sektorze �C�, my dostali�my s��j. Dopiero co, wi�c nie ma jeszcze �adnych danych. - Westchn��. - Musisz ostro�n�... by�.
- Rozumiem. Co jeszcze wiesz?
Milcza�.
- Rem, co wiesz jeszcze o s�oju?
- Nic ju� nie wiem, co ty jeste�, z gwardii?... Daj mi spok�j. Dowiedz si� od profesora. - Przewr�ci� si� na drugi bok.
Joanna opad�a na poduszk�. Funio g�o�no wypu�ci� powietrze, wyra�nie niezadowolony. Wsadzi�a do ust paznokie� i bezwiednie obgryz�a jego ko�c�wk�.
***
- Zauwa�y�a�, �e on jako� dziwnie pachnie? - zapyta� Remigiusz schylaj�c si� do truchtaj�cego po pod�odze zwierzaka, kt�ry aktualnie przybra� kolor dojrza�ych �liwek.
- I co? Nie pasuje do podr�cznikowego opisu obcej formy �ycia? Nie rozumiem. - Dziewczyna le�a�a na blacie, okryta w pasie mi�kkim ocieplaczem pod kombinezon. Patrzy�a na ustawiony w k�cie s��j.
- Nie pachnia� tak wcze�niej po prostu... Chyba. - Remigiusz postawi� Funia obok twarzy Joanny. - Zobacz. Mo�e on ewoluuje? Mo�e to tylko larwa?
- Mo�e.
- B�dziesz mia�a okres? - odstawi� zwierz� na pod�og�.
- Okres, katastrofa, obcy... Wymienisz wszystkie znane rzeczowniki, zanim si�gniesz po zaimki, co? - prychn�a.
- Co ci si� sta�o?
- Nic - przewr�ci�a si� na drugi bok, ukazuj�c fragment kszta�tnych po�ladk�w. - Funio pachnie cytryn�, bo objada si� p�ynem sanitarnym. Zanim go odci�gn�am poch�on�� ca�y zapas.
Remigiusz usiad� obok niej.
- Czy to poczucie winy, �e prze�yli�my, a inni nie? Je�li tak, to normalne. �e uprawiamy tu seks? �e zajdziesz w ci��� i donosisz j� tutaj?
- Kretyn - dotar� jego uszu cichy g�os.
- Kiedy� na wydziale robili�my badania nag�ego przyrostu populacji w pewnej ma�ej osadzie. Nikt nie wiedzia� dlaczego ludzie zacz�li si� tam nagle rozmna�a�. I wiesz co si� okaza�o?
- Oczywi�cie. - Joanna podnios�a si� z blatu i poprawi�a w�osy jedn� r�k�, drug� wci�� przytrzymuj�c ocieplacz na wysoko�ci piersi.
- �e rok wcze�niej pu�cili tam trakcj� kolejow� - kontynuowa�. - I o pi�tej rano codziennie hiperekspres dawa� sygna� przed tunelem. Ca�a osada si� budzi�a. Wi�kszo�� wstawa�a o sz�stej do pracy, wi�c co by�o robi� przez t� godzin�?
- Bardzo �mieszne - wsta�a i chcia�a zapewne p�j�� do umywalni, ale Remigiusz zast�pi� jej drog�.
- �mieszne czy nie, musimy sobie tu radzi�. Razem. Tworzymy zesp�, wype�niamy czas. Nawet seks pe�ni teraz inn� funkcj�. To co jest mi�dzy nami. Zdajesz sobie spraw�? To si� z nami dzieje mechanicznie, rozumiesz? Pop�dy i hierarchia potrzeb.
Joanna zadr�a�a.
- Tak, jasne - pr�bowa�a go wymin��. Bezskutecznie.
- Wiem, �e ci� to irytuje, ale kiedy si� zastanowisz, na pewno przyznasz mi racj�. Wszystko jest inne. Wszystko tu inaczej wygl�da i funkcjonuje. Mamy ograniczone pole dzia�ania i nic z tym nie mo�esz zrobi�. Takie kryzysy b�d� si� zdarza�, ale trzeba wymy�li� inne od normalnych metody, �eby sobie z nimi radzi�. Nawet teraz, cho�by� chcia�a nie mo�esz wyj�� i trzasn�� drzwiami, widzisz?
Uderzy�a go w twarz tak mocno, a� si� zachwia�. Policzek zapiek� �ywym ogniem. Joanna sta�a w miejscu i patrzy�a, dop�ki oczy nie nabieg�y mu �zami.
- Przyznaj� ci racj� - doda�a dr��cym g�osem, mijaj�c os�upia�ego Remigiusza. - Pop�dy i hierarchia potrzeb.
***
S�owa starej piosenki: �B�l nie�le wygl�da na innych, po to w�a�nie s��.
Co� w nich p�k�o.
I tak d�ugo wytrzymali - policzy� w pami�ci cykle snu. Myli� si�, albo nie. Wszystko jedno.
Joanna g�aska�a Funia, kt�ry zasn�� na kolanach. Zmienia� kolory przez sen. Cytrynowy, r�owy, mahoniowy. Co to u diab�a jest maho�? Zawsze mia� sprawdzi�.
A�ka... W�osy w przepoconych str�kach... Przesta�a je��. Najcz�ciej wgapia�a si� w k�t. Jakby czeka�a na zej�cie. Z odwodnienia - pi� te� nie chcia�a. Troch� si� bawi�a radiem. Z pocz�tku s�dzi�, �e chcia�a je naprawi�, ale tylko si� bawi�a.
On natomiast g��wnie spacerowa�. Par� razy si� odezwa�. Niepotrzebnie.
Wyuczona bezradno��. Jak u ps�w, kt�re karci si� bez wzgl�du na to czy dobrze wykonaj� zadanie, czy �le. Jak u bitych dzieci. Potrzebowa� poda� Joannie co�, co zmieni�oby ich sytuacj�. �eby na powr�t odkry�a sens dzia�ania. Jemu te� by si� to przyda�o.
Funio zwl�k� si� z kolan dziewczyny i podszed� do Remigiusza chwiejnym, zaspanym krokiem. Tr�ci� go w stop�. M�czyzna nie drgn��. Zwierz� westchn�o przeci�gle, ruszaj�c w kierunku myjni.
***
Joanna zwin�a si� na stole, okrywaj�c ramiona ocieplaczem. Leniwie owija�a kosmyki w�os�w na palec. Remigiusz delikatnie u�o�y� si� obok. Dziewczyna pachnia�a starym potem. Dr�a�a. Wreszcie co�, co potrafi� zinterpretowa�. Nawet go to troch� ucieszy�o. Narzuci� na ni� dodatkowy kombinezon. �adnej reakcji. Zamkn�� oczy.
- Ostatnie p�odne dni - charkn�� nagle niski g�os. Tu� nad nim unosi�a si� zaro�ni�ta siwym futrem twarz! Wielkie czerwone �renice, gigantyczne siekacze i uszy stercz�ce jak dwa talerzyki. Ogromny szczur! Joanna wrzeszcza�a, jakby chcia�a zedrze� sobie gard�o.
Remigiusz zerwa� si� z blatu i spad� na pod�og�. Stw�r mia� wysoko�� jakich� dw�ch metr�w i faktycznie przypomina� wielkiego dwuno�nego gryzonia o pysku przejawiaj�cym cechy twarzy - z kr�tkim nosem i oczami z przodu g�owy. D�ugi, nagi ogon uk�ada� si� na pod�odze. Joanna wci�� krzycza�a chwytaj�c d�o�mi twarz. Szczur tymczasem pochyli� si� nad sto�em i spokojnie w�cha� jej cia�o.
Remigiusz zerwa� si� i spr�bowa� chwyci� za potwora krta�. Czy to w og�le mia�o krta�? Nie przebi� si� jednak przez g�ste futro i palce zacisn�y si� na k�pie sztywnych w�os�w. Zwierz� skoczy�o w jego kierunku. Odbi� si� i wyl�dowa� na pod�odze. Kopn�� z ca�ej si�y w gole� przeciwnika. Zwierz� przewr�ci�o oczami i wbi�o zako�czon� pazurami stop� w rami� Remigiusza. Ten, ci�gle le��c, pr�bowa� kopn�� w krocze. Raz i drugi. Albo ta seria odniesie skutek, albo nie b�dzie drugiej szansy! Szczur wrzasn��, a wreszcie wyrwa� pazury z ramienia Remigiusza. Teraz dopiero poczu� b�l. Potworny b�l. Ale do wytrzymania. Przynajmniej dop�ki dzia�a adrenalina. M�czyzna uderzy� ponownie, niemal na o�lep. Zwierz� osuwa�o si� na pod�og�. Joanna p�aka�a i wrzeszcza�a na przemian. Spojrza� na ni� - nie wygl�da�a na rann�. Ciep�o rozla�o si� po piersiach m�czyzny. Powietrze wype�ni� zapach krwi. Nagle k�tem oka dostrzeg� szybki ruch. I wszystko zgas�o...
***
B�l w tylnej cz�ci czaszki pozwoli� mu tylko otworzy� oczy. �adnych dodatkowych ruch�w.
Pok�j ton�� w p�mroku. Jakie� dwa metry od niego, skulona pod �cian� siedzia�a Joanna. Mia�a podarte ubranie. �lady pazur�w na twarzy i ramionach.
Pokr�ci�a g�ow� i u�miechn�a si�, kiedy ich spojrzenia si� spotka�y.
Szczur siedzia� ko�o blatu i wpatrywa� si� w Funia, kt�ry ufnie bada� szponiaste �apy.
- Pytaj - charkn�� szczur odwr�ciwszy �eb w stron� m�czyzny.
Remigiusz spojrza� na niego oboj�tnie. Milcza�. Szczur wzruszy� ramionami. Wygl�da� niewiarygodnie ludzko. Niczym komik przebrany za wielkiego gryzonia.
- Jedzenia starczy na sto siedemna�cie posi�k�w - m�wi�. - Zak�adaj�c, �e wszyscy prze�yjemy. Nie wiadomo jak z wod� i temperatur�. Musimy oszcz�dza� co si� da...
Joanna mia�a pusty wzrok.
- Wiem, �e mog�em mie� lepsze wej�cie, ale nie dali�cie nawet szansy. O ile by�oby nam wszystkim przyjemniej, gdyby nie ten start.
- Co tu si� dzieje? - Remigiuszowi zasch�o w gardle i mlaska� wypowiadaj�c ka�de s�owo.
- Dobre pytanie - przysi�g�by, �e szczur delikatnie si� u�miechn��. - I do w�a�ciwej osoby. Jako najinteligentniejsza istota w tym pomieszczeniu faktycznie wiem o sytuacji najwi�cej.
- A bez metafor?
- Musimy prze�y�. To najwa�niejsze. Wi�c je�li pozostan� mi�y i komunikatywny, wszystko �atwiej p�jdzie. Chodzi o s��j. Przemiany, kt�rych dokona� s� bardzo z�o�one. Najpierw pewnie musia� zebra� dane. Zmatrycowa� wszystkich. Potem, maj�c wzorzec ewolucyjny transformowa� �limaka. Na pr�b�, albo po prostu by�o najszybciej.
- Jeste� Bazyl? - przerwa�a mu Joanna, odzywaj�c si� po raz pierwszy od d�ugiego czasu.
- Nie do ko�ca - szczur si�gn�� po karton z kleikiem i na chwil� zanurzy� w nim pysk. - Jestem czym� wi�cej, wywindowanym ewolucyjnie tworem, mieszank� dziedzictwa zawart� w tym pomieszczeniu, �e tak nieskromnie powiem. Nie ukrywam, �e mam spory zas�b wiedzy i na pewno wi�cej inteligencji od was.
Joanna pokr�ci�a g�ow�.
- Uprzedzaj�c pytania o cel, odpowiem szybko. Nie wiem. Ale absolutnie wykluczam wasz pomys� z eksperymentem. To prosty, abstrakcyjny model rzeczywisto�ci, kt�ry zapewne pozwoli� wam przetrwa� tak d�ugo. Narzucony przez kobiet�, kt�ra mia�a ju� podobne przej�cia w dzieci�stwie. Gratuluj�. Niestety, s�dz�, �e wci�� znajdujemy si� na wraku stacji badawczej �Europa� i mo�emy liczy� tylko na s��j. Je�li sta� go na tyle, sta� go na pewno na wi�cej. Dlaczego tak s�dz�? On zapewne tak�e chce przetrwa�.
Joanna podesz�a do blatu chwiejnym krokiem.
- Sk�d masz t� wiedz�?
- M�wi�em ju�. Jestem zlepkiem wszystkiego, co mia� do dyspozycji w tym pomieszczeniu. Tworzy to wszystko, by wreszcie kto� znalaz� spos�b na przetrwanie. Coraz inteligentniejsze istoty. Czy teraz by�o ja�niej?
B�l w ramieniu uniemo�liwia� Remigiuszowi koncentracj�. Joanna przechadza�a si� w t� i z powrotem, zeskubuj�c zaschni�t� krew z policzk�w.
Nagle parskn�a. Wspieraj�c si� o blat zanios�a si� �miechem tak mocnym, a� wycisn�� jej �zy.
Spowa�nia�a w jednej chwili
- Wiesz co to znaczy, Remiku?
- Trudno gorzej trafi�. Kto�, kto chce przetrwa� za wszelk� cen� bez mrugni�cia wyje ci w�trob�, je�li zajdzie taka konieczno��. A najch�tniej pewnie ustawi ci� tak, �eby� sama mu j� odda�a.
Szczur zmierzy� go gro�nym spojrzeniem, ale Joanna nie mog�a tego widzie�.
- Kt�re� z nas b�dzie nast�pne, kochanie.
- Do tego w�a�nie zmierza�em - powiedzia� Bazyl na powr�t przywdziewaj�c mask� entuzjazmu. - I musimy si� na to przygotowa�.
***
Remigiusz nie wierzy� w�asnym oczom. Joanna krz�ta�a si�, jakby wst�pi�y w ni� nowe si�y. Wypieki na twarzy, rozbiegane spojrzenie i dziwna gorliwo��, z kt�r� wykonywa�a polecenia Bazyla - co� by�o niepokoj�cego w tym teatrze, rozgrywaj�cym si� przed oczami Remigiusza. Szczur tak�e zabra� si� za robot�. Zgromadzi� na stole wszystkie dost�pne sprz�ty, w mi�dzyczasie na g�os obmy�laj�c plan dzia�ania.
Rem patrzy� na wszystko spod oka. Zazdro�� p�odzi�a pomys�y na coraz to gorsze intencje Bazyla, na koszmarniejsze scenariusze nast�pstw tego, co si� dzia�o. Zaintrygowa� go zw�aszcza fakt, �e szczur wcale nie zwraca� uwagi na rany m�czyzny odniesione w walce. Bark bola� coraz bardziej, a rana niezdrowo zaogni�a si� na brzegach. Remigiusz wsta� i w porzuconej na blacie stercie przedmiot�w odszuka� czysty kawa�ek materia�u.
Bazyl nie pom�g� tak�e Joannie, w kt�rej mia� przecie� teraz wielk� sojuszniczk�. Trzy poka�ne strupy przecina�y jej twarz, krusz�c si� ju� kawa�kami z miejsc, pod kt�rymi sk�ra by�a zdrowa. Remigiusz nabiera� coraz wi�kszego przekonania, �e za zachowaniem Bazyla le�y g��bszy plan, kt�ry skrupulatnie, punkt po punkcie jest teraz realizowany. Nie mia� ani si�, ani autorytetu, by go demaskowa�. Nie mia� te� �adnego pomys�u. Co za� najgorsze, Bazyl wydawa� si� tryska� propozycjami rozwi�za�.
- Zr�bmy burz� m�zg�w - zarz�dzi�o zwierz�. - Siadajcie.
Rem sta� akurat przy blacie. Znowu wszystko po my�li mutanta. Usiad�.
- Co mo�na zrobi�, �eby jedzenia wystarczy�o nam na d�u�ej, maj�c takie przedmioty jak te na stole? - kontynuowa�.
- Ale jaki jest w tym w�a�ciwie cel? - B�kn�� Remigiusz. Jego s�owa trafi�y w pr�ni�.
Joanna chwyci�a ostry od�amek p�kni�tego tworzywa ze st�uczonej prob�wki.
- Mo�emy losowa� kto b�dzie jad� i ka�dego dnia jedno z nas zostanie bez kolacji - m�wi�a cicho, jakby do siebie.
- �mia�o - zach�ca� Bazyl. - Na razie ka�dy pomys� jest dobry. Potem je posegregujemy.
- Mo�emy gra� o to, kto nie je tego dnia - doda�a nieco �mielej. - A kto przegra... - Unios�a przezroczysty od�amek - Musi odkroi� z siebie nie�ywotny kawa�ek, kt�ry nast�pnie zostanie zjedzony - za�mia�a si� histerycznie.
�Czyli jednak...� pomy�la� Remigiusz.
Bazyl uderzy� j� w twarz. Po chwili spod strup�w pop�yn�a krew.
Dziewczyna spojrza�a figlarnie na Rema.
- No co? - zrobi�a wielkie oczy.
Szczur sykn��, a potem wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi magazynku. Chwil� potem da� si� s�ysze� odg�os rygla.
- Oddaj - Remigiusz wyci�gn�� r�k�. Natychmiast zda� sobie spraw�, �e w ich sytuacji niewiele to zmieni. Joanna mia�a szans� wyszuka� sobie na blacie co najmniej kilkana�cie innych przedmiot�w, kt�re z r�wn� �atwo�ci� mog�y zosta� wykorzystane do zadania cierpienia. R�ki jednak nie cofn��.
Dziewczyna wsun�a skrawek do ust. Po chwili z k�cika warg leniwie opu�ci�a si� rubinowa stru�ka. Remigiusz poczu� na karku zimny skurcz. Wsta� powoli i zaciskaj�c pi�ci, ruszy� w kierunku drzwi,.
- Otwieraj, s�yszysz tam? - Krzykn��.
Odpowiedzia�a mu cisza. Waln�� w p�ytk� wok� zamka. Znowu cisza. Ba� si� odwr�ci� i sprawdzi� co robi Joanna. Kiedy si� nad tym zastanowi� - w�a�ciwie ba� si� jak diabli. Bo mog�a tam robi� wszystko. Dos�ownie wszystko.
Nieprzyjemne uczucie �cisn�o mu gard�o.
- Musisz... Musz� ci� prosi� o pomoc - m�wi� powoli, przez z�by. - Prosi� o pomoc, s�yszysz?... - Zamek szcz�kn�� i drzwi si� otworzy�y. Cz�owiek i inteligentny szczur patrzyli na siebie chwil�. Zn�w ten dziwny wyraz pyska (twarzy?). Rem da�by g�ow�, �e to u�miech. Odruchowo spojrza� nad ramieniem Bazyla i chwyci� futryn�, �eby nie upa��. W umywalni le�a� Funio. Spora cz�� jego cia�a zosta�a odkrojona i rozprowadzona po ca�ym niemal baseniku. Rusza� si� delikatnie, a o jego milcz�cym cierpieniu �wiadczy�y tylko pojedyncze, czerwono-��te wykwity na nieuszkodzonych fragmentach cia�a.
***
Ka�dy zaj�� si� pr�b� przetrwania na sw�j w�asny spos�b.
Remigiusz siedzia� w k�cie za umywalni� i opatrywa� Funia, kt�ry ci�ko dysza�. Jego sk�ra przybra�a seledynow� barw�. Prawie si� nie porusza�. Rami� m�czyzny pulsowa�o silnym b�lem, ale p�ki go nie eksploatowa� dawa�o si� wytrzyma�. Takie zaka�enie nie jest chyba �miertelne, a Funio by� jedyn� istot� w tym pomieszczeniu, w kt�rej odnajdywa� spok�j. A mo�e po prostu jedyn� istot�, kt�rej si� nie ba�?
Szczur zn�w segregowa� przedmioty na blacie co chwila spogl�daj�c w sufit, jakby si� nad czym� zastanawia�. Potem uk�ada� je w inny spos�b, szepcz�c pod nosem. Ludzie przestali go interesowa�. Funio tak�e. Raz rzuci� tylko, �e podejrzewa Funia o niema�� zdolno�� do regeneracji i trzeba b�dzie o tym pomy�le�, kiedy sko�cz� si� zwierz�ce aminokwasy. Faktycznie - rana szybko si� zasklepi�a, ale Remigiusz stara� si� to skrz�tnie ukrywa� i celowo nie sp�ukiwa� z baseniku posoki, by wygl�da�o jakby �limak ci�gle krwawi�.
Joanna obsesyjnie podejmowa�a r�ne czynno�ci. Najpierw na ca�y g�os si� modli�a, potem zabra�a si� za napraw� terminalu radia. Nie mia�a zielonego poj�cia o funkcjonowaniu tego sprz�tu, ale grzeba�a w nim od d�u�szego czasu. W milczeniu przekr�ca�a �ruby, ��czy�a przewody i przedmuchiwa�a p�ytki z procesorami. Czynno�ci wykonywa�a mechanicznie. Jedna ze �rubek upada�a jej jedena�cie razy - Remigiusz liczy� ukradkiem. Ani razu si� nie zdenerwowa�a. Podnosi�a j� i ponawia�a pr�b� wkr�cenia. Przesta�a by� sob�. Przesta�a by� kimkolwiek.
Remigiusz skuli� si� pod �cian�, na kolanach u�o�y� owini�tego w kombinezon Funia i pr�bowa� zasn��. Rami� wci�� piek�o mocno. Joanna podesz�a do nich na palcach i usiad�a obok. Chwyci�a r�k� m�czyzny, k�ad�c j� na swoim brzuchu. Szczur odwr�ci� nieznacznie g�ow�. Obserwowa� ich k�tem oka.
- Zaczyna si�, czujesz? - szepn�a. Bazyl ledwie dostrzegalnie zastrzyg� uszami.
Rem delikatnie cofn�� r�k� i obj�� Funia. Odwr�ci� g�ow� w drug� stron�. Dziewczyna przylgn�a do jego ramienia i w tej pozycji zasn�li.
A kiedy si� obudzi� ju� jej nie by�o.
***
Rana na barku dokucza�a coraz dotkliwiej. Remigiusz czu� w g�owie rosn�c� gor�czk�. To jednak powa�na infekcja. Pr�bowa� wyciska� rop�, kt�ra zbiera�a si� pod sk�r�, ale sz�o