Miłosz Brzeziński Kieszenie pełne czereśni - Rem? - szepnęła Joanna. - Co zobaczę, kiedy otworzę oczy? - Leżała w osmalonym kombinezonie, na podłodze jednego z laboratoriów unoszącej się w kosmosie stacji badawczej UN27 „Europa”. Ręce ułożyła pod głową. Spod krótko obciętej grzywki przez prawy policzek, aż do szyi biegła ciemna, wąska smuga, kształtem przypominająca gałązkę paproci. Remigiusz usiadł obok i zagarnął dłonią szary proszek rozsypany na podłodze. - Rozbity pojemnik z kleikiem dla szczurów... Stół, zlew, otwarte drzwi szafki - westchnął. - Nikt się nie odzywa. Radio też diabli wzięli, wiesz? - Mieszanka dla szczurów ma smak jakby wiśniowo-miętowy. Próbowałam kiedyś na zajęciach z laborki - nadal nie otwierała oczu. - Gdybyś zapytał, strzeliłabym jeszcze, że nie ma wody, kończy się powietrze, a kosmici żądają otwarcia drzwi. Jak katastrofa, to katastrofa. - Woda jest. Co do powietrza - nawet gdyby odcięli dostęp, wystarczy na kilkadziesiąt minut. Do tego czasu ktoś nas na pewno znajdzie. - A kosmici? - uśmiechnęła się delikatnie. Otrzepał dłoń z mieszanki i pogłaskał ją po głowie. - Kosmici nie przedstawili jeszcze warunków. Jeśli w ogóle jacyś tam są, nie odezwali się jak dotąd. - Wodził palcem po ciemnej smudze na jej twarzy. - To prawdopodobnie elektryczność. Bardzo silne wyładowanie. Pewnie dlatego nic nie pamiętamy. - Hmmm? - Jęknęła, przeciągając się pod jego ręką. - Poraził nas prąd - wyjaśnił. - W trakcie eksplozji. Na twarzy masz bliznę. Możliwe, że i ja gdzieś... - Co? - otworzyła oczy i zaczęła obmacywać twarz. - W którym miejscu? - Usiadła. - Może raczej ciemniejsze... - zawahał się - Coś. Nie wiem jak nazwać. Ładnie ci, nie przejmuj się. Potem się tym zajmiemy. Zwykle po dawce prądu o takiej mocy, dochodzi do wstecznej amnezji. Pewnie dlatego nie pamiętamy wypadku. Jedynie wyrywki: ogień, huk, zaryglowanie drzwi. - Nie ma lustra, więc muszę ci wierzyć na słowo - nadal badała twarz, nie podejmując tematu wypadku. Wiedział co to oznacza. Nagle walnęła pięścią w podłogę, wzbijając tuman z rozsypanego kleiku. - Halo? Jest tam kto? Tu jesteśmy!... Dziadowskie mysie żarcie. Odpowiedziała jej cisza. *** Godzinę później sytuacja niewiele się zmieniła. Joanna chodziła w tę i z powrotem, dotykając wszystkich ścian i nasłuchując, a Rem zamiatał podłogę kawałkiem waty. - Coś nowego w eterze? - Owszem... - nie odrywała ucha od drzwi. Kucnęła przy klamce i delikatnie dotknęła jej czołem, a potem ustami. Remigiusz parsknął. - Tu jestem, Asiczku, kochanie... - Przestań - ucięła karcąco. - Klamka tych drzwi jest lodowata. Drugich nie. - Tam jest korytarz i pewnie próżnia. Za drugimi drzwiami magazynek. Możliwe, że nie uległ dekompresji, bo każde laboratorium ma osobną trakcję zasobów. Możliwe, że nasza jest wciąż cała. To chyba dobrze, co? Joanna zmarszczyła brwi. - Za dużo tego „możliwe, że”. Wejdźmy zatem do magazynku. - Nie ma potrzeby ryzykować. Zaraz po nas przyjdą. - Ile już tu tkwimy? Może tam będzie radio... - A może nie? Usiądź spokojnie. Zajmijmy się czymś. - Przecież klamka jest ciepła. Spojrzał na nią spod oka. - Pani Joanno - zaintonował grubym głosem - skąd pani wiedziała, że tam jest bezpiecznie?... Cóż - teraz nieudolnie naśladował mocny głos Joanny - Pocałowałam klamkę... - O, rrrrany. Wystarczy już, dobrze? - Odeszła od drzwi. - Nawet okna nie ma... Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała. - Co z ciebie za facet? Za grosz zaradności! Każdy inny na twoim miejscu wziąłby się do jakiegoś ratowania z opresji. A ty? Popatrz czym się zajmujesz. Remigiusz metodycznie zagarniał z podłogi resztki kleiku. *** Siedzieli przy podświetlanym stole. Joanna przysunęła małą pękatą probówkę, do większej i położyła obie na sporym kawałku waty. - Sprawdź, kotku moją furę - mruknął Remigiusz, chwyciwszy większą probówkę. - Wrzucimy na ruszt jakieś party? A potem wiesz... Ty i ja, na krawędzi stołu, wpatrzeni w lampy... Joanna zachichotała. - A gdzie ten styl, którym mnie tak wczoraj ująłeś? Wiesz, że z byle kim na watę nie wsiadam! - Grubsza probówka „stanęła” obok białego kłębka. - Jako dziewczynka miałam zawsze nadzieję, że mój pierwszy będzie rycerzem i na białym obłoku... - Uee... - zawodził Remigiusz - Faceci nigdy nie byli romantyczni i nie będą. Romantyzm, to wymysł nastolatek, żeby dociągnąć jakoś do starości. To się, kiciuniu, nie kalkuluje. Wsiadaj! Opowiem Ci co jeszcze o tym sądzę. A w domu mam ładną kolekcję wycinków sportowych, cha cha... - Chyba jednak wolę poszydełkować z mamą. - Nnnooo, nie daj się prosić. Zabiorę cię do wesołego miasteczka - to mówiąc, Remigiusz dostawił na stole przewrócone pudełko. Gruba probówka kierowana ręką Joanny znów znalazła się na wacie. - Dobrze. Wesołe miasteczko może być. To co chcesz mi teraz powiedzieć? Remigiusz pociągnął watę na wycieczkę po stole. - Liczy się jedno, maleńka. Facet ma zainwestować w kobietę tyle, żeby nie opłacało mu się szukać nowej. Wtedy można liczyć na męską wierność. Kropka. - Męska wierność! Nie rozśmieszaj mnie, bo pęknę! Słyszałam, że dla chłopca, to chluba, kiedy „rwie panienki jak dojrzałe wiśnie”. Gdybyśmy my, dziewczęta... - Nie chciałybyście, maleńka. Uwierz mi. Seks jest waszą kartą przetargową. Nie możecie się tego pozbawić. Joanna milczała chwilę, a potem krzyknęła piskliwie. - Stój! Zatrzymaj tę watę! Wyczytałam, że kiedy na pierwszej randce pada słowo seks, należy natychmiast zrobić scenę! - Czekaj, zobacz już dojeżdżamy - wata zbliżyła się do pudełka. - Spójrz... Tunel miłości - dłoń Remigiusza wprowadziła probówki do środka. - Ciemno... cicho, tylko my, wagonik-łabądź i chlupot wody... - mówił dalej, hipnotyzującym głosem. Odchrząknęła. - Czytałam, że kiedyś zatonęła łódź podwodna. Radziecka, czy rosyjska już wtedy, nie wiem. Nazywała się „Kursk”. Cała załoga zginęła. Ale przedtem, kiedy leżeli na dnie w lodowatym morzu, w jednym pomieszczeniu, było coraz zimniej i coraz więcej wody, jeden oficer wyciągnął metalową tabliczkę i wyskrobał po omacku list do żony. Chyba miesiąc po ślubie byli. Napisał, że jest coraz zimniej i ciemniej. Że pisze nie widząc liter, ale ma nadzieję, że ktoś to znajdzie, odczyta... że ją kocha... - głos jej zadrżał i Rem dopiero teraz zrozumiał co się dzieje. - Zabieram cię stąd, kochanie! - wata wyskoczyła na stół i ruszyła wioząc dwie szklane pasażerki. - Zapomniałem, że miałaś traumatyczne dzieciństwo... - zażartował. Milczała z grobową miną. Oczy miała wilgotne. Nagle coś brzęknęło. Jedna z probówek zsunęła się z waty na zakręcie i rozprysła na podłodze. Remigiusz patrzył zdziwiony. Probówek przeznaczonych do pracy w przestrzeni nie robiono ze zwykłego szkła. Joanna powoli schyliła się i zagarnęła największe okruchy butem. Potem podniosła je i wrzuciła do pudełka. Na jej dłoni wykwitła strużka krwi. - Liczę czas, Remek - mówiła przez zaciśnięte gardło. - Strasznie długo już tu jesteśmy. Długo - pomyślał Remigiusz. Szkolenia w akademii, przygotowanie psychologiczne - fakt, wszystko to uczyniło ich bardziej wytrzymałymi. Ale dzięki temu wiedział też co będzie się z nimi działo dalej. Po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Zaczynał się bać. *** - No to wsadź go sobie w dupę, może zadziała? - Joanna rzuciła małe pudełko z częściami zamiennymi na stół, obok siedzącego Remigiusza, który obracał w dłoniach zepsuty terminal radia. - Zobacz te druty. Może coś z tym... No ruszże się, do diabła! - Uniosła ręce do głowy i potarła włosy. Nie mógł nic zrobić. Albo zepsuło się coś w jednostce centralnej, albo usterka była na tyle drobna, że bez sprzętu w postaci choćby komputera pomiarowego nie było sensu siadać do roboty. Loteria. Tak naprawdę chodziło jednak o co innego. Ani razu dotąd nie padło jednoznacznie, że zapewne nikt z pokładu „Europy” po nich nie przyjdzie. Choć to mało prawdopodobne, wyglądało, że z ponad dwustuosobowej załogi przeżyli tylko oni. Albo tych, którzy mieli szczęście, los rozsiał po pojedynczych pomieszczeniach. Efekt był jeden - brak pomocy. Co innego jednak podejrzewać, a co innego powiedzieć na głos i przyjąć stan za aktualny. Remigiusz nie chciał tego robić i płacił za swoją decyzję takimi właśnie sytuacjami. Wiedział, że dziewczyna będzie go podpuszczać, denerwować, obrażać, by cokolwiek zostało w końcu powiedziane. Ale to wszystko wciąż było niegroźne w porównaniu z piekłem, które mogłoby się rozpętać, gdyby powiedział wprost, że uznał ich sytuację za przegraną. Choć w rzeczy samej tak właśnie było. Po laboratorium rozszedł się zapach wanilii. Odłożył radio na półkę i odwrócił się w kierunku elektrycznej płyty, żeby zdjąć miskę z parującym kleikiem. - No to jedzmy - postawił naczynie na środku stołu - Usiądź, podaj jakieś sztućce... Może znajdziesz coś użytecznego - powiedział spokojnie. Był jej bardziej potrzebny jako falochron, niż przyjaciółka do wspólnych lamentów. Joanna zaklęła pod nosem i wyciągnęła z szuflady dwie miarki, które od biedy mogły służyć za łyżki. Usiadła obok i wciągnęła do nosa woń kleiku. - Przypaliłeś - warknęła. - Jak tak dalej będziesz pichcił, długo... - podniosła wzrok. Miała go. - Zrobiłeś ciepłe jedzenie - szepnęła tonem, w którym tyle samo było tryumfu, co rozpaczy. - Dlaczego nie tego powiesz? Chcę usłyszeć, rozumiesz? Myślisz, że tak świetnie się kamuflujesz? - Ścisnęła stalową miarkę, aż zbielały jej kostki i uniosła ją pionowo, niczym nóż. Remigiusz już miał powiedzieć coś, co zapewne pogorszyłoby tylko sytuację, gdy nagle zgasło światło. Zaraz potem oboje poczuli delikatne mdłości. Jakby krew na chwilę się zatrzymała, a potem jęła płynąć powoli, hamując zarazem myśli. Znali to uczucie. Siadł system sztucznej grawitacji. Zapadła kompletna cisza. I ciemność. Oboje odruchowo zaparli się o blat kolanami. Coś ciepłego i lepkiego, niczym ogromna macka, dotknęło twarzy Joanny. Delikatne mlaśnięcie. Potwór w ciemności miał smak wanilii. Odetchnęła. To zapewne kleik uniósł się z naczynia. - Rem? - szepnęła. - Jesteś tam? - Jestem. Za drzwiami magazynku coś brzęknęło. - Podaj mi rękę na stole. Poczuła na dłoni ciepłe palce Remigiusza. Cisza i ciemność. - Powiedz, że mamy jakieś światło. Błagam. Znów cisza. - Mamy - skłamał nie siląc się na pewny ton. W tym samym momencie zamigotały żarówki i wszystkie unoszące się sprzęty z brzękiem opadły na podłogę. Resztki kleiku pacnęły na kolana Joanny. Oboje głośno odetchnęli. Wydech Remigiusza przeszedł natychmiast w nerwowy rechot. - Takie numery to robiło się na obozach - śmiał się. - Jeśli chciałaś tego kleiku, nie trzeba było mnie straszyć. Wytarła twarz chusteczką i także delikatnie się uśmiechnęła. - Zaraz pójdę do drzwi magazynku - powiedziała już całkiem poważnie. - Ale najpierw chcę, żebyś wiedział jedno. Jeśli jeszcze raz zgaśnie światło i siądzie sztuczna masa, a potrwa to choć chwilę dłużej, zwariuję. Rozumiemy się? Skinął głową. Joanna przytknęła ucho do drzwi. - Wiem, że to nie twoja wina, ale chcę po prostu postawić sprawy jasno - dodała. - Cieszę się... - Ćsiiii... - uciszyła go. Nasłuchiwała chwilę. - Było słychać brzęk, więc jest tam powietrze. Nie wierzę, żeby tak dobrze poniosło się po ścianach. - Nie zaczynaj znowu, błagam - Remigiusz rozejrzał się, stwierdzając ze zdziwieniem, że kleikowi udało się rozpaprać po całym pomieszczeniu, z jego osobą włącznie. Widać coś musiało go rozbić, kiedy lewitował. Czy miał w ogóle prawo wydostać się z garnka? - Źle ci tutaj? - Ćsiiii... Czekaj... Tam coś się rusza! Chodź szybko. Remigiusz podszedł do drzwi, ścierając z siebie resztki jedzenia. On także przyłożył ucho do zimnej powierzchni. Z magazynku dobiegały pojedyncze szurnięcia i skrobanie... Ktoś coś przetaczał? Małą drewnianą kulkę? Potem znowu jakby głuchy dźwięk gitary. - Co to, u diabła, jest? - Nie wiem - odskoczyła od drzwi. - Ale żyje tam! Wchodzimy. Może będzie radio! Może tam ktoś potrzebuje pomocy! Nie ma czasu! Remigiusz potrząsnął głową i zastawił drzwi ciałem. - Nie zgadzam się. Nie oglądałaś filmów? Skąd wiesz co tam jest? Może jakaś próżniowa istota? A może członek załogi, którego eksplozja rozerwała na strzępy i teraz, po awarii systemów, się przemieścił. Spływa powoli ze ścian... - Nie musiał mówić dalej. Joanna już zaczęła się zastanawiać. - Jesteś okropny - burknęła i wróciła do stołu. Usiadł obok. - Wiesz, że to nie jest bezpieczne, Asiczku - szepnął, bawiąc się jej włosami. - Powinniśmy poczekać tutaj. Póki co nic nam się nie stało. Jest jeszcze nieco jedzenia. Tak będzie rozsądniej. - Wiem - Joanna była niepocieszona. - Masz rację, kochanie. Jak zwykle. Skąd ty jesteś taki mądry? - ułożyła brodę na stole i westchnęła słodko. - Hm? - To przez czereśnie - rozluźnił się. - Opowiem ci. Kiedy byłem mały u ojca spędzałem tylko wakacje. Na początku chyba nie miał do mnie ręki. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam raczej rzesze ciotek i wujków, mamy, jak wiesz, nie znałem. Ale potem ojciec wpadł na jeden pomysł. Kiedy tylko pojawiały się czereśnie, kupował ich dosłownie całe łubianki. Wieczorami napychaliśmy nimi kieszenie i szliśmy pod wielką ulęgałkę pośrodku pola, za miasteczkiem. Przesiadywaliśmy tam prawie do rana i ojciec opowiadał mi o świecie. Trochę o filozofii, trochę o nauce. Sporo wiedział. Czytał wszystko, co wpadło mu w ręce. Przez długi okres niewiele chwytałem z tego, co mówił. I chodziłem tam tylko dla tych czereśni, wiesz? Strzelaliśmy pestkami gdzie popadnie. Kiedyś potem zażartowałem, że to te kieszenie pełne czereśni pomogły mi zrozumieć życie. Sprawiły, że poszedłem na studia. No i dzięki nim nawiązałem jakąś więź z ojcem... Ostatnio byliśmy tam dwa lata temu. Na rok przed jego śmiercią. Jeszcze miał mi tyle do powiedzenia. Ciągle, wiesz?... Nie przestawał mnie zadziwiać. - Spojrzał na Joannę. Spała. Oczy przesuwały się pod zamkniętymi powiekami. Pocałował jej pachnące lawendą włosy i położył głowę obok. Próbował sobie przypomnieć jak smakują czereśnie. *** Podniósł powieki i od razu zobaczył Joannę. Majstrowała przy drzwiach do magazynku. Powoli przekręciła zamek i nabrała powietrza. Ręce jej drżały. Wariatka - pomyślał. Pociągnęła drzwi do siebie. Remigiusz zacisnął powieki. Drzwi ustąpiły z cichym sykiem uszczelek. Z magazynku dobiegł krótki hałas, jakby szarpnięcie. I cisza. - Rem?... Remek? - szepnęła Joanna. - Widać, że nie śpisz. Chodź szybko. Tam coś jest. Teraz mnie woła, pomyślał, ale niemal zeskoczył z krzesła i podbiegł do progu, odsuwając odeń dziewczynę. Cisza. Wsunął rękę do pomieszczenia i machał, aż sygnał z fotokomórki włączył oświetlenie. Szybki rzut oka na wnętrze nie przyniósł żadnych niespodziewanych odkryć. Magazynek wyglądał na lekko zdemolowany, tu i ówdzie po podłodze walały się sprzęty poruszone chwilowym brakiem grawitacji. Światło bzyknęło i mrugało przez chwilę. Cofnął się o krok, wpadając przy tym na Joannę, która zaglądała mu przez ramię. - O raju! - krzyknęła. - Widzisz, warto było! - Trzepnęła go dłonią w ramię. Remigiusz nie wiedział jeszcze o co chodzi. Odsunęła go i podeszła wprost do umywalni. Umywalnia służyła do czyszczenia sprzętów laboratoryjnych i właściwie była wielofunkcyjnym robotem do wygotowywania, wyparzania oraz czyszczenia chemicznego. Miała formę półtorametrowej kabiny prysznicowej, podzielonej na kilka segmentów, które dawały się dowolnie łączyć. Załoga laboratoriów często korzystała z niej jako natrysku. Co prawda mało wygodnego, ale za to pod ręką. - Teraz na pewno wytrzymamy dłużej - zaszczebiotała radośnie. - Tylko wyjmę tego lokatora - schyliła się, by coś podnieść. Remigiusz tymczasem przeglądał zawartość szafek, odnotowując w głowie wszelkie nowe przedmioty, na jakie udało mu się trafić. Za metalowym kontenerem z zamrożonymi odczynnikami odkrył wreszcie to, czego szukał. Źródło hałasu. Miało na imię Bazyl, tak przynajmniej głosił napis na klatce i było białym, laboratoryjnym szczurem, który właśnie obserwował nowo przybyłych, delikatnie poruszając noskiem. Mężczyzna podniósł szczurze mieszkanie i ustawił na blacie. Obok pełzał już ślimak! Remigiusz wiedział o obecności różnych zwierząt na pokładzie, o badaniach nad wpływem warunków kosmicznych na ich rozwój, choć to nieco dziwne, że oba znalazły się w tym pomieszczeniu. - Za mały zwierzyniec? - dziewczyna była w doskonałym humorze. - Szczur i ślimak. - Za mały - mruknął, lekko zły. - Poszukaj konia i nielotów kiwi. - Gburek - skwitowała, wracając do oględzin pomieszczenia. Chwilę potem zajrzała pod blat i wyciągnęła stamtąd dziwny przedmiot. Z wyglądu przypominał szeroki, kryształowy słój z kilkoma wgłębieniami, jakby głębokimi rysami. Remigiusz natychmiast znalazł się przy Joannie, która od razu postanowiła włożyć nos do środka. - Pachnie wyprawioną skórą - zadudniła. - Co to? Milczał chwilę. - Nie wiem - zbyt był zaskoczony, by umiejętnie ukryć kłamstwo. Poczerwieniał jak dziecko, zdając sobie sprawę ze swojej niekompetencji. - Nie, to nie - zaskoczyła go. - Gdyby to było coś potrzebnego, powiedziałbyś mi, nie? Na razie będzie w tym mieszkał śli... - Poczekaj - zmarszczył brwi. - Lepiej zostawmy to puste. Ślimak ma swój dom. Nigdzie z niego nie ucieknie - uśmiechnął się krzywo. - Co się z tobą dzieje - mruknęła odstawiając znalezisko i wyjmując poidełko z klatki Bazyla. Uzupełniła wodę w pojemniczku, a następnie wsadziła je na miejsce. Szczur przyssał się do poidła jak niemowlę do piersi: usiadł, przednie łapki zacisnął w piąstki i mrużył oczka, zlizując kolejne krople. - Szczury przetrwałyby wszystko - skomentował Remigiusz. - Nawet wojnę atomową. A do tego ich wola przetrwania jest nieprawdopodobna... Obrzydliwe zwierzęta. Dobrze, że w naturze są tylko niewiele większe inaczej dawno już byłoby po nas. Prychnęła z dezaprobatą przeszukując resztę szafek. Kwadrans później Remigiusz siedział przy stole, obracając w ręku kryształowe naczynie. Joanna rzuciła ubrania na blat i brała prysznic. Zaparowane szyby rozmyły szczegóły jej anatomii. - Ludzkie porcje jedzenia, kupa przezroczystego tworzywa w formie probówek, szkło, gąbka, pół kontenera ubrań i słój, gówno wie do czego - podsumowywał wpatrzony w refleksy na krysztale. - Niewiele to wszystko zmieniło. - Coo? - Joanna wystawiła głowę nad kabinę. - Nic nie słyszę. Remigiusz powtórzył krótką listę. - Jeszcze szczur, ślimak i prysznic - dorzuciła wesoło. Skinął głową, nawet nie patrząc w jej stronę. Wybiegł myślami w przyszłość, oceniając sytuację jako krytyczną. Ojciec, były pułkownik, powiedział kiedyś, że żołnierzy ceni się tylko wtedy, kiedy się ich potrzebuje. Nie mógł teraz liczyć na pomoc Joanny i pewnie wcale jej nie potrzebowała. Ale wkrótce przejdzie jej euforia i wtedy będzie musiał znowu dźwignąć wszystko samemu. Spojrzał na jej sylwetkę we mgle gorącej wody. Wyłowiła to spojrzenie i figlarnie przytknęła obie piersi do zaparowanej szyby, a pod nimi narysowała palcem szeroką literę „U”. Z kabiny prysznicowej uśmiechała się do Rema twarz o wielkich oczach i wąskich usteczkach. Także się uśmiechnął i pokręcił głową. - Pieprzyć to - powiedział do siebie, odstawił słój i zaczął rozpinać bluzę. *** Leżeli na blacie w magazynku, ułożywszy na nim wcześniej warstwę kombinezonów oraz miękkich ocieplaczy. Było tu znacznie milej, niż w laboratorium. Światło dawały zaledwie trzy żarówki w drugim końcu pomieszczenia. - Ja z kolei miałam matkę neurotyczkę - zaczęła Joanna, patrząc w sufit. - W końcu trafiła do zakładu, ale zanim to się stało nigdy nie wiedziałam kiedy strzeli jej do głowy. Któregoś dnia, przed wyjazdem do rodziny okazało się, że mam odpruty guzik w sukience. Tak się wściekła, że zamknęła mnie w pokoju i pojechała sama. Na dwa dni. Bałam się strasznie. Siedziałam na łóżku, ale dałabym głowę, że ktoś tam wtedy ze mną był. Pilnował mnie. Uroiłam sobie, że to anioł i modliłam się do niego. Wściekałam się, bo nic do mnie nie mówił. Ale dzisiaj sądzę, że może to i dobrze. Lepszy chyba taki bóg, który za często nie nawiązuje kontaktu. Wtedy szukasz sił w sobie. Remigiusz mruknął przeciągle. - Wiara kończy się tam, gdzie zaczynają się dowody. Wtedy już jest pewność. Zupełnie co innego... - Z tamtego czasu został mi też w pamięci zapach róż - Joanna jeszcze nie skończyła. - Stały w bukiecie, który miałam zabrać. Ich zapach przez dwa dni wypełniał pokój. Teraz, ilekroć je czuję, tamta sytuacja staje mi przed oczami. Naznaczyło mnie to do końca życia. - Pewnie masz rację, tylko... - Tylko? - uniosła się i usiadła na nim. - Znowu chcesz się z czymś wymądrzyć, co? Remigiusz chwycił jej nadgarstki i chciał przyciągnąć do siebie, ale nagle zwiotczała w jego uścisku. Mięśnie na twarzy stężały, przez ciało przebiegł pojedynczy dreszcz i Joanna osunęła się na kombinezony. - Jezu! - syknął, wysuwając się spod niej. - Jezusie Nazarejski - powtórzył bezwiednie. Zrzucił spod niej ubrania i położył na gołym blacie. Jego wzrok wylądował na chwilę na słoju, stojącym w kącie. Naczynie emanowało dziwnym, ciemnofioletowym światłem, ale ledwie odnotował to w pamięci. Joanna wciąż leżała nieruchomo. Zbadał tętno. Brak. Masaż serca. Siedem uciśnięć, trzy wdechy. Tak to było? Siedem uciśnięć trzy wdechy. Brak tętna. Czemu aż do tego stopnia się przeraził? Przecież powinien podświadomie chcieć, żeby to się już skończyło. Siedem uciśnięć trzy wdechy. Kręci się w głowie. Za głębokie wdechy. Siedem... Będzie powtarzał, aż padnie. Aż umrze! Potrzebował jej, Boże jak bardzo! Siedem uciśnięć. Za słabo. Mostek ledwo się uginał. Martwy. Siedem i trzy. Co się stało? Przecież gdyby zabrakło tlenu sam też pewnie padłby bez ducha. I szczur także. Spojrzał na klatkę obok. Bazyl leżał na jej dnie z nienaturalnie wykrzywionymi łapkami. Kurwa mać! Odruchowo przeciągnął dłońmi po twarzy. Nie ma chwili. Siedem i trzy. Bolą go ręce. Tętno. Ciągle... Nie! Jest! Dzięki Bogu! Głowa dziewczyny drgnęła lekko i osunęła się na bok. Piersi opadały i unosiły się rytmicznie, mozolnie pompując powietrze. Remigiusz przytulił się do nich. - Dziękuję... - chwycił blat drżącymi rękoma. Powoli się budziła. - Widziałam motyle - jęknęła. - Piękne, kolorowe. Stres schodził falami pozostawiając za sobą pustkę. Remigiusz usiadł na podłodze i patrzył na swoje nagie stopy. Zdał sobie sprawę jak bardzo był już tym wszystkim zmęczony. *** - Wymyśl coś, szybko - Joanna zagryzła wargi, wpatrzona w szczura, który właśnie poruszył łapką. - Wymyśl coś szybko, żeby to wytłumaczyć. Remigiusz włożył ręce do kieszeni i odchrząknął. - Nie jestem weterynarzem. Może to jakiś gaz, albo wyładowanie, albo... eeech - żachnął się. - Straciłaś przytomność, zwierzę też. Tyle pamiętam i tyle wiem. Szczur rozprostował kończyny, wstał i niezdarnie usiadł w kucki, mrużąc oczy. Dziewczyna podniosła kryształowy słój. Coś grzechotało w środku. - „Lecz wyjść z domu dla ślimaka, to jest rzecz nie byle jaka...” napisał pewien poeta. - Widziałem - warknął Rem. - Może wyparował? Uciekł, kurwa... Daj mi spokój na razie, dobrze? To, że byłem przytomny, wcale nie znaczy, że świetnie się czuję, tak? Jasne?... Przepraszam - dodał po chwili. - Nie jasne - odstawiła naczynie i podeszła do Remigiusza. Pogładziła go palcami po policzku. - Nie powiedziałam ci wszystkiego. Kiedy byłam nieprzytomna widziałam łąkę pełną motyli. Trawa była miękka. Leżałam na niej. Słońce mieniło się wszystkimi barwami. Rozmawiało ze mną: pytało mnie o to kim jestem, co wiem, co chciałabym wiedzieć. Pytało mnie nawet czy cię kocham... Kochasz mnie, Rem? Uniósł brwi. Nie nadążał za tymi mistycznymi przeżyciami. Tym bardziej, że podobne stany u kobiet zawsze napawały go strachem. - To słońce było jak anioł, albo nie - jak bóg! I najważniejsze: miało kształt cylindra. Kryształowego cylindra, załamującego światło, rozumiesz? Jeśli mnie kochasz, Remiku, to błagam cię, do cholery, zdradź mi czym jest ten słój, bo wierz mi, że niewiele jest teraz rzeczy, które bardziej poprawiłyby moje samopoczucie. - Dowiesz się w swoim czasie - obce słowa wydostały się z ust tuż przed jego własnymi. - Nie wiem. Z wrażenia usiadł. Jezus Maria! (Jak często ostatnio ich wzywał?) Joanna popatrzyła na niego z wyrzutem. Zadziwiająco krótko. Nie chciała naciskać? Była zbyt sprytna? Podeszła do ściany i oparła na niej dłonie. - Myślę, że się nami bawią. Że ktoś na zewnątrz to wszystko aranżuje. - Jeśli jest jak mówisz, to znaczy, że nie przeżyjemy. Gdyby eksperyment zakładał nasze przetrwanie, zdrowie badaczy po jego zakończeniu byłoby poważnie zagrożone - uśmiechnął się półgębkiem, wciąż intensywnie analizując jak mógł powiedzieć słowa, których nie chciał wcale wypowiadać. - Ja nie żartuję, Rem - przerwała jego zadumę. - Posłuchaj uważnie. Tam się coś dzieje. Faktycznie, skądś dobiegało delikatne stukanie. Jakby ocieranie się materiału o materiał i szelest. Bazyl siedział w kącie klatki bez ruchu. - Stamtąd! - Remigiusz powoli zbliżył się do ściany po przeciwległej stronie. Chwilę nasłuchiwał, a potem kucnął. - Nie. To z szafki. - Chwycił za klamkę, ale nadal nie otwierał drzwi. Nagle pociagnął, Joanna głośno syknęła. Wnętrze było puste, jeśli nie liczyć wielkiego pudła na szczurzy pokarm, które właśnie zadrżało. - Coś jest w środku! - Zakryła usta rękoma. Remigiusz miał już dość. Chciał chwycić pudło i wystawić je na zewnątrz. Ledwie jednak je uniósł, zawartość parsknęła gardłowo. Pojemnik wylądował na podłodze, a Joanna i Remigiusz jednocześnie wskoczyli na podświetlany blat. Siedzieli chwilę w milczeniu. Kontener się nie poruszał. Palce dziewczyny wbiły się w ramię Remigiusza, kiedy pokrywka powoli zaczęła się zsuwać na podłogę. - Fuk! - coś prychnęło w środku, wzbijając tuman różowego pyłu. Dwie nieśmiałe, różowe wypustki wychynęły z pudełka, ostrożnie badając otoczenie. Trwało to chwilę, zanim spośród proszku wychynął powoli kształt długi na pół metra i obły jak wielki bochenek chleba. Wypełzł na krawędź kontenera, przechylając go, a w końcu przewracając na podłogę. - Fuuuk! - fuknęło znowu. Zmieniając kolor na intensywną czerwień. - Fuk! Milczeli oboje. Remigiusz czuł się nieco zagubiony. Co powinien teraz zrobić? Do czego zdolny jest ten wielki... - Ślimak? - powiedzieli niemal równocześnie. Faktycznie, to dziwne zwierzę bardzo przypominało wielkiego ślimaka, choć dreptało na króciutkich nóżkach, badając otoczenie. Joanna rozluźniła uchwyt i zachwiała się w niewygodnej pozycji. Zwierzę znów fuknęło i podniosło czułki. Zmieniło kolor na turkusowy. - Ojej... - nie wytrzymała. Przez obłe ciało przebiegła czerwonawa fala. Istota cofnęła się nieco, ale wciąż kierowała czułki w stronę siedzących na stole. - Nawet o tym nie myśl - Remigiusz uciął twardo, a potem dodał spokojniejszym tonem. - Przecież to niemożliwe. - Piękne rzeczy zwykle wydają się niemożliwe - skwitowała Joanna i nachyliła się nad krawędzią blatu. Zwierzę znowu mieniło się barwami. Turkus przeszedł w pomarańcz i czerwień. A potem morską zieleń. Małe czułki wyciągały się w górę, a reszta ciała postąpiła kilka kroków, wyraźnie się trzęsąc. - Widzisz? - Joanna pełna była ufności, której Rem zupełnie nie rozumiał. - On się boi i chce się zapoznać. - Przykładanie swojej miary do wszystkich nie jest metodą naukową. - Powoli ściągał kurtkę kombinezonu, kątem oka pilnując dziewczyny. - To taki mały funio, widzisz? Zupełnie niegroźny. - Zaraz zobaczymy - Remigiusz rozpostarł kurtkę i rzucił delikatnie przed siebie. - Nie! - zdążyła tylko krzyknąć Joanna, gdy kurtka opadła na zdziwione zwierzę i niemal w tej samej chwili, z głośnym fukaniem koślawo pogalopowała przez pomieszczenie kończąc trasę na przeciwległej ścianie. Chwilę trwała w bezruchu, a potem spod kołnierza wyjrzał mały czerwony czułek. Wodził za Joanną, która delikatnie zsunęła się ze stołu i zaczęła zbliżać. - Fuk! - dało się słyszeć spod kurtki. Do pierwszego czułka dołączył drugi. Remigiusz podniósł w tym czasie przewrócony kontener z resztkami szczurzego kleiku. Dziewczyna wystawiła dłoń. - Fuk, fuk... - Chodź, maleńki. - Fuk... - czułki znów stały się turkusowe. - „I chciałabym, i boję się” - stłumiła śmiech. Czułki były już całkiem blisko, a w końcu delikatnie dotknęły dłoni dziewczyny. - Są milusie - szepnęła - aksamitne. I takie delikatne. Chodź, Funiu, chodź... - Funio... Już go ochrzciłaś? - Remigiusz czatował z pudłem gotów narzucić je w każdej chwili na zwierzę, albo - co ustalił sobie wcześniej - ugodzić je kantem, gdyby tylko gwałtowniej się poruszyło. Tymczasem Funio wyjrzał spod kurtki i wcierał się właśnie w dłoń dziewczyny. W końcu wypełzł cały i fiknął na plecy, odsłaniając dwa rzędy niedużych wypustek, które zapewne pomagały mu się przemieszczać. Całe ciało wciąż umorusane miał kleikiem. Remigiusz opuścił pudełko. - To nie jest dzikie - rozejrzał się po pomieszczeniu. - Ja chrzanię. Chcę się napić... - Widziś? Pić mu się chcie? - sepleniła Asik, gładząc Funia po brzuchu. - Pijak jeden, plawda? Pijaciek! - Nie - poprawił się Remigiusz - chcę się upić. - Westchnął, obserwując pieszczoty Joanny, pod którymi Funio wił się tak, że chwilami trudno było dostrzec jego pierwotne kształty. - Miałaś rację. Ktoś tu chyba wszystkim steruje. *** Funio okazał się bardzo towarzyski, więc kolejne godziny zeszły na prezentowaniu całego „obejścia” i obserwowaniu reakcji. Najbardziej spodobało mu się w umywalni i kiedy spłukali z niego kleik, przestał wreszcie nerwowo fukać. Był wyraźnie zadowolony. Ustalili, że komunikuje się zmieniając barwy. Od czerwieni - oznaczającej ekscytację, po niebieski i zielony, który charakteryzował chwile spokoju. Były też inne kolory, których znaczenia jeszcze nie rozumieli. Pod czułkami widniał niewielki otwór, zapewne pyszczek, choć było to tylko domniemanie, bo nie zauważyli, żeby Funio cokolwiek jadł. Z boku ciała uchodził narząd oddechowy w formie zamykającej się i otwierającej szparki - źródło charakterystycznego fukania, kiedy dostały się tam drobiny kleiku. Funio nie odstępował Aśki ani na krok i nawet kiedy położyli się wieczorem, siedział pod blatem, czujnie strzygąc szypułkami. Joanna podniosła go i ułożyła obok. Kręcił się chwilę, a potem ułożył chowając czułki i wtulając przednią część ciała pod ramię dziewczyny. Sapnął przeciągle. Remigiusz położył się dużo wcześniej i od dłuższej chwili milczał. - Rem? - szepnęła. - Śpisz? Chwilę czekała na odpowiedź. - O co chodzi? - wymamrotał. - Chciałam porozmawiać o tym, co teraz zrobimy. - Mmm... Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć, muszę zachowywać pozory... Na wszelki wypadek. - Nie rozumiem? - Co masz rozumieć?... Nie wiesz nawet jak mi ciężko... Wszystko na mojej głowie. Spał. I mówił przez sen. Dopiero teraz to zrozumiała. Uniosła się na łokciu. - Rem... Co jest na twojej głowie? - Święty spokój, ot co. Cały czas muszę się... cię pilnować. Spokój, powiedz sama... - Rem... czym jest słój? - Powiem ci niedługo. Może... powiem. - Powiedz teraz. - Chyba jeszcze nie mogę. - Możesz. Od teraz właśnie możesz. Zostało tak postanowione. - Naprawdę?... Nic o tym nie wiem. - Ale ja wiem. Miałam ci przekazać. Milczał. - Rem?... Cisza. - Rem? - No? - Miałam ci przekazać, że już możesz powiedzieć mi czym jest słój. - Profesor pozwolił? - Tak. Czym jest słój? To polecenie od profesora. - No to nie wiemy... Znaleziono go w przestrzeni z obcą sondą. Nie był to wytwór człowieka. Sonda zawierała kulę z dziwnymi znakami. No i to... Kulę badają w sektorze „C”, my dostaliśmy słój. Dopiero co, więc nie ma jeszcze żadnych danych. - Westchnął. - Musisz ostrożną... być. - Rozumiem. Co jeszcze wiesz? Milczał. - Rem, co wiesz jeszcze o słoju? - Nic już nie wiem, co ty jesteś, z gwardii?... Daj mi spokój. Dowiedz się od profesora. - Przewrócił się na drugi bok. Joanna opadła na poduszkę. Funio głośno wypuścił powietrze, wyraźnie niezadowolony. Wsadziła do ust paznokieć i bezwiednie obgryzła jego końcówkę. *** - Zauważyłaś, że on jakoś dziwnie pachnie? - zapytał Remigiusz schylając się do truchtającego po podłodze zwierzaka, który aktualnie przybrał kolor dojrzałych śliwek. - I co? Nie pasuje do podręcznikowego opisu obcej formy życia? Nie rozumiem. - Dziewczyna leżała na blacie, okryta w pasie miękkim ocieplaczem pod kombinezon. Patrzyła na ustawiony w kącie słój. - Nie pachniał tak wcześniej po prostu... Chyba. - Remigiusz postawił Funia obok twarzy Joanny. - Zobacz. Może on ewoluuje? Może to tylko larwa? - Może. - Będziesz miała okres? - odstawił zwierzę na podłogę. - Okres, katastrofa, obcy... Wymienisz wszystkie znane rzeczowniki, zanim sięgniesz po zaimki, co? - prychnęła. - Co ci się stało? - Nic - przewróciła się na drugi bok, ukazując fragment kształtnych pośladków. - Funio pachnie cytryną, bo objada się płynem sanitarnym. Zanim go odciągnęłam pochłonął cały zapas. Remigiusz usiadł obok niej. - Czy to poczucie winy, że przeżyliśmy, a inni nie? Jeśli tak, to normalne. Że uprawiamy tu seks? Że zajdziesz w ciążę i donosisz ją tutaj? - Kretyn - dotarł jego uszu cichy głos. - Kiedyś na wydziale robiliśmy badania nagłego przyrostu populacji w pewnej małej osadzie. Nikt nie wiedział dlaczego ludzie zaczęli się tam nagle rozmnażać. I wiesz co się okazało? - Oczywiście. - Joanna podniosła się z blatu i poprawiła włosy jedną ręką, drugą wciąż przytrzymując ocieplacz na wysokości piersi. - Że rok wcześniej puścili tam trakcję kolejową - kontynuował. - I o piątej rano codziennie hiperekspres dawał sygnał przed tunelem. Cała osada się budziła. Większość wstawała o szóstej do pracy, więc co było robić przez tę godzinę? - Bardzo śmieszne - wstała i chciała zapewne pójść do umywalni, ale Remigiusz zastąpił jej drogę. - Śmieszne czy nie, musimy sobie tu radzić. Razem. Tworzymy zespół, wypełniamy czas. Nawet seks pełni teraz inną funkcję. To co jest między nami. Zdajesz sobie sprawę? To się z nami dzieje mechanicznie, rozumiesz? Popędy i hierarchia potrzeb. Joanna zadrżała. - Tak, jasne - próbowała go wyminąć. Bezskutecznie. - Wiem, że cię to irytuje, ale kiedy się zastanowisz, na pewno przyznasz mi rację. Wszystko jest inne. Wszystko tu inaczej wygląda i funkcjonuje. Mamy ograniczone pole działania i nic z tym nie możesz zrobić. Takie kryzysy będą się zdarzać, ale trzeba wymyślić inne od normalnych metody, żeby sobie z nimi radzić. Nawet teraz, choćbyś chciała nie możesz wyjść i trzasnąć drzwiami, widzisz? Uderzyła go w twarz tak mocno, aż się zachwiał. Policzek zapiekł żywym ogniem. Joanna stała w miejscu i patrzyła, dopóki oczy nie nabiegły mu łzami. - Przyznaję ci rację - dodała drżącym głosem, mijając osłupiałego Remigiusza. - Popędy i hierarchia potrzeb. *** Słowa starej piosenki: „Ból nieźle wygląda na innych, po to właśnie są”. Coś w nich pękło. I tak długo wytrzymali - policzył w pamięci cykle snu. Mylił się, albo nie. Wszystko jedno. Joanna głaskała Funia, który zasnął na kolanach. Zmieniał kolory przez sen. Cytrynowy, różowy, mahoniowy. Co to u diabła jest mahoń? Zawsze miał sprawdzić. Aśka... Włosy w przepoconych strąkach... Przestała jeść. Najczęściej wgapiała się w kąt. Jakby czekała na zejście. Z odwodnienia - pić też nie chciała. Trochę się bawiła radiem. Z początku sądził, że chciała je naprawić, ale tylko się bawiła. On natomiast głównie spacerował. Parę razy się odezwał. Niepotrzebnie. Wyuczona bezradność. Jak u psów, które karci się bez względu na to czy dobrze wykonają zadanie, czy źle. Jak u bitych dzieci. Potrzebował podać Joannie coś, co zmieniłoby ich sytuację. Żeby na powrót odkryła sens działania. Jemu też by się to przydało. Funio zwlókł się z kolan dziewczyny i podszedł do Remigiusza chwiejnym, zaspanym krokiem. Trącił go w stopę. Mężczyzna nie drgnął. Zwierzę westchnęło przeciągle, ruszając w kierunku myjni. *** Joanna zwinęła się na stole, okrywając ramiona ocieplaczem. Leniwie owijała kosmyki włosów na palec. Remigiusz delikatnie ułożył się obok. Dziewczyna pachniała starym potem. Drżała. Wreszcie coś, co potrafił zinterpretować. Nawet go to trochę ucieszyło. Narzucił na nią dodatkowy kombinezon. Żadnej reakcji. Zamknął oczy. - Ostatnie płodne dni - charknął nagle niski głos. Tuż nad nim unosiła się zarośnięta siwym futrem twarz! Wielkie czerwone źrenice, gigantyczne siekacze i uszy sterczące jak dwa talerzyki. Ogromny szczur! Joanna wrzeszczała, jakby chciała zedrzeć sobie gardło. Remigiusz zerwał się z blatu i spadł na podłogę. Stwór miał wysokość jakichś dwóch metrów i faktycznie przypominał wielkiego dwunożnego gryzonia o pysku przejawiającym cechy twarzy - z krótkim nosem i oczami z przodu głowy. Długi, nagi ogon układał się na podłodze. Joanna wciąż krzyczała chwytając dłońmi twarz. Szczur tymczasem pochylił się nad stołem i spokojnie wąchał jej ciało. Remigiusz zerwał się i spróbował chwycić za potwora krtań. Czy to w ogóle miało krtań? Nie przebił się jednak przez gęste futro i palce zacisnęły się na kępie sztywnych włosów. Zwierzę skoczyło w jego kierunku. Odbił się i wylądował na podłodze. Kopnął z całej siły w goleń przeciwnika. Zwierzę przewróciło oczami i wbiło zakończoną pazurami stopę w ramię Remigiusza. Ten, ciągle leżąc, próbował kopnąć w krocze. Raz i drugi. Albo ta seria odniesie skutek, albo nie będzie drugiej szansy! Szczur wrzasnął, a wreszcie wyrwał pazury z ramienia Remigiusza. Teraz dopiero poczuł ból. Potworny ból. Ale do wytrzymania. Przynajmniej dopóki działa adrenalina. Mężczyzna uderzył ponownie, niemal na oślep. Zwierzę osuwało się na podłogę. Joanna płakała i wrzeszczała na przemian. Spojrzał na nią - nie wyglądała na ranną. Ciepło rozlało się po piersiach mężczyzny. Powietrze wypełnił zapach krwi. Nagle kątem oka dostrzegł szybki ruch. I wszystko zgasło... *** Ból w tylnej części czaszki pozwolił mu tylko otworzyć oczy. Żadnych dodatkowych ruchów. Pokój tonął w półmroku. Jakieś dwa metry od niego, skulona pod ścianą siedziała Joanna. Miała podarte ubranie. Ślady pazurów na twarzy i ramionach. Pokręciła głową i uśmiechnęła się, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Szczur siedział koło blatu i wpatrywał się w Funia, który ufnie badał szponiaste łapy. - Pytaj - charknął szczur odwróciwszy łeb w stronę mężczyzny. Remigiusz spojrzał na niego obojętnie. Milczał. Szczur wzruszył ramionami. Wyglądał niewiarygodnie ludzko. Niczym komik przebrany za wielkiego gryzonia. - Jedzenia starczy na sto siedemnaście posiłków - mówił. - Zakładając, że wszyscy przeżyjemy. Nie wiadomo jak z wodą i temperaturą. Musimy oszczędzać co się da... Joanna miała pusty wzrok. - Wiem, że mogłem mieć lepsze wejście, ale nie daliście nawet szansy. O ile byłoby nam wszystkim przyjemniej, gdyby nie ten start. - Co tu się dzieje? - Remigiuszowi zaschło w gardle i mlaskał wypowiadając każde słowo. - Dobre pytanie - przysiągłby, że szczur delikatnie się uśmiechnął. - I do właściwej osoby. Jako najinteligentniejsza istota w tym pomieszczeniu faktycznie wiem o sytuacji najwięcej. - A bez metafor? - Musimy przeżyć. To najważniejsze. Więc jeśli pozostanę miły i komunikatywny, wszystko łatwiej pójdzie. Chodzi o słój. Przemiany, których dokonał są bardzo złożone. Najpierw pewnie musiał zebrać dane. Zmatrycował wszystkich. Potem, mając wzorzec ewolucyjny transformował ślimaka. Na próbę, albo po prostu było najszybciej. - Jesteś Bazyl? - przerwała mu Joanna, odzywając się po raz pierwszy od długiego czasu. - Nie do końca - szczur sięgnął po karton z kleikiem i na chwilę zanurzył w nim pysk. - Jestem czymś więcej, wywindowanym ewolucyjnie tworem, mieszanką dziedzictwa zawartą w tym pomieszczeniu, że tak nieskromnie powiem. Nie ukrywam, że mam spory zasób wiedzy i na pewno więcej inteligencji od was. Joanna pokręciła głową. - Uprzedzając pytania o cel, odpowiem szybko. Nie wiem. Ale absolutnie wykluczam wasz pomysł z eksperymentem. To prosty, abstrakcyjny model rzeczywistości, który zapewne pozwolił wam przetrwać tak długo. Narzucony przez kobietę, która miała już podobne przejścia w dzieciństwie. Gratuluję. Niestety, sądzę, że wciąż znajdujemy się na wraku stacji badawczej „Europa” i możemy liczyć tylko na słój. Jeśli stać go na tyle, stać go na pewno na więcej. Dlaczego tak sądzę? On zapewne także chce przetrwać. Joanna podeszła do blatu chwiejnym krokiem. - Skąd masz tę wiedzę? - Mówiłem już. Jestem zlepkiem wszystkiego, co miał do dyspozycji w tym pomieszczeniu. Tworzy to wszystko, by wreszcie ktoś znalazł sposób na przetrwanie. Coraz inteligentniejsze istoty. Czy teraz było jaśniej? Ból w ramieniu uniemożliwiał Remigiuszowi koncentrację. Joanna przechadzała się w tę i z powrotem, zeskubując zaschniętą krew z policzków. Nagle parsknęła. Wspierając się o blat zaniosła się śmiechem tak mocnym, aż wycisnął jej łzy. Spoważniała w jednej chwili - Wiesz co to znaczy, Remiku? - Trudno gorzej trafić. Ktoś, kto chce przetrwać za wszelką cenę bez mrugnięcia wyje ci wątrobę, jeśli zajdzie taka konieczność. A najchętniej pewnie ustawi cię tak, żebyś sama mu ją oddała. Szczur zmierzył go groźnym spojrzeniem, ale Joanna nie mogła tego widzieć. - Któreś z nas będzie następne, kochanie. - Do tego właśnie zmierzałem - powiedział Bazyl na powrót przywdziewając maskę entuzjazmu. - I musimy się na to przygotować. *** Remigiusz nie wierzył własnym oczom. Joanna krzątała się, jakby wstąpiły w nią nowe siły. Wypieki na twarzy, rozbiegane spojrzenie i dziwna gorliwość, z którą wykonywała polecenia Bazyla - coś było niepokojącego w tym teatrze, rozgrywającym się przed oczami Remigiusza. Szczur także zabrał się za robotę. Zgromadził na stole wszystkie dostępne sprzęty, w międzyczasie na głos obmyślając plan działania. Rem patrzył na wszystko spod oka. Zazdrość płodziła pomysły na coraz to gorsze intencje Bazyla, na koszmarniejsze scenariusze następstw tego, co się działo. Zaintrygował go zwłaszcza fakt, że szczur wcale nie zwracał uwagi na rany mężczyzny odniesione w walce. Bark bolał coraz bardziej, a rana niezdrowo zaogniła się na brzegach. Remigiusz wstał i w porzuconej na blacie stercie przedmiotów odszukał czysty kawałek materiału. Bazyl nie pomógł także Joannie, w której miał przecież teraz wielką sojuszniczkę. Trzy pokaźne strupy przecinały jej twarz, krusząc się już kawałkami z miejsc, pod którymi skóra była zdrowa. Remigiusz nabierał coraz większego przekonania, że za zachowaniem Bazyla leży głębszy plan, który skrupulatnie, punkt po punkcie jest teraz realizowany. Nie miał ani sił, ani autorytetu, by go demaskować. Nie miał też żadnego pomysłu. Co zaś najgorsze, Bazyl wydawał się tryskać propozycjami rozwiązań. - Zróbmy burzę mózgów - zarządziło zwierzę. - Siadajcie. Rem stał akurat przy blacie. Znowu wszystko po myśli mutanta. Usiadł. - Co można zrobić, żeby jedzenia wystarczyło nam na dłużej, mając takie przedmioty jak te na stole? - kontynuował. - Ale jaki jest w tym właściwie cel? - Bąknął Remigiusz. Jego słowa trafiły w próżnię. Joanna chwyciła ostry odłamek pękniętego tworzywa ze stłuczonej probówki. - Możemy losować kto będzie jadł i każdego dnia jedno z nas zostanie bez kolacji - mówiła cicho, jakby do siebie. - Śmiało - zachęcał Bazyl. - Na razie każdy pomysł jest dobry. Potem je posegregujemy. - Możemy grać o to, kto nie je tego dnia - dodała nieco śmielej. - A kto przegra... - Uniosła przezroczysty odłamek - Musi odkroić z siebie nieżywotny kawałek, który następnie zostanie zjedzony - zaśmiała się histerycznie. „Czyli jednak...” pomyślał Remigiusz. Bazyl uderzył ją w twarz. Po chwili spod strupów popłynęła krew. Dziewczyna spojrzała figlarnie na Rema. - No co? - zrobiła wielkie oczy. Szczur syknął, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi magazynku. Chwilę potem dał się słyszeć odgłos rygla. - Oddaj - Remigiusz wyciągnął rękę. Natychmiast zdał sobie sprawę, że w ich sytuacji niewiele to zmieni. Joanna miała szansę wyszukać sobie na blacie co najmniej kilkanaście innych przedmiotów, które z równą łatwością mogły zostać wykorzystane do zadania cierpienia. Ręki jednak nie cofnął. Dziewczyna wsunęła skrawek do ust. Po chwili z kącika warg leniwie opuściła się rubinowa strużka. Remigiusz poczuł na karku zimny skurcz. Wstał powoli i zaciskając pięści, ruszył w kierunku drzwi,. - Otwieraj, słyszysz tam? - Krzyknął. Odpowiedziała mu cisza. Walnął w płytkę wokół zamka. Znowu cisza. Bał się odwrócić i sprawdzić co robi Joanna. Kiedy się nad tym zastanowił - właściwie bał się jak diabli. Bo mogła tam robić wszystko. Dosłownie wszystko. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło mu gardło. - Musisz... Muszę cię prosić o pomoc - mówił powoli, przez zęby. - Prosić o pomoc, słyszysz?... - Zamek szczęknął i drzwi się otworzyły. Człowiek i inteligentny szczur patrzyli na siebie chwilę. Znów ten dziwny wyraz pyska (twarzy?). Rem dałby głowę, że to uśmiech. Odruchowo spojrzał nad ramieniem Bazyla i chwycił futrynę, żeby nie upaść. W umywalni leżał Funio. Spora część jego ciała została odkrojona i rozprowadzona po całym niemal baseniku. Ruszał się delikatnie, a o jego milczącym cierpieniu świadczyły tylko pojedyncze, czerwono-żółte wykwity na nieuszkodzonych fragmentach ciała. *** Każdy zajął się próbą przetrwania na swój własny sposób. Remigiusz siedział w kącie za umywalnią i opatrywał Funia, który ciężko dyszał. Jego skóra przybrała seledynową barwę. Prawie się nie poruszał. Ramię mężczyzny pulsowało silnym bólem, ale póki go nie eksploatował dawało się wytrzymać. Takie zakażenie nie jest chyba śmiertelne, a Funio był jedyną istotą w tym pomieszczeniu, w której odnajdywał spokój. A może po prostu jedyną istotą, której się nie bał? Szczur znów segregował przedmioty na blacie co chwila spoglądając w sufit, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem układał je w inny sposób, szepcząc pod nosem. Ludzie przestali go interesować. Funio także. Raz rzucił tylko, że podejrzewa Funia o niemałą zdolność do regeneracji i trzeba będzie o tym pomyśleć, kiedy skończą się zwierzęce aminokwasy. Faktycznie - rana szybko się zasklepiła, ale Remigiusz starał się to skrzętnie ukrywać i celowo nie spłukiwał z baseniku posoki, by wyglądało jakby ślimak ciągle krwawił. Joanna obsesyjnie podejmowała różne czynności. Najpierw na cały głos się modliła, potem zabrała się za naprawę terminalu radia. Nie miała zielonego pojęcia o funkcjonowaniu tego sprzętu, ale grzebała w nim od dłuższego czasu. W milczeniu przekręcała śruby, łączyła przewody i przedmuchiwała płytki z procesorami. Czynności wykonywała mechanicznie. Jedna ze śrubek upadała jej jedenaście razy - Remigiusz liczył ukradkiem. Ani razu się nie zdenerwowała. Podnosiła ją i ponawiała próbę wkręcenia. Przestała być sobą. Przestała być kimkolwiek. Remigiusz skulił się pod ścianą, na kolanach ułożył owiniętego w kombinezon Funia i próbował zasnąć. Ramię wciąż piekło mocno. Joanna podeszła do nich na palcach i usiadła obok. Chwyciła rękę mężczyzny, kładąc ją na swoim brzuchu. Szczur odwrócił nieznacznie głowę. Obserwował ich kątem oka. - Zaczyna się, czujesz? - szepnęła. Bazyl ledwie dostrzegalnie zastrzygł uszami. Rem delikatnie cofnął rękę i objął Funia. Odwrócił głowę w drugą stronę. Dziewczyna przylgnęła do jego ramienia i w tej pozycji zasnęli. A kiedy się obudził już jej nie było. *** Rana na barku dokuczała coraz dotkliwiej. Remigiusz czuł w głowie rosnącą gorączkę. To jednak poważna infekcja. Próbował wyciskać ropę, która zbierała się pod skórą, ale szło bardzo opornie. Chyba trzeba było jeszcze trochę poczekać. Tymczasem pomagał ślimakowi i zaprowadziwszy go pod myjnię, delikatnie opłukiwał wodą. Tęsknił za Joanną. Bardzo tęsknił. Nawet za tą dziwną, obcą Joanną, którą poznał dopiero ostatnio. - Musimy się teraz trzymać razem - szczur wyrósł za nim jakby spod ziemi. Był wyraźnie podniecony. Rem nie zwracał na niego uwagi. Może zamknie się przed nim magazynku? Że też wcześniej na to nie wpadł. - Starczy tego - Bazyl wyłączył wodę. - Kiedy ona wróci będziemy zdani tylko na siebie. Nie chce mi się wierzyć, że tego nie dostrzegasz. - Zajmij się swoimi sprawami - Rem znowu puścił wodę. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale widać siły w tej walce co najmniej się wyrównały. Szczur sapał. - Sądzisz, że wszystko wróci do normy? Że będzie normalna? Lepsza? - prychnął. - Lepsza na pewno. Ale tutaj nie chodzi o nas. Kiedy staniemy się zbędni... Oczy piekły Remigiusza od gorączki. Wstał i zakręciło mu się w głowie. Szczur chwycił go silnie za zdrowe ramię. - Potrzebujemy siebie nawzajem. Popatrz na mnie. Czy już ja nie wydaję ci się obcy? Mężczyzna szarpnął i wyrwał się z uścisku, zataczając na kabinę myjni. Nagle wszystko stało się jasne. - Sukinsynu - warknął. - Cały czas czekałeś na tę gorączkę. Albo ja, albo ona... Skąd ty możesz to wiedzieć. Ona jest inna od ciebie. Jest dobra... Zaczynał majaczyć. Osunął się na podłogę pod ścianą. Bazyl patrzył na niego wielkimi ze zdziwienia oczami. Remigiusz spodziewał się kolejnego podstępu. - Masz na twarzy rany - mówił cicho. - Trzy, dosłownie takie same jak u Joanny. W tej samej chwili Remigiusz poczuł w ustach krew. Spojrzał na ręce - były podrapane. - Co się z tobą dzieje? Po pomieszczeniu rozszedł się słodki zapach róż, bijący wyraźnie ze świeżej krwi mężczyzny. Ten uśmiechnął się delikatnie, a zaraz potem rozkaszlał, zakrztusiwszy krwią. - Wróciła, ona wróciła! - wydusił z trudem. - Gdzie jest?! - szczur po raz pierwszy nie rozumiał. Stracił kontrolę nad sytuacją. Był przerażony. - Co to jest?! - Och, Bazylu, mój ty mysi geniuszu... Jak to co? Stygmaty! *** Przyszła do niego w pulsującym gorączką śnie, niosąc ukojenie. Lśniąc jasnym blaskiem, ręce rozłożywszy w gest powitania. Kroczyła po delikatnym puchu, który rozstępował się pod jej stopami. Opadała z wolna spoglądając poważnie, a jednak delikatnie się uśmiechając. Bił od niej nieogarniony spokój. - Jestem ci - szepnęła, nie otwierając ust. - Jestem wam wszystkim. - Co się z tobą stało, Joanno? - jego głos pełen był lęku. - To słój - odparła. - Słój jest jak kieszenie pełne czereśni. - Co... to znaczy? Co to dla mnie... nas znaczy? - Dla nas wszystko, a dla ciebie nic, Remigiuszu. Remigiuszu?... Bazyl miał rację. - Czy... czy możesz mnie wyleczyć? Obawiam się, że jeśli gorączka mnie pokona... - Nie chcę, a przez to nie mogę. Tak będzie dla ciebie lepiej. Łatwiej ci będzie. - Łatwiej... co? Dlaczego nie chcesz niczego wytłumaczyć? - Niech to będzie moja odpowiedź: „Nie tędy droga, nie takich sił tu potrzeba.”. - W jakim sensie? - Módl się do mnie, Remigiuszu. - Rozwiała się, pozostawiając w sercu mężczyzny niepewność, czy wszystko to nie było tylko zwykłym snem. Otworzył oczy, zerkając na śpiącego w kącie Bazyla, a potem na czworakach ruszył w kierunku umywalni. Włożył do umywalni wilgotne skrawki kombinezonu, których używał jako kompresów. W tej samej chwili stały się bezużyteczne, z kranu pociekło bowiem czerwone wino, rozsiewając mocny zapach po całej kabinie. Remigiusz wahał się chwilę, ale w końcu przyłożył usta do kranu i pił łapczywie. Niedługo potem, gdy był już kompletnie pijany, runął obok myjni. Funio wszedł nieśmiało do baseniku i wyraźnie niezadowolony wąchał jego nową zawartość. - Szczur, ślimak, człowiek i bóg - wymamrotał Rem w zamyśleniu. - Jak w starym, kurwa, dowcipie... Polak, szczur, człowiek i bóg... *** - Słój musi zostać zniszczony! - krzyk Joanny wbijał mu w skronie gwoździe bólu. - Przyszła koza do woza - mruknął, podnosząc powieki. Stała przed nim w tej swojej jasnej poświacie, ale szczur jej nie widział. Przeszedł właśnie przez nią i zajął się terminalem radia w drugim końcu pomieszczenia. „Efekciara” - pomyślał. - Statek wytrzyma wiele, sprawdziłam systemy - mówiła szybko, nerwowo. - Doładowałam akumulatory, naprawiłam system grawitacyjny, zregenerowałam filtry tlenu... - Dlaczego nie naprawiłaś w takim razie całego statku? Uśmiechnęła się. - Nie tędy droga. - Co ze słojem? - Słój jest obcą maszyną. Jest nagrodą za odnalezienie sondy, którą zawierał. Jest za razem motywacją do poznania jej sekretów... Jest tym samym, co tabliczka na sondzie Pioneer 10, którą ludzkość wysłała w dwudziestym wieku. - Tamta tabliczka tłumaczyła położenie Ziemi w kosmosie, pokazywała ludzi... Nie rozumiem? - Słój jest dodatkiem do kuli. To taki tłumacz. Zwiększa możliwości znalazcy, na wypadek, gdyby ten nie mógł rozszyfrować przesłania. Możliwości intelektualne, fizyczne... Analizuje dostępne dane i podnosi ich jakość. Jego celem nie jest przeżycie. To maszyna, szczur do wszystkiego przykłada swoją miarę. Tak jak ja, pamiętasz?... Remigiusz milczał. Wydawało mu się, że zadrżał jej podbródek. Co było grane? - Dlaczego więc musi zostać zniszczony? - zapytał w końcu. - Został. Właściwie, to już go nie ma - przyznała. - Rem... ja słabnę. I nic nie mogę na to poradzić. - A statek? A kula? Pokręciła głową. - Nawet gdybym chciała. To było jak iskra. Błysnęło i zgasło, rozumiesz? Już ledwie się trzymam. Nie będzie więcej cudów i objawień, wybacz, kochany... Gonię resztką sił. Twój bóg umiera z głodu. - A ja?... Z oczu pociekły jej lśniące oślepiającym blaskiem łzy. Bazyl przyskoczył nagle do Remigiusza. - Rozmawiasz z nią? - krzyknął w podłogę - Rozmawiasz z nią, tak? Niech naprawi statek, słyszysz? Niech go naprawi! Błagaj! - Nic z tego, Bazyl - jęknął Remigiusz, patrząc jak wizja powoli blednie. - Niech naprawi radio! Terminal zaszumiał i dioda poboru mocy zaświeciła pomarańczowym światłem. - Dzięki ci - Bazyl złapał terminal i włączył przeszukiwanie eteru. Zaraz jednak porzucił tę czynność i znów przypadł do Remigiusza. - Niech naprawi statek! Proś ją!... Wiem! Wybiegł na chwilę i wrócił z Funiem w jednym ręku, a terminalem w drugim. - Czego chcesz - krzyknął, rozglądając się chaotycznie. - Ofiary? Ofiary chcesz, wiem! Uniósł wijącego się Funia i cisnął nim o podłogę. Zwierzątko odbiło się głucho i upadło bez ruchu. Przybrało się w barwę herbacianych róż. Szczur dalej się rozglądał. Jego wzrok padł na Remigiusza. - Taki los mesjasza - warknął, wznosząc terminal nad głowę. Remigiusz zasłonił twarz dłonią. Gorączka mieszała mu zmysły, odebrała siły i teraz stać go było tylko na ten symboliczny prawie gest. Czekał na cios. Zamiast tego Bazyl jęknął i zwalił się na podłogę, tracąc przytomność. Oddychał ciężko. - Bogu dzięki - szepnął Remigiusz i podpełzł do porzuconego obok terminala. Bez zastanowienia wycelował kantem w skroń zwierzęcia i tłukł tak długo, aż krew pokryła całe jego ubranie. Potem sam stracił przytomność. *** Remigiusz otworzył oczy. Obok stygło truchło wielkiego szczura. Sam cały lepił się od zasychającej posoki. Nie miał siły się ruszyć. Potwornie kręciło mu się w głowie. Ból w ramieniu promieniował na klatkę piersiową z potworną mocą. Leżał w półmroku patrząc na zarzucony kombinezonami blat, na pustą szczurzą klatkę, na karton kleiku i dwie probówki wciąż odpoczywające na kawałku waty. Panowała absolutna cisza. - Jestem z tobą - szepnęła Joanna w jego głowie. Uśmiechnął się. - Niestety, żadne z nas dwojga nie znalazło w sobie tej siły, by przeżyć. - Ale próbowaliśmy, jak tylko umiemy najlepiej - szepnął. - Siły mieliśmy, ale metody nie te. Zbyt wiele dumy. Tuż przed nim zamigotała delikatnie twarz Joanny. A może jej wcale nie było? - Nie przemęczaj się. To już... - zdążył powiedzieć, zanim ostatnia myśl utknęła wpół drogi do świadomości. Obraz uśmiechniętej twarzy unoszącej się w powietrzu znikł chwilę potem. Wszystko ucichło. Świeży zapach róż słabł powoli. Jeszcze tylko włączyła się czerwona żarówka pod sufitem. Automat przypominający, że wszyscy członkowie sektora mieli oddać mocz do analizy na obecność niedozwolonych środków farmakologicznych. *** Funio drgnął. Przez jego ciało przelała się fala czerwieni, a potem mocnego pomarańczu. Przewrócił się na brzuch i ostrożnie wystawił czułki. Chwilę dreptał po podłodze badając zimne ciało mężczyzny oraz wielkiego martwego szczura. - Fuk - odezwał się cichutko. Potruchtał do umywalni, wspiął się na ścianę przednią częścią ciała i delikatnie włączył wodę. Pod ciepłym strumieniem zmieniał kolor na oliwkowy, beżowy, a w końcu zupełnie czarny. Wyszedł, otrząsnął się i wrócił do pokoju. - Fuk, fuk... Na podłodze natknął się na terminal radia. Zbadał go czułkami i włączył ostrożnie. Wszystko działało. Trwał w bezruchu dłuższą chwilę. - Fuk. Uruchomił przeszukiwanie zakresów z automatycznym wysyłaniem sygnału pomocy. Bo tak naprawdę odnalezienie wraku wcale nie oznaczałoby dla niego końca kłopotów. Ale uznał, że skoro dał sobie radę tutaj, to poradzi sobie wszędzie indziej. = KONIEC =