8969
Szczegóły |
Tytuł |
8969 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8969 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8969 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8969 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Sladek Cz�owiek z przysz�o�ci
Do Wielmo�nego Pana
Jeremiego Botforda 10 sierpnia 1772
Drogi Jerry!
Po tych wszystkich latach wr�ci�em do Londynu z mieszanymi uczuciami. Miasto jest
wspanialsze i okropniejsze ni� kiedykolwiek. Przypomina wielk� Pras� Drukarsk�, pod kt�r�
wt�oczono wszelkiego rodzaju ludzi, nie zadaj�c sobie nawet odrobiny trudu, by ich zapyta�,
czy chc� si� d�awi� fetorem swych s�siad�w.
Je�li o mnie chodzi, to jedynym miejscem, gdzie mog� znale�� schronienie przed
niezdrowymi wyziewami t�umu, jest kawiarnia. Oczywi�cie m�wi� o kawiarni Crutchwooda
na Clovebelly Lane, kt�r� masz powody mi�o wspomina�. Ci�gle jeszcze mo�na tam znale��
zajmuj�ce towarzystwo, jak�� jednak by�o dla mnie niespodziank�, kiedy przy kominku
zobaczy�em kilku naszych starych przyjaci�, August Strathnaver nabra� tuszy i wygl�da,
jakby by� chory na puchlin�, ale ma Dowcip ci�ty jak za dawnych czas�w. Dick Blackadder w
dalszym ci�gu molestuje wszystkich o przedp�aty na jego przek�ady z Owidiusza i w dalszym
ci�gu robi to bez rezultatu, ale jak dawniej tak i dzi� ci�gle ma nadziej�, �e mu si� to uda.
Dowiedzia�em si�, �e biedny Oliver Colquhoun, kt�ry nigdy nie m�g� wystawi� swej sztuki
na Drury Lane, rozsta� si� z tym �wiatem.
Jednak�e najwi�ksze zdumienie ogarn�o mnie, kiedy zauwa�y�em wielk� posta� w
surducie tabaczkowego koloru, siedz�c� tu� przy kominku ty�em do reszty towarzystwa.
Posta� ta odwr�ci�a si�, by przyjrze� mi si�, i wtedy ujrza�em znajom� twarz
przypominaj�c� pysk wielkiej �aby. By� to oczywi�cie Doktor Samuel Johnson2 we w�asnej
osobie. Kiedy otworzy� usta, zdawa� si� mog�o, �e kto� rozkroi� paruj�cy pudding. - Acha...
(powiedzia�) - Widz�, �e niczego si� pan nie nauczy�, panie Timothy Scunthe! A zatem ja
musz� nauczy� pana lepszych manier) Czy nie wie pan, �e nie nale�y przerywa� cz�owiekowi
jego rozmy�la�?
Nasz stary przyjaciel nie utraci� nic ze swego k��tliwego usposobienia. Nigdy nie
zapomn� dnia, w kt�rym obla�em go korzennym winem - ale te� on nigdy nie pozwoli mi o
tym zapomnie�, chocia� od tej pory min�o ju� prawie jedena�cie lat!
Sp�dzi�em ca�y wiecz�r w towarzystwie Johnsona i ludzi z jego kr�gu, w�r�d kt�rych
znalaz�em wiele nowych twarzy. Poczciwy Doktor uty� znacznie i, jak powiada, ma wyra�n�
sk�onno�� do podagry, chocia� nie zauwa�y�em, �eby zmniejszy�o to p�ynno�� jego wymowy.
Tego wieczora rozprawi� si� z dwoma Studentami Filozofii (spierali si� na temat duszy, a
przynajmniej tak mi si� wydaje, bo nie by�em w stanie towarzyszy� im), z jakim� Dyrektorem
Szko�y, z pewnym pisarzem z Grub Street i z jakim� Bogu ducha winnym
akwizytorem, kt�ry zaszed� tu na fili�ank� herbaty i uciek�, zanim zd��y�a ostygn��. Kr�tko
m�wi�c, Dr Johnson nic si� nie zmieni�: jest w dalszym ci�gu cz�owiekiem Dowcipnym,
�ledziennikiem i Wybitnym Racjonalist�. Jak�e �ywo stan�y w pami�ci dni, kiedy to jako
szczeniaki dra�nili�my go nieraz, a on potrafi� jednym s�owem zatka� nam pyski.
Przypominasz sobie, jak� mieli�my zabaw� z Go�ciem z Przysz�o�ci i jak poczciwy Doktor
zdemaskowa� go jako b�azna i weso�ka? Nigdy tego nie zapomn�, tak jak - mam nadziej� - i
Ty nie zapomnia�e�
Twego szczerze Ci oddanego
Timothy Scunthe�a
Do J. O. Baroneta
Sir Timothy Scunthe�a 25 sierpnia 1772
Drogi Timie!
Mi�o mi, �e nie zapomnia�e� o Wypadku z Cz�owiekiem z Przysz�o�ci, zacz��em
bowiem zbiera� strz�pki wspomnie� i nader ch�tnie powita�bym pomoc Twojej wybornej
pami�ci. Chocia� s�dzi�em, �e doskonale pami�tam to Wydarzenie, to jednak okaza�o si�, i�
w ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat wiele innych jak�e B�ahych wydarze� zatar�o pami�� o nim,
tote� ch�tnie us�ysza�bym Twoj� relacj� o tym Wypadku. Podaj�c mi j� zaskarbi�by� sobie,
Drogi Timie, wieczyst� wdzi�czno��
Twego szczerze Ci oddanego
Jer. Botforda
Do Wielmo�nego Pana
Jeremiego Botforda 5 wrze�nia 1772
Drogi Jerry!
Twoja pami�� jest niew�tpliwie lepsza od mojej, ale ja swego czasu zanotowa�em
sobie kilka Uwag na temat tego interesuj�cego Wydarzenia, kt�re te� - maj�c na wzgl�dzie
dobro Twojej ksi��ki - pozwalam sobie teraz przekaza� do Twojej dyspozycji.
By�o to pewnego grudniowego wieczora roku 1762 i nasze sta�e k�ko, z Drem
Johnsonem na czele, jak zwykle zebra�o si� w sali gry w kawiarni Crutchwooda. �wczesny
w�a�ciciel kawiarni, Paunceford, wda� si� w sprzeczk� z jakim� go�ciem, kt�ry go zatrzyma�
przy wej�ciu, a poniewa� nie zamkn�� przy tym drzwi, w sali zrobi�o si� zimno.
- Psiakrew! - rykn�� Dr Johnson. - Chce pan, �eby�my wszyscy nabawili si� malarii?
Niech pan wreszcie wpu�ci tego d�entelmena.
Paunceford wprowadzi� chudego jegomo�cia o d�ugich i cienkich nogach, dziwacznie
ubranego. Przypominam sobie, �e w�osy mia� naturalne i skandalicznie kr�tkie, a spodnie,
kt�re nosi�, si�ga�y mu do kostek.
Tabakierka Johnsona potoczy�a si� z brz�kiem po pod�odze. - O Bo�e! -
� Grub Street - nazwa ulicy londy�skie], przy kt�rej zamieszkiwali zawodowi literaci
w XVIII w.
zawo�a� jej w�a�ciciel. - A c� to za Peruka?
Jegomo�� nic nie odpowiedzia� i skonsternowany tylko rozgl�da� si� do-ko�a.
- A mo�e jest pan metodyst�? Albo dysydentem?4 - zapyta� opryskliwie Johnson. -
Zreszt�, wszystko mi jedno, co pan g�osi... Ale upolowa�by pan wi�cej nowych wyznawc�w,
gdyby przykry� pan g�ow� uczciw� peruk�.
- A mo�e - powiedzia� Strathnaver chichocz�c - a mo�e ten d�entelmen uwa�a
zdobienie cia�a za szata�ski wymys�?
- To mo�liwe. Ale zauwa�, �e mu to nie przeszkodzi�o w okryciu swych
szczud�owatych ko�czyn. Nazywam si� Dr Samuel Johnson - zwr�ci� si� do obcego. - Niech
mi pan wybaczy, �e nie wstaj�, ale dzi� wiecz�r dokucza mi podagra. A jak pa�ska godno��?
Nieznajomy wyci�gn�� najpierw lew� r�k�, cofn�� j�, a potem znowu pr�bowa� j�
poda�. W ko�cu wyci�gn�� w�a�ciw� r�k� i poda� j� Johnsonowi.
- Nazywam si� Darwin Gates - powiedzia� nie�mia�o. - Przyby�emu tu z XX wieku.
R�ka Dr� Johnsona zadr�a�a przez u�amek sekundy, kiedy wyci�gn�� j� po sw�
tabakierk�. - Jest to wi�c miejsce? - zapyta� cz�stuj�c nas tabak�. - S�dzi�bym, �e to raczej
kierunek... Ale bardzo nam mi�o spotka� pana. Przypuszczam, �e zaszczyci pan to szcz�liwe
grono i opowie nam o licznych cudach swej epoki?
Pan Gates usiad� i zachowuj�c ca�� powag� pochyli� si� ku nam.
- Oczywi�cie, �e opowiem. Ale nie uwierzycie nawet w cz�� tego...
- Istotnie? Moja �atwowierno�� jest powszechnie znana - powiedzia� Johnson. Na jego
wielkich i brzydkich ustach pojawi� si� szelmowski u�miech. Niew�tpliwie opowie nam pan o
pojazdach poruszaj�cych si� bez pomocy koni. O maszynach, kt�re niby ptaki unosz� ludzi w
powietrze. O statkach bez �agli...
Obcy zaczerwieni� si� i wyj�ka�:
- Prawd� m�wi�c...
G�os Johnsona przybra� na sile i wysoko�ci. - O maszynach, w kt�rych cz�owiek
p�ywa pod wod� jak ryba, gdzie te� ogl�da niezliczone cuda. O koniach mechanicznych
zdolnych do ci�gni�cia naraz tuzina pojazd�w. O sztucznych �wiecach, dzia�aj�cych dzi�ki
tajemniczej Sile, o kt�rej jeszcze nic nie wiemy. O budynkach zbudowanych z kryszta�u i
�elaza, kt�rych mieszka�cy mog� kaza� swym s�ugom zaaran�owa� tak� pogod�, na jak�
maj� ochot�. Czy to tak� w�a�nie Przysz�o�� chce nam pan opisa�, panie Gates?
Wydawa�o si�, �e nasz biedny go�� po prostu dostanie apopleksji z zak�opotania i
zmartwienia. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e to, co nieszcz�nik chcia� nam opowiedzie�, nie
umywa�o si� do fantazji Johnsona. - Ja - wyj�ka� - to znaczy, ja...
- Ale - ci�gn�� Dr Johnson przez zaci�ni�te z�by - dotychczas m�wi�em
* Dysydent - protestant odrzucaj�cy doktryny i formy Ko�cio�a pa�stwowego.
jedynie o wynalazkach fizycznych, o maszynach, kt�re potrafi przewidzie� byle
Mechanik. Nie przynios�oby to panu chluby, gdby nie umia� pan wy-my�le� czego� lepszego.
Mo�e wi�c zamierza pan opowiedzie� mi co� o Stosunkach Politycznych panuj�cych w XX
wieku? Chwileczk� - Oczywi�cie, nie b�dzie wtedy wojen, poniewa� wynalezione zostan�
przera�aj�ce rodzaje Broni zbyt gro�nych na to, by mo�na by�o ich u�y�. Nasze kolonie w
Ameryce zbuntuj� si� i stan� si� Pot�nym Narodem, kt�ry g�osi� b�dzie, �e Wszyscy Ludzie
s� R�wni. By� mo�e, wyzwol� nawet swych murzy�skich niewolnik�w, chocia� nie wiem,
czy mo�na tego oczekiwa� po naszych ameryka�skich przyjacio�ach.
- Chwileczk� l - zawo�a� nasz go��. - Jestem Amerykaninem i wypraszam sobie...
- Cyt! - powiedzia� Johnson. - Pragn� pana ostrzec, �e to w�a�nie ja zdemaskowa�em
George�a Psalmanaza-ra5, kt�ry przez czterdzie�ci lat udawa� �Formoza�czyka� i pos�ugiwa�
si� wymy�lonym przez siebie �j�zykiem for-moza�skim�.
Ostatnie zdanie Johnson wypowiedzia� �ciszonym g�osem, ale potem wr�ci� db swego
zwyk�ego chrapliwego barytonu i podj�� swoje fantazje:
- Przypuszczam, �e wiele Mocarstw w Europie utraci swe znaczenie, a one same
wejd� w zupe�nie nowe Przymierza. Podejrzewam r�wnie�, �e monarcha angielski nie b�dzie
mia� do powiedzenia wi�cej ni� studzienny �uraw.
- Sk�d pan to wie? - zapyta� ze zdumieniem pan Gates.
- Drogi panie - odpar� lekcewa��cym tonem Johnson - po prostu wymy�lam sobie
w�asn� histori�, �ebym nie musia� si� nudzi�, s�uchaj�c pa�skiej. Ale prosz� mi nie
przerywa�; chc� m�wi� dalej. Nie przedstawi�em jeszcze Przysz�ego stanu Malarstwa,
Muzyki, Filozofii Moralnej 4 Naturalnej...
- Ale najpierw pocz�stujmy pana Gatesa szklank� ponczu - zamrucza� Strathnaver. -
Oczywi�cie pod warunkiem, �e osoby przyby�e z czas�w tak bardzo niedost�pnych naszym
zmys�om s� w stanie pi� i je��. Czy jest pan, panie Gates, nieziemskim duchem na kszta�t
anio��w pana Miltona8? Czy potrzebuje pan snu, spo�ywa pokarmy i tak dalej?
Podczas gdy nasz nieszcz�sny go�� zabiera� si� do swego ponczu, Dr Johnson rozpar�
si� w swym fotelu i przygl�da� mu si� bez cienia zainteresowania. Na twarzy Johnsona
malowa�a si� pogarda; �wiadczy� o tym grymas ust, kt�re podci�ga wtedy w g�r� a� do
wielkiej brodawki, jak� ma na prawym policzku.
- Ma�o znam si� na Malarstwie - powiedzia�. - W najlepszym razie jest to prymitywna
sztuka, niezr�cznie na�laduj�ca Natur�. Spodziewam si�, �e w przysz�o�ci jej mistrzowie
znudz� si� malarstwem realistycznym i zainteresuj� si� czym� innym.
Oczywi�cie w XX wieku ka�dy b�dzie mia� do dyspozycji tak� Muzyk�, jakiej
> George Psalmanazar (1678-1763) - francuski awanturnik literacki, autor
�Historycznego i geograficznego opisania wyspy Formozy�, 1704.
8 John Milton (1608-1674) - jeden z najwi�kszych poet�w angielskich, m.in. tw�rca
s�awnego �Raju utraconego�, 1667.
zapragnie. Doskonale potrafi� sobie wyobrazi� szkodliwe skutki, jakie wywrze to na
poczucie Smaku i ludzkie Upodobania. Je�li ka�dy szewc czy kowal b�dzie m�g� postukiwa�
swym m�otkiem w rytmie tej Muzyki, na jak� tylko b�dzie mia� ch�� - Bo trzeba panu
wiedzie�, drogi panie, �e prawdziwej Sztuki nie da si� spopularyzowa�!
W Ogrodzie Filozofii zawsze znajdziemy ca�e bogactwo przer�nych kwiat�w,
wystarczaj�ce na spory bukiet. W pewnej chwili ludzie przestan� m�wi� o Rozumie, a zaczn�
rozprawia� o Odpowiedzialno�ci. Nie ma �adu we Wszech�wiecie - powiedz� kiedy� - tak jak
nie by�o Olbrzym�w w wiatrakach Don Kiszota. Absurd stanie si� ha�asem filozofii i wtedy
nadejdzie Czas G�upc�w.
R�wnie� mog� sobie doskonale wyobrazi�, �e Nauki Przyrodnicze rozwin� si� i
przyczyni� do powstania licznych wynalazk�w - wszelkiego rodzaju maszyn i zabawek. Nie
mam w�tpliwo�ci, �e cz�owiek XX wieku b�dzie lata� na Ksi�yc, a mo�e nawet na S�o�ce.
Astronomia, Chemia, Matematyka i Medycyna posun� si� daleko w swym rozwoju. Wielkie
Plagi b�d� niemal nieznane. Przypuszczam nawet, �e dowiedzie si� - ku og�lnemu
zadowoleniu - i� Tyto� jest ro�lin� truj�c�.
- Zdumiewaj�ce! - zawo�a� nasz go��. - Sk�d pan to wie?
- Spotyka�em lepszych oszust�w ni� pan! - odpar� Johnson, patrz�c na� surowo. -
Cierpi� na podagr�, przeto sp�dzam tu wszystkie wieczory i staj� si� ofiar� ka�dego z nich,
kt�ry tylko si� tu pojawia. Nie dalej jak w zesz�ym miesi�cu spotka�em tu �cz�owieka z
przysz�o�ci�, przy kt�rym pan powinien rumieni� si� ze wstydu. Nie tylko bowiem by� to
cz�owiek o eleganckich manierach i przebogatej fantazji, ale, co wi�cej, by� wr�cz moim
sobowt�rem!
Nasz go�� zblad�, a nast�pnie zziele-nia�. - Pa�skim sobowt�rem? - zapyta�.
- Tak, Ten �otr pr�bowa� przekona� mnie, �e jest mn�, a!e zawi�d� si� srodze, bo nie
wiedzia�, �e nie spotka�em jeszcze cz�owieka, kt�ry potrafi�by rozumowa� lepiej ode mnie.
Dowiod�em mu - tak jak dowiod� r�wnie� panu - �e cz�owiek nie mo�e podr�owa� z
Przysz�o�ci w Przesz�o��.
Cz�owiek nie mo�e porusza� si� w Czasie tak, jak porusza si� w Przestrzeni. Sama
Natura nie znios�aby tego, tak jak nie znosi Lewitacji i Pr�ni. Niech pan tylko pomy�li, do
jakich okropnych Paradoks�w doprowadzi�yby takie podr�e! Gdyby na przyk�ad m�g� pan
powr�ci� do czas�w swego dzieci�stwa, to zobaczy�by pan siebie jako dziecko. Ale
przypu��my, �e pa�ski pow�z przejecha�by to dziecko? Czy przesta�by pan wtedy istnie�?
Jak�eby pan jednak m�g� by� mimo to �ywy? A przy dalszym rozwa�aniu sprawy pojawiaj�
si� Paradoksy jeszcze okropniejsze. Przypu��my, �e sp�odzi� pan dziecko ze sw� w�asn�
matk�, i przypu��my, �e to dziecko to w�a�nie pan. Jak�e jednak cz�owiek mo�e by� zarazem
swym w�asnym ojcem i synem, parodi� Praw Fizycznych i Moralnych? Nie �miem nawet
zastanawia� si� nad problemem o wiele powa�niejszym: Kt�ry z was - gdyby�cie mieli si�
spotka� - posiada�by pa�sk� Dusz�? A czy Dusza jest
podzielna, czy niepodzielna? Czy kt�ry� z was by�by bezdusznym zwierz�ciem,
jedynie Automatem?
Nie m�g� pan przyby� z Przysz�o�ci, gdy� Przysz�o�� ex definitione jeszcze nie
istnieje. Przysz�o�ci jeszcze nie ma. A gdyby nawet podr� w czasie by�a mo�liwa, to i tak nie
m�g�by pan by� naszym Potomkiem. S�dz� bowiem, �e Cz�owiek z ka�dym pokoleniem
nabywa wi�cej Rozumu, a tymczasem pan siedzi tu przede mn� z rozdziawionymi ustami i z
podziwem s�ucha moich zwodniczych argument�w,
- Bardzo pana prosz� - powiedzia� pan Gates - mog� dowie��, �e przyby�em z
Przysz�o�ci. To ja zbudowa�em jedyny Wehiku� Czasu, jaki kiedykolwiek zbudowano. A oto
m�j dow�d. Tu mam monet�. - Przez chwil� grzeba� w kieszeni spodni. - Tu ma pan �wier�
dolara - dolar to moneta Stan�w Zjednoczonych Ameryki - o�wiadczy� z dum�, wr�czaj�c
monet� Strathnaverowi. - Sam si� pan przekona, �e pochodzi z XX wieku.
- M�j Bo�e! - zawo�a) Strathnaver.
- l to ma by� list uwierzytelniaj�cy, jaki sprokurowa� sobie ten biedaki Ale� to nie jest
moneta, panie Gates. Musz� kiedy� nauczy� pana, jak si� bije pieni�dze. Kiedy projektuje pan
sztan-c�, to musi pan odwr�ci� rysunek, tak] �eby wyszed� jak nale�y na samej monecie.
Pokaza� nam monet� i wszyscy mogli�my si� przekona�, �e napis istotnie by�
odwr�cony. By�o to n�dzne fa�szer-s�two.
- Po prostu napis uleg� odwr�ceniu!
- zawo�a� pan Gates. - Nie mam poj�cia, jak si� to sta�o... Ale co mam zrobi�, �eby�cie
rni uwierzyli?
- Nic pan nie mo�e zrobi� - powiedzia� Johnson. - Ten �otr pa�ski poprzednik, pokaza�
mi dziwn� maszynk�, kt�r� nazywa� Zapalniczk�, ale kiedy przyjrza�em si� jej bli�ej, to
okaza�* si� �e w �rodku by� tylko ma�y knot nasi�kni�ty naft� i krzesiwo z rusznicy.
- W takim razie zabior� pana ze sob� do moich czas�w, bo widz�, �e nic innego pana
nie przekona�
- �adny pomys� - powiedzia� pan Strathnaver - ale nigdy nie odci�gnie go pan od
kominka.
- Co takiego? - zawo�a� Johnson. - Mam porzuci� to ciep�e miejsce przy ogniu i b��ka�
si� na mrozie i �niegu, a� kamraci tego �otra napadn� mnie gdzie� i zat�uk�? Nie mog�
powiedzie�, �eby mi si� to u�miecha�o...
- Nie musimy i�� daleko - powiedzia� Gates. - M�j Wehiku� Czasu znajduje si� w
pobli�u - a poza tym pa�scy przyjaciele mog� nam towarzyszy�. Czy�by ba� si� pan, �e
s�uszno�� jest po mojej stronie?
Cho� raz Johnson nie znalaz� odpowiedzi. Zerwa� si� z niezwyk�� �ywo�ci�, wo�aj�c o
sw�j p�aszcz i kapelusz. - Dobrze! Przyjrzyjmy si� temu twojemu Wehiku�owi, ty draniu -
zagrzmia�.
Jako towarzyszy wybra� sobie Dicka Blackaddera i mnie. Nie zrobili�my nawet
dwudziestu krok�w, kiedy natkn�li�my si� na �Wehiku� Czasu. Przypomina� troch� lektyk�,
troch� wann�, a w niema�ym stopniu tak�e wyprostowan� trumn� na k�kach. Gates otworzy�
klap� f Wehiku�u i obaj m�czy�ni weszli do �rodka, zamykaj�c klap� za sob�.
Dick i ja przygl�dali�my si� bacznie tajemniczej maszynie, gotowi na wszystkie
niespodzianki. Panowa�a �miertelna cisza.
- Obawiam si�, ie Samuelowi co� si� sta�o - powiedzia� Dick. - Nigdy nie by� w stanie
milcze� tak d�ugo.
Spr�bowa�em otworzy� klap� Wehiku�u, ale nie uda�o mi si�. Ze szczelin i szpar ko�o
drzwi wydobywa�o si� niesamowite �wiat�o i stopniowo stawa�o si� coraz ja�niejsze.
Przy�o�y�em oko do jednej ze szpar i zajrza�em do �rodka.
W �rodku nie by�o nikogo.
Upiorne �wiat�o przybiera�o na jasno�ci, a� wreszcie rozleg� si� ogromny huk i ca�a
maszyna rozpad�a si� w kawa�ki. Ten Wielki Huk obali� mnie na ziemi�, a kiedy si�
podnios�em, ze zdumieniem ujrza�em Dr� Johnsona stoj�cego w�r�d szcz�tk�w rozbitego
Wehiku�u.
- Nic si� panu nie sta�o, Doktorze? - zapyta� Dick podnosz�c si� z ziemi.
- Nie, Mnie - nic.
- A gdzie jest pan Gates?
- Wydaje si� - powiedzia� Johnson rozgl�daj�c si� doko�a - �e przeni�s� si� do
Wieczno�ci.
Potem pomogli�my mu wr�ci� do gospody i usadzili�my go przy kominku, gdzie, jak
sobie przypominam, pozosta� przez ca�y wiecz�r. By� dziwnie milcz�cy i pos�pny i nie
reagowa� zupe�nie na nasze �arty i docinki. Siedzia�, otulony p�aszczem, i nie odzywa� si� ani
s�owem.
To wszystko, co wiem o tym W/darzeniu, drogi Jerry. W nadziei, �e ta relacja przyda
Ci si� do czego�, pozostaj� szczerze Ci oddany.
Tw�j Timothy Scunthe
Do J.O. Baroneta
Sir Timothy Scunthe�a 9 wrze�nia 1772
Drogi Timie!
Otrzyma�em Twoj� opowie�� i musz� powiedzie�, �e dok�adno�� Twojej pami�ci i
notatek naprawd� zdumiewa mnie. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e jeste� bardziej powo�any do
pisania Wspomnie� ni� ja. Wybornie uda�o Ci si� uchwyci� i odda� smoczek tyrad starego
�abska, a Twoja relacja jest dok�adna niemal w ka�dym Szczeg�le.
Pozdr�w Dr� Johnsona ode mnie i popro� go, �eby przys�a� mi jaki� interesuj�cy
drobiazg, kt�ry m�g�bym zamie�ci� w moich Wspomnieniach. Je�li nie sprawi mu to k�opotu,
to nader ch�tnie us�ysza�bym co� wi�cej o jego Do�wiadczeniu z tamtego dziwnego wieczora.
Z bezgraniczn� wdzi�czno�ci� pozostaj�
Szczerze Ci oddany Tw�j Jer. Botford
Ps. Dlaczego w swej relacji napisa�e�, �e Doktor mia� brodawk� na prawym policzku?
Mam przed sob� jego miniatur� i wyra�nie widz�, �e ma brodawk� na lewym policzku.
Tw�j etc. Jer. Botford
Do Wielmo�nego Pana
Jeremiego Botforda 14 wrze�nia 1772
Drogi Jerry!
Jestem tak bardzo zaj�ty, i� mog� pos�a� Ci tylko ten oto kr�ciutki li�cik z informacj�,
�e rozmawia�em ju� z Drem J. i �e obieca� przys�a� Ci co� ciekawego. �Ale w�tpi� -
powiedzia� -
czy on zechce to wykorzysta�. Czy wiesz, co przez to rozumia�? Bo ja nie. Wi�cej w
kolejnym li�cie
Od Twego szczerze Ci oddanego
Timothy Scunthe�a
Do Wielmo�nego Pana
Jeremiego Botforda 15 wrze�nia 1772
M�j Drogi Jeremi!
Trzymaj�c ten list przed lustrem (aby m�c go przeczyta�), znajdziesz chyba w sobie -
jak ufam - odrobin� wsp�czucia dla jego autora. Prosz� Ci� jednak: Nie uwa�aj mnie za
szale�ca, dop�ki nie przeczytasz go do ko�ca i nie zrozumiesz mojej okropnej sytuacji.
Wyruszywszy 10 grudnia 1762 roku z dziedzi�ca kawiarni Crutchwtoda uda�em si� w
podr� w Przysz�o��. Wypowiedzia�em wiele �artobliwych pomys��w na temat XX wieku - i
oto przysz�o mi ujrze� tragedi� ich Urzeczywistnienia. Sztuka & Architektura spad�y do
poziomu Dzieci�cych Zabawek, Literatura sta�a si� Wie�� Babel. Moralno�� znikn�a; Nauka
sta�a si� s�u�k� Techniki. G��wnym zaj�ciem epoki zdaj� si� by� Wojny �wiatowe, czyli
Katastrofy, kt�re cz�owiek sam �ci�ga na w�asn� g�ow�. Podpala si� ca�e miasta i �ywcem
sma�y zamieszkuj�cych je ludzi.
W okresach mi�dzy wojnami ludzie je�d�� po ca�ym kraju w wielkich powozach
nap�dzanych przez maszyny, kt�re zatruwaj� powietrze szkodliwymi waporami. Dym przez
nie wydzielany, czarny i szkodliwy dla zdrowia, zasnu-wa ca�e miasta. W XX wieku nie ma
ani Pi�kna, ani Rozumu, ani �adnej Cechy, kt�ra dowodzi�aby, �e Cz�owiek jest czym� wi�cej
ni� besti�.
Ale do�� ju� o moim smutnym pobycie w tym ponurym �wiecie. Jego widok
doprowadzi� mnie niemal do ob��du! Zrozumia�em, �e zrobi�em �le, udaj�c si� wraz z panem
Gatesem do jego Kraju Okropno�ci, tote� wymy�li�em plan, kt�ry mia� naprawi� m�j b��d.
Wr�ci�em z powrotem do listopada 1762 roku i odwiedzi�em siebie. Z ca�� powag�
zwr�ci�em si� do siebie z pro�b�, bym nie podejmowa� tego rodzaju podr�y. Niestety, temu
do kt�rego si� zwr�ci�em, tak bardzo zale�a�o na tym, by udowodni� mi, �e jestem �otrem i
oszustem, �e moja argumentacja nie odnios�a skutku.
Pozosta�a mi wtedy tylko jedna szansa: pojawi� si� w tym czasie i miejscu, w kt�rych
ja sam - niczego nie podejrzewaj�c - wyrusz� w Przysz�o��, i zatrzyma� siebie, je�li trzeba,
nawet si��. Gates i biedny Johnson w�a�nie weszli do Wehiku�u Czasu, kiedy si�
zmaterializowa�em. W tej samej chwili, znikn�li oni, a po��czone si�y naszych Fluksji
zniszczy�y Wehiku� ca�kowicie. By�a to pierwsza i - jak s�dz� - ostatnia machina tego
rodzaju.
Z przyczyn, kt�rych nie rozumiem, uleg�em odwr�ceniu. Pan Gates s�dzi�, �e, by�
mo�e, ka�da Podr� w Czasie odwraca wszystkie atomy w ciele podr�nika. Przypominasz
sobie, �e kiedy pan Gates pojawi� si� w gospodzie po raz pierwszy, to przez dobr� chwil�.
pr�bowa� poda� nam lew� r�k�. R�wnie� napis na jego monecie by� odwr�cony. W mojej
podr�y do naszych Potomk�w i ja uleg�em odwr�ceniu. Kiedy powr�ci�em, by porozmawia�
ze sob�, wszystko wr�ci�o do normy, ale teraz znowu jestem odwr�cony.
Obawiam si�, �e mojej relacji nie b�dziesz m�g� w��czy� do swej ksi��ki, chyba ie
przedstawisz j� jako Pr�bk� majacze� szale�ca lub jako niem�dre Zmy�lenie. Przedstaw j�
wi�c jako Zmy�lenie lub j� zignoruj, ale nie szyd� ze mnie jak z Ob��kanego.
Albowiem ujrza�em Przysz�o��, a by�o to gorsze, ni�bym zajrza� w Czelu�ci Piekielna.
Ufam, �e mimo wszystko pozostaniemy nadal przyjaci�mi
Tw�j Samuel Johnson
Do Wielmo�nego Pana
Jeremiego Botforda 15 wrze�nia 1772
Drogi Jerry!
Nie znalaz�em jeszcze do�� czasu, by jak nale�y odpowiedzie� na Tw�j list. Mam
nadziej�, �e Dr J. pos�a� Ci ju� - lub po�le - swe Wspomnienie. Co do mnie, to musz�
powiedzie�, �e ostatnimi czasy zachowuje si� on dziwnie. Mam wra�enie, �e w ci�gu
ostatnich dziesi�ciu lat jego zachowanie si� wyra�nie si� pogorszy�o. Obecnie cz�sto bywa
ponury i roztargniony lub - dla odmiany - �mieje si� do siebie nie wiadomo z czego.
Na przyk�ad dzisiaj wybuchn�� �miechem, kiedy zapyta�em go, co s�dzi o
opodatkowaniu kolonist�w w Ameryce. Jest on prawdziw� zagadk� dla
Szczerze Ci oddanego Timothy Scunthe�a
PS. Twoja miniatura jest fa�szywa. Dopiero co przyjrza�em si� orygina�owi. A chocia�
moja pami�� mo�e by� zawodna, to jednak oczy mam dobre. Dr Johnson ma brodawk� na
prawym policzku.
Tw�j etc. T. Scunthe
T�umaczy� Jerzy Prokopiuk Ilustrowa� Mieczys�aw Wasilewski
POSTSCRIPTUM
Tym razem tre�ci� ���tych kartek� s� podr�e w czasie, czyli jeden z ulubionych
temat�w fantastyki naukowej (przynajmniej ulubiony przez jej tw�rc�w). �Dziwne,
rzeczywi�cie� - to opowiadanie Johna Wyndhama, napisane w tak charakterystyczny dla
niego spos�b, znany z �Random Quest� (sfilmowan� wersj� tej noweli widzieli�my w Polsce
jako film pt. �W poszukiwaniu mi�o�ci� - tytu�em starannie kamufluj�cym jakiekolwiek
zwi�zki tego utworu z s-f). Drugim opowiadaniem jest �Cz�owiek z przysz�o�ci� Johna
Sladeka w niezbyt typowej dla s-f formie list�w.
K.F.
DZISIAJ WIECZOREM
Dziwny wiecz�r: wyglqdd no to, jakby chcia�y si� dzi� spotka� i s�o�ce, i deszcz i
wiatr. Nadlecia�y chmury, p�yn� nad dachami jak wiosenne lody, chcia�oby si� wyciqgnqc
r�k� i dotknqc ich: jakie sq - zimne czy ciep�e, mi�kkie, a mo�e kruche? Ludzie wydajq si�
dzi� zabiegani i �mieszni. O ma�o co nie wpad�em pod samoch�d, pisk opon i obelgi kierowcy
us�ysza�em nad samym uchem. Oprzytomnia�em i wskoczy�em na chodnik, zwalaj�c si� na
staruszka, ostrzyciela no�y. Znam go troch� (chocia� nie jest cz�stym go�ciem na naszej
ulicy), wojna prawie nie zostawi�a mu twarzy - szrama zamiast brwi i ani skrawka zdrowej
sk�ry. Stqd prawdopodobnie i jego kontuzja: ani wcze�niej, ani nawet dzisiaj, gdy
pomaga�em mu podnie�� si�, nie powiedzia� ani s�owa.
Dziwny wiecz�r. Pod koniec pracy przybieg� nagle Lewin i przyni�s� plastykowy
przetwornik, kt�ry obieca� mi rok temu. Ale nawet nie mia�em ochoty
i zabra� si� za wypr�bowywanie urz�-dzenia. Poszed�em do kina na sze�cio-
: godzinny seans.
Najpierw pokazali starq kronik�, wy�wietlali ta�my przypr�szone ��tawym py�em
czasu - py�em, kt�rego nie mo�na zetrze�. Z okop�w, z za�nie�onych parow�w wype�za�y
czo�gi, a nad polami, w�r�d sprzyjaj�cych lodowatych
�wiatr�w, sun�li narciarze. Smuk�y, dob-
^ rze zbudowany �o�nierz, biegn�cy na przedzie z trzydziestoczw�rk�, bardzo
przypomina� mi ojca.
Dziwny wiecz�r. Ale w�a�ciwie nic
| szczeg�lnego si� nie zdarzy�o. A teraz, ju� w domu, kiedy za �cian� w sq-siednim
pokoju ojczym szele�ci gazetq, g�o�no chlipi�c herbat�, stopniowo uspokajam si�. S�ysz� g�os
matki. Odg�os telewizyjnego klawisza. Suchy trzask zapalaj�cej si� zapa�ki (ojczym pali, ale
�w miar�, dziesi�� papieros�w dziennie, i tylko z filtrem). Niekiedy w takie w�a�nie
wieczory s�ysz�, jak. m�wi co� pod moim adresem. B�d�c
i dobrym i �yczliwym ojczymem, powi-nien mnie kocha�, ale co to za mi�o�� bez
ojcowskich kaza�, przyjacielskich
l rad i m�skiej otwarto�ci? Lubi dyskutowa� o m�odzie�y w og�le: a to z go-
W�ADIMIR SZCZERBAKOW
rycz� narzeka na oboj�tno�� i bierno�� �naszych m�odych ludzi�, to g�adko i
zgry�liwie m�wi o �m�okosach-dorobkie-wiczach�, kt�rzy �zawsze i wszystko obowi�zkowo
psuj��, i w obu przypadkach znajduje poparcie u matki.
Je�li idzie o mnie, ojczym ma racj�: wszystko wychodzi mi inaczej ni� u ludzi, zreszt�
sam siebie uwa�am za nieudacznika. Minionej wiosny o ma�o nie o�eni�em si� z dziewczyn�,
kt�ra bardzo mi si� podoba�a, ale okaza�o si�, �e spotykaj�c si� ze mn�, kocha�a si� w innym.
Od tego czasu min�� rok. l ca�y rok my�la�em o niej, o �yciu w og�le i o mi�o�ci, i o �mierci -
o wszystkim.
Poczu� si� wreszcie doros�ym, maj�c dwadzie�cia sze�� lat - to ju� nie�le, jak m�wi
ojczym. Przysz�a mi do g�owy prosta my�l: ojciec zgin��, b�d�c m�odszy ni� ja teraz, m�j
dziadek - r�wnie�. Jestem wi�c najstarszy z nas wszystkich.
Kiedy� powiedzia�em matce, �e mam do�� tej drobiazgowej opieki, �e nie mog� traci�
czasu na pr�ne spory. Ale czy mo�na j� przekona�? Do tej pory boi si� wyj�� z domu, gdy
bior� k�piel. My�li, �e mog� zasn�� w cieplej wodzie i utopi� si�.
Tak w og�le to �yjemy w przyja�ni. Nawet nie obra�am si� na ojczyma za jego
moralizatorski ton - w ko�cu i ja mog� mu wygarn�� wszystko, co o nim my�l�. A kiedy
dokuczy mi swoim sapaniem nad gazet�, jak teraz, po prostu uciekam do swojego pokoju. Z
grzeczno�ci nie zamykam drzwi, tylko zostawiam lekko uchylone. M�j ojczym �nie z ksi��ek
uczy� si� �ycia�, jest �specjalist� z du�ym sta�em�, praktyk. Ale, moim zdaniem, je�li jest to
nawet jaki� pow�d do przywilej�w, to w innych sytuacjach.
By� mo�e, jestem niesprawiedliwy dla ojczyma, zdarza si�, �e nie mam racji. Wydaje
mi si�, �e rzecz w tym, i� pami�tam ojca. Nie chodzi�em jeszcze do szko�y, gdy wyjecha� na
front, ale ju�
wtedy rozmawia�em z nim o wszystkim:
0 Ziemi, o S�o�cu, o atomach. Kartkowali�my stare ksi��ki, gdzie na odwrocie strony
tytu�owej nieodmiennie by�o napisane: �Papier bez dodatku masy drzewnej (welinowy)�.
Ojciec nauczy� mnie czyta� na pierwszym tomie ��ycia ro�lin�, tak wi�c najpierw pozna�em
cejlo�skie lasy, purpurowe �niegi Grenlandii (takimi niekiedy wydaj� si� z powodu
ogromnych ilo�ci mikroskopijnych wodorost�w), �wiec�ce mchy i krwio�ercze rosiczki. Jak
lekko i prosto podr�owa�o si� od strony do strony, po g�rach i dolinach, na papierowym,
przedpotopowym dinozaurze. Wsp�lnie zg��biali�my tajniki tr�jbarwnego druku
1 natury z�rz polarnych, dyskutowali�my o radiolariach i �wieceniu w rurkach
Geisslera - dop�ki matka nie k�ad�a mnie spa� (ojcu, zdaje si�, nigdy nie przysz�oby to do
g�owy).
Stare ksi��ki do dzi� stoj� na p�kach mojej szafy. Czas ich nie postarzy�, wci�� l�ni�
z�ote litery na ich grzbietach.
W czterdziestym drugim ojciec dosta� urlop z katedry, wyjecha� na front i przepad�
bez wie�ci. A moja babka wci�� czeka�a, czeka�a, l w czterdziestym pi�tym, i w czterdziestym
si�dmym dop�ki nie umar�a. W czterdziestym �smym pojawi� si� ojczym i, oczywi�cie, nam
z matk� by�o ju� �atwiej.
Ojciec sta� si� dla mnie mitem.
Widzia�em gdzie� obraz. Jego tytu� by� kr�tki: ��o�nierz�. �o�nierz trzymaj�cy w r�ce
automat. Pod jego nogami i dooko�a - po sam horyzont - p�on�, dos�ownie jak zabawki, czo�gi
i rozbite samochody; id� do ataku i wal� si� na poczernia�y �nieg bataliony piechoty.
Gigantyczna posta� �o�nierza nie jest groteskowa, nie ci�ka. To po prostu smuk�y, dobrze
zbudowany �o�nierz, a jego r�ka jako� tak delikatnie obejmuje automat. U jego st�p - wojna,
on jakby jej nie zauwa�a�, patrzy gdzie� w bok, w dal. Pewnie, poprzez krwawe ognie i
wybuchy, ujrza� skrawek b��kitnego nieba. Tak sta� mo�e �o�nierz najwy�ej chwil�. Zaraz, za
moment, jego kompania poderwie si� z ziemi i p�jdzie na po�udnie i na zach�d, depcz�c-
butami ogie�. Czy trzeba doda-
wa�, �e �o�nierz z obrazu jest podobny do mojego ojca?
Pewnego razu, bardzo dawno, przy�ni� mi si� czarny, zimowy las i domy wypalone do
cna - tylko kominy stercz� jak nagrobki. Ziqb. Oddech zamienia si� w �nieg, w szron.
Biegniemy jakby ku skrajowi lasu, gdzie szarpi� si� ciemne figurki i nikn� szare dymki. Mam
na sobie bia�� maskuj�c� kapot� z r�kawami pokrytymi szronem, nogi z trudem odrywaj� si�
od �nie�nej szklanej waty. Nagle co� uderzy�o mnie w twarz, w g�ow�, tak mocno, �e nawet
nie poczu�em b�lu. Na tym sen si� urwa�. Pami�tam, �e wyskoczy�em z ��ka, usi�uj�c
pokona� strach. Za zmro�onym oknem jasno �wieci�y poranne gwiazdy, w nagrzanym pokoju
by�o tak ciep�o i przytulnie, cicho tyka� zegar, za �cian� pochrapywa� ojczym.
... Ujrza�em, jak s�o�ce stoczy�o si� w d� po stygn�cym dachu s�siedniego domu, jak
pociemnia�y drzewa na skwerze, w zakamarkach kt�rych wr�ble dopiero co zako�czy�y
ha�a�liwe figle. Pora gwiazd jeszcze nie nadesz�a. Jeszcze b�yszcz� jak wi�nie kopu�y
cerkiewek, a otwarte na o�cie� okno bucha ciep�em.
Pami�tam zachody z czterdziestego pi�tego. Wtedy nie wiadomo dlaczego, by�o du�o
jerzyk�w, teraz prawie ich nie wida�. W czterdziestym dziewi�tym dachy poros�y pierwszymi
antenami telewizyjnymi, a obok mojego okna zacz�� pokazywa� si� niekiedy ostrzycie! no�y -
ten sam, kt�rego dzisiaj przewr�ci�em. Kilka razy ostrzy� mi no�e, sypa� k�uj�cymi iskrami i
gestem nakazywa�, �ebym si� odsun��.
Lubi� wieczorne godziny, kiedy mo�na czyta� lub po prostu nic nie robi� - my�le�,
wspomina�. Dawniej cz�sto w��cza�em telewzmacniacz, d�ugo si� z nim grzeba�em, a potem
znudzi� mi si�. Nawet odkurza� musia�a go matka, poniewa� ze mnie spory le�. Ale
telewzmacniacz to stary pomys�. Sko�czy�em w�a�nie studia na wydziale radiofizycz-nym i
mia�em ca�e dwa miesi�ce wolnego czasu. Pomys� by� prosty: wzmocni� pole przekazuj�ce
telepatyczn� informacj�.
W zwyk�ym wzmacniaczu d�wi�kowym mikrofon przetwarza fale d�wi�kowe w
impulsy pr�du elektrycznego, impulsy te s� wzmacniane i kierowane do g�o�nika. Nikogo to
nie dziwi. Chyba �e uda�oby si� dokona� dok�adnie tego samego z nieznanym polem,
przenosz�cym na odleg�o�� my�li. Przekszta�ci� je najpierw w pole elektromagnetyczne,
potem wzmocni� (wystarczy do tego przecie� zwyk�y elektroniczny wzmacniacz), a uzyskane
sygna�y elektryczne ponownie przekszta�ci� w pole wej�ciowe.
Przewertowa�em stert� artyku��w na temat ��czno�ci telepatycznej. Zdoby�em
materia�y i o statystycznym opracowywaniu wynik�w obserwacji, i o metodyce
przeprowadzania eksperyment�w, i o wp�ywie zak��ce� na stabilno�� ��czno�ci. Jednym
s�owem o wszystkim, tylko nie o naturze pola. Na ten temat, jak na razie, nie opublikowano
�adnych powa�nych pozycji. Nie nale�y bynajmniej s�dzi�, �e informacj� nios� fale
elektromagnetyczne. Sprowadzenie wszystkiego do pola elektromagnetycznego, moim
zdaniem, przypomina�oby t� staruszk� z anegdoty, kt�ra nie mog�a sobie wyobrazi�, w jaki
spos�b parow�z mo�e ci�gn�� wagony bez koni.
Nie wiedzia�em i nie wiem, co to za pole, kt�re przekazuje my�li na odleg�o��, ale
by�em przekonany, �e mo�na je przekszta�ci� w pole elektromagnetyczne. �ama�em g�ow�
nad przetwornikami, wypr�bowywa�em kryszta�y, jakie� bimetaliczne uk�ady, tworzywa
sztuczne, �ele, drewniane opi�ki poddane chemicznej obr�bce...
Za �cian� s�ycha� g�os ojczyma, szelest gazety: �O, dzisiaj nowy film�. Wiem: zaraz
podejdzie do moich drzwi matka i powie, �e w telewizji idzie nowy film. A ja odpowiem:
�Nie, mamo, nie mam czasu�. Nie lubi� telewizji. A teraz jestem rzeczywi�cie zaj�ty. Lewin
podarowa� mi wreszcie kawa�ek p�przewodnikowego tworzywa, a wi�c m�g�bym
wypr�bowa� nowy przetwornik, a nu� si� uda? Z Lewinem rozmawia�em chyba rok temu.
Kiedy� stanowi� dla mnie idea� cz�owieka nauki. Jest opanowany, stateczny. Mo�na go nawet
nazwa� zamkni�tym. Ale nie przypomina pod tym wzgl�dem sprytnego pustelnika nauki,
dniem i noc� �wysiaduj�cego� ciep�e my�li o karierze.
Lewin wys�ucha� mnie spokojnie.
- Zrozum - m�wi� - nikt nie wie, co to za pole. Mo�liwe, �e my�li w og�le nie s�
przenoszone przez pole.
- A przez co? - spyta�em.
- Nie wiem - odpowiedzia� Lewin u�miechaj�c si�. Przyj�� poz� mentora, trze�wego i
obiektywnego. C� mog�em przeciwstawi� �niewzruszonym prawom fizyki�, �wysi�kom
wielkiej grupy specjalist�w, pracuj�cych nad podstawowym problemem�?
Zrobi�em to, co zwykle robi� w takich przypadkach: pokiwa�em g�ow� i
powiedzia�em: - �Masz racj�. Odwr�ci�em si� i poszed�em. Lewin dogoni� mnie.
- Rzu� to, stary - klepn�� mnie po ramieniu. - M�g�by� uwieczni� swoje imi� w ka�dy
inny spos�b. Tylko nie w ten. Lepiej ko�cz artyku�, o kt�rym m�wi�e�. Wyprowadzaj wzory
przybli�one, kre�l wykresy. Pracuj na chleb.
Kto wie, Lewin mia� pewnie racj�. Dzisiaj przyni�s� ten plastyk. Zrobi� to dla mnie,
nie dla mojej idei. Niestety.
Tymczasem od dziesi�ciu minut szukam elektromagnetycznego ekranu. Jakby si�
zapad� w ziemi�. Id� z awantur� do matki.
- Ile razy trzeba m�wi�, �eby na moim stole niczego nie dotykano?
- Niczego nie rusza�am - usprawiedliwia si� matka.
- W takim razie gdzie wszystko znika? - pytam.
- Przecie� na stole masz straszny ba�agan - m�wi matka - tylko star�am kurz.
- G�upoty - nie ma �adnego ba�aganu. Znikn�o metalowe pude�ko.
- �adnego pude�ka nie widzia�am. Znalaz�em ekran w swojej teczce. Jak
on tam trafi�?
Na ulicy �ciemnia�o. Wciskam prze��cznik i w �ampach mojego wzmacniacza
rozpalaj� si� czerwone j�zyczki �arowych nitek. Ich �wiat�o jest przymglone i chybotliwe -
r�owawe plamy rozja�niaj� �cian�, ale ciemno�� za oknem staje si� od tego jeszcze g�stsza.
Przeszed� spory deszcz. Podw�rze, drzewa, dachy, parapety poczernia�y i zab�ys�y.
D�wi�ki sta�y si� g�uche, jakby mokre, w powietrzu zawis� wodny py�, przez kt�ry na odleg�e
latarnie patrzy si� jak przez matowe szk�o. Nie wiado-
mo sk�d rozleg� si� syk i lekkie, gumowe uderzenie, dos�ownie jak odg�os
zamykaj�cych si� drzwi wagonu w metrze. Ju� p�no. Moi za �cian� pogadali, pogadali i
poszli spa�. Na mnie te� ju� pora. Mo�e przy�ni mi si� dzi� ojciec. Noc przeskoczy lata, o�yj�
w pami�ci stare cienie. Malutka, ruchliwa babka
0 m�drej twarzy b�dzie raz delikatnie, raz ze z�o�ci� targa� mnie za rami�: �Wstawaj,
wstawaj, do szko�y pora�. Ojciec zatrzyma si� ko�o szafy, �eby przejrze� nasze ksi��ki.
B�dzie opowiada�, a ja b�d� s�ucha�. Pomy�lcie, pierwszy raz w �yciu us�ysze� o lodowcach i
mg�awicach spiralnych, o do�wiadczeniu Platona i falach Hertza, o ludziach kromanio�skich i
nowozelandzkich ro�linach, l mo�na to sprawdza� wci�� na nowo, nie tylko we �nie. Na
moment ksi��ki zastygn� bez ruchu w ojcowskich r�kach. Wtedy chcia�bym m�wi� ja,
opowiedzie� ojcu o sobie -
1 budz� si�.
Tak zdarza�o si� zawsze. Zawsze - to znaczy te trzy, cztery razy, noc�, kiedy
spotyka�em si� z ojcem we �nie. A by�o to dawno.
By� mo�e, babka jednak troch� zarazi�a mnie swoj� nieufno�ci� co do tego, czy m�j
ojciec zgin��. �Ma�o takich, kt�rych z zagranicy nie chc� wypu�ci�, albo kalekich, kt�rzy
drog� do domu zapomnieli. R�nie mog�o si� zdarzy�. Mogli go trzyma� ludzie,
okoliczno�ci, a potem ju� nie bardzo mia� dok�d wraca�. A mnie ojciec jest potrzebny, tak
my�la�em i my�l� teraz.
S�ysz� g�os spikera: �Jest dwudziesta trzecia trzydzie�ci czasu moskiewskiego.
Nadajemy...� Trzasn�o co� w okno. Jeszcze raz. To ju� nie okno, lecz drzwi wagonu w
metrze. Ale nie mog� przecie� s�ysze� trza�niecie drzwi pod ziemi�. Co za nonsens l W takim
razie co?
Wskaz�wka na moim zegarku g�o�no odlicza�a sekundy: dwadzie�cia, trzydzie�ci,
czterdzie�ci... Zdj��em zegarek z r�ki - tak wygodniej patrze� na tarcz�... Osiemdziesi�t, sto
dwadzie�cia, sto pi��dziesi�t. Uderzenie. Znowu drzwi. Dwie i p� minuty - �rednio akurat
tyle potrzebuje podziemna kolej na przejazd mi�dzy stacjami.
Teraz s�ysz� stukot k�: poci�g rusza ze stacji, szyny wt�ruj� uciekaj�cym ko�om,
d�wi�ki cichn�, zanikaj� w tunelu. Znowu cisza. �ywa cisza, z takiej niekiedy rodzi si� grom.
Zaczynam domy�la� si�, o co chodzi. W��czony wzmacniacz - w tym rzecz. Tym
razem, zdaje si�, pracuje.
Przetwornik wy�apuje nieznane pole, przekszta�ca je w napi�cie elektryczne, kt�re
nast�pnie ulega wzmocnieniu i znowu wytwarza pole. W rezultacie dwaj ludzie (z kt�rych
jednym jestem ja, a drugim kto� nieznajomy w metrze) powi�zani s� niteczk�, kana�em
swobodnie przekazuj�cym my�li i wra�enia. Trudno uwierzy� w co� takiego. Tym trudniej, �e
zbyt d�ugo czeka�em na ten moment i boj� si� omy�ki.
Nieco gubi� si�, ale od razu koncentruj� si�, pewnie dlatego, �e tylko tak mo�na
stawi� czo�a faktom, l uczucie, �e niepotrzebnie trac� czas. Huk k� �cich�. Zrobi�o si� cicho.
No, ale to w ko�cu zrozumiale. ��czno�� by�a. Je�li zosta�a przerwana, to znaczy, �e by�a.
Postanowi�em powt�rzy� to jeszcze raz.
Zebra�em nerwy, struna przy strunie, tak �e dos�ownie zad�wi�cza�y, gotowe odezwa�
si� na ledwie s�yszaln� melodi�. Usta zrobi�y si� suche, przez skronie przebieg�a ciep�a fala.
Pozna�em stacj� metra. Hala i ha�a�liwe stopnie ruchomych schod�w. Umilk�y i znikn�ly.
Znowu wida� �lepe b�yszcz�ce okna i plasterek ksi�yca, odci�ty skrajem chmury. Daleki
gwizd, nie wiadomo sk�d, przygasil szmery, z minut� trwa�a cisza, w kt�r� ws�uchiwa�em si�
chciwie, l us�ysza�em.
Schody ruchome unosi�y do g�ry cz�owieka, kt�rego r�koma dotkn��em, na koniec
wilgotnych, twardych drzwi. Jakie� znajome by�y te ostro�ne ruchy silnych r�k. Czu�em je
prawie tak, jak gdyby by�y to moje w�asne r�ce. Zaszumia� lekki nocny wietrzyk i poczu�em
pojedyncze zimne krople spadaj�ce z top�l. Znikn�o �wiat�o. Tylko noc i mokra ulica, l
cz�owiek id�cy do naszego domu.
Szed� ulic�, a ja liczy�em kroki, kt�re pozostawa�y i ton�y za jego plecami
w ka�u�ach na asfalcie, i te, kt�re jeszcze nas dzieli�y.
Szed� lekko i szybko, zosta�o mu jeszcze do przej�cia par� krok�w s�siedni� ulic�,
potem powinien skr�ci� w lewo i wyj�� na nasz� ulic� - najwy�ej trzysta mer�w. Ale on
skr�ci� wcze�niej - szed� tak, jak ja sam kiedy�, w latach pi��dziesi�tych biega�em do szko�y,
przez przechodnie podw�rko. Pomog�em mu, pokaza�em drog� bez �lepych zau�k�w,
najkr�tsz� drog� do. domu - przecie� znam tu ka�dy kamie�, ka�d� dziur�.
Wszed� na podw�rze i skierowa� si� do naszego wej�cia - ma�a ciemna figurka z
zawini�tkiem czy walizeczk� w r�ku. Spieszy� si�. Chcia�em przyjrze� mu si� dok�adniej i nie
mog�em. Od odleg�ych latarni rozbieg�y si� na wszystkie strony ��te, wilgotne promienie, i
niczego opr�cz nich nie by�o wida�.
Drzwi wej�ciowe skrzypi� tak g�o�no, jakby chcia�y krzycze�. Szybkie kroki po
schodach nie maj� ko�ca. Wcho-
dzi... jedno pi�tro, jeszcze jedno, jeszcze. Skronie sta�y si� zimne, wstaj�, �eby
otworzy� mu drzwi. Jak to d�ugo trwa. Ale przecie� on wszystko zna. Przeszed� przez ogie� i
wod� i je�li nie przyszed� wcze�niej, to znaczy, �e tak trzeba by�o.
Dzwoni.
Rwie si� jaka� niewidzialna niteczka. Trzeba otworzy� ojcu drzwi, a trudno podnie��
r�k�, trudno poruszy� si�. Zdarzy�o si� co� nie do naprawienia. Zaczepi�em nog� za przew�d,
w moim wzmacniaczu gasn� lampy. Znikn�ly r�-�owawe b�yski na �cianie. Z p�otwartego
okna powia�o mokrym ch�odem od zastyg�ych na niebie chmur.
Biegn� do drzwi. Szcz�ka zamek. Na progu stoi ostrzycie! no�y, zd��y�em zauwa�y�,
jak gasn� jego oczy pod szerok�, mokr� szram� w miejscu brwi.
- Przepraszam - odzywa si� z trudem. - Chcia�em zapyta�, czy nie trzeba naostrzy�
no�y?
T�umaczy� Adam Zubek
ODWR�T
Po przedostaniu si� z rakiety do kamiennego domu, zbudowanego niedawno przez
astrofizyk�w, wszyscy czterej czuli si� nieswojo - zamiast pracy czeka� ich odpoczynek.
Kierownik grupy biolog�w, Giennadij Aleksandrowie! Garin, jakby usprawiedliwiaj�c si�,
rozpocz�� jednego z pierwszych wieczor�w rozmow� o kopalnych rzadko�ciach, do dzi�
zaskakuj�cych specjalist�w na od dawna zagospodarowanej i tak dobrze poznanej Ziemi; o
�ywej trzono-p�etwej rybie - celekancie, z�owionej niedawno u brzeg�w Madagaskaru; o
legendarnym koniu morskim, a nawet pterodaktylach, obserwowanych podobno nad
afryka�skimi d�unglami.
- Jakby nie by�o, w domu praca jest bardziej interesuj�ca - powiedzia� Kawardin, jeden
z czterech biolog�w, nie zwa�aj�c na intencje Ga-rina.
Za oknem rozbiega�y si� na wezyst-kie strony wydmy, kamieniste, pozbawione �ycia
wzg�rza; ka�dy z pracuj�cych tu wiedzia�, �e piaszczyste fale si�ga�y po horyzont,
obejmowa�y planet� i jakby wraca�y zza horyzontu, z drugiej jego strony - tak jednorodne
by�o oblicze tego morza piasku z rzadkimi, pojedynczymi wyspami-ska�a-mi i kamienistymi
sto�kami, t�skni�cymi do wody. Najmniejszego deszczu, ani kropli wilgoci w upalne dni.
Tylko cienka i nieuchwytna jak para poranna rosa w zag��bieniach, z�udne paciorki na
suchych li�ciach i oszuka�cze ciemne cienie pod kamieniami, gdzie nie spos�b znale��
och�ody.
Entomolog Walentyn Ko�osow podczas tej rozmowy ukradkiem robi� notatki -
niewykluczone, �e tak starannie prowadzi� dziennnik. Jego kolega Stanis�aw Swarogin
s�ucha�, zdawa�o si�, uwa�nie, ale wyraz jego twarzy m�wi�, �e w�tpliwe jest - jego zdaniem -
czy na planecie znajdzie si� miejsce dla bajek i legend.
- Przyda�oby si� tu wi�cej wody - powiedzia� Ko�osow, doczekawszy si�
W�ADIMIR SZCZERBAKOW
przerwy, a zabrzmia�o to tak szczerze i entuzjastycznie, �e wszyscy si� u�miechn�li.
- S�usznie, nawodni�. Nie ma sprzeciw�w. Przyj�to. - Kawardin podni�s� r�k�.
- Jestem przeciw - nieoczekiwanie powiedzia� Garin. - Nie nale�y zbyt szybko wtr�ca�
si� do tego �wiata. To nie Sahara i nie Gobi. Czy woda jest potrzebna tutejszym osom i
suchym krzewom? By� mo�e, woda, ta woda, kt�r� doprowadzimy na powierzchni�, zabije
ca�e tutejsze �ycie. Kto wie?
- Zreszt�, nie ma tu wody pod piaskami. Wiercenia nie mia�yby sensu - doda�
Swarogin. - Ani kropli. Wszystko zawarte jest w atmosferze. To ju� resztki. Wkr�tce i one si�
ulotni�.
- No, nie tak wkr�tce - sprzeciwi� si� Ko�osow - mo�e to trwa� tysi�clecia, dziesi�tki
tysi�cy lat, a nawet d�u�ej. Nas ju� nie b�dzie, a tu wszystko zostanie tak, jak by�o. l ska�y, i
burze py�owe i osy. Prze�yj� nas.
Ca�y nast�pny dzie� i kilka kolejnych Ko�osow bada� zachowanie os. Zacz�� od
prostych eksperyment�w. Na zboczu wzg�rza z rzadka poro�ni�tego krzewami zainstalowa�
przyrz�dy, kamery filmowe. Osy wype�zaj�c z norek zatacza�y w powietrzu kr�g, niekiedy
dwa, i udawa�y si� na poszukiwanie zdobyczy. Ko�osow usypa� w pobli�u otwor�w pag�rek z
piasku i wetkn�� we� pr�t. By�o to pierwsze bardzo proste pytanie, kt�re powinno pos�u�y� za
pocz�tek dialogu. Przecie� umiej�tno�� zadawania przyrodzie pyta� stanowi podstaw�
wszelkiego poznania.
Owady, jak poprzednio, nie zwracaj�c uwagi na widoczne zmiany, wzlatywa�y i
l�dowa�y na placyku, ale mo�na by�o zauwa�y� r�nic�: przed odlo-
tem na wydmy kr��y�y nad norkami d�u�ej ni� na pocz�tku. Ale wraca�y, znika�y w
piasku, znowu pojawia�y si�, unosi�y w powietrze - i znowu - jak wcze�niej - tylko jeden, dwa
kr�gi nad swoj� �baz��. By�o jasne, �e pag�rek i pr�t zbi�y je z tropu, zmuszaj�c do
poznawania miejsca przed odlotem. Ale poznawszy, przestawa�y reagowa� na zmiany, kt�re
sta�y si� dla nich zwyczajne. Ko�osow wyr�wna� pag�rek i zabra� pr�t. Tak jak nale�a�o si�
spodziewa�, osy przy pierwszym wylocie d�ugo kr��y�y nad placykiem. Mia�y no* we
zadanie do rozwi�zania. Do tej pory, do drugiego do�wiadczenia z pag�rkiem i pr�tem,
zachowywa�y si� ca�kiem jak ziemskie osy. Mo�liwe, �e gdyby do�wiadczenia prowadzi� kto
inny, nie Ko�osow, wniosek by�by ju� got�w: to zwyk�e osy. Ale Ko�osow, ulegaj�c jakiemu�
niezrozumia�emu impulsowi, kontynuowa� prac�. Fasetowe oczy owad�w reaguj� na r�ne
znaki orientacyjne i okre�laj� ich po�o�enie z dok�adno�ci� dost�pn�, jak na razie, tylko
przyrz�dom.
W jaki spos�b zapami�tuj� cechy swojego mieszkania? Odpowied� na to pytanie
wymaga�a innych, bardziej subtelnych obserwacji. Ko�osow postanowi� nie traci� z pola
widzenia dw�ch, trzech os. Oczy�ci� wszystkie miejsca przed wybranymi norkami, zabieraj�c
wszystkie kamyki, patyki, �d�b�a, kt�re inog�yby pos�u�y� jako znaki orientacyjne. Pojawi�a
si� pierwsza osa, taszcz�c zdobycz - g�sienic� czy jakiego� wielonoga upolowanego w
krzewiastych �d�unglach�. Do chwili gdy dzieli�o j� od norki dwa - trzy metry, wszystko
odbywa�o si� jak zwykle. Ale nagle zatrzyma�a si�, zawis�a w powietrzu i zacz�a miota� si�,
tak �e trudno by�o �ledzi� jej lot. Jeszcze raz zawis�a, ju� tylko p� metra nad ziemi�,
zataczaj�c kr�gi, potem zm�czona opu�ci�a si� na piasek niedaleko od swojej norki, nie
poznawszy jej jednak.
Druga osa wr�ci�a minut� p�niej, zacz�a powoli obni�a� lot, ale i w jej zachowaniu
zasz�a ra��ca zmiana: zwolni�a, rzuci�a si� w jednq stron�, potem w drugq, zatoczy�a szeroki
�uk i wreszcie zawis�a w powietrzu. R�wnie� nie odnalaz�a ani jednego znajomego znaku.
Opu�ci�a si� niedaleko od gniazda, znowu wznios�a i lec�c najwy�ej kilka centymetr�w nad
powierzchni�, zacz�a jakby metodycznie bada� okolic�; wkr�tce dos�ownie natkn�a si� na
gniazdo i skry�a si� w nim.
Pierwsza osa tymczasem podj�a poszukiwania swojego miejsca zamieszkania,
pe�zn�c po rozszerzaj�cej si� spirali i wlok�c za sob� nielekki baga�. Na pi�tym zwoju
znalaz�a wej�cie do norki.
Trzecia osa znalaz�a nork� najszybciej, dos�ownie jakby w jaki� niewiadomy spos�b
przekazano jej do�wiadczenie poprzedniczek. Teraz Ko�osow zrobi� si� uwa�ny jak nigdy.
Trzeba zaobserwowa� moment odlotu. Wszystkie trzy osy pojawi�y si� niemal jednocze�nie,
unios�y si� na wysoko�� oko�o metra i zacz�y kr��y� nad placykiem (a kr�gi stawa�y si�
coraz rozleglejsze, a� spirala rozwin�a si� w prost� prowadz�c� osy na miejsce polowa�).
Ko�osow obliczy�, �e osiem razy oblecia�y miejsce, zapami�tuj�c nowe znaki orientacyjne.
Pod koniec nast�pnego dnia, nie doczekawszy si� spotkania w domu, Ko�osow
po��czy� si� z Carinem, kt�ry niedaleko st�d pobiera� pr�bki gruntu.
- Niech pan spr�buje przyuczy� osy do sztucznych znak�w - poradzi� Ga-rin. - Niech
je pan rozstawi w formie figur geometrycznych lub rysunk�w.
- Rysunk�w? My�li pan, �e mog� orientowa� si� wed�ug plan�w i rysunk�w?
- A czemu nie?
- Zazwyczaj osy rozr�niaj� jedynie proste figury, okr�gi, elipsy, tr�jk�ty... Mo�e
spr�buj� z przecinaj�cymi si� okr�gami. Na pocz�tek.
- Niech popracuj� nad kwadratur� ko�a - powa�nie powiedzia� Garin.
- Wieczorem poka�� wyniki - trafi� w jego ton Ko�osow.
- Dobrze - powiedzia� Garin. - W domu razem... Tak, i jeszcze co�, niech je pan
nauczy czyta�.
Ekran zgas�. Ko�osow zmi�� bia�y plastykowy arkusik i machinalnie wsun�� go do
kieszeni kurtki. Nazbiera� gar�� kamyk�w i u�o�y� je wok� norki os w kszta�cie kwadratu.
Osa, przyzwyczaiwszy si� do kwadratu, bezb��dnie odnajdywa�a wej�cie do swoje domu.
Teraz orientowa�a si� wed�ug tego kwadratu i wystarczy�o go przesun��, a zaczyna�y si�
d�ugotrwa�e poszukiwania. Zmiana kszta�tu dawa�a ten sam rezultat. Osy, orientuj�ce si� na
kwadrat, nie uznawa�y trapezu lub tr�jk�ta, �l co z tego, pomy�la� Ko�osow, ziemskie osy te�
odr�niaj� tr�jk�t od okr�gu�.
Rozsypa� kamyki i przesuwaj�c je, machinalnie u�o�y� s�owo �dom�. W �rodku litery
�o� znajdowa�a si� norka. Wtem przylecia�a osa, poszuka�a, poszuka�a - i znalaz�a gniazdo.
Ko�osow pozostawi� napis i zacz�� obserwowa�. Przy nast�pnym powrocie osa od razu trafi�a,
gdzie trzeba. �Czyta - pomy�la� Ko�osow. - Nie, nonsens, po prostu poznaje liter� - k�ko. A
gdyby...�
Rozwi�zanie przysz�o nieoczekiwanie. Pozostawi� napis, ale zast�pi� owale liter �d� i
�o� - rombami. Osa wr�ci�a i bezb��dnie skierowa�a si� do gniazda.
Ko�osow u�o�y� d�u�sze napisy: �dom os�, �wej�cie do domu�, �norka�. Osy �czyta�y�
niezale�nie od charakteru liter. Co wi�cej, zamiana napis�w nie zaskoczy�a ani jednej osy,
wszystkie od razu znajdowa�y wej�cie. Przypomina�o to prawdziwe czytanie. �Dlaczego
przedtem b��dzi�y przy tr�jk�tach i trapezach? Co si� wydarzy�o?� - duma�