8934

Szczegóły
Tytuł 8934
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8934 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8934 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8934 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ben Bova Jowisz Prze�o�y�a Maria G�bicka - Fr�c Tytu� oryg.�Jupiter� Wydanie angielskie; 2000 Wydanie polskie: 2004 Prolog: Stacja Orbitalna Gold Trzeba by�o a� sze�ciu, �eby go utopi�. Niech�tnie, z wielkim oci�ganiem Grant Archer rozebra� si� do naga, jak mu kazali. Ale gdy pchn�li go na brzeg wielkiego zbiornika, wiedzia�, �e nie wejdzie do �rodka bez walki. Podrasowana gorylica z�apa�a go za praw� r�k�; uwa�a�a, �eby nie po�ama� mu ko�ci, lecz mimo wszystko jej silny u�cisk sprawia� b�l. Dwaj ochroniarze trzymali za lew� r�k�, trzeci z�apa� go w pasie, a czwarty oderwa� bose stopy od pok�adu, wi�c Grant straci� oparcie i m�g� tylko szamota� si� w powietrzu. Wszystko odbywa�o si� w absolutnej ciszy. Grant nie wrzeszcza� ani nie wo�a� ratunku, nic b�aga� ani nie przeklina�. Jedynymi d�wi�kami by�o szuranie but�w stra�nik�w po metalowych p�ytach pok�adu, ich wyt�one, urywane oddechy i spanikowane, rozpaczliwe dyszenie Granta. Ponury dow�dca stra�y wprawnie z�apa� w wielkie mi�siste �apska jego ogolon� g�ow� i wepchn�� j� do zbiornika wype�nionego g�stym, oleistym p�ynem. Grant zacisn�� oczy i wstrzymywa� oddech do chwili, gdy klatka piersiowa zagrozi�a wybuchem. P�on�� od �rodka, dusi� si�, ton��. B�l by� nie do zniesienia. Nie m�g� oddycha�. Musia� oddycha�. Niezale�nie od tego, co mu powiedzieli, na najg��bszym poziomie ja�ni wiedzia�, �e to go zabije. Nie ma powietrza! Nie mo�na oddycha�! Odruch wzi�� g�r� nad rozs�dkiem. Wbrew sobie, wbrew strachowi, Grant otworzy� usta, �eby zaczerpn�� tchu. Zakrztusi� si�. Chcia� zawy�, krzykn��, b�aga� o pomoc lub mi�osierdzie. Lodowaty p�yn wype�ni� jego p�uca. Ca�e cia�o zadr�a�o, zadygota�o z ostatni� nadziej� �ycia, gdy bezlitosne r�ce wepchn�y go do zbiornika. Grant ton��, opada� coraz ni�ej. Otworzy� oczy. Na dole pali�y si� �wiat�a. Oddycha�! Kaszla�, krztusi� si�, jego cia�em wstrz�sa�y niekontrolowane dreszcze, ale oddycha�. M�g� oddycha� p�ynem, kt�ry wype�nia� p�uca. Jak zwyczajnym powietrzem, m�wili. K�amstwo, pod�e k�amstwo. Ciecz by�a ciemna i g�sta, zupe�nie obca, wroga, lepka i straszna. Ale oddycha�. Opada� w kierunku �wiate�. Mrugaj�c w ich blasku zobaczy�, �e na dole czekaj� na niego nagie, bezw�ose postacie. - Witamy w zespole. - W jego uszach zadudni� sarkastyczny g�os, niski, powolny, rezonuj�cy echem. Drugi, nie tak g�o�ny, ale jeszcze bardziej basowy, doda�: - W porz�dku, przygotujmy go do operacji. KSI�GA I Bo�e m�j, Bo�e m�j, czemu� mnie opu�ci�? Daleko od mego Wybawcy s�owa mego j�ku.�1 Psalm 22 Grant Armstrong Archer III Cho� urodzi� si� w jednej z najstarszych rodzin w Oregonie, Grant Archer wychowywa� si� w �rodowisku dalekim od wp�ywowego. W jednym z najwcze�niejszych wspomnie� widzia� matk� w sklepie Good Will, gdy przerzuca�a sterty u�ywanej odzie�y w poszukiwaniu swetr�w i tenis�wek, w kt�rych m�g�by chodzi� do szko�y. Jego ojciec, pastor metodystyczny w niewielkiej dzielnicy podmiejskiej Salem, by� cz�owiekiem powszechnie szanowanym, ale nie traktowano go zbyt powa�nie, bo, m�wi�c s�owami jednej z wd�w nale��cych do klubu golfowego,�by� biedny jak mysz ko�cielna�. Wi�kszo�� urz�dnik�w Nowej Moralno�ci podejrzliwie odnosi�a si� do nauki i naukowc�w, tych�humanist�w�, kt�rzy cz�sto pr�bowali zada� k�am s�owu Pisma �wi�tego. Nawet ojciec radzi� Grantowi trzyma� si� z daleka od biologii i innych specjalizacji naukowych, kt�re mog�y �ci�gn�� na niego uwag� �ledczych Nowej Moralno�ci. Grant nie widzia� w tym problemu. Gdy tylko podr�s� na tyle, by z podziwem i zdumieniem patrze� na nocne niebo, zapragn�� zosta� astronomem. W szkole �redniej, gdzie by� najlepszym uczniem w klasie, zaw�zi� zainteresowania do fizyki czarnych dziur. Cho� ekscytowa�y go odkrycia na Marsie i na dalekich ksi�ycach Jowisza, najwi�ksz� ciekawo�� budzi�y w nim przed�miertne drgawki olbrzymich gwiazd. Je�li zdo�a zg��bi� mechanizm zakrzywiania czasoprzestrzeni przez zapadaj�ce si� gwiazdy, mo�e pewnego dnia odkryje spos�b umo�liwiaj�cy ludziom wykorzystywanie tych zakrzywie� do podr�y mi�dzygwiezdnych. Marzy� o pracy w obserwatorium astronomicznym po drugiej stronie Ksi�yca, o studiowaniu gwiazd po kolapsie w zimnej i ciemnej g��bi kosmosu. A jednak ostrze�ono go, �e nawet tam, po drugiej stronie Ksi�yca, nie brakuje napi�� i niebezpiecze�stw. Mimo ostrej krytyki Nowej Moralno�ci i surowych praw narzuconych przez dyrektor�w obserwatorium, niekt�rzy astronomowie nadal kradli czas, by przez wielkie teleskopy poszukiwa� �lad�w inteligencji pozaziemskiej. Kiedy taka zakazana dzia�alno�� wychodzi�a na jaw, winni w nie�asce wracali na Ziemi�, z nieodwracalnie zwichni�tymi karierami. Grant tym si� nie przejmowa�. Zamierza� trzyma� si� z daleka od k�opot�w i unika� konflikt�w z wszechobecnymi agentami Nowej Moralno�ci, po�wi�caj�c si� badaniom nad enigmatycznymi i ca�kowicie bezpiecznymi czarnymi dziurami. Pilnowa� si�, �eby nigdy nie u�ywa� strasznego s�owa�ewolucja� w odniesieniu do cykli �yciowych gwiazd i ich ostatecznej przemiany w czarne dziury. Donosiciele Nowej Moralno�ci byli wyczuleni na to niebezpieczne s�owo. Jeszcze przed uko�czeniem liceum Grant wyr�s� na spokojnego, szerokiego w ramionach m�odzie�ca z g�st� strzecha oiaskowych w�os�w, kt�re cz�sto spada�y mu na piwne oczy. By� dobroduszny i uprzejmy; w swoim bezlitosnym systemie rankingowym dziewcz�ta dawa�y mu tr�jc: w porz�dku jako kumpel, zw�aszcza gdy sz�o o pomoc w odrabianiu lekcji, ale za nudny, by umawia� si� z nim na randki, chyba �e w sytuacjach kryzysowych. Wysoki na metr osiemdziesi�t i chudy jak szczapa, Grant gra� w szkolnej dru�ynie koszyk�wki i uprawia� biegi; nie by� wybitn� gwiazd�, ale godnym zaufania zawodnikiem, kt�ry zapewnia spok�j ducha trenerowi. W ostatniej klasie zaproponowano mu stypendium w zamian za czteroletni� prac� w S�u�bie Publicznej. Przed S�u�b� nie by�o ucieczki: ka�dy absolwent szko�y �redniej musia� odbywa� j� co najmniej przez dwa lata, a potem jeszcze przez dwa w wieku lat pi��dziesi�ciu. Szkolny doradca Nowej Moralno�ci powiedzia�, �e godz�c si� na okres czteroletni po studiach, Grant otrzyma pe�ne stypendium na wybranej przez siebie uczelni i da� do zrozumienia, �e odpracuje S�u�b� Publiczn� w dziedzinie, w kt�rej si� kszta�ci�, czyli w astrofizyce. Grant przyj�� stypendium i zobowi�zanie, stale marz�c o drugiej stronie Ksi�yca. Rozpocz�� studia na Harvardzie i tam, ku rozkosznemu zdumieniu, zakocha� si� w kruczow�osej biochemiczce, niejakiej Marjorie Gold. Dzi�ki niej po raz pierwszy w �yciu poczu� si� wa�ny. W jej towarzystwie cichy, zr�wnowa�ony, jasnow�osy m�ody student astronomii czu�, �e m�g�by podbi� wszech�wiat. Pobrali si� na ostatnim roku studi�w, cho� Grant wiedzia�, �e sp�dzi cztery lata w obserwatorium na Ksi�ycu. Marjorie w tym czasie mia�a odbywa� swoj� S�u�b� Publiczn� w Mi�dzynarodowych Si�ach Pokojowych, tropi�c tajne fabryki broni biologicznej w d�unglach Azji Po�udniowo-Wschodniej i Ameryki �aci�skiej. Jednak�e byli m�odzi i ich mi�o�� nie mog�a czeka�. Pobrali si� mimo zastrze�e� rodzic�w. - B�d� przylatywa� z Ksi�yca co par� miesi�cy - powiedzia� Grant, gdy le�eli razem w ��ku i rozmy�lali o nast�pnych czterech latach. - Wtedy b�d� bra� urlop - obieca�a Marjorie. - Przed wype�nieniem zobowi�za� b�d� ju� mia� doktorat. - Dostaniesz posad� na ka�dym uniwersytecie. - A wtedy mo�emy zacz�� starania o dziecko. - Ch�opca. - Nie chcesz mie� c�rki? - P�niej. Jak ju� naucz� si� by� matk�. Wtedy mo�emy mie� c�rk�. Grant u�miechn�� si� w ciemno�ci sypialni, poca�owa� Mar-jorie i zacz�li si� kocha�. By�y to bezpieczne dni jej cyklu. Oboje uko�czyli studia z wyr�nieniem, przy czym Grant jako najlepszy na roku. Marjorie, zgodnie z oczekiwaniami, zosta�a skierowana do pracy w si�ach pokojowych. Grant by� wstrz��ni�ty, gdy dosta� przydzia� nie do obserwatorium po drugiej stronie Ksi�yca, ale do Stacji Badawczej Thomas Gold na orbicie Jowisza, ponad siedemset milion�w kilometr�w od Marjorie nawet w czasie maksymalnego zbli�enia do Ziemi. ...po kt�rej stoi pan stronie� Ojciec Granta radzi� zachowa� cierpliwo��. - Je�li chc� ci� tam wys�a�, to musz� mie� powody. Trzeba pogodzi� si� z sytuacj�, synu. Grant stwierdzi�, �e nie potrafi tego zrobi�. Brakowa�o mu cierpliwo�ci, mimo naj�arliwszych modlitw. Jego ojciec by� cz�owiekiem potulnym i ust�pliwym, i co przez to zyska�? �ycie na uboczu i w biedzie oraz protekcjonalne u�miechy za plecami. To nie dla mnie, powiedzia� sobie Grant. Wbrew radzie pojednawczego ojca rozpocz�� walk� o zmian� skierowania, w�druj�c przez kolejne biura a� do gabinetu regionalnego dyrektora p�nocno-wschodniego okr�gu Nowej Moralno�ci. - Nie mog� sp�dzi� czterech lat na Jowiszu - upiera� si�. - Jestem �onaty! Nie mog� by� tak daleko przez cztery lata! Poza tym jestem astrofizykiem i na Jowiszu moja specjalizacja nie jest potrzebna. Zmarnuj� cztery lata! Jak mam zrobi� doktorat, kiedy tam nie prowadzi si� �adnych bada� astrofizycznych? Dyrektor regionalny siedzia� sztywno wyprostowany na krze�le z wysokim oparciem, z �okciami wspartymi na blacie wielkiego d�bowego biurka i smuk�ymi d�o�mi z��czonymi czubkami palc�w. Nazywa� si� Ellis Beech. By� powa�nym Afroame-rykaninem o sk�rze barwy sadzy. Twarz mia� chud�, poci�g��, ze szpiczastym podbr�dkiem; br�zowo��te ponure oczy niewzruszenie wpatrywa�y si� w petenta przez ca�� jego natarczyw�, b�agaln� tyrad�. Wreszcie Grantowi zabrak�o s��w. Nie wiedzia�, co jeszcze m�g�by doda�. Stara� si� zapanowa� nad gniewem, ale by� pewny, �e nadmiernie podni�s� g�os, zdradzaj�c swoje oburzenie i zdenerwowanie. Nigdy nie okazuj z�o�ci, radzi� mu ojciec. B�d� spokojny, rozs�dny. Gniew rodzi gniew; je�li chcesz, �eby dyrektor spojrza� na problem z twojego punktu widzenia, postaraj si� go nie zrazi�. Grant zgarbi� si� na krze�le, czekaj�c na odpowied�. Dyrektor nie wygl�da� na zra�onego. Grant mia� wra�enie, �e nie us�ysza� nawet po�owy z tego, co mu powiedzia�. Biurko by�o zarzucone papierami, od cienkich pojedynczych arkuszy po grube tomy w czerwonych oprawach, a ekran komputera miga� denerwuj�co. By�o jasne, �e Beech jest bardzo wa�n� i bardzo zaj�t� osob�, cho� jego telefon nie zadzwoni� ani razu, od kiedy Grant przemierzy� gruby dywan wy�o�onego boazeri� gabinetu. - Mia�em lecie� na drug� stron� - wymamrota�, pr�buj�c sk�oni� zadumanego m�czyzn� do jakiej� reakcji. - Jestem tego �wiadom - rzek� wreszcie Beech. I doda�: - Niestety, jest pan potrzebny na Jowiszu. - Jak mog� by� pot... - Pozw�l, m�ody cz�owieku, wyja�ni� panu sytuacj�. Grant pokiwa� g�ow�. - Naukowcy pracuj� w stacji badawczej na orbicie Jowisza od prawie dwudziestu lat - podj�� Beech, k�ad�c leciutki nacisk na s�owo�naukowcy�. - Interesuj� si� formami �ycia odkrytymi na dw�ch ksi�ycach planety. - Trzech - poprawi� Grant odruchowo. - A poza tym znale�li formy �ycia w atmosferze Jowisza. Beech ci�gn�� niewzruszenie: - Prace te s� niezwykle kosztowne. Naukowcy trwoni� pieni�dze, kt�re mog�yby zosta� spo�ytkowane na pomoc biednym i pokrzywdzonym przez los tutaj, na Ziemi. Nim Grant zd��y� co� powiedzie�, Beech ruchem d�oni nakaza� mu milczenie. - Mimo to Nowa Moralno�� nie sprzeciwia si� ich dzia�alno�ci. Cho� wielu z nich robi wszystko, co w swojej mocy, �eby podwa�y� prawd� Pisma �wi�tego, pozwalamy im kontynuowa� bezbo�ne badania. Grant nie uwa�a� za bezbo�ne bada� nad algami i mikrobami �yj�cymi w skutych lodem morzach ksi�yc�w Jowisza. Czy pr�b� pe�nego zrozumienia boskiego dzie�a mo�na uwa�a� za bezbo�n�? - Dlaczego nie sprzeciwiamy si� trwonieniu funduszy i czasu? - zapyta� Beech retorycznie. - Poniewa� Nowa Moralno�� i bogobojne organizacje w innych krajach musz� wchodzi� w kompromis z Mi�dzynarodow� Administracj� Astronautyczn�... i globaln� struktur� w�adzy finansowej, pozwol� sobie doda�. - Kompromis? - zdumia� si� Grant. - Fuzja. Synteza j�drowa. Ekonomiczny dobrobyt �wiata zale�y od elektrowni termoj�drowych. Bez energii z syntezy nasz �wiat powr�ci do n�dzy, chaosu i zepsucia, z kt�rego l�g�y si� wojny i terroryzm we wcze�niejszych latach. Dzi�ki fuzji podwy�szymy poziom �ycia nawet najwi�kszych n�dzarzy, zaniesiemy nadziej� i ocalenie w najbardziej zacofane zak�tki Ziemi. Grant rozumia� jego racje. - A paliwo do fuzji, czyli izotopy wodoru i helu, pochodz� z Jowisza. - Ot� to. - Beech ponuro pokiwa� g�ow�. - Pierwsze elektrownie termoj�drowe wykorzystywa�y izotopy z Ksi�yca, ale ich pozyskiwanie okaza�o si� zbyt drogie. Natomiast atmosfera Jowisza jest dos�ownie g�sta od paliw termoj�drowych. Zautomatyzowane czerparki przywo�� tony izotop�w. - Ale co to ma wsp�lnego z badaniami naukowymi prowadzonymi na orbicie Jowisza? Beech roz�o�y� r�ce, jakby m�wi�c: Prosz� mnie nie wini�. - Kiedy Nowa Moralno�� wykaza�a, �e fundusze poch�aniane przez badania mog�yby zosta� znacznie lepiej wykorzystane na Ziemi, humani�ci z MAA i globalni ekonomi�ci za��dali kontynuowania bada�. Zdecydowanie sprzeciwili si� zako�czeniu dzia�alno�ci naukowej. Ca�e szcz�cie, pomy�la� Grant. - W ten spos�b dosz�o do kompromisu: naukowcy mog� kontynuowa� prace, dop�ki b�d� one finansowane z zysk�w, jakie przynosz� czerparki. - Paliwa termoj�drowe p�ac� za operacje badawcze - podsumowa� Grant. - Tak, tak w�a�nie by�o przez dziesi�� ostatnich lat. - Ale co to ma wsp�lnego ze mn�? Dlaczego wysy�acie mnie na Jowisza? - Wiemy, czym zajmuj� si� naukowcy na ksi�ycach Jowisza. Ale w ubieg�ym roku wys�ali sond� na sam� planet�. - Wys�ali mn�stwo sond na Jowisza. - Ta by�a za�ogowa. Grant sapn�� ze zdumienia. - Sonda za�ogowa? Jest pan pewien? Nigdy nie s�ysza�em o czym� takim. - My r�wnie�. Zrobili to w sekrecie. - Nie wierz�. Jak mogliby... - Dlatego wysy�amy pana na orbit� Jowisza. Musimy si� dowiedzie�, do czego zmierzaj� ci bezbo�ni humani�ci - rzek� Beech stanowczym tonem. - Mnie? Chcecie, �ebym ich szpiegowa�? - Musimy wiedzie�, co robi� i dlaczego nie informuj� o swoich poczynaniach nawet MAA. - Przecie� ja nie jestem szpiegiem. Sam jestem naukowcem! Powa�na twarz Beecha skrzywi�a si� w grymasie niezadowolenia. - Panie Archer, z pewno�ci� zak�ada pan, i� mo�na by� jednocze�nie naukowcem i wierz�cym. - Tak! Mi�dzy nauk� i wiar� nie ma �adnej fundamentalnej sprzeczno�ci. - Mo�liwe. Ale tam, w stacji badawczej na orbicie Jowisza, naukowcy robi� co�, co pragn� przed nami ukry�. Musimy si� dowiedzie�, co knuj�. - Ale... dlaczego ja? - Niezbadane s� wyroki boskie, m�j ch�opcze. Zosta� pan wybrany. Prosz� pogodzi� si� z tym faktem. - To zniszczy mi �ycie - zaprotestowa� Grant. - Cztery lata bez �ony, cztery lata stracone na B�g wie co. Nigdy nie zrobi� doktoratu! Beech ponownie pokiwa� g�ow�. - Tak, to ofiara, zdaj� sobie spraw�. Ale powinien pan si� radowa�, gdy� to zaszczytne po�wi�cenie. - �atwo panu m�wi�. To moje �ycie zostanie przewr�cone do g�ry nogami. - Co� panu wyja�ni� - rzek� Beech, stukaj�c czubkiem palca w zas�any papierami blat biurka. - Czy ma pan poj�cie, jak wygl�da� �wiat, zanim Nowa Moralno�� i inne organizacje przej�y w�adz� polityczn� w wi�kszo�ci kraj�w? Grant lekko przesun�� si� na krze�le. - By�o mn�stwo problem�w... - Ha! - parskn�� Beech. Grant spostrzeg�, �e jego oczy maj� barw� lwich �lepi�w. I �e Beech patrzy na niego niczym lew na gazel�. - To znaczy, ekonomicznych, spo�ecznych... - �wiat by� do�em kloacznym! - warkn�� Beech. - Korupcja i zepsucie. Brak moralnego przyw�dztwa. Politycy spe�niaj�cy najdziksze zachcianki grup nacisku, przeprowadzaj�cy g�osowania i walcz�cy o popularno��, nie zwracaj�cy uwagi na prawdziwe problemy, kt�re narasta�y i pi�trzy�y si�. - Przepa�� mi�dzy bogatymi i biednymi poszerza�a si� coraz bardziej - wyrecytowa� Grant, wspominaj�c lekcje z liceum. - I to doprowadzi�o do terroryzmu, zamieszek, zbrodni. - Beech lekko podni�s� g�os. - Na ca�ym �wiecie szala�y wojny domowe. Terrory�ci u�ywali broni biologicznej. - Tragedia w Kalkucie. - Trzy miliony ofiar. - I Sao Paolo. - Kolejne dwa miliony. Grant widzia� filmy w szkole: sterty trup�w na ulicach, ratownicy w skafandrach kosmicznych, maj�cych ich chroni� przed �mierciono�nymi czynnikami biologicznymi. - Rz�dy by�y sparali�owane, niezdolne do dzia�ania - podj�� Beech ostro - dop�ki duch boski nie powr�ci� w korytarze w�adzy. - Nast�pi�o co� w rodzaju cudu, prawda? - mrukn�� Grant. Beech potrz�sn�� g�ow�. - To nie by� cud, tylko wynik ci�kiej pracy uczciwych, bogobojnych ludzi. Przej�li�my kontrol� nad rz�dami na ca�ym �wiecie, my, Nowa Moralno��, �wiat�o Allacha, �wi�ci Aposto�owie w Europie. - Ruch Nowe Tao w Azji - doda� Grant. - Tak, tak. A dlaczego powiod�o nam si� wprowadzenie si�y i m�dro�ci moralnej na aren� polityczn�? Bo religia jest systemem dw�jkowym. - Jakim? - Dw�jkowym. Nakazy religijne opieraj� si� na zasadach moralnych. Jest dobro i jest z�o. Nic po�rodku. Nic! W religii nie ma miejsca na kr�tactwa polityk�w. Dobro lub z�o, czer� lub biel, wej�cie lub wyj�cie. System dw�jkowy. - Dlatego Nowa Moralno�� odnios�a sukces tam, gdzie zawiod�y inne ruchy reformatorskie - powiedzia� Grant, akceptuj�c argumenty Beecha. - Ot� to. Dlatego mogli�my oczy�ci� dotkni�te plag� przest�pczo�ci ulice naszych miast. Dlatego mogli�my rozp�dzi� wszystkie te samozwa�cze grupy, kt�re rzekomo dzia�a�y w obronie praw obywatelskich, a w rzeczywisto�ci d��y�y do uzyskania spo�ecznej aprobaty na wszelkie grzeszne czyny. Dlatego mogli�my zaprowadzi� �ad i zapewni� stabilizacj� naszemu narodowi - i ca�emu �wiatu. Grant musia� przyzna�, �e �wiat pod bogobojnymi, silnymi moralnie rz�dami organizacji w rodzaju Nowej Moralno�ci by� znacznie lepszy od tego, kt�ry zna� z lekcji historii - od �wiata zepsucia i rozpasania. - Dzia�amy w imi� Bo�e - ci�gn�� Beech z ogniem w oczach, wypr�ony jak struna, z d�o�mi u�o�onymi p�asko na biurku. - Karmimy biednych, niesiemy wykszta�cenie i o�wiecenie mieszka�com nawet najbardziej zapad�ych cz�ci Azji, Afryki i Ameryki Po�udniowej. Ustabilizowali�my przyrost naturalny �wiata bez mordowania nienarodzonych. Podnosimy standard �ycia najbiedniejszych z biednych. Grantowi kr�ci�o si� w g�owie. - Ale co to ma wsp�lnego z Jowiszem... i ze mn�? Beech surowo zmierzy� go wzrokiem. - M�ody cz�owieku, w �yciu ka�dego nadchodzi chwila, kiedy trzeba dokona� wyboru mi�dzy dobrem i z�em. Musi pan zadecydowa�, po kt�rej stoi stronie: Boga czy Mamona. - Nie rozumiem. - Naukowcy na Jowiszu co� knuj�, co� chc� zachowa� w sekrecie. Musimy si� dowiedzie�, co robi� i dlaczego skrywaj� przed nami swoje poczynania. - Czy to nie jest zadanie dla MAA? Przecie� to oni kieruj� badaniami naukowymi. - Mamy przedstawicieli w Mi�dzynarodowej Administracji Astronautycznej. - W takim razie dlaczego nie zostawicie tego MAA? Niemal z politowaniem Beech powiedzia�: - Cen� za wielk� w�adz� jest wielka odpowiedzialno��. Chc�c utrzyma� stabilno�� i mie� pewno��, �e nikt - naukowiec, rewolucjonista czy szalony terrorysta - nie zagrozi zdobytym z wielkim trudem osi�gni�ciom, musimy sprawowa� kontrol� nad wszystkimi razem i ka�dym z osobna, na ca�ym �wiecie. - Kontrolowa� ka�dego? - Tak. Naukowcy na Jowiszu my�l�, �e nie podlegaj� naszej w�adzy. Musimy im pokaza�, �e jest inaczej. Pan zosta� wybrany na agenta, kt�ry zapocz�tkuje bolesn� lekcj�. Pan pomo�e nam dowiedzie� si�, do czego zmierzaj� i w jakim celu. Grant by� zbyt skonsternowany, �eby odpowiedzie�. Zrozumia�, �e klamka zapad�a. Poleci na Jowisza, aby si� dowiedzie�, co robi� naukowcy. Nie wykr�ci si� od tej powinno�ci. Siedzia� przed biurkiem Beecha z m�tlikiem w g�owie, rozdarty mi�dzy poczuciem obowi�zku a oburzeniem, �e nie ma absolutnie �adnego wp�ywu na decyzj� dotycz�c� czterech nast�pnych lat jego �ycia. Czy tego chce, czy nie, poleci na Jowisza. Z niespodziewanym u�miechem Beech doda�: - Oczywi�cie, je�li szybko wywi��e si� pan z zadania, mo�e zdo�amy za�atwi� przeniesienie do innej plac�wki badawczej, takiej jak obserwatorium po drugiej stronie. - Na Ksi�ycu? - Grant chwyci� si� s�omki. Powa�nie kiwaj�c g�ow�, Beech zaznaczy�: - W zamian za satysfakcjonuj�ce nas wyniki. Nadzieje Granta zgas�y. Kij i marchewka, u�wiadomi� sobie. Ksi�yc jest marchewk�, kt�ra ma zdopingowa� mnie do zrobienia tego, na czym im zale�y. - Na stacji Jowisza b�dzie pan zdany wy��cznie na siebie - podj�� Beech. - Nikt nie b�dzie zna� prawdziwego powodu pa�skiego pobytu, a pan nikomu go nie wyjawi. Grant nie skomentowa�. - Ale nie b�dzie pan sam, panie Archer. B�dzie pan pod sta�� obserwacj�. - Pod obserwacj�? Z nieznacznym u�miechem Beech oznajmi�: - B�g pana widzi, Archer. B�g b�dzie mia� baczenie na ka�dy pa�ski ruch, ka�dy oddech, ka�d� my�l, kt�ra wpadnie panu do g�owy. Bezkresny ocean To bezkresny ocean, ponad dziesi�� razy wi�kszy od ca�ej planety Ziemi. Pod wiruj�cymi chmurami, kt�re pokrywaj� Jowisza od bieguna do bieguna, ocean nigdy nie zazna� �wiat�a S�o�ca ani nie poczu� twardych, ograniczaj�cych kontur�w l�du. Fale nie uderzaj� w urwiste brzegi, nie rycz� na piaszczystej pla�y, bo na ogromnej powierzchni Jowisza nie ma l�du, nie ma nawet wyspy czy rafy. Grzywacze oceanu przewalaj� si� bez przeszk�d, wiecznie. Podgrzewane z do�u przez wrz�ce j�dro planety, szale�czo zakr�cane przez hiperkinetyczny ruch obrotowy Jowisza, dzikie pr�dy p�dz� przez bezkresne rrorze niczym nawa�nice wysoko�ciowe w g�rnych warstwach atmosfety. D�ugie i pot�ne fale z szale�czym rykiem nieustannie okr��aj� glob. Ocean burz� pot�ne sztormy i tajfuny wi�ksze ni� ca�e planety, wyj�ce z furi� przez d�ugie stulecia. To najwi�kszy, najg��bszy, najbardziej pot�ny, najbardziej dynamiczny i straszliwy ocean w ca�ym Uk�adzie S�onecznym. Jowisz, najwi�ksza ze wszystkich planet, obj�to�ci� przewy�sza Ziemi� ponad tysi�ckrotnie, natomiast mas� ponad trzysta razy. Jest taki wielki, �e z �atwo�ci� m�g�by wch�on�� wszystkie inne planety uk�adu. Sama Wielka Czerwona Plama, burza, kt�ra szaleje od wiek�w, jest wi�ksza od Ziemi. Plama jest jedyn� charakterystyczn� cech� w�r�d niezliczonych wir�w i smug p�dz�cych bez opami�tania chmur. Jowisz sk�ada si� g��wnie z najl�ejszych pierwiastk�w, wodoru i helu, bardziej przypominaj�c gwiazd� ni� planet�. Mimo swojego rozmiaru i masy obraca si� wok� osi w nieca�e dziesi�� godzin, a szybki ruch obrotowy powoduje wyra�ne sp�aszczenie na biegunach. Jowisz przypomina wielk� pasiast� pi�k� pla�ow�, sp�aszczon� pod ci�arem niewidzialnego dziecka. Pod wp�ywem szybkiego ruchu planety gruba pokrywa chmur rwie si� na pasma i wst�gi o wielu odcieniach: blado��-te, szafranowo-pomara�czowe, bia�e, p�owo��to- br�zowe, niebieskawe, r�owe, czerwone. Tytaniczne huragany gnaj� chmury z pr�dko�ci� setek kilometr�w na godzin�. Sk�d bior� si� kolory chmur? Co le�y pod nimi? Od ponad stulecia astronomowie wysy�ali sondy w atmosfer� Jowisza, lecz ledwo pr�bniki spenetrowa�y wierzchni� warstw�, mia�d�y�o je kolosalne ci�nienie. Ale dociekliwi badacze nie poddali si� i z czasem stwierdzili, �e pi��dziesi�t tysi�cy kilometr�w - czyli niemal cztery razy wi�cej ni� wynosi �rednica Ziemi - pod chmurami le�y bezkresny ocean prawie jedenastokrotnie wi�kszy od ca�ej Ziemi i g��boki na pi�� tysi�cy kilometr�w. Tworzy go woda przesycona zwi�zkami amoniaku i siarki, silnie zakwaszona, lecz tym niemniej woda, a w Uk�adzie S�onecznym wsz�dzie tam, gdzie wyst�puje woda, tam istnieje �ycie. Czy jest �ycie w ogromnym, g��bokim oceanie Jowisza? Frachtowiec Ora� Roberta - Chcesz powiedzie�, �e twoja �ona z domu nazywa si� Gold? - zapyta� Raoul Tavalera. Grant pokiwa� g�ow�. - Zgadza si�. - Tak samo jak stacja badawcza? Tavalera mia� d�ug� ko�sk� twarz, z�by jakby o par� numer�w za du�e, wodniste wytrzeszczone oczy i krzaczaste czarne brwi. Razem wzi�wszy wygl�da� na ponuraka. G�ste kr�cone w�osy na rozkaz srogiej kapitan wi�za� w d�ugi kucyk. - To tylko zbieg okoliczno�ci - odpar� Grant. - Nie ma �adnego pokrewie�stwa. Stacja nosi imi� Thomasa Golda, astronoma z dwudziestego wieku. Brytyjczyka, jak s�dz�. - Pewnie �yda. Grand poczu�, jak brwi w�druj� mu w g�r�. - Oni zawsze zmieniali nazwiska, wiesz, �eby nikt si� nie po�apa�, �e s� �ydami. Pewnie nazywa� si� Goldberg albo Goldstein. Grant powstrzyma� si� od komentarza. Siedzia� z Tavaler� przy jedynym stole w obskurnym, ciasnym kambuzie. Tavalera, tak�e �wie�o upieczony absolwent, by� in�ynierem i zamierza� odpracowa� dwa lata S�u�by Publicznej na pok�adzie czerparki. Byli sami; za�oga obsadza�a stanowiska robocze. Automaty zjedzeniem i piciem o tej porze by�y zimne i puste. Porysowane, wy�wiechtane metalowe grodzie i pok�ad �wiadczy�y o wieloletniej eksploatacji frachtowca. Grant poszed� do kambuza, �eby na kr�tko oderwa� si� od studiowania informacji dotycz�cych olbrzymiej planety. Wi�kszo�� czasu w trakcie nu��cej podr�y do Stacji Badawczej Gold sp�dza� na nadrabianiu brak�w w wiedzy o Jowiszu i jego �wicie ksi�yc�w. Tavalera zjawi� si� chwil� p�niej. Najwyra�niej nie mia� nic lepszego do roboty, bo postanowi� wci�gn�� go w rozmow�. Czy daje do zrozumienia, �e Marjorie jest �yd�wk�? - zastanowi� si� Grant. Uwa�a�, �e to mi�y zbieg okoliczno�ci, �e stacja badawcza, do kt�rej si� kieruje, nosi to samo nazwisko co jego �ona. Uzna� to za dobry omen - co oczywi�cie nie znaczy, �e wierzy� w omeny. Co� takiego by�oby zabobonem, praktycznie grzechem, ale potrzebowa� czego�, co podnosi�oby go na duchu w czasie tej d�ugiej, powolnej, nieprawdopodobnie nudnej podr�y do uk�adu Jowisza. Grant my�la�, �e pomknie do celu na pok�adzie jednego z nowych statk�w o nap�dzie termoj�drowym, kt�re wi�kszo�� drogi pokonywa�y ze sta�ym przyspieszeniem, co skraca�o czas podr�y do kilku tygodni. Marzenie �ci�tej g�owy! Absolwenci podr�owali najta�szymi dost�pnymi �rodkami transportu, co znaczy�o, �e obaj z Tavaler� b�d� tkwi� na tym gruchocie przez ponad p� roku. W najwi�ksze os�upienie wprawi�a go informacja, �e czas przelotu nie wlicza si� do okresu S�u�by Publicznej. - S�u�ba Publiczna - powiedzia� cierpko urz�dnik Nowej Moralno�ci, kiedy Grant rejestrowa� si� przed wyjazdem - jest dok�adnie tym, co s�yszysz: prac� dla dobra publicznego. Przelot statkiem kosmicznym nie jest s�u�b�, tylko wypoczynkiem. Grant wyk��ca� si� na kolejnych szczeblach administracji a� do samego urz�du pa�stwowego, ale jedynym, co zyska�, by�a reputacja upierdliwca. Nie pomog�y nawet modlitwy. Wed�ug regulaminu podr� by�a czasem wolnym i kropka. �adny mi czas wolny, pomy�la� Grant. Roberts by� stary i powolny, szary i ponury. Jednostka za�ogowa obraca�a si� na d�ugiej linie wok� masywnego modu�u towarowego, dzi�ki czemu panowa�a w niej sztuczna grawitacja r�wna mniej wi�cej po�owie ziemskiej. Kwatery Granta i Tavalery by�y ciasn� klitk� wielko�ci trumny z dwiema kojami wci�ni�tymi jedna nad drug� w ten spos�b, �e zaledwie dziesi�� centymetr�w przestrzeni dzieli�o nos Granta od zarwanego materaca Tavalery. Na przygn�biaj�cym, rozlatuj�cym si� frachtowcu do przewozu rudy nie by�o miejsca nawet na kapliczk�. Grant odprawia� niedzielne mod�y w zmaltretowanym kambuzie, korzystaj�c z nagranych nabo�e�stw ojca i maj�c nadziej�, �e ani Tavale-ra, ani nikt z za�ogi nie przeszkodzi mu w praktykach religijnych. Gburowata, siwow�osa kapitan warcza�a na niego, ilekro� si� spotkali.�Nie wchod� nikomu w drog�, m�dralo!� - to by�y najmilsze s�owa, jakie od niej us�ysza�. Cz�onkowie za�ogi - trzech m�czyzn i trzy kobiety - ca�kowicie ignorowali pasa�er�w. Wszyscy pos�ugiwali si� s�ownictwem, za kt�re na Ziemi stan�liby przed lokaln� komisj� obyczajowo�ci. Grant w samotno�ci nagrywa� d�ugie wiadomo�ci dla Mar-jorie, czy by�a w Ugandzie, w Brazylii czy w ruinach Kambod�y. ��czno�� wideo w czasie rzeczywistym nie by�a mo�liwa: rosn�ca odleg�o�� mi�dzy Ziemi� a Robertsem powodowa�a coraz d�u�sze op�nienia w przekazie, udaremniaj�c wszelkie pr�by przeprowadzenia normalnej rozmowy. Marjorie rzadziej przysy�a�a mu wiadomo�ci, ale przecie� mia�a o wiele wi�cej zaj��. Zawsze wygl�da�a na zadowolon� i pe�n� optymizmu. Ka�d� wiadomo�� ko�czy�a podaniem ilo�ci godzin dziel�cych Granta od powrotu na Ziemi�. - Trzydzie�ci dwa tysi�ce sto siedemna�cie godzin i znowu b�dziemy razem, kochanie - m�wi�a. - Z ka�d� sekund� jeste� coraz bli�ej mnie. Za ka�dym razem, gdy my�la� o liczbach, by� bliski za�amania i p�aczu. Szuka� ucieczki w poszerzaniu wiedzy o Jowiszu, godzinami przesiaduj�c w ciasnej, obskurnej mesie, metalowym sze�cianie z trudem mieszcz�cym przykr�cony �rubami st� i cztery plastikowe krzes�a, chyba najbardziej niewygodne w Uk�adzie S�onecznym. Tam sp�dza� wi�kszo�� czasu, zostawiaj�c klau-strofobiczny przedzia� sypialny Tavalerze. Wsuwa� si� na koj� dopiero wtedy, gdy oczy mu si� zamyka�y od �l�czenia przed ekranem w grodzi, po��czonym z jego osobistym komputerem. Cz�onkowie za�ogi od czasu do czasu zachodzili do mesy, ale generalnie nie odzywali si� do niego. Tylko kapitan mu przeszkadza�a swoim utyskiwaniem, �e zmuszono j� do przewo�enia darmozjad�w. Dla niej by� zb�dnym baga�em, bezcelowo zu�ywaj�cym powietrze i �ywno��. Do Tavalery odnosi�a si� z wi�ksz� tolerancj�; on przynajmniej by� mechanikiem i mia� robi� w uk�adzie Jowisza co� po�ytecznego. Granta uwa�a�a za potencjalnego jajog�owca, kt�ry b�dzie bawi� si� na stacji badawczej, zamiast wykonywa� prawdziw� robot�. Grant stara� si� ignorowa� jej wrogo�� i z uporem zajmowa� si� studiami. Chcia� przed przybyciem do stacji Gold przyswoi� sobie wszystko, co w owym czasie wiedziano o Jowiszu. Skoro musia� sp�dzi� tam cztery lata, zamierza� wykorzysta� czas produktywnie, nie tylko jako szpicel Nowej Moralno�ci. Na zwykle ponurej twarzy Tavalery go�ci�o rozbawienie. Szczerzy� wielkie z�by w szerokim u�miechu. - Ja ci� chrzani�, cz�owieku, chajtn��e� si� z �yd�wk�. Grant zdusi� ogie� irytacji. - Ona nie jest �yd�wk�, a gdyby nawet, to co z tego? Tavalera pochyli� si� nad w�skim sto�em tak mocno, �e Grant poczu� jego nieprzyjemny oddech. - Rzecz w tym, �e oni nie wierz� w seks po �lubie. Poderwa� g�ow� i zani�s� si� d�ugim, szczekliwym �miechem. Grant wlepi� w niego oczy. O to chodzi�o w tej rozmowie? - zapyta� si� w duchu. Chcia� mnie nabra� na kawa� z d�ug� brod�? �miej�c si�, Tavalera wytkn�� go palcem. - �a�uj, �e nie widzia�e� swojej miny, geniuszu! By�a niesamowita! Grant zmusi� si� do u�miechu. - Chyba da�em si� nabra�, co? - Pewnie. Pogadali jeszcze przez par� minut, ale Grant wymy�li� jak�� wym�wk� i pomkn�� do mesy, �eby wr�ci� do pracy. Id�c kr�tkim korytarzem przez �rodek modu�u mieszkalnego, zastanawia� si�, o co chodzi�o Tavalerze. Czy co� si� kry�o pod jego prymitywnymi �artami? Czy rozmowa o �ydach by�a jakim� sprawdzianem? Nowa Moralno�� wsz�dzie ma agent�w, czujnie wypatruj�cych wichrzycieli i wywrotowych idei. Mo�e faktycznie mnie obserwuj�, �eby oceni�, czy b�d� wiarygodnym szpiegiem? Beech da� do zrozumienia, �e b�d� mie� mnie na oku. Czy Tavalera donosi swoim zwierzchnikom z NM? Najprawdopodobniej Tavalera by� tym, za kogo si� podawa�, czyli �wie�o upieczonym in�ynierem z niedojrza�ym poczuciem humoru. Grant jednak uzna�, �e mo�e by� donosicielem, informuj�cym najbli�szego agenta NM o nieprawomy�lnych zachowaniach. Notka pochwalna dobrze wygl�da�aby w jego aktach. Podej�cie Przez ponad tydzie� po par� godzin dziennie Grant patrzy�, jak sp�aszczony glob Jowisza powi�ksza si� powoli, gdy stary, wys�u�ony Roberts zbli�a� si� do planety. Min�o go bliskie spotkanie z Marsem; czerwona planeta znajdowa�a si� po drugiej stronie S�o�ca, kiedy przecinali jej orbit�. Przez Pas Asteroid przep�yn�li tak, jakby go wcale nie by�o - ani jedna ska�a, ani jeden kamyk nie pojawi� si� w polu widzenia. Radar statku wychwyci� kilka dalekich ech, ale �aden obiekt nie by� na tyle du�y, by zal�ni� w promieniach S�o�ca. Z Jowiszem sprawa przedstawia�a si� zgo�a inaczej. Kr�l planet Uk�adu S�onecznego, do�� wielki, by pomie�ci� w sobie wiele odpowiednik�w Ziemi, prezentowa� si� spektakularnie. Jak na kr�la przysta�o, w�drowa� po niebie w otoczeniu orszaku. Dzie� po dniu Grant z g�odem w oczach patrzy�, jak cztery najwi�ksze satelity ta�cz� wok� swojego pana. Czu� si� jak sam stary Galileusz, obserwuj�c kwartet ma�ych �wiat�w orbituj�cych wok� kolosalnego, pasiastego globu. Nie�wiadomie wyni�s� codzienne obserwacje do rangi rytua�u. Szed� do mesy zaraz po �niadaniu, zawsze sam. Nie pragn�� towarzystwa, zw�aszcza Tavalery�ego. W mesie pod��cza� palmtop do systemu i uzyskiwa� dost�p do kamer statku. Ka�dy dzie� zaczyna� od wy�wietlania widoku Jowisza w czasie rzeczywistym, bez powi�kszenia. Chcia� widzie� coraz bli�sz� planet� tak�, jak� zobaczy�by, gdyby przebywa� na zewn�trz i patrzy� go�ym okiem. Dopiero p�niej wczytywa� program powi�kszaj�cy i przyst�powa� do dok�adniejszej inspekcji. Jowisz powi�ksza� si� z dnia na dzie�. Grant zacz�� dostrzega� inne, mniejsze ksi�yce, okr��aj�ce masywn� bry�� planety: male�kie kropeczki, nawet przy najwi�kszym powi�kszeniu kamer. Przechwycone asteroidy, nie ulega w�tpliwo�ci; drobne �wiatki pojmane przez kr�la i zmuszone do okr��ania jego majestatu, dop�ki nie zbli�� si� zbyt mocno i nie zostan� rozerwane przez kolosaln� grawitacj�. Pewne rzeczy sprawi�y mu zaw�d. Pasma chmur okaza�y si� ciemniejsze i mniej kolorowe, ni� si� spodziewa�. Barwy by�y stonowane, przygaszone w por�wnaniu z tymi, kt�re widzia� na filmach. Zrozumia�, �e odcienie zosta�y sztucznie wzmocnione, �eby wyra�niej pokaza� ruch chmur. Nie m�g� te� dostrzec cienkich pier�cieni nad r�wnikiem Jowisza, niezale�nie od usilnych stara�. Kamery statku mia�y za ma�� rozdzielczo��. - Rzu� okiem na Io, m�dralo. Grant poderwa� g�ow� i w otwartym w�azie mesy zobaczy� kapitan. By�a to kanciasta, surowa kobieta o szaroblond w�osach, po wojskowemu �ci�tych na zapa�k�, podkre�laj�cych ziemist� cer�. Jej sp�owia�y oliwkowo-zielony kombinezon wydawa� si� wymi�ty, wystrz�piony, bezkszta�tny. W grubych palcach trzyma�a pusty plastikowy kubek. - Prometeusz wybucha - powiedzia�a. Po raz pierwszy w czasie d�ugiej podr�y przem�wi�a do niego bez warczenia. Grant by� zbyt zaskoczony, �eby co� powiedzie�. Siedzia� przy stole jak sparali�owany. Ze zirytowan� min� kapitan podesz�a bli�ej, pochyli�a si� nad jego ramieniem i wyszczeka�a komendy do palmtopa. Ekran na grodzi zamruga�. Ukaza� si� na nim c�tkowany pomara�czo-wo-czerwony glob Io, najbardziej wewn�trzny z czterech du�ych ksi�yc�w galileuszowych. - Wygl�da jak pizza - mrukn�a. Grant zobaczy�, �e Io faktycznie przypomina pizz�, pokryt� gor�c� siark� zamiast serem, przybran� kraterami i wulkanami w miejsce pieczarek czy plasterk�w kie�basy. Kapitan wyda�a kolejne polecenie i widok Io uleg� tak szybkiemu powi�kszeniu, �e Grantowi niemal zakr�ci�o si� w g�owie. Pomara�czowa od siarki tarcza ostr� krzywizn� odcina�a si� od czarnego kosmosu. Grant dostrzeg� brudno��ty pi�ropusz na tle ciemno�ci. - Prometeusz znowu si� brandzluje - za�mia�a si� kapitan. Ignoruj�c jej grubia�stwo, Grant wreszcie odzyska� g�os. - Dzi�kuj�. - - Czekaj, nie spiesz si� tak do ucieczki. - Wyda�a nast�pne polecenie, pochylaj�c si� tak blisko, �e Grant poczu� wo� jej potu i ciep�o cia�a. - Cierpliwo�ci. - Wyprostowa�a si�, gdy Io znowu si� oddali�a. Grant wbija� oczy w ekran. - Czego mam wypatrywa�? - Zobaczysz. Plamisty czerwono-��ty dysk nagle zamruga�. U�amek sekundy p�niej Grant zrozumia�, �e Io wesz�a w szeroki, g��boki cie� Jowisza. - Daj jej chwil� - wyszepta�a kapitan za jego plecami. Grant zobaczy� s�ab� zielonkaw� po�wiat�, upiornie blad�, chorobliw�, jak gasn�ce �wiat�o jakiego� dziwacznego g��boko-morskiego stworzenia. Zdziwienie odebra�o mu mow�. - Cz�stki wysokoenergetyczne z magnetosfery Jowisza roz�arzaj� atmosfer� Io. �wiat�o jest s�abe, wida� je tylko w cieniu Jowisza. Racja, pomy�la� Grant. Gdzie� o tym czyta�. Atomy tlenu i siarki wzbudzone przez zderzenia z cz�steczkami magnetosfery. Jak zorze na Ziemi, ten sam mechanizm fizyczny. Ale ogl�danie zjawiska na w�asne oczy stanowi�o nadzwyczajn� premi�. - Dzi�kuj� - powt�rzy�, odwracaj�c si� od ekranu. Kapitan wzruszy�a ci�kimi ramionami. - Jak by�am w twoim wieku, chcia�am zosta� naukowcem. Chcia�am bada� Uk�ad S�oneczny. Szuka� nowego �ycia, dokonywa� odkry�. - Westchn�a ci�ko. - Zamiast tego pilotuj� t� bali�. - To wa�na praca. - O tak, z pewno�ci�. - M�wi�a z akcentem, kt�rego Grant nie potrafi� zidentyfikowa�. Rosyjski? Polski? - Przez wi�kszo�� czasu komputer kieruje statkiem, a ja nie mam nic innego do roboty, jak tylko pilnowa�, �eby za�oga czego� nie schrzani�a. Grant nie wiedzia�, co powiedzie�. - C�, teraz przynajmniej od czasu do czasu wo�� przystojnych m�odych m�drali�skich - doda�a z niespodziewanym u�miechem. Nagle Grant poczu� si� w mesie jak w pu�apce. - Uch... - zacz�� podnosi� si� z krzes�a. - Mam jeszcze sporo do zrobienia. I musz� wys�a� wideogram do �ony. Wysy�am codziennie i... Kapitan roze�mia�a si� na ca�e gard�o. - Tak, naturalnie. Rozumiem, urodziwy m�dralo. Nie ma powod�w do obaw. Ze �miechem odwr�ci�a si� do ekspresu. - Dop�ki dzia�a system rzeczywisto�ci wirtualnej, absolutnie nic ci nie grozi, przystojniaczku. Grant opad� na krzes�o, gdy pod�miewaj�c si�, nala�a kaw� do kubka i ruszy�a do wyj�cia. Raptem zatrzyma�a si� i odwr�ci�a. - Przy okazji, na mostku jest b�bel obserwacyjny. Je�li chcesz popatrze� na Jowisza bez po�rednictwa kamer, mo�esz z niego korzysta�. Grant zamruga� ze zdziwienia. - Uch... dzi�kuj� - wyduka�. - Bardzo dzi�kuj�. Przepraszam, je�li... Ale kapitan ju� sz�a korytarzem w stron� mostka, za�miewaj�c si� pod nosem. Przez d�ug� chwil� Grant siedzia� sam, zastanawiaj�c si�, czy �le j� zrozumia� i czy nie zrobi� z siebie g�upka. Ale wspomnia�a o systemie VR. S�ysza� o u�ywaniu symulacji wirtualnych do uprawiania seksu. By� pewien, �e w�a�nie o to jej chodzi�o. Pokr�ci� g�ow�, pr�buj�c wyrzuci� rozmow� z pami�ci. Ja z ni�? Zadr�a� na sam� my�l. Natychmiast zacz�� uk�ada� kolejn� wiadomo�� dla Marjorie, rzecz jasna nie wspominaj�c o rozmowie z kapitan. I, wbrew sobie, zastanawia� si�, jaki jest seks wirtualny. Przybycie Wygl�daj�c przez przejrzysty b�bel ze szk�ostali, Grant widzia�, �e Jowisz jest nic tylko ogromny, ale te� �ywy. Weszli ju� na orbit�. Kolosalna zakrzywiona bry�a planety by�a taka wielka, �e nie widzia� nic innego pr�cz wst�g i wir�w chmur, kt�re z zawrotn� pr�dko�ci� p�dzi�y nad powierzchni�. Chmury zmienia�y si� i rozkwita�y na jego oczach, ko�owa�y w wirach wielko�ci Azji, porusza�y si� i pulsowa�y jak �ywe stworzenia. B�yskawice, nag�e eksplozje �wiat�a, migota�y w chmurach niczym lampy sygnalizacyjne. Grant wiedzia�, �e w tych chmurach jest �ycie. Ogromne baloniaste stworzenia zwane meduzami Clarke�a, kt�re dryfowa�y na wietrze o sile huraganu. Ptaki, kt�re nigdy nie l�dowa�y, ca�e �ycie sp�dzaj�c w powietrzu. Cienkie jak paj�czyna paj�ki-latawce, kt�re chwyta�y mikroskopijne spory. W�glowe makrocz�steczki �a�cuchowe, kt�re powstaj� w chmurach i dryfuj� w d�, w kierunku globalnego oceanu. S�owa psalmu, nieproszone, zabrzmia�y w jego g�owie: Niebiosa g�osz� chwa�� Boga, Dzie�o r�k Jego niebosk�on obwieszcza... I by�a tam Czerwona Plama, kolosalna wiruj�ca burza, wi�ksza od ca�ej Ziemi, szalej�ca od ponad czterystu lat. B�yskawice mruga�y wok� jej obwodu; zdaniem Granta wygl�da�y jak m��c�ce rz�ski jakiej� kolosalnej bakterii, kt�ra sunie po powierzchni gigantycznej planety. Gdzie� na orbicie r�wnikowej wok� Jowisza kr��y�a Stacja Badawcza Gold, cel jego podr�y, najwi�kszy sztuczny obiekt w Uk�adzie S�onecznym - poza kosmicznymi miastami orbituj�cymi mi�dzy Ziemi� a Ksi�ycem. Mimo swojej wielko�ci stacja nie by�a widoczna na tle ogromnej, przyt�aczaj�cej przestrzeni Jowisza. Jak abstrakcyjny obraz, pomy�la� Grant, patrz�c na gnaj�ce chmury, blado��te, rdzawobr�zowe, bia�e, r�owe, jasnoniebieskie. Ale dynamiczny obraz, ruchliwy, zmienny, usiany �wiat�em - i �ywy. Mars by� �wiatem martwym, zimnym i milcz�cym mimo swoich porost�w i staro�ytnych ruin przy urwisku. Wenus by�a piecem: ospa�ym, dusz�cym, bezu�ytecznym. Na Europie, Kal-listo i Ganimedesie, bliskich ksi�ycach Jowisza, niemal dor�wnuj�cych wielko�ci� planecie Merkury, pod p�aszczami wiecznego lodu istnia�y kruche ekosystemy mikroskopijnych stworze�. Ale w pe�nych podziwu oczach Granta pot�ny Jowisz t�tni� �yciem, tryska� energi�. Przez cztery dni kapitan stopniowo zwi�ksza�a ruch obrotowy statku i teraz modu� mieszkalny kr��y� wok� pustej �adowni na tyle szybko, by na jego pok�adzie wytworzy�a si� grawitacja niemal r�wna jednemu g. Po wielu miesi�cach �ycia w grawitacji o po�ow� mniejszej, nag�y wzrost ci�aru sprawi�, �e Grant stale czu� si� zm�czony, obola�y i zniech�cony. Ale nie wtedy, gdy przebywa� w b�blu obserwacyjnym. Gdy siedzia� na jedynym wy�cie�anym fotelu, patrz�c na ogrom Jowisza, jego my�li p�dzi�y jak wielobarwne chmury. Nie mia� poj�cia, na czym b�dzie polega� jego praca, gdy wreszcie spotkaj� si� ze stacj� Gold. Z pewno�ci� Mi�dzynarodowa Administracja Astronautyczna nie zafundowa�a mu wyjazdu na orbit� Jowisza, �eby studiowa� pulsary i czarne dziury. Oczywi�cie, wola�by to robi�, ale... Nie, my�la�, z fascynacj� patrz�c na planet�, w uk�adzie Jowisza interesowano si� g��wnie mikroskopijnymi formami �ycia na zamarzni�tej Europie i Kallisto oraz stworzeniami �yj�cymi w atmosferze planety. Do takiej roboty powinni kierowa� biolog�w i geolog�w, nie sfrustrowanego astrofizyka. A jednak Nowa Moralno�� twierdzi�a, �e naukowcy wys�ali statek za�ogowy w wiruj�ce chmury planety. W sekrecie. Czy to prawda? Co znale�li? Dlaczego prowadzili prace w tajemnicy? Naukowcy nie post�puj� w ten spos�b, przekonywa� si� Grant. Kto� w Nowej Moralno�ci jest paranoikiem, a ja b�d� przez cztery lata p�acie za jego g�upi� podejrzliwo��. Z narastaj�c� rozpacz� u�wiadomi� sobie, �e naukowcy prawdopodobnie ka�� mu obs�ugiwa� sprz�t do wiercenia w lodzie na powierzchni ksi�yca. Albo, co gorsza, zostanie pos�any pod l�d, w g��b lodowatego oceanu. Ta my�l go przera�a�a: zamkni�ty pod lodem, w obcym �wiecie ciemno�ci bez powietrza - z wyj�tkiem tego w butlach na w�asnych plecach. Okropne. Przera�aj�ce. - Za trzy minuty rozpoczyna si� manewr cumowania. - G�os kapitan pop�yn�� z osadzonej w grodzi kratki g�o�nika, lekko chrapliwy i p�aski. - Zb�dny personel ma uda� si� do swoich kwater albo do kambuza. - Zb�dny personel - mrukn�� Grant, podnosz�c si� z wy�cie�anego fotela. - To znaczy ja. - I Tavalera, doda� w duchu. W zwi�kszonej grawitacji cia�o reagowa�o z niech�ci�, oci�ale. Przez d�ug� chwil� sta� w ciasnym b�blu obserwacyjnym, nie zwracaj�c uwagi na bol�ce nogi, nadal patrz�c na Jowisza. Nie widzia� stacji badawczej; albo nie by�o jej w polu widzenia, albo by�a za ma�a w por�wnaniu z ogromnym Jowiszem, �eby j� zauwa�y�. Odwr�ci� si� z oci�ganiem i przez niski w�az wyszed� na korytarz, kt�ry prowadzi� do kambuza. Tavalcra ju� tam siedzia� nad paruj�cym kubkiem. Z wyrazem zak�opotania na ko�skiej twarzy wyciera� brod� serwetk�. Grant zobaczy� mokre plamy na przodzie jego kombinezonu. - Uwa�aj przy piciu - przestrzeg� Tavalera. - Przy jednym g p�yn leje si� znacznie szybciej. Grant pomy�la�, �e nie potrzebuje ostrze�enia. Bol�ce nogi m�wi�y mu wszystko, co musia� wiedzie� o grawitacji. Klapn�� ci�ko na krzes�o naprzeciwko Tavalery. - Pewnie to nasz ostatni wsp�lny dzie� - powiedzia� m�ody in�ynier. Grant w milczeniu pokiwa� g�ow�. - Dzi� rano dosta�em przydzia�. - Mina Tavalery waha�a si� mi�dzy zmartwieniem a nadziej�. - To czerparka, jak najbardziej: Glen P. Wilson. Grant milcza�. W porannym biuletynie ��czno�ci nie by�o przydzia�u dla niego. O ile wiedzia�, mia� dosta� go po zameldowaniu si� na pok�adzie stacji badawczej. - Z tego, co s�ysza�em, to stary statek, rozklekotany i trzeszcz�cy, ale dobry. Niezawodny. Ma wysoki wska�nik wydajno�ci. Zdaniem Granta m�wi� tak, jakby pr�bowa� przekona� samego siebie do czego�, w co naprawd� nie wierzy�. - Dwa lata - m�wi� - a potem do domu, wolny i bez zobowi�za�. - To dobrze. - Ty b�dziesz tutaj przez cztery lata, prawda? - Zgadza si�. Tavalera potrz�sn�� g�ow� jak cz�owiek, kt�ry jest znacznie m�drzejszy. - Wdepn��e�, co nie? Cztery �ata. - Nie b�d� odrabia� jeszcze dw�ch, gdy stuknie mi pi��dziesi�tka - zaznaczy� Grant. Z odrobin� z�o�liwo�ci doda�: - Ale ty tak. - Je�li Tavalera wyczu� jego rozdra�nienie, to nie da� tego po sobie pozna�. Machn�� d�ug� r�k� w powietrzu. - Mo�e tak, mo�e nie. Nim sko�cz� pi��dziesi�tk�, mog� by� zbyt wa�ny dla Nowej Moralno�ci, �eby ktokolwiek si� mnie czepia�. Grant znowu si� zastanowi�, czy przypadkiem Tavalera nie sprawdza jego lojalno�ci. Czy nasza rozmowa jest monitorowana? - zapyta� si� w duchu. Podnosz�c lekko g�os, odpar�: - Zawsze uwa�a�em, �e S�u�b� Publiczn� powinno wype�nia� si� z przyjemno�ci�. Nale�y zrewan�owa� si� spo�ecze�stwu. To wa�ne, prawda? Tavalera odchyli� si� na krze�le i spojrza� na niego chytrze. - Tak, pewnie. Ale s� rzeczy wa�ne i wa�niejsze. Rozumiesz, o co mi chodzi? Statek zadr�a�. Dr�enie by�o lekkie, ale tak niespodziewane, �e obaj natychmiast poderwali g�owy. Grant poczu� ostre ssanie w do�ku. Tavalera szeroko otworzy� oczy. - Manewr cumowania - powiedzia� po chwili milczenia. - Tak, jasne - przyzna� Grant, sil�c si� na nonszalancki ton. Tavalera podni�s� si� z krzes�a. - Chod� do b�bla obserwacyjnego, popatrzymy. - Ale kapitan powiedzia�a... Tavalera ze �miechem ruszy� do w�azu. - Daj spok�j, nie mo�na ca�ymi dniami zachowywa� si� jak tresowana ma�pa. Co zrobi, jak nas przy�apie, wyrzuci ze statku? Przy ekranie na grodzi odezwa� si� brz�czyk. - Wiadomo�� dla Granta Archera - oznajmi� syntetyzowany g�os systemu ��czno�ci. Wdzi�czny za ten przerywnik, Grant powiedzia�: - Na ekran, prosz�. Ekran pozosta� pusty. - Komunikat prywatny - uprzedzi� komputer. Wideogram od Marjorie, pomy�la� Grant. Tavalera nie pozwoli mi obejrze� go na osobno�ci. Je�li sam tego nie zrobi, poprosz� go, �eby si� wyni�s�. - Na ekran, prosz� - powt�rzy�. Ku jego zaskoczeniu na ekranie ukaza�y si� bli�niacze god�a Mi�dzynarodowej Administracji Astronautycznej i Urz�du Cenzury Nowej Moralno�ci. Nim zd��y� zareagowa�, god�a znik�y, a w ich miejscu pojawi� si� s��nisty dokument z nag��wkiem TAJNY PRZYDZIA�. Grant zobaczy�, �e Tavalera wytrzeszcza oczy. - Lepiej wr�c� na koj� i przeczytam go na laptopie - powiedzia�. - Pewnie tak - wykrztusi� Tavalera. Gdy Grant go mija�, �eby wyj�� na korytarz, doda�: - Nie przypuszcza�em, �e jeste� agentem NM. - Nie jestem - zaprzeczy� Grant, pragn�c, �eby by�o to prawd�. - Aha, pewnie. M�ody in�ynier poszed� w kierunku b�bla obserwacyjnego, za� Grant ruszy� do klaustrofobicznego przedzia�u sypialnego. Gdy usadowi� si� na w�skiej koi, bardzo uwa�nie przeczyta� zobowi�zanie do zachowania tajemnicy. Dwa razy. Trzy razy. Mia� rozkaz je podpisa�. Dokument nie pozostawia� mu wyboru. Je�li nie podpisze, Nowa Moralno�� odwo�a jego kontrakt w S�u�bie Publicznej i ka�e mu wr�ci� na Ziemi�w czasie odpowiadaj�cym przebywaj�cemu na stacji personelowi MAA�. To znaczy�o, �e czas przelotu na Jowisza p�jdzie na marne. Do tego dojdzie czas oczekiwania na odes�anie na Ziemi� i czas powrotu. Co gorsza, Granta opad�o nieodparte wra�enie, �e po powrocie do domu w�adze przydziel� go do najgorszej, najczarniejszej, najbrudniejszej roboty, jak� tylko zdo�aj� wynale��. Urz�dnicy NM nie mieli lito�ci dla odszczepie�c�w i przeciwnik�w. Dlatego podpisa� klauzul� tajno�ci. W swojej esencji dokument by� prosty. Stanowi�, �e wszystkie informacje, dane, wiedza i fakty, kt�re zdob�dzie podczas pe�nienia S�u�by Publicznej, s� sklasyfikowane jako poufne i nie wolno przekazywa� ich �adnej osobie, agencji ani sieci komputerowej. Pod gro�b� kary. Grant czu� si� jak w potrzasku. Nowa Moralno�� chcia�a, �eby donosi�, co robi� naukowcy; MAA chcia�a, �eby zobowi�za� si� do zachowania tajemnicy. Potem sp�yn�o na niego ol�nienie. Te organizacje nie ufaj� sobie! By� mo�e MAA i Nowa Moralno�� ponosz� wsp�ln� odpowiedzialno�� za kierowanie stacj� Gold, ale nie maj� zaufania jedna do drugiej. Nawet nie darz� si� sympati�. I mnie pakuj� w sam �rodek. Cokolwiek zrobi�, znajd� si� w k�opotach, u�wiadomi� sobie. Pragn�c, �eby obie strony zostawi�y go w spokoju, zastanawiaj�c si�, co takiego tajnego mog� robi� naukowcy na stacji Gold, Grant podpisa� dokument i - jak nakazywa� program prawny - przy�o�y� laptopa najpierw do prawego oka, potem do lewego, �eby po�wiadczy� to�samo��. Wszystkie te �rodki ostro�no�ci wprawi�y go w konsternacj�, zaniepokojenie i w�ciek�o��, ale wywar�y tak�e pozytywny skutek. Kiedy Roberts przycumowa� do stacji kosmicznej i Grant zatarga� swoj� jedyn� torb� podr�n� do w�azu �luzy, Tavalera po�egna� si� z nim z nieznanym dot�d szacunkiem w oczach. To niemal�e zabawne, pomy�la� Grant. Przez wi�ksz� cz�� podr�y by�em na wp� przekonany, �e Raoul jest informatorem Nowej Moralno�ci. Teraz on jest pewien, �e ja jestem szpiclem. Prawie si� roze�mia�, gdy potrz�sa� r�k� Tavalery. Prawie. U�wiadomi� sobie, �e rzeczywi�cie jest informatorem Nowej Moralno�ci. Przynajmniej tego po nim oczekiwano. �Witamy w gu�agu� Grant wreszcie zobaczy� orbitaln� stacj� kosmiczn�, w przelocie, gdy spieszy� r�kawem transferowym ��cz�cym w�ze� do-kuj�cy ze �luz� Robertsa. Ten kr�tki rzut okiem wprawi� go w jeszcze wi�ksze zaniepokojenie. W milczeniu zm�wi� modlitw�, dzi�kuj�c Bogu za bezpieczne przybycie, i do��czy� suplik�:�Panie, uczy� mnie godnym pos�annictwa, kt�re mi wyznaczy�e��. Zakrzywiona konstrukcja, widoczna w oknie nad g�ow�, wydawa�a si� ogromna, kolosalna - gigantyczny �uk szarego metalu, matowy i dziobaty po d�ugich latach wystawienia na promieniowanie i py� kosmiczny. Grantowi mign�o wspomnienie z dzieci�stwa: rodzice zabrali go do San Francisco, gdzie niewiadomo jak trafili do podejrzanej, niebezpiecznej dzielnic