89

Szczegóły
Tytuł 89
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

89 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 89 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

89 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTUL: Katedra w Piekle AUTOR: Waldemar Lysiak OPRACOWAL : Sebastian Buczynski ([email protected]) ----------------------------------------------------------------- ---------- "Gdy zamkni�to ostatnie drzwi, obraz przedstawiaj�cy "Eksplozj� w katedrze" zapomniany na swoim miejscu � straci� tre��, zacieraj� si�, staj�c si� tylko cieniem..." � Alejo Carpentier "Eksplozja w katedrze", t�um. Kaliny Wojciechowskiej. "Pisane osiemdziesi�t �smego wszechszata�skiego obiegu Baharam, roku drugiego planety Seifos w galaktyce Pini, przez profesora doktora mianowanego Nyhaamaela, diab�a trzeciego wtajemniczenia, przybocznego kronikarza Szatana, ku nauce potomnych diabl�t i ku chwale Lucyfera Naszego Niemi�osiernego i Nie�miertelnego. Dzia�o si� to w roku ziemskim 1983, kiedy Pan Nasz w m�dro�ci swojej niezmierzonej piek�o na Seifos ustanowi� zamy�li�. Postanowi� tedy wybra� jakiego zdolnego diab�a z innych piekie� na kr�la piek�a onego, a �e wie�� naonczas przysz�a tajemna od donosicieli, i� w piekle ziemskim, za przoduj�ce uznawanym, s�dzi� si� b�dzie Belbaala, syna Belzebuba � namiestnika Szatana na Ziemi, na t� planet� s�onecznego zbioru wpierw pofatygowa� si� raczy�, by samemu wyda� sprawiedliwy wyrok. Kiedy sfrun�li p�omieni�ci pos�ance do piek�a ziemskiego � przez dni siedem i siedem nocy wszelki miot diabelski Ziemi przysposabia� piek�o swoje na przybycie Majestatu, tak i� na noc si�dm� od zapowiedzenia brudne i smrodliwe, i gor�ce, i wyciem wszelakim nape�nione by�o jako nigdy. I przyby� Lucyfer w noc po dniu si�dmym od zapowiedzenia na rydwanie szczeroz�otym, przez dziewi��dziesi�t dziewi�� szkaradnych bazyliszk�w wleczonym w chmurze ognistej. Powita� Go u wej�cia do czelu�ci Belzebub pok�onem kornym i pe�nym tajonego przera�enia, a z nim ca�a �wita jego, i s�ugi jego, i potomstwo s�ug jego, a kraniec ogona Pa�skiego z czci� uca�owawszy, rzek�: - Witaj nam Prze�wietny, Najwi�kszy, Najgenialniejszy i Najamocarniejszy z Mocarnych! Oby chwa�a i moc Twoja wszem kra�com wszech�wiata by�y znane, oby wszelki czas, i wymiar, i misteria, i antymateria, i �ywio� wszelki rabami twymi niesko�czenie by�y! Jak� rado�ci� nape�nia mnie widok Tw�j, o Panie, jak�e si� odwdzi�czy� za zaszczyt, jakim mnie obdarzy�e�, zdo�am ja, robak w blasku twego Majestatu tak n�dzny jako te bazyliszki i mniej od nich szcz�liwy, albowiem one cz�ciej oczy swe widokiem Twej Prze�wietnej Osoby syci� mog�!... Przerwa� mu Lucyfer w chwilo onej, tak oto z wy�yn Majestatu swego rzek�szy: - Zamknij sw�j pysk, Belzebubie, albowiem po woja�u przez galaktyki zdro�eni jeste�my wielce, zasi� nie oci�gaj�c si� prowad� nas na otch�anie twoje i ugo�� godnie, aby�my nie musieli gnat�w twoich, i k��w, i pazur�w porachowa� ci, a potomstwa twego w ludzi przemieni�! Potem dopiero rozpatrzymy nasze sprawy... I zasiad� Lucyfer nad wielk� jam� obiadow�, Belzebuba po lewej swojej �apie maj�c, a po prawej syna swego, ksi�cia piekie�, Kruela, i syci� si� jad�em najwyszuka�szym, kt�rym s�ugi Belzebuba jam� nape�ni�y. A by�y tam przysmaki rzadkie, podniebienie Jego Szata�skiej mo�ci g�aszcz�ce, jako to piecze� spowiednika Torquemady w sosie z lisiego �ajna i muchomor�w, marynaty z hien i tch�rzy w occie siedmiu z�odziei, wina preparowane przez Borgi�w i markiz� de Brinvilliers, ciasteczka delikatne, wypiekane z maczki starych rog�w, kt�re cudzo�o�nice na g�owach m�ciwych swych m��w zasia�y, a tako� w�dka z �ez pot�pionych, kt�r� czaszkami filozof�w i szuler�w popijano. Zasi� po wieczerzy radowa� Lucyfer uszy swoje wyciem, skowytem i cudownym rz�eniem m�czonych, kontentuj�c si� najmilej widokiem Casanovy, kt�rego niewoli�a gromada rozszala�ych heter, Hitlera, kt�remu prawe rami� samo raz po raz wyskakiwa�o z d�oni� rozprostowan� do g�ry, na rozpalone �elazo natrafiaj�c, a tako� innych s�awnych z�oczy�c�w, porubc�w i metrolog�w. Kiedy za� wyprowadzono ju� tresera, kt�rego nied�wied� batem do ta�ca przymusza�, da� znak Lucyfer, ze do�� ma weso�o�ci na ten raz i w te si� s�owa do Belzebuba ozwa�: - Kontenci jeste�my z ciebie, Belzebubie, albowiem piek�o ziemskie przed wszystkimi innymi prym dzier�y, nie przestaj�c na z g�ry za�o�onym przerobie, lecz i przekraczaj�c plany, co mi�ym nam jest i �askawo�� nasz� dla ciebie i parob�w twoich zjednywa. Pracuj tak dalej z szata�sk� pomoc� i nie ustawaj w wype�nianiu powinno�ci twoich, a ominie ci� nie�aska nasza, kt�ra gdy na kim� si�dzie, straszliwa jest ni�li woda �wiecona. Zwa�ywszy wska�niki przez ziemskie piek�o osi�gane, doszli�my w rozumie naszym do takiego postanowienia, aby spo�r�d podw�adnych ci diab��w - wodzirej�w najzdatniejszego wybra� i na wysokim urz�dzie naczelnika nowego piek�a osadzi�. Wiedzie� ci bowiem trzeba, jako na planecie Seifon, w galaktyce Pini, istoty my�l�ce wykszta�ca� si� pocz�y z p�zwierz�cych prymityw�w, tedy czas ju� najwy�szy jest da� temu �wiatu piek�o, by konkurencja niebia�ska monopolu tam nie zyska�a sztuczkami swymi. Ten, kt�rego obdarzymy zaufaniem naszym i osadzimy na Seifos, aby nowe piek�o zorganizowa�, diab�em musi by� niepospolitym, wielkie maj�cym do�wiadczenie i zas�ugi, sprytnym i utalentowanym ze wszech miar. Wska�esz nam, Belzebubie, takowego, a �adnego, mniemam, trudu ci to niesprawni, jako �e z wynik�w dzie�a twego wida�, i� niezawodnie wielu nader sposobnych do wype�nienia �yczenia naszego, szczwanych i nieugi�tych wodzirej�w grzechu posiadasz, jeno mo�e frasunku zakosztujesz troch�, �e si� tak zdatnego robotnika pozby� b�dziesz musia�. Cel wszelako pa�stwowy nad prywat� po�o�y� si� godzi. Kog� wiec polecisz mi, Belzebubie. Belzebub zadr�a� w g��bi odw�oka swojego, nie podoba�o mu si� bowiem i strach budzi�o, �e Lucyfer chwali go jeno, co niczego dobrego wr�y� nie mog�o. Pomy�la� sobie wszak�e, i� mo�e Majestat nie wie jeszcze o wyst�pku Belbaala, cie� na ca�e ziemskie piek�o rzucaj�cym. Wzi�� si� w gar�� i odrzek� przymilnie. - Zaszczyt do dla naszego piek�a niema�y, ze w nim Wasza Szata�ska Mo�� nowego naczelnika znale�� umy�li�e�. Jednym si� tylko troskami azali znajd� si� godni tak wielkiego wyr�nienia diab�owie, kt�rzy by potrafili snadnie �yczenia Twe, Panie, wype�ni� i sprawi�, by... Tutaj ponownie przerwa� mu Lucyfer tymi oto s�owy: - Nie popisuj si� skromno�ci�, Belzebubie, by�my ci jej snad� w gardzio� wepchn�� nie musieli! Pod ogon wsad� je sobie, a rych�o do rzeczy przejd�! I przeszed� do rzeczy Belzebub, powiadaj�c: - Panie nasz Wielki i Najwi�kszy! Najzdolniejszych moich podw�adnych chwilowo nie ma na miejscu, albowiem dzie�o swe w przer�nych zak�tkach Ziemi czyni�. Zechciej si� rozgo�ci� u nas na czas jaki, zaszczyt nam tym samym czyni�c wi�kszy ni�li wprz�dy, ja za� do jutra �ci�gn�S ich do piek�a i przed Twoje szata�skie oblicze postawi�. Tak si� te� sta�o. I gdy min�� jeden czas s�o�ca, onej nocy, kt�ra po nim nadesz�a, szed� Lucyfer korytarzem d�ugim, Belzebuba obok, a s�ugi swoje za plecami maj�c, i wst�powa� do kom�r najprzedniejszych diab��w ziemskich. Przedstawia� ich Belzebub, imi� wymieniaj�c ka�dego, oni za� zas�ugi swoje, i talenty, i wszelakie diabelskie przymioty przedstawiali s�odkimi s�owy, marzenia w sobie ho�ubi�c o godno�ci, kt�ra jednego tylko morze dosi�gn�� mia�a. Gdy do Asmodeusza przeszli, spyta� go Lucyfer: - Co� sprawi�, Asmodeuszu? I odrzek� Asmodeusz: - Wszechpot�ny Lucyferze, Panie nasz i W�adco, oby wszystko, co skona�o, i co �yje, i co �y� b�dzie Twoj� by�o w�asno�ci�! Jam jest ten, kt�ry czyni, ze odk�d ludzie nauczyli si� my�le�, po dzisiejsz� noc nie by�o na Ziemi jednej chwili bez wojny. Dzi�ki mojej pomocy wymy�lili ju� taka bomb�, kt�ra w sekund� jedn� ca�y rodzaj ludzki wygubi� ze szcz�tem mo�e! - Tedy jeste� idiot�, Asmodeuszu � odrzek� mu z godno�ci� Najm�drzejszy z M�drych, Pan nasz, Lucyfer � albowiem je�li u�yj� tej broni, ty i twoi druhowie i pan tw�j Belzebub, stracicie prac�, �adnych ju� nie mog�c si� spodziewa� grzesznik�w w dystrykcie swoim, a ja was na inne planety przenios� i w zwyk�ych palaczy zamieni�. Drugim by� Nyhariel, kt�ry, gdy zapyta� go Lucyfer, co za� sprawi� takiego, by si� m�g� godno�ci naczelnikowskiej spodziewa�, rzek�: - O nie�miertelny, chwa�a Ci szata�ska po niesko�czono��! Oby wszelkie stworzenia we wszech�wiecie cze�� Ci oddawa�o nale�n� i �upem Twoim i rado�ci� oczu Twoich w m�ce swojej! Ja pilnuj�, by na Ziemi zawsze byli biedni i bogaci, i aby pierwsi z nich z g�odu zdychali przez tych drugich, kt�rzy nam w udziale przypadaj�. Spyta� go raz jeszcze Lucyfer: - Powiedz mi, Naharielu, kt�rych jest na Ziemi wi�cej, z g�odu zdychaj�cych czy z przejedzenia. Odpar� Mu Nyhariel: - Tych, Panie, kt�rzy z g�odu zdychaj�, o wiele jest wi�cej. A na to rzek� mu Lucyfer: - Tedy snad� i ty nie dojadasz, Naharielu, co w rozumie twoim spustoszenie czyni. Albowiem mniejszo�� zgarniasz, wi�kszo�� konkurencji oddaj�c! I tak oni przedstawiali zas�ugi ich, a Lucyfer w �askawo�ci swojej ka�demu co� rzek�, a to: kretynie!, a to insze nazwanie, i kiedy ko�ca korytarza si�gn��, ozwa� si� ze smutkiem w g�osie niezmierzonym: - To ju� wszyscy, Belzebubie? - Wszyscy, o Majestacie - odpar� Belzebub w pokorze � wszyscy najzdolniejszy, dzi�ki kt�rym piek�o nasze pe�nym jest i rozbrzmiewa j�kiem dono�nym. Rzek� mu na to Lucyfer: - Dobrzy s�, jeno w my�leniu s�abi, obcy im geniusz wielkiego dokonania. Dziw, �e praca ich tak obfite przynosi owoce... Zamy�li� si� Wielki Lucyfer, z sekretem owym si� mocuj�c, a� naraz, przypomnieniem ra�ony, spyta�: - Czemu� to nie przedstawi�e� nam zast�pcy swego, Belzebubie? I odpar� Belzebub z trwog�: - Widzia�e� go, Panie. To Asmodeusz. Zdumia� si� Pan: - Asmodeusz? Kiedy ostatni raz byli�my twoimi go�ciem, Belzebubie, niedawnymi to by�o czasy, pomnimy, �e zast�pc� twoim by� syn tw�j, Belbaal, kt�rego� wielce mi�owa�. Wyja�nij nam, czemu� to ju� nie jest on twoim zast�pc� i jakim prawem dokona�e� zamiany bez naszej wiedzy i przyzwolenia?! Natenczas pochyli� si� �eb Belzebubowy nisko, a �zy z oczu kapa� mu pocz�y na roz�arzony pawiment, i na kolana opad�, i ogon Lucyfera w d�onie uj�wszy poca�unkami ok�ada�, zmi�owania �ebrz�c: - Daruj, Panie, daruj o Prze�wietny s�udze swemu, niegodnemu w obecno�ci Twojej oczu otwiera�, daruj! Wstyd mi by� okrutny przyzna� si� �e miot m�j w�asny debilem si� okaza� i zaprza�cem, i zdrajc�, oby sczez� ! I sczez�yby niezawodnie z rozkazu mojego, ale to syn m�j, Panie!!! Ukara�em go przyk�adnie, ze stanowiska zdejmuj�c i zamykaj�c w karcerze, by tam b��dy swoje przemy�le� m�g� i zrozumie�! Jutro s�dzony b�dzie przez Najwy�sz� Rad� Piekieln�, kt�ra jeszcze sro�ej go ukarze. - C� takiego uczyni� tw�j, Belzebubie, ? � spyta� Lucyfer. A Belzebub, z kolan si� nie d�wigaj�c i �zy roni�c rz�siste, odpowiedzia� Mu: - O Panie, uczyni� rzecz tak straszn�, ze mi to przez usta przej�� nie mo�e... Tu zamilk�, jakby mu ko�� w gardle na sztorc stan�a, i tylko poj�kiwa� cicho. Lucyfer za�, wzi�wszy si� pod najja�niejsze boki, rykn�� na� g�osem pe�nym wielkiego majestatu: - Ty szczurze umyty, ty swo�oczy anielska, ty potworze gnij�cy od mi�osierdzia, parchu ty niepokalany, oby� w �yciu swoim nie m�g� prze�kn�� strawy, oby� po�ama� sobie gnaty, oby� nigdy nie zgrzeszy� i nie skrzywdzi� nikogo, oby� uton�� w baptysterium i spuch� od opicia si� mszalnym winem!!! To m�wi�c chwyci� Belzebuba za kud�y mi�dzy uszami stercz�ce i wali� jego �bem o kamienie, zgo�a tak, jak si� maczug� ubija cia�a ludzkie w piekielnym mo�dzierzu, a nie zako�czy� na tym, tylko dalej mu t�umaczy� godnie: - My�la�e� w kaboty�stwie przyrodzonym swoim, �e ukryjesz przede mn� sromot�, kt�r� syn tw�j na piek�o �ci�gn��, ha�bi�c ca�e szata�skie pokolenie, ale� si� przeliczy� ty baranie sple�nia�y z czysto�ci, doniesiono mi bowiem o wszystkim. To m�wi�c nie przestawa� �upa� ska�y czo�em Belzebuba, ale i na tym nie sko�czy�: - Teraz za� podnie� si� i zaprowad� mnie, gdzie trzeba, i poka� mi to! U dali si� do wielkiej jaskini, kt�ra za sal� piekielnych s�d�w s�u�y�a, po drodze za� Belzebub w cicho�ci swej nadwer�onej czaszki obmy�la� m�czarnie dla tych z poddanych swoich, kt�rzy donie�li Lucyferowi, nie wiedzia� tylko jak rozpozna�, kt�rzy to s�. Pod �cian� jedn�, o ska�� oparty sta� w jaskini onej obraz pe�en jaskrawych kolor�w. Lucyfer zbli�y� si� do�, bacznie swym najm�drzejszym popatrzy� na� okiem, za czym obr�ci� si� ku diab�om i dostojnie warkn��: - Kpicie sobie ze mnie?! - Nie �mialiby�my, o.. o Najwi�kszy... � wyj�kn�� Asmodeusz, kul�c si� w sobie ze strachu, jako i drudzy czynili. - Rzeczono mi, i� to ko�ci�! - Tak panie, w rzeczy samej jest to ko�ci�, oby do fundament�w si� spali�! To jest katedra w Ruen. We Francji, o Najwspanialszy. U�miechn�� si� Lucyfer wielki tym u�miechem, w kt�rym wida� �mier� po trzykro� stu tysi�cy skaza�c�w, i spyta� Asmodeusza �agodnie: - Asmodeuszu, czy wbito ci� kiedy� na krzy� z �elaza, zimny jak l�d? - Nie Panie � j�kn�� Asmodeusz � lito�ci! - Tedy ja niedopatrzenie to naprawi� mog� nim zd��ysz jedn� sw� zaropia�a prze�kn�� �lin�! Widz� tu tylko kolorowe plamy, rozmazane i �adnego nie daj�ce kszta�tu! By�em na Ziemi w przebraniu Wielkiego Inkwizytora, kiedy palono Husa, i widzia�em gotyckie katedry. Widzia�em je te� namalowane, jako �ywe by�y! Ale to co jest? To ma by� katedra! - Pozw�l, o Najczcigodniejszy, ze wyt�umacz�! To jest impresjonizm! - Co takiego? - Panie, przebacz mi, boom niegodny, alem o co� zapyta� Chcia� Ciebie... - Pytaj, byle pr�dko � przyzwoli� Lucyfer �askawie. - Kiedy� po raz ostatni zaszczyci� Ziemi� obecno�ci� swoj�, o Gromow�adny? - Kiedy? ... Zaraz... to by�o niedawno, kiedy ludzie tak pi�knie mordowali si� �w czas, zwany przez nich Wiosn� Lud�w. - Tedy nie wiesz, Ukochany Panie Nasz, i� malarstwo ich wkr�tce potem odmieni�o przeogromnie. Skoczyli malarze ziemscy z realizmem i dziwactwa pocz�li tworzy�, od impresjonizmu poczynaj�c. - C� to jest? Co znaczy? � zniecierpliwi� si� Wielki. - To si� bierze, o Panie, ze s�owa, kt�re u Francuz�w wra�enie oznacza. L`impression. Malowanie wra�e�, kt�re natura w cz�owieku wywo�uje, metod� i�cie ca�kiem now�. Malarzom tu pomogli uczeni fizycy, co s�onecznego promienia zrobili analiz� i wysz�o im, jako promie� �w z pozoru tylko jest bia�y, zasi� po prawdzie z kilku z�o�onych kolor�w, kt�re mieszaj� si�, ale je pryzmatem rozczepi� mo�na i sposobem tym prawdy owej dowie�� niechybnie. Umy�lili sobie tedy malarze impresjonistami zwani, i� �le przed nimi czyniono dwa albo i trzy kolory na palecie namierzaj�c, �eby jeden uzyska�, inny, jako ten dla przyk�adu niebieski z ��tym, aby zielony do malowania powsta�. Nie na palecie, rzekli, trzy mieszaj�c kolory, jeno w oku tego, co na obraz patrzy, i tak, kiedy zielone pokaza� zechcieli, pacni�ciami p�dzla plamki niebieski i ��te posadzili obok siebie na p��tnie, aby patrz�cemu miesza�y w oku jego i wra�enie dawa�y zieleni. Czystymi jedynie barwami natury, co si� w promieniu s�o�ca zawieraj�, malowali obrazy swoje, cienie nawet kolorami onymi, nie za� czerni�, bo to kolor sztuczny i w przyrodzie go nie ma. Snadnie... - Skracaj si�, Asmodeuszu � ostrzeg� go Lucyfer w tej�e chwili � bym ja ci� skr�ci� nie musia� o �eb tw�j przem�drza�y! C� chcesz mi rzec na to, i� ja tu katedry nie widz�? - To tylko, W�adco Przedwieczny nasz, �e za blisko obrazu tego stoisz i zbyt szeroko otwarte masz oczy swoje. Z bliska malowid�a impresjonist�w owych jawi� si� chaosem plam barwnych i nic nie m�wi�cych. Kiedy si� jednak cofn�� i oczy zmru�y�, plamki farb stapia� si� w naszych oczach poczynaj� i jednolit� tworz� materi�, z barwami i kszta�tami, kt�re malarz zamy�li� pokaza�. Cofn�� si� tedy Majestat o krok�w kilka i oczy przymru�y� lekko, zasi� uczyniwszy to krzykn�� zdziwiony wielce: - Teraz widz�! Prawda jest! I�cie to katedra jako �ywa w s�o�cu wytrwa�ym a mocnym! - Wiele razy namalowa� katedr� w Rouen �w malarz, Monetem zwany, o r�nych porach dnia i roku, i te jego dzie�a jak �adne inne o impresjonizmie �wiadcz�. impresjoni�ci bowiem rzeczy w zmienno�ci czasu i �wiat�a uchwyci� i pokazywa� chcieli. - Tak to wyja�ni� Asmodeusz, lecz go Lucyfer s�ucha� ju� przesta� i do Belzebuba obr�ciwszy swe szlachetne oblicze, rzek� mu zjadliwie: - Dumny by� mo�esz! Wizerunku ko�cio�a w �adnym jeszcze nie by�o piekle. Ty� si� pierwszy na tak� odwa�y� dekoracj�! - �aski, Panie! � zapia� Belzebub, trz�s�c si� wzorem li�cia szarpanego wiatrem. � Laski!!! Wina to Belbaala mego, kt�ry wida� od jakowego wstrz�su chorym na g�ow� b�d�c, bez przyzwolenia mojego z Ziemi do nas przywl�k� t� ohyd�! Jutro s�dzony b�dzie i ... - Nie jutro! � przerwa� mu Najpot�niejszy � dzisiaj! Zaraz! Ja za� rozprawie przewodniczy� b�d�! I zdro�on wielce, na fotelu z piszczeli kardyna��w spocz�� raczy�, by oprawia� s�dy. Po bokach przykucn�o po czterech z najwy�szych diab��w, zasi� winnego wprowadzono, tako� obro�c� jego, Zaroana, tudzie� Tehamota, oskar�yciela. M�ody Belbaal diab�em wspania�ym by�, pryszczatym i poskr�canym w pysku i na ciele, z pazurami zakrzywionymi krogulczo i �lepiem jarz�cym, co to od takiego �adna nie ucieknie diablica, chyba �eby szaleju nadu�y�a wielce. Nisko si� Lucyferowi pok�oni� i stan�wszy na miejscu oskar�onemu przypisanym, ze spokojem oczekiwa� na to, co nast�pi� mia�o. Da� znak Lucyfer i na znak ten diabe� drugiego wtajemniczenia, Lotus, przy prawej �apie Majestatu siedz�cy, akt oskar�enia czyta� pocz��: - S�dzi� si� b�dzie Belbaala, syna namiestnika Lucyfera Wielkiego na Ziemi, Belzebuba, kt�ry to Belbaal w otch�anie piekie� sprowadzi� si� o�mieli� wyobra�enie ko�cio�a chrze�cija�skiego, wroga naszego najwi�kszego, pod postaci� obrazu w roku ziemskim 1894 namalowanego przez cz�owieka. Cz�owiekiem tym by� w latach ziemskich 1840-1926 �yj�cy Claude Monet, od kt�rego innego obrazu, wystawionego w roku ziemskim 1874 w Pary�u "Impression � soleil levant", wzi�� nazw� kierunek w malarstwie, impresjonizmem zwany. Rzeczony obraz ubli�a charakterowi piek�a i ha�b� na nie przedstawiaj�c. Sko�czy�em, przyst�pcie tedy s�dziowie do dzie�a, surowo a bezlito�nie, pod natchnionym z�em wszelakim przewodnictwem Pana Naszego, Lucyfera Wielkiego. Oskar�yciel ma g�os. - Wyst�pek oczywisty jest, zaczem ��dam kary najwy�szej, zmiany oskar�onego w cz�owieka do ko�ca dni jego. - Ja za� � ozwa� si� na te s�owa obro�ca Zaron � kwestionuj�c podstaw� prawn� procesu tego, nie ma bowiem u nas prawa, kt�re by zabrania�o cokolwiek do piek�a sprowadza�, nawet je�li by to, obrazy �wi�t� rzecz przedstawiaj�ce by�y. Zaczem jako zakazu takowego nie ma, nie ma winy, tedy bezprawnym jest s�d ten, oskar�ony niewinny jest! Zdumieli si� wszyscy na rzeczenie takie i os�upieli i nie wiedzieli, co im pocz�� nale�y, prawd� bowiem by�y Zaronowe s�owa. Zasi� wybawi� ich z k�opotu Pan nasz, Lucyfer Wielki Gromow�adny, w m�dro�ci swojej i sprawiedliwo�ci niezmierzonej rzecz�c: - Zatem ja prawo takowe zakazu teraz wydaj� i obowi�zuj�cym stanowi�! - Tedy od dzisiaj ono obowi�zywa� b�dzie � rzek� Zaron � czyn za� Belbaala, jako wcze�niej pope�niony, prawu temu nie podlega. - Mylisz si�, Zaronie w sprycie swoim � wyja�ni� mu Pan � albowiem jest to prawo retro aktywne, kt�re ka�dy czyn obejmuje, przesz�y i przysz�y, dokonany i nie dokonany, co wzorem ziemskim stanowimy, jako� �e ziemskie to jest piek�o, a nie insze. Przyst�pcie do dzie�a. U�miechn�� si� triumfalnie Tehamot, za� �eb Belzebuba ni�ej jeszcze opad�. Tylko Belbaal nieporuszony zosta�. I przyst�pi� Zaron do obrony g�osem �arliwym, czemu nikt si� nie dziwowa�, albowiem powszechnie znanym by�o, i� przyjacielem jest on Belbaala od dawien. - Najpierw przypomnie� pragn� � rzek� � i� obraz ten wykradziony przez Belbaala zosta� z galerii Narodowej w Waszyngtonie, co szkod� rodzajowi ludzkiemu czyni, kt�ry obrazy takowe wielce mi�uje i ceni, grubym za nie pieni�dzem p�ac�c. Zali nie jest to czyn diabelski i zali szkoda ludziom poczyniona szkoda chluby Belbaalowi nie przynosi? - Przynios�aby � odparowa�, sycz�c z�owr�bnie, Tehamot � gdyby Belbaal �w obraz zniszczy�. On za� przyni�s� go do piek�a, siedzib� nasz� w poha�bienie oddaj�c! Nie o szkodzie ludziom, lecz nam poczynion� rozprawiamy! - Tedy rzecz nale�y, czemu to uczyni�. - O tym wiemy i usprawiedliwieniem �adnym by� to nie mo�e � krzykn�� Tehamot. - Ale Pan Nasz Przedwieczny nie wie, kt�ry wyrok sprawiedliwy wyda, tedy histori� ta opowiedzie� si� godzi! I skin�� przyzwalaj�co czcigodnym �bem swoim Lucyfer Wielki, Zaron za� opowiada� pocz��: - Panie nasz Wszechmocny. Obraz ten katedr� w Ruen ukazuje, a to jest miasto, w kt�rym roku ziemskiego 1431 Joann� d`Arc, Dziewice Orlea�sk�, na stosie spalono, dzi�ki czemu s�dziowie jej i kaci piek�o nasze wzbogacili wielce o swe dostojne osoby. Do dzisiaj gotujemy ich w smole, a od roku ziemskiego 1920, kiedy t� kobiet� kanonizowano na Ziemi, inne jeszcze tortury zadajemy im regularnie. - Wiem o tym � rzek� mu Lucyfer � atoli co to ma do rzeczy! - Cierpliwo�ci, o Najm�drzejszy. Pozw�l, �e przeczytam tekst, kt�ry na obron� Belbaala z ksi��ki ziemskiej wyj��em, a kt�ry rzecz ca�a kr�tko wyk�ada. I wzi�wszy kartki dwie, drukiem zapisane, kt�re uprzednio sobie wyrychtowa�, czyta� pocz��: "W kr�tkim czasie po egzekucji we Francji szeptano ju�, �e ca�a sprawa jest bardzo tajemnicza. Przypominano, �e skazanych na stos pali si� w kacerskich czapkach na g�owie i ze te czapki zas�aniaj� twarz � sk�d wiec pewno��, �e na stos poprowadzono prawdziwa Joann� d`Arc? Potem posz�y w obieg bardziej precyzyjne informacje. M�wiono, �e zamiast Joanny spalona zosta�a jaka� inna kobieta, kt�r� w ostatniej chwili podstawiono w miejsce Dziewicy Orlea�skiej. Wymieniono dwie: Pierronne la Bretonne i Katarzyn� de la Rochelle. Obie, tak niewoli w Campiegne i to w tym samym czasie, wreszcie obie zosta�y skazane, tak samo jak Joanna, by�y kobietami-�o�nierzami, obie, tak Joanna, dosta�y si� do niewoli w Campiegne i to w tym samym czasie, wreszcie obie zosta�y skazane, tak samo jak Joanna, na stos za kacerstwo. Liczba tych analogii ca�kowicie zag�uszy�a w umys�ach ludzi, kt�rzy chcieli wierzy�, �e ich idola �yje, pewien fakt nie bardzo pasuj�cy do plotki � to mianowicie, i� obie wy�ej wymienione panie zosta�y publicznie spalone w Pary�u, nie za� w Rouen. Decyduj�cym momentem afery, dla kt�rej dro�d�ami sta� si� owa stug�bna plotka, by� 20 maja roku 1436. Oto w Mrieulle, ko�o Metzu (Lotaryngia), jaka� kobieta podesz�a do dw�ch braci Joanny d`Arc, Jana i Piotra du Lys, i o�wiadczy�a im, �e jest... ich ukochan� siostrzyczk�, spalon� przed pi�ciu laty. Panowie du Lys zaniem�wili z wra�enia, po czym zacz�li si� jej dok�adnie i podejrzliwie przygl�da�. By�a jakby starsza od Joanny, jednak�e podobie�stwo rys�w by�o zadziwiaj�ce... Tu przerwa� Zaron i zwr�ciwszy si� do Wielkiego Lucyfera, rzek� pokornie: - Wybacz, o Najja�niejszy, �e teraz s�owa nieprzystojne miejscu temu i uszom Twoim padn�, lecz to jeno ziemski tekst, kt�ry ja w dos�owno�ci cytuj�. - Nie trw� si�, Zaronie � odrzek� mu Pan na to � i pe�nij dalej powinno�� swoj�. Czyta� tedy zacz�� dalej: ; podobie�stwo rys�w by�o zadziwiaj�ce. - Na Matk� Przenaj�wi�tsz� i �wi�tego J�zefa, chcemy ci wierzy�! -krzykn�� starszy - ale w ci�gu ostatnich lat przed twym procesem nie ogl�dali�my ci� na oczy! Chod� zaprowadzimy ci� do pana Miko�aja Love, kt�ry by� razem z tob� na koronacji kr�la w Reims. On ci� na pewno rozpozna ! Mimo fizycznego podobie�stwa, pan Love wysoki urz�dnik magistracki, r�wnie� nie od razu pozby� si� w�tpliwo�ci. Postanowi� wi�c przeegzaminowa� ow� kobiet�. Kaza� jej dosi��� konia, wiadomo bowiem by�o bowiem, �e Joanna d`Arc, walcz�c z Anglikami o oswobodzenie Francji, je�dzi�a konno fenomenalnie, jak ma�o kt�ry m�czyzna. Tajemnicza dama dosiad�a p�dzikiego ogiera i z niebywa�a u kobiet wpraw� wyczynia�a na nim takie harce, �e wszystkim obecnym dech zapar�o z podziwu. Wi�cej dowod�w nie ��dano. Rozentuzjazmowany widokiem cudownie ocalonej Dziewicy t�um, prowadzony przez braci Joanny i pana Love, rozpocz�� tryumfalny marsz przez wsie i miasteczka. Notre-dame de Liesse, Metz, Arlon � wsz�dzie fetowano bohaterk�, nie zwa�aj�c na to, �e pocz�tkowo pope�ni�a grub� gaf�: przedstawiaj�c si� jako... Klaudyna, a nie Joanna. W ksi�stwie Luksemburg, gdzie r�wnie� zawita�a, hrabia Wurtembergu ofiarowa� jej pi�knego i wspania�a zbroj�, oraz zakocha� si� w niej i to z sukcesem, albowiem obecna Dziewica zachowywa�a si� bardzo swobodnie i prowadzi�a w spos�b, o jakim dziewice na og� nie maj� poj�cia. O dziwo � jej nimb nie ucierpia� na tym, a jej swoboda seksualna nikogo nie razi�a. Z wyj�tkiem Wielkiego Inkwizytora, Henryka Kalt- Eysena. Inkwizytor zwr�ci� uwag� przede wszystkim na rzekome cuda, kt�re prezentowa�a. By�y to kuglarskie sztuczki. Miedzy innym sprawi�a, �e obrus poci�ty na dwadzie�cia kawa�k�w i rozbity kielich zros�y si� na nowo bez �ladu uszkodze�. By� to b��d, gdy� �wi�ta Inkwizycja nie lubi�a takich �art�w. Kalt-Eysen nie mia� w�tpliwo�ci: - Dziewica Orlea�ska nigdy nie robi�a takich rzeczy! Jeste� czarownic�! Przestraszona aferzystka wzi�a nogi zapas wraz ze swoim narzeczonym-hrabi�, kt�ry najwyra�niej mia� ju� do�� owego narzecze�stwa i ulotni� si� w Arlon pod pierwszym lepszym pozorem. Wkr�tce potem fa�szywa Dziewica oficjalnie przesta�a by� dziewic�, wysz�a bowiem za m�� za Roberta des Armoises. Od tej pory nie nazywa�a si� ju� Joanna du Lys, lecz Joanna des Armoises, z przydomkiem -� mimo wszystko � Dziewica Francji. Po dw�ch latach ma��e�stwa urodzi�a dziecko. Tymczasem jej dwaj bracia pr�bowali ob�owi� si� na cudownym zmartwychwstaniu siostrzyczki. Udali si� do kr�la Karola VII i przypomnieli mu, �e to w�a�nie Joanna wprowadzi�a go przed laty na tron, ale wy�udzili z kr�lewskiej szkatu�y zaledwie dwadzie�cia monet i opu�cili dw�r rozgniewani niewdzi�czno�ci� monarchy. Radosny krzyk podniesiony wok� Wybawicielki Orleanu dotar� do Pary�a i w nied�ugim czasie pod��y�a tam ona sama. Dla stolicy kr�lestwa jej przybycie sta�o si� wielkim �wi�tem, skandowano jej imi�, obrzucano kwiatami, manifestowano na jej cz�� gor�cej ni� na cze�� w�adcy. Pokazywa�a si� t�umom, wraz z dwoma swoimi synami, na specjalnej estradzie i by�a wielk�, uszcz�liwion� komediantk�. Ale ta idylla nie trwa�� d�ugo. Chocia� ma��onka pana des Armoises �wietnie zna�a �yciorys Joanny d`Arc, to kiedy wzi�li j� na spytki dygnitarze parlamentu uniwersytetu Paryskiego � za�ama�a si� w krzy�owym ogniu pyta� i czyn pr�dzej czmychn�a z miasta. Od tej chwili jej s�awa zacz�a gasn��. Widywano j� jeszcze gdzieniegdzie, W Tiffauges i w Wandei, ale ju� bez m�a. W ko�cu zosta�a kochank� jednego z najbardziej tajemniczych i demonicznych ludzi w �wczesnej Europie. By� nim przes�awny Gilles de Rais, wspania�y rycerz, najwierniejszy towarzysz prawdziwej Joanny d`Arc w walce z Anglikami, a potem czarnoksi�nik, alchemik, zwany Diab�em i Sinobrodym, a pos�dzony o mordowanie z wyszukanym okrucie�stwem swoich �on i mi�o�nic i zamykanie cia� w �elaznych zbrojach. Kiedy kat powiesi� Gillesa de Rais, nasza bohaterka znikn�a i nigdy wi�cej o niej nie s�yszano. Sko�czy� czyta� Zaron i papier od�o�y�. Po czym z samego siebie dalej m�wi�. W te oto s�owa ubieraj�c mow� swoj�: - Gilles de Rais naszym by� diab�em, Panie, Riasem, w sk�r� rycerza obleczonym i na zamku Machecoul msze czarne odprawiaj�cym, jako zapewne wiesz we wszechwiedzy swojej. Kiedy do piek�a powr�ci� kobiet� on� ze sob� wzi��, bo mu do smaku przypad�a jako �adna inna. Mieszkaj� i dzisiaj razem we wschodnim kra�cu piek�a naszego, staro�ci do�ywaj�c w swarze i k��tni, jako to z ma��e�stwem bywa, w czym jej wina najprzedniejsza jest, ona bowiem bowiem piek�o mu w piekle czyni. Im za� starsza jest i bardziej zgrzybia�a, tym gorsza. Nigdy twierdzi� nie przesta�a �e jest Joanna d`Arc jest, my za� dla piekielnego spokoju nie przeczymy jej, by brata naszego, Raisa, nie sm�ci� w staro�ci j ego, cho� to wierutne k�amstwo. Ostatnim razy za��da�a, by jej ten obraz, co Rouen przypomina, w kt�rym Joann� p�omieniami na pastw� oddano, przynie�� do jamy na ozdob�, czego stary Rais uczyni� nie m�g�. Ulitowa� si� nad nim Belbaal, ale si� jej nie podoba�o. Wrzeszcza�a, i� nazbyt zielonym jest. Tedy na miejsce je odni�s� i drugie, takie samo, jeno w jaskrawszych barwach, z Waszyngtonu jej przyni�s�. Oto i ono. Oto i prawda ca��. I zamy�li� si� Lucyfer, gdy ju� umilk�y Zaronowe s�owa, krzyk�w Tehamota oskar�ycielskich nie s�uchaj�c, a do siebie samego szepn�� w m�dro�ci swojej: - Z�e s� kobiety ziemskie, prawda to. Us�ysza� to uchem swoim, bystrym nad podziw, Zaron i doda� - M�dre s� s�owa twoje tak, o Nie�miertelny, �e ju� m�drzejszego nic nie mo�e by� na ziemi, w piekle i w niebie. Nie do��, �e nam wielu Ziemian odbieraj�, ka�dy bowiem �onaty prosto do nieba trafia za doczesne udr�ki swoje, to i w piekle �le nam czyni�, nieszcz�cia sprowadzaj�c wszelkie. Niech przekl�tymi b�d�! - Powiedz mi, Zaronie � rzek� Lucyfer, w zamy�leniu swoim trwaj�c � czy �w malarz, jak mu tam?... - Claude Monet, panie. - ...Monet, czy w piekle waszym jest? - Nie ma go tu, o Najwi�kszy. - Gdzie� zatem jest, w czy��cu czy w niebie? - Tego nie wiem, Panie. - Dowiemy si� rych�o. Podajcie mi telefon mi�dzygalaktyczny. I w te p�dy przyniesiono telefon z masy per�owej utoczony, Lucyfer za� numer wykr�ci� i odczekawszy stosown� chwil� rzek�: - Ze �wi�tym Piotrem prosz�, pilne! - A kto za� m�wi? � spyta�a anielica po drugiej stronie, przy centrali telefonicznej, niebios siedz�ca. - Lucyfer! - Obacz� rych�o zali szef u siebie jest. - Rzeknij mu, aby by�, laleczko, sprawa bowiem nie cierpi�ca jest zw�oki. Chwila kr�tka na milczeniu up�yn�a nijakim, a� si� ze s�uchawki g�os tubalny rozleg� gro�ny: - Czym mi g�ow� zawracasz, szatanie? - Tak mnie witasz, Piotrusiu? A fe! B�d� pozdrowiony.] - B�d� przekl�ty i zgi� przepadnij, �ajdaku, a przedtem wy�� migiem czego za� chcesz, bom silnie zaj�ty i ma�o mam czasu. - Wyimaginuj sobie, Piotrusiu, �em ciekaw nies�ychanie, co u ciebie porabia Monet, malarz obraz�w. - W czy�ciu hultaj siedzi! - Na d�ugo? - Na bardzo d�ugo, a� mi z�o�� na niego przeminie i do Raju ancymona dopu�ci� zechc�. Poczeka sobie, grzesznik obrzydliwy, poczeka! - A c� to, Piotrusiu? Czym twemu panu przewini� nieborak? - Z katedry �wi�tej w Rouen bohomazy takie uczyni� wstr�tne, �e mnie krew zala�a! - Ooooo, to� nieo�wiecony wielce, przyjacielu i w znajomo�ci sztuk nie bieg�y, czym niebu sromot� przynosisz. Zali nie wiesz, �e to impresjonizm? - Dam ja mu impresjonizm! - Sztuki nowej wida�, Piotrusiu, nie pochwalasz, z post�pem czasu nie idziesz, konserwatywny�, �e wstyd! Od impresjonizmu malarze odmienili si�, realizmu ju� nie kochaj�, wiedzie� powiniene�. - Ty mi tu, diable, nie brechaj, bo� sam g�upi i niecny, a �e wszelaka spro�no�� mi�a ci jako grzech i brud, tedy i sztuka tych wariat�w tak ci si� podoba. �ebym ich za wariat�w nie bra� � wszystkich bym ci ciupasem odes�a� do nory! - A wstaw sobie, Piotrusiu, �e jeden z tych obraz�w u siebie mam aktualnie. - To i dobrze, nich co diabelskie u diab��w siedzi! Lepszego na� miejsca by� nie mo�e! - To� mi, widzisz, pom�g� Piotrusiu, rozstrzygn�� rzecz pewn�, za co dzi�ki ogromne. Z wdzi�czno�ci wielkiej b�d� ci� przeklina� od dzisiaj jeno w dni nieparzyste, nie za� codziennie, jak to czyni� wprz�dy. Bywaj zdr�w, a poducz si� ociupin� w sztuk znajomo�ci, bo chocia� ci t�pota przystoi jako s�udze pana twojego, ali�ci nie a� tak wielka. - Id ty do diab�a, parchu piekielny � odrzek� zagniewany Piotr � ig�owy mi nie zawracaj! Lepiej by� zrobi� filtry swoje naprawiaj�c, bo mi spaliny z kot��w twoich bram� do raju osmoli�y. - Serce mi radujesz Piotrusiu... - Nie zrobisz za� tego, to ci ulew� tak� ze�lemy, �e si� potopicie, nasienia szata�ski a wszeteczne. - Nie wyg�upiaj si�, na �artach wida� nie rozumiesz si� jako na sztuce... Dobrze, ju� dobrze, zaraz remonty filtr�w na kominach porobi� ka�e. Tak to oni gwarzyli sobie uprzejmie i po�egnali si� jako to duchy dobrze wychowane czyni�, zasi� Lucyfer odwr�ci� si� ku diab�om swoim i rzek�: - Uwalniam Belbaala od winy! - Nie mo�e to by�, Panie! � rykn�� Tehamot g�osem rozpaczliwie wielce, wstyd mu bowiem przed areopagiem diabelskim by�o, �e przegrywa spraw�. - To za� dlaczego? � zapyta� go Lucyfer Wielki. Tu si� Tehamot skonfundowa� troch�, pola wszelako ust�pi� nie zechcia� i nie bacz�c na gromy z oczu Belzebubowych na� spadaj�ce, wyjawi�: - Je�li nie za to, to za insze przewiny, o stokro� gorsze, skaza� przystoi! - Milcz! � zawy� Belzebub, pazury sobie w cia�o wbijaj�c, a� z tych jucha trysn�a. - Ty milcz, Belzebubie � uciszy� go nasz Pan Lucyfer � zasi� ty m�w, Tehamocie, c� inszego przewini� Belabaal? - Uczyni�, Panie, rzecz w ca�e nasze istnienie godz�c�! I dalej j� czyni�! M�wi� o tym nie pragn��em, bom mniema�, �e sam ten obraz skazany zostanie i psu� nam roboty wi�cej nie zdo�a, kiedy� go jednak �askawo�ci swojej od swej winy za to uwolni�, tedy rzec mi trzeba prawd� ca��! Tehamot, oddechu g��bokiego nabrawszy, wyrzuci� z siebie: - Stara si�, by ludzie nie grzeszyli! - Co� rzek�? � spyta� go Lucyfer, oczy szeroko otwieraj�c. - Prawd� rzek�em, Panie. Dawno ju� pocz�� to czyni�. Bez wiedzy Twojej i Belzebuba w m�zgi si� wdar� Moj�esza, Hammurabiego, Solona, Drakona i Justyniana i przez nich stanowi prawa i zakazy, jako to zakaz k�amania, cudzo�o�enia, kradzenia, zabijania, blu�nienia i inne, kodeksami przez ludzi zwane, wszystkie jedno na celu maj�ce, powstrzymanie rodzaju ludzkiego od z�a! Us�yszawszy to, roze�mia� si� Lucyfer Wielki �miechem tak dono�nym, �e zag�uszy� j�ki i rozpaczliwe b�agania m�czonych, a Belzebub i s�udzy jego i inni wszelacy diabli ze �wity Szatana my�leli, �e si� On z g�upoty Belzebubowego syna na�miewa i tako� wt�rowali Mu �miechem, krom Belzebuba. A kiedy ucich� �miech on, spyta� Lucyfer Tehamota: - Powiedz mi, Tehamocie, czy zanim Belabaal uczyni� to, co uczyni�, ludzie mniej grzeszyli ni�li teraz? I odrzek� Mu Tehamot: - Nie panie. Potem grzeszyli wi�cej, i od tamtej pory coraz wi�cej grzesz�, lecz nie dziwota to, wszak mno�� si� i przybywa ich wci�� na Ziemi. Na to Lucyfer Gromow�adny w te odezwa� si� s�owa: - Tehamocie, i tobie widz� na rozumie nie zbywa. Belbaal uczyni� to samo, com ja uczyni� Ewie jab�ko podaj�c. Ona za� przyj�a je tak wdzi�cznie, albowiem zakazane by�o: Gdyby cudzo��stwo by�o dozwolone, wielu z tych, kt�rzy ninie cudzo�o��, nie tkn�oby innej jak ma��onka kobiety, gdyby wolno by�o kra��, kradliby tylko bardzo biedni i bardzo bogaci ,a nie wszyscy, jak to dzisiaj czyni�. Gdyby blu�ni� by�o mo�na, kt�by blu�ni� Bogu, kt�ry na to zezwala. Przestano by o nim my�le� i nie istnia�by grzech. Zaiste, Belbaal syn Belzebuba albo jest m�drcem, albo arcyg�upcem, jemu w ka�dym razie zawdzi�czacie przodownictwo w�r�d piekie�. Zaczem zwr�ci� si� do Belbaala w te s�owa: - Czy� to z rozmys�em czyni�, Belbaal? - Ty� powiedzia�, Panie � odrzek� Belbaal. - C� za� teraz na Ziemi czynisz? - To samo, Panie, com wprz�dy robi�. Przemawiam przez usta tych, kt�rzy do prawo�ci, uczciwo�ci i mi�osierdzia r�d ludzki namawiaj�, a kt�rych oni tam moralistami zw�, tako� podniecam umys�y tych, kt�rzy prawa i zakazy stanowi� i raduj� si� widz�c, jak plemi� owo tym ch�tniej zakazy owe lamie, im surowsze s� i bardziej od grzechu odwodz�ce, taka jest bowiem natura ich ludzka. Natenczas u�cisn�� Lucyfer Belbaala, syna Belzebuba, i rzek� mu: - Zaprawd�, i mnie raduje wielce praca twoja, Belbaalu, og�upia ona bowiem r�d ludzki, nie masz za� we wszech�wiecie grzechu wi�kszego nad g�upot�, z kt�rej wszelaki inny grzech wyrasta jak ziele nieczyste z dobrze uprawianej gleby. Pragn�, by� mi tak gleb� uprawia� na Seifos, Belbaalu, niech i tam zabijaj� si� i kradn�, i cudzo�o��, i zdradzaj�, i przekupuj�, i licz� g�osy z urn, i niech bog�w obra�aj� swoich i g�upiej� ku chwale kr�lestwa szata�skiego we wszech�wiecie. Oto ci nakaza�em, gdy� ty� jest wybrany. Id� i czyn dzie�o twoje! Tak oto sze��set osiemdziesi�tego �smego wszechszata�skiego obiegu Baharam, roku ziemskiego 1983, rodzi� si� pocz�o piek�o na planecie Seifos, w kt�rym ku chwale Lucyfera wielki Belbaal m�dre rz�dy sprawuje. O obrazie za� zapomniano � sta� si� on cieniem zaledwie wielkich spraw, kt�re rozstrzygn�y si� w chwili onej".