8855

Szczegóły
Tytuł 8855
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8855 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Z powrotem - Czyli fatalne skutki niew�a�ciwych lektur Zbigniew Batko Redaktor Anna Kowalik Redaktor techniczny Anna Kwa�niewska Korektor Agata Bo�dok ISBN 83-207-0612-2 558947 � Copyright by Zbigniew Batko, Warszawa 1985 Ilustrations � copyright by Stasys Eidrigevicius, Warszawa 1985 Printed in Poland Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry", Warszawa 1985 r. Wydanie I. Nak�ad 19 750+250 egz. Ark. wyd. 10,4. Ark. druk. 12+1 ark. wk�adek. Papier offset. kL III, 70 g, 70X100. Druk tekstu i oprawa � ��dzka Drukarnia Dzie�owa. Zam. nr 277/1100/83. T-T8 Druk wk�adek � Warszawska Drukarnia Akcydensowa. ............. viii Ju� od dawna mia�em do�� tej m�tnej wody, kt�ra nios�a mnie bezwolnego ku znanej mecie. Je�li pr�bowa�em co jaki� czas wy- ��czy� moj� ��d� z szalonej gonitwy, to nie dlatego, bym chcia� odwlec kres podr�y � pragn��em po prostu zawr�ci�, raz jeszcze zanurzy� d�o� w ch�odnym, rw�cym nurcie, raz jeszcze nasyci� wzrok soczystymi barwami, jakie nas otacza�y na pocz�tku drogi, odnale�� d�wi�ki, obrazy, zapachy, kt�re cich�y, blak�y i wietrza- �y w mej niedoskona�ej, cho� widocznie trwalszej ni� u innych, pami�ci. Chcia�em na kr�tko przynajmniej znale�� si� tam, gdzie sny mia�y realno�� jawy, a jawa zwiewno�� snu, gdzie wszystko posiada�o urok niespodzianki i moc ol�nienia, gdzie zadziwia�y, bu- dzi�y zachwyt lub niepok�j najprostsze rzeczy pod s�o�cem: ko- lorowy kamyk, przejrzysto�� wody, ogromne oczy sowy. S�owem � chcia�em wr�ci� do �r�d�a. Dla wi�kszo�ci moich towarzyszy podr�y by�o to niezrozumia- �e. Parli naprz�d w zapami�taniu, nie ogl�daj�c si� za siebie, jed- nakowo oboj�tni wobec wszystkiego, co nie by�o �tu i teraz". Kto nie mia� �agla, zast�powa� go prze�cierad�em, chust�, strz�pem szmaty. Wios�owano deskami, �opatami lub po prostu go�ymi r�ka- mi. Burty t�uk�y o siebie, zderza�y si� z trzaskiem, �odzie p�ka�y i rozsypywa�y si� w kawa�ki. Nie zatrzymuj�c si�, klecono napr�d- ce ze szcz�tk�w prowizoryczne tratwy. Wy�cig trwa�. r Moja opiesza�o�� budzi�a w tej sytuacji powszechne zdziwienie. Pociemnia�a ze staro�ci krypa, zab��kana w�r�d kolorowych jeszcze ��dek tych, kt�rzy p�yn�li za nami, stanowi�a nieodmiennie przed- miot drwin i ironicznych komentarzy ze strony moich r�wie�ni- k�w. Mimo �e zaj�ci w�asnymi sprawami, zawsze znajdowali czas, by przywo�a� mnie do porz�dku. Rad nierad wraca�em na swoje miejsce, zach�cany okrzykami do zdwojenia wysi�k�w. Pewnego dnia, gdy nienawistny zgie�k, tak r�ny od dawnego beztroskiego gwaru, osi�gn�� nat�enie trudne do zniesienia, uda�o mi si� niepostrze�enie zbli�y� do brzegu. Przeci�gn��em d�oni� po mi�kkiej trawie. W wyzwolonym moim dotkni�ciem zapachu zi� odezwa�o si� nieoczekiwanie wyra�ne echo minionego czasu. Pod- j��em decyzj�. Najpierw wyrzuci�em na brzeg walizk�. W chwil� p�niej, mi- jaj�c pochylon� nad wod� wierzb�, uchwyci�em si� mocno wiotkich ga��zek. ��d� umkn�a mi spod n�g, porwana impetem, z jakim tamci gnali przed siebie. Nikt niczego nie zauwa�y�. Wyskoczy�em na brzeg i przypad�em twarz� do ziemi. Ch�odna rosa zi�bi�a roz- palone policzki. Do ucha wlaz� mi trzmiel i bucza� sw� prost� piosenk�. Odczeka�em chwil�, kichn��em, wsta�em, odszuka�em walizk� i z przylepion� do czo�a czterolistn� koniczyn� ruszy�em w drog�. i Okolica by�a pi�kna jak rzadko co. Las, g�stszy tutaj ni� gdzie indziej, szumi znacznie weselej, s�o�ce �wieci ja�niej, dwukrotnie szersze ruczaje szemrz� nastrojo- wo, a �nie�nobia�e chmury dodaj� jeszcze � nie wiadomo po co � uroku tej i tak dostatecznie malowniczej krainie. Na urozmaicon� rze�b� terenu sk�adaj� si� na przemian pag�r- ki i doliny b�d� g�rki i do�ki. Tam za�, gdzie g�rka wypada w tym samym miejscu co do�ek � rozpo�ciera si� r�wnina. Wszystko to czyni�oby �w zak�tek rajem dla ludzi mi�uj�cych spok�j, harmoni� i �ad, gdyby nie fakt, �e ludzi tu w og�le nie ma. Gdyby za� byli, nie istnia�yby zapewne spok�j, harmonia i �ad. Przebogata fauna tutejszej okolicy stanowi� mo�e osobny rozdzia�. W�r�d bujnej ro�linno�ci pe�zaj� �limaki i pomykaj� jelenie. I jed- ne, i drugie maj� rogi � po parze na g�ow�, ale na tym ko�cz� si� podobie�stwa. R�nic, i to znacznych, jest wi�cej: mi�dzy inny- mi r�nica w liczbie n�g wynosi trzy � mo�e dlatego �limaki s� mniej r�cze. Tutejsze je�e bywaj� iglaste i li�ciaste, rzadziej mieszane. Wszyscy mieszka�cy tych stron, z wyj�tkiem lisa, to wege- tarianie; zjawiskiem powszechnym jest tu widok lwa spijaj�cego nektar z kwiat�w, czy tygrysa spokojnie pas�cego si� na ��ce. Porzu�my jednak suchy ton akademickiego wywodu. Jeste�my przecie� w lesie! Wyt�my wzrok, nadstawmy ucha, ch�o�my wszystkimi zmys�ami jego uroki, odg�osy i zapachy. Oto z dala pohukuje s�wka choin�wka. Bli�ej postukuje dzi�cio�. Przez g�szcz le�ny chy�kiem przemyka lis, nios�c co� z dro- biu. Do wodopoju zd��a ochoczo liczne stado gajowych w wyj�cio- wych mundurach. Cho� ju� wiosna, wiewi�rka cierpi�ca na amnezj� wci�� jesz- cze szuka miejsca, w kt�rym schowa�a orzechy na zim�. Stado wilk�w jaroszy z apetytem pa�aszuje bukiet z jarzyn. Trzy motyle � wspania�y admira�, nieco mniej barwny ko- 12 mandor i szary, ale za to du�o masywniej szy bosman-mat � kre�l� w nagrzanym powietrzu zawi�e meandry, wypisuj� na b��kicie swoje bezsensowne poematy *. Wiosn� si� widzi, czuje i s�yszy. Nagle wszystko cichnie, las nieruchomieje. Jeszcze dzi�cio� z rozp�du hukn�� raz w pie� sosny, lecz zrobi� to zbyt mocno � dzi�b uwi�z� mu w drzewie. Nic ju� nie m�ci ciszy. Wilki zasty- gaj� z rozdziawionymi paszczami pe�nymi w�oszczyzny, �limaki staj� jak wryte, nawet gajowy u wodopoju stara si� ciszej �yka� kryszta�ow� wod�. * Wie�� gminna g�osi, �e motyl to dusza zmar�ego kwiatu. Zapewne chodzi o kwiaty nie hodowane � mo�e dlatego trudno oswoi� motyla. S� to przypuszczenia pozbawione naukowych podstaw: w krainie tak zasob- nej w kwiaty i motyle daje si� zauwa�y� ca�kowity brak naukowc�w. Samym �rodkiem ciszy kroczy�a �wawo jej przyczyna � obcy w�drowiec z du�� walizk�. Pi�knie sklepiona czaszka podr�nego znamionowa�a niepospolit� inteligencj�, postawa i wejrzenie zdra- dza�y cudzoziemca, liczne nalepki na walizce � �wiatowca, a wszy- stko razem � kr�lika. Obcego nie widziano tu od lat, walizki wr�cz nigdy � nie dziw, �e le�ny ludek dos�ownie os�upia�. Nienaturalny o tej porze dnia i roku bezruch w przyrodzie musia� w ko�cu zwr�ci� uwag� w�drowca. Martwa cisza, za kt�r� instynktownie wyczuwa� napi�cie, zacz�a go niepokoi�, tym bar- dziej �e zerkn�wszy kilkakrotnie przez rami� spostrzeg�, i� w�r�d zieleni co� si� czerwieni � to tu, to tam, a zawsze par� krok�w za nim. Kto� najwyra�niej depta� mu po pi�tach. Kr�lik w krasnoludki nie wierzy�. Wykluczy� te� muchomory, kt�re nie chodz� i pomy�la�, �e musi to by� s�o�, z tych, co to lubi� chowa� si� w jarz�binie. Myli� si� jednak � w lesie nie by�o jarz�biny. Trzeba tu wyja�ni�, �e s�onie i wszystko, co ich doty- czy, stanowi�o, nie wiedzie� dlaczego, ulubiony temat rozmy�la� kr�lika. Zapomnia� te� natychmiast o ca�ym bo�ym �wiecie. Za� bo�y �wiat le�ny zapomnia� j�zyka w g�bie i gapi� si� na niego tysi�cem zdumionych oczu. 14 Nie wiadomo jak d�ugo trwa�aby ta niczym nie zm�cona ci- sza � nikt bowiem, ni zwierz, ni ro�lina, ani nawet kamie� nie odwa�y�by si� jej przerwa� � gdyby nie kropla deszczu, kt�ra nagle nietaktownie uderzy�a w listek, a� posz�o echo. A za ni� druga, trzecia i nast�pne � i ju� po chwili ca�y las szumia�, plu- ska�, chlipa� i szele�ci�. Deszcz zreszt�, podobnie jak wszyscy, te� by� zdumiony, ale tak mu si� chcia�o pada�, �e nie m�g� wytrzy- ma� � a gdy zacz��, za skarby nie umia� przesta�. O�mielone bractwo-ptactwo buchn�o wrzaw� i Kr�lik, a w�a- �ciwie Mokry Nieborak, w kt�rym nie spos�b by�o teraz rozpozna� kr�lika, szed� dalej przy akompaniamencie przera�liwego jazgotu, co toczy� si� w �lad za nim i r�s� jak lawina, a� wreszcie spowodo- wa� oberwanie chmury. Nieborak, cho� zamy�lony, rych�o spostrzeg�, �e idzie po pas w wodzie. Tymczasem ulewa przybiera�a na sile. Po chwili woda si�ga�a mu ju� do ramion. Umie�ciwszy walizk� na g�owie, brn�� z wysi�kiem dalej, gdy nagle zagrodzi� mu drog� strumie�. Jak okiem si�gn�� nie by�o �adnego mostu ni k�adki, a przemokni�ty do cna Nieborak nie mia� wcale ochoty zmokn�� po raz drugi Zdj�� wi�c walizk� z g�owy, zepchn�� j� na wod�, usadowi� si� na wieku i odbi� od brzegu. Za pomoc� po�linionego palca, sekstansu, kompasu, obserwacji s�o�ca i pni drzew Nieborak ustali� w mig, �e jest to jeden z tych strumieni, kt�re p�yn� z powrotem. Czyli od morza do �r�d�a. W dodatku wystarczy�o zamoczy� w nim nog�, by zosta� nie- uchronnie porwanym przez fal� wspomnie�. Tylko tu, w pobli�u �r�d�a, przybiera�y one tak wyraziste kszta�ty i tak �ywe barwy. Zaledwie Nieborak usadowi� si� na walizce, da� si� s�ysze� od- g�os niby rozdzieranego prze�cierad�a i ci�ka pow�oka chmur rozpru�a si� nad jego g�ow�. Na skrawku czystego, granatowego nieba pojawi�y si� m�tne, pulsuj�ce kszta�ty, kt�re stopniowo na- biera�y ostro�ci, a� uformowa�y si� w czytelny, tr�jwymiarowy obraz. Z ogromnego l�ni�cego cylindra wynurzy� si� r�owy s�o�. Ko�ysa� si� leniwie w lekkich podmuchach wiatru, �egluj�c maje- statycznie w�r�d wielobarwnych ob�ok�w, a� w ko�cu roztopi� si� bez �ladu w kolorowej mgle. Wtedy z g�ry, spod niebieskiego sklepienia, opu�ci� si� wolno trapez. Siedzia�a na nim dziewczynka w cielistym trykocie, z cytrynow� kokard� w turkusowych w�o- sach. Jedn� r�k� trzyma�a si� linki, drug� za� macha�a przyja�nie do Nieboraka. W jej d�oni pojawi�a si� nagle mu�linowa chustecz- ka: wyp�ywaj�c falami jak szkar�atna rzeka zatopi�a w ko�cu wszystko w morzu purpury i wtedy ukaza� si� nast�pny obraz. 16 -? U�miechni�ty karze� z niepoj�t� zr�czno�ci� �onglowa� szklanymi kulami, kt�re mieni�y si� wszystkimi kolorami t�czy. Podrzuca� je wysoko, coraz wy�ej i nagle kule zacz�y p�ka� z suchym trza- skiem, a na granatowym tle wykwit�y pi�ropusze r�nobarwnych iskier. Kiedy rz�sista ulewa ognia opad�a i zaleg�y ciemno�ci, za- p�on�y na niebie ogromne obr�cze i trio chi�skich tygrys�w roz- pocz�o dzikie harce. Powidok gorej�cych kr�g�w utrzymywa� si� na firmamencie jeszcze d�ugo po ich zga�ni�ciu. Potem ukaza- �y si� jakie� groteskowe, grubo uszminkowane, pobielone twarze, kartoflane nosy, b�aze�skie czapeczki. Jedna z twarzy mrugn�a figlarnie do Nieboraka, rozleg� si� niesamowity, zwielokrotniony echem chichot, po czym wszystko znik�o, a na niebie pojawi� si� napis �K o n i e c". O�owiane sklepienie chmur zwar�o si� ponownie nad g�ow� Nieboraka niczym kopu�a gigantycznego planetarium. Chocia� ko- lorowe wizje przebi�y je przed chwil�, nie zdo�a�y przenikn�� przez inn� szar� zas�on� � zaci�gni�t� w jego pami�ci. Czu�, �e maj� jaki� zwi�zek z nim i przesz�o�ci�, kt�r� tak rozpaczliwie pragn�� pozna�. Strumienie deszczu zla�y si� w jedno ze strumieniem obra- z�w i ju� tylko zabarwiona woda p�yn�a przez sko�atan� g�ow� Nieboraka. Balansuj�c niebezpiecznie, otworzy� waliz� i schroni� si� do �rodka, powierzywszy swe losy wyrokom opatrzno�ci. Deszcz wygrywa� staccato na tekturowym wieku; o�mielone ciemno�ci� natr�tne pytania przypu�ci�y atak ze zdwojon� si��. Nie da�y mu spokoju nawet w�wczas, gdy zapad� w kr�tki, wype�- niony majakami sen. Pot�ne kichni�cie sp�oszy�o senne widziad�a. Wieko walizy odskoczy�o z trzaskiem. Nieborak wychyli� g�ow� i rozejrza� si� doko�a. Strumie� by� coraz w�szy, pr�d coraz bardziej wartki � �r�d�o musia�o znajdowa� si� blisko^ BIJ W o i Krajobraz by� monotonny. Pojedyncze drzewa, niezliczone grzbie- ty wzg�rz, jak zastyg�e w bezruchu sine morskie fale. Wzrok Nie- boraka �lizga� si� po nich oboj�tnie w g�r� i w d�, w g�r� i w d�, gdy wtem stercz�cy w niebo komin przyku� jego uwag�. Je�li jest komin, musi by� i dom. A dom � to ciep�o i mo�e co� z obiadu. Przybi� do brzegu, wyskoczy�, wytaszczy� waliz� i ruszy� w stron� komina, z kt�rego ulatywa�a w rozp�akane niebo w�t�a smu�ka dymu. W gnie�dzie na dachu sta� ociekaj�cy wod� bocian, dziwny jaki�, kr�tkonogi, kr�tkodzioby, za to ogon � jakby dla r�wnowagi � d�ugi mia� nies�ychanie. Dom mia� par� n�g; nie by�a to �adna rachityczna kurza stopka, ale dwie normalne, przywyk�e do w�dr�wek nogi piechura, w ��tych solidnych p�butach na grubej podeszwie. Ca�o�ci do- pe�nia�y fioletowe skarpetki. Wszystko to razem budzi�o zaufanie. Nie by�o zreszt� czasu, by si� nad czymkolwiek zastanawia� � ulewa ci�gle przybiera�a na sile i Nieborak czu�, �e nasi�ka wod� a� do trzewi. Pragn�� jak najszybciej znale�� si� w �rodku, ale dom sta� na baczno��, wi�c nie m�g� dosi�gn�� klamki. Stercza� chwil� bezradnie z zadart� g�ow� i ju� postanowi� wle�� pod cha�up�, gdy ta nagle siad�a z pluskiem w ka�u�y, omal go nie rozgniataj�c. Drzwi otworzy�y si� na o�cie� � dom zaprasza� w�drowca do mrocznego wn�trza. 18 Nieborak bez wahania przekroczy� pr�g. � Dzie� dobry � powiedzia� g�o�no, rozgl�daj�c si� za go- �cinnym gospodarzem, ale nie dostrzeg� w p�mroku nikogo. Pod- szed� do stoj�cej na stole lampy i podkr�ci� p�omie�; dopiero teraz m�g� si� dok�adniej przyjrze� pomieszczeniu. Zwyk�a izba, zwyk�e sprz�ty: piec z okapem i fortepian, st�, patefon i ko�yska, tr�bka, pompka i lewarek. Wszystko wskazywa�o na to, �e dom jest zamieszka�y. Ogie� nie wygas� jeszcze, ��ko by�o nie po�cielone, na stole, opr�cz lam- py, sta�y dwie miseczki, jedna pe�na maku, zmieszanego niestety z popio�em, druga pusta. Na gwo�dziu wisia� czerwony kap- turek. Przybysza zastanowi� brak jednego okna � w miejscu, w kt�rym zgodnie z zasad� symetrii powinno by�o si� znajdowa�, wi- sia� du�y obraz � portret soczy�cie zielonego konia � namalowa- ny z niezwyk�ym, fotograficznym wr�cz, pomin�wszy kolor, reali- zmem. Nieborak dozna� przykrego wra�enia, �e szkapa wodzi za nim oczyma, usiad� wi�c przy stole ty�em do obrazu i postanowi� cierpliwie czeka� na powr�t gospodarzy. Nagle wzrok jego pad� na z�o�on� we czworo i ostemplowan� kartk� papieru le��c� poza kr�giem rzucanego przez lamp� �wiat�a. Przez kr�tk� chwil� wal- czy� na pr�no z pokus� zagl�dania do cudzej korespondencji. Kie- rowa�a nim nie tyle niezdrowa ciekawo��, co wielka nami�tno�� do s�owa pisanego. Pismo zaadresowane by�o do ob. ob. Ksi�niczki na Ziarnku Grochu, Kopciuszka i Czerwonego Kapturka w/m. G��wny Urz�d d/s Rozmaitych komunikowa�, �e �lokatorzy domu k/Zr�d�a w oso- bach ob. ob. Ksi�niczki, Kopciuszka i Kapturka winni opu�ci� zajmowany lokal w nieprzekraczalnym terminie do zachodu s�o�ca. Decyzja o eksmisji w/w podj�ta zosta�a w wyniku ustale�, i� w/w s� postaciami ca�kowicie fikcyjnymi, anachronicznymi, a co za tym idzie zb�dnymi, a nawet szkodliwymi". Tu przytaczano szereg przyk�ad�w na poparcie ostatniego za- rzutu: �pi�ce Kr�lewny chrapi�, 19 Dziewczynki z Zapa�kami stwarzaj� niebezpiecze�stwo po- �aru, Wyrwid�by niszcz� drzewostan, Itd., itd. W miar� czytania Nieborak nabiera� pewno�ci, �e poprzedni lokatorzy wyprowadzili si� na dobre, w miar� za� jak nabiera� tej pewno�ci, czu� si� coraz bardziej gospodarzem, a coraz mniej go�ciem. Poza tym z wolna stawa� si� zn�w kr�likiem. Pogwizdu- j�c nastawi� czajnik, dorzuci� do pieca par� drewek i zajrza� do spi�arni. P�ki zastawione by�y s�ojami i garnkami, niestety pu- stymi. Po d�ugich poszukiwaniach znalaz� gar�� m�ki w woreczku, odrobin� miodu, resztki smalcu w glinianym garnku, �y�k� powi- de� �liwkowych, szczypt� soli i z�bek czosnku. Po namy�le wy- miesza� wszystko dok�adnie, pow�cha�, poliza�, po czym wyrzuci� wraz z garnkiem przez okno. Wypi� wod�, kt�ra tymczasem si� zagotowa�a i pocz�� szykowa� si� do snu. Pr�bowa� jeszcze wsun�� waliz� pod ��ko, by�a jednak zbyt du�a. Szybko wszak�e znalaz� wyj�cie. Otworzy� waliz�, wyj�� z niej kolejno: � mleczny z�b s�onia (by� do� bardzo przywi�zany), � flaszeczk� ksi�ycowej rosy *, � pukiel turkusowych w�os�w, � walizk�, kt�r� otworzy�, po czym wyj�� z niej � walizeczk�, po czym schowa� do niej walizk�, waliz� i ca�� reszt�, wsun�� ju� bez trudu pod ��ko i poszed� spa�. Mimo zm�czenia nie zasn�� od razu � co� najwyra�niej uwie- ra�o go w plecy. Wsta� niech�tnie, przeszuka� ��ko i wyci�gn�� spod siennika ziarnko grochu. ��ko Ksi�niczki � pomy�la� jeszcze naci�gaj�c ko�dr� na g�ow� i natychmiast zmorzy� go sen. ? (przyp. autora) 20 Obudzi�o go g�o�ne burczenie. Zapali� �wiat�o i obszed� wszy- stkie k�ty, ale nie m�g� ustali� jego �r�d�a. Otworzy� okno � burczenie z przerwami rozlega�o si� nadal, zamkn�� � to samo. Wreszcie stwierdzi�, �e burczy mu w brzuchu. Przypomnia� sobie wzgardzon� straw� i postanowi� odszuka� garnek. Ulewa nie ustawa�a, a nawet jakby si� nasili�a. Brodz�c po kostki w wodzie, kr�lik obszed� dom i nagle zatrzyma� si� zasko- czony. W strugach rz�sistego deszczu sta�o pod oknem co�. Co� mog�oby by� szczypiorkiem � gdyby nie kszta�t, lub koniem � gdyby nie kolor. Woda kapa�a z zielonych uszu, z zielonego ogona i z krawata, kt�ry, o dziwo, nie by� zielony. Kopyta nieznajomego grz�z�y w b�ocie. Musia� zauwa�y� kr�lika, ale udawa�, �e go nie dostrzega; z t�pym uporem wpatrywa� si� w okienko. A wi�c to jest ten dziwny obraz � pomy�la� kr�lik i g�o�no zawo�a�: � Hej! Ko� drgn��, ale nie odwr�ci� si�. Ziele� na jego smutnej twa- rzy ust�pi�a na kr�tko czerwieni. To chyba on laz� za mn� i czer- wieni� si� w lesie � wnioskowa� prawid�owo kr�lik. Tymczasem Ko� zn�w zazieleni� si� jak ozimina i zak�opotany zacz�� przest�powa� z nogi na nog�. Jako �e mia� ich cztery, trwa- �o to dostatecznie d�ugo, by kr�lik zacz�� przeobra�a� si� na nowo w Mokrego Nieboraka. � Prosz� pana! � spr�bowa� jeszcze raz. Ko� nie reagowa�. B�dzie tak stercza� do s�dnego dnia � pomy�la� kr�lik. Nagle dom nieoczekiwanie odwr�ci� si� na pi�cie i uchylone 22 drzwi znalaz�y si� tu� przed nosem konia. Nie by�o chwili do stra- cenia: jedno mocne pchni�cie i go�� wyl�dowa� z �oskotem na �rodku izby. Kr�lik zatrzasn�� drzwi i odetchn�� z ulg�. Za wcze�nie � ko� sta� nadal jak skamienia�y, ze wzrokiem utkwionym w okien- ku. Co on tam widzi, u licha? � pomy�la� kr�lik i sam odruchowo wyjrza� przez okno. � Przed chwil� zagl�da� do �rodka, teraz wygl�da na zewn�trz. Milczenie przed�u�a�o si�. Kr�lik nie mia� zbyt wielkiej wpra- wy w przyjmowaniu go�ci, zw�aszcza w cudzym domu. Szkoda, �e jest bez p�aszcza � pomy�la�. � Mo�na by na pocz�tek odebra� p�aszcz. A potem kapelusz i lask� � fantazjowa�. � Mo�e zdj�� mu ten krawat? Trzeba by�o koniecznie co� powiedzie�. � Pi�kn� mamy pogod�, nieprawda�? To znaczy, chcia�em powiedzie�, pogod� mamy fataln�. Cisza. Kr�lik d�ugo i starannie obmy�la� nast�pne pytanie. � Jak szanowna mamusia? W domu wszyscy zdrowi? � �wi�ta, �wi�ta i po �wi�tach � zacz�� nieco bardziej re- fleksyjnie. �adnej reakcji. Mo�e by go wypchn�� z powrotem? � anielska cierpliwo�� kr�lika wyczerpa�a si� do dna. I nagle, niespodziewanie dla same- go siebie, wyci�gn�� do konia r�k�. � Kr�lik � przedstawi� si�. � Mysi Kr�lik. � Ko� � b�kn�� przybysz i stan�� w p�sach. Pierwsze s�owo zosta�o wypowiedziane. Trzeba by�o ku� �e- lazo, p�ki gor�ce. Kr�lika frapowa�a g��wnie niezwyk�a barwa Konia. Jego w�asny, mysi kolor sprawia�, �e brano go cz�sto za mysikr�lika, zw�aszcza kiedy wymienia� nazwisko. A przecie�, cho� nie by� ca�kiem pewien, czy jest kr�likiem, to za to, �e nie jest mysikr�likiem, got�w by� da� g�ow�! 23 � Przepraszam � zacz�� ostro�nie � jestem by� mo�e nie- dyskretny, ale ten kolor... rzadko spotyka si� konia tak oryginalnej ma�ci... Ko� zn�w sp�on�� rumie�cem. � To choroba � wykrztusi�. � Jestem nie�mia�y. Zmieniam kolor z porami roku, �eby na tle t�a... Zim� bielej�, jesieni� br�zo- wiej� � wtedy wszystko gra, jestem podobny do ludzi, ale wiosna, lato... ta przekl�ta ziele�... och, zapa�� si� pod ziemi�! Umilk� wyczerpany. By�o to jedno z jego najd�u�szych wyst�- pie� wiosennych. � Ale sk�d, za pozwoleniem, te kompleksy? Nie pr�bowa� pan dociec przyczyny? Medycyna... � Przecie� w�a�nie m�wi�, nie? � zniecierpliwi� si� Ko�. � To przez te cholerne kolory. � Co� si� tu nie zgadza � przerwa� mu Kr�lik. � Czy zie- leni si� pan na wiosn�, dlatego �e jest pan nie�mia�y, czy te� jest pan nie�mia�y dlatego, �e zieleni si� pan na wiosn�? Co tu jest skutkiem, a co przyczyn�? � Czy� to nie wszystko jedno?! � wykrzykn�� Ko� drama- tycznie. � Chyba tak � zgodzi� si� niepewnie Kr�lik. � Zale�y komu � rzek� Ko� z gorycz� � panu wszystko jedno. Pan nigdy nie by� zielony. �atwo m�wi�! � Pan mnie �le zrozumia�... � Zielony to t�py, tak? Nie rozumie? Mylisz si�, kolego. Jestem sto razy m�drzejszy od ciebie. M�j dziadek by� artyst�! Malowa� kossaki! Tu Kr�lik musia� si� zdziwi�. � Nie wierzysz? A kim by� tw�j dziadek, je�li �aska? W��- cz�g�, hyclem, sprzedawc� �ledzi? I ja mam mieszka� z takim pod jednym dachem! � Nie musi pan... Ko� rozejrza� si� nerwowo i po�piesznie usiad� na jedynym ��ku. 24 � Przyb��da � mrukn�� wyci�gaj�c brudne kopyta na po- �cieli. � Przecie� to pan przyb��... zab��... � wymamrota� domnie- many wnuk hycla i natychmiast tego po�a�owa�; Ko� zerwa� si� z ��ka i natar� gro�nie na niego. � Jako gospodarz wypraszam sobie... To... to nie stajnia! � zaprotestowa� bohatersko Kr�lik. Ugodzony celnie Ko� wpad� w furi�. � Precz! � rykn��, a� zadr�a�y szyby � precz, bo psami poszczuj�! � Tu wyra�nie si� zagalopowa�: w okolicy nie by�o psa z kulaw� nog�. Kr�lik nie mia� jednak czasu, by sobie to uprzy- tomni� � dopad� drzwi jednym susem i przesadziwszy pr�g wy- l�dowa� w ka�u�y. Strugi deszczu sp�ywa�y mu za ko�nierz futra. Odczeka� d�u�- sz� chwil�, po czym wspi�� si� na palcach i przy�o�y� ucho do drzwi. Ko� wzburzony burcza� i parska� jeszcze, chodz�c nerwo- wo po pokoju. Odg�osy krok�w, coraz wolniejsze, umilk�y wreszcie i zapad�a cisza. Kr�lik kr��y� bezradnie wok� domu, os�aniaj�c si� li�ciem �opianu przed pluch�. Wreszcie przystawi� znalezion� drabin� do okna i ostro�nie zajrza� przez zalan� deszczem szyb�. Ko� le�a� na ��ku, wpatrywa� si� t�po w sufit i dygota�. Po chwili rozdy- gota�o si� ��ko, wreszcie ca�y dom � i to tak, �e Kr�lik o ma�o nie spad� z drabiny. Jego mi�kkie serce, kt�re przysparza�o mu zwykle tak wiele k�opot�w, nie zdo�a�o widocznie stwardnie� na ch�odzie � zapo- minaj�c o awanturze, po�pieszy� z pomoc� choremu. D�ugie godziny sp�dzone na deszczu zrobi�y swoje. Ko� go- r�czkowa�; w izdebce by�o ciep�o jak w �a�ni, mimo i� w piecu dawno wygas�o. Kr�lik roznieci� ogie� na nowo i przykry� cho- rego dywanikiem. By�o to wszystko, co m�g� zrobi�. Strapiony medytowa� jeszcze przez chwil�, wreszcie, nie mog�c nic wymy�li�, u�o�y� si� w ko�ysce. Sen nie przychodzi�. Zbyt wiele trosk zaprz�ta�o g�ow� Kr�- 25 lika. Sytuacja pogarsza�a si� z ka�d� godzin�. Jeszcze niedawno brakowa�o �ywno�ci dla jednej osoby, teraz dla dw�ch. Na doda- tek jedna by�a chora. Kiedy tak le�a� i szuka� daremnie natchnienia w suficie, do- strzeg� kwadratowy otw�r ciemniej�cy wprost nad jego g�ow�. Strych! Mo�e tam znajdzie si� ratunek? Na ka�dym strychu susz� si� przecie� jakie� zio�a, grzyby... Zerwa� si� z ko�yski. Po chwili pe�en nadziei pi�� si� po drabinie. Jeszcze jeden szczebel i podczas gdy nogi Kr�lika pozostawa�y ci�gle w pokoju... ...jego g�owa znalaz�a si� w zupe�nie innym �wiecie. Wyprawa na strych jest zazwyczaj wypraw� w przesz�o��. To sen, z kt�rego budzisz si� na kr�tko tylko, gdy hukniesz �bem w belk�, a� kurz si� posypie, a paj�ki czmychn� do swoich kryj�- wek. Kr�lik rozciera guza i z g�ow� wci�ni�t� w ramiona rusza ostro�nie naprz�d. Gruby, mi�kki dywan kurzu t�umi odg�os kro- k�w. Potr�cone mak�wki zatrzeszcza�y urywanym niespokojnym szeptem i umilk�y. W w�skiej smudze bladego �wiat�a k��bi si� py� poderwany przybyciem intruza � zdumiony, wzburzony, z�y. Na belce ��ci si� w p�mroku gruby ogarek wosku z czar- nym przecinkiem knota po�rodku. Kr�lik zapala �wiec� � p�omie� strzela w g�r� i z cichym sykiem po�era rozwieszone wok� paj�- czyny. Cienie, kt�re przed chwil� umkn�y w pop�ochu, teraz uspo- kojone wy�a�� z k�t�w, ko�ysz�c si� �agodnie i bacznie obserwuj�c przybysza. Z mroku wy�aniaj� si� pociemnia�e belki i krokwie ob- wieszone wiankami suszonych zi�, sznurami grzyb�w i festonami paj�czyn. Obok bukietu wyblak�ych bibu�kowych kwiat�w �pi zwieszony g�ow� w d� nietoperz. Ni�ej, na stercie przejrza�ych jab�ek, spoczywa bezw�adnie szmaciana lalka. Z rozprutego boku sypi� si� trociny, porcelanowe martwe spojrzenie utkwi�a w Kr�- liku. W k�cie majaczy pokryte liszajami lustro. Co� si� poruszy�o! A 27 Dopiero po d�u�szej chwili Kr�lik rozpoznaje siebie w p�kni�tym, m�tnym odbiciu. Zielony kufer wype�niaj� zbutwia�e ksi�gi, zastyg�a, dawno nie budzona m�dro��. Si�gn�� po pierwsz� z brzegu ksi��k� i z trudem odcyfrowa� pocz�tek ledwie widocznego tytu�u: �Z powrotem". Chyba to ju� czyta�em � pomy�la� � w ka�dym razie tytu� wydaje mi si� znajomy. Strasznie du�o by�o tych dziwnie znajomych spraw i rze- czy, kt�re nie uk�ada�y si� w �adn� sensown� ca�o��, cho� � by� tego pewien � musia�y ca�o�� tworzy�. G��d wiedzy by� u Kr�lika zawsze silniejszy ni� ten pospolity. Przykucn�� w pobli�u �wiat�a i zag��bi� si� w lekturze. Ksi��ka zapowiada�a si� niezwykle interesuj�co � usadowi� si� wi�c wy- godniej, przeczyta� jeszcze p� strony i zasn�� zdrowym, mocnym snem, nie czuj�c nawet, �e ciep�y wosk kapie mu na g�ow�. �wieca wypali�a si� do ko�ca. Ch�odny p�mrok nap�ywa� przez �wietlik, wype�nia� strych i nieruchomia� w jego zakamar- kach, g�stniej�c w nieprzebite ciemno�ci. Kr�lik ockn�� si�. W g�owie k��bi�y mu si� strz�py przedziw- nego snu � jaki� pingwin, zegary, krasnoludek, s�o�, gromada dzieci i gwiazda � ale wszystko to pierzch�o bez �ladu, zaledwie spojrza� w nieco ja�niejszy prostok�t okienka. Podni�s� ksi��k�, kt�ra zsun�a mu si� z kolan, zamkn�� j� i z lekka si� zataczaj�c pocz�apa� w kierunku �wiat�a. Wyjrza� przez okno i znowu znalaz� si� na ziemi. Deszcz przesta� w�a�nie na chwil� pada�, a niebo rozja�ni�o si� nieznacznie, chocia� nadal powleka�a je blaszana szaro��. W przed�witowej ciszy s�ycha� by�o delikatny, zwielokrotniony szelest sp�ywaj�cych kropel � toczy�y si� po dachu, �cieka�y po pniach drzew, skapywa�y z li�ci, wsi�ka�y w sp�cznia�a od wilgoci ziemi�. Grzbiety wzg�rz ja�nia�y zimnym srebrzystym blaskiem, kt�ry bra� si� nie wiadomo sk�d � ksi�yc drzema� za grub� war- 28 stw� chmur, s�o�ce jeszcze nie wzesz�o. By�o co� niezwyk�ego w tym widoku. Zdawa�o si�, �e �wiat stan�� na g�owie. Gdzie� tam wysoko �wieci moja gwiazda � pomy�la� Kr�lik, usi�uj�c przebi� wzrokiem o�owian� pow�ok� chmur. Nikomu 0 niej dot�d nie m�wi�. Nie wiedzia�, jak si� ta osobliwa przyja�� zrodzi�a. By�a to jedna z jego tajemnic, kt�ra pozostawa�a tajemni- c� tak�e dla niego samego. Szum wzm�g� si� nagle i chlusn�a nowa fala ulewy. W tej samej chwili za g�st� zas�on� chmur wyp�ywa�o na niebo s�o�ce, ale Kr�lik nie wiedzia� o tym. Nie wiedzia� nawet, jak d�ugo spa� 1 czy od jego przybycia do domu up�yn�y godziny czy doby. Cofn�� si� od okna z westchnieniem. Na dole czeka� chory Ko�. Zabra� si� do zdejmowania porozwieszanych dooko�a zi�. Ostry, odurzaj�cy zapach wype�ni� strych i zakr�ci� mu w nosie. Kr�lik kichn�� pot�nie, a� paj�ki przykucn�y ze strachu na swych cienkich n�kach. Nietoperz otworzy� oko: � Pomy�lno- �ci! � mrukn�� i natychmiast zasn�� z powrotem. � Na zdrowie! � W otworze w�azu ukaza�a si� g�owa Konia. Kr�lik wzdrygn�� si�. Ale Ko� nie przejawia� wrogich zamiar�w, wprost przeciwnie, wali� Kr�lika w plecy, pl�t� trzy po trzy i od razu zjad� po�ow� jab�ek, co znaczy�o, �e choroba min�a bez �la- du. Zrezygnowali wobec tego z zi�, zabrali tylko grzyby, reszt� jab�ek i du�� papierow� torb� z nasionami. i Zazwyczaj pisze si�: �Mija�y tygodnie" lub �Mija� dzie� za dniem". W najlepszym razie � �Godziny mija�y". Najwi�ksze lenie pisz� nawet: �Mija�y lata". Rzadko kto pami�ta o sekun- dach, a przecie� one te� mijaj�. W domu k/�r�d�a mija�y wi�c sekundy. Nie dzia�o si� nic szczeg�lnie ciekawego, i nie bez powodu � ksi��ka sko�czy�aby si� za szybko, gdyby wszystko zdarzy�o si� od razu. Ci, kt�rzy si� niecierpliwi�, musz� wzi�� pod uwag�, �e �ycie to nie weso�e mia- steczko. Nale�y okaza� pokor� wobec rzeczywisto�ci i da� �wiade- ctwo prawdzie. A prawda wygl�da�a tak, �e bez przerwy la�o, a� do momentu, gdy nagle przesta�o. Tego dnia Kr�lik obudzi� si� przepe�niony rado�ci�. Nie by�a to rado�� wielka, bo taka nie zmie�ci�aby si� w ma�ym sercu Kr�lika; w ka�dym razie, zanim jeszcze otworzy� oczy, us�ysza� jej �piew i natychmiast zawt�rowa� jej drugim g�osem. Wyskoczy� z ko�yski, podbieg� do okna i pchn�� okiennice. Snop �wiat�a omal go nie przewr�ci�. Na niebie nie by�o najmniej- szej chmurki, na ziemi najmniejszej ka�u�y. Siedmiobarwna t�cza, na kt�rej suszy�o pi�ra siedem wr�bli, zanurza�a si� jednym ko�- cem w potoku i u�ycza�a falom swych siedmiu kolor�w. Nad t�- czowym potokiem siedzia� t�czowy Ko�. Ko� wi� wianki, po czym rzuca� je do faluj�cej wody. Nad jego g�ow� gania�y si� dwa motyle. 30 Rzekomy bocian z dachu okaza� si� po wyschni�ciu pawiem. Jego ogon wygl�da� teraz imponuj�co: kolorowe refleksy pawich oczek ta�czy�y weso�o po zielonej ��ce. U ich st�p le�a�a us�ana mi�kkim kobiercem trawy dolina. Wzg�rza otacza�y j� ciasnym pier�cieniem, chroni�c przed wiat- rem i intruzami. O jej istnieniu wiedzia�y dotychczas tylko moty- le i ptaki � reszta mieszka�c�w by�a zbyt leniwa, by tu dotrze�, tote� w dolinie panowa� niczym nie zm�cony arkadyjski spok�j. Dwaj profani, kt�rzy odkryli j� dzisiejszego ranka, bynaj- mniej spokoju nie pragn�li. Stali chwil� w milczeniu, pora�eni nieziemskim pi�knem widoku, jaki roztacza� si� przed ich oczami, po czym Ko� parskn��, zata�czy� w miejscu i ruszy� d�ugim sto- kiem w d� � najpierw wolno, ostro�nie, potem coraz �mielej i pr�dzej, wci�� pr�dzej, a� wreszcie szyja, tu��w i ogon wyci�g- n�y si� w jedn� lini� i Ko� jak strza�a, jak smuga zieleni, ze �wi- stem ci�� powietrze, unosz�c na grzbiecie rozp�aszczony placek Kr�lika. Upojeni p�dem, bezgranicznie, idiotycznie szcz�liwi upadli na traw�. Kr�lik �ykn�� wody z ka�u�y, wlaz� na drzewo, zlecia� z niego, wpad� w pokrzywy, goni� ptaki, �apa� motyle, puszcza� b�ki, fika� kozio�ki, tarza� si� w trawie, kwiatach i piasku, w ko�- cu podrzuci� do g�ry kamie�, dosta� nim mi�dzy uszy i zamroczo- ny pad� na ziemi�. Kiedy nieco oprzytomnia�, przewr�ci� si� na brzuch i podpar� g�ow� r�kami. � Wydaje mi si� � rzek� wci�gaj�c nozdrzami zapach wil- gotnej ziemi � �e to najodpowiedniejsze miejsce dla naszych na- sion. Pora te� chyba dobra. � Najwy�sza � zgodzi� si� Ko�. � Oczyma wyobra�ni wi- dzia� ju� ogr�d pe�en warzyw i siebie po�rodku. � Najpierw � planowa� Kr�lik � zaorzemy kawa�ek grun- tu... 31 Warzywna wizja prys�a. W jej miejsce pojawi� si� obraz, kt�- ry Ko� widzia� kiedy� w pracowni dziadka: wyn�dznia�a chabeta ze zwieszonym �bem resztkami si� ci�gnie p�ug. Oracz wywija nad ni� batem. Ko� wzdrygn�� si�. � Nie wydaje mi si�, �eby wiosna by�a najlepsz� por�. Zreszt� nie mamy p�uga... Kr�lik u�miechn�� si� tajemniczo, podbieg� do k�py wybuja- �ego zielska i rozgarn�� je r�kami. Emerytowany stuletni p�ug, kt�ry chcia� si� jeszcze na co� w �yciu przyda�, czyni� �a�osne wy- si�ki, aby b�ysn�� zardzewia�ym lemieszem. Ko� zbli�y� si� niech�tnie. Mia� jeszcze nadziej�, �e wetera- nowi czego� brakuje, ale wystarczy� rzut oka, by stwierdzi�, �e wszystko jest na miejscu: lemiesz, ok�adnica, s�upica, grz�dziel, p�ozy z pi�tk�, a nawet k�ko podporowe. Kr�lik splun�� w d�onie. � Jazda! Ko� przebiera� nogami w miejscu, bacz�c pilnie, by nie ru- szy�. P�ug ani drgn��. � Ci�gnij! � krzykn�� Kr�lik. � Pchaj! � odkrzykn�� Ko�. Kr�lika zatka�o. � Ja mam pcha�? Zwariowa�e�! � Chyba lepiej znam si� na orce � obrazi� si� Ko�. � Ca�� prac� wykonuje oracz. Ko� nadaje tylko kierunek i tempo. Do orania s�u�y oracz, jak sama nazwa wskazuje. A oraczem jeste� ty! Poniewa� teoria brzmia�a przekonywaj�co, Kr�lik zmuszony by� udowodni� swe racje praktycznie. Wyprz�g� Konia, wrzuci� sobie chom�to na szyj� i szarpn�� w�ciekle � lemiesz zary� si� w ziemi� i t�uste skiby pocz�y si� wywraca� czarnymi brzucha- mi do g�ry. Nie znaj�c �adnej z technik, Kr�lik stosowa� wszystkie: ora� na zwa� i na rozwa�, na zgon i na rozgo�, w ok�k� i w figur�. 32 Wreszcie zako�czy� zaoraniem poprzeczniak�w i mokry z wysi�ku osun�� si� na ziemi�. � No i kto mia� racj�? � zapytali obaj r�wnocze�nie i obaj r�wnocze�nie wykrzykn�li: � Ja!! � Teraz czeka nas zadanie o wiele trudniejsze � powiedzia� Ko� i po�o�y� si� na trawie. Le� toczy� w nim walk� z �ar�okiem. Od��my to do jutra � radzi� g�o�no Le� � albo zrobimy to dzi� � sugerowa� �ar�ok. Nast�pnie przem�wi� Ten Co Lepiej Wie: � Nale�y wykopa� tyle do�k�w, ile jest nasion i w�o�y� do ka�dego do�ka po jednym. � Czy mam je policzy�? � zapyta� Kr�lik z gotowo�ci�. � P�niej. Najpierw trzeba pomy�le�, jak g�sto b�dziemy sadzi�. � Co centymetr � zaproponowa� Kr�lik. � Za g�sto � stwierdzili ch�rem Le� i Ten Co Lepiej Wie. � To mo�e co p�tora? � Te� za g�sto. Trzeba co p� metra... � Strasznie rzadko! � ... albo co metr. Kr�likowi przysz�o nagle na my�l, �e metoda Konia jest zbyt czasoch�onna, a by� ju� tak�e bardzo g�odny. � Nie sadzi� wcale � zadecydowa� nieoczekiwanie. � Eee, to zn�w chyba za rzadko � sprzeciwi� si� Ko�. � Naprawd� nie musimy sadzi�. Przecie� mo�na sia�. Ten Co Lepiej Wie ust�pi� Leniowi i �ar�okowi, wi�c Ko� si� zgodzi�. Kr�lik stan�� twarz� do poletka, a plecami do wiatru i wysypa� nasiona z papierowej torby. Wiatr dokona� reszty w jed- nej chwili. Robota by�a sko�czona. Ko�, bardzo z siebie zadowolony, hukn�� na wiwat z pustej torby. Natychmiast zreszt� tego po�a- �owa� � znowu zacz�o la�. Wyprawy Kr�lika na strych przypomina�y s�ynne wyprawy Ro- binsona na wrak podczas odp�ywu. Z ka�dej przynosi� bogate �upy, tote� wkr�tce na strychu nie pozosta�o nic pr�cz paj�czyn i nietoperzy. Mimo to Kr�lik �ywi� niejasne przeczucie, �e znaj- dzie tam jeszcze co�, co mo�e si� przyda�. Pewnego dnia, brodz�c po kostki w grubej warstwie kurzu, medytowa� nad mo�liwo�ci� przeniesienia po kawa�ku na d� samego strychu, gdy wtem co� b�ysn�o w�r�d py�u. By�a to, jak si� okaza�o, z�ota moneta. U�miechn�� si� na widok tych pieni�dzy. � N�dzna mamono � powiedzia� na g�os. � C� mi z ciebie przyjdzie tutaj! Nawet tyle nie jeste� warta, bym si� mia� schyli� po ciebie. Pierwszy lepszy kartofel wi�ksz� ma dla mnie warto�� od tego ca�ego bogactwa. Zosta� tu sobie i id� na dno zapomnie- nia, nie jeste� warta ratunku *. Mimo to po namy�le wzi�� ten pieni��ek z sob�, zawin�wszy go w chustk� do nosa. Od razu te� zacz�� rozwa�a�, czy moneta rzeczywi�cie jest bezu�yteczna. � Mo�e si� myl� � rzek� do Konia, gdy zszed� na d� � ale zdaje mi si�, �e id�c tu widzia�em w oddali jakie� miasteczko. * Uderzaj�ce podobie�stwo paw. fragmentu do znanej sceny z �Przypadk�w Robinsona Gruzoe" jest tu najzupe�niej nieprzypadkowe. 34 Ko� apatycznie obgryza� paznokcie; by� to jego pierwszy po- si�ek tego dnia. � W miasteczkach � ci�gn�� Kr�lik � mo�na czasem zdo- by� jaki� prowiant... � W niekt�rych za� za kradzie� obcinaj� r�k� � uzupe�ni� Ko� dane o miasteczkach. Kr�lik rzuci� niedbale monet� na st�. Koniowi za�wieci�y oczy. � Co chcesz za to kupi�? � za- pyta� sil�c si� na oboj�tno��. Na jednej ze �cian widnia�a jasna plama, kt�rej kszta�t wska- zywa� na to, �e jeszcze niedawno musia� w tym miejscu wisie� zegar. Kr�lik uroi� sobie, �e z pewno�ci� by� to zegar z kuku�k�, o jakim zawsze marzy�. Odsun�� jednak dzielnie na dalszy plan osobiste pragnienia. � Czy ja wiem? � zastanowi� si�. � Mo�e worek kar- tofli? � Worek kartofli za t� blaszk�? �artujesz chyba � parskn�� Ko�, po czym doda� szybko: � Reszta dla mnie! Zaklepane! Kr�lik nie odpowiedzia�. W jego g�owie zn�w zakuka�a zega- rowa kuku�ka i jednocze�nie zrodzi� si� nowy projekt. � Przecie� mo�na by co� sprzeda� � rzek� � tyle tu niepo- trzebnych grat�w... To na przyk�ad � wskaza� na przyniesion� ze strychu ca�kiem jeszcze porz�dn� mufk�. � Albo ta szafa... � popuka� w drzwi okaza�ego mebla. � Prosz�! � odezwa� si� cienki g�osik ze �rodka. � Nie wchod�! � krzykn�� Ko�, tkni�ty z�ym przeczu- ciem. By�o jednak za p�no � Kr�lik znik� we wn�trzu szafy. Do- bieg�o stamt�d g�o�ne mlaskanie, po czym drzwi raptownie roz- war�y si� z trzaskiem, jak gdyby szafa zamierza�a zerwa� si� do lotu, i na �rodek pokoju wystrzeli� niczym z procy r�owy golas. Za �ys� ofiar� pikowa�a z wyciem eskadra moli. Ostatnia k�pka w�os�w znik�a w mgnieniu oka. Po wykonaniu 35 Ii bojowego zadania mole, lec�c nieco ni�ej z powodu pe�nych �o��d- k�w, i g�sto bekaj�c, zawr�ci�y w szyku, tr�jkami do bazy. Ko� doskoczy� i zatrzasn�� drzwi szafy, co by�o oczywi�cie przys�owio- w� musztard� po obiedzie. Utrata futra, cho�by najta�szego, to cios straszliwy. Kr�lik, kt�ry i tak w�tpi�, czy jest naprawd� kr�likiem, teraz, pozbawio- ny sier�ci, by� nim w jeszcze mniejszym stopniu. Przesiadywa� ca�ymi dniami w k�cie, nie spa�, schud�, sczernia� i z pewno�ci� by osiwia�, gdyby pozosta� na nim chocia� jeden w�os. Szary kolor, tak dotychczas pogardzany, wyda� mu si� nagle najpi�kniejsz� barw� �wiata. Ko� sypia� r�wnie� kiepsko. Oczywi�cie martwi� si� zupe�nie czym innym � ogryziony Kr�lik nie chcia� s�ysze� o wyprawie do miasta. Chocia� wi�c zaprz�tanie sobie g�owy cudzymi proble- mami nie nale�a�o do ulubionych zaj�� Konia, rad nierad musia� to robi�. Pomys�y mia� najrozmaitsze: flancowanie, krycie pap�, smo�a z pierzem, ale Kr�lik zdecydowanie odrzuca� wszelkie roz- wi�zania. Nawet rewelacyjny zdaniem Konia projekt oklejenia pluszem z kanapy nie trafi� mu do przekonania. � Chcesz ze mnie zrobi� zabawk�? � zapyta� z gorycz�. � Mo�e jeszcze wypchasz mnie sianem? Wypchaj si� sam! Wreszcie Ko� znalaz� wyj�cie. � Europa, czy jak si� to m�wi! � zawo�a�. � Mufka! � Co mufka? � zapyta� nieufnie Kr�lik. � Przymierz to � nalega� Ko� otrzepuj�c mufk� z naftaliny i wywracaj�c futrem na wierzch. Kr�lik niech�tnie pocz�apa� do lustra, spojrza� i oniemia�. � Jak nowy! � zachwyca� si� Ko�. Rado�� zapanowa�a od tej chwili w ma�ym domku ko�o �r�d�a. Kr�lik stercza� do wieczora przed lustrem, wchodzi� w mufk� z jednej strony i wychodzi� z drugiej, szczotkowa� j� wytrwale z w�osem i pod w�os, wreszcie wszy� do �rodka kieszonk� na do- kumenty osobiste, chocia� takowych nie posiada�. 36 � Ile� prawdy jest w przys�owiu: �Nie suknia zdobi cz�o- wieka" � rzek� do Konia. � Prawdziwa ozdoba to mufka! W nocy pod�o�y� j� sobie pod g�ow�. I tym razem nie zmru�y� zreszt� oka. Nie m�g� si� doczeka� �witu � chcia� jak najpr�dzej wyruszy� do miasta. Szafa znik�a im z oczu, porzucona w szczerym polu na wniosek Konia, kt�ry nie m�g� patrze�, jak w�t�y Kr�lik samotnie zmaga si� z ci�arem. Mimo to tempo marszu nie wzros�o, uwag� Kr�lika przyku�a bowiem poranna pie�� skowronka. Ko�, mniej muzykalny, pop�dza� przyjaciela; chcia� zd��y� do miasta, zanim zacznie puchn�� z g�odu. � Oka� szacunek arty�cie � nie�mia�o oponowa� Kr�lik. � Napij si� cho� raz z kryszta�owego zdroju sztuki... � Nie chce mi si� pi�. Jestem g�odny � gdera� Ko�. � ...sztuki przez du�e S � ci�gn�� Kr�lik z emfaz�. � Dla mnie to tylko skowronek, przez ma�e s. Dlaczego nie zachwycasz si� moim r�eniem? Jest znacznie g�o�niejsze ni� pisk tego kurdupla. � Owszem � rzek� Kr�lik nie odrywaj�c oczu od skowron- ka � wrzeszcze� to ty potrafisz. � AuuuH! � zawy� nagle wy- r�n�wszy palcem w kamie� i rozci�gn�� si� jak d�ugi na drodze. � Tak si� ko�cz� te sztuki � mrukn�� z przek�sem Ko�. � Przez du�e S. � I zapewne dogadywa�by jeszcze, gdyby z nieba nie spad�o mu na g�ow� co�, co nie mog�o by� �niegiem, bo by�o zbyt ciep�e, ani deszczem, bo �wieci�o s�o�ce, ani niestety kwiat- kiem, bo wcale nie pachnia�o... � Ka�demu wed�ug potrzeb � odci�� si� Kr�lik, p�g�osem zreszt�, �eby przyjaciel si� nie obrazi�. 38 � Pieni�dze! Zgubi�em pieni�dze! Uszli spory kawa� drogi, zanim Kr�lik u�wiadomi� sobie, �e w zaci�ni�tej kurczowo d�oni nie ma monety. Musia� wypu�ci� j� podczas upadku. Zawr�cili p�dem pod skowronka. Przez d�u�szy czas szukali pieni��ka rozgarniaj�c py� nogami. Na pr�no. Upa� by� coraz wi�kszy. �piew skowronka wyda� si� nagle Kr�likowi czym� wyj�tkowo niestosownym. Wtem Ko� przypad� do ziemi z os�upia�ym okiem. � Z�oto! � wychrypia� tak przera�liwie, �e skowronka do- s�ownie zatka�o. Kr�lik podbieg� ku�tykaj�c. Tu� obok kamienia, o kt�ry si� potkn��, z�oci�a si� ob�a grudka ��tego metalu. Po chwili obaj gor�czkowo rozgrzebywali ziemi�. Ko� wpra- wi� w ruch wszystkie cztery nogi. Ry� kopytami, dar�, szarpa� z tak� furi�, �e kamienie furkota�y w powietrzu. Tuman kurzu wzbi� si� ponad drog�. Kiedy na chwil� opad�, z g��bokiej jamy wystawa� ju� tylko kawa�ek Konia. � Samorodek! �y�a z�ota � sapa�. � Znam si� na tym... kiedy j� znajd�... a psik!... ka�� si� podku� z�otem, b�d� jad� ze z�otych talerzy... z�otym widelcem... z�ote kotlety!!! � ze zdwo- jon� energi� powr�ci� do kopania. Kr�lik grzebn�� jeszcze par� razy i nagle znieruchomia�. Prze- ci�gn�� j�zykiem po z�bach i wsadzi� palec w usta. � No tak � westchn�� z dziwnym po�wistem. � Oto nasza kopalnia z�ota. Mia�e�, chamie, z�oty z�b � doda� refleksyjnie i gorzko. Nachyli� si� nad do�em, szarpn�� Konia za rami� i wy- szczerzy� do niego z�by: � Zobacz! � Z�o-te kot-le-ty � wyskandowa� tamten patrz�c nieprzy- tomnie i nagle surowa rzeczywisto�� strzeli�a go w pysk. \ '4l i 40 Ciemna plama lasu na horyzoncie ju� z daleka budzi�a nieokre- �lony l�k. Zanim zag��bili si� w ponury mrok g�stwiny le�nej, Ko� splun�� kilkakrotnie przez rami�, jak si� okaza�o na pr�no, cho� i nie bez powodu. Zaledwie weszli mi�dzy pierwsze drzewa, wychyn�o zza nich czterdziestu jeden rozb�jnik�w. Wzrok mieli odpowiednio dziki, suknie przepisowo plugawe. Herszt bandy zeskoczy� ze swego wierzchowca i rykn��: � Sta�! � co mia�o ten skutek, �e Kr�lik jednym susem dosiad� przyjaciela i Ko� rzuci� si� do ucieczki. Ale Babcia Alicji (bo on to by�), cz�owiek inteligentny, zna� fortele. � Prrr! � zawo�a� znienacka, Ko� zatrzyma� si� odru- chowo i to wystarczy�o, by zb�jcy otoczyli ich ko�em. Wi�kszo�� natychmiast zaj�a si� walizk�, dw�ch za� pocz�o skrupulatnie obszukiwa� pojmanych. Kr�lik usi�owa� schowa� z�oty z�b pod j�zyk, ale zb�j rewi- dent spostrzeg� to, �cisn�� mu nos palcami, a� nieszcz�nikowi �wieczki w oczach stan�y i z�b wylecia� na ziemi�. � Panowie, to ca�y nasz maj�tek � zacz�� szlocha� Kr�lik. Zb�j 39 zafrasowa� si�. � Babciu � zwr�ci� si� do szefa � oni s� ubodzy. To golcy. Chudopacho�ki. 40 Babcia podrapa� si� w g�ow� trzymanym w r�ku drutem. � To zmienia posta� rzeczy � mrukn�� i zajrza� do podr�cz- nika. � Hej, obsypcie� ich z�otem i srebrem! � zawo�a� po chwi- li. � A nie zapomnijcie� o klejnotach! Na zdumionych w�drowc�w posypa�a si� istna kaskada klej- not�w, z�otych i srebrnych monet, a tak�e banknot�w, czek�w i in- nych �rodk�w p�atniczych. � Zabieramy bogatym i dajemy biednym � wyja�nia� tym- czasem herszt. � Wybaczcie, panowie, �e nie rozpoznali�my w was dziad�w, ta mufka, z�b, walizka i tak dalej... W�a�ciwie to dzi� debiutujemy � u�miechn�� si� z zak�opotaniem. Walizka znika�a powoli pod rosn�cym w oczach stosem pre- cjoz�w. � Nie wytrzymam, lec� po szaf� � gor�czkowa� si� dys- kretnie Ko�. � Dosy� � Babcia powstrzyma� zb�jc�w ruchem r�ki � troch� zostawcie dla nas. Pi�� procent � usprawiedliwia� si� przed Kr�likiem � trzeba z czego� �y�. Te bogactwa � ci�gn�� � zdoby� m�j ojciec, Prababcia Alicji, ale nie mia� nimi kogo obsy- pa� i na mnie spad� obowi�zek... Nie mia�em zami�owania do zb�- jeckiego fachu, �wietnie robi� na drutach, wi�c przyznam si�, �e ci��y� mi ju� nieco ten ca�y majdan. No, ale dzi�ki panom pozby- �em si� k�opotu. B�d� si� teraz m�g� po�wi�ci� robieniu po�czochy dla mej ukochanej wnuczki, Alicji. � Wyj�� z zanadrza druty i za- bra� si� bezzw�ocznie do pracy. R�wnocze�nie czterdziestu rozb�j- nik�w rozwin�o drugie �niadania, zamieniaj�c si� w czterdziestu zwyk�ych, porz�dnych obywateli. Oszo�omieni przyjaciele uznali, �e najlepiej b�dzie natych- miast si� oddali�. Siej�c z�otem i brylantami ruszyli w dalsz� dro- g�. � Babcia macha� po�czoch� na po�egnanie. Nagle jeden ze zb�jc�w od�o�y� nadgryziony chleb ze smalcem i uderzy� si� w czo�o. � Babciu! � zawo�a�. � Do stu tysi�cy fur beczek karta- 41 czy � co� mi si� zdaje, �e ci tam dwaj � wskaza� na oddalaj�c� si� par� � to jacy� bogacze! � O psia... � zakl�� Babcia i zerwa� si� na r�wne nogi. � Ch�opaki, zn�w robota! Goni� ich! Zabra� im! Zabra� z�oto i sre- bro! A nie zapomnie� o klejnotach! � Z �alem zatkn�� druty za pas, wskoczy� na ko� i ruszy� galopem na czele watahy. Porzucony k��bek we�ny rozwin�� si� i konie pocz�y pada� jeden po drugim, z kopytami sp�tanymi w��czk�. W ko�cu Babcia pozosta� sam. � Prrr, prrr! � wo�a� rozpaczliwie za Koniem, ale tym ra- zem us�ucha�a wezwania tylko jego w�asna koby�a. Zdyszani przyjaciele dopadli mur�w miasteczka. Zamek w walizce niestety nie zdzier�y� � by�a pusta. W gar- �ci Kr�lika pozosta�o zaledwie kilka dukat�w. i a Pojawienie si� zielonego konia i kr�lika w mufce wywo�a�o po- ruszenie w�r�d mieszka�c�w miasteczka. Reakcje by�y r�ne � tylko niekt�rzy doro�li dostrzegali ich, tylko niekt�re dzieci nie dostrzega�y. Byli tacy, kt�rzy widzieli, a udawali, �e nie widz� i na g�o�ne okrzyki dzieci reagowali wzruszeniem ramion. Inni nie widzieli, ale nadrabiaj�c min� utrzymywali, �e widz�. W ko�cu potworzy�y si� stronnictwa, w stronnictwach frakcje i od�amy, wzniesiono barykady i wybuch�a rewolucja, przebiegu kt�rej nie b�dziemy tu relacjonowa�. By� mo�e po�wi�cimy jej oddzieln� ksi��k�, bo z ca�� pewno�ci� na ni� zas�uguje. Spec-oddzia�y halabardnik�w przywracaj�c porz�dek wywo- �ywa�y coraz wi�kszy zam�t. Walki uliczne i og�lny chaos spra- wi�y, �e przez d�u�szy czas nie mogli si� dopyta� o jakikolwiek sklep, a w ko�cu zacz�to im si� przygl�da� spod oka, przy czym najbardziej podejrzliwie patrzyli ci, kt�rzy twierdzili, �e ich nie widz�. Ko� poczu� si� nieswojo. Ju� mia� zrezygnowa� z zakup�w i da� nog�, gdy nagle Kr�lik wyda� okrzyk przestrachu wskazuj�c na co� palcem. Na �cianie pobliskiego budynku wisia� ogromnych rozmiar�w list go�czy. Fotografia przedstawia�a zielonego konia i kr�lika w mufce. Za dostarczenie ich �ywymi wyznaczono nagrod� 50 ta- lar�w. 43 Sytuacja by�a rozpaczliwa. Naradzali si� gor�czkowym szep- tem, staraj�c si� jak najbardziej skurczy�; nie wiedzieli, �e ju� od pi�ciu minut obserwuje ich zza w�g�a tajny halabardnik (kt�ry jako tajniak nie mia� oczywi�cie halabardy przy sobie). vn�t x<,s?a� j 44 K JCr� lik: %t Stwierdziwszy, �e nie grozi mu ju� niebezpiecze�stwo, Kr�lik zwolni� kroku. W najbli�szym kiosku kupi� par� gazet, z kt�rych sporz�dzi� sobie prowizoryczn� kapot�, po czym przeliczywszy pie- ni�dze wypisa� w�gielkiem na �cianie obok listu go�czego og�osze- nie nast�puj�cej tre�ci: 45 Przej�ty losem Konia nie przeczuwa�, �e za chwil� sam znaj- dzie si� w opa�ach. Zaledwie sko�czy� pisa�, us�ysza� rosn�cy gwar. Ze wszystkich stron nadbiegali uzbrojeni w laski i parasole ludzie. Kr�lik rozejrza� si� bezradnie. O ucieczce nie by�o mowy. Tym razem przyczyn� ataku by�y gazety, kt�rymi si� owin��. Ka�da z nich by�a przypadkowo organem innego stronnictwa: �Wieczorny Dzwon" na plecach rozw�cieczy� skrajnie umiarkowa- nych radyka��w � zaatakowali Kr�lika z ty�u. Czerwona winiet- ka �Porannego Kura" podzia�a�a jak p�achta na byka na nadbie- gaj�cych z przodu umiarkowanie skrajnych libera��w. Anarchi�ci szturmowali z flanki. Kr�lik dosta� si� w krzy�owy ogie� i nie- chybnie przerobiono by go na pasztet, gdyby w ostatniej chwili nie wskoczy� do walizki. Piekielny ha�as ucich� wreszcie. Kr�lik odczeka� jeszcze chwil� na wszelki wypadek, po czym ostro�nie uchyli� wieko. Uliczka by�a pusta. Wiatr rozrzuca� strz�py �Dzwonu" i �Kura", na bruku poniewiera�y si� okulary anarchist�w, laski libera��w i kapelusze radyka��w. Podni�s� machinalnie kawa�ek gazety i wzrok jego pad� na niewielkie og�oszenie: ZEGARY, CHRONOMETRY, CZASOMIERZE SPRZEDAJ�, KUPUJ� NAPRAWIAM I PSUJ� TEMPUS FUGIT ZEGARMISTRZ Zegar z kuku�k�! Od�y�o w nim dawne pragnienie. Nie mo�na by�o jednak poddawa� si� s�abo�ciom � nale�a�o ratowa� Konia. Schowa� skrawek gazety do walizki. W tej samej chwili ze wszyst- kich bram zacz�li si� wysypywa� mieszka�cy miasteczka. Kr�lik rozwa�a�, czy nie da� z powrotem nura do walizki, ale nim si� na cokolwiek zdecydowa�, stwierdzi� zaskoczony, �e tym razem nikt nie zwraca na niego uwagi. Podekscytowani przecho- 47 - dnie pojedynczo i grupami zd��ali w jednym kierunku � na rynek. Wszyscy rozprawiali z o�ywieniem, lecz strz�py rozm�w, kt�re usi�owa� z�owi� uchem Kr�lik, by poj��, o co chodzi, ton�y w mo- rzu nieartyku�owanego zgie�ku. W szerokim strumieniu �piesz�cych na rynek nie zabrak�o ni- kogo (z wyj�tkiem chorych, usprawiedliwionych); ludzie r�nych zawod�w, zapatrywa� i wyzna�, r�nej tuszy, p�ci i karnacji, r�- nego wzrostu i usposobienia, sangwinicy, cholerycy, flegmatycy i pyknicy, nawet chwilowo pojednani przeciwnicy polityczni, nie- pomni dawnych swar�w � wsz