8811
Szczegóły |
Tytuł |
8811 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8811 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8811 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8811 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Lothamer
/// nagroda w konkursie literackim
Krajowej Agencji Wydawniczej
do zobaczenia mamo
Henryk Lothamer
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA 1977
ILUSTRACJE MA�GORZATY RӯA�SKIEJ
Redaktor merytoryczny - Anna �mijewska
Redaktor techniczny - Kamilla Brodzka
Korektor - Teresa Malinowska
miejska mmnu fsbuczka
Im. H. SIENKIEWICZA
FIL�A Nr 2
w Pruszkowie
A2061-
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA
RSW �Prasa-Ksi��ka-Ruch"
Warszawa 1977
Wyd. I. Nak�ad 45 000+200 egz. opr. brosz, -t-5000-�-150 egz.
opr. twarda. Obj�t. ark. druk. 9,13, ark. wyd. 5,05. Papier offset.
kl. III 100 g A1. Nr prod. 1-1/369/76. Zam. 8343/76. F-26.
Sk�ad Z.G. Dom S�owa Polskiego. Druk i oprawa Prasowe
Zak�ady Graficzne RSW �Prasa-Ksi��ka-Ruch" we Wroc�awiu.
Cena oprawy brosz, z� 30, � , oprawy twardej z� 42,�
Kochana mamo!
Jutro zaczynaj� si� wakacje i wyje�d�amy wszy-
scy nad morze. S�awek powiedzia�, �e b�dziemy
spali w namiotach, ale ja mu nie wierz�, bo on
zawsze tak gada, jakby wszystko wiedzia�, a potem
okazuje si�, �e jest zupe�nie inaczej.
Ju� pisa�em, �e zda�em do czwartej klasy. Nawet
dosta�em ksi��k� na koniec roku. A w namiotach
nie b�dziemy spali na pewno, mo�e ch�opaki ze
starszych grup b�d� spali w namiotach. Jeszcze Ci,
mamo, nie pisa�em, �e dostali�my nowe letnie
ubrania. Bardzo �adne. Naj�adniejsze to s� takie
kr�tkie spodenki z paskiem. Ch�opaki ze starszych
grup �miej� si� z tych spodenek, ale mnie si� one
podobaj�, bo maj� a� cztery kieszenie i zrobione s�
z takiego niebieskiego materia�u. Tobie, mamo, te�
by si� na pewno podoba�y.
Mia�em tu na podw�rzu takiego ma�ego kota, ale
nie daj� mi go zabra� nad morze. Musz� go zosta-
wi�, a przecie� dobrze by by�o, �eby taki ma�y kot
zobaczy� sobie morze. Nie martwi� si� tym specja�-
nie, bo oni nie wiedz�, �e mam tamto lusterko od
Ciebie. To dobrze, �e mam to lusterko. Nawet nie
wiem, co bym bez niego zrobi�. Zaraz musz� jeszcze
raz sprawdzi�, czyje zapakowa�em.
No to ko�cz� i ca�uj� Ci�, mamo! Napisz� znad
morza.
Tw�j Alek.
No tak... Napisa�em ju� ten list, a niewiele brako-
wa�o, �ebym go wcale nie napisa�. Teraz, przed
samym wyjazdem, wszyscy tacy jacy� niespokojni,
wsz�dzie pe�no ch�opak�w, kr�c� si� po wszystkich
zakamarkach, czego� szukaj�, jakby bali si� jakiej�
wa�nej rzeczy zapomnie� zabra� ze sob�. Nawet do
tej ubikacji dobijali si� ju� kilka razy, a przecie� tu
nie ma nic takiego, czego by mogli zapomnie�.
Rzeczywi�cie musz� ju� st�d wyle�� i zaraz i�� do
sypialni sprawdzi�, czy dobrze schowa�em luster-
ko. Znowu kto� dobija si� do ubikacji...
- Alek! Alek! To ty tam jeste�?!
- Nie ma mnie tu -odpowiedzia�em Krzy�kowi,
bo to on si� dobija�, pozna�em go po g�osie. - Ju�
dawno st�d wyszed�em i pojecha�em do Afryki na
swoim w�asnym s�oniu!
- Ty si� nie wyg�upiaj, ja wiem, �e ty tam jeste�-
powiedzia� Krzysiek - i do Afryki wcale nie je�dzi si�
na s�oniu, tylko samolotem, a na s�oniu je�dzi si�
dopiero w Afryce. I na wielb��dzie si� je�dzi w Afry-
ce. A ciebie wszyscy szukaj�, bo jest odprawa
z Bulw�!
Bulwa to jest nasz dyrektor. Ja wiedzia�em, �e
przed tym wyjazdem ma by� odprawa, ale m�wili,
�e b�dzie wieczorem. Trzeba by�o i��. Zreszt� nie
mia�em po co tu siedzie�.
Kiedy wyszed�em, to Krzy�ka ju� nie by�o, pole-
cia� na t� odpraw�. To i ja zszed�em na d�, do
jadalni. Wszyscy ju� tam byli, wszystkie grupy.
Do��czy�em do swojej. Bulwa sta� i co� gada�.
Nawet nie mog�em go od razu zrozumie�, bo przy-
czepi�a si� do mnie Ryba, nasza wychowawczyni.
Nazwali�my j� Ryb�, bo nazywa�a si� Rybicka.
A Bulwa nie nazywa� si� podobnie, on z wygl�du
by� tak� bulw�, wszystko mia� jakby zaokr�glone:
twarz, brzuch, a nawet r�ce i nogi. Ryba przyczepi�a
si� do mnie zaraz, jak tylko podszed�em do swojej
grupy.
- Gdzie ty si� podziewasz - powiedzia�a takim
szeptem, �e zaraz Bulwa przesta� m�wi�, ale jej to
nie przeszkadza�o widocznie, bo rycza�a dalej -
wszyscy ci� szukali po ca�ym budynku, m�wi�am
przecie� kilka razy, �e ma by� odprawa z panem
dyrektorem...
- By�em w ubikacji! -wrzasn��em na ca�� jadal-
ni�. - Siedzia�em tam ca�y czas!
- A mnie powiedzia�, �e by� w Afryce na s�oniu -
pochwali� si� Krzysiek.
- Bo w Afryce te� by�em - powiedzia�em zwraca-
j�c si� do niego. - Co to, ju� do Afryki nie mo�na
sobie je�dzi�?
- To gdzie ty w�a�ciwie by�e�? - szepn�a znowu
Ryba.
- Prosimy o spok�j, kole�anko! - Bulwa zakla-
ska� w d�onie i Ryba odczepi�a si� na razie ode
mnie.
Ja tak m�wi� o niej, �e si� odczepi�a, ale przecie�
Ryba nie przyczepia�a si� tak naprawd�. Dobra by�a
dla nas zawsze, a pyta�a si� o wszystko, bo si� o nas
ba�a. Wcale, jak ju� m�wi�em, nie by�a do ryby
podobna, ryby s� zimne i �liskie, a ona mia�a
zawsze zmartwion� min� i tylko wzdycha�a. I by�a
du�a i ciep�a w�a�nie. Wszystko musia�a o nas
wiedzie�, wypytywa�a a� do utraty tchu o ka�d�
chwil� sp�dzon� poza jej zasi�giem. Nawet z tej
ubikacji mnie przepytywa�a. Wcale nie tak bez
powodu, nie z samej ciekawo�ci. Ba�a si� o nas,
m�wi�em ju�. Tak si� ba�a, �e wcale Bulwy nie
us�ucha�a. Po kr�tkiej chwili znowu pochyli�a si�
nade mn� i spyta�a:
- Dlaczego tak d�ugo siedzia�e� w tej ubikacji?
Co mia�em jej odpowiedzie�? �e pisa�em list?
Tego nie mog�em jej, niestety, powiedzie�. Do
pisania list�w jest wiele miejsc na �wiecie, ale na
pewno nie ubikacja, wiedzia�em o tym. I o samym
li�cie wola�em nie wspomina� - zaraz chcia�aby
wiedzie�, do kogo ten list pisa�em. A tego to ju�
zupe�nie nikomu bym nie powiedzia�. Nic jej nie
odpowiedzia�em, bo musia�bym sk�ama�, a ja po
ka�dym k�amstwie dostawa�em wysypki. To praw-
da. Lekarz powiedzia�, �e ja wysypki dostaj� z ner-
w�w. I tak by�o. Kiedy zdarzy�o mi si� sk�ama�, to
mia�em wyrzuty sumienia i zaraz si� denerwowa-
�em. I wtedy dostawa�em wysypki. Nie odpowiada-
�em wi�c Rybie.
- Mo�e jeste� chory? - spyta�a bardzo zaniepo-
kojona. - Mo�e boli ci� brzuch po tych truskaw-
kach?
- Nic mnie nie boli! - Nie wytrzyma�em tego jej
gadania. - Siedzia�em sobie tam i ju�! Ja bardzo
lubi� siedzie� w ubikacji, bo mnie tam nikt bez
przerwy nie wypytuje, chyba �e przyjdzie Krzysiek
i spyta mnie, czy to prawda, �e wyjecha�em do
Afryki na w�asnym strusiu!
- Nieprawda, pr�sz� pani - powiedzia� Krzysiek
-wcale nie na strusiu, tylko na s�oniu! I wcale nie ja
to powiedzia�em, tylko on - wskaza� na mnie - a ja
powiedzia�em, �e samolotem i na wielb��dzie...
- Ch�opcy - Ryba za�ama�a r�ce - wy mnie
w jak�� chorob� wp�dzicie... Przecie� jedziemy
poci�giem nad morze, w�a�nie pan dyrektor o tym
ca�y czas m�wi, a wy nie s�uchacie...
- Jeszcze raz prosz� o spok�j, pani kole�anko! -
powiedzia� Bulwa. - Jak ju� m�wi�em, niekt�rzy
z was nie widzieli jeszcze morza, szczeg�lnie ch�op-
cy z najm�odszych grup...
- Ja widzia�em! - wyrwa� si� jaki� szczeniak
z drugiej klasy. -Wtelewizji widzia�em; to jest takie
du�e jezioro, �e brzegu nie wida�...
Zacz�� gl�dzi� o tym telewizyjnym morzu i wszy-
scy popatrzyli na niego jak na idiot�. To zaraz
przesta� i zrobi� si� czerwony na twarzy. Bulwa nie
patrzy� si� na niego jak na idiot�, tylko pokiwa�
g�ow� i powiedzia�:
- To bardzo dobrze, �e znacie morze z telewizji
i z ksi��ek. Ale to nie to samo, co prawdziwe morze.
Morze w telewizji jest bezpieczne, nieszkodliwe, za
to prawdziwe jest du�o pi�kniejsze, ale i bardziej
gro�ne. Potrafi by� gro�ne dla tych, kt�rzy je lekce-
wa��, kt�rzy zapominaj�, �e jest wielkie i pot�ne.
M�wi� wam to po to, aby�cie wiedzieli, �e nad
morzem b�dzie obowi�zywa�a jeszcze wi�ksza dys-
cyplina ni� na terenie naszego domu. Dlatego te�
do ka�dej grupy zostanie przydzielony jeszcze je-
den wychowawca albo wychowawczyni. S� to
m�odzi ludzie, studenci, kt�rzy wraz z waszymi
sta�ymi wychowawcami b�d� sprawowa� nad wa-
mi opiek�. Macie traktowa� ich tak jak wszystkich
pozosta�ych wychowawc�w. Poznacie ich jutro na
dworcu. A teraz jeszcze raz ponawiam apel do was:
nasz Dom Dziecka ma dobr� opini�, ze wszystkich
kolonii wracali�my zdrowi i wypocz�ci. W okolicy,
w kt�rej przebywali�my, dobrze nas wspominano.
Chcia�bym, �eby�my i tym razem mogli sobie po
powrocie powiedzie�, i� uda�y nam si� kolonie.
Dzi�kuj�. Czy s� jakie� pytania?
- Ja to bym chcia� wiedzie� - powiedzia� Piotrek
z naszej grupy - gdzie b�dziemy mieszkali. Bo tu
gadaj�, �e w namiotach i to by by�o fajnie.
- Nie m�wi si� �gadaj�", tylko �m�wi�" - Bul-
wa patrzy� na Piotrka i kiwa� g�ow�. - A mieszka�
b�dziemy w normalnym budynku, w tamtejszej
szkole, kt�ra jak wiadomo stoi wolna w wakacje...
- A nie m�wi�em! -wrzasn��em ze z�o�ci�. - Ten
to zawsze co� nakr�ci - popatrzy�em na S�awka. -
J�zyk od tego k�amania ci kiedy� sparchacieje!
- Sparszywieje - poprawi�a mnie Ryba. - M�wi
si� �sparszywieje", a w og�le jak ty si�. Alek,
wyra�asz!
- Wyra�am si� do niego -wskaza�em S�awka. -
Tak si� do niego wyra�am, jak mu si� nale�y. I jego
j�zykowi nale�y si�, �eby sparchacia�, czy te� spar-
szywia�. On powiedzia�, �e b�dziemy spali w na-
miotach i wszyscy ju� si� cieszyli, tylko nie ja, bo ja
go znam!
- No wiesz - Ryba wzruszy�a ramionami - �eby
z takiego marnego powodu zaraz nieprzyzwoitych
wyraz�w u�ywa�!... On mo�e po prostu bardzo
chcia� spa� w namiocie.
- To nie s� �adne nieprzyzwoite wyrazy-powie-
dzia� Krzysiek. - Jak kto� sparszywieje, to jest
chory, a nie nieprzyzwoity. Dopiero jak najpierw
jest nieprzyzwoity, to mo�e sparszywie�, bo jak
k�amie, to jest nieprzyzwoity. Alek jak k�amie, to
dostaje wysypki, sam m�wi�. A on prawie nigdy nie
k�amie. A S�awek to k�amie i nie mo�esparszywie�,
chocia� jest nieprzyzwoity...
- No dobrze ju�, niech wam b�dzie, ja i tak nie
wiem, o co wam chodzi -powiedzia�a Ryba i mach-
n�a r�k�. - Trzeba si� umy� do kolacji i szykowa�
do spania. A ty, Alek, bardzo chory jeste�? - popa-
trzy�a na mnie troskliwie.
- Nie jestem �aden chory! By�em w Afryce i je�-
dzi�em na hipopotamie! A jutro jad� nad morze na
tym o�le! - wskaza�em S�awka i pobieg�em do
umywalni.
Spali�my we czterech w jednej sypialni: ja, Krzy-
siek, Piotrek i Nowy, kt�ry mia� na imi� Ada�, ale
11
nikt jeszcze tego jego imienia nie u�ywa�, bonowe-
go trzeba by�o Nowym nazywa�. On si� trzyma�
z daleka od nas. Nie przyszed� tu z innego Domu
Dziecka, tylko prosto z w�asnego domu. My dwaj, ja
i Krzysiek, zawsze byli�my w Domu Dziecka, nie
w tym samym, ale zawsze. Piotrek jest od kilku lat.
A on przyszed� dopiero na czwarty okres. Bez
przerwy p�aka� tylko i nikomu z nas nie chcia�o si�
z nim gada�, bo nie odpowiada�, gdy pytali�my go
o cokolwiek. W ko�cu Ryba powiedzia�a nam kie-
dy�, �e jego matka wyjecha�a za granic�, a ojciec
o�eni� si� jeszcze raz i odda� Nowego do Domu
Dziecka.
Tak bywa�o. Niejeden Nowy w ten spos�b tu
wyl�dowa�. Ale z nimi, z tymi pierwszakami, to
zawsze by� cyrk. Wcale im si� tu nie podoba�o.
Nikomu si� tu specjalnie nie podoba�o, ale to nie
pow�d przecie�, �eby zaraz urz�dza� przedstawie-
nia. Mnie te� nigdy si� tu tak ca�kiem nie podoba�o.
Ale przypuszczam, �e wszystkim dzieciakom, na-
wet w ich prawdziwych domach te� nie zawsze si�
podoba. Mnie na przyk�ad wcale nie podoba�oby
si� w domu, z kt�rego moja w�asna matka wyje�d�a
sobie za granic�, a ojciec oddaje mnie do Domu
Dziecka.
Powiedzia�em o tym Nowemu, powiedzia�em, �e
na jego miejscu z dwojga z�ego wola�bym ten
obecny dom, bo tu nikt nikogo nigdzie nie oddaje,
jak jakiego� kociaka, tylko jest Ryba i Bulwa, kt�rzy
musz� si� nami opiekowa�. Poradzi�em mu tak�e,
aby napisa� do tej swojej zagranicznej matki i po-
12
prosi�, �eby mu przys�a�a samoch�d. To on wtedy
pierwszy raz si� zdziwi� i zapyta�, po co jemu
samoch�d, skoro on ma dopiero jedenasty rok i nie
potrafi je�dzi�.
Od razu by�o wida�, �e jest g�upi jaki�. Ja nie
rozumiem, jak taki szczeniak mo�e w og�le my�le�
0 je�d�eniu samochodem! Popuka�em si� w g�ow�
1 zawiadomi�em go, �e nie jego mia�em na my�li,
tylko Bulw�. Mo�na by Bulwie podarowa� od na-
szej sypialni taki zagraniczny samoch�d. Mo�e wte-
dy je�dzi�by sobie na wycieczki i nie czepia� si�
wszystkiego na ka�dym kroku. A w og�le, to taki
samoch�d by mu si� przyda�. Bulwa jest ju� stary
i �ysy i nie ma zapewne si�y chodzi� piechot�. Zresz-
t� jest dyrektorem, a co to za dyrektor bez samo-
chodu? No i ten Nowy nic wtedy nie odpowiedzia�.
I teraz te� le�a� ju� pierwszy w swoim ��ku i nic
nie gada�. Wszyscy ju� wr�cili�my z umywalni
i �cielili�my sobie ��ka.
- Ty, Alek - powiedzia� Krzysiek - co ty tej Rybie
wygadujesz o jakiej� Afryce i r�nych zwierz�tach?
Przecie� ona zaraz pomy�li, �e zwariowa�e� i da ci
na przeczyszczenie.
- Przecie� to ty jej opowiadasz - powiedzia�em.
- Opowiadasz, �e ja opowiadam. Ona sobie pomy-
�li, �e to ty zwariowa�e�, bo to zupe�nie co innego,
kiedy kto� opowiada, a co innego, kiedy kto inny
opowiada, �e kto� tam opowiada. Czy ty tego nie
rozumiesz, dor�czycielu?
- M�wi si� �donosicielu" - zwr�ci� mi uwag�
Piotrek.
13
- Cz�owieku - powiedzia�em dobitnie-zrozum,
�e to jest jedno i to samo!
- Och - Piotrek wzruszy� ramionami - ty zawsze
co� sobie wymy�lisz. Tak gadasz, jakby� nie wie-
dzia�, �e dor�czyciel, to jest taki listonosz w czapce,
kt�ry przynosi ��wierszczyka" i �P�omyczka".
No i tak mo�na by�o z nimi gada�. Zawsze wszyst-
ko wiedzieli lepiej. Ja nie mia�em ochoty rozma-
wia� z nimi tak bez przerwy, bo mnie to denerwo-
wa�o i mog�em dosta� swojej wysypki. W�o�y�em
pi�am� i wlaz�em pod ko�dr�. Dopiero wtedy przy-
pomnia�em sobie, �e nie sprawdzi�em, czy schowa-
�em lusterko.
Oni ju� te� si� po�o�yli i czekali�my, �eby Nocna
nas sprawdzi�a i zgasi�a �wiat�o. Nied�ugo przysz�a.
Zawsze na wiecz�r patrzy�a, czy nie ma w sali
jakich� �ach�w do prania, bo ona pra�a nam r�ne
majtki i skarpetki wieczorem. Ale dzisiaj nic nie
by�o, bo mieli�my wszystko �wie�e, nowe, specjal-
nie do wyjazdu przygotowane. Wszystkie stare
rzeczy zostawili�my w �azience. Nocna nie mia�a
nic do roboty u nas. Nawet nie potrzebowa�a wyp�-
dza� nikogo przed snem do ubikacji, bo w naszej
sypialni przeciekaj�cych lejk�w nie by�o. Zgasi�a
wi�c �wiat�o i posz�a sobie.
Jak tylko zamkn�a drzwi, to od razu si�gn��em
w pobli�e szafki, gdzie le�a� zapakowany na drog�
chlebak z osobistymi przyborami. Zapakowa�em
go jeszcze rano. Mia�em tam wszystkie swoje rze-
czy. Jakie� dwie ma�e ksi��ki tam mia�em i jedn�
du��. Ta du�a - to by�a w�a�nie nagroda na koniec
14
R �i
roku szkolnego. Jeszcze mia�em tam swoj� szczot-
k� do z�b�w i takie tam r�ne rzeczy. Poszuka�em
po omacku i znalaz�em lusterko. By�o takie jak
zwykle, to znaczy ch�odne i g�adkie. Okr�g�e te�
by�o i pozornie zupe�nie zwyczajne. Ale takie zwy-
czajne to ono na pewno nie by�o. Potrzyma�em je
troch� w r�ce i pos�ucha�em, czy ch�opaki ju� �pi�.
Chyba spali. No to przycisn��em szybko to lusterko
do policzka. Najpierw by�o jeszcze ch�odne, ale
naraz si� rozgrza�o i wtedy...
�*�****�*****�**
- Hej! - zawo�a� do mnie p�dz�cy na swoim
strusiu Krzysiek -zobaczymy, kto b�dzie pierwszy,
czy ty na swoim wielb��dzie, czyja na tym strusiu.
- Zo-ba-czysz, �e ja b�-d� pier-wszy! - odpo-
wiedzia�em mu w spos�b przerywany, bo wielb��d
trz�s� jak nieboskie stworzenie. - Jak mnie prze-
�cig-niesz, to od-st�-pi� ci sw�j na-miot!
- Dobrze, dobrze - powiedzia� Krzysiek. - Do
morza jeszcze bardzo daleko; zobaczymy, kto b�-
dzie pierwszy!
Jechali�my przez wielk� pustyni� i tylko piasek
by�o wida�. Ja by�em chyba pierwszy, chocia� nie
bardzo wiedzia�em, w kt�rej stronie jest morze.
Jecha�em na tym swoim wielb��dzie i bardzo trud-
no by�o mi si� na nim utrzyma�, bo wioz�em ze
sob� jeszcze swojego ma�ego kota. Ten kot wierci�
si� strasznie i dlatego wielb��d bieg�, jak chcia�.
16
Skaka� na wszystkie strony i w �aden spos�b nie
mog�em nim kierowa�.
W pewnej chwili kot wypad� na pustyni�. Pr�bo-
wa�em zatrzyma� wielb��da, zle�� z niego i pod-
nie�� kota. Ale ten wielb��d nie chcia� si� zatrzy-
ma�. Obejrza�em si� i zobaczy�em; �e kot wcale si�
nie przej�� tym upadkiem. Nawet dobrze po tym
wszystkim wygl�da�, ur�s� jakby i bieg� za mn�. Nie
mog�em bez przerwy patrze� na niego, bo musia-
�em zaj�� si� troch� swoj� jazd� i uwa�a�, �eby
samemu nie spa��, bo wielb��d skaka� zupe�nie
pionowo. Kiedy po jakim� czasie obejrza�em si� na
nowo, to zobaczy�em, �e ten ma�y kot ur�s� jeszcze
bardziej i prawie nas dogoni�. A tymczasem Krzy-
siek by� ju� do�� daleko przede mn�. Wszystko
przez tego kota!
Troch� si� zez�o�ci�em i zaraz poczu�em, �e do-
staj� wysypki. Jeszcze tego mi brakowa�o! Ale
pomyli�em si� co do tego kota. Bo on zrobi� si�
ca�kiem wielki i zr�wna� si� z nami. Wielb��d, gdy
go tylko zobaczy�, to zaraz zary� si� kopytami i zu-
pe�nie stan��. Jak stan��, to od razu schowa� g�ow�
w piasek.
- Ca�e �ycie my�la�em - powiedzia�em do siebie
- �e g�ow� w piasek chowaj� strusie. Nigdy nie
spodziewa�bym si� tego po moim w�asnym wielb-
��dzie!
� Nie szkodzi - powiedzia� lew, czyli m�j ma�y
kot, kt�ry teraz sta� si� prawdziwym lwem. - Ten
przestraszony strusiowielb��d nie b�dzie nam ju�
potrzebny. Jak by� chcia� dalej na nim jecha�, to
2 - Do zobaczenia mamo
17
by� musia� liczy� si� z tym, �e przez ca�y czas
b�dziesz mia� wysypk�, bo ten bydlak garbaty jest
mimo wszystko dosy� powolny i denerwowa�by�
si�, �e Krzysiek b�dzie pierwszy. Lepiej od razu
przesi�d� si� na mnie, tak b�dzie du�o pro�ciej.
- Ale przecie� ty jeste� moim w�asnym ma�ym
kotem - powiedzia�em zdziwiony tym jego przem�-
drza�ym gadaniem. - Na takim ma�ym kocie nie
mo�na je�dzi�!
- Przecie� widzisz - obruszy� si� kotolew-�e nie
jestem �adnym ma�ym kotem! Ma�ym kotem to ja
jestem w Domu Dziecka, a na pustyni jestem twoim
w�asnym, du�ym lwem. Tak bardzo twoim w�as-
nym lwem jestem, �e mo�na na mnie je�dzi� swo-
bodnie. Spr�buj!
Oczywi�cie zaraz si� na tego lwa przesiad�em.
Wcale mnie niezdziwi�o, �e on umie gada�. Jeszcze
jak by� kotem, to te� prawie umia� gada�. Przynajm-
niej ja go zawsze rozumia�em. I on mnie te� prze-
wa�nie rozumia�.
Jak si� przesiad�em, to on od razu zacz�� �ciga�
Krzy�ka. Bieg� bez niepotrzebnego skakania, jesz-
cze lepiej od konia bieg�, chocia� musz� si� przy-
zna�, �e nie bardzo wiem, jak si� je�dzi na koniu.
Wcale si� nie przechwala�. Bardzo szybko dogoni-
li�my Krzy�ka. Ten jego stru� wysila� si� jak m�g�,
ale nic mu to nie da�o, bo mia� tylko dwie nogi
i musia� zosta� w tyle.
- Sk�d ci, ch�opaku, przysz�o do g�owy-zawo�a-
�em mijaj�c go - �eby bra� si� do wy�cig�w na tym
afryka�skim kogucie!
18
HRH*i
W
kum
- Och - westchn�� w locie Krzysiek - �eby to by�
jeszcze kogut, to by�oby zupe�nie nie�le, mo�e by
pofrun��... A ten nawet nie ma skrzyde�..!
- No to do zobaczenia nad morzem! -wrzasn�-
�em na po�egnanie.
Do morza by�o niedaleko. M�j lew wkroczy� ma-
jestatycznie do afryka�skiego portu i samym �rod-
kiem ulicy uda� si� na pla��. Wszyscy przechodnie
ogl�dali si� za nami i przystawali. Wcale nie zwra-
ca�em na nich uwagi. Tylko banda dzieciak�w bie-
g�a za nami i nie dawa�a nam spokoju. Takie murzy-
�skie p�taki. Zazdro�cili mi tego lwa.
- Odczepcie si� - powiedzia�em im ze swoich
wy�yn. - Tak si� idiotycznie zachowujecie, jak by�-
cie nigdy w�yciu porz�dnego lwa nie widzieli! Jak
ju� kto� ma sobie jakiego� lwa, to zaraz musi by�
zbiegowisko!
- Lwa to my�my widzieli - powiedzia� jaki� rezo-
lutny Bambo, chyba w moim wieku - ale nie
widzieli�my, �eby kto� m�czy� zwierz�ta i je�dzi� na
kocie!
- Och, ty czekoladowy kaprysie przyrody, po-
czekaj, zaraz do ciebie zejd� - powiedzia�em ca�y
w wysypce i chcia�em zle�� ze lwa. Ale nie musia-
�em z niego schodzi�, bo ju� i tak siedzia�em na
�rodku jezdni, a pomi�dzy moimi nogami �azi� m�j
ma�y kot. G�upio mi si� zrobi�o i straci�em ochot�
do dalszej rozmowy z tymi ch�opakami. �mieli si�
ze mnie teraz i ta�czyli wok� mnie jaki� ob��dny
.ig-bit murzy�ski. Z�apa�em tego kota i wsadzi�em
go za koszul�. Potem szybko si� poderwa�em na
nogi i pobieg�em wzd�u� ulicy.
Nagle us�ysza�em z boku jaki� wo�aj�cy mnie
g�os.
- Alek! Alek! - wrzeszcza�o co� znajomego i pi-
skliwego. - Jak si� gdzie� �pieszysz, to mog� ci�
podwie��! Poczekaj chwileczk�!
Zatrzyma�em si� jak wryty, bo przecie� to dosy�
niecodzienne, �eby po raz .pierwszy uda� si� do
Afryki i zaraz pierwszego dnia spotka�tam jakiego�
znajomego. Wprawdzie �ciga�em si� z Krzy�kiem,
ale on zosta� daleko w tyle i w og�le to nie by� jego
g�os, tylko czyj� inny, ale przecie� bardzo znajomy.
Zacz��em rozgl�da� si� po okolicy. Nie czeka�em
d�ugo, bo zaraz, z przera�liwym piskiem hamulc�w
zatrzyma�a si� przy mnie syrenka. W tej syrence
siedzia� Nowy i zaprasza� mnie do �rodka.
- No co tak stoisz? - powiedzia�. - Wsiadaj, bo
tylko ruch uliczny tamujemy! Zaraz zrobi si� zbie-
gowisko!
- Dobra, dobra - mamrota�em wsiadaj�c do tej
syrenki - nawet nie�le, �e ci� spotka�em. Jak mo-
�esz, to podwie� mnie nad morze, bo si� za�o�y�em
z Krzy�kiem, �e b�d� tam pierwszy i na koniec
zosta�em bez �adnego �rodka lokomocji. Nie mam
nawet poj�cia, gdzie jeste�my.
- Jeste�my w Ghanie, w Akrze, w takim porcie
afryka�skim. Zaraz podwioz� ci� nad morze. Musz�
bez przerwy je�dzi�, bo jak tylko si� zatrzymam, to
zaraz robi si� zbiegowisko. �o za ludzie!
- A dlaczego robi si� zbiegowisko? - spyta�em,
bo co� trzeba by�o gada�. ..�,..
MtEISKA IISMSTEKA PCBL1CZIA
Im. H. SIENKIEWICZA
FM SA Nr 2 21
' � kowto
- Normalnie - powiedzia� Nowy. - Zawsze gdy
pojawi si� jaki� zagraniczny samoch�d, to robi si�
zbiegowisko.
- Przecie� to jest zwyczajna syrenka-wyrazi�em
zdziwienie - a nie �aden zagraniczny samoch�d. Tu
naoko�o - wskaza�em ulic� - jest pe�no zagranicz-
nych samochod�w...
- No, Alek - Nowy wzruszy� pogardliwie ramio-
nami - ty zawsze udawa�e� najm�drzejszego w ca-
�ej grupie, a jednak jeste� ma�o rozgarni�ty. Prze-
cie�, cz�owieku, tutaj syrenka jest zagranicznym
samochodem! Nie rozumiesz? Jak chcesz, to mog�
si� zatrzyma� i zaraz zobaczysz jak oblepi� auto ze
wszystkich stron, chcesz?
- Nie, daj spok�j, ja si� �piesz� nad to morze
i nie mam ochoty na takie cyrki. Lepiej powiedz,
sk�d masz to auto.
- Us�ucha�em ciebie i napisa�em do swojej mat-
ki. Poprosi�em w tym li�cie, �eby przys�a�a mi
zagraniczny samoch�d. No i przys�a�a mi. Po
prostu.
- Sam m�wi�e� przed chwil�... To znaczy ja
m�wi�em... Czyli... No, przecie� syrenka to syrenka",
a nie jakie� zagraniczne auto!
- Ty znowu swoje - Nowy popatrzy� na mnie
z ubolewaniem. - Wydawa�o mi si�, �e ustalili�my
ju� co jest zagraniczne, a co nie, prawda?
- No, niby tak, ale ja naprawd� nic z tego nie
rozumiem.
- Mniejsza z tym - powiedzia� Nowy. - Prawdo-
podobnie jeszcze wielu rzeczy nie zrozumiesz i ja
22
mmmKt
?PP
?mm,
m�&*�
m
k-;
. *v
M
si� tobie nie dziwi�. Na razie musimy wysiada�, bo
ju� jeste�my nad morzem, to znaczy nad oceanem.
Rzeczywi�cie, przyjechali�my nad sam ocean.
Syrenka sta�a na pi�knej pla�y. Po oceanie p�ywa�y
statki i �odzie rybackie. Niedaleko od nas sta� pi�k-
ny, zielony namiot, poszed�em w kierunku tego
namiotu. Nowy zosta� przy syrence i podni�s�szy
mask� majstrowa� co� przy silniku. Gdy podsze-
d�em do namiotu, ze �rodka wyszed� Krzysiek.
Zdziwi�o mnie to niezmiernie, bo przecie� zostawi-
�em go na �rodku pustyni p�dz�cego natymznaro-
wionym strusiu.
- Cze�� - powiedzia� zwyczajnie. - Nareszcie
jeste�. A ju� my�la�em, �e si� gdzie� na tej pustyni
zawieruszy�e�. Chyba z godzin� czekam na ciebie.
- Jak to - wyrazi�em swoje zdziwienie - przecie�
ja powinienem by� pierwszy. Pami�tasz chyba, �e
ten tw�j stru� nie mia�'szans z moim lwem...?
- No tak, pami�tam - zgodzi� si� Krzysiek. -
Dlatego w�a�nie zostawi�em strusia na pustyni
i przyjecha�em na tym o�le - wskaza� co�, co
rusza�o si� za namiotem.
Dopiero wtedy zauwa�y�em tego os�a. Rzeczy-
wi�cie p�ta� si� przy namiocie i co� �ar�. Niepozor-
ny by� ten osio� i nie mia�em poj�cia, jak on m�g�
prze�cign�� mojego lwa. Przygl�dali�my si� sobie
nawzajem. Ten osio� sta� do mnie ty�em i odwraca�
�eb. Dobrze wiedzia�em, �e jak podejd�, to mnie
kopnie.
- Krzysiek - powiedzia�em - dlaczego ten osio�
ma ochot� mnie kopn��? Co ja temu bydlakowi
24
zrobi�em? Czy to ja na nim tu przyjecha�em?
- Och - Krzysiek machn�� r�k� - on ma swoje
powody. To jest tajemnica na razie. Jeszcze mi jest
potrzebny i dlatego ci nie powiem. Jak bym ci t�
tajemnic� wyjawi�, to ten osio� przesta�by by�,
rozumiesz?
- Nie - przyzna�em zgodnie z prawd�.
- To bardzo dobrze-ucieszy� si� Krzysiek.-Jak
by� rozumia�, to znaczy, �e zna�by� tajemnic�.
- No tak, ale powiedz ty mi, jak na takim k�apou-
chu mog�e� mnie prze�cign��? To jest co najmniej
zadziwiaj�ce.
- Zwyczajnie - Krzysiek popatrzy� na mnie z g�-
ry. - Jechali�my na skr�ty. Ten osio� zawsze by�
dobry z geografii, wi�c zna� drog� i tyle!
- Ojej, Krzysiek! - zawo�a�em. - Sam si� wsypa-
�e�! Przecie� to jest S�awek!
Jak tylko wypowiedzia�em to imi�, osio� od razu
przesta� istnie� i ko�o namiotu pojawi� si� prawdzi-
wy S�awek. Chcia� co� powiedzie�, ale najpierw
musia� wyplu� kawa�ki starej miot�y, kt�r� jeszcze
przed chwil� jako osio� si� po�ywia�.
- Uff - powiedzia� z ulg� w g�osie - to wszystko
przez ciebie. Nie masz poj�cia, jak ja chcia�em ci�
kopn��! Po co w og�le by�o wymy�la� t� Afryk�!
Ale teraz ch�tnie tu z wami zostan�. Ju� nikt nie
b�dzie mnie uje�d�a�. Posiedz� sobie w namiocie.
Nale�y mi si�, bo w�a�ciwie ja ten namiot wymy�li-
�em, no nie?
- To ja teraz wiem - zawo�a�em - na czym to
wszystko polega! Wiem, dlaczego m�j lew zamie-
25
ni� si� w ma�ego kota -wyci�gn��em tego kota zza
koszuli. - 0, widzicie? To m�j w�asny ma�y kotek.
A jeszcze dopiero co by� prawdziwym lwem. Pa-
mi�tasz, Krzysiek?
- No tak - powiedzia� Krzysiek. - Ale naprawd�
to on zawsze by� ma�ym kotem, no nie?
-, By�- przyzna�em. -1 jak te czekoladowe p�taki
zacz�y gada�, �e to jest kot, to on na powr�t w kota
si� zamieni�. Tak samo gdy ja powiedzia�em, �e ten
osio� to S�awek, to ten osio� zamieni� si� w S�awka.
- Chyba jest to tak w�a�nie - zgodzi� si� ze mn�
Krzysiek. - Lepiej tego wszystkiego nie nazywa� po
imieniu, bo jeszcze zamieni si� w co� nieprzewi-
dzianego, a tu, w tej Afryce, jest zupe�nie fajnie.
- Wiesz? - zmieni�em temat. - Przyjecha�em tu
samochodem -wskaza�em stoj�c� dalej syrenk�.-
Nowy mnie podwi�z�.
- A on sk�d si� tu wzi��? - spyta� Krzysiek.
- Przyjecha� pewnie t� swoj� zagraniczn� syren-
k� - powiedzia�em niepewnie. - Nie mam poj�cia
jak to by�o, bo on co� kr�ci. Sam go spytaj.
- Noowyy! Noowyy! - zawo�a� Krzysiek. -
Chod� tuu doo naas!
Nowy pomacha� z daleka, potem zatrzasn�� ma-
sk� syrenki, wytar� r�ce w koszul� i skierowa� si�
w nasz� stron�. Wyszli�my mu naprzeciw, bo
chcieli�my oddali� si� troch� od namiotu, w kt�-
rym chrapa� by�y osio�, a obecny S�awek. Dawno
byliby�my go tego chrapania oduczyli, ale nie spa�
w naszej sali i nie wiedzieli�my o tych jego zdolno�-
ciach.
26
m
�^p
*�jrA
W/^&
- Cze�� - powiedzia� Nowy i przywita� si�
z Krzy�kiem. - Gratuluj� zwyci�stwa. Przypusz-
czam, �e gdyby�cie za�o�yli si� ze mn�, to nie
mieliby�cie szans.
- Dobrze, dobrze - Krzysiek splun�� pogardli-
wie. - Ta twoja syrenka rozlecia�aby si� na pustyni.
Nawet nie masz poj�cia, jaki tam upa� i bezdro�a.
Ty-zmieni� temat- co on kr�ci-wskaza� mnie-z
tym twoim w�asnym zagranicznym samochodem?
- Ano-powiedzia� Nowy-Alek jest dzisiaj jaki�
dziwnie g�upi. Po prostu - wyja�ni� - to ma by�
zagraniczny samoch�d. Wi�c u nas jest zagranicz-
nym co innego, a tu co innego i tyle, rozumiesz?
- No pewnie - Krzysiek pokiwa� swoj� m�dr�
g�ow�. - To jest zupe�nie jasne. Dziwne, �e Alek
tego nie rozumie.
- Och - powiedzia�em - teraz to i ja rozumiem.
To jest proste: ta syrenka jest w tutejszym kraju
nietutejszym samochodem, tak?
- No w�a�nie - potwierdzi� Nowy.
- To co - zaproponowa� Krzysiek - wejdziecie do
tego namiotu?
- Ch�tnie - odpowiedzieli�my obydwaj naraz.
- Jaki on fajny! - zawo�a� Nowy, gdy tylko we-
szli�my do �rodka.
- Namiot jak namiot - powiedzia�em.
Patrzcie - pochwali� si� Krzysiek - jak on jest
w �rodku urz�dzony!
Rzeczywi�cie, by�o tam wszystko, co jest po-
trzebne do mieszkania w namiocie. Materace, koce,
nawet maszynka gazowa do gotowania.
28
- Spr�bujmy, czy mi�kko-zaproponowa� Nowy
i pierwszy rzuci� si� na jeden z materac�w.
- Zatkajcie mu czym� ten dzi�b! - powiedzia�
Krzysiek, wskazuj�c chrapi�cego S�awka i k�ad�c
si� na innym materacu.
- Dobrze jest takiego po�o�y� na boku - zauwa-
�y�em i przekr�ci�em tego tr�biciela na prawy bok.
Zaraz przesta� chrapa�. Po�o�y�em si� tak�e na
swoim materacu. Jeszcze nie zd��yli�my dobrze
pole�e�, gdy poderwa� nas czyj� g�os.
- Uciekajcie! Uciekajcie! -wo�a�o co� od strony
oceanu. - Idzie przyp�yw i zaraz was zatopi! Wsta-
wajcie i uciekajcie na pustyni�!
Wyskoczyli�my z namiotu od razu. Woda by�a ju�
przy samym namiocie. Niedaleko dawnego brzegu
p�ywa� sobie du�y statek. Na mostku kapita�skim
sta� Piotrek i wrzeszcza�. By� kapitanem tego statku.
- Albo poczekajcie - zawo�a� - zaraz ka�� spu�-
ci� szalup� i zabior� was do siebie na statek!
- Dobra! - odwrzasn�li�my, stoj�c ju� po kolana
w wodzie. - Tylko po�piesz si�!
Ta szalupa do�� szybko zosta�a spuszczona i pod-
p�yn�a do nas. Wle�li�my do niej. Ju� byli�my
niedaleko statku, kiedy wielka fala przewr�ci�a
��d�. Wszyscy znale�li�my si� w wodzie.
******* V* *******
- Wstawa�! Wstawa�! -wo�a� Piotrek i polewa�
nas wod�, kt�r� przyni�s� w kubku. - Zaraz jedzie-
my nad morze! Wstawa�, �piochy!
29
�
- Odczep si� - powiedzia�em jeszcze niezupe�-
nie rozbudzony.-Ja ju� by�em nad morzem. Nawet
nad oceanem.
Ryba tak wygl�da�a, jakby si� wcale nie k�ad�a
spa�. Od samego rana p�dzi�a po wszystkich sy-
pialniach i po pi�tna�cie razy sprawdza�a, czy wszy-
stko zabrali�my. Ju� dawno stali�my na dziedzi�cu
i czekali�my tylko na ni�. W ko�cu Bulwa si�
zdenerwowa� i zarz�dzi� wymarsz. Dobrze zrobi�, bo
Ryba zaraz wyskoczy�a z budynku i ob�adowana
jakimi� siatkami i parasolami do��czy�a do masze-
ruj�cej kolumny. To nie przesada z tymi parasolka-
mi - mia�a ich dwie. Dziwi�o mnie to troch�, ale
Krzysiek powiedzia�, �e jedna jest od s�o�ca, a dru-
ga od deszczu.
Na dworzec niczym nie jechali�my, bo by�o bli-
sko. Przez ten kawa�ek miasta szli�my z dziesi��
minut. A na dworcu Bulwa kaza� nam stan�� w nie-
ruchomych szeregach, �eby�my si� nie pogubili.
Sam biega� za r�nymi kolejarzami, kt�rzy op�dzali
si� od niego jak od przykrego owada. Us�ysza�em,
�e wszystkich pyta� o to samo, to znaczy o nasz
poci�g. Wszyscy mu to samo odpowiadali, ale
jemu by�o ma�o kilku zgodnych odpowiedzi i zacze-
pia� ka�dego cz�owieka w kolejarskim mundurze.
Nasz poci�g mia� by� za ponad p� godziny. Pomy-
�la�em sobie, �e Bulwa jakby m�g�, to ju� wczoraj
wieczorem ustawi�by nas na tym peronie.
Na jaki� jednak czas przesta� ugania� si� za
kolejarzami, bo zg�osili si� zapowiadani studenci,
kt�rzy mieli si� nami opiekowa� nad morzem.
30
Pogada� z nimi troch� i zacz�� do grup podprowa-
dza�. W ko�cu i do nas przyprowadzi� jakiego�
chudego typa z d�ugimi w�osami i z brod�. Naj-
pierw przedstawi� go Rybie. Ta Ryba chyba nie
bardzo by�a zadowolona z tego swojego pomocni-
ka, bo popatrzy�a na niego jak na mnie, kiedy
nauczyciel od matematyki powiada�, �e �nie ma ju�
s��w dla okre�lenia mojej g�upoty".
- Dzie� dobry panu - powiedzia�a wynio�le. -
Rybicka jestem!
- A...cki! - mrukn�� niewyra�nie chudzielec
i u�cisn�� Rybie grab� tak, �e podskoczy�a lekko.
- To s� moi, to znaczy nasi ch�opcy - powie-
dzia�a Ryba wskazuj�c moj� �redni� grup� -
kt�rzy...
- Cze��, ch�opaki! - Brodacz odwr�ci� si� od
Ryby i zacz�� si� z nami wita�. - Na imi� mam
Wojtek. Mo�ecie m�wi� do mnie �panie Wojtku"
albo jak wolicie - Wojtek, po prostu.
- Ty - szturchn��em Piotrka - to jaki� ludo�erca
pewnie, albo inny bigbitowiec.
- Ee tam - powiedzia� Piotrek - oni wszyscy s�
teraz tacy. Nieciekawego. Zobacz-wskaza� pozos-
ta�ych student�w - ka�dy z nich ma d�ugie pi�ra
i kt�ry mo�e, to sobie brod� i w�sy zapuszcza. Nic
oryginalnego.
- Trzeba go zaraz jako� nazwa�-zauwa�y�em.-
Mo�e nazwiemy go Rumcajs?
- Co ty! - zaoponowa� Krzysiek. - Zobaczysz, �e
w tamtych grupach b�d� same Rumcajsy! Najle-
piej nazwa� go Castro.
31
- Jak g�upie bachory si� zachowujecie - powie-
dzia� Piotrek. - Ma�o wam Ryby i Bulwy? Przecie�
on powiedzia�, �e nazywa si� Wojtek! Ca�kiem
nie�le si� ju� nazywa. Zobaczycie, �e nikt nie wpad-
nie na pomys�, aby nazwa� swojego studenta jego
w�asnym imieniem!
Szybko si� z Piotrkiem zgodzili�my. Do tego
Wojtka nawet takie przezwisko pasowa�o. Mo�na
by�o te� m�wi� �Wojtek bez portek", bo chocia� to
stare i ma�o dowcipne powiedzenie, to przecie� ten
nasz Wojtek mia� wprawdzie portki, ale strasznie
obszarpane i po�atane nie wiadomo, czy z biedy,
czy te� dla fasonu. Ale dosy� mi�y by�. Zaraz pozwo-
li� nam usi��� na �awkach, czyli rozej�� si� z szere-
gu. Ryba nawet nie protestowa�a, tylko Bulwa
zatrzyma� si� przy nas na chwil�, ale i on nic nie
powiedzia�. W ko�cu przyjecha� poci�g i bez spe-
cjalnych k�opot�w powsiadali�my. Nie musieli�my
wskakiwa� do tego poci�gu, ani zajmowa� miejsc,
bo mieli�my ca�y wagon zarezerwowany. Ju�
wczoraj um�wili�my si� z ch�opakami, czyli z Krzy�-
kiem, Piotrkiem, Nowym i S�awkiem, �e jedziemy
w jednym przedziale. No, za ma�o nas by�o na jeden
przedzia�, wi�c oczywi�cie jeszcze kilku ch�opak�w
si� dosiad�o.
Ten poci�g nie sta� d�ugo na stacji. Kiedy ruszy�,
to wszyscy chcieli patrze� przez okno. Zrobi� si� taki
t�ok przy tym oknie, �e o ma�o Nowego nie udusili
o kant szyby.
- Hej, szczeniaki! - zawo�a�em. - Co to? Ma�py
wybra�y si� na wycieczk� do zaprzyja�nionego zoo,
32
czy normalni ludzie z normalnego Domu Dziecka
na normalne kolonie jad�?
Zrobi�o im si� g�upio. Rzeczywi�cie zachowywa-
li�mysi�po szczeniacku. Odeszli niech�tnie odtego
okna i pr�bowali siada�. Ale nie wiedzieli gdzie.
- Najlepiej b�dzie - zaproponowa�em - jak co
p� godziny b�dziemy si� zmienia� przy oknie.
Niech ka�dy sobie popatrzy na �wiat.
- A kto usi�dzie pierwszy? - zapyta� S�awek.
- Chyba trzeba b�dzie alfabetycznie - powie-
dzia�em ostro�nie - czyli wypada�oby na mnie
pierwszego i na B�a�ka -wskaza�em takiego jedne-
go z naszej grupy, ale z innej sypialni.
- Wcale nie! -zawo�a� Nowy.-Najpierwwypa-
da na mnie!
- Jak to, na ciebie? - oburzy� si� Krzysiek. - Ty
jeste� dopiero pi�tnasty w alfabecie, a ja jestem
jedenasty. Nawet dopiero po mnie b�dziesz!
- W�a�nie �e nie! - upiera� si� Nowy. - Ja
powinienem by� pierwszy!
- Ty, Nowy - powiedzia� Piotrek - co ty si�
wyg�upiasz? Przecie� ja b�d� po tobie i nie protes-
tuj�. Musi by� chyba jaki� porz�dek i jaka� sprawie-
dliwo��!
- No w�a�nie! - Nowy by� zupe�nie do siebie
niepodobny. - Sam powiedzia�e�, �e musi by�
sprawiedliwo��. Wi�c z powodu tej sprawiedliwo�-
ci mnie pierwszemu nale�y si� siedzenie przy
oknie. Przecie� mam na imi� Ada�J
- Zasadniczo - zauwa�y� Krzysiek - to jeste�
Nowy.
34
- Ale - powiedzia�em - on chyba ma racj�.
Przecie� ca�e �ycie nie b�dzie Nowym, nie?
- Pewnie, �e nie b�dzie - zgodzi� si� Krzysiek -
ale na razie jest i nic si� nie da na to poradzi�!
Troch� mieli�my z tym k�opotu. Nie wiadomo, co
by�my wymy�lili na koniec, bo Nowy wcale nie
chcia� pogodzi� si� ze swoim pi�tnastym miej-
scem. Ale gdy tak radzili�my, to drzwi si� otworzy�y
i wszed� Wojtek.
- No co, ch�opaki - powiedzia� jakim� strasznym
g�osem. - Dlaczego �azicie po przedziale, zamiast
usi��� porz�dnie i podr�owa� w komforcie?
Wyja�nili�my mu, jakie mamy k�opoty. Pokiwa�
swoj� ow�osion� g�ow� i powiedzia�:
- On-wskaza� Nowego-najpierw by� Adasiem.
Przez �adne kilka lat by� tym Adasiem. Od czasu,
kiedy przyby� do Domu Dziecka, czyli od dwu mie-
si�cy, sta� si� Nowym. Teraz trzeba policzy�, czego
jest w jego �yciorysie wi�cej, czy Adasia, czy Nowe-
go. Ja si� na rachunkach nie znam, ale tak na
wyczucie wydaje misie, �e jednak wi�cej jest w nim
Adasia. Tak mi intuicja podpowiada.
- No to ju�, �eby by�o sprawiedliwie - powie-
dzia� Krzysiek - trzeba b�dzie go tym Adasiem
nazywa� od dzisiaj. Zreszt� takie przezywanie to
jest dobre dla szczeniak�w. Nawet pana �wyrwa�o
musie przy okazji-nie przezwali�my, tylko um�wi-
li�my si�, �e nie b�dzie pan �adnym tam Rumcaj-
sem, fecz panem Wojtkiem...
- Ech- - powiedzia� Wojtek - panowie to siedz�
sobie w bujanych fotelach. Ja mam dopiero dwa-
dzie�cia lat, a wy, jak s�ysza�em, po jedena�cie
i dwana�cie, czyli, jakby nie liczy�, nie ma mi�dzy
nami prawie r�nicy. Mo�ecie zwraca� si� do mnie
po imieniu. A teraz powiedzcie, co u was s�ycha�.
- To lepiej ty powiedz-zaproponowa� Piotrek.-
Nas jest wi�cej, a ciebie mniej, chocia� nie znam si�
na rachunkach, a jak nie wierzysz, to si� spytaj
Ryby.
- A kto to jest Ryba? -zainteresowa� si� Wojtek.
- Ryba to Ryba - powiedzia�em. - Nasza wycho-
wawczyni, przecie� poznali�cie si� niedawno.
- Aha. No dobrze. Ty - zwr�ci� si� do Piotrka -
m�wisz, �e nie znasz si� na rachunkach. Dobrze.
Mo�esz sobie mnie przedrze�nia�. Mnie jest do-
k�adnie wszystko jedno. Ale tobie nie powinno by�
wszystko jedno. Ja mam prawo nie zna� si� na
rachunkach, bo studiuj� pedagogik�. Ale ty powi-
niene� si� zna�.
- Ojej - Piotrek zawstydzi� si� troch� - ja tylko
tak sobie powiedzia�em.
- Dobra, ch�opaki, lec� dalej -Wojtek rozsun��
drzwi. - Jeszcze do was wpadn�, na razie cze��!
- Cze��! -wrzasn�li�my wszyscy naraz i Wojtek
znikn�� na korytarzu.
- Wiecie-powiedzia�Krzysiek-onjestzupe�nie
fajny. Chyba b�dzie pozwala� k�pa� si� w tym
morzu.
- Nie wiadomo - zauwa�y�em. - W tamtym
roku, pami�tacie? Ryba obiecywa�a, �e b�dziemy
si� k�pa� w rzece, a potem Bulwa powiedzia�, �e s�
wiry i nikomu nie da� wle�� do wody.
36
- Botam wiry by�y naprawd�-wyja�ni� Piotrek.
- Nikt si� nie k�pa� i nawet sta�y takie specjalne
tablice.
- Ale w morzu nie ma chyba wir�w? - zastano-
wi� si� S�awek. - Fale s�, a fale, jak s� niedu�e, to
nikomu nic nie zrobi�. Nad morzem nie ma chyba
�adnych tablic? W telewizji to wszyscy si� zawsze
w morzu k�pali.
Rozmawiali�my jeszcze o tych mo�liwo�ciach
morskiej k�pieli do�� d�ugo. Poci�g jecha� sobie
i nawet nie by�o sensu wygl�da� przez okno. Nic
tam ciekawego nie by�o za tym oknem, ci�gle pola
i pola. W ko�cu zatrzymali�my si�.
To by�a stacja i pe�no ludzi. Na peronie powsta�
straszliwy tumult, bo wszyscy chyba mieszka�cy
tego miasta mieli ochot� wybra� si� nad morze.
W�azili przez okna nawet. Trwa�o to dosy� d�ugo,
jak na nasz gust. Woleli�my jednak jecha� w stron�
morza. Wreszcie poci�g ruszy�.
Ledwie zd��yli�my usi���, to zaraz drzwi si�
rozsun�y i do przedzia�u wpad�y trzy walizy i jeden
tobo�ek. Za tobo�kiem wlecia� taki ch�opak mo�e
z rok starszy ode mnie, czyli dwunastoletni. Jaki�
by� przestraszony i prawdopodobnie nie wiedzia�,
co si� z nim dzieje. Za nim wesz�a bardzo gruba
i czerwona od urody i szminki kobieta.
- Uff - powiedzia�a - podawaj mi, Maciu�,
walizki!
- Kiedy nie umiem-wyzna� Maciu�.
- No to chocia� nie pl�cz si� pod nogami! -
powiedziawszy to chwyci�a pierwsz� ogromn� wa-
37
lizk� i jednym ruchem wrzuci�a j� na p�k�. Za t�
pierwsz� polecia�y dwie pozosta�e. Teraz przysz�a
kolej na tobo�ek. Ale ten tobo�ek by� raczej okr�g�y
i wielki. Spad� wi�c od razu prosto na �eb Krzy�-
kowi.
- Mog�aby pani uwa�a� - burkn�� Krzysiek -
jeszcze pani tu kogo� zabije!
- Jak si� zwracasz do doros�ych, p�taku?! -
wrzasn�a baba. - Kto to w og�le s�ysza�, �eby
takich smarkaczy zostawia� samych w przedziale!
Gdzie s� wasi rodzice?!
- My nie mamy rodzic�w - powiedzia� ponuro
Piotrek. - My uciekli�my z domu i podr�ujemy na
gap�. W og�le to jest nas tylko pi�ciu, ci pozostali,
to nasz towar. Bo my jeste�my handlarze �ywym
towarem; jedziemy nad morze i tam porwiemy
statek, kt�ry zabierze nas razem z naszym towarem
do ciep�ych kraj�w. Bo my lubimy, jak jest ciep�o
i nasztowarte� lubi, no nie?-zwr�ci� si� do reszty.
- Mo�emy te� - powiedzia�em uprzejmie - od-
kupi� od pani tego ca�ego Maciusia, je�li zapropo-
nuje pani przyst�pn� cen�.
- To ju� ludzkie poj�cie przechodzi - powiedzia-
�a kobieta. - Ja w tej chwili zrobi� z wami porz�dek!
Kto to s�ysza�, �eby taka banda ucieka�a z domu
i utrudnia�a podr�owanie porz�dnym ludziom!
Maciu�!-rykn�a na swoj� pociech�.-Wtejchwili
masz mi poszuka� konduktora! Ja tu zostan� przy-
pilnowa� baga�y, bo jeszcze co� ukradn�!
- Kiedy ja nie wiem, kto to jest konduktor -
wymamrota� Maciu�.
38
- Konduktora ju� dawno nie ma - powiedzia�
Krzysiek. - Le�y zwi�zany i zakneblowany w toale-
cie. Jakby pani zajrza�a do innych przedzia��w, to
by si� pani przekona�a, �e jest nas tu troch� wi�cej,
�e ca�y poci�g opanowali�my. A maszynista to te�
nasz cz�owiek.
- To wszystko przez t� telewizj� - stwierdzi�a
t�usta osoba. - Najpierw puszczaj� im r�ne bonan-
zy, a potem si� dziwi�, �e chuliganeria grasuje!
.� Kto tu tak wrzeszczy? - spyta� Wojtek, kt�ry od
jakiej� chwili sta� w wej�ciu. - Co tu si� w og�le
dzieje? Sk�d si� pani tu wzi�a?
- Jakim prawem si� mnie tu pyta?! - zawo�a�a
osoba.-Ja za biletami jad�! Gdzie jest konduktor?!
I kto pan jest?
- To jest nasz przyw�dca - powiedzia�em. -
G��wny herszt, czyli s�awny pirat Tikitaka. On ju�
si� pani� zajmie. Ta pani - zwr�ci�em si� do Wojtka
- ma do nas pretensje za to, �e nie siedzimy na
dachu wagonu, tylko w przedziale, i z tego powodu
ten tu Maciu� nie mo�e hasa� sobie, tylko musi
siedzie� na tobo�ku.
- Sk�d si� pani tu wzi�a? - zdziwi� si� Wojtek. -
Przecie� ten wagon jest zarezerwowany!
- O! - kobieta a� podskoczy�a. - Zarezerwo-
wany! Mo�e jeszcze pan powie, �e dla tych smar-
kaczy! To ja z ma�ym dzieckiem mam mo�e jecha�
na korytarzu, co? Niedoczekanie! A kim pan w og�-
le jest? Lepiej by pan te w�osy obci�� i umy� si�
troch�, hipis jeden!
- Dobrze - powiedzia� Wojtek i wyszed�.
40
- Ch�opaki, trzy cztery! - zakomenderowa� Pio-
trek i zacz�o si�.
My mieli�my swoje nieszkodliwe metody. Jako�
trzeba by�o sobie radzi�. Na takie - trzy cztery -
zaczynali�my wrzeszcze� ile si� w p�ucach. Wrzask
by� nieustanny, gdy jedni ko�czyli, to inni zaczynali
i tak bez przerwy. Dobrze, �e ten wagon okaza� si�
solidny, bo inaczej to m�g�by rozlecie� si� od tego
naszego ryku.
Najpierw Maciu� spad� od razu z tobo�ka. Nawet
nie pr�bowa� zbiera� si� z tej pod�ogi, tylko scho-
wa� g�ow� pod tobo�ek i nie dawa� znaku �ycia.
Jego matka najprawdopodobniej co� krzycza�a, bo
wida� by�o, jak porusza ustami, ale nikt jej przecie�
nie s�ysza�. Do�� d�ugo to trwa�o.
Nagle do przedzia�u wpadli Ryba, Bulwa i Woj-
tek. Na ko�cu konduktor, kt�rego Wojtek, jak si�
potem okaza�o, sprowadzi� z innego wagonu. Za-
milkli�my jak na komend�.
- Co tu si� dzieje? - zapyta�a przestraszona
Ryba.
- Ta pani-powiedzia�Piotrekwskazuj�ct�ust�-
ta pani chce nas wyrzuci� z poci�gu. I ta pani
przezywa Wojtka od hipis�w...
- Co� podobnego! - powiedzia�a t�usta. - Moje
dziecko chyba dosta�o przez nich gor�czki ze zde-
nerwowania!
- Niech si� pani nie przechwala - powiedzia�
Krzysiek. - Alek jak si� zdenerwuje, to dostaje
wysypki!
- No tak-zauwa�y� Bulwa-czy pani niemog�a-
41
by opu�ci� tego przedzia�u? Przecie� zosta�a pani
ju� poinformowana, �e wagon jest zarezerwowany.
- Nikt mnie o niczym nie informowa�! -wrzas-
n�a t�usta. - Nie b�d� przecie� s�ucha�a tego, co
m�wi� jacy� rozwydrzeni smarkacze!
- Ja pani� informowa�em - wtr�ci� si� Wojtek -
a i ch�opcy na pewno co� wspominali. W ka�dym
razie jest z nami konduktor.
- Obywatelka bezprawnie podr�uje w tym
przedziale! - powiedzia� s�u�bowo konduktor i za-
salutowa�. - Na najbli�szej stacji prosz� opu�ci�
wagon, bo inaczej nale�y si� kara wed�ug taryfy. -
Wyci�gn�� jak�� ksi��eczk� i po�liniwszy palec za-
cz�� przerzuca� kartki. - Kto bezprawnie - zacz��
czyta� te swoje wa�ne przepisy-zajmuje nienale�-
ne mu miejsce w poci�gu, podlega karze...
Czyta� i czyta�. Im d�u�ej i powa�niej czyta�, tym
wi�cej by�o przera�enia w oczach t�ustej. Maciu�
wysadzi� g�ow� spod tobo�ka i wpatrywa� si� teraz
w twarz matki. Widocznie poczu� si� niepewnie, bo
zaraz si� rozp�aka�. Wy� jeszcze, jak wyszed� kon-
duktor. W ko�cu Bulwa nie wytrzyma� i spyta�:
- Dlaczego ten dzieciak tak wrzeszczy?
- Och, panie dyrektorze - powiedzia�a Ryba -to
jest bardzo �lewychowanedziecko.Tozarazwida�.
Nawet nie powiedzia� dzie� dobry, jak weszli�my.
No-zwr�ci�asi�dozap�aka�ca-jakmaszna imi�?
- On ma na imi� Maciu� - powiedzia�a t�usta
pani.
- Ja jego pyta�am - Ryba na to. - No, jak masz na
imi�?
42
- M-ma-ciu� - wyduka� nieszcz�liwiec.
- A dlaczego si� ma�esz? - spyta�a Ryba do��
�agodnie.
- Bo �ni krzycz� i wszyscy krzycz�, i mama
krzyczy, i nas wyrzucaj�, i nie pojedziemy nad
morze, a ja chc� jecha� nad morze! - wyrzuci�
z siebie jednym tchem niewymowny dot�d specjal-
nie Maciu�.
- Ty - zwr�ci� si� do niego Krzysiek - a nie by�e�
jeszcze nad morzem?
- Nnie - powiedzia� Maciu� i popatrzy� na Krzy�-
ka z resztkami strachu w ocz�tach.
- My te� nie byli�my jeszcze nad morzem i w�a�-
nie jedziemy - wyja�ni� Krzysiek. - Tylko ty i twoja
mama nam przeszkadzacie. I twoja mama przezy-
wa Wojtka, kt�ry si� nami opiekuje i nie jest �a-
dnym hipisem, tylko wychowawc� i studentem.
A to - wskaza� Ryb� - jest nasza pani wychowaw-
czyni i - przedstawi� Bulw� - nasz pan dyrektor.
A my jeste�my z Domu Dziecka.
- No tak-zagada�aznowu Ryba.-Bardzo�adnie
si� pani zachowuje! Nie do��, �e jedzie pani bez-
prawnie w tym przedziale, to jeszcze zn�ca si� pani
nad moimi biednymi ch�opcami! Chocia� przez
wzgl�d na w�asne dziecko powinna si� pani inaczej
zachowywa�!
- Kto tu si� nad kim zn�ca - powiedzia�a do��
�a�o�nie t�usta pani. - To przecie� oni opowiadaj�
jakie� niestworzone rzeczy o handlarzach �ywym
towarem i moje dziecko musi tego wszystkiego
s�ucha�! No dobrze. P�jdziemy st�d i niech moje
43
biedne dziecko jedzie na buforach, prosz� bardzo!
Zacz�a do�� gwa�townie si�ga� po walizki i od-
tr�ci�a pomocn� d�o� Wojtka. Ten Maciu� znowu
wygl�da� na takiego, co si� za chwil� rozp�acze.
Ch�opaki zacz�li kr�ci� si� jako� niewyra�nie. Nie
patrzyli na zabiegi t�ustej pani. Na Maciusia te� nie
patrzyli. A on nie wytrzyma� i zaraz naprawd� si�
rozbecza�.
- Ja nie chc� jecha� na buforach! - zawy�.
- Zamknij si� nareszcie!-powiedzia�a jego mat-
ka. - Nawet nie masz poj�cia, co to s� bufory
i przecie� widzisz, �e nas wyrzucaj�!
- Panie dyrektorze - powiedzia�em - to mo�e
lepiej, �eby ten Maciu� ju� tu zosta�, prawda, ch�o-
paki?
- No pewnie - powiedzia� S�awek. - Po co ma
jecha� na tych buforach. Jeszcze spadnie i co�
sobie przetr�ci.
- I ta jego wychowawczyni te� mo�e sobie z nim
jecha� - doda� Krzysiek. - Niech tylko na nas nie
krzyczy!
- Id� ty, g�upi - powiedzia� Nowy, czyli Ada�,
i popuka� si� w czo�o - to nie �adna jego wychowa-
wczyni, tylko normalna matka! Ja te� mam matk�
i wiem!
- I ja te� mam! - wyrwa�o mi si�, ale zaraz
ugryz�em si� w j�zyk, bo wszyscy popatrzyli na
mnie jak na idiot�. Wi�c si� poprawi�em: - Tak
samo mam, jak i ty.
- A w�a�nie, �e mam! - wrzasn�� Nowy-Ada�
i szarpn�� si� w moj� stron�. Kto by si� po nim
44
spodziewa�, no, no. - Tylko ona jest za granic�!
- No dobrze - powiedzia�a Ryba. - Uspok�jcie
si�, ch�opcy. Macie bardzo dobre serduszka. Chy-
ba, panie dyrektorze - zwr�ci�a si� do Bulwy -
zostawimy t� pani� w spokoju i przystaniemy na
propozycj� ch�opc�w?
- No tak - wyb�ka� Bulwa. - Tylko �eby spok�j
by�. Ja tu jeszcze przyjd�. I nie wyobra�ajcie sobie-
odwr�ci� si� jeszcze w drzwiach - �e tylko wasz
przedzia� mam na g�owie.
- Ja przez chwil� z nimi posiedz� - powiedzia�
Wojtek.
Uspokoi�o si� nareszcie wtym przedziale. Maciu-
siowa mama przesta�a u�era� si� z walizkami i z po-
wrotem opad�a na siedzenie. �eby si� czym� zaj��,
zacz�a grzeba� w tobo�ku i wyci�ga� z niego r�ne
zapasy. Najpierw wywlok�a stamt�d jakie� kanapki,
ale Maciu� okaza� si� nie by� g�odnym. Potargowa-
�a si� z nim troch� i schowa�a te kanapki na czarn�
godzin�. Nast�pnie wyci�gn�a wielk� plastykow�
torb� z czere�niami. Tego Maciu� nie odm�wi� -
drapn�� t� torb� i zaraz wsadzi� do niej �ap�. Ale po
chwili wyci�gn�� t� �ap� pust� i nie�mia�o pocz�s-
towa� z torby siedz�cego obok niego Piotrka. Piotr-
kowi nie trzeba by�o pi�� razy podtyka� pod nos
takich rzeczy - wsadzi� gar�� i wyj�� j� po d�u�szej
chwili pe�n� czere�ni. Podzi�kowa� grzecznie i za-
cz�� celowa� pestkami w okno. Maciu� pocz�sto-
wa� wszystkich i wreszcie sam skosztowa�.
- Jak sko�czycie, to ja mam jeszcze! - powie-
dzia� mi�dzy wypluciem jednej a drugrej pestki. -
46
Czy wy jeste�cie z zak�adu? - zapyta� nie�mia�o.
- Nie jeste�my z zak�adu - zdenerwowa� si�
S�awek - tylko z normalnego Domu Dziecka!
- A za co tam siedzicie? - zaciekawi� si� Maciu�
na dobre. - Jak nie chc� je��, to mama mnie
straszy, �e odda mnie do zak�adu, albo do Domu
Dziecka. Wy te� nie chcieli�cie je��? A mo�e �le si�
uczyli�cie?
- Maciu�! - powiedzia�a t�usta pani i zarumieni-
�a si� jeszcze bardziej. - Nie m�w g�upstw.
- A w�a�nie, �e mnie straszy�a�! - nie dawa�
Maciu� za wygran�. -1 m�wi�a�, �e tam daj� gorzk�
kaw� do picia i suchy chleb do jedzenia! Morz� was
tam g�odem? - zwr�ci� si� do nas.
- Ty nie s�uchaj takich g�upot - powiedzia� wy-
ra�nie zdenerwowany Piotrek. - Mamy jedzenie
i picie mo�e nawet lepsze ni� ty! Prawda, ch�opaki?
Bo nami opiekuje si� pa�stwo! I nikt na