8720

Szczegóły
Tytuł 8720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT SHECKLEY PODRӯ W PRZYSZ�O�� Przek�ad Marta Ko�bia� ANBER Tytu� orygina�u JOURNEY BEYOND TOMORROW Redakcja stylistyczna KATARZYNA MAK.ARUK Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta HANNA SZAMALIN Ilustracja na ok�adce KEVIN TENNANT Ufroctew, u�. Biblioteka Publiczna Wroc�aw Opracowanie graficzne ok�adki >JE WYDAWNICTWA AMBER WO AMBER i�ych ksi��kach Wydawnictwa AMB jnia mo�ecie Pa�stwo znale�� ://www.amber.supermedia.pl 3000214226 Copyright � 1962 Robert Sheckley. Ali rights reserved. Published in arrangement with the Author's agent: DONALD MAASS LITERARY AGENCY, 157 West 57th Street, New York, NY 10019, USA For the Polish edition � Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1999 ISBN 83-7245-200-8 ( Dla Zivy, Ruth Barnes, a zw�aszcza dla Billa Bamesa Bajkowy �wiat Joenesa znajduje si� przesz�o tysi�c lat za nami, w odleg�ej i mglistej przesz�o�ci. Wiadomo, �e Podr� Joenesa zacz�a si� oko�o roku 2000 starej ery, zako�czy�a natomiast w pierw- szych latach nowej ery. Wiadomo r�wnie�, �e przypad�a na okres znany ze znacznego rozwoju cywilizacyjnego: w XXI wieku �wiat�o dzienne ujrza�y cuda mechaniki, o jakich wsp�czesnym nigdy si� nie �ni�o. Nawet dzi� wi�kszo�� z nas mia�a okazj� pozna� znaczenie s��w �pocisk zdalnie sterowany" czy �bomba atomowa". Fragmenty tych fantastycznych twor�w mo�na ogl�da� w muzeach. Znacznie mniejsz� wiedz� posiadamy na temat obyczaj�w �w- czesnych ludzi. Aby dowiedzie� si� czegokolwiek o religii i zasadach moralnych tamtych czas�w, musimy si�gn�� do Podr�y Joenesa. Poza wszelk� w�tpliwo�ci� pozostaje fakt, �e posta� Joenesa jest autentyczna, nie mo�na natomiast przes�dza� o autentyczno�ci opo- wie�ci snutych na jego temat. Niekt�re z nich przypominaj� raczej przypowie�ci. Jednak nawet te, kt�re traktuje si� alegorycznie, do- brze oddaj� ducha tamtych czas�w. Nasza ksi��ka jest zbiorem opowie�ci o Podr�y Joenesa oraz o cudownym i tragicznym wieku XXI. Kilka z nich zosta�o spisanych, ale wi�kszo�� dotar�a do nas przekazywana ustnie z pokolenia na pokolenie. Poza t� ksi��k� jedyne podsumowanie Podr�y stanowi� opu- blikowane ostatnio Opowie�ci z Fid�i, gdzie, z oczywistych po- wod�w, osoba Joenesa schodzi na dalszy plan i gdzie na plan pierwszy wybija si� posta� jego przyjaciela Luma. Takie uj�cie nietrafnie oddaje nastr�j Podr�y i zafa�szowuje fakty. Z tego po- wodu poczuli�my potrzeb� wydania poni�szej pozycji, tak by ca- �o�� opowie�ci o Podr�y zosta�a zapisana i przechowana dla przy- sz�ych pokole�. Ten tom zawiera wszystkie spisane utwory o Joenesie pocho- dz�ce z XXI wieku. Niestety, s� one nieliczne i nie zachowa�y si� do naszych czas�w w ca�o�ci. Obejmuj�tylko dwie historie: �Lum spo- tyka Jonesa" i �Jak Lum wst�pi� do wojska", obie z �Ksi�gi Fid�i" (wydanie kanoniczne). Reszta opowiada� pochodzi z tradycji ust- nej, wywodz�cej si� od Joenesa lub jego towarzyszy. Poni�szy zbi�r zawiera s�owa najs�awniejszych gaw�dziarzy, bez ujednolicania r�nych punkt�w widzenia, tuszowania sympatii, za- sad moralnych, poprawiania styl�w, usuwania komentarzy itp. Pra- gniemy podzi�kowa� wszystkim gaw�dziarzom: Ma'aoa z Samoa Maubingi z Tahiti Paaui z Fid�i Pelui z Wyspy Wielkanocnej Teleu z Huahine za �askawe zezwolenie, na przelanie ich s��w na papier. Wykorzystali�my te opowiadania lub grupy opowiada�, kt�rymi powy�sze osoby szczeg�lnie zas�yn�y. Nazwiska autor�w znajduj� si� na pocz�tku ka�dej opowie�ci. Pragniemy jednocze�nie przepro- si� wielu wybitnych gaw�dziarzy za to, �e ich s��w nie mogli�my przytoczy� w niniejszym opracowaniu. Zostan� one umieszczone w zbiorze Variorum. Dla wygody odbiorcy historie zosta�y u�o�one w kolejno�ci, ze- brane w rozdzia�y: ka�da z nich stanowi ca�o��. Ale r�wnocze�nie przestrzegamy czytelnika, by nie spodziewa� si� konsekwentnej i upo- rz�dkowanej narracji. Niekt�re cz�ci s� d�ugie, inne kr�tkie, jedne proste, inne skomplikowane - zale�nie od nastroju i charakteru po- szczeg�lnych gaw�dziarzy. Wydawca m�g� oczywi�cie w odpo- wiednim miejscu co� doda� lub uj��, tak by wyr�wna� d�ugo�� hi- storii i narzuci� ca�o�ci jednolity styl. Uzna� jednak, �e najlepiej b�- dzie pozostawi� opowie�ci takimi, jakie s�, aby przedstawi� czytelnikowi kompletny obraz Podr�y. To wydawa�o si� najbardziej uczciwe wobec gaw�dziarzy i zarazem by�o jedynym sposobem, by opowiedzie� ca�� prawd� o Joenesie, ludziach, kt�rych spotka�, i dziw- nym �wiecie, po kt�rym podr�owa�. Wydawca s�owo po s�owie spisa� opowie�ci gaw�dziarzy i sko- piowa� zapisane fragmenty, nie dodaj�c niczego od siebie. Jedyne uwagi jego autorstwa umieszczono w dw�ch ostatnich rozdzia�ach ksi��ki; opowiadaj� one o zako�czeniu Podr�y. A teraz, Czytelniku, zapraszamy Ci� do spotkania Joenesa i do wzi�cia udzia�u w jego podr�y obejmuj�cej ostatnie lata trwania starego i pierwsze nowego �wiata. I. Jeene/ rozpoczyna swoja, podr� (Opowiedziane przez M aubingi z Tahiti) Kiedy bohater tej opowie�ci mia� dwadzie�cia pi�� lat, w jego �y- ciu mia�o miejsce niezwykle wa�ne wydarzenie. Jednak �eby wyja�ni� znaczenie tego wydarzenia, musimy powiedzie� najpierw kilka s��w o naszym bohaterze, o miejscu i warunkach, w jakich �y�, to bowiem pozwoli nam zrozumie� jego samego. Od tego wi�c za- czniemy, a potem postaramy si� jak najszybciej przej�� do sedna opowie�ci. Nasz bohater, Joenes, mieszka� na ma�ej wyspie-atolu na Oce- anie Spokojnym, ponad trzysta kilometr�w na wsch�d od Haiti. Wyspa nosi�a nazw� Manituatua i mierzy�a niewiele wi�cej ni� trzy kilome- try wzd�u� i kilkaset metr�w wszerz. Otoczona by�a pier�cieniem rafy koralowej, za kt�r� rozlewa�y si� b��kitne wody Pacyfiku. Na t� wysp� rodzice Joenesa przybyli po to, aby zarz�dza� sprz�- tem zaopatruj�cym w pr�d ca�� wschodni� Polinezj�. Po �mierci matki ojciec pracowa� samotnie, a kiedy i on zmar�, Pacyficzna Kompania Energetyczna poprosi�a Joenesa o zaj�cie jego miejsca i Joenes przy- j�� t� propozycj�. Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa Joenes by� wysokim, dobrze zbudowanym m�odym cz�owiekiem o mi�ej twarzy i niena- gannych manierach. Jako niezmordowany czytelnik znajdowa� wiel- k� przyjemno�� w zg��bianiu bogatej biblioteki ojca. Romantyzm i g��boka wra�liwo�� sk�ania�y go do rozwa�a� nad prawd�, lojalno- �ci�, mi�o�ci�, obowi�zkiem, przeznaczeniem, przypadkiem i temu podobnymi poj�ciami. Ze wzgl�du na taki, a nie inny charakter Joenes zwyk� uwa�a� cnoty za obowi�zek i lubi� my�le� o nich w ich najszlachetniejszej postaci. Mieszka�cy Manituatua, Polinezyjczycy z Tahiti, nie potrafili go zrozumie�. Ch�tnie przyznawali, �e cnota to rzecz dobra, co nie prze- szkadza�o im wchodzi� na drog� wyst�pku dla w�asnej korzy�ci lub wygody. Mimo �e Joenes gardzi� takim zachowaniem, nie m�g� jed- nak nie doceni� pogody ducha, hojno�ci i otwarto�ci Manituatua�- czyk�w. Ci bowiem, chocia� rzadko zastanawiali si� nad cnotami, a jeszcze rzadziej wprowadzali je w czyn, w jaki� spos�b wiedli przy- jemne i godne �ycie. Joenes, kt�rego gor�cy temperament sprzeciwia� si� umiarko- waniu, nie od razu przyj�� te zasady. Jednak z biegiem czasu coraz bardziej im ulega�. Niekt�rzy twierdz�, �e to w�a�nie spos�b bycia, kt�ry przej�� od Manituatua�czyk�w, pozwoli� mu potem utrzyma� si� przy �yciu. Ale tego wszystkiego mo�na si� tylko domy�la�, �adnej pewno- �ci mie� nie mo�na. Dla nas liczy si� przede wszystkim pewne szcze- g�lne wydarzenie w �yciu dwudziestopi�cioletniego Joenesa. Rzecz mia�a miejsce w centralnym biurze Pacyficznej Kompa- nii Energetycznej, znajduj�cym sie w San Francisco, na zachodnim wybrze�u Stan�w Zjednoczonych. Tutaj w�a�nie, wok� kolistego sto- �u z b�yszcz�cego teku, zgromadzili si� brzuchaci jegomo�cie, ubra- ni w koszule z krawatem i garnitury. W r�kach tych Ludzi Okr�g�e- go Sto�u, jak ich nazywano, spoczywa�y losy wielu os�b. Przewodni- cz�cym zarz�du by� Artur Pendragon, cz�owiek, kt�ry cho� swoje stanowisko odziedziczy�, zmuszony by� jednak stoczy� ci�k� wal- k�, zanim dosta� to, co mu si� nale�a�o. Kiedy wreszcie dopi�� swe- go, zwolni� wszystkich cz�onk�w zarz�du i na ich miejsce powo�a� w�asnych ludzi. Obecnie w sk�ad zarz�du wchodzili: wyj�tkowo bo- gaty Bili Lancelot, znany z dzia�alno�ci charytatywnej Richard Ga- lahad, wp�ywowy Austin Modred i inni. Panowie ci, kt�rych imperium finansowe ostatnio przechodzi�o kryzys, przeg�osowali w�a�nie konsolidacj� posiadanych d�br i na- tychmiastow� sprzeda� nieprzynosz�cych zysku holding�w. Decy- zja ta, prosta jak si� zdawa�o, poci�gn�a za sob� daleko id�ce kon- sekwencje. Na odleg�ej Manituatua Joenes otrzyma� informacj� od zarz�du o zaprzestaniu pracy generatora mocy dla wschodniej Poli- nezji. W ten spos�b Joenes straci� prac�. Ma�o tego, utraci� tak�e sens �ycia. Przez tydzie� intensywnie zastanawia� si� nad swoj� przysz�o- �ci�. Polinezyjscy przyjaciele gor�co zach�cali go, �eby zosta� na Matlituatua lub, je�li woli, uda� si� na jedn� z wi�kszych wysp - Huahine, Bora Bora czy Tahiti. Joenes wys�ucha� ich rady, po czym zaszy� si� w odludnym miej- scu, by wszystko przemy�le�. Powr�ci� po trzech dniach i oznajmi� oczekuj�cym przyjacio�om, �e wybiera si� do Ameryki, kraju swych rodzic�w, chce bowiem na w�asne oczy zobaczy� cuda, o kt�rych czyta�, i przekona� si�, czy tam znajduje si� jego przeznaczenie. Gdyby si� mia�o okaza�, �e tak nie jest, powr�ci do swych polinezyj- skich braci z otwartym sercem i umys�em, by pe�ni� obowi�zki, ja- kie zechc� na niego na�o�y�. Us�yszawszy te s�owa, przyjaciele popadli w konsternacj�. Wszy- scy wiedzieli, �e Ameryka by�a jeszcze bardziej niebezpieczna ni� nieprzewidywalny ocean. Amerykan�w za� uwa�ano za czarnoksi�- nik�w, kt�rzy rzucaj� urok, zdolny postawi� na g�owie dotychczase- wy spos�b my�lenia cz�owieka. Wydaje si� niemo�liwe, �eby komu� mog�y si� znudzi� koralowe pla�e, laguny, palmy, cz�na i temu po- dobne rzeczy, a przecie� takie wypadki si� zdarza�y. Zdarza�o si�, �e Polinezyjczycy, kt�rzy podr�owali do Ameryki, ulegli z�emu uro- kowi i ju� nie wr�cili. Jeden odwiedzi� nawet legendarn� Madison Avenue, ale nie wiadomo, co tam znalaz�, bo nigdy ju� nie przem�- wi�. Mimo to Joenes obstawa� przy swoim. Joenes by� zar�czony z manituatua�sk� dziewczyn� o z�otej sk�- rze, czarnych w�osach i kszta�tnej figurze, dor�wnuj�c� umys�em m�czyznom. Na imi� jej by�o Tondelayo. Przed odjazdem Joenes zaproponowa�, �e po�le po ni�, gdy tylko jego sytuacja jako� si� usta- bilizuje, gdy za� mu si� nie powiedzie, wr�ci do niej. Ten pomys� nie spodoba� si� dziewczynie, tote� zwr�ci�a si� do narzeczonego w lo- kalnym narzeczu: - Hej, g�upi ch�opaku, chcesz do Amerika? Mo�e tam wi�cej kokos�w? Wi�ksza pla�a? Lepsza ryba? O, nie! My�lisz mo�e: lep- sze bara-bara, co? Ja ci m�wi�, �e nie. O wiele lepiej zosta� ze mn�. Powiedzia�am! W ten spos�b �liczna Tondelayo pr�bowa�a przem�wi� Joene- sowi do rozs�dku. On jednak odpar�: - My�lisz, �e jestem szcz�liwy, pozostawiaj�c tu Ciebie, ucie- le�nienie moich my�li i pragnie�? Nie, najdro�sza, tak nie jest! Ten wyjazd nape�nia mnie obaw�. Nie wiem, co mnie czeka w zimnym kraju na wschodzie. Wiem tylko, �e m�czyzna musi szuka� swego losu i szcz�cia a� do samej �mierci, je�li zajdzie potrzeba. Dopiero kiedy poznam i zrozumiem �wiat, kt�ry znam jedynie ze s��w rodzi- c�w i z ksi��ek, b�d� m�g� wr�ci� i �y� tu, na wyspach. �liczna Tondelayo wys�ucha�a wszystkiego i przemy�la�a to sta- rannie, po czym to wyspiarskie dziewcz� zwr�ci�o si� do Joenesa zgodnie z prost� filozofi�, od niepami�tnych czas�w przekazywan� c�rkom przez matki: - Oj wy, biali ch�opcy, wszyscy tacy sami. Najpierw bara-bara i wszystko w porz�dku. Potem chcecie do Amerika szuka� bia�ej dziewczyny i tam bara-bara. Tak my�l�! A jednak palma ro�nie, rafa koralowa otacza wysp�, a cz�owiek musi umrze�. Joenes m�g� tylko chyli� czo�o przed odwieczn� m�dro�ci� wys- piarskiej dziewczyny, ale jego decyzja nie uleg�a zmianie. Wiedzia�, �e jego przeznaczeniem jest ujrze� kraj, sk�d przybyli rodzice, i przy- j�� wszystko, cokolwiek los mu ze�le. Uca�owa� Tondelayo, kt�ra rozp�aka�a si�, widz�c, �e jej s�owa nie poruszy�y narzeczonego. Zamo�niejsi s�siedzi wydali uczt� po�egnaln� na cze�� Joenesa, gdzie podawano wyspiarskie przysmaki, takie jak wo�owina w pusz- kach czy konserwowy ananas. Kiedy do wyspy przybi� szkuner z co- tygodniow� dostaw� rumu, ze smutkiem po�egnali ukochanego przy- jaciela. I tak Joenes wyruszy� w podr� przez Huahine, Bora Bora, Ta- hiti i Hawaje, by dotrze� w ko�cu do miasta San Francisco na za- chodnim wybrze�u Stan�w Zjednoczonych. Towarzyszy�a mu w tej podr�y s�odka muzyka polinezyjskich wysp. 2. tum spotyka Joene/a (S�owa I urna spisane w Ksi�dze Fid�i, wydanie kanoniczne) C�, wiecie, jak to bywa. Alkohol si� ko�czy, panienka odchodzi i wiadomo, gdzie si� nagle znajdujesz. Zaszed�em wi�c do do- k�w, �eby zaczeka� na statek z cotygodniow� dostaw� pejotlu. Nic tam nie robi�em, tylko sta�em i gapi�em si� na ludzi, okr�ty, Golden Gate, wiecie, o co chodzi. Sko�czy�em w�a�nie je�� kanapk� z praw- dziwego pumpernikla z w�oskim salami i ze �wiadomo�ci�, �e zaraz przywioz� pejotl, w�a�ciwie nie czu�em si� najgorzej. Chodzi o to, �e czasami nie czujesz si� tak �le, kiedy sterczysz, gapi�c si� na wszystkich i wszystko, nawet je�li dziewczyna odesz�a. W�a�nie przyp�yn�a ��d�, nie wiadomo sk�d, i ten facet zszed� na brzeg. By� wysoki, szczup�y, z autentyczn� opalenizn�, szeroki w barach. Nosi� p��cienn� koszul�, wy�wiechtane spodnie i nie mia� but�w. Wi�c pomy�la�em, �e jest w porz�dku. To znaczy wygl�da� w porz�dku. Podszed�em do niego i spyta�em, czyjego statek przy- wi�z� towar. Go�� spojrza� na mnie i powiedzia�: - Mam na imi� Joenes. Jestem tutaj obcy. Wi�c ju� wiedzia�em, �e nie by� z nimi. Dlatego odwr�ci�em wzrok, a on zapyta�: - Nie wiesz, gdzie m�g�bym znale�� jak�� prac�? Jestem nowy w Ameryce. Chc� j� pozna�, zobaczy�, co ma mi do zaoferowania i co ja mam dla niej. Spojrza�em na niego znowu. Teraz ju� nic nie wiedzia�em. To znaczy nie wygl�da�o na to, �eby by� z nimi. Z drugiej jednak strony nie ka�dy wygl�da� wtedy jak bitnik. Czasami taki drobiazg, je�li w�a�ciwie go wykorzystasz, mo�e ci umo�liwi� wst�p nawet do Her- baciarni w Chmurach prowadzonej przez Wielkiego Dealera. Mo�e bawi� si� w zen, cho� wygl�da� jak prostak. Jezus by� prostakiem. Ale on do nich nale�a� i wszyscy byliby�my za nim, gdyby tylko naiwniacy zostawili go w spokoju. Powiedzia�em wi�c do tego Joenesa: - Chcesz pracy? A co m�g�by� robi�? - Umiem obs�ugiwa� transformator elektryczny - powiedzia�. - Niez�y jeste�-odpar�em. - I umiem gra� na gitarze - doda�. - Cz�owieku - powiedzia�em - od tego trzeba by�o zacz��. Znam bar cappuccino, gdzie mo�esz zagra� i zebra� troch� napiwk�w od naiwniak�w. Na razie masz za co �y�. Ten Joenes prawie nie m�wi� po angielsku, wi�c musia�em mu wszystko dok�adnie wy�o�y�. Ale szybko chwyci� to o scenie gitaro- wej i naiwniakach. Zaproponowa�em mu, �eby si� zatrzyma� u mnie - skoro moja panienka odesz�a, to dlaczego by nie - ten si� tylko u�miechn�� i zgodzi� si� od razu. Potem spyta�, jak tu u nas jest i ja- kie tu mamy rozrywki. Brzmia�o to w porz�dku, chocia� by� obcy. Powiedzia�em mu, �e panienki si� znajd�, a je�li chodzi o rozrywki, niech si� trzyma blisko mnie, to zobaczymy. Zgodzi� si�, wi�c po- szli�my do mnie. Da�em mu kanapk� z razowym chlebem i plaster- kiem sera szwajcarskiego ze Szwajcarii, a nie z Wisconsin. Musia- �em mu po�yczy� w�asn� gitar�, bo swoj�, jak twierdzi�, zostawi� na wyspie, gdziekolwiek by ona by�a. Tej nocy grali�my w kafejce. Joenes by� kr�lem tej nocy. Zawdzi�cza� to piosenkom, kt�rych nikt nie rozumia� i kt�rych melodie przypomina�y znane standardy. Turystom to pasowa�o i w ten spos�b Joenes zebra� osiem dolc�w trzydzie�ci cent�w, co wystarczy�o na poka�ny bochen rosyjskiego chleba, i nie m�wcie mi o braku patriotyzmu. Poza tym ta panienka od razu na niego polecia�a, bo Joenes w�a�nie taki by�. To znaczy wysoki, pot�ny w ramionach, z jasnymi w�osami l�ni�cymi, jakby �wieci� w nich s�o�ce. Go�ciowi takiemu jak ja gorzej si� wiedzie. Bo chocia� mam fors�, to jestem ma�y i chudy, wi�c czasem musz� si� nie�le napoci�. Tymczasem Joenes dzia�a� jak magnes. Zaintere- sowali si� nim nawet ludzie w czarnych okularach. Pytali, czy pr�- bowa� kiedy� wody sodowej, ale odci�gn��em go, bo przynie�li pe- jotl. A po co wymienia� bol�c� g�ow� na chory �o��dek? Wi�c razem z Joenesem, jego panienk�, kt�rej na imi� by�o De- irdre Feinstein, i jeszcze jedn�, kt�r� tamta sko�owa�a dla mnie, wr�- cili�my do mojej chaty. Pokaza�em Joenesowi, jak obrabia� pejotl i wszyscy wzi�li�my si� do roboty. To znaczy my si� wzi�li�my, bo Joenes zapali� si� jak tysi�cwatowa �ar�wka. I chocia� ostrzega�em go przed glinami patroluj�cymi ulice San Francisco w poszukiwaniu kogo� cho� odrobin� podejrzanego, �eby wykorzysta� swoj� pi�kn�, now�, kalifornijsk� pak�, on upar� si�, �e wlezie na ��ko i wyg�osi mow�. To by�a ca�kiem �adna pogadanka, bo ten barczysty, roze�miany ch�opak z daleka naprawd� nie�le si� wstawi� jak na pierwszy raz. Lecia�o to mniej wi�cej tak: - Moi przyjaciele! Przyby�em do was z ekspedycj� z odleg�ego l�du, pokrytego piaskiem, poro�ni�tego palmami. Czuj� si� niezmier- nie szcz�liwy, jako �e ju� pierwszej nocy zabrano mnie do waszego przyw�dcy, Kr�la Pejotl - zosta�em wywy�szony, a nie poni�ony - i pokazano mi ol�niewaj�ce cuda. Nie umiem znale�� s��w wdzi�cz- no�ci, by podzi�kowa� mojemu drogiemu towarzyszowi Lumowi za te b�ogos�awie�stwa. A tobie, s�odka Deirdre Feinstein, moja nowa mi�o�ci, powiem, �e czuj�, jak rozpala si� we mnie p�omie�. Ty za�, dziewczyno Luma, kt�rej imienia, niestety, nie pami�tam, kocham ci� jak brat, kazirodczo, a jednak z niewinno�ci� zdradzon� z samo- rodnej niewinno�ci. I jeszcze... C�, trzeba przyzna�, �e g�os Joenesa nie nale�a� do najs�ab- szych. Prawd� m�wi�c, przypomina� ryk lwa morskiego w okresie godowym, kt�rego to d�wi�ku nie mo�na nie us�ysze�. Tego by�o ju� za wiele dla s�siad�w na g�rze, ramoli, kt�rzy wstaj� o �smej rano, by od razu zabra� si� do pracy. Zacz�li wali� w sufit i poinformowali nas, �e zrobili�my w�a�nie o jedn� balang� za du�o i �e zadzwonili po policj� - mieli na my�li gliny. Joenes i dziewczyny nieco spu�cili z tonu, aleja szczyc� si� tym, �e zachowuj� zimn� krew w ka�dej sytuacji, bez wzgl�du na to, co zalega mi w p�ucach czy kr��y w �y�ach. Chcia�em spu�ci� reszt� pejotlu, ale Deirdre, kt�ra jest ju� tak uzale�niona, �e a� strach, upar- �a si�, �eby zabra� ze sob� reszt�, bo, jak twierdzi�a, tak z pewno�ci� b�dzie bezpieczniej. Wyprowadzi�em wszystkich z mieszkania, ��cz- nie z Joenesem, �ciskaj�cym w opalonej gar�ci moj� gitar�. Wycho- dzili�my jak gdyby nigdy nic, bo ju� nadjecha� w�z pe�en glin. Ostrze- ga�em, �eby szli g�siego jak �o�nierze, bo nie mo�na robi� przekr�- t�w, gdy si� szmugluje prochy. Ale nie mia�em poj�cia, jak bardzo wstawiona by�a Deirdre. Kiedy tak szli�my, zbli�yli si� do nas gliniarze i obrzucili nas tym szczeg�lnym spojrzeniem.. Nie zatrzymali�my si�, a wtedy oni zacz�li robi� uwagi na temat bitnik�w, braku moralno�ci i tym po- dobne. Chcia�em, �eby�my szli dalej, ale Deirdre by�a uparta. Od- wr�ci�a si� do gliniarzy i wygarn�a im, co o nich my�li. To bardzo nierozs�dne ze strony osoby o takim s�ownictwie i tak bogatej wy- obra�ni jak Deirdre. Szef gliniarzy, sier�ant, powiedzia�: - W porz�dku, siostrzyczko, p�jdziesz z nami. Zgarniamy ci�, kapujesz? Poci�gn�li biedn� Deirdre, kt�ra wyrywa�a si� i kopa�a, w stro- n� radiowozu. Widzia�em, jak twarz Joenesa powoli wykrzywia gry- mas nienawi�ci. Ba�em si� k�opot�w, bo naszprycowany pejotlem Joenes kocha� Deirdre. Kocha� wszystkich opr�cz glin. - Nic nie r�b, cz�owieku - powiedzia�em mu. - Wszystko samo si� u�o�y. Je�li Deirdre nie da sobie spokoju, to trudno. Wiesz, ona zawsze walczy z glinami, odk�d przyjecha�a z Nowego Jorku, �eby studiowa� zen, i zawsze j� zgarniaj�. To �aden problem, zw�aszcza �e jej ojcem jest Sean Feinstein, kt�ry ma wszystko, co ci tylko przyj- dzie do g�owy. Gliny poczekaj�, a� Deirdre wytrze�wieje, i zaraz j� wypuszcz�. Wi�c nic nie r�b, cz�owieku. Nie ogl�daj si� nawet, bo twoim ojcem nie jest Sean Feinstein ani �aden inny wielki go��. W ten spos�b pr�bowa�em uspokoi� Joenesa i przem�wi� mu do rozs�dku. Ale on zatrzyma� si� - wspania�a sylwetka w �wietle lamp - z d�oni� zaci�ni�t� na mojej gitarze, odwr�ci� si� i ju� nie widzia� nic opr�cz glin. - Chcesz czego�, ch�opcze? - spyta� sier�ant. - Zabierzcie �apy od tej m�odej damy! - odezwa� si� Joenes. - Ta �punka, kt�r� nazywasz m�od� dam� - odpar� gliniarz - pogwa�ci�a paragraf czterysta trzydziesty pierwszy, punkt trzeci ko- deksu karnego miasta San Francisco. Proponuj�, �eby� zaj�� si� w�as- nymi sprawami, m�odzie�cze, i przesta� po dwunastej w nocy brzd�- ka� na ukulele po ulicach. W pewnym sensie gliniarz zachowa� si� uprzejmie. I wtedy Joenes wyg�osi� pi�kn� mow�, kt�rej wprawdzie dok�ad- nie nie powt�rz�, ale chodzi�o w niej o to, �e prawo jest ustanawiane przez cz�owieka, wi�c musi bra� pod uwag� jego z�� natur�, i �e praw- dziwa moralno�� polega na przestrzeganiu nakaz�w w�asnej o�wie- conej duszy. - Ma�y komunista, co? - zakpi� sier�ant i Joenes w okamgnie- niu zosta� wci�gni�ty do radiowozu. C�, Deirdre zosta�a oczywi�cie zwolniona nast�pnego ranka dzi�ki wstawiennictwu ojca, a mo�e tak�e dzi�ki swoim wdzi�kom, o kt�rych g�o�no w San Francisco. Inaczej z Joenesem. Chocia� szu- kali�my go wsz�dzie, nawet w tak odleg�ym miejscu jak Berkeley, nigdzie nie natrafili�my na jego �lad. Ani �ladu, m�wi� wam! Co si� sta�o z tym trubadurem o jasnych w�osach, l�ni�cych, jakby �wieci�o w nich s�o�ce, i o gor�cym ser- cu? Gdzie si� podzia� z moj� gitar� (autentyczn� Tatay) i drug�, naj- lepsz�, par� sanda��w? Przypuszczam, �e tylko gliny to wiedz� i nie zamierzaj� tego zdradzi�. Ale wci�� go pami�tam - s�odkiego �pie- waka, kt�ry u wr�t piekie� obejrza� si� na sw� Eurydyk� i dlatego musia� cierpie� jak Orfeusz o s�owiczym g�osie. To znaczy, to by�o troch� inaczej. W ka�dym razie, kto wie, w jak odleg�ych krajach podziewaj� si� teraz Joenes i moja gitara? 3. Komi/jci kongre/oiua (Opowiedziane przez Ma'aoa z Samoa) Joenes nie m�g� wiedzie�, �e komisja ameryka�skiego Senatu pro- wadzi�a dochodzenie w San Francisco. Ale policja wiedzia�a o tym. Funkcjonariusze czuli, �e Joenes stanowi wymarzony materia� na �wiadka, zabrali go wi�c z wi�zienia i przyprowadzili do sali, gdzie komisja zebra�a si� na posiedzenie. Zgromadzeniu przewodniczy� senator George W. Pelops, kt�ry na wst�pie zapyta� Joenesa, co ma na swoj� obron�. - Nic z�ego nie zrobi�em - odrzek� Joenes. - Czy - zapyta� Pelops - ktokolwiek oskar�y� pana o zrobie- nie czegokolwiek? Czyja pana oskar�y�em? Albo kt�ry� z moich szanownych koleg�w? Je�li tak, chcia�bym tu i teraz o tym us�y- sze�. - Nie, prosz� pana - odpar� Joenes. - Pomy�la�em tylko... - My�li nie maj� warto�ci dowodowej - przerwa� mu Pelops, po czym podrapa� si� po �ysej czaszce, poprawi� okulary i, gapi�c si� w kamer� telewizyjn�, rzek�: - Ten cz�owiek, jak sam przyznaje, nie zosta� oskar�ony ani o z�a- manie prawa, ani o naruszenie przepis�w. Poprosili�my go jedynie, co jest naszym przywilejem i obowi�zkiem, by si� wypowiedzia�. Jed- nak jego s�owa zdradzaj� nieczyste sumienie. Panowie, s�dz�, �e powinni�my kontynuowa� dochodzenie. - ��dam adwokata - odezwa� si� Joenes. - Nie mo�e mie� pan adwokata - odpar� na to Pelops - ponie- wa� zeznaje pan przed komisj� kongresow�, kt�ra jedynie ustala fakty, nie stawia za� w stan oskar�enia. Ale nie omieszkamy odnotowa� pa�skiej pro�by. Chcia�bym dowiedzie� si�, po co w og�le niewin- nemu cz�owiekowi adwokat? Joenes, kt�ry przeczyta� wiele ksi��ek na Manituatua, wymam- rota� co� na temat swoich praw i prawa w og�le, na co Pelops odpar�, �e Kongres zar�wno ustanawia prawo, jak i stoi na jego stra�y. Dla- tego nie ma si� czego obawia�, je�eli pytany b�dzie odpowiada� uczci- wie. Joenes wzi�� sobie te s�owa do serca i obieca� zastosowa� si� do zalece�. - Zazwyczaj - rzek� Pelops - nie musimy specjalnie prosi� o prawdom�wno��. Zostawmy jednak t� kwesti�. Prosz� powiedzie�, panie Joenes, czy wierzy pan w tre�� przem�wienia, kt�re wyg�osi� pan wczorajszej nocy na ulicy San Francisco. - Nie pami�tam �adnego przem�wienia - odpar� Joenes. - Odmawia pan odpowiedzi na pytanie? - Nie mog� na nie odpowiedzie�. Nic nie pami�tam. Chyba by- �em pod wp�ywem narkotyk�w. - A czy pami�ta pan, z kim przebywa� ostatniej nocy? - Wydaje mi si�, �e z cz�owiekiem o imieniu Lum i dziewczyn� o imieniu Deirdre.,. - Nie potrzebujemy ich nazwisk - przerwa� sucho Pelops. - Pytamy tylko o to, czy pami�ta pan, z kim by�, a pan powiedzia�, �e pami�ta. Chcia�bym zauwa�y�, panie Joenes, �e bardzo wygodnie jest pami�ta� jedne fakty, a zapomina� o innych, mimo �e wszystkie zdarzenia mia�y miejsce w ci�gu tych samych dwudziestu czterech godzin! - To nie by�y fakty - powiedzia� Joenes - to byli ludzie. - Komisja nie wymaga od pana poczucia humoru - rzek� Pe- lops surowo. - Ostrzegam, �e zar�wno drwi�ce czy wymijaj�ce od- powiedzi, jak i zupe�ny ich brak mog� zosta� potraktowane jako ob- raza Kongresu, to za� stanowi przest�pstwo federalne, za kt�re grozi kara do roku wi�zienia. - Nie mia�em nic z�ego na my�li - szybko usprawiedliwi� si� Joenes. - Doskonale, panie Joenes, kontynuujmy wi�c. Czy zaprzecza pan, �e przemawia� ostatniej nocy? - Nie, prosz� pana, nie zaprzeczam. - A czy zaprzecza pan, �e tre�� pa�skiego przem�wienia do- tyczy�a tak zwanego obowi�zku, wedle kt�rego ka�dy powinien d��y� do obalenia legalnie ustanowionego prawa tego kraju? Inny- mi s�owy, czy zaprzecza pan, �e podjudza� do buntu tych nieprawo- my�lnych obywateli, kt�rzy byli gotowi da� pos�uch wrogim pod- szeptom? Albo �eby powiedzie� ju� ca�kiem wprost, czy nawo�y- wa� pan do obalenia si�� rz�du, kt�ry stoi na stra�y prawa? Czy mo�e pan zaprzeczy�, �e tre�� pa�skiego przem�wienia stanowi�a pogwa�cenie praw przekazanych nam przez Ojc�w Za�o�ycieli? Daj� one takim jak pan wolno�� s�owa, kt�rej z pewno�ci� nie ma w Zwi�zku Radzieckim. Czy o�mieli si� pan zaprzeczy�, �e pa�- skie s�owa, pod mask� niewinnej bu�czuczno�ci, stanowi�y cz�� spisku, kt�rego celem by�o wywo�anie zamieszek, usprawiedliwia- j�cych zewn�trzn� interwencj�? I �e pa�skie poczynania znalaz�y poparcie, je�li nie by� to ich wyra�ny nakaz, w�r�d konkretnych os�b z Departamentu Stanu? I wreszcie, �e przem�wienie, kt�re wy- g�osi� pan - rzekomo - pod wp�ywem narkotyk�w, zosta�o w isto- cie podyktowane domniemanym prawem do dzia�a� wywrotowych w demokracji. S�dzi� pan, �e jej zdolno�� do brania odwetu jest parali�owana przez Konstytucj� i Kart� Praw Cz�owieka. Tymcza- sem celem tych dokument�w nie jest -jak si� panu wydaje - poma- ganie przest�pcom, lecz obrona swob�d obywatelskich przed taki- mi jak pan bezbo�nymi najemnikami. Prosz� o prost� odpowied�: tak czy nie. - C� - zacz�� Joenes - chcia�bym sprostowa�... - Pytanie, panie Joenes - przerwa� Pelops lodowatym g�osem. - B�dzie pan �askaw odpowiedzie� tak lub nie. Joenes z ca�ych si� pr�bowa� sobie przypomnie� wszystko, co wy- czyta� na temat historii Ameryki jeszcze na wyspie. Po chwili rzek�: - To oszczerstwo! - Prosz� odpowiedzie� na pytanie, panie Joenes - obstawa� przy swoim Pelops. - Chcia�bym si� powo�a� na moje konstytucyjne prawa, a do- k�adniej na Pierwsz� i Pi�ta Poprawk� - odrzek� Joenes - i z ca�ym szacunkiem odmawiam odpowiedzi. Pelops u�miechn�� si� krzywo. - Nie mo�e pan tego uczyni�, panie Joenes, bowiem Konstytu- cja, kt�rej si� pan tak kurczowo trzyma, zosta�a znowelizowana, a ra- czej uaktualniona przez tych z nas, kt�rzy pragn� uchroni� j� przed zmianami i profanacj�. Poprawki, o kt�rych pan wspomnia�, panie Joenes - cho� mo�e raczej powinienem powiedzie�: towarzyszu Joenes - nie pozwalaj�panu milcze� z powod�w, kt�re ka�dy s�dzia S�du Najwy�szego wyliczy panu, je�li go pan o to poprosi! Na tak druzgocz�c� ripost� nie by�o odpowiedzi. Nawet obec- ni reporterzy, przyzwyczajeni do ostrych politycznych polemik, byli poruszeni. Joenes najpierw si� zaczerwieni�, potem za� zblad� jak �ciana. Ju� otwiera� usta, by powiedzie� cokolwiek, nic bowiem b�yskotliwego nie przychodzi�o mu do g�owy, gdy powstrzyma�a go interwencja jednego z cz�onk�w komisji, senatora Trellida. - Przepraszam pana - odezwa� si� senator - i wszystkich zebra- nych, chcia�bym powiedzie� jedn� rzecz i prosz�, �eby to, co po- wiem, zosta�o nagrane. Czasem cz�owiek musi przem�wi�, bez wzgl�- du na to, jak bolesne jest to dla niego, i bez wzgl�du na to, jak� szko- d� polityczn� czy materialn� mo�e mu to wyrz�dzi�. Jest jednak obowi�zkiem cz�owieka takiego jak ja przem�wi� wtedy, kiedy musi, bez wzgl�du na konsekwencje, nawet je�eli to, co ma do powiedze- nia, sprzeciwia si� opinii publicznej. Jestem starym cz�owiekiem i wie- le w �yciu do�wiadczy�em, wiele widzia�em. Mo�e pope�niam g�up- stwo, ale musz� powiedzie�, �e jestem nieprzejednanym wrogiem niesprawiedliwo�ci. W przeciwie�stwie do niekt�rych nie potrafi� przebaczy� masakry W�gr�w, bezprawnego zaj�cia Chin ani komu- nizacji Kuby. Jestem stary, nazywaj� mnie konserwatyst�, c� z te- go. Ja naprawd� nie mog� o tym zapomnie�. Nie dbam o to, jak mnie kto nazwie, ale mam nadziej�, �e nie do�yj� dnia, kiedy sowiecka armia wkroczy do Waszyngtonu. Dlatego kieruj� swoje s�owa prze- ciw temu cz�owiekowi, towarzyszowi Jo�skiemu, nie jako senator, ale jako cz�owiek, kt�ry sp�dzi� dzieci�stwo w�r�d g�rzystego kraj- obrazu na wsch�d od Sour Mountain, kt�ry �owi� ryby i polowa� w le�- nych ost�pach, kt�ry powoli u�wiadamia� sobie, czym jest dla niego Ameryka, kt�rego ziomkowie wys�ali do Kongresu, by reprezento- wa� ich i ich bliskich, i kt�ry teraz czuje si� w obowi�zku z�o�y� t� deklaracj� lojalno�ci. Z tego i tylko z tego powodu zwracam si� do was teraz s�owami Biblii: �Z�o jest z�em!". Ludzie wyrachowani mog� si� z tego �mia�, ale tak w�a�nie jest i ja w to wierz�. Cz�onkowie komisji odpowiedzieli na s�owa starego senatora gor�cym aplauzem. Chocia� s�yszeli je ju� wiele razy, po raz kolejny ulegli g��bokiej emocji. Pelops, kt�rego wargi by�y blade jak papier, zwr�ci� si� do Joenesa. - Towarzyszu - zacz�� z ironi� w g�osie - czy jeste�cie obecnie cz�onkiem partii komunistycznej? - Nie jestem! - odpowiedzia� Joenes p�aczliwie. - W takim razie - ci�gn�� Pelops - kim byli pa�scy wsp�towa- rzysze w czasie, gdy by� pan jej cz�onkiem? - Nie mia�em �adnych wsp�towarzyszy. To znaczy... - Wiemy doskonale, co to znaczy - przerwa� mu Pelops. - Sko- ro nie chce pan poda� personali�w swoich wsp�towarzyszy-zdraj- c�w, to mo�e wyjawi nam pan lokalizacj� swojej kom�rki? Tak czy nie? Niech mi pan powie, towarzyszu Jo�ski, czy m�wi co� panu nazwisko Ronald Black? Albo pro�ciej: kiedy po raz ostatni widzia� pan Ronalda Blacka? - Nigdy go nie spotka�em - odpar� Joenes. - Nigdy? To niebezpieczne s�owo, panie Joenes. Chce mi pan wm�wi�, �e nie m�g� pan spotka� Ronalda Blacka, zwyczajnie mi- n�� go w t�umie albo siedzie� w tym samym kinie co on? W�tpi�, czy jakikolwiek obywatel Ameryki m�g�by z tak� pewno�ci� stwier- dzi�, �e nigdy nie spotka� Ronalda Blacka. Czy chce pan, �eby pana twierdzenie zosta�o zarejestrowane? - C�, mog�em spotka� go w t�umie. To znaczy mog�em zna- le�� si� w tym samym t�umie co on, cho� nie jestem pewien... - Ale dopuszcza pan tak� mo�liwo��? - Chyba tak. - �wietnie - rzek� Pelops. - W ko�cu do czego� dochodzimy. Teraz pytam pana, gdzie spotka� pan Blacka, o czym rozmawiali�cie, jakie papiery panu da� i komu je pan przekaza�. - Nigdy nie spotka�em Arnolda Blacka! - wyj�cza� Joenes. - Znali�my go zawsze jako Ronalda Blacka - powiedzia� Pe- lops - ale ch�tnie poznamy jego pseudonim. Prosz� zauwa�y�, �e sam pan dopu�ci� mo�liwo�� wsp�pracy z tym cz�owiekiem. W �wiet- le pa�skiego przyznania si� do aktywno�ci partyjnej, ta mo�liwo�� mo�e by� uznana za prawdopodobie�stwo granicz�ce z pewno�ci�. Co wi�cej, sam pan poda� nam imi�, pod kt�rym Ronald Black znany jest w partii, imi�, o kt�rym dot�d nie s�yszeli�my. S�dz�, �e to wy- starczy. - Prosz� pos�ucha� - odezwa� si� Joenes - nie znam �adnego Blacka ani nie wiem, co zrobi�. - Ronaldowi Blackowi - odezwa� si� Pelops ponurym g�osem - udowodniono kradzie� plan�w nowego luksusowego kabrioletu Stu- debaker Roadclinger Super V-12 i sprzedanie tych plan�w agentowi Zwi�zku Radzieckiego. Zgodnie z prawem skazano go po sprawied- liwym procesie. Nieco p�niej zdemaskowano i skazano trzydziestu jeden jego wsp�lnik�w. Pan, towarzyszu Jo�ski, jest wsp�lnikiem numer trzydzie�ci dwa, agentem z najwi�kszej siatki szpiegowskiej, jak� kiedykolwiek wykryli�my. Joenes chcia� co� powiedzie�, ale nie m�g� wydoby� z siebie g�o- su, trz�s�c si� ze strachu. - Komisja, przed kt�r� pan odpowiada - podsumowa� Pelops - nie dysponuje w�adz� s�downicz�, zosta�a powo�ana jedynie w ce- lach �ledczych. To by� mo�e wstyd, ale litera prawa musi by� prze- strzegana. Dlatego teraz przekazujemy tajnego agenta Jo�skiego Pro- kuratorowi Generalnemu, aby zosta� sprawiedliwie os�dzony i po- ni�s� kar� odpowiedni� dla kogo�, kto sam przyzna� si� do zdrady i kto zas�uguje jedynie na �mier�. Zamykam posiedzenie. W ten spos�b Joenes zosta� niezw�ocznie przekazany kom�rce karnej rz�du, kt�r� reprezentowa� Prokurator Generalny. 4.0 tym, jak Joenesouii wymierzono /prawiedliuio�� (Opowiedziane przez Pelui z Wyspy Wielkanocnej) Prokurator Generalny, kt�remu przekazano Joenesa, by� wysokim m�czyzn� o jastrz�biej twarzy, przymru�onych oczach i bladych wargach. Jego twarz wygl�da�a jak wykuta z �elaza. Przygarbiony, gardz�cy wszystkim, szokuj�cy otoczenie aksamitnym p�aszczem i wymi�tym ko�nierzykiem Prokurator Generalny stanowi� uciele�nie- nie swojego strasznego urz�du. Jako �e pracowa� w sekcji karnej rz�- du, jego zadaniem by�o bra� odwet na ka�dym, kto wpad� mu w r�ce, u�ywaj�c przy tym wszelkich dost�pnych �rodk�w. Prokurator Generalny urz�dowa� w Waszyngtonie. By� jednak obywatelem Aten (stan Nowy Jork) i, w m�odo�ci, znajomym Arys- totelesa oraz Alcybiadesa, kt�rych pisma stanowi�y esencj� amery- ka�skiego ducha. Ateny by�y jednym z miast staro�ytnej Hellady, od kt�rej bierze pocz�tek ameryka�ska cywilizacja. Blisko Aten le�a�a Sparta, pot�ga militarna przewodz�ca lacedemo�skim miastom stanu Nowy Jork. Jo�- skie Ateny i dorycka Sparta prowadzi�y mi�dzy sob� wyniszczaj�c� wojn� i w ko�cu utraci�y niezale�no�� na rzecz Ameryki. Wci�� jednak cieszy- �y si� du�ymi wp�ywami politycznymi w Ameryce, zw�aszcza �e w Wa- szyngtonie znajdowa�a si� g��wna siedziba helle�skiej w�adzy. Z pocz�tku sprawa Joenesa wydawa�a si� prosta. Nie mia� on wa�nych przyjaci� ani politycznych poplecznik�w, tote� zdawa�o si�, �e bez przeszk�d uda si� odp�aci� mu pi�knym za nadobne. Pro- kurator Generalny zaplanowa�, �e udzieli si� Joenesowi ka�dej praw- nej porady, jakiej b�dzie potrzebowa�, po czym os�dz� go panowie z os�awionej Izby Gwia�dzistej. W ten spos�b przestrzega� si� b�- dzie litery prawa, cho� oczywi�cie wyrok zosta� ju� z g�ry przes�- dzony. Dbaj�cy o konwenanse s�dziowie przysi�gli z Izby Gwia�- dzistej, bez reszty oddani t�pieniu najdrobniejszych przejaw�w z�a, jeszcze nigdy nie wydali werdyktu innego ni� �winny". Po og�oszeniu wyroku Prokurator Generalny planowa� wys�a� Joenesa na krzes�o elektryczne w Delfach, zyskuj�c w ten spos�b uznanie w oczach bog�w i obywateli. Taki by� jego plan. Ale dalsze �ledztwo wykaza�o, �e ojciec Joenesa by� Dorem z Mechanicsville w stanie Nowym Jork i piastowa� w�r�d tamtej spo�eczno�ci urz�d s�dziego, matka za� by�a Jonk�z Miami, ate�skiej kolonii wysuni�- tej daleko w g��b terytorium barbarzy�skiego. Z tej przyczyny pew- ni wp�ywowi Hellenowie domagali si� �aski dla b��dz�cego syna sza- nowanych rodzic�w przez wzgl�d na jedno�� helle�sk�; mniejszo�� helle�ska stanowi�a si�� licz�c� si� politycznie w Ameryce. Prokurator Generalny, sam pochodz�cy z Aten, uzna�, �e najle- piej b�dzie przychyli� si� do tych pr�b. Rozwi�za� wi�c posiedze- nie Izby Gwia�dzistej i wys�a� Joenesa do wielkiej Wyroczni w Sperry. To posuni�cie spotka�o si� z aprobat�, jako �e Wyrocznia w Sperry, podobnie jak te w Genmotor i Genelectric, by�a znana z niezwykle sprawiedliwego i bezstronnego os�du ludzi i ich czyn�w. W rzeczy- wisto�ci wyrocznie wydawa�y tak trafne wyroki, �e zast�piono nimi ju� wiele zwyk�ych s�d�w. Joenesa zawieziono do Sperry i polecono stan�� przed Wyrocz- ni�, kt�ra by�a wielk�, niezwykle skomplikowan� maszyn� licz�c� z panelem sterowania oraz o�tarzem obs�ugiwanym przez licznych kap�an�w. Zostali oni wykastrowani tak, by my�le� tylko na spos�b maszyny. Najwa�niejszy kap�an zosta� te� o�lepiony, aby ogl�da� p�tnik�w wy��cznie oczami Wyroczni. Kiedy g��wny kap�an wszed�, Joenes pad� przed nim na kolana, ale �w podni�s� go i powiedzia�: - Nie b�j si�, m�j synu. �mier� jest przeznaczeniem ka�dego cz�owieka, a bezustanna, mozolna praca to warunek efemerycznego trwania zmys��w. Powiedz mi, czy masz przy sobie jakie� pieni�dze. - Mam osiem dolar�w i trzydzie�ci cent�w - odpar� Joenes. - Czemu o to pytasz, ojcze? - Poniewa� zazwyczaj przychodz�cy z pro�b�- wyja�ni� ka- p�an - sk�adaj� dobrowoln� ofiar� pieni�n� na rzecz Wyroczni. Ale je�li nie masz pieni�dzy, r�wnie mile widziane s� zapisy ruchomo- �ci, obligacje, papiery warto�ciowe lub inne cenne przedmioty. - Nie mam nic takiego - odpar� smutno Joenes. - Nie posiadasz grunt�w w Polinezji? - spyta� kap�an. - Nie - rzek� Joenes. - Moi rodzice mieli ziemi�, kt�r� da� im rz�d, ale teraz zostanie mu ona zwr�cona. Nie mam �adnej innej w�as- no�ci. W Polinezji nie dba si� o takie rzeczy. - W takim razie nie masz nic? - spyta� kap�an wyra�nie zmar- twiony. - Nic pr�cz o�miu dolar�w i trzydziestu cent�w - powiedzia� Joenes. -1 gitary, kt�ra nie nale�y do mnie, lecz do cz�owieka o imie- niu Lum, mieszka�ca odleg�ej Kalifornii. Tylko czy te rzeczy s� na- prawd� niezb�dne, ojcze? - Oczywi�cie, �e nie - odpar� kap�an. - Jednak�e nawet cybernety- cy musz� z czego� �y� i hojno�� ze strony przybysza jest mile widziana, szczeg�lnie gdy przychodzi prosi� nas, �eby�my zinterpretowali s�owa Wyroczni. Niekt�rzy ojcowie s�dz� r�wnie�, �e cz�owiek bez grosza przy duszy nie zatroszczy� si� o zgromadzenie pieni�dzy dla Wyroczni na wypadek, gdyby go dosi�gn�� gniew bo�y, a co za tym idzie cz�owie- kowi temu brak pobo�no�ci. W ka�dym razie ja tak nie uwa�am. Mo�e- my wi�c bez przeszk�d przedstawi� twoj� spraw� i poprosi� o jej os�dzenie. Kap�an wzi�� orzeczenie Prokuratora Generalnego oraz mow� obro�cz� Joenesa i prze�o�y� oba dokumenty na tajny j�zyk, kt�rym Wyrocznia porozumiewa�a si� z cz�owiekiem. Po chwili nadesz�a na- st�puj�ca odpowied�: PODNIE� TO DO DZIESI�TEJ POT�GI, ODEJMIJ PIER- WIASTEK KWADRATOWY Z MINUS JEDEN. NIE ZAPOMNIJ PODPISA�, BO CZ�OWIEK POTRZEBU- JE ROZRYWKI. DODAJ ZMIENN� X, �EBY SOBIE POFOLGOWA�. W KO�CU WYJDZIE ZERO I WI�CEJ MNIE NIE POTRZE- BUJESZ. Po odebraniu komunikatu, kap�ani zgromadzili si�, by zinterpre- towa� s�owa Wyroczni. Oto jak wygl�da�a ich wyk�adnia: PODNIE� TO oznacza: �napraw z�o". DO DZIESI�TEJ POT�GI oznacza stopie� i liczb� lat, kt�re p�tnik musi pokutowa�, aby naprawi� wyrz�dzone z�o; w tym wy- padku dziesi�� lat. PIERWIASTEK KWADRATOWY Z MINUS JEDEN, jako licz- ba fikcyjna, symbolizuje fikcyjny stan �aski. Jednak mo�e by� ona pomocna, bowiem oznacza r�wnie� szans� prosz�cego na pot�g� i s�a- w�. Dlatego uprzedni dziesi�cioletni wyrok zostaje zawieszony. ZMIENNA X symbolizuje wcielone si�y ziemi, w�r�d kt�rych pokutnik b�dzie musia� zamieszka� i kt�re objawi� mu wszelkie okro- pie�stwa �wiata. PODPIS oznacza sam� bogini�, chroni�c� prosz�cego przed okrucie�stwem si� ziemskich i obiecuj�c� mu zmys�owe przyjemno- �ci. W KO�CU WYJDZIE ZERO oznacza, �e rachunek mi�dzy bosk� sprawiedliwo�ci� a pokutnikiem zosta� wyr�wnany. WI�CEJ MNIE NIE POTRZEBUJESZ oznacza, �e prosz�cy nigdy wi�cej nie mo�e zwr�ci� si� do tej ani �adnej innej wyroczni, poniewa� dowiedzia� si� ju� wszystkiego. W ten spos�b Joenes dosta� dziesi�cioletni wyrok w zawiesze- niu. Prokurator Generalny, nie mog�c si� sprzeciwi� decyzji Wyroczni, pu�ci� go wolno. I tak Joenes m�g� kontynuowa� podr� przez Ameryk�, wlok�c za sob� przekle�stwo, obietnice Wyroczni i dziesi�cioletni wyrok w zawieszeniu. Opu�ci� czym pr�dzej Sperry i uda� si� poci�giem do ogromnego miasta Nowy Jork. To, co tam robi�, i co mu si� przyda- rzy�o, b�dzie tematem kolejnej opowie�ci. 5.OJoefte/ie.Utattfteipdktjancie (Opowiedziane przez Ma'aoa z Samoa) Joenes nigdy dot�d nie widzia� niczego, co by przypomina�o Nowy Jork. Nieustanny po�piech i bieganina tak wielkiej liczby ludzi dziwi�y go, budzi�y te� ciekawo�� i ekscytacj�. Szalone �ycie mia- sta nie os�ab�o z nastaniem nocy. Joenes m�g� obserwowa� sprag- nionych uciech nowojorczyk�w spiesz�cych do nocnych klub�w i dyskotek. W mie�cie nie brakowa�o te� bardziej kulturalnych roz- rywek: wiele os�b nie pozostawa�o oboj�tnych na uroki sztuki fil- mowej. P�n� noc� �ycie miasta nieco zwolni�o tempo. Joenes widzia� wielu starszych i kilku m�odych ludzi siedz�cych apatycznie na �aw- kach lub stoj�cych u wylotu metra. Ich twarze nie wyra�a�y niczego, a kiedy si� do nich zwraca�, be�kotali co� niezrozumiale. Ci nietypo- wi nowojorczycy niepokoili go, dlatego ucieszy� si�, gdy w ko�cu nadszed� ranek. Z pierwszym brzaskiem zn�w zacz�� si� oszala�y p�d t�umu. Ludzie potr�cali si� i popychali, pr�buj�c dotrze� nie wiadomo gdzie. Joenes chcia� pozna� przyczyn� tak wielkiego poruszenia, wybra� wi�c przypadkowego cz�owieka z t�umu i zatrzyma� go. - Przepraszam pana - zwr�ci� si� do niego - czy m�g�by po- �wi�ci� pan odrobin� swojego cennego czasu i wyt�umaczy� obce- mu przybyszowi przyczyn� tego niezwyk�ego poruszenia, kt�re do- strzegam wsz�dzie woko�o? - O co chodzi? Nienormalny pan jeste�, czy co? - odpar� tan* ten, po czym oddali� si� po�piesznie. Za to nast�pny przechodzie�, kt�rego zatrzyma� Joenes, zasta- nowi� si� starannie nad pytaniem i rzek�: - Nazywa to pan poruszeniem? - Tak to wygl�da - odpar� Joenes, spogl�daj�c na t�um bez- ustannie k��bi�cy si� woko�o. - A tak w og�le, to mam na imi� Joenes. - A ja Watts - rzek� tamten. - Je�li za� idzie o twoje pytanie, Joenes, powiem ci, �e to, co widzisz, to nie poruszenie. To panika. - Dlaczego mieliby panikowa�? - zapyta� Joenes. - M�wi�c w skr�cie - odpar� Watts - boj� si�, �e je�eli prze- stan� si� �pieszy� i rozpycha�, kto� uzna" ich za martwych. To bar- dzo niebezpiecznie zosta� uznanym za martwego. Mog� ci� prze- cie� zwolni� z pracy, zlikwidowa� konta, podnie�� czynsz i wp�- dzi� do grobu. Joenes nie wierzy� w�asnym uszom. - Bez przesady, Watts - zaoponowa� - ci ludzie nie wygl�daj� na martwych. Tak naprawd� oni nie s� martwi, prawda? - Zawsze przesadzam - odpar� Watts. - Jednak poniewa� je- ste� tu obcy, postaram ci si� wyt�umaczy� nieco szerzej. Przede wszystkim �mier� jest wy��cznie kwesti� terminologii. Kiedy� jej definicja by�a prosta: by�e� martwy, je�li nie porusza�e� si� przez d�u�szy czas. Tymczasem teraz naukowcy dok�adnie przeanalizowa- li t� przestarza�� definicj� i po przeprowadzeniu powa�nych bada� odkryli, �e mo�esz by� martwy pod wieloma wa�nymi wzgl�dami, a jednak wci�� porusza� si� i rozmawia�. - Pod jakimi wzgl�dami? - zapyta� Joenes. - Przede wszystkim - rzek� Watts - chodz�ce trupy charak- teryzuj� si� prawie ca�kowitym brakiem emocji. Czuj� tylko gniew i strach, chocia� czasem udaj� inne uczucia. S� przy tym tak nie- udolne jak szympans, kt�ry udaje, �e czyta ksi��k�. Poza tym przy- pominaj� roboty, bo ich dzia�aniu towarzyszy zatrzymanie wy�- szych proces�w my�lowych. Cz�sto te� mo�na zaobserwowa� w�r�d nich p�d do pobo�no�ci: przypominaj� w�wczas kurczaki rzucaj�ce si� konwulsyjnie po odci�ciu g�owy. Dlatego wiele z nich wa��sa si� wok� ko�cio��w, gdzie niekt�re pr�buj� si� nawet modli�. Inne znajduje si� na �awkach w parku albo u wej�cia do metra... - Aha - przerwa� Joenes - kiedy chodzi�em po mie�cie p�no w nocy, widzia�em takich ludzi. - No w�a�nie - rzek� Watts. - Ci ju� nawet nie udaj�, �e nie s� martwi. Ale inni na�laduj� �ycie z wzruszaj�c� gorliwo�ci� w nadziei, �e pozostan� niezauwa�eni. Odkrywa si� ich zwykle, bo przesadza- j� - albo za du�o gadaj�, albo �miej� si� zbyt g�o�no. - Nie mia�em poj�cia o tym wszystkim - powiedzia� Joenes. - To tragiczny problem - ci�gn�� Watts. - W�adze robi� wszystko, �eby sobie z nim poradzi�, ale przybra� ju� monstrualne rozmiary. Z wielk� ochot� wymieni�bym r�wnie� inne cechy cho- dz�cych trup�w, bo widz�, �e bardzo by to ci� zainteresowa�o, ale niestety, nadchodzi policjant, wi�c lepiej ju� sobie p�jd�. To powiedziawszy, Watts rzuci� si� naprz�d, wtapiaj�c si� w t�um. Policjant ruszy� w pogo�, ale szybko zrezygnowa� i zawr�- ci� ku Joenesowi. - A niech to - zdenerwowa� si� policjant. - Znowu go zgubi- �em. - To przest�pca? - zapyta� Joenes. - Najsprytniejszy z�odziej klejnot�w w okolicy - odpar� po- licjant, pocieraj�c masywne, czerwone czo�o. - Lubi udawa� bit- nika. - Opowiada� mi o chodz�cych trupach - powiedzia� Joenes. - Ci�gle wymy�la podobne historie - wyja�ni� policjant. - To notoryczny k�amca. Wariat. I do tego bardzo niebezpieczny. Zw�asz- cza �e nie nosi przy sobie broni. Ju� trzy razy go prawie mia�em. Wo�am - w imieniu prawa - �eby si� zatrzyma�, dok�adnie tak, jak jest w podr�czniku, a kiedy tego nie robi, strzelam do niego. Za- bi�em ju� o�miu przypadkowych przechodni�w. W ten spos�b ni- gdy nie zostan� sier�antem. No i ka�� mi p�aci� za wystrzelone kule. - Ale je�eli Watts nie nosi broni... - zacz�� Joenes i urwa�, bo spostrzeg�, �e na twarzy policjanta pojawi� si� pos�pny wyraz, r�ka za� si�gn�a do kabury. - To znaczy - wyja�ni� szybko - chcia�em si� tylko dowie- dzie�, czy jest co� w tym, co Watts m�wi� o tych chodz�cych tru- pach. - A sk�d! To tylko bitnikowskie fantazje. Nie m�wi�em ci, �e to z�odziej? - Zapomnia�em - powiedzia� Joenes. - Lepiej nie zapominaj. Jestem wprawdzie tylko prostym cz�o- wiekiem, ale wkurza mnie facet taki jak Watts. Wykonuj� swoje obowi�zki zgodnie z tym, co m�wi podr�cznik, a wieczorem spo- kojnie wracam do domu i ogl�dam telewizj�. Opr�cz pi�tk�w, bo wtedy gram w kr�gle. Czy to znaczy, �e jestem robotem, jak twierdzi Watts? - Oczywi�cie, �e nie - przyzna� Joenes. - Ten facet - ci�gn�� policjant - m�wi o ludziach pozbawio- nych uczu�. Mo�e nie jestem psychologiem, ale to jedno wiem, �e co� czuj�. Kiedy trzymam w r�ku pistolet, czuj� si� dobrze. Czy to znaczy, �e jestem pozbawiony emocji? Powiem wi�cej. Wycho- wa�em si� w biednej dzielnicy. Jako dzieciak nale�a�em do gangu. Wszyscy mieli�my automaty i ci�kie no�e i zabawiali�my si� w napady z broni� w r�ku, morderstwa i gwa�ty. Czy to wygl�da na brak emocji? I pewnie zosta�bym recydywist�, gdybym pewnego razu nie spotka� ksi�dza. Nie by� wa�niakiem, by� taki jak my. Wie- dzia�, �e tylko tak do nas dotrze. Chodzi� z nami na rozr�by i nie- raz widzia�em, jak nie�le kogo� poci�� niewielkim no�em spr�y- nowym, kt�ry zawsze ze sob� nosi�. By� r�wny i dlatego go zaak- ceptowali�my. Ale by� tak�e ksi�dzem. Poniewa� wiedzia�em, �e to r�wny go��, zgodzi�em si� z nim pogada�. Wyja�ni� mi, �e mar- nuj� �ycie. - Musia� by� wspania�ym cz�owiekiem - zauwa�y� Joenes. - By� �wi�ty - potwierdzi� policjant w zadumie. - To by� praw- dziwy �wi�ty, bo cho� robi� wszystko to, co my, to jednak w g��bi duszy by� dobrym cz�owiekiem i wci�� powtarza� nam, �e powinni- �my zerwa� z dotychczasowym �yciem. - Spojrza� w oczy Joene- sowi. - Przez tego cz�owieka zosta�em glin�. Ja, o kt�rym wszy- scy my�leli, �e sko�czy na krze�le elektrycznym! I ten Watts ma czelno�� opowiada� o chodz�cych trupach. Zosta�em glin� i do- brze wype�niam swe obowi�zki bez wzgl�du na zawszonych ban- dzior�w w rodzaju Wattsa. Zabi�em na s�u�bie o�miu kryminali- st�w i zdoby�em trzy odznaki. Zabi�em te� dwadzie�cia siedem przypadkowych os�b, kt�re nie zesz�y mi z drogi na czas. Jest mi przykro, ale znam swoje obowi�zki i nie mog� pozwoli�, �eby kto� wchodzi� mi w drog�, kiedy goni� przest�pc�. No i bez wzgl�du na to, co pisz� gazety, nigdy nie wzi��em �ap�wki, nawet za z�e parkowanie. - R�ka policjanta zacisn�a si� kurczowo na kolbie rewolweru, gdy to m�wi�. - Wlepi�bym mandat samemu Jezusowi Chrystusowi i nawet wszyscy �wi�ci by mnie nie prze- kupili. Co ty na to? - My�l�, �e bardzo powa�nie traktuje pan swoj� s�u�b� - po- wiedzia� Joenes ostro�nie. - Masz racj�. Poza tym mam pi�kn� �on� i tr�jk� cudownych dzieci. Nauczy�em je pos�ugiwa� si� rewolwerem. Dla mojej rodziny zrobi� wszystko. I taki Watts my�li, �e wie co� o emocjach! Chryste, te z�otouste sukinsyny doprowadzaj� mnie do sza�u. Dobrze, �e je- stem cz�owiekiem wierz�cym. - Z pewno�ci� - przytakn�� Joenes. - Wci�� co tydzie� odwiedzam tego ksi�dza, kt�ry wyci�gn�� mnie z gangu. Dalej pracuje z dzieciakami, bo jest oddany sprawie. Poniewa� jest ju� za stary, �eby u�ywa� no�a, wi�c teraz zast�puje go automatem, a czasem �a�cuchem rowerowym. Ten cz�owiek zro- bi� wi�cej dla praworz�dno�ci ni� wszystkie o�rodki resocjaliza- cyjne dla m�odzie�y w mie�cie. Czasem mu pomagam. Razem wy- ci�gn�li�my z bagna czternastu ch�opak�w, kt�rzy znajdowali si� na najlepszej drodze, �eby sta� si� zatwardzia�ymi przest�pcami. Wie- lu z nich jest teraz szanowanymi biznesmenami, a sze�ciu wst�pi�o do policji. Kiedy widz� tego starca, naprawd� czuj� cz�owiekiem religijnym. - T