870

Szczegóły
Tytuł 870
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

870 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 870 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

870 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

``BKM Biblioteka Karola Miarki Zofia Kossak Pos�owiem i przypisami opatrzy� Tadeusz Bujnicki Wydawnictwo "�l�sk" 1 Stary Subutaj, zwany Lwem i Ramieniem Niez�omnego (Niez�omny - Czingis-chan (Temud�yn); ok. 1155-1227, tw�rca imperium mongolskiego ze zjednoczonych koczowniczych plemion, najwi�kszej pot�gi militarnej w �redniowiecznej Azji.), charkn�� nasycony i odrzuci� w ty� przez rami� z�oty szpikulec, kt�rym si� pos�ugiwa� przy jedzeniu. Baczny na ka�dy ruch pana, niewolnik ujgurski poda� mu gliniane naczynie z wyd�u�on�, w�sk� szyjk�, nape�nione pieni�cym kumysem (Kumys (tur.) - nap�j z mleka kobylego). Stary wojownik przymkn�� oczy i pi� chciwie, z lubo�ci�. Wystaj�ca z pomarszczonej szyi grdyka porusza�a si� ruchem miarowym. Widz�c to Bartolomeo di Candiano, tajny pose� Rzeczypospolitej Weneckiej (Rzeczypospolita Wenecka - uformowana w �redniowieczu republika na p�nocny W�och. Wielka pot�ga handlowa i morska, wzbogacona zw�aszcza na wojnach krzy�owych. Rz�dzona przez Wielk� Rad� i wybieranych z jej sk�adu naczelnik�w - dod��w.), od�o�y� z westchnieniem ulgi pasek w�dzonej, s�odkiej koniny, kt�r� �u� uprzejmie, lecz z przymusem, i odda� go wraz z misk� niewolnikowi. Mi�so b�yskawicznie znik�o. Niewolnik wytar� starannie misk� wiechciem suchej trawy i ostro�nie postawi� na ziemi pod �cian� jurty (Jurta (tur.) - namiot pokryty sk�rami u�ywany przez koczownicze plemiona azjatyckie) - stanicy. Oboj�tny i daleki na poz�r, w rzeczywisto�ci chwytaj�cy wszystkiego w lot zamru�onymi szparami oczu, wykwintny mandaryn (Mandaryn - wysoki urz�dnik w dawnych Chinach) Czang-fu-tse z precyzj�, bez po�piechu jad� ry� z porcelanowej miseczki, zr�cznie przebieraj�c pa�eczkami. Kula z g�adkiego koralu, po�yskuj�ca na czapce, zdradza�a wysok� jego godno��. Wzorzysty, szeroki cha�at, dziany w zawi�y splot zwierz�t i li�ci, odbija� barwnie na tle czarnej pil�ni �ciany. Czterech terchan�w, czyli uprzywilejowanych wojownik�w, wolnych od ci�ar�w, maj�cych prawo pope�ni� dziewi�� zbrodni bezkarnie, za dziesi�t� dopiero odpowiadaj�c przed chanem, siedzia�o w kucki rz�dem ko�o wodza, �ledz�c po��dliwym wzrokiem naczynie z kumysem. Subutaj odj�� ba�k� od ust, zawaha� si� i w dow�d wysokiej uprzejmo�ci poda� j� cudzoziemcowi. Signor (Signor (w�.) - pan) Bartolomeo umia� oceni� to wyr�nienie, chwil� udawa�, �e pije, zanim z kolei wr�czy� dzbanek Chi�czykowi. Trzej niewolnicy, m�odzi mo�ojcy ruscy o bia�ej, cho� opalonej sk�rze i krasnych ustach, weszli z s�siedniej przegrody jurty, wznosz�c w wysokich dzbanach arrak�, czyli w�dk� z ry�u, tarassum, czyli w�dk� z mleka, i s�odkie perskie wino. Z�ociste, bizantyjskie �wi�te kielichy cerkiewne, przywiezione z ostatniej wyprawy kijowskiej, zab�ys�y przed ka�dym z siedz�cych. Przesta�o obowi�zywa� zachowanie obrz�dowo w czasie posi�ku milczenie. Subutaj zagai� pierwsz� rozmow�, zapytuj�c chrapliwym g�osem cudzoziemskiego pos�a o przyczyn� dalekiej podr�y. Zagapiony, stoj�cy za plecami Wenecjanina m�ody t�umacz w�oski ockn�� si� nag�ym szturchni�ciem, sp�on�� i �piesznie przet�umaczy� s�owa wodza. Pose�-dyplomata u�miechn�� si� zadowolony, pog�adzi� d�oni� ciemny aksamitny kaftan z wypuszczonymi tr�jk�tami z purpurowego jedwabiu, d�wi�kn�� z�oci�cie �a�cuchem napier�nym i odpar�: - Przywiod�y mnie tu, o dostojny wodzu, podziw i ch�� zobaczenia w�asnymi oczami niezwyci�onych w�adc�w ziemi, kt�rych s�awa za�mi�a najpot�niejsze czyny or�ne historii i zdumiewa ca�y �wiat. T�umacz j�ka� si� i miesza�, zacina� i poci�, z trudem przek�adaj�c oracj� na nie znaj�c� superlatyw�w ni �adnych ozd�b j�zykowych mow� mongolsko-ujgursk�. - Powiedz mu - rzek� kr�tko, niecierpliwie Subutaj, gdy t�umacz sko�czy� - �e tylko g�upiec uwierzy, by kto� dla ciekawo�ci przeje�d�a� p� �wiata. Niech m�wi, po co tu przyby�, a mowa jego ma by� prosta. Signor Bartolomeo zaczerwieni� si�, zmieszany. Spod wystaj�cego, niskiego czo�a bystre oczy wodza patrzy�y we� przenikliwie. Szerokopleczysty, zgarbiony, z g�ow� ukryt� w ramionach, niby spr�ony do skoku, stary Lew przegl�da� na wskro� przybysza. Lecz ten stropi� si� tylko na mgnienie. - Wie�ci o pot�dze i s�awie w�adztwa mongolskiego - zapewni� - mog� nak�oni� do dalszej jeszcze podr�y. Mam zreszt� tak�e cel kupiecki: przywioz�em pi�kne i cenne towary... - Towaru mamy do�� za darmo z ca�ej Azji... - odrzek� nie przekonany Subutaj. Odg�os krok�w przerwa� rozmow�. M�ody Mongo� w sk�rzanym kaftanie ruchem w�adcy odsun�� zas�on� stanu. - Mendu! - rzekli ch�rem obecni, chyl�c si� nisko, z r�kami przy�o�onymi do czo�a. - Mendu - odpar� niedbale wchodz�cy. By� to Bajdar (Bajdar (w�a�. Pajdar) - w�dz mongolski, dow�dca inwazji na Polsk� w 1241r.), zwany przez Chi�czyk�w Pe-ta, jeden z licznych m�odocianych chan�w. Gdy trwali w pochyleniu czcz�c w nim �wi�t� krew wielkiego Sutu Bogdo Dajming Czingis-chana, zwanego Niez�omnym, skin�� r�k�, by usiedli, i sam opu�ci� si� ci�ko na zwa� owczych sk�r. Niewolnik poda� mu, przykl�kaj�c, kumys. Bajdar, syn D�agataja, by� kr�py, o pa��kowatych nogach, mia� mongolsk� pos�pi� twarzy, wywini�te okrutne wargi i blade, zuchwa�e oczy. Z dziecinn� ciekawo�ci� patrzy� na str�j cudzoziemca. - Kto to jest - zapyta� wodza. - Pose� z dalekiego miasta Zachodu, dalszego ni� brzegi Tuny. - Czego chce? - Zapytaj go sam, Bajdarze. - Czego chcesz - powt�rzy� chan. - Przyby�em - zacz�� pompatycznie Wenecjanin - palony ��dz� zobaczenia pa�stwa �wiata, z�o�enia ho�du zwyci�com Pers�w, Turk�w, Chin, Czerkies�w, Ormian, Rus�w, Kipczak�w, Tatar�w, Baszkir�w, Bu�gar�w, Kirgiz�w i Kurd�w. Pok�onienia si� �wietnym pogromcom hord Kara-Kitaju, Dynastii �elaznej i Dynastii Z�otej... Spotnia�y z wra�enia t�umacz przek�ada� co rychlej. Chan Bajdar s�ucha� oboj�tnie, dziobi�c ziemi� ko�cem kr�tkiego, krzywego no�a. - Niez�omny (niech wielkie ongony (Ongony - wyobra�enia b�stw szama�skich i duch�w przodk�w) s�u�� mu przez wieczno��!) podbi� wszystkie ludy �wiata, dla nas nic nie zostawiaj�c - westchn�� wys�uchawszy przemowy. Przeci�gn�� si� jakby z �alem. Signor Bartolomeo podni�s� brwi z gwa�townym zdziwieniem. - Nic nie zostawi�, dostojny chanie?... - powt�rzy�. - A one� plemiona mongolskie, j�cz�ce dot�d w niewoli obcej, do pa�stwa �wiata jeszcze nie w��czone? - S� takie? - zdumia� si� z kolei chan. - O, tak, dostojny, tak jest, s�. Daleko na po�udnie i zach�d nad wielk� rzek�, zwan� Dunajem, �ywi� Kumany, Baszkiry i Madziary, mow� i licem do zdobywc�w �wiata przynale�ne. R�wnocze�nie mandaryn Czang-fu-tse i stary w�dz Subutaj spojrzeli badawczo na m�wi�cego. Ten, nie zmieszany, ci�gn��: - Nie masz w chrze�cija�stwie nikogo, co by nie przyzna�, �e s� to ludy mongolskim pokrewne. Potem, jako zr�czny dyplomata, uwa�aj�c, �e na pierwszy raz dosy� powiedzia�, sk�oni� si� nisko, �egnaj�c dostojnych, przedostojnych pan�w, i wyszed� z jurty z t�umaczem. Kopyta poselskiego orszaku zaklekota�y na spalonej s�o�cem ziemi. Bajdar obejrza� si� na pij�cych w milczeniu wino i kumys terchan�w, skin�� niecierpliwie d�oni�. Wyszli natychmiast bezszelestnie, co widz�c mandaryn Czang-fu-tse podni�s� si� r�wnie�. Gard�owym g�osem zapyta�, zali czcigodni, dostojni, niepor�wnanie starzy i m�drzy jego w�adcy pozwol�, aby uwolni� ich od niegodnej, natr�tnej i m�cz�cej obecno�ci bardzo m�odego i nieokrzesanego brata. Gdy przystali, wyszed� zachowuj�c przy tym przepisany ceremonia� uk�on�w trzykrotnych, krok�w w prz�d i wstecz. �e barbarzy�cy, kt�rych opuszcza�, nie rozumieli cenno�ci przekazywanej przez tysi�ce lat nauki form, nie uwalnia�o od niej bynajmniej uczonego Czang-fu-tse, per�y czi-jen�w, czyli mistrz�w sztuki, oraz czyn-czi, czyli mistrz�w literatury. - Co czyni Wielki Chan, Bajdarze? - zapyta� �ciszonym g�osem Subutaj, gdy zostali sami. - Kumys ju� go powali� na ziemi� i zmys�y odebra�, cho� �renica dnia nie wspi�a si� jeszcze do po�owy - mrukn�� z niech�ci� m�ody chan. Podni�s� si� z nag�ym o�ywieniem na �okciu i spojrza� uwa�nie na starego. - Chatuna (Chatuna - �ona chana) Turakina wezwa�a Ojca Szaman�w (Szaman - zaklinacz duch�w, czarownik) ze �wi�tej ska�y Angary - rzek� p�g�osem. - Nie wr�y� d�ugich lat Wielkiemu Chanowi (niechaj ongony maj� go w swej pieczy). - Kumys �ywi, kumys zabija - odpar� sentencjonalnie Subutaj. - Kto ci o tym m�wi�, Bajdarze? - Niewolnica chatuny, Fatyma. Zamy�li� si� skubi�c owcze runo, na kt�rym le�a�. Rozstawi� palce u r�k: - Kadu... ja... Kajduk... Buri... Manghu... Kubilaj... Batu... Bud�ak... Kajdan... Szejban... - liczy� szeptem. - Dziesi�ciu... dziesi�ciu, w kt�rych p�ynie krew Niez�omnego. - Tak jest - przytakn�� stary - dziesi�ciu... Kt�rego�, gdy przyjdzie kury�taj (Kury�taj(tur.) - zgromadzenie, zjazd, Rada w pa�stwie mongolskim, z�o�ona z przedstawicieli rodziny cha�skiej i starszych wodz�w.), podnios� na czarnej pil�ni do g�ry? - Css! - szepn�� chan ogl�daj�c si� z przestrachem. - Nie obawiaj si� Bajdarze; w moim namiocie nie masz niewolnicy. - Dziesi�ciu - podj�� Bajdar uspokojony. - Niez�omny zaleca� przed �mierci� wyb�r ma�ego Kubilaja, syna Tu�upa, lecz kury�taj nie uszanowa� woli Niez�omnego... Zali j� uszanuje po raz drugi? Nie wiedzie�. Raczej b�dzie obrany ten, kt�ry da si� pozna� i za�mi innych sw� s�aw�. - Wiatr niesie daleki cuch leniwego �ajna albo m�ski pog�os s�awy - powiedzia� kr�tko Subutaj. Bajdar za�o�y� r�ce pod g�ow�, przewracaj�c si� na wznak. - Chcia�bym p�j��, jako�cie wy chodzili, Subutaju, Stary Lwie, z D�ebem-B�yskawic�, zwani przez tolhols�w ramionami Niez�omnego... Za szybko zawojowali�cie ca�y �wiat, nie zostawiaj�c nic dla nas - doda� z drapie�n� nostalgi� w g�osie. Oczy starego b�ysn�y dalekim wspomnieniem. - Zaszli�my za daleko z D�ebem-B�yskawic� - rzek� - lecz nie doszli�my nigdzie do kraw�dzi �wiata. Jest jeszcze miejsca dla m�czyzn. - Poszed�by� zn�w Subaju? - M�� rodzi si� w jurcie, a umiera w polu. - Co jest na wschodzie? - zacz�� �ywo Bajdar unosz�c si� na pos�aniu. - Na Wschodzie, za Wielkim Murem(Wielki Mur - budowla obronna w Chinach d�ugo�ci ok. 2400 km, maj�ca chroni� pa�stwo przed najazdami koczownik�w.) jest Pa�stwo �rodkowe(Pa�stwo �rodkowe (Czung-kuo) - u�ywana do dzi� nazwa Chin, w zwi�zku z przekonaniem o ich centralnym po�o�eniu.) - powoli, z namys�em, opowiada� stary wojownik. - Pa�stwo �rodkowe ko�czy si� przy wielkim morzu, do kt�rego nie doszli�my... Na wschodzie p�ynie wielka rzeka Ho-ang-ho i rzeka Jang-tse-kiang, rzeka Liau, s� g�ry Tsin-ling-szan. S� drogi w g��bokich w�wozach,kt�rymi ci�gn� wielb��dy i mu�y. S� kana�y pe�ne d�onek (D�onka - chi�ski statek rzeczny lub morski)... Na wschodzie g�ry s� ��te, drogi ��te, doliny i szczyty z ��tej gliny. Oczom zwyci�zcy, patrz�cym z g�r Kuen-Lun, przedstawia si� ten kraj niby ��ty plaster miodu... Urwa�, napi� si� kumysu i doda�: - Najbli�ej granic siedz� ludy chi�skie King i Song. Ludy King powsta�y zesz�ego nowiu przeciw panowaniu Wielkiego Chana... - Powsta�y? - zdziwi� si� Bajdar. - Terchan Arguna powi�d� jeden tuman (Tuman (tumen) oddzia� armii mongolskiej licz�cy 10 000 �o�nierzy.) tamt�dy i nie powstan� wi�cej - odpar� stary w�dz. W�skie jego wargi zadr�a�y. - Jakie s� ludy na zach�d? - dopytywa� si� chan. - Tumany nasze dosz�y na zachodzie do wielkiej rzeki, kt�r� Rusy zowi� Niepr (Niepr - Dniepr.). T� rzek� sp�yn�li przeciw nam tysi�cem �odzi ksi���ta ruscy. �aden z nich w g�r� nie wr�ci�, Bajdarze!... Za wod� Nieprem widzieli�my wielkie, zielone lasy. M�wiono nam, �e le�� tam kraje chrze�cija�skie... Na zachodzie k�dy� le�y kraj, z kt�rego przyby� ten pose�... - Czy prawd� jest, co tu gada�?... - Cudzoziemcy maj� w g�bie wiatr. Pos�a� by trzeba i sprawdzi�. - I par� lat czeka�! - sarkn�� chan niecierpliwie. - Obmy�la� i gotowa� wolno, czyni� szybko - zacytowa� Subutaj przys�owie. - Tylko nierozwa�ny i m�ody wojownik idzie w kraj nieznany. Gdy jak gniew bo�y p�dzili�my z D�ebem-B�yskawic� przez Turkiestan, Fergan�, Kaszgar, Kyzyl-Art, Niszapur, �cigaj�c su�tana Mehmeda ("...�cigaj�c su�tana Mehmeda" - w 1220r. Czyngis-chan rozbi� pa�stwo Chorezmu, zmuszaj�c do ucieczki szacha Muhammeda (w powie�ci - Mehmed), gdy osaczali�my go na Morzu Kruk�w, na wysepce Abescun, gdzie zdech� z g�odu - znali�my wprz�dy ka�dy br�d i ka�de przej�cie. Znali�my lepiej zaiste ni� ci, co pierzchali przed nami swoim w�asnym krajem, niby gazele przed wilkiem. - Si�a� czasu trzeba, by pozna� drogi i kraje Zachodu? - Pi��, sze�� lat, przy po�piechu... - Za d�ugo czeka� - odpar� chan. - Im d�u�sza cierpliwo��, tym wi�ksza nagroda. Na jasne Tangri (Tangri(Tengri) - w wierzeniach mongolskich duch dobra, niebo.)! Zach�d jest wart cierpliwo�ci... Bajdar, zwany przez Chi�czyk�w Pe-ta, wsta� i przeci�gn�� ramiona. Blade jego, okrutne oczy zab�ys�y. - Ze wschodniej strony czy zachodniej strony zatknie Wielki Chan bu�czuk (Bu�czuk(tur.) - drzewce z ogonami ko�skimi, oznaka w�adzy wojskowej.) bojowy - wszystko jedno, byle i��!... - Patrz na lewo, patrz na prawo, nim we�miesz kierunek - odpowiedzia� sentencjonalnie Subutaj. Mandaryn Czang-fu-tse ko�ysa� si� powa�nie w lektyce niesionej przez o�miu t�gich niewolnik�w kipczackich. Lektyka by�a wybita wewn�trz z�oto��tym jedwabiem, po wierzchu okryta naoliwionym papierem, malowanym w �urawie i li�cie. Naprzeciw niego, siedz�c na podgi�tych nogach, mandaryn drugiej klasy, Pen-ta-san, o ga�ce z koralu rze�bionego, sekretarz zaufany uczonego czi-jena, s�ucha� s��w pana, sk�adaj�c, to otwieraj�c trzymany w r�ku wachlarz w dow�d powa�ania i uwagi. - Terchan Arguna zaj�� ju� Czai-Czen, ostatni� twierdz� plemienia Kin - m�wi� Czang-fu-tse. - Plemi� Song, wrogie z dawna plemieniu Kin, zrazu radowa�o si�. Dzisiaj dr�y, albowiem stopy mongolskie s� tu�. - Tak jest, m�wi czcigodny - powiedzia� sekretarz. - Otrzyma�em w�a�nie opis zdobycia Czai-Czen, przys�any przez roztropnego Wang-Ho z tumanu Arguny. Oto on... - Czytaj czcigodny. Pen-ta-san rozwin�� d�ugi, w�ski zwitek mocnego jak pergamin papieru i nosowym g�osem zacz��: - "Gdy wojownicy Wielkiego Chana (niechaj ongony maj� go w swej pieczy!) zdobyli miasto Czai-Czen, Syn Nieba i Niukia-su podpali� w�asnor�cznie pa�ac sw�j z wielkimi, nagromadzonymi w nim skarbami i przebi� si� na jego progu mieczem. Co ujrzawszy w�dz naczelny Ho-zje rzek�: "P�jd� za mym panem". I skoczy� z mur�w do bardzo g��bokiej przepa�ci i rzeki Tu-ho. Wtedy pi�ciuset ostatnich obro�c�w rzek�o: "C� my uczynimy?" I rzuci�o si� do wody w �lad za nim. S�uga Syna Nieba, Jang-san, zosta� sam jeden przy trupie pana. I rzek� do wojownik�w Arguny: "Zatrzymajcie si� ze �mierci� moj�, a� oddam cze�� zw�okom pana mojego". Za� Arguna rzek�: "Ostawcie go w spokoju". A wierny Jang-san, pochowawszy zw�oki Syna Nieba, rzuci� si� z muru do rzeki". - Ach! - rzek� z namys�em Czang-fu-tse - plemi� Kin sko�czy�o sw�j byt zgodnie z przepisami Ksi�g(Przepisy Ksi�g - czyli Pi�cioksi�gu przypisywanego Konfucjiszowi (chi�ski kanon moralno-spo�eczny). - Tak jest, o czcigodny - przytakn�� sekretarz zesuwaj�c wachlarz z szelestem. Zamilkli, poddaj�c si� �agodnemu bujaniu lektyki. Tragarze biegli teraz przez szerokie, rojne ulice stolicy �wiata, Karakorum (Karakorum - staro�ytne miasto w �rodkowej Mongolii powsta�e w XIII w. Siedziba Czingis-chana). W czerwonym pyle, wznoszonym spod tysi�cy kopyt, przechodzi�y, ko�ysz�c si� i pluj�c, wielb��dy, st�pa�y ci�ko ustrojone w wielkie czepce s�onie, w misternie rze�bionych wie�yczkach nios�ce ho�downik�w znad brzeg�w �wi�tego Gangu (�wi�ty Gang(Ganges) - rzeka w Indii, przez wyznawc�w braminizmu uznawana za �wi�t�). Skrzypia�y przera�liwie drewniane, pe�noko�e arby (Arba - ci�ki, dwuko�owy w�z u�ywany na Krymie i w Azji �rodkowej.), zwo��ce nieustannie ze wszystkich stron �wiata m�k� i mi�d, ry� i wino do pustynnej stolicy zdobywc�w. Sun�y powolne, d�ugow�ose jaki, cwa�em na pi�knych tureckich bachmatach (Bachmat(tur.) - ko� tatarski; kr�py o kr�tkich nogach, wytrzyma�y.) przelatywali wojownicy, terchani lub strojne chatuny, w wysokich czapach, zwanych botta, do olbrzymek podobne. Woko�o jezdnych biegli pieszo wojownicy, biali, czarni, br�zowi i ��ci, wa��sali si� tolhosi, kroczyli z wolna ksi꿹 chrze�cija�scy - nestorianie (Nestorianie - wyznawcy doktryny chrze�cija�skiej Nestoriusza (V w.) przyjmuj�cy istnienie w Chrystusie dw�ch os�b: boskiej i ludzkiej. N. pot�piony na soborze efeskim w 431r.) o ci�kich, bezmy�lnych twarzach, muzu�manie w �nie�ystych turbanach, lamowie (Lama - tytu� duchownego buddyjskiego w Tybecie.) buddyjscy w ��tych opo�czach i Chi�czycy. Brz�cz�c dzwonkami opask� na wysokiej, spiczastej czapie. Usuwano si� przed nimi z szacunkiem. Po obu stronach drogi szerokiej, do wagonu raczej ni� do ulicy podobnej, sta�y rz�dem �wietne, b�yszcz�ce pa�ace niezliczonych dygnitarzy, urz�dnik�w i rycerzy. �e zdobywcy �wiata nie posiadali �adnej w�asnej architektury, poczytuj�c sztuk� budowania dom�w za najmniej potrzebn� (c� po martwych osiedlach swobodnym ptakom-nomadom (Nomada - koczownik(cz�onek pasterskiego lub �owieckiego plemienia.), kt�rych jednym siedziskiem grzbiet ko�ski lub jurta?), przeto, zapragn�wszy wznie�� w dow�d swej w�adzy stolic�, zwr�ci� si� musieli po kunszt do podbitych. W Karakorum widzia�o si� zatem wszystkie budownictwa Wschodu, aczkolwiek przewa�a�o chi�skie, mo�e z przyczyny wielkiej ilo�ci Chi�czyk�w, mo�e dlatego, �e lekkie, podgi�te niby r�g namiotu dachy mniej by�y obce i wstr�tne Mongo�om ni� inne. Ponad kapry�n�, barwn� lini� dom�w wystrzela�y wie�e �wi�ty�. Bia�e, kruche i prze�liczne minarety (Minaret - wie�a meczetu, �wi�tyni muzu�ma�skiej) muzu�ma�skie g�rowa�y nad wszystkimi nik�� smuk�o�ci� kszta�tu. B�yszcza�y kopulaste, mroczne cerkwie nestoria�skie; �wi�tynie buddyjskie widzia�y si� z dala podobne do szyszek z racji nadmiernej ilo�ci pos�g�w. Wszystkie wyznania mia�y prawo swobodnego bytu w stolicy zdobywc�w �wiata, kt�rzy, zar�wno jak budownictwa, nie posiadali �adnej religii. Wierzyli w boga Tangri, kt�rego nazwa oznacza�a zarazem Niebo i z�e lub dobre duchy, czyli ongony. Z ongonami porozumiewali si� szamani - przeto brudny, tumanowaty szaman, odziany w cudaczny p�aszcz ze sk�ry rena, zwany taty�o, by� jedyn� istot� na �wiecie, kt�rej l�kali si� niezwyci�eni. Rzemios� ni sklep�w nie spotyka�o si� w Karakorum pr�cz osiedlonych w pobli�u pa�acu Wielkiego Chana z�otnik�w-je�c�w. Ci po��dani byli i honorowani. Przy bramach - wschodniej, gdzie sprzedawano soczewic� i proso, zachodniej, gdzie targowano kozy, oraz p�nocnej, gdzie kupczono ko�mi, znajdowa�o si� w prawdzie nieco kram�w, ale w znikomej ilo�ci, gdy� zdobywcy �wiata nie mieli �adnych potrzeb ani wymaga�, od Wielkiego Chana do ubogiego koniuchy �yj�cych jednako kumysem oraz w�dzon� konin�, �pi�c na p�ku owczych sk�r. Na zaspokojenie za� dziecinnej, barbarzy�skiej ch�ci zewn�trznego zbytku i bogatych szmat - sk�ada�a si� ca�a Azja. Zwyci�zcy nie potrzebowali si� troszczy� o nic ani wyrabia� cokolwiek sami. Nomadzi, przywykli z prawieka g�odowa� w pustym stepie, w zaciek�ej walce zdobywa� sp�ache� lepszego pastwiska, nie��dni nauki ni cywilizacji, nie posiadaj�cy nawet w�asnego pisma, stali si� nieraz w�a�cicielami bogactw, jakich nie posiad� nigdy �aden nar�d . Organizacyjno-zdobywczy geniusz Czingis-chana, zwanego Niez�omnym, sklei� przed pi��dziesi�ciu laty w jedn� krzepk� ca�o�� dziewi�tna�cie plemion turkme�skich i dwadzie�cia sze�� mongolskich, zwalczaj�cych si� dotychczas wzajem, i w poprzek Azji. Kiedy duch jego, w otoczeniu stu tysi�cy cieni ofiar po�wi�conych na pogrzebie, odchodzi� w krain� dziad�w, dawni n�dzarze, grabie�cy pustynni, byli ju� panami �wiata. Ten stan rzeczy rozkoleba� niezmiernie ich dum�, rozpali� �ar�oczn� chciwo��, lecz nie da� rado�ci �ycia. Przeciwnie, mo�e o�lepi�. �wietne, lak� poz�ocist� inkrustowane pa�ace wznosi�y si� wzd�u� ulic, nieprzeliczone stada koni pas�y si� w stepie, arby mieszkalne sta�y za miastem w oczekiwaniu w�dr�wek - oni za�, znudzeni, zga�li, chorzy t�sknot� przestrzeni, snuli si� kawalkadami bez celu albo je�eli bezczynnie, z roztargnieniem pieszcz�c najpi�kniejsze kobiety Arabii, Indii, Chin, Kaukazu, Rusi i wspominaj�c radosne trudy wojenne. Sko�czone, w przesz�o�� zapad�e... Niez�omny zawojowa� ziemi� nie zostawiaj�c im nic do spe�nienia. Lektyka przechodzi�a w pobli�u pa�acu Wielkiego Chana i zr�cznym ruchem, nie zatrzymuj�c si�, tragarze przykl�kli na jedno kolano. Acz niewidzialni za firankami z ��tego jedwabiu, mandaryn Czang-fu-tse i sekretarz jego Pen-ta-san, pochylili r�wnie� nisko czo�a. Pa�ac, �wie�o wzniesiony przez najprzedniejszych budowniczych chi�skich, by� olbrzymi, fantastyczn� kondygnacj� dach�w wznosz�cy si� wysoko w g�r�. Dachy te pokryte by�y porcelanow� dach�wk�, kt�rej jasna ziele� w pustynnym, nagim kraju przywodzi�a pami�ci dalekie i czarowne wiosny. Z naro�nik�w wspina�y si� w niebo wielkie, szczeroz�ote smoki. �ciany wy�o�one by�y zewn�trz rubinow� lak�, a od wewn�trz z�ot�. W odblasku jej wszystko, nawet twarze ludzkie, gorza�o niby w topieli z�otej. Brzegi dach�w obwieszone by�y srebrn� fr�dzl� dzwonk�w, podzwaniaj�cych z cicha za ka�dym powiewem. Ca�y pa�ac zdawa� si� snem czarodziejskim, zielonorubinowo-z�otym, przepojonym nieustann� muzyk� jak harfa, a lekkim jak tchnienie. Za pa�acem kunsztowny ogr�d chi�ski, misterny i powstrzygany dziwacznie, stanowi� miejsce przechadzek �on Wielkiego Chana; lecz przed pa�acem plac by� zostawiony pusty, rodzimy step przypominaj�cy, zawalony kupami nawozu zostawionego przez stoj�ce tu codziennie setki koni dygnitarzy, sk�adaj�cych ho�d Wielkiemu Chanowi. Otwarta, przecudnej roboty brama ukazywa�a szerokie z�ote schody, na szczycie kt�rych Wielki Chan zasiada� w dnie przyj��, z lubo�ci� wzdychaj�c bij�cy z placu od�r ko�skiego morzu i spogl�daj�c ponad dachy dom�w w pustynn� przestrze� bez ko�ca. Wtedy kl�cz�c na drodze z kornie pochylonym czo�em, ka�dy przechodzie� m�g� widzie� migocz�ce w�r�d powodzi klejnot�w i z�ota, olbrzmia�e od nadmiaru trunk�w, niedo��ne, �agodne, g�upawe oblicze Ogotaja, syna Czingis-chana. Przy nim pos�pn�, tward� i szpetn� twarz pierwszej jego �ony, Turakiny, branki ze step�w ka�muckich, rz�dz�cej w zast�pstwie m�a niepodzielnie w�adztwem. Lecz dzi� Wielki Chan nie przyjmowa� nikogo i z�oty, pawiooki tron na szczycie z�ocistych schod�w by� pusty. Pusty by� i wielki plac. Tylko na lewo, na bocznym skrzydle pa�acu, kr�ci�o si� kilkudziesi�ciu ludzi. Ka�dy w mie�cie zna� przyczyn� ich obecno�ci: w budynku tym mie�ci� si� jeden z licznych skarbc�w Niez�omnego. Wielki Chan kaza� go niedawno rozebra�, by mu widoku na step nie zas�ania�, a zawarte w nim bogactwa rozda� mi�dzy lud. Zwalone na stos, le�a�y cenne tkaniny indyjskie, rz�dy, naczynia, bro�, klejnoty Bagdadu i Nowogrodu, ba�ysze (Ba�ysz (z tur.) - sztaba z�ota lub srebra) srebra i z�ota. M�g� je zabiera�, kto chcia�. �e chciwi na z�oto niby kruki cudzoziemcy, zar�wno jak niewolnicy, byli od tego przywileju usuni�ci, zabieranie bogactw odbywa�o si� do�� opieszale. Le��cy od paru dni stos topnia� bez po�piechu. Ka�dy mia� z�ota a� nadto. Narodowi wojownik�w-�upie�c�w mi�o by�o zdobywa� skarby, ale w boju. - Lew rych�o ruszy na �owy - odezwa� si� nagle mandaryn Czang-fu-tse, jak gdyby ci�gn�c poprzednio wyra�on� my�l. - Zmierzi�y go przyd�ugi spok�j i syto��. - Ach! - westchn�� �a�o�nie Pen-ta-san. - Zali zgodny z przepisami Ksi�g, chwalebny i szanowany koniec plemienia Kin nie jest pierwszym tego dowodem? - Zapewne, czcigodny; bestia chce wyruszy�. Bestia musi �re�, skoro jej natura tego wymaga. Ale... - tu w�skie jego oczy b�ysn�y nienawistnie - niechaj idzie �re� gdzie indziej... - Bestia sama rz�dzi swoimi krokami i tam si� uda, gdzie zechce - zaopiniowa� nie�mia�o i �agodnie Pen-ta-san. Mandaryn spojrza� na niego z wy�szo�ci�. - Gdy spragniony �wie�ego �cierwa lew - odrzek� - chce po�re� owc�, nale�y mu ukaza� gazel�. Pogoni za ni� i zapomni owcy, wol�c trudne i dalekie �owy. Pen-ta-san zesun�� wacglarz z gestem zupe�nej pokory. - Nieudolnym, lecz ch�tnym umys�em przeczuwam m�dro�� zawart�, niby mi�d w kwiecie, w s�owach czcigodnego mego mistrza - rzek�. - Ale gdzie znale�� t� gazel�? Od Wielkiego Muru a� ku rzece Tuan nie masz nic, co by nie dr�a�o przed imieniem Chana. - �wiat ci�gnie si� dalej, znacznie dalej ni�li rzeka Tuna - zauwa�y� Czang-fu-tse. - Pos�uchaj, czcigodny! Pose� wenecki, przyby�y niedawno, �askocze lwa w pi�ty, chc�c, aby poszed� na Zach�d... Pen-ta-san otworzy� oczy szeroko. - Cho� jestem bezmy�lnym nieukiem - szepn�� - nie zapomnia�em o przepisach �wi�tych Ksi�g, by o�mieli� si� zada� pytanie m�dremu mistrzowi, w doskona�ej cierpliwo�ci czekaj�c, a� raczy mnie sam o�wieci�. Dlaczego obcy to uczyni? - Prostackie powody barbarzy�c�w Zachodu s� nam nieznane i pozbawione znaczenia - odpar� spokojnie mandaryn. - Wielki i �wi�tobliwy Kung-fu-tse (Kung-fu-tse (Konfucjusz) - 551-479 p.n.e.; chi�ski my�liciel, tw�rca g�o�nego systemu moralno-filozoficznego, zwanego od jego imienia konfucjanizmem) prawi�: "Na c� ci my�le�, czym jest �mier�, skoro nie wiesz jeszcze, czym jest �ycie? My�l o tym, co jest istotne i bliskie, nie o tym, co jest dalekie". Istotnie, o czcigodny, s� dla nas dwie rzeczy: �e lew chce ruszy� na �owy i �e nale�y skierowa� go na Zach�d oraz �e obcy mo�e nam w tym pom�c. - P�ki �wiata na Zachodzie starczy, niezmierny rozum doskona�ego mego mistrza zdo�a uratowa� Pa�stwo �rodkowe, ale co b�dzie, skoro Zachodu zabraknie? Zamilkli, bo lektyka stan�a przed bram� domu mandaryna Czang-fu-tse. Wysoki, szczelny parkan, pokryty szklist� polew�, odgradza� od drogi zawi�y splot �cie�ek, miniaturowych jezior i dziwacznych krzew�w ogrodu. W g��bi sta� dom o zadartym dachu, obwieszonym porcelanowymi kulkami. Br�zowe smoki czuwa�y u wej�cia. Kar�owe drzewka tkwi�y w wazach z porcelany cenniejszej od z�ota. Cz�api�c bezszelestnie pantoflami w�r�d szpaleru milcz�cej, brunatnej s�u�by, mandaryn Czang-fu-tse i sekretarz jego Pen-ta-san przeszli przez szereg komnat do palarni. By�a zupe�nie ciemna, dniem i noc� o�wiecona siedmioma czerwonymi latarniami papierowymi, rzucaj�cymi spod pu�apu gor�ce, przesiane �wiat�o. Brunatne maty i poduszki le�a�y naprzeciw siebie. Pos�g Buddy (Budda - ok. 560-480 p.n.e. indyjski asceta i filozof, tw�rca buddyzmu, doktryny opartej na zasadzie samodoskonalenia si� wewn�trznego jednostki) majaczy� w g��bi izby. W dusznym powietrzu unosi�a si� wo� pachn�cych trociczek. Czang-fu-tse pochyli� si� koronie przed o�tarzykiem przodk�w umieszczonym u st�p Buddy, szepcz�c szybko niezrozumia�e s�owa. Po czym obrz�dowym gestem rozwin�� dwie d�ugie, w�skie wst�gi zapisanej bibu�ki i zapali� je. Sp�on�y w powietrzu, wiruj�c opadaj�cymi czarnymi p�atkami. Wo� spalonego papieru zmiesza�a si� z woni� kadzid�a. Teraz czcigodny mandaryn m�g� si� u�o�y� na macie. Wskaza� sekretarzowi miejsce naprzeciw. Ka�dy ruch obu by� u�wi�cony, przepisany, od tysi�cy lat wykonywany w ten spos�b, nie inaczej. Nagi pacho�ek, p�dziecko, o br�zowej sk�rze i wielkich czarnych oczach Malaja, ruszaj�cy si� zwinnie i cicho jak zjawa, ustawi� mi�dzy nimi przyb�r do palenia i dwie fajki z czarnego bambusu. Wyj�wszy ze z�ocistej puszki odrobin� brunatnej masy, ugni�t� z niej w palcach ga�k�, przylepi� do otworu fajki, przygrza� nad lampk� i poda� panu. Czang-fu-tse przy�o�y� j� do ust, zaci�gn�� si� g��boko, pu�ci� chmur� dymu. Pen-ta-san na�ladowa� niewolniczo jego ruchy, pilnie bacz�c, by nie wykona� kt�regokolwiek wcze�niej. Palili w milczeniu. Brunatne, lepkie ga�ki opium przechodzi�y z r�k ch�opca do fajek, skwiercza�y nad lamp�, rozja�nia�y umys�y pal�cych, czyni�c je lekkimi, przenikliwymi a widz�cymi daleko. Po pi�tej fajce mandaryn Czang-fu-tse przerwa� milczenie. - Zapytywa�e�, o czcigodny, co si� stanie, gdy �ar�oczny lew nie znajdzie na Zachodzie miejsca sposobnego do �ow�w? - zapyta� patrz�c w dym k��bi�cy si� b��kitn� chmur� pod brunatnoz�ocistym pu�apem. - Odpowiem ci na to pytanie, cho� nie wiem naprawd�, zali warto, by� nadstawia� ucha ku tak nieudolnemu wyja�nieniu. - B�d� s�ucha� prawym uchem, lewym uchem nader pilnie - zar�czy� skwapliwie sekretarz. - Powiedz mi zatem, czcigodny Pen-ta-san, wiele lat m�drzy i �wi�tobliwi cesarze z dynastii Hoang-ti budowali Pa�stwo �rodkowe? - Tysi�c lat wed�ug Ksi�g. - Tak jest czcigodny, budowali je tysi�c lat. W ile za� Temud�in, syn Jezugaja, zwany Suto Bogdo Dajming Czingis-chanem, zbudowa� pa�stwo mongolskie? - W trzydzie�ci niespe�na, czcigodny. - Zali widzia�e�, by trwa�a budowla powsta�a z rzeczy, kt�ra rodzi si� z dnia na dzie�? Sekretarz spojrza� na m�wi�cego z niemym podziwem i nie odpar� nic. Ch�opiec bezszelestnie zamieni� fajki na nowe. Przez chwil� trwa�o milczenie. Lecz czarodziejski opar czyni� umys� mandaryna Czang-fu-tse lotnym i bardziej ni� zazwyczaj sk�onnym do wymowy, przeto po kr�tkiej przerwie zn�w podj��: - Nie jest bynajmniej wa�ne, o czcigodny, wiedzie�, dla jakich powod�w obcy z Zachodu pragnie skierowa� w sw� stron� wzrok Wielkiego Chana; wa�ne natomiast jest okazanie mu pomocy w tym d��eniu. Kilkana�cie bowiem lat wystarczy, aby Mongoli przestali by� dla Pa�stwa �rodkowego straszni... Pen-ta-san uni�s� si� na �okciu i spojrza� na swego pana ze zdumieniem. - Zwyci�eni b�d� rz�dzi� zwyci�cami, albowiem rozum rz�dzi si�� - rzek� Czang-fu-tse zrozumiawszy to spojrzenie. - S�ysza�e� zapewne, czcigodny, �e m�dry, wielki cesarz Tsin-Szi-Hoang-ti, kt�ry si� ws�awi� po wiek wiek�w wprowadzeniem jednych dla ca�ego pa�stwa miar tszy i li oraz jednej warto�ci liang�w, rozkaza� spali� wszystkie stare ksi�gi, s�dz�c, �e znajduje si� w nich trucizna dawnego bez�adu. -Tak jest, o czcigodny. Pisze o tym obszerna �wi�ta Ksi�ga Zmian, Y-king (Ksi�ga Zmian Y-king - w�a�c. Ksi�ga przemian I-cing. Pierwszy tom Pi�cioksi�gu konfucja�skiego. Czang-fu-tse skin�� twierdz�co. - Nie strawi�e� swojej m�odo�ci na pr�no, Pen-ta-san - przyzna� z zadowoleniem. - Zniesiono w�wczas wszystkie ksi�gi, by je spali�, gdy� przem�dry cesarz Tsin-Szi-Hoang-ti zezwoli� zostawi� tylko te, kt�re tyczy�y uprawy roli i wr�biarstwa. W owym to czasie zgin�o zakopanych �ywcem czterystu uczonych "�u", kt�rzy z ksi��kami nie chcieli si� rozsta�... O roztropny Pen-ta-san! W�r�d ksi�g palonych na surowy rozkaz cesarza znajdowa�y si� licz�ce trzy tysi�ce lat i wi�cej... - Aoh! - westchn�� Pen-ta-san. - Za� rz�dy cesarza Tsin-Szi-Hoang-ti mie�ci�y si� w dziewi�tym "Ki", na p�tora tysi�ca lat przed �wi�t� er�... Za� dzisiaj mamy rok 3932... - Aoh! - westchn�� powt�rnie sekretarz. - Czcigodny Pen-ta-san! Gdy bogaci do�wiadczeniem m�drcy pisali przed o�miu tysi�cami lat ksi�gi, palone p�niej na surowy rozkaz cesarza, gdzie by�y, co znaczy�y plemiona mongolskie? Wzi�� z r�k sennego dziecka now� fajk� i powt�rzy�: - Gdzie by�y w�wczas barbarzy�skie, chrze�cija�skie narody Zachodu? Zaci�gn�� si� dymem i p�g�osem doda�: - I kt� kim rz�dzi� powinien? Dym g�st� mrok� osnuwa� palarni�. Czerwone papierowe lampy po�yskiwa�y m�tnie, podobne do rubinowych oczu stoj�cych u wej�cia smok�w ze z�otego br�zu. 2 Campo (Campo (w�.) - pole. Tu: kwatera) szlachetnego Bartolomea di Candiano le�a�o przy bramie wschodniej, nie opodal targu soczewic� i prosem. By�o to miejsce najpo�ledniejsze w stolicy. Wprawdzie w pobli�u paradnej bramy p�nocnej, gdzie tu� pod pa�acem Wielkiego Chana targowano konie, znajdowa� si� obszerny zaszczytny plac, wy��cznie dla poselstw cudzoziemskich przeznaczony, lecz signor Bartolomeo przybywa� nieoficjalnie, raczej jako kupiec ni� ambasador. Dotkni�ty mizernym stanowiskiem, zaraz po przyje�dzie uczyni� wszystko, co m�g�, by je udostojni�. Namioty obwieszone by�y kosztownymi oponami. Na ciemnym tle aksamit�w b�yska�y zwierciad�a, banie szklane, t�czowe i mleczne z Murano (Murano - dzielnica Wenecji s�yn�ca z wyrobu szk�a artystycznego), r�ni�te kielichy i cudne weneckie paciorki. Te ostatnie szczeg�lnie �ci�ga�y uwag� kobiet. Zrazu schodzi�y si� tylko niewolnice; wkr�tce, zach�cone widno ich opowiadaniem, nadje�d�a�y �mia�e chatuny o ostrym wejrzeniu. W rozci�tych teletowych cha�atach i olbrzymich bottach, zje�d�onych koron� pi�rek, podje�d�a�y tu� pod namiot, z nieopisan� wy�szo�ci� spogl�daj�c na cudzoziemca. Signor ugi�� si� w uk�onach, wynosz�c z wn�trza co najpi�kniejsze ozdoby. Cho� cena ich by�a cha�tunom doskonale oboj�tna, oddawa� sw�j towar za bezcen, za darmo, taniej ni� w Wenecji, obja�niaj�c za po�rednictwem t�umacza, �e wszystkie te cuda robione s� r�kami Kuman�w i Madziar�w, pobratymc�w narod�w mongolskich, pozostawaj�cych w je�stwie innych mocarstw i do wyzwolenia wzdychaj�cych. Powtarza� te s�owa wielokro�, powtarza� je ustawicznie, brz�cz�c barwnymi cackami, wpaja� je w g�ow� kupuj�cym, i�by wraz z odbiciem w zwierciadle ubranej �wiecide�kami weneckimi g�owy, z d�wi�kiem paciork�w, s�owa te wr�ci�y, wp�yn�y do �wiadomo�ci i zosta�y powt�rzone m�owi. Bezczynni terchani i wojownicy niechaj si� o nich dowiedz� najszybciej! Teraz signor Bartolomeo wraca� st�pa z le��cego tu� pod wa�em miejskim koczowiska Subutaja. Stary Lew posiada� wprawdzie pi�kny chi�ski dom w pobli�u pa�acu Wielkiego Chana, lecz gardzi� nim, mieszkaj�c po dawnemu w jurcie, w�r�d swych stad. Jad�c, Wenecjanin rozmy�la� nad wynikiem dzisiejszego przes�uchania. Pomy�lny by� czy ledwo zadawalaj�cy? Po refleksji przyzna� w duchu, �e arcykorzystn� okoliczno�� stanowi�o spotkanie z chanem Bajdarem, o kt�rym ka�dy w Karakorum wiedzia�, �e kipi ��dz� wielkiej wojennej wyprawy. Droga rozwidla�a si� skr�caj�c na lewo ku chi�skiej dzielnicy, zabudowanej bezw�adnie i ciasno w tysi�c smrodliwych zau�k�w. Signor Bartolomeo przystan��, odprawi� swych ludzi, nakazuj�c im jecha� wprost ku obozowi; sam skr�ci� m�nie w labirynt rze�bionych domk�w. Mia� tam do za�atwienia pewn� spraw� handlow�, bardzo korzystn�, lecz ogromnie delikatn�, wymagaj�c� wielkiej ostro�no�ci i dyskrecji. Dlatego to wola� nie bra� ze sob� t�umacza, dobijaj�c targ na migi. Handel bowiem jest dziedzin�, w kt�rej ten spos�b porozumiewania si� znajduje �atwe zastosowanie, jako �e gesty "bra�" i "dawa�" s� wsp�lne wszystkim ludom. Sedno za� sprawy polega�o na tym. Pewien stary i szpetny jak szatan Mand�ur sprzedawa� za psi pieni�dz m�odych, dorodnych niewolnik�w kipczackich, niezmiernie poszukiwanych przez Saracen�w (Saracen - nazwa nadawana w �redniowieczu Arabom, p�niej wszystkim muzu�manom), kt�rzy z tych krzepkich stepowych pacho�k�w tworzyli wyborne pu�ki mameluk�w (Mameluk (z ar.) - �o�nierz gwardii wojskowej w�adc�w egipskich, sk�adaj�cej si� z niewolnik�w (g��wnie tureckich i kaukaskich), skutecznie broni�ce Egiptu i Ziemi �wi�tej przed zakusami krzy�owc�w. Po�rednik m�g� �atwo osi�gn�� cen� pi�ciokrotnie przenosz�c� kupno... Byle si� Rzym nie dowiedzia�!... Zmacawszy mimo woli kalet� u pasa, w kt�rej wi�z� um�wion� ju� wcze�niej sum� pieni�dzy, signor Bartolomeo di Candiano zsiad� z konia przed plugaw� ruder� Mand�ura. Oczekiwa� go tu jednak przykry zaw�d. Kaprawy Oh-ga, kt�ry wczoraj jeszcze przybiega� sam do weneckiego obozu zadyszany i namolny, udawa� dzisiaj, �e nie wie zgo�a, czego chce dostojny go��. Nie ma u niego towaru, nie ma �adnych niewolnik�w; nie mo�e biedny, nieszcz�liwy n�dzarz przyjmowa� pi�knych, b�yszcz�cych pieni�dzy, skoro nie mo�e nic da� szlachetnemu cudzoziemcowi w zamian... Chybaby �on�? Ale bardzo stara... Szlachetny go�� zapewne nie zechce... �ypa� czerwonymi �lepiami chytrze i ob�udnie, nieczu�y na najwymowniejsze gesty signora. Wyczerpawszy daremnie ca�y zas�b niemej elokwencji, nie rozumiej�c co zasz�o, signor Bartolomeo postanowi� powr�ci� z t�umaczem i wyszed� z chaty wygra�aj�c nieczu�emu Oh-dze pi�ci�. Nie ujecha� pi�ciu krok�w, gdy stan�� jak wryty: naprzeciw na t�gim koniu jecha� pan z w�oska ubrany, w barwnym wi�niowym kaftanie, z sutymi, nadprutymi r�kawami. Z�oty �a�cuch b�yszcza� na piersi, p�aska aksamitna czapka ze zwisaj�cymi uszami okala�a t�uste lico, dwoma pi�trami podbr�dka dosi�gaj�ce �a�cucha. Herby szyte na bogatym kropierzu (Kropierz (fr.) - ozdobna kapa na konia), okrywaj�cym wierzchowca, na niesionym przodem przez dw�ch pacho�k�w proporcu, bi�y lazurem i z�otem. Na ich widok twarz signora weneckiego poblad�a z gniewu jak gniez�o. Genua! (Genua - miasto w p�nocno-zachodnich W�oszech. W �redniowieczu republika kupiecka wsp�zawodnicz�ca z Wenecj�) Genua! Genua! Pogna� konia, nie do�� szybko jednak, by nie s�ysze�, �e niespodziewany rywal staje przed domem Mand�ura, protekcjonalnie wita gospodarza. Zrozumia� wszystko. Uprzedzono go. Nawet tu, na kra�cu �wiata! Znienawidzi� odwiecznych wrog�w swojej ojczyzny �ar�ocznie, drapie�nie, zaciekle. Straszliwy gniew przys�oni� mu oczy. Gryz� w�asne palce, skowycz�c z bezsilnej z�o�ci. Genua! Genua! Genua! Nie do��, �e naprzykrza�a si� ustawicznie tam, w kraju, �e zazdrosna o Negropont, Kandi�, More� i szkodzi�a Rzeczypospolitej otwarcie i skrycie, na l�dzie i na morzu, broni� i przychytr� g�b�! Jeszcze i tu Wenecjanin co krok musi si� potyka� o Genue�czyka! Wiecznie Genua! Przebieg�a, chytra, niezaspokojona, ubiega�a wsz�dzie, podchwytywa�a nici, zajmowa�a szlaki i najlepsze rynki zbytu. Przedstawiciel r�wnie przebieg�ej, chytrej i niezaspokojonej Wenecji stwierdzi� z zimn� zawzi�to�ci�, �e odda�by z ch�ci� dusz� swoj� i rodak�w w wieczyste w�adanie diab�a, byle za t� cen� do�y� z nim upokorzenia Genui. Podci�� go�ci�ce ich handlu! Odebra� bogactwa! Zburzy� Sudak, dogodn� ich stacj� na Rusi! Spali� z�otodajn� Tan� nad Donem! Skara� ci�ko n�dznego w�gierskiego kr�la, co �mie udziela� wolnego przechodu bez c�a rywalom Wenecji! �wi�ty Marku Ewangelisto, patronie Rzeczypospolitej! Przyb�d� ku pomocy! Niech ginie �wiat, byle z nim razem zgin�a Genua! �wi�ty Marku!... Szepcz�c pacierz nienawi�ci signor Bartolomeo powraca� st�pa do siebie. Przed namiotami by�o pusto. Du�a, bia�a niewolnica moskiewska w jaskrawym, lecz brudnym i podartym sarafanie (Sarafan (ros) - szeroka suknia ruska) sta�a zapatrzona z po��dliwym zachwytem w porozwieszane �wiecid�a. Rzuciwszy wodze pacho�kom, kt�rzy po�pieszyli ku nadje�d�aj�cemu, bia�og�owy, jako �e porz�dniejsze te stwory maj� wielki wp�yw na sprawy �wiata - podszed� do dziewczyny. By�a m�oda i g�adka. Z uprzejmym u�miechem poda� jej szklane paciorki, zarzuci� w�asnor�cznie na szyj�. Sp�on�a szcz�liwa, lecz gdy Filippo Beni, prawa r�ka pos�a, poda� us�u�nie zwierciad�o, odsun�a naszyjnik potrz�saj�c z �alem g�ow�. - G�upia! bierz, kiedy ci daj�! - rzek� signor Bartolomeo po w�osku. Obj�� ramieniem dziewczyn�, wyciskaj�c na bia�ej szyi g�o�ny poca�unek. To ostatnie nie by�o ju� aktem dyplomacji lecz osobistym przyjemnym nawykiem, drobnym wynagrodzeniem za trudy wyprawy. Tyle� bo cudnych kobiet wa��sa�o si� tutaj, wystawa�o godzinami, sp�dzone jak byd�o, og�upia�e, strwo�one, nale��ce do ka�dego, kto chcia�. Jedna pi�kniejsza od drugiej. Ju�ci brzydkiej branki nikt nie wi�z� tyli okraj �wiata, sprzedaj�c j� jako �ywin� juczno-oboczn� zaraz po drodze. Do Karakorum przybywa�y tylko co najurodziwsze. Signor Bartolomeo, kt�ry z przyrodzenia wra�liwy by� na pon�ty niewie�cie, uwa�a�, �e szale�stwem by�oby marnowa� tyle sposobno�ci, zw�aszcza gdy surowy spowiednik fra (Fra (w�.) - brat) Domenico i z�e j�zyki weneckie by�y tak daleko! Moskiewska nie usuwa�a si� od pieszczot, lecz od�o�y�a naszyjnik, po czym oczy jej zaszkli�y si� �zami. T�umaczy�a co� �ywo w swej mowie. - Co ona gada? - zapyta� signor Bartolomeo zniecierpliwiony. - Widzi mi si�, �e prawi, jako chatuna obetnie jej nozdrza, je�li j� zobaczy tak� pi�kn� - obja�ni� Filippo wyszczerzaj�c spr�chnia�e z�by. Signor Bartolomeo roze�mia� si� klepi�c dziewk� po biodrach z wyrazem wsp�czucia. Wyja�nienie to nie zdziwi�o go bynajmniej. Zdarza�o si� bowiem cz�sto, �e nieurodziwe, ��te Mongo�ki, zazdrosne o kras� branek, dla oszpecenia ich, obcina�y im nosy lub piersi. - A gdzie� jest Gaetano? - przypomnia� sobie, gdy Moskiewka wzdychaj�c odesz�a. - Nie by�o go; my�la�em, �e jest z wasz� dostojno�ci� - odpar� niech�tnie Filippo. - Pr�niak przekl�ty! Sykn�� ze z�o�ci�. Mi�e odpr�enie, spowodowane widokiem dziewczyny, odesz�o, poprzedni gniew wr�ci� szukaj�c uj�cia. Rozsierdzony, ruszy� na poszukiwanie najm�odszego syna, kt�ry by� zarazem t�umaczem wyprawy. Zobaczy� go z daleka w w�skim przej�ciu mi�dzy namiotami, siedz�cego z wiol� (Wiola (Fra (w�.) - instrument smyczkowy wi�kszy od skrzypiec) w r�ku i nuc�cego �a�o�nie. Cantiamo insieme un poco, Non de sospir ne delle amare pene... Cantiamo insieme un poco,/Non de sospir ne delle amare pene... (w�) - �piewamy troch� razem, nie o westchnieniach ani o m�kach mi�o�ci... Na odg�os krok�w rodzica rzuci� si� do ucieczki, lecz Candiano senior dopad� go w dw�ch skokach, chwyci� za ko�nierz i j�� ok�ada� uczciwie pi�ciami, zasypuj�c winowajc� bogatym wokabularzem (Wokabularz (z �ac.) - s�ownik) gondolier�w (Gondolier (w�) - wio�larz w d�ugiej �odzi weneckiej z rze�bionym dziobem (gondoli) mijaj�cych si� w ciasnym kanale. - Niedo��go! Wszawy trutniu! B�karcie diabelski! Parszywy wyskrobku! Karo niebieska na niewinnych twych ojca i matk�! Pokrako! Tutaj siedzisz, a Filippo z kupuj�cymi dogada� si� nie mo�e. - Niedziela dzisiaj - szepn�� ch�opiec os�aniaj�c si�, jak m�g�, przed razami. - W poga�skim kraju nie ma niedzieli! Wymy�li�! - W nestoria�skim ko�ciele dzwonili... Signor Bartolomeo wstrzyma� karz�c� d�o�, odsapn�� i prze�egna� si�. - Nie na pacierzach zasta�em si�, trutniu - podj�� bynajmniej nie udobruchany. - Marsz do roboty, a skoro! Ogl�daj�c si� z niepokojem za siebie ch�opiec ruszy� przodem; signor Bartolomeo szed� za nim, pomrukuj�c ze z�o�ci�. Dra�ni� go sam widok najm�odszego. Mia� trzech syn�w. Najstarszy by� ju� podest� (Podesta - wysoki urz�dnik miejski w �redniowieczu), drugi dow�dc� galery (Galera - statek wojenny lub handlowy) - obaj stanowi�cy jego chlub� i rado��, bewzgl�dni, mocni, ambitni. Tylko ten trzeci, przyg�upek, grajek rzewliwy a �lamazarny! Do muzyki, do nauki mia� owszem g�ow� otwart�, obce j�zyki szczeg�lnie chwyta� w lot, poza tym jednak serce nosi� z wosku, a umys� z pierza, dziecinny i oderwany. Na dobitk�, cho� przeznaczony od dziecka do stanu duchownego, rozmi�owa� si� przed trzema laty w c�rce s�siada, urodzonego Giana Giovannina Montani - Beatryczy, dziewce dobrego rodu, lecz bez wiana. Stary Montani, dziwak uczony, ca�y maj�tek straci� po bizantyjskiej wyprawie, daremnie usi�uj�c odkry� trzyman� w tajemnicy natur� "greckiego ognia" (Grecki ogie� - �atwo palna mieszanina u�ywana w �redniowieczu do cel�w wojennych (g��wnie w wojskach bizantyjskich), kt�ry miota�y bazileusowe (Bazileus (gr.) - cesarz bizantyjski) szalandy (Szalanda - rodzaj statku-barki). nie spodziewaj�c si�, i s�usznie, dziewos��b�w (Dziewos��b (staropol.) - swat, dru�ba) po dziedziczkach starej wilgotnej rudery, paru spr�chnia�ych statk�w i wielkiej ilo�ci tygli alchemicznych (Tygle alchemiczne - naczynia z materia�u ogniotrwa�ego u�ywane przez alchemik�w dla przetwarzania pospolitych metali w szlachetne) obl�k� dziewczyn� w habit panien cystersek. Wzi�to j�, cho� bez posagu, �e przy ojcu dziwaku nauczona by�a wielce trudnej dla bia�og��w sztuki pisania, nawet iluminowania (Iluminowanie - r�czne ilustrowanie r�kopis�w �redniowiecznych) - a tak, cho� raz, kszta�cenie dziewki nie wysz�o ku pot�pieniu, owszem, na po�ytek. Od tego czasu natomiast niedorajda Gaetano zg�upia� ze szcz�tem i by� czas, �e rozwa�ny a oszcz�dny signor Bartolomeo musia� op�aca� dw�ch zbir�w, kt�rzy �ledzili ka�dy krok m�okosa, w obawie, by na w�asne �ycie si� nie targn�� lub do panien cystersek cichcem nie wlaz�. Nie lubi�cy przykrego rozg�osu wok� swego nazwiska signor Candiano odetchn�� dopiero spokojniej, dowiedziawszy si�, �e szlachetna ksieni Petrussa z Bambergu pisa�a do krewniaczki swojej madonny Pii, opatki cystersek weneckich, prosz�c j� o przys�anie paru si�str - w ich liczbie koniecznie iluminatorki - do nowego klasztoru, daleko na wschodzie wielkim kosztem wznoszonego przez pobo�n� ma��onk� jakiego� polskiego ksi�cia. By�o to k�dy�, tak daleko, �e r�wnie nazwa kraju pe�nego puszcz dzikich, jak i samego klasztoru, o dziwnym, twardym brzmieniu, nie by�a w Wenecji znana. Nie bez przyczyny rozleg�ych stosunk�w ojca Gaetana m�oda Beatrycze Montani znalaz�a si� w liczbie trzech si�str, z p�aczem opuszczaj�c b��kitne laguny (Laguna (w�.) - p�ytka zatoka odci�ta od morza przez mierzej�), by zado�� uczyni� pro�bie s�dziwej opatki Petrussy. Nieutulony w �alu otrok (Otrok (staropol.) - m�odzieniec, ch�opiec) sam si� teraz doprasza� u ojca oddania go w mnichy czy ksi�dze, lecz signor Bartolomeo wa�y� ju� w g�owie inne, szerokie zamiary. Niespodziewanie wys�a� ch�opca na nauk� j�zyk�w wschodnich do powinowatego swego, handluj�cego w Bizancjum, a w rok p�niej, ci�gn�c tamt�dy z karawan�, wzi�� go ze sob� jako t�umacza w dalek� podr� na sam koniec �wiata. Teraz Gaetano siedzia� bezczynnie w namiocie. Filippo Beni chrapa� le��c na t�umoku z kobiercami. M�g� to czyni�, gdy� nikt dzisiaj nie przychodzi�. Plac by� pusty, niby istotnie niedzielny. Nawet brudne chi�skie dzieci, wa��saj�ce si� tu zazwyczaj gromadnie, odbieg�y gdzie� dalej, zwabione widokiem s�oni. Gaetano wyci�gn�� z szerokiego r�kawa wiol�, naprawi� struny, uszkodzone pi�ci� rodzicielsk�, i brzd�kaj�c z cicha podj�� przerwany w�tek rozmy�la�. Nie by� on w zupe�no�ci tak� pokrak� i g�upcem, jak mniema� signor Bartolomeo. Zahukany, niezaradny marzyciel, nie przystosowany do twardych wymaga� �ycia, umia� jednak my�le� i czu� g��biej. Wiecznie wykl�kniony, o pozbawionej wyrazu twarzy i niesk�adnej wymowie, by� przecie r�wnocze�nie uparty i w�asnym uczuciom wierny. Rozmi�owany w powie�ciach �ongler�w (�ongler (fr.) - �redniowieczny w�drowny �piewak), w pie�niach w�drownych trubadur�w prowansalskich (Trubadur prowansalski - poeta dworski z Prowansji (Francja) w w. XI - XIII, autor pie�ni mi�osnych), zwanych cantatori, us�yszawszy przed dwoma laty w Bizancjum w celu podr�y, nie posiada� si� z rado�ci. Dr�a� na my�l, �e sam obaczy, w�asnymi oczyma, Wielki Mur, stanowi�cy pono kraw�d� �wiata, bajeczne pa�stwo chrze�cija�skie "ksi�dza Jana" (Pa�stwo ksi�dza Jana - legendarne, chrze�cija�skie pa�stwo �redniowieczne w g��bi Azji; Ks. Jan - w�adca pa�stwa uchodzi� z potomka jednego z Trzech Kr�l�w), Ptaka-Ska�� o brylantowych oczach i tysi�czne inne dziwy. Lecz zarazem mocniej jeszcze radowa�a go nadzieja, �e na owym ko�cu �wiata spotka stracon� dziewczyn�. Przywyk�y chropowatym d�wi�kom obcej mowy, zapami�ta� dobrze, �e kraj, dok�d j� wywieziono, nazywa� si� �l�sko, a klasztor Trzebnica. Powiadali wszyscy, �e to gdzie� na ko�cu �wiata. Tam�e i on jedzie. Uczeni twierdz�, �e ziemia ma kszta�t piersi kobiecej i na podobie�stwo jej zako�czona jest brodawk� mleczn�. Nie musi tam by� miejsca zbyt wiele. Spotkaj� si� niechybnie, a potem - niechajby gin�� w paszczy demon�w, Goga i Magoga! (Gog i Magog - dwa mityczne biblijne narody; symbole wrog�w Ko�cio�a) Lecz dwuletnia blisko droga i paroniedzielny pobyt w Karakorum rozwia�y te wszystkie nadzieje. �wiatopogl�d oparty na twierdzeniach uczonych i opowie�ciach �ongler�w zachwia� si� i run�� na g�ow� oszo�omionemu. Ujrza� wiele z tego, czego oczekiwa�, lecz wszystko odmienne, przeinaczone, niby odbite w ko�lawym zwierciadle. Wielki Mur, os�aniaj�cy rzekomo podwaliny i zawiasy �wiata, istnia� nieopodal st�d. Gaetano spotyka� w Karakorum niema�o ludzi, kt�rzy dotykali go i je�dzili po nim. Lecz poza murem nie czernia�a otch�a� czy��cowa ni dwa ry�e demony, Gog i Magog, nie porywa�y zagl�daj�cych do� �mia�k�w. Przeciwnie, ziemia ci�gn�a si� dalej. Le�a�y tam grody, g�ry, pola uprawne, jeziora i lasy, wi�ksze pono ni�li �wiat po tej tu stronie le��cy. Bajeczne chrze�cija�skie pa�stwo "ksi�dza Jana" istnia�o r�wnie�, bo wszak na piersiach po�owy ludzi b�yszcza�y krzy�e; co niedziela bi�y dzwony w cerkwiach nestoria�skich. Lecz ci chrze�cijanie wydawali si� ch�opcu niemal poganami, a "ksi�dza Jana", "wiecznego stra�nika Muru" zwanego tutaj kr�lem Kerait�w Jong-hanem, zabi� przesz�o trzydzie�ci lat temu Temud�in, syn Jezugaja, czyli Czingis-chan, i z jego czaszki, przerobionej na czar�, pi� wino. O Ptaku-Skale nikt nie s�ysza�, ponad pustyni� kr��y�y tylko or�y i s�py. �wiat odmieni� si� w oczach zdumionego ch�opca, sta� obcy, dziwny, niby dom, z kt�rego wyj�to �ciany, zaroi� si� tysi�cami nieznanych ludzi... Za� Beatryczy nie by�o. M�dry kupiec, przyby�y z Ptolemais