Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zimniak Magdalena - Czarcie lustro PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Spis treści
Karta redakcyjna
Dedykacja
Motto
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Monika
Elwira
Monika
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Strona 4
Elwira
Monika
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Monika
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Monika
Elwira
Monika
Elwira
Marta
Monika
Elwira
Strona 5
Marta
Monika
Siostra Gabriela
Monika
Siostra Gabriela
Monika
Marta
Elwira
Monika
Marta
Elwira
Siostra Gabriela
Elwira
Marta
Katarzyna
Elwira
Marta
Elwira
Tomasz
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Elwira
Marta
Monika
Piotr
Strona 6
Elwira
Piotr
Siostra Gabriela
Elwira
Marta
Elwira
Piotr
Podziękowania
Przypisy
Strona 7
Redakcja
Agnieszka Czapczyk
Korekta
Janusz Sigismund
Skład i łamanie
Marcin Labus
Projekt graficzny okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie wykorzystane na okładce
© Anetlanda/Shutterstock
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2024
© Copyright by Magdalena Zimniak, Warszawa 2024
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-83293-53-0
Wydawca
Agencja Wydawniczo-Reklamowa
Skarpa Warszawska Sp. z o.o.
ul. Borowskiego 2 lok. 24
03-475 Warszawa
tel. 22 416 15 81
[email protected]
www.skarpawarszawska.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Strona 8
Dla Oli i Pawła
Strona 9
Przyszło im [czartom] do głowy, by polecieć do nieba i zabawić się kosztem aniołów i Pana
Boga. Im wyżej lecieli z lustrem, tym bardziej wszystko się wykrzywiało, zaledwie mogli je
utrzymać, lecieli wyżej i wyżej, coraz bliżej aniołów i Boga; wtedy lustro zadrżało tak
strasznie, że wypadło im z rąk na ziemię, gdzie rozprysło się na tysiące milionów, bilionów
i jeszcze więcej okruchów. Teraz dopiero wyrządzili o wiele większą krzywdę niż przedtem,
gdyż niektóre kawałki były mniejsze od ziarnka piasku i pofrunęły daleko w świat; gdy
wpadły komuś do oka, tkwiły w nim, i wtedy człowiek ten widział wszystko na odwrót albo
spostrzegał tylko to, co było w danym przedmiocie złe, gdyż każdy odłamek lustra miał tę
właściwość co całe lustro; byli ludzie, którym taki odłamek wpadł do serca, i wtedy działo się
coś okropnego: serce stawało się jak kawałek lodu.
Hans Christian Andersen, Królowa Śniegu
w przekładzie Stefanii Beylin
Strona 10
Marta
Siedzę pod drzewem i jest mi zimno. O niczym innym nie myślę. Zimno. Zimno.
Zimno. Obejmuję się ramionami. Kurtka jest ciepła, ale wiatr ostry, nawet tutaj,
w lesie. Nie mam rękawiczek, więc dłonie są czerwone i szorstkie. Zastanawiam
się, ile czasu tu jestem, ale nie umiem wyliczyć. Zaczęłam iść, kiedy było ciemno.
Bałam się wilków, więc głośno śpiewałam. Kiedyś słyszałam – nie wiem, czy
w jakimś filmie, czy on mi powiedział, a może to było, zanim mnie sobie wziął – że
dzikie zwierzęta same z siebie nie podchodzą do ludzi i trzeba dać im znać
o swojej obecności. Wiele rzeczy, o których słyszałam, okazało się zupełnie
nieprawdziwymi, ale co mi pozostało? Zdarłam sobie głos, zmęczyłam się
i usiadłam. To chyba źle. Jeśli zasnę, mogę umrzeć. Podnoszę się i idę. Nie mam
już pojęcia, z której strony przyszłam i dokąd powinnam się kierować. Płatki
śniegu są takie ładne. Drzewa przykryte białym puchem urocze. Niedawno było
Boże Narodzenie, ale pogodę mieliśmy wtedy zupełnie inną.
Dociera do mnie nagle, że chyba i tak umrę. Tyle tu drzew, tak gęsto rosną. Tak
długo nie było we mnie ducha walki, skąd mam go wziąć teraz? Ciekawe
określenie. Duch walki. Skąd je znam? Z filmu czy od jakiejś prawdziwej osoby?
Może ze szkoły. Jeśli tak, to musiałam usłyszeć je dawno. Prawie zapomniałam, że
chodziłam do szkoły. Może mogłabym wrócić. Nie wiem, czy bym chciała, bo niby
do której klasy? Za mało umiem, żeby dołączyć do rówieśników. A rodzice? Czy
jeszcze za mną tęsknią? Może nie. Ja już dawno przestałam tęsknić za nimi.
A przecież na początku wydawało mi się, że tęsknota nigdy nie minie. Dużo mi się
wydawało. Teraz nie pamiętam, jak oni wyglądali. Jakiś tam obraz jest, ale jakby za
brudną szybą. Pewnie bym ich nie rozpoznała, gdyby nagle się tu zjawili. Nie
znaleźli mnie tyle czasu, to jak dotarliby tutaj? W lodowaty poranek nie przyjdą
w środek lasu. Nie wiem nawet, jaka to część Polski. O ile to jest Polska. A poza tym
zapewne zajmują się moją siostrą. Chyba nie chcieliby, żeby stało się z nią to samo,
co ze mną. I tak nie wiedzą, co się ze mną stało. Może jednak znów odpocznę.
Coraz słabiej się czuję. Zamarznę jak dziewczynka z zapałkami. Zabawne, że
Strona 11
pamiętam tę baśń. Nie mam zapałek. Nic nie mam. I tak usiądę. Jaka jest szansa,
że dojdę dokądkolwiek? Że kogoś spotkam?
– Pomocy! – wołam, a później przypominam sobie angielskie słowo i krzyczę
jeszcze raz: – Help!
Odpowiada mi tylko echo. Naprawdę nie mam sił. Siadam i czekam. Na śmierć,
myślę, ale nie ma strachu. Dziewczynka z zapałkami poszła do nieba. Może ja też
pójdę. Zaczynam głośno odmawiać modlitwy. To też może odstraszyć zwierzęta.
Męczy mnie to, mówię coraz ciszej, aż przechodzę do szeptu.
Nie od razu uświadamiam sobie, że coś się zmieniło. Dźwięki. To chyba
samochody. Wytężam słuch. Jakaś droga musi być niedaleko. Nie przypuszczałam,
że dam radę biec, ale poruszam się tak szybko, jak chyba nigdy wcześniej. To już
nie ledwie słyszalny szum, to hałas, jakiego kiedyś nie lubiłam. To już. Zaraz. Przez
drzewa prześwituje szosa i naprawdę mkną nią pojazdy. Przyspieszam.
Stoję na skraju drogi i dyszę ciężko. Nic się nie dzieje. To znaczy samochody
nadal jeżdżą, ale chyba nie wzbudzam zainteresowania. Nikt nawet nie zwalnia.
Zaczynam machać jak szalona, ale to też nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
„Nie wychodź na jezdnię”. Tak mówili. Mama. Tata. Kiedyś. Musiałam być bardzo
mała. Tamte reguły nie stosowały się już do mnie dawno przed rozłąką. Chodziłam
przecież sama do szkoły i musiałam tylko się rozejrzeć: najpierw w lewo, potem
w prawo, potem znowu w lewo. Później można było przechodzić. Teraz nie wierzę
w reguły. To nie jest akt buntu. To nie jest nawet świadoma decyzja. Wychodzę na
drogę i obracam się przodem do pędzącego pojazdu. Wyciągam w górę ręce,
a potem osuwam się na ziemię. Ostatnim dźwiękiem, który rejestruję, jest pisk
opon.
***
Muszę wstać, chociaż łóżko dzisiaj wydaje się takie wygodne. Jest mi ciepło,
poduszka miękka, a pościel gładka. Wymieniłam ją sobie ostatnio? Widocznie tak,
ale czy wyprałam tę starą? Nie mogę sobie przypomnieć, a nie chcę zostawiać nic
brudnego. W ogóle trzeba posprzątać. On nie lubi bałaganu. Może też coś zjem.
Nigdy nie wiadomo. Czasem uwielbia patrzeć, jak jem cukierki, a czasem się
denerwuje, gdy mówię, że jestem głodna. Przychodzi przecież bawić się ze mną,
a nie patrzeć, jak mlaszczę. Coś mnie zatyka. Dziwny zapach.
Strona 12
Siadam i otwieram oczy. Jestem w jakimś miejscu, w którym chyba wcześniej
nie byłam. Tyle bieli dawno nie widziałam. On nie przepada za białym. Czasem
tylko wkłada mi białą sukienkę. Teraz mam na sobie dziwną niebieską piżamę.
Może to nowa zabawa. Tak, na pewno. Mam w ciele jakieś igły, jakieś rurki, jakieś
maszyny pracują wokół. Chciałabym to wszystko wyrwać z siebie, ale lepiej nie. Co
będzie, jeśli on się zdenerwuje?
– Mistrzu – mówię cicho.
Tak go nazywam. Lubi to. Czasem chce, żebym wołała: „tatusiu”. To gorsze, bo
gdzieś w moim umyśle jest jeszcze zamglony obraz prawdziwego tatusia. Gdy
kiedyś to powiedziałam – to znaczy, że nie jest moim prawdziwym tatusiem – kara
była surowa. No więc mówię „tatusiu”, gdy zażąda, uśmiecham się i dodaję, że go
kocham. To, że kocham, mówię sama z siebie – wprowadza go to w dobry nastrój.
Dobry nastrój jest lepszy niż zły.
– Mistrzu!
Tym razem krzyczę. Nie powinnam. Grzeczne dziewczynki nie krzyczą. Słyszę
kroki, szybkie, nie jego. Co się dzieje? Kulę się w łóżku, w którym nigdy nie byłam,
ale nie zamykam oczu. Chcę wiedzieć. To dziwne, że zawsze chcę wiedzieć, co się
wydarzy. Tak, jakbym mogła przejąć kontrolę. „Przejąć kontrolę” brzmi tak
dorośle. Mistrz tak mówi. Podbiega kobieta ubrana na biało. Przychodzi
skojarzenie z poprzedniego życia, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami. Ten
zapach, który wydał mi się dziwny, należy do tego miejsca. Szpital. Wraca pamięć
o tym, co się stało. Opadam na poduszkę.
– Obudziłaś się! Jak się czujesz? – mówi zdyszana kobieta.
Przyglądam jej się z fascynacją. To też jego słowo. Wszystkie dorosłe słowa
znam od niego, bo niby skąd? Te z filmów też są od niego. W każdym razie ta
kobieta jest fascynująca. Ma krótkie ciemne włosy, szare oczy, kilka zmarszczek
i parę kilogramów nadwagi. Pierwsza osoba oprócz niego, którą widzę po... Nie
wiem, po ilu latach. Nie upilnowałam mijającego czasu.
– Jak się czujesz? – powtarza.
Nie odpowiadam. Chciałabym, ale to mnie przerasta. Z nikim oprócz niego nie
rozmawiałam już tyle czasu. Powinnam czuć się bezpieczna, wdzięczna i co tam
jeszcze, ale mam wrażenie, że straciłam grunt pod nogami.
– Pójdę po lekarza.
Strona 13
I wychodzi. Próbuję uspokoić oddech. Wczoraj, gdy szłam przez las – a może to
było dawniej, może leżę tu już kilka dni – no więc gdy szłam, wyobrażałam sobie
rozmowy z ludźmi, takimi prawdziwymi, i chciałam powiedzieć im wszystko, ale
teraz już nie wiem, co znaczy „wszystko”. Wraca tamta kobieta z mężczyzną
i teraz to on zyskuje całą moją uwagę. Jest wysoki, tak wysoki jak on, ale
z pewnością starszy. Ma siwe włosy i pomarszczoną twarz.
– Dzień dobry – odzywa się tubalnym głosem.
Znów coś mnie blokuje i tylko na niego patrzę. Lekarz nie przejmuje się tym.
Zbliża się do łóżka.
– Musimy cię zbadać – mówi.
Wstrząsam się. On też tak mówił. Badanie nie było niczym przyjemnym. Wiem,
że teraz jest inaczej. Ten mężczyzna musi wiedzieć, czy nie jestem chora. I tak się
boję. Pozostaję sztywna, gdy przykłada mi do pleców coś zimnego.
– Otwórz buzię. – Uśmiecha się do mnie.
Robię, co każe. Jestem przyzwyczajona do posłuszeństwa.
– Jeszcze ciśnienie – zwraca się do kobiety.
Pielęgniarka, przypominam sobie. Taką osobę nazywa się pielęgniarką. Kobieta
podwija mi rękaw piżamy i zakłada gumową opaskę. Po chwili ta opaska ściska mi
rękę, a ja wstrzymuję oddech. Szybko jednak się rozluźnia.
– Sto czterdzieści na osiemdziesiąt – oznajmia pielęgniarka.
– Trochę wysokie, ale to może być zdenerwowanie. Trzeba ją monitorować.
Kobieta tylko kiwa głową, a potem oboje patrzą na mnie.
– Powiesz nam, jak masz na imię? – pyta lekarz.
Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Marta. Powiedz to.
Marta.
– Może ona nie mówi – domyśla się pielęgniarka. – Coś krzyczała, ale to chyba
nie było żadne słowo.
„Mistrz” jest chyba całkiem znanym słowem. Tyle że z daleka mogło to brzmieć
jak nieartykułowany dźwięk.
– Może – zgadza się lekarz. – Myślę, że jutro, jeśli jej stan się nie pogorszy,
można już wpuścić policję.
Strona 14
Policja. Kolejne słowo, które znam głównie z filmów. Oglądaliśmy sporo
kryminałów.
– Spróbujmy podać jej obiad – dodaje lekarz.
– Tak.
– No to odpoczywaj – Mężczyzna ściska moją rękę.
Wychodzi. Pielęgniarka jeszcze stoi. Dzieje się z nią coś dziwnego. Oczy ma
wilgotne, usta jej drżą.
– Biedna dziewczynka. Biedna, biedna dziewczynka. Już wszystko dobrze.
Powoli kręcę głową. Nie dlatego, że chcę zaprzeczyć. Czuję się biedną
dziewczynką. I jest dobrze. Przynajmniej w porównaniu z tym, co było całkiem
niedawno, gdy jechałam w bagażniku, związana, z taśmą na ustach. I nawet
potem, gdy się zatrzymaliśmy, gdy mnie wyjął, zdjął więzy i knebel. Nawet po tym,
gdy powiedział:
– Idź. Masz szansę. I pamiętaj.
Jest dobrze w porównaniu z tym, jak szłam zmęczona i zmarznięta, jak
siedziałam, myśląc, że zaraz umrę.
Kobieta siada obok i mnie przytula. Chociaż pozostaję sztywna, chciałabym,
żeby nie wypuściła mnie z ramion. Ona jednak wstaje i wyciera oczy.
– Już wszystko dobrze – powtarza.
I wychodzi.
Pamiętam. O tym, o czym kazał mi pamiętać.
– Marta – mówię na głos.
Tak cicho, że nikt nie słyszy. Przynajmniej ja przekonałam się, że nie jestem
niemową. I wszystko jeszcze może się zmienić.
Po jakimś czasie wchodzi inna kobieta. Zmywa podłogę i popatruje na mnie
z ciekawością, ale się nie odzywa.
Pamiętam. I nie tylko o tym, o czym kazał mi pamiętać. Wszystko jeszcze może
się zmienić. Zamykam oczy. Może kiedyś przejmę kontrolę. To ostatnia myśl,
która się pojawia, zanim zasnę.
– Zjesz coś?
Strona 15
Otwieram oczy przerażona, a potem uśmiecham się do pielęgniarki, którą
wcześniej poznałam.
– Tak.
Kobieta wciąga gwałtownie powietrze.
– Ty mówisz.
– Tak – powtarzam.
To jedyne słowo, jakie wypowiedziałam w jej obecności, ale ona i tak uznaje to
za cud.
– Będziesz jadła sama? – pyta, siadając na krześle przy łóżku.
– Tak.
– To musisz usiąść. Obiad jest na stoliku.
– Tak.
Pewnie uważa, że tylko to umiem powiedzieć. Na razie nie mam siły
wyprowadzać jej z błędu. Siadam i zaczynam jeść. Zupa – chyba rosół – jest
chłodna, a drugie danie bez wyraźnego smaku, ale i tak jestem zachwycona.
Posiłek na wolności. Tak to się chyba nazywa. Wolność.
– Wyjmiemy cewnik.
Nie wiedziałam, co to jest, ale cieszę się, że to wyjmuje.
– Chcesz do toalety?
– Tak.
Prowadzi mnie korytarzem.
– To tutaj. Zaczekam pod drzwiami.
Idę do łazienki i wyciskam z siebie kilka kropel. Porządnie myję ręce, a potem
przyglądam się własnemu odbiciu. Długie jasne włosy zwisają wzdłuż bladej
twarzy. Są posklejane i wyglądają na brudne. On lubił, gdy były świeżo umyte
i ładnie falowały. W niebieskich oczach jest zagubienie. Codziennie widziałam tę
twarz w lustrze, ale teraz rozumiem, co miał na myśli. Już nie jesteś małą
dziewczynką. To jedne z jego ostatnich słów. Ile mam lat? Ile lat miałam wtedy?
Chyba osiem. Osiem świeczek na torcie. Marzenie. Trzeba zdmuchnąć, to się
spełni. Jakie było to marzenie? Nie pamiętam. Raczej się nie spełniło.
Pielęgniarka uśmiecha się, gdy otwieram drzwi.
– Wracamy do łóżka?
Strona 16
– Tak.
Jesteśmy prawie tego samego wzrostu. Tak, jestem teraz bardziej dziewczyną
niż dziewczynką.
– Marta – mówię nagle.
Kobieta zatrzymuje się w pół kroku.
– To twoje imię?
Głos drży jej nadmiernie.
– Tak – odpowiadam i ruszamy.
Przy łóżku staję, jakbym nie była pewna, co teraz należy zrobić.
– Chcesz się położyć?
Nie wiem, ale odpowiadam:
– Tak.
To całkiem dobrze mi wychodzi.
– To się połóż, Martuniu.
Pielęgniarka odgarnia mi włosy z czoła gestem, który wydaje się znajomy. Czy
mama tak robiła? Coś ściska mnie w gardle, ale postanawiam nie płakać.
Wyciągam się na łóżku i myślę, że chyba nie jestem dorosła, skoro wszyscy mówią
mi na ty i traktują jak dziecko.
– A pani?
Kobieta próbuje się uśmiechnąć, ale widzę, że oczy ma wilgotne.
– Co ja?
– Jak pani ma na imię?
Pierwsze pełne zdanie, które tu wypowiedziałam.
– Krysia.
Do sali wchodzi lekarz, który wcześniej mnie badał.
– Jak się panienka czuje?
– Dobrze.
– I mówimy. – Uśmiecha się, jak kiedyś uśmiechał się tata, a może dziadek.
Wszystko mi się myli. – To dobrze, to dobrze. – Będziesz mogła porozmawiać jutro
z policjantami?
Strona 17
Wydawało mi się, że to było zdecydowane, ale doceniam, że udaje i pyta
o zgodę.
– Tak.
Ciekawe, co by zrobił, gdybym odpowiedziała „nie”.
– Kazali pobrać wymaz DNA – zwraca się do pani Krysi.
Pielęgniarka kiwa głową i wychodzi. Lekarz zagląda mi jeszcze w oczy i do
gardła, po czym poklepuje po ręce i wychodzi.
– Co to jest wymaz DNA? – zwracam się do pani Krysi, gdy znowu staje przy
moim łóżku.
Kładzie na szafce stos kolorowych papierów.
– Włożę ci na chwilę palec do ust i wezmę próbkę materiału z wewnętrznej
części policzka. To nic nie boli.
– Aha. Ale po co?
– Będą analizować materiał genetyczny. – Chyba dociera do niej, że nic nie
rozumiem, bo dodaje: – Będą chcieli się dowiedzieć, kim jesteś.
Siadam.
– I dowiedzą się?
– Tak. Ale na pewno najpierw zapytają ciebie. Jak się nazywasz?
Przecież już mówiłam.
– Marta.
– To twoje imię. A nazwisko?
Nazwisko. Przecież każdy ma jakieś nazwisko. Usta zaczynają mi drżeć.
– Nie... nie wiem.
– Nie martw się – mówi pani Krysia uspokajająco. – Właśnie po to robi się te
wymazy.
– I znajdą moich rodziców?
Przygląda mi się długo, zanim odpowie:
– Mam nadzieję, że tak.
– To niech pani to zrobi.
Otwieram usta, ale ona kręci głową.
– Musimy trochę poczekać, bo niedawno jadłaś. Chciałabyś coś poczytać?
Strona 18
– Ja... Tak.
Boję się, że nie będę potrafiła, ale nie powiem jej tego.
– Przyniosłam ci kilka gazetek. – Wskazuje na szafkę. To, co położyła, to gazetki.
Do czytania.
– Dziękuję.
– Muszę sprawdzić, co u innych pacjentów, ale niedługo wrócę i zrobimy ten
wymaz.
Kiwam głową i odprowadzam ją wzrokiem. Sięgam po pierwszą gazetkę. Dużo
kolorowych zdjęć. Kobiety ze lśniącymi włosami, mężczyźni ukazujący
w uśmiechu białe zęby. Ładne domy, piękne ogrody. Przyglądam się tym
fotografiom, zanim odważę się skoncentrować na literach. Pamiętam je. To
znaczy w jakiś sposób pamiętam. Jeśli rzeczywiście miałam osiem lat, kiedy
znikłam, byłam zapewne w drugiej klasie. Miałam jakieś lektury, czytałam. Teraz
składanie liter w wyrazy idzie mi topornie. Pomijam już rozumienie sensu. To nic.
Nauczę się. Nawet nie zauważam, gdy znów pojawia się pani Krysia.
– Ciekawe?
– Tak. – Wracam do bezpiecznego słowa.
– To dobrze. – Wciąga gumowe rękawiczki. – Otwórz usta. – Wkłada mi palec
i chwilę później wyjmuje. – Już po wszystkim. Zaraz przyniosą kolację. Postaraj się
coś zjeść.
– Dobrze.
Prawie nie ruszam kolacji. Jestem zajęta składaniem liter. Kiedy nauczę się
czytać jak inni?
Strona 19
Elwira
Poranek po wczorajszej zamieci prawie zapiera dech. Wiatr się uspokoił i chociaż
termometr wskazywał minus dziesięć, słońce pada na policzki i świat wydaje się
mniej skomplikowany niż jeszcze kilka godzin temu. Nie muszę. Niczego. Jeśli coś
robię, to tylko dlatego, że chcę. Uśmiecham się, patrząc na skrzący się śnieg.
Dawno nie było takiej zimy. Gdybym nadal mieszkała w Warszawie, myślałabym
o nartach. A może, pojawia się nieśmiała myśl, może i tak pojadę. W końcu
niedługo ferie. Rzucam spojrzenie na majestatyczne góry. Do najbliższego
ośrodka jest około czterdziestu minut samochodem. Zastanowię się później. Na
razie cieszę się pięknem wokół. W dużym mieście zima nie pokazuje takiego
oblicza. Wciągam głęboko mroźne powietrze i nie obchodzi mnie smog.
Te piętnaście minut spaceru poruszyło we mnie struny, z których istnienia
nawet nie zdawałam sobie sprawy. Na przykład wrażliwość na surowe piękno
górskiej miejscowości. Odpowiadam na powitania uczniów i po raz pierwszy od
długiego czasu „dzień dobry” nie jest pustym sloganem. Dobry. Naprawdę.
Uśmiecham się do kolegów w pokoju nauczycielskim, ale nie biorę udziału
w rozmowach. Nadal czuję się nowa, chociaż pracuję już czwarty miesiąc. Może to
się zmieni. Odwieszam płaszcz i idę do trzeciej B. Jest cała klasa, bo druga
anglistka się rozchorowała, ale dziś dzieciaki mnie nie męczą. Dwadzieścia osób to
jeszcze nie tłum, jak mówią inni nauczyciele. Mała szkoła, niewielu uczniów.
Dyrektor się stara. Tuż przed dzwonkiem widzę w drzwiach sekretarkę. Kiwa,
żebym do niej wyszła.
– OK, read the article and answer the questions. I’ll be right back[1].
Już w momencie gdy otwieram drzwi, wzmaga się szmer, ale nie zwracam
uwagi. I tak lekcja zaraz się skończy. Pani Marysia, drobna zadbana kobieta około
sześćdziesiątki, jest bardzo blada.
– Pani wicedyrektor prosi panią do siebie, gdy skończy się lekcja.
– Przeskrobałam coś? – pytam żartobliwie.
Sekretarka kręci głową.
– Niech pani przyjdzie. Wszyscy mają przyjść.
Strona 20
W tym momencie rozlega się dzwonek. Sekretarka odwraca się i odchodzi.
– Skończcie to ćwiczenie w domu – próbuję przekrzyczeć rozchichotaną
młodzież.
Nawet nie jestem pewna, czy mnie słyszą.
W gabinecie wicedyrektorki panuje tłok. Staję tuż przy wejściu i czekam.
Nauczyciele są poruszeni. Takie zebranie wszystkich zdarza się tylko z okazji rad
pedagogicznych.
– Wiesz, o co chodzi? – Słyszę czyjś stłumiony głos. Początkowo nie reaguję. –
Elwira?
Odwracam się. To Julia, młoda matematyczka, jedna z niewielu, z którą
przeszłam na ty. Ona również dołączyła w tym roku szkolnym. Posyłam jej
uspokajający uśmiech.
– Nie mam pojęcia. Może jakieś nagrody będą rozdawać?
Parska śmiechem, ale zaraz milknie zgromiona spojrzeniem wicedyrektorki. No
proszę, udało mi się być dowcipną.
– Bardzo proszę państwa o ciszę. – Słyszę władczy głos.
Aneta Nowak, kobieta około czterdziestki, elegancka i wysoka brunetka. Dziś
jest ubrana w czerwoną garsonkę. Słyszałam, że to kolor władzy, ale
wicedyrektorka nie potrzebuje czerwieni, żeby budzić respekt. Rozkręciła tę szkołę
z dyrektorem, ale jego nikt się nie boi. Uważają go raczej za kumpla, faceta,
któremu można wypłakać się w ramię. To Nowak odwala za niego całą czarną
robotę.
– Dyrektor Sułecki zaginął.
Rozlega się szmer.
– Jak to zaginął?
Pytanie pada z różnych stron.
– Nie przyszedł do szkoły na ósmą, chociaż miał mieć lekcję z pierwszą A. Jego
żona zadzwoniła z pytaniem, czy dotarł. Na noc nie wrócił do domu. Policja jest
już powiadomiona.
Opieram się o ścianę. Nauczyciele znów szemrzą, ale nie wyławiam słów.
Wicedyrektorka podnosi rękę.