8612
Szczegóły |
Tytuł |
8612 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8612 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8612 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8612 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MATT RUFF
G�UPIEC NA WZG�RZU
prze�o�y�a
Ewa Gorz�dek
'; {OttAto l �*>?'��
�slci i S>-l<a
WARSZAWA 1998
Tytu� orygina�u:
FoolontheHiU
Copyright �1988 by Matt Ruff
Projekt ok�adki:
Zombie Sputnik Corporation
HUONOWA WBL�OTEKA PUBJUC8NA na ok�adce:
im. A STRUGA Ryszard Ronowski
FILIA OG�LNA Z
54-129 Wroc�aw, bulwar DcmafeRr prowadz�cy seri�:
Dorota Ma�inowska
Opracowanie merytoryczne:
Marta Budna
Redaktor techniczny:
El�bieta Babi�ska
Sk�ad komputerowy:
Anna Pianka
Korekta:
Anna Sidorek
ISBN 83-7180-235-8
Fantastyka
PO I
Wydawca:
PR�SZY�SKI i S-KA SA, 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7
Druk i oprawa:
Opolskie Zak�ady Graficzne SA
45-085 Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12
,1
Cyganerii � z wdzi�czno�ci�
Szarym Damom � z uczuciem
Pani Przypadek � z najg��bsz� mi�o�ci�
_
OD AUTORA
Uniwersytet Cornella jest, oczywi�cie, miejscem rzeczywistym i mo�-
na by o nim opowiedzie�, a tak�e opowiada si�, niezliczon� ilo�� prawdzi-
wych historii. Jednak powie�� �G�upiec na Wzg�rzu", nawet je�li pojawia-
j� si� w niej odwo�ania do aktualnych wydarze� i lokalnych legend, jest, po
pierwsze i przede wszystkim, dzie�em fikcyjnym. Opisany na tych stro-
nach Uniwersytet Cornella jest cieniem Cornella, podobnym do prawdzi-
wego, ale nierzeczywistym. Postacie, kt�re tam mieszkaj� i kochaj� si�,
nigdy nie istnia�y, chocia� z ca�� pewno�ci� mog�yby.
Fanom historii nale�y wyja�ni�, �e nawet je�li autorowi zdarzy�o si�
wple�� do ksi��ki rzeczywiste wydarzenia, cz�sto zmienia� je tak, aby
lepiej odpowiada�y fabule. O jednym fakcie nale�a�oby jednak wspo-
mnie� oddzielnie, a dotyczy to opanowania w 1969 roku gmachu Willard
Straight Hali przez czarnych student�w. W ksi��ce tej atak w sobotni po-
ranek, w wyniku kt�rego grupa bia�ych usi�owa�a odbi� budynek, zosta�
przypisany mitycznemu bractwu Rho Alpha Tau*; w rzeczywisto�ci za�
wi�kszo�� napastnik�w pochodzi�a z organizacji pod nazw� Delta Ipsylon.
Czyni�c tak� zamian�, autor nie zamierza� w �aden spos�b sugerowa�, �e
Delta Ipsylon jest podobna do wymy�lonego przez niego bractwa Rho Al-
pha Tau. Na szcz�cie �adne Bractwo studenckie nie by�o do niego podob-
ne, chocia� mo�e by�oby przyjemnie odnale�� gdzie� w okolicy prawdzi-
wy Dom Tolkiena.
Chcia�bym z�o�y� podzi�kowania nast�puj�cym osobom i organiza-
cjom, wierz�c, �e nikogo i niczego nie pomin��em: profesorom Bobowi
Farrellowi, Alison Lurie, Lamar Herrin i Kenowi McClane z Katedry Lite-
ratury Angielskiej na Uniwersytecie Cornella; mojej agentce Melanie Jack-
* Bractwa - organizacje studenckie w USA, stworzone g��wnie w celach
spo�ecznych,
posiadaj�ce tajne rytua�y. Ich nazwy sk�adaj� si� z greckich liter (przyp.
t�um.).
son, moim wydawcom Antonowi Muellerowi i Morganowi Entrekin za
przegl�danie tej ksi��ki a� do bladego �witu; miastu Itaka, Uniwersyteto-
wi Cornella i Prudence Risley Residential College za to, �e przez cztery
lata mia�em tam co robi�; Jeffowi Schwanerowi i Lisie V. za wspania��
przyja��, poezj� i tanie piwo, kiedy tylko tego potrzebowa�em; Susan He-
ricks za to, �e by�a jedyn� �wi�t� w ca�ym mie�cie, Thalii za matczyne ra-
dy; Suzie Q. za utrat� niewinno�ci; Julie K. za utrat� zaufania, za� Muffy
za prawdziwego McCoya; Chuckowi za jeszcze wi�cej taniego piwa, a Jen-
ny New Wave za to, �e po prostu by�a sob�.
Chcia�bym tak�e podzi�kowa� Erice Ando, dla kt�rej tak naprawd�
napisa�em t� ksi��k�; ludziom z Dewitt Historical Society, kt�rzy pomogli
mi w ostatnich, gor�czkowych poszukiwaniach materia��w; Bradowi Kra-
k�w ze sto��wki w Risley za to, �e trzyma� mnie przy �yciu darmow� ka-
w�; ludziom z administracji Risley Hali, w�r�d kt�rych jest bardzo wiele
anio��w; wreszcie cz�onkom Bezpiecze�stwa Publicznego Uniwersytetu
Cornella i Wydzia�owi Policji w Itace, kt�rzy udzielili mi wielu technicz-
nych wskaz�wek i kt�rzy w rzeczywisto�ci s� du�o bardziej odpr�eni
i mniej przypominaj� Clinta Eastwooda, ni� mo�e si� wydawa� z opis�w
w ksi��ce. A lubi�bym ich jeszcze bardziej, gdyby kiedy� odes�ali mi odci-
ski palc�w mojej narzeczonej.
BOHATEROWIE
Stephen Titus George - opowiadacz
Aurora Borealis Smith - c�rka nonkonformisty
Pan S�oneczny - Prawdziwy Grek
Kaliope - najpi�kniejsza kobieta na �wiecie
CYGANERIA
Lwie Serce - Kr�l Cyganerii
Myoko - Kr�lowa Szarych Dam
Ragnarok* - Minister Obrony Cyganerii
Kaznodzieja - Minister Duszpasterstwa Cyganerii
Z.Z. Top - Minister Z�ego Smaku Cyganerii
Fujiko - Szara Dama
Woodstock - Minister Porywczo�ci Cyganerii
Panhandle - Minister Rozkoszy Cyganerii
Afrodyta - Minister Mi�o�ci Cyganerii
POZOSTA�E POSTACIE LUDZKIE
Jinsei - ukochana Ragnaroka i kochanka Kaznodziei
Walter Smith - ojciec Aurory
Brian Garroway - narzeczony Aurory
Nattie Hollister - policjantka z Itaki
Samuel Doubleday - policjant z Itaki
Shen Han, Amos Noldorin i Lucius DeRond - trzech Prezydent�w
Domu Tolkiena
Larretta, Curlowski i Modine - troje Architekt�w
Catherine Reinigen - przyjaci�ka Aurory
* Ragnarok - ostateczny konflikt mi�dzy bogami a si�ami z�a, kt�ry wed�ug
skandy-
nawskiej mitologii sko�czy si� zniszczeniem �wiata; zmierzch bog�w (przyp.
ttum.)
G�upiec na
SKRZATY
Hobart - Najstarszy, opiekun Dzwon�w
Zephyr-jego wnuczka
Puck - kochanek Zephyr ,
Hamlet - najlepszy przyjaciel Pucka i romantyczny doradca
Saffron Dey - kochanka Pucka
POSTACIE PSIE I KOCIE
Luther - kundel
Blackjack - kot bez ogona z wyspy Man
Excalibur III - niemrawy Owczarek i Dziekan Psiego Wydzia�u na
Uniwersytecie Cornella
Gallant - Bernardyn
Skippy - Beagle (angielski go�czy)
Rover A To Pech! - Rastafarian Puli
Bucklette - prawicowa suczka Collie
Rex Malcolm - Kr�l okolicy, w kt�rej mieszali Luther i Blackjack
CZARNE CHARAKTERY
Rasferret Robal
Szczur �omot - Genera� wojska Rasferreta
Zielony Smok
Gumowa Dziewica
Pos�aniec
Smok - Wilczarz Irlandzki
Jack Baron i bracia z Rho Alpha Tau
Laertes - m�ciwy brat Saffron Dey
EFEMERYDY
Denman Halfast IV - g��wny w�a�ciciel slums�w w Itace
Fantasy Dreadlock i Interwencyjny Patrol Niebieskich Zebr
Joe Scandal - czarnosk�ry dzia�acz
i
sam Ezra Cornell
1866 - ZMIERZCH W DOLINIE
Po raz pierwszy pan S�oneczny wkroczy� do miasta o zmierzchu pew-
nego wiosennego dnia w 1866 roku, kiedy po d�ugotrwa�ych deszczach dro-
gami i ulicami p�yn�a b�otnista breja. Nie by�a to ulubiona pogoda pana
S�onecznego, ale przywi�d� go tu zapach, s�odki zapach, kt�rego nie mog�a
zmy� ani poch�on�� wo� deszczu: zapach Opowie�ci.
Miasto le�y w dolinie ci�gn�cej si� wzd�u� wybrze�a d�ugiego jeziora,
a swoj� nazw� zawdzi�cza greckiej wyspie, tak odleg�ej, �e wydaje si� nie-
mal snem. Itaka, ojczysta kraina mitycznego Ulissesa. Panu S�onecznemu
bardzo si� podoba ta nazwa, poniewa�, tak jak ona, tak�e pochodzi z Gre-
cji, on za� by� Prawdziwym Grekiem. Jako m�ody cz�owiek zje�dzi� kawa�
�wiata, ale teraz wi�kszo�� wolnego czasu sp�dza w bibliotece, chyba �e
chwyta go nag�a potrzeba, aby wyj�� i zdoby� nowy materia�.
Tak wi�c wkroczy� do centrum miasta i kierowa� si� na wsch�d, id�c
Owego Street, kt�ra wkr�tce zostanie przemianowana na State Street. Za
jego plecami zasz�o s�o�ce i dooko�a zapali�y si� lampy gazowe, maj�ce za
zadanie cho� troch� rozproszy� nadci�gaj�ce ciemno�ci. Przeje�d�aj�cy
Fulton Street powozik i ci�gn�cy go ko� byli niemi�osiernie ochlapani b�o-
tem, ale panu S�onecznemu uda�o si� przej�� na drug� stron�, nie brudz�c
si�. Nie napotka� te� �adnych przeszk�d ze strony mieszka�c�w haki, kt�-
rzy z pewno�ci� zrobiliby zbiegowisko, gdyby zauwa�yli jego przedziwne
odzienie -ju� same antyczne sanda�y na jego stopach by�yby wystarczaj�-
cym powodem, aby potraktowano go jak cudaka. Jednak obserwuj�c
mieszka�c�w miasteczka i b�d�c tak�e przez nich obserwowanym, pan S�o-
neczny nie dostrzeg� �adnego niech�tnego spojrzenia, nie spotka�y go z ich
strony najmniejsze nawet k�opoty.
Na Corn Street dw�ch policjant�w goni�o zbuntowanego wieprza.
�winia, kt�ra do niedawna jeszcze likwidowa�a domowe �miecie w pobli-
skim domu, najwyra�niej postanowi�a zakosztowa� �ycia na wolno�ci. Pan
S�oneczny obserwowa� przez chwil�, jak miota si� mi�dzy domami, jak po-
licjanci usi�uj� schwyci� j� na lin�, a potem odwr�ci� si� i po raz pierwszy
spojrza� na Wzg�rze. Miasto otacza�y liczne wzg�rza, ale tylko jedno inte-
resowa�o pana S�onecznego. Owo Wzg�rze wznosi�o si� po wschodniej
stronie Itaki. Z obu jego stron wi�y si� w�wozy Cascadilla i Fali Creek, ale
poza tymi naturalnymi atrakcjami niewiele wi�cej mo�na by�o poleci� uwa-
dze turyst�w... na razie.
Ju� nied�ugo jednak pojawi si� tu m�czyzna, przewidywa� pan S�o-
neczny, rozgl�daj�c si� po �cie�kach Przysz�o�ci z nieco wi�kszym trudem
ni� po zab�oconych ulicach miasta, m�czyzna marzyciel, za pan brat z mi-
�o�ci�, m�czyzna z latawcem, nosz�cy imi� �wi�tego. A tak�e kobieta
o imieniu ksi�niczki, umiej�ca wykorzysta� to, co on jej ofiaruje...
Widzia� wok� nich tak�e inne postacie: przedziwn� gromad� wsp�-
cze�nie wygl�daj�cych rycerzy, kt�rzy b�d� przeje�d�a� t� w�a�nie ulic�,
psa, kt�ry poszukuje Nieba, wr�k� lataj�c� na skrzyd�ach zrobionych z so-
snowych patyczk�w i paj�czyny. Ale oni nie nadejd� szybko. Opowie��, kt�-
ra go tu przywiod�a, rozpocznie si� nie wcze�niej ni� za sto lat. Nic nie
szkodzi. B�dzie mia� wi�cej czasu na przygotowania, na Wtr�canie si�.
Zmierzcha�o. Ostatni �lad minionego dnia znikn�� z nieba, ukazuj�c
nagle czarny aksamit haftowany w srebrne gwiazdy. Nie by�o ksi�yca, co
wp�ywa�o na pana S�onecznego depresyjnie, ale przecie� nie mo�na mie�
wszystkiego. Prowadzony �wiat�em gazowych latarni, zbli�y� si� do skrzy-
�owania Owego Street i Aurora Street, gdzie sta� hotel haka (ten i ca�y tu-
zin innych budynk�w w okolicy sp�on� za pi�� lat doszcz�tnie w nocnym
po�arze). Przed hotelem sprzecza�o si� dw�ch m�czyzn, a raczej ko�czyli
ju� k��tni�.
- Jeste� sko�czonym durniem - krzycza� ni�szy i grubszy -je�li s�-
dzisz, �e mieszka�cy Itaki b�d� siedzie� spokojnie, patrz�c na tw�rczo��
tego, tego Oberlina na swoim terenie!
- Koedukacja to rozs�dny plan - nieco spokojniej upiera� si� drugi.
Wysoki, w czarnym p�aszczu i kapeluszu, z siw� brod� tak d�ug� jak twarz
jego adwersarza, sprawia� wra�enie cz�owieka maj�tnego. � Nie s�dz�, aby
narzekali, gdy zobacz�, jak dzia�a uniwersytet. Mam nadziej�, �e z czasem
b�dziemy mogli oferowa� zaj�cia z ka�dego przedmiotu... dla wszystkich,
m�czyzn i kobiet.
- Mo�e pan by� pewien - o�wiadczy� gruby facet kategorycznie - �e
�adne z moich dzieci, czy to synowie, czy c�rki, nie popr� tego typu insty-
tucji.
- Nie mam co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci �przytakn�� wysoki
m�czyzna. - M�wi�c, �e b�d� si� tam odbywa�y zaj�cia z ka�dego przed-
miotu, bynajmniej nie mia�em na my�li nauki zachowywania si� jak nad�te
dupki, a to jedyny przedmiot, jaki mog�oby studiowa� pana potomstwo.
Na tym sko�czy�a si� cywilizowana dyskusja. Niski m�czyzna nad��
policzki, jakby zamierza� eksplodowa� i rozerwa� na strz�py swojego roz-
m�wc�. Poniewa� wybuch nie nast�pi�, wykona� r�kami gest, kt�ry rzadko
mo�na zobaczy� w tej okolicy, odwr�ci� si� na pi�cie, stopy mu si� spl�ta-
�y i upad� twarz� w b�oto. Po raz kolejny zapragn�� by� bomb� i wybuch-
n��, a gdy znowu nic z tego nie wysz�o, podni�s� si� z wysi�kiem. Gdy od-
chodzi� w mrok, w jego butach chlupa�o, a drogi, czarny p�aszcz ocieka�
b�otem i ko�skim �ajnem.
Pan S�oneczny podszed� bli�ej, daj�c si� zauwa�y�, a wysoki m�czy-
zna tak�e nie okaza� zaskoczenia jego ubiorem.
- Denman Halfast - wyja�ni� mu, wskazuj�c odchodz�cego m�czy-
zn�. - Tutejszy w�a�ciciel ziemski. Gdyby jego rozum powi�ksza� si� wraz
ze wzrostem jego maj�tku, m�g�by by� filarem tej spo�eczno�ci.
- Z kim mam przyjemno��?
- Cornell. - Wysoki m�czyzna uchyli� kapelusza i zakas�a�. Ju� od
dawna nie by� m�odym cz�owiekiem. - Ezra Cornell.
- Milioner - pokiwa� g�ow� pan S�oneczny, nie przedstawiaj�c si�. -
Jeden z za�o�ycieli Western i Union Telegraph. S�ysza�em o panu. Je�li si�
nie myl�, wspomina� pan co� o otwarciu uniwersytetu?
- W�a�nie tutaj.
Cornell wskaza� d�oni� w kierunku Wzg�rza, kt�re teraz ledwo maja-
czy�o w mroku. S�o�ce znikn�oju� ca�kowicie za horyzontem i nale�a�o si�
spodziewa�, �e lada chwila zapadn� zupe�ne ciemno�ci.
- W�a�nie tutaj - powt�rzy� jak echo pan S�oneczny, kiwaj�c g�ow�. -
To rozs�dne. W przysz�o�ci przyjedzie tu wielu ludzi. Wiele postaci...
- Nie wydaje mi si�, abym spotka� pana wcze�niej - powiedzia� Cor-
nell. -Jest pan podr�nikiem?
- Od czasu do czasu - przytakn�� pan S�oneczny.
- Co pana sprowadza do haki?
- Opowie�� - us�ysza� w odpowiedzi. -Jestem Opowiadaczem, szuka-
j�cym nowych temat�w, aby je potem wykorzysta�.
Ezra Cornell uni�s� brwi.
- Narratorem? Pisze pan powie�ci?
- Tak, pisz�. Nie aprobuje pan tego?
- Sk�d�e. � Cornell prze�kn�� �lin�. - Bardzo ceni� literatur� pi�kn�...
- Ja tak�e - powiedzia� pan S�oneczny. - Lubi� zw�aszcza klasyk�:
Chaucera, sagi skandynawskie, �ywoty �wi�tych, Szekspira, no i oczywi-
�cie greck� mitologi�...
- ...oczywi�cie �przerwa� mu Cornell - ale jestem g��boko przeko-
nany, �e literatura popularna to ca�kowita strata czasu.
- A zatem nie ma obaw � zapewni� go pan S�oneczny. - Prosz� zrozu-
mie�, nie jestem zwyk�ym pisarzem ani te� pismakiem, kt�ry produkuje ta-
nie opowiastki. Jestem Opowiadaczem. Pisz� bez papieru, a wszystkie mo-
je fikcje, Ezro, s� prawdziwe.
Cornell przygl�da� mu si� z niedowierzaniem, nie rozumiej�c. Pan
S�oneczny u�miechn�� si� do niego.
- W porz�dku -powiedzia� Prawdziwy Grek. � Prosz� p�j�� ze mn�.
Chcia�bym obejrze� to pa�skie Wzg�rze... zobaczy�, co mog� z nim
zrobi�.
KSI�GA PIERWSZA
Drogf
a na
PATRON TYCH, KT�RZY �NI� NA JAWIE
i
W bezwietrzny dzie� pewnego roku, troch� wi�cej ni� sto lat od za�o-
�enia Uniwersytetu Cornella, m�czyzna, kt�ry �y� z opowiadania k�amstw,
wspina� si� na Wzg�rze, gdzie zamierza� puszcza� latawce. By� m�ody, nie-
spotykanie zamo�ny, nawet jak na zawodowego k�amc�, i mieszka� samot-
nie w zabytkowym, ��tym domu na Steward Avenue.
K�amca (znany tak�e jako powie�ciopisarz) wspina� si� dziarskim kro-
kiem po zboczu, a przyzwyczajony do cz�stego wchodzenia na Wzg�rze
nie by� z tego powodu rozdra�niony i nie mia� nawet zadyszki. W po�owie
drogi zatrzyma� si� na chwil�, aby spojrze� na niebo. Zanosi�o si� na
deszcz, ale dopiero za jaki� czas, ruszy� wi�c w dalsz� drog�.
By�a niedziela i wybra� si� na Dziedziniec Wydzia�u Nauk Humani-
stycznych, kt�ry, jego zdaniem, by� sercem uniwersytetu. W ci�gu minio-
tego roku by�o to zdecydowanie najaktywniejsze miejsce w ca�ym kam-
pusie. Odbywa�y si� tam wszystkie studenckie imprezy, od Greckiego
Festiwalu we wrze�niu po spalenie Zielonego Smoka w marcu, a poza tym
to w�a�nie tam wszystko si� zacz�o. Pierwsze trzy budynki uniwersytetu,
Morrill Hali, White Hali i McGraw Hali, przycupn�y na szczycie Wzg�-
rza jak s�dziwi starcy," nie spuszczaj�cy oczu z rozci�gaj�cego si� poni�ej
miasteczka. Od strony po�udniowej, gdzie znajdowa�a si� Biblioteka Uris,
mierzy�a w niebo Wie�a Zegarowa McGraw, niby jeszcze jeden stra�nik.
D�wi�ki dzwon�w by�y jak uderzenia serca, chocia� czasami brzmia�y nie-
co poza tonacj�.
Dziedziniec by� tak�e wspania�ym miejscem na puszczanie latawc�w,
nawet w bezwietrzny dzie�.
Znalaz�szy si� na szczycie, cz�owiek, kt�ry k�ama�, aby zarobi� na �y-
cie, przeszed� mi�dzy Morrill Hali i McGraw Hali. Oba, przysadziste i pu-
de�kowate, by�y ho�dem z�o�onym ca�kowitemu brakowi poczucia estety-
ki, jakim odznacza� si� Ezra Cornell. Wyja�nia�y tak�e, dlaczego inne
obiekty uniwersyteckie wybudowali architekci o bardziej wyrobionym po-
czuciu pi�kna.
Zawodowy k�amca, zadowolony, �e dotar� wreszcie na Dziedziniec,
zasalutowa� pomnikom Ezry Cornella i Andrew White'a, a nast�pnie
usiad� na trawie, aby przygotowa� latawiec. O tej porze - wskaz�wki
zegara na Wie�y Zegarowej McGraw pokazywa�y pi�� po dwunastej -
by� jedyn� osob� na szczycie Wzg�rza. Cornell przechodzi� w�a�nie co-
roczny czas hibernacji, okres, gdy ju� go opu�cili ostatni studenci let-
niego semestru, a jeszcze nie przyjechali ci z semestru jesiennego. Kam-
pusy P�nocny i Zachodni, gdzie w przewa�aj�cej cz�ci znajdowa�y si�
domy akademickie, wygl�da�y teraz jak wymar�e miasteczka. W kam-
pusie Centralnym mieszkali jeszcze tu i �wdzie jacy� profesorowie, ale
o tej porze wi�kszo�� z nich le�a�a w ��kach, �ni�c o korzystnych sty-
pendiach.
Tylko psy by�y ju� na spacerze. Jak zwykle zreszt�. W p�nych la-
tach trzydziestych niejaki Ottomar Lehenbaur, jeden z pierwszych akcjona-
riuszy gie�dowych Ford Motor Company, przeznaczy� dwa miliony dola-
r�w na Wydzia� In�ynierii Uniwersytetu Cornella. Poniewa� �Lehenbaur
Hali" by�o do�� trudn� do wym�wienia zbitk� s�own� - a tak�e, jak na owe
czasy, za bardzo niemiecko brzmi�c� - Rada Nadzorcza przekona�a Otto-
mara, aby przekaza� dotacj� na inny cel. Przemy�la� to i spisa� kodycyl,
gwarantuj�cy wszystkim psom wolno�� w poruszaniu si� po kampusie,
�tym, kt�re si� zab��ka�y, i wszystkim innym, tak d�ugo, jak b�dzie istnia�
uniwersytet". W�a�nie dzi�ki temu kodycylowi psia populacja na Wzg�-
rzu stale si� powi�ksza�a i obecnie by�o ich tam trzy razy wi�cej ni� prze-
ci�tnie w tej cz�ci stanu Nowy Jork.
Kiedy cz�owiek, kt�ry k�ama� dla chleba, uni�s� wzrok znad latawca,
zobaczy� Bernardyna przygl�daj�cego mu si� zza drzewa. Jedn� r�k� wy-
kona� zapraszaj�cy gest, a drug� si�gn�� do plecaka. Wyci�gn�� z niego
gar�� psich ciasteczek i rozrzuci� je na trawie.
- Jeste� g�odny? - zapyta� psa.
Bernardyn wsta� i niespiesznie podszed� bli�ej. Po wst�pnym obw�-
chaniu ciasteczek zjad� je wszystkie. Nast�pnie zwali� si� na ziemi� i po-
zwoli� si� g�aska�.
- Dobry piesek - powiedzia� cz�owiek, kt�ry k�ama� dla chleba, i po-
g�aska� go po brzuchu. - Zawsze mi�o jest mie� towarzystwo. Chcesz po-
s�ucha� historii o tym, jak sta�em si� bogaty i s�awny?
Szczekni�cie psa nie zabrzmia�o zach�caj�co.
- Daj spok�j, stary. To jest naprawd� dobra historia. Jest w niej tak-
�e pi�kna kobieta. A w zasadzie siedem lat wartych pi�knych kobiet. I co
ty na to?
Pies zaszczeka� znowu, tym razem nieco przyja�niej.
- Wspaniale! To rozumiem! - zawo�a� zawodowy k�amca.
Nazywa� si� Stephen Titus George, chocia� na ok�adce jego pierw-
szej ksi��ki zapisano to w formie S.T. George. Pewien krytyk- bardzo mi-
�y typ - poszed� nawet dalej i zwraca� si� do niego per �St. George"*.
Okaza�o si� to zreszt� bardziej trafne, ni� ktokolwiek m�g� przy-
puszcza�.
sk
za
II
- Nie zna�em rodzic�w - George zacz�� opowie��, nie przerywaj�c
sk�adania latawca. - Wychowywa� mnie wujek Erazm. Z uwagi na sw�j
zaw�d uwa�any by� przez rodzin� za czarn� owc�, ale tylko on zgodzi�
si� wzi�� odpowiedzialno�� za nie swoje dziecko. By� rze�biarzem, uta-
lentowanym i bardzo ambitnym, chocia� w owym czasie zarabia� g��wnie
na sprzeda�y betonowych zwierz�t. Mo�esz si� zastanawia�, czy by�o to
intratne zaj�cie, ale musisz pami�ta�, �e mieszkali�my w Nowym Jorku.
Trzy dni w tygodniu je�dzi� furgonetk� z Queens na Manhattan, stawia�
stolik na jakim� ruchliwym chodniku i sprzedawa� po pi�� dolar�w za
sztuk� betonowe wiewi�rki, �wistaki, go��bie - prawdziwa betonowa
d�ungla. Nazywa� to sztuk�. By�y to najmniej praktyczne prezenty, jakie
mog�em sobie wyobrazi� - kto mia�by ochot� d�wiga� ze sob� przez ca-
�y dzie� betonowego go��bia - ale tury�ci szaleli za nimi, zw�aszcza ci
z Po�udnia. Wyprzedanie ca�ego zapasu nigdy nie zabiera�o Erazmowi
wi�cej ni� trzy godziny, po czym wraca� do domu, wype�nia� na nowo
swoje formy i przygotowywa� kolejn� parti� towaru. Reszt� czasu sp�dza�
na rze�bieniu tego, na co naprawd� mia� ochot�, a my nigdy nie byli�my
g�odni.
To w�a�nie on zainteresowa� mnie sztuk�, gdy by�em jeszcze bardzo
m�ody. Pami�taj George - zwyk� mawia� - �e arty�ci to istoty magiczne.
Poza bogami tylko oni mog� osi�gn�� nie�miertelno��. Wiesz, to zdanie
nie dawa�o mi spokoju. Ka�dy chce by� podobny do bog�w, zw�aszcza gdy
jest m�ody. Przez moment pr�bowa�em swoich si� w rze�bie, ale zdecydo-
wanie mi nie sz�o. Ale gdy w szkole zadano mi kr�tkie wypracowanie, ja-
ko prac� semestraln� z j�zyka angielskiego, w�wczas zaskoczy�o. Posze-
* George - po polsku Jerzy; aluzja do �w. Jerzego (przyp. t�um.).
d�em do wujka i zapyta�em, czy zgadza si�, abym zosta� pisarzem. Da� mi
swoje b�ogos�awie�stwo i podarowa� d�ugopis. Tak wi�c zacz��em pisa�,
na pocz�tku z trudem i bez wi�kszego talentu, ale...
Bernardyn uni�s� �eb i szczekn�� dwa razy.
- Za chwil� dojd� do kobiety - obieca� George. - B�d� cierpliwy. No
wi�c, chcia�em w�a�nie powiedzie�, �e na pocz�tku moim najwi�kszym
problemem by�o zbytnie zadowolenie z �ycia. Pisarzy powinien dr�czy�
niepok�j, nawet l�k, z kt�rego czerpaliby swoje inspiracje, bo je�li wszyst-
ko uk�ada si� sielsko-anielsko, jeste�, bracie, zgubiony. Na szcz�cie, w mo-
im przypadku do�� szybko zacz�� si� okres dojrzewania. Kiedy by�em
w drugiej klasie szko�y �redniej, zapa�a�em nieposkromionym po��daniem
do pewnej kole�anki, kt�ra nazywa�a si� Caterina Sesso. M�g�bym powie-
dzie�, �e si� w niej zakocha�em, ale nie chc� ci k�ama�: ���dza" jest najlep-
szym okre�leniem. By�a W�oszk�, a w tamtych latach W�oszki by�y abso-
lutnym krzykiem mody. P�niej hitem by�y rude, a teraz Azjatki, jednak
w czasie mojej szkolnej m�odo�ci najbardziej szpanersk� narzeczon� by�a
w�a�nie W�oszka. To oczywi�cie cholerny rasizm i seksizm, ale nie spotka-
�em jeszcze cz�owieka, kt�ry nie mia�by w tej materii w�asnych preferencji,
zgadzasz si� ze mn�? Caterina by�a W�oszk�, ale te� katoliczk� (to zwykle
chodzi w parze), a to nie wr�y�o nic dobrego. Katoliczki od ma�ego s�
uczone, �e powinny unika� rozkoszy, za� w moim przypadku rzeczy mia-
�y si� jeszcze gorzej, poniewa� moja rodzina wywodzi�a si� z tradycji pro-
testanckich. Pr�bowa�em zbli�y� si� do niej na wszelkie normalne sposoby,
ale Caterina stanowczo nie chcia�a mnie zna�. Torturowa�em si� tak przez
kilka tygodni, a� wreszcie wzi��em do r�ki pi�ro i napisa�em opowiadanie.
Dwadzie�cia trzy strony. I by�a to najlepsza rzecz, jak� wtedy uda�o mi si�
stworzy�. Przepisa�em je na maszynie, powieli�em i da�em jeden egzem-
plarz Caterinie. Cztery miesi�ce p�niej, dok�adnie w moje szesnaste uro-
dziny, podda�a si� i kochali�my si�, tak jak to sobie wymarzy�em. (W tym
miejscu Bernardyn znowu zaszczeka�, a George pokiwa� g�ow�.) Wiem.
Mnie tak�e to zaskoczy�o. To nie sta�o si� tylko dzi�ki temu opowiadaniu,
rozumiesz, ale ono pomog�o mi otworzy� drzwi, sk�oni� j�, aby po�wi�ci-
�a mi odrobin� czasu. Najpierw poszli�my na spacer, a potem zaprosi�em j�
na swoje przyj�cie urodzinowe, kt�re wyprawia�em dla przyjaci� u wujka.
Reszta wydarzy�a si� ko�o p�nocy. Wybrali�my si� we dwoje na prze-
chadzk� do Flushing Meadow Park. Usiedli�my, aby napi� si� piwa, i nagle
znale�li�my si� w trawie, dok�adnie pod tym wielkim, stalowym globusem,
kt�ry postawili tam z okazji Mi�dzynarodowych Targ�w. Zacz�li�my si�
ca�owa� i nie zawahali�my si� p�j�� na ca�o��. Nast�pn� rzecz�, jak� za-
uwa�yli�my, by� wsch�d s�o�ca i to, �e kto� r�bn�� nam piwo.
Bernardyn szczekn�� pytaj�co.
- Chcesz wiedzie�, co by�o dalej? No wi�c, przez tydzie� nie by�em
w stanie napisa� ani s�owa. �ycie by�o wspania�e, o nic si� nie martwi�em
i nad niczym si� nie zastanawia�em. Ale problem do�� szybko sam si� roz-
wi�za�, gdy� Caterina wr�ci�a po odbytej spowiedzi i zerwa�a ze mn�,
twierdz�c, �e pope�nili�my �miertelny grzech. Od siedmiu lat, czyli a� po
dzi� dzie�, marz�, aby prze�y� jeszcze jedn� tak� noc jak w�wczas pod
stalowym globusem.
Szczekni�cie.
- To proste. Od tamtej pory szcz�cie mnie opu�ci�o. Mo�e nie wie-
dz�c o tym, st�uk�em jakie� lustro. W ka�dym razie przez ca�y ten czas,
gdy tylko zbli�y�em si� do jakiej� kobiety, od razu przypomina�em sobie,
jak to by�o z Caterina, za bardzo si� podnieca�em i dziewczyny zaczyna�y
si� mnie ba�. Za to m�j styl literacki stawa� si� coraz lepszy i lepszy, a�
osi�gn�� najwy�szy poziom w moim dotychczasowym pisarstwie. Gdy
mia�em siedemna�cie lat, na Fifth Avenue podbieg�a do mnie nieznana ko-
bieta i poca�owa�a mnie, a potem znikn�a, zanim si� w og�le zorientowa-
�em, co si� sta�o. Wr�ci�em do domu i napisa�em kr�tkie opowiadanie,
pierwsze, jakie zosta�o opublikowane. Tu� przed ko�cem �redniej szko�y
spotka�em jedn� rud�, kt�ra je�dzi�a po okolicy corvett�, a skutek tego by�
taki, �e �The New Yorker" zap�aci� mi trzysta dolar�w. Potem zjawi�em
si� tutaj. Na drugim roku studi�w ponownie zapa�a�em straszliw� ��dz�,
tym razem do tajwa�skiej ma�olaty. By�a to nies�ychanie pi�kna dziewczy-
na. W czasie zimowych ferii napisa�em dla niej powie��. Czterysta stron
w ci�gu miesi�ca. Nie spa�em z ni�, nawet nie wiedzia�em, jak ma na imi�,
ale ksi��k� wydano i znakomicie si� sprzedawa�a. Podobnie jak dwie na-
st�pne...
Bernardyn wsta� i zacz�� w�ciekle potrz�sa� �bem.
- Przysi�gam na Boga! - przekonywa� go George. - Dlaczego mia�-
bym k�ama� psu? Gdy przyjecha�em do domu, a mieszkali�my wtedy na
Queensie, wujek u�miechn�� si� na m�j widok. �Odziedziczy�e� to po
mnie, prawda George? - powiedzia�. - Dobrze, �e nie ma tu twojego ojca,
bo m�g�by mnie jeszcze oskar�y� o jakie� niecne sprawki". Teraz mam
dwadzie�cia trzy lata, forsy tyle, �e wystarczy mi do ko�ca �ycia, krytycy
s� mi przychylni, sko�czy�em studia z wyr�nieniem, a jeszcze do tego
Uniwersytet Cornella przyzna� mi stypendium pobytowe. A wszystko to
zawdzi�czam pewnej upartej dziewczynie.
Pies pomacha� ogonem i zacz�� liza� George'a po r�ku. Potem za-
skomla� cichutko.
- Nie - zaprotestowa� George. - Nie jestem nieszcz�liwy. Jak mo�-
na mie� depresj� w �wiecie, w kt�rym cz�owiek zarabia na �ycie, sprzeda-
j�c betonowe zwierz�ta? Samotny, mo�e. Czasami. Za to na pewno pe�en
niepokoju. Wiesz, mam teori�, �e Ten Najwa�niejszy przeznaczy� mnie do
czego� wielkiego - mo�e do napisania drugiej cz�ci �Moby Dicka", tym
razem na k�kach, ksi��ki, kt�ra zmieni bieg historii - a kiedy ju� tego do-
konam, Wydawca uwolni mnie i pozwoli mi si� znowu cieszy� seksem,
a mo�e nawet uda mi si� naprawd� zakocha�. Tylko �e po miesi�cu takie-
go b�ogostanu znowu sobie o mnie przypomni i da mi kolejne trudne za-
danie...
Latawiec by� ju� gotowy. George uni�s� go do g�ry, aby pies m�g�
mu si� dok�adnie przyjrze�. Mia� tradycyjny kszta�t rombu, a na bia�ym tle
wymalowana by�a g�owa smoka, z kt�rej wydobywa�y si� czerwone p�o-
mienie. Z ty�u ci�gn�� si� czerwono-czarny ogon.
- Mam go dopiero od wczorajszego wieczoru - wyja�ni� George. -
Zobaczmy, jak lata.
Wsta�, a pies znowu zacz�� szczeka�. W powietrzu niemal nie czu�o
si� wiatru.
- Wiem, wiem. Nie przejmuj si�. Mo�e nie mam szcz�cia do kobiet,
aleja i wiatr jeste�my starymi kochankami.
I gdy Bernardyn z pow�tpiewaniem �ypa� na niego spode �ba, George
wpatrywa� si� w niebo, jakby szuka� tam znajomej twarzy. Powoli obraca�
si� w miejscu, trzymaj�c w jednym r�ku latawiec, a w drugim ci�k� szpu-
l� ze sznurkiem, zwracaj�c si� najpierw na zach�d, potem na p�noc,
wsch�d i po�udnie. Obr�ci� si� trzy razy dooko�a w�asnej osi, ca�y czas si�
przy tym u�miechaj�c, jakby wypowiada� zakl�cie r�wnie pot�ne, co za-
bawne. W pewnym sensie rzeczywi�cie je wypowiada�, chocia� nigdy nie
wiedzia� do ko�ca, czy zadzia�a�y czary, czy zwyk�y zbieg okoliczno�ci.
W ka�dym razie nie w�tpi�, �e si� uda.
Zatrzyma� si� i spojrza� jeszcze raz przenikliwie w niebo.
- No chod� - poprosi� s�odko i nagle pojawi� si� wiatr.
Przyby� z zachodu, gdzie czeka� ca�y czas, i uni�s� latawiec niewi-
dzialnymi r�kami. Bernardyn zaszczeka� w�ciekle.
- To dopiero co�, prawda? Gdy zrobi�em to pierwszy raz, nie�le si�
spietra�em. Teraz ju� si� przyzwyczai�em i nawet mnie to �mieszy.
Sta� i ws�uchiwa� si� w wiatr, wiatr, kt�ry prawdopodobnie m�g� wia�
gdziekolwiek indziej, ale kt�ry nigdy go nie zawi�d� i od czasu, gdy maj�c
dwana�cie lat nauczy� si� od wujka Erazma puszcza� latawce, zawsze przy-
bywa� na jego wezwanie.
- Mo�e to nie jest a� takie dziwne? - zacz�� si� g�o�no zastanawia�.
- Do diab�a, przecie� pisz�c powie�� albo opowiadanie, potrafi� stworzy�
wiatr, uderzaj�c palcami w odpowiednie klawisze maszyny do pisania.
Mo�na sobie przecie� wyobrazi�, �e �wiat, prawdziwe �ycie, te� jest po-
wie�ci�, tylko tak�, kt�rej nie trzeba spisywa� na papierze.
George u�miechn�� si� i mrugn�� do Bernardyna, a ponad ich g�owa-
mi latawiec p�yn�� wci�� wy�ej i wy�ej, smok w klatce, kt�ry po raz pierw-
szy wypr�bowywa� si�� swoich skrzyde�.
III
- George zn�w jest samotny - powiedzia�a Zephyr, obserwuj�c go
z dzwonnicy Wie�y McGraw.
- Czy�by? - w g�osie jej dziadka Hobarta wyczuwa�o si� roztargnie-
nie. By� zaj�ty codzienn� inspekcj� dzwon�w. - To mi�e.
- To bardzo optymistyczna samotno�� - doda�a Zephyr - ale jednak
samotno��.
Westchn�a i wspar�a d�o� na r�koje�ci miecza, kt�ry w rzeczywisto-
�ci by� dwucalow� spink� do krawata z dorobion� miniaturow� r�koje�ci�
z ko�ci s�oniowej. Zephyr tak�e by�a miniaturowa, mia�a nie wi�cej ni� p�
stopy wysoko�ci. Poza tym by�a niewidzialna dla ludzi, z wyj�tkiem bardzo
pijanych i bardzo m�drych. Dla okre�lenia gatunku, do jakiego nale�a�a,
istnia�o wiele nazw - elfy, gnomy, wr�ki, krasnoludki - ale najcz�ciej
nazywano ich skrzatami. Na Wzg�rzu mieszka�o ich ponad tysi�c i anoni-
mowo pomaga�y ludziom w wielu sprawach.
- Chcia�abym m�c co� dla niego zrobi� - powiedzia�a Zephyr.
Wypowiedzia�a to zdanie pytaj�cym tonem, a poniewa� Hobart nic
jej nie zaproponowa�, zawirowa�a w powietrzu, sprawiaj�c wra�enie, �e za
chwil� wybuchnie z�o�ci�. Ale, oczywi�cie, Hobart nie nale�a� do istot, na
kt�re mo�na si� z�o�ci�.
- Dziadku! - zawo�a�a p�aczliwym g�osikiem. - Czy ty mnie s�u-
chasz?
- Jednym uchem - odpowiedzia� Hobart. - Bez obrazy, dziecinko, ale
powtarzasz mniej wi�cej to samo ju� od sze�ciu miesi�cy.
- Uwa�asz, �e ze mn� dzieje si� co� niedobrego? - zapyta�a po-
wa�nie.
- Masz na my�li mi�o�� do ludzi? Nie. Gdyby to by�a zbrodnia, ja by�-
bym z pewno�ci� bardziej winien od ciebie. Kiedy� te� by�em zakochany
w kobiecie. Jak my�lisz, dlaczego ju� ca�e stulecie zajmuj� si� tymi dzwo-
nami? - Spojrza� na nie z czu�o�ci�. - Kochana, s�odka Jenny McGraw.
Jak�e ja za ni� t�skni�.
Zephyr spojrza�a na niego z zainteresowaniem.
- Czy by�a pi�kna?
- Mnie si� przynajmniej taka wydawa�a. Mo�e nie a� taka pi�kna jak
twoja babcia Zee, ale prawie.
- Czy ona... ci� widzia�a?
- My�l�, �e mog�a mnie widzie�, gdy umiera�a. Zachorowa�a na su-
choty, b�d�c w dalekiej podr�y i wr�ci�a do Itaki, aby tu umrze�. By�em
najwierniejszym towarzyszem jej ostatnich dni, sp�dza�em z ni� wi�cej
czasu ni� jej m��. I my�l�, �e pod sam koniec, gdy ju� odchodzi�a na tam-
ten �wiat, zauwa�y�a mnie.
W oczach Hobarta pojawi� si� smutek, sta�y si� jakby nieobecne.
- To s� w�a�nie problemy z mi�o�ci� do istot ludzkich - powiedzia�.
- Wi�kszo�� z nich nie jest w stanie nas dostrzec, chyba �e w skrajnych
sytuacjach, ale nawet w�wczas nie zawsze wierz� w to, co widz�. Kocha-
na Jenny... Jestem prawie pewien, �e potraktowa�a mnie jak zwyk�� halu-
cynacj�.
- Wydaje mi si�, �e George m�g�by mnie zobaczy� - o�wiadczy�a
Zephyr. -1 wcale nie wtedy, gdy by�by pijany lub umieraj�cy. Nie jest sza-
lony, ale... ale potrafi �ni� na jawie.
- Potrafi �ni� na jawie - za�mia� si� Hobart. -1 co by si� sta�o, gdy-
by ten marzyciel ci� zobaczy�, co by� wtedy zrobi�a? Nie mog�aby� si� ko-
cha� z takim wielkoludem, moja droga. Nieraz pr�bowa�em sobie wyobra-
zi�, jak to by by�o ze mn� i Jenny McGraw, ale zawsze podobne wizje
wywo�ywa�y za�enowanie, �eby nie u�y� mocniejszego s�owa. Pewne rze-
czy si� po prostu nie zdarzaj�.
- Ale... je�li by�oby cokolwiek...
- Je�li o to chodzi - przerwa� jej Hobart - sk�d w og�le przyszed� ci
do g�owy pomys�, �e mog�aby� co� dla niego zrobi�? M�wisz, �e jest sa-
motny, ale sama widzia�a�, jak si� �mia� i wygl�da� na ca�kiem zadowolo-
nego.
- Ale on przecie� rozmawia� z psem. Ludzie nie rozmawiaj� ze zwie-
rz�tami, chyba �e czuj� si� samotni.
- Tw�j w�asny ojciec mia� zwyczaj prowadzi� rozmowy z �asicami.
- Tak, ale m�j ojciec rozumia� �asice.
- Naprawd�? A mnie si� wydaje, �e gdyby je naprawd� rozumia�, nie
zosta�by zjedzony przez jedn� z nich. Ale mo�e jestem za stary i za g�upi,
aby to poj��.
Zephyr spu�ci�a oczy.
- Teraz sobie kpisz ze mnie. Czy ty naprawd� my�lisz, �e jestem ta-
ka g�upia?
- Nie bardziej ni� reszta z nas - zapewni� j� Hobart. - Wydaje mi si�,
�e najlepsze, co mog�aby� zrobi� dla George'a, to znale�� mu kobiet�,
w kt�rej m�g�by si� zakocha�. Ale takie rzeczy lepiej pozostawi� Losowi.
Mog� ci powiedzie� z w�asnego do�wiadczenia, �e je�li skrzaty zaczynaj�
si� wtr�ca� w prywatne losy ludzi, zwykle przynosi to nieszcz�cie.
- Ale my zawsze...
- Powiedzia�em, w prywatne losy. Istnieje r�nica mi�dzy pomaga-
niem administracji uniwersytetu w utrzymywaniu porz�dku w aktach a ko-
jarzeniem par. Wtr�canie si� w tego rodzaju sprawy zawsze przynosi wi�-
cej k�opot�w ni� korzy�ci. Je�li masz w�tpliwo�ci, zapytaj Szekspira.
- Co mam wi�c zrobi�?
- Pozw�l mu samemu decydowa� o swoim �yciu. Ma po swojej stro-
nie wiatr, co dobrze mu wr�y. A je�li znowu si� zakochasz - mam na-
dziej�, �e tym razem w skrzacie - nie b�dzie to dla ciebie takie bolesne jak
teraz.
Hobart przerwa� na chwil� i zawiesi� g�os.
- Pyta� o ciebie Puck.
- Puck jest kretynem - powiedzia�a bez zastanowienia Zephyr.
- Mo�e ma swoje wady, ale ma te� zalety. Sama o tym wiesz.
- Chyba si� ostatnio troch� zmieni�am.
Hobart wzruszy� ramionami.
- Jak uwa�asz - powiedzia�, zdaj�c sobie spraw�, �e nie ma o czym
dyskutowa�. - Powiem ci jednak szczerze, �e to, i� spotka�em Zee, by�o
najszcz�liwszym zdarzeniem w moim �yciu.
- Najszcz�liwszym zdarzeniem - powt�rzy�a Zephyr. - Ale jednak
wci�� dbasz o dzwony Jenny McGraw.
-No...
- Czy b�d� mog�a polecie� za George'em szybowcem, gdy sko�czy
puszcza� latawca? Zgadzasz si�?
- Chyba tak - westchn�� Hobart. - Chocia� my�l�, �e p�jdzie na Ko-
�ciniec, a tam nie chcia�bym ci� widzie�, nawet lataj�c� szybowcem.
- Zgoda. Je�li tam p�jdzie, to zawr�c�. Obiecuj�. Dobrze?
- Dobrze - zgodzi� si� Hobart niech�tnie.
Zabra� si� z powrotem do ogl�dania dzwon�w, a Zephyr sta�a na kra-
w�dzi parapetu dzwonnicy, nie zwa�aj�c na siedemdziesi�t st�p, jakie dzie-
li�o j� od ziemi.
- Dziadku Hobart?
-Tak?
- Co z�ego dzieje si� na Ko�ci�cu? Co tam jest?
Odpowiedzia� dopiero po d�u�szej chwili.
- Koszmary. Stare koszmary.
IV
George sp�dzi� na Dziedzi�cu niemal godzin�. Gdy wreszcie zwin��
latawiec, wiatr ani my�la� usta�. Wia� mocno, nap�dzaj�c chmur� za chmu-
r�, a� ca�e niebo sta�o si� stalowoszare. Deszcz by� tu�-tu�.
- Potrzebuj� jeszcze godziny - George targowa� si� z chmurami. -
Mam ochot� na spacer.
Przechyli� g�ow�, jakby nas�uchuj�c odpowiedzi, a potem zacz�� pa-
kowa� latawiec do torby. Gdy sko�czy�, ruszy� z powrotem tam, sk�d przy-
szed�.
- Na razie, stary - po�egna� si� z Bernardynem, kt�ry pocz�apa� pod
drzewo. - Dzi�ki za towarzystwo.
Gdy George mija� pos�g Ezry Cornella, zasalutowa� z u�miechem,
przypominaj�c sobie legend�, jaka wi�za�a si� z tym miejscem: je�li do-
k�adnie o p�nocy przejdzie mi�dzy pomnikami prawdziwa dziewica, Ezra
i Andrew o�yj� i u�cisn� sobie d�onie. Jakby na potwierdzenie tego, na
chodniku namalowano �lady st�p ponadnaturalnych rozmiar�w, kt�re bie-
g�y od jednego pomnika do drugiego. Pewnie nie�le g��wkujecie, co zro-
bi�, gdy ja t�dy przechodz�, nieprawda�?, pomy�la� George. Raz jeden ja-
ko ma�olat, a potem siedem lat abstynencji, mo�e jednak dziewictwo
odtwarza si� po tak d�ugim czasie. Do diab�a, przecie� niekt�rym ludziom
wyrastaj� po raz trzeci z�by.
Zastanawiaj�c si� nad tym, George opu�ci� Dziedziniec i zbieg� po
zboczu w stron� Ko�ci�ca. Chmury postanowi�y p�j�� mu na r�k� i jeszcze
troch� powstrzyma� deszcz.
V
Szybowiec, staro�ytny wynalazek, zbudowany z drzewa sosnowego
i nitek babiego lata, przechowywany by� w ukrytym hangarze, na samym
czubku Wie�y, powy�ej dzwonnicy. Zephyr dosta�a si� tam, korzystaj�c
z tajnych schod�w i drabiny. Stoj�c na szczycie schod�w, nacisn�a na
d�wigni� w �cianie, wprawiaj�c w ruch mechanizm, kt�ry otwiera� ze-
wn�trzne drzwi hangaru.
Ukryty w najdalszym k�cie szybowiec nie wygl�da� bardziej aerody-
namicznie ni� trampek ze skrzyd�ami. Zaprojektowano go tak, aby by� r�w-
nie niewidoczny, jak skrzaty. Sosnowa konstrukcja sk�ada�a si� z niepraw-
dopodobnie cienkich patyczk�w, za� skrzyd�a z nitek babiego lata -
zebranych w wigili� �w. Jana - i nawet w najbardziej s�oneczny dzie� trud-
no go by�o dostrzec. Pasa�er siada� w w�skim, sk�rzanym siode�ku, pod-
wieszonym pod korpusem i m�g� kierowa� szybowcem za pomoc� dw�ch
d�wigienek... chocia� najwa�niejszy by� i tak kierunek wiatru.
Zephyr wskoczy�a na siode�ko bez wahania i bez strachu. Uwielbia�a
lata�. By� to zdecydowanie wygodniejszy spos�b na przemieszczanie si�
od chodzenia piechot� lub je�d�enia na grzbiecie wiewi�rek. Zupe�nie nie
rozumia�a, czemu wi�kszo�� skrzat�w jest tak przywi�zana do ziemi.
Wiedzia�a, �e Puck tak�e du�o lata� - chocia� w jego przypadku nie
by�a to taka szalona pasja - ale �wiadomie nie chcia�a teraz o tym my�le�.
Ju� od miesi�cy nie mia�a ochoty ani go widzie�, ani z nim rozmawia�,
a dok�adnie od chwili, gdy zobaczy�a, jak zaleca si� do Saffron Dey w jed-
nej ze szklanych gablot w Bibliotece Uris. Mo�e by� to zbieg okoliczno�ci,
ale w�a�nie wtedy zacz�a czu� co� do George'a.
Zephyr ostro�nie wyprowadzi�a szybowiec. Podobnie jak George,
mia�a dobre uk�ady z wiatrem, co wi�cej, aby go przywo�a�, nie musia�a si�
nawet kr�ci� w k�ko wok� w�asnej osi. Po prostu pomy�la�a o nim i ju�
silny powiew wype�ni� wn�trze hangaru, podrywaj�c szybowiec w g�r�
i wyprowadzaj�c go powoli na zewn�trz, jak korek z butelki. Drzwi hanga-
ru otwiera�y si� na p�noc, po opuszczeniu go Zephyr mia�a wi�c znakomi-
ty widok na Dziedziniec. Po chwili skr�ci�a w prawo i spiralnym lotem
opuszcza�a si� wzd�u� wie�y.
- Uwa�aj na pogod�! - zawo�a� Hobart, gdy przelatywa�a obok
dzwonnicy. -1 pami�taj - nie zbli�aj si� do Ko�ci�ca!
Zephyr pomacha�a mu r�k�, nie wysilaj�c si� jednak, aby odpowie-
dzie�. Po chwili by�a ju� ni�ej, okr��aj�c tarcz� zegara na wie�y. Kocham
ci�, Dziadku, pomy�la�a, tylko chcia�abym, aby� si� tak o mnie nie trosz-
czy�. Jednak stare skrzaty maj� sk�onno�ci do nadmiernego zamartwiania
si�, a Hobart, kt�ry mia� sto siedemdziesi�t dwa lata, by� najstarszy na
Wzg�rzu (Zephyr mia�a tylko czterdzie�ci i w�a�nie wychodzi�a z okresu
m�odzie�czego) i pami�ta� Wielk� Wojn� z 1850 roku przeciwko Rasfer-
retowi Robalowi, najstraszliwszy konflikt w ca�ej skrzaciej historii. Zephyr
pragn�a, aby Dziadek nauczy� si� wypoczywa� i odpr�a�. Szybowa�a te-
raz na wysoko�ci oko�o trzydziestu st�p, pod��aj�c za George'em, kt�ry
zszed� ze zbocza i przemierzaj�c West Avenue, kierowa� si� w stron� cza-
sowo wymar�ego Zachodniego kampusu. By�a ju� do�� blisko George'a,
gdy nagle us�ysza�a jaki� znajomy warkot. Rozpoznaj�c ten d�wi�k, Ze-
phyr zacz�a si� rozgl�da� za jak�� kryj�wk�, ale niczego nie znalaz�a.
Chwil� p�niej z jej szybowcem zr�wna� si� dwup�atowiec.
- Hello, Zeph - zawo�a� do niej Puck.
Jego samolot mia� jeden silnik i by� typowym modelem budowanym
przez hobbist�w, sterowanym przez pilota. W przypadku tego samolotu
wszystkie zminiaturyzowane przyrz�dy sterownicze znajdowa�y si� w kok-
picie.
- Dawno si� nie widzieli�my. Mia�em nadziej�, �e wreszcie na siebie
wpadniemy.
- �egnam - ch�odno o�wiadczy�a Zephyr, podrywaj�c w g�r� nos
swojego szybowca. Jej samolot zwolni� i Puck, niezdolny do powt�rzenia
tego manewru bez gro�by zablokowania silnika, przemkn�� obok. Dwu-
p�atowiec natychmiast zacz�� wykr�ca�, za� Zephyr skierowa�a szybowiec
w d� i wzywaj�c na pomoc wiatr, zbli�a�a si� do zbocza.
- Daj spok�j, Zeph! - b�aga� Puck. - Chc� z tob� tylko porozmawia�!
- Aleja nie chc� rozmawia� z tob�!
Przelecia�a nad West Avenue, a nast�pnie pod arkad� ��cz�c� Lyon
Hali i McFaddin Hali i skr�ci�a ostro w prawo, maj�c nadziej�, �e zgubi
Pucka, klucz�c mi�dzy akademikami Zachodniego kampusu. George, kt�-
ry tak�e przeszed� pod �ukiem arkady, zatrzyma� si� na moment dok�adnie
w chwili, gdy szybowiec go mija�, chocia� oczywi�cie nie widzia� go ani
nie s�ysza�. Za to par� sekund p�niej wpad�o mu w ucho brz�czenie dwu-
p�atowca Pucka, ale uzna�, �e to jaka� mucha, i poszed� dalej.
- Daj spok�j, Zeph! -jeszcze raz zawo�a� Puck.
Zamiast odpowiedzi Zephyr kluczy�a mi�dzy budynkami, wyczynia-
j�c r�ne powietrzne akrobacje w nadziei, �e go zgubi. Puck lecia� z mak-
symaln� pr�dko�ci� i wci�� siedzia� jej na ogonie. By� dobrym pilo-
tem, tak dobrym jak ona, i spodziewa� si�, �e wkr�tce odechce jej si� tej
zabawy.
Zapomnia� jednak, �e Zephyr by�a bardzo uparta i mia�a sprzymie-
rze�ca w wietrze. To w�a�nie dzi�ki niemu szybowiec porusza� si� z nie-
prawdopodobn� wr�cz pr�dko�ci�, czego nie mo�na by�o powiedzie�
o dwup�atowcu. Puck ledwo nad��a� za Zephyr. Nagle zobaczy�, jak po
wykonaniu bardzo ostrego skr�tu jego przyjaci�ka skierowa�a szybowiec
mi�dzy dwa blisko siebie rosn�ce drzewa. Chocia� miejsca by�o tyle co
nic, przyjazny wietrzyk odchyli� ga��zie, aby szybowiec m�g� bezpiecznie
przelecie�. Widz�c, �e Zephyr zr�cznie si� tamt�dy prze�lizgn�a, Puck za-
mierza� zrobi� to samo.
Jednak ga��zie b�yskawicznie zas�oni�y mu wlot.
- Przera�aj�ce! - zawo�a� Puck.
Usi�owa� raptownie poderwa� samolot w g�r�, ale tylko zablokowa�
silnik. Dwup�atowiec zanurkowa� w g�szcz ga��zi. Przez kilka sekund
trwa�a kot�owanina i zam�t, ale potem jakim� cudem samolot wynurzy� si�
po drugiej stronie drzew z nienaruszonymi skrzyd�ami i �mig�em. Nieste-
ty, silnik by� wci�� zablokowany i samolot lecia� w d� na �eb na szyj�.
- Przera�aj�ce! - zawo�a� znowu Puck, gdy dwup�atowiec wci�� nie
reagowa� na jego komendy.
By� za ci�ki, aby szybowa�. Ziemia zbli�a�a si� z szybko�ci� krew-
nego, kt�ry spieszy si� z witaniem na zje�dzie rodzinnym, i nie by�o ju�
czasu, aby jeszcze raz spr�bowa� uruchomi� silnik. Wszystko wskazywa-
�o na to, �e za moment roztrzaska si� na chodniku.
- Przera�aj�ce! - zawo�a� Puck po raz trzeci i wydawa�o mu si�, �e
ostatni.
Uratowa� go wiatr. Silny podmuch uni�s� samolot mi�kko, jak na po-
duszce, pomagaj�c mu utrzyma� wysoko��. Puck nawet nie zd��y� si� zdzi-
wi�. Z ca�ej si�y zacz�� wali� w przycisk uruchamiaj�cy silnik, a� �mig�o
zacharcza�o i zacz�o si� wreszcie obraca�. W tej samej chwili powietrzna
poduszka znikn�a, zostawiaj�c Pucka samemu sobie.
- Wszystko w porz�dku? - us�ysza� ko�o siebie g�os Zephyr.
Jej szybowiec zr�wna� si� z dwup�atowcem Pucka i byli tak blisko,
�e nie musieli nawet przekrzykiwa� warkotu silnika.
- Jeszcze oddycham - odpowiedzia� Puck, nie rozwodz�c si� nad
szczeg�ami. - Jeste� okropna, gdy si� z�o�cisz, wiesz o tym?
- To twoja wina.
Teraz, gdy by�a ju� pewna, �e nie grozi mu niebezpiecze�stwo, z�o��
wr�ci�a ze zdwojon� si��.
- Tak czy inaczej, ten tw�j samolot to �miertelna pu�apka. Nie powi-
niene� ufa� prawom fizyki. Gdybym nie poprosi�a wiatru, aby ci� urato-
wa�...
- Uratowa� mnie! To w�a�nie przez ciebie mia�em te k�opoty.
- Przesada. I beze mnie wpakowa�by� si� w tarapaty - troch� nieprze-
konywaj�co spiera�a si� Zephyr. - A wtedy, co by si� z tob� sta�o?
- Mam spadochron -poinformowa� j� Puck, chocia� to zapewnienie
r�wnie� zabrzmia�o do�� s�abo.
Przez chwil� nie odzywali si� do siebie, skr�caj�c w lewo, aby unikn��
kolejnych drzew. Jask�ka podnios�a na ich widok �epek i za�wiergota�a.
- No widzisz? Robisz za du�o ha�asu i �atwo ci� zauwa�y� - o�wiad-
czy�a Zephyr.
- Mo�liwe. Ale ludzie zwykle nie zauwa�aj� rzeczy oczywistych. Na-
wet ten George...
- Nie m�w nic o George'u! - zabroni�a-mu Zephyr.
- W porz�dku. Ale nie boj� si� ludzi, Zephyr. S�owo daj�, �e nie.
- A co ze zwierz�tami? One ci� widz�. Wi�kszo�� z nich by�aby
prawdopodobnie zbyt przera�ona, aby zrobi� ci krzywd�, ale stado kruk�w
lub sowa...
- Na Boga, Zephyr, czy naprawd� a� tak si� o mnie martwisz? - Puck
u�miechn�� si� cierpko, a Zephyr pos�a�a mu wrogie spojrzenie. - No wi�c
pos�uchaj, ja sam te� my�la�em o krukach i sowach, poprosi�em wi�c Paj�-
czynk�, aby pom�g� mi co� wymy�li�.
Wzni�s� si� par� st�p wy�ej, aby mog�a zobaczy� zamocowane pod
skrzyd�ami dwa czarne pojemniki w kszta�cie cylindr�w.
- Co to jest? - zapyta�a Zephyr.
Jak wszystkie skrzaty, bardzo fascynowa�a j� wszelka bro�.
- To minipociski. Paj�czynka po��czy� je z elektronicznym syste-
mem steruj�cym strzelaniem i nape�ni� �rutem. To powinno powstrzyma�
sowy.
- Albo odstrzeli� ci skrzyd�a.
- Mo�e. Ale mam jeszcze spadochron...
Zephyr raz jeszcze spojrza�a na pociski. To naprawd� dobry pomys� -
nawet je�li same w sobie s� do�� niebezpieczne - chocia� musia�a przy-
zna�, �e tego typu broni nie mo�na u�y� w szybowcu.
- Sprytne, nieprawda�? - zapyta� Puck, czytaj�c w jej my�lach.
- Do�� sprytne - przyzna�a. - Ja...
Nagle, jak przebudzona ze snu, zda�a sobie spraw�, �e George znikn��
jej z pola widzenia. Szybowiec i dwup�atowiec opu�ci�y teren Zachodnie-
go kampusu i skierowa�y si� w stron� w�wozu Fali Creek. Nie �egnaj�c
si�, Zephyr zmieni�a nagle kierunek lotu, skr�caj�c ku Ko�ci�cowi, gdzie,
jak si� domy�la�a, mog�a znale�� George'a.
- Co takiego? - zawo�a� Puck, widz�c, �e leci sam.
- Wracaj do domu - zawo�a�a Zephyr. - Nie chc� ju� z tob� roz-
mawia�.
- Przera�aj�ce - stwierdzi� Puck, obserwuj�c, jak jego przyjaci�ka
znika w oddali.
Po raz kolejny doda� gazu i ruszy� za ni� w po�cig.
- Jezus, Troilus i Kresyda - znowu to samo!
VI
Musisz pami�ta�, George, �e arty�ci s� istotami magicznymi. Tylko
oni, poza bogami, mog� zyska� nie�miertelno��...
Ko�ciniec znajdowa� si� poni�ej Stewart Avenue, mniej wi�cej w po-
�owie wysoko�ci Wzg�rza. George odkry� to miejsce dla siebie kilka lat
temu i od tej pory regularnie je odwiedza�, szukaj�c natchnienia. Lubi� spa-
cerowa� pomi�dzy nagrobkami, zatrzymuj�c si�, aby odczyta� wyryte tam
nazwiska, daty, epitafia i zadaj�c sobie pytania: Jaka by�a ta osoba? Jak
zmar�a? Tu napisano, �e mia�a m�a. Czy byli szcz�liwi? Ten zmar� bar-
dzo m�odo. Czy zd��y� poczu� rado�� �ycia? Co robi� na swoje szesnaste
urodziny?
Grob�w by�y setki. Setki opowie�ci, z kt�rych ka�da zbyt d�uga,
aby j� w ca�o�ci opowiedzie�. Ale nawet bywaj�c tam stosunkowo cz�sto,
George za ka�dym razem znajdowa� co�, co go intrygowa�o. Na przyk�ad
jakie� niezwyk�e imi�, kt�re wprowadza� p�niej do swoich powie�ci, pr�-
buj�c je tym samym uwieczni�.
To naprawd� nies�ychane, �e sp�dzaj�c tyle czasu na Ko�ci�cu, ci�gle
odkrywa� nowe rzeczy. Tego dnia spostrzeg� dwa niezwyk�e nagrobki, kt�-
rych dziwnym trafem nigdy dot�d nie zauwa�y�. Na jednym z nich, na ka-
wa�ku marmuru o standardowym, prostok�tnym kszta�cie, wyryto nast�-
puj�ce s�owa:
Po�wi�cone ukochanej pami�ci
Harolda Lazarusa
1912-1957
przez wdzi�czn� �on�
Wieczny odpoczynek racz mu da�, Panie
Napis by� do�� przyjemny, nawet troch� wzruszaj�cy, ale dekoracje na
kamieniu wygl�da�y groteskowo. Poni�ej napisu Wieczny odpoczynek racz
mu da�, Panie znajdowa� si� wizerunek jakiego� demona z �ukiem i strza-
�� poluj�cego na �ani�. Wi�cej demonicznych postaci znajdowa�o si� w g�r-
nych rogach nagrobka, za� jego szczyt wie�czy�a fantazyjnie wyrze�biona
figura gargulca, kt�ry z ukosa spogl�da� na patrz�cego.
George potrz�sn�� g�ow�, powstrzymuj�c �miech. Biedny Harold La-
zarus. Co takiego uczyni�, �e zas�u�y� sobie na taki pomnik? A mo�e po
prostu jego �ona mia�a paskudny gust?
- Co m�wisz, Harold? - zapyta� George. Przykucn�� obok nagrobka
i wyci�gn�� notatnik. - Jak ci si� podoba �ycie wieczne?
Naszkicowa� figurk� gargulca, �agodz�c nieco jego rysy, tak �e wygl�-
da� raczej �a�o�nie ni� z�owrogo. Pod rysunkiem napisa�: Lazarus - mia�
wiern�, ale pozbawion� gustu �on�. George nie mia� na razie poj�cia, jak
to wykorzysta w powie�ci, ale obieca� sobie, �e do�o�y stara�, aby przy-
wr�ci� Haroldowi nieco utraconej godno�ci.
Drugi nagrobek nie by� taki zabawny. Osadzony na niewielkim wznie-
sieniu wydawa� si�, w por�wnaniu z otaczaj�cymi go pomnikami, kt�re
by�y kosztowne i przypomina�y zminiaturyzowany Monument Waszyngto-
na, zupe�nie nie wyko�czony. Nie mia� nawet okre�lonego kszta�tu, spra-
wia� wra�enie, jakby kto� zacz�� rze�bi� w otoczaku, od�upuj�c z niego ka-
wa�ek po kawa�ku tak d�ugo, a� pozosta�o z niego tylko tyle, �e wystarczy-
�o na p�yt� pami�tkow�. Napis r�wnie� pozostawia� wiele do �yczenia, je-
�li chodzi o wykonanie, ale mimo to mo�na go by�o odczyta�. George
wpatrywa� si� w niego d�u�sz� chwil�.
Tutaj le�y Alma Renat Jessop
urodzona 23 kwietnia 1887
zmar�a 23 kwietnia 1887
Ojciec kocha� j�
Niebo przybiera�o coraz ciemniejsz� barw�. Deszcz z pewno�ci� nie b�-
dzie ju� d�ugo czeka�, a George chcia� jeszcze odwiedzi� pewne szczeg�lne
miejsce na p�nocnym kra�cu cmentarza. Mimo to wci�� sta� przed nagrob-
kiem i wpatrywa� si� w niewprawnie wyrze�bione litery. W ko�cu zrozumia�.
- Ty skurczybyku - wyszepta� ze zgroz�. - Sam to dla niej zrobi�e�.
VII
- Wiesz, �e to miejsce mo�e by� niebezpieczne - powiedzia� Puck,
usi�uj�c nad��y� za Zephyr, kt�ra kluczy�a mi�dzy nagrobkami.
Oboje zostawili swoje samoloty przed bram� cmentarza i pod��ali za
George'em na piechot�. Puck nie m�g� sobie przypomnie�, dlaczego pod-
j�li tak� decyzj�, ale z pewno�ci� nie by�a ona m�dra.
- Tam s� szczury.
- Chyba nie boisz si� szczur�w? - zapyta�a Zephyr.
- No, pewnie, �e nie. Oczywi�cie, je�li jest ich kilka. Wiem, jak pil-
nowa� swojej sk�ry.
Zephyr za�mia�a si�, po raz pierwszy odk�d Puck si� do niej przyczepi�.
- Je�li chcesz mi w ten spos�b da� do zrozumienia, �e ja nie umiem