8559

Szczegóły
Tytuł 8559
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8559 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8559 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8559 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA Z�OTEGO OR�A PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�: JAN JACKOWSKI) Kilka s��w Alfreda Hitchcocka Witam Was znowu, mi�o�nicy tajemnic i kryminalnych zagadek! I zapraszam do prze�ycia jeszcze jednej fantastycznej przygody wraz z Trzema Detektywami. Je�li nie spotkali�cie si� z nimi dot�d, powinienem mo�e powiedzie� Wam, �e mieszkaj� oni w kalifornijskim miasteczku Rocky Beach, niedaleko Hollywoodu. Szefem grupy jest Jupiter Jones. Jupe, jak go nazywaj� jego koledzy, ma nieprawdopodobn� pami��, jest w stanie naprawi� ka�dy zepsuty sprz�t i, praktycznie bior�c, by�by got�w pod wzgl�dem bystro�ci umys�u zap�dzi� w kozi r�g samego Einsteina... a przynajmniej jego asystent�w. Ma te� troch� zbyt imponuj�cy obw�d w pasie. By�oby niegrzecznie okre�la� go jednak mianem grubaska, cho� ju� kiedy� zrobi� karier� aktorsk� w telewizji jako Ma�y T�u�cioszek. Ale tak naprawd� Jupe by�by wi�cej ni� szcz�liwy, gdyby zdo�a� zachowa� tylko dla siebie wspomnienia z tamtego okresu. Pete Crenshaw, czyli Drugi Detektyw, jest wysokim, mocno zbudowanym ch�opakiem, kt�ry znakomicie sobie radzi we wszystkich dyscyplinach sportowych, wymagaj�cych fizycznej t�yzny. Wpada w lekkie zak�opotanie tylko wtedy, gdy ma do czynienia z rzeczami dziwnymi i trudnymi do wyja�nienia. Ostatnim, lecz bynajmniej nie najmniej wa�nym cz�onkiem zgranej paczki jest Bob Andrews, skromny, niezbyt wyro�ni�ty i wyrobiony fizycznie ch�opiec, kt�ry ma jednak najbardziej ze wszystkich rozwini�ty zmys� praktyczno�ci i woli chodzi� po ziemi, ni� buja� w ob�okach. To w�a�nie on zajmuje si� badaniami i analizami, notowaniem post�p�w w kolejnych dochodzeniach i pisaniem ko�cowego sprawozdania. Z niecierpliwo�ci� wyczekuj� zawsze na jego kolejny raport, podsumowuj�cy ka�d� z detektywistycznych przyg�d. Przypadek przedstawiony na kartach niniejszej powie�ci rozpoczyna si� od serii bulwersuj�cych wydarze� - w ca�ym mie�cie zaczynaj� bez �adnego widocznego powodu wylatywa� szyby w samochodach. Aby wyja�ni� t� tajemnic�, nasi ch�opcy musz� cierpliwie gromadzi� obserwacje i wyci�ga� wnioski z coraz to nowych fakt�w i okoliczno�ci. Po drodze zmagaj� si� z nieznanymi intruzami, z pods�uchem telefonicznym i podejrzliwo�ci� doros�ych. Mo�na powiedzie� te�, �e podejmuj� swoje dochodzenie, aby pom�c starszemu od nich koledze szkolnemu, kt�ry pad� ofiar� fa�szywych oskar�e� je�li nie wprost o wandalizm, to przynajmniej o jakie� sztubackie kr�tactwa... Zapraszam wi�c, aby�cie si� przy��czyli do paczki bystrych i nieust�pliwych detektyw�w i wraz z nimi podj�li przepytywanie zarozumia�ych policjant�w, tropienie niewidocznego i nieuchwytnego wandala, wreszcie urz�dzenie zasadzki na przebieg�ego z�odziejaszka. Po drodze pr�bujcie sami znale�� odpowied� na kolejne zagadki, zanim jeszcze rozwi��e je Jupiter. Prawdziwe i fa�szywe tropy znajdziecie na ka�dej niemal stronicy. �ycz� Wam mi�ej lektury i udanych �ow�w! Alfred Hitchcock ROZDZIA� 1 Strzaskane szyby - Tak, panie Jacobs, to rzeczywi�cie wygl�da do�� zagadkowo - ozwa� si� g�os wuja Tytusa. Pete Crenshaw uni�s� g�ow� i nadstawi� uszu. By� lipcowy poniedzia�ek. Kolejny tydzie� wakacji ch�opiec rozpoczyna� w�a�nie od prozaicznego pielenia grz�dki kwiat�w, rosn�cych wzd�u� �ciany baraczku, s�u��cego za biuro Sk�adnicy Z�omu Jones�w. G�osy dochodzi�y z wn�trza budynku. - Ale nie dla mnie - odpowiedzia� mu jaki� m�ski g�os, nale��cy prawdopodobnie do pana Jacobsa. - To zwyczajne wyg�upy niedowarzonych wyrostk�w, nic wi�cej. Pete wyci�gn�� szyj�, aby nie uroni� ani s�owa. Jaka� nowa zagadka! - Gdyby si� to zdarzy�o raz czy nawet dwa, mo�na by to uzna� za zwyk�y przypadek - ci�gn�� nieznajomy. - Ale cztery razy? Ju� po raz czwarty Paul przyjecha� od swojego kolegi z rozbit� szyb� w kabinie ci�ar�wki. Powiada, �e zostawia� samoch�d przed domem i szed� do �rodka, a kiedy wychodzi�, okno kabiny by�o roztrzaskane! - Tak naprawd� by�o, tatusiu - stanowczo potwierdzi� ch�opi�cy g�os. - Daj wreszcie spok�j tym bajeczkom, Paul - roze�mia� si� zgry�liwie m�czyzna. - Ja te� by�em kiedy� takim ch�opakiem jak ty. Dobrze wiem, jak to jest. Wystarczy, �eby zatrzasn�� zbyt mocno drzwi albo �eby kt�ry� z koleg�w zacz�� za bardzo pajacowa� ko�o samochodu, i szyba ju� leci. Jestem pewien, �e pr�bujesz kry� tego czy owego z przyjaci�, ale nie powiniene� tego robi�, bo sprawa jest zbyt powa�na. - Tato! Ja naprawd� nie wiem, w jaki spos�b te szyby zosta�y wybite! - Dobrze, dobrze, synku - rzek� spokojnym tonem pan Jacobs. - Ale, jak ci zapowiedzia�em w ostatni� �rod�, nie pozwol� ci je�dzi� ci�ar�wk�, dop�ki nie powiesz mi, co naprawd� si� wydarzy�o. - Musz� przecie� dowozi� zaopatrzenie do sklepu - zaprotestowa� ch�opiec, rozpaczliwie pr�buj�c przekona� ojca. - B�dziesz nadal zajmowa� si� �adowaniem i roz�adowywaniem, no i oczywi�cie pomaga� w sklepie. Ale dop�ki nie wr�ci ci pami��, ja b�d� prowadzi� ci�ar�wk�. Je�li nawet Paul b�kn�� co� w odpowiedzi, zrobi� to zbyt cicho, aby jego s�owa mog�y dotrze� do uszu Pete'a. W chwil� potem Pete us�ysza�, �e otwieraj� si� drzwi kantorku. Pu�ci� si� biegiem wok� ma�ego budyneczku i zobaczy� wchodz�cego na podw�rze wysokiego m�czyzn�, na kt�rego twarzy malowa� si� wyraz ponurej determinacji. Id�cy tu� za nim ch�opiec niemal dor�wnywa� mu wzrostem, by� jednak bardzo szczup�y. Mia� blad�, pozbawion� opalenizny twarz, ciemne w�osy, zadarty nos i zasmucone piwne oczy. M�czyzna usiad� za kierownic� szarej, obudowanej furgonetki dostawczej, na kt�rej �cianach widnia� napis: �SALON MEBLI U�YWANYCH JACOBSA� ROCKY BEACH, KALIFORNIA KUPNO l SPRZEDA� - Z DOSTAW� DO DOMU - Przykro mi, synku - powiedzia� pan Jacobs - ale musisz wybra� mi�dzy odpowiedzialno�ci� wzgl�dem mojej osoby i lojalno�ci� wobec twoich koleg�w. Je�eli chcesz, �ebym ci� zawi�z� do domu, to wsiadaj. Poniewa� krzes�a dla pana Jonesa zosta�y dostarczone, nie b�d� ci� ju� dzi� potrzebowa�. - Chyba przejd� si� na piechot� - stwierdzi� markotnie Paul. - R�b jak chcesz - odpar� pan Jacobs, a potem, spojrzawszy z g�ry na syna, westchn�� ci�ko i ruszy� ku bramie. Na podw�rzu sta� samotnie Paul, rysuj�cy co� czubkiem buta na piasku i przygl�daj�cy si�, jak pomocnicy pana Jonesa, Hans i Konrad, ustawiaj� dopiero co przywiezione krzes�a. - Paul! - krzykn�� ukryty za mu�em kantorku Pete. Zaskoczony Paul zacz�� rozgl�da� si� niepewnie na wszystkie strony. - Tutaj! Pr�dko! Dojrzawszy Pete'a, Paul ruszy� w jego stron�. Obaj ch�opcy znali si� ze szko�y, ale tylko z widzenia. Paul by� o kilka lat starszy od Pete'a i ch�opak�w z jego paczki. - Je�eli si� nie myl�, nazywasz si� Pete Crenshaw? - zapyta� Paul. Pete kiwn�� potakuj�co g�ow�. - Przykro mi, �e tw�j stary tak si� na ciebie w�cieka - powiedzia� wsp�czuj�cym tonem. Paul westchn�� pos�pnie. - W dodatku dopiero co dosta�em prawo jazdy. - O rany, to straszne! - Pete'owi nietrudno by�o wyobrazi� sobie, jak by si� czu�, gdyby po uzyskaniu wreszcie prawa jazdy nie mia� samochodu, kt�rym by m�g� sobie poje�dzi�. - Ale nie jest wykluczone, �e b�dziemy mogli ci pom�c! - W jaki spos�b? - odpar� bez entuzjazmu Paul. - I kogo masz na my�li m�wi�c �my�? Pete wyci�gn�� z kieszonki na piersiach wizyt�wk� firmy. Paul rzuci� na ni� okiem i zmarszczy� brwi. Zawiera�a nast�puj�ce informacje: TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews Zapoznawszy si� z tre�ci� wizyt�wki, Paul Jacobs kiwn�� z uznaniem g�ow�. W jego oczach b�ysn�� nag�y promyk nadziei. - Ej, przypominam sobie, �e s�ysza�em ju� o was. By� mo�e rzeczywi�cie b�dziecie w stanie mi pom�c. - No to idziemy! - wykrzykn�� Pete, kt�remu w jednej chwili przesz�a wszelka my�l o chwastach i nie opielonych grz�dkach kwiat�w. Poci�gn�� Paula przez podw�rze sk�adnicy do miejsca, w kt�rym jego dwaj przyjaciele-detektywi, Jupiter Jones i Bob Andrews, przybijali sztachety w wysokim parkanie. Niezno�ny upa� sprawia�, �e Jupiter post�kiwa� co chwila z wysi�ku, przerywaj�c prac� na odpoczynek i otarcie spoconego czo�a po ka�dym uderzeniu m�otka, kt�rego trzonek tkwi� niemrawo w jego pulchnej d�oni. Pracuj�cy tu� obok niego Bob wbija� gwo�dzie jeden po drugim, szczerz�c przy tym z�by w szerokim u�miechu. - Chyba nic na �wiecie nie budzi we mnie takiej nienawi�ci, jak widok wesolutkiego robola - rzuci� przez zaci�ni�te z�by Jupiter. - Jupe! Bob! - zawo�a� Pete, podbiegaj�c wraz z Paulem Jacobsem. - Szykuje si� nam nowe �ledztwo! W oczach Jupitera zamigota�y weso�e b�yski. - Aha, wi�c nie ma ani chwili do stracenia! - wykrzykn�� idealnie na�laduj�c angielski akcent Sherlocka Holmesa. - Drogi Watsonie, zanosi si� na jeszcze jedno polowanko! Ju� czuj� zapach zwierzyny! Nieszcz�sny m�otek w jednej chwili znalaz� si� na ziemi. Jupiter obr�ci� si� na pi�cie i omal nie wpad� na cioci� Matyld�, kt�ra w tym w�a�nie momencie stan�a za jego plecami. - Mo�esz sobie czu�, co tylko chcesz, ty obwiesiu - powiedzia�a - ale p�ot musi by� zreperowany! A co do ciebie, Pete Crenshaw, nie dosta�e� ode mnie na szcz�cie �adnego narz�dzia do pielenia, kt�re m�g�by� rzuci� na ziemi�, �eby si� stopi�o w tym s�o�cu! Z powrotem do roboty! A to hultaje! �aden z was nie przepracowa� uczciwie nawet godziny! - A...a...ale - zaj�kn�� si� Pete. - W�a�nie zobaczy�em Paula, kt�remu... - Co? Jeszcze jeden! - wykrzykn�a ciocia Jupitera. - Doskonale, mam robot� i dla niego. Masz na imi� Paul, m�ody cz�owieku? - T...tak, psze pani - odpar� zdezorientowany m�odzieniec. - A wi�c, Paul, we�miesz si� do... W tym momencie w drzwiach kantorku ukaza� si� wuj Tytus, kt�ry ruszy� przez podw�rze w kierunku stoj�cej przy p�ocie gromadki. - Lunch! - zawo�a�. - Ka�dy robi kanapk�, na jak� ma chrapk�! - Je��! -j�kn�� Jupiter. - To dlatego pracujemy tak powoli, ciociu. Omdlewamy z g�odu. - Taak, zamorzy�o nas na �mier�! - st�ekn�� Pete, chwiej�c si� na nogach. - Umieram z wycie�czenia - szepn�� Bob, a potem opar� si� plecami o star� lod�wk� i powoli osun�� si� na ziemi� - Mam nadziej�, �e starczy mi si�, �eby dowlec si� do domu - wymamrota� gasn�cym g�osem Jupiter, przytrzymuj�c si� p�otu, aby nie upa��. Obserwuj�cy ca�� scen� Paul Jacobs wyszczerzy� z�by w szerokim u�miechu. Ciocia Matylda opar�a r�ce na biodrach i obrzuci�a ch�opc�w surowym spojrzeniem. Przez d�u�sz� chwil� przygl�da�a si� z nachmurzon� min� s�aniaj�cym si� postaciom, w ko�cu jednak wybuchn�a �miechem: - No dobrze, dobrze, id�cie sobie na lunch. Ale nie my�lcie, �e wykr�cicie si� tak �atwo. Zaraz po jedzeniu z powrotem do pracy! Znalaz�szy si� w domu po drugiej stronie ulicy, ch�opcy zrobili sobie kanapki z szynk� i ��tym serem, po czym pop�dzili z nimi z powrotem do warsztatu na terenie sk�adnicy, urz�dzonego przez Jupitera pod go�ym niebem. Dopiero wtedy Pete, pomi�dzy kolejnymi k�sami, powiedzia� pokr�tce o tajemniczych przygodach Paula. - Nie domy�lasz si�, Paul, kto m�g� wybija� te szyby? - zapyta� Jupiter. Paul potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Nie wiem nawet tego, w jaki spos�b mog�y zosta� st�uczone. Za kt�rym� razem by�em ju� na ganku i s�ysza�em nawet brz�k szk�a lec�cego na ziemi�, ale nie dostrzeg�em ko�o samochodu �ywego ducha. Powiedziawszy to, Paul popatrzy� na Trzech Detektyw�w. - Wiem, �e zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale wszystko wskazuje na to, �e te szyby wylecia�y same, bez niczyjej pomocy! ROZDZIA� 2 Niewidzialna si�a - Szk�o - powiedzia� w zamy�leniu Jupiter - jest podatne na zm�czenie, wtedy mo�e pop�ka� samoistnie. Ale nie wydaje si� rzecz� prawdopodobn�, aby mog�o si� to zdarzy� cztery razy w kr�tkich odst�pach czasu i w dodatku w tym samym poje�dzie. Paul wlepi� w Pierwszego Detektywa zdumione spojrzenie. - Jupe mia� na my�li to - wyja�ni� z u�miechem Pete - �e szk�o mo�e si� zu�y� tak, jak wszystko inne, ale nie cztery razy pod rz�d w jednym samochodzie. - Dzi�ki - odetchn�� z ulg� Paul. - Czy on zawsze przemawia takim j�zykiem? - Przyzwyczaisz si� do tego - u�miechn�� si� Bob. - W gruncie rzeczy on jest najzwyklejszym na �wiecie typowym geniuszem. - Je�eli sko�czyli�cie ju� z tym b�aznowaniem - powiedzia� lodowatym tonem Pierwszy Detektyw - to mo�e zastanowiliby�my si� wreszcie nad istot� sprawy? Proponuj�, �eby Paul opowiedzia� wszystko od samego pocz�tku. - On ma na my�li to - mrugn�� do Paula Pete - �eby� na pocz�tek w��czy� czw�rk�. Ch�opak z zadartym nosem u�miechn�� si�, a potem rozpocz�� swoj� opowie��. Wszystko zacz�o si� od tego, �e mia� koleg�, mieszkaj�cego w willowej dzielnicy miasta, pod numerem 142 przy Valerio Street. Po kolacji zabiera� cz�sto ci�arow� furgonetk� ojca, aby odwiedzi� swego przyjaciela. Za ka�dym razem parkowa� samoch�d w tym samym miejscu, naprzeciwko jego domu. I w okresie nieca�ych dw�ch miesi�cy a� cztery razy stwierdzi� po powrocie do samochodu, �e boczna szyba w kabinie, po stronie kierowcy, jest rozbita. Nie mia� oczywi�cie poj�cia, czyja to mog�a by� sprawka, by� jednak pewien, �e nie m�g� tego zrobi� �aden z jego kumpli. - Czy je�dzi�e� tam zawsze w ten sam dzie� tygodnia? - zapyta� Bob. Paul zamy�li� si�. - Nie, nie wydaje mi si�, ale nie jestem tego pewien. Pami�tam tylko, �e po raz ostatni by�em tam w zesz�� �rod�. Tak�e na twarzy Jupitera pojawi� si� wyraz zamy�lenia. - Czy w tym samym czasie t�uczono szyby r�wnie� w innych samochodach? - Nic takiego do mnie nie dotar�o - odpar� Paul. - To znaczy, nigdy nie s�ysza�em, �eby lecia�y jakie� okna w tamtej okolicy, ale te� nikogo o to nie pyta�em. - Powiedz mi, Jupe - odezwa� si� Pete - dlaczego w�a�ciwie t�uczenie innych szyb mia�oby mie� jakie� znaczenie? - Bo je�li lecia�y one tylko w samochodzie Paula - wyja�ni� Jupiter - mo�e ta jego ci�ar�wka ma jak�� ukryt� wad� albo kto� celowo chce zniszczy� w�a�nie j�. A je�eli t�uczono te� inne szyby, nie mo�na wi�za� ca�ej sprawy z jednym samochodem. Ale dlaczego o to pytasz? - Poniewa� kt�rego� wieczoru w zesz�ym tygodniu kto� st�uk� szyb� w samochodzie mojego taty, no i on tak�e nie mia� poj�cia, w jaki spos�b to si� mog�o sta�! - odpar� Pete, a potem doda�, �e auto zaparkowane by�o na ulicy przed domem i wybito w nim szyb� w drzwiach po stronie kierowcy. Jego ojciec nie zauwa�y�, aby w pobli�u kr�ci�y si� jakie� podejrzane typki, nie znalaz� te� w �rodku �adnego kamienia czy innego przedmiotu, kt�ry m�g� wpa�� do �rodka przez st�uczone okno. - M�j staruszek twierdzi, �e to robota jakich� dzieciak�w. Wiecie, takich gnojk�w, kt�rzy lataj� po mie�cie i dla zabawy wybijaj� szyby w samochodach. - Doros�ym zawsze si� wydaje, �e do takich rzeczy zdolne s� tylko dzieciaki - westchn�� Jupiter, ale w chwil� potem w jego g�osie pojawi�o si� nag�e o�ywienie. - To, co powiedzia� Pete, wskazuje, �e ca�a ta sprawa ma znacznie wi�kszy zasi�g i nie ogranicza si� tylko do furgonetki Paula. Przede wszystkim musimy zacz�� od... Nagle jego okr�g�a twarz zblad�a jak prze�cierad�o. - Szybko, ch�opaki! - sykn�� z przej�ciem. - Wiejemy! Nie ma chwili do stracenia! Pozostali ch�opcy wyba�uszyli na niego oczy. W tym samym momencie tak�e oni us�yszeli grzmi�cy z oddali g�os cioci Matyldy. - Czas do roboty, obwiesie! Wiem, �e jeste�cie na podw�rzu! Wy�azi�, nicponie! - Paul jest za du�y na Tunel Drugi - szepn�� Jupiter. - Do �atwej Tr�jki, pr�dko! Biegiem! Czterej ch�opcy wyskoczyli z warsztatu i pop�dzili wzd�u� przylegaj�cej do niego wielkiej ha�dy z�omu. Zatrzymali si� dopiero ko�o osadzonych wci�� w futrynie, wielkich d�bowych drzwi, opartych o stos du�ych blok�w granitu. Pete si�gn�� g��boko do jakiej� skrzyni pe�nej starych rupieci i wyci�gn�� z niej ogromny, zardzewia�y klucz, kt�rym otworzy� d�bowe podwoje. Tu� za nimi znajdowa� si� pot�nych rozmiar�w stary �elazny kocio�. Pochyliwszy si�, ca�a czw�rka zag��bi�a si� w jego wn�trzu. Id�cy przodem Pete otworzy� wmontowane w �cian� kot�a drzwiczki. Przecisn�wszy si� przez nie, ch�opcy znale�li si� w zagraconym, ale przytulnym pomieszczeniu przypominaj�cym biuro. - O rany! - Paul zamruga� z przej�cia oczami. - Ch�opaki, gdzie my jeste�my? - W naszej Kwaterze G��wnej - poinformowa� go Pete z odcieniem dumy w g�osie. - To stara przyczepa turystyczna, kt�r� wuj Jupe'a kupi� dobrych par� lat temu. Ob�o�yli�my j� dooko�a starym �elastwem, tak �e jest zupe�nie niewidoczna z zewn�trz. Wszyscy ca�kiem o niej zapomnieli. Nawet ciocia Matylda nigdy nas tu nie znalaz�a! - Rzeczywi�cie, byczo tutaj! - stwierdzi� z podziwem Paul, przygl�daj�c si� rega�owi z kartotek� i biurku, na kt�rym sta� telefon z automatyczn� sekretark� i dodatkowym g�o�nikiem, radio, aparat interkomu i para kieszonkowych walkie-talkie. - W miar� wygodnie - potwierdzi� Jupiter. - Ale wracaj�c do tego, co chcia�em powiedzie�, kiedy przerwa�a mi ciocia Matylda, musimy zacz�� od przeanalizowania, w jaki spos�b mo�liwe by�o niezauwa�alne wybicie tych szyb, i to bez zostawienia �lad�w! - Za pomoc� fal ponadd�wi�kowych! - powiedzia� Bob. - Szk�o mo�e pop�ka� pod wp�ywem d�wi�ku. - Jasne! - zapali� si� Pete. - S�yszeli�cie chyba o tr�bach jerycho�skich? - Ju� pr�dzej m�g� to spowodowa� odrzutowiec przekraczaj�cy barier� d�wi�ku - odezwa� si� Paul. - Powstaje wtedy grzmot, od kt�rego mog�y pop�ka� te szyby. - A czy zanim us�ysza�e� brz�k t�uczonej szyby, nad domem kolegi przelatywa� jaki� odrzutowiec? - zapyta� go Jupiter. Paul potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Nie, nie przypominam sobie �adnego odrzutowca. - A czy w pobli�u domu twojego kolegi znajduj� si� jakie� zak�ady przemys�owe, albo radiowe czy telewizyjne stacje nadawcze? - zapyta� Jupiter. - Jakiekolwiek urz�dzenia, kt�re mog�yby przez przypadek wyemitowa� ponadd�wi�kowe fale? - Nie - odpar� Paul. - S� tam naoko�o wy��cznie zwyk�e domy. - A mo�e zdarzy�o si� tam trz�sienie ziemi? - podsun�� Pete. - Czu�e� jakie� wibracje czy wstrz�sy? - zapyta� Bob. - Nie - powiedzia� Paul. - Ale niewykluczone, �e mog�o si� tam zdarzy� co� takiego, tyle �e o ma�ej mocy. Pami�tam trz�sienia ziemi, przy kt�rych podskakiwa�o wszystko na p�kach, a ja nic nie czu�em. Jupiter pokr�ci� z pow�tpiewaniem g�ow�. - Szyby samochodowe s� bardzo mocne. - A mo�e zrobi� to wiatr? - zasugerowa� Bob. - Na przyk�ad tr�ba powietrzna? Czyta�em gdzie�, �e zdarzaj� si� one w tej okolicy. - Paul zauwa�y�by przecie�, �e w powietrzu lataj� jakie� papiery czy inne �mieci - zwr�ci� uwag� Jupiter. - A mm... mo�e to by�o jakie� promieniowanie? - zaj�kn�� si� niepewnie Pete. - Promienie �mierci? - Takie jak w �Gwiezdnych wojnach� - podchwyci� Paul. - Promieniowanie mocy! - Z jakiej� innej planety... - doda� Bob. - Z kosmicznego statku! - Niewidzialne UFO! - Albo...duch! - Nieczysta si�a! Jupiter uni�s� obie r�ce, aby uciszy� wrzaw�, kt�ra wype�ni�a niewielkie pomieszczenie. - Ch�opaki, dajcie spok�j tym fantazjom! Mo�liwe, �e zadzia�a�a tu jaka� niewidzialna si�a, ale bardziej prawdopodobne jest to, �e istnieje proste i oczywiste wyt�umaczenie, kt�re zwyczajnie nie przysz�o nam do g�owy. Problem w tym, �e tak naprawd� mamy ma�o informacji. Proponuj� podj�cie praktycznych dzia�a�, i to w dw�ch kierunkach. - Co masz na my�li? - zapyta� niecierpliwie Paul. - Po pierwsze, urz�dzimy co� w rodzaju wizji lokalnej. Zaparkujemy samoch�d przed domem twojego kolegi i b�dziemy obserwowa�, czy kto� nie zabierze si� do t�uczenia w nim szyb. Poza tym... - Ale m�j stary nie pozwoli mi pojecha� tam nasz� furgonetk� - przerwa� mu Paul. Jupiter u�miechn�� si�. - Mam nadziej�, �e uda si� nam zdoby� du�o lepsz� przyn�t� ni� twoja furgonetka. - A to drugie? - nie m�g� si� doczeka� Bob. - Co to ma by�, szefie? - Zorganizujemy �System po��cze� duch z duchem�. Paul zamruga� ze zdumienia oczami. - Co takiego? Po��czenia ducha z duchem? - To taki spos�b, kt�ry Jupe wymy�li� dla wykorzystania jak najwi�kszej liczby dzieciak�w do szukania albo obserwowania czego� - wyja�ni� Pete. - Ka�dy z nas prosi pi�ciu znajomk�w, �eby robili to, o co nam chodzi, potem ka�dy z nich prosi o to samo pi�ciu swoich koleg�w, i tak dalej. - Kapuj� - powiedzia� Paul. - Je�eli ka�dy z nas znajdzie pi�tk� ch�tnych, i ka�dy z tej pi�tki znajdzie pi�ciu nast�pnych, z kt�rych ka�dy nam�wi pi�ciu... O rany, to by by�o ju� pi��set os�b! W ten spos�b mo�na by pokry� ca�e Los Angeles. - Dok�adnie tak - przytakn�� Jupiter. - Ale na razie ograniczymy si� do obj�cia t� siatk� Rocky Beach. Wykorzystamy j� do zbadania, czy w okresie ostatnich dw�ch miesi�cy wybito w mie�cie du�o szyb w samochodach, a je�li tak, to gdzie i kiedy. - Kt�ra z tych akcji p�jdzie na pierwszy ogie� - zapyta� Pete? - Mo�emy zrobi� obie rzeczy naraz - stwierdzi� Jupiter. - Pu�cimy w ruch nasz system, a sekretarka automatyczna b�dzie rejestrowa�a informacje telefoniczne od kolejnych dzieciak�w. Tymczasem sami urz�dzimy zasadzk� i spr�bujemy zach�ci� tego kogo� czy to co� do powt�rzenia �obuzerskiego wyczynu. - I z�apiemy chuligana, kt�ry wybija szyby w samochodach - podsun�� skwapliwie Bob. - Niekoniecznie - odpar� Jupiter. - Nie mo�na przecie� wykluczy�, �e te szyby wylecia�y za spraw� jakiej� si�y, o kt�rej nigdy dot�d nikt nie s�ysza�! ROZDZIA� 3 W zasadzce By�o ju� prawie ca�kiem ciemno, kiedy Pete, ostro naciskaj�c na peda�y swego wys�u�onego roweru, ruszy� wreszcie w kierunku sk�adnicy z�omu. W �o��dku tkwi�a mu ci�ko dodatkowa porcja ciasta orzechowego, kt�ra by�a powodem tego op�nienia. Zbli�aj�c si� do sk�adnicy, ju� z daleka zobaczy� ja�niej�c� przed bram� �un� blasku. Bi�a ona od poz�acanego rolls-royce'a, z kt�rego Trzej Detektywi korzystali cz�sto w swych dochodzeniach. Obok samochodu sta� Paul Jacobs, wpatrzony z podziwem w czarno-z�ot�, wspania�� maszyn�. - Powiedz mi, sk�d si� tu wzi�o to cude�ko? - zapyta� Paul, kiedy Pete zeskoczy� z roweru. - To jest zabytkowy rolls-royce - odpar� rzeczowo Pete, a potem opowiedzia� starszemu koledze, jak to kiedy� Jupiter wygra� prawo do trzydziestodniowego korzystania z luksusowego auta. A potem wdzi�czny klient za�atwi� ch�opcom mo�liwo�� korzystania z samochodu, kiedy tylko by go potrzebowali, i to wraz z kierowc�, Anglikiem o nazwisku Worthington. W chwili gdy Pete ko�czy� sw� opowie��, z bramy sk�adnicy wyskoczyli biegiem Jupiter i Bob. - Sp�nili�cie si� obaj - powiedzia� Jupiter. - Zwalili�cie na mnie i Boba opracowanie ca�ego planu �Systemu po��cze�. - Ojciec nie chcia� mnie podwie��, wi�c musia�em tu i�� na piechot� - wyja�ni� Paul. - Przepraszam za k�opot, koledzy. - A ty, Pete? - zapyta� Jupiter mru��c oczy. - Na pewno szama�e� dodatkow� porcj� jakiego� placka, przyznaj si�. Pete'owi ze zdumienia opad�a szcz�ka. - Sk�d wiesz? - Z czysto logicznej dedukcji - odpar� Jupiter, przesadnie akcentuj�c s�owa. - Z precyzyjnego rozumowania. Bob roze�mia� si�. - Dzwonili�my do ciebie i twoja mama powiedzia�a nam o tym placku. Jupe'owi jest �al, �e to nie on go wszama�. - Tylko ma�ostkowi ludzie odczuwaj� zazdro�� - stwierdzi� g�rnolotnie Jupiter. - W ka�dym razie pani Crenshaw powiedzia�a, �e od�o�y kawa�ek tego ciasta specjalnie dla mnie. Ch�opcy wybuchn�li �miechem. W tym momencie przednie drzwi rolls-royce'a otworzy�y si� i z samochodu wysiad� mocno zbudowany m�czyzna o szczup�ej, pogodnie u�miechni�tej twarzy. Mia� na sobie szoferski uniform, kt�rego dope�nia�a trzymana w r�ce czapka. - Dobry wiecz�r - powiedzia� uroczystym tonem, k�aniaj�c si� lekko Jupiterowi. - Dobry wiecz�r - odpowiedzia� Jupiter. - Dzi� wiecz�r b�dzie nam towarzyszy� w naszym wypadzie nowy kolega, Paul Jacobs. Pan Worthington powita� Paula skinieniem g�owy. - Bardzo prosz� - powiedzia�. - Jestem do waszych us�ug. - Jeste�my ju� troch� sp�nieni - powiedzia� Jupiter. - Dok�adnie o dziewi�tej musimy si� znale�� na Valerio Street 142. - Nie powinni�my mie� z tym �adnych k�opot�w - odpar� kierowca rolls-royce'a. - O ile niezw�ocznie zajmiecie miejsca w samochodzie. Kiedy tylko eleganckie auto ruszy�o pod wskazany adres, Jupiter pospiesznie przedstawi� kolegom opracowany przez siebie plan akcji. Przed skr�ceniem w Valerio Street Bob, Pete i on sam wysi�d�, za� Worthington dojedzie wraz z Paulem do miejsca, w kt�rym ch�opiec zostawia� zwykle swoj� furgonetk�. Tam Paul wysi�dzie i g�o�no o�wiadczy panu Worthingtnowi, �e mo�e robi�, co chce, poniewa� on, Paul, zamierza sp�dzi� ponad godzin� w domu przyjaciela. Worthington nast�pnie oddali si� tak, jakby szuka� jakiej� kawiarni, a Paul uda si� do domu kolegi. Ale zamiast wchodzi� do �rodka, Paul ukryje si� w takim miejscu, z kt�rego b�dzie m�g� obserwowa� rolls-royce'a od strony chodnika. Tymczasem Trzej Detektywi zbli�� si� ukradkiem i ukryj� si� gdzie� po drugiej stronie ulicy. - Obawiam si�, panie Worthington, �e rolls-royce mo�e troch� w tym wszystkim ucierpie� - stwierdzi� z zak�opotaniem Jupiter. - Czy jeste�my w trakcie jakiego� nowego dochodzenia? - Tak, prosz� pana. - Zatem ewentualne szkody zostan� poniesione w ramach obowi�zk�w s�u�bowych - stwierdzi� z ca�ym spokojem kierowca. - Ale chcia�bym zapyta�, je�li wolno, jakiego one mog�yby by� rodzaju? - Prawdopodobnie st�uczona szyba. Worthington westchn��. - W porz�dku - powiedzia� po chwili. - Ale - doda� Jupiter - mo�e si� te� przydarzy� jakie� zadra�ni�cie czy wyszczerbienie lakieru. Przez chwil� wzrok Worthingtona b��dzi� powoli po l�ni�cej, mieni�cej si� z�otymi odcieniami masce samochodu. Jupiterowi wyda�o si�, �e cia�em Anglika wstrz�sn�� nag�y dreszcz. - No wi�c - powiedzia� szybko - by� mo�e sko�czy si� tylko na bocznym oknie, tym ko�o pana. - Je�eli b�dzie to tylko okno, nie mam zastrze�e�. W tym momencie samoch�d dojecha� do skrzy�owania z Valerio Street. Worthington bezg�o�nie zatrzyma� rolls-royce'a i obmy�lona przez Jupe'a akcja rozpocz�a si�. Wkr�tce potem auto sta�o ju� naprzeciwko domu oznaczonego numerem 142, za� Trzej Detektywi siedzieli ukryci za k�p� krzak�w po drugiej stronie ulicy, dok�adnie naprzeciwko samochodu-przyn�ty. Dzi�ki licznym drzewom i krzewom, rosn�cym w ogr�dkach i na podw�rzach, prawie nie by�o wida� ukrytych za nimi dom�w, za� ca�a uliczka robi�a wra�enie intymnego, dobrze zakonspirowanego zak�tka. Uszu ch�opc�w doszed� prze�wiczony przez Worthingtona i Paula dialog, po czym ten ostatni ruszy� betonowym chodniczkiem w kierunku du�ego, elegancko otynkowanego domu kolegi i rozp�yn�� si� w cieniu, rzucanym przez wej�ciowy ganek. Worthington natomiast zacz�� kroczy� powoli ku najbli�szej przecznicy, pogwizduj�c �waw�, marszow� melodyjk�. Po jego odej�ciu uliczka pogr��y�a si� w ciszy. Zaczajeni w ciemno�ciach detektywi czekali niespokojnie. Pete jako pierwszy dostrzeg� zbli�aj�c� si� kobiet�. - Uwaga, ch�opaki! - szepn�� przez z�by. Ulic� nadchodzi�a wysoka, ubrana w spodnie i m�sk� koszul� kobieta, prowadz�c wielkiego doga. Ciep�y, letni wiecz�r idealnie zreszt� nadawa� si� na taki spacer. Kobieta posuwa�a si� nie chodnikiem, ale po jezdni, Dymaj�c w r�ku b�yszcz�c�, czarn� lask� z du��, srebrzyst� g��wk�. W�a�ciwie to nie ona prowadzi�a ogromnego czworonoga, ale on ci�gn�� j� za sob�, obw�chuj�c ka�de drzewo rosn�ce przy kraw�niku i prawie wszystkie ko�a stoj�cych na ulicy samochod�w. Nagle kobieta stan�a jak wryta. Ujrza�a bajecznie po�yskuj�cego rolls-royce'a. Przez chwil� wpatrywa�a si� z podziwem, wreszcie, szarpni�ta przez pot�nego doga, zatoczy�a si� w kierunku auta, omal si� nie przewracaj�c. Znalaz�szy si� dok�adnie naprzeciwko jego przednich drzwi, unios�a lask� i zamachn�a si� ni� energicznie. - Spok�j, Hamlet! - rzuci�a rozkazuj�co. Dog skuli� si�, z wywieszonym j�zykiem, dr��c niemal na ca�ym ciele. Kobieta nie przesta�a wymachiwa� ci�k� lask�, coraz bli�ej bocznych okien rolls-royce'a. - Co za idiotyczny spos�b tresury - szepn�� Pete. - W ten spos�b osi�gnie tylko tyle, �e pies zacznie si� jej ba�. - Czy to mo�liwe, �eby w�a�nie ona powybija�a tamte szyby swoj� lalk�? - zacz�� si� zastanawia� g�o�no Bob. - To znaczy, przez przypadek. Jupiter pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Paul zobaczy�by j�. Kobieta opu�ci�a wreszcie gro�n� lag�, po czym uszcz�liwiony takim obrotem sprawy pies poci�gn�� j� dalej, w g��b ulicy. Zaledwie oboje znikn�li za rogiem, z tego samego kierunku nadeszli dwaj ch�opcy w sportowych dresach, �wicz�c po drodze �apanie pi�ki baseballowej. Jeden szed� chodnikiem, drugi �rodkiem jezdni. Przerzucali pi�k� nad zaparkowanymi samochodami, po czym rzucali si� ze �miechem do biegu, aby j� z�apa� w ulicznym p�mroku. Niemal co drugi rzut ko�czy� si� kiksem i szukaniem pi�ki mi�dzy ko�ami samochod�w. - Jak my�lisz, Jupe? - szepn�� Bob. - Czy to mogli by� oni? - Nie - odszepn�� mu Pierwszy Detektyw. - Paul nie m�g�by ich nie zauwa�y�, nawet gdyby pogas�y latarnie. - Poza tym - mrukn�� Pete - ci dwaj nie zdo�aliby nic rozbi� nawet przez przypadek. Ch�opcy oddalili si� bawi�c si� bez przerwy, po czym skr�cili w przecznic�. Na Valerio Street zn�w wr�ci� spok�j. Zacz�o si� robi� p�no. W oknach wi�kszo�ci dom�w pogas�y ju� �wiat�a. Min�a pe�na godzina, w czasie kt�rej nie zak��ci� ciszy najmniejszy nawet ruch. Wreszcie zza rogu wyjecha� na rowerze z dziesi�ciobiegow� przerzutk� jaki� ros�y m�czyzna. Ukryci w krzakach ch�opcy zdwoili czujno��. Strumie� �wiat�a z przedniej latarki roweru wygl�da� jak wysuni�te do przodu czu�ki jakiego� owada. Rowerzysta mia� na sobie jaskraw�, ��t� koszulk� kolarsk� i obcis�e, czarne trykoty, ko�cz�ce si� tu� pod kolanami. Na jego nogach miga�y d�ugie, ��te skarpetki i w�skie pantofle, wci�ni�te w noski przy peda�ach. Okr�g�y, plastykowy kask, gogle i s�uchawki, pod��czone do radia czy odtwarzacza kasetowego umieszczonego w plecaku dope�nia�y jego stroju, kt�ry sprawia�, �e mo�na go by�o wzi�� za przybysza z jakiej� odleg�ej planety. - Wygl�da, jakby wraca� pro�ciutko z �Gwiezdnej w�dr�wki� - chichota� cicho Pete. Rowerzysta jecha� powoli, tak jakby mia� ju� do�� peda�owania. Na widok rolls-royce'a zatrzyma� si� prawie w miejscu, a potem zacz�� kr�ci� k�ka obok po�yskuj�cego z�otem samochodu. Ch�opcy wstrzymali oddechy pr�buj�c odgadn��, czym te� si� sko�czy to podziwianie zabytkowego auta. Jednak chwil� potem rowerzysta zatoczywszy kolejne k�ko, nacisn�� nagle mocniej na peda�y i w mgnieniu oka rozp�yn�� si� w cieniu padaj�cym od stoj�cych dalej dom�w. - Eeee! - szepn�� wyra�nie zawiedziony Pete. - Ju� my�la�em, �e... - Robi� takie wra�enie, jakby mia� zamiar co� zmalowa� - j�kn�� Bob. Schowany w krzakach Jupiter zmarszczy� brwi. - Jeste�my za bardzo przewra�liwieni i podrywamy si� na ka�dy szmerek. Musimy uzbroi� si� w cierpliwo��. Ch�opcy rozprostowali zdr�twia�e ko�czyny i powr�cili do czat�w. Jupiter zacz�� si� niespokojnie wierci�. Nadchodzi�a pora, o kt�rej Paul powinien zako�czy� wizyt� u kolegi. Uwag� Jupe'a zwr�ci� nagle szybko poruszaj�cy si� cie�. Z g��bi ulicy nadchodzi�a jaka� posta�. Po drugiej stronie, za zas�on� drzew, tu� obok zaparkowanych samochod�w. Cie� porusza� si� zygzakiem mi�dzy jezdni� i chodnikiem, po rozdzielaj�cym je trawniku. Kiedy znalaz� si� bli�ej, Jupe zobaczy� niskiego, skradaj�cego si� jakby ukradkiem cz�owieczka, nios�cego co� w r�ku. - Co on tam ma? - sykn�� Pete wytrzeszczaj�c oczy. Ma�y cz�owieczek skrada� si� nadal, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony, tak jakby ba� si� w�asnego cienia. W pewnej chwili prze�lizn�� si� na jezdni�. - On ma kij do baseballa! - wyrwa�o si� Bobowi troch� zbyt g�o�nym szeptem. Os�upiali z wra�enia ch�opcy wlepili oczy w skulon� posta� cz�owieczka, kt�ry przemyka� coraz bli�ej l�ni�cego rolls-royce'a. Wyobra�ali sobie, jak unosi w g�r� ci�ki kij, aby nim r�bn�� w kt�r�� z szyb wielkiego auta. S�yszeli ju� prawie brz�k t�uczonego szk�a. Je�li to w�a�nie wydarzy�o si� w ostatni� �rod�, trudno si� by�o dziwi� Paulowi, �e znajduj�c si� na ganku domu kolegi, us�ysza� wszystko, ale nie by� w stanie dostrzec sprawcy, kt�ry ukradkiem przemkn�� w g��b ulicy, kryj�c si� w cieniu drzew i dom�w. Byli pewni, �e wszystko powt�rzy si� za chwil� na ich oczach. Ale dziwaczna posta� przemkn�a szybko, jakby j� kto� goni�. W chwil� potem nie by�o �ladu po ma�ym cz�owieczku. Znikn�� w g��bi ulicy, nie zamierzywszy si� nawet swoim kijem na �aden ze stoj�cych samochod�w. Zawiedziony Pete j�kn�� rozpaczliwie. Jego dwaj koledzy, tak samo zdeprymowani jak on, przez d�u�sz� chwili siedzieli w milczeniu, obserwuj�c opustosza�� uliczk�. Panuj�cej wok� ciszy nie zak��ci� nawet jeden przechodzie� czy jaki� przypadkowy samoch�d. Min�a jedenasta i nie wydarzy�o si� nic wi�cej. - Paul wychodzi� zwykle od kolegi o jedenastej - powiedzia� w ko�cu Pete. Jupiter podni�s� si�. - Je�eli chcemy powt�rzy� dok�adnie wszystkie okoliczno�ci, musimy niezw�ocznie st�d spada�. Rzek�szy to, ruszy� w stron� jezdni. W tym samym momencie ze swej cienistej kryj�wki ko�o ganku wy�oni� si� Paul, a tu� po nim zza rogu przecznicy wyszed� Worthington. Kiedy wszyscy zgromadzili si� ko�o rolls-royce�a, Jupiter rozejrza� si� ponuro po zawiedzionych twarzach. - By� mo�e �le to obliczy�em - powiedzia� patrz�c w ziemi�. - �le obliczy�e�, Jupe? - zapyta� Bob. - A w czym mog�e� pope�ni� b��d? - W tym, �e poniewa� st�uczono szyb� tak�e tacie Pete'a, przyj��em, �e sprawca nie polowa� wy��cznie na furgonetk� Paula - wyja�ni� Pierwszy Detektyw. - Ale szyba w samochodzie pana Crenshawa mog�a zosta� rozbita przez przypadek. Furgonetka pana Jacobsa mog�a wi�c by� jedynym rzeczywistym celem tego osobnika. - Je�eli tak by�o naprawd�, to prowokowanie sprawcy przy pomocy rolls-royce'a mija si� z celem - stwierdzi� Pete. - Trzeba by u�y� tej samej furgonetki. - Wiesz co, Jupe? - powiedzia� w zamy�leniu Bob. - W takim przypadku �System po��cze� te� nic nie da. Po prostu nie b�dzie doniesie� o innych rozbitych szybach. - Masz racj�, Bob - przytakn�� Jupiter pe�nym przygn�bienia g�osem. - No dobra, dzi� ju� za p�no na to, aby wraca� do Kwatery G��wnej. Dopiero rano b�dziemy mogli stwierdzi�, czy �System po��cze� oka�e si� rzeczywi�cie ca�kowicie bezu�yteczny! ROZDZIA� 4 Alarm! Bob przewraca� si� na ��ku prawie przez ca�� noc, zastanawiaj�c si� nad ca�� t� zagadkow� spraw�. Nic wi�c dziwnego, �e zaspa�, a do tego obudzi� si� p�przytomny. Na nogi postawi� go na dobre dopiero rozz�oszczony g�os ojca, kt�ry doszed� jego uszu w chwili, gdy schodzi� na �niadanie. - Nie mo�na ju� niczego zostawi� na ulicy! To zbyt niebezpieczne! - Ale�, m�j drogi, to by� na pewno przypadek - odpowiedzia� g�os mamy Boba. - Nie trzeba wiele, �eby rozbi� szyb� w samochodzie. - No dobrze, zgoda, jednak na wszelki wypadek b�d� wstawia� samoch�d na noc do gara�u. Bob o ma�o si� nie zabi�, pokonuj�c ostatnie stopnie schod�w. Na �eb, na szyj� pop�dzi� do kuchni, gdzie jego rodzice ko�czyli w�a�nie poranny posi�ek. - Tato! St�ukli ci w nocy szyb� w samochodzie? - Niestety, tak, synku. - Czy to by�o okno obok kierowcy? - Tak - odpar� pan Andrews, spogl�daj�c na Boba spod zmarszczonych brwi. - Sk�d, u licha... - A ty nie wiesz oczywi�cie, jak to si� mog�o sta�? - Przerwa� mu skrajnie podekscytowany Bob. - Nie znalaz�e� �adnego kamienia czy innego przedmiotu, kt�rym to zrobiono? - Sk�d, u licha, wiesz o tym wszystkim? - zapyta� podejrzliwym tonem pan Andrews. Bobowi nie zosta�o nic innego, jak tylko opowiedzie� ojcu o tajemniczym t�uczeniu szyb w samochodzie Paula, rozbitej szybie w samochodzie pana Crenshawa, wreszcie o urz�dzonej poprzedniego wieczoru zasadzce. - Jeste� absolutnie pewien, �e ten Paul Jacobs niczego nie zauwa�y po tym, jak us�ysza� brz�k t�uczonego szk�a? - zapyta� pan Andrews. - Nie, nie widzia� nawet cienia. - Ale to musia�a by� robota jakich� chuligan�w! - W takim razie byli to chuligani z gatunku niewidzialnych, tato. Duchy. - Daj spok�j, Robert, to �mieszne! Zdajesz sobie przecie�... - Jestem pewna, �e sprawa da si� wyt�umaczy� w jaki� prosty spos�b - przerwa�a m�owi pani Andrews. - Jupiter ze swoj� paczk� rozwi��e t� zagadk�. A teraz mo�e by�cie obaj doko�czyli wreszcie �niadanie? Boba nie trzeba by�o do tego zach�ca�. W jednej chwili upora� si� ze swoj� porcj� jajecznicy, aby jak najpr�dzej znale�� si� w Kwaterze G��wnej i poinformowa� koleg�w, �e poprzedniego wieczoru wylecia�o jeszcze jedno samochodowe okno. Na koniec poci�gn�� par� �yk�w mleka i zerwa� si� od sto�u. - Nie zapomnia�e� pos�a� swojego ��ka, m�ody cz�owieku? - zapyta�a pani Andrews. - Nie, mamo, nie zapomnia�em - uspokoi� j� Bob. Znalaz�szy si� po szale�czej je�dzie rowerem pod sk�adnic�, Bob nie skorzysta� z g��wnej bramy, ale pojecha� dalej wzd�u� parkanu, ozdobionego przez mieszkaj�cych w Rocky Beach malarzy podobiznami drzew, kwiat�w, p�ywaj�cych pojezierze �ab�dzi, a nawet widokiem statku ton�cego w morzu. Bob zatrzyma� si� w tym w�a�nie miejscu i nacisn�� oko ryby, przygl�daj�cej si� dramatycznej scenie. Dwie wymalowane na zielono deski parkanu rozsun�y si�, otwieraj�c Zielon� Furtk� Numer Jeden, prowadz�c� do odkrytego warsztatu Jupitera. Nie by�o w nim nikogo, sta� jednak rower Pete'a. Bob szybko przeczo�ga� si� przez Tunel Drugi, czyli przez ca�� d�ugo�� szerokiej rury, ukrytej pod stert� starego �elastwa, i uni�s� zapadkowe drzwi w pod�odze Kwatery G��wnej. - Ej, ch�opaki! Dzi� w nocy w samochodzie mojego taty... Nie doko�czy� jednak, stwierdziwszy nagle, �e nikt go nie s�ucha. A prawd� m�wi�c, nikt nie zauwa�y� nawet jego wej�cia. W �rodku panowa�o zamieszanie i zam�t, niczym w centrum operacyjnym NASA w dniu wystrzelenia rakiety kosmicznej. Jupiter, Pete i Paul stali z zadartymi g�owami przed ogromn� map� Rocky Beach, przypi�t� do �ciany. S�uchaj�c odtwarzanych z magnetofonu g�os�w, wbijali pinezki we wskazane miejsca planu. Bob pojawi� si� w chwili, gdy jaki� dzieci�cy g�osik oznajmia�: -... w zesz�� �rod� wybito okno w drzwiach ko�o kierowcy w samochodzie pana Wallace'a, stoj�cym naprzeciwko domu przy East Cota 27. Paul wbi� pinezk� w odpowiednim miejscu mapy. W chwil� potem inny g�os Informowa�, �e �kilka tygodni temu st�uczono szyb� w samochodzie Jima Ellera w pobli�u West Oak 45. By�o to przednie lewe okno w drzwiach�. Tym razem pinezk� wcisn�� Pete. Pok�j wype�ni� teraz g�os jakiej� dziewczynki: - ...Pani Janowski stwierdzi�a, �e w nocy z ostatniego poniedzia�ku na wtorek kto� pot�uk� szyb� w przednich lewych drzwiach jej samochodu przy De LaVina 1689. Na mapie pojawi�a si� nowa pinezka, umieszczona przez Jupitera. Bob klepn�� Jupitera po ramieniu. - �System po��cze� duch z duchem� dzia�a! - wykrzykn�� rozradowanym g�osem. Jupe odwr�ci� si� z triumfalnym u�miechem na twarzy. - Automatyczna sekretarka zarejestrowa�a mn�stwo zg�osze� wczoraj wieczorem i dzi� z samego rana, a co chwila dzwoni� nast�pne dzieciaki. Kto� od dw�ch miesi�cy t�ucze szyby w ca�ym Rocky Beach! - Za ka�dym razem wylatywa�y tylko szyby w drzwiach ko�o kierowcy, do tego wy��cznie w samochodach zaparkowanych na ulicy - krzykn�� Pete. - Nikomu nie uda�o si� zobaczy� sprawcy. Nie wiadomo, kto, albo mo�e co, za tym stoi! - Wbili�my ju� prawie sto pinezek - oznajmi� Paul. - No to wbij jeszcze jedn� - odpar� Bob, a potem opowiedzia� kolegom o tym, co spotka�o samoch�d jego ojca. - Masz, sam j� wepnij - powiedzia� Pete, podaj�c mu pude�ko z pinezkami. Bob zaczerpn�� ich ca�� gar��, wbi� jedn�, a potem w��czy� si� do s�uchania kolejnych raport�w. Ta�ma w automatycznej sekretarce dojecha�a wkr�tce do ko�ca, ale telefon z coraz to nowymi informacjami o wybitych szybach dzwoni� prawie bez przerwy. Jupe zaj�� si� nagrywaniem ich na magnetofon, ale do pozosta�ych ch�opc�w dociera�y one bezpo�rednio przez w��czony g�o�nik. -... ko�o siedzenia kierowcy w samochodzie pana Andrewsa przy ulicy... To jest g�os Maxa Brownmillera, kt�ry mieszka par� dom�w dalej. Widocznie dowiedzia� si� o samochodzie mojego taty - powiedzia� Bob. Przez pewien czas jeszcze ch�opcy odbierali meldunki i znakowali plan miasta. W ko�cu telefon zamilk� jednak na dobre Peta policzy� wetkni�te w plan pinezki. - Sto dwadzie�cia siedem! - Pierwszy przypadek mia� miejsce dwa miesi�ce temu - stwierdzi� Paul. - Jeszcze przed wybiciem po raz pierwszy szyby w naszej furgonetce. - Jupe rozumowa� wi�c prawid�owo - zauwa�y� Bob - Sprawca nie poluje wy��cznie na wasz samoch�d. - Ale - powiedzia� w zamy�leniu Jupiter, wpatruj�c si� w g�szcz pinezek znacz�cych prawie wszystkie ulice w centrum miasta - czy co� z tego wynika? Jaki� metodyczny plan dzia�ania? - Co on tu nawija? - zapyta� lekko zdezorientowany Paul. - Chodzi o to - wyja�ni� Bob - �e kiedy co� powtarza si� na okr�g�o, mo�na zwykle znale�� przynajmniej jeden element, kt�ry pojawia si� za ka�dym razem. W tym przypadku szyby mog�yby wylatywa� na przyk�ad w samochodach jednej firmy, z powodu, dajmy na to, jakiej� urazy, kt�r� sprawca �ywi w stosunku do okre�lonego producenta. - Albo mo�e - odezwa� si� Pete - kto� m�g�by mie� pretensje do turyst�w, kt�rzy przyje�d�aj� tu, �eby si� opala�, i robi� za du�o ha�asu. Ale wtedy wszystkie pinezki koncentrowa�yby si� w obr�bie pla�y - A gdyby te okna wypada�y pod wp�ywem jakiej� naturalnej si�y - doda� Jupiter -wtedy wszystkie pinezki koncentrowa�yby si� w pobli�u jej �r�d�a. Tu jednak pinezki znajduj� si� praktycznie wsz�dzie. - No, niezupe�nie, Jupciu - zauwa�y� Pete - Skupiaj� si� jednak w centrum miasta. Nie ma ani jednej w okolicy, gdzie znajduje si� ta sk�adnica z�omu, ani wzd�u� brzegu oceanu, ani po stronie wzg�rz. Rzeczywi�cie. Pozosta�a tr�jka pr�bowa�a w milczeniu rozgry�� ten problem. - Wiesz co, Jupe? - odezwa� si� po chwili Bob, marszcz�c brwi. - Jest jednak co�, czego nie rozumiem. - Co takiego? - Popatrz sam - powiedzia� Bob wpatruj�c si� map� - Z meldunk�w wynika, �e wczoraj wieczorem wybijano szyby wzd�u� prawie ca�ej Valerio Street, wi�c dlaczego �adna nie wylecia�a na tym kawa�ku, gdzie byli�my? Jupiter kiwn�� g�ow�. - Zauwa�y�em to, ale na razie nie przychodzi mi do g�owy �adne wyt�umaczenie. Jaki� pow�d musi jednak istnie� i jestem pewien, �e da�oby si� znale�� go w rozmieszczeniu pinezek na planie. My�l�, �e jeszcze raz powinni�my przes�ucha� ta�m� z meldunkami, a potem... Nagle da� si� s�ysze� ostry, metaliczny d�wi�k, od kt�rego a� zawibrowa�y blaszane �ciany przyczepy. Brzmia� on tak, jakby w kt�ry� ze zwalonych wok� niej kawa��w �elastwa uderzy� jaki� twardy przedmiot. D�wi�k powt�rzy� si�. Tym razem towarzyszy�y mu jakie� inne, s�absze odg�osy. - Kto� jest na zewn�trz! - wykrzykn�� Pete. Ostry d�wi�k zabrzmia� znowu. - S�uchaj, Jupe, mo�e to ciocia Matylda albo wuj Tytus - powiedzia� Bob. - Rzuc� okiem przez Wszystkowidz�cego. Nie czekaj�c na odpowied� jednym susem skoczy� w k�t pomieszczenia, gdzie znajdowa�a si� d�uga, przeprowadzona przez otw�r w dachu przyczepy, rura od piecyka. Do jej dolnego ko�ca do��czone by�o kolanko oraz dwie r�czki do obracania. Ca�e to urz�dzenie przypomina�o do z�udzenia doln� cz�� peryskopu, i rzeczywi�cie by� to najprawdziwszy w �wiecie, domowej roboty peryskop wykonany z rur i lusterek, zbudowany przez Jupitera po to, aby Trzej Detektywi mogli obserwowa� najbli�sz� okolic� z wn�trza kwatery. Bob przy�o�y� oko do wylotu i zrobi� pe�ny obr�t. - Widz� przy bramie cioci� Matyld� i wuja Tytusa - zameldowa�. - Hans i Konrad �aduj� jakie� rupiecie na ci�ar�wk�. Po drugiej stronie sk�adnicy myszkuje paru klient�w. W pobli�u nie ma nikogo. W tej samej chwili da� si� s�ysze� znowu metaliczny d�wi�k, tym razem wyra�niejszy i bli�szy. Wra�enie by�o takie, jakby kto� skrada� si� po zwalonym wok� przyczepy �elastwie. - Mamy wizyt� jakiego� intruza! - stwierdzi� Pete. - Ale on jest poni�ej mojego pola widzenia - j�kn�� Bob. - Pr�dko, ch�opaki - ponagli� koleg�w Jupiter. - Bob, wyjdziesz Tunelem Drugim. Pete wyskoczy zapasow� Czw�rk�. Ja bior� ewakuacyjne, czyli �atw� Tr�jk�. Spr�bujemy okr��y� nieproszonego go�cia. A ty, Paul, zostaniesz tutaj. Nie otwieraj �adnych drzwi, chyba �e us�yszysz tajny sygna�: najpierw trzy stukni�cia, potem jedno, na ko�cu dwa. Paul kiwn�� g�ow�. Trzej Detektywi b�yskawicznie wymkn�li si� na dw�r, aby zidentyfikowa� tajemniczego intruza. ROZDZIA� 5 Zagro�enie w sk�adnicy Znalaz�szy si� u wylotu tunelu, Bob ostro�nie wyjrza� na zewn�trz. Zobaczy� skulon� po przeciwnej stronie warsztatu Jupitera, ubran� na czarno, szczup�� sylwetk�. Intruz zdawa� si� zaj�ty majstrowaniem przy czym� le��cym na ziemi. Bob wyci�gn�� szyj�, aby dojrze�, co to takiego. Zawadzi� przy tym ramieniem o jakie� oparte o rur� �elastwo, kt�re przewr�ci�o si� z g�o�nym ha�asem. Czarna posta� obr�ci�a si� w jego stron�. Nie mia�a twarzy! Bob dojrza� jednak b�ysk oczu intruza i w tej samej chwili zda� sobie spraw�, �e g�ow� i twarz zakrywa czarna narciarska kominiarka. Poczu� na sobie jego pe�en napi�cia wzrok. Zosta� odkryty! - Kim jeste�? I czego tu szukasz! - wrzasn�� wygrzebuj�c si� na czworakach ze s�u��cej za tunel rury. Zamaskowany intruz chwyci� le��cy przed nim na ziemi przedmiot i rzuci� si� do ucieczki. Bob zerwa� si� na r�wne nogi i skoczy� w kierunku wej�cia do warsztatu. Zobaczy�, �e czmychaj�ca posta� przemyka, klucz�c niczym zaj�c mi�dzy zwa�ami �elastwa, prosto do �atwej Tr�jki! Zaraz wpadnie w r�ce Jupitera! W u�amku sekundy nieproszony go�� znik� za stert� starych cegie� i innych rupieci. Bob zacz�� nas�uchiwa�, ale min�a minuta i jego uszu nie doszed� �aden odg�os szamotaniny. Gdzie m�g� si� podzia� Jupiter? Przecie� powinien tam by�! Odczekawszy jeszcze chwil�, Bob ruszy� powoli do miejsca, w kt�rym po raz ostatni widzia� zamaskowan� posta�. Za stert� cegie� nie by�o nikogo. Bob po�o�y� si� na ziemi i podczo�ga� do pi�trz�cych si� jedna na drugiej starych lod�wek i pralek, a potem ostro�nie wychyli� g�ow�, �eby si� rozejrze�. Przed oczami mign�� mu jaki� cie�. Kto� skrada� si� przy samym parkanie. Wyt�y� wzrok, wstrzymuj�c jednocze�nie oddech. Przemykaj�ca coraz bli�ej posta� nie mia�a na twarzy �adnej os�ony. Nagle pad� na ni� snop s�onecznego �wiat�a. Pete! Bob zerwa� si� na r�wne nogi. Dojrzawszy go, Pete pomacha� mu z daleka r�k�, daj�c do zrozumienia, �e nic nie widzia� ani nie s�ysza�. Bob odpowiedzia� um�wionym sygna�em, unosz�c d�o� z wyprostowanym kciukiem na znak, �e widzia� intruza. Nagle gdzie� na wprost niego da� si� s�ysze� g�uchy �omot, tak jakby gruchn�y z g�ry na d� jakie� drewniane skrzynie czy szafki. Energicznym ruchem r�ki Bob da� Pete'owi znak, aby okr��yli z dw�ch stron to miejsce i spotkali si� w nim. Pete kiwn�� w odpowiedzi g�ow� i znikn��. Bob zacz�� si� ostro�nie skrada� mi�dzy rzuconymi byle jak kuchennymi gratami. W ko�cu dotar� do stosu pot�uczonych, starych mebli, kt�re najwyra�niej zjecha�y dopiero co z fasonem z czubka wielkiej piramidy zardzewia�ego �elastwa, prawie tak wysokiej, jak sterty otaczaj�ce Kwater� G��wn�. Zza le��cego na wierzchu kredensu wy�oni� si� Pete. - Widzia�e� go? - zapyta� z zawiedzion� min� Bob. - �ywego ducha - odpar� Pete kr�c�c g�ow�. - Ratunkuuu! Obaj ch�opcy zdr�twieli. Krzyk dochodzi� gdzie� z wn�trza wielkiej piramidy. - Na pomoooc! - To g�os Jupe'a! - wykrzykn�� Pete. - Pr�dko! - ponagli� go Bob. Nie namy�laj�c si� d�u�ej, obaj dali nura w zwalone na kup� �elastwo, staraj�c si� wcisn�� w widoczne tu i �wdzie w�skie szczeliny. - Ratunkuuu! St�umione wo�anie zdawa�o si� dochodzi� gdzie� z lewej strony. - Na pomoooc! Teraz znowu g�os dobywa� si� gdzie� z prawa. Wci�ni�ci g��boko w pi�trz�ce si� nad ich g�owami masy z�omu, ch�opcy rozejrzeli si� na wszystkie strony. Nigdzie nie by�o �adnego korytarzyka, w kt�ry mo�na by si� by�o zag��bi�. Trzeba si� by�o drapa� ciasnymi przej�ciami, wciska� w szczeliny bez dalszego ci�gu, omija� blokuj�ce drog� beto