8553
Szczegóły |
Tytuł |
8553 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8553 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA PORWANEGO WIELORYBA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: DOROTA KRA�NIEWSKA)
S�owo wst�pne Alfreda Hitchcocka
Witam Was. Nazywam si� Alfred Hitchcock...
O ma�o mi si� nie wymkn�o: �tu m�wi Alfred Hitchcock�. Ale przecie� nie m�wi� do Was, lecz pisz� na moim nowym edytorze tekstu. To taki komputer z klawiatur�, jak w maszynie do pisania, i z pami�ci� do przechowania tego, co napisz�.
Historia, kt�r� zaraz przeczytacie - a przynajmniej mam nadziej�, �e j� przeczytacie - nie ma nic, ale to nic wsp�lnego z moj� osob�. Dotyczy ona moich m�odych przyjaci�, Trzech Detektyw�w, jak sami siebie nazywaj�. Najlepiej wi�c b�dzie, je�li Wam ich przedstawi�.
Trzej Detektywi to ch�opcy z ma�ej miejscowo�ci Rocky Beach le��cej na po�udniowym wybrze�u Kalifornii, niedaleko Hollywoodu.
Jupiter Jones, ich przyw�dca, jest raczej niski i uwa�a, i� ma lekk� nadwag�. Kto� z�o�liwy m�g�by powiedzie�, �e jest puco�owaty, a nawet gruby. Jupiter ma przenikliwy umys� i konsekwentnie d��y do wyja�nienia wszystkich spraw, kt�re go zainteresuj�. Ma te� bez por�wnania wi�cej pewno�ci siebie ni� ja w jego wieku. Niekt�rzy mogliby wr�cz uzna�, i� ma jej zbyt wiele. Lecz ja bardzo lubi� Jupe'a - jak nazywaj� go koledzy. I mo�e jeszcze tylko dodam, i� Jupe jest przekonany o swojej nieomylno�ci. Hmm... no c�, w gruncie rzeczy ma racj�.
Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest najbardziej wysportowany z ca�ej tr�jki. Lubi baseball i p�ywanie. Stale pracuje nad swoj� form� i rezultaty tego s� widoczne. Ch�tnie uczestniczy w dochodzeniach prowadzonych przez Trzech Detektyw�w, lecz w przeciwie�stwie do Jupe'a, stara si� unika� niebezpiecznych sytuacji.
Bob Andrews, Trzeci Detektyw, odpowiada za dokumentacj� i zbieranie materia��w. Bystry, pracowity i wra�liwy, jest tak�e urodzonym reporterem. Zawsze ma ze sob� notes, w kt�rym zapisuje wszystkie informacje zdobyte przez detektyw�w.
Skoro ju� poznali�cie moich przyjaci�, zostawiam Was z nimi sam na sam. Zobaczycie, w jaki spos�b rozwi�zali tajemnic� porwanego wieloryba.
Mam nadziej�, �e nie b�dziecie si� nudzi� i bez trudu przeczytacie t� histori� do samego ko�ca. Czytanie jest przecie� o wiele �atwiejsze od pisania, nawet przy pomocy edytora tekstu. U��cie si� teraz wygodnie. I - jak mawia� Kr�l Kier z �Alicji w Krainie Czar�w� - trzeba tylko zacz�� od pocz�tku, doj�� do ko�ca i wtedy si� zatrzyma�.
Alfred Hitchcock
Rozdzia� 1
Na ratunek
- Sp�jrzcie, o tam! - wykrzykn�� Bob Andrews. - Zn�w puszcza fontanny!
Podekscytowany, wskazywa� na morze. Rzeczywi�cie, trzy lub cztery mile od brzegu wynurzy� si� na powierzchni� ogromny, pod�u�ny kszta�t. Na jego grzbiecie ukaza� si� wodny pi�ropusz, kt�ry jak fontanna rozprysn�� si� na wszystkie strony. Po chwili wielki, szary wieloryb znikn�� w g��binach oceanu.
Trzej Detektywi, Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews stali na nadbrze�nych ska�ach. By� pierwszy dzie� wiosennych ferii. Wstali wcze�nie rano i pojechali na rowerach nad ocean w nadziei, �e uda im si� dojrze� przep�ywaj�ce wieloryby.
Co roku, w lutym i w marcu, tysi�ce tych ogromnych stworze� przemieszcza si� wzd�u� wybrze�a Pacyfiku od Alaski a� po Meksyk. I tam, przy wierzcho�ku P�wyspu Meksyka�skiego, w ciep�ych lagunach Dolnej Kalifornii przychodz� na �wiat ich m�ode.
Potem, przez kilka tygodni wieloryby odpoczywaj�, aby nabra� si� przed licz�c� ponad pi�� tysi�cy mil podr� z powrotem na p�noc, gdzie sp�dzaj� lato. �ywi� si� male�kimi krewetkami i planktonem, od kt�rych a� roi si� w wodach Arktyki.
- Nikt tak naprawd� nie wie, w jaki spos�b docieraj� na p�noc - zauwa�y� Bob.
Bob Andrews dorabia� sobie, pomagaj�c w bibliotece w Rocky Beach, ma�ej nadmorskiej miejscowo�ci, w kt�rej mieszkali Trzej Detektywi. Poprzedni dzie� sp�dzi� na czytaniu o wielorybach.
- Ale dlaczego? - zapyta� Pete.
- Jak dot�d, nikt nie by� w stanie prze�ledzi� ich drogi - wyja�ni� Bob, zagl�daj�c do swojego notatnika. - P�yn�c na po�udnie wszystkie trzymaj� si� razem i �atwo je rozpozna�. Niekt�rzy ludzie uwa�aj�, �e w drodze powrotnej rozdzielaj� si� i podr�uj� Pacyfikiem pojedynczo lub parami.
- To ca�kiem mo�liwe - stwierdzi� Pete Crenshaw. - Dzi�ki temu trudniej je zauwa�y�. A co ty s�dzisz, Jupe?
Pierwszy Detektyw zdawa� si� nie s�ysze�. Nie patrzy� nawet na morze, gdzie w�a�nie wynurzy� si� drugi wieloryb, wypuszczaj�c fontann� wody. Jupe wpatrywa� si� w le��c� pod nimi opuszczon� zatoczk�. Tydzie� wcze�niej silny sztorm pozostawi� na pla�y kawa�ki drewna, plastykowe opakowania o dziwnych kszta�tach i stosy wodorost�w.
- Wydaje mi si�, �e tam co� si� rusza - odezwa� si� Jupe zaniepokojony. - Chod�my.
Zsun�� si� z urwiska i pochylony, co si� w nogach pogna� nad wod�. Pete i Bob poszli w jego �lady.
Odp�yw odkry� ju� po�ow� pla�y. Ch�opcy biegli kilka minut, a� wreszcie Jupiter stan�� i lekko dysz�c, wskaza� co� le��cego w wodzie par� jard�w od brzegu.
- To wieloryb! - krzykn�� Pete.
Jupiter skin�� g�ow�.
- Wieloryb wyrzucony na brzeg przez du�e fale. A raczej zostanie za chwil� wyrzucony, je�li si� nie pospieszymy.
Trzej Detektywi zdj�li szybko buty i skarpetki. Zostawili je na suchym piasku, podwin�li nogawki i weszli do wody.
Wieloryb by� bardzo ma�y. Mia� zaledwie dwa jardy d�ugo�ci. Bob stwierdzi�, �e to pewnie dziecko, kt�re od��czy�o si� od matki podczas sztormu.
Woda wci�� si� cofa�a i kiedy ch�opcy podeszli do rzucaj�cego si� stworzenia, nadal si�ga�a im do kostek. Wysz�o im to na dobre, poniewa� poranek by� ch�odny, a ocean - lodowaty. Wielorybowi tak niski poziom wody uniemo�liwi� powr�t na otwarte morze.
Trzej Detektywi pr�bowali go ci�gn�� i popycha�. Usi�owali go nawet podnie��, lecz okaza� si� zadziwiaj�co ci�ki, jak na swoje rozmiary, a do tego jego ubite cia�o by�o �liskie jak l�d. Mogli go uchwyci� jedynie za ogon lub p�etwy, ale bali si�, �e je�li zrobi� to za mocno, skrzywdz� ma�ego wieloryba.
Tymczasem malec nie wydawa� si� ani troch� przestraszony. Jakby rozumia�, �e usi�uj� mu pom�c. Przyjaznym okiem patrzy�, jak staraj� si� utrzyma� go na wodzie z dala od piaszczystego dna.
Bob pochyli� si� nad wielorybem, pr�buj�c go obj��, i wtedy zwr�ci� uwag� na nozdrza znajduj�ce si� na czubku g�owy. Przypomnia� sobie, co wyczyta� w bibliotece o szarych wielorybach, i doszed� do wniosku, �e b��dnie wzi�� go za m�odego wieloryba, kt�ry od��czy� si� od matki.
W�a�nie mia� o tym powiedzie� Jupe'owi i Pete'owi, gdy nagle wyj�tkowo silna fala zbi�a ich wszystkich z n�g. Kiedy si� pozbierali, woda opad�a i teraz ledwie zakrywa�a im stopy. Ma�ego wieloryba fala rzuci�a jeszcze dalej w g��b l�du i le�a� bezradny na piasku.
- O, rany - j�kn�� Pete. - Teraz to go wyrzuci�o na dobre. A odp�yw jeszcze si� nie sko�czy�.
Bob skin�� ponuro g�ow�.
- Dopiero za jakie� sze�� godzin woda podniesie si� na tyle, by wieloryb m�g� odp�yn��.
- Czy uda mu si� prze�y� na suchym l�dzie tak d�ugo? - spyta� Pete.
- Obawiam si�, �e nie. U tych zwierz�t odwodnienie organizmu nast�puje do�� szybko. Ich sk�ra ca�kiem wysycha. - Bob pochyli� si� i delikatnie pog�aska� wieloryba po g�owie. Bardzo by�o mu go �al. - Je�li zaraz nie wymy�limy jakiego� sposobu, by go przetransportowa� do wody, to b�dzie po nim.
Wieloryb, jakby rozumiej�c s�owa Boba, otworzy� szeroko oczy i popatrzy� na niego smutnym i pe�nym rezygnacji spojrzeniem. Tak si� przynajmniej ch�opcu zdawa�o. Po chwili zmru�y� oczy i wolno je zamkn��.
- Przetransportowa� do wody? - zapyta� Pete. - W jaki spos�b? Nie mogli�my go ruszy� nawet wtedy, gdy by� jeszcze zanurzony do po�owy.
Bob przyzna� mu w my�li racj�. Spojrza� na Jupe'a. U�wiadomi� sobie, �e przez ca�y czas Pierwszy Detektyw nie wym�wi� ani s�owa. To by�o ca�kiem do niego niepodobne. Zwykle w�a�nie Jupe proponowa� rozwi�zania trudnych sytuacji. Jupiter Jones cho� nic nie m�wi�, my�la� intensywnie. Skuba� doln� warg� kciukiem i palcem wskazuj�cym, jak zawsze, gdy si� nad czym� g��boko zastanawia�.
- Je�li Mahomet nie mo�e przyj�� do g�ry - mrukn�� - g�ra przyjdzie do Mahometa.
- M�g�by� si� wyra�a� po ludzku? - obruszy� si� Pete. - Jaka g�ra?
Jupe do�� cz�sto m�wi� zagadkami i dwaj pozostali detektywi nie zawsze rozumieli, do czego zmierza�.
- To nasza g�ra - wyja�ni� Jupiter. - A tam jest ocean. Gdyby�my mieli �opat� i-i-i... brezent. Przyda�aby si� te� ta stara r�czna pompa, kt�r� wuj Tytus kupi� w zesz�ym miesi�cu, i porz�dny, gumowy w��...
- Mogliby�my wykopa� du�y d� - przerwa� mu Bob.
- I wy�o�y� go brezentem - doda� Pete.
- I napompowa� do niego wody - doko�czy� Jupiter. - W ten spos�b powsta�aby ma�a sadzawka, w kt�rej wieloryb m�g�by przetrwa� do nast�pnego przyp�ywu.
Po kr�tkiej naradzie zdecydowali, �e Bob z Pete'em wr�c� do sk�adu z�omu Jones�w po sprz�t, a Jupe zostanie z wielorybem.
Kiedy koledzy odjechali, Jupiter rozejrza� si� po pla�y i w�r�d szcz�tk�w r�nych przedmiot�w wyrzuconych na brzeg dostrzeg� poobijane plastykowe wiadro nadaj�ce si� jeszcze do noszenia wody. Czekaj�c na powr�t przyjaci�, nosi� wod� z oceanu i polewa� ni� wieloryba.
Pierwszy Detektyw nigdy nie przepada� za wysi�kiem fizycznym. Wola� wysila� sw�j m�zg.
- Najwy�sza pora - mrukn�� zniecierpliwiony na widok koleg�w, cho� zjawili si� nadspodziewanie szybko.
Przywie�li wszystko, o co prosi�: grub� bel� brezentu, r�czn� pomp�, ostr� �opat� i gumowy w��.
- Trzeba kopa� jak najbli�ej wieloryba - zarz�dzi� Jupiter - �eby uda�o nam si� zepchn�� go potem do sadzawki.
Pete, najsilniejszy z ca�ej tr�jki, kopa� najd�u�ej. Na szcz�cie mokry piach �atwo ust�powa� pod �opat�. W niespe�na godzin� wykopali d� d�ugo�ci trzech jard�w, szeroki i g��boki na prawie dwie stopy.
Wy�o�yli go brezentem, �eby nie przepuszcza� wody. Pete zacz�� pompowa� wod� z oceanu, a Bob i Jupe trzymali gruby w��, kieruj�c strumie� wody do sadzawki. Pompa okaza�a si� bardzo dobra. Kiedy� pewnie u�ywano jej na jakim� kutrze rybackim. Wkr�tce sadzawka by�a pe�na.
- A teraz najtrudniejsza sprawa - powiedzia� Jupiter.
- Co ty powiesz? - odpar� Pete. - Mam nadziej�, �e to oznacza, i� troch� nam pomo�esz.
Jupiter zignorowa� t� uwag�. Uzna�, �e i tak wykona� dzi� znacznie wi�cej, ni� do niego nale�a�o. A przede wszystkim by� autorem tego pomys�u.
Po chwili odpoczynku Trzej Detektywi ustawili si� wzd�u� boku wieloryba i zacz�li na niego napiera� z ca�ych si�. Nadal le�a� z zamkni�tymi oczami i ani drgn��. Bob poklepa� go po g�owie. Wieloryb natychmiast otworzy� oczy i Bob m�g�by przysi�c, �e u�miechn�� si� do niego.
- A teraz uwa�ajcie, zaczynamy na raz, dwa, trzy - komenderowa� Jupiter. - Gotowi? Wszyscy razem...
Nim zd��y� doko�czy�, nast�pi�o co� nieoczekiwanego. Kiedy ch�opcy nat�ali wszystkie si�y, by przesun�� wieloryba, ten, jakby chc�c im pom�c, wyrzuci� konwulsyjnie ca�e cia�o do g�ry, przekr�ci� si� w powietrzu i wyl�dowa� na grzbiecie w sadzawce.
- O, rany! - krzykn�� Bob. Jupe i Pete te� byli zachwyceni.
Kiedy tylko wieloryb znalaz� si� w wodzie, przekr�ci� si� na brzuch i zanurzy� si� ca�y. Powr�t do naturalnego �rodowiska sprawi� mu wyra�n� rozkosz. Po chwili znowu si� ukaza�, a z jego grzbietu trysn�� strumie� wody, jakby chcia� w ten spos�b podzi�kowa� ch�opcom.
- Kiedy tylko nadejdzie przyp�yw... - zacz�� Jupiter.
- Mniejsza o przyp�yw - przerwa� mu Pete. - Ju� pewnie dziewi�ta! Obiecali�my przecie�, �e popracujemy dzi� rano w sk�adzie z�omu. A ja nawet nie zjad�em jeszcze �niadania.
Wuj Jupitera, Tytus Jones, wraz ze swoj� �on� Matyld� prowadzi� na przedmie�ciach Rocky Beach sk�ad z�omu. Trzej Detektywi cz�sto w nim pracowali. Sortowali i naprawiali stare meble, metalowe sprz�ty i najprzer�niejsze kawa�ki z�omu skupowane przez wuja Tytusa.
Po�egnali si� pospiesznie z wielorybem.
- Uwa�aj na siebie i polewaj si� wod� - nakaza� mu Bob. - Wr�cimy tu po po�udniu, �eby zobaczy�, jak odp�ywasz.
W�o�yli skarpetki i tenis�wki. Wzi�li pomp�, �opat�, gumowy w�� i szybko wdrapali si� na urwisty brzeg. Mieli w�a�nie wsi��� na rowery, kiedy Jupiter zwr�ci� uwag� na d�wi�k dochodz�cy od strony morza.
Jakie� dwie mile od brzegu przep�ywa� stateczek. Na jego pok�adzie wida� by�o sylwetki dw�ch m�czyzn. Zbyt wielka odleg�o�� uniemo�liwia�a rozpoznanie ich twarzy.
Nagle Jupe dostrzeg� b�yski dochodz�ce z �odzi.
- Chyba co� sygnalizuj� - zauwa�y� Pete.
Pierwszy Detektyw pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- To s� przypadkowe b�yski. S�dz�, �e jeden z tych ludzi patrzy przez lornetk�, a promienie s�oneczne, odbite w szk�ach, daj� taki efekt.
Takie wyja�nienie przekona�o pozosta�ych detektyw�w, lecz Jupiter nie podnosi� swojego roweru. Nadal obserwowa� ��d�, kt�ra teraz wyra�nie skierowa�a si� w stron� brzegu.
- No, chod� ju� - ponagli� go Pete. - Przesta� wsz�dzie doszukiwa� si� tajemnic. Ka�dego dnia tysi�ce ludzi wyp�ywa na morze wzd�u� tego wybrze�a, �eby obserwowa� szare wieloryby.
- Owszem, wiem o tym - odpar� Jupe, kiedy prowadzili rowery w stron� drogi. - Tylko �e ten cz�owiek na �odzi wcale nie obserwowa� wieloryb�w. Jego lornetka skierowana by�a w zupe�nie innym kierunku.
W gruncie rzeczy jestem niemal pewien, �e to my byli�my obiektem jego obserwacji.
- By� mo�e zauwa�y�, jak pr�bujemy ratowa� wielorybka - stwierdzi� Bob oboj�tnie i Jupe nie podejmowa� wi�cej tego tematu.
Kiedy dotarli do sk�adu z�omu, ciotka Matylda ju� na nich czeka�a. By�a kobiet� �agodn� i serdeczn�, zadowolon� z �ycia w ma�ej, nadmorskiej miejscowo�ci i z prowadzenia wraz z m�em sk�adnicy z�omu. Bardzo si� ucieszy�a, kiedy po �mierci rodzic�w Jupe'a ch�opiec zamieszka� razem z nimi. Lecz tym, co sprawia�o jej najwi�ksz� rado��, by�o zaganianie detektyw�w do pracy.
- Sp�nili�cie si� - powita�a ich, kiedy wjechali na rowerach na teren sk�adu z�omu. - Pewnie zn�w zajmowali�cie si� rozwi�zywaniem jakich� rebus�w.
Jupiter nie wyjawi� ciotce, jak dot�d, �e on, Bob i Pete s� prawdziwymi detektywami i powa�ni ludzie zlecaj� im prawdziwe dochodzenia. Ciotka Matylda s�dzi�a, i� ch�opcy nale�� do klubu, w kt�rym rozwi�zuje si� zagadki i rebusy drukowane w pismach.
Przepracowali uczciwie kilka godzin, po czym ciotka zawo�a�a ich na obiad i da�a wolne na reszt� popo�udnia.
Wr�cili nad zatoczk� ko�o trzeciej. Przyp�yw nadchodzi� bardzo szybko. Zostawili rowery na skraju urwistego brzegu i pospiesznie zeszli na pla��.
Pete, najszybszy z ca�ej tr�jki, pierwszy dobieg� do sadzawki i stan�� nad ni� jak wryty.
Kiedy Jupiter i Bob do��czyli do niego, r�wnie� ca�kiem os�upieli.
Wykopana przez nich sadzawka nadal pe�na by�a wody. Lecz to by�o wszystko, co w niej znale�li.
Ma�y wieloryb znikn��!
Rozdzia� 2
��wiat Oceanu�
- Mo�e uda�o mu si� wyskoczy� z sadzawki i przeczo�ga� jakim� cudem do wody - powiedzia� Pete bez przekonania.
- Miejmy nadziej� - odpar� Bob. Lecz w jego g�osie nie by�o nadziei. Ma�y wieloryb musia�by pokona� bardzo d�ug� drog�, aby dotrze� do wody wystarczaj�co g��bokiej, by w niej p�ywa�.
Jupe milcza�. Odsun�� si� nieco od sadzawki i zacz�� kr��y� wok� niej, wpatruj�c si� w piasek.
- Ci�ar�wka - powiedzia� zamy�lony. - Z nap�dem na cztery ko�a. Nadjecha�a pla�� od strony drogi. Do sadzawki podjecha�a ty�em. Sta�a przy niej raczej d�ugo, poniewa� ko�a do�� g��boko zapad�y si� w mi�kki piach. Pod przednie trzeba by�o pod�o�y� deski, �eby mog�a ruszy� z miejsca. Potem odjecha�a drog�.
Jupe pokaza� kolegom pl�tanin� �lad�w zostawionych przez samoch�d i dwa ostre wg��bienia po deskach. Przyznali mu racj�. Teraz wszystko wyda�o im si� oczywiste. Przemy�lenia Jupe'a mia�y to do siebie, �e kiedy ju� je wy�o�y� s�uchaczom, to wydawa�y si� oczywiste.
- Mo�e kto� zawiadomi� stra� przybrze�n� o zab��kanym wielorybie i przys�ali kogo� na ratunek - powiedzia� Pete.
- Rozumujesz logicznie - pochwali� go Jupe. M�wi� tak zawsze, gdy sam dochodzi� do podobnego wniosku. - Lecz zastan�wmy si�, gdzie mog�a zadzwoni� osoba, kt�ra zauwa�y�a na pla�y wieloryba p�ywaj�cego w sztucznej sadzawce?
Nie czekaj�c na odpowied�, ruszy� w stron� rower�w. Pete i Bob zwin�li brezent i pod��yli za Pierwszym Detektywem.
- ��wiat Oceanu� - odpowiedzia� Jupiter na w�asne pytanie p� godziny p�niej. - Pewnie tam w�a�nie zadzwoni�aby taka osoba.
Trzej Detektywi siedzieli w swojej Kwaterze G��wnej w sk�adnicy z�omu. Mie�ci�a si� ona w starej przyczepie samochodowej, kt�r� wuj Tytus kupi� dawno temu, lecz nie znalaz� nikogo, kto chcia�by j� odkupi�. Z czasem stosy r�norodnego z�omu, porz�dnie u�o�onego wok� przyczepy, ca�kiem j� zakry�y. A ch�opcy dostawali si� do niej sekretnym przej�ciem.
Wewn�trz urz�dzili sobie laboratorium, ciemni� fotograficzn� i biuro, w kt�rym ustawili ma�e biurko i star� szafk� na dokumenty. Za�o�yli te� telefon, kt�ry op�acali z pieni�dzy zarobionych w sk�adzie z�omu.
- ��wiat Oceanu� - powt�rzy� Jupiter. Siedzia� na obrotowym krze�le i przegl�da� roz�o�on� na biurku ksi��k� telefoniczn�. Znalaz� numer i wykr�ci� go.
Do telefonu pod��czony by� g�o�nik i wszyscy ch�opcy us�yszeli najpierw sygna�, a potem m�ski g�os.
- Dzi�kujemy za telefon do ��wiata Oceanu� - powiedzia� g�os z ta�my magnetofonowej. - ��wiat Oceanu� znajduje si� przy nadbrze�nej autostradzie na p�noc od Kanionu Topanga.
Jupe zniecierpliwiony s�ucha� dalszych informacji o cenie wst�pu, o porach poszczeg�lnych pokaz�w organizowanych w akwarium na wolnym powietrzu. O�ywi� si� dopiero pod koniec nagrania.
- ��wiat Oceanu� otwarty jest od wtorku do niedzieli od godziny dziesi�tej do osiemnastej - m�wi� m�ski g�os. - Codziennie opr�cz poniedzia�k�w mo�esz...
Jupe od�o�y� s�uchawk�.
- Ale mamy szcz�cie - odezwa� si� Pete. - Dzwonimy akurat w ten jeden dzie� tygodnia, kiedy akwarium jest zamkni�te.
Jupiter skin�� g�ow�, ale wida� by�o, �e b��dzi gdzie� my�lami. Mia� skupiony wyraz twarzy i jak zwykle w takich chwilach, podskubywa� doln� warg�.
- I co teraz? - spyta� Bob. - Pr�bujemy jutro?
- To zaledwie kilka mil st�d - powiedzia� Jupe. - A mo�e wybierzemy si� tam jutro na rowerach i obejrzymy sobie to miejsce?
Nast�pnego dnia o dziesi�tej Trzej Detektywi zostawili rowery na parkingu przed ��wiatem Oceanu� i kupili bilety przy wej�ciu. Jaki� czas spacerowali alejkami ogromnego akwarium. Zatrzymali si� d�u�ej przy lwach morskich i pingwinach bawi�cych si� w du�ym otwartym basenie. W ko�cu Bob dojrza� na bia�ym budynku napis ADMINISTRACJA.
Jupe zapuka� do drzwi.
- Prosz� - rozleg� si� mi�y g�os i Trzej Detektywi weszli do �rodka. Za biurkiem sta�a dziewczyna w dwucz�ciowym kostiumie k�pielowym. By�a bardzo opalona. Mia�a do�� kr�tkie, ciemne puszyste w�osy. Przewy�sza�a wzrostem detektyw�w. Mia�a szerokie, silne ramiona i w�skie biodra. Patrz�c na jej smuk�e, gi�tkie kszta�ty, odnosi�o si� wra�enie, �e, jak ryba, lepiej czuje si� w wodzie ni� na suchym l�dzie.
- Witam was, jestem Constance Carmel. W czym mog� wam pom�c?
- Chcieliby�my zawiadomi� o ma�ym wielorybie wyrzuconym na brzeg - powiedzia� Jupe. - A przynajmniej by� tam do chwili, kiedy zrobili�my dla niego sadzawk�...
Opowiedzia�, co si� wydarzy�o w zatoczce poprzedniego dnia, i sko�czy� na tym, jak odkryli, �e uratowany przez nich wieloryb znikn��.
Constance Carmel s�ucha�a, nie przerywaj�c.
- I to wszystko zdarzy�o si� wczoraj? - zapyta�a wreszcie.
Bob skin�� g�ow� twierdz�co.
- Wczoraj mnie tu nie by�o - powiedzia�a dziewczyna. Odwr�ci�a si� do ch�opc�w ty�em i si�gn�a po mask� do nurkowania. - W poniedzia�ki wi�kszo�� personelu nie pracuje. - Przez chwil� zastanawia�a si� nad czym�, szarpi�c pasek od maski. - Ale gdyby przywieziono do ��wiata Oceanu� jakiego� zab��kanego wieloryba, dzi� rano natychmiast powiadomiono by mnie o tym.
- To znaczy, �e nie przywieziono go tutaj? - zapyta� Bob z rozczarowaniem w g�osie.
Potrz�sn�a g�ow�, wci�� szarpi�c gumowy pasek.
- Przykro mi, ale nie. Obawiam si�, �e w niczym nie mog� wam pom�c.
- No, c�. Dzi�kujemy mimo wszystko - powiedzia� Pete.
- Naprawd� mi przykro - powt�rzy�a Constance Carmel. - A teraz musz� was przeprosi�. B�d� mia�a pokaz.
- Gdyby pani o czym� us�ysza�a... - Jupe wyj�� z kieszeni wizyt�wk� i wr�czy� j� dziewczynie.
By�a to jedna z ich s�u�bowych wizyt�wek, kt�re Jupiter wydrukowa� osobi�cie na starej maszynie drukarskiej stoj�cej w sk�adzie z�omu.
Wygl�da�a nast�puj�co:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Pod spodem by� te� podany numer telefonu do Kwatery G��wnej.
Ludzie zazwyczaj pytali, co oznaczaj� trzy znaki zapytania. Jupe odpowiada� wtedy, �e oznaczaj� one nie rozwi�zane tajemnice i zagadki bez odpowiedzi.
Constance Carmel nie rzuci�a nawet okiem na wizyt�wk� i bez s�owa po�o�y�a j� na biurku.
Trzej Detektywi odwr�cili si� do drzwi. Pete otworzy� je. W tym momencie dziewczyna podesz�a do ch�opc�w i zapyta�a:
- Wi�c a� tak bardzo wam zale�y na tym wielorybie-pilocie czy te� szarym wielorybie lub czym� w tym rodzaju?
Bob potwierdzi�.
- Wi�c nie martwcie si� - pocieszy�a ich. - Jestem pewna, �e wszystko jest w porz�dku. To znaczy, chcia�am powiedzie�, �e na pewno kto� go uratowa�.
Po wyj�ciu ze ��wiata Oceanu� Trzej Detektywi poszli po rowery i klucz�c pomi�dzy stoj�cymi na parkingu samochodami, ruszyli w stron� g��wnej drogi.
Bob i Pete byli raczej przygn�bieni niepowodzeniem misji, lecz Jupiter wydawa� si� wr�cz zadowolony. Na jego twarzy pojawi� si� charakterystyczny u�mieszek, jak zawsze wtedy, gdy wyczuwa�, i� Trzej Detektywi s� na tropie nowej, interesuj�cej sprawy.
- No dobra, Jupe. Mo�e nam wreszcie powiesz, czemu ci tak weso�o? - nie wytrzyma� Pete.
Doszli w�a�nie do wyjazdu z parkingu. Jupe opar� rower o niski murek. Pozostali dwaj zrobili to samo. Wiedzieli od razu, �e Pierwszy Detektyw b�dzie teraz m�wi�.
- Przyjrzyjmy si� bli�ej faktom - zacz��. - Ka�dy, kto wczoraj zadzwoni� do ��wiata Oceanu�, us�ysza� to samo nagranie, co my.
- Nie m�g� wi�c zg�osi� znalezienia wieloryba - doko�czy� Pete.
- Owszem, pod warunkiem, �e nie zadzwoni� bezpo�rednio do domu Constance Carmel - stwierdzi� Jupe.
- Sk�d ci to przysz�o do g�owy? - zapyta� Bob.
- Poniewa�, kiedy opowiadali�my jej o wielorybie, nie by�a ani troch� zdziwiona. S�ucha�a tylko i zada�a zaledwie jedno pytanie, na kt�re i tak ju� odpowiedzieli�my wcze�niej.
- To znaczy, kiedy to si� sta�o, tak?
- No w�a�nie. Sk�onny jestem twierdzi�, �e zada�a je tylko po to, by podkre�li�, �e wczoraj nie by�o jej w akwarium i w zwi�zku z tym nie mog�a mie� nic wsp�lnego z naszym wielorybem. Zauwa�cie, �e zaraz potem wychodzi�a ze sk�ry, �eby nas uspokoi�, i� wieloryb jest bezpieczny. Powiedzia�a, i� jest pewna, �e szary wieloryb zosta� uratowany.
- Wcale tak nie powiedzia�a - wtr�ci� Bob i jednocze�nie u�wiadomi� sobie co�, co od poprzedniego dnia nie dawa�o mu spokoju. - Powiedzia�a: �wieloryb-pilot lub szary wieloryb lub co� w tym rodzaju�.
- Mo�e zrobi�a to celowo, �eby�my si� nie domy�lili, i� ma z t� spraw� co� wsp�lnego - stwierdzi� Pete.
- Nie zrobi�a tego celowo - Bob tak by� przekonany o swojej racji, �e a� podni�s� g�os. - My�l�, �e wymkn�o jej si� to niechc�cy, i mia�a racj�. To wcale nie by� szary wieloryb. Szare wieloryby maj� dwa otwory przypominaj�ce nozdrza, i dlatego w�a�nie, kiedy wydmuchuj� przez nie wod�, tworzy si� ma�a fontanna. Nasz wieloryb mia� tylko jeden otw�r. Zwr�ci�em na to uwag�, kiedy pr�bowali�my zepchn�� go do morza. Woda strzela�a w g�r� tylko jednym strumieniem.
Dwaj pozostali detektywi przygl�dali mu si� zdumieni.
- A wi�c jakiego wieloryba uratowali�my? - zapyta� Pete.
- Jestem przekonany, �e to by� m�ody wieloryb-pilot, kt�ry przez przypadek do��czy� si� do szarych wieloryb�w przemierzaj�cych Pacyfik.
- I Constance Carmel te� o tym wiedzia�a - doda� Jupe zamy�lony.
- To bardzo logiczne rozumowanie, Bob. A wi�c, podsumujmy. Mamy tu jednego zab��kanego wieloryba, kt�ry zostaje porwany, i pracowniczk� ��wiata Oceanu�, kt�ra twierdzi, �e nic o nim nie wie. Lecz wszystko wskazuje na to, �e jednak co� wie...
Jupe przerwa�, poniewa� rozleg� si� za nimi ostry klakson. Trzej Detektywi musieli ratowa� si� skokiem przez murek. Bia�y pikap przemkn�� ko�o nich i skr�ci� z piskiem opon na nadbrze�n� autostrad�.
Mimo i� mkn�� z du�� pr�dko�ci�, Trzej Detektywi zdo�ali rozpozna� kierowc� - Constance Carmel. Min�o zaledwie pi�� minut od chwili, kiedy wyprosi�a ich z pokoju twierdz�c, i� ma pokaz w akwarium.
Musia�o si� wydarzy� co� nieoczekiwanego.
Ale co?
- A mo�e my jeste�my t� przyczyn� - mrukn�� Jupiter zamy�lony. - Mo�e to, co powiedzieli�my, wprawi�o j� w taki po�piech.
Rozdzia� 3
Sto dolar�w nagrody
- Mo�e faktycznie Constance Carmel ok�ama�a nas - stwierdzi� Pete. - Ale to jeszcze niczego nie dowodzi.
By�o p�ne popo�udnie. Po wycieczce do ��wiata Oceanu� Bob mia� troch� pracy w bibliotece, Pete jakie� obowi�zki domowe, a Jupe pomaga� w sk�adzie z�omu. Kiedy tylko Trzej Detektywi sko�czyli swoje zaj�cia, spotkali si� ponownie w Kwaterze G��wnej.
- W ko�cu - kontynuowa� Pete - kiedy pytamy o co� doros�ych, tu zak�adamy, �e i tak nie powiedz� nam ca�ej prawdy...
Przerwa� mu dzwonek telefonu. Jupe podni�s� s�uchawk�.
- Halo - rozleg� si� m�ski g�os w g�o�niku przymocowanym do telefonu. - Chcia�bym m�wi� z panem Jupiterem Jonesem.
- Przy aparacie.
- O ile wiem, by� pan dzi� w ��wiecie Oceanu� i wypytywa� o zaginionego wieloryba.
M�czyzna m�wi� z dziwnym akcentem. Bob pomy�la�, �e pochodzi pewnie z Missisipi lub z Alabamy. Nie zna� osobi�cie nikogo z tych stan�w, lecz cz�sto ludzie z Po�udnia, kt�rzy wyst�powali w telewizji, mieli taki w�a�nie akcent.
- Owszem, zgadza si� - odpar� Jupiter. - Czym mog� panu s�u�y�?
- O ile te� wiem, jest pan swojego rodzaju prywatnym detektywem.
- To te� si� zgadza. Jeste�my Trzema... - zacz�� Jupe.
- Wobec tego, mo�e zainteresuje was ta sprawa. P�ac� sto dolar�w za odnalezienie wieloryba i wpuszczenie go z powrotem do oceanu.
- Sto dolar�w! - Bob a� sapn��.
- Zgadzacie si�?
- Z przyjemno�ci� - odpar� Jupe, si�gaj�c po notatnik i o��wek. - Mo�e zechce pan poda� swoje nazwisko i numer telefonu...
- To �wietnie - przerwa� mu m�czyzna. - Bierzcie si� od razu do roboty, a ja odezw� si� za kilka dni.
- Ale... - zacz�� Jupiter.
W g�o�niku rozleg� si� d�wi�k odk�adanej s�uchawki.
- Sto dolar�w! - powt�rzy� Bob.
Cho� Trzej Detektywi mieli ju� wielu klient�w i rozwi�zali wiele ciekawych zagadek, nikt, jak dot�d, nie zaoferowa� im za pomoc a� stu dolar�w.
Jupe powoli od�o�y� s�uchawk�. Rozmy�la� intensywnie nad dopiero co zako�czon� rozmow�.
- Cz�owiek dzwoni i proponuje nam nagrod�, ale nie podaje swojego nazwiska. Nie m�wi te�, w jaki spos�b zdoby� numer naszego telefonu. - A do tego wie, �e byli�my dzi� rano w ��wiecie Oceanu�... - Jupe przerwa� i zacz�� skuba� warg�.
- I co z tego, do pioruna! - zirytowa� si� Pete. - Chyba nie zamierzasz si� wycofa�? To jest sto dolc�w!
- Oczywi�cie, �e nie. Pomijaj�c ju� wysoko�� nagrody, ten tajemniczy telefon jeszcze bardziej rozbudzi� moj� ciekawo��. Pozostaje tylko pytanie, jak si� do tego zabra�? - Jupe zastanawia� si� przez chwil�, a nast�pnie si�gn�� po ksi��k� telefoniczn�.
- Constance Carmel. To, jak dot�d, nasz jedyny punkt zaczepienia. Zacz�� kartkowa� ksi��k�, a� trafi� na �C�. Znalaz� trzy osoby o tym nazwisku: Carmel Arturo; Carmel Benedykt i Carmel Diego: WYNAJEM �ODZI - PO��W RYB. Constance Carmel nie figurowa�a w spisie.
Jupe zacz�� od Artura. Po trzech sygna�ach odezwa�a si� centrala, informuj�c, �e telefon Artura Carmela zosta� odci�ty.
Numer Benedykta Carmela d�ugo nie odpowiada�. W ko�cu jaki� �agodny g�os poinformowa� Jupitera szeptem, �e brat Benedykt jest, co prawda, w klasztorze, lecz nawet gdyby podszed� do aparatu, to na niewiele by si� to zda�o, gdy� w�a�nie z�o�y� �luby milczenia przez nast�pne sze�� miesi�cy. W tej sytuacji Benedykt zosta� wy��czony z dalszego dochodzenia. W Przedsi�biorstwie Rybackim Diega Carmela nikt nie podnosi� s�uchawki.
- Wiemy przynajmniej, gdzie jej szuka� - odezwa� si� Bob. - Przez sze�� dni w tygodniu jest w ��wiecie Oceanu�.
- Wiemy jeszcze co� - doda� Jupiter. - Mo�emy rozpozna� jej samoch�d - bia�ego pikapa. - Jupe zmarszczy� czo�o i przymkn�� oczy. Wygl�da� teraz jak rozz�oszczony, �pi�cy cherubinek.
- ��wiat Oceanu� zamykaj� o sz�stej - doda� Jupe, przypominaj�c sobie nagranie magnetofonowe. - Pewnie Constance Carmel wyje�d�a stamt�d zaraz potem. To robota dla ciebie, Pete. Dzi� ju� jest za p�no. Pojedziesz tam jutro.
Pete westchn��. Kiedy tylko potrzebny by� kto�, kto potrafi� szybko biega� - na tyle szybko, by wyj�� szcz�liwie z opresji - Jupe zazwyczaj uwa�a�, �e to zadanie dla Pete'a Crenshawa.
Tym razem jednak Pete nie mia� nic przeciwko temu. Co� go poci�ga�o w tej sprawie. I nie by�a to wcale studolarowa nagroda, lecz my�l o tym, by sprowadzi� ma�ego wieloryba tam, gdzie by�o jego miejsce, by m�g� znowu swobodnie p�ywa� w oceanie.
Nast�pnego popo�udnia o wp� do sz�stej Hans, jeden z dw�ch braci rodem z Bawarii, kt�rzy pomagali wujowi Tytusowi w prowadzeniu sk�adu z�omu, wysadzi� Trzech Detektyw�w obok parkingu przy ��wiecie Oceanu�. Jupe i Bob zdj�li z ci�ar�wki swoje rowery.
- Czy aby na pewno sobie poradzicie? - zapyta� Hans, drapi�c si� po jasnej czuprynie. - W jaki spos�b wr�cicie we trzech na dw�ch rowerach?
- Pete nie potrzebuje dzi� roweru - zapewni� go Jupe. - Kto� znajomy ma go podwie��.
- OK - Hans wzruszy� ramionami i usiad� za kierownic�. - Gdyby�cie mnie potrzebowali, dzwo�cie.
Kiedy tylko odjecha�, Trzej Detektywi zacz�li si� rozgl�da� za pikapem Constance Carmel. Znale�li go bez trudu. Sta� w cz�ci oznaczonej napisem �Dla personelu� i by� tam jedynym bia�ym samochodem. Jupe i Pete podeszli do niego od ty�u, a Bob sta� na stra�y, obserwuj�c wej�cie do akwarium na wypadek, gdyby niespodziewanie pojawi�a si� tam Constance Carmel.
Szcz�cie dopisa�o ch�opcom. Otwarty baga�nik nie by� pusty. Znale�li w nim g�bk� do materac�w, jakie� spl�tane liny i wielki kawa� p��tna.
Pete wszed� do �rodka i po�o�y� si� na metalowej pod�odze. Jupe przykry� go kawa�kami g�bki i na wierzch narzuci� p��tno. Zaczyna�o si� �ciemnia�, lecz nawet w pe�nym s�o�cu nikt nie zauwa�y�by Pete'a pod tym wszystkim.
- B�dziemy si� zbiera� z Bobem - powiedzia� Jupe. - Lepiej, �eby Constance Carmel nie zauwa�y�a nas tutaj. Zaczekamy na ciebie w Kwaterze G��wnej, dobra?
- Dobra - odpar� Pete. - Zadzwoni� do was, kiedy tylko b�d� m�g�.
Us�ysza�, jak Jupiter zeskakuje z pikapa i jak odg�os jego krok�w powoli zanika. Potem przez d�u�szy czas nie s�ysza� niczego poza zapalaniem lub gaszeniem silnik�w przyje�d�aj�cych i odje�d�aj�cych samochod�w.
Zachcia�o mu si� spa�, gdy nagle dotar� do niego ca�kiem z bliska jaki� chlupot. Po czym p��tno zosta�o polan� wod�, kt�ra zacz�a mu �cieka� wprost na twarz. Do tego by�a to s�ona woda. Pete zaczeka�, a� samoch�d nabierze pr�dko�ci po wyje�dzie z parkingu, i wtedy wyjrza� ostro�nie na zewn�trz.
Kilka cali od jego twarzy sta� wielki, plastykowy pojemnik. S�ycha� by�o, jak chlupocze w nim woda.
Kiedy samoch�d zatrzyma� si� na czerwonym �wietle, ze �rodka pojemnika doszed� jeszcze jeden d�wi�k, jakby co� trzepota�o o plastykowe �ciany naczynia.
Ryby, zdecydowa� Pete. �ywe ryby. I cofn�� si� do swojej kryj�wki.
Przez kilka minut samoch�d jecha� szybko po r�wnej drodze. Pete uzna�, �e musia�a to by� nadbrze�na autostrada. Potem pikap zwolni� i zacz�� pi�� si� pod g�r�. Czy�by Santa Monica? Pete pami�ta�, �e do tego miasta jecha�o si� strom� drog�. P�niej nast�pi�o tyle przystank�w i zakr�t�w, �e Pete ca�kiem straci� orientacj�. Zapad�y ciemno�ci i samoch�d znowu zacz�� podje�d�a� meandruj�c� drog� pod jak�� g�r�. Pete pomy�la�, �e pewnie zn�w s� na wzg�rzach ko�o Santa Monica.
W ko�cu si� zatrzymali. Pete us�ysza�, jak kto� otwiera klap� od baga�nika, i na metalowej pod�odze rozleg�o si� plaskanie bosych st�p. Wstrzyma� oddech. Zachlupota�a woda w plastykowym pojemniku. Kto� podni�s� go i zn�w Pete us�ysza� odg�os bosych st�p. Klapa wr�ci�a na swoje miejsce.
Odczeka� par� minut i wysun�� g�ow� spod p��tna.
Samoch�d sta� przed bogato urz�dzonym domem. Nad drzwiami frontowymi wisia�a lampa o�wietlaj�ca betonowe schody. U do�u schod�w sta�a skrzynka pocztowa. Pete'owi uda�o si� odczyta� z niej nazwisko w�a�ciciela.
SLATER.
Odczeka� jeszcze chwil� i ostro�nie wyskoczy� z samochodu. Przesun�� si� bezszelestnie w stron� szoferki i powoli wychyli� g�ow� znad maski pikapa.
W pobli�u nie by�o nikogo. W gruncie rzeczy tego si� w�a�nie spodziewa�. Zdumia�o go jednak, �e ca�y dom pogr��ony jest w ciemno�ciach. Pali�a si� tylko lampa nad drzwiami. Nie wygl�da�o na to, by Constance Carmel wesz�a do �rodka.
Pete uzna�, �e nie ma sensu stercze� tu ca�� noc. M�g� zrobi� jedno z dwojga: p�j�� na najbli�szy r�g i zapisa� nazw� ulicy, a nast�pnie poda� ten adres Jupiterowi i Bobowi, lub te� spr�bowa� wy�ledzi�, dok�d posz�a Constance Carmel i co tam robi�a z pojemnikiem �ywych ryb.
Mia� w�a�nie p�j�� na r�g i potem rozejrze� si� za budk� telefoniczn�, gdy nagle w ciemno�ciach rozleg�o si� kobiece wo�anie:
- Fluke! Fluke! Fluke!
Nikt nie odpowiedzia�.
Pete pewien by�, �e g�os nie dochodzi z g��bi domu. Kobieta musia�a by� na zewn�trz. Mo�e za domem? Dopiero teraz zauwa�y� stromy, betonowy zjazd do gara�u przylegaj�cego do lewej strony domu. Obok gara�u wida� by�o ma��, drewnian� furtk�, a za ni� drzewo palmowe na tle ciemniej�cego nieba.
Pete podszed� do furtki. Zamkni�ta by�a jedynie na zasuwk�. Otworzy� j� i zamkn�� za sob�.
Znalaz� si� na wybetonowanej �cie�ce prowadz�cej wzd�u� ciemnej �ciany gara�u. Pete przykucn�� i bardzo wolno i ostro�nie zacz�� przerwa� si� na ty�y domu.
- Fluke. Fluke. Dobry Fluke.
Kobiecy g�os zabrzmia� teraz ca�kiem blisko, niemal tu� obok.
Pete zamar�. Z lewej strony, po drugiej stronie trawnika ros�a palma, kt�r� dostrzeg� z drogi. Z prawej nie by�o wida� niczego. Od ogrodu lub czego� innego, co by�o na ty�ach domu, dzieli�a go �ciana gara�u. Zebra� ca�� odwag� i co si� w nogach pobieg� w stron� palmy. Dopad� do niej i schowa� si� za pie�. Odetchn�� g��boko i ostro�nie wyjrza� zza drzewa. Zobaczy� ogromny basen. Poza nim nie by�o tam niczego innego. Jasno o�wietlony przez zewn�trzne i podwodne �wiat�a rozci�ga� si� na ca�� d�ugo�� domu.
- Fluke. Fluke. Fluke, dobra dziecinka.
Constance Carmel w dwucz�ciowym kostiumie k�pielowym sta�a na przeciwleg�ym brzegu basenu. Na kraw�dzi ustawi�a plastykowy pojemnik. Pochyli�a si� i wyj�a z niego �yw� ryb�. Unios�a j� do g�ry i trzyma�a tak przez chwil�, po czym wyrzuci�a d�ugim �ukiem nad basen. W tym momencie jaki� szary kszta�t oderwa� si� od wody. Wzni�s� si� na ca�� swoj� d�ugo��. Zdawa�o si�, �e zawis� w powietrzu na kilka sekund. Otworzy� pysk i chwyci� ryb� w locie, po czym zwinnie przekr�ci� si� w powietrzu i zanurkowa� do basenu.
- �wietnie, Fluke.
Constance Carmel mia�a na nogach p�etwy, a na szyi okulary do nurkowania. Na�o�y�a je na oczy i skoczy�a do wody.
Pete by� ca�kiem niez�ym p�ywakiem. Reprezentowa� nawet szko�� na zawodach. Lecz nigdy jeszcze nie widzia�, �eby kto� p�ywa� tak jak Constance Carmel. Prawie nie porusza�a r�kami i nogami. Prze�lizgiwa�a si� w wodzie tak �atwo i lekko jak szybowiec w powietrzu.
Od razu znalaz�a si� w po�owie basenu, gdzie przebywa� w�a�nie ma�y wieloryb. Pete'owi zdawa�o si�, �e przywitali si� jak starzy przyjaciele, kt�rzy nie widzieli si� od lat. Wieloryb lekko poszturchiwa� j� nosem w bok, a ona klepa�a go po g�owie i dotyka�a jego warg. Zanurkowali razem a� na dno basenu. Dziewczyna p�yn�a tu� obok wieloryba, obejmuj�c go za g�ow�. Czasem siada�a mu na grzbiecie.
Pete poch�oni�ty obserwowaniem tej pary, u�o�y� si� wygodnie na trawie za drzewem palmowym i opar� podbr�dek na r�kach. To by�o lepsze ni� kino. Zapomnia� o ca�ym �wiecie.
Constance Carmel zacz�a inn� zabaw�. Podp�yn�a do kraw�dzi basenu znajduj�cej si� najbli�ej Pete'a. Najpierw poklepa�a wieloryba po g�owie, a potem odwr�ci�a si� zwinnie i zacz�a szybko od niego odp�ywa�. Wieloryb pod��y� za ni�. Zn�w poklepa�a go i pokr�ci�a g�ow�, po czym szybko odp�yn�a. Tym razem wieloryb zosta� na miejscu, jakby na co� czeka�.
Dziewczyna pop�yn�a na przeciwleg�y koniec basenu i usiad�a na brzegu.
Ma�y wieloryb wci�� czeka�.
- Fluke! Fluke! Fluke! - zawo�a�a.
Wieloryb wynurzy� g�ow� i Pete dostrzeg� b�ysk o�ywienia w jego oczach. Nagle, jednym �lizgiem znalaz� si� przy Constance Carmel.
- Grzeczny Fluke. Grzeczny Fluke.
Dziewczyna dotkn�a d�oni� jego warg, si�gn�a do pojemnika po ryb� i w�o�y�a mu j� do pyska.
- Dobry Fluke. Dobry Fluke.
Znowu poklepa�a go po g�owie, po czym schyli�a si�, by podnie�� co� le��cego w trawie. Cho� wn�trze basenu by�o jasno o�wietlone, na zewn�trz panowa�y ciemno�ci i Pete nie m�g� dostrzec, co to by�o.
Ma�y wieloryb - Fluke, jak nazywa�a go dziewczyna - wynurzy� si� z wody i zdawa�o si�, �e stan�� na ogonie. Constance Carmel obj�a go ramionami i co� robi�a przy jego grzbiecie. Pete uni�s� nieco g�ow� znad trawy i wtedy uda�o mu si� dojrze�, jak dziewczyna zak�ada wielorybowi p��cienny pas w miejscu, gdzie by�aby szyja, gdyby wieloryby w og�le j� mia�y. Mocno �ci�gn�a pas i spi�a go klamr�. Na�o�y�a mu co� w rodzaju obro�y.
Pete przywar� twarz� do trawy.
Szcz�kn�a zasuwka i kto� mocno pchn�� furtk�, po czym zamkn�� j� za sob�. Rozleg�y si� coraz bli�sze kroki. Pete'owi wydawa�o si�, �e kto� zmierza wprost na niego. Przybysz jednak przeszed� obok i skierowa� si� w stron� basenu.
- Witaj, Constance.
- Dobry wiecz�r, panie Slater.
Pete nie odwa�y� si� podnie�� g�owy. Uni�s� j� tylko lekko znad trawy. M�czyzna sta� obok Constance Carmel na przeciwleg�ym brzegu basenu. By� bardzo wysoki. Ciemno�ci uniemo�liwia�y rozpoznanie jego twarzy. A jednak nie spos�b by�o nie zauwa�y� pewnej charakterystycznej cechy jego wygl�du. Pomimo stosunkowo m�odego wieku - Pete oceni� go na trzydzie�ci par� lat - by� ca�kiem �ysy. Nawet w p�mroku jego g�adka, okr�g�a g�owa l�ni�a jak bilardowa kula.
- Jak wam idzie? - zapyta� m�czyzna. - Kiedy b�dziecie gotowi? - W jego g�osie by�o co� dziwnego. M�wi� wolno, przeci�gaj�c sylaby w spos�b, kt�ry wyda� si� Pete'owi znajomy.
- Niech pan s�ucha, panie Slater - Constance spojrza�a ostro na m�czyzn�. Pete us�ysza� w jej g�osie wzbieraj�cy gniew. � Zgodzi�am si� panu pom�c ze wzgl�du na mojego ojca. Ale b�d� to robi�a na sw�j w�asny spos�b i w czasie, jaki mi odpowiada. Jak si� pan b�dzie wtr�ca�, to Fluke wr�ci do oceanu, a pan poszuka sobie nowego wieloryba i sam b�dzie go trenowa�.
Przerwa�a i spojrza�a na Fluke'a.
- Rozumiemy si�, panie Slater? - zapyta�a i wsparta pod boki, zn�w spojrza�a gro�nie na m�czyzn�.
- Rozumiemy si� - odpar� z lekkim po�udniowym akcentem.
Rozdzia� 4
Cz�owiek z dziwnym okiem
- Czy jeste� pewien, Pete, �e to by� ten sam g�os? - zapyta� Jupiter Jones. - Jeste� zupe�nie pewien?
Zanim Pete zbieg� ze wzg�rza i znalaz� stacj� benzynow�, z kt�rej m�g� zadzwoni� do Kwatery G��wnej, up�yn�o dwadzie�cia minut. Tyle samo czasu zaj�a Hansowi droga z Rocky Beach do miejsca, gdzie Pete mia� na niego czeka�. Trzej Detektywi usiedli teraz z ty�u ci�ar�wki, a Hans wi�z� ich z powrotem do domu. Pete opowiedzia� o wszystkim, co si� wydarzy�o od chwili wyjazdu ze ��wiata Oceanu�. U�o�y� si� wygodnie na plecach z r�kami pod g�ow� i odpoczywa�.
- Tak, jestem pewien - odpar� znu�ony. - Oczywi�cie, nie da�bym za to g�owy. Ale te g�osy brzmia�y niemal identycznie.
Jupiter skin�� g�ow�, podskubuj�c doln� warg�. My�li przebiega�y mu przez g�ow� z szybko�ci� b�yskawicy. To wszystko nie mia�o sensu. Po co �ysy m�czyzna mia�by oferowa� im sto dolar�w za znalezienie wieloryba, kt�rego trzyma� we w�asnym basenie?
Jupe nie zada� g�o�no tego pytania. Pomy�la�, �e powinien przespa� si� z tym problemem.
Najpierw podrzucili do domu Pete'a, potem Boba. Na ko�cu Hans podjecha� z Jupe'em pod dom Jones�w stoj�cy naprzeciwko sk�adu z�omu. Trzej Detektywi um�wili si� na spotkanie nast�pnego dnia rano.
Bob zjawi� si� ostatni. W�a�nie wychodzi� z domu, gdy matka zawo�a�a go, �eby pozmywa� naczynia po �niadaniu. Teraz ustawi� rower w odleg�ym k�cie sk�adu, tu� obok warsztatu Jupe'a. Podszed� do du�ego usypiska z�omu i przesun�� oparty o nie metalowy grill. Ukaza�o si� wej�cie do wielkiej, zardzewia�ej rury. By� to Tunel Drugi. Prowadzi� pod stosem z�omu wprost pod pod�og� przyczepy samochodowej, Kwatery G��wnej Trzech Detektyw�w.
Bob uni�s� w�az i wspi�� si� do biura detektyw�w, gdzie dwaj przyjaciele ju� na niego czekali.
Jupe siedzia� przy biurku. Pete roz�o�y� si� wygodnie w starym fotelu na biegunach i opar� nogi o szafk� na dokumenty. Nie odezwali si� na jego widok. Bob usiad� na sto�ku i opar� si� o �cian�.
Jak zwykle, pierwszy zacz�� m�wi� Jupe.
Kiedy rozwi�zuj�c jaki� problem, dochodzimy do momentu, gdy widzimy przed sob� ju� tylko go�y mur, to mamy do wyboru dwie mo�liwo�ci: pr�bowa� przebi� ten mur g�ow� lub poszuka� drogi okr�nej i obej�� go - powiedzia� tonem, kt�ry jego przyjaciele dobrze znali. Jupe g�o�no my�la�.
- Co przez to rozumiesz? - zapyta� Pete. - Chcia�em powiedzie�... co to oznacza w ludzkim j�zyku?
- To oznacza Diego Carmel - wyja�ni� Jupiter. - Diego Carmel, Wynajem �odzi - Po��w ryb.
- No, dobrze. Dzwo� do niego - powiedzia� Bob. - Nie rozumiem, co mo�e go ��czy� z nasz� spraw�, ale nie zaszkodzi sprawdzi�.
- Pr�buj� si� do niego dodzwoni� ju� od �niadania - wyzna� Jupe. - Nikt nie podnosi s�uchawki.
- Mo�e pop�yn�� na ryby - stwierdzi� Pete. - Ludzie czasami nie odbieraj� telefonu, poniewa� nie ma ich w domu.
- A wracaj�c do tego, co on ma wsp�lnego z nasz� spraw� - ci�gn�� Jupe, ignoruj�c uwag� Pete'a - wiemy, �e kto� telefonowa� do Constance Carmel w poniedzia�ek i powiedzia� jej o zagubionym szarym wielorybie lub wielorybie-pilocie lub czym� w tym rodzaju...
- O Fluke'u - wtr�ci� Pete. - Nazywaj go Fluke.
- O Fluke'u - zgodzi� si� Jupe. - Nie zadzwonili do ��wiata Oceanu�, poniewa� tam jej nie by�o. Nie zadzwonili te� do Artura Carmela, poniewa� jego telefon zosta� od��czony.
- I nie zadzwonili do brata Benedykta do klasztoru - doda� Bob.
- Pozostaje ostatni Carmel z ksi��ki telefonicznej. Diego Carmel, kt�ry mieszka w San Pedro i zajmuje si� �owieniem ryb. By� mo�e jest krewnym Constance i w�a�nie tam zadzwoniono, �eby zostawi� dla niej wiadomo��.
- Constance Carmel powiedzia�a, �e pomaga Slaterowi ze wzgl�du na swojego ojca, zgadza si�? - zapyta� Bob.
- Owszem - potwierdzi� Pete. - Mo�e w�a�nie Diego jest jej ojcem. A mo�e nie jest. Ale nadal nie rozumiem, co on ma z tym wszystkim wsp�lnego.
- I tu w�a�nie dochodzimy do go�ej �ciany -wyja�ni� Jupe. - Constance Carmel i Slater niczego nam nie powiedz�. Ona, w ka�dym razie, ju� nas ok�ama�a, a on pewnie zrobi�by to samo. A wi�c, skoro od nich nie mo�emy si� dowiedzie� niczego, to mo�e dowiemy si� czego� o nich. Zabierajmy si� do San Pedro i spr�bujmy pogada� z Diego Carmelem... zak�adaj�c, oczywi�cie, �e ma on co� wsp�lnego z Constance.
- A je�li jest akurat na rybach? - spyta� Pete.
- Wtedy porozmawiamy z jego s�siadami lub z innymi rybakami. Mo�e b�d� co� wiedzieli o Constance lub na przyk�ad, czy Diego ma przyjaciela Slatera i czy przypadkiem to nie ich dw�ch widzieli�my na �odzi w zesz�y poniedzia�ek, kiedy ratowali�my Fluke'a.
- No, dobrze. - Pete wsta�. - Czarno to widz�, ale spr�bowa� nie zaszkodzi. San Pedro, oto nadchodzimy! Ale jak tam dojecha�? To ponad trzydzie�ci mil. Dzwonimy do Worthingtona?
Pete mia� na my�li przyjaciela Trzech Detektyw�w, kt�ry pracowa� w wypo�yczalni samochod�w �Wynajmij auto i w drog� i cz�sto podwozi� ch�opc�w. Okaza�o si� jednak, �e Worthington jest na urlopie.
- I co teraz? - zapyta� Pete. - Hans i jego brat s� zbyt zaj�ci o tej porze dnia, �eby...
- Pancho - przerwa� mu Jupiter i spojrza� na zegarek. - Powinien by� tu lada moment.
Pancho by� m�odym Meksykaninem, kt�rego Trzej Detektywi wybawili z powa�nych k�opot�w. Policja podejrzewa�a, �e ukrad� cz�ci samochodowe z warsztatu, w kt�rym pracowa�.
Mia� fio�a na punkcie samochod�w. Zarabia� na �ycie, kupuj�c stare graty, rozbieraj�c je na cz�ci i robi�c z nich sk�adaki. Na przyk�ad, wyjmowa� silnik z jednego samochodu, wk�ada� go do innego, kt�ry je�dzi� na ko�ach wzi�tych z trzeciego. Robione przez niego samochody wygl�da�y jak wzi�te wprost z Instytutu Smithsona. Ale Pancho by� wspania�ym mechanikiem, a jego sk�adaki tak dobre, �e a� z Santa Barbara, a nawet z Berkeley przyje�d�ali studenci, �eby je kupowa�.
Wdzi�czny by� Trzem Detektywom, �e udowodnili jego niewinno��. W przeciwnym razie pewnie siedzia�by teraz w wi�zieniu. I zawsze ch�tnie ich podwozi�, gdy o to prosili.
Ch�opcy czekali na niego w sk�adzie z�omu. Po paru minutach pojawi� si� w swoim ostatnim cacku - fordzie-chevrolecie-VW. Wygl�da� dziwaczniej ni� wi�kszo�� pojazd�w produkowanych przez Pancha. Tylne ko�a by�y sporo wi�ksze od przednich, tak �e samoch�d pochyla� si� do przodu. Pete pomy�la�, �e wygl�da jak byk szykuj�cy si� do ataku. By� te� silny jak byk. Gdy tylko znale�li si� na autostradzie do San Pedro, Pancho wcisn�� gaz i samoch�d przyspieszy� do sze��dziesi�ciu mil na godzin� z tak� �atwo�ci�, jak w�z wy�cigowy.
Pancho szybko znalaz� ulic� �wi�tego Piotra, adres podany w ksi��ce telefonicznej przy nazwisku Diega Carmela. Ch�opcy wysiedli i um�wili si�, �e Pancho przyjedzie po nich ko�o trzeciej, kiedy ju� obejrzy okoliczne sklepy z u�ywanymi samochodami.
Ulica �wi�tego Piotra znajdowa�a si� ko�o dok�w. Sta�y przy niej obdrapane domki i blaszaki ze sprz�tem w�dkarskim i �yw� przyn�t� oraz kilka sklepik�w ze s�odyczami i warzywami. Dom Diega Carmela sta� mniej wi�cej w po�owie ulicy. By� to trzypi�trowy budynek wygl�daj�cy znacznie porz�dniej od reszty. Na parterze znajdowa�o si� biuro. W jego oknie widnia� napis WYNAJEM �ODZI - PO��W RYB. Jupe dojrza� przez okno, �e w �rodku znajdowa�o si� jedynie biurko z telefonem, kilka drewnianych krzese� oraz wieszak z mokrymi kombinezonami i sprz�tem do nurkowania.
W�a�nie kiedy ch�opcy mieli otworzy� drzwi, jaki� m�czyzna wyszed� z biura i zamkn�� je na klucz. Spojrza� na Jupe'a troch� zaskoczony i szybko schowa� klucz do kieszeni.
- Czym mog� s�u�y�? - zapyta�.
By� wysoki, chudy i przygarbiony. Mia� pobru�d�on� zmarszczkami twarz i uwa�ny wzrok. Ubrany by� w podniszczony niebieski garnitur i bia�� koszul� z ciemnym krawatem.
Jupiter wiele si� dowiadywa�, bacznie obserwuj�c ubranie i wygl�d ludzi. Gdyby kto� go zapyta�, czym zajmuje si� cz�owiek w niebieskim garniturze, odpowiedzia�by, �e pracuje pewnie jako ksi�gowy w ma�ym sklepie. M�g�by te� by� zegarmistrzem, pomy�la� Jupe patrz�c na prawe oko m�czyzny. Zauwa�y� pod nim dziwn� fa�d� sk�rn�, kt�rej nie by�o pod lewym okiem. Wygl�da�a prawie jak blizna. Albo u�ywa� monokla, albo sp�dza� d�ugie godziny z lup� jubilersk� przy oku.
- Szukamy pana Diega Carmela - odpowiedzia� grzecznie Pierwszy Detektyw.
- Tak? O co chodzi?
- Czy to pan?
- Kapitan Carmel. Do us�ug.
M�czyzna wykona� p� obrotu do drzwi. W biurze zadzwoni� telefon. Przez chwil� wydawa�o si�, �e kapitan Carmel wr�ci tam, by go odebra�. Ale on tylko wzruszy� ramionami i rzek� z rezygnacj�:
- To nie ma sensu. Tydzie� temu straci�em ��d� podczas wielkiego sztormu. Ludzie dzwoni�, chc� p�yn�� na ryby, a ja nie mam dla nich �odzi.
- Bardzo mi przykro - odezwa� si� Bob. - Nie wiedzieli�my o tym.
- Czy wy te�, ch�opcy, wybieracie si� na ryby?
Angielski kapitana Carmela by� bez zarzutu. Ch�opcy nie wychwycili w nim �ladu obcego akcentu. A jednak s�owa