8550

Szczegóły
Tytuł 8550
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8550 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8550 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8550 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MAREK KRAJEWSKI KONIEC �WIATA W BRESLAU W.A.B. 2003 Nowy Jork, niedziela 20 listopada 1960 roku, godzina dziesi�ta wieczorem Czarnosk�ry taks�wkarz, James Mynors, zwi�kszy� szybko�� pracy wycieraczek. Dwa ramiona chciwie zgarnia�y z przedniej szyby p�aty �niegu. Wycieraczki by�y swoistym taktomierzem, kt�ry podkre�la� rytm bigbitowej piosenki Chucka Berry�ego Maybellene p�yn�cej z radia. R�ce Mynorsa ta�czy�y na kierownicy, nonszalancko podrzuca�y i przyciska�y d�wigni� skrzyni bieg�w, z klaskaniem opada�y na kolana i uda. Na ponurym pasa�erze taks�wki piosenka nie robi�a najmniejszego wra�enia. Przyciska� policzek do zimnej szyby i kr�ci� we wszystkie strony trzyman� w r�ku gazet�, by nie uroni� ani jednej jasnej plamy padaj�cej z mijanych latar� i witryn sklepowych. Kiedy Mynors ustawi� pokr�t�o g�o�no�ci na maksimum, pasa�er przesun�� si� na �rodek kanapy. Spojrzenia obu m�czyzn spotka�y si� w �rodkowym lusterku. - Zr�b ciszej i przesta� skaka� za kierownic� - klient m�wi� z silnym niemieckim akcentem. Jego ponura, nalana twarz ocieniona rondem staromodnego kapelusza przybra�a z�o�liwy wyraz. - Nie jeste�my w Afryce, na plantacji banan�w. - Pieprzony rasista - s�owa Mynorsa zosta�y zupe�nie zag�uszone przez weso�y refren; �ciszy� radio i wjecha� w boczn� uliczk�, przy kt�rej sta�y pi�trowe pseudowiktoria�skie domki. By�o tu niewiele �wiat�a. Pasa�er z�o�y� starannie gazet� i schowa� j� do wewn�trznej kieszeni p�aszcza. - Tam na rogu - mrukn��, staraj�c si� przebi� wzrokiem brudn� zas�on� �niegu z deszczem. Auto zatrzyma�o si� we wskazanym miejscu. Pasa�er burkn�� co� z dezaprobat�, otworzy� drzwi i zatopi� trzewiki w b�otnistej mazi. Rozpi�� parasol i ci�ko sapi�c, podszed� do okna kierowcy. - Prosz� zaczeka�. Mynors w odpowiedzi potar� kciukiem o palec wskazuj�cy i opu�ci� nieco szyb�. Pasa�er wyj�� z portfela banknot i wsun�� go w d�o� kierowcy. Zza szyby dobieg� go weso�y g�os zdeformowany przez jaki� osobliwy akcent: - Z powrotem p�jdziesz sobie na piechot�, stary hitlerowcu. Taks�wka zata�czy�a na �liskiej jezdni i odjecha�a, pogardliwie zarzucaj�c ty�em w kontrolowanych po�lizgach. Kierowca odkr�ci� szyb� - Chuck Berry za�piewa� pe�nym g�osem w cichej uliczce. M�czyzna powoli wszed� po schodkach na niewielki ganek, obtupa� oklejone �niegiem buty i nacisn�� przycisk dzwonka. Otworzono mu prawie natychmiast. W drzwiach sta� m�ody ksi�dz w grubych rogowych okularach. Nosi� fryzur� a la Chuck Berry. - Pan Herbert Anwaldt? - zapyta� ksi�dz. - Dobry wiecz�r. To ja - Anwaldt wysapa� zirytowany, �ledz�c wzrokiem skr�caj�c� za rogiem taks�wk�. - Czym ja teraz wr�c� do domu? - Ksi�dz Tony Cupaiuolo z parafii �w. Stanis�awa - przedstawi� si� Chuck Berry. - To ja do pana telefonowa�em. Prosz� wej��. Znajomy trzask zamka, znajomy, wype�niony ksi��kami salon i lampa z zielonym aba�urem. Brakowa�o jedynie znajomego zapachu cygar i znajomego gospodarza tego domu. Oto zamiast niego zak�opotany ksi�dz Cupaiuolo wiesza� ko�o drzwi wej�ciowych przemoczony p�aszcz i kapelusz Anwaldta, strz�saj�c niezdarnie z parasola lepkie plwociny �niegu. Zamiast zapachu kuba�skich cygar nozdrza Anwaldta wci�gn�y ostr� wo� medykament�w, �a�osny smr�d kloaki, przenikliwy zapach �mierci. - Pa�ski przyjaciel jest umieraj�cy - stwierdzi� ksi�dz. Anwaldt wzi�� pot�ny haust nikotynowego dymu. Z sypialni na pi�trze wysz�a m�oda piel�gniarka. Z widoczn� odraz� trzyma�a w d�oniach emaliowane pojemniki wype�nione przed chwil� przez chorego. Spojrza�a na Anwaldta. Natychmiast uzyska� pewno��, �e darzy go tak� sam� sympati� jak niesiony przez siebie basen. - Prosz� tu nie pali� - szczere oburzenie omal nie rozerwa�o guzik�w jej mocno opi�tego na piersiach fartucha. Anwaldt, licz�c w�a�nie na taki efekt, zaci�gn�� si� jeszcze mocniej. - Panie Anwaldt, pa�ski przyjaciel umiera na raka p�uc - szepn�� ksi�dz Cupaiuolo z troskliwym wyrzutem. - Palenie tytoniu w jego domu jest niewskazane. Piel�gniarka wesz�a do �azienki. Anwaldt zdecydowa� si� wobec tego na przerwanie palenia i wyrzuci� papierosa do kominka. Spojrza� wyczekuj�co na ksi�dza. - Drogi panie, piel�gniarka pa�skiego przyjaciela zadzwoni�a dzisiaj do mnie i poprosi�a o ostatnie sakramenty dla chorego - ksi�dz Cupaiuolo nabra� tchu i pewno�ci siebie. - Jak pan z pewno�ci� wie, nale�y do nich tak�e sakrament spowiedzi �wi�tej. Kiedy usiad�em obok chorego, got�w wys�ucha� jego grzech�w i pob�ogos�awi� go na ostatni� drog�, pan Mock powiedzia� mi, �e ma na sumieniu jeden straszny grzech i nie wyzna go, dop�ki pan si� tu nie zjawi. Przyst�pi do spowiedzi dopiero po waszej rozmowie. Przychodzi pan prawie codziennie rano i m�g�bym zaczeka� ze spowiedzi� do jutra, ale chory domaga si� jej dzisiaj. Salus aegroti suprema lex* [Dobro chorego najwy�szym prawem.]. Tak�e dla ksi�dza. Niech pan idzie teraz do niego. On wszystko panu wyja�ni - ksi�dz Cupaiuolo spojrza� na zegarek. - Prosz� si� nie przejmowa� taks�wk�. Obawiam si�, �e nie wr�ci pan dzisiaj do domu. Anwaldt ruszy� na g�r�, lecz w po�owie schod�w zawr�ci�. Zdziwiony ksi�dz Cupaiuolo obserwowa�, jak Anwaldt podchodzi do wieszaka i wyci�ga z kieszeni p�aszcza gazet�. Ksi�dz przekrzywi� g�ow� i przeczyta� niemiecki tytu�. �Co to mo�e znaczy� �S�ddeutsche�? - zastanawia� si� przez chwil� i usi�owa� kartkowa� w wyobra�ni niewielki zeszyt, wype�niany niegdy� przez niego niemieckimi s��wkami - deutsche to niemiecki, ale s�d? Co to jest?� My�li ksi�dza porzuci�y niemczyzn� i kiedy Anwaldt wchodzi� na szczyt schod�w, powr�ci�y do problem�w, jakich mu nie szcz�dzili jego portoryka�scy parafianie. Z �azienki dochodzi�y odg�osy torsji i bulgotanie instalacji klozetowej. Anwaldt uchyli� lekko drzwi do sypialni. Smuga �wiat�a rozci�a na p� ��ko. G�owa Mocka spoczywa�a na szczycie bia�ej g�ry poduszek. Obok pos�ania sta�y kropl�wka i stolik zawalony lekarstwami. Wysmuk�e buteleczki w pergaminowych kapturkach s�siadowa�y z przysadzistymi s�oikami pe�nymi tabletek. Mock poruszy� przebit� ig�ami d�oni� i rzuci� Anwaldtowi ironiczny u�mieszek. - Widzisz, jakim jestem z�o�liwym staruchem. Nie do��, �e by�e� u mnie dzi� rano, to wzywam ci� zn�w wieczorem - syk wydychanego przez Mocka powietrza przybra� g��bszy ton. - Ale wybaczysz mi z pewno�ci�, kiedy ci powiem, �e chcia�em pochwali� si� przed tob� now� piel�gniark�. Jest zmienniczk� tej, kt�r� spotykasz tu co rano. Jak ci si� podoba? Tydzie� temu sko�czy�a szko�� piel�gniarsk�. Ma na imi� Eva. - Godna tego imienia - Anwaldt usadowi� si� wygodnie w fotelu. - Niejednego by skusi�a swoimi rajskimi jab�kami. �miech Mocka �wista� przez d�u�sz� chwil�. Zwiotcza�a sk�ra napi�a si� na ko�ciach policzkowych. Smugi samochodowych reflektor�w przesun�y si� po �cianach sypialni i na moment wydoby�y z p�mroku wisz�cy na jednej z nich i oprawiony w ramy plan jakiego� miasta opasanego szerok� i poszarpan� wst�g� rzeki. - Sk�d ci przysz�o do g�owy to biblijne por�wnanie? - Mock uwa�nie spojrza� na Anwaldta. - Pewnie z powodu ksi�dza. Zapad�o milczenie. Siostra Eva krztusi�a si� i kaszla�a w �azience. Anwaldt waha� si� przez chwil� i wykr�ca� nerwowo palce. Potem roz�o�y� gazet�. - S�uchaj, chcia�em ci co� przeczyta�... - Anwaldt rozpocz�� poszukiwania okular�w. Zamiast nich znalaz� papiero�nic�. Przypomnia� sobie o zakazie palenia i schowa� j� natychmiast z powrotem. - Niczego mi nie czytaj i pal. Pal tutaj, Herbercie, pal, kurwa, jednego za drugim i s�uchaj mojej spowiedzi - Mock zaczerpn�� tchu. - Opowiada�em ci o swojej pierwszej �onie Sophie, pami�tasz? O niej b�dzie ta historia... - No w�a�nie... Chcia�em... - powiedzia� Anwaldt i umilk�. Mock go nie s�ysza� i szepta� co� do siebie. Anwaldt nat�y� s�uch. - Przed trzydziestu trzema laty te� by�a niedziela i �nieg lepi� si� do szyb zupe�nie tak jak dzisiaj. Wroc�aw, niedziela 27 listopada 1927 roku, godzina druga po po�udniu �nieg lepi� si� do szyby miotany podmuchami wiatru. Eberhard Mock sta� przy oknie i wygl�da� na roz�lizgan� od �niegu i b�ota Nicolaistrasse* [S�owniczek dawnych i obcych nazw topograficznych znajduje si� na ko�cu ksi��ki (przyp. red.)]. Zegar na ratuszu wybi� drug�. Mock zapali� pierwszego dzi� papierosa. Kac powr�ci� nag�� fal� md�o�ci. Obrazy wczorajszej nocy k��bi�y si� przed jego oczami: oto teatr varietes i trzech podpitych policjant�w - komisarz Ebner w meloniku nasuni�tym na ciemi�, radca Domagalla wypalaj�cy dwudzieste cygaro �Su�tan� i on sam, radca Mock, szarpi�cy aksamitn� wi�niow� kotar� oddzielaj�c� ich dyskretn� lo�� od reszty sali; oto w�a�ciciel restauracji hotelowej �Residenz� przynosz�cy z uni�onym u�miechem p�kate kufle na koszt firmy; oto fiakier usi�uj�cy uspokoi� Mocka wpychaj�cego mu do r�ki otwart� butelk� w�dki; oto jego dwudziestopi�cioletnia �ona, Sophie, czeka na niego w sypialni - rozrzuca w�osy i nogi, patrzy powa�nie na wtaczaj�c� si� do sypialni pijan� bel�. Mock zacz�� spokojnie gasi� papierosa w popielniczce o kszta�cie podkowy. Spojrza� przelotnie na wchodz�cego do saloniku kelnera. Heinz Rast, kelner z �Piwnicy �widnickiej�, wni�s� do saloniku talerze i p�miski. Stawiaj�c je na stole, rzuca� na zebranych uwa�ne spojrzenia. Zna� ju� Franza Mocka, kt�ry kilka dni temu przyszed� onie�mielony do jego szefa Maksa Klugego, by zam�wi� uroczysty niedzielny obiad na cze�� swojego brata. Wobec Rasta Franz Mock nie by� tak uni�ony i przy ustalaniu menu k��ci� si� o ka�dego feniga. Dzi� kelner pozna� jego �on�, Irmgard Mock, osowia�� kobiet� o �agodnych oczach, kt�ra odebra�a od niego wielkie termosy z jedzeniem i ustawia�a je na w�glowej kuchni. - Znakomita peklowana g�owizna z kminkiem. Specjalno�� naszej firmy, na zimno, w galarecie - zachwala� kelner, nie mog�c ukry� zachwytu na widok kszta�tnej blondynki o sennych, troch� nieprzytomnych oczach, kt�ra niedba�ym ruchem poda�a kryszta�ow� cygarniczk� siedz�cemu obok niej gimnazjali�cie. Gimnazjalista wyd�uba� z cygarniczki dymi�cy niedopa�ek i zwr�ci� si� do kr�pego bruneta po czterdziestce stoj�cego przy oknie: - Stryju Eberhardzie, prosimy do sto�u. Podano zimne zak�ski. Brunet poca�owa� w d�o� sennook� m�od� dam� i zaj�� obok niej miejsce. Naprzeciw nich usiedli Franz i Irmgard. Gimnazjalista tkwi� niezgrabnie u szczytu sto�u. Rast ponaglony ruchem d�oni Franza wpad� do kuchni i przyni�s� pi�� p�katych butelek piwa z wyrytym na porcelanowym zamkni�ciu napisem �E. Haase�. Otworzy� trzy i rozla� piwo do w�skich kufli. Nast�pnie usiad� w kuchni i przez zamkni�te drzwi przys�uchiwa� si� rozmowie przy stole. - Niepotrzebnie wykosztowali�cie si� na ten uroczysty obiad. Irmgard tak dobrze gotuje, �e jej wyroby mog�yby by� ozdob� �Piwnicy �widnickiej� - spokojny bas, wsysanie piwnej piany i westchnienie ulgi. - Nie mogli�my pozwoli�, �eby taka dama jak Sophie jad�a nasz� niedzieln� kaszank� z kwaszon� kapust�. A tutaj mamy to, co si� je w wy�szym... towarzystwie - nerwowy baryton zacinaj�cy si� po ka�dym s�owie. - Dzi�kujemy, �e w ko�cu zgodzi�a si� pani do nas przyj��. To zaszczyt dla prostego majstra. - Zapewniam pana, Franz, �e widzia�am damy wylizuj�ce smalec z salaterek - melodyjny, cichy i prawie dziecinny g�os. - Cho� pochodz� z arystokracji, ju� podczas studi�w w konserwatorium pozby�am si� klasowych przes�d�w... - nuta zniecierpliwienia. - Poza tym nie rozumiem tego �w ko�cu�. O ile wiem, nikt do tej pory mnie tu nie zaprasza�. - Erwinie, zdajesz w tym roku matur� - bas, trzask zapa�ki, dym wysapywany nozdrzami. - Jakie s� twoje dalsze plany? Rast zamiesza� ros�, nape�ni� nim talerze. Na du�ym p�misku kelner pouk�ada� szparagi i pola� je roztopionym mas�em. Otworzy� drzwi, wni�s� wszystko do pokoju i zameldowa� weso�o: - Oto co� na ciep�o: bulion z ��tkiem i szparagi. Eberhard Mock zgasi� papierosa. Jego bratanek wbi� wzrok w trzebnicki haft obrusa i powiedzia� powoli i dobitnie: - Chc� studiowa� germanistyk� na uniwersytecie. - O, ciekawe - Eberhard Mock z widocznym zadowoleniem wlewa� w siebie �y�ki bulionu. - Pami�tam, �e niedawno chcia�e� zosta� policjantem. - Tak by�o, zanim pozna�em poezj� Heinego. Kiedy Rast dotkn�� p�miska z galaret�, by go wynie��, Franz Mock przytrzyma� kelnera za r�k� i odkroi� widelcem spory kawa� g�owizny. - Zap�aci�em, to jem - Franz Mock poblad� na twarzy i przypomina� Rastowi pewnego pijaka, kt�ry kiedy� w jego restauracji jednym ruchem wywr�ci� st� do g�ry nogami. - Ja wiem, �e prosty majster na kolei nie mo�e by� wzorem dla swojego syna... Ale m�wi�em ci tyle razy: Zosta� in�ynierem na kolei, b�dziesz du�o zarabia� i je�dzi� co roku do Sopotu... Nie s�uchasz mnie i chcesz koniecznie studiowa� jakiego� �yda... - Tato, ja jestem poet� - Erwin nerwowo wy�amywa� palce. - Chc� robi� to, co kocham... Irmgard dalii znak Rastowi, �eby wyszed� z pokoju. Rast chwyci� za talerz z resztkami galarety, lecz Franz Mock zn�w przytrzyma� go za r�k�. - Kocham, kocham - kawa�eczki mi�sa i �liny znalaz�y si� na trzebnickim obrusie. - Jeste� jakim� peda�em czy co? Poeci to same peda�y lub gud�aje. A ty jakie piszesz wiersze? Tylko o gwiazdach i maszynach. Czemu nie napiszesz wiersza mi�osnego do kobity? Ju� wiem, wiem... Ten tw�j nowy belfer od literatury niemieckiej... To on pr�buje ci� spedali�... - Franz, przesta�, bo mnie popami�tasz - Irmgard spiorunowa�a wzrokiem najpierw m�a, a potem kelnera. Ten wyrwa� Franzowi Mockowi p�misek z resztkami g�owizny w galarecie i wybieg� do kuchni. Na wielkiej patelni roztopi� mas�o i u�o�y� na niej pokrojone w plasterki kartofle. Na drugim palenisku ustawi� rondel z baranin� w g�stym sosie. W jadalni zapad�a cisza. Przerwa� j� za chwil� g�os rozkapryszonego dziecka: - Ebi, ty sam kiedy� zajmowa�e� si� literatur� �aci�sk�. Chcia�e� by� profesorem. Czy�by� by� homoseksualist�? Rast wni�s� tac� z kolejnym daniem. - Drodzy pa�stwo, oto baranina z zio�ami, pieczone kartofle, sa�atka z selera i kompot wi�niowy - Rast zbiera� sprawnie naczynia, pop�dzany z�ym wzrokiem Irmgard. Wyszed� do kuchni i przywar� uchem do drzwi: tylko przenikliwy stukot sztu�c�w. - Moja droga - spokojny glos po chwili. - O tym ty chyba wiesz najlepiej. - Stryju Ebi, co z�ego jest w badaniu literatury? - niespokojny tenor przechodzi� chwilami w falset. - Niech stryj wyt�umaczy mojemu ojcu, �e to nic z�ego. Stryj najlepiej wie, ilu wznios�ych chwil dostarcza nam poezja, jakich dzi�ki niej za�ywamy rozkoszy... Sam stryj studiowa� Horacego i napisa� o nim artyku� po �acinie... Nasz �acinnik, rektor Piechotta, bardzo sobie ceni te stryja uwagi... - Ja my�l� - syk gazu z otwieranej butelki towarzyszy� zachrypni�temu g�osowi, nadwer�onemu przez dziesi�tki wczorajszych papieros�w - �e wykszta�cenie i wykonywany zaw�d nie zawsze id� ze sob� w parze, co wida� na moim przyk�adzie... - Przesta�, Ebi, i m�w po ludzku - st�umione bekni�cie. - Ty zostawi�e� te bzdury, o kt�rych m�wi� Erwin, i wybra�e� prac� policjanta. M�w kr�tko: co jest lepsze dla ch�opaka - poeta czy in�ynier kolejowy? - No, powiedz nam - rozkaprysi�o si� dziecko. - Wszyscy czekamy na rozstrzygni�cie tego interesuj�cego dylematu. - In�ynier - k�s zosta� g�o�no prze�kni�ty. Rast uskoczy� od drzwi, kt�rych Erwin omal nie rozwali�, wybiegaj�c z pokoju. Gimnazjalista wcisn�� na g�ow� czapk�, wbi� si� w nieco za ciasny p�aszcz i wybieg� z domu. - Oto deser, drodzy pa�stwo: �l�ski makowiec - Rast podawa� ciasto i kaw�. Kiedy zabiera� nietkni�te kotlety sprzed biustu Sophie, zauwa�y�, �e w jej d�oni mocno dr�y papiero�nica. Spojrza� na Sophie i wiedzia�, �e to nie koniec nieprzyjemnego obiadu. - Ciekawe, znam swojego m�a od dw�ch lat i dzi� go po raz pierwszy nie poznaj� - na policzkach Sophie pojawi�y si� lekkie rumie�ce. - Gdzie twoja plebejska si�a, Eberhardzie, kt�ra sprawia, �e przest�pcy przed tob� pierzchaj�, kt�ra zmusi�a mnie kiedy�, bym oszala�a na twoim punkcie? Zabrak�o ci dzi� tej mocy, by obroni� tego wra�liwego ch�opca? W domu szydzisz z technokrat�w, z ludzi o horyzontach ograniczonych liczbami, a tutaj stawiasz kolejarza nad poet�? Szkoda, �e tw�j subtelny, brat nie widzi ciebie, gdy czytasz Horacego i wzruszasz si� przy Cierpieniach m�odego Wertera. Radca kryminalny Mock usypia w fotelu, w bezpiecznym kr�gu lampy, a na jego okr�g�y brzuch, wyd�ty od piwa i golonki, osuwa si� szkolne wydanie �d Horacego; szkolne ze s�owniczkiem, bo ten wybitny �aci�ski stylista nie pami�ta ju� s��wek. - Zamknij ryja - powiedzia� cicho Eberhard Mock. - Ty �winio! - Sophie gwa�townie wsta�a od sto�u. Mock popatrzy� melancholijnie na wybiegaj�c� z pokoju �on�, a nast�pnie ws�ucha� si� w stukot jej pantofli na schodach. Zapali� papierosa i u�miechn�� si� do Franza. - Jak si� nazywa ten belfer Erwina? Sprawdzimy, mo�e rzeczywi�cie jest peda�em? Wroc�aw, niedziela 27 listopada, p�noc Mock wyszed� chwiejnym krokiem z restauracji �Savoy� przy Tauentzienplatz. Wybieg� za nim boy i poda� mu kapelusz, kt�rego Mock nie w�o�y�, pozwalaj�c mokrym plackom �niegu osiada� na wilgotnych od potu w�osach. Pod oknami restauracji Sangera chwia� si� samotny pijak, kt�ry swe czynno�ci fizjologiczne przerywa� gwizdaniem na przeje�d�aj�ce doro�ki. Gwizdanie boya najwyra�niej by�o bardziej przekonuj�ce, poniewa� nie min�a chwila, a przed Mockiem zatrzyma�a si� stara i po�atana buda. Pijak ruszy� z kopyta, lecz Mock by� bli�ej. Rzuci� boyowi pi��dziesi�ciofenig�wk� i opad� na siedzenie, omal nie mia�d��c jakiej� kruchej ludzkiej istoty. - Szanowny pan raczy wybaczy�, tak szybko pan wsiad�, �e nie zd��y�em szanownego pana poinformowa�, �e ju� mam pasa�era. Ja jestem fiakier Bombosch, a to moja c�rka Rosemarie. Ten kurs jest ostami i zaraz jedziemy do domu - fiakier jowialnie podkr�ca� napuszone w�sy. - Jest tak ma�a, �e szanownemu panu na pewno nie b�dzie za ciasno. To jeszcze takie m�ode... Mock spojrza� na tr�jk�tn� twarz towarzyszki podr�y. Wielkie, naiwne oczy, toczek z woalk� i p�aszczyk. Dziewczyna mog�a liczy� osiemna�cie lat, mia�a szczup�e, sine od zimna d�onie i dziurawe, podzelowane buty. Wszystko to Mock dostrzeg� w �wietle latarni stoj�cych wok� Muzeum Staro�ytno�ci �l�skich. Rosemarie obserwowa�a ogromny gmach muzeum przesuwaj�cy si� po prawej stronie ulicy. Mock g�o�no liczy� knajpy na Sonnenplatz, Gr�bschenerstrasse i na Rehdigerstrasse, a wyniki swoich oblicze� oznajmia� Rosemarie ze szczer� rado�ci�. Doro�ka zatrzyma�a si� na Rehdigerplatz przed okaza�� kamienic�, w kt�rej Mock wraz z �on� Sophie zajmowa� pi�ciopokojowe mieszkanie na drugim pi�trze. Mock wygramoli� si� z doro�ki i rzuci� fiakrowi pierwszy lepszy pognieciony banknot, kt�ry wyci�gn�� z kieszeni p�aszcza. - Za reszt� kup buty i r�kawiczki swojej c�runi - czkn�� g�o�no i nie s�ysz�c radosnych podzi�kowa� doro�karza, rozpostar� szeroko ramiona, pochyli� g�ow� i przyst�pi� do szar�owania ni� drzwi kamienicy. Na szcz�cie dla g�owy Mocka str� kamienicy nie spa� i zd��y� na czas otworzy� drzwi. Mock u�ciska� go wylewnie i nie spiesz�c si�, rozpocz�� mozoln� w�dr�wk� po schodach, wpadaj�c na Scyll� por�czy i Charybd� �ciany, straszony przez Cerbera, kt�ry z wyciem i szczekaniem rzuca� si� w przedsionkach Hadesu za jakimi� zamkni�tymi drzwiami. Mock, niepowstrzymany nawet syrenim �piewem s�u��cej, kt�ra usi�owa�a zdj�� z niego p�aszcz i kapelusz, ani dzik� rado�ci� starego psa Argosa, dotar� do Itaki swej sypialni, gdzie czeka�a na niego wierna Penelopa w mu�linowym szlafroczku i pantoflach na obcasach. Mock u�miechn�� si� do zamy�lonej Sophie, z g�ow� na oparciu szezlonga stoj�cego obok roz�cielonego ��ka. Sophie przeci�gn�a si� lekko, a mu�lin szlafroka mocno przylgn�� do jej obfitych piersi. Mock zrozumia� to jednoznacznie i zacz�� gor�czkowo si� rozbiera�. Kiedy mocowa� si� z tasiemkami kaleson�w, Sophie westchn�a: - Gdzie by�e�? - W knajpie. - Z kim? - Spotka�em dw�ch koleg�w, tych, co wczoraj - Ebnera i Domagall�. Sophie wsta�a i wsun�a si� pod ko�dr�. Nieco zdziwiony Mock uczyni� to samo i przytuli� si� mocno do plec�w �ony. Nie bez wysi�ku przecisn�� rami� pod jej pach� i chciwie rozsun�� palce na mi�kkiej piersi. - Wiem, �e chcesz mnie przeprosi�. Wiem o tym doskonale. B�d� dalej dumny, twardy i nic nie m�w. Wybaczam ci zachowanie u Franza. Wybaczam ci p�ne przyj�cie. Chcia�e� si� napi�, by�e� zdenerwowany - m�wi�a monotonnym g�osem, patrz�c w lustro toaletki stoj�cej naprzeciwko ��ka. - M�wisz, �e by�e� z kolegami. Nie k�amiesz. Na pewno nie by�e� z �adn� kobiet� - podnios�a si� na �okciu i spojrza�a w oczy swojemu odbiciu. - W takim stanie nie da�by� rady �adnej kobiecie. Ostatnio niewiele mo�esz z siebie wykrzesa�. Po prostu jeste� s�aby w alkowie. - Teraz mog�, jestem w stanie ci� ujarzmi�. B�dziesz mnie b�aga�a, bym przesta� - Mockowi p�on�y policzki, jedn� r�k� szarpa� mu�lin szlafroka, drug� - bawe�n� kaleson�w. - Dzi� w ko�cu pocznie si� nasze dziecko. Sophie odwr�ci�a si� do m�a i dotykaj�c ustami jego ust, m�wi�a g�osem rozespanego dziecka: - Czeka�am na ciebie wczoraj, by�e� z kolegami, czeka�am na ciebie dzisiaj - te� by�e� z kolegami, chcesz si� teraz pierdoli�? Mock uwielbia�, kiedy by�a wulgarna. W podnieceniu rozerwa� kalesony. Sophie opar�a si� o �cian�. Spod jej nocnej koszuli wysun�y si� dwie w�skie zar�owione stopy. Mock zacz�� je g�adzi� i ca�owa�. Sophie wsun�a palce w g�ste w�osy m�a i odsun�a jego g�ow�. - Chcesz si� pierdoli�? - ponowi�a pytanie. Mock zamkn�� oczy i skin�� g�ow�. Sophie podci�gn�a nogi ku sobie i obiema stopami dotkn�a klatki piersiowej m�a. Wyprostowa�a je gwa�townie, spychaj�c go z ��ka. - Z kolegami si� pierdol - us�ysza� szept �ony, gdy upada� na szorstki dywan. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina druga w nocy Mock obudzi� si� na biurku w swoim gabinecie. Jego praw� d�o� pokrywa�y skrzepy krwi. Lampa o�wietla�a flaszk� re�skiego spatburgundera i do po�owy nape�niony kieliszek. Przyjrza� si� d�oni w �wietle lampy. Z zaschni�tej, brunatnej grudki krwi wystawa�o kilka jasnych w�os�w. Mock wyszed� do kuchni, przytrzymuj�c rozerwane kalesony. Umy� dok�adnie r�ce w �eliwnej umywalce. Potem nala� wody do emaliowanego kubka i wypi�, ws�uchuj�c si� w odg�osy z podw�rka: jakby metaliczne szcz�kanie spr�yn. Wyjrza� przez okno. Fiakier Bombosch na�o�y� koniowi na g�ow� worek z obrokiem i g�aska� go po karku. Buda kiwa�a si� na resorach na wszystkie strony. Rosemarie zarabia�a na nowy p�aszczyk. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina sz�sta rano Mock otworzy� oczy i nas�uchiwa� przez chwil� nawo�ywa� mleczarzy, kt�re powtarza�y si� regularnie i uparcie. Poranny ch��d przenika� jego wci�ni�te w fotel cia�o. Z trudem otworzy� usta i przesun�� wysuszonym j�zykiem po tarce podniebienia. Poniewa� �adna pozycja na fotelu nie by�a bezbolesna, Mock postanowi� wsta�. Owin�� si� szlafrokiem i zaklaska� bosymi stopami po piaskowcu pod�ogi w przedpokoju. Pies Argos okazywa� porann� szalon� rado��, kt�rej jego pan nie podziela� w najmniejszym stopniu. W �azience Mock wetkn�� szczoteczk� do pude�ka z proszkiem �Ph�nix� i rozpocz�� ablucje jamy ustnej. Skutek by� taki, �e do kwasowo-alkoholowych wyziew�w do��czy� si� cierpki posmak cementu. Mock z w�ciek�o�ci� wyplu� do umywalki szar� ma� i kremem �Peri� namydli� wielki p�dzel z borsuczej sier�ci. Brzytwa by�a przedmiotem, kt�rego powinien dzi� u�ywa� tylko pod czyj�� baczn� kontrol�. Mocne uk�ucie u�wiadomi�o mu, �e si� zaci��. Ma�a stru�ka krwi by�a bardzo jasna, ja�niejsza od krwi wyp�ywaj�cej wczoraj w nocy z nosa Sophie. Mock spojrza� uwa�nie w swe odbicie. - Dlaczego mog� �mia�o spojrze� ci w oczy? - wyciera� twarz i wklepywa� w ni� wod� kolo�sk� od Welzla. - Dlatego �e nic si� wczoraj nie wydarzy�o. Zreszt� nic nie pami�tam. S�u��ca Marta Goczoll krz�ta�a si� po kuchni, jej m��, kamerdyner Adalbert, sta� wyprostowany jak struna, w jednej r�ce trzymaj�c ponad tuzin krawat�w, w drugiej za� - wieszak z garniturem i bia�� koszul�. Mock ubra� si� w po�piechu i zawi�za� na szyi bordowy krawat. Marta wepchn�a jego gruby w�ze� mi�dzy sztywne skrzyd�a ko�nierzyka. Mock z trudem wcisn�� na opuchni�te stopy �wie�o wypastowane przez Adalberta trzewiki, narzuci� na ramiona jasny p�aszcz z wielb��dziej we�ny, w�o�y� kapelusz i wyszed� z mieszkania. Na korytarzu zacz�� �asi� si� do niego du�y szpic. Mock pog�aska� psiaka. Jego w�a�ciciel, mecenas Patschkowsky, spojrza� z pogard� na swojego s�siada wydzielaj�cego, jak co dzie�, alkoholowo-kolo�skie wonie. - Wczoraj w nocy by�y u pana straszne ha�asy. Moja �ona nie mog�a zasn�� do rana - wycedzi� Patschkowsky. - Tresowa�em psa - wybe�kota� Mock. - Chyba w�asna �on� - monokl Patschkowskiego zab�ysn�� w ��tym �wietle �ar�wki. - My�li pan, �e mu wszystko wolno? Ten pa�ski pies lamentowa� ludzkim g�osem. - Niekt�re bydl�ta m�wi� ludzkim g�osem na miesi�c przed Wigili� - Mock zapragn�� zrzuci� s�siada ze schod�w. - Doprawdy? - Patschkowsky uni�s� w zdziwieniu �uki brwi. - W�a�nie rozmawiam z jednym z nich. Mecenas stan�� jak skamienia�y i wpatrywa� si� przez chwil� w przekrwione bia�ka oczu Mocka. Potem zszed� powoli po schodach, zdobywaj�c si� na kolejne b�yskotliwe �doprawdy?�. Mock wr�ci� do mieszkania. Stwierdziwszy, �e drzwi sypialni s� zamkni�te od wewn�trz, wtoczy� si� do kuchni. Adalbert i Marta siedzieli przy stole, mocno wyl�knieni. - Pan radca nie zjad� �niadania. Zrobi�am jajecznic� z kurkami - Marta ukaza�a braki w uz�bieniu. - Jedzcie na zdrowie - Mock u�miechn�� si� wylewnie. - Chcia�em wam �yczy� dobrego dnia. Oby by� tak dobry jak wczorajsza noc, dobrze spali�cie, prawda? - Tak, panie radco - Adalbertowi zdawa�o si�, �e jeszcze teraz s�yszy przera�liwy krzyk Sophie i t�pe drapanie psich �ap po zamkni�tych drzwiach sypialni. Mock wyszed� z mieszkania, zaciskaj�c powieki i z�by. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina dziewi�ta rano Wachmistrz kryminalny, Kurt Smolorz, nale�a� do najlepszych pracownik�w wroc�awskiego Prezydium Policji. Jego brutalno�� by�a przeklinana przez przest�pc�w, a lakoniczno�� raport�w wychwalana przez zwierzchnik�w. Jeden z jego prze�o�onych najbardziej ceni� w nim jeszcze inn� cech� - domy�lno��. Cech� t� ujawni� Smolorz tego ranka w spos�b oczywisty, i to dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy wszed� do wy�o�onego ciemnym drewnem gabinetu Mocka i zobaczy� odbity na jego czole czerwony zarys sygnetu - niew�tpliwy znak, �e radca opiera� na nim um�czone czo�o. Smolorz nie zameldowa� wtedy o potwornej zbrodni w kamienicy �Pod Gryfami� w Rynku, gdzie mia� si� stawi� bezzw�ocznie - na rozkaz dyrektora kryminalnego Heinricha M�hlhausa - wraz ze swoim szefem. Wiedzia�, �e Mock w tym momencie niczego nie zrozumie. - Czekam na pana radc� w samochodzie - powiedzia� Smolorz i wyszed�, aby podstawi� nowego czarnego adlera pod bram� Prezydium Policji. Nie by�a to jedyna przyczyna tak szybkiego oddalenia si� wachmistrza. Mock pozna� inn�, kiedy kln�c, wtoczy� si� na siedzenie pasa�era. Zobaczy� w�wczas pokryt� rudymi w�oskami d�o� Smolorza trzymaj�c� butelk� mleka. Mock otworzy� j� i wypi� chciwie kilka �yk�w. Teraz by� got�w do wys�uchania relacji Smolorza. Ten zapu�ci� silnik. - Kamienica �Pod Gryfami�, �sma rano - Smolorz jak pisa�, tak i m�wi�. - Szewc Rohmig nie wytrzyma� smrodu i rozbi� �cian� w swoim warsztacie. Za �cian� trup. Z Schuhbr�cke, gdzie mie�ci�o si� Prezydium Policji, do Rynku by�o niedaleko. Mock wypija� ostatnie krople mleka, a Smolorz parkowa� adlera pod Zak�adami Loteryjnymi na Nicolaistrasse. Na ty�ach kamienicy �Pod Gryfami�, na wewn�trznym podw�rku, przed ma�ym warsztatem szewskim czeka� umundurowany policjant. Zasalutowa� na ich widok. Obok policjanta sta� w�saty suchotnik, kt�ry w heroicznym wysi�ku d�wiga� na sobie sk�rzany fartuch, i oty�a jejmo�� niemog�ca przyj�� do wiadomo�ci, �e na brudnym podw�rku nie ma �adnej �awki. Magnezja roz�wietla�a co kilka sekund n�dzn� izb�, wype�nion� odorem przegni�ego od potu obuwia oraz kleju kostnego. Mock i Smolorz weszli do �rodka i poczuli jeszcze inn�, dobrze im znan�, jedyn� w swoim rodzaju wo�. Lepi�ca si� od kleju lada dzieli�a warsztat na dwie cz�ci. Dwie �ciany zastawione by�y piwnicznymi rega�ami, na kt�rych sta�y buty. Trzecia zaopatrzona by�a w ma�e okno i drzwi, natomiast od czwartej bi� �w znany policjantom smr�d. W �cianie tej wyr�bany by� nieregularny otw�r metr na metr. Przed nim kl�cza� policyjny fotograf Ehlers i wpycha� sw�j obiektyw w ciemn� komor�. Mock, zatykaj�c nos, zajrza� do �rodka. Latarka wy�owi�a z ciemno�ci ma�ej niszy bezw�os� czaszk� obci�gni�t� rozk�adaj�c� si� sk�r�. R�ce i nogi przywi�zane by�y do hak�w na przeciwleg�ej �cianie komory. Radca spojrza� jeszcze raz na twarz trupa i zobaczy� t�ustego robaka, kt�ry usi�owa� si� wkr�ci� w zalane bielmem oko. Mock wyszed� szybkim krokiem z warsztatu, zdj�� p�aszcz, rzuci� go mundurowemu i rozstawiwszy szeroko nogi, opar� r�ce o �cian�. Smolorz, s�ysz�c odg�osy wydawane przez szefa, nie m�g� sobie wybaczy�, �e nie przewidzia� skutk�w kaca, mleka i rozp�ywaj�cego si� trupa. Mock wyj�� z kieszeni spodni chusteczk� ze swoimi inicja�ami wyszytymi przez Sophie i wytar� usta. Wystawi� twarz ku niebu i chciwie �yka� krople padaj�cego deszczu. - We�cie ten kilof - powiedzia� do mundurowego - i rozwalcie �cian�, tak by mo�na by�o wyci�gn�� tego umarlaka. Smolorz, zawi�� sobie chust� wok� ust i nosa i przeszukaj komor� i kieszenie trupa, a ty, Ehlers, pom� Smolorzowi. Mock w�o�y� jasny p�aszcz, poprawi� kapelusz i rozejrza� si� po podw�rku. - Kim pani jest? - wys�a� promienny u�miech w stron� t�ustej damy, kt�ra przest�powa�a z nogi na nog�. - Ernst Rohmig, mistrz szewski - gorliwie przedstawi� si� niepytany suchotnik. Wzruszy� ramionami, aby poprawi� swoj� sk�rzan� zbroj�. - Zarz�dca kamienicy - fukn�a dama. Jej t�uste w�osy nawini�te na papiloty ob�azi�y z taniej farby. - Szybciej, drogi panie, my�li pan, �e mog� tu sta� w niesko�czono�� i zamartwia� si�, ile b�d� musia�a dop�aci� sprz�taczce za umycie �ciany, kt�r� pan zabrudzi�?! Teraz prosz� mi si� przedstawi�! Ja jestem Mathilde K�hn, plenipotent w�a�ciciela, a pan? - Eberhard Mock, damski bokser - mrukn�� radca kryminalny, odwr�ci� si� gwa�townie i wcisn�� z powrotem do izdebki. - Ehlers, zr�b tu porz�dek i pozbieraj wszystko, co wa�ne. Smolorz, przes�uchaj ich. Powiedziawszy to, Mock pobieg� truchtem do sieni kamienicy, mijaj�c Smolorza, kt�ry sta� z przes�uchiwanymi pod jednym parasolem i pr�bowa� unikn�� jadu �mii i pr�tk�w gru�licy. W bramie Mock pozdrowi� doktora Lasariusa z policyjnej kostnicy, za kt�rym wolnym krokiem sz�o dw�ch ludzi z noszami. Mock stan�� przed domem i obserwowa� bezmy�lnie du�y ju� o tej porze ruch uliczny. Jaka� para m�odych ludzi by�a tak w siebie zapatrzona, �e nie zauwa�y�a go. M�odzieniec potr�ci� niechc�cy radc� i natychmiast przeprosi�, uchylaj�c grzecznie kapelusza. Dziewczyna spojrza�a na Mocka i szybko odwr�ci�a poszarza�� od zm�czenia twarz. Rosemarie wyra�nie nie pos�u�y�o nocne ko�ysanie doro�karskiej budy. Mock rozejrza� si� doko�a i szybkim krokiem ruszy� do kwiaciarni Apelta. W podmalowanych oczach pulchnej kwiaciarki dostrzeg� cie� zainteresowania. Zam�wi� kosz pi��dziesi�ciu herbacianych r� i poleci� go przes�a� na adres �Sophie Mock, Rehdigerplatz 2�. Na kremowym kartoniku, kt�ry kaza� do��czy� do bukietu, wykaligrafowa�: �Nigdy wi�cej, Eberhard�, zap�aci� i zostawi� kwiaciark� sam na sam ze wzrastaj�cym zainteresowaniem. Pod nocami zapl�ta� mu si� jaki� gazeciarz. Mock pozby� si� go, wciskaj�c mu kilka fenig�w i dzier��c gazet� pod pach�, przeci�� na skos zachodni� pierzej� Rynku. Po chwili siedzia� w adlerze, pali� pierwszego tego dnia papierosa i czeka� na Smolorza i Ehlersa. Czas skraca� sobie czytaniem �Breslauer Neueste Nachrichten�. Na jednej ze stron og�oszeniowych jego wzrok przyku� niezwyk�y rysunek. Mandala, ko�o przemian, otacza�a ponurego starca z wzniesionym do g�ry palcem. �Ojciec duchowy ksi��� Aleksiej von Orloff udowadnia, �e koniec �wiata jest bliski. Oto nast�puje kolejny obr�t Ko�a Historii - powtarzaj� si� zbrodnie i kataklizmy sprzed wiek�w. Zapraszamy na wyk�ad m�drca z Sepulchrum Mundi* [Grobowiec �wiata.]. Niedziela 27 listopada, Gr�nstrasse 14-16�. Mock odkr�ci� szyb� i pstrykn�� niedopa�kiem wprost w nadchodz�cego Smolorza. Ten strzepn�� popi� z p�aszcza i wsiad� do samochodu, pomijaj�c milczeniem przeprosiny ze strony Mocka. Na tyln� kanap� wgramoli� si� objuczony statywem Ehlers oraz asystent kryminalny Gustav Meinerer, specjalista od daktyloskopii. - Rohmig wynajmowa� sw�j warsztat od miesi�ca, dok�adnie: od 24 pa�dziernika - Smolorz otworzy� policyjny notes. - Od lipca do ko�ca pa�dziernika, jak m�wi�o babsko, warsztat sta� pusty. Ka�dy w�amywacz m�g� tam wej��. Str� kamienicy jest cz�sto pijany i �pi, zamiast pilnowa�. Teraz gdzie� si� zawieruszy�. Leczy chyba kaca. Szewc skar�y� si� od pocz�tku na smr�d. Jego szwagier murarz powiedzia� mu o kawale, jaki robi� murarze, gdy im si� dobrze nie zap�aci. Wmurowuj� jajko w �cian�. �mierdzi. Rohmig my�la�, �e za �cian� jest jajko. Dzi� rano chcia� je usun��. Rozwali� �cian� kilofem. To tyle. - Co znale�li�cie? - zapyta� Mock. - To - Smolorz wyj�� z kieszeni brunatn� kopert�, wyci�gn�� z niej portfel z krokodylej sk�ry i poda� go Mockowi. Mock przejrza� zawarto�� portfela. By� w nim dow�d osobisty na nazwisko Emil Gelfrert - urodzony 17 II 1876, muzyk, kawaler, zamieszka�y przy Friedrich-Wilhelm-Strasse 21, notes z adresami i telefonami, kwit z pralni na to samo nazwisko, karta biblioteczna Biblioteki Miejskiej, kilka bilet�w tramwajowych oraz widok�wka z Karkonoszy z napisem: �Mojemu s�odkiemu najlepsze �yczenia z g�r, Anna, Jelenia G�ra 3 VII 1925�. - To wszystko? - Mock przypatrywa� si�, jak ludzie z kostnicy wnosz� �s�odkiego� do zaparkowanego tu� obok karawanu. - Nie, jeszcze to. Kto� przypi�� mu to do kamizelki. - Smolorz trzyma� w szczypczykach kartk� z kalendarza �Universal� z dat� 12 wrze�nia 1927. �adnych notatek, po prostu zwyk�a kartka z kalendarza, jak� codziennie odrywaj� nieszcz�liwi, czyli ci, kt�rzy licz� czas. Kartka przebita by�a ma�� agrafk�. - �adnych odcisk�w palc�w - doda� Meinerer. - Doktor Lasarius z kostnicy ustali� przedzia� czasowy morderstwa: sierpie�-wrzesie�. - Smolorz, jedziemy na Friedrich-Wilhelm-Strasse, do mieszkania muzyka. - Mock z ulg� przyj�� ssanie pustego �o��dka. To oznacza�o, �e organizm by� got�w na piwo i bu�k� prze�o�on� napaprykowan� s�onink�. - Mo�e spotkamy tam wiern� Ann�, kt�ra przy rob�tce czeka na powr�t swego artysty z filharmonii? Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina dziesi�ta rano Elisabeth Pfl�ger rozbiera�a si� powoli, uk�adaj�c porz�dnie na krze�le garderob�. Odpi�a po�czochy od podwi�zek. Sophie Mock podziwia�a jej w�skie, bia�e d�onie powoli roluj�ce �liskie po�czochy. Elisabeth zdj�a pas, a potem zsun�a jedwabne majtki. By�a ca�kiem naga. W wysmuk�ych palcach lewej r�ki trzyma�a ma�e srebrne puzderko, w jej drugiej d�oni ko�ysa�a si� rze�biona �y�eczka z d�ugim uchwytem. Zanurzy�a j� w puzderku i przysun�a do twarzy Sophie. - To bardzo dobre kakao - szepn�a. Sophie poci�gn�a nosem, wzdrygn�a si� i przesun�a palcami po aksamitnych, lekko zaczerwienionych nozdrzach. - Zakryj twarz woalk� - powiedzia�a Elisabeth. - Ukryjesz siniec i zachowasz incognito. Nie musisz nikomu pokazywa� swojej twarzy. Wszystko b�dziesz robi�a ca�kiem dobrowolnie. Mo�esz r�wnie� nie robi� nic, tylko patrze�. Mo�esz w ka�dej chwili st�d wyj��. Takie s� zasady. Elisabeth uj�a d�o� przyjaci�ki i otworzy�a drzwi, kt�re z buduaru prowadzi�y do maureta�skiej sypialni. Sophie sta�a nieco bezradna, trzymaj�c w wolnej r�ce kosz herbacianych r�. Na �o�u, pod ��tym baldachimem siedzia� nagi m�ody m�czyzna i pi� jaki� napar. W pokoju pachnia�o mi�t�. Elisabeth podesz�a do m�czyzny i odebra�a od niego pust� fili�ank�. Ze stoj�cego obok dzbanka nala�a sobie naparu do pe�na. - To mi�ta - powiedzia�a do Sophie. - Nap�j Wenus. Nap�j Wenus najwyra�niej zacz�� dzia�a� na m�czyzn�. - Pami�taj - Elisabeth udawa�a, �e tego nie widzi, i dmucha�a w fili�ank�. - Mo�esz w ka�dej chwili opu�ci� to miejsce. Z buduaru wychodzi si� wprost na schody. Sophie nigdzie nie wysz�a. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina jedenasta rano Gelfrert zajmowa� ma�y pok�j na poddaszu okaza�ej kamienicy na Friedrich-Wilhelm-Strasse 21. Pok�j ten opr�cz taboretu, miednicy, lustra, wieszaka i �elaznego ��ka wype�nia�y r�wno poustawiane pod oknem butelki po likierze z zi� alpejskich Guttentaga. Na parapecie sta�o kilka ksi��ek i futera� z waltorni�. - Mia� delikatne podniebienie - zauwa�y� Ehlers, rozstawiaj�c statyw. Mock wyda� odpowiednie polecenia swoim ludziom, zszed� na d�, przeszed� przez ulic� i poszed� w stron� K�nigsplatz. Deszcz przesta� pada�, pojawi�o si� s�o�ce i o�wietli�o jaskrawy szyld gospody Grengla. Za chwil� Mock poch�ania� tam upragnion� bu�k� ze s�onin�, zapijaj�c piwem jej ostry paprykowy smak. Z ulg� wypi� ostatnie krople piwa i poczu� lekki zawr�t g�owy. Rzuci� kilka drobnych sympatycznemu buldogowi, kt�ry wyciera� kufle za barem, i zamkn�� si� w kabinie telefonicznej. Przez chwil� przypomina� sobie w�asny numer telefonu. Adalbert podni�s� s�uchawk� po pierwszym sygnale. - Dzie� dobry, czy jest pani? - Mock d�ugo wymawia� sylaby. - Niestety, panie radco, pani Sophie wysz�a godzin� temu - Adalbert m�wi� bardzo szybko, wiedzia�, �e jego panu trzeba relacjonowa� wszystko, bez oczekiwania na pytania. - Posz�a na zakupy z pann� Pfl�ger, kr�tko po tym, jak przys�ano jej kosz r�. Ten kosz wzi�a ze sob�. Mock odwiesi� s�uchawk� i opu�ci� knajp�. Jego ludzie siedzieli w adlerze i wype�niali wn�trze auta nikotynowym dymem. Przy��czy� si� do nich. - Gelfrert kiedy� mia� narzeczon�, du�� blondyn� ko�o trzydziestki. Odwiedza�a go z dwuletnim ch�opcem - relacjonowa� Smolorz przes�uchanie dozorcy. - Panna z dzieckiem. Ciec od dawna jej nie widzia�. Gelfrert pracowa� w jakiej� orkiestrze i chodzi� do uczni�w. Lekcje pianina. Ostatnio by�o z nim �le. Pi�. Nikt go nie odwiedza�. S�siedzi si� skar�yli, �e zostawia po sobie gn�j w kiblu. Nic wi�cej od ciecia. - Znale�li�my rewers z Biblioteki Miejskiej - Ehlers podsun�� Mockowi pod nos kawa�ek zadrukowanego papieru. - 10 wrze�nia Gelfrert odda� ksi��k� pod tytu�em Antiquitates Silesiacae. W bibliotece wydano mu kwit potwierdzaj�cy zwrot tej ksi��ki. - Czyli 10 wrze�nia jeszcze �y�. Wzi�wszy pod uwag� ustalenia doktora Lasariusa, nasz muzyk mi�dzy 10 a 30 wrze�nia zosta� zamurowany w szewskim warsztacie, na podw�rzu kamienicy �Pod Gryfami�. - Kto� go tam zwabi� albo przytaska� nieprzytomnego - Smolorz otworzy� okno, aby wpu�ci� troch� �wie�ego powietrza. - Potem go zakneblowa� i przywi�za� do hak�w na przeciwleg�ej �cianie komory, by si� nie rzuca� i nie rozwali� �wie�ego zamurowania - doda� Mock. - Jedno mnie ciekawi: czy nasz Sinobrody nie ba� si�, �e nast�pnego dnia do warsztatu wprowadzi si� nowy najemca i odkryje dopiero co murowan� �cian� albo, co gorsza, us�yszy nieartyku�owane d�wi�ki wydawane mimo knebla przez ofiar�? M�czy�ni milczeli. Mock pomy�la� o kolejnym kuflu piwa, rozsiad� si� szeroko na fotelu pasa�era i odwr�ci� do siedz�cych z ty�u policjant�w. Nasuni�ty na ty� g�owy kapelusz doda� mu zawadiackiego wygl�du. - Smolorz, wydostaniecie spod ziemi tego str�a pijaczka z kamienicy �Pod Gryfami� i przes�uchacie go. Sprawdzicie w naszych papierach denata i wszystkich jego znajomych z, notatnika. Wy, Ehlers, zabierzecie si� do badania przesz�o�ci Gelfrerta. Gdzie si� urodzi�, jakiego by� wyznania i tak dalej. Potem przes�uchacie znajomych truposza, kt�rzy mieszkaj� we Wroc�awiu. Raport pojutrze w po�udnie. - A ja co mam robi�? - zapyta� Meinerer. Mock zastanawia� si� przez chwil�. Meinerer by� ambitny i pami�tliwy. Kiedy� si� zwierzy� przy w�dce Ehlersowi, �e nie rozumie, dlaczego Mock faworyzuje takiego t�paka jak Smolorz. Meinerer nie zdawa� sobie sprawy, �e krytyka dobrodusznego Smolorza jest trudnym do zmazania przewinieniem w oczach Mocka. Od tego momentu Meinerer napotyka� na drodze swojej kariery mn�stwo przeszk�d. - Was, Meinerer, chc� odkomenderowa� do zupe�nie innego zadania. Podejrzewam, �e m�j bratanek wpad� w z�e towarzystwo. Macie go �ledzi� przez dwa tygodnie, codziennie. Erwin Mock, Nicolaistrasse 20, dziewi�tna�cie lat, gimnazjalista od �w. Macieja. - Mock, udaj�c, �e nie widzi zawodu na twarzy Meinerera, wysiad� z samochodu. - P�jd� na piechot�, musz� jeszcze za�atwi� co� wa�nego. Ruszy� szybkim krokiem w stron� szynku Grengla. - Panie radco, panie radco, prosz� zaczeka� - za plecami us�ysza� g�os Meinerera. Odwr�ci� si� i czeka� na swojego podw�adnego z oboj�tn� min�. - Ten pa�ski asystent Smolorz jest zbyt ma�om�wny - Meinerer triumfowa�. - Nie powiedzia�, �e na �cianie wisia� kalendarz �Universal�, taki z wyrywanymi kartkami. Wie pan, jaka kartka by�o ostatnio wyrwana? - Z 12 wrze�nia? - Mock spojrza� z uznaniem na potakuj�cego Meinerera. - Ta, kt�r� morderca przypi�� agrafk� do kamizelki zmar�ego? Macie ten kalendarz przy sobie? - Tak, oto on - rozpromieni� si� Meinerer i poda� Mockowi jeszcze jedn� brunatn� kopert�. - Dobra robota - Mock schowa� j� do kieszeni p�aszcza. - Ja si� tym zajm�. Sprawdz�, czy kartka z kamizelki pochodzi z tego w�a�nie kalendarza. Nast�pnie spojrza� z rozbawieniem na milcz�cego podw�adnego, a potem nieoczekiwanie poklepa� go po policzku. - Id� �ledzi� Erwina, Meinerer. M�j bratanek jest dla mnie wa�niejszy ni� wszystkie zamurowane i niezamurowane trupy tego miasta. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina pierwsza po po�udniu Sympatyczny buldog co chwil� opuszcza� miejsce za barem, by do�o�y� do pieca. U�miecha� si� przy tym mi�o i kiwa� g�ow�, zgadzaj�c si� ze wszystkim, co m�wi� Mock. Akceptowa� w pe�ni antyameryka�skie i antysowieckie pogl�dy swego rozm�wcy. Nie wypowiedzia� przy tym ani jednego s�owa. Mock wla� w siebie trzecie dzi� piwo i postanowi� przej�� na mocniejszy trunek. Nie mia� zwyczaju pi� samotnie, tote� zam�wi� dwa kieliszki ja�owc�wki i podsun�� jeden w stron� barmana, poza kt�rym w knajpie nie by�o nikogo. Barman chwyci� kieliszek brudnymi palcami i opr�ni� go jednym haustem. Do lokalu wszed� niewysoki domokr��ca z pud�em towar�w pierwszej potrzeby. - Drodzy panowie, no�e z Solingen tn� wszystko, nawet gwo�dzie i haki - rozpocz�� tyrad�. - To jest gospoda. Albo co� pan zamawiasz, albo droga wolna - warkn�� buldog, udowadniaj�c, �e potrafi m�wi�. Domokr��ca si�gn�� do kieszeni i nie znalaz�szy ani feniga, rozpocz�� odwr�t. - Hola! - o�ywi� si� Mock. - Ja tego pana zapraszam. Prosz� poda� jeszcze po ja�owc�wce. Domokr��ca zdj�� p�aszcz, postawi� pud�o na pod�odze i przysiad� si� do Mocka. Barman spe�ni� sw� powinno��. Po chwili po obu kieliszkach zosta�y jedynie mokre �lady na pseudomarmurowym blacie stolika. - To naprawd� �wietne no�e - domokr��ca powr�ci� do przerwanego w�tku. - Mo�na nimi szybko i sprawnie pokroi� cebul�, chleb i kie�bas� oraz - tu cz�eczyna zrobi� do Mocka perskie oko - poszatkowa� te�ciow�! Nikt si� nie roze�mia�, nawet sam dowcipni�. Mock zap�aci� za jeszcze jedn� kolejk� ja�owc�wki i nachyli� si� do swojego towarzysza. - Niczego od pana nie kupi�. Niech mi pan powie, jak idzie interes, jak si� do pana odnosz� ludzie i tak dalej. Jestem pisarzem i interesuj� mnie r�ne historie - Mock m�wi� prawd�, gdy� pisywa� charakterystyki os�b, z kt�rymi si� cz�sto styka�. Niejeden wroc�awianin wiele by zap�aci� za informacje zawarte w tych ��ywotach s�awnych m��w�. - Opowiem panu histori�, jak te no�e tn� �elazo - domokr��ca wpad� w niek�amany zachwyt - Przecie� nikt nie b�dzie nimi kroi� �elaza - wrzasn�� ze z�o�ci� barman. - Po co komu takie no�e?! Przychodz�, �cierwa, i wciskaj� mi co�, czego nie potrzebuj�. Masz szcz�cie, �e ten pan ci� zaprosi�, bobym ci� wzi�� na obcasy. Domokr��ca posmutnia�. Mock wsta�, ubra� si� i podszed� do barmana. - Twierdz�, �e te no�e w�a�nie panu mog� si� przyda� - powiedzia�. Sprzedawca no�y a� pokra�nia� z zadowolenia. - Niby do czego? - zapyta� zdezorientowany barman. - Mo�na nimi pope�ni� harakiri - Mock, widz�c, �e barman nie zrozumia�, doda� - albo wyd�uba� brud zza paznokci. Sympatyczny buldog przesta� by� sympatyczny. Jeszcze mniej sympatyczna by�a pogoda. Silny wiatr szarpa� budami doro�ek stoj�cych na Wachtplatz i ci�� po nich deszczem ze �niegiem. Mock, przytrzymuj�c kapelusz, wskoczy� do doro�ki i kaza� si� wie�� na Rehdigerplatz 2. Fiakier po�lini� o��wek i powoli zanotowa� adres w pot�uszczonym zeszycie. Nacisn�� na g�ow� staromodny cylinder i krzykn�� na konia. Mock czu�, �e nadszed� ten moment, kiedy alkohol staje si� najbardziej przymilny i zdradliwy: cz�owiek p�ka od euforii, a jednocze�nie czuje si� trze�wy, my�li precyzyjnie, nie be�koce i si� nie chwieje. Golnij sobie jeszcze, podpowiada demon. Mock dostrzeg� w k�cie doro�ki r�� na kr�tkiej �ody�ce. Si�gn�� po ni� i zmartwia�: herbaciana, nieco nadwi�dni�ta r�a. Rozejrza� si� wok� siebie w poszukiwaniu karteczki z napisem �Nigdy wi�cej, Eberhard�. Nie znalaz� niczego. Po przyjacielsku klepn�� fiakra w rami�. - Hej, panie wo�nico, przyjemnie w waszej doro�ce. Nawet s� kwiaty. Fiakier odkrzykn�� co�, co zosta�o zag�uszone przez wiatr i tramwaj sun�cy ruchliw� ulic� ko�o Dworca Fryburskiego. Mock - ku zaskoczeniu doro�karza - usadowi� si� obok niego. - Zawsze tak ozdabiacie kwiatami pow�z? - be�kota�, udaj�c bardziej pijanego, ni� by� w rzeczywisto�ci. - To mi si� podoba, dobrze p�ac� za tak� jazd�. - Wioz�em dzi� dwie klientki z koszem tych r�. Jedna znaczy wypad�a - uprzejmie odpowiedzia� fiakier. - Zatrzymaj t� bud� - Mock przytkn�� swoj� legitymacj� pod nos zdziwionego wo�nicy. Doro�ka skr�ci�a w prawo, blokuj�c wjazd na wewn�trzne podw�rko zabudowa� dworcowych przy Siebenhufenerstrasse. - Sk�d i dok�d wioz�e� te kobiety? - Mock zupe�nie wytrze�wia� i rozpocz�� seri� pyta�. - Na Borek. A sk�d? A ju�ci st�d, dok�d jedziemy -z Rehdigerplatz. - Masz dok�adny adres tego miejsca na Borku? - Tak. Musz� si� rozlicza� przed szefem - fiakier wyj�� brudny zeszyt i �lini�c palce, walczy� z kartkami miotanymi przez wiatr. - Tak, Eichenallee na Borku. - Jak wygl�da�y te kobiety? - Mock szybko zapisywa� adres w notesie. - Jedna czarna, druga blond. W woalkach. Fajne kobity. Wroc�aw, poniedzia�ek 28 listopada, godzina sz�sta po po�udniu Mocka obudzi�y radosne, dziecinne okrzyki. Zapali� lamp� stoj�c� przy ��ku. Przetar� oczy, przyg�adzi� w�osy i rozejrza� si� po sypialni, jakby szukaj�c dzieci, kt�re zburzy�y jego niespokojny sen po m�cznym, t�ustym i zawiesistym obiedzie. Spojrza� w ciemne okno: sypa� pierwszy �nieg, kt�ry zach�ca� dzieci do zabawy na dziedzi�cu �ydowskiej szko�y ludowej. S�ysz�c g�os Sophie, zdj�� pikowan� bon�urk�, szare spodnie z grubej we�ny i na powr�t w�o�y� garnitur i krawat oraz sk�rzane pantofle b�yszcz�ce od pasty. Przyjrza� si� w lustrze swej twarzy z dwupi�trowymi balkonami pod oczyma i si�gn�� po dzbanek z nieos�odzon� mi�t�, kt�ra - jak poradzi� mu dzi� Adalbert - by�a najlepszym lekarstwem na przepicie. Wklepa� w nadwi�d�e policzki wod� kolo�sk� i wraz z dzbankiem wyszed� do przedpokoju, gdzie natkn�� si� na Mart� d�wigaj�c� tac� z zastaw� do kawy. Uda� si� do salonu za s�u��c�. Sophie siedzia�a przy stole w b��kitnej sukience. Jej prawie bia�e w�osy, wbrew panuj�cej modzie, si�ga�y do ramion, a by�y tak g�ste, �e z trudem obejmowa�a je b��kitna przepaska. Troch� za ma�e, zielone oczy nadawa�y jej twarzy zdecydowanego i nieco ironicznego wyrazu. �Kurewskie oczy�, pomy�la� Mock, kiedy - przedstawiany jej na balu karnawa�owym w Regencji �l�skiej trzy lata temu - z trudem zmusi� si�, by wznie�� wzrok wy�ej, ponad jej pe�ne piersi. Teraz oczy Sophie by�y oczami udr�czonej kobiety, zm�czonej i zawiedzionej. Siniec wok� jednego z nich by� nieco ciemniejszy ni� jasne �uki niebieskich cieni do powiek. Mock sta� w drzwiach i stara� si� nie patrze� na jej twarz. Kontemplowa� wrodzon� elegancj� jej ruch�w - kiedy boja�liwie przechyla�a mlecznik, podziwiaj�c, jak mleko �amie czarn� barw� kawy, kiedy ostro�nie podnosi�a do ust kruch� f