8540
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8540 |
Rozszerzenie: |
8540 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8540 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8540 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8540 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA NIEZNO�NEGO KOLEKCJONERA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA)
S�owo od Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy tajemniczych opowie�ci! Poproszono mnie o ponowne zaprezentowanie Wam naszych niezmordowanych Trzech Detektyw�w. Tym razem ratuj� oni od zguby, na kt�r� prawdopodobnie zas�uguje, najbardziej antypatycznego cz�owieka w mie�cie. Przy okazji wydobywaj� z mrok�w licz�c� czterysta lat tajemnic� pewnego po�udniowoameryka�skiego kraju, z kt�r� ��czy si� historyczna posta� okrutnika oraz zaginiony skarb. To powinno Wam dostarczy� dostatecznych emocji, ale znajdziecie ich wi�cej. M�cz�ce i denerwuj�ce przyj�cie, plotkarski komputer i nawiedzony dom nie dadz� detektywom wytchn�� ani na chwil�.
Wi�cej o tych tajemniczych sprawach nie powiem. Co za sens mia�oby ujawnianie wszystkiego we wst�pie? Ale mo�e ci z Was, kt�rzy nie zetkn�li si� dot�d z Trzema Detektywami, chcieliby wiedzie� o nich wi�cej?
Przyw�dc� zespo�u jest Jupiter Jones, ch�opiec pulchny, niekt�rzy powiedzieliby nawet gruby. To bez znaczenia. Jest bystry i zdecydowany i prze�ciga niejednego w umiej�tno�ci dedukowania prawdy z najw�tlejszych przes�anek.
Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest najro�lejszy z ch�opc�w, bardzo sprawny fizycznie i... boi si� duch�w.
Bob Andrews, ch�opiec zr�wnowa�ony, zajmuje si� dokumentacj�. Bardzo cz�sto miejscem jego pracy detektywistycznej jest biblioteka, gdzie zdobywa r�ne zadziwiaj�ce informacje.
Detektywi mieszkaj� w Rocky Beach, nadmorskim mie�cie kalifornijskim, po�o�onym niedaleko mego miejsca zamieszkania - Malibu. Ich baz� operacyjn� jest sekretna siedziba na terenie sk�adu z�omu, kt�ry nale�y do pa�stwa Matyldy i Tytusa Jones�w, wujostwa Jupitera.
Teraz, skoro poznali�cie ju� ch�opc�w, bierzcie si� do czytania.
Alfred Hitchcock
ROZDZIAL 1
Najwi�kszy kutwa w mie�cie
- Uwa�ajcie, ch�opcy! - zawo�a� Harry Burnside. - Je�li co� rozbijecie, wymys�y starego zrz�dy spadn� na was jak grad z burzowej chmury.
Burnside, zazwyczaj jowialny i �artobliwy, mia� teraz ponur� min�.
- C� to za sknera! Nie spos�b z niego wydusi� troch� forsy na przyzwoite uniformy dla was. Jupe, czy zmierzy�e� t� marynark� przed wypo�yczeniem? Zupe�nie nie pasuje na ciebie!
Jupiter Jones odstawi� tac� z przek�skami i przyjrza� si� sobie. By� korpulentnym ch�opcem i bia�a marynarka kelnerska z trudem dopina�a si� w kr�g�ej talii.
- Nic lepszego nie mog�em znale�� - powiedzia�. - Mieli wi�ksze marynarki, ale r�ce topi�y mi si� w r�kawach, a chyba dzi� b�d� potrzebowa� r�k.
Za Jupe'em sta� Pete Crenshaw z tac� pokrojonej marchewki i majonezem. Jego bia�a marynarka by�a tak kr�tka, �e si�ga�a mu zaledwie do pasa, a r�kawy ko�czy�y si� powy�ej przegub�w. Wygl�da� w niej jak sympatyczny strach na wr�ble.
Bob Andrews, najmniejszy z ch�opc�w i zwykle najbardziej zadbany, mia� na sobie marynark� o wiele za du��. �eby m�c trzyma� tac�, musia� zawin�� r�kawy. Po raz pierwszy w �yciu wygl�da� niechlujnie.
Harry Burnside westchn��.
- Okay, teraz nic si� ju� nie da zrobi�. Id�cie poda� go�ciom przek�ski i trzymajcie si� z dala od starego Pilchera. Je�li co� upu�cicie, got�w pourywa� wam g�owy.
Jupiter przytrzymywa� drzwi kuchni, a Pete i Bob wynie�li swoje tace. Zacz�li kr��y� mi�dzy zebranymi w salonie go��mi. W pokoju by�o t�oczno, tak od ludzi, jak i od starych, niewygodnych mebli i p�ek, pe�nych r�no�ci. Przeszklone drzwi do ogrodu sta�y otworem, wpuszczaj�c do pokoju czerwcowe ciep�o bez najmniejszego powiewu. Ch�opcy byli spoceni, skr�powani i zdenerwowani. Ka�dy skupia� ca�� uwag� na trzymanej tacy, by przypadkiem czego� nie upu�ci� i nie �ci�gn�� na siebie gniewu strasznego pana Pilchera.
Ch�opcy nigdy go nie poznali, ale s�yszeli o nim du�o, i to du�o niedobrego. W �wiecie biznesu byt notowany jako najbogatszy cz�owiek na Zachodnim Wybrze�u. Przypisywano mu nieprzeliczone miliony. Jego s�siedzi z Rocky Beach i prowadz�cy z nim interesy w�a�ciciele sklep�w uwa�ali go za najwi�kszego kutw� w mie�cie. Powiadano, i� jest tak sk�py, �e wci�� trzyma dziewi��dziesi�t cent�w z pierwszego zarobionego dolara.
Ch�opcy wiedzieli, �e Harry Burnside zaanga�owa� ich do pracy na przyj�ciu Pilchera w akcie rozpaczy. By� nowym i najm�odszym organizatorem przyj�� i bankiet�w w mie�cie i to zlecenie otrzyma� jako pierwsze. Musia� si� dobrze nagimnastykowa�, �eby skleci� obs�ug� przyj�cia, a Pilcher uczyni� zadanie podw�jnie trudnym. Zachowywa� si�, m�wi� Burnside, jakby bra� udzia� w konkursie na najta�sze podejmowanie go�ci. Na protesty Burnside'a odpowiada�, �e ca�a sztuka w tym, �eby wyda� jak najmniej. K��ci� si� i targowa� o ka�dy wydatek i upiera� si� przy najni�szych stawkach dla kelner�w. W rezultacie sto�y w ogrodzie nakry�y i obs�ugiwa�y tegoroczne absolwentki szko�y �redniej w Rocky Beach, obowi�zki barmana pe�ni� praktykant ze szko�y kelnerskiej w Los Angeles, a talerze zmywa� przyb��da, imieniem Ramon, kt�rego Burnside wynalaz� w przytu�ku �Nowej Nadziei�. Hors d'oeuvres serwowali Jupiter, Pete i Bob.
Ch�opcy zgodzili si� do pomocy nie dla zarobku. Oczywi�cie, pieni�dze przydadz� si� zawsze, ale podj�li si� tej pracy g��wnie z ciekawo�ci. Jako Trzej Detektywi, jedyna m�odociana agencja detektywistyczna w mie�cie, nieustannie poszukiwali tajemnic do wyja�nienia, a Jeremy Pilcher by� tajemnic�. Stanowi� niemal legend� Rocky Beach. �y� prawie jak pustelnik. Szansy poznania go i zobaczenia jego domu nie mo�na by�o zaprzepa�ci�. Mieszka� przy Mocking Bird Lane w starej, wal�cej si� ruderze, stoj�cej w�r�d zaro�ni�tego, przejmuj�co wilgotnego ogrodu. By�o tu bardzo ponuro i ludzie m�wili, �e w domu straszy.
Przyj�cie, kt�re organizowa� Burnside, wydawano dla c�rki Pilchera, Marilyn. Jedynaczka, pieczo�owicie chroniona spadkobierczyni, pobiera�a edukacj� w prywatnych szko�ach. Dlatego te� dzieci z Rocky Beach nigdy nie mia�y okazji jej pozna�. Teraz by�a ju� studentk� koled�u, jak powiedzia� ch�opcom Burnside, i zamierza�a og�osi� na przyj�ciu swoje zar�czyny. Burnside zwierzy� te� ch�opcom, �e Pilcher nie akceptuje narzeczonego c�rki i z�yma si� na sam� my�l o przyj�ciu.
- Powiedzia�, �e to tylko wyrzucanie pieni�dzy - m�wi� Burnside. - Wyrazi� w ko�cu zgod�, bo jego c�rka wierci�a mu dziur� w brzuchu. Doszed� do wniosku, �e t�piej ju� urz�dzi� t� ca�� hec�, wynaj�� nawet orkiestr� taneczn�, i mie� na jaki� czas spok�j. Zamierza nak�oni� c�rk� do zerwania zar�czyn i tym samym zapewni� sobie chwil� oddechu, nim przyjdzie czas na jej zam��p�j�cie. Wtedy znajdzie jej jak�� grub� ryb� z Wall Street albo wprowadzi j� w swoje interesy. Czuj�, �e tego by chcia� najbardziej.
Jupiter roznosi� herbatniczki serowe w�r�d rozgadanych go�ci i zastanawia� si�, kt�ry z pan�w mo�e by� Pilcherem. Wi�kszo�� stanowili m�czy�ni w �rednim wieku. Jupe wiedzia�, �e Pilcher jest stary, ma co najmniej siedemdziesi�t lat. Wi�kszo�� pan�w by�a te� dobrze ubrana. Wida� by�o, �e s� bywalcami kosztownych salon�w fryzjerskich i szykownych klub�w sportowych. To nie pokrywa�o si� z wyobra�eniem Jupe'a o Pilcher�e.
Natomiast ka�d� z roze�mianych, przekrzykuj�cych orkiestr�, dziewcz�t mog�a by� Marityn Pilcher. Mo�e jest ni� rudow�osa w bia�ej sukni? A mo�e brunetka w r�owej? Albo blondynka, kt�ra gaw�dzi z wyblak�� kobiet� w szarych jedwabiach? Kobieta owa wygl�da�a na strapion�. Kiedy blondynka odwr�ci�a na chwil� g�ow� do g�adkiego m�odzie�ca u swego boku, jej rozm�wczyni popatrzy�a na sufit i podnios�a r�k� do ust.
Jupe poszed� za wzrokiem kobiety. W rogu sufitu wisia�a paj�czyna. Ni�ej, na �cianie kto� niedawno rozgni�t� robaka.
Pani w szarej sukni skrzywi�a si� z niesmakiem i szybko odwr�ci�a wzrok. Jupiter st�umi� u�miech. Praca kelnera by�a poniek�d trudniejsza od pracy detektywa, ale mia�a swoje zabawne strony.
Nagle, w�a�nie w momencie, gdy orkiestra zako�czy�a seri� melodii, jedna z m�odych kelnerek w ogrodzie upu�ci�a szklank�. Szk�o rozbito si� z brz�kiem na kamiennej �cie�ce.
Jupe dowiedzia� si� natychmiast, kt�ry z pan�w jest Pilcherem. Wysoki, bardzo chudy m�czyzna ze zmierzwionymi, siwymi w�osami i w czarnym, wy�wiechtanym ze staro�ci ubraniu wybieg� z k�ta i z okrzykiem z�o�ci ruszy� do ogrodu. Przez moment Jupe my�la�, �e Pilcher z�apie kelnerk� i zacznie ni� trz���. W ostatniej chwili powstrzyma� si� jednak.
- Uwa�aj, co robisz, ty ma�a...
Nie sko�czy� zdania i tylko popatrzy� na dziewczyn�. Nast�pnie odwr�ci� si� i przemaszerowa� mi�dzy swymi go��mi do kuchni.
- Tato, nie przejmuj si� tak, co? - blondynka w niebieskiej sukni bieg�a za Pilcherem.
- Marilyn - pani w szarych jedwabiach wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a powstrzyma� dziewczyn�. Zaniecha�a jednak tego zamiaru i r�ka jej opad�a. Popatrzy�a na g�adkolicego m�odzie�ca. - Jim, doprawdy! Ten cz�owiek...
Jim podrepta� za dziewczyn�.
- Marilyn, poczekaj. Panie Pilcher, ona nie upu�ci�a tego umy�lnie. Prosz� pana! Gdyby zechcia� pan tylko...
Pilcher nie zwraca� na niego najmniejszej uwagi. Pchn�� drzwi kuchenne na o�cie� i stan�� w progu. Jupe, kt�ry w milczeniu obserwowa� ca�� scen�, mia� wra�enie, �e tamten nabiera tchu, �eby wreszcie wy�adowa� ca�� furi� na niezr�czn� kelnerk�.
Harry Burnside biega� od pieca kuchennego do sto�u, nak�adaj�c w po�piechu jedzenie na p�miski. Przy zlewie czarnow�osy przyb��da zanurza� talerze w mydlinach.
- Burnside, zabieraj t� niewydarzon� dziewczyn� z mego domu! - krzycza� Pilcher, wyra�nie nie licz�c si� z tym, �e go kt�ry� z go�ci us�yszy. - Je�li my�lisz, �e zap�ac� za szklank�, kt�r� rozbi�a, jeste� w b��dzie. Nie zap�ac�!
- Tato, mo�e by� och�on��, co? - prosi�a Marilyn. - Szkodzisz swojemu sercu i psujesz mi przyj�cie. Daj�e spok�j, tato! Prosz�!
Uj�ta go za rami� i stara�a si� odci�gn�� od kuchni. Ale Jeremy Pilcher nie przesta� krzycze� i nie da� sobie przerwa�.
Pomywacz odwr�ci� g�ow� i spojrza� na Pilchera. Zmarszczy� brwi, jakby zirytowany wrzaskami. Przez chwil� wpatrywali si� w siebie. Wtem z r�ki pomywacza wy�lizn�� si� talerz i rozbi� w kawa�ki na pod�odze.
Go�cie nie starali si� ju� podtrzymywa� rozmowy. Stali zak�opotani, udaj�c, �e nie s�ysz� wybuchu w�ciek�o�ci Pilchera. W ciszy trzask rozbitego talerza zabrzmia� jak eksplozja.
Pilcher wci�gn�� ze �wistem powietrze.
- Tato, postaraj si� opanowa�, nie w�ciekaj si� o byle co! - wo�a�a Marilyn. - Jakie� to ma znaczenie, je�li... je�li... Tato?
Pilcher zgi�� si� nagle wp� i zacisn�� r�ce na piersi.
- Och, m�wi�am ci! - zawodzi�a jego c�rka. - Ostrzega�am ci�! Ray! Ray, chod� tu szybko! On mdleje!
Obj�a starego pana w pasie, ale by� zbyt ci�ki, by zdo�a�a go utrzyma�. Kolana ugi�y si� pod nim i opad� na pod�og�.
ROZDZIA� 2
Pod kluczem
Z salonu przybieg� ciemnow�osy, m�ody cz�owiek. Wraz z Harrym Bumside'em d�wign�li Pilchera z pod�ogi. Usadzili go na krze�le przyniesionym z jadalni przez Marilyn.
- Och, tato, m�wi�am ci, �e do tego dojdzie! Dziewczyna by�a bliska p�aczu ze z�o�ci i niepokoju.
- Kto jest jego lekarzem? - Do skupionych wok� Pilchera ludzi podesz�a t�ga kobieta i z min� osoby kompetentnej przy�o�y�a palce do nadgarstka chorego. - Gdzie jest telefon? Trzeba wezwa� lekarza.
- Nie - wyst�ka� Jeremy Pilcher. - Nie chc� tu �adnych lekarzy! Nie trzeba!
Ciemnow�osy, m�ody cz�owiek pochyli� si� nad nim.
- Panie Pilcher, staramy si� tylko...
- Powiedzia�em, �e nie potrzebuj� lekarza, ty meksyka�ski durniu! - zaskrzecza� Pilcher.
M�odzieniec nie zareagowa� na zniewag�. Zdawa� si� jej w og�le nie s�ysze�. Patrz�c z boku, Jupiter zastanawia� si�, czy ubli�anie przyjacio�om nale�y do zwyczaj�w Pilchera. Potem us�ysza�, jak jeden z go�ci szeptem wyja�nia drugiemu:
- Ten m�ody cz�owiek to Ray Sanchez. Jest osobistym sekretarzem starego.
- Musi by� trudno o prac� w dzisiejszych czasach - odpowiedzia� drugi zgry�liwie.
- Zaprowadzisz mnie na g�r�! - zakomenderowa� Pilcher. - Chc� odpocz��. Przejdzie mi za par� minut.
Ray Sanchez rozejrza� si� w�r�d go�ci. Jego wzrok pad� na Pete'a, stoj�cego przy bufecie w swym przyciasnym uniformie kelnera.
- Mo�esz nam pom�c? - zwr�ci� si� do niego.
Pete odstawi� tac� i podszed� do starego pana. Uj�li go z obu stron, podnie�li z krzes�a i wolno poprowadzili do holu, sk�d bieg�y schody na pi�tro. Marilyn torowa�a im drog� w�r�d rozst�puj�cych si� go�ci.
Jeremy Pilcher ci��y� im jak w�r kartofli, gdy taszczyli go po schodach. Sanchez i Pete dyszeli ci�ko, z wysi�kiem, wreszcie dotarli do jego sypialni. By� to frontowy pok�j z widokiem na g�ry.
U�o�yli starego pana na ��ku. Marilyn pobieg�a do przyleg�ej �azienki po szklank� wody, ale ojciec odepchn�� jej r�k�. Woda rozpryska�a si� po po�cieli.
- Nitro! - krzykn��. - Gdzie moja nitrogliceryna?
- Tutaj - Marilyn szarpn�a szuflad� nocnego stolika i wyj�a z niej fiolk�.
- No, otwieraj! - gdera� Pilcher. - Nie st�j jak krowa!
- Tato, kt�rego� dnia wpadnie mi w r�k� strychnina i nie zd��ysz nawet si� zdziwi� - wysypa�a tabletk� na wyci�gni�t� d�o� ojca.
- Zabezpieczy�em si� na tak� mo�liwo��. Wiesz, co jest w moim testamencie. Je�li stanie mi si� co� podejrzanego, zostaniesz go�a i bosa!
W�o�y� pigu�k� pod j�zyk i opad� na poduszki.
Pete czu� si� za�enowany t� przykr� wymian� s��w mi�dzy ojcem a c�rk�. Zacz�� si� chy�kiem wycofywa� z pokoju, ale Marilyn spostrzeg�a jego manewr i z�apa�a go za r�kaw.
- Zostaniesz tutaj z moim ojcem! - rozkaza�a. - Ja musz� wr�ci� do go�ci. Chod� ze mn�, Ray. Musisz mi pom�c.
Pete'a ogarn�� strach. Nie chcia� zosta� sam z chorym, opryskliwym starcem.
- Panno Pilcher, ja nie mog� - zaprotestowa� - powinienem...
- Powiniene� robi� to, co ci si� ka�e - przerwa�a mu tonem wielce przypominaj�cym ton jej ojca.
- Ale co b�dzie, je�li... je�li on przestanie oddycha�? Je�li jego serce...
- Nie przestanie oddycha� - powiedzia�a niecierpliwie Marilyn. - To nie jest gro�ny atak serca. To tylko angina pectoris. Serce nie dostaje dosy� tlenu, dlatego ojciec odczuwa teraz b�le, ale nitrogliceryna to u�mierzy. Nic powa�nego mu nie jest.
- Chcia�bym, �eby� ty to mia�a - warkn�� Pilcher. - Nie m�wi�aby� tak �atwo, �e to nic powa�nego.
- Naprawd�, to nic gro�nego, tato - odwr�ci�a si� i wysz�a z pokoju. Ray Sanchez u�miechn�� si� do Pete'a, wzruszy� ramionami i poszed� za Marilyn.
Jeremy Pilcher le�a� nieruchomo, z zamkni�tymi oczami. Pete usiad� w fotelu przy ��ku i patrzy� na niego. Twarz starego cz�owieka by�a szara, tylko gdzieniegdzie pod sk�r� rysowa�y si� fioletowe �y�ki. Mia� wydatny, cienki nos i zapad�e policzki. Pete Spojrza� na jego d�onie. By�y to d�onie szkieletu; ko�ci rysowa�y si� wyra�nie pod sk�r�. Pilcher trzyma� je zaci�ni�te na piersi, jakby got�w do pogrzebu.
Ta my�l przerazi�a Pete'a. Odwr�ci� szybko wzrok i zacz�� si� rozgl�da� po pokoju. Zauwa�y�, �e kominek nie by� czyszczony od zimy. Za miedzian� obudow� paleniska le�a�a g�ra szarego popio�u. Obok, w miedzianym koszyczku le�a�o kilka polan i sterta po��k�ych gazet na podpa�k�. Obudow� kominka zdobi� model statku i dwie zakurzone �wiece w porcelanowych lichtarzach.
Pete wzi�� g��boki oddech. Czu� w powietrzu kurz. Wyobra�a� sobie te chmurki py��w unosz�ce si� ze �cian, draperii i z wyblak�ego, poplamionego dywanu. Czy ktokolwiek, kiedykolwiek tu sprz�ta?
Lustro wisz�ce nad wielk� komod� by�o po��k�e i pe�ne plam. W kilku miejscach oblaz�o srebro z jego tylnej �ciany. Dwa ma�e fotele sta�y po bokach komody. Tapicerka by�a wyp�owia�a. Podobnie wyblak�e by�y dwie wisz�ce na �cianach akwarele - p�yn�ce po wzburzonym morzu okr�ty i fale rozbijaj�ce si� o skalisty brzeg.
Wsz�dzie sta�y p�ki na ksi��ki. Bieg�y wzd�u� �cian, przylega�y �ci�le do komody, napiera�y na st�oczone fotele. Wype�nione by�y po brzegi. Pete widzia� g��wnie tanie wydania i ksi��ki w mi�kkich oprawach, zar�wno ma�e, jak i tak wielkie, �e mie�ci�y si� na p�kach tylko w pozycji le��cej. By�y tam te� r�ne papiery, w stertach i zwini�te w rulony. Tu i �wdzie le�a�y teczki na dokumenty i du�e br�zowe koperty.
Pete sp�j r�a� na ��ko. Stary Pilcher chyba zasn��. Jego oddech sta� si� chrypliwy, ale regularny. Wychudzone d�onie nie by�y ju� zaci�ni�te na piersi, le�a�y otwarte i odpr�one. Pete wsta� i podszed� do jednego z rega��w. Zacz�� odczytywa� tytu�y na grzbietach ksi��ek. �Krwawe morderstwo�, obok ��owca rekin�w�, dalej dzie�a zebrane Edgara Allana Poe i ksi��ka pod tytu�em �Polaris�. Wysun�� j� z p�ki. By� to poradnik dla �eglarzy, z instrukcj� nawigacji wed�ug gwiazd:
Z ��ka dobieg� go na wp� j�k, na wp� chrapni�cie. Pete drgn��, jakby go przy�apano na robieniu czego� niedozwolonego. Wsun�� ksi��k� z powrotem na miejsce i sta�, spogl�daj�c na starego pana i s�uchaj�c gwaru na dole. Jak d�ugo b�dzie trwa�o to przyj�cie? Jak d�ugo b�dzie musia� tu tkwi� przy starym, gburowatym sk�pcu?
Popatrzy� na swoje r�ce. Klei�y si� od kurzu. Prawdopodobnie rega�y nie by�y odkurzane od miesi�cy, mo�e lat.
Wszed� do �azienki i przymkn�� za sob� drzwi. Tu r�wnie� by�y ksi��ki. Pi�trzy�y si� na ma�ym stoliku mi�dzy staro�wieck� wann� na lwich �apach a umywalk�. Znajdowa�y si� tu g��wnie komiksy, ale by� te� traktat o energii atomowej. Najwyra�niej Pilcher czyta� wszystko, co mu wpad�o w r�ce, bez wyboru. Jupiter te� by� taki. Czyta� �ar�ocznie i zapami�tywa� wi�kszo�� tego, co przeczyta�. Dziwne by�o pomy�le�, �e Pilcher, najwi�kszy gbur na �wiecie, dzieli� cokolwiek z Jupe'em. Jupe bywa� nad�ty i lubi� moralizowa�, ale nie zrz�dzi� nigdy.
Pete odkr�ci� kran i umy� r�ce skrawkiem myd�a na umywalce.
Nagle rozleg� si� g�o�ny i wyra�ny szcz�k przekr�canego w zamku klucza.
- Hej! - Pete z�apa� r�cznik i skoczy� do drzwi. Nacisn�� klamk�. Drzwi ani drgn�y, by�y dok�adnie zamkni�te.
- Panie Pilcher? - zawo�a� Pete cicho. - Prosz� pana, prosz� otworzy�. - Nie by�o odpowiedzi. Pete potrz�sn�� klamk�. - Panie Pilcher! - zawo�a� g�o�niej.
Us�ysza� oddalaj�ce si� szybko kroki. Przy�o�y� ucho do drzwi. Z do�u dobiega�y �miechy i gwar. Orkiestra nie gra�a teraz. W pobli�u otworzy�y si� drzwi i odg�osy przyj�cia si� wzmog�y.
- Panie Pilcher?
Wci�� nikt nie reagowa� na jego wezwania.
Pete'owi zacz�o si� robi� gor�co z zak�opotania i l�ku. Czy stary si� w�ciek�, �e ch�opiec korzysta z jego �azienki? Mo�e pomy�la�, �e Pete zamierza na niego napa��. Mog�o mu si� wszystko pomiesza� i wzi�� go za z�odzieja. Czy�by poszed� zadzwoni� na policj�?
Ch�opiec usiad� na brzegu wanny i rozmy�la�. Nie mia� nic przeciwko temu, �eby przyjecha�a policja. W�a�ciwie by si� nawet ucieszy�. Znowu us�ysza� kroki, te same kroki, co przedtem. Teraz zbli�a�y si� do drzwi �azienki.
Widocznie Pilcher doszed� do wniosku, �e Pete jest nieszkodliwy, i wr�ci� go wypu�ci�.
Ale klucz si� nie przekr�ci�. Pete us�ysza� tylko siekni�cie i szuranie, jakby Pilcher si� o co� potkn�� lub mocowa� z kim� pod drzwiami. Rozleg� si� j�k, a potem g�uchy huk.
Pete skoczy� do drzwi i zacz�� szarpa� za klamk�.
- Panie Pilcher! - wrzeszcza�.
W tym momencie na dole gruchn�y d�wi�ki rockowej melodii �Dziecinko, dlaczego nie jeste� ju� moja?� By�o to bardzo g�o�ne, du�o perkusji i na dodatek wzmacniacze.
- Panie Piteher! - Pete ledwie m�g� samego siebie us�ysze�. - Panie Pilcher, czy co� si� panu sta�o?
Orkiestra grzmia�a dalej.
Pete obla� si� zimnym potem. By� bliski paniki. Zacz�� wali� pi�ciami w drzwi.
Pilcher nie odpowiada�. To pewnie atak serca! Teraz musia� dosta� prawdziwego ataku serca, a nie jakiego� skurczu bez znaczenia. Mo�e umiera tam, tu� pod drzwiami.
Melodia �Dziecinko, dlaczego nie jeste� ju� moja?� osi�gn�a ko�cowy akord, ale nie nast�pi�a przerwa. Orkiestra przesz�a od razu do �Rock, rock, rock ca�� noc�.
Pete wali� w drzwi zrozpaczony. Co mog� zrobi�? - my�la�. - Tam le�y stary, chory cz�owiek, kt�ry potrzebuje pomocy. Co robi�? Co zrobi�by Jupe?
- Uspok�j si� i rusz g�ow�! - zabrzmia� mu w pami�ci g�os Pierwszego Detektywa.
S�usznie! Pete zacz�� si� rozgl�da� uwa�nie po ma�ej �azience. Jego wzrok pad� na okno.
Okno! Dobra, staromodna �azienka z oknem. A za oknem, blisko domu ro�nie drzewo. Wygl�da na mocn�, roz�o�yst� olch�, idealn� do wspinania si� po niej.
Otworzy� okno, przysun�� pod nie stolik z ksi��kami, wskoczy� na niego i a� po ramiona wychyli� si� na zewn�trz.
Spojrza� w d�. Znajdowa� si� w bocznym skrzydle domu. Pod oknem bieg�a cementowa �cie�ka. Je�li spadnie z drzewa, co najwy�ej z�amie sobie nog�. Albo r�k�. Mo�e te� roztrzaska� sobie g�ow�.
Ale Pete, najbardziej wysportowany z Trzech Detektyw�w, wspina� si� po drzewach po mistrzowsku. Upadek by� mato prawdopodobny.
- Je�li nie skocz� na d� i nie znajd� szybko pomocy, stary Pilcher umrze! - powiedzia� sobie.
ROZDZIA� 3
Znikni�cie milionera
Pete zlaz� po drzewie jak m�g� najszybciej, ledwie sprawdzaj�c podpory dla r�k i n�g. Kiedy wychodzi� przez okno �azienki, na dole nikogo nie by�o, ale gdy zeskakiwa� wreszcie na ziemi�, w ogrodzie zjawi�a si� rudow�osa dziewczyna.
- Co za zabawny spos�b schodzenia na d� - powiedzia�a. - Wi�kszo�� ludzi u�ywa do tego celu schod�w.
- S�usznie - Pete nie traci� czasu na wyja�nienia, wymin�� dziewczyn� i pobieg� na drug� stron� domu, gdzie drzwiami na taras wszed� do salonu.
Orkiestra wci�� gra�a, a go�cie starali si� j� przekrzycze�. Jupe i Bob, lekko zziajani, kr��yli dzielnie ze swoimi tacami.
Pete przemkn�� szybko mi�dzy t�umem go�ci do Marilyn Pilcher, zaj�tej rozmow� z kobiet� w szarej toalecie. Dotkn�� jej �okcia. Odwr�ci�a si� i na widok Pete'a zmarszczy�a gniewnie brwi.
- Mia�e� tam zosta� z moim ojcem! - zawo�a�a, przekrzykuj�c orkiestr�.
Pete zacz�� wyja�nia� sytuacj�, ale ha�as by� zbyt du�y. Potrz�sn�� g�ow� i skin�� na Marilyn, �eby wysz�a do kuchni.
Przechodz�c przez jadalni�, Marilyn zauwa�y�a Raya Sancheza. Kr��y� wok� Harry'ego Burnside'a, kt�ry ustawia� na bufecie p�miski z cienko pokrojon� szynk� i piersi� indycz� i salaterki z sa�atkami. Skin�a na niego i Ray poszed� za ni� do pustej kuchni, zamykaj�c za sob� drzwi, �eby st�umi� ha�as orkiestry.
- Wszed�em do �azienki, �eby umy� r�ce i wtedy pani tato mnie w niej zamkn�� - powiedzia� Pete. - Minut�, mo�e dwie p�niej us�ysza�em za drzwiami g�uchy huk. My�l�, �e on si� przewr�ci�. Wzywa�em pomocy, ale nikt mi nie odpowiada�, wi�c zszed�em na d� po drzewie i my�l�...
Nim zd��y� powiedzie� wi�cej, Marilyn bieg�a ju� do tylnej klatki schodowej, a Sanchez ruszy� za ni�.
Drzwi jadalni uchyli�y si� i do kuchni zajrza� Jupe. Bob zerka� nad jego ramieniem.
- Co si� dzieje? - zapyta� Jupe.
- My�l�, �e stary Pilcher dosta� kolejnego, tym razem mocniejszego ataku - Pete opowiedzia� mu o wszystkim. - C�rka starego posz�a na g�r� zobaczy�, co si� sta�o.
Jupe popatrzy� na sufit, potem w ich kierunku.
- Jupe, nie r�b tego - poprosi� Bob. - Je�li jej ojciec rzeczywi�cie zas�ab�, Marilyn mo�e by� z�a, �e wtykamy nos w nie swoje sprawy.
- Je�li pan Pilcher jest chory, jego c�rka mo�e potrzebowa� pomocy - o�wiadczy� Jupiter.
- Id�, id�, je�li ci nie przeszkadza, �e ci urw� g�ow� - mrukn�� Pete, ale po chwili ruszy� na schody za Jupe'em. Zbyt cz�sto widzia� przyw�dca Trzech Detektyw�w w akcji, �eby nie by� pewnym, �e potrafi stawi� czo�o Marilyn Pilcher.
Bob waha� si� d�u�ej, ale w ko�cu poszed� za przyjaci�mi. W holu na pi�trze panowa�a istna burza pierza. Kto� rozdar� poduszk�. Zmi�ta pow�oczka le�a�a na pod�odze, a pierze unosi�o si� wok�. W�r�d niego brodzi�a Marilyn, rozwiera�a na o�cie� wszystkie drzwi, zagl�da�a do pokoi i krzycza�a. Sanchez robi� to samo, ale przynajmniej nie krzycza�.
- Musi by� gdzie� tutaj! Dok�d m�g� p�j��? Tu nie ma dok�d i��!
Drzwi do sypialni Pilchera sta�y otworem. Jupe zajrza� do �rodka. Na ��ku widzia� odcisk cia�a Pilchera. Na kominku, naprzeciwko ��ka, ta�czy�y ma�e p�omyki, wst�gi spalonego papieru unosi�y si� w g�r�, do komina. Jupe zmarszczy� czo�o. Dzie� by� bardzo ciep�y. Po co kto� rozpala� ogie� na kominku?
Podbieg� do paleniska i z�apa� szczypce ze stojaka. Usi�owa� wyci�gn�� �ar na blach� przed kominkiem, ale z papieru zosta�y tylko zw�glone szcz�tki. Rozpada�y si� w popi�, kiedy dotyka� ich szczypcami.
- Co ty robisz?! - zawo�a�a Marilyn ze z�o�ci� i wyrwa�a mu szczypce z r�ki. - Dlaczego nie obs�ugujesz go�ci na dole? Wyno� si� st�d!
- Panno Pilcher, moi wsp�pracownicy i ja mo�emy si� okaza� bardziej u�yteczni tu, na g�rze - odpar� Jupiter swoim najbardziej doros�ym tonem. Bez po�piechu wsta� z kl�czek. - Posiadamy godne uwagi do�wiadczenie w przeszukiwaniu miejsc, gdzie zasz�o co� niezwyk�ego. Cz�sto udawa�o nam si� wyja�nia� tajemnice, kt�re pozostawa�y niejasne dla innych detektyw�w.
Marilyn Pilcher otworzy�a usta, ale na moment zabrak�o jej st�w. Pete mia� ochot� zata�czy� z uciechy. Jupe by� niezawodny!
Rozgl�da� si� spokojnie po pokoju. Drzwi do �azienki by�y wci�� zamkni�te, w zamku tkwi� staro�wiecki klucz, uniwersalny. Jupe podszed� do drzwi i przekr�ci� klucz. �azienka wygl�da�a tak, jak j� zostawi� Pete. Okno by�o otwarte, a pod nim sta� stolik z ksi��kami.
Jupe wyj�� klucz z zamka i wypr�bowa� go w drzwiach do holu. Pasowa�.
- Prawdopodobnie pasuje do wszystkich drzwi w domu - zauwa�y�. - Panno Pilcher, przed znikni�ciem ojciec pani zamkn�� Pete'a w �azience. Czy cz�sto traktuje tak swoich go�ci?
- Tw�j kumpel nie jest go�ciem - warkn�a Marilyn. - Zapomnia�e�, �e tutaj pracuje?
- Dobrze wi�c, czy pani ojciec cz�sto zamyka swoich pracownik�w w �azience? - zapyta� Jupe i zwr�ci� si� do Pete'a. - Kiedy by�e� zamkni�ty, us�ysza�e� g�uchy �oskot. Co� upad�o. Czy my�lisz, �e to mog�o by� cia�o? Czy to m�g�by by� pan Pilcher?
- Tak... przypuszczam, �e nie m�g� to by� nikt inny. Nikogo opr�cz niego tu nie by�o.
- Czy na kominku pali� si� ogie�, kiedy siedzia�e� z panem Pilcherem w sypialni?
Pete potrz�sn�� g�ow�.
- Nie.
- Dzie� jest ciep�y - zauwa�y� Jupe. - Po co by kto� rozpala� kominek?
Spojrza� na ��ko.
- Jedna rozdarta poduszka w holu, �adnej na ��ku. Czy ta w holu mog�a by� rozdarta wcze�niej? Na tym ��ku powinny by� chyba dwie poduszki, jak zwykle na podw�jnych ��kach.
Pete zmarszczy� czo�o.
- Chyba by�y dwie, ale nie zauwa�y�em dok�adnie.
- Oczywi�cie, �e by�y dwie - odezwa�a si� opryskliwie Marylin. - S�uchaj, ta ca�a zgrywa na Sherlocka Holmesa nie robi na mnie wra�enia. Zabierajcie si� na d� podawa� go�ciom jedzenie, bo tego si� od was oczekuje, i...
- Mog� do pewnego stopnia powiedzie�, co tu zasz�o - odezwa� si� Jupiter, ignoruj�c jej s�owa. - Jest to zupe�nie oczywiste. Pete wszed� do �azienki, pani ojciec wsta� cicho z ��ka, wyj�� klucz z zamka drzwi do holu i zamkn�� Pete'a., Nast�pnie spali� co� na kominku.
Do sypialni wszed� w�a�nie Ray Sanchez,
- Musia�o to by� co�, co nie mog�o wpa�� w czyje� r�ce - powiedzia�. - Jest bardzo skryty.
- Ray, nie o�mielaj dzieciaka! - ofukn�a go Marilyn i powiedzia�a do Jupe'a: - No wi�c co� spali�. Potem rozdar� jedn� poduszk�, a drug� zabra� i gdzie� si� ukry�. Jest bardzo niemi�y. M�g� to zrobi� po prostu na z�o�� mnie. Robi� gorsze rzeczy, kiedy mu si� co� nie podoba�o. A mo�esz mi wierzy�, to przyj�cie bardzo mu si� nie podoba�o.
- Wi�c stara si� pani� nastraszy�? - zapyta� Jupe. - Je�li tak, gdzie si� ukrywa?
Marilyn mrukn�a co� i odesz�a kontynuowa� poszukiwania. Ray Sanchez uda� si� za ni�. Detektywi przypatrywali si� im przez chwil� i r�wnie� przy��czyli si� do przeszukiwania kolejnych pokoi. Marilyn z pocz�tku oponowa�a, wreszcie mrukn�a:
- Och, okay. Chyba ka�da pomoc si� przyda.
Ch�opcy zagl�dali do wielkich, kwadratowych sypialni i widzieli, �e wszystkie s� w jednakowym stopniu pokryte kurzem. Wi�kszo�� by�a pusta. W niekt�rych sta�y ��ka i komody, a wsz�dzie od pod�ogi do sufitu bieg�y p�ki, zapchane ksi��kami i papierami.
- Mo�na zmieni� sw�j stosunek do ksi��ek - zauwa�y� Bob. - Czasem staj� si� na�ogiem jak hazard albo obgryzanie paznokci.
- To jest choroba - powiedzia�a Marilyn. - Wierz mi, to choroba.
Jeremy Pilcher kolekcjonowa� nie tylko ksi��ki. W pokojach by�y r�wnie� liczne pami�tki z podr�y do odleg�ych cz�ci �wiata. Fez turecki, sk�rzane trepy, kt�re, wed�ug st�w Marilyn, zosta�y kupione na bazarze w Egipcie, rze�biona ko�� s�oniowa z Afryki i zmatowia�a miedziana lampa z Marakeszu. Na p�kach, obok pude�ek z o��wkami i starych magazyn�w ilustrowanych, poupychane by�y przyrz�dy nawigacyjne.
- Tato nigdy niczego nie wyrzuca - gdera�a Marilyn. - Nikomu te� nie pozwala tu sprz�ta�. Boi si�, �e kto� mu wyniesie kt�re� z tych cennych �mieci.
Westchn�a i ch�opcy poczuli dla niej fal� wsp�czucia. By�a szorstka, ale z takim ojcem mo�na jej by�o wiele wybaczy�. Musia�a te� sama mie� potrzeb� czysto�ci i �adu, bo jej pok�j by� bardzo schludny. Poza nim jedynym czystym miejscem by� pok�j komputer�w.
Przylega� do sypialni Pilchera. Dobrze klimatyzowany, urz�dzony by� surowo i funkcjonalnie. Bia�e �ciany, metalowe krzes�a, pomalowane l�ni�co czerwon� farb� i dwie konsole komputer�w.
- Jeden z komputer�w jest zsynchronizowany z du�ym komputerem w biurze w �r�dmie�ciu - wyja�ni� Sanchez. - Pan Pilcher niecz�sto ju� wychodzi z domu i kontaktuje si� z biurem przez komputer. W ten spos�b wydaje pracownikom polecenia i nie musi si� wysila� na rozmowy z lud�mi. Poza tym rejestruje r�wnocze�nie te swoje polecenia i pracownicy nie maj� usprawiedliwie�, je�li ich nie wykonaj� lub w czym� nawal�.
- M�j tato lubi wiedzie�, kogo o co wini� - doda�a Marilyn ponuro. - Dobrze, �e tu go nie ma.
- Czy w tym domu jest strych? - zapyta� Pete.
By�. Znajdowa�y si� na nim ksi��ki, pud�a i pami�tki z przesz�o�ci, ale nie znale�li nawet �ladu Pilchera.
Gdy sko�czyli przeszukiwanie g�rnej cz�ci domu, Marilyn zwr�ci�a si� do Jupe'a:
- No dobrze, to gdzie on jest? Powiedz mi, skoro jeste� taki m�dry!
- Poniewa� wszystkie inne mo�liwo�ci wyeliminowali�my, musimy przyj��, �e zszed� na d� po schodach, nie zauwa�ony przez zaj�tych rozmow� go�ci i wyszed� z domu...
- Nie s�dz� - przerwa�a mu Marilyn. - Ca�y czas sta�am twarz� do schod�w. Widzia�abym, gdyby nimi schodzi�.
- A tylne schody? - wtr�ci� Ray Sanchez. - M�g� zej�� nimi do piwnicy lub na podw�rze.
- Z poduszk�? - zapyta� Jupe.
- Dlaczego uczepi�e� si� tej poduszki? - zniecierpliwi�a si� Marilyn.
- Poniewa� to mo�e by� wa�ne - odpar� Jupe. Zeszli na d� kuchennymi schodami. Przy zlewie w kuchni krz�ta� si� cz�owiek naj�ty do mycia naczy�.
- Czy widzia� pan, �eby m�j ojciec schodzi� tymi schodami? - zapyta�a go Marilyn.
Pomywacz odwr�ci� si�. Po jego twarzy by�o wida�, �e ma ponad pi��dziesi�t, mo�e nawet sze��dziesi�t lat, ale sylwetk� mia� krzepk� i muskularn�. Lewe rami� zdobi� tatua� przedstawiaj�cy smoka. Jupiterowi wyda� si� cz�owiekiem ponurym. Odpowiedzia� Marilyn potrz��ni�ciem g�owy i wr�ci� do zmywania.
Do kuchni wszed� Harry Burnside.
- Czy co� si� sta�o? - zapyta�.
- Wygl�da na to, �e ojciec mi si� zawieruszy� - odpowiedzia�a Marilyn.
Detektywi zajrzeli do piwnicy, ale znale�li tam tylko wyj�cie na podw�rze, po czym okr��yli ca�y ogr�d z przero�ni�tymi krzewami i zachwaszczon� traw�. Go�cie biesiadowali teraz przy sto�ach w ogrodzie, ale Jeremy'ego Pilchera w�r�d nich nie by�o.
- Widocznie wi�c zrobi� to, co odgaduje ten dzieciak - powiedzia�a Marilyn. - Wyszed� gdzie�. Nie �yczy sobie, �ebym wychodzi�a za m�� i pokaza� mi swoj� dezaprobat�. My�la�, �e si� tym przejm�, �e wyrzekn� si� Jima, zar�czyn i...
- Przypuszczam, �e to nie by�o tak - wpad� jej w s�owo Jupiter. - Nie zapominajmy o poduszce. Czy doros�y cz�owiek zabiera�by z sob� poduszk�, gdyby zamierza� znikn��? Tak jak dziecko zabiera ulubiony kocyk? A co znaczy� odg�os, kt�ry us�ysza� Pete? Odg�os upadaj�cego cia�a? A sk�d si� wzi�� ogie� na kominku?
- Co w�a�ciwie z tym ogniem? - zapyta�a Marilyn. - Ten g�uchy �oskot m�g� by� tylko... tylko komedi�. Ojciec jest do wszystkiego zdolny. Wszystko, co robi jest gr�. Uwa�a, �e jak mnie dostatecznie zdenerwuje, zrozumiem, o co mu chodzi.
Jupe potrz�sn�� g�ow�.
- A czy r�wnie logiczny nie wydaje si� wniosek, �e pani ojciec spali� co� na kominku, �eby nie wpad�o w r�ce niepo��danej osoby? I �e kto� go uprowadzi�, u�ywaj�c poduszki do st�umienia jego krzyk�w?
Marilyn spojrza�a na niego i twarz jej poblad�a.
- Chcesz powiedzie�, �e zosta� porwany?
Jupe skin�� g�ow�.
Marilyn zamy�li�a si� na chwil�.
- Trzeba zawiadomi� policj�! - wykrzykn�a wreszcie.
ROZDZIA� 4
Koniec przyj�cia
- Tw�j tato znik�? Naprawd�? - rudow�osa dziewczyna otworzy�a szeroko oczy. K�opotliwe po�o�enie Marilyn bawi�o j� r�wnie serdecznie jak zej�cie Pete'a z pi�tra po drzewie.
Znajdowali si� w holu na parterze. Marilyn wci�� trzyma�a r�k� na telefonie. Sko�czy�a w�a�nie rozmow� z komend� policji w Rocky Beach. Obiecali przyjecha� natychmiast.
- To zabawa, tak? - m�wi�a rudow�osa. - Jak taka gra towarzyska, w kt�rej jedna osoba udaje ofiar� morderstwa i wszyscy maj� rozwi�za� zagadk�: kto zabi�?
- Och, zamknij si�, Betsy - powiedzia�a Marilyn. - To nie jest �adna zabawa.
Ale rudow�osa wcale jej nie s�ucha�a.
- A wi�c mamy zgadn��, gdzie jest tw�j tato, tak? Albo kto spowodowa� jego znikni�cie. Tak, to jest to. Kto mia�by jaki� motyw?
- Betsy, jeste� g�upia - powiedzia�a Marilyn.
W holu ukaza� si� g�adkolicy m�odzieniec, wyra�nie zirytowany. Jupe wiedzia� ju�, �e jest to narzeczony Marilyn. Nazywa� si� Jim Westerbrook i by� jej szkolnym koleg�. Pani w szarej, jedwabnej sukni by�a jego matk�. Przybyli samolotem z Bostonu specjalnie na przyj�cie.
Wcze�niej, po po�udniu, Jupe natkn�� si� na matk� Jima, kiedy sprawdza�a palcem czysto�� parapet�w. Zastanawia� si�, czy cieszy j� fakt, �e syn w�eni si� w rodzin� Pilcner�w.
- Gdzie ty si� podziewasz? - zwr�ci� si� Westerbrook do Marilyn - wszyscy o ciebie pytaj�.
- Szuka�am ojca.
- Doprawdy? Dlaczego? Wci�� ma taki z�y humor? Nie zawracaj sobie nim g�owy.
Jupe skrzywi� si� s�ysz�c te s�owa. Marilyn cofn�a si� i rzuci�a Westerbrookowi piorunuj�ce spojrzenie.
- Czy ci si� to podoba, czy nie, to jest m�j ojciec! - posz�a zamaszy�cie do salonu i krzykn�a do orkiestry, �eby przerwano gr�.
Grali jednak z takim zapami�taniem, �e musia�a wrzasn�� trzy razy, nim wreszcie muzyka ucich�a. Marilyn zwr�ci�a si� do go�ci:
- M�j ojciec... m�j ojciec zas�ab� po po�udniu. A teraz... no wi�c, teraz nie wiadomo, gdzie jest. Nie mo�emy go znale��. Czy mo�e kto� z pa�stwa go widzia�? Mo�e kto� zauwa�y�, jak schodzi� ze schod�w?
W�r�d zebranych przebieg� szmer. Uczestnicy przyj�cia popatrywali na siebie. Kilku pan�w wzruszy�o ramionami. Jupe zauwa�y� kilka u�miech�w i niejedno znacz�ce spojrzenie. Nikt si� jednak nie odezwa�. Nikt nie widzia� Jeremy'ego Pilchera.
Na podjazd zajecha� samoch�d policyjny i dw�ch policjant�w podesz�o do drzwi frontowych. Pete wpu�ci� ich, a Marilyn i Sanchez wprowadzili do gabinetu po drugiej stronie holu.
Gdy tylko drzwi zamkn�y si� za nimi, w�r�d go�ci podnios�y si� podekscytowane szepty. Wtem t�gi, starszy pan o czerwonej twarzy powiedzia� g�o�no:
- Dobrze!
- Harold, cokolwiek masz do powiedzenia, zachowaj to dla siebie - uciszy�a go stoj�ca obok kobieta.
- A dlaczego w�a�ciwie - Harold wyci�gn�� cygaro. - Dlaczego mam nie powiedzie� tego na przyk�ad, �e kto� si� wreszcie dobra� do starego pirata?
- Cii! - sykn�a kobieta. - I je�li zamierzasz pali�, wyjd� na dw�r. Fuj! - zacz�a si� wachlowa� gwa�townie torebk�.
Do kobiety zwr�ci� si� z ironicznym u�miechem jasnow�osy m�czyzna.
- Nie wierzy pani, �e Jeremy Pilcher jest piratem? A mo�e nie m�wi pani tego jedynie z grzeczno�ci?
- Uwa�aj, Durham - odezwa� si� cz�owiek w okularach bez oprawek. - Nie zapominaj, �e przyjmujesz od niego zlecenia.
- Jak m�g�bym o tym zapomnie�! Jest moim najcenniejszym klientem. Co ci si� sta�o, Ariago? Nag�y przyp�yw lojalno�ci? Czy raczej starasz si� co� ukry�?
M�czyzna w okularach m�wi� nieco be�kotliwie i Jupe pomy�la�, �e chyba wypi� za du�o.
- Co mianowicie ukry�? - zapyta� Ariago.
- A cho�by tylko fakt, �e nie cierpia�by� specjalnie, gdyby Pilcherowi co� si� sta�o. To ca�kiem mo�liwe, prawda? Bior�c cho�by pod uwag� jego kartoteki.
Kilka os�b wyda�o cichy okrzyk. Kilka innych sprawia�o wra�enie zaj�tych rozmow� z s�siadami. Matka Jima przytkn�a do skroni koronkow� chusteczk� i powiedzia�a:
- Och, Jim, tu tak gor�co. Mo�e wyjdziemy na chwil� do ogrodu.
Westerbrook zdawa� si� jej nie s�ysze�. Harry Burnside, kt�ry zrobi� ju�, co do niego nale�a�o, i przygl�da� si� z progu go�ciom, u�miecha� si� do�� z�o�liwie.
- Kiedy sta�e� na czele �Po�udniowych Sklep�w Specjalistycznych� - m�wi� Dumam - prowadzi�e� negocjacje z budowniczym nowej filii w Pomonie. �wietna robota, je�li si� potrzebuje dodatkowej got�wki. O ile wiem, dostawcy s� bardzo hojni, kiedy si� nie sprawdza dok�adnie ich rachunk�w.
- To jest obrzydliwe k�amstwo! - krzykn�� Ariago. - Jak mog�e� o czym� takim w og�le pomy�le�! Chyba �e sam uprawiasz takie machinacje.
Durham milcza�. Ariago u�miechn�� si� z�o�liwie.
- Pilcher ma co� na ciebie, Durham, co? Podobno dorobi�e� si� du�ych pieni�dzy na gie�dzie. Pilcher m�wi�, �e prawdopodobnie obraca�e� pieni�dzmi twoich klient�w.
- Zamknij si�! - krzykn�� Durham.
- Czy Pilcher ju� ci� oskar�y�? Czy ci� to rozz�o�ci�o na tyle, �eby...
Ariago urwa� nagle. Rozejrza� si� wok�, zdaj�c sobie spraw�, �e robi� z siebie okropne widowisko i �e wszyscy s�ysz� oskar�enia, kt�rymi si� nawzajem obrzucaj�.
M�czyzna z cygarem spojrza� na zegarek.
- Nie mia�em poj�cia, �e jest tak p�no - powiedzia� g�o�no. Nawet on mia� ju� tego do��. - Czy s�dzicie, �e policja przetrzyma d�ugo Marilyn? My naprawd� musimy ju� i��.
Sta�o si� to dla wszystkich sygna�em. Starsi spo�r�d go�ci podawali sobie r�ce na po�egnanie. Jupe s�ysza�, jak dwaj panowie umawiaj� si� na nast�pny dzie�. M�odzi przyjaciele Marilyn byli mniej oficjalni. Wysypali si� gromad� do ogrodu i poszli sobie.
Przyj�cie dobieg�o ko�ca. Wi�kszo�� go�ci rozesz�a si� i Harry Burnside ze swymi pracownikami zacz�� sprz�ta� sto�y. Krzepki pomywacz pozdejmowa� r�owe obrusy ze sto��w w ogrodzie i zani�s� je do du�ego kosza na k�kach, kt�ry sta� w k�cie holu. Barman uk�ada� butelki w kartonach.
Jupiter, Pete i Bob pomogli z�o�y� krzes�a i sto�y i wynie�li je do ci�ar�wki Burnside'a, a pomywacz za�adowa� wszystko wraz z koszem i obrusami.
Tymczasem z gabinetu wysz�a Marilyn z policjantami. Sanchez zaprowadzi� ich na pi�tro, a Marilyn wesz�a do salonu.
Jim Westerbrook czeka� na ni� z min� cz�owieka, kt�ry wola�by znale�� si� gdzie indziej.
- Jak si� czujesz? - zapyta�.
- Sama nie wiem. Po prostu nie wiem, co o tym my�le�, czy powinnam si� a� tak niepokoi�. M�j ojciec m�g� to wszystko zaaran�owa�. Jest przebieg�y i naprawd� nie chcia� mi urz�dzi� tego przyj�cia. Wyda� je, �eby mie� spok�j. Mo�liwe, �e wejdzie tu za chwil� i b�dzie sobie stroi� �arty, jak to mi nap�dzi� stracha. Ale przypu��my, �e si� myl� i �e naprawd� jest w k�opotach?
- Co m�wi� gliny? - zapyta� Westerbrook.
- Powiedzieli, �e zrobi� dochodzenie w tej sprawie. M�wili, �e je�li nawet zagin��, to sta�o si� to niedawno. Pytali, czy jest ekscentrykiem. Ha! Jeszcze jakim! Pytali, czy ma wrog�w. Co za pytanie! Jeszcze ilu! Chcieli, �ebym poda�a ich nazwiska. Mog�abym im poda� ksi��k� telefoniczn� Los Angeles.
- Och, daj spok�j. Nie mo�e by� a� tak �le.
Podesz�a do nich matka Westerbrooka, z przyklejonym u�miechem, zdecydowana zachowywa� si� poprawnie a� do ko�ca.
- Moja droga, je�li cokolwiek mo�emy dla ciebie zrobi�, zatelefonuj do nas do motelu - powiedzia�a.
- Dzi�kuj�.
Pani Westerbrook w�o�y�a r�kawiczki.
- Przyj�cie by�o bardzo mi�e... - Zreflektowa�a si�, �e nie by�o to odpowiednie stwierdzenie, i doda�a: - Do chwili, gdy tw�j ojciec... ach, moja droga, staraj si� nie niepokoi�. Chod�, Jim. Musimy pozwoli� Marilyn odpocz��.
- Zadzwoni� do ciebie - obieca� Westerbrook na odchodnym.
- Uhm, akurat - mrukn�a Marilyn pod nosem. Odwr�ci�a si� do Jupe'a. - No? Co powiesz?
- Ach, panno Pilcher... Marilyn, tak mi przykro.
- Pewnie, wszystkim jest przykro. Tylko co mi z tego?
Jupe poczu�, �e nadszed� moment, na kt�ry czeka�. Wizyt�wk� Trzech
Detektyw�w trzyma� gotow� w kieszeni. Wr�czy� j� Marilyn i przywo�a� gestem Pete'a i Boba.
- Rozwi�zali�my ju� niejedn� trudn� spraw�. Z przyjemno�ci� zrobimy, co w naszej mocy.
Marilyn spojrza�a na wizyt�wk�:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Za�mia�a si�.
- Trzej Detektywi! Jeste�cie prywatnymi detektywami? Wolne �arty! Popatrzy�a kolejno na Jupe'a, Pete'a i Boba.
- No dobrze, dzi�kuj� wam, ale je�li zechc� wynaj�� detektywa, b�dzie to zawodowiec, a nie tr�jka dzieciak�w-amator�w.
Jupe, tylko troch� ura�ony, skin�� g�ow�. Doro�li rzadko brali Trzech Detektyw�w powa�nie. Marilyn przynajmniej wrzuci�a wizyt�wk� do szuflady stolika pod lamp�, a nie do kosza na �mieci.
Ch�opcy zabrali si� ci�ar�wk� Burnside'a do jego zak�adu w Rocky Beach. Tam pomogli mu wnie�� do �rodka ekwipunek, pomywacz za� pojecha� dalej odda� sto�y i krzes�a do wypo�yczalni sprz�tu, a obrusy do pralni. Do domu wr�cili na swoich rowerach.
Wieczorem Pete musia� p�j�� na przyj�cie do swego dziadka, ale Jupe i Bob byli wolni. Spotkali si� w sk�adzie z�omu prowadzonym przez wujostwo Jupitera. Przedsi�biorstwo pa�stwa Jones�w by�o powszechnie znane w ca�ej po�udniowej Kalifornii, mo�na tu by�o bowiem znale�� r�ne niezwyk�e rzeczy. Jedn� z nich by�a przyczepa kempingowa, uszkodzona w wypadku. Sta�a sobie w odleg�ym k�cie sk�adu i sta�o si� oczywiste, �e nikt ju� jej nie kupi. Wtedy ciocia Matylda podarowa�a j� Jupiterowi na miejsce spotka� z kolegami.
Jupe uczyni� z niej co� wi�cej. Trzej Detektywi przekszta�cili przyczep� wsp�lnie w siedzib� za�o�onej przez siebie agencji detektywistycznej. W obawie, �e ciocia Matylda mo�e si� jednak rozmy�li� i sprzeda� przyczep�, naznosili wok� niej ca�e sterty z�omu licz�c, �e je�li przyczepa zniknie cioci z oczu, zniknie tak�e z pami�ci. Zainstalowali te� sobie telefon, kt�ry op�acali zarabiaj�c dorywcz� prac� w sk�adzie. Wyposa�yli r�wnie� swoj� Kwater� G��wn� w ma�e laboratorium kryminalistyczne i ciemni� fotograficzn�.
Tego wieczoru Bob zostawi� rower w pracowni Jupe'a pod go�ym niebem i poszed� prosto do przyczepy om�wi� z Jupe'em wydarzenie popo�udnia.
- Co o tym my�lisz? - zapyta�. - Czy pan Pilcher ma po prostu �wira, czy jednak co� mu si� sta�o?
- Pan Pilcher jest z pewno�ci� ekscentrykiem i potrafi by� bardzo okrutny - odpowiedzia� Jupe z namys�em, jak zwykle czyni�, gdy stara� si� znale�� wyja�nienie dla jakiej� trudnej sprawy. - Co mog�oby by� bardziej okrutne od znikni�cia w taki spos�b i co mog�oby bardziej zmartwi� c�rk�?
Zacz�� bezmy�lnie kre�li� wichrowate linie na kartce le��cej na biurku.
- Jego go�cie byli do�� osobliwi. My�l�, �e nikt z nich go nie lubi. Przypuszczam, �e byli to jego zleceniobiorcy lub partnerzy, kt�rzy czuli si� zobowi�zani przyj�� na to przyj�cie. K��tnia mi�dzy tymi dwoma facetami by�a... by�a...
- Po prostu okropna! - doko�czy� Bob. - Ca�kiem niespodziewanie natomiast przyjaciele Marilyn zdawali si� zupe�nie normalni. Ona sama jest chyba najbardziej z�o�liw� osob� w szkole.
Telefon zadzwoni�. Jupe si�gn�� po s�uchawk�.
- Tak?
Bob s�ysza� wzburzony g�os dobiegaj�cy z drugiej strony.
- Ach! - powiedzia� Jupe. - Rozumiem. - S�ucha� chwil�, po czym powiedzia�: - Bardzo dobrze - i od�o�y� s�uchawk�. - To by�a Marilyn Pilcher. Dosta�a list z ��daniem okupu. Chce, �eby�my natychmiast do niej przyszli!
ROZDZIA� 5
Atak
Pi�tna�cie minut p�niej Jupe i Bob dzwonili do drzwi domu pana Pilchera. Otworzy�a im Marilyn. Mia�a na sobie t� sam�, wymi�toszon� teraz, niebiesk� sukni�. Zrzuci�a tylko z n�g pantofle na wysokich obcasach.
- Masz ten list? - zapyta� Jupe.
Wr�czy�a mu �wistek papieru. Odczyta� g�o�no:
Ojciec przybywa do domu tylko za ksi��k� biskupa. Nie wzywa� policji. Dzia�a� szybko. Zw�oka niebezpieczna.
Tylko s�owo �biskupa� by�o napisane du�ymi, rozlaz�ymi literami, reszta st�w zosta�a wyci�ta z tytu��w w gazecie i naklejona na papierze.
- Przypuszczam, �e biskup niecz�sto trafia do gazet - powiedzia�a Marilyn. - Porywacz nie m�g� znale�� tego s�owa, wi�c wydrukowa� je sam. List by� bez koperty. Tylko ta kartka. Kto� wsun�� j� pod tylne drzwi, zadzwoni� i uciek�.
- A wi�c jeste� teraz pewna, �e to by�o porwanie? - zapyta� Jupe. - Po po�udniu by�a� sk�onna uwa�a�, �e ojciec sam zaaran�owa� swoje znikni�cie.
- Do podrzucenia tego listu nie by�by jednak zdolny. Nie by�by w stanie uciec spod drzwi po naci�ni�ciu dzwonka. W najlepszym razie mo�e si� zdoby� jedynie na szybkie ku�tykanie. Wi�c chyba rzeczywi�cie porwano go i teraz musz� znale�� t� ksi��k� biskupa. Nie mam zielonego poj�cia, co to takiego. W tym domu jest chyba par� milion�w ksi��ek. Macie wi�c pole do popisu, ch�opcy. Pomo�ecie mi przejrze� wszystkie ksi��ki i znale�� t�, o kt�r� chodzi.
Jupe odda� jej kartk� z ��daniem okupu.
- Powinno si� powiadomi� o tym policj�. Czy telefonowa�a� do nich?
- Nie, i ty nie r�b tego tak�e. Facet przestrzega, �eby nie wzywa� policji, a ja nie b�d� ryzykowa�. M�j tato nie jest najlepszym z ojc�w, ale nie chc�, �eby go skrzywdzono. Poza tym b�d� kompletnie zrujnowana, je�li mu si� co� stanie. Umie�ci� klauzul� w swoim testamencie, �e je�li umrze lub zniknie w podejrzanych okoliczno�ciach, ja nie dostan� grosza. Nawet je�li mnie nie oskar�� o wsp�udzia�!
- Och! - powiedzia� Jupe.
- Nie udawaj, �e ci� to szokuje. Tato po prostu lubi si� zabezpieczy�. Ka�dy to robi. A teraz chod�cie. Do roboty.
Wesz�a na schody, ch�opcy ruszyli za ni�, wstrz��ni�ci tym, co us�yszeli. W holu na pi�trze sta� odkurzacz. Marilyn usi�owa�a uprz�tn�� pierze, ale wiele bia�ych pi�rek wci�� le�a�o na pod�odze i przylgn�o do �cian. Ch�opcy weszli do sypialni Jeremy'ego Pilchera i zacz�li metodycznie przegl�da� ksi��ki na p�kach. Znale�li dzie�ka o ptakach, a tak�e z dziedziny filozofii i chemii i ksi��ki science fiction. Dalej s�owniki, katalogi drogocennych kamieni i zbi�r powie�ci Dickensa w �uszcz�cej si� sk�rzanej oprawie.
- Tu jest co� - Jupe trzyma� tanie, zakurzone wydanie pod tytu�em �Sprawa morderstwa biskupa�. By�a to ksi��ka sensacyjna, napisana przez S. S. Van Dine'a.
Marilyn wzi�a j� do r�ki i zacz�a przerzuca� po��k�e strony.
- Nie wydaje mi si�, �eby kto� dla czego� takiego pope�ni� przest�pstwo. Mo�emy to sprawdzi�, ale na wszelki wypadek szukajmy dalej.
Bob kichn�� i wr�ci� do zdejmowania zakurzonych ksi��ek z p�ek. Przegl�da� je i odstawia� z powrotem.
- Tw�j tato du�o czyta, co?
- Czyta niezbyt du�o. Kupuje ksi��ki. Twierdzi, �e przeczyta je kiedy�, jak b�dzie mia� wi�cej czasu. Na razie gromadzi je na p�kach. Lubi je mie�. Jakby to si� r�wna�o poznaniu ich zawarto�ci. Nigdy nie wyrzuca kupionej ksi��ki. Nigdy niczego nie wyrzuca.
Podesz�a do du�ej komody.
- Zobaczmy, co mamy tutaj - mrukn�a, otwieraj�c jedn� z szuflad. By�y w niej skarpetki, szalik i gar�� papier�w. Wyj�a je i zacz�a przegl�da�.
- Wycinki z gazet, recepta, kt�rej nigdy nie wykupi�, kilka broszur z biura podr�y - rzuci�a papiery na komod�. - Dobrze by�oby wiedzie�, czego szukamy. Nie wierz�, �eby chodzi�o o stary krymina�.
- Mo�e ta? - Bob pokaza� ksi��k� zatytu�owan� �Dzie�, w kt�rym zastrzelono Lincolna�. Autorem by� Jim Biskup.
- W�tpliwe. Ale od�� j� na bok - powiedzia� Jupe.
- Mo�e chodzi o jakie� rzadkie pierwsze wydanie? - rozwa�a�a Marilyn. - Albo o co� nie publikowanego jeszcze, o jaki� manuskrypt.
Albo o notatki