8521
Szczegóły |
Tytuł |
8521 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8521 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8521 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8521 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl
Autor K.S. Rutkowski
REQUIEM DLA PRZYJACIELA
Pami�tam, �e cmentarz by� pe�en ludzi, g��wnie m�odzie�y. Chyba zegnano na niego wszystkich uczni�w szko�y, nawet tych kt�rzy nie mieli zielonego poj�cia czyj to pogrzeb. Nawet tych, kt�rzy nigdy nie dostrzegali D.P. na szkolnym korytarzu. A nawet tych, kt�rzy go nie lubili.
Przez godzin�, kt�r� trwa�a ceremonia, wylano morze �ez. P�akali nawet nauczyciele, kt�rzy traktowali D.P., jak �miecia. Na przyk�ad ta j�dza od matematyki. �zy �cieka�y jej ciurkiem po wrednym ryju, jakby chowa�a w�a�nie w�asnego syna. Tylko czeka�em, kiedy rzuci si� na trumn� nie pozwalaj�c jej zakopa�. Ruszy�y j� wyrzuty sumienia. Pewnie przypomnia�y si� jej wszystkie te chwil�, kiedy to D.P. sta� przy tablicy, a ona miesza�a go z b�otem. Kto wie, mo�e ba�a si� jego zemsty za grobu. Ducha, kt�ry nawiedza� by j� co noc. Nie musia�a, nie zna�a D.P. To by� dobry ch�opak. Kocha� ludzi, mo�e nawet i t� star� wied�m�. Jednak gdybym to ja le�a� w tej bia�ej, drewnianej skrzynce, biedna pani profesor mia�aby przejebane. Z pewno�ci� nie omieszka�bym odwiedzi� jej po �mierci. W ko�cu traktowa�a mnie tak samo jak D.P., chocia� mo�e bardziej uwa�aj�c na s�owa, bo by�em bezczelniejszy i potrafi�em si� jej odgry��.
Ale D.P. nie potrafi�....
Wieczorem zrobili�my w�asn� styp� w pubie na osiedlu. Pili�my piwo i wspominali�my. A by�o o czym. Wiele lat D.P. buja� si� z nami, zdobywaj�c m�skie szlify. A �e by� z naszej paczki najwi�ksz� fujar�, zaj�o mu to troch� czasu. Ale w ko�cu si� wyrobi�. Zacz�� pali�, pi�, przeklina�. Chocia� nigdy nie schamia� do ko�ca. To nie le�a�o w jego naturze. Pozosta� najbardziej u�o�ony z nas wszystkich.
Pami�tam, �e g�ownie dwa wspomnienia o D.P. kr�lowa�y tamtego wieczora. Pierwsze dotyczy�o Rudej Go�ki. Takiej jednej szkolnej puszczalskiej, na kt�rej rozprawiczy�y si� ca�e klasy.
Zdarzy�o si� to jakie� dwa lata wcze�niej. Zdybali�my Rud� Go�k� w dyskotece, upili�my i zatargali�my do samochodu. S�yn�a z dawania dupy, zw�aszcza gdy by�a na obrotach i nie by�o z ni� �adnego k�opotu. Zaliczyli�my japo kolei w du�ym fiacie mojego ojca i tylko D.P. nie skorzysta�. Mia� by� ostatni i my�leli�my wtedy, �e chyba nie spodoba�a mu si� ta kolejno��. Dba� o higien� ju� wtedy, kiedy my nie potrafili�my tego s�owa poprawnie napisa�. A mo�e i o AIDS wiedzia� wszystko ju� wtedy, kiedy nam to s�owo kojarzy�o si� wy��cznie z nazw� pewnych markowych but�w.
W ka�dym razie by� wtedy jedynym, kt�ry nie pozostawi� w cipie Rudej Go�ki pami�tki po sobie. Na jaki� czas sta�o si� to powodem niewybrednych �art�w o nim. Sko�czy�y si� jednak, gdy D.P. w ko�cu nie wytrzyma� i strzeli� jednego kolesia w pysk, kt�ry z tymi �artami troch� przesadzi�. Ch�opak straci� z�ba, a my wszyscy przekonali�my si�, �e nawet D.P., najgrzeczniejszy z ferajny, potrafi nie�le si� wkurwi�. �e pod powierzchni� neptyka, ukrywa prawdziwego lwa.
Albo to drugie wspomnienie. Rzecz mia�a miejsce w Niemczech. W berli�skim supermarkecie. Szkopska ochrona zgarn�a nas przy drzwiach, kiedy to( a by�o nas czterech) pr�bowali�my wynie�� w kieszeniach, gaciach i gdzie si� tylko da�o, p�yty i kasety. Dla nas to nie by�a pierwszyzna, je�dzili�my na jum� od jakiego� czasu, i ju� raz zaliczyli�my wpadk�, ale wtedy pierwszy raz zabrali�my ze sob� D.P. Nie by� to materia� na z�odzieja i to by� b��d ( jako jedyny nic wtedy nie zw�dzi�) ale z drugiej strony, gdyby nie on... Te sklepowe osi�ki w czarnych mundurach, zatargali nas na zaplecze , �eby tam porz�dnie nam nakopa� (wtedy jeszcze tak w�a�nie ko�czy�y si� sklepowe wpadki Polak�w - z�odziei, nie na wezwaniu policji, ale na t�gim laniu) i pewnie by to zrobili, gdyby nie D.P. Spektakularnie uratowa� nam ty�ki. Ku naszemu ca�kowitemu zaskoczeniu, zacz�� nagle szwargoli� w ojczystym j�zyku Hitlera, jakby i on od ma�ego wpierdala� wy��cznie faszystowski chleb. Po kolei opada�y nam kopary, widz�c jak D.P. nawijaj�c jak rodowity niemiec wyprowadza twarze tych ssman�w z mrok�w z�o�ci na bardziej s�oneczne tereny. Zbajerowa� ich tak, �e wypu�cili nas bez jednego siniaka. Kazali nam si� tylko ju� nigdy w tym sklepie nie pokazywa�, co zreszt� sumiennie wprowadzali�my w �ycie , ilekro� przekraczali�my zachodni� granic�.
D.P. nigdy ju� z nami da reichu nie pojecha�. Ten jeden raz w zupe�no�ci mu wystarczy�. Za to my jeszcze przez d�ugi czas okradali�my Niemc�w, wierz�c w swojej g�wniarskiej g�upocie, �e patriotycznie m�cimy si� w ten spos�b na nich za drug� wojn�. Tak, tak, gdy by�em m�ody nie grzeszy�em rozumem.
Oczywi�cie nikt z nas nie mia� poj�cia, �e D.P. tak dobrze zna niemiecki. A jak si� okaza�o zna� tak�e w�oski i troch� hiszpa�ski. Nauczy� si� ich samodzielnie, z ksi��ek i kaset. Okaza�o si�, �e j�zyki by�y jego hobby od lat i �e prawie co wiecz�r poznawa� je dla w�asnej przyjemno�ci.
Taki by� w�a�nie D.P. Nieodgadniony i pe�en tajemnicy. Zawsze chodzi� w�asnymi �cie�kami. Mimo, �e si� z nami buja�, nie znali�my go wcale...
A jego nag�e w �aden spos�b niezapowiedziane samob�jstwo, mog�o o tym jedynie po�wiadczy�. Rzuci� si� na sznur, na strychu w�asnego domu. Znalaz�a go jego matka.
Zawiadomi� mnie o tym telefonicznie kumpel. Prowadza�em si� wtedy z niez�� lask�, a �e jej starzy akurat wyjechali na dwa tygodnie, to przez ca�y czas mieszka�em u niej w domu, bawi�c si� z ni� w m�a i �on�. Nie spotyka�em si� wtedy z D.P. ani z nikim z paczki. Nie zna�em wi�c �adnego powodu, kt�ry m�g�by pchn�� go do tego czynu.
Wszyscy ,��cznie z glinami, typowali�my szko��. T� pierdolon� bud� z chujowymi nauczycielami. Z fizyczk�, chemiczk� i t� najwi�ksz� z suk, matematyczk�. D.P. i ja, jako jedyni z podw�rka poszli�my do liceum i to ju� co� znaczy�o. Ja wkr�ci�em si� tam �ci�gaj�c na egzaminach, ale on naprawd� by� zdolny. Najlepszy w podstaw�wce z polskiego, historii, geografii. Ale �cis�e zawsze sp�dza�y mu sen z powiek. Jednak nauczycielki za nic nie chcia�y mu odpu�ci�, mimo �e dobrze wiedzia�y, �e nie zrobi� z niego Einstaina. �e to typ humanisty. Nie mia�y jednak dla niego �adnej lito�ci.
Byli�my wi�c pewni �e to w�a�nie im zawdzi�cza� D.P. sw� d�bow� jesionk�. Innych powod�w nie potrafili�my odnale��. Wydawa�o nam si�, �e mimo wszystko znali�my go jednak na tyle dobrze, aby co� umkn�o naszej uwadze.
A jednak umkn�o...
Chyba wszyscy zobaczyli�my j� jednocze�nie. Po prostu nagle nasze g�osy ucich�y, a twarze zwr�ci�y si� w stron� drzwi. Sta�a w nich, ca�a w czerni, rozgl�daj�c si�. Jej wzrok zatrzyma� si� na mnie.
- Szuka�am ci� - powiedzia�a podchodz�c. Kobieta, kt�rej unika�em przez ca�y pogrzeb, boj�c si�, �e �zy, kt�re ujrz� w jej oczach, wywo�aj� takie same w moich. Matka D.P.
- Chcia�am z tob� porozmawia�.
0 czym, pani P., pomy�la�em, ale nie zapyta�em. Jeden z kumpli zrobi� jej przy naszym stoliku miejsce. Ona usiad�a
1 zwr�ci�a si� do ch�opak�w:
- Ch�opcy, czy mogliby�cie zostawi� nas na chwil� samych.
Ch�opaki pokiwali ze zrozumieniem g�owami (chocia� tak jak ja niczego nie rozumieli) i rozeszli si� po sali. Pani P. z�o�y�a r�ce na stoliku i westchn�a, wpatruj�c si� we mnie.
- Chcia�am ci powiedzie�, dlaczego D. to zrobi�. Tobie jednemu - wyrzuci�a w ko�cu z siebie.
- Wiem czemu, pani P. Szko�a. Matematyczk� chcia�a go usadzi� na drugi rok - powiedzia�em.
- To nie szko�a - odpar�a - Pow�d by� inny.
Przez chwil� wydawa�a si� waha�, a potem wyj�a co� z kieszeni.
- Mam dla ciebie list.
- List?
-List od mojego syna. Le�a� tu�.... tu� pod nim. Jest zaadresowany do ciebie.
- Gliniarze nic nie wspominali o �adnym li�cie do mnie, gdy si� mnie wypytywali o D. Ani s�owem.
- Bo oni o nim nic nie wiedz� - odpar�a pani P. opuszczaj�c wzrok - Nie odda�am im go.
- Dlaczego?
- Przeczytaj, a zrozumiesz.
Poda�a mi go. By� otwarty. Na kopercie moje imi� i nazwisko napisane by�o starannym charakterem pisma D.P. Chwil� obraca�em go w r�kach, boj�c si� zajrze� do �rodka. Najch�tniej nigdy bym si� nie dowiedzia� co w nim by�o. Ale w ko�cu przemog�em si� i wyj��em ze �rodka, z�o�on� kartk� papieru.
Przeczyta�em.
A potem od�o�y�em list i ukry�em twarz w d�oniach. Nie, nie p�aka�em. Po prostu nie mog�em uwierzy�.
- Teraz ju� wiesz - powiedzia�a pani P.
- Nie mia�em poj�cia... - zdo�a�em tylko wykrztusi�.
- Ani ja - przyzna�a pani P. -Ani ja - powt�rzy�a.
Us�ysza�em odg�os dartego papieru, ods�oni�em oczy i zobaczy�em list D.P. rwany przez jego matk� na strz�py.
- Nikt si� o tym nigdy nie dowie - powiedzia�a pani P., patrz�c na mnie z naciskiem.
- Nigdy - obieca�em.
Wyci�gn��em z kieszeni zapalniczk� i przy�o�y�em ogie� do strz�pk�w papieru w popielniczce. Po chwili zmieni�y si� w szary popi�.
- By� dobrym synem - powiedzia�a. -1 dobrym kumplem - doda�em.
-1 takim w�a�nie niech pozostanie w naszej pami�ci - stwierdzi�a pani P. wstaj�c.
- Nie ma pani do mnie �alu ? - zapyta�em si� jeszcze.
- A dlaczego mia�abym mi�� - odpar�a - Sk�d mog�e� wiedzie�. A nawet gdyby� wiedzia�, czy m�g�by� si� zmieni�? -Nie.
- W�a�nie. D. dobrze zdawa� sobie z tego spraw�. A jednak nie potrafi� si� z tym pogodzi�. Mo�e i nie tylko z tym... W jego �mierci nie ma ani odrobiny twojej winy.
Nachyli�a si�, zmierzwi�a mi d�oni� w�osy i wysz�a.
Od razu dopadli mnie ch�opaki. Mimo, �e nic nie s�yszeli, przez ca�y czas z ka�dego k�ta sali wlepiali w nas ga�y. Teraz rozpocz�� si� szturm.
- Czego od ciebie chcia�a?
- Co m�wi�a o D.P.?
- Co czyta�e�?
- Dlaczego to podarli�cie?
- No m�w�e kurwa, przecie� jeste�my kumplami?
Spojrza�em na ich podekscytowane g�by, a potem milcz�c wsta�em i str�caj�c kilka pr�buj�cych mnie zatrzyma� r�k, poszed�em poszuka� samotno�ci
Ju� kiedy� napisa�em o tym opowiadanie. Zakamuflowa�em w nim jednak prawd�. Ale ten tekst jest prawdziwy. Napisa�em go , aby chocia� troch� oczy�ci� swoj� skalan� wszelkim syfem dusz� i, szczerze m�wi�c, g�wno mnie obchodzi czy si� on komu� spodoba.
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl