8519
Szczegóły |
Tytuł |
8519 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8519 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8519 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8519 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl
Autor K.S. Rutkowski
Przes�uchanie
Ulica przed okaza�ym gmachem filii Capital Banku na miasto Koszalin ton�a w gor�cym, popo�udniowym s�o�cu. Zazwyczaj o tej porze pe�na samochod�w, dzisiaj zdawa�a si� znacznie w nie ubo�sza. Nawet zwyk�e o tej porze, rw�ce potoki spiesz�cych dok�d� chodnikami ludzi, dzisiaj by�y jedynie strumyczkami p�yn�cymi leniwie i sennie. By�a sobota i trwa� w najlepsze weekend. Dyrektor Stawski u�wiadomi� to sobie po kilku minutach wypatrywania przez okno. To t�umaczy�o dziwny, nienaturalny spok�j panuj�cy na dole. W ko�cu ulica, na kt�r� w�a�nie spogl�da�, by�a g��wnie przemys�ow�, pe�n� fabryk, firm i instytucji, w soboty w zdecydowanej wi�kszo�ci pozamykanych na cztery spusty. Stawski u�wiadomi� te� sobie, �e pierwszy raz spogl�da� przez to okno w sobot�. Dotychczas zawsze ko�czy� tydzie� pracy w pi�tek o pi�tnastej i nigdy wcze�niej nie zaistnia�a potrzeba, by musia� przyj�� do banku nast�pnego dnia. Jednak w tym tygodniu sta�o si� inaczej...
Stawski odszed� od okna i wr�ci� do biurka. Widok u�o�onego na nim stosu tekturowych teczek przygn�bia� go. Ka�da z nich oznacza�a oko�o godziny ci�kiej har�wki.W ka�dej z nich by�o dossie czyjego� �ycia, by� mo�e uczciwego i praworz�dnego, kt�re on musia� jednak przepu�ci� przez sito podejrzliwo�ci, niewiary i brutalnych oskar�e�. Jedynie w ten spos�b m�g� wzbudzi� w ludziach strach, wyciskaj�c z nich pot i �zy. To, jak s�dzi�, by�a jedyna droga, �eby bez policji doprowadzi� spraw� kradzie�y pieni�dzy do cichego i szcz�liwego ko�ca. Zm�czenie co rusz dopada�o jego niem�ode cia�o, daj�c o sobie zna� k�uciem w krzy�u, dr�twieniem n�g i b�lami g�owy. Jego organizm, przez lata przyzwyczajony do czterdziestogodzinnego, schematycznego tygodnia pracy, nie m�g� si� dostosowa� do tych nag�ych zmian, kt�re przewr�ci�y jego biurowy, pouk�adany �wiat do g�ry nogami, przynosz�c na dodatek nieznany mu dot�d w pracy stres. W ci�gu ostatnich dni Stawski wielokrotnie te� czu� lekkie b�le w okolicach mostka. Bardzo go to wystraszy�o, gdy� najbardziej ze wszystkiego ba� si� zawa�u. Wiedzia�, �e ze wzgl�du na zasiedzia�y, leniwy tryb �ycia, kt�ry prowadzi� przez ostatnich dwadzie�cia lat sta� si� bardzo na niego podatny i �e emocje ostatnich dni znacznie zwi�kszy�y na niego szans�. A dobrze zdawa� sobie spraw� z faktu, �e nawet kr�tkotrwa�y pobyt w szpitalu przekre�li�by ca�kowicie jego dalsz� kierownicz� prac� w bankowo�ci. By� ju� stary i wielu m�odszych i ambitnych tylko czeka�o na jak�� oznak� jego s�abo�ci, aby bez skrupu��w zaj�� jego miejsce. Zreszt� nawet jego zwierzchnicy byli du�o od niego m�odsi i wychowani ju� wed�ug nowych, finansowych regu�. Dobrze zdawa� sobie spraw�, �e z tego w�a�nie powodu wszyscy oni uwa�ali go za relikt minionej epoki, za dinozaura, kt�ry jakim� cudem uratowa� si� z politycznej i gospodarczej katastrofy poprzedniego systemu. Miecz Demoklesa od dawna ju� wisia� nad g�ow� Stawskiego, oczekuj�c tylko na sprzyjaj�c� okoliczno��, �eby j� obci��. Uk�ady polityczne w Radzie Miasta, kt�re przed laty utrzyma�y go na dyrektorskiej posadzie tego sprywatyzowanego banku, od dawna ju� nie istnia�y, zast�pi�y je nowe i m�odsze. Jego wrogowie (dla kt�rych by� tylko znienawidzonym komuchem) cierpliwie czekali, a� powinie mu si� noga, aby m�c zepchn�� go w czarn� otch�a� przyspieszonej emerytury. I w g��bi ducha przypuszcza�, �e to w�a�nie ch�� jego wyeliminowania z bankowej rozgrywki sta�a za t� kradzie��. By� mo�e zosta�a tylko zaaran�owana i winny jej dokonania nie znajdowa� si� wcale w�r�d pracownik�w jego filii, a grza� jaki� fotel na samej g�rze, powoli szykuj�c sto�ek Stawskiego dla kogo� innego. Niemo�no�� odnalezienia winnego kradzie�y w szeregach jego w�asnych pracownik�w stanowi�aby, jak Stawski dobrze wiedzia�, idealny pow�d do odwo�ania go ze stanowiska. Z drugiej jednak strony mog�o by� inaczej. Kradzie� mog�a mie� faktycznie, tylko i wy��cznie pod�o�e przest�pcze i winny by� kt�ry� z jego podw�adnych. Iskierka nadziei, �e tak w�a�nie jest, nakazywa�a Stawskiemu dokona� wszelkich stara�, �eby odnale�� winnego i nie dopu�ci�, aby sprawa nabra�a rozg�osu, przeciekaj�c do medi�w. Bo wtedy... Stawski poczu� kolejne uk�ucie w okolicy serca...Wiedzia�, �e je�eli ta kradzie� w jaki� spos�b ujrzy �wiat�o dzienne, b�dzie to r�wnie� oznacza� koniec jego kariery. Ka�dy pretekst b�dzie dla nich dobry, �eby si� go pozby�. Postanowi� nie da� im �adnego. Za wszelk� cen� musia� si� wi�c postara�, wykazuj�c si� w swym �ledztwie skuteczno�ci� godn� samego Szerloka Holmsa.
Stawski ponownie spojrza� z dezaprobat� na pi�trz�cy si� przed nim stos teczek. Do sprawdzenia zosta�o jeszcze sze�ciu ludzi. Ich dokumenty nie wnosi�y niczego nowego do og�lnej charakterystyki pracownik�w banku. Pracowici, oddani, kole�e�scy... R�nili si� tylko wiekiem, p�ci� i sta�em pracy. Teraz mia� by� przes�uchiwany najm�odszy z nich m�czyzna pracuj�cy w banku od dw�ch lat na stanowisku m�odszego kasjera. Dyrektor kaza� r�wnie jak on zm�czonej przymusowymi nadgodzinami sekretarce wpu�ci� go. Wiedzia�, �e czeka pod drzwiami ju� od dobrych dwudziestu minut i cho� nie mia� przez ten czas nic do roboty i m�g� rozpocz�� przes�uchanie wcze�niej, celowo przytrzyma� go pod drzwiami. By� to zabieg czysto psychologiczny. Wzmaga� w podejrzanych nerwowo�� i napi�cie, a w takim stanie u winowajcy nie trudno b�dzie o potkni�cie. Ka�dy
podejrzany si� boi, ale winny najbardziej, my�la� dyrektor. W ka�dym razie tak zawsze jest w kryminalnych ksi��kach i takowych filmach. Z braku w�asnego do�wiadczenia by�y dla Stawskiego punktem odniesienia, a metody dzia�ania ksi��kowych i filmowych detektyw�w wzorem, kt�ry pr�bowa� na�ladowa� w swoim ma�ym �ledztwie. Na szcz�cie naczyta� si� takich ksi��ek w przesz�o�ci, a detektywistyczne filmy by�y jego ulubionymi. Mniej wi�cej wiedzia� wi�c, jak przes�uchiwa�, �eby dowiedzie� si� prawdy. A nie przypuszcza�, �eby doj�cie do niej okaza�o si� trudne. Nie mia� przecie� do czynienia z zawodowym, do�wiadczonym z�odziejem, ale z kim�, kto zapewne ukrad� w akcie desperacji i kto zapewne teraz �a�uje tego, co zrobi�. W ko�cu w gr� wchodzili tylko zwykli urz�dnicy- szarzy, mali ludzie... A tacy, jak przypuszcza� Stawski, nie mogli d�ugo w sobie ukrywa� prawdy. Je�li wi�c winny by� w�r�d nich, Stawski by� pewny, �e go odnajdzie. Zawsze czu� zreszt�, �e ma w sobie ukryty policyjny talent i �e kiedy�, przed laty, rozmin�� si� z powo�aniem, wybieraj�c studia finansowe. Do gabinetu wkroczy� m�ody cz�owiek. Przystojny, schludnie ubrany. Zatrzyma� si� przy drzwiach i z szacunkiem skin�� g�ow�. Z jego ust pad�o ciche i nerwowe: �Dzie� dobry panie dyrektorze". Stawski staksowa� go przenikliwym wzrokiem. Postara� si� nada� przy tym swojej twarzy ch�odny wyraz starego, policyjnego wygi, przed kt�rym nic nie da si� ukry�. Uwa�aj synu, m�wi�a jego twarz, nie jestem tylko zwyk�ym bankowym urz�dasem, kt�ry kupi ka�dy tw�j kit, ale urodzonym detektywem, wi�c je�li to ty ukrad�e�, nie strugaj wariata, tylko przyznaj si� od razu.
- Prosz� usi��� - powiedzia� jednak g�o�no. M�czyzna usiad� sztywno naprzeciw niego.
-A wi�c pan Dariusz Ma�ecki... - powiedzia� zimno Stawski, wpatruj�c si� w jego akta osobowe i trzymaj�c je tak, �eby tamten m�g� widzie� na teczce swoje nazwisko.
- No, no, co my tu mamy...
Rzuci� okiem znad akt i z satysfakcj� ujrza�, jak Dariusz Ma�ecki prze�yka nerwowo �lin�.
- Taak...- rzek� przeci�gle i zamkn�� teczk�. Ich spojrzenia spotka�y si�. Stawskiego zimne, wr�cz lodowate, nieludzkie i przera�one tego, kt�ry by� potencjalnym podejrzanym i nad kt�rym dyrektor przez jaki� czas mia� zamiar solidnie si� popastwi�. W oczach m�odzie�ca widzia� nie tylko strach, ale i pytania, wiele pyta�, kt�re ten strach zrodzi�. Pyta�, kt�re mia�y zosta� bez odpowiedzi, bo zadaj�cy je by� pytanym, to znaczy ofiar�, z kt�rej Stawski musia� zedrze� sk�r�. Wiem wszystko, wiem wszystko, m�wi�y, jak mniema� dyrektor, jego oczy, a ty jeste� tu po to, �eby samemu wyzna� mi to, co ja ju� wiem.
-1 co pan mi powie, panie Ma�ecki? - Zapyta� g�o�no podejrzliwym tonem, dobrze wiedz�c, jak wielki zam�t w g�owie tych ludzi musia�o wywo�ywa� to pytanie. Zw�aszcza ton, jakim by�o zadawane. Ton, kt�ry wyostrza� si� u Stawskiego wraz z ka�dym przes�uchiwanym. Ma�ecki spoci� si� i zapad� g��biej w fotel, us�yszawszy je.
- Wszystko, co pan chce wiedzie�, panie dyrektorze- odpar�, staraj�c si� nada� g�osowi jak najbardziej naturalne brzmienie. U�miechn�� si� przy tym, pokazuj�c �adne, zdrowe z�by, co mia�o potwierdzi�, �e jest gotowy do wszelkiej wsp�pracy. I �e nie ma nic do ukrycia. Na pewno nie ma nic do ukrycia.
Stawski wsta� i zacz�� przechadza� si� po biurze.
- Jak pan wie, sta�a si� rzecz straszna - przem�wi� ju� oficjalnym tonem dyrektora, nie detektywa- straszna dla naszego banku, dla naszej reputacji- uci�� i spojrza� pytaj�co na Ma�eckiego. Odpowiedzia�y mu wodz�ce za nim, skupione i, jak mu si� wydawa�o, b�agaj�ce o lito�� oczy- W�r�d naszej bankowej spo�eczno�ci zagnie�dzi� si� element zb�dny, kt�ry nale�y odnale�� - tu dyrektor zatrzyma� si� i zn�w przenikliwie spojrza� na Ma�eckiego- i wyeliminowa�! - Doko�czy� dobitnie.
-Tak, tak panie dyrektorze- przytakn�� Ma�ecki, zaciskaj�c kurczowo d�onie na por�czach fotela (co oczywi�cie nie usz�o uwadze Stawskiego).- To dla nas, urz�dnik�w, straszna wiadomo��, �e w�r�d nas jest z�odziej. To...
- Chcia� pan zapewne powiedzie�...
MA�Y WYSTRASZONY Z�ODZIEJASZEK, KT�RY NAIWNIE MY�LI, �E TA KRADZIE� UJDZIE MU
P�AZEM!- Przerwa� mu gwa�townie dyrektor, staj�c nad nim i zagl�daj�c mu g��boko w oczy- Prawda panie
Ma�ecki?
Ma�ecki z szeroko otwartymi oczami i sercem w gardle, prze�kn�� �lin�.
- Tak, tak panie dyrektorze - wyduka� - w�a�nie tak my�l� o tym z�odzieju.
- O tym ma�ym, wystraszonym z�odziejaszku, kt�ry naiwnie my�li, �e ta kradzie� ujdzie mu na sucho, panie Ma�ecki! - Wykrzykn�� jednym tchem dyrektor prosto w twarz wbitego w fotel m�odzie�ca i powr�ci� do spokojnego przemierzania biura.
- Niech pan o tym nie zapomina - doda� po chwili �agodniejszym tonem - Z�odziej to w tym przypadku zdecydowanie niew�a�ciwe okre�lenie. Za du�e. Zbyt profesjonalne. Na wyrost.
Tak, panie dyrektorze. Ma pan racj�. Z�odziej w tym wypadku to zdecydowanie niew�a�ciwe okre�lenie -wybe�kota� Ma�ecki, wodz�c przera�onym wzrokiem za pryncypa�em. W ci�gu tych kilku minut obficie si� spoci� i postarza� o kilka lat.
- Ten cz�owiek okrad� swoj� rodzin� - rzek� dyrektor ju� normalnym tonem-Bo my tworzymy rodzin�, panie Ma�ecki. Rodzin� Capital Banku. Arystokracj� w�r�d innych bankowych rodzin.
- Tak, tak panie dyrektorze, z ca�� pewno�ci� jeste�my najlepsi.
- Od nas wszystkich zale�y dobro tej rodziny - kontynuowa� Stawski - Je�li wi�c jest w niej jaka� czarna owca, zagubiona na drodze nieprawo�ci, na kt�r�, jak przypuszczam, wesz�a pod wp�ywem jakiego� nag�ego, �atwego do wybaczenia impulsu, nale�y jej pom�c odnale�� w�a�ciw� drog�. W ko�cu wszyscy jeste�my tylko lud�mi...
- To bardzo wspania�omy�lne, panie dyrektorze - powiedzia� Ma�ecki z przesadnym uznaniem.
- Nie oznacza to oczywi�cie, �e ta owieczka nie poniesie kary- rzuci� ju� nieprzyjemnie dyrektor - cz�owiek musi odpowiada� za swoje post�pki. Nawet, je�li by�y one wynikiem �atwych do zrozumienia pobudek. Po zbrodni, panie Ma�ecki, musi nast�pi� kara. Tak funkcjonuje ten �wiat. Nikt nie mo�e tego zmienia�, wi�c i ja, cz�owiek, kt�ry �atwo wybacza, nie zamierzam tego robi�. Mog�, co najwy�ej, obieca�, �e osobi�cie postaram si� o naj�agodniejsz� kar�, jaka w tym wypadku jest mo�liwa. Musi pan wiedzie�, panie Ma�ecki, �e co prawda wsp�pracujemy w tej sprawie z policj�, ale oficjalnie �ledztwo nie zosta�o jeszcze wszcz�te. Inaczej przes�uchiwa�by pana teraz oficer policji i na pewno w mniej przyjemnym miejscu, ni� m�j gabinet... Jest wi�c jeszcze szansa na polubowne za�atwienie tej sprawy. Rozumie mnie pan, panie Ma�ecki?
Stawski sko�czywszy przemawia� zatrzyma� na nim wzrok na d�u�ej i z przyjemno�ci� ujrza� na jego twarzy widoczny efekt swoich s��w. Strach i zdenerwowanie na dobre wysz�y ju� z ukrycia i malowa�y si� na twarzy m�odzie�ca boja�liw� rozpacz�, rodz�c w jego rozpalonej ze zdenerwowania g�owie pytania, kt�re, jak mniema� dyrektor, mog�y brzmie�: sk�d pan wie, �e to ja? Lub: dlaczego w�a�nie mnie pan podejrzewa? U�yte przez niego s�owa typu �przes�uchanie", �szansa", cho� bezpo�rednio nie odnosz�ce si� do Ma�eckiego, ale zawarte w zdaniach, kt�re r�wnie dobrze mog�y dotyczy� w�a�nie jego, musia�y wywo�a� w umy�le ch�opaka naprawd� wielki chaos. Je�li wi�c Ma�ecki by� winny tej kradzie�y, w ka�dej chwili mog�o to przynie�� efekt w postaci przyznania si� do winy. Je�li jednak nie by�... No c�...,pomy�la� Stawski. Nic przecie� nie da kierowanie si� skrupu�ami. Je�li to nie on, to co najwy�ej naje si� tylko nie�le strachu, zdenerwuje si� i obficie spoci.
- Rozumie mnie pan, panie Ma�ecki? Powt�rzy� z naciskiem. Twarz m�odzie�ca zblad�a.
- Nie... za... bardzo - wyduka� w odpowiedzi. Po chwili wzi�� si� jednak w gar�� i powiedzia� znacznie ju� pewniej, cho� nie ukrywaj�c zdenerwowania.
- Nie bardzo rozumiem, co pan dyrektor ma na my�li. Kogo ma pan na my�li?
Na twarzy dyrektora Stawskiego pojawi� si� szeroki u�miech. I trwa� na niej sztuczny i �wiadomie fa�szywy przez d�ugi czas.
- Je�li dosz�y do pana jakie� plotki... - zacz�� m�odzieniec p�g�osem, prze�ykaj�c �lin�.
- Plotki?! - Pochwyci� dyrektor.
- No, ludzie potrafi� m�wi� o innych r�ne rzeczy... - t�umaczy� si� Ma�ecki - Wie pan... Jestem samotny. Pracuj� tu kr�tko. Z nikim w banku si� nie przyja�ni�. Dla wielu os�b mo�e to by� dostateczny pow�d do podejrze�.
- Do jakich podejrze�, panie Ma�ecki?
- R�nych... Rozmaitych � wyduka� Dariusz Ma�ecki opuszczaj�c wzrok � Ludzie s� r�ni... i r�nie mog� m�wi�.
- Panie Ma�ecki! - zaatakowa� dyrektor oficjalnym, ostrym, pozbawionym uczu� g�osem - Czy istniej� powody, �eby pana podejrzewa�?!!
Ch�opak zaprzeczy� energicznie g�ow� i wykrzykn��:
- Ale� nie, panie dyrektorze! Absolutnie! Nie!
- To dlaczego si� pan boi?! - Naciska� dalej Stawski.
- Bo s�dz�... - wyszepta� Ma�ecki poc�c si� i wierc�c
- Co pan s�dzi, panie Ma�ecki?!
- S�dz�, �e z jakiego� powodu pan w�a�nie mnie podejrzewa o t� kradzie�, panie dyrektorze - wyj�cza� z oczami pe�nymi �ez.
- Hm... - odpowiedzia� mu tylko dyrektor beznami�tnie, marszcz�c brwi. Wszed� za biurko i usiad� w swoim fotelu. Uni�s� akta osobowe Ma�eckiego. Ponownie otworzy� je szeroko i zacz�� udawa�, �e czyta. M�odzieniec jeszcze g��biej zapad� si� w fotel.
- No c�, panie Ma�ecki... - dyrektor zacz�� z�owr�bnie - Mam tu o panu wiele przer�nych informacji -zaszele�ci� papierami w teczce - Przer�nych ciekawych informacji o panu, panie Ma�ecki... Jest tutaj wszystko, czego potrzeba, �eby... Tak, Tak, panie Ma�ecki, w tej teczce jest wszystko czarno na bia�ym... Jest w niej ca�� prawda o panu, nawet ta, kt�r� tak bardzo chce pan ukry� przed �wiatem... Tak, tak panie Ma�ecki, nawet ta...
- O czym... O czym pan m�wi? - wyj�ka� przes�uchiwany poprzez �zy.
- O prawdzie, panie Ma�ecki... O prawdzie, kt�ra jest w tej teczce... Capital Bank lubi wiedzie� wszystko o swoich pracownikach...
- Jakiej prawdzie? - wyduka� p�aczliwie ch�opak.
-Pan ju� wie, o jakiej, panie Ma�ecki. Ja ze swej strony powiem panu tyle, �e to, co o panu wiem, w zupe�no�ci mi wystarczy do... Tego chyba nietrudno si� domy�le�!
- Ale ja przecie�... Ja przecie� nic...
- To, co ju� wiem o panu, w zupe�no�ci mi wystarczy, panie Ma�ecki! - blefowa� dalej dyrektor mocnym, nie znosz�cym sprzeciwu g�osem, a jego oczy m�wi�y Ma�eckiemu: Jeste� w �lepej uliczce ch�opcze. I ju� z niej nie uciekniesz.
- Ale przecie� to... Ale to przecie�... To, �e akurat... To przecie� nie musi od razu znaczy�... - be�kota� dalej m�odzieniec, ale Stawski ju� go nie s�ucha�. Wyprostowa� si� dumnie w fotelu, czuj�c ju� blisko�� zwyci�stwa. Jego powiew, orze�wiaj�cy i upragniony, zbli�a� si� ku niemu, �eby owion�� go przyjemnym ch�odem tryumfu. Pozosta�o jeszcze tylko uzyska� przyznanie si� do winy i dowiedzie� si�, gdzie s� ukradzione pieni�dze.. Stawski patrz�c na tego m�odego cz�owieka przed sob�, za�amanego, ba!, ca�kowicie zdruzgotanego psychicznie, wiedzia�,
�e zako�czenie tej nieprzyjemnej sprawy jest ju� tylko kwesti� kilku najbli�szych minut. Nie spodziewa� si� ju� �adnego oporu. Ch�opak opu�ci� g�ow�, a jego nabieg�e krwi� d�onie, kt�re pu�ci�y por�cze fotela, dla odmiany splot�y si� ze sob�. Wygl�da� teraz jak oskar�ony o wielokrotne morderstwo, pr�buj�cy ukry� twarz przed spojrzeniami rodzin ofiar. Lub jak kto�, kto nie ma ju� si�y walczy�.
- Wi�c jednak pan wie o mnie...?-wyszepta� po chwili, nie podnosz�c oczu.
- Wiem!- dyrektor prawie wykrzykn�� tryumfalnie. By� dumny z siebie.- My�la�e�, �e uda ci si� cos ukry�?
- My�la�em, �e nikt w banku nigdy si� o tym nie dowie - wyszepta� Ma�ecki wyra�nie skruszony.
- Myli�e� si� - rzek� dyrektor ju� znacznie �agodniej, ciesz�c si� w duchu ze swojego sukcesu. Tydzie� har�wki i niepewno�ci co do w�asnej przysz�o�ci w�a�nie si� ko�czy�. Za chwil� z ulg� wr�ci do domu.
- Tak - przytakn�� m�odzieniec cicho.- Cho�by nie wiem, jak si� stara�o to ukry�, takie rzeczy wychodz� na jaw.
- Tak, ch�opcze, wychodz� na jaw i trzeba z godno�ci� ponie�� ich konsekwencje. Ma�ecki podni�s� zrezygnowany wzrok.
- Je�li pan o tym rozg�osi, wielu ludzi w banku nie da mi �y� - powiedzia� b�agalnie. W jego oczach perli�y si� �zy.-�yj� w ciasnym �wiecie norm i to... I to... Sam pan rozumie, �e to... Nie mo�e pan tego rozg�osi�, panie dyrektorze... B�agam pana...
- Musz�, ch�opcze, musz�... To dla twojego dobra.
- Dobra?- zapyta� Dariusz Ma�ecki z niedowierzaniem. Rozpacz w jego oczach osi�gn�a apogeum.
- Trzeba umie� p�aci� za swoje grzechy - wyrzek� z nabo�n� czci� dyrektor.
- Ale ja wcale nie uwa�am, �e grzesz�!- wykrzykn�� m�odzieniec, porywaj�c si� nagle z fotela - To tacy jak pan przyklejaj� takim jak ja etykietki grzesznik�w! A homoseksualizmjest jak najbardziej ludzki! Ale tacy ludzie jak pan, pseudoobro�cy moralno�ci, wci�� jeszcze widz� w nas - gejach - zbocze�c�w i zbrodniarzy! Dlatego w�a�nie to mnie pan podejrzewa o t� kradzie�! Dlatego, �e w pa�skim mniemaniu jestem obrzydliwym, chorym psychicznie dewiantem! Kim� podatnym na wszelkie z�o!
A potem na powr�t opad� w fotel i rozp�aka� si� na dobre, chowaj�c twarz w d�oniach.
Cholera, to nie on, pomy�la� po chwili dyrektor Stawski, znowu chybi�em. Kto�, kto tak prawdziwie p�acze, nie mo�e udawa�.
Z rezygnacj� od�o�y� akta m�odzie�ca na z powrotem na biurko i przez chwil� wpatrywa� si� z �alem w tego upokorzonego przez siebie cz�owieka. Wiedzia�, �e nie m�g� ju� odwr�ci� tego, co zasz�o. Szukaj�c prawdy odnalaz� j�, cho� nie t�, co zamierza�. Nic nie obchodzi� go homoseksualizm tego ch�opaka. Tak, jak nie obchodzi�o go prywatne �ycie Anny Barskiej, m�odej kasjerki, kt�r� przes�uchiwa� wczoraj rano i kt�ra w nawale podejrze� i dociekliwych pyta�, wed�ug schematu rozmowy z Ma�eckim wyjawi�a mu w ko�cu prawd� o sobie, kt�r�, jak przypuszcza�a, on ju� zna. Przez jaki� czas dorabia�a w agencji towarzyskiej jako prostytutka. Stawski mimo swego wieku nie by� jakim� zacofanym purytaninem. Mia� gdzie� �ycie, jakie jego pracownicy prowadzili poza prac�. Nie obchodzi�a go ich seksualno��. Mogli si� zabawia� ze zwierz�tami, ch�osta� ubrani w sk�ry i wypr�nia� na siebie ekskrementy, je�li to sprawia�o im przyjemno��. Sam zreszt� mia� s�abo�� do znacznie m�odszych od siebie kobiet. Lubi� ogl�da� filmy dla doros�ych. A czasami nawet ogl�daj�c je - a� wstyd przyzna� -zabawia� si� ze sob�. Nie by� wi�c lepszy od tych ludzi. I dlatego nie mia� prawa negowa� ich �ycia. Represjonowa� ich za nie. Chcia� tytko odnale�� winnego kradzie�y. Tego pieprzonego z�odzieja, je�li oczywi�cie takowy istnia�... Od tego przecie� zale�a�o tak wiele... Nie wa�ne by�y wi�c sposoby, jakie musia� wykorzysta�, �eby dotrze� do prawdy. Liczy� si� tylko cel. A cel przecie� u�wi�ca �rodki.
Stawski wiedzia�, �e schemat przes�uchania, kt�ry sobie obra�, i kt�ry od tygodnia sumiennie realizowa�, jest dobry i skuteczny. Przynosi� przecie� efekty. Ludzie uginali w ko�cu kolana i ujawniali swoje g��boko skrywane sekrety. Jak Ma�ecki czy pani Barska. Czy te� tych paru innych pracownik�w Capital Banku, kt�rych mia� na tapecie i kt�rzy r�wnie� przyznali si� do swoich drobnych grzeszk�w. Wiedzia�, �e stosuj�c t� metod� dalej, w ko�cu ujawni z�odzieja, oczywi�cie je�li by� nim kt�ry� z jego pracownik�w. Bo je�li nie by�... Stawski znowu poczu� lekkie k�ucie w piersi... Je�li by�o inaczej, wyg�upia� si� tylko gn�bi�c tych ludzi. Mia� nadziej�, �e w takim wypadku B�g mu wybaczy. W ko�cu kto jak kto , ale on najlepiej zna� powody jego dzia�anie.
Stawski spojrza� na list� z nazwiskami. Po Ma�eckim pozosta�o jeszcze pi�� os�b. Je�li wi�c nie by�o innych powod�w tej kradzie�y po za przest�pczymi, kt�ry� z tych w�a�nie ludzi musia� by� poszukiwanym z�odziejem.
Przez chwil� dyrektor patrzy� jeszcze na szlochaj�cego Ma�eckiego, wygl�daj�cego jak kupa nieszcz�cia, a potem powolnym ruchem przekre�li� jego nazwisko na li�cie.
W chwili gdy Dariusz Ma�ecki opuszcza� gabinet swego szefa nie przestawa� szlocha�. Jednak, gdy chwil� p�niej opuszcza� gmach banku, po jego �zach nie by�o ju� ani �ladu. Jego twarz nie r�ni�a si� niczym od beznami�tnych, zatopionych w swych my�lach twarzy ludzi ,kt�rych mija�.
Dwie ulice dalej Dariusz Ma�ecki wszed� do budki telefonicznej i wykr�ci� dobrze sobie znany numer.
- Aniu, kochanie - powiedzia� po chwili do s�uchawki u�miechaj�c si� - Odetchnij ju� skarbie. Wszystko posz�o dobrze... T ak, tak... By�o tak jak m�wi�a�... Dok�adnie tak samo. Rozmawia� wed�ug tego samego schematu. Jota w jot� jak z tob�. Zacz��em przedstawienie jak stary dure� zacz�� blefowa� z aktami... Kupi�... Na pewno kupi�... Jestem z siebie dumny. Odegra�em rol� �ycia.
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl