850

Szczegóły
Tytuł 850
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

850 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roman Jonasz "BY�EM KSI�DZEM" . PRAWDZIWE OBLICZE KO�CIO�A KATOLICKIEGO W POLSCE" Wszystkim skrzywdzonym i zgorszonym przez Ko�ci� i ludzi Ko�cio�a Roman Jonasz - pseudonim literacki - absolwent Wy�szego Seminarium Duchownego w �odzi, magister prawa kanonicznego. Opu�ci� stan duchowny w 1996 roku. Cz�onek nieformalnego Ruchu Odnowy Ko�cio�a Katolickiego w Polsce. Wszystkie wydarzenia opisane w tej ksi��ce s� prawdziwe, cho� niekt�rym mog� wydawa� si� szokuj�ce i niewiarygodne. Moje w�asne prze�ycia i opinie uzupe�niam relacjami naocznych �wiadk�w oraz ich komentarzami. Wiem jednak, jak d�ugie r�ce maj� hierarchowie Ko�cio�a. St�d te� niekt�re z ich nazwisk (w tym moje w�asne) zosta�y zmienione. Od Autora ,, Je�eli b�dziecie trwa� w nauce mojej, b�dziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawd�, a prawda was wyzwoli". Jezus Chrystus W Polsce �yje i pracuje ponad 30 tysi�cy ksi�y. Ta armia doros�ych, wykszta�conych m�czyzn, �wiczona przez sze�� lat w seminariach duchownych, tworzy hierarchiczn�-organizacyjn� struktur� Ko�cio�a Katolickiego w Polsce. Od kap�an�w b�d�cych w s�u�bie Ko�cio�a wymaga si� bezwzgl�dnego i �lepego pos�usze�stwa wobec prze�o�onych - proboszcz�w, biskup�w, kardyna��w, a przede wszystkim wobec papie�a, kt�ry posiada w�adz� absolutn�. W�adzy tej nie mo�na por�wna� z �adnym innym ludzkim panowaniem - wykracza ona bowiem poza �wiat stworzony. Papie� w doktrynie Ko�cio�a Katolickiego jest nieomylny, gdy wypowiada si� w sprawach dotycz�cych wiary i moralno�ci. Przez niego i biskup�w dzia�a ponadto Duch �wi�ty, a ka�dy z biskup�w jest "alter Christus", tzn. zast�puje wiernym samego Chrystusa. Powy�sze tezy okre�lane przez Ko�ci� jako dogmaty wiary (pewne, nie podlegaj�ce dyskusji), nawet w�r�d ludzi niewierz�cych rodz� postawy za�enowania, a nawet strachu przed czym� tajemniczym, niewidzialnym. Kt� oprze si� w�adzy danej z Wysoka! Nawet wysocy rang� m�owie stanu chyl� g�owy przed piusk� i pastora�em. Nasuwa si� tu por�wnanie do szczepu indian, kt�rym przewodzi w�dz, ale faktyczn� w�adz� dzier�y czarownik. Biskupi, kt�rzy m�wi� o sobie, i� s� "s�ugami" na czele z papie�em, b�d�cym "s�ug� s�ug" - w rzeczywisto�ci podzielili pomi�dzy siebie ca�y �wiat i ci�gle naginaj� go do wizji Ko�cio�a, powo�uj�c si� przy tym na autorytet samego Boga. Czy jednak nie nadu�ywaj� tego autorytetu zbyt cz�sto? Na ile ich rz�d dusz jest b�ogos�awiony, a na ile pot�piany przez Tego, na kt�rego si� powo�uj�? Jak daleko dzisiejsi hierarchowie Ko�cio�a odeszli od idea��w kap�a�stwa s�u�ebnego? Czy maj� prawo nak�ada� na ludzi "ci�ary nie do uniesienia", sami nie ruszywszy ich palcem? Podobnie jak genera�owie pos�uguj� si� �o�nierzami, tak biskupi kieruj� ksi�mi - proboszczami i wikariuszami tworz�c - przez sie� parafii - w�asne pa�stwo w pa�stwie. Jeden z wiejskich proboszcz�w powiedzia� kiedy� do mnie - "Jak my�lisz: kto rz�dzi w tej dziurze? Ten, kto ma najwi�ksz� chat�" - tu wskaza� na Ko�ci� parafialny i przylegaj�c� do� plebani�. Ksi��ka, kt�r� wzi��e� do r�k, to historia m�odego cz�owieka, kt�ry by� jednym z tysi�cy polskich kap�an�w. Wszed� do innego �wiata i po trzech latach postanowi� go opu�ci�. Co go do tego sk�oni�o? Dlaczego zdecydowa� si� g�o�no o tym m�wi�? JA JESTEM TYM CZ�OWIEKIEM! Obecnie m�em i ojcem, g�ow� rodziny. Min�� ju� rok od opuszczenia przeze mnie kap�a�skich szereg�w, a ja coraz bardziej utwierdzam si� w swojej decyzji. Co wi�cej, zdecydowa�em si� da� �wiadectwo prawdzie, bo tylko ona mo�e wyzwoli� cz�owieka tak, jak wyzwoli�a mnie. Niewielu z kap�an�w, kt�rzy rezygnuj�, decyduje si� publicznie m�wi� o motywach swojej decyzji. Obawiaj� si� pot�pienia ze strony hierarchii i wi�kszo�ci wiernych. Ta ksi��ka, to pierwsze tego typu �wiadectwo w skali naszego kraju. Jako autor tak nowatorskiej pozycji, nie jestem wolny od obaw co do jej przyj�cia. Uwa�am jednak, �e prawda, cho�by najgorsza, lepsza jest od najbardziej zakamuflowanego k�amstwa. Miliony katolik�w w Polsce s� nie�wiadome tego, co dzieje si� - za ich pieni�dze - za murami plebanii, seminari�w i pa�ac�w biskupich. Ci ludzie maj� prawo wiedzie�, poniewa� to oni s� prawdziwym Ko�cio�em - "ludem wybranym, narodem �wi�tym", a nie ciemn� mas� u progu trzeciego tysi�clecia. Moim celem nie jest wk�adanie kija w mrowisko. Jestem daleki od jakiejkolwiek formy odwetu czy nienawi�ci. Nie pragn� j�trzy �, wzywa� do rewolucji, pot�pia�. S�abo�ci ludzi Ko�cio�a, kt�re opisuj�, s� udzia�em ka�dego cz�owieka. Nikt te� nie jest wolny od b��d�w, pomy�ek i upadk�w. Ale je�li choroba zaatakuje ca�y, zdrowy organizm, kt�ry zosta� powo�any do czynienia dobra i s�u�enia wszystkim ludziom, to trzeba z ni� walczy�, a �eby walczy� trzeba wpierw j� pozna�. Misja Ko�cio�a jest zbyt wa�na, aby jego dzieci by�y oboj�tne na to, co si� w nim dzieje i jak spe�nia on swoj� pos�ug�. Moja ksi��ka spe�ni swoje zadanie je�li sk�oni do refleksji ludzi dobrej woli, kt�rym na sercu le�y dobro Ko�cio�a Katolickiego w Polsce i na �wiecie. Wok� mnie skupi�o si� wielu takich ludzi. S� w�r�d nich byli i aktualnie pracuj�cy ksi�a oraz �wiatli katolicy �wieccy. Chcemy m�wi� g�o�no - nie o wadach ludzkich - ale o wadach systemu; po to, aby Owczarnia Jezusa Chrystusa mog�a wej�� oczyszczona w trzecie tysi�clecie Chrze�cija�stwa. Trzeba nam wszystkim - ca�emu Ko�cio�owi - powr�ci� do �r�de�, korzeni naszej wiary. Chcemy, aby ona naprawd� przemienia�a nasze �ycie; nadawa�a mu sens i czyni�a je pi�kniejszym. Chcemy trwa� w nauce Jezusa, by� Jego wiernymi uczniami i pozna� prawd�, a prawda nas wyzwoli . ROZDZIA� 1 Moja droga do kap�a�stwa Urodzi�em si� w rodzinie na wskro� katolickiej, wr�cz puryta�skiej. Od kiedy si�gn� pami�ci�, �ycie mojej rodziny by�o przenikni�te wiar� i przeplatane praktykami religijnymi. Wyczuwaj�c panuj�c� w domu atmosfer�, ju� jako dziecko stara�em si� zaskarbi� sobie uczucia i �aski rodzic�w - czynnie uczestnicz�c w �yciu naszej parafii. Zacz�o si� od czytania z lekcjonarza na Mszy Pierwszokomunijnej. Po tygodniu od tego debiutu, by�em ju� ministrantem i sta�ym lektorem. S�u�enie do Mszy �wi�tej sta�o si� pasj� mojego m�odego �ycia. Pami�tam, jak w wieku 8-9 lat biega�em przez �nie�ne zaspy czy ka�u�e b�ota do Ko�cio�a na porann� Msz�, cz�sto gdy by�o jeszcze ciemno. Gdybym tego samego dnia opu�ci� nabo�e�stwo wieczorne, na pewno me zmru�y�bym oka do rana. Konkursy biblijne, wycieczki ministranckie z ksi�dzem opiekunem by�y wtedy moj� najwi�ksz� rado�ci�. W czasie jednej z takich wycieczek do katedry i Seminarium Duchownego we W�oc�awku, dozna�em przedziwnego uczucia. Kiedy wraz z grup� naszych ch�opc�w wszed�em do seminarium, a chwil� p�niej do zat�oczonej klerykami jad�odajni - stan��em jak wryty. Opanowa�o mnie prze�wiadczenie, �e kiedy� b�d� siedzia� przy kt�rym� z tych sto��w: jad�, rozmawia�, �mia� si�, a za chwil� wstan� i p�jd� na modlitwy i do swojego pokoju. To prze�wiadczenie, i� b�d� kiedy� jednym z tych, na kt�rych wtedy patrzy�em, zaw�adn�o moj� m�odzie�cz� wyobra�ni�. Teraz, po latach, odczytuj� to zdarzenie jako moment mojego powo�ania. Ja i ca�a moja rodzina otaczali�my nabo�nym szacunkiem wszystkich ksi�y. Dla mnie osobi�cie byli to nadludzie - nieomylni i wspaniali pod ka�dym wzgl�dem. To byli ludzie nie z tego �wiata. Coroczna kolenda w naszym domu by�a d�ugo oczekiwanym �wi�tem. Jestem pewien, �e gdybym wtedy zna� ich ludzkie wady i s�abo�ci, tak jak znam je dzi� - na pewno nie zm�ci�oby to mojego obrazu ksi�dza p�-Boga. Bycie ksi�dzem by�o dla mnie czym� nieosi�galnym wr�cz nierealnym, a jednocze�nie by� to szczyt moich dzieci�cych i m�odzie�czych marze�. Pozbawieni ziemskich trosk i przywi�za�, �yj�cy w blisko�ci Boga, przeznaczeni do wy�szych cel�w kap�ani - byli dla mnie anio�ami, kt�rzy zst�pili na ziemi�, aby uczyni� j� pi�kn�. Tylko oni mogli sprawowa� tajemnicze obrz�dy, rozgrzesza�, karmi� Cia�em Chrystusa. Do nich nale�a�o gani� lub chwali�; rozstrzyga� o tym co jest dobre, a co z�e. Dla m�odego ch�opca, kt�ry wyr�s� w atmosferze uwielbienia dla ksi�y, perspektywa zostania jednym z nich mog�a by� albo utopijn� mrzonk�, albo �yciowym celem. Kiedy sam zosta�em kap�anem i opiekunem ministrant�w, u wielu z nich widzia�em te same spojrzenia pe�ne szacunku i ufno�ci W�a�nie tak w ich wieku patrzy�em na ksi�y. Niestety bardzo cz�sto ksi�a nie u�wiadamiaj� sobie, jak wielki wp�yw maj� na dzieci i m�odzie� zw�aszcza t�, kt�ra sama poszukuje oparcia w Ko�ciele. M�ody cz�owiek potrzebuje autorytetu, wzorca osobowego. Zw�aszcza ch�opcy poszukuj� takiego wzorca w najr�niejszych �rodowiskach - pocz�wszy od ulicznego gangu, a sko�czywszy na grupie ministranckiej. Odpowiedzialno�� ksi�y za powierzone im m�ode pokolenie jest ogromna, tak przed Bogiem, jak i lud�mi. B�g raczy wiedzie�, za ile dzieci�cych frustracji, a nawet przest�pstw nieletnich, odpowiedzialni s� ci ksi�a, kt�rzy �wiadomie czy nie�wiadomie stali si� powodem do zgorszenia. Oczywi�cie jako dziecko nie by�em anio�kiem, ale te� nie wychowywa�a mnie ulica. Poza rodzicami najwi�cej w tym wzgl�dzie zawdzi�czam ksi�om, co do kt�rych mia�em wtedy sporo szcz�cia. Moje zwi�zki z parafi� i serdeczne kontakty z ksi�mi trwa�y przez ca�y okres szko�y podstawowej i liceum. Na pewno, zw�aszcza w tym ostatnim czasie, coraz bardziej krytycznie zaczyna�em patrze� na �wiat, w tym r�wnie� na moich idoli w sutannach. Jednak w wieku, w kt�rym m�ody ch�opak ma tysi�ce pomys��w na to, co b�dzie robi� w przysz�o�ci - ja ci�gle nosi�em w sobie pragnienie bycia jednym z nich. Ci�gle �ywe by�o we mnie uczucie sprzed lat, �e b�d� klerykiem, a p�niej ksi�dzem. Kilka dziewczyn, z kt�rymi chodzi�em w liceum, chyba wyczuwa�o to moje ukryte powo�anie, bo wszystkie uwa�a�y mnie za dziwaka i nawiedzonego. Tymczasem w mojej �wiadomo�ci dojrzewa�a ostateczna decyzja. W 1986 r. obnoszenie si� z pragnieniem p�j�cia do seminarium by�o jeszcze bardzo niebezpieczne. Mo�na by�o po prostu nie zda� matury. U�wiadomi�a mi to moja polonistka, kt�rej potajemnie zwierzy�em si� z mojego postanowienia. Rodzice, jak nie trudno si� domy�le�, byli wniebowzi�ci; tak samo jak miejscowi ksi�a, na czele z proboszczem. Czu�em wyra�nie, �e wprawi�em ca�e swoje otoczenie w stan radosnego uniesienia. Cz�onkowie najbli�szej rodziny wyra�ali swoje uznanie dla mojej decyzji i odwagi. Nie kryli pogl�du, �e ksi�dz w rodzinie to-ni mniej, ni wi�cej - tylko sw�j cz�owiek w S�dzie Najwy�szym. Oni ju� czuli si� zbawieni, nie m�wi�c o innych korzy�ciach, kt�re mia�yby ich spotka�. Jedna z ciotek wyrazi�a to a� nazbyt dosadnie - "kto ma ksi�dza w rodzie, tego bieda nie ubodzie". By�em bohaterem, rodzinnym mesjaszem. To ca�e mi�e zamieszanie wok� mojej osoby utwierdza�o mnie w podj�tej decyzji. Jak by jej jednak nie ocenia� i na ni� nie patrze� - by�a to decyzja wynikaj�ca ze szczerej intencji zostania �wi�tym kap�anem - uczniem Chrystusa. By�o we mnie wielkie, szczere pragnienie s�u�enia innym ludziom, pomagania im. Obok tego pragnienia chwilami do g�osu dochodzi�y te� i inne, bardziej prozaiczne i materialne. Wiedzia�em, �e ksi�a nie cierpi� biedy. Je�d�� zachodnimi samochodami Maj� komfortowo urz�dzone mieszkania. Sprz�t graj�cy wysokiej klasy. Dla dziewi�tnastolatka takie sprawy nie s� bez znaczenia. Nie zamierza�em wszak zosta� pustelnikiem czy �ebrakiem. Rodzina i ca�e otoczenie utwierdza�o mnie w prze�wiadczeniu, �e jestem kim� wa�nym, wyj�tkowym; �e wiele rzeczy po prostu mi si� nale�y skoro tak si� po�wi�cam dla Boga. Tak�e wielu parafian osobi�cie wyra�a�o swoje uznanie dla mojego postanowienia - wszak by�em pierwszym "odwa�nym" po czternastu latach. Postawy adorowania ksi�y i ci�g�ego przekonywania ich, i� s� panami �wiata - s� powszechne. Wielokrotnie, ka�dego dnia do�wiadcza�em tego sam ze strony wiernych i moje otoczenie wcale w tym wzgl�dzie si� nie wyr�nia�o. Ksi�dz, b�d�c sam (lub kilku) w wielotysi�cznej parafii jest ho�ubiony i adorowany, zw�aszcza przez starsze kobiety. To przede wszystkim one, nie�wiadome tego co robi� - rozpieszczaj� i psuj� swoich "ksi�y k�w", a gdy ci obrastaj� w pi�rka i zaczynaj� wykr�ca� "numery", ich dotychczasowe adoratorki przemieniaj� si� w "�wi�t� inkwizycj�". M�j proboszcz zaofiarowa� si� zawie�� mnie do W�oc�awskiego Seminarium, abym z�o�y� wszystkie potrzebne papiery: �wiadectwo maturalne, opini� proboszcza i wikariuszy. Kiedy przekroczyli�my pr�g i weszli�my do obszernych pomieszcze� - korytarzy, na kt�rych wisia�y ogromne portrety biskup�w, rektor�w, profesor�w - odruchowo wstrzyma�em oddech i podda�em si� atmosferze dostoje�stwa i surowej wr�cz powagi jaka tu panowa�a. Wysokie okna, pot�ne drzwi, �ukowate sklepienia sufit�w - to wszystko sprawia�o wra�enie bardziej naw ko�cielnych ni� uczelni, czy te� domu dla m�skiej m�odzie�y. Ma�y, szpakowaty cz�owieczek, kt�ry zacz�� wy�ania� si� z drugiego ko�ca korytarza, nie pasowa� do ca�o�ci. Okaza�o si�, �e by� to sam prefekt studi�w (2-gi wicerektor). Przywita� si� z nami weso�o, po czym m�j proboszcz oddali� si�, a ja pod��y�em za moim nowym prze�o�onym. Chocia� by�em tam na w�asne �yczenie, poczu�em si� przez chwil� jak rzecz przekazana nowemu w�a�cicielowi. Zrobi�o mi si� nieprzyjemnie obco. Poczu�em dziwny strach przed czym� nieznanym, a mo�e tylko przemkn�� mnie ch��d tych dwumetrowych mur�w i duch dawnych czas�w, zamkni�ty w pot�nych ramach obraz�w. Ksi�dz prefekt Konecki zaprowadzi� mnie do swojego mieszkania. Usiad� naprzeciwko mnie i przez d�u�sz� chwil�, kt�ra wydawa�a mi si� godzin�, patrzy� prosto w moje oczy, jakby chcia� pozna� moje my�li i intencje. "Po co tu przyszed�e�" - zdawa� si� pyta� przenikliwym wzrokiem - "czy dla kariery, czy na wiern� s�u�b� Ko�cio�owi"? Zrobi�o mi si� nieswojo. Zacz�� w ko�cu pyta� o rodzin� i moich znajomych ksi�y. Teraz wiem, �e chodzi�o mu o to, kt�ry z nich m�g�by mie� na mnie z�y wp�yw. Na koniec musia�em napisa� na kartce - dlaczego chc� zosta� ksi�dzem. Poza obrzydliwym b��dem ortograficznym, moja argumentacja najwidoczniej mu si� spodoba�a. Z szerokim u�miechem poda� mi r�k� na po�egnanie - "do zobaczenia we wrze�niu" - powiedzia�. Kiedy wyszed�em z zimnych, surowych mur�w na czerwcowe s�o�ce poczu�em ulg� i rado�� - zosta�em przyj�ty! Warto tu wspomnie�, �e w seminariach duchownych nie ma praktyki zdawania egzamin�w wst�pnych. Warunkiem dopuszczenia do studi�w, opr�cz wspomnianych ju� dokument�w, jest tzw. rozmowa kwalifikacyjna. Ju� w trakcie semestru ks. rektor opowiada� nam, jak to pewnego razu przyjecha�a do uczelni mama ze swoim synem. Kiedy upewni�a si�, �e rozmawia z rektorem o�wiadczy�a z ca�� powag�: .Je�li ju� m�j syn ma by� ksi�dzem to chc� �eby�cie wykszta�cili go na biskupa. On si� zreszt� i tak do niczego innego nie nadaje. Uczy si� s�abo, jest chorowity i nic go nie interesuje". O tym, jak� w seminarium trzeba mie� g�ow� do nauki, zdrowie i sil� woli, aby si� nie za�ama� ju� po pierwszych miesi�cach - ka�dy kto spr�bowa� tego chleba wie najlepiej. A tymczasem przede mn� by�y d�ugie wakacje. Postanowi�em, �e b�d� zupe�nie zwariowane. Wybrali�my si� z koleg� "na stopa", po p�nocnej Polsce. Kiedy sko�czy�a si� got�wka, zamiast wraca� do domu, wyruszyli�my nad Mazury. �ywi�c si� z�apanymi rybami i resztk� konserw, przez cztery dni p�yn�li�my dmuchanym kajakiem po najpi�kniejszych zak�tkach. Sielanka sko�czy�a si� wraz z pot�n� burz�, kt�ra zasta�a nas daleko od brzegu jeziora. Wype�niony baga�ami kajak zacz�� nabiera� wody. Wzburzone ba�wany przelewa�y si� ponad naszymi g�owami. Jakim� cudem, trzymaj�c si� kurczowo kajaka, dobrn�li�my do brzegu, a raczej zostali�my wyrzuceni przez ogromne fale. Jak przysta�o na rozbitk�w, zbudowali�my prowizoryczny sza�as i trz�s�c si� z zimna siedzieli�my w nim skuleni i g�odni przez trzy dni i noce. Przez ca�y ten czas pada� deszcz, wia� porywisty wiatr, a temperatura spad�a chyba do zera. Kiedy tylko wyjrza�o s�o�ce zebrali�my to, co z nas zosta�o i wsiedli�my do kajaka, aby dotrze� jako� w cywilizowane strony. Pierwszym autobusem, bez biletu (nie mieli�my ju� �adnych pieni�dzy), pojechali�my do Gi�ycka, a stamt�d - nie bez przyg�d, pierwszym poci�giem do domu. By�o co wspomina� za seminaryjnymi murami! Przyszed� wreszcie dzie� poprzedzaj�cy m�j wyjazd do seminarium. Od rana napi�ta atmosfera, pakowanie, a p�niej wsp�lna modlitwa z rodzicami. Tego dnia by�em u spowiedzi i Komunii �wi�tej. Po Mszy �wi�tej wieczornej d�ugo modli�em si� przed Naj�wi�tszym Sakramentem. Postanowi�em w g��bi serca sko�czy� seminarium i by� �wi�tym kap�anem. Dzie� odjazdu powita� mnie za�zawionymi oczami mamy. P�aka�a tak do ostatniej chwili, kiedy znikn�a mi z oczu machaj�c na po�egnanie r�k� za odje�d�aj�cym samochodem. Oddaj�c syna Ko�cio�owi my�la�a zapewne, �e go straci. Tego te� dnia, chyba po raz pierwszy w �yciu, widzia�em jak p�acze m�j ojciec. Tak bardzo mnie wzruszy� ten widok, �e i mnie polecia�y �zy. Zar�wno jednak dla mnie, jak i dla moich rodzic�w by�y to �zy szcz�cia, �e oto spe�nia si� moje i ich pragnienie. Smutkiem napawa�o nas jedynie samo rozstanie i niepewno��. Nigdy was nie opuszcz� kochani rodzice! Zawsze mo�ecie na mnie liczy�! Obieraj�c dla siebie now� drog� �ycia wiedzia�em, �e je�li na niej nie wytrwam, sprawi� rodzicom wielki zaw�d. Przez kilka wcze�niejszych lat ci�ko borykali si� z moim, o jedena�cie lat starszym bratem, kt�ry - cho� bardzo zdolny i pilny- nie potrafi� znale�� sobie miejsca - najpierw w szkole, a p�niej w �yciu. Dobrze rozumia�em ich obawy. Kiedy g�o�no je wyra�ali powiedzia�em rezolutnie, ale i z g��bokim przekonaniem, �e mog� mi naplu� w twarz, gdyby si� okaza�o, i� nie wytrwam i zrezygnuj�. G�upio wtedy powiedzia�em. T�umacz� to sobie tym, �e chcia�em ich wtedy uspokoi�, pocieszy�. Nigdy nie skorzystali z danego im prawa. ROZDZIA� u Wy�sze Seminarium Duchowne we W�oc�awku W�oc�awek to miasto, w kt�rym jeszcze przed wojn� krzy�owa�y si� wp�ywy komunist�w z wp�ywami w�adz ko�cielnych. Po wojnie naturalnie proces ten si� zaostrzy�. Widocznym tego symbolem by�o usytuowanie wojew�dzkiej komendy milicji (w dawnym budynku nale��cym do Ko�cio�a) - na przeciwko seminarium duchownego i katedry. Par� kilometr�w od tego miejsca, rok wcze�niej, zosta� zamordowany ksi�dz Jerzy Popie�uszko. Miasto to nale�a�o do pierwszych ostoi chrze�cija�stwa. XV-to wieczna katedra, ko�ci�ek w seminarium z XIII-go wieku, a sam gmach - niewiele m�odszy. To dziedzictwo przesz�o�ci zobowi�zywa�o m�odych kandydat�w do kap�a�stwa, ale te� mobilizowa�o. By�o ciep�e, wrze�niowe popo�udnie 1986 r. kiedy, ob�adowany walizkami, przekroczy�em seminaryjn� furt�. Po raz drugi w �yciu (pierwszy raz podczas wycieczki ministranckiej) zobaczy�em seminarium t�tni�ce �yciem. M�odzi ch�opcy nadawali tym wiekowym murom zupe�nie innego wyrazu. Wsz�dzie panowa�a atmosfera radosnego podniecenia. U�ciskom, przywitaniem, spontanicznym wybuchom rado�ci nie by�o ko�ca. To byli normalni, weseli m�odzi ludzie, tak inni od utartego wizerunku kleryka - mruka z nosem w Biblii. Biegali po schodach unosz�c do g�ry sutanny, �lizgali si� po korytarzach zje�d�ali na por�czach. Opaleni, pe�ni �ycia i rado�ci opowiadali o wakacyjnych prze�yciach. Wsz�dzie by�o ich pe�no, bo i liczba poka�na - bez ma�a dwustu. Tylko czasami, pomi�dzy nimi przeszed� kontemplacyjnie schylony tzw. "duchacz" lub "nawiedzony". Fajne ch�opaki - pomy�la�em, nabra�em otuchy i poszed�em z tobo�ami do wyznaczonego pokoju. Mieli�my tam mieszka� we czterech: starszy (superior) z III - roku i trzej "pierwszoklasi�ci". Moi wsp�miesz- Superior - najstarszy kleryk w pokoju, odpowiedzialny za pozosta�ych wsp�mieszka�cy od pocz�tku wydawali si� by� "w dech�". Ka�dy z nas mia� swoje ��ko i biurko, a� dziwne, �e pomie�cili�my si� w pokoiku nie wi�kszym ni� 25 m. Wkr�tce pozna�em wszystkich koleg�w z mojego rocznika. By�o nas trzydziestu sze�ciu. P�niej dowiedzia�em si�, �e do �wi�ce� dotrwa�o trzynastu. We W�oc�awku nigdy nie by�o to wi�cej ni� po�owa pierwotnego sk�adu. Stopniowo wci�ga�em si� w wir seminaryjnego �ycia: pobudka o 5.30, p� godziny tzw. rozmy�lania w ciszy. Msza �wi�ta, �niadanie, pi�� godzin wyk�ad�w, obiad. Po obiedzie, w zale�no�ci od dnia tygodnia, w r�ny spos�b sp�dzali�my czas wolny tzw. rekreacj�. W czwartki by�o �wi�to - d�ugi, 4-godzinny spacer po mie�cie. Zawsze, nawet w nag�ych przypadkach innego dnia tygodnia, mo�na by�o wychodzi� tylko po dw�ch. Prze�o�eni t�umaczyli to wzgl�dami bezpiecze�stwa, ale wszyscy wiedzieli�my, �e chodzi o wzajemn� opiek� lub je�li kto woli szpiegowanie. Najcz�ciej w czwartki wychodzi�em na basen, a p�niej na du�e lody w kawiarni obok. Kr�tki - godzinny spacer mieli�my r�wnie� w soboty. W inne dni pozostawa�y przechadzki po ma�ym seminaryjnym parku, otoczonym wysokimi murami z drutem kolczastym; gra w bilard albo czytelnia. Seminarium posiada�o tak�e dwa ceglaste korty tenisowe - niestety na zapisy i dla nielicznych. Po rekreacji by�a nauka modo privato w pokojach, z p�godzinn� przerw� na wsp�lne nieszpory. Kolacja o 18-tej, prywatne czytanie Pisma �wi�tego, modlitwy wieczorne, mycie i cisza nocna o 21.30. Praktycznie wsz�dzie na terenie seminarium, opr�cz �azienek i jad�odajni, towarzyszyli nam prze�o�eni. Mieli swoje dy�ury na korytarzach i w kaplicy. O ka�dej porze dnia i nocy ka�dy z nich m�g� wej�� do dowolnego pokoju, aby sprawdzi� co si� dzieje. Je�li kto�, np. w czasie nauki prywatnej, spa� lub robi� cokolwiek innego - zawsze "zalicza� dywanik" i ostr� reprymend�. Regulamin by� w seminarium najwa�niejszy. Zgodnie z nim toczy�o si� ca�e nasze �ycie. Na poszczeg�lne zaj�cia wzywa� nas przenikliwy d�wi�k dzwonka. Regulamin by� uci��liwy, ale konieczny. Trudno by�oby inaczej wyobrazi� sobie wsp�lne �ycie dwustu m�czyzn pod jednym dachem, zw�aszcza je�li to �ycie tutaj mia�o czemu� s�u�y�. Szybko przyzwyczai�em si� robi� wszystko "na dzwonek". Najbardziej opornie sz�o mi tylko ranne wstawanie, zw�aszcza zim�. Naszymi prze�o�onymi byli: profesorowie, z kt�rymi praktycznie spotykali�my si� tylko na wyk�adach oraz tzw. moderatorzy, od kt�rych zale�a�o nasze by� albo nie by� w seminarium. Do nich nale�a�y ewentualne zmiany u�wi�conego porz�dku okre�lonego regulaminem. Moderatorami byli: rektor Marian Go��biewski, prorektor Stanis�aw G�bicki i wspomniany wcze�niej prefekt Krzysztof Konecki. Zw�aszcza ci dwaj ostatni niestrudzenie przemierzali seminaryjne korytarze i pokoje, a przede wszystkim wyznaczali kary dla tych, kt�rzy zaliczyli wpadk�. Do najci�szych przewinie� nale�a�o: posiadanie w pokoju radia lub magnetofonu, nieobecno�� na modlitwach i wyk�adach, wandalizm, spo�ywanie posi�k�w w pokoju. Karalne by�o r�wnie� sp�nienie ze spaceru, zak��cenie ciszy nocnej , wyj�cie do miasta bez koloratki itd. Gdy by�em na pierwszym roku, w seminarium obowi�zywa� bezwzgl�dny zakaz palenia papieros�w. Nieliczni na�ogowcy odpalali si� w najbardziej niedost�pnych zakamarkach. Po roku zakaz ten formalnie zniesiono. Przeznaczono jedno pomieszczenie piwniczne na palarni�. Palacze musieli jednak zapisywa� si� na list� "s�abych ludzi" w gabinecie rektora. Ja osobi�cie wtedy jeszcze nie pali�em. Osobn� kategori� przewinie� by�y te, kt�re pope�nia�o si� poza uczelni�, podczas spacer�w lub te� nielicznych przepustek do rodzinnych parafii. O nadu�yciach sygnalizowali ksi�a albo us�u�ni parafianie. Dotyczy�y one najcz�ciej kontakt�w z p�ci� odmienn�. Seminarium by�o przepe�nione. Diecezja W�oc�awska pozbawiona du�ych aglomeracji (poza samym W�oc�awkiem, Koninem i Kaliszem), nie potrzebowa�a a� tylu ksi�y. W zwi�zku z tym ca�a machina cia�a profesorskiego i moderator�w pod patronatem biskupa ordynariusza by�a nastawiona na du�y przesiew i odstrza� mniej warto�ciowej "zwierzyny". Niemal ka�de zebranie profesor�w po sesji egzaminacyjnej albo spotkanie moderator�w - ko�czy�o si� wie�ci� o kolejnych ofiarach. Wylecie� z seminarium mo�na by�o najcz�ciej za "ca�okszta�t", gdy delikwentowi zebra�o si� wi�cej grzech�w lekkich. Nieraz w takich wypadkach odsy�ano studenta do domu na urlop roczny lub nieograniczony - bez gwarancji powrotu. Starsi - sutannowi byli cz�sto w czasie urlopu zatrudniani jako katecheci, wtedy jeszcze przy parafiach. Kiedy jednak w gr� wchodzi�a sprawa gard�owa typu: udowodniona znajomo�� z dziewczyn�, kradzie�, picie alkoholu czy te� wsp�praca ze S�u�b� Bezpiecze�stwa - decyzja by�a zawsze taka sama - dwadzie�cia cztery godziny na opuszczenie seminarium. Prze�o�eni wychodzili z za�o�enia, �e wina jest udowodniona je�li potwierdzi� j� osobi�cie naoczny �wiadek. Podobnie traktowano podpisane donosy. Niestety do�� cz�sto dochodzi�o przy tym do nadu�y�, pom�wie� i oszczerstw. Osobi�cie znam kilka przypadk�w zwyk�ej ludzkiej zawi�ci, kt�rej konsekwencj� by�a wizyta w seminarium np. s�siada, kt�ry z�o�y� fa�szywy donos na syna znienawidzonych ziomk�w. Kiedy by�em na drugim roku studi�w wstrz�sn�a mn� sprawa mojego bliskiego kolegi Tomka. Uczestniczy� on czynnie w spotkaniach z niepe�nosprawnymi dzie�mi, kt�re odbywa�y si� w diecezjalnym caritas. Opr�cz kleryk�w, dzie�mi opiekowa�o si� tak�e kilka dziewcz�t ze szko�y �redniej - sprawdzonych, udzielaj�cych si� oazowiczek. Jedna z nich na zab�j zakocha�a si� w Tomku. Ten jednak, jak sam mi opowiada�, nie dawa� jej �adnych nadziei Dziewczyna mimo to nie rezygnowa�a. Pisa�a do niego nami�tne listy, �ledzi�a go w czasie spacer�w, wystawa�a wieczorami pod seminarium. Kiedy spotka�a si� z ostr� odpraw� i reprymend� z jego strony, jej mi�o�� przerodzi�a si� w nienawi��. Kt�rego� dnia posz�a wprost do rektora i o�wiadczy�a, �e Tomek z ni� spa�. Decyzja - dwadzie�cia cztery godziny na odebranie papier�w i opuszczenie gmachu! Ch�opak by� kompletnie za�amany, ale jego wyja�nie� nikt nawet nie chcia� s�ucha�. Gdy pojecha� do domu - rodzic�w, jak w wi�kszo�ci takich przypadk�w, ogarn�a rozpacz. Tomek ko�czy� nied�ugo czwarty rok. Nie wyobra�a� sobie innego �ycia poza kap�a�stwem. Z pomoc� rodzic�w odnalaz� dom dziewczyny. Jej rodzina by�a wstrz��ni�ta. Pod og�lnym naciskiem c�rka zdecydowa�a si� natychmiast odwo�a� k�amstwa. Ksi�dz rektor cierpliwie i ze zrozumieniem j� wys�ucha�. Kiedy jednak Tomek przyjecha� po rehabilitacj� do prze�o�onego okaza�o si�, �e nie mo�e by� z powrotem przyj�ty. W tym miejscu nale�y wspomnie� o teorii nieomylno�ci prze�o�onych, kt�ra w seminariach funkcjonuje w praktyce. Ka�dy hierarcha w Ko�ciele, na czele z papie�em, jest ex ofitio nieomylny w swoich decyzjach. Wychodzi si� tu z za�o�enia, �e Duch �wi�ty dzia�aj�c w Ko�ciele udziela jego dostojnikom daru rozumu. Dar ten posiadany jest wprost proporcjonalnie do rangi zajmowanego urz�du. Innymi s�owy - im wy�szy sto�ek, tym wi�cej rozumu, a co za tym idzie - mniejsze prawdopodobie�stwo pope�nienia b��du. Mo�na sobie wyobrazi�, jak bardzo by ucierpia� autorytet ksi�dza rektora, gdyby ten przyzna� si� do oczywistej przecie� pomy�ki. Dobre imi� Ko�cio�a jeszcze raz zosta�o "uratowane", a ch�opak poszed� na bruk. Prze�o�eni nie kryli wobec nas doktryny, kt�ra im przy�wieca�a, a kt�r� mo�na by zdefiniowa� nast�puj�co: lepiej wyrzuci� kilkunastu podejrzanych je�li w�r�d nich jest cho� jeden winny, ani�eli wszystkich dopu�ci� do �wi�ce�. Jeden Pan B�g wie ile ludzkich nieszcz�� i dramat�w, zmarnowanych m�odych lat spowodowa�o powy�sze za�o�enie. Zrozumia�a jest troska prze�o�onych o dobro Ko�cio�a. Jest ono warto�ci� nadrz�dn� nie tylko dla nich. Jedna czarna owca w stadzie mo�e zwie�� inne na manowce. Ale czy na tej drodze do nieskazitelnego wizerunku Ko�cio�a warto depta� ludzkie losy? Czy d��enie do doskona�o�ci, kt�ra i tak jest nieosi�galnym celem, ma u�wi�ca� �rodki? Gdyby� to rzeczywi�cie pozosta�a ma�a trz�dka wiernych uczni�w Pana! Niestety - rzeczywisto�� wygl�da�a inaczej. Podczas gdy bezpardonowo dokonywano przesiew�w, niszcz�c przy tym autentyczne powo�ania, promowano jednocze�nie tych, kt�rzy nigdy si� nie nara�ali i nie wychylali - pos�usznych i bezwolnych. Nade wszystko jednak doceniano, a nawet po cichu ho�ubiono takich, kt�rzy dobrowolnie szli na wsp�prac�. Opr�cz nich byli i tacy, kt�rych do tego nak�aniano r�nymi formami nacisku. Przewa�nie oni sami mieli wcze�niej n� na gardle i wybrali podw�jne �ycie agent�w. Kilku, cho�by najbardziej aktywnych prze�o�onych, nie mog�o upilnowa� dwustu ch�opa. St�d te� wypracowano system siatki szpiegowskiej, kt�ry funkcjonowa� bez zarzutu, poza tym, �e wszyscy o nim wiedzieli. Jak�e pod�a by�a to deprawacja sumie� m�odych ludzi - przysz�ych kap�an�w. Kim byli ci, kt�rzy w tak ohydny spos�b manipulowali innymi lud�mi - cz�sto pe�nymi idea��w i szczerych intencji. Wypracowany przez pokolenia system w przewrotny, faryzejski spos�b zaprz�ga� prawa Boskie do ludzkich intryg i machinami. Napuszczano jednych na drugich, tolerowano nawet dewiacje seksualne w zamian za zas�ugi na polu wywiadowczym, a wszystko to w imi� dobra Ko�cio�a. Z pewno�ci� ogromna wi�kszo�� wszystkich usuni�� z seminarium by�a wynikiem dzia�alno�ci donosicieli. Mia�o to mo�e jedn� dobr� stron�. Psychoza strachu przed ewentualnym donosicielem, kt�rym m�g� okaza� si� najbli�szy przyjaciel, czyni�a �ycie wielu prawdziwych wywijas�w istnym koszmarem. Ci, kt�rzy mieli cokolwiek na sumieniu, mogli si� liczy� z wyrzuceniem nawet po 4-5 latach, chocia�by przed samymi �wi�ceniami, kiedy podsumowanie wypad�o dla nich niekorzystnie. Z regu�y nie informowano nikogo na bie��co o stanie jego konta. Zreszt�, obci��one konto nie zawsze by�o powodem usuni�cia, czasami wystarczy�o mrukliwe usposobienie, kt�re (zdaniem prze�o�onych) jednoznacznie �wiadczy�o o braku powo�ania - go�� nie by� po prostu na swoim miejscu. Perspektywa sp�dzenia kilku lat pod kluczem i wyl�dowania na przys�owiowym lodzie nie by�a poci�gaj�ca. W efekcie wielu rezygnowa�o dobrowolnie. Byli i tacy, kt�rzy sami zabierali papiery, gdy tylko zorientowali si� na czym opiera si� "formacja seminaryjna" przysz�ych duszpasterzy. Tak wi�c przesiew by� solidny, �ci�le wed�ug za�o�e� w�adzy duchownej. Warto w tym miejscu wspomnie� o tym, czego do�wiadcza� kleryk - niedosz�y ksi�dz - po powrocie do domu. Zw�aszcza w �rodowisku wiejskim taki delikwent jest naznaczony do ko�ca �ycia. Niezale�nie z jakiego powodu nie uko�czy� studi�w - zawsze b�dzie tym, kt�ry by� w seminarium, ksi�ykiem. W ma�ej, wiejskiej parafii, gdzie wszyscy doskonale si� znaj� i s� ze sob� z�yci, a �ycie toczy si� wok� sklepu z piwem i proboszcza - decyzja kt�rego� z ch�opc�w o p�j�ciu do seminarium jest wydarzeniem numer jeden przez wiele lat. Mo�e spos�b w jaki opisuj� usuni�cia z seminarium wydaje si� dla kogo� zbyt drastyczny. Ostatecznie ka�dy wiedzia� ju� po kr�tkim czasie co tam jest grane i w ka�dej chwili m�g� si� spakowa� i wyjecha�. Problem tkwi� jednak w tym, �e ogromna wi�kszo�� z nas, w chwili rozpocz�cia studi�w, mia�a autentyczne, �ywe powo�ania. Ci m�odzi ludzie zmagali si� ci�gle z wieloma dylematami. Dwudziestoletniemu cz�owiekowi, pe�nemu idea��w, trudno jest pogodzi� si� z jawn� niesprawiedliwo�ci�. Wi�kszo�� z nas pochodzi�a z tzw. porz�dnych dom�w, gdzie opr�cz wiary w Boga wpajano nam szacunek dla autorytet�w, zaufanie do prze�o�onych, umi�owanie prawdy. Tak jak inni, tak i ja pr�bowa�em t�umaczy� sobie na r�ne sposoby niekt�re posuni�cia w�adz seminaryjnych, szczeg�lnie te zwi�zane z przymusowym wydalaniem z uczelni Je�li ju� jestem przy tym bolesnym temacie pragn� przytoczy� jeszcze jedn� autentyczn� histori�. Ocen� pozostawiam Tobie czytelniku! W nast�pnym roczniku, kt�ry przyszed� po mnie, jednym z nowych nabytk�w w�oc�awskiej alma mater by� niejaki Arek. Arek by� ch�opcem zdolnym o do�� pogodnym usposobieniu. Wyr�nia� si� niezwyk�� �yczliwo�ci� i taktem. Z tymi pozytywnymi cechami charakteru nie sz�a jednak w parze jego uroda. Mia� twarz ca�� w bruzdach po przebytej ospie, a do tego tr�dzik r�owaty z ropnymi wykwitami. Nie by�o chyba kleryka w seminarium, kt�ry na widok Arka nie obruszy�by si�. Prawo kanoniczne, wg. kt�rego funkcjonuje Ko�ci�, zabrania wy�wi�cania na kap�an�w "m�czyzn o odstr�czaj�cym wygl�dzie". Je�li tak, to na zdrowy rozum, nie powinni oni w og�le by� przyjmowani do seminarium. Tymczasem Arek zosta� przyj�ty. Przy bli�szym poznaniu okaza� si� wspania�ym cz�owiekiem. Powo�anie wprost z niego emanowa�o. By� pilny w nauce, rozmodlony, a mimo to zawsze znajdowa� czas dla innych. Sp�dzi� w seminarium dwa d�ugie lata - najci�szy okres przed otrzymaniem sutanny, co mia�o miejsce na pocz�tku trzeciego roku. Jak wszyscy jego kursowi koledzy, tak i Arek przed wakacjami mia� ju� uszyt� szat� duchown�. Fakt ten nie jest bez znaczenia, poniewa� uszycie sutanny wraz z materia�em to wydatek nie ma�y (ponad tysi�c z�otych), a Arek pochodzi� z biednej rodziny. W�a�nie zaliczy� ostatni egzamin w sesji letniej i szykowa� si�, jak wszyscy, na wakacje - gdy otrzyma� wezwanie do ksi�dza rektora. Ten ni mniej, ni wi�cej tylko o�wiadczy� mu, �e w�adze seminaryjne s� z niego bardzo zadowolone. Pod wzgl�dem nauki i moralno�ci wyr�nia si� spo�r�d swoich koleg�w. Jednak odstr�czaj�cy wygl�d twarzy wyklucza jego dalsze d��enie do kap�a�stwa. Arek zosta� usuni�ty. Seminarium utrzymywa�o si� z czesnego, kt�re p�aci� ka�dy z nas oraz z ofiar zebranych przez nas w parafiach. Sam budynek uczelni by� ogromny a przy tym wiekowy. Kilka lat przed moim przybyciem uko�czono budow� nowoczesnego skrzyd�a obiektu, kt�ry, jak m�wiono, poch�on�� dziesi�tki miliard�w starych z�otych . Nigdy nie widzia�em tak bogatego wystroju wn�trza. W nowym budynku znajdowa�a si� aula ze scen�, a powy�ej wielki hol i apartamenty profesor�w. W starym gmachu opr�cz kleryk�w mieszkali r�wnie� moderatorzy i siostry zakonne, kt�re wykonywa�y r�ne pos�ugi, m.in. gotowa�y nam posi�ki, prowadzi�y bibliotek�, piel�gnowa�y ogr�d itp. Tygodnik "�ad Bo�y" rozprowadzany we wszystkich parafiach diecezji w�oc�awskiej, r�wnie� mia� swoj� siedzib� w seminarium. By� tam r�wnie�: szpitalik dla chorych, �wietlice, sale wyk�adowe, rozm�wnice dla przyjezdnych go�ci (nikogo z zewn�trz nie wolno by�o przyjmowa� w pokoju). Uczelnia kszta�c�ca przysz�ych duchownych, z zewn�trz cicha i majestatyczna, w �rodku zawsze t�tni�a �yciem i kry�a w sobie wysi�ek wielu ludzi. Najwa�niejszym miejscem w ca�ym kompleksie seminaryjnym by� ma�y, starodawny ko�ci�ek �wi�tego Witalisa, w kt�rym odbywa�y si� modlitwy starszych - sutannowych rocznik�w. "Portugalczycy" (od noszonych portek) modlili si� osobno w kaplicy na pi�trze. Obowi�zkowe modlitwy zajmowa�y nam ponad dwie godziny dziennie. Dla jednych by�o to ma�o, dla innych - zbyt wiele. Czynnikiem decyduj�cym zdawa� si� by� tu temperament. Cholerycy w czasie d�u�szych modlitw wiercili si�, rozmawiali, bawili zegarkami itp. Co bardziej praktyczni, zw�aszcza w czasie sesji, czytali skrypty. Flegmatycy w tym czasie cz�sto "zaliczali" drzemki. Podczas porannych rozmy�la� spali prawie wszyscy. Dochodzi�o przy tej okazji do �miesznych sytuacji. Niekt�rzy g�o�no pochrapywali, m�wili przez sen, a nawet spadali z krzese�. Przypomn�, �e pobudka by�a o 5.30 (jak mawiali�my "w nocy"). Jednak�e przyczyna ci�g�ego niedospania a raczej "przymulenia" by�a zupe�nie inna. Pop�d seksualny nie zanika� wraz z powo�aniem czy te� z chwil� przest�pienia progu seminarium. Wiedzieli o tym dobrze nasi prze�o�eni, chyba dlatego, �e sami mieli kiedy� po dwadzie�cia kilka lat. Aby wi�c u�mierzy� grzeszny pop�d m�odzie�czych cia� - siostry dodawa�y nam do posi�k�w solidne dawki bromu. Kilka razy siostrzyczki nie dysponuj�ce odpowiednimi miarkami, przechrzci�y zdrowo jedzenie. Skutek by� taki, �e klerycy "chodzili po �cianach", a wychowawcy wyt�ali nozdrza - czy to aby nie zbiorowe pija�stwo! Reakcje na brom by�y r�ne - w zale�no�ci od organizmu. Niekt�rzy ratowali si� nielegaln� drzemk� w ci�gu dnia. Inni zaliczali po kilkana�cie kaw tzw. siekier. Ja osobi�cie znalaz�em inny spos�b, w wolnych chwilach chwyta�em za hantelki i spr�yny. Przezwyci�a�em senno�� i mia�em �wietne samopoczucie, a przy tym zag�usza�em naturalny pop�d. Je�li ju� jeste�my przy doprawianiu posi�k�w, to warto wspomnie� o tym jak one wygl�da�y. Lata 1986-88 by�y przedn�wkiem wielkiego boomu w zaopatrzeniu, ale wtedy nic tego jeszcze nie zapowiada�o. My klerycy odczuwali�my dotkliwie ten kryzys. W dodatku siostry, kt�re przyrz�dza�y nam posi�ki zdawa�y si� nie mie� o tym zielonego poj�cia (w tym temacie wszyscy byli�my zgodni). Do�� powiedzie�, �e na �niadanie by� prawie zawsze chleb ze smalcem tzw. tawotem - bez smaku i zapachu oraz herbata z bromem. Na obiad - bli�ej niezidentyfikowana zupa bez zapachu (czasami niestety z zapachem), a tak�e kilka sta�ych potraw typu: sma�one kluski z t�uszczem, ry�, placki ziemniaczane itp. Najbardziej niebezpieczne by�y jednak tzw. dania mi�sne, kt�re przypada�y dwa razy w tygodniu. W czwartki jedli�my kotlety mielone - "granaty", a w niedziele schabowe (czyt. cienkie, spieczone skorupy nasi�kni�te t�uszczem). Kolacja by�a zazwyczaj odwzorowaniem �niadania. Czasami tylko dochodzi�a marmolada, ��ty lub bia�y ser. T�usta kie�basa w wydzielonych - reglamentowanych plasterkach bywa�a w niedziele i �wi�ta. Niedo�wiadczeni "pierwszoklasi�ci" rzucali si� nie�wiadomi podst�pu na wszystkie te specja�y po prostu z g�odu, poniewa� ilo�� by�a ograniczona, a ch�opaki zje�� potrafi�. Kiedy do p�nego wieczora okupowali potem ubikacje, nauczyli si� w ko�cu od�ywiania selektywnego. Jak wspomnia�em, prze�o�eni towarzyszyli nam ci�gle przy najr�niejszych zaj�ciach, ale uznali widocznie, �e wsp�lne spo�ywanie posi�k�w to ju� drobna przesada. Mieli zatem w�asn� kuchni�, kucharki; w�asne lod�wki i zaopatrzenie; sto�y przykryte obrusami, herbat� w szklankach, a o tym co jedli dowiadywali�my si� dzi�ki unosz�cym si� pon�tnym zapachom. Ratowa�y nas dary z �ywno�ci�, kt�re przychodzi�y wtedy masowo z zachodu. Zape�nia�y one wszelkie piwnice i magazyny. Du�a cz�� z nich psu�a si� tam a te, kt�re trafia�y na nasze sto�y by�y przewa�nie przeterminowane, poniewa� siostry bra�y zawsze te, kt�re wcze�niej przysz�y. Mimo tak katastrofalnego wy�ywienia nikt nigdy nie o�mieli� si� protestowa�. Kilku �mia�k�w, kt�rzy w przesz�o�ci zdobyli si� na krytyk� tej lub innych bolesnych spraw, uznano za "wichrzycieli bez powo�ania" i z czasem usuni�to. Skutek tego wszystkiego jest taki, �e obecnie wi�kszo�� ksi�y w diecezji ma wrzody lub inne k�opoty �o��dkowe - w�trobowe. Moderatorzy i profesorowie wielokrotnie i bez ogr�dek m�wili nam, �e - "ten kto ma prawdziwe powo�anie przetrwa wszelkie k�opoty i przeciwno�ci". Niew�tpliwie by�o w tym wiele prawdy. Cz�sto, kiedy wieczorem k�ad�em si� z pustym �o��dkiem do ��ka - r�aniec czy odmawiane z pami�ci litanie - pozwala�y zapomnie� o uczuciu g�odu. Z ut�sknieniem oczekiwali�my czwartkowych i sobotnich spacer�w, podczas kt�rych mo�na by�o naje�� si� do syta w restauracji lub barze. Gorzej by�o z paczkami przywo�onymi przez rodzin�. Oficjalnie by�o to zakazane, ale kulinarne podziemie kwit�o. Latem, z trudem przemycane wa��wki, jeszcze trudniej by�o przechowywa�, aby si� nie popsu�y. Kr�lowa�y wi�c konserwy, podsuszana kie�basa i ciasto. Zim�, torby z �ywno�ci� wk�adali�my pomi�dzy okna albo wi�zali�my za sznurki, po czym ca�y pakunek umieszcza�o si� na zewn�trznym parapecie. Kiedy by�em na drugim roku, mieszka�em z ch�opakiem ze wsi (taki wsp�mieszkaniec by� na wag� z�ota), do kt�rego wyj�tkowo cz�sto przychodzi�y "zrzuty". Kiedy� po wi�kszym �winiobiciu "zrzut" by� rekordowo du�y. Przyszed� w pi�tek, wi�c na sobot� rano zaplanowali�my solidn� uczt�. Zapach �wie�ych, wiejskich wyrob�w nie pozwala� zasn�� w nocy, mimo, �e dwie wypchane torby umie�cili�my za oknem. Rano po Mszy, jako pierwszy wpad�em do pokoju, �eby wszystko poszykowa� na przyj�cie koleg�w, kt�rzy mieli przynie�� �wie�y chleb ze sto��wki. Jakie� by�o moje przera�enie, gdy za oknem zobaczy�em rozerwane reklam�wki i stado go��bi wydziobuj�cych resztki jedzenia! Mo�e zbyt szeroko rozpisuj� si� na tematy kulinarne, ale zrozumcie m�odych facet�w, kt�rzy autentycznie przez 6 lat nie mieli innych ziemskich przyjemno�ci poza dobr� wy�erk�. Dziwi� si� ksi�om? - ich apetytom i brzuchom, kt�re niemal sta�y si� ich atrybutem? Niekt�rzy wytrawniejsi kuchmistrze posiadali skrz�tnie poukrywane ca�e komplety: garnek, patelni�, kuchni� elektr., zdarza�y si� nawet prodi�e i piekarniki. Przyrz�dzaniu posi�k�w, zw�aszcza tych "na gor�co" towarzyszy� ca�y ceremonia� i podzia� obowi�zk�w. Zazwyczaj jeden organizowa� pieczywo, inny rozgrzewa� sprz�t, a najbardziej wprawny przyrz�dza� jad�o. Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa konieczna by�a r�wnie� funkcja stoj�cego na czatach. Do tego ostatniego nale�a�o wykonanie czynno�ci myl�co - maskuj�cych, kt�re zazwyczaj sprowadza�y si� do rozpylania na korytarzu dezodorantu "Derby". Prze�o�eni w takich wypadkach byli zdezorientowani. Biegali od pokoju do pokoju. By� zatem czas na zwini�cie sprz�tu, a cz�sto na doko�czenie uczty. O dziwo nawet konfidenci nie wykazywali si� na tym polu. W ko�cu sami z tego korzystali. Seminarium duchowne to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Honorowane przez pa�stwo - ma status wy�szej uczelni Jednak�e formacja seminaryjna idzie w dw�ch kierunkach: intelektualnym i moralnym z akcentem na ten drugi. Nie znaczy to wcale, �e zaniedbuje si� wykszta�cenie - wr�cz przeciwnie. Trudno by�oby wyliczy� wszystkie przedmioty wyk�adowe, z kt�rych przez 6 lat zdawali�my egzaminy, zaliczenia i kolokwia. W ka�dej sesji letniej lub zimowej zdawali�my po kilkana�cie egzamin�w i tyle� zalicze�. W czasie 6-cioletnich studi�w poruszana jest praktycznie ka�da dziedzina wiedzy og�lnej (poza filozofi�, teologi� i przedmiotami stricte ko�cielnymi). Studiowali�my wi�c: astrologi�, psychologi�, literatur�, elementy medycyny i wiele innych. W�r�d j�zyk�w kr�lowa�a oczywi�cie �acina, ale te� greka i j�zyk hebrajski. Spo�r�d nowo�ytnych, do wyboru: angielski, niemiecki lub francuski. Wszystkie te przedmioty poza nielicznymi wyj�tkami, sta�y na wysokim poziomie. Profesorowie, zazwyczaj ksi�a, byli absolwentami najlepszych uczelni europejskich: Sorbony, Oxfordu, rzymskiego "Gregorianum", a tak�e KUL-u i warszawskiego ATK. Kluczowe stanowiska moderator�w oraz w�r�d kadry profesorskiej zajmowali zawsze absolwenci Akademii Papieskiej. Wi�kszo�� polskich biskup�w rekrutuje si� w�a�nie z tzw. "Gregorianum". Ka�dy profesor wyk�adaj�cy w seminarium musia� mie� co najmniej tytu� doktora. Wyk�ady by�y oczywi�cie obowi�zkowe. Obowi�zkowy by� tak�e kilkugodzinny czas przeznaczony na nauk� prywatn� w pokojach. �miem twierdzi�, �e nie ma w naszym kraju bardziej ci�kich i wszechstronnych studi�w. Prawd� jest, �e w seminariach nie obowi�zuj� egzaminy wst�pne, ale analogiczn� funkcj� spe�niaj� pierwsze dwa lata studi�w, po kt�rych odpada oko�o po�owa adept�w. Prawdziw� zmor� dla kleryk�w, zw�aszcza na pierwszym i drugim roku, jest �acina. Z ksi��k� do �aciny chodzi si� wtedy wsz�dzie, nawet do ubikacji. Niekt�rzy zdesperowani, nie mog�c sprosta� wymaganiom, uczyli si� nocami zaciemniaj�c szyby w drzwiach i oknach lub te� pod ko�dr� przy latarce. Maksymalne wype�nienie ka�dego dnia nauk� (��cznie z niedziel�), przeplatan� modlitwami, mia�o sw�j sens. Dni mija�y szybko, nie by�o czasu na spro�ne my�li, a na tych, kt�rym si� taki styl �ycia nie podoba�, zawsze czeka�a otwarta furta. Ka�dy z nas mia� by� ma�ym trybikiem w wielkiej, seminaryjnej maszynie - zawsze gotowy, dyspozycyjny, pokorny, pracowity, rozmodlony, a przy tym radosny i zadowolony z �ycia. Je�li cho�by jeden z tych atrybut�w zawodzi�, mog�o doj�� do przykrej niespodzianki podczas rozmowy z prze�o�onym, kt�ra mia�a miejsce po zako�czeniu ka�dego semestru. Dla przyk�adu - jednemu z diakon�w (po pierwszych �wi�ceniach) wstrzymano na ca�y rok �wi�cenia kap�a�skie, gdy� prefektowi studi�w nie podoba�o si�, �e ch�opak chodzi zbyt dumnie po korytarzach, trzymaj�c przy tym za wysoko g�ow�. Inny o ma�y w�os nie wylecia� z pi�tego roku za "mrukowate usposobienie". Stary, wypracowany przez wieki system wychowania w seminarium duchownym by� prawie niezawodny. �atwiej by�o kierowa� du�� grup� m�czyzn urabiaj�c wszystkich na jedno kopyto a tych, kt�rzy nie pasowali do ustalonych ramek - po prostu eliminowa�. Nie by�o praktycznie miejsca na �adne indywidualno�ci, a na tym mog�y cierpie� tylko parafie - pozbawione na zawsze niekonwencjonalnych, charyzmatycznych g�osicieli Kr�lestwa Bo�ego. Czy� to nie sam Chrystus �ama� utarte ludzkie regu�y i schematy? To na Jego widok pukano si� w g�ow�. To w�a�nie On zosta� wyrzucony z pewnego miasta, aby nie burzy� tam ustalonych od wiek�w tradycji. Tymczasem seminaria duchowne nastawione by�y i s� na kszta�cenie pos�usznych urz�dnik�w Ko�cio�a, bezp�ciowych i bezwolnych robot�w, �lepo wykonuj�cych rozkazy biskup�w w zamian za godziwy szmal. Na szcz�cie nie wszyscy poddaj� si� temu praniu m�zgu. Du�a cz�� braci kleryckiej podchodzi�a z dystansem do, jak�e cz�sto, smutnej seminaryjnej rzeczywisto�ci. Ludzie z charakterem, kt�rzy wiedzieli czego chc� od �ycia, potrafili urz�dzi� si� tak, aby �y� po ludzku w cz�sto nieludzkich uk�adach i warunkach. Z drugiej za� strony umieli oni zdrowo, po m�sku podchodzi� do zjawisk chorych, rzadko wyst�puj�cych gdzie indziej. M�wi�c o urz�dzeniu si� w seminarium, my�l� przede wszystkim o zawieraniu szczerych, prawdziwych przyja�ni. Takie pary czy te� grupy zaufanych przyjaci� i kumpli by�y jedynym �rodowiskiem, w kt�rym mo�na by�o poczu� si� na luzie i chocia� przez chwil� by� sob�. Cz�owiek mo�e gra�, udawa� tylko do pewnej granicy. Je�li od czasu do czasu nie otworzy si� przed kim� bliskim - mo�e zdziwacze�, a nawet zbzikowa�. Za mojej bytno�ci w Seminarium W�oc�awskim, w ci�gu trzech lat, by�y cztery takie przypadki. Czterej faceci, kt�rzy nigdy wcze�niej nie mieli k�opot�w z g�ow�, popadli nagle w choroby psychiczne. Jeden, jak ob��kany biega� po parku i wykrzykiwa� niezrozumia�e s�owa, po czym musiano za�o�y� mu kaftan bezpiecze�stwa. Inny znowu, w �rodku nocy budzi� koleg�w w pokoju, pyta� si� czy mo�e zapali� lampk� albo na ca�y g�os �piewa� "godzinki". Dwaj nast�pni, w tym jeden po pierwszych �wi�ceniach, k�adli si� krzy�em w kaplicy na ca�e noce, a diakon - kiedy odes�ano go w rodzinne strony - po�o�y� si� tak przed przydro�n� kapliczk�. To by�y bardzo skrajne przypadki. O wiele wi�cej by�o przypadk�w frustracji, depresji i przygn�bienia. Spotyka�o si� ch�opak�w, kt�rzy daj� g�ow�, �e w liceum czy technikum biegali roze�miani po boiskach, b�yskali oczami do dziewczyn, mieli rado�� i nadziej� w sercu - teraz chodzili zamkni�ci w sobie, mrukliwi, niedost�pni, zastraszeni. Antidotum na takie prze�ycie seminarium by�o jedno: zgrana, pewna paka przyjaci�, gdzie zawsze by�o weso�o, wszyscy si� dobrze rozumieli, nie by�o temat�w tabu. Wszystkich ��czy� przecie� jeden los, te same problemy, rado�ci i smutki. Studia by�y ci�kie, ale �aska powo�ania dodawa�a si�. Czuli�my r�wnie� nad sob� presj� naszych rodzin, najbli�szych, kt�rzy si� za nas modlili i na nas liczyli. Paradoksalnie, po kilku latach sp�dzonych w seminarium, moje powo�anie wcale nie s�ab�o, a nawet si� w nim utwierdzi�em. Zawsze poci�ga�o mnie w �yciu to co przychodzi z trudem i wysi�kiem. Wcze�nie, jeszcze jako dziecko, nauczy�em si� czerpa� rado�� i satysfakcj� z przezwyci�ania r�nych przeszk�d. Przeciwno�ci losu tylko mnie mobilizowa�y i dodawa�y sil. Ale to g��wnie Jezus, kt�ry mnie powo�a�. On By� �r�d�em pociechy i umocnienia. Wielokrotnie, ka�dego dnia na kolanach dzi�kowa�em Mu i prosi�em o wytrwanie na drodze do Jego kap�a�stwa. Wierzy�em, tak jak moi wsp�bracia, �e kiedy wyjd� z tych mur�w jako ksi�dz - duszpasterz wszystko si� zmieni na lepsze i tylko ode mnie b�dzie zale�a�o jak b�d� Mu s�u�y�, a pragn��em s�u�y� wiernie. Wspomnia�em wcze�niej o zjawiskach chorych i bolesnych, wyst�puj�cych w niewielu �rodowiskach, z kt�rymi zetkn��em si� w seminarium. My�l� tutaj szczeg�lnie o wszelkiego rodzaju dewiacjach seksualnych , a tak�e o homoseksualizmie. W�a�ciwie z tym ostatnim mia�em do czynienia ju� wcze�niej, przed wst�pieniem do seminarium. W czasie gdy chodzi�em do liceum, do naszej parafii przyszed� nowy ksi�dz wikariusz - Gustaw Dobieralski. Ju� od pierwszych dni okaza� si� wspania�ym pedagogiem i duszpasterzem. By� bardzo zdolny, a przy tym serdeczny i wylewny, szczeg�lnie dla ch�opc�w. Ksi�dz Gustaw mia� czas dla wszystkich. Prowadzi� otwarty dom z zawsze pe�n� i otwart� lod�wk�. W jego mieszkaniu na plebanii by�o prawdziwe schronisko. Ch�opcy, niekoniecznie zwi�zani z Ko�cio�em czy te� ucz�szczaj�cy na katechez�, przebywali tam niemal zawsze, ilekro� sam go odwiedza�em. Na pierwszy rzut oka ks. Gustaw prowadzi� m�sk� ewangelizacj�. Tak te� w�wczas o tym my�la�em. Co prawda dziwi�o mnie to, a nawet gorszy�o, �e towarzyski kap�an cz�stuje winem i piwem nastolatk�w. Jednego z nich widzia�em kiedy� wcze�nie rano, jak wychodzi� z mieszkania ksi�dza. "Na pewno ma jakie� k�opoty rodzinne" - pomy�la�em. To w�a�nie ksi�dzu Gustawowi jako pierwszemu zwierzy�em si� ze swoich plan�w zostania kap�anem. Rozmawiali�my na ten temat bardzo d�ugo. Od tamtej pory sta�em si� jego sta�ym go�ciem. Wydawa�o mi si� nawet, �e ograniczy� swoje spotkania z innymi ch�opcami. By� dla mnie jak przyjaciel, starszy brat Nasze drogi jednak do�� szybko si� rozesz�y. Jego przeniesiono nagle do innej parafii, a ja poszed�em do seminarium. Zaraz po jego przeniesieniu, ksi�dz proboszcz zabra� mnie na dziwn� rozmow�, kt�rej tematem by�a moja znajomo�� z ks. Gustawem. By�em wtedy jeszcze na tyle naiwny i bezkrytyczny wzgl�dem ksi�y, �e nawet przez chwil� nie domy�li�em si� w czym tkwi problem. Na pocz�tku pierwszych seminaryjnych wakacji otrzyma�em przemi�� kartk� od "mojego przyjaciela Gucia", kt�ry zosta� proboszczem, urz�dza si� w�a�nie w swojej parafii i prosi o odwiedziny z ewentualn� pomoc�. Na miejscu zasta�em zaprzyja�nion� z ksi�dzem starsz� kobiet�, kt�ra przyjecha�a do niego z c�rk�. Wi�kszo�� dnia zesz�a nam na wsp�lnej pracy: malowaniu, sprz�taniu itp. Wieczorem m�j "przyjaciel" wyja�ni� mi, �e ma tylko dwa ��ka. Nie wypada�o, �ebym spa� z nastoletni� dziewczyn�, a tym bardziej jej matk�. Oczywiste wi�c by�o, �e �pimy razem z Guciem. Po rocznym pobycie w seminari