8457

Szczegóły
Tytuł 8457
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8457 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8457 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8457 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACK McDEVITT ZAG�ADA KSIʯYCA Dla Fra� i Briana Cole Desperados z Clearwater Podzi�kowania Jestem niezmiernie wdzi�czny za pomoc, porady i pod- trzymywanie mnie na duchu, czym obdarzyli mnie: Fran- klin R. Chang-Diaz z Centrum Kosmicznego im. Lyndona B. Johnsona (Lyndon B. Johnson Space Center); Ted Dun- ham i Bruce Koehn z Obserwatorium Lowella (Lowell Ob- servatory); Terry Gipson z Centrum Naukowego St. Louis (St. Louis Science Center); Sergei Pershman z Uniwersyte- tu Pensylwanii (University of Pennsylvania); Eileen Ryan z Obserwatorium Narodowego Kitt Peak (Kitt Peak National Observatory); Jim Sharp, by�y pracownik Smithsonia�- skiego Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki (Smithsonian Air & Space Museum); George Tindle z Urz�du Celnego USA (U.S. Customs Sernice) oraz Judith A. Tyner z Uni- wersytetu Stanu Kalifornia w Long Beach (California Sta- te University, Long Beach). Tekst ten zyska� te� wiele dzi�ki przewodnictwu Fre- da Espenaka z O�rodka Goddarda NASA (NASA God- dard), tak osobistemu jak i za po�rednictwem jego zna- komitej ksi��ki �Fifty Year Cannon of Solar Eclipses: 1986-2035" (�Za�mienia S�o�ca w latach 1986-2035") wydanej w 1988 przez Sky Publishing Corp., Cambrid- ge, MA. Sk�adam te� serdeczne podzi�kowania Benowi � Bova za pozwolenie wykorzystania jego wersji Bazy Ksi�- �ycowej, kt�rej szczeg�y zosta�y zaczerpni�te przede wszystkim z jego ksi��ki �Wellcome to Moonbase" (�Wi- tajcie w Bazie Ksi�ycowej") wydanej w 1987 roku przez Ballantine Books. W trakcie tworzenia tej ksi��ki Geoff Chester z Ob- serwatorium Marynarki USA (U.S. Naval Observatory) i pisarz science fiction Walt Curlie z Seminarium im. Isaaca Asimova (Isaac Asimov Seminar) byli obiektami bezustannych prze�ladowa�. Znie�li to z ogromn� cier- pliwo�ci� i, mam nadziej�, wci�� jeszcze odzywaj� si� do mnie. Maureen McDevitt pomog�a w tworzeniu licznych wersji manuskryptu a Caitlin Blasdell z wydawnictwa HarperPrism s�u�y�a swoj� zazwyczaj bardzo s�uszn� ocen�. Dzi�kuj� r�wnie� Dolores Dwyer za pomoc edy- torsk�. Ron Pfeiffer wsp�pracowa� ze mn� przy tworzeniu fragment�w zwi�zanych z dzia�alno�ci� Stra�y Przybrze�- nej (Coast Guard) a Lewis Shiner dostarczy� przezroczy- st� ta�m� samoprzylepn�. O wiele lepiej jest wa�y� si� na rzeczy wielkie, d���c do najwspanialszych triumf�w, nawet ska�onych nie- powodzeniami, ni� pozostawa� w�r�d tych nieszcz�snych dusz, kt�rym nigdy nie jest dana ani ogromna rado�� ani ogromne cierpienie, jako �e �yj� w szarym cieniu nie znaj�cym ani zwyci�stwa ani pora�ki. - Theodore Rooseuelt Rozdzia� pierwszy Ca�kowite za�mienie Poniedzia�ek, 8 kwietnia 2024 1. Statek wycieczkowy �Merrivale", wschodni Pacyfik. 5:21 czasu strefowego (9:21 letniego czasu wschodnioame- ryka�skiego EDT). �Merrivale" p�yn�� do Honolulu. W chwili gdy zaczy- na�o si� za�mienie s�o�ca mija�y cztery dni od jego wy- p�yni�cia z Los Angeles. Tylko nieliczni pasa�erowie wy- szli na pok�ad ogl�da� to zjawisko. Lecz Horace Brick- mann, kt�ry zap�aci� za rejs powa�n� sum�, chcia� by Amy uwa�a�a go za cz�owieka o szerokich zainteresowa- niach naukowych i artystycznych. - Tak - powiedzia� jej wczoraj wieczorem, kiedy stali ko�o �odzi ratunkowych s�uchaj�c monotonnego dudnie- nia silnik�w statku i przygl�daj�c si� jak odkosy dzio- bowe odp�ywaj� w mrok - ca�kowite za�mienie s�o�ca. Nie mog� go przegapi�. Prawd� m�wi�c, dlatego uda�em si� w ten rejs. Kiedy zauwa�y�a, �e pas widoczno�ci za�mienia prze- chodzi w poprzek du�ej cz�ci Stan�w Zjednoczonych, szybko odrzek�, �e to nie to samo. Zasugerowa�a, �e te� chcia�aby je zobaczy�. W �wie- tle gwiazd Amy wygl�da�a prze�licznie, serce bi�o mu mocno, przywodz�c na my�l wspomnienia z czas�w, gdy mia� dwadzie�cia par� lat, okresu, kt�ry pami�ta� jako pe�en romantyzmu i nami�tno�ci. Mia� wra�enie, �e w m�odo�ci to on ko�czy� r�ne romanse, �ami�c kobie- tom serca, �e w owym czasie nie by� got�w do powa�ne- go zwi�zku. Lecz nadal zdarza�y mu si� chwile, gdy bu- dzi� si� w nocy �a�uj�c tej czy innej utraconej kochanki. Czasami zastanawia� si� gdzie teraz s� i jak sobie radz�. By� to dziwny �wit, s�o�ce i ksi�yc razem, w ch�od- nym, szarym u�cisku. Ocean zrobi� si� niespokojny, a Horace siedzia� na le�aku popijaj�c gor�c� kaw�, za- stanawiaj�c si� co zatrzymuje Amy. Obci�gn�� we�niany sweter na brzuchu i przypomnia� sam sobie, �e obser- wowanie zjawiska go�ym okiem jest niebezpieczne. Wi�k- szo�� rannych ptaszk�w przynios�a koce, ale Horace chcia� sprawia� wra�enie cz�owieka z fantazj� i koc do tego nie pasowa�. Ku jego konsternacji, gadatliwy bankier, kt�rego spotka� poprzedniego dnia, pojawi� si� przed nim i powi- ta� go z tak� weso�o�ci�, jakiej okazywanie tak wcze�nie rano zawsze jest irytuj�ce, po czym usiad� na s�siednim le�aku. - To wspania�e do�wiadczenie - o�wiadczy�, zerka- j�c mniej wi�cej w kierunku za�mienia, wyci�gaj�c jed- nocze�nie z kieszeni niebieskiego, marynarskiego bleze- ra z�o�ony egzemplarz Wall Street Journal. Usi�owa� czy- ta� gazet� w s�abym, szarym �wietle, ale da� za wygran� i upu�ci� j� na kolana. Zacz�� gada� o surowcach, obligacjach i stosunku p�ac do cen. Horace omi�t� wzrokiem niemal pusty po- k�ad. Przy relingu sta� starszy m�czyzna ogl�daj�cy za�mienie przez okulary przeciws�oneczne. Podszed� do niego steward i zaoferowa� jeden z przyrz�d�w obserwa- cyjnych rozdawanych przez obs�ug�. Horace by� za da- leko by us�ysze� rozmow�, spostrzeg� jednak irytacj� pasa�era, kt�ry w ko�cu przyj�� przedmiot, odczeka� a� steward si� odwr�ci i wrzuci� niechcian� rzecz do kie- szeni, by powr�ci� do obserwacji s�o�ca. Bankier gada� dalej, pe�en obaw, �e rz�d federalny zn�w podniesie sto- p� procentow�. Zaczyna�o coraz mocniej wia�. Steward podszed� do Horace'a i bankiera, podaj�c im przyrz�dy do ogl�dania. - Lepiej, �eby panowie nie patrzyli na za�mienie go- �ym okiem - powiedzia�. Horace wzi�� jeden. By�a to niebieska, plastikowa rura, o �rednicy mniej wi�cej pi�tnastu centymetr�w, z przyczepion� z jednej strony cynfoli�. - Prosz� skierowa� rur� na za�mienie - ci�gn�� ste- ward, - a na folii pojawi si� rzutowany obraz s�o�ca. B�dzie pan m�g� bezpiecznie obserwowa� wszystko. Na rurze umieszczono profil i nazw� statku. Horace podzi�kowa�. Amy sp�nia�a si� ju� dwadzie�cia minut, ale mu- sia�a opiekowa� si� o�mioletni� c�rk�, wi�c ka�de spo- tkanie by�o do�� nieprzewidywalne. Nagle zda� sobie spraw�, �e bankier zada� mu jakie� pytanie. - Przepraszam - usprawiedliwi� si�. - By�em my�la- mi gdzie indziej. - Nie ma sprawy, wiem jak to jest. Jego rozm�wca by� w �rednim wieku. W�osy mia� czarne jak pasta do but�w, a le�ak protestowa� przy ka�dym jego poruszeniu. G��boki zmierzch zapad� nad statkiem. Bankier od- chrz�kn�� i rzuci� okiem na zegarek. Musia� unie�� r�k� i na szkie�ku przez moment b�ysn�o odbicie luku. Spra- wia�o to wra�enie, jakby sprawdzaj�c czas kontrolowa� ca�e zdarzenie. Ostatki szarego blasku znik�y z nieba i pojawi�a si� korona, blada i pos�pna. Do Horace'a do- biega�y pe�ne podziwu wypowiedzi i g��bokie westchnie- nia. Pojawi�y si� gwiazdy, ocean znik� w mroku. - Wspania�a rzecz, natura - powiedzia� bankier. - Pi�kna. Horace wymamrota� co� odpowiedniego. W ci�gu mniej wi�cej godziny zjawisko zako�czy�o si�, cie� ksi�yca pow�drowa� dalej a bankier uda� si� na �niadanie. Amy nie pojawi�a si�, a �Merrivale" sun�� przez wci�� szare, niespokojne morze. Horace d�ugo jeszcze siedzia� na le�aku. Wilgotny ch��d niepostrze�enie przes�czy� mu si� pod ubranie. P�niej, w�druj�c po pok�adzie, zobaczy� Amy siedz�c� z c�rk� w liczniejszym towarzystwie przy stole w jadal- ni. Pogr��ona by�a w o�ywionej rozmowie z m�czyzn�, kt�rego Horace widzia� wczoraj skacz�cego z wie�y. Za- trzyma� si� na chwil�, lecz ani na moment nie podnios�a wzroku. Zupe�nie jakby cie�, kt�ry ogarn�� statek, dotkn�� samego serca �wiata. Stacja Kosmiczna LI, sterownia "Percivala Lowe�la". 8:03. Zawsze wiedziano, �e kana�y to bzdura, �e sie� prze- cinaj�cych si� linii widziana przez "Percivala Lowella" oraz obszary ciemniej�ce latem, po nas�czeniu wod�, to tylko u�uda. Adams i Dunham, w 1933, zanim ja si� urodzi�em, wykazali, �e zawarto�� tlenu w atmosferze Marsa stanowi mniej ni� jedn� dziesi�t� procenta jego st�enia na Ziemi. To powinno wystarczy�. Jednak lu- dzie wci�� mieli nadziej�, nawet gdy w latach sze��dzie- si�tych by�em w szkole �redniej. Do chwili, gdy tu� po �wi�cie Dzi�kczynienia 1964 roku Mariner 4 przys�a� te koszmarne zdj�cia i wtedy zrozumieli�my, �e widzimy koniec mitu kana��w. Dziadek Rachel Quinn chcia� zosta� astronomem, lecz poszed� na niew�a�ciw� uczelni�, bo by�a blisko i tania. Musia� studiowa� to, co by�o tam dost�pne i w jaki� spos�b sko�czy� jako ksi�gowy. Lecz mia� wspa- nia�y teleskop, przez kt�ry Rachel ogl�da�a ksi�yce Jo- wisza, demoniczn� gwiazd� - Algola i Wielk� Komet� w roku 2011. Ona te� bardzo �a�owa�a, �e na Marsie nie ma kana��w. Ostatnio, w trakcie przygotowa� do startu, cz�sto przy- chodzi�o jej to na my�l. Jak�e inna by�aby to wyprawa, gdyby kto� czeka� po drugiej stronie. �Witamy, ludzie z Ziemi". No c�, na Marsie istniej� prymitywne formy bio- logiczne, lecz nic, co mog�oby zauwa�y� jej przybycie. Zastanawia�a si�, dlaczego pragnienie znalezienia innych istot w�r�d �wiate� na niebie jest tak silne. W�a- �ciwie to by�o ono tak g��boko zakorzenione, �e nikt ni- gdy nie spostrzeg�, i� samotni byliby�my o wiele bar- dziej bezpieczni. Start mia� nast�pi� za dwadzie�cia dwa dni. Blask s�o�ca wpada� przez okna i l�ni� na srebrnym dziobie �Lowella". Znajdowali si� na stacji Lagrange Jeden, powszechnie znanej jako LI, zawieszonej pomi�dzy Ziemi� i Ksi�ycem, pi��dziesi�t osiem tysi�cy kilo- metr�w ponad powierzchni� ziemskiego satelity. Byli gotowi do odlotu. Reaktor atomowy statku zosta� prze- testowany na pustyni Mojave i na orbicie wok�ksi�- �ycowej; w systemy nawigacyjne wpisano wytyczony kurs na Marsa; sprz�t pomiarowy zosta� za�adowany; cz�ci zapasowe spoczywa�y w pok�adowych magazy- nach i biblioteka wideo te� by�a na miejscu. Jeden z technik�w zaprogramowa� obwody kontrolne tak, by codziennie rano zadawa�y Rachel kolejny wariant py- tania �Czy ju� czas?". NASA poprosi�a dzieci z ca�ego �wiata o zapropo- nowanie nazwy dla nuklearnego statku, kt�ry mia� wy- ruszy� na Marsa. Nagrod� dla zwyci�zcy konkursu by�y: wycieczka na LI, pami�tkowe zdj�cie z sze�cio- osobow� za�og� i mo�liwo�� obserwacji startu z bli- ska. Nap�yn�y setki tysi�cy propozycji, nazwy we wszystkich j�zykach Ziemi. Ca�a armia sekretarzy, m�odszych asystent�w i sta�yst�w przegl�da�a ten zalew list�w, wynajduj�c nazwy, kt�re mog�y mie� w opinii jury cechy oryginalno�ci lub atrakcyjno�ci. Kr��y�y plotki o animozjach i impasie, jeden z s�dzi�w naprawd� zrezygnowa� z funkcji, lecz w ko�cu komi- sja wybra�a nazw� �Perciual Lowell". W nazwaniu marsja�skiego statku imieniem cz�o- wieka, kt�ry tak dog��bnie si� myli� i tkwi� w b��dzie do samej �mierci, tkwi�o ziarno ironii. - Ale on marzy� - powiedzia� zwyci�zca - w imie- niu nas wszystkich. Bez niego nie by�oby Barsoom ani Kronik marsja�skich. Nieodparte pragnienie pchaj�- ce nas w przestrze� narodzi�o si� wraz z �Perciualem Lowellem". To powiedzenie utkwi�o Rachel w pami�ci. Nie zga- dza�a si� z nim, ale nie potrafi�a te� znale�� wystarcza- j�co mocnych argument�w przeciwko. Dzieciak pochodzi� z Chin, by� uczniem szko�y �red- niej w Kantonie i za dwa tygodnie mia� przylecie� razem z reszt� za�ogi. Jak dotychczas opr�cz niej na pok�adzie znajdowa� si� tylko geolog Lee Cochran. Rachel niewiele obchodzi�o jaka nazwa zostanie umieszczona na kad�ubie, byle tylko statek by� zdolny do lotu. A po raz pierwszy w historii jej styczno�ci z rz�- dowymi projektami wszystko zdawa�o si� przebiega� tak sprawnie, �e jeszcze zostawa�a rezerwa czasowa. �Lowell" sk�ada� si� z d�ugiego trzonu, na jednym ko�cu kt�rego umieszczono pomieszczenia za�ogi i ste- rowni�, na drugim silniki j�drowe. Pok�ady za�ogowe, opr�cz sterowni, mog�y si� obraca� daj�c pozorne ci��e- nie 0.07 g. By�o to za ma�o, by zapewni� wygodn� pod- r�, lecz do�� blisko warunk�w panuj�cych na stacji i stanowi�o prawie po�ow� ci��enia ksi�ycowego. Pod brzuchem statku przymocowano �adownik. Z kad�uba wystawa�y talerze czujnik�w, gniazda przewod�w zasi- laj�cych i anteny. Nap�dza�y go zmiennoimpulsowe silniki plazmo- we, wymy�lone pod koniec lat 90. XX wieku1. Zasada ich dzia�ania opiera�a si� na podgrzaniu znajduj�cego si� w butelce magnetycznej wodoru, promieniowaniem 0 cz�stotliwo�ci radiowej do temperatur gwiazdowych 1 skierowaniu powsta�ej plazmy do dyszy, r�wnie� za pomoc� pot�nych p�l magnetycznych. Technologii tej nie rozwijano dop�ki prezydent Culpepper nie podj�� decyzji o wyprawie na Marsa jako logicznej kontynu- acji ustanowienia sta�ej bazy na Ksi�ycu. ' Variable Specific Impulse Plasma D�ve. Naprawd� taki silnik jest opracowywany obecnie przez NASA. Jego konstrukcje umo�liwi�o odkrycie nadprzewodnik�w wy- sokotemperaturowych. Na 2004 rok planuje si� pierw- szy start pojazdu z takim silnikiem, pr�bnika maj�cego bada� pasy van Allena. (przyp. t�um.) Kilka lat temu Rachel prowadzi�a prototypowy lu- nobus nap�dzany py�em aluminiowym i ciek�ym tlenem. Teraz siedzia�a w nuklearnym potworze, kt�ry mia� j� zabra� przez mi�dzyplanetarn� pustk�. By�o to mi�e uczucie. Otworzy�a si� �luza prowadz�ca do sterowni i Lee wsadzi� przez ni� g�ow�. - Hello, Rache. Co ty tutaj robisz? Siedzia�a w fotelu pilota. Wyznaczone na dzi� sy- mulacje ju� si� sko�czy�y i czu�a si� niemal winna, jakby przy�apano j� na stawianiu pasjansa na kom- puterze. - W�cham r�e - odpar�a. Mia�a teraz wra�enie, �e ca�e jej �ycie prowadzi�o do tej chwili, �e znalezienie si� w tym fotelu by�o jej prze- znaczeniem. Zamierza�a w pe�ni delektowa� si� sukce- sem. Pragn�a tego gdy mia�a dziesi�� lat i spogl�da�a przez teleskop dziadka. Tkwi�o to w zakamarkach jej umys�u gdy posz�a do szko�y lotniczej, gdy lata�a w pa- trolach nad Zagrzebiem i gdy zacz�a pilotowa� lunobu- sy pomi�dzy instalacjami ksi�ycowymi i LI. Gdy Cul- pepper dziewi�� lat temu og�osi�, �e jej nar�d wyruszy na Marsa, Rachel Quinn z�o�y�a podanie zanim jeszcze sko�czy� m�wi�. - A gdzie mia�abym by�? - spyta�a Lee. - Dzi� jest poniedzia�ek. Dyrektorskie �niadanie. - Zapomnia�a. Wczoraj jad�a lunch z wiceprezyden- tem, kt�ry znalaz� si� tu w drodze na Ksi�yc, gdzie dzi� po po�udniu mia� pe�ni� honory w czasie uro- czysto�ci przeci�cia wst�gi na otwarciu Bazy Ksi�y- cowej. Dzi� powinna spo�y� jajka na bekonie w to- warzystwie dyrektora stacji. Jutro b�dzie to kolejny lunch, tym razem z chi�sk� delegacj� dyplomat�w i przemys�owc�w. Mia�a wra�enie, �e najbardziej cza- soch�onn� cz�ci� jej pracy jest dotrzymywanie to- warzystwa wszystkim VIP-om trafiaj�cym na LI. A przy zbli�aj�cym si� starcie na Marsa i dzisiejszym oficjalnym otwarciu Bazy, znajdzie si� tu ca�a horda wa�niak�w. Lee skrzywi� si�. - Kolejne faux pas pope�nione przez zesp� NASA. Rachel wzruszy�a ramionami, pr�buj�c zasugerowa�, �e ma wa�niejsze rzeczy do roboty. Jednak tak napraw- d� to porz�dnie wyprzedzali harmonogram. Wi�kszo�� �Lowella" wystawa�a poza stacj�. Tylko przednia sfera, w kt�rej mie�ci�a si� sterownia, znajdowa- �a si� w doku wype�nionym powietrzem. Popatrzy�a w d� na samotnego technika prze��czaj�cego przewody. - Mog� rusza�, Lee - powiedzia�a. Statek te�. By�o to ju� tylko spraw� odpraw i polityki. Lee usiad� w fotelu drugiego pilota. Na wisz�cym nad nimi ekranie widnia� obraz Marsa, szeroki, pos�p- ny, rdzawy. - Nast�pi to ju� naprawd� nied�ugo - odezwa� si� Lee. - S�dz� jednak, �e tymczasem powinna� p�j�� na to �niadanie. W ostatnich dniach jeste� gwiazd� pro- gramu i zignorowanie dyrektora sprawi nie najlepsze wra�enie. Rachel skrzywi�a si�. - Nienawidz� polityki zwi�zanej z tego typu rzecza- mi. W�a�ciwie to nie nienawidzi�a. A w ka�dym razie nie ca�ej. Wczorajsze spotkanie z wiceprezydentem by�o mi�e. Lecz do kodeksu astronaut�w nale�a�o traktowanie wszystkich szczur�w l�dowych, nawet wiceprezydent�w, jak pechowc�w. Istoty gorszego gatunku. - Rachel, do jasnej Anielki, doro�nij. U�miechn�� si�. Major Lee Cochran by� opanowa- ny, mia� �ywe, przystojne rysy i wci�� spadaj�ce mu na oczy w�osy. - Po�owa tej roboty to polityka i kontakty z media- mi. Kto, jak my�lisz, p�aci za t� zabawk�? By� cz�onkiem za�ogi uwielbianym przez media. Wci�� jeszcze przed czterdziestk�, w zesz�ym miesi�cu znalaz� si� na czort wie czyjej li�cie dziesi�ciu najlep- szych kawaler�w do wzi�cia. W przeciwie�stwie do Ra- chel i wszystkich pozosta�ych potrafi� powiedzie� co�, co dawa�o si� zacytowa�. By� dubletem, dwa-w-jednym, in�ynier kosmonautyki i jednocze�nie �wiatowej s�awy geolog. Cochran mia� dotrze� do serca Marsa i u�ywaj�c laser�w oraz przyrz�d�w do zbierania pr�bek rozpocz�� wreszcie rzeczywiste badania historii planety. A jednak, cho� nikt by tego nie przyzna�, to nie sprawno�� zawo- dowa zapewni�a mu ten przydzia�, ale umiej�tno�� ra- dzenia sobie z mediami. - On m�wi to co trzeba - oznajmi� jej dyrektor sta- cji. - Pogadaj z nim zanim zejdziesz z drabinki. Pos�u- chaj jego rad i niech ju� nigdy nie b�dzie tego pieprzo- nego �wielkiego kroku ludzko�ci". Taak. Rachel uda�a, �e jej uczucia zosta�y zranione, ale facet mia� racj�. Tak jak Lee teraz. Je�li nie chc� powt�rzy� historii projektu Apollo, czyli par� razy prze- lecie� si� na Marsa i po�egna� si� z nim na d�ugo, nale- �a�o potraktowa� media bardzo powa�nie. Kosmodrom Bazy Ksi�ycowej. 8:11. Kiedy wiceprezydent Charles L. Haskell przeszed� z mikrobusu do r�kawa dla pasa�er�w, zrobi� to jako najwy�szy urz�dnik administracji USA, kt�ry kiedykol- wiek stan�� na Ksi�ycu i jednocze�nie przero�ni�ty dzie- si�ciolatek. Serce wali�o mu mocno, bardzo uwa�nie po- stawi� stop� na rampie zej�ciowej prowadz�cej prosto do hali pasa�erskiej. �Tak, w�a�nie tak. Naprawd� tu jestem." pomy�la�. Odetchn�� g��boko, przypominaj�c sobie dinozaury i modele statk�w kosmicznych, kt�re kiedy� wype�nia�y mu �ycie. By ukry� targaj�ce nim uczucia zwr�ci� si� z jak�� niewinn� uwag� do Ricka Haileya i u�cisn�� d�onie przedstawicieli kierownictwa Bazy Ksi�ycowej, kt�rzy wyszli mu na powitanie. Pomimo d�ugiej podr�y czu� si� �wie�o. Zapewne dzi�ki temu, �e zar�wno obie stacje kosmiczne, jak i baza na Ksi�ycu dzia�a�y wed�ug EDT, letniego czasu strefo- wego wschodniego wybrze�a USA, gdzie znajdowa�y si� siedziby Administracji Transportu Ksi�ycowego (LTA) i konsorcium Moonbase International (MBI). oficjalnie Bazy Ksi�ycowa jeszcze nie istnia�a. Znaj- dowa�a si� na naszym satelicie i funkcjonowa�a w ten czy inny spos�b ju� od siedmiu lat, mo�e nawet o�miu, zale�y od kt�rego momentu zacz�� liczy�. Jednak dzi� zostanie oficjalnie og�oszone jej otwarcie. Dlatego w�a- �nie Charlie Haskell przyby� na Ksi�yc. Gdy wszed� do hali przylot�w, dziennikarze ju� na niego czekali. Zarejestrowali jego u�cisk d�oni z Eve- lyn Hampton, g��wn� dyrektork� Moonbase Interna- tional; wykrzyczeli kilka pyta� wyborczych i g�o�no zastanawiali si�, dlaczego prezydent nie przyjecha�. Czy to dlatego, �e nie ubiega� si� o drug� kadencj� i chcia� da� Charliemu przewag� nad innymi kandy- datami? Charlie odpar�, �e nie ma tu g�owy �adnego pa�- stwa, Baza jest przedsi�wzi�ciem komercyjnym, i �e sta- ra� si� znale�� pod r�k�, bo mog�a to by� dla niego ostat- nia szansa na darmow� wycieczk� na Ksi�yc (ostatnia uwaga odnosi�a si� do faktu, �e niewielu spodziewa�o si�, by Charlie dosta� latem nominacj� swojej partii). - Jednak - doda� powa�nym tonem, - Stany Zjedno- czone s� g��wnym udzia�owcem tego przedsi�wzi�cia, a kosmos zawsze zarezerwowany by� dla wiceprezyden- t�w. Datuje si� to ju� od czas�w Lyndona Johnsona. Prawda by�a za� taka, �e prezydent nie za bardzo lubi� Charliego, kt�ry znalaz� si� na tym stanowisku wy��cznie dzi�ki swoim g�osom w Nowej Anglii. Z Wa- szyngtonu Baza wygl�da�a jak inwestycyjna bzdura i Henry Kollander wcale nie chcia� by� z ni� wi�zany, nawet je�li wycofywa� si� z �ycia publicznego. - Wiedzia� jak wiele ten program znaczy dla mnie - ci�gn�� Charlie, znacz�co naginaj�c prawd�. - Popro- si� mnie wi�c, bym go reprezentowa�. Jestem zachwyco- ny, �e si� tu znalaz�em. Odwr�ci� si� i u�miechn�� do Evelyn Hampton, kt�- ra lekko skin�a g�ow�. 2 Regolit to rozdrobniony i wymieszany lu�ny mate- ria� skalny, powstaj�cy przy braku g�stej atmosfery, wielkich skokach temperatury oraz upadkach meteory- t�w i mikrometeoryt�w. (przyp. t�um.) Za t�umkiem reporter�w znajdowa�o si� okno z wi- dokiem na regolitow�2 r�wnin�. P�aski grunt ci�gn�� si� do bardzo bliskiego horyzontu. �TR by�by zachwycony", pomy�la�. Teddy Roosevelt stanowi� dla Charliego wzorzec do na�ladowania. Twardy. Niewzruszony, gdy przekonany, �e ma racj�. Bezwzgl�dnie uczciwy. Zafascynowany ota- czaj�cym go �wiatem. Co by da� stary �Rough Rider", by m�c spojrze� na ten krajobraz? Hampton zaprowadzi�a go do kwater w towarzystwie czterech ochroniarzy z Secret Service. Agenci byli do�� nieszcz�liwi, �e nie mogli z tego rejonu usun�� miesz- ka�c�w przed przybyciem Charliego. Jednak w Bazie by�o jeszcze do�� ciasno i po prostu nie znalaz�oby si� do�� miejsca na ludzi z ca�ego skrzyd�a. Co wi�cej, wicepre- zydent zwr�ci� uwag� g��wnemu agentowi, �e na Ksi�- �yc nie wpuszczaj� wariat�w. Evelyn Hampton by�a zaskakuj�co atrakcyjn� Syn- galezk�, m�wi�a znakomit� angielszczyzn� ze �ladami akcentu oksfordzkiego. Mia�a b�yszcz�ce, ciemne oczy i w�adczy spos�b bycia, kt�ry nie pozostawia� jej pod- w�adnym najmniejszych w�tpliwo�ci kto tu rz�dzi. - Jeste�my zachwyceni, �e m�g� pan przyby�, panie wiceprezydencie - powiedzia�a, stoj�c na progu jego kwa- tery. - Mamy nadziej�, �e b�dzie pan w pe�ni zadowolo- ny z pobytu u nas. Przez moment jej oczy obiecywa�y co� wi�cej. - Pa�scy ludzie maj� m�j numer - doda�a. - Prosz� zwraca� si� do mnie, je�li tylko b�d� mog�a w czym� pom�c. - Zrobi� tak - obieca� Charlie. By� kawalerem i jedyn� przykr� dla niego rzecz� w politycznej karierze stanowi�o zainteresowanie medi�w, tak utrudniaj�ce prowadzenie cho�by w miar� normal- nego �ycia. Evelyn Hampton mia�a na sobie oficjalny mun- dur Bazy - bia�� bluzk�, marynarsk� kurtk�, spodnie i chust� wok� szyi. Na naszywce na kieszeni wyha- ftowano jej nazwisko i emblemat Bazy, pomnik Arm- stronga. - Po ceremonii b�dzie niewielki pocz�stunek - do- ko�czy�a. - Mam nadziej�, �e znajdzie si� na to miejsce w pa�skim harmonogramie. - Oczywi�cie - zgodzi� si� Charlie. - Nie m�g�bym go opu�ci�. Jego apartament znajdowa� si� w Dzielnicy Gris- soma, sekcji zarezerwowanej dla wy�szego personelu i odwiedzaj�cych Baz� VIP-�w. By� wi�kszy ni� si� spodziewa�. Mia� do dyspozycji dwa ca�kiem spore pokoje oraz �azienk� i wn�k� kuchenn�. Znajdowa�o si� tu biurko, niewielki st� konferencyjny, kilka krze- se�, p�ka z ksi��kami (na kt�rej kto� przezornie umie�ci� powie�ci wsp�czesne i historyczne) oraz stolik do kawy. W jednej ze �cian znajdowa�o si� uni- wersalne okno, kt�re zapewnia�o widok na powierzch- ni� Ksi�yca. Albo, je�liby wola�, na wodospad Tequ- endama w Kolumbii, Mount Bromo w Indonezji czy te� dolomitowe wzg�rza Kweilin. Gdyby poczu� t�sk- not� za domem, dost�pne by�o kilka widok�w z przy- l�dka Cape Cod. Po naci�ni�ciu guzika ze �ciany wy- suwa�o si� ��ko. Kto� zostawi� na sofie dwa mundury Bazy, jeden wyj�ciowy, drugi roboczy, oraz marynark�. Mundur do- brze prezentowa�by si� przed kamerami, postanowi� wi�c za�o�y� go na ceremoni� otwarcia. Pomimo, �e na Ksi�ycu znaleziono zamarzni�t� wod�, jej wydobycie wci�� by�o kosztowne i trudne. W rezultacie bardzo j� oszcz�dzano. Nie zabraniano jej u�ywania, jednak wielki napis zwraca� si� do niego z pro�b� o skorzystanie z ultrad�wi�kowej skrobaczki zamiast prysznica. Personel ksi�ycowy mia� niewiel- ki przydzia� wody pozwalaj�cy od czasu do czasu na wyb�r sposobu mycia. Charlie wiedzia�, �e m�g�by zu�y� jej dowoln� ilo�� i nie us�ysza�by na ten temat ani s�owa skargi. Jednak na pewno przeciek�oby to do medi�w. U�miechn�� si�, rozbawiony gr� s��w. Roze- bra� si�, wszed� do kabinki, zaci�gn�� zas�on� i wy- bra� pozycj� �Ultrad�wi�ki". Wra�enie wcale nie by�o przykre. Tysi�ce drobniutkich palc�w szturcha�y i skuba�y, usuwaj�c brud i zaschni�ty pot. Wytar� si� potem wilgotnym r�cznikiem. Ubra� si� i w towarzystwie asystenta oraz zespo�u ochroniarzy uda� si� na zwiedzanie. Plac G��wny, serce Bazy, mia� pozosta� oficjalnie zamkni�ty do czasu cere- monii. Lecz niekt�re sklepiki ju� dzia�a�y. Plac G��wny stanowi�a ogromna kopu�a, wysoka na oko�o pi�tna�cie pi�ter i d�uga na dobre osiemset me- tr�w. Centrum placu przecina� zygzakiem g��boki na pi�� poziom�w w�w�z mieszcz�cy kwatery mieszkalne i miej- sca pracy. Na poziomie gruntu by�o wyj�tkowo zielono: trawniki, parki i zagajniki ci�gn�y si� lekko pod g�r� w stron� �cian. Strop podtrzymywa�y cztery kolumny stoj�ce w jed- nej linii na d�ugiej osi budowli. Umieszczono je w r�w- nych odst�pach, po dwie z ka�dej strony budynku ad- ministracji stoj�cego po�rodku placu. Sklepy i restau- racje znajdowa�y si� w dobrze dobranych miejscach, a nad jednym z park�w wznosi�a si� muszla koncerto- wa. Charlie popatrzy� w g�r�, na dach, sk�d p�yn�o �wiat�o paneli luminescencyjnych, zdumiewaj�co udat- nie na�laduj�ce s�oneczny blask. �wie�e, czyste powietrze pachnia�o wiosn�. Charlie w�drowa� po chodnikach, je�dzi� windami i tramwaja- mi, pozowa� do zdj�� chyba po�owie mieszka�c�w Bazy, rozdawa� autografy, �ciska� d�onie komu si� da�o i gene- ralnie doprowadza� swoich ochroniarzy do rozpaczy. Pozosta�o jeszcze mn�stwo do zwiedzenia: rezerwu- ar wody, centrum ��czno�ci, biuro transportu kosmicz- nego, wydzia�y zwi�zane z utrzymaniem Bazy oraz sie- dziba s�u�b technicznych, baterie s�oneczne, zautoma- tyzowana fabryka ogniw s�onecznych, laboratoria badaw- cze. Chcia� zajrze� wsz�dzie, lecz zrobi� to bez po�pie- chu. Dostosowanie si� do ci��enia sze�ciokrotnie mniej- szego ni� ziemskie sprawi�o mu troch� k�opot�w, nawet pomimo obci��anych but�w dostarczonych przez gospo- darzy. Za to mia� uciech� widz�c, �e od czasu do czasu i jego ochroniarze potykali si� o w�asne nogi. Tylko to- warzysz�cy mu asystent, Rick Hailey, zdawa� si� nie mie� k�opot�w z adaptacj�, co irytowa�o ochroniarzy. By� taki stary dowcip o meczu futbolowym pomi�dzy s�u�bami specjalnymi a pracownikami Bia�ego Domu: dziesi�� minut po opuszczeniu boiska przez agent�w pracowni- cy zdobyli punkt. Lecz Rick, prowadz�cy jego kampani�, sprawia� wra- �enie jakby urodzi� si� w niskim ci��eniu. Po LI poru- sza� si�, jak gdyby sp�dzi� tam ca�e �ycie. Teraz, na Ksi�- �ycu okazywa� tak� sam� swobod�. Kiedy Charlie sko- mentowa� ten fakt, Rick obr�ci� rzecz w �art: - Urabianie opinii publicznej oznacza, �e cz�owiek nigdy nawet nie dotyka ziemi. Potem doradzi� by skr�ci� przechadzk�, przysi��� w kawiarni i pogada� o ceremonii przeci�cia wst�gi. W tym roku mia�y si� odby� wybory, wskutek czego polityczne podteksty ka�dego dzia�ania by�y szczeg�lnie wyra�ne. Zw�aszcza je�li kto� znajdowa� si� na niezbyt korzystnej pozycji. Charlie nie mia� jeszcze czterdziestu lat, by� za m�ody by serio brano pod uwag� powierzenie mu prezydentury. Brak �ony stanowi� obraz� dla ludzi czcz�cych warto�ci rodzinne, kt�rzy stali si� g��wn� si�� polityczn� Ameryki. W dodatku administracja Kollan- dera powierza�a mu niewiele obowi�zk�w, a prezydento- wi czasem si� wyrywa�o, �e woli �starsze, m�drzejsze g�owy". - Kiedy sko�czysz ju� przemow� - m�wi� Rick po- wa�nym tonem, - dziennikarze b�d� chcieli rozmawia� o polityce. Nie daj si� w to wci�gn��. Baza Ksi�ycowa to specjalne miejsce. Stoj�ce ponad polityk�. M�w o gwiazdach, Charlie. Dok�d zmierzamy. Otwarcie wr�t w przysz�o��. Tego typu rzeczy. Wszystko inne to b�a- hostki. Taki by� Rick: jedyny cz�owiek cokolwiek wart w�r�d os�b poznanych przez Charliego wy��cznie z powod�w politycznych. Jego pe�ne nazwisko brzmia�o Richard Daley Hailey, by� synem bardzo ustosunkowanego rad- nego w Chicago. Zacz�� karier� w Illinois jako tw�rca przem�wie�, rozwin�� sw�j wrodzony talent do budowa- nia kampanii i to dzi�ki niemu w ostatnich wyborach Mik� Crest zdoby� stanowisko gubernatora tego stanu. Wiedzia� jak Charlie mo�e zrobi� dobre wra�enie, czego chc� wyborcy, jakie s� najgor�tsze tematy. (Wy- borcy zawsze uwa�aj�, �e politycy po prostu unikaj� m�wienia o rzeczach istotnych. Czasem to prawda. Lecz o wiele cz�ciej g�osuj�cy po prostu nie znaj� samych siebie. W elitarnej atmosferze stolicy kraju czasem trudno poj�� co nap�dza ludzi, kt�rzy musz� je�dzi� do super- marketu) . W czasie rozmowy pili kaw� i pogryzali ciasteczka ksi�ycowe (dro�d�e udaj�ce czekoladowe wypieki). Char- lie zerkn�� na �cienny ekran. Przed kamer� przep�ywa� egzotyczny las. W tle mign�a planeta otoczona pier�cie- niami, w b��kitnawym �wietle po�yskiwa�a rzeka, znika- j�ca pod g�stwin� fioletowych drzew. - Oczywi�cie - przyzna� Charlie, - w takim miejscu jak to, polityka wygl�da szpetnie. Rick wpatrywa� si� w niego nad kraw�dzi� fili�anki. - Lecz musisz pami�ta� - doda�, - �e to wszystko bujda. Wszystko rozgrywa si� na dole, w D.C. Zawsze tak b�dzie, przynajmniej za naszego �ycia, i tylko to si� liczy. S�dz� jednak, �e je�li pogramy jak trzeba, zrobi- my d�ugi krok w kierunku zapewnienia sobie nomina- cji. Dojad� ciasteczko. - Ca�kiem niez�e - oznajmi�. To by�a prawda. Bardzo dobrze na�ladowa�o praw- dziw� czekolad�. Charlie ponownie popatrzy� na ekran. Kamera p�- dzi�a nad otwart� wod� i drugi glob, srebrzysty i za- mglony, zacz�� wynurza� si� z morza. To ju� nie by�a bujda. Spo�r�d wszystkich miejsc, kt�re Charlie odwie- dzi� w swoim bogatym w podr�e �yciu, �adne nie wywo- �a�o w nim tak pot�nych emocji jakie odczu�, gdy spoj- rza� w d� z promu na skupisko �wiate�ek w pobli�u �rod- ka krateru Alfons, stanowiska Bazy Ksi�ycowej. Nie- kt�rzy spo�r�d przybywaj�cych tutaj m�wili o religijnym wr�cz prze�yciu, o poczuciu istnienia pot�gi i majestatu Stw�rcy. Charlie odczu� bezkompromisow� neutralno��, bezczasowo��, niesko�czon� oboj�tno�� wobec wszyst- kiego co ludzkie. Jego psychika nie zosta�a zaprojekto- wana dla tego miejsca. Twarda jak ska�a pustka, brak jakiegokolwiek �ycia, skrajne temperatury, wszystko to wbija�o mu do g�owy, �e jest intruzem. Ta r�wnina wygl�da�a tak, samo gdy pierwsze pier- wotniaki zacz�y p�ywa� w oceanach Ziemi. Sk�pana by�a w mi�kkim blasku planety. By� czas, kiedy cz�owiek m�g�by stan�� na regolicie i zobaczy� ten sam glob, w tym samym miejscu na niebie, lecz z l�dami skupio- nymi w jeden superkontynent. Pami�ta�, �e gdzie� czy- ta� nazw� tego kontynentu, ale nie m�g� sobie jej przy- pomnie�. Godwannaland3. Co� w tym stylu. Nigdy by si� tu nie znalaz� z w�asnej inicjatywy. Wi- dzia� wszystkie rodzaje przekaz�w wizualnych, impresje artystyczne, hologramy i co tam jeszcze jest. Uwa�a�, �e wie jak by to by�o. Jak by si� czu�. Dziesi�cioletni Char- lie, kt�ry kolekcjonowa� dinozaury i budowa� modele stat- k�w kosmicznych gdzie� si� zagubi� po drodze. Lecz po- wr�ci�, ��dny zemsty, i teraz wiceprezydent ch�on�� ksi�- �ycowy krajobraz i zachowuj�c go w duszy poj��, �e w�a- �nie prze�ywa do�wiadczenie, kt�re zapami�ta do ko�ca �ycia. Przygotowuj�c si� do tej podr�y du�o czyta� o Ksi�- �ycu maj�c nadziej� znale�� co�, co m�g�by w��czy� do przem�wienia, kt�re mia� przygotowa� prowadz�cy jego kampani�. Kiedy Charlie robi� co� takiego, Rick stawa� si� nerwowy. Mia� w zanadrzu ca�e mn�stwo przyk�a- d�w maj�cych dobre intencje urz�dnik�w pa�stwowych, kt�rych ambicje prezydenckie powa�nie ucierpia�y na grz�skim gruncie improwizowanych wypowiedzi. Jednak Rick by� tylko politycznym doradc�. Najemnikiem. Wy- 3 Nieprzet�umaczalna gra s��w. �Godwannaland" to zbitka trzech wyraz�w � God wanna land" czyli �B�g chce l�d" (do�� �argonowo powiedziane). Prawid�owa nazwa angielska to �Gondwana Land" czyli �kontynent Gon- dwany". (przyp. t�um.) szkolonym by wszystko mierzy� miar� sonda�y przed- wyborczych, reakcji spo�ecznych, konsekwencji dla par- tii. Jak wi�kszo�� najemnik�w by� do�� przyzwoity i uczciwy wobec swojego pracodawcy; jednak widzia� wszystko w ograniczonym kontek�cie konieczno�ci wy- grania wybor�w. Nic innego nie mia�o znaczenia. Teddy'emu Rooseveltowi by si� to nie podoba�o. Decyzj� o ustanowieniu sta�ej obecno�ci na Ksi�- �ycu podj�� i obroni� prawie dwana�cie lat temu pre- zydent Andrew Y. Culpepper, kt�ry przekona� podat- nik�w, zjednoczy� w tym d��eniu wszystkie uprzemy- s�owione pa�stwa i przepchn�� pomys� w opornym Kongresie. - S� tacy - powiedzia�, - kt�rzy wmawia� nam b�d�, �e nie sta� nas na sta�� obecno�� cz�owieka na Ksi�y- cu. To potomkowie doradc�w kr�lowej Izabeli, kt�rzy uwa�ali, �e Europy nie sta� na przep�yni�cie Atlantyku. Te s�owa wygrawerowano na tablicy wmurowanej w samym �rodku Placu G��wnego. Culpepper nie do�y� realizacji swojego marzenia. Lecz dzi� cie� ca�kowitego za�mienia w�drowa� przez Amery- k� P�nocn�. A kiedy o mniej wi�cej dwunastej trzydzie- �ci wschodnioameryka�skiego czasu letniego (u�ywanego r�wnie� w Bazie) dotrze do ma�ego, rodzinnego miastecz- ka Culpeppera w Ohio, Charlie przetnie symboliczn� wst�g� we frontowej bramie Placu G��wnego i oznajmi otwarcie Bazy Ksi�ycowej. Z pocz�tku rozw�j by� powolny. Jednak z czasem wzros�o zainteresowanie mo�liwo�ciami produkcyjny- mi Ksi�yca i powsta�a Administracja Transportu Ksi�- �ycowego. W miar� mo�liwo�ci przeprowadzano ludzi i laboratoria z prowizorycznych schronie� i umiesz- czano w sta�ych budowlach. Baza sk�ada�a si� z cen- tralnego kompleksu pomieszcze� administracyjnych i mieszkalnych, kilku rozrzuconych o�rodk�w badaw- czych oraz zak�ad�w wydobywczych i produkcyjnych, w wi�kszo�ci skupionych w pobli�u krateru Alfons. W przysz�o�ci mia�a je po��czy� g�sta sie� zasilanych elektrycznie pojazd�w, zwanych trolejbusami. By�y nawet plany zbudowania linii do zautomatyzowanego obserwatorium na Drugiej Stronie. Port Bazy Ksi�ycowej, kosmodrom, znajdowa� si� na dnie krateru Alfons, tu� przy Placu G��wnym. Do- je�d�a� do niego tramwaj. Charlie planowa� sp�dzi� dwa dni na zwiedzaniu Bazy i wykaza� przed �wiatem zainteresowanie i po- parcie Ameryki dla ksi�ycowego przedsi�wzi�cia. Cze- ka� go ci�g spotka� po�wi�conych celebrowaniu otwar- cia i oficjalnych zaprosze� na lunch. Zjechali si� dy- gnitarze z ca�ego �wiata i w gruncie rzeczy wiceprezy- dent cieszy� si� na ca�e to zamieszanie. W �rod� po po�udniu wsi�dzie na pok�ad lunobusu lec�cego na LI, z�apie prom do Skyport, stacji kosmicz- nej na orbicie oko�oziemskiej, a potem przesi�dzie si� na prom SSTO4 do Dulles. Je�li wszystko p�jdzie do- brze, wr�ci do domu z ogromnym potencja�em do wyko- rzystania w rozpoczynaj�cych si� p�nym latem wybo- rach wst�pnych. 2. Meksyk. 6:43 G�rskiego Czasu Letniego (8:43 EDT) Cz�� cienia ca�kowitego za�mienia, przemieszcza- j�c si� g��wnie w kierunku p�nocno-wschodnim, prze- sun�a si� nad wybrze�em Mazatlan. Sze�� minut p�- niej niebo pociemnia�o nad Durango. Przechodnie w z�- calo zatrzymali si� i spojrzeli w g�r�. W dzielnicy han- dlowej zap�on�y �wiat�a. Mniej wi�cej w tym samym czasie cie� Ksi�yca do- tar� do granicy kontynent�w. Na wybrze�ach Laguna del 4 SSTO - Single Stage to Orbit (czyli �jednym stop- niem na orbit�", jednostopniowy samolot orbitalny) - skr�t oznaczaj�cy typ promu kosmicznego nie wymaga- j�cego �adnych rakiet wspomagaj�cych do wej�cia na orbit�, (przyp. t�um.) Liano ucich�y ptaki. Mrok sun�� przez Sierra M�dre i sze- rokie, na wp� ja�owe r�wniny, a w chwili gdy �piochy za- czyna�y p�ne �niadanie, dotar� do Teksasu. Na przej�ciach granicznych Piedras Negras i Eagle Pass jak zwykle pano- wa� du�y ruch; jednak i tutaj, w�r�d �omotu klap baga�ni- k�w i ryku ci�gnik�w siod�owych pojawi�a si� kr�tka prze- rwa, moment znieruchomienia. Cie� przesun�� si� pomi�dzy San Antonio na wscho- dzie a Lubbock na zachodzie. Ludzie, kt�rzy przybyli wcze�nie na otwieraj�cy sezon mecz Rangers�w prze- ciwko dru�ynie A, przygl�dali si� jak ciemnieje parking. Za�mienie przesuwa�o si� teraz wolniej ni� gdy obser- wowali je pasa�erowie �Merrivale". Nauczyciele w Fort Smith w Arkansas wyprowadzili dzieci na dw�r by mog�y popatrze� na zapadaj�c� ciem- no��. W lokalnej szkole w Batesville zaproszony astro- nom z Planetarium Delmora w Little Rock wyja�ni� pu- bliczno�ci z�o�onej z trzecio- i czwartoklasist�w jak po- wstaj� za�mienia, dlaczego ludzie kiedy� si� ich bali i dlaczego nigdy nie powinno si� patrze� bezpo�rednio w S�o�ce. Na wysoko�ci jedenastu tysi�cy o�miuset metr�w nad Springfield cie� obj�� przemieszczaj�cy si� r�wnie� na p�nocny wsch�d, zmodyfikowany transportowiec Lockheed C-311. Na pok�adzie samolotu znajdowa� si� p�torametrowy teleskop wraz z wyposa�eniem, sze�ciu astronom�w oraz trzech cz�onk�w za�ogi prowadz�cych maszyn�. Teleskop zamontowano w przeciwwstrz�sowym jarzmie tu� przed lewym skrzyd�em. Wyposa�ono go w �yroskopy i czujniki s�u��ce utrzymywaniu ��danego celu w polu widzenia. W samolocie by�o zimno, wype�- nia� go huk silnik�w, stanowczo zbyt g�o�ny by da�o si� rozmawia�. �eby si� porozumie� astronomowie musieli mie� s�uchawki i mikrofony. Pod marynarkami nosili grube, we�niane swetry. Rozpocz�li prac� gdy tylko tar- cza Ksi�yca wgryz�a si� w s�oneczny kr�g. Lecz najcen- niejszy by� okres ca�kowitego za�mienia. Ruch samolo- tu, usi�uj�cego nad��y� za p�dz�cym cieniem, m�g� da� im jak�� dodatkow� minut�. Wypraw� t� sponsorowa� nale��cy do NASA o�rodek Goddarda. W jej czasie pla - nowano wykona� liczne zadania: zbiera� dane maj�ce pom�c w wyja�nieniu anomalii wewn�trz korony, pro- wadzi� badania w wielu r�nych d�ugo�ciach fali, po- r�wna� aktywne zjawiska na powierzchni S�o�ca w na- dziei na znalezienie korelacji z r�nymi pr�dko�ciami gazu koronalnego. Oraz jeszcze kilkana�cie innych. Mieli do dyspozycji prawie sze�� minut ca�kowitego za�mienia. Potem ciemno�� zostawi�a ich za sob�, prze- sun�a si� przez Park Narodowy im. Marka Twaina i zbli- �y�a si� do St.Louis. W Valley Park, mi�ej dzielnicy podmiejskiej pe�nej tradycyjnych p�ot�w i zacienionych trawnik�w, Tomiko Harrington siedzia�a nad klawiatur� uruchamiaj�c ana- lizator obrazu w swoim elektronicznym reflektorze5 Ma- genta 764XX, czasowo zamontowanym na tarasie na zewn�trz obserwatorium urz�dzonego nad gara�em. Tomiko pracowa�a jako projektant system�w w Capital Bank i Trust Company of St.Louis. By�a te� astrono- mem amatorem i dzi� wzi�a sobie dzie� wolny. Poranek by� rze�ki, niebo czyste, warunki idealne do obserwacji za�mienia. Zapowiadano fronty burzo- we i chmury, ale nic z tego si� nie sprawdzi�o. Na- mi�tno�� Tomiko do astronomii wywo�a�o za�mienie, kt�re siedem lat temu by�o widzialne w stanie Misso- uri. Wydarzy�o si� to 21 sierpnia, w jej osiemnaste urodziny i sprawia�o wra�enie znaku, jakby kosmos zaprasza� j� do wyj�cia poza prywatki oraz g�upstwa i wprowadzenia do swojego �ycia czego� sensownego. Zaakceptowa�a to zaproszenie. Tomiko by�a teraz cz�onkiem uniwersyteckiego Klubu Astronomicznego, napisa�a kilka skrypt�w dla planetarium w Forest Park i nied�ugo na Uniwersytecie St.Louis mia�a broni� pra- cy magisterskiej. Dzi� uzyska kompletny zapis ca�ko- witego za�mienia. 5 W terminologii astronomicznej reflektor to teleskop zwierciadlany, a teleskop soczewkowy (luneta) nazywa- ny jest refraktorem. (przyp. t�um.) Kiedy kolega zapyta� j� po co to robi, sama nie bar- dzo wiedzia�a. W ko�cu powiedzia�a: �Po prostu, �eby go mie�", wiedz�c, �e co najmniej jeden z otrzymanych ob- raz�w po oprawieniu zawi�nie na ��cianie chwa�y" po- �r�d zrobionych przez ni� wspania�ych zdj�� Plejad, mg�awicy Krab, Marsa z Deimosem, przepi�knego wiru galaktyki M31, supernowej z 2019 w Herkulesie oraz osobistego obserwatorium. Rozsiad�a si� swobodniej, z col� w r�ku. Przed ni� znaj- dowa�y si� cztery ekrany. Trzy pokazywa�y ciemny ksi�y- cowy kr�g z wolna zas�aniaj�cy ostatki blasku. Na jednym z nich, zamontowanym na biurku, widnia� obraz uzyski- wany z jej w�asnego teleskopu. W prawym dolnym jego rogu niewielki zegar odlicza� ostatnie minuty do ca�kowi- tego za�mienia. Na pozosta�ych dw�ch by�y programy ko- mercyjne. Wy��czy�a w nich d�wi�k, nie chc�c by komen- tarze dziennikarzy popsu�y jej t� chwil�. Czwarty monitor pokazywa� map� drogi za�mienia przez p�kul� p�nocn�. Dopi�a col� i odstawi�a puszk� na stolik. Niebo ciem- nia�o, przeszed� j� przyjemny dreszczyk. Przeje�d�aj�cy samoch�d w��czy� �wiat�a. Gdy �y� jej ojciec, pok�j nad gara�em by� wynaj- mowany, zazwyczaj studentom z seminarium biblij- nego, lecz Tomiko nie potrzebowa�a dodatkowych do- chod�w a stare pomieszczenie znajdowa�o si� z dala od ulicznych latarni, co czyni�o z niego idealne miej- sce na obserwatorium. W dodatku otacza� je szeroki taras, na kt�rym mog�a zamontowa� statywy dla tele- skopu. Kiedy dwaj studenci, winni jej czynsz za dwa miesi�ce, zerwali umow� najmu i znikn�li w �rodku nocy, by�a im prawie wdzi�czna. Zabra�a si� za to po- mieszczenie, wyremontowa�a, zainstalowa�a kompu- tery, dwa teleskopy zwierciadlane i sprz�t do analizy obrazu. Obieca�a sobie, �e je�li kiedykolwiek dorobi si� wi�kszych pieni�dzy zdemontuje dach i zrobi z tego miejsca obserwatorium z prawdziwego zdarzenia. W��czy� si� spryskiwacz na trawniku. Tomiko by�a drobna, uprzejma i pewna siebie. Mia- �a na sobie ciemnozielone spodnie i ��t� bluzk� rozci�- t� pod szyj�. Ciemne w�osy zaczesa�a do przodu tak, �e niemal zas�ania�y jej lewe oko, zgodnie z obecnie panu- j�c� mod�. Mia�a przenikliwe spojrzenie swego ojca, lecz nie odziedziczy�a mongolskiej fa�dy po japo�skich przod- kach matki. W chwilach takich jak ta, kiedy by�a sku- piona na swoim hobby, sprawia�a wra�enie nieobecnej duchem. Postronny obserwator pomy�la�by, �e b��dzi gdzie� daleko od pokoju nad gara�em. Ch�odny podmuch zachwia� drzewami. Gdzie� dzwo- ni� telefon. Nadesz�a noc. Niebo wype�ni�y gwiazdy. Czu�a si� jakby by�a samiute�ka na ca�ym �wiecie. Pociemnia�e S�o�ce znajdowa�o si� w Rybach. Tu� nad drogeri� widzia�a wielki r�wnoleg�obok Pegaza, nad domem Doca Edwardsa Aldebarana, Deneba na szczy- cie wi�zu, a Betelgeuz� nisko nad skrzy�owaniem. Jo- wisz, bia�y i jasny, l�ni� na wsch�d od S�o�ca a Wenus na zach�d. Nawet Merkury by� widoczny, na swojej samotnej orbicie. Wysz�a na taras, usiad�a w jednym z wiklinowych foteli, skrzy�owa�a przedramiona na barierce i opar�a podbr�dek na grzbiecie lewej d�oni. W kuchni Conroy�w zapali�o si� �wiat�o. Kilka stopni poni�ej S�o�ca, na samej granicy koro- ny, gdzie jej blask roztapia� si� w mroku Tomiko zauwa- �y�a jasn� gwiazd�. A to co takiego? Wprawnym okiem przemierzy�a jej pozycj� wzgl�dem otaczaj�cych gwiazdozbior�w, skrzywi�a si� i pospiesz- nie wr�ci�a do wn�trza, do komputera. Za�ogowa�a si� do programu astronomicznego Celestik na uniwersyte- cie i �ci�gn�a map� nieba. Baza Ksi�ycowa, Dzielnica Grissoma. 11:10 Rick Hailey oszacowa� str�j Charliego, u�miechn�� si� na widok naszywki Bazy Ksi�ycowej i potrz�sn�� g�ow�. - Nie - powiedzia�. - Nie r�b tego. - Dlaczego? - Charlie s�dzi�, �e b�dzie idealna na t� okazj�. - Dlatego, �e politycy, kt�rzy usi�uj� wygl�da� jak kto�, kim nie s� zawsze sprawiaj� wra�enie g�upk�w. Jeste� za m�ody by pami�ta� Michaela Dukakisa i jego czo�g. Ale Bili Worthy? Worthy straci� nominacj� partyjn� na rzecz Andre- wa Culpeppera, w�wczas ma�o znanego, po pr�bie przy- mierzenia przed kamerami skafandra kosmicznego. Uda- �o mu si� przekona� wyborc�w jedynie o tym, �e jest s�aby i bliski �mierci. Charlie westchn��. - Tak - potwierdzi�. - Znaczy, widz� ju� satyryczne rysuneczki w gaze- tach. Wy�l� ci� na Marsa. To by�o wkurzaj�ce. Tak dobrze wygl�da� w tym stroju. - To tw�j dzie�, Charlie - ci�gn�� Rick. - Dzi� po po�udniu ukujemy has�o naszej kampanii. Przysz�o�� nale�y do Haskella. Dopi� szklank� ksi�ycowego rumu, bezalkoholowego. - Czuj� si� niezbyt pewnie - powiedzia� Charlie. - Wci�� my�l�, �e to prezydent powinien by� tutaj. A mo�e to tylko obni�ona grawitacja. U�miechn�� si� niepewnie. - Poradzisz sobie. Jak zawsze - g�os Ricka obni�y� si� o oktaw�. - Nie zapomnij o Bogu - doda�. Charlie westchn��. - To wa�ne. Tam, na dole, ludzie oczekuj�, �e do- strze�esz dzie�o stworzenia. B��kitn� Ziemi�. Gwiazdy. Poczucie ma�o�ci cz�owieka. Przerwa� na chwil� i zastanowi� si�. - Nie - ci�gn��, - nie ma�o�ci cz�owieka, tylko two- jej, dobrze? Nie chcemy by wyborcom przysz�o na my�l, �e uwa�asz, i� oni s� niewa�ni. - Wiem. Czasami Charlie my�la� o swoim wybiciu si� na sta- nowisko wiceprezydenta jak o jakim� kosmicznym �ar- cie. Nie pami�ta� jak si� znalaz� w polityce. To po prostu mu si� przydarzy�o. Dwadzie�cia lat temu prowadzi� ma�� firm� elektroniczn� w Amherst kiedy zacz�y si� dysku- sje na temat modlitw szkolnych, ewolucji, nauki o stwo- rzeniu oraz ksi��ki Buszuj�cy w zbo�u. Charlie, kt�ry s�dzi�, �e te walki toczy�y si� i zosta�y wygrane w po- przednim wieku, pojawi� si� na spotkaniu rady szkol- nej, gdzie zamierza� jedynie udzieli� wyra�nego popar- cia nauce angielskiego i ko�u naukowemu. Oburzy� go jednak wysoki, ciemnow�osy, ��tooki kaznodzieja, kt�- ry poucza� rad� jakie s� jej obowi�zki nie pozostawiaj�c najmniejszych w�tpliwo�ci, �e przemawia w imieniu si�y wy�szej. Przyprowadzi� ze sob� cz�onk�w swojej kongre- gacji, z kt�rych jeden wymachiwa� transparentem z liczb� 649, maj�c� oznacza� liczb� nieprzyzwoito�ci zawartych w Buszuj�cym. Charlie nie wytrzyma� i wda� si� z du- chownym w ostr� dyskusj�. Patrz�c z perspektywy czasu wypad� wtedy nie naj- lepiej. Jego oponent by� g�o�niejszy i mia� du�o wi�ksz� praktyk�, ale niewielkiej grupce sponsor�w szko�y spodo- ba�o si� to, co zobaczyli. Poprosili go o kandydowanie w jesiennych wyborach i zanim si� obejrza� ju� by� wice- prezydentem. Spojrza� na zegarek. - Daj mi minutk� na przebranie si� - powiedzia�. - Trzeba ju� i��. -Tak. Czekaj, zastanowi�em si�, za�� kurtk�. Okay? Pomo�e ci zadzierzgn�� wi� z tymi lud�mi. Ale mundur to za wiele. Warto�� Ricka polega�a na czym�, co Charlie lubi� okre�la� w my�lach jako umiej�tno�� zagl�dania za r�g. Je�liby znajdowa�a si� tam mina-pu�apka mo�na by�o liczy� na niego, �e j� znajdzie zanim nast�pi wybuch. Za�o�enie samej kurtki by�oby po�owicznym posu- ni�ciem. Oznak� s�abo�ci. Kiedy Charlie wyszed� z sy- pialni mia� na sobie w�asny, szyty na zam�wienie garni- tur. Rick skrzywi� si�. - Nie wiem po co w og�le mnie trzymasz - skomen- towa�. Skyport, Laboratorium Orbitalne NASA i Instytutu Smith- sonia�skiego. 12:13. Laboratorium Orbitalne na ziemskim satelicie Sky- port s�u�y�o jako og�lno�wiatowe centrum danych astro- nomicznych. Analiza nowego zmiennego pulsara, �wie- �e informacje o konfiguracji superuk�ad�w, najnowsze odkrycia o innosystemowych planetach maj�cych atmos- fery tlenowe - wszystkie dane kierowano do Laborato- rium Orbitalnego gdzie by�y zestawiane, indeksowane na wszelkie mo�liwe sposoby, przekazywane zaintereso- wanym i upowszechniane w Internecie. Tory Clark obserwowa�a w�dr�wk� za�mienia przez Ameryk� P�nocn� na wisz�cym nad g�ow� monitorze, jednocze�nie przegl�daj�c nap�ywaj�ce sprawozdania. Cho� odbywaj�cy si� na niebie spektakl wywo�a� ogrom- ny ruch informacyjny, nap�yw nie zwi�zanych z nim, rutynowych danych wcale nie zmala� znacz�co. Na przy- k�ad z Kitt Peak dosta�a r�wnocze�nie informacje o kwa- zarze, nowy raport o R136a w Wielkim Ob�oku Magella- na i poprawki pomiar�w pr�dko�ci oddalaj�cej si� gwiaz- dy 53 Barana. Przysz�o jeszcze co�. - Windy? - Podnios�a r�k� by zwr�ci� uwag� swoje- go szefa, Winfielda Crossa. - Mo�esz na to spojrze�? Cross by� po pi��dziesi�tce, �redniego wzrostu, �red- niej budowy cia�a, wszystko mia� �rednie. Ludzie zwykli nie pami�ta� kim by�, czy jak si� nazywa�. Ameryka�ski Murzyn, kt�ry dorasta� w po�udniowym Los Angeles, dosta� stypendium do Princeton, a teraz zdawa� si� mar- twi� jedynie mo�liwo�ci�, �e wiek dopadnie go zanim dopnie jedynego po��danego celu. Zautomatyzowane obserwatorium na Drugiej Stronie, niewidocznej p�ku- li Ksi�yca mia�o zosta� rozbudowane i uzupe�nione per- sonelem. Windy mia� nadziej� zdoby� tam stanowisko dyrektora. Podniesieniem r�ki zasygnalizowa�, �e zauwa�y� jej sygna�, sko�czy� pisa� w notatniku i odwr�ci� si� w stron� swojego ekranu. Us�ysza�a jak gwa�townie wci�ga po- wietrze. - Co to jest? Sprawdzi�a� to ju�? Patrzyli na �wietlny punkt Tomiko. - Nie wiem. - S�dzisz, �e to s�oneczny �lizgacz? -Tak mi si� zdaje. Nie wiem co to mog�oby by� innego. Oczywi�cie nie by�o nic nowego w kometach prze�li- zguj�cych si� na niebie tu� obok S�o�ca. Nadlatywa�y w jego pobli�e ca�y czas, znajduj�c si� po przeciwnej stro- nie naszej gwiazdy ni� Ziemia i wraca�y w mrok po tej samej stronie. W rezultacie ich wypatrzenie z Ziemi by�o prawie niemo�liwe, o ile nie pokaza�y si� akurat w trak- cie ca�kowitego za�mienia, jak ta. Windy postukiwa� palcami o stolik komputerowy. - Kogo mamy? Tory by�a przygotowana na to pytanie. - Feinberg przyjecha� do Beaver Meadow na przed- stawienie. - Mia�a na my�li za�mienie. - Feinberg. No co�, nie ma co zabawia� si� p�otka- mi. Okay, spr�buj si� z nim skontaktowa� i poprosi�, �eby si� temu przyjrza�. Baza Ksi�ycowa, Audytorium Rangera. 12:17 Sal� nazwano imieniem jedynego statku utracone- go w czasie drugiej fali eksplo