8455

Szczegóły
Tytuł 8455
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8455 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8455 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8455 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski List bez adresu M�ody cz�owiek, Tadeusz B�kiewicz, chocia� si� wywodzi� z rodziny powszechnie szanowanej i znanej z dobrych obyczaj�w, ubrda� sobie, �e zostanie pisarzem, wskutek czego dobra jego matka �arliw� codziennie odprawia�a nowenn�, aby mu B�g raczy� powr�ci� zdrowy rozum. Wida� jednak niebo popiera czasem zamys�y prometejskie, bo wreszcie dobry Pan B�g machn�� r�k� i rzek�: "Powiedzcie tej pani, �e si� nic nie da zrobi�, bo na wariat�w rady nie ma!" Zapalczywy ch�opaczek musia� tedy zosta� pisarzem i przygotowywa� si� sumiennie do tego zawodu, staraj�c si� przede wszystkim o przyja�� ludzi znakomitych w literaturze, aby nasi�kn�� czyst� atmosfer� sztuki. Dot�d zdoby� jednego przyjaciela, o kt�rym wprawdzie w sferach wysokiej literatury nie by�o jeszcze g�o�no, lecz on za to zna� po�ow� Warszawy i buszowa� w�r�d ludzi, jak szczupak w�r�d karasi�w, i zdo�a� ju� w m�odym wieku doprowadzi� do tego, �e mu w jednej knajpie m�wili "mistrzu!", a w drugiej, ni�szej kategorii: "redaktorze". Nazywa� si� Zygmunt Kolumna (pseudonim) i w jednym pi�mie, mocno czytanym, "robi� krew", co w j�zyku ludzi, maj�cych wiele czasu na rozlewno�� s��w, oznacza�oby, �e opisuje wypadki przera�liwe, katastrofy samochodowe, otrucia esencj� octow�, pojedynki na no�e, pyskobicia i inne sprawy honorowe i ma��e�skie, po kt�rych cz�ci adwersarzy odwo�� do szpitala, a drug� do aresztu. "Robi� krew" w dzienniku znaczy: suche zdarzenie podla� sosem krwistym i zrobi� z niego czernin�, domow� rozpraw�, zako�czon� mizernym wybiciem kilku zbytecznych z�b�w, zamieni� sztuk� pisarsk� w trzydziestoletni� wojn�, do jednego autentycznego z�amania nogi, doda� kilka po�amanych �eber i strzaskany obojczyk, do ka�dego otrucia, zako�czonego wypompowaniem �o��dka, dorobi� histori� romantyczn�, aby ludziom, co to czyta� b�d�, p�ka�o serce, w�osy by im si� je�y�y na �bie, a z oczu p�yn�y wielkie, czyste �zy. Nie jest to ma�� sztuk� takie pomazywanie n�dznej szaro�ci �ycia purpur� krwi i budowanie wstrz�saj�cych tragedii z u�amk�w i skorup rozbitych s��w i po�amanych gnat�w. Kolumna czyni� to nadobnie i z wdzi�kiem, jak gdyby pisa� pie�ni rycerskie; czytaj�c za� jego opis pr�by otrucia si� niejakiej Zosi Migda�, kt�rej narzeczony zabra� wszystkie oszcz�dno�ci, cho� nie za darmo, gdy� jej pozostawi� w zastaw dziecko, z �alu wielkiego i wsp�czucia, w�asn� zreszt� wspomniawszy krzywd�, usi�owa�o si� otru� pi�� kucharek w jednej tylko dzielnicy, za co dzielny Kolumna otrzyma� osobne od redakcji honorarium. Zna� wszystkich, wiedzia� o wszystkim, ma�o za� kto wiezdia� o tym, �e ten krwawy cz�owiek, z kt�rego artyku��w mo�na by za�o�y� rze�ni�, ma serce tkliwe i czu�e, i �e pisze cichutkie wiersze, w kt�rych ka�dy rym mia� niebieskie oczy i dziecinny u�miech. Kolumna umazane w krwi r�ce my� w kastalskim �r�dle, a dusz� w b��kicie, kt�ry mia� tu� nad g�ow�, mieszka� bowiem na facjatce wysokiego domu na Starym Mie�cie, nad kt�rym wisi niebo czyste i pe�ne bia�ych go��bi. Powraca� w�a�nie do domu oko�o jedenastej w nocy, a odprowadza� go wierny przyjaciel, B�kiewicz. Wiecz�r by� wiosenny, st�d prosty wniosek, �e rosi� deszczyk. Ulice by�y o�lizg�e, nakrapiane zm�conym �wiat�em latar�; domy wyprzystojnia�y, deszcz bowiem, pomazawszy je jednostajn� wilgoci�, pozaciera� liszaje na murach, czerwone oparzeliny po opad�ym tynku i rozpryski na �cianach, �wiadcz�ce, �e stary dom nie umar�, lecz jeszcze ruszy od czasu do czasu, jakby, bardzo zm�czony, chcia� zst�pi� do w�asnej piwnicy i tam lec na odpoczynek. Doko�a by�o cicho, tylko deszcz wygrywa� sobie na brz�kliwej, zepsutej rynnie barcaroll�, czasem za� spoza zamkni�tych okiennic, pokrzywionych i niedopasowanych, jak te stare domy, do nowego �ycia, s�ycha� by�o miarowy stuk, jakby wielki dzi�cio� t�uk� dziobem o zmursza�e �ciany, szukaj�c po�ywienia; to biedaczyna, stary �yd z cechu "kamasznik�w", nieum�czenie wydziobywa� z drewnianego kopyta okruszyn� chleba. Na Starym Mie�cie nicsi� nigdy nie zmienia, nie zmieniaj� si� wi�c i g�osy nocne. Nocny przechodzie� zdumia�by si�, gdyby spa� ten dom, w kt�rym zawsze tajemnicze s�ycha� szmery, w domu tym bowiem piek� chleb dla �pi�cych ludzi. W tych najmilszych zakamarkach, rojnych we dnie, pusto jest w nocy, nikt wi�c o tej porze g�o�no nie rozprawia, jakby si� zamaszysty i szeroko chodz�cy g�os nie mia� gdzie pomie�ci�. Poczucie to maj� jedynie zab��kani w te strony, uczciwy bowiem pa� szewc, z dziada pradziada tutaj siedz�cy, wie, co si� komu nale�y i jakie kto ma przywileje, to te� czasem, kiedy si� nowy Polak narodzi� i kiedy si� w�a�nie wyrzek� diab�a na chrzcie �wi�tym, co ze szczer� zosta�o powitane rado�ci� - wielkie w�r�d nocnej ciszy s�ycha� g�osy w stronie Zapiecka albo ulicy Rycerskiej, a� domy s�dziwe, dreszczem rado�ci wstrz��ni�te, otwieraj� oczy okien i, mrugaj�c z nadmiernego ukontentowania, patrz�, komu si� to na sercu uczyni�o weso�o? Na Starym Mie�cie bowiem dawni ludzie mi�uj� niezmiern� mi�o�ci� stare, pokruszone kamienie, a stare kamienie i posiwia�e domy mi�uj� ludzi, co maj� zacne serca i proste dusze. Dlatego te� niejak� �ask� Starego Miasta ciesz� si� z ludzi obcych tylko arty�ci, uprzejmie przez szlachetny nar�d staromiejski adoptowani. Dlatego mieszkaj�cy w tych stronach Kolumna czu� si� jak u siebie, to te�, id�c z B�kiewiczem, grzmia� po nocy niepomiarkowanym �miechem. Przystawali co krok. z ob��kan� rado�ci� przypominaj�c sobie histori�, widzian� tego wieczora w kinematografie. By� to film zagraniczny na temat z historii polskiej pod tytu�em "List bez adresu", wedle historycznego romansu p. de Meray. Kolumna r�a� jak ko�, B�kiewicz jeszcze dziwniejsze wydawa� g�osy, kiedy sobie przypomina� zacz�li cudowne, historyczne szczeg�y �licznego tego romansu, o�ywionego na p��tnie. Rzecz si� dzia�a nast�puj�co. Za panowania wielkiego ksi�cia Ko�ciuszki, by�ego prezydenta Ameryki, s�ynny by� w Warszawie z bogactwa i urody Wojewoda; mia� on �liczn� �on�, kt�ra z zachwytem patrzy�a na jego splecione drobno warkocze i szamerowany, huzarski mundur i serdecznego przyjaciela Ksi�cia, kt�ry te� mia� �on�, r�wnie pi�kn�. Jednego dnia zawezwa� ich Ko�ciuszko i kaza� uda� si� na wojn� z dzikimi Kirgizami. Ka�dy z nich kaza� zrobi� sztandar z wizerunkiem swojej �ony i z okrzykiem: "Zwyci�ymy lub umrzemy!" udali si� na wojn�. Przedtem jednak, przywo�awszy s�ynnego niemieckiego fizyka, kazali mu strzec swoich �on, kt�re zamieszka�y w jednym pa�acu i natychmiast pos�a� im wiadomo��, gdyby kt�ra z nich dopu�ci�a si� zdrady. Fizyk zbudowa� manekina, ukry� si� w jego wn�trzu i jako "gracz w karty" pilnowa� pi�knych Polek. Patrz�c przez oczy automatu, ujrza� rzecz straszn�, gdy� natychmiast napisa� list i pos�a� go przez zaufanego s�ug�, kt�ry, nie mog�c si� przedrze� przez zast�py dzikich Kirgiz�w, przebra� si� za nied�wiedzia i w ten sprytny spos�b dosta� si� do obozu Wojewody, kt�ry, ujrzawszy zwierza, rozp�ata� mu pier�. Z rozpacz� ujrza�, �e zabi� wiernego s�ug�, kt�ry na piersi mia� list, nie wiadomo jednak do kogo, krew bowiem zala�a nazwisko na adresie i nikt go nie m�g� odczyta�. W li�cie by�y tylko te s�owa: "Jest pa� zdradzony!" Kto by� jednak zdradzony: Wojewoda czy Ksi���? Pocz�a ich gry�� rozpacz, wi�c zawarli z Kirgizami pok�j i czym pr�dzej udali si� do Warszawy, aby zapyta� fizyka, kt�rego z nich spotka�o nieszcz�cie? Tymczasem ambasador rosyjski, graj�c z automatem, zirytowany, �e przegrywa, doby� krucicy i strzeli� automatowi w �eb, nie wiedz�c, �e zabi� s�ynnego fizyka, kt�ry uni�s� do grobu tajemnic� Wojewody i Ksi�cia; oni za� nie mog�c powzi�� pewno�ci, kt�ra z dam jest winna, zamordowali obie. Na �agodne pytanie Ko�ciuszki, dlaczego to uczynili, odrzekli: "Sir, list bez adresu, a w niepewno�ci �y� nie mo�na!" - wi�c ich skaza� na wygnanie na dzik� wysp�, dok�d si� udali, unosz�c sztandary z wizerunkami swoich pi�knych �on. Wojewoda wkr�tce oszala�, usi�uj�c odczyta� zamazany adres na li�cie, Ksi��� za� umar� wkr�tce, rzewnie p�acz�c. - To jest �liczne! - wo�a� B�kiewicz. - Teraz nic si� ju� takiego nie zdarzy! - rzek� smutno krwawy Kolumna. - Listonosza od zwyczajnych list�w nikt nie zakatrupi; coraz mniej na �wiecie sensacji... Stan�wszy u wylotu ulicy �w. Jana, w�skiej rzeczu�ki, wpadaj�cej do "morza" rynku Starego Miasta, w tym miejscu, gdzie obok �ydowskiego szynku umieszczono skrzynk� pocztow�, pocz�li si� �egna�. - Niech ci si� przy�ni wojewodzina! - rzek� Kolumna. - My�l�, �e ona, biedactwo, by�a niewinna, ksi�na za to nie podoba�a mi si� od razu. Ale, ale... Kolumna, zgubi�e� jaki� �wistek; je�li to jest artyku�, to w tym miejscu b�dzie jutro krwawa plama... Podnie�, bo je�li to zwietrz� psy z ca�ego Powi�la, b�dzie zbiegowisko! - Przeczytasz im sw�j poemat, to si� z wyciem rozbiegn�!... Ale tego ja nie zgubi�em. Mo�e komu� da�e� sw�j r�kopis, wi�c go rzuci� z obrzydzeniem w b�oto. Poeta dotkn�� le��cego w b�ocie papieru ko�cem buta. - Z szacunkiem, bo to mo�e twoje dziecko! - krzykn�� Kolumna - Moknie biedactwo na deszczu. - To jest list! - rzek� poeta. - Nie mo�e by�! B�kiewicz podni�s� papier z bruku. - List! - W istocie! Nawet z mark�... Jakie� roztargnione indywiduum chcia�o go wrzuci� do skrzynki i nie zauwa�y�o, �e list upad� na chodnik. Jest to dziwne zdarzenie, zwa�ywszy, �e rzecz si� dzieje na Starym Mie�cie. - Dlaczego dziwne? - Bo w tej dzielnicy nie ma ludzi roztargnionych; je�li kto w tej okolicy wrzuca list do skrzynki, czyni to z namys�em, uwa�nie i pi�ci� mocno grzmoci w blaszane pud�o, aby list wpad� g��boko i nie zatrzyma� si� na z�bach tej g�by, przez kt�r� si� wciska wszelkie pisanie do brzucha skrzynki. Patrzcie, patrzcie! Pierwszy raz mi si� zdarza spotka� na Starym Mie�cie z wypadkiem roztargnienia. - Go�� m�g� by� pijany! - To si� zdarza nier�wnie cz�ciej i to t�umaczy ten wypadek. Rzuca to wprawdzie smutny cie� na moj� dzielnic�, ale stwarza wyborn� przyczyn� przykrego wypadku. Wrzu� t� sierot� do skrzynki i chod� spa�! - Kiedy to na nic! - rzek� wzruszony B�kiewicz. - Czemu na nic? Nie dowierzasz nowemu ministrowi poczty? - Nie to, tylko ten list... ten list... nie ma adresu!... - Co powiadasz?! - Deszcz go wypra� i b�oto zala�o... - O, nieszcz�sny li�cie! - Ale� to straszne... - Nic strasznego... - A wojewodzina, a ksi�na? Ha! Wojewoda zwariowa� z powodu braku adresu na li�cie. - Serce mi si� kraje! Poka� mi ten list... Podeszli pod latarni�, kt�ra uprzejmie zamigota�a ja�niej zmoczon� �zami deszczu szyb� twarzy. List przedstawia� widok �a�osny i n�dzny; zmoczony jakby go napisano ca�ym oceanem �ez, zab�ocony, jak opinia najgorszego w��cz�gi, upstrzony zgangrenowanymi plamami rozwodnionego atramentu, pyszni� si� jedynie czerwonym znaczkiem pocztowym, jak zbankrutowany i po zau�kach �ycia wy�wiechtany arystokrata pyszni si� jeszcze niesprzedanym wizerunkiem herbu. - Najbardziej radosna wiadomo��, zawarta w takim li�cie, musi wygl�da� jak nieszcz�cie - rzek� Kolumna. - Czekaj no! Co� jednak mo�na odczyta�... Co to jest?... W tym miejscu zwykle jest "Szanowny Pan". Szanowno�� uton�a w b�ocie, ale, "pan" jest! - Pan, czy pani? - Zdaje si� "pan", bo po m�czy�nie sp�ywa wszystko jak po psie, na "pani" zosta�aby plama po takim upadku. - Dowcip mo�e uchodzi� jako znakomity w tej dzielnicy i to tylko po p�nocy. - Jeszcze nie ma dwunastej, dowcip jest dobry. List jest z ca�� pewno�ci� rodzaju m�skiego, a prawie z pewno�ci� pochodzi od rodzaju �e�skiego. - Poznajesz po charakterze pisma? - Nie! Charakter tego pisma jest rodzaju nijakiego, zreszt� deszcz zmieni� ka�d� liter� w �z�, z kt�rej wiele wilgoci rozla�o si� na wszystkie strony; po tym by�oby trudno pozna�, lecz okoliczno�ci, dobrze w rozumnej g�owie rozwa�one, przemawiaj� za tym, �e list pisa�a kobieta. - Gadaj, czemu? - W tej stronie stolicy nie ma zwyczaju u�ywania s�u�by do ci�kiej pracy wrzucania list�w, st�d wniosek, �e autor sam si� fatygowa�. Poniewa� pada� deszcz, autor mia� zapewne w r�ce parasol, co si� tutaj, cho� dziwnie rzadko, zdarza i m�czy�nie, ale cz�ciej kobiecie. M�czyzna, nawet z parasolem, ma drug� r�k� woln�, kobieta, nawet wolna i maj�ca r�k� do zaofiarowania, dzier�y w drugiej r�ce torebk�, ksi��k�, zawini�tko, dziecko - co si� zdarzy. Do�� trudno z takim obci�eniem o skupienie uwagi, dlatego mo�na przypu�ci� �mia�o, �e list pisa�a kobieta. - Jest jeszcze jedno przypuszczenie. List ten polecono wrzuci� do skrzynki dziecku, a to biedactwo nie mog�o dosi�gn�� r�k�. - Taka historia nie mog�a si� zdarzy� na Starym Mie�cie! - Czy tu nie ma ma�ych dzieci? - Przeciwnie! Nar�d jest tutaj tak p�odny i rojny, �e m�g�by �wieci� przyk�adem zdegenerowanym dzielnicom i dlatego w�a�nie taki wypadek jest nie do pomy�lenia. Stare Miasto posiada niepoliczon� gromad� strasznie mi�ych urwipo�ci�w obojga p�ci i r�nego wyznania, kt�re z nadmiaru czasu i z wrodzonej ��dzy przyg�d czyni� wszystko gromadnie. Je�li matka wy�le z W�skiego Dunaju swego umorusanego berbecia po chleb i naft� na Zapiecek, znamienity pose� jednym gwizdni�ciem zwo�uje ca�� karawan� i od razu dziesi�ciu dromader�w bie�y po te wspania�e zakupy, a to si� zdarza codziennie i sto razy dziennie. Natomiast napisanie i wysy�ka listu w dzielnicy, w kt�rej cz�ciej pisano uniwersa�y, ni� teraz listy, jest zdarzeniem niezwyk�ym i gdyby mia� go wrzuci� do skrzynki m�ody Polak, uroczysto�� odby�aby si� z tak� asyst� i w�r�d takiego napi�cia uwagi, �e jedno s�owo, ba! - jedna litera z listu nie mog�aby ani upa��, ani przepa��, c� dopiero ca�y list. Zreszt� taki anons z Krzywego Ko�a czeka�by z ca�� band� przy skrzynce, aby dopilnowa�, czy funkcjonariusz pocztowy wyj�� listy. Nie znasz Starego Miasta! To by�a kobieta... Zreszt� list jest najwidoczniej pisany do m�czyzny. Nie jest to wprawdzie dow�d znakomity, ale dow�d niejako czterdziesto-procentowy, �e go pisa�a kobieta. - Starajmy si� odczyta� nazwisko, to b�dzie najprostsze. - Szkoda tylko, �e go nie wyryto w marmurze, bo sp�yn�o z deszczem. Poznaj z tego, m�odzie�cze, �e nazwisko nigdy nie jest tre�ci�, lecz mizernym dodatkiem do cz�owieka. Co� jednak z niego pozosta�o. Jaka to mo�e by� litera? Sko�czy�e� uniwersytet, to pr�dzej poznasz, ja mam tylko domowe wykszta�cenie. Czy to B? - "B"? To kreska, gdzie� dwa brzuszki? - Gdzie� to s�ysza�em... Aha! w teatrze. Ale B, czy nie B? - Wygl�da raczej na R. - S�usznie! Nast�pna litera sprawia wra�enie okr�g�ej �zy, albo te� jest indywiduum, znane do�� powszechnie jako samog�oska o!... - Nawet przy niepewnem o�wietleniu Starego Miasta wygl�da jak o. Trzecia ma kszta�t wyd�u�ony i wyg�rowane pretensje, aby j� uwa�ano za t, �, albo b. Trzeba uzna� t� mani� wielko�ci i zgodzi� si� na wybuja�y przerost. Je�li to jest t, to w po��czeniu z poprzednimi b�dzie pocz�tkiem wspania�ego s�owa: rotmistrz. - Nie mieszajmy do tej sprawy korpusu oficerskiego, gdy� je�li ten list pisa�a kobieta, to mo�emy, z uwagi na wysokie stosunki i koneksje tej dzielnicy, w��czy� w kr�g domy�la� i wywod�w rangi ni�sze do sier�anta w��cznie. Zwolnij rotmistrza z b�yskawicy twoich my�li. Co b�dzie, je�li si� ka�e stan�� w szeregu literze �. - Dziwne skojarzenie. Ro�? Z tego nic nie mo�na zrobi�, chyba, �e list pisa� stary jaki �yd, co przykrawa cholewki na �wi�toja�skiej i ma najdziwaczniejsze pomys�y w sprawach j�zykowych. - W takim razie b ma s�uszne prawa. R�b... to ju� co� znaczy, a najpewniej znaczy Robert. - Pi�kne imi�! Troch� diabelskie... - Mo�e by� jednak zwi�zane z t� dzielnic�, z kt�rej domy nie ruszaj� si� od wiek�w, a ludzie starej daty nie ruszaj� si� poza Krakowskie Przedmie�cie. M�odzie� natomiast, szczeg�lnie �e�ska, odlatuje od s�dziwych gniazd na �wiat i w te szcz�liwe okolice, gdzie m�odzie�com nadaj� takie wspania�e imiona, jak Robert. Niech przeto b�dzie Robert, Robert bez nazwiska. Gdzie� jednak �ywi� cz�owiek, kt�rego nazwisko uton�o? Czekaj no, trzeba zetrze� t� plam� z b�ota pod kt�r� le�y jakie� miasto... Nieszcz�sne miasto, zapad�o si�, j�� Atlantyda. Kt�re z naszych miast jest najbardziej zab�ocone? - Trudny wyb�r... - Zapal zapa�k�, bo ta latarnia ma astm�. Widzisz co? - Nic nie widz�... To miasto jest zgubione! - Co� jednak wy�azi, jaka� wie�a lub wysoki dom, kt�ry ocala� przed zalewem. Mam! Musi to by� jakie� ma�e, mizerne miasteczko... - Po czym s�dzisz? - Bo si� zaczyna z ma�ej litery; przed ni� co� wprawdzie by�o, ale trwa�o kr�tko i �atwo uleg�o zagubi� i �ywio�owi pewnie w. - W i potem ma�a litera? Wstrzymaj oddech i nie przeszkadzaj mi! Czekam na b�yskawic�... Jest! Tu by�o napisane: "w miejscu". - Geniusz! - Ucz si� i podziwiaj! Teraz szukajmy ulicy... - Ulicy nikt ju� nie odnajdzie. N�� locus ubi Troia... Pustka i cmentarz. Gdzie mieszkasz, Robercie, odezwij si�! Na to wezwanie szlachetny Robert nie da� znaku �ycia, natomiast policjant, dot�d owity w mrok po drugiej stronie rynku, zainteresowany najwidoczniej tym �mudnym poszukiwaniem adresata, pocz�� si� zbli�a� niewidocznie a chytrze, jak my�liwiec, okr��aj�cy koz�y i patrzy� do�� nieufnie, jest to bowiem widok rzadki na Starym Mie�cie, aby dw�ch ludzi urz�dza�o na deszczu pod latarni� czytelni�. Zbyt nag�e pragnienie o�wiaty jest zawsze podejrzane. - Tadeuszku, wiejemy! - rzek� cicho Kolumna - bo je�li ten dobry i z uczciw� dusz� cz�owiek czyta� przypadkiem twoj� nowel�, to do ko�ca �ycia nie wyjdziesz z krymina�u. Chod� do mnie! - Nie bywam w spelunkach! - Ale co� trzeba zrobi� z tym listem... Po tych awanturach, kt�rych narobi� w kinematografie list bez adresu, nie godzi si� pozostawi� tego listu na �asce losu. Pocz�li i�� w stron� domu, w kt�rym mieszka� Kolumna, zreszt� w starej tej ruderze jedyna taka marmurowa ozdoba. - Licho wie, co siedzi w takim nieszcz�snym li�cie. Mo�e zbrodnia? - Eee! - A mo�e jakie nieszcz�cie? Ja mam w�ch do takich rzeczy! Ten list mi si� nie podoba. - Rze�nik zawsze czuje krew, a grabarz nieboszczyka... Jest to jakie� poczciwe pisanie szewcowej ze Starego Miasta do syna. - Do "Roberta"? To ju� chyba do kochanka! - Chcesz ten list otworzy�? - Oczywi�cie! - Cudzy list? Przecie� to jest pewnego rodzaju w�amanie. - M�j drogi - rzek� Kolumna - st�d pisz� ludzie tylko smutne listy, wi�c mo�e ten list prosi o co� gor�co, mo�e si� skar�y, mo�e prosi o pomoc. Czy ja wiem? Je�li w tym li�cie jest �za, to nam sumienie przebaczy, �e�my j� chcieli zetrze� z jakich� biednych oczu. - A je�li list jest radosny? - To tym bardziej; cz�owiek radosny chce zawsze swoim weselem dzieli� si� z ca�ym �wiatem. Ale ten list na to nie wygl�da. - Sk�d mo�na wiedzie�? - Wiedzie� pewnie nie mo�na, oczywi�cie. Mnie si� jednak zawsze wydaje, �e ka�dy list jak gdyby prze�wieca� tym, co w nim jest wewn�trz, tak jak na twarzy prostego cz�owieka odbija si� tre�� serca. Ka�dy list ma swoj� twarz. Ile� razy, wzi�wszy list w r�ce, cz�owiek bez powodu, bo si� nie spodziewa� z�ych wie�ci, uczuwa l�k... R�ce mu dr�� i zwleka z otwarciem. Ile� razy! Wtedy w li�cie, jak w papierowej trumnie, le�� niemal zawsze s�owa takie, jak umar�e, albo w nim co� p�acze czarnymi �zami, l przeciwnie! Czasem list wpada, jak trzepoc�cy si� go��b, tuli si� do r�k, pie�ci si�, u�miecha i niecierpliwi, jak gdyby chcia�, by go pr�dzej otworzono, bo ma do oznajmienia niespodziane szcz�cie, ma wykrzykn�� promieniste s�owo... Wtedy zawsze z takiego listu pada ci na serce promyczek, albo na usta pada ci jak kwiat - poca�unek. - O, tak! - A widzisz - stara koperto! Widzia�e� ju� takie listy... Musz� je jednak gubi� gdzie� na poczcie w�r�d miliona list�w, bo rzadko przychodz�... Bardzo rzadko... Cz�ciej jednak zjawiaj� si� smutne, a najcz�ciej to nijakie, nudne, szare i g�upie, nie m�wi�c ju� o listach bezczelnych i aroganckich od krawc�w, w�a�cicieli dom�w i z urz�du podatkowego. Tych si� oczywi�cie nie czyta... Ten za� list ma twarz smutn�. - Deszcz go zmoczy�... - I z tego powodu tak�e, ale on si� smutny urodzi�. Patrz na welin, kupiony w naro�nym sklepiku za dwa grosze, na to nieszcz�sne mizeractwo, wypisane kulasami kiepskim atramentem, co si� zmieni� w smolist� ciecz. Mo�e go mimo tego pisa� kto� rozradowany, ale mi si� to jako� nie wydaje prawdopodobne. Zreszt� zobaczymy. Ci�gnij mocno! - Co mam ci�gn��? - Uderz w dzwon! Tutaj nie znaj� jeszcze elektrycznych dzwonk�w i na burgrabiego dzwoni si� jak na Anio� Panski. Uwa�aj tylko, aby� drutu nie porwa�, bo ju� jest w wielu miejscach powi�zany. Mocniej! - Ca�y dom si� zbudzi... - Bro�, Bo�e! Tu mieszkaj� ludzie, co tak ci�ko przez dzie� pracowali, �e gdyby na dzi� wypad� S�d Ostateczny, �aden archanio� by ich nie zbudzi�. Gorzej jest z tym, �e str� ma tak�e taki mocny sen... Nie tak miarowo, trzeba u�ywa� d�wi�k�w nag�ych i szarpanych. Teraz dobrze! Je�eli ci r�ka omdleje, b�d� dzwoni� ja, potem zawo�amy policjanta, niech sobie troch� podzwoni i nieco si� rozerwie. S�ycha� co? - Kto� tam daleko, robi wrzask! - To poczciwa str�owa, kt�ra ma lekki sen, zach�ca str�a do spe�nienia obowi�zku. To chyba nied�ugo potrwa, bo ju� i pies szczeka: jest to odzew z warowni, �e us�yszano tr�bienie rogu i zaraz spuszcz� zwodzony most. O, ju� si� zbli�a burgrabia, zgrzybia�� r�k� podtrzymuj�c zgrzybia�e kalesony. Racz wej��, wicehrabio! - Po tobie, markizie! - Licz stopnie do czterdziestu o�miu! Kiedy wreszcie uderzysz g�ow� o mur, trzeba skr�ci� na lewo, co zreszt� sam zobaczysz, bo ci si� od uderzenia zrobi w oczach jasno. Nie dziw si� wkl�s�emu kszta�towi stopni, ale to czas temu winien, kt�ry je wygryz�, jak �ar�oczny pies. Wielu ludzi tu si� narodzi�o i wielu umar�o. Z�ama�e� ju� nog�? - Jeszcze nie! - To wal dalej! Ja mam zawsze uczucie, kiedy w�a�� w te sienie, �e jestem Jonaszem i w�druj� po wielorybim brzuchu. Stop! Tu mieszka pan Kolumna! Rozgo�� si�, przyjacielu i nigdy nagle nie podno� si� z krzes�a, bo mo�esz g�ow� uszkodzi� cenny pu�ap. Tu trzeba wszystko czyni� z namys�em, powoli i dostojnie. Dlatego ludzie, kt�rzy umarli w tych domach kochali si� mocno i wiernie, a je�li m�� bi� �on�, to te� nie �ap cap, lecz z nale�yt� powag�. To byli szcz�liwi ludzie... - Wieczne odpoczywanie! mieli�my czyta� list... - Czytajmy! Gdybym by� tob�, to bym o tym znalezieniu napisa� nowel�; co� nieco� do�ga� i mo�e by� pierwszorz�dna heca! - Mog� napisa�! - A potem wiesz, co nale�y zrobi�? - Co takiego? - List, jako bardziej zajmuj�cy, da� do druku, a nowel� bez adresu wrzuci� do skrzynki pocztowej. Spokojnie! Spokojnie! M�wi�em ci, �e w tym lokalu nale�y unika� gwa�townych ruch�w; omal nie st�uk�e� lampy! - Otwieraj list! - Dobrze! Mam to wra�enie, �e otwieram przemoc� cudze serce, mo�e bardzo biedne serce... Daj Panie Bo�e, �eby to by� list radosny... No, otw�rz�e si�, biedactwo, nieszcz�sny podrzutku! Patrz! sam si� otwiera, tak przem�k�... To te� w�a�ciwie deszcz jest wi�kszy �ajdak, ni� my. Sta�o si�! Pochylili obydwaj g�owy nad rozmok�ym listem, kt�rego wn�trze ocala�o tak, �e mo�na by�o, cho� z trudno�ci�, odczyta� wszystko. Kolumna czyta� cichym g�osem: "Skarbie m�j i moje nieszcz�cie!" - Tak, to pisa�a kobieta! - rzek� B�kiewicz - mo�na czyta� dalej. "Skarb i nieszcz�cie", to wystarczy. Powinno by�: "kochany �ajdaku!", bo to na jedno wychodzi. Kolumna czyta�: "Pisz� do Ciebie ten ostatni list, bo nie mam innej drogi, od czasu kiedy mnie unikasz i haniebnie si� ukrywasz. Czemu mi od razu nie powiesz, �e masz mnie do��, abym nie p�aka�a po nocach i nie gryz�a si� �martwieniem i rozpacz�? Mo�e bym sobie wtedy posz�a od ciebie, chocia� mojej mi�o�ci nawet najsilniejszy cz�owiek z serca by wyrwa� nie potrafi�, bo nikt nie ma takiej si�y". - Biedactwo! - U nas mocno kochaj�! - westchn�� Kolumna - to nie Aleje! I czyta�: "Ale je�li ja ci przeszkadzam, m�j najdro�szy i jedyny, to znajd� spos�b, aby ci nie wi�za� �ycia. Ja wiem, Ty jeste� wielkim i s�awnym artyst�..." - Co takiego? - "... wielkim i s�awnym artyst�, za kt�rym przepadaj� wszystkie kobiety i ka�da pragnie, aby si� do r�k Twoich dosta�. Czy ty my�lisz, �e ja nie wiem, co z Tob� wyrabiaj�? Wczoraj si� dowiedzia�am, �e ta ruda hrabina, kt�r� Pan B�g pokarze za moj� krzywd�, ma�o nie zemdleje, kiedy jej w oczy patrzysz! Ty temu wierzysz, a takie czupirad�o, to Ci� tylko podpuszcza i nabija w butelk�, aby wysz�a na cudo, ale ze starego kalosza sam Anio� nie zrobi primadonny. One tak wszystkie lec� na Twoj� wielk� s�aw� i na Twoj� straszliw� pi�kno��, bo Ty jeste� jeden i drugiego takiego nie ma chyba na ca�ym �wiecie, co wszyscy m�wi�, a ja ci� zaklinam, przesta� wierzy� byle komu, bo si� zmarnujesz, cho� jeste� geniusz i wszyscy ci� odst�pi�, tylko ja jedna b�d� wierna jak pies..." W tym miejscu by�, zdaje si�, wykrzyknik, ale zgin��, bo �za na niego pad�a. - Biedna dziewczyna... Ale kim jest on? - Jaki� wielki cz�owiek - zaraz si� dowiemy. Czytaj pr�dko! "Wi�c postanowi�am zako�czy� to straszne �ycie i rozm�wi� si� z Tob�. Niech b�dzie tak, albo tak! Prosz� Ci� na kolanach i nogi Twoje ca�uj�, aby� si� ze mn� zobaczy�. Jutro nie tkn� przez ca�y dzie� maszyny i b�d� patrze�, czy przez rynek nie idzie do mnie moje s�o�ce. Ten list dostaniesz w sobot� rano, a ja b�d� czeka�a ciebie jak zbawienia do �smej wieczorem. A teraz ci przysi�gam na wszystko w �wiecie i na moj� nieboszczk� matk�, �e je�li nie przyjdziesz do �smej godziny, to kiedy zegar na Zamku przestanie bi� t� czarn� dla mnie godzin�, wypij� trucizn�, kt�r� mam od dawna przygotowan� - od tej chwili, kiedym ci� widzia�a w taks�wce z t� d�ug� z Opery, kt�r� tak�e niech co� z�ego spotka. To jest moje ostatnie dla ciebie s�owo pod naj�wi�tsz� przysi�g�, wi�c, je�li chcesz ocali� moje m�ode �ycie, przyjd� jutro, a jak nie, to przyjd� za trzy dni na m�j pogrzeb z anatomii i nawet kwiatka za pi�� groszy nie rzucaj mi na trumn�, bo i tak serca nie masz, cho� zawsze s�ysza�am, �e wielcy i s�awni ludzie to s� najlepsi na �wiecie. Wi�c si� czo�gam na kolanach i ca�uj� ci� miliony razy - Twoja na �ycie, a mo�e pr�dzej na �mier� - Kizia". Kolumna, sko�czywszy czytanie, d�ugo w milczeniu wpatrywa� si� w list, westchn�� i spojrza� na przyjaciela. B�kiewicz siedzia� bez ruchu, zdziwiony i przel�k�y. - To straszny list... - szepn�� wreszcie. - To jest �a�obna klepsydra, a nie list. Teraz si� nie dziwi�, �e ta biedna dziewczyna, zamiast wrzuci� list do skrzynki, nie zauwa�y�a nawet, �e jej si� wysun�� z r�k, bo r�ce jej dr�a�y, a oczy mia�a pe�ne �ez, biedactwo, l tak dobrze, �e�my go otworzyli... - Co dobrego? Dowiedzieli�my si� o jeszcze jednym nieszcz�ciu. Kolumna spojrza� ze zdumieniem. - Tylko tyle? W takim razie ci�ko si� mylisz, bo nie tylko dowiedzieli�my si� o nieszcz�ciu, ale mu zapobiegniemy. - W jaki spos�b? - W bardzo prosty : odnajdziemy adresata, przem�wimy mu do serca albo do rozumu - do czego si� da - i ocalimy biedne dziewczynisko. Czekaj no, zegar bije na Zamku... Kt�ra to? - Pierwsza. - Mamy wiele czasu; na razie p�jdziemy spa�, rano idziemy na poszukiwania, a nim s�o�ce zajdzie, ofiarujemy tej dziewczynie �ycie jak wi�zank� r�, trucizn� wlejemy do rynsztoka, albo, jeszcze lepiej uczyniwszy, ka�emy j� wypi� temu panu, kt�ry tak jest wart tej mi�o�ci, jak ja orderu za cnot�, a ty za talent. To musi by� numer! - Aby go znale��, musia�by� go wygra� na loterii. Kolumno, uderz si� w kapitel i pomy�l, �e w�r�d miliona ludzi nie wynajdziesz nijakiego Roberta, tylko innego odmie�ca o dziwacznym imieniu. Je�li ona nazywa si� Kizia, to licho wie , jak si� nazywa jej kochanek. - Ja go znajd�! Raz m�j szewc znalaz� mnie przed wojn�, cho� myli�em �lady, wi�c my�l�, �e co szewc potrafi, to i ja potrafi�, a poza tym twoje obliczenie jest nie�cis�e. - Gadaj czemu? - Bo z miliona trzeba cokolwiek uj��. Zr�bmy rachunek z grubsza, wi�c odliczmy najpierw przesz�o czterysta tysi�cy �yd�w, trudno bowiem przypu�ci�, aby panienka ze Starego Miasta zdradzi�a tradycj�. - Mo�na przypu�ci�. Co dalej? Z sze�ciukro� stu tysi�cy trzeba odliczy� chocia�by po�ow� kobiet, jedn� czwart� dzieci", starc�w, kalek, cudzoziemc�w... - Cudzoziemc�w nie mo�na bra� w rachub�, pami�taj szczeg�lnie o Francuzach, W�ochach i Turkach... - Dobrze, wi�c z cudzoziemcami nale�y bra� pod uwag� sto pi��dziesi�t tysi�cy m�czyzn. - B�dziesz d�ugo szuka�! - To te� zacie�niam kr�g; z tej cyfry nale�y uj�� po�ow� w wieku, ma�o sposobnym do mi�o�ci romantycznej, zostanie przeto oko�o siedemdziesi�ciu pi�ciu tysi�cy nale�y odliczy� przypu��my tysi�c, przypu��my dwa tysi�ce absolutnie wiernych m��w... - Przesadzasz! - Wiem o tym, ale nie bawmy si� w drobiazgi; trzeba nast�pnie odj�� od tej gromady dla r�wnego rachunku ze trzy tysi�ce, czasowo wyj�tych poza nawias tych oblicze�, bo siedz�cych w kryminale. Zostaje siedemdziesi�t. Kiedy si� wreszcie odliczy dziesi�� procent zwyczajowych, jako rabat przy tak wielkim interesie, teoretycznie powinni�my szuka� nieznanego Roberta w�r�d sze��dziesi�ciu tysi�cy, ale tego teoretycznie, bo praktycznie znajdziemy go bardzo szybko, maj�c te doskona�e wskaz�wki, z kt�rych ka�da jest wielko�ci wo�u. - O, Holmesie! M�w pr�dzej, bo mo�e tu gdzie� w pobli�u dr�czy si� nieszcz�liwa dziewczyna, kt�ra w szafie ma ukryt� trucizn�. - Ot� wiemy, lub prawie wiemy, �e indywiduum ma na imi� Robert... - Pluj� na to imi�! - Ja je rozdepta�em butem, niech scze�nie! Nale�a�oby wi�c znale�� spos�b, aby wyszuka� wszystkich Robert�w, jacy s� w Warszawie. Ilu ich mo�e by�? - Czy ja wiem? My�l�, �e niewielu ludzi wabi si� tak g�upio. Mo�e tysi�c, mo�e dwa?... - "Wi�c przegl�dn�wszy ksi��k� telefoniczn�... - Na nic! Szwedy ju� nie drukuj� imion. - Prawda, ale zostaje biuro meldunkowe! W tym wypadku nie potrzeba nam ani ksi��ki telefonicznej ani biura meldunkowego, wiemy bowiem dok�adnie, kim jest ten niecny Robert. Jest artyst� i to artyst� o wielkiej s�awie. Zastanowimy si� i znajdziemy ananasa, cho�by pod ziemi�: niech mu dziewczyna rozbije na g�owie flaszk� z trucizn�, a my we dw�ch zrzucimy go ze schod�w. Jedno tylko jest straszne, i jednego si� boj�... - Bo�e drogi! - Tego si� boj�, �e taki pan m�g� ze�ga� przed biedn� panienk� i �e on tak si� nazywa Robert, jak ja si� nazywam Lohengrin. - Masz racj�, takie bydl� jest zazwyczaj przemy�lne. - To mnie tylko pociesza, �e dziewczyna zna�a jego adres i pisa�a do niego listy, wi�c nale�y przypuszcza�, �e cho� szalbierz w mi�o�ci, listy otrzymywa� pod prawdziwym nazwiskiem. Znajdziemy ci�, mi�y panie Robercie, znajdziemy, szelmo chytry! B�kiewicz, b�dziesz szuka�? - Do ostatniego tchnienia! - Doskonale! Ty zawsze znajdziesz tego, kogo szukasz, opr�cz wydawcy. S�uchaj wi�c: znalezienie tego pod�ego Roberta, kochanka rudej hrabiny, jest drobnostk�. Jest to artysta. Mo�e to wi�c by� albo pisarz, albo malarz, albo rze�biarz, albo wielki muzyk, z tym wi�c za�atwimy si� w tej chwili, bo tego wspania�ego towaru nie ma w Warszawie zbyt wiele. Powoli, powoli, nie spieszmy si�. W zawodzie �ledczym trzeba cierpliwo�ci, rozwagi, a przede wszystkim metody. Rozwa�ywszy wi�c cierpliwie, rozwa�nie i metodycznie, b�dziemy onego Roberta szukali w �rodowiskach artystycznych. Je�li to jest gruba ryba, rzecz jest jak ju� powiedzia�em, �atwa, ale nale�y przypuszcza�, �e to nie jest rekin, tylko kara�. - Ona pisze o wielkiej jego s�awie... - M�j drogi, gdyby� mia� to wielkie i niepoj�te szcz�cie, �eby� si� nazywa� Robertem i �eby si� w tobie zakocha�a taka zwyczajna panienka ze Starego Miasta, to chocia� twoja s�awa ma metr siedemdziesi�t wysoko�ci, dla niej by�by� najwi�kszym poet� i najs�awniejszym artyst�. �aden teleskop nie powi�ksza tak gwiazdy, jak to potrafi mi�o��, kt�ra ziarnko piasku zmieni w g�r�; serce ma najcudowniejsze, przez Pana Boga zaczarowane oczy i dlatego mi�o�� jest tak bardzo szcz�liwa i tak niesko�czenie nieszcz�liwa. Gdyby ludzie patrzyli na siebie normalnym, a nie ob��kanym wzrokiem, mi�o�� musia�aby sobie strzeli� w �eb. l tak, kiedy jej czasem �uski spadn� z oczu... - Jak tej dziewczynie... - Widzisz, co si� dzieje... - Wi�c my�lisz, �e Robert jest sztucznie powi�kszony? - Tak; mo�e to by� jaki� Spodek, kt�rego nazwisko wydrukowano w gazecie za udzia� w amatorskim teatrze, a ta Tytama uwa�a go za �wiatow� s�aw�. Mo�e to by� obiecuj�cy aktor filmowy, czy ja wiem? - Sk�d wi�c te ho�dy i uwielbienia, te hrabiny i primadonny? - Ha! to w takim razie jest atleta! - W�tpliwe, prawie niemo�liwe, bo atleci, jak wiesz, z kobietami i nie t�go... - Tylko w sezonie. Ale jak to ona pisze? Zaraz... Aha: "... takie czupirad�o to ci� tylko podpuszcza i nabija w butelk�, aby wyszte na cudo..." - Mam ju�! To jest fotograf... Kolumna spojrza� z niesmakiem. - M�j kochany - rzek� z naciskiem - my tu, na Starym Mie�cie, wiemy, co jest fotograf, a co jest artysta. My si� tu fotografujemy w dzie� wesela w �lubnej sukni z welonem i zdajemy sobie spraw� z tego, �e jak pysk jest z nieprawdziwego zdarzenia, to go fotograf nie naprawi. Nasze biedactwo wie o tym r�wnie dobrze, a pisze o nim, �e to geniusz i "�e drugiego takiego chyba nie ma na �wiecie", wi�c, dopu�ciwszy nawet szale�stwo przesady z mi�osnego uniesienia, nie mo�na tak m�wi� o fotografie. - Wi�c jakiego to fachu artyst� jest ten przekl�ty cz�owiek? - Wszystko przemawia za tym, �e jest to malarz, albo rze�biarz, w ka�dym razie kto�, kto ma do czynienia z ludzkimi g�bami. Rozwa�my. Czy to mo�e by� malarz? - Takich kanalii nie ma w�r�d malarzy, ale mo�e si� zdarzy�. - Czy to mo�e by� rze�biarz? - Mo�liwe na tych samych warunkach. - A ja twierdz�, �e niemo�liwe. W jej nieszcz�snym li�cie jest wzmianka o tym, �e ten ohydny cz�owiek "jest straszliwie pi�kny". "Straszliwie" - s�yszysz? To jest demoniczny stw�r, brunet, z purpurowymi ustami, zbudowany jak bo�ek. Widzia�e� kiedy takiego rze�biarza? Ja nie widzia�em. PanienKa mo�e w prostocie a^cha myli� si� w ocenie wielko�ci s�awy tego pana i �le by� poinformowana i jego marnym duchu, je�li jednak idzie o twarz, nogi i reszt�, to trudno by by�o o bardziej fachowe oko. - Kobiety kocha�y si� w potworach. - Nie na Starym Mie�cie! Tu nie ma zdeprawowanych ksi�niczek i zhisteryzowanych nimf. Panienka z tej okolicy ceni dobr� ras�. Nie! To nie jest rze�biarz! - A je�li si� pomylisz i to jednak jest rze�biarz? - W takim razie nie ma talentu i s�awy; prawdziwy rze�biarz przypomina bry�� marmuru, oczywi�cie w stanie pierwotnym - albo ma�e wzg�rze gliny. Dla spokoju sumienia b�dziemy jednak szuka� i w tej bran�y. Najpilniejsz� jednak uwag� nale�y moim zdaniem zwr�ci� w stron� aktor�w, �piewak�w kabaretowych, filmowych statyst�w, cyklist�w, wio�larzy, a nawet nie pomin�� sprytnych ludzi, co wycinaj� z czarnego papieru sylwetki, ale Roberta znajdziemy w�r�d malarzy. - Kolumno, masz g�ow� z akantu! Gadaj teraz kr�tko, co nale�y robi�, jak i kiedy? - Dzisiaj jeszcze zrobimy plan, a jutro go wykonamy. Bardzo ci�ko b�dziemy pracowa� przez ca�y dzie�, a wieczorem upijemy si� z rado�ci, �e�my uratowali biedn� dziewczyn� ze Starego Miasta, o czym mo�esz potem rzewnie napisa�. We� kartk� i notuj! Najpierw trzeba b�dzie z pami�ci, a jutro dostaniemy spisy ca�ego artystycznego narodu. Bardzo jeste� �pi�cy? - Wcale nie, ten list mnie orze�wi�. - Ohydnie korzystasz z cudzego nieszcz�cia. Pomy�lmy wi�c: kt�ry s�awny cz�owiek w Polsce ma na imi� Robert? - Nie w Polsce, tylko w Warszawie, ten Robert mieszka "w miejscu". - Oby nie znalaz� miejsca na cmentarzu... Oczywi�cie. B�dziemy go szuka� w Warszawie i we wszelkiej artystycznej bran�y, potem dopiero trzeba b�dzie kandydat�w przesia� przez sito rozumu, w czym ty nie b�dziesz m�g� bra� udzia�u. Wi�c pisz... Kt�ry pierwszy? - Robert Wilicki, muzyk. - Cz�owieku, ten klawicymba� ma ze sto lat! - Polak w mi�o�ci nie ma wieku... Zreszt� musi mie� odrobin� mniej. Zanotowa�? - C� robi�, pisz, ale mo�esz od razu namalowa� przy nim krzy�yk. Kto drugi? - Robert... Robert... Jest! Poeta Polaski, ma talent! - Zanotuj Polaskiego, ale namaluj dwa krzy�yki. Przecie to jest najcnotliwszy anio� w Warszawie, ma �on� i dzieci! - �ona czasem przeszkadza, dzieci niebo��ta mniej. To nie jest �aden dow�d! - To jest dow�d, bo ta dziewczyna pisze, �e go widzia�a w aucie z jak�� chud� gidi� z Opery. Wyobra�asz sobie Polaskiego w tej sytuacji? - Nie wyobra�am sobie, ale nie mo�na nikogo pomin��. - Wi�c pisz. Kto dalej? Zaraz... zaraz... Robert Przyl�dek! - Wielki podr�nik? Rzadko bywa w kraju... - Jask�ki te� a jednak si� mno��. Tym silniej nale�y go podejrzewa�, bo taki to ma wsz�dzie kochanki jak marynarz. Kto wie, ile takich list�w pisz� do niego w poga�skiej mowie ze wszystkich stron �wiata, r�wnocze�nie z Egiptu, z Islandii i Afryki Centralnej, chyba, �e szelma wybiera takich Pi�taszk�w, co umiej� tylko ludzkim piszczelem zrobi� znak na piasku. Zanotuj Przyl�dka. - Zanotowa�em i podkre�li�em. - Kto jeszcze? Kto jeszcze? Dajcie mi Roberta - malarza! - Na Boga! A Puszkowski! - Prawda... Pomy�l, co to za kanalia, przez kwadrans si� przed nami ukrywa i chowa si� w cieniu. Puszkowski! Jak mogli�my o nim zapomnie�? - Ju� ja go tak podkre�l�, �e nie zapomnimy. G�ow� bym da�, �e to on! - Sprawa jest zbyt powa�na, aby� byle co dawa� w zastaw. Jutro jednak zaczniemy od niego, a ja ci zapowiadam, �e je�li to on narobi� tego nieszcz�cia, to mu jego w�asnymi sztalugami rozbij� g�ow�. Puszkowski! Ten ju� ma par� dziewczynek na sumieniu, jedna to si� podobno topi�a. - To nie dla niego, jak si� p�niej pokaza�o, tylko z mi�o�ci do jakigo� policjanta, ale wszystko jedno. Onegdaj widzia�em go pod r�k� z m�odziutkim stworzeniem, o kt�rym potem twierdzi�, �e to by�a jego ciotka, po kt�rej ma dziedziczy�, wi�c zabiega o jej wzgl�dy. - Damy mu ciotk�, nie b�j si�! Jaki jeszcze Robert kala sztuk�? - Zdaje mi si�, �e to ju� wszystko. Grube ryby wy�owione, trzeba teraz przebiera� w�r�d p�otek. - Czekaj no, jest jeszcze jedna gruba ryba aktorska. Zapisz Kaszewskiego i dodaj przy nim wykrzyknik. - Napi�tnowany! - Jest ju� pi�ciu. O, s�odka dziewczyno, gdyby� wiedzia�a, jak ci�ko jest znale�� zbrodniarza... Ale �pij spokojnie, przyprowadzimy go na stryczku! - To jutro, a co teraz? Ju� druga... - Nieszcz�cie godzin nie liczy. - Dot�d m�wi�o si� odwrotnie... - Tak, ale stare porzekad�a straci�y ju� sens, bo si� wszystko odwr�ci�o do g�ry nogami. Szcz�liwi ju� policzyli swoje godziny, przysz�a kolej na nieszcz�liwych. Co to by� za pomys�, aby szcz�liwi nie liczyli godzin? Powinni byli liczy�, bo szcz�cie trwa kr�tko, a nieszcz�cie liczy� ich nie powinno, bo zwykle trwa bez ko�ca. Czemu ziewasz? - Ja tak zawsze na odczytach. Zwracam ci tylko uwag�, �e nasza dziewczynka ze Starego Miasta, cho� bardzo nieszcz�liwa, liczy ju� nie godziny, ale minuty, bo ma niewiele czasu - do dzi� do �smej wieczorem. - Masz racj�. Prosty, nieskomplikowany spos�b my�lenia zast�puje czasem z powodzeniem wznios�y rozum... Chod�my spa�. Jutro od rana b�dziemy odwiedza� proskrybowanych, nast�pnie uczynimy nagonk� na mniejsz� zwierzyn�. Oczywi�cie zostaniesz na noc u mnie? - Musz� zosta�. Zanim bym si� odwa�y� zej�� po schodach tego domu i zanim bym obudzi� str�a, ju� by�by dzie�. - Wi�c zajmij moje �o�e... Ale, ale... czy gadasz przez sen? - Nie wiem. - Bo je�li gadasz, to gadaj o byle czym, tylko, na mi�o�� Bosk�, nie wyg�aszaj nic z tego, co napisa�e�, bo wyskocz� oknem. Dobranoc! - Dobranoc, strzaskana Kolumno! Na zamkowym zegarze wybi�a druga; na Stary Mie�cie by�o bardzo cicho, a rzadko tylko s�ycha� by�o niepewne dudnienie krok�w na drewnianym bruku, obserwowane tu po nocach od czasu, kiedy na nieposzlakowanej s�awy dzielnic� uczynili najazd arty�ci rozmaitego autoramentu; st�d ten ch��d niepewny, ludzie ci bowiem nigdy nie st�paj� prosto do celu, tym mniej po p�nocy. Kolumna zasn�� od razu, skoczywszy w odm�ty snu �bem na d�, jak to mia� we zwyczaju, B�kiewicz natomiast, nie mog�c sobie da� rady z roztrz�sionymi nerwami, jak niecierpliwy cz�owiek ze spl�tanymi sznurowad�ami but�w, przewraca� si� z boku na bok albo. szeroko rozwar�szy oczy na ciemno��, rozmy�la� o tej dziwnej sprawie, znalezionej na chodniku "na g�adkiej drodze". Rozgrzebywa� oczyma szary mrok jak popielisko, aby znale�� iskierk� i przy jej rozb�ysku ujrze� prawdziwe oblicze owego Roberta, bo to wszystko, co m�wi� Kolumna, jest wprawdzie logiczne i ma pozory rozs�dku, jemu si� jednak zdawa�o, �e jedna chwila jasnowidzenia, jeden b�ysk natchnienia, wi�cej zdo�aj� roz�wietli� t� �mierteln� spraw�, ni� jakakolwiek cierpliwa metoda. Lepi� wi�c sobie z szarej, podatnej gliny mroku rozmaite twarze, tak, �e po d�u�szej chwili pu�ap, na kt�ry wytrzeszcza� oczy zaroi� si� dziwnymi g�bami i wygl�da�, jak pu�ap wawelskiej komnaty, przystrojonej w rzezane w drzewie g�owy. Urojone g�by zacz�y si� wykrzywia� i �mieszne czyni� grymasy, najwyra�niej mu ur�gaj�c, wi�c przymkn�� powieki, aby w ten spos�b sczez�y. Rozmy�la� przeto z zamkni�tymi oczyma i z g��bokiej, ciemnej kopalni coraz wi�cej sennego rozumu dobywa� my�li m�dre i �mia�e projekty pogn�bienia �mierci, zaczajonej na bia�ego go��bia ze Starego Miasta. Nienajgorszy wyda� mu si� pomys�, aby powsta� natychmiast, odwiedzi� wszystkie redakcje i og�osi� w wydaniach porannych manifest do wszystkich Robert�w, aby si� do godz 6-ej wieczorem zg�osili w sprawie osobistej, we w�asnym, niecierpi�cym zw�oki interesie do mieszkania redaktora Kolumny. Po rozwadze jednak, pomys� ten pocz�� traci� na warto�ci, bo ju� w pierwszej z brzegu redakcji bardzo si� zdumiej�, w drugiej zatelefonuj� po pogotowie, w trzeciej mog� zrzuci� ze schod�w cz�owieka, kt�remu potrzeba do szcz�cia wszystkich Robert�w. Przypu�ciwszy, �e redakcje og�osi�yby ten oszala�y manifest, B�kiewicz jednak zatrz�s� si� ze zgrozy, wyobraziwszy sobie, �e kilka tysi�cy Robert�w, biegn�c na wy�cigi, zalewa ulice Starego Miasta, rozpiera Rynek, a policja cz�� spycha ku Wi�le, cz�� za� zmuszona jest rozstrzela�, gdy� pod ich naporem zaczynaj� dr�e� i chwia� si� stare domy, Kolumna za�, zdumiony i zdj�ty przera�eniem, ucieka przez dachy. Machn�wszy przeto r�k� na ten pomys�, zacz�� zastanawia� si� nad przypuszczaln� ilo�ci� tych Robert�w? dlaczego w�a�ciwie Robert�w? Przekl�te to imi� podni�s� z bruku Kolumna i bez osobliwych argument�w kaza� w nie wierzy�, jako w jedynie mo�liwe - dlaczego? Ca�y, ogromny gmach przypuszcze�, gmach, kt�ry trzeba b�dzie wznosi� jutro pracowicie i z trudem, aby w nim, w jakim� najcia�niejszym zak�tku przyprze� �mier� do muru, oparty jest na fundamencie z piasku, na tym paskudnym imieniu. A je�li to nie Robert? Si�dmy pot obla� dobr� dusz� i do�� mizerne cia�o poety... Je�li to nie Robert, oni napracuj� si� pot�nie, dziesi�tki Bogu ducha winnych ludzi pos�dz� o �ajdactwo, a biedna dziewczyna struje si� esencj� octow�. Kolumna wprawdzie jest to cz�owiek niebywale sprytny, ale pracuje bez natchnienia; zbyt g��boko wierzy w maszynowo�� my�lenia, zwan� logik�, podczas kiedy ponure sprawy �ycia dziej� si� w sferze szale�stwa, w ciemnym lesie fantazji, w kt�rej jako pierwsz� ofiar� zamordowano logik�. Ci dziennikarze s� to �mieszni ludzie, jad� tylko na faktach, po utartym, mocno wybrukowanym go�ci�cu, a �ycie jedzie oklep po w�do�ach i wertepach, skacz�c przez przepa�cie. Co komu pomo�e spryt i �cis�o�� my�lenia na wzburzonym oceanie? �mier� jest chytrzejsza od samego Kolumny, kt�ry wstrz�saj�co opisze, ale p�niej dopiero to, czego ona doka�e w napadzie furii, ale jej nie zwojuje dowcipnym odkryciem, �e trzy litery R�b - oznaczaj�, �e musz� oznacza� s�owo Robert... A je�li te trzy litery... Nagle mu si� wydawa�o, �e si� zatrz�s� od nag�ego grzmotu jego m�zg, potem zadr�a� febrycznie ca�y dom, jakby go ten straszliwy g�os chcia� rozsadzi�, a zamkni�te oczy B�kiewicza porazi�a przera�liwym �wiat�em b�yskawica; w �ar�ocznym jej ogniu sp�on�� Robert jak ziarnko prochu. B�kiewicza nawiedzi�o natchnienie. Porwa� si� z �o�a i dygoc�c, pocz�� potrz�sa� Kolumn� jak Samson; d�ugo to jednak trwa�o, nim spracowany duch tego cz�owieka wygrzeba� si� z bezsennego odm�tu i wlaz� w niego niech�tnie z powrotem. - Kolumna! - szepta� przejmuj�cym g�osem B�kiewicz. - Jezus, Maria! Co si� sta�o? - Nieszcz�cie! - Pali si�! - Nie... Wszystko na nic!... - Za�wieci Na Boga; m�w pr�dzej!... - Kolumna! - m�wi� B�kiewicz uroczy�cie - to nie jest Robert! - Robert? Kto to jest Robert? Aha! - To mo�e by�... r�wnie dobrze... nawet lepiej... - Nie m�cz, doko�cz! - Robinson! Kolumna, kt�ry usiad� by� na ��ku, dlatego tylko nie upad�; g�ucho zawy� i os�ab�. B�kiewicz chcia� mu co� t�umaczy�, ale spotka� si� z takim jego spojrzeniem, �e si� zachwia�, zrozumia� bowiem, �e je�li powie jeszcze jedno s�owo, Kolumna go udusi. Zgasi� wi�c czym pr�dzej �wiat�o i uciek� w ciemno��, sponiewierany i z�y. Po czym zasn�� z Robinsonem przy boku. Sobota urodzi�a si� s�oneczna i suszy�a resztki �ez rozp�akanego pi�tku. S�o�ce grza�o czerwone dachy i reumatyzmami nasi�kni�te staromiejskie mury, leczy�o na nich zielone liszaje i srebrnym po�yskiem pracowicie czy�ci�o zasnute deszczem okna. Wywabi�o chmury go��bi, kt�re zacz�y kr��y� nad Wis��, wypryskuj�c niespodzianie w g�r�, jak srebrne rozbryzgi wody, albo zni�aj�c si� nagle, zbite w gromad� jak ma�a lawina, oderwana od nieba, albo kozio�kuj�c, jak rozigrane dzieci na zalanej s�o�cem ��ce b��kitu - go��bie, lataj�ce kwiaty Starego Miasta, bia�e dusze tych mrocznych dom�w, w kt�rych od niepami�tnych czas�w, kiedy kamienne schody by�y jeszcze niewy��obione - o, jak to dawno! - piel�gnowano pelargonie bardzo czerwone i bardzo czerwone serca, rzewne, cichutkie piosenki i mi�o�� rzewn� i tkliw�. Tote� s�o�ce �wieci tym domom jako� �askawiej i bardziej z�oci�cie i lubi, jak z�oty, ogromny paj�k, uwi�za� si� promieniami do wysokich komin�w albo do szczytu dach�w i przez ma�e okienka zagl�da i patrzy, czy si� nie odmieni�o przez d�ugie, d�ugie lata?... Nie ma ju� czerwonych pelargonii, ani nie ma rzewnych piosenek. Jest ciszej i jest smutniej, a milcz�ca n�dza ma wi�ksze w biednych oczach �zy i cz�ciej p�acze, ni� dawniej, l ruch jest jaki� wi�kszy, bo z czelu�ci tych dom�w coraz to cz�ciej wynosz� graty mizerne, sto�y kulawe i zn�kane od wielkiej pracy warsztaty i dok�d� je wioz�, na wydeptanym za� progu stoj� ludzie, martwymi na to patrz�cy oczyma. Potem, ju� doczesnym nieobci��eni dobytkiem, w�druj� sobie beztrosko przez Rycersk� ulic� wspomnie�, przez Zapiecek n�dzy i przez Krzywe Ko�o rozpaczy na drug� stron� Wis�y i na drug� stron� �ywota na cmentarz na. Br�dnie, pok�oniwszy si� po drodze Farze i Kr�lewskiemu Zamkowi. A ka�dego s�onecznego ranka, jak teraz w�a�nie, Stare Miasto wygl�da jak prze�liczny teatr: s�o�ce - jak reflektor, domy - jak dekoracje, kt�re malarz anielski wymalowa� i czas, rze�biarz wspania�y, wyrze�bi�, rynek - jak obszerna scena, na kt�rej w pierwszej ods�onie bawi si� weso�o gromadka dzieci, a za kulisami, w�r�d paj�czyn odwiecznych i w�r�d zielonej st�chlizny, w o�lep�ym mroku i g�stym zaduchu t�amsi si� �ycie przera�liwie smutne, gru�liczne, wyn�dznia�e i g�odne, i nieludzko cierpliwe. Nigdy si� tam przez te zakamarki i zau�ki, pokr�cone para� itycznie, nie zab��ka� promie� �wiat�a, to te� dziw to jest nad dziwy, �e si� w tych s�dziwych murach cz�owiek czasem za�mieje, objawiaj�c tym niepoj�t� moc serca i �e tam czasem, jak kwiat, zasiany przez wiatry w szczelinie ruin, zakwitnie mi�o�� blada i smutna. Ju� czas by� najwy�szy, aby na t� s�o�cem zalan� scen� wysz�o dw�ch aktor�w, wyst�puj�cych go�cinnie w staromiejskim teatrze, bo komenda czy dramat, czy mo�e tylko tragifarsa mia�a si� sko�czy� wedle zapowiedzi primadonny punktualnie o godzinie �smej efektown� scen� wypicia popularnej wprawdzie trucizny, ale zawsze trucizny. Kolumna jednak, powalony w drugi okres snu niepomiern� irytacj�, le�a� jak martwy, wedle wybornego przepisu Danta, a B�kiewicz spa� niespokojnie, �ni�o mu si� bowiem, �e polski Wojewoda z francuskiego filmu ugania si� z dobytym mieczem za Robinsonem, odzianym w kozie sk�ry i z okrzykiem: - Ty� pisa� ten list, �ajdaku! - chce go zabi�, lecz Kolumna zas�ania go w�asn� piersi� i pokazuje Wojewodzie gazety z fotografi� Roberta, opatrzon� wielkim tytu�em: "Robert, gwa�cicie! panienek!" Wtedy rozsro�ony Wojewoda krzykn�� tak straszliwie, �e B�kiewicz zerwa� si� z ��ka. Przetar� oczy i oprzytomnia�. By� jasny dzie�, a na ulicy dar� si� ch�opak, sprzedaj�cy gazety. - Nikt tego nie kupi, je�li Kolumna tam cokolwiek napisa�! - pomy�la� poeta, przypomniawszy sobie nocn� scen�. Trzeba by�o wstawa� i zbudzi� Kolumn�. Na stole le�a� wysuszony ju� i jakby z wielkie