8449

Szczegóły
Tytuł 8449
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8449 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Grundkowski LABIRYNT WYOBRA�NI Planeta dobrych ludzi Kraina ta le�y na Ziemi albo w jakim� innym zak�tku wszech�wiata. Jej do- k�adne umiejscowienie nie jest rzecz� niemo�liw�, ale nierealn�; dowiod�y tego liczne nieudane pr�by, podejmowane przez najwybitniejszych badaczy. Storm, Ludgar, Emersson � �adnemu z nich nie uda�o si� odtworzy� jej granic ani wiernie lub chocia�by tylko wiarygodnie opisa� jej ba�niowych szczyt�w i le- niwych rzek. Storm straci� na tych niskich i policyjnych poszukiwaniach p� �ycia, kt�re kto inny spo�ytkowa�by w spos�b bardziej rozs�dny. Emersson oszala� w czwartym roku pracy; zauwa�ono go, jak pr�bowa� podpali� archi- wum, gdzie mie�ci�y si� dotycz�ce Pamfilii akta i dokumenty. Poniewa� nie potrafi� wskaza� �adnych racjonalnych pobudek swego �miesznego czynu, zamkni�to go w szpitalu psychiatrycznym i pozwolono mu oddawa� si� tam ja�owym rozmy�laniom o tajemnicy bytu. Ludgar... Och, to przecie� o mnie mowa. Jestem jednym z tych, kt�rych ta kraina zauroczy�a. My�l�, �e mia�em nieco wi�cej szcz�cia od swoich po- przednik�w. A mo�e po prostu wykaza�em wi�ksz� przezorno�� w pr�bach rozwik�ania zagadki? W ka�dym razie nie uleg�em pokusie precyzyjnego okre�- lenia granic tego mitycznego pa�stwa; powodowany chwalebn� ostro�no�ci� postanowi�em skoncentrowa� si� w swych badaniach nie na geografii, lecz na socjologii: celem, kt�ry sobie wyznaczy�em, by�o wyja�nienie praw rz�dz�cych pamfilia�skim spo�ecze�stwem, praw do�� niezwyk�ych, wyznam to niezw�ocz- nie. Niew�tpliwie by�o to zadanie mniej ambitne, lecz nie wiem, czy mniej u�y- teczne. Ostatecznie nie jest wa�ne, gdzie le�y owa arcyciekawa kraina; s�aw� zyska�a ona nie tyle dzi�ki swojemu geograficznemu po�o�eniu, co skutkiem dziwnych � zaskakuj�co dziwnych, powiedzia�bym nawet � obyczaj�w pa- nuj�cych w�r�d Pamfilia�czyk�w. Obyczaje te s� w zasadzie podobne do naszych, lecz podobie�stwa nie s� wielkie. Znaczenie rodziny jest wprawdzie u Pamfilia�czyk�w r�wnie donios�e r jak u nas, tam jednak g�ow� rodu bywa rac/e) kobieta ni? m�czyzna a c/asa- mi � nawet d/iecko. Nic jest to obwarowane �adnymi przepisami, nikt matriar- chatu nie zaleca ani go nie nakazuje, ale istnieje on w jakiej� niejasnej i tajemni- cze) formie. Z�o�liwi powiadaj�, �e i na Ziemi cz�sto tak bywa, lec/ jednak r�nica jest, przynajmniej dla mnie, dostrzegalna go�ym okiem. W Pamtilii kobiety rz�dz� nie tylko domem i uczuciami m�czyzn, ale i odgrywaj� nie- ma�� rol� w �yciu politycznym i gospodarczym Wprawdzie regu�', gry poli- tycznej s� tam �agodniejsze ani�eli u nas, niemniej jednak liczny udzia� kobiet v centralnych i lokalnych w�adzach zaskakuje obserwator�w, w�r�d tych, kt�rzy spisali swe wra�enia z pobytu w Pamfilii, zdziwienie je^t powszechne, jakby nie wiedzieli oni, �e jest to w og�le dziwna kraina. Kraina czy planeta? Nawet okoliczno�� o tak podstawowym znaczeniu nic jest �atwa do rozstrzygni�cia. Jeden / argument�w przemaw iaj�c ch za pierw- sz� hipotez� poddam zaraz kr�tkiej analizie. W tak iwan) m r�kopisie szmal- kradzkim na pocz�tku rozdzia�u XII m�wi si�. �e po�ywieniem Pamt'ilianczv- k�w jest ogie� i �e po��daj� go oni trz\ iazy w roku. Zdanie owo wywo�a�o gor�ce spory w �onie badaczy. Naturalnie nie uwierzono u dos�owno�� owego przeka/u. Ka�dy stara� si� da� jak�� jego wyk�adni�, bardziej lub mniej absur- daln�. Przewa�nie widziano w tym dow�d, �e Pamfilia jest przynajmniej samo- istn� planet�, mo�e nawet kosmosem. Nie mog� si� zgodzi� z wnioskami tego rodzaju. O�mielam si� zaproponowa� inn� wyk�adni�, oto ona: ogie� jest sym- bolem nami�tno�ci. Cisi, spokojni i zr�wnowa�eni tubylcy potrzebuj� gj od czasu do czasu jako swoistego catharsis. Co cztery miel�ce zrzucaj� wi�c z sie- bie wszelkie rygory, jakie narzuca im cywilizacja, i pogr�/aj� si� w nieopisanym szale�stwie, kt�re oczyszcza ich i usprawiedliwia. Gdy dni te mijaj�, wracaj� z. powrotem do swej normalnej postaci Wed�ug mnie Pamfiha jest krain�, a jej mieszka�cy lud�mi. Gtiyb\ m >ie przypuszczenie co do roli �ognia" by�o s�uszne (wierze, �e jest), nasza wieci/a o obyczajach tubylc�w powi�kszy�aby si� zdecydowanie. Ich nieziemska �a- godno��, po�wiadczona przez tyle �r�de�, ukaza�aby si� wtedy w zupe�nie no- wym �wietle i staliby si� oni nam bli�si i bardziej godni naszej przyja�ni. Najbardziej frapuj�c� cech� Pamfiliariczykow iest ich dobro�. Altruizm jest tubylcom tak �amo wrodzony jak nam egoizm. Nie s� egocentrykami; nie mie- rz� �wiata w�asna miar�. Ich najwy�szym celem jest dobio og�u. Nie pojmuj:) om tego tak enigmatycznie jak mv. Praca na rzec/ powszechne) szcz�liwo�ci jest dla nich najwy�sz� nagrod�, jaka mo�e spotka� cz�owieka. Nie wierz� w bog�w, szcz�cie jest ich jedynym absolutem, a dobro� jedvn.) prawdopo- dobn� drog� do jego osi�gni�cia. A�eby sta� si� szcz�liwymi, w przesz�o�ci podporz�dkowali sw�j rozw�j cywilizacyjny ca�kowicie temu wielkiemu celowi. I uda�o im si� to. S� teraz . bezgranicznie szcz�liwi i bezgranicznie czujni. Twierdz� bowiem, �e szcz�cie nie jest dane ra/ na /avvs/c. M�wi�, �e tr/eba o nie nieustannie \va'c/v�; �rodki, lakimi si� w tej walce pos�uguj�, nie s� brutalne ani nikczemne, Pamfilianczycy nie nale�� do zwolennik�w teorii, ze cel szlachetny i wznios!) usprawiedliwia ka�de �ajdactwo. �W gmachu szcz�cia nie mo�e by� �adnych rys" � powia- daj� ich my�liciele i politycy. Dziedzin�, kt�rej przyznaj� bezsporny prymat nad innymi, jest filozofia. Nie jest to jednak�e filozofia podobna do naszej, przejawiaj�ca ambicje do ogarni�cia ea�osci rzeczy, gubi�ca si� w zawi�ych i absurdalnych rozwa�aniach. Ich filozofowie pisz� jasnym i klarownym j�zykiem, zrozumia�ym dla ka�dego. Teoria poznania nic interesuje ich � prz\)�h jako pewnik, �e cz�owiek poznaje , �wiat zmys�ami i ze emocje s� najwa�niejsze. Z identycznym lekcewa�eniem odnosz� si� do teorii bytu � struktur� rzeczywisto�ci uwa�aj� za sta�� i pod- porz�dkowan� idei szcz�cia powszechnego. Tylko tym ostatnim si� na serio zajmuj�. Zagadnienia teorii estetyki i pro- blematyka szcz�cia opanowa�y ich umys�y bez reszt\. Sprawy te zast�puj� im religi�, ideologi� i widowiska sportowe: o naturze szcz�cia dyskutuje si� w Pam- filii nawet w piwiarniach i gospodach. Dla przybysza z zewn�trz Pamfiliari- czycy 10 nar�d ludzi ograniczonych. Wi�kszo�� cudzoziemc�w podkre�la ich up�r i g�upot�: nic pozwalaj� si� zbi� z tropu stwierdzeniami, �e s� nieszcz�li- wi; odpowiadaj� w�wczas zw\kle: ale� my j e s t e � m y szcz�liwi. Ta zwi�z�a odpowied� jest tym, czym dla pewnego filozofa by�y argumenty innego my�li- ciela: nie dopuszcza najmniejszego sprzeciwu i me inspiruje �adnego przeko- nania. Dla Pamtilianez\k�w szcz�cie jest zwi�zane z dwoma poj�ciami: emocji (zmys��w) i dobra. Kt�ry� z ich filozof�w za�o�y�, tytu�em zabaw \, �e szcz�cie mo�e ��czy� si� z intelektem, posiadaniem d�br doczesnych i u�ywaniem w�a- dzy. Przyj�wszy owe u�o�enia, odrzuci� je natychmiast, w arbitraln\ spos�b wy- kazuj�c ich absurdalno�� Stwierdzi� on na pocz�tku, �e nadmiar wiedzy zawsze unieszcz�liwia, gdy� cz�owiek gubi si� wtedy mi�dzy mnogo�ci� rozmaitych rozwi�za� i nie wie, kt�re z nich jest s�uszne. Potem powiedzia�, �e posiadanie (wszelkiego rodzaju) te� me daje szcz�cia, poniewa� w�a�ciciel zawsze pragnie powi�kszy� sw�j stan posiadania (lub przynajmniej utrzyma� go) i nie potrafi pozby� si� l�ku przed spadkiem w hierarchii spo�ecznej. �Podobnie jest z w�a- dz� � pisa�. � I o m� r�wnie� trzeba ci�gle walczy�, bo nigdy nie mo�na by� pewnym, ze sprawowa� si� j� b�dzie nadal. Tylko postrzeganie ztmslami i wiara w przyrodzon� ludzk� dobro� mog� uczyni� cz�owiecz� egzystencj� spokojn�, niestrachliw�, a przez to � szcz�liw�". Interesuj�co zosta� na Pamfilii rozwi�zany problem w�adzy politycznej i administracyjnej. Zastosowano tu dwie metody: losow� i jak to by�my po- wiedzieli � rozumow�. Pierwsza polega na tym, �e cuci� wa�nych w pa�stwie stanowisk rozlosowuje si� w�r�d ch�tnych na uczestniczenie w loterii. Nie- kt�re / tych stanowisk s� p�atne, inne czysto tytularne i honorowe, ale nie po/bawione swoistego splendoru. �adne z nich nie jest do�ywotnie ani d�ugo- terminowe, co zapewnia sta�� rotacj� kadr. Wszelkie pr�by oszukiwania przy losowaniu karane s� odsuni�ciem od udzia�u w nast�pnej loterii. Sens metody drugiej sprowadza si� do konkursowego obsadzania niekt�rych stanowisk administracyjnych i gospodarczych, zw �aszcz� wymagaj�cych odpowiedniego fachowego przygotowania. Stosowane przy naborze kryteria s� bardzo surowe, a przej�cie przez egzaminacyjne sito jest zawsze wielkim zaszczytem. Pe- chowcy mog� stawa� do konkurs�w ponownie, wzgl�dnie wzi�� udzia� w loso- waniach. W ten spos�b wyselekcjonowani urz�dnicy i mened�erowie s� odpowie- dzialni jedynie przed zgromadzeniem ustawodawczym, w kt�rvm zasiadaj� obywatele wybrani w wolnych wyborach b�d� wylosowani w pa�stwowych loteriach. Zgromadzenie mo�e ka�dego z urz�dnik�w odwo�a� � jednocze�nie obowi�zuje zasada, �e funkcji tych nie mo�na sprawowa� d�u�ej ni� osiem lat. Sk�ad samego parlamentu jest odnawiany w po�owic co osiemna�cie miesi�cy. G��wn� trosk� Pamfilianczy k�w jest umo�liwienie ludziom ambitnym za- kosztowania sprawowania w�adzy przynajmniej na taki czas, �eby poj�li, i� u rzeczywisto�ci jest to przyjemno�� p�aska i nie gwarantuj�ca osi�gni�cia szcz�cia. Wynika z tego, �e mieszka�cy tej krainy rozumiej� szcz�cie troch� na spos�b epikurejski, a troch� na chrze�cija�ski i marksistowski. �aden z tych pogl�d�w nie zakorzeni� si� jednak w �wiadomo�ci Pamfilianczyk�w i prawdopodobnie nawet w�r�d nich nie powsta�. Nie stworzyli nigdy w�asnej kosmogonii, nie zastanawiali si� nad ontologicznymi problemami, nie mogli wi�c sta� si� wy- znawcami tych dw�ch ostatnich ideologii. Pod�ug naszych kryteri�w ich �wia- topogl�d jest ubogi, a filozofia prymitywna. Oczywi�cie nie martwi� si� tym � s� przecie� szcz�liwi. Literatura pamfilia�ska razi tematycznym ub�styvem. Poeci w syyych wier- szach bez ko�ca opiewaj� mi�o�� i dobro, i wyra�aj� rado�� faktu, �e s� bar- dzo szcz�liwi. Trudno rozstrzygn��, ile jest w tym poetyckiej maniery, a ile autentycznego stanu ducha. Prawie wszystkie powie�ci tam wychodz�ce s� literackim odzwierciedleniem tezy o nieuchronno�ci dobra i p�ynie z nich nauka, �e szcz�cie jest najwy�sz� warto�ci�. Rzecz oczywista, ksi��ki te nie nadaj� si� w og�le do czytania, cho� tamtejsi krytycy zachwycaj� si� nimi. Nieliczne dysydenckie pov.ie�ci s� osten- tacyjnie przemilczane i � jak s�dz� � czytane po kryjomu, na uboczu. Powie�ci tego typu, staraj�ce si� omija� problematyk� szcz�cia lub przynajmniej nie giosi� go tak werbalnie, uchodz� w Pamfil� za przyk�ad z�ego smaku lite- rackiego; s� odpowiednikiem naszej literatury popularnej. Pamfilia�czycy dziel� sw� histori� na dwie epoki: archaiczn� i wsp�czesn�. Cezur� jest tu rok 1351 wed�ug starego stylu. W epoce archaicznej Pamfilia podzielona by�a na wiele pa�stw i pa�stewek, tocz�cych pomi�dzy sob� nie- ustanne walki W ko�cu jedna z wojuj�cych stron pokona�a przeciwnik�w i zjednoczy�a ca�� krain�, zaprowadzaj�c swe prawa i obyczaje. Nie oby�o si� rzecz iasna bez konflikt�w. Nie w\zyscy chcieli podda� si� no- wym rygorom. Z buntownikami ostatecznie rozprawiono si� dopiero w dwie- �cie lat po s�ynnej bitwie pod Mahua Lupmur, od kt�rej w�a�nie liczone s� lata nowej ery. Po zako�czeniu procesu unifikacji rozpocz�a si� w Pamfilii era powszechnej r�wno�ci i og�lnego dobra; taka jest w ka�dym razie opinia samych zaintereso- wanych. Ubolewa� nale�y, �e imi� zwyci�skiego wodza spod Mahua Lupmur nie przesz�o do szkolnych podr�cznik�w i uleg�o ca�kowitemu zapomnieniu; Emersson s�dzi nawet, �e me jest ono znane nie tylko og�owi, lecz r�wnie� specjalistom, i nie jest to s�d bezpodstawny. Wydaje si�, �e tubylcy zatarli je celowo. Ow�adni�ci ide� powszechnego egalitaryzmu nie u/nali za stosowne, aby jeden z nich, nawet nie�yj�cy, wy- nosi� si� nad innych. Storm na tej podstawie nazwa� Pamfilianczyk�w narodem ludzi bez czci, serca i honoru; skoro bowiem s� a� tak bardzo zadowoleni ze swego losu, to powinni zachowa� w wiecznej pami�ci imi� tego, kt�remu tyle zawdzi�czaj�. Nie wierz�, aby argument ten trafi� tub\ leom do przekonania. Nie zrozumieliby go chyba nawet. Zapytacie mo�e, czy w takich warunkach, w nie ko�cz�cym si� b�ogostanie, mo�e istnie� co� takiego jak post�p? Oto odpowied�: Post�p w Pamfilii istnieje, ale wy��cznie w formie �a�osnej i szcz�tkowej. Wspomnia�em o ich literaturze i sztuce, m�wi�c, �e z naszego punktu widzenia jest ona dekadencka i prymi- tywna. Teraz kilka s��w o tym, jak praworz�dni obywatele owej krainy obcho- dz� si� z tymi wsp�bra�mi, kt�rzy s� motorem nap�dowym dziej�w. Nie za- bijaj� ich co prawda, nie wydaj� na najrozmaitsze m�ki, lecz mimo to los tych jednostek jest nie do pozazdroszczenia Cz�owiek wybitny jest najcz�ciej ambitny i ��dny chwa�y; s� to rzeczy, na kt�rych zale�y mu najbardziej... Ni- czego z tego nie jest mu dane zazna�; ani chwa�y, ani s�awy, ani nawet zwyczaj- nego uznania. Pamfilia�scy odkrywcy, wynalazcy i uczeni �yj� w cieniu, na uboczu, od- tr�ceni przez tych, dla kt�rych dobra pracuj�. Nowatorskie idee i pogl�dy spotykaj� si� tam bowiem z oboj�tno�ci� lub ze wzgard� � znacznie dokucz- liwszymi od zawi�ci, kt�ra otacza naszych odkrywc�w i my�licieli. Oboj�tno�� sprawia, �e pamfilia�ski uczony, stopniowo przekonuj�cy si�, �e nikt nie pragnie jego odkrycia, popada w ko�cu w apati� i ulega kra�cowemu zniech�- ceniu. Z apatii nie wybawi go inny osobnik wybitny, poniewa� niepisane prawo zabrania kontakt�w osobistych mi�dzy lud�mi wybijaj�cymi si� ponad przeci�tno��. Prawa owegt> strzeg� komputery � doskonalsze od naszych � i specjalne oddzia�y policji, wyszkolone wed�ug najnowocze�niejszych wzor- c�w, wymy�lonych r�wnie� przez ludzi wielkich. Najstras/niejszy los c/.eka takie jednostki z chwil�, gdy ich tw�rczy potencja� ulegnie wyczerpaniu. Pod b�ahym pretekstem zamyka si� ich wtedy do wi�zie�, kt�rych nie opuszczaj� nigdy. Nigdy nie dochodzi te� do rehabilitacji nie- s�usznie uwi�zionych. Wszystkie re informacje zaczcipn�jcm z tak zwanego katalogu Berthusa, kt�- ry uda�o mi si� jako pierwszemu z pamfiliolog�w przet�umaczy�. Jest to jedyne �r�d�o zaprzeczaj�ce nieziemskiej dobroci i �agodno�ci mieszka�c�w tej dzi,v- nej krainy i z tej przyczyny by� mo�e nieca�kowicie zas�uguje ono na wiar�. Je�eli jednak katalog Berthusa m�wi prawd�, nie wystawia to Pamfilianezy- korri najlepszego �wiadectwa i poucza nas jednocze�nie, �e szcz�cie jest nie- rozerwalnie zwi�zane z odkupieniem. Zbiorowym pamfilianskim Odkupi- cielem s� tam jednostki najbardziej warto�ciowe i tw�rcze, kt�rych cierpienie umo�liwia pozosta�ym byt spokojny i szcz�liwy. A teraz, gdy odkryta zosta�a przed wami nieznana karta pamlilia�skicj hi- storii, os�d�cie sami. czy mo�ecie ich uzna� za swoich brac:. maj 1980 Pasa�er Howard szed� betonow� dr�k�, starannie odmierzaj�c kroki. Nadci�ga� zmierzch. S�o�ce by�o ju� tylko odleg�ym i nierzeczywistym wspomnieniem. Krew pulsowa�a mu w skroniach; by� dziwnie /m�czony, jakby prze�y� w jeden dzie� ca�e lata. Nagle stan��. Przecie� �ni�! To sen tak go wyczerpa�. Nie... To niemo�liwe. Pomjli� si�. Opar� si� o barierk� i zasn�� chyba znowu, ho o nie/ym innym nie mogh- �wiadczy� ciemno�ci, przez kt�re teraz wzrok jego przebija� si� z trudem. Ale by� wypocz�ty. I troch� pami�ta� z poprzedniego stanu: bia�aw�, mozaikow� mg�� z licznymi ciemnymi punkcikami, odg�os detonacji, czyj�� trwo�liw� ucieczk�. Ci�ki w�z zahamowa� gwa�townie, obsypuj�c go kav alkami b�otnistej mazi. Wszed� do autobusu, usiad� obok kobiety z ma�ym dzieckiem. Jechali. W pewnej chwili silnik zacharcza� i pojazd znieruchomia� na poboczu diogi. �aden z pasa�er�w nie zareagowa�, jakby ten przystanek by� czym� nataral- nym. Mo�e i naprawd� by�, lecz nie dla Howarda. Poczu� l�k. Ju� raz prze�y� co� takiego. Ludzie w bia�ych bluzach wsiedli w�wczas do autokaru, wyci�gn�li go na zewn�trz i zastrzelili. Znaczy, musia� to �ni�. Czemu jednak dr�cz� go te koszmaty? Nic z�ego, wszak�e nie uczyni�. Nadal stali w miejscu. Howard czu�, �e traci w�ada; nad cz�onkami swego cia�a, �e parali� dociera a� do m�zgu, zamieniaj�c go w lodow� pustyni�. Straci� przytomno��. Gdy si� ockn��, nie pami�ta� niczego. Dopiero z c/asem ta bezznac/eniowa pustka, otaczaj�ca go niby helowy kokon, j�a wype�nia� s:� okruchami wspo- mnie�, kt�re jednak�e by�y na tyle niejasne, i� kojarzy�y mu si� raczej z sen- nym majakiem ni�li z rzeczywistym prze�yciem. Wsta�, doci�gn�� pod szyj� zamek od bluzy i ruszy� przed siebie, trafiaj�c na �cian�. By� to niew�tpliwie intelektualny problem do rozwi�zania; jako� mu- sia� pr/ez ni� przej��. Powi�d� po niej d�o�mi jak �lepiec i �ciana rozsun�a si�. Wys/ed� na korytarzyk. Najbardziej niepokoi�a go nieskazitelno�� tej wszystko ogarniai�cej bieli, kt�ra czyni�a go praktycznie niewidomym. Niew�tpliwie szed�, wykonywa� ja- kie� ruchy, ale brak jakiegokolwiek punktu odniesienia nie po/v.alal mu na weryfikacj� postawionej przez siebie intuicyjnej tezy. Idzie albo i nie. Porusza si� � to w�a�ciwsze. Mg�a ust�powa�a. Dostrzega� coraz wi�cej czerni. Widzia� te� jaskrawe nitki, pasemka i plamki, uk�adaj�ce si� w fantazyjne wzorki b�d� wyst�puj�ce w osob- nej postaci. Ci�gle by� w ruchu � stwierdza� to /. wzrastaj�c� pewno�ci� Dobre i to, pomy�la�. Strach. D�ugo to potrwa? Nie chce o�lepn��. Pr�g. Niezbyt wysoki. Za nim � szeis/y korytarzyk. Zanurza sie w jego pr�- gowat� g��bi�, marz�c o jednoznacznych kszta�tach i zrozumia�ej, swojskiej przestrzeni. Potyka si� o co�, omal nie przewraca, ale idzie. Dobre i to, znowu my�li. Coraz mnie; pragnie. Tylko troch� wyra�niej widzie�. Jest. Jest co� nowego. Biel intensywniejsza od poprzedniej, sczepiona z inn� biel�, dwie nachodz�ce na siebie ruchliwe mgie�ki. I czarne pasma przed nim, w�druj�ce w g�r� i na boki, jego najdoskonalszy punkt orientacyjny, jego gwiazda przewodnia Kto� tu jest. Ludzie w bieli. Ca�y szereg. Do��cza do nich. Samopoczucie mu si� poprawia. Oczy mniej bol�. Maleje l�k. Szeieg rusza poci�gaj�c go za sob�. Dok�d� id�. B�ogo. Spokojnie. Z sensem i nadziej�. Co� s�yszy, co� nowego. Jakby ucieka�o powietrze. Dusi si�. Przedwczesna by�a to rado��. Rych�y koniec, �mier�. Pada. Inni stoj� meporuszenie, nie zdradzaj�c obawy. Mo�e tak trzeba? Nie! Czemu te wij�ce si� s�upy podchodz� tak blisko? To z nich wyziera zag�ada. Dym dotar� do pierwszego z ludzi. Cz�owiek krzykn�� co� niezrozumia�ego i run�� na g�bczast� pod�og�. Nast�pny to samo. Te� jeden krzyk i po nim. I jego co� zmusza�o do wrzasku. Charcza�o mu w gardle, drapa�o. Zwalczy� to w sobie. Nie krzykn��. �Howard... Howard..." Tak si� przecie� nazywa! Przypomnia� sobie! Dusz�cy ob�ok podpe�zn�� do�, omiataj�c mu stopy i kolana, po czym cofn�� si�, z powrotem nakrywaj�c nieruchome cia�a jego poprzednik�w z szeregu. Sze�ciany. Przedtem ich nie dostrzega�. Dziwne. Widzi je ca�kiem wyra�nie. Pojaw i�y si� znik�d, z tego samego kierunku, z kt�rego przyby� z�y ob�ok, ju� rozwiewaj�cy si�. uciekaj�cy poza pole postrzegania. Nie ma wyboru. P�jdzie tam, poniewa� tylko je tera/ zauwa�a. Reszta zn�w jest niezdecydowan� mg��. przed lewym okiem wci�� widzia� mn�stwo plamek i �miesznych wzork�w, przep�ywaj�cych na skos z g�ry w d� i odwrotnie, lecz przed okiem prawym ilo�� ich zmniejszy�a si�. Wykr�caj�c g�ow� to tu, to tam, par� niepowstrzyma- nie naprz�d, staraj�c si� nie uderza� o sze�ciany. Tak zaszed� do wylotu studzienki, po kt�rej szczeblach spu�ci� si� w d�. Potem by� tunel: ciasny, ciemny, ledwie si� przeze� przeciska�. Znowu os�ab�. Le�a� na platformie i wypoczywa�, wdychaj�c nie�wie�e po- wietrze. Po jakim� c/asie platforma ruszy�a bez jego udzia�u. Rozpoznawa� coraz wi�cej kszta�t�w; wreszcie rozb�ysn�o o�lepiaj�ce �wiat�o i co� wypchn�o go na powierzchni�. Ca�a przestrze� okryta by�a bia�� mg��, jak�e dobrze mu znan�. Nie potra- fi� zdoby� si� na �adn� decyzj�. Patrzy�. Nie dzia�o si� nic. ani w jego umy�le, ani na zewn�trz. Powoli zapomina� 0 swej przesz�o�ci: nigdy nie czo�ga� si� tunelem, nigdy nie uczestniczy� w egze- kucji. Przestawa� istnie�. Mg�a rzed�a, mo�na ju� by�o zauwa�y� co� nieco� przez powsta�e w niej prze- �wity, ale on potrzebowa� d�u�szego czasu, zanim poj��, �e nie jest ju� niewol- �kiem i mo�e opu�ci� swoje wi�zienie. Mimo to waha� si� dalej. Wysokie s�o�ce zala�o jasnym blaskiem przestrze� doko�a. Po mglistej za- wiesinie nie pozosta�o nic. Platforma pocz�a opada�, u�atwiaj�c mu wyj�cie la plac zawalony czarnymi pojazdami. Przechodzi� od jednego do drugiego, przekonuj�c si�, �e ka�dy z nich potrafi�by uruchomi�. W ko�cu wsiad� do naj- okazalszego. Z placu prowadzi�y dwie trasy. Wybra� na los szcz�cia t�, kt�ra wspina�a si� �agodnymi zakolami w g�r�. Ledwie wyjecha� stamt�d, us�ysza� d�wi�k syreny � najbardziej niena- wistny ze wszystkich d�wi�k�w. Wcisn�� akcelerator do oporu i nie zmniejszaj�c szybko�ci wzi�� pewnie za- kr�t. To samo uczyni� z nast�pnym. Bia�e ska�y ros�y w oczach, budz�c nadziej�. Upaja� si� sw� odwag�, stop- niowa odzyskuj�c przy tym pami��. Wydawa�o mu si�, �e pr�bowa� ju� kiedy� ucieczki i za kar� pozbawiono go wszystkiego, w��cznie z imieniem. Na- raz silnik zachrypia�, zawy� na podniesionych obrotach, by po chwili zgasn�� zupe�nie. Si�� rozp�du przejecha� jeszcze kawa�ek podg�rskiej trasy, a p�niej wyskoczy� z samochodu, przewracaj�c si� na kamieniste pobocze. Poczu� b�l 1 strach, a w ostatnim przeb�ysku �wiadomo�ci us�ysza� s�owa: � Co z nim? � Niedobrze. Nie reaguje. � Wci�� )est nieprzytomny? � Mhm. To o nim m�wiono. Pragn�� zaprzeczy�, odezwa� si�, lecz nic da� rady. � Oddycha? � Tak." � Blady jaki�... � Nic dziwnego. Szok. Poruszy! d�oni�. Wysi�ek �w wyczerpa� go tak, �e ponownie jego �wiadomo�� uton�a w morzu mg�y, kt�ra spowi�a nawet to, co dot�d tylko niejasno prze- czuwa�, boj�c si� wyci�gn�� ostateczne wnioski ze swego rozumowania. Gdy si� ockn��, ca�y by� zlany potem. Serce uderza�o nier�wnomiernie, laz szybciej, raz wolniej, ocz\ szczypa�y. � �yje! � Czemu mia�by nie �y�, prosz� pani. No jak? Ju� dobrze? � Lepiej � odpowiedzia� Howard. � Straszny sen mia�em. Co si� sta�o? i � Zas�ab� pan. � Nie to... nie o tym... � W porz�dku Niech pan si� uspokoi. Mieli�my awari�. Czekamy na w�z z. bazy. Mo�e pan usi���? � Spr�buj�. Siedzia� i chc�c nie chc�c wpatrywa� si� w przesycone niezdrow� ciekawo�ci� twarze; gapili si� na niego niby na okaz dzikiego zwierz�cia wystawionego do ogl�dania przez istoty wy�sze i rozumne, a� upokorzony ow� przebijaj�c� z. ludzkich spojrze� pogard� postanowi� uda�, i� stan jego pogorszy� si�. Zwie- si� g�ow�, przymkn�� powieki. Trwa�. Naraz wieczorn� cisz� przeci�� j�k syreny. �Co to?" � zapyta� �Wezwa- li�my pogotowie. Wezm� pana do szpitala". �To niepotrzebne" � zaprotesto- wa� w absurdalnej obawie, �e nie prze�yje nowego pobytu w�r�d bia�ych, okrutnych �cian, ale nikt nic podchwytywa� rozmowy. Karetka przejecha�a wzd�u� zepsutego autokaru, zatrzymuj�c mc na poboczu, a wezwany przez kierowc� w�z rezerwowy stan�� z drugiej strony, jak gdyby bior�c go w klesz- cze. Ugi�� kolana, �eby wsta� i uciec, lecz by�o ju� za p�no. Sanitariusze wchodzili w�a�nie do autobusu. � Gdzie jest pacjent? � Tutaj � powiedzia� kto� us�u�ny. � Tutaj. Prawie nic nie widzia�. Wszystko zalewa�a wszechobecna biel. Przesta� wie- rzy� w realno�� swej sytuacji. Nawet nie spostrzeg� si�, kiedy wyszli z auto- karu. Koszmar � kt�ry nie by� koszmarem, lecz nieub�agan� i jedynie praw- dziw� rzeczywisto�ci� � dobiega� ko�ca. Gwa�townie popchni�ty, zwali� si� do rowu, a gdy powodowany prastarym impulsem i ch�ci� zobaczenia po rd/ ostatni rozgwie�d�onego nieba przekr�ci� si� na wznak, ujrza� nad sob� wylot luty. M�g� zrobi� tylko jedno � to, co uratowa�o mu �ycie w podziemiach. Z�o�y� usta do krzyku, aic nie natrafi� na w�a�ciwe s�owo. Laserowy p�omie� spopieli� cia�o niedawnego uciekiniera, przecinaj�c �mieszny sen o wolno�ci, jaki '�ni� jeszcze przed chwil�, na podobie�stwo innych bliskich mu istot bez imienia, przesz�o�ci i przysz�o�ci. 1981 Stan zawieszenia Zgasi� papierosa, przeci�� na ukos park i usiad� na �awce. By� znu�ony i roz- czarowany; szereg nie przespanych nocy mia�o pewien wp�yw na przepe�nia- j�ce go uczucie wielkiego zm�czenia, lecz chyba trafnie domy�la� si�, �e nie tylko w tym le�y przyczyna jego stanu. Siedz�c na niezbyt wysokiej �aweczce oczekiwa� na przyjazd tramwaju, kt�ry winien umo�liwi� mu dotarcie do po- �o�onej na odleg�ym wzg�rzu dzielnicy miasta. Tramwaj nie nadje�d�a�; wi- dzia� w tym � mo�e nie ca�kiem s�usznie � kolejny dow�d na istnienie ja- kiego� tajemniczego spisku o ostrzu wymierzonym w�a�nie w niego, �onatego czterdziestoletniego m�czyzn� o nieciekawej twarzy i nikczemnej przesz�o�ci. Wreszcie tramwaj pojawi� si�, z ostrym zgrzytem hamulc�w wynurzaj�c si� zza zakr�tu. W paradoksalny spos�b fakt ten przyj�� jako now� obelg�. Tramwaj jest wszak�e przyziemny, szary (rozumowa�), s�u�y jedynie do prze- wozu podr�nych i do niczego wi�cej, za grosz nie ma w nim wznios�o�ci, nie- zwyk�o�ci � ca�e �ycie t�skni� za czym� takim i niezmiennie rzeczywisto�� od- mawia�a mu tego. Jak to! � zdumia� si�. � By� i nagle znikn��? � przetar� odruchowo oczy. � Tramwaje to przecie� nie elfy czy krasnoludki, nie znikaj� ot tak, tak sobie! Jest! Ale dlaczego wyskoczy� z szyn i jedzie wprost na mnie? Czy�by... Gdy si� ockn��, nie wied/ia�, gdzie si� znajduje, ani nawet nie pr�bowa� si� nad tym zastanawia�. Wok� panowa�a zdecydowana i niczym nie zak��cona ciemno��. Nie m�g� jej przebi� wzrokiem. Trwa� w bezruchu, ot�pia�y, za- wieszony w pr�ni, nic nie widz�c i nic nie s�ysz�c. Tak w�a�nie sobie zwykle wyobra�a� trwanie. Jako co� pozostaj�cego poza c/asem i przestrzeni�, ocieraj�cego si� o poj�cie niesko�czono�ci. Lubi� to s�owo: niesko�czono��. Uwa�a� je za takie precyzyjne i bezgranicznie trafne:^ ch�tnie si� nim pos�u- giwa�, zw�aszcza wobec ludzi, o g�upocie kt�rych by� dobitnie przekonany. Naraz poczu�, �e co� z nim zaczyna si� dzia�. Wirowa�. Pewien by�, �e obraca si� doko�a w�asnej osi i �e opada w d�; jak gdyby jaka� przera�aj�ca si�a �ci�ga�a go w obj�cia piekie�. Pomy�la�: umar�em. Pomy�la�: zgin��em pod ko�ami tramwaju-widma. Po- my�la�: przyjdzie mi teraz zap�aci� za wszystkie zbrodnie, kt�rych si� na tam- tym �wiecie dopu�ci�em. Uprzytomni� sobie, �e nigdy nie wierzy� w nic, a szcze- g�lnie w cz�owieka. Pomy�la�: kto wie, czy nie oka�e si� to wkr�tce moim naj- ci�szym przewinieniem, moim najwi�kszym b��dem. Nadal opada�, ale ju� w nieco odmiennej scenerii. W jego polu widzenia pojawi�y si� gwiazdy: pulsuj�ce nier�wnomiernym blaskiem, martwe, wy- gas�e, wybuchaj�ce w perturbacyjnym skr/eku, gwiazdy �redniej wielko�ci i jasno�ci, bia�e kar�y, czerwone kar�y, olbrzymy... Prze�lizgiwa� si� mi�dzy nimi niczym w�� wymykaj�cy si� przez kraty klatki na wolno��; ucieka� przed ich grawitacyjnymi polami, kt�rych si� nie wiedzie� czemu l�ka� � jakby jemu, tworowi niematerialnemu, z�o�onemu bodaj z samej �wiadomo�ci i woli, mog�y one w czym� zagrozi�; prze�lizgiwa� si� pomi�dzy nimi i ci�gle wali� si� w d�, niby upuszczony z du�ej wysoko�ci metalowy przedmiot. Skurcz-rozkurcz, pulsowanie ca�ego universum, erupcyjne podrygi super- nowych, gwiezdny chaos, co� jakby koniec istnienia wszech�wiata, nieustanne kurczenie si� kosmicznej przestrzeni, �cie�niaj�cej si� coraz szybciej i szybciej, a� do niejasnego momentu, w kt�rym znikn�a w og�le. Nie by�o ju� nic: ani pustki, ani czarnych dziur, nie by�o ju� niczego. On te� przesta� ju� egzysto- wa�, nawet jako swego rodzaju niesprecyzowane poj�cie. O dziwo jednak, zachowa� �wiadomo�� swojego trwania. Wydawa�o mu si� to kra�cowo nie- zrozumia�e. Skoro nie ma nic, czasu nie wy��czaj�c, to nie powinna istnie� r�wnie� �wiadomo��. Ale istnia�a. Wiedzia�, �e jest i �e musi za co� odpoku- towa�. Nie wiedzia� tylko, za co. Nagle umys� cz�owieka zala�a fala jasno�ci; poczu� uderzenie w g�ow� i po- j��, �e staje si� na powr�t tworem materialnym. Spostrzeg� te�, �e z otaczaj�cej go pustki zaczyna co� wyrasta�, �e pojawia si� w niej jaki� kszta�t. Pod�- �y� w tym kierunku, nie rozumiej�c, na jakiej w�a�ciwie zasadzie si� po- rusza. � Wejd� � us�ysza�. Przep�yn�� ostatni odcinek przestrzeni i zatrzyma� si�. . � Usi�d�. Post�pi�, jak mu kazano. Usiad� � nie wiedz�c, na czym siada, ani jak d�ugo �w tajemniczy sprz�t b�dzie mu s�u�y�. � Jak si� nazywasz? � Arkik, Leon Arkik � odpowiedzia� odruchowo. � Dlaczego pytasz? � zreflektowa� si�. � Kim jeste�? � Dla ciebie nikim. Zamilk� na moment. Potem rzek�: � Nie jeste� zbyr uprzejmy. Wyja�nij mi, jak si� tu znalaz�em i co to wszyst- ko znaczy. �miech; kr�tki, urywany, ironiczny. � Du�o chcia�by� wiedzie�. O wiele wi�cej ni� wiedzie� ci przystoi. Milcza�, niepewny swych dalszych los�w. I znowu us�ysza� pytanie: � Ile masz lat? � Czterdzie�ci jeden � odpar� /. rezygnacj�. Wyzby� si� ju� nadziei, �e dowie si� czego� od swojego niematerialnego rozm�wcy. Przekonany by�, mimo �e nie dysponowa� na to �adnymi dowodami, �e tamten jest tylko z�ud�, czyim� niedoskona�ym wyoFrazeniom. Jedynie niecodzienne okoliczno�ci owego groteskowego przes�uchania powstrzymywa�y go od wybuchni�cia �miechem; tak bardzo to wszystko wydawa�o mu si� absurdalne i nie do po- my�lenia w rzeczywisto�ci. � Miejsce twojego urodzenia? Imiona rodzic�w? Przynale�no�� pa�- stwowa? Odpowiada� na te pytania po kolei, udzielaj�c wyja�nie� prawdziwych, acz korci�o go, by sk�ama� chocia� raz. Ba� si� jednak tak post�pi�. � Czy masz co� do dodania? Poru\/vl si� na tym czym�, na czym siedzia� '� albo zdawa�o mu si�, �e si� poruszy�. � Nie. � Naprawd� nie? � Naprawd� � powiedzia� zdecydowanie. Tamten nie odzywa� si�. � Wi�c dobrze. Teraz czekaj. Postanowi� nieco spu�ci� z tonu. Duma nie zawsze pop�aca, pomy�la�. � Na co czeka�? � I poprawi� si� zaraz: � Na co mam czeka�? � Na to, co si� z tob� stanie. � A co si� mo�e sta�? � Wszystko. Ale nie ja b�d� o tym decydowa�. � Nie ty, kto wi�c? � Moi zwierzchnicy. � Kim oni s�? �� Nie za du�o pyta�? Zamilcz! Istotnie umilk�. Tam, gdzie si� znajdowa�, przeniesiony w to miejsce albo za spraw� swej imaginacji, albo za jak�� zewn�trzn� przyczyn�, poj�cie czasu, podobnie jak i inne poj�cia dot�d mu znane i przeze� akceptowane z wi�ksz� lub mniejsz� doz� wiary, by�y wy��cznie pustyni d�wi�kiem, dlatego te�. nie umia� oceni�, jak d�ugo trwa�a ta cisza. Mog�a to by� zar�wno wieczno��, jak i chwila; w ka�dym razie jednak to nie on j� przerwa�, lecz tamten. � Nie b�j si� mnie. Nie jestem taki gro�ny, jak ci si� mo�e wydawa�. Jestem tylko urz�dnikiem, nic w tutejszej hierarchii nie znacz�... � g�os tam- tego ucich�, stawa� si� coraz mniej wyra�ny, a� zanik� ca�kowicie. Zaniepo- koi�o go to tak dalece � dopiero teraz poj��, ile ma jeszcze pyta� do swego rozm�wcy � �e zacz�� go nawo�ywa� i wykrzykiwa� jego nie istniej�ce imi�. Krzycza� i krzycza�, a� poczu� si� zm�czony i wtedy, jakby w nagrod� za jego trud, dobieg� go ponownie g�os tamtego. � ...i w piekle znale�� si� mo�esz. A je�li raj przypadnie ci w udziale, to wiedz, petencie, �e nawet tam twoja osobowo�� zostanie poddana pewnym rygorom i ograniczeniom... Nie b�dziesz wszechmocny; nadal b�dziesz je- dynie cz�owiekiem... W niebia�skim banku osobowo�ci si� znajduj�c... Nic wi�cej nie us�ysza�. Wsta� � i to go w�a�nie przerazi�o. Zrozumia� bo- wiem, �e znowu posiada cia�o. Wstr�tne, dolegliwe cia�o. Wiedzia�, �e je posiada, �e przesta� ju� by� tworem niematerialnym. Czu� dotkliwy b�l i to go napawa�o ogromnym l�kiem. Ba� si� piekielnych katuszy i czy��cowych m�k. Obawia� si�, �e wyrok na niego zosta� ju� wydany. Ponownie opad� w d�, obracaj�c si� doko�a w�asnej osi. Wiruj�c postrzega} kolejne obrazy, jakby identyczne z widzianym; uprzednio. Gwiazdy roz�a- rzone i wygas�e, gwiazdy-olbrzymy, gwiazdy-bia�e kar�y, gwiazdy �rednie) jasno�ci, perturbacje s�oneczne i mg�awicowe, py� mi�dzygwiezdny, nieprze- liczone rzesze pojedynczych atom�w wodoru. Wszystko to niby podobne do poprzednich dozna�, a jednak� nie takie samo. Co� odr�nia�o te wra�enia i obrazy od wcze�niejszych; nitf- wiedzia� co, lecz by� przekonany, �e nic s� one identyczne. k t / P�dzi� d�ugim, czarnym Ijonytarzem o �cianach utkanych z gwiezdnej ma- terii i atomowych j�der, s>pjtsjy^ si�, jakby u wylotu widmowego tunelu mia� natkn�� si� na praprzyczyn^, na* praatohh^ od kt�rego nasz wszech�wiat wzi�� sw�j pocz�tek i z kt�rego istnieniem jest Hyc mo�e zwi�zany nasz koniec. P�dzi� z niewyobra�aln� szybko�ci�, z&dpj�c k�am prawom fizyki � albo udowad- niaj�c ich iluzoryczno�� � w u�amku sekundy pokonuj�c parseki i lata �wietlne, aby w pewnym momencie, w jakiej� niejasnej chwili wydosta� si� z korytarza i znale�� na zalanej s�o�cem r�wninie. By� na Ziemi; z powrotem by� na naszym globie, kt�rego mo�e nigdy nie opuszcza�! I tak jak przedtem siedzia� na �awce. I tak jak przedtem ujrza� wynurzaj�cy si� zza zakr�tu tramwaj. Tramwaj jecha� wolno, dostojnie. Wyda� mu si� tworem przyziemnym i pospolitym, niewartym powa�niejszego zainteresowania. I podobnie jak w�wczas znikn�� mu z pola widzenia. Gdy pojawi� si� znowu, by� ju� tramwajem metafizycznym, nierzeczywistym, tramwajem � uosobie- niem wszystkich jego t�sknot. �w odarty z wszelkiej realno�ci pojazd pod��a� z �agodn� powolno�ci� w kie- runku �awki, na kt�rej siedzia�. Pomy�la�, �e powinien si� z niej podnie��, i zro- bi� to, ale jako� od niechcenia i do�� pechowo: potkn�� si� i obali� na ziemi�. Natychmiast dotar�a do jego �wiadomo�ci my�l, �e jednak �le post�pi�, �e po- winien s/ybciej uskoczy� w bok. My�l ta z��czy�a si� z potwornym b�lem, jaki zaw�adn�� jego cia�em; tramwaj przewracaj�c si� po uderzeniu w �cian� bu- dynku, przy kt�rym sta�a �awka, /mia�d�y� mu stopy. Straci� przytomno��. Ockn�� si� za jaki� czas. Nie czu� ju� b�lu, ale pomimo to jego og�lne samo- poczucie by�o pod�e. Co� � co�, czego nie potrafi� nazwa� � doskwiera�o mu i dr�czy�o. Najch�tniej zacz��by g�o�no krzycze�, obawia� si� jednak�e, i� �ci�g- nie to na niego uwag�, a pragn�� by� sam. Zamierza� w spokoju zastanowi� si� nad swoim po�o�eniem. G��wnie zale�a�o mu na rozstrzygni�ciu w�tpliwo�ci, czy to wszystko, co prze�y�, nie jest aby jednym d�ugim snem, snem pos�pnym i z�owrogim. Wskazywa�o na to szereg okoliczno�ci, a najbardziej ta jego non- sensowna rozmowa z dy�urnym urz�dnikiem niebios, kt�n niejako, przed przekazaniem go wy�szej instancji, za�atwia� z nim wst�pne formalno�ci, wi- docznie w takim wypadku nieodzowne. Biurokracja r�wnie� w niebie? Przecie� to bzdura, my�la�. Je�eli istnieje B�g � w co dot�d nie wierzy� � to ju� z samej Jego definicji, jako doskona�o�ci sko�czonej i absolutnej, wynika, �e �adnych pomocnik�w nie potrzebuje. � Przenios�em po prostu swoje do�wiadczenia z ziemskiego �ywota na moje wyobra�enia o tamtym �wiecie, co jest naj- lepszym dowodem, �e by� to albo sen, albo halucynacja. Uspokojony u�o�y� si� wygodniej w ��ku. Niepok�j jednak powr�ci�. Ha- lucynacja nie jest wszak�e tak� banaln� przypad�o�ci�. Musia�em powa�nie zachorowa�. Mo�e dos/�o do wojny i strona przeciwna pos�u�y�a si� bojowymi �rodkami chemicznymi? Przypuszczenie owo bynajmniej nie wydawa�o mu si� bezpodstawne. Jak przez mg�� przypomnia� sobie prasowe apele do ludno�ci o zachowanie spokoju i o nieuleganie panice. Tak, to by�o mo�liwe. Kto� wszed� do salki. Widzia� tego cz�owieka, lecz niezbyt dok�adnie. Nie potrafi�by rzec, czy tamten jest wysoki czy niski, czy jest kobiet� c/y m�- czyzn�. Po chwili zauwa�y� za nim (za ni�?) drug�, r�wnie niewyra�n� syl- wetk�. Unie�li go z ��ka i po�o�yli na w�zku. Czu�, �e jad� i spostrzega� mija- j�cych go, obleczonych w biel przechodni�w, zapewne lekarzy lub piel�gnia- rzy. Nagle przystan�li. Potem ruszyli zn�w. tym razem wolniej. Wreszcie za- trzymali si� na dobre, znie�li go z w�zka i po�o�yli na czym� twardym, nie- przyjemnym w dotyku. Blask �wiec�cych lamp utrudnia� mu zorientowanie si�, gdzie si� znajduje. Przypuszcza�, i� na sali operacyjnej, ale by�o to tylko do- mniemanie i nic wi�cej. �Pacjent got�w?" �Tak, panie doktorze". �W porz�dku. Niebawem zaczy- namy". Moment ciszy i p�niej: �Czy to ten z wypadku?" �Tak!" �W jakim stanie go przywieziono?" �Zadowalaj�cym". �Zatem powinno nam si� powie��". �Te� tak s�dz�, panie doktorze". �Zaczynamy. Narkoza!" Wata. Jaka mi�kka, puszysta. I otch�a�. I he/kresne oddalenie. I d/iwne, zniekszta�cone g�osy. � To wr�cz niepoj�te. Nic nie rozumiem. A pan, kolego, ro/umie cos / tego? � Tak�e przyznaj� si� do bezsilno�ci. Po raz pierwszy z czym� podobnym si� spotykam. � Ja r�wnie�. W og�le nie pojmuj� praw rz�dz�cych tym organizmem. �eby ko�� by�a nie uszkodzona... � A na wierzchu sieczka � Tak, to zaskakuj�ce. Co robimy? � Operujemy dalej. Chocia� na dobr� spraw� to bezcelowe. � Rzeczywi�cie, piekielnie dziwny przypadek. � Dziwny! To stanowczo za ma�o powiedziane! Nic poza tym do niego nie dotar�o. Obudzi� si� o �wicie i natychmiast zwr�- ci�o jego uwag� to, �e czuje si� rze�ki i wypocz�ty, nieomal zupe�nie zdrowy, jakby nigdy nie uleg� �adnemu wypadkowi. W tej sytuacji hospitalizacja wy- dawa�a mu si� absurdem. Postanowi�, �e ucieknie st�d bezzw�ocznie. Wyjrza� przez okno. Szara, w niekt�rych miejscach zielonkawa p�aszczyzna szpitalnego dziedzi�ca gwa�townie zaatakowa�a jego oczy. Przymkn�� powieki i zaraz otworzy� je ponownie. Nast�pnie wdrapa� si� na parapet i zeskoczy� w do�, wprost na kup� piasku przylegaj�c� do �ciany budynku. By� wolny; prawie ca�kowicie wolny. B�yskawicznie pokona� dystans dziel�cy go od par- kanu. W trakcie biegu nie zauwa�y� nikogo; park by� opustosza�y, jak gdyby lekarze, piel�gniarze i pacjenci specjalnie na ten czas wycofali sie, �eby nie dra�ni� go swoim widokiem. Ulica by�a r�wnie� pusta, niesko�czenie pusta i bezbarwna Jak okiem si�gn�� nigdzie nie mo�na by�o spostrzec �ladu przechodnia ani pojazdu. Czas tutaj jakby stan�� w miejscu, przesta� p�yn��. Powietrze by�o ci�kie, nagrzane. Szed� wolnym krokiem, nie poznaj�c mijanych skrzy�owa� i blok�w, lecz mimo to by� absolutnie pewien, �e trafi w ko�cu do swojego mieszkania. Wreszcie przystan��. To tutaj, pomy�la�. Wysoko�ciowiec, przed kt�rym si� zatrzyma�, niczym szczeg�lnym od innych si� nie r�ni�; by� szary, pos�pny, nijaki. Wszed� do windy i wcisn�� przycisk oznaczaj�cy �sme pi�tro. Podczas jazdy stara� si� nie my�le� o niczym. Wysiad� i zadzwoni� do swoich drzwi. Nie zdziwi� go widok �ony stoj�cej na progu. Wymin�� j� bez s�owa i zag��bi� si� w fotelu. I w tym momencie porazi� go strach. Przecie� to ju� by�o! � Przecie� t� scen� ju� kiedy� prze�y�em! W chwil� po wyj�ciu z domu zawr�ci�em, poniewa� za- pomnia�em czego�, i tak jak teraz wymin��em bez s�owa �on� i usiad�em w fo- telu. Co zrobi�em potem? Chyba nic, o ile nie lic/y� si�gni�cia po papierosy (po kt�re prawdopodobnie wr�ci�em). Nie zd��y�em jednak wzi�� ich do r�ki Przeszkodzi�a mi w tym �ona, kt�ra wesz�a do pokoju i zapyta�a... o co ona zapyta�a? � Przyszed�e� po recept�? Odwr�ci� powoli g�ow�. � Wr�ci�e� hi� po recept�, prawda, kochanie? Zapomnia�e� jej wszak�e... Tak, na pewno ju� to prze�y�. W u�amku sekundy zrozumia� �e jego obawy nie by�y bezpodstawne. Wr�ci� do domu, ale w ten sam czas � me up�yn�a ani minuta od poprzedniego opuszczenia mieszkania. Nigdy nie siedzia� na �awce czekaj�c na przyjazd tramwaju, nigdy nie by� w szpitalu, znik�d nigdy nie ucieka�. � To wszystko po prostu przy�ni�o mi si�. A je�eli nie? C� to wobec tego oznacza? Mo�e to, �e jednak wtedy umar�em naprawd�! Czym�e wi�c s� moje p�niejsze prze�ycia? Snem � odpowiedzia� sobie. D�ugim, koszmarnym majakiem niematerialnej istoty, poddanej licznym rygorom i ograniczeniom... Wstrz�sn�� nim zimny, przejmuj�cy dreszcz. � Kochanie, p�jdziemy dzisiaj do teatru, prawda? Tak dawno nie b^�am w teatr/e... Chc� pokaza� si� w nowej sukience, ponadto zale�y mi bardzo na obejrzeniu tej sztuki. Podobno dobra, wiesz? Wsta� i z ca�ej si�y uderzy� �on� w twarz. Nie m�gt znie�� jej szczebiotu. Spodziewa� si�, �e ona przewr�ci si� na dywan (cios by� przecie� pot�ny) i na- wet troch� mu si� jej �al zrobi�o, przekona� si� jednak *.e /dziwieniem, �e nie sta�o si� nic. �ona w dalszym ci�gu namawia�a go na p�j�cie do teatru. M�wi�a i m�wi�a, a� nie wytrzyma� i znowu zdzieli� j� pi�ci� w twarz, z identycznym skutkiem. I ju� wiedzia�, zdoby� t� upragnion� pewno��. Stoj�ca przed nim kobieta nie by�a jego �on�, lecz jej wyobra�eniem. Nie posiada�a cia�a, nie reagowa�a na ciosy. By�a tylko i wy��cznie z�ud�, jedn� z postaci z jego snu... Wybieg� z mieszkania, zjecha� wind� na d�, wsiad� do jakiego� wozu i roz- pocz�� zgo�a pirack� jazd� ulicami mias.a. Rozumowa�, �e czegokolwiek by nie uczyni�, to i tak nie wyci�nie to na niczym swojego pi�tna. My�la�: nawet je�li kogo� przejad�, to b�dzie to jedynie zjawa. Nie mam si� zatem czym niepokoi�, nie ma sensu te� troszczv� si� o czyje� bezpiecze�stwo, a ju� najmniej o swoje w�asne. Umiera si� tvlko raz. Nie mo�na umrze� dwukrotnie. ^ Z rozwa�a� tych wyrwa� go d�wi�k t�uczonego szk�a. Zerkn�� w lusterko i zauwa�y�, �e tylna szyba w jego wozie jest rozbita, przestrzelona. Skr�ci� w boczn� uliczk� i zaraz tego po�a�owa�. Musia� zwolni� i w�wczas tamci zacz�li go dogania� W�z policyjny by� tu�, tu� za nim; nieprzerwanie obsypywano jego auto seriami z broni maszynowej, dziurawi�c je w wielu miejscach, jego samego jednak�e nie rani�c ani razu. Pomy�la�, �e to nieprawdopodobne. � Kt�ry� z tych pocisk�w powinien mnie w ko�cu trafi�. Zatem naprawd� jestem zjaw�. Wydosta� si� / uliczki, gdzie atakowano go tak zaciekle i wjecha� na auto- stiadc. Po szale�czej je�dzie uwaj�cej przynajmniej kilka min,ut zostawi� po- licjant�w daleko z ty�u i uspokaja� si� stopniowo. Nagle wozem jego zarzuci�o, co� (co?) zepchn�o go na pobocze drogi, gdzie samoch�d zderzy� si� / czym�, co przypomina�o do z�udzenia podmiejsk� will�. I by� to ostatni obraz, jaki zapami�ta�. Gdy na nowo wr�ci� do rzeczywisto�ci, stwierdzi� ze zdziwieniem, �e siedzi na �awce i czeka na tramwaj. Oczekiwanie znu�y�o go i u�pi�o jego czuino��. tak i� omal nie przegapi� momentu w kt�iym tramwaj nareszcie si� pojawi�. Wskoczy� do niego z za- dziwiaj�c� zwinno�ci� i usiad� na krzese�ku. Potem skasowa� bilet i pogr��y� si� w zadumie; my�la� o maj�cych si� jutro rozpocz�� zawodach sportowych i o i) m, czy jego faworyt odniesie zwyci�stwo. � Prosz� bilety do kontroli. Wykona� polecenie i znowu wr�ci� my�l� do wy�cig�w. Wysiad� dopiero na kra�cowym przystanku. Pada� deszcz: cienkie stru- myki wody sp�ywa�y mu po twarzy, dra/ni�c go swym ch�odnym dotykiem. Szed� wolno, niespiesznie, nie zastaifewia� si� nad niczym wa�nym. Gdy desze/ usta�, zorientowa� si�, �e stoi przed swoim domem Bezszelestnie otworzy� drzw: kluczem i wszed� do �rodka. �ona podesz�a do niego i powiedzia�a: � Jak dobrze, ze u� wr�ci�e�, kochanie. Wykupi�e� lekarstwa, nie za- pomnia�e� o nich-1 Nie odpowiedzia�, wymin�� j� bez s�owa i zag��bi! mc w fotelu. � Znaj�c ci� przypuszczam jednak, �e nie wykupi�e�! Podni�s� g�ow�, przedtem spus/czon� w d� i rzek�: � Pos�uchaj. Przydarzy�o mi si� co� strasznego. Nie wiem, jak ci o tym opowiedzie�. � Spodziewa�am si�. �e zapomnisz! Absolutnie nit mo�na na ciebie liczy�. C�z za potworne g�upstwa ona opowiada! Zdenerwowany uni�s� si� z miejsca i pchn�� �on� na kanap�. Przewr�ci�a si�. Przewr�ci�a! Spogl�da� na ni� ze zdumieniem. Kim�e ona w�a�ciwie jest? Zjaw� czy istot� rzeczywist�? Chyba raczej tym drugim, skoro w ogol� upad�a. A wi�c... a wi�c i ja tak�e istniej�! Mam cia�o, twarz, g�os... �yj� � i b�d� zapewne �y� jeszcze d�ugo! Koszmar si� skontw�! Skonc/y�! Sko�czy�! Ju� koniec, koniec! Czu�, �e jest szcz�liwy. Z sympati� przypatrywa� si� �onie (kt�rej normalnie nie cierpia�V Wygl�da�a na niezb.t zadowolon�. Nic dziwnego. Postanowi�, ze wynagrodzi jej wszystkie przykro�ci, jakich od nu-go dozna�a przez te lata razem sp�dzone i wype�nione chwilami wsp�lnego cierpienia. Zwali� si� na ni� i posiad� gwa�townie, nit zwa�aj�c na jej protestuj�ce okrzyki ani na to, �e Przecie� wcale jej nie pragnie. Potem le�a� na kanapie i my�la�, jak to dobrze posiada� kogo� bliskiego, kogo�, komu mo�na bezwzgl�dnie zawierzy�. Po paru minutach wsta� i po- wl�k� si� do �azienki. I tam strach zaatakowa� go ponownie. D�ugo wpatry- wa� si� w lustro, w kt�rym nie by�o wida� odbicia jego postaci. Lustro by�o matowe, ciemne. Z l�kiem, rozpacz� i nadziej� dotkn�� jego powier/.chni, a�eby przekona� si�, czy czasami nie jest ona brudna lub pokryta jakim� nie przepuszczaj�cym �wiat�a materia�em... 1980 Pojedynek Co� wypchn�o go ze snu -� w ciemno��. Zaskoczony, z wysi�kiem otworzy� klej�ce si� powieki. Le�a� na niskiej, prawie dotykaj�cej pod�ogi pryczy, czarny �uk sklepienia zamyka� si� nad jego g�ow�, prawa r�ka za� ociera�a si� o chro- powat�, naje�on� wypuk�o�ciami �cian�. Usilnie stara� si� przypomnie� sobie tre�� minionego snu. Zaj�cie to przez d�u�szy czas absorbowa�o jego uwag�. Pami�ta� jednak niewiele. Wyskakuj�ce sk�d� obrazy, ogromne, przestrzen- ne projekcje ��to-fioletowych bry�, bry� nak�adaj�cych si� na siebie, trac�- cych swe niejasne kszta�ty, roztapiaj�cych si� powoli w bezkresnej dali krwi- stego horyzontu. Zapami�ta� te� (ale ju� znacznie mniej wyra�nie) wizerunek czyjej� postaci: jakby jaka� nieznana si�a wtopi�a tego cz�owieka w �w absur- dalny krajobraz. Poza tym nie pami�ta� nic. Ponownie stara� si� nat�y� swoj� pami��, lecz nie przynios�o to �adnych rezultat�w. Z dalszych pr�b zrezygno- wa�. Pewien wp�yw mia�o na to uczucie niejakiej pustki, kt�re go naraz ogar- n�o: jakby na nowo powr�ci� tamten obraz, przed chwil� wy�niony. Zgrzyt przekr�canego w zamku klucza wytr�ci� go z marazmu. Z zacie- kawieniem spojrza� w kierunku dizwi. Te otworzy�y si� bezd�wi�cznie i sta- n�� w nich jaki� cz�owiek. Nigdy przedtem go nie widzia� (albo mu si� zdawa�o, �e nie widzia�). , yS Pomieszczenie zala�a fala jasnego �wiat�a. Mia� okazj� poczyni� kolejn� obserwacj�. Znajdowa� si� we wn�trzu niewielkiej klitki ^o/^o�yskuj�cych czer- ni� �cianach i z nisko opadaj�cym sufitem. Tamtep cz�owiek zbli�a� si� do niego niezdecydowanym krokiem, co pewien czas zatrzymuj�c si�. U�wia- domi� sobie nagle, i� ju� si� z nim kiedy� spotka�. Zrozumia� te�, �e jest to jedna z postaci z jego ostatniego snu. y Bieg�. Bieg� ci�ko, powoli, z coraz/wi�kszym trudem pokonuj�c ograni- czaj�c� go przestrze�. Bieg� ci�gn�c� si� niesko�czenie piaszczyst� pla��, bieg� pomi�dzy dwoma �cianami bezlitosnej zieleni, pi�� si�, dysz�c, pod g�r�, wspi- na� si� na to zbawcze wzniesienie, na kt�rym spodziewa� si� zgubi� swych prze�ladowc�w, ucieka) przed nimi, ucieka� przed pod�zdjaj.4 /a nim grupk� m�czyzn o krotko, po rekrucku przystrzy�onych w�osdch (takich jak w�osy tego cz�owieka, kton wcze�niej wszed� do jego ccii), pia� si� pod gor�, wspina� si� na len s/c/yt. szczyt oddalaj >c\ si� od niego / k^�d� ��ekund�, szczyt, kt�- rego jes/c/e much nic by�o mu dane osi�gn��. Rekrut pochyli� si� nad le��cym, dotkn�� jego twarzy. Odebra� ow dotyk zupe�nie jak uderzenie obuchem. I w tym momencie zauwa�} �, �e sk�d�, z nie- wiadomego miejsca zaczyna dociera� don jaki� g�os. Pocz�tkowo pizypomi- nalo to cich1, pomruk morskich lal. potem odg�osy upadaj�cych kamieni, na koniec d�wi�ki j�y uk�ada� si� w s�owa. � Przeciwnik � s�ysza� � ,est twoim nieub�aganym wrogiem. Nie masz poza nim gro�nie sz*go i icprzyjaciela; zapami�taj to. Zapami�taj r�wnie�, i� b�dzie ci� on prze�ladowa� zawsze i wsz�dzie, nigdy nie zostayu ci� w spo- koju. Takie jest jego zadanie. 'Iwoie zadanie polega na czym innym. We w�a- �ciwym czasie zostanie ci to wyjawione. Na ia/.ie musisz wiedzie�, �e jest on bardzo niebezpieczny. Jego mo�liwo�ci s� ocl twoich daleko wi�ksze. Jego ciosy b�d� nieustanni1' przeszywa� twe wyczerpane cia�o. Jego uderzenia b�- dziesz odczuwa� jako ra�enie gromem Nie uciekniesz od niego. Pozostaje ci tylko jedno: walka! Lez�cemu zdawa�o si�. �e potrafi ju� unnejvowie �r�d�o pochodzenia ..g�o- su". Dochodzi� on jak gd\by ze znacznego oddalenia (wskazywa�o na to s/c- reg okoliczno�ci' mi�dzy innymi towarzysz�ce mu szumy i wibracje d�wi�- kowe, co nasuwaio na my�l przypuszczenie o defekcie aparatury fonicznej) oraz pozostayva� w pewnym zwi�zku ze stoj�.ym tuz. obok m�czyzn�. Wy- gl�da�o to tak, jakby Rekrut odgrywa� role jakiego� wzmacniacza czy prze- ka�nika co lec�cego nawet troch� rozbawi�o. Naraz zorientowa� si�, �e Re- krut zaczyna porusza� wargami, czego popizednio nie czyni�, i �e G�os jedno- cze�nie znikn��, przesta� don dociera�. Spostrze�enie owo zdawa�o mu :,i� absurdalne, nieprayydziyve. Je�eli (tak lozumowa�1) Rekrut jest na us�ugach G�osu, to z jakici przyczyny spe�nia on rol� typowo destrukcyjn�"'' ( zy�by pro- wadzi� jak�� w�asn� gr�? I czy jest mo�liwe, by G�o<- (o kt�rego znaczeniu by� ju� niezbicie przekonany) mu na to pozwoli�? Z niepoj�tych poy\od�w by� pewien, �e wszystko to, co si� ti;taj dzieje (jak rewnie� to, co si� przydarzy�o, co si� zdarzy� mog�o i co si� jeszcze wydarzy", jest dok�adnie przez kogo� (kogo? ukartowane i �e wszelka przypadkowo�� jest tu wykluczona. � ...Nie unikniesz syvego przeznaczenia. Jak wiesz, sprowadza si� ono (w og�lnym zarysie) do stawienia czo�a przeciwnikowi. Walka b�dzie na pewno nie�atwa. Jednak�e wynik owego starcia jest niew�tpliwy: zwyci�ysz. Przekonanie to powinno ci towarzyszy� podczas ka�dej minuty pobytu yy tym pomieszczen