8416

Szczegóły
Tytuł 8416
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8416 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8416 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8416 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8416 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

20 - Promieniujesz jak reflektor - rzek�a Argentyn�, kt�ra otworzy�a mi drzwi i obrzuci�a mnie badawczym spojrzeniem. - Chyba zdoby�e� to, co chcia�e�? - Zrobi�a mi przej�cie, a gdy spostrzeg�a moje zakrwawione ubranie, k�ciki jej ust pow�drowa�y w d�. - Na mi�o�� bosk�...! Czy opr�cz tego uda�o ci si� cokolwiek za�atwi�? Potrz�sn��em g�ow�. To nie mia�o by� zaprzeczenie; pr�bowa�em si� po prostu uwolni� od wra�enia, �e jestem jednocze�nie ka�d� osob� znajduj�c� si� w promieniu stu metr�w. Skoncentrowa�em si� na Argentyn�, poczucie ulgi szybko przemieni�o si� w obrzydzenie, odpr�enie, trosk�, obrzydzenie... Ograniczy�em zasi�g, �eby zn�w odczuwa� tylko samego siebie. - Owszem - odpar�em, id�c za ni� korytarzem. W klubie by�o ju� troch� go�ci, stali w grupkach rozrzuconych po ca�ej sali. Uda�o mi si� jednak wr�ci�, zanim klub wype�ni� si� szczelnie. Nie by�em pewien, czy w obecnym stanie poradzi�bym sobie wobec takiej ilo�ci umys��w. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - zapyta�a Argentyn� ostrym tonem, kiedy milcza�em. - Przepraszam - mrukn��em. - Musz� si� z tym nieco o-swoi�, to bardzo silne �rodki. - Dotkn��em palcami g�owy. -Zabieram swoje rzeczy i zmykam. - S� na g�rze. Prysn� ci troch� pianosk�ry na r�k�. Nie podoba mi si� ta rana. - Dzi�ki. Teraz, kiedy by�em zdolny zn�w skoncentrowa� si� na swoim ciele, poczu�em docieraj�cy z kilku miejsc piekielny b�l. Poszed�em za Argentyn� na g�r� do d�ugiego, przestronnego pomieszczenia stanowi�cego jej prywatny apartament. Pok�j by� na tyle du�y, �e m�g� pomie�ci� wszystkie potrzebne jej rzeczy; sta�y tu liczne szafy i komody. Wiele ubra� le�a�o w stosach na wierzchu. Niekt�re meble sprawia�y wra�enie, jakby liczy�y sobie znacznie wi�cej lat ni� ich w�a�cicielka. Cz�ci stroj�w oraz ozdoby zape�nia�y niemal ka�dy skrawek nadaj�cej si� do tego przestrzeni, na pod�odze pod oknami sta� ca�y szereg najr�niejszych ro�lin w doniczkach. Kiedy weszli�my do pokoju, z ��ka zsun�o si� jakie� zwierz�tko o czerwonawym futerku i znikn�o pod szaf�. - Nie zwracaj uwagi na ten ba�agan - powiedzia�a Argentyn�, spostrzeg�szy zapewne zdumienie na mej twarzy. - Nigdy nie mog� si� rozsta� ze starymi ciuchami. Chyba dlatego �e przez wiele lat nie mia�am nic, co mog�abym wyrzuci�. Skin��em g�ow�, przypomniawszy sobie, �e pozby�em si� wszystkich �eton�w. - Trudno pokona� stare przyzwyczajenia - rzek�em. - Siadaj. - U�miechn�a si� wreszcie, wyj�a paczk� kam-f�w z kieszeni bluzy od dresu i w�o�y�a sobie jednego w usta. Wyci�gn�a opakowanie w moj� stron�. Nie mia�em kamfa w ustach od wielu lat, od czasu �mierci Der� Cortelyou. Zawsze mi si� z nim kojarzy�y. Ale dzi� moje wspomnienia wydawa�y si� odleg�e. Z wdzi�czno�ci� skin��em g�ow� i Argentyn� wyj�a mi jednego kamfa z paczki. Mia�a na sobie obszerne szare spodnie, zebrane nad kostkami, i niebiesk� koszul� pod lu�n� szar� marynark� z podwini�tymi szerokimi r�kawami. W uszach nosi�a srebrzyste kolczyki wielko�ci kurzych jaj. W�o�y�em kamfa w usta i wbi�em z�by w jego koniec. Gdy zacz��em go ssa�, poczu�em na j�zyku co� ostrego, a zarazem zimnego jak l�d, co dzia�a�o odpr�aj�ce. Westchn��em i usiad�em na ��ku - by�o to jedyne miejsce w ca�ym pokoju, gdzie mo�na by�o usi���. Czu�em si� tak dobrze, �e m�g�bym za chwil� usn�� na siedz�co, gdyby nie istnia�o jeszcze kilka ognisk b�lu w moim ciele. D�o� piek�a mnie i pali�a, podobnie jak sk�ra na �ebrach. Odchyli�em do ty�u kurtk� i podwin��em zakrwawion� koszul�. W tym miejscu, gdzie widnia�y wypalone w ubraniu dziury, mia�em na boku du�� oparzelin�. Niewiele brakowa�o, bym zosta� przedziurawiony na wylot. - Cholera... - sykn��em z powodu tego, co si� wydarzy�o, jak i tego, czego unikn��em. - Jezu - mrukn�a Argentyn�. - Co� ty robi�, �eby zdoby� to �wi�stwo? Dokona�e� napadu z broni� w r�ku? - Usiad�a obok mnie z apteczk�. Za�mia�em si� kr�tko i pokr�ci�em g�ow�. - Dostawca Darica usi�owa� mnie zabi�. Znalaz�em si� na linii ognia, nie tylko broni. Mo�e wiesz o czym�, czego mi nie powiedzia�a�? Zmarszczy�a brwi i po chwili pokr�ci�a g�ow�. - Nie... ale je�li chodzi o Darica, nigdy niczego nie mo�na by� pewnym. - Sprawia�a wra�enie zm�czonej. - Przykro mi. Rozbierz si�, t� ran� te� musimy opatrzy� - doda�a, otwieraj�c apteczk�. - Ta jest czysta, zabli�ni si� sama. - Przesta� si� wyg�upia�! - Pomog�a mi �ci�gn�� kurtk�. - Przepraszam za zniszczone ciuchy. Zap�ac� ci za nie. - Przesta� si� wyg�upia�! - powt�rzy�a. Odchyli�a koszul� i zamar�a, gdy spostrzeg�a stare blizny. Bezwiednie pu�ci�a koszul�. Spojrza�a mi w oczy. - Czy�by� lubi�, jak ci si� zadaje b�l? Skrzywi�em si�, zdumiony. - Pr�buj� go na wszelkie sposoby unika� - wzruszy�em ramionami - ale czasem po prostu si� nie da... Ponownie zerkn�a w d�, jakby nieco zmieszana. Wyj�a z apteczki pojemnik pianosk�ry i zacz�a rozpyla� �rodek na moim boku. Nast�pnie odwin�a chust� z mojej d�oni, zagry- zaj�c mocno kamfa, by uspokoi� nerwy. Zerkn�a na ran� i skrzywiona, odwr�ci�a g�ow�. Wci�� jeszcze krwawi�em, sam musia�em odwr�ci� wzrok. - Nie poradz� sobie z tym - rzek�a, kr�c�c g�ow�. - Zawo�am Aspena, niech on si� tob� .zajmie. Studiowa� kiedy� medycyn�, dop�ki nie odkry�, �e nie znosi widoku chorych ludzi. - Podnios�a si�. - Mog� i�� do centrum medycznego. Obejrza�a si� na mnie. - A co im powiesz, kiedy ci� zapytaj�, co ci si� sta�o? U�miechn��em si� krzywo. - Mog� im powiedzie� to samo co Braedeemu, gdy wczoraj wieczorem zapyta�, sk�d mam ran� na d�oni. Mrukn�a co� pod nosem i wysz�a z pokoju. Si�gn��em do sk�rzanej kurtki i wyj��em opakowanie plastr�w. Wysun�o mi si� z d�oni na pod�og�. Kiedy ukl�kn��em, by je podnie��, mimo woli zerkn��em pod ��ko. Czasami fakt, �e widzi si� lepiej od innych, wcale nie jest powodem do zadowolenia. Wiele os�b pewnie w og�le nie zauwa�y�oby tego, co ja zobaczy�em w ciemnej przestrzeni pod ��kiem. Ujrza�em to jednak i domy�li�em si�, co to jest. A potem dostrzeg�em inne rzeczy, kt�re mog�y s�u�y� tylko do jednego: do zadawania b�lu. Podnios�em si� na nogi, zaciskaj�c r�ce na kurtce i skierowa�em w stron� drzwi; chcia�em jedynie wynie�� si� st�d jak najszybciej. Nie zd��y�em jednak. Do pokoju wesz�a Argentyn�, prowadz�c jednego ze swych wykonawc�w - tego, kt�ry mia� na piersi klawiatur� sensorow�. Spojrza�a na mnie dziwnym wzrokiem, chyba tylko dlatego, �e ja na ni� tak patrzy�em. Usiad�em i wyci�gn��em r�k�. Aspen uj�� moj� d�o� i zacz�� delikatnie obmacywa� ran�. - Chcia�e� si� przywita� z krokodylem, czy co? Mo�esz w og�le rusza� palcami? - Na razie nie - odpar�em zirytowany, zdawa�o mi si�, �e to oczywiste. - Aha. - Zmarszczy� brwi, staraj�c si� przybra� min� pro fesjonalisty. Nie by�o to jednak �atwe, kiedy mia�o si� wygl�d stoj�cej lampy. - P�jd� po moje narz�dzia, musimy to zaszy�. - Wyszed� pospiesznie z pokoju, nuc�c co� pod nosem przy wt�rze syntezatora. Jedna po�owa jego umys�u zaj�ta by�a sprawami medycznymi, podczas gdy druga komponowa�a muzyk�. - Dlaczego patrzysz na mnie takim wzrokiem? - spyta�a Argentyn�, kiedy tylko Aspen znalaz� si� na korytarzu. Zawaha�em si�. - Widzia�em, co znajduje si� pod ��kiem. Jej twarz nie poczerwienia�a pod srebrzyst� sk�r�, odebra�em jednak wra�enie krwi nabiegaj�cej jej do twarzy. - Daric - powiedzia�em. - Daric...? - Nie bardzo wiedzia�em, z jakiego powodu czuj� si� tak, jakbym dosta� pi�ci� w brzuch. - Pozwalasz, �eby ten �ajdak ci to robi�? - Nie. - Zakl�a pod nosem. - Nie! - Spu�ci�a szybko g�ow�. - To ja mu to robi�. - Dlaczego? - spyta�em, lecz w tej samej chwili poj��em, �e przecie� znam odpowied�. - Bo go kochasz - doda�em cicho, niemal szeptem. Spojrza�a na mnie. - Powiedzia�am Jirowi wczoraj, pami�tasz? �Je�li ju� musisz, to lepiej przyj�� to z r�k kogo�, kogo obchodzi tw�j los." Mo�e gdybym si� bardzo postara�, uwierzy�bym temu wyja�nieniu. Odwr�ci�a si� do mnie ty�em i wyci�gn�a nast�pnego kamfa z paczki. Unios�a g�ow� i spojrza�a na moje odbicie w lustrze, jakby ba�a si� popatrze� mi prosto w oczy. Po chwili zn�w spu�ci�a g�ow�. - Tak... - szepn�a. - On chyba... tak bardzo siebie nienawidzi. Nie wiem jednak, z jakiego powodu. Czasami mnie przera�a. Robi� to dlatego, �e gdyby nie ja, B�g jeden wie gdzie by tego szuka� i co by si� z nim w�wczas sta�o. - Wytar�a d�onie o brzeg bluzy, zostawiaj�c na niej �lad charakteryzacji. - Wszystko w porz�dku? - spyta� Aspen, wchodz�c do pokoju z walizeczk� lekarsk�. - Ty zawsze wiesz, kiedy si� zjawi� - rzek�a ci�ko Argentyn�, obracaj�c si� w nasz� stron�. - Dzi�kuj� za uznanie - odpar�, usiad� na ��ku i otworzy� torb�. - Du�o nad tym pracowa�em. - Postuka� w po�yskuj�c� klawiatur� na piersi, kt�ra odpowiedzia�a kilkoma d�wi�kami. Argentyn� zacz�a czy�ci� swoj� bluz�, natomiast Aspen zaj�� si� moj� r�k�, koncentruj�c na tym ca�� sw� uwag�. Przyklei� mi na nadgarstku plaster ze �rodkiem u�mierzaj�cym b�l i po chwili ca�e przedrami� znikn�o z mapy nerw�w w moim m�zgu. Odetchn��em z ulg�. Za�o�y� dziwaczne okulary z wieloma soczewkami i zacz�� ogl�da� ran�, szukaj�c powa�niejszych uszkodze�. - Hm... - mrukn�� po jakim� czasie, �ci�gaj�c okulary. -Mia�e� szcz�cie. Nie jest uszkodzone nic wa�nego. Zaraz to zaszyj�. Wyci�gn�� z torby kolejny przyrz�d, z wygl�du mi�kki i wilgotny, niczym du�y �limak. Owin�� mi go wok� d�oni, zakrywaj�c ran�. Mimo �rodk�w znieczulaj�cych poczu�em jakby bardzo silne ssanie. - Trzymaj nieruchomo - rzek�, �ciskaj�c mi palce. -W porz�dku... �limak nagle zmieni� kolor. Aspen odklei� go i wrzuci� do walizeczki. Spojrza�em na silnie zaczerwienione brzegi rany: by�a zamkni�ta. - To wszystko, co mog� zrobi� - rzek�, spryskuj�c ran� pianosk�r�. - Nie mam lampy. Gdyby� chcia� to szybko zlikwidowa�, powiniene� si� gdzie� uda� na zabieg regeneracyjny. Skin��em g�ow�. - Dzi�ki. - Na pr�b� poruszy�em palcami. Mog�em je zgina�, chocia� nie mia�em w nich czucia. Aspen wsta� i szybko wyszed� z pokoju, �egnaj�c nas uniesion� w g�r� d�oni�. - Dzi�kuj� - zwr�ci�em si� tym razem do Argentyn�. Wzruszy�a ramionami. - Twoje rzeczy s� tu, w szufladzie komody. Ja musz� si� przygotowa� do wyst�pu. - Ruszy�a w stron� drzwi, nie maj�c odwagi spojrze� mi w oczy. Chcia�em j� zawo�a�, ale ugryz�em si� w j�zyk. Znalaz�em swoje ciuchy i przebra�em si� szybko. Zszed�em na d�, ciesz�c si�, �e mog� ruszy� swoj� drog� i nie musz� z nikim wi�cej rozmawia�. - Argentyn�! Argentyn�! - rykn�� jaki� g�os, zdolny chyba wywo�a� echo w otwartej przestrzeni kosmicznej. Zatrzyma�em si� i spojrza�em w g��b korytarza, sk�d dobieg� g�os. Zakr�t przes�ania� mi widok, wyczuwa�em jednak obecno�� umys��w kilku os�b zgromadzonych tu� za rogiem. - Hej,Cusp... - Argentyn�! Doszed� mnie odg�os �omotania w drzwi. Przeszed�em korytarzem i ostro�nie wyjrza�em zza rogu. Jeden z bramkarzy klubu wali� w drzwi garderoby Argentyn� zakut� w stal pi�ci�, wykrzykuj�c raz po raz jej imi�, podczas gdy wykonawcy symbu kr�cili si� wok� niego z szumem niczym stado much, z podobnym zreszt� efektem. - Argentyn�...! Kto� pope�ni� b��d i chwyci� olbrzyma za rami�. Ten otrz�sn�� si� i trzy osoby pad�y na pod�og�. Nagle drzwi otworzy�y si�. Bramkarz cofn�� si� o krok, gdy Argentyn� w swoim wyp�owia�ym szlafroku wysz�a z pokoju. - Cusp! - zawo�a�a, staraj�c si� za wszelk� cen� nie da� po sobie pozna� ogarniaj�cego j� przera�enia. - Co tu si� dzieje? - Ruchem r�ki wskaza�a ludzi d�wigaj�cych si� z pod�ogi. Olbrzym warkn�� co� niezrozumia�ego. By� jej najwi�kszym fanem. Dos�ownie. - Dzi�kuj�, ale nie... - rzek�a �agodnie. - Wracaj pod drzwi i zajmij si� tym, co do ciebie nale�y. Musz� si� przygotowa�, rozumiesz? - Usi�owa�a si� u�miechn��, pr�buj�c go odwr�ci� i popchn�� w stron� wyj�cia. Lecz opancerzona �apa chwyci�a j� za nadgarstek, szarpn�a i zacz�a ci�gn�� korytarzem. - Co robisz?! - krzykn�a Argentyn�. Odczu�em nagle fal� jej b�lu i zaskoczenia oraz strach og�upia�ych i bezradnych wykonawc�w schodz�cych olbrzymowi z drogi. Zamar�em, staraj�c si� co� wymy�li�. Niespodziewanie kto� stan�� w drzwiach garderoby i wyjrza� na korytarz. To by� Daric. - Argentyn�... - zawo�a� niepewnym g�osem. Obejrza�a si� na niego, ogarni�ta panik�, i zachwia�a si�, szarpni�ta przez Cuspa. - Pu�� j�! - krzykn�� Daric, ruszaj�c w ich stron�. Nawet je�li Cusp go us�ysza�, nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi. Daric podbieg� do nich. Patrzy�em na to zdumiony, mia�em wra�enie, �e �ni�. Daric chwyci� Argentyn� za r�k� ita w jednej chwili zdo�a�a si� uwolni�, jakby Cusp trzyma� jej d�o� tak delikatnie jak ma�e dziecko. Olbrzym stan�� i zacz�� si� powoli odwraca� - tak jakby si� obraca�a g�ra. Uni�s� opancerzone rami�... Nagle run�� do ty�u i z takim hukiem waln�� o pod�og�, �e a� zabola�y mnie z�by. Wykonawcy gapili siew os�upieniu. Argentyn� obr�ci�a si� powoli w ramionach Darica i spojrza�a na niego szeroko otwartymi, szklistymi oczyma. - Wszystko w porz�dku? - spyta� cicho. Nastroszy� palcami jej w�osy i opieku�czo przytuli� j�. Cusp zacz�� wy� piskliwym g�osem. Le�a� zwini�ty na pod�odze jak komar po dawce muchozolu. Argentyn� spojrza�a na niego, po chwili pokr�ci�a g�ow�, a jej usta wykrzywi�y si�, jakby mia�a za chwil� wybuchn�� p�aczem albo histerycznym �miechem. - Hej, Daric - mrukn�� Aspen. - Jak tego dokona�e�, cz�owieku? Daric spojrza� na niego i skrzywi� si�. - Ja nic nie zrobi�em - parskn��. - On jest pijany - sk�ama�. - Zabierzcie go st�d, do cholery. Wezwijcie policj�. Zosta�em w ukryciu do czasu, a� Daric z Argentyn� znik-n�li w jej garderobie. Wykonawcy zebrali si� wok� Cuspa, niczym fachowcy od noszenia trumien, i zacz�li si� przymierza�, jak by go wytaszczy� z korytarza. Przywar�emplecami do �ciany, oczy zasz�y mi mg��. Jak mog�em by� a� tak �lepy? Przecie� to by�o oczywiste... Tylko Daric m�g� by� tym tekiem, kt�rego obecno�� wyczu�em swego czasu. By� psionem, tak jak je go siostra! Nie pami�tam, jak wyszed�em z klubu; nie pami�tam nawet, jak dosta�em si� do budynku Zgromadzenia i odnalaz�em czekaj�c� na mnie Einear - zm�czon�, lecz odczuwaj�c� wyra�n� ulg� na m�j widok. Ani s�owem nie nawi�za�a do tego, co jej powiedzia�em przed rozstaniem; mia�a tak�e nadziej�, �e i ja nie b�d� do tego wraca�. Nigdy. Obrzuci�a spojrzeniem moj� podrapan� twarz i spyta�a, co si� sta�o, czy mia�em wypadek. Nie pami�tam, co jej odpowiedzia�em, w ka�dym razie nie zadawa�a dalszych pyta�. Polecieli�my skoczkiem z powrotem do posiad�o�ci ta-Ming�w. Einear usn�a, zanim jeszcze opu�cili�my granice miasta, zostawiaj�c mnie sam na sam z my�lami, kt�re nieustannie kr��y�y wok� Darica. Daric, Daric... Tylko o nim potrafi�em my�le�, nawet teraz, kiedy ju� odkry�em prawd�. Ciekaw by�em, jak to si� mog�o sta�; jak do tego dosz�o, �e by�o ich dwoje - dwoje psion�w, brat i siostra, z tego samego pokolenia, w rodzinie, w kt�rej nigdy przedtem nie wyst�powa�y podobne zdolno�ci. Jakim sposobem Daricowi udawa�o si� ukrywa� swoje zdolno�ci psioniczne przez tyle lat przed wszystkimi? _. Wiedzia�em, dlaczego tak post�powa� - nietrudno to by�o zrozumie�. Kry� si� z tym, poniewa� �wietnie zdawa� sobie spraw� z tego, co si� dzia�o z odmie�cami; widzia�, jak ca�a rodzina traktowa�a Jule i co zrobiono jego matce tylko z tego powodu, �e Jule urodzi�a si� psionem. Jego �ycie musia�o by� nieustannym piek�em, jedno potkni�cie oznacza�o wykrycie - a to z kolei strat� wszystkiego: pozycji, w�adzy, bogactwa, a mo�e nawet �ycia... mi�o�ci i opieku�czych skrzyde� rodziny, oparcia oraz poczucia bezpiecze�stwa, do kt�rego skrycie ka�dy d��y. Wszystko to przepad�oby w jednej chwili, gdyby powsta�o w kim� cho�by najmniejsze podejrzenie co do niego. Daric by�by nadal t� sam� osob�, a jednak w oczach tych, kt�rych zdanie liczy�o si� dla niego, przemieni�by si� z cudownego dziecka w wyrzutka, podcz�owieka... odmie�ca. Bez w�tpienia stosowa� swe telekinetyczne sztuczki, lecz w taki spos�b, by nikt nie m�g� niczego zauwa�y�. Na pewno popisywa� si� przed Argentyn�, wspomina� jej o swych zdolno�ciach: musia� mie� kogo�, komu m�g�by wyzna� prawd�, nawet je�li robi� wszystko, by z pozoru uchodzi� za normal-niejszego od normalnych ludzi... Poczu�em skurcz �o��dka, kiedy u�wiadomi�em sobie, w jakim on straszliwym stresie musia� �y� przez ca�y czas, jak silnie musia� kontrolowa� ka�dy sw�j gest, ka�d� my�l. Ja by�em psionem ca�e �ycie, psionem szcz�liwym. Nie zna�em czego� podobnego. By� mo�e by�o tak, poniewa� w Star�wce bez przerwy wiod�em �ycie na samej kraw�dzi, niemal na ka�dym kroku styka�em si� z rzeczami, kt�re mog�y mnie ostatecznie z�ama�. To by�o prostsze, bezpieczniejsze; wymaga�o jedynie znalezienia kryj�wki w jakim� mrocznym zau�ku, odosobnienia w granicach narkotycznego, fantazyjnego �wiata, wewn�trz mego umys�u. Zetkni�cie z rzeczywisto�ci� nie by�o �atwe. Nigdy nie dokona�bym tego sam, wiedzia�em, jak podobna tajemnica mo�e zje�� cz�owieka od �rodka. Strach, samotno��, nienawi��, kt�re kumulowa�y si� bez ko�ca, nie znajduj�c �adnego uj�cia. Bez w�tpienia Daric potrzebowa� wszystkiego, co tylko Argentyn� mog�a mu da�... Mo�na si� by�o nad nim u�ala�. Ale je�li pomy�le�, w jaki spos�b jego sekret obr�ci� si� przeciwko wszystkim, kt�rzy stan�li na jego drodze: przeciw Jule i Jirowi, Einear, nawet przeciw Argentyn�... je�li wzi�� pod uwag�, jak odnosi� si� do mnie: jak do odmie�ca... Wtedy lito�� skr�caj�ca mi bebechy ponownie ust�powa�a miejsca obrzydzeniu... Obudzi�em Einear, gdy� wyl�dowali�my przed domem. Wygl�da�a pocz�tkowo na zmieszan�, lecz po chwili spojrza�a na mnie z uwag�. Zrobi�em wszystko, by z mojej twarzy nie mo�na by�o odczyta� ponurego napi�cia. - Id� prosto do swojego pokoju - powiedzia�a, nieco bardziej ni� zwykle dr��cym g�osem, cho� stara�a si� za wszelk� cen� panowa� nad sob�. - Mam zamiar spa�, dop�ki s�o�ce mnie nie obudzi. Proponuj�, by� zrobi� to samo. Skin��em g�ow� i ruszy�em za ni� w stron� wej�cia. Mimo wieczornego ch�odu i ostrego powietrza, kt�rego nie czu�o si� w mie�cie, Lazuli czeka�a na nas na werandzie. Spojrza�a szybko na mnie, otwieraj�c sw�j umys� przed moimi my�lami, i nagle wra�enie ch�odu znikn�o. Zamieni�a kilka s��w z Einear, k�ad�c jej delikatnie d�o� na ramieniu. Mnie tak�e przepu�ci�a do �rodka, lecz jej my�li wybieg�y naprzeciw moim, jakby wita�y je z otwartymi ramionami po�r�d ciemno�ci, bezskutecznie szukaj�c ich dotyku. U podn�a schod�w zawaha�em si� i obejrza�em przez rami�; spojrza�em na Lazuli, a po chwili zawr�ci�em i pod��y�em za ni� korytarzem. Wprowadzi�a mnie do gabinetu Einear i zamkn�a drzwi. Raz ju� by�em w tym pokoju, lecz nawet nie zd��y�em mu si� dobrze przyjrze�. By� wysoko sklepiony, tak jak pozosta�e pomieszczenia, wzd�u� �cian, sta�y rega�y z ciemnego drewna z p�kami za szk�em, wype�nionymi antycznymi ksi��kami. Przysz�o mi na my�l, �e chyba nikt nie przewraca� kart tych ksi�g od stuleci. W kamiennym kominku p�on�� ogie�. W nozdrza uderzy� mnie ci�ki zapach dymu. Mia�em wra�enie, �e nawet stoj�c tu, przy drzwiach, czuj� bij�cy od kominka �ar. A mo�e odczuwa�em co� zupe�nie innego? - Po co palicie f�gie�? - zapyta�em, pr�buj�c skierowa� swe my�li ku czemu� innemu ni� Lazuli. Nic z tego nie wysz�o. - Przecie� to niepotrzebne. - Ten dom m�g� by� bardzo stary, stanowi� jednak dzie�o sztuki pod wzgl�dem komfortu wyposa�enia. "Przed kominkiem sta� d�ugi mahoniowy st� - jedyny sprz�t, jaki zapami�ta�em z mojego poprzedniego pobytu w gabinecie. Jego blat, inkrustowany z�otymi gwiazdkami, przedstawia� map� nieba. Lazuli opar�a si� o niego, odwr�ci�a i spojrza�a na mnie. - Nie. Pewnie, �e nie - powiedzia�a cicho. - Ale ogie� jakim� dziwnym sposobem rozgrzewa dusz� cz�owieka. - Wyci�gn�a r�ce w stron� p�omieni. Mia�a na sobie lu�n� aksamitn� sukni� koloru czerwonego wina, kt�ra ods�ania�a jej �ydki i kolana. Podszed�em do niej. Bardzo ostro�nie nawi�za�em kontakt my�lowy, k�ad�c jednocze�nie d�o� na jej ramieniu. Dotyk aksamitu pod palcami wywo�a� na moim przedramieniu g�si� sk�rk�. - Wszystko w porz�dku? - Lazuli obr�ci�a si� w moj� stron�, ogarn�� j� niepok�j. Kiedy ujrza�a opatrunek na mojej d�oni i spostrzeg�a podrapan� twarz, przysz�o jej do g�owy, �e m�g� mie� z tym co� wsp�lnego Charon. W ko�cu jej oczy spocz�y na szmaragdzie, kt�ry wci�� nosi�em w uchu. - Tak, nic mi nie jest - odpar�em i u�miechn��em si�. Cisz� gabinetu wype�nia�y trzaski p�omieni i szum wzlatuj�cych w g�r� iskier. - A tobie? Spojrza�a mi w oczy, na jej wargach zacz�� si� rysowa� niewyra�ny u�miech; ale to, co odczyta�em w jej my�lach, zala�o mnie nag�� fal� �aru. - Co... cozJirem? Odwr�ci�a g�ow�. - Dzi� rano czu� si� ju� znacznie lepiej. Dzieci s� w Pa�acu Kryszta�owym. Charon... nalega�, by�my zjedli obiad z ca�� rodzin�. - A co z tob�? - Chcia�am si� jeszcze z tob� zobaczy�. Nie wr�c� dzisiaj na noc. - �cisn�a w palcach kosmyk kruczoczarnych w�os�w. - Charon pragnie, bym sp�dza�a z nim wi�cej czasu... -By sp�dza�a z nim noce. Spu�ci�a g�ow�, zapewne zdawa�a sobie spraw�, �e znam jej my�li i podzielam jej odczucia. -Musz� zaraz do nich wraca�... Powiedzia�am, �e �le si� czuj�. - Na my�l o tym, �e Charon b�dzie jej dotyka�. Spojrza�a zn�w na mnie. (Jestem chora z t�sknoty) przekaza�y mi jej oczy. - Lazuli... - Potrz�sn��em g�ow� i spu�ci�em wzrok. Ostatniej nocy musieli�my si� oboje pozby� uczucia samotno�ci. Nie powinno si� by�o to wydarzy�; nie wolno mi by�o dopu�ci�, by sta�o si� to jeszcze kiedy�. Nie mog�em sobie na to pozwoli�. Unios�em r�k� i zacz��em odpina� kolczyk. Lazuli chwyci�a mnie za r�k�. By�a ca�a spi�ta, niczym �uk gotowy do strza�u; opiera�a si� o st� usiany z�otymi gwiazdkami, kierowana jakim� impulsem. {Pragn� ci.) czyta�em w jej my�lach. {Dotknij mnie raz jeszcze.) Odci�gn�a moj� d�o�, po�o�y�a j� na swej piersi i poci�gn�a w d� po g�adkim aksamicie. Moje cia�o ogarn�� ogie�; zrobi�em krok, pokonuj�c resztki dziel�cej nas przestrzeni. Poca�owa�em j� - gor�co i �arliwie, gdy� tak w�a�nie pragn�a by� ca�owana. Moja d�o� zsun�a si� po aksamitnej sukni, dotkn��em kr�g�ych-bioder Lazuli, obj��em j� i z ca�ej si�y przycisn��em do siebie. Na plecach czu�em �ar ognia p�on�cego w kominku; moje my�li wype�ni� za/jej po��dania i moje w�asne podniecenie, gor�tsze od ognia. Nie mog�em si� ju� powstrzyma�, zreszt� nie chcia�em. Wiedzia�em, �e jestem naprawd� dobry, �e mog� da� jej to wszystko, czego pragn�a, a nawet wi�cej: �e mog� sprawi�, by ta pi�kna, niedost�pna kobieta po��da�a mnie tak bardzo, �e wszystko inne przesta�oby si� dla niej liczy�. A to wy��cznie z powodu Daru, kt�rym nie mog�em si� pos�ugiwa� w niesko�czono��.,. Po�o�y�em j� na gwie�dzistym stole i kocha�em si� z ni� mocno i �arliwie... a ona otwiera�a przede mn� najdalsze g��bie swego umys�u, nazywa�a mnie swym prawdziwym kochankiem, ogniem jej �ycia... 21 Nast�pnego dnia wr�cili�my z Einear do pracy. - Brak Philipy odczuwam tak, jakbym straci�a cz�� swego m�zgu - powiedzia�a mi Einear, kiedy szli�my korytarzami kompleksu ZTF w stron� jej biura. - Nie jestem pewna, czy dam sobie dzisiaj rad� z robot�. - Czy ona jest a� tak bardzo udoskonalona? - zapyta�em zdziwiony, gdy� s�dzi�em, �e Jardan nie by�a scyberowana. Nie dysponowa�a takimi po��czeniami neuronowymi jak Einear. - Nie. - Pokr�ci�a g�ow�, jakby nieco zmieszana. - Ale jest niewiarygodnie zorganizowana. Wszystkie szczeg�y w jej g�owie s� dok�adnie usystematyzowane, dzi�ki czemu nigdy nie robi z siebie g�upca przy ludziach, a czasem potrafi odnale�� pewne dane nawet szybciej ni� ja. - Czemu pani sama nie pod��czy si� do ca�ego systemu? Przecie� ma pani takie mo�liwo�ci. Po co wykorzystuje pani kogokolwiek do zajmowania si� tymi drobiazgami? Wzruszy�a ramionami. - Na dobr� spraw� jestem bardzo leniwa. Nie mam ochoty przez ca�y czas kontaktowa� si� z systemem, jak robi to cho�by Natan Isplanasky. Lubi� czasami cofn�� si� o krok i spojrze� na wydarzenia dnia z perspektywy... namalowa� jaki� obraz, odwiedzi� nie znane mi miejsca. Dzi�ki Philipie mia�am. .. mam na to wszystko czas. - Jej u�miech znikn�� pod nat�okiem wspomnie�, odczucia zacz�y j� przyt�acza�: Phi-lipa, utrata, strach, pora�ka, �mier�... Musia�em si� szybko wycofa�, bo znowu mog�em posun�� si� za daleko. Topalaza dzia�a�a, niemal a� za dobrze. M�j umys� zdolny by� teraz prze�wietli� my�li ka�dego cz�owieka. Bardzo �atwo, wr�cz za �atwo, mog�em dokona� tego w przypadku kogo�, kogo dobrze zna�em. Mog�em, nawet nie my�l�c o tym, podchwyci� jaki� w�tek my�lowy i pod��a� za nim przez labirynt m�zgu. By�em w stanie znale�� si� w samym �rodku my�li cz�owieka, nim zdo�a�by to spostrzec, o ile w og�le by cokolwiek zauwa�y�... G��boko wewn�trz, po�r�d najbardziej intymnych dozna�. Ka�dy cz�owiek skrywa pewne rzeczy, kt�rymi nie chce si� dzieli� z innymi - rzeczy, do kt�rych nawet sam nie zawsze chce si� przyzna�... Ja tak�e. Wiedz�c,7 �e jest to teraz bardzo proste, czu�em si� tak jak podczas przyj�cia taMing�w: mia�em �wiadomo��, �e m�g�bym okra�� ich wszystkich z zamkni�tymi oczyma; wiedzia�em jednak, �e nie by�oby to w�a�ciwe. Der� Cortelyou nauczy� mnie przed �mierci�, �e istnieje wa�ny pow�d, dla kt�rego martwiaki si� nas boj�. On posun�� si� za daleko, za bardzo chcia� ich przekona�, �e nie ma zamiaru zrobi� im nic z�ego. Pracowa� jako telepata syndykatu, a wszyscy odnosili si� do niego jak do �miecia. Rubiy tak�e posun�� si� za daleko, w inny spos�b. W�adza uderzy�a mu do g�owy, traktowa� wszystkich tak, jakby byli jego osobist� w�asno�ci�. Obaj nie �yli. Gdzie� po�rodku mi�dzy tymi dwoma postawami wiod�a �cie�ka ku przetrwaniu, spos�b na z�apanie r�wnowagi i przej�cie po linie, z kt�rej upadek r�wna�by si� �mierci... Szli�my dalej w milczeniu.^ Kiedy dotarli�my do biura, wywo�a�em w bazie danych notatki Jardan i przejrza�em rozk�ad zaj�� na kilka najbli�szych/ dni, pr�buj�c si� w tym wszystkim rozezna�: spotkania, decyzje, materia�y do wys�ania albo odebrania; tysi�ce drobiazg�w, od kt�rych je�y�y si� w�osy wszystkim wa�nym figurom; trzeba by�o pami�ta� o tym, �e ten cz�onek Zgromadzenia musi przestrzega� �cis�ej diety, inny za� ma chor� babk� i wypada go zapyta� o jej zdrowie po jego powrocie z macierzystej planety; setki informacji nap�ywaj�cych z po�owy obszaru Federacji, kt�re by�y Einear potrzebne i niezb�dne ka�dego dnia, a kt�re zmienia�y si� ka�dego dnia. Poj��em szybko, co Einear mia�a na my�li. Samo usystematyzowanie tych danych zaj�oby jej tyle czasu, �e nie starczy�oby ju� na jakiekolwiek analizy czy wnioski. C� z tego, �e nie lubi�em Jar-dan, podobnie jak ona nie lubi�a mnie? Nabra�em dla niej wielkiego respektu za to, co by�a w stanie zrobi� maj�c tylko umys� zwyk�ego cz�owieka. Wbi�em sobie w pami�� dane Jardan i ruszy�em za Einear towarzyszy� jej w codziennych bezustannych w�dr�wkach. Przemierza�a korytarze budynku, spotyka�a si� z lud�mi w sprawach, kt�re mo�na by�o za�atwi� tylko osobi�cie; rozmawia�a kolejno z cz�onkami Zgromadzenia na temat zbli�aj�cego si� g�osowania. - Je�li zjawisz si� osobi�cie, ludzie b�d� ci� pami�ta� -powiedzia�a mi w kt�rym� momencie. Dostrzeg�em w jej oczach, �e sama bardzo chcia�aby w to wierzy�. Podpowiada�em jej nazwiska i najr�niejsze szczeg�y, czerpi�c je wprost z umys��w os�b, z kt�rymi si� spotyka�a, je�li nie znajdowa�em tych rzeczy w swej pami�ci. Przesy�a�em informacje prosto do jej �wiadomo�ci w taki spos�b, �e nieomal wierzy�a, i� sama to wszystko pami�ta. Zdawa�a sobie jednak spraw� z mojej roli. Na pocz�tku zerka�a na mnie, zdumiona, ale do�� szybko si� przyzwyczai�a. Niekt�rzy z jej rozm�wc�w rozpoznawali mnie i prosili, bym zaczeka� na korytarzu. Ci mieli najwi�cej do ukrycia. Zostawa�em wtedy za drzwiami, ale to nic tym ludziom nie dawa�o. Po wyj�ciu z ka�dego takiego spotkania Einear patrzy�a na mnie z coraz wi�ksz� nadziej�, czekaj�c na dalsze wskaz�wki. Ale dopiero po kilkunastu wizytach zdoby�a si� na odwag� i zapyta�a: - Czy robi� jakie� post�py? Czy te spotkania do czego� prowadz�? Wzruszy�em ramionami i odwr�ci�em g�ow�. - Mo�e... - Nie musisz mnie ok�amywa� - rzek�a. Jej twarz emanowa�a smutkiem zawiedzionej nadziei. - Mam rozumie�, �e to nic nie daje. Skin��em g�ow�. - Tego si� spodziewa�am. Kiedy z nimi rozmawiam, powraca we mnie wiara, ze s� lud�mi. Ale to tylko ko�c�wki system�w komputerowych. Gdyby byli lud�mi, mo�e bym ich zdo�a�a przekona�, ale przecie� to nie ludzie w ostateczno�ci b�d� g�osowa�. - Unios�a r�k� i potar�a d�oni� policzek, jakby chcia�a u�cisn�� mi d�o� i rozmy�li�a si�. - Po co zreszt� ci� pyta�am...? - Pokiwa�a g�ow�, odczuwaj�c nagle z�o��. Za tym wszystkim kry�a si� �wiadomo��, �e mimo wczorajszych wydarze� specjalna komisja sko�czy�a analizowa� projekt zniesieniakontroli i zaakceptowa�a go. Teraz ju� m�g� zosta� poddany pod g�osowanie w ci�gu najbli�szych dni. Einear zdawa�a sobie spraw�, �e wyniki g�osowania nie b�d� po jej my�li, bez wzgl�du na to, co zrobi. - Swoj� drog�, dlaczego jest to a� tak wa�ne dla pani? -spyta�em, nie maj�c odwagi si�gn�� do jej my�li i samemu znale�� odpowied�. - Przecie� nie chodzi tu o rzeczy zasadnicze ani te� o miejsce w Radzie... , Zerkn�a na mnie z ukosa, jakby si� obawia�a, �e mog� zrobi� to, przed czym si� w�a�nie powstrzymywa�em. Po chwili, kiedy nie odpowiada�em sobie sam na to pytanie, odwr�ci�a g�ow� i zwolni�a kroku. - Moi rodzice... - mrukn�a, wracaj�c my�lami do wspomnie� - byli odkrywcami narkotyk�w z grupy pentatryptofe-n�w. Zmarszczy�em brwi. - Pani rodzice? Zdawa�o mi si�, �e pentryptyna znana jest ju� od kilku stuleci. - Mniej wi�cej od stu pi��dziesi�ciu lat - odpar�a, kiwaj�c g�ow�. - W przybli�eniu tyle samo �yli moi rodzice. Bardzo d�ugo pracowali zawodowo. Zsyntetyzowali b�d� odkryli wi�kszo�� biochemikali�w, z kt�rych ChemEnGen czerpie teraz zyski. - I s�dzi pani, �e oni by nie chcieli, aby pentryptyna by�a wykorzystywana w ten w�a�nie spos�b? Jej oczy zw�zi�y si�. - Ich by to nie obchodzi�o. Mo�e by si� nawet ucieszyli... z uwagi na dodatkowe zyski kompanii. - Zmarszczy�a brwi, spogl�daj�c w d�. Jej rodzice byli odkrywcami bardzo wielu chemikali�w i je�li zastanawiali si� nad tym, jak one maj� by� u�ywane, do czego i przez kogo, to chyba nawet przez chwil� nie ogarnia�y ich w�tpliwo�ci i mogli spa� spokojnie. Einear nigdy nie by�a w stanie ich zrozumie� ani te� im wybaczy�. - Co si� sta�o? - zapyta�em. - Z jakiego powodu podchodzi pani do tego inaczej ni� rodzice? Pokr�ci�a g�ow�. - Nic si� nie sta�o. Po prostu zawsze wierzy�am, �e �ycie bez cho�by odrobiny odpowiedzialno�ci przed ca�� ludzko�ci� za w�asne post�powanie jest... niemoralne, z�e. - Westchn�a i odgarn�a z czo�a kosmyk siwiej�cych w�os�w. -S�dz�, �e to kwestia charakteru. - Prawie jak odmieniec - rzek�em cicho, wykrzywiaj�c usta. Spojrza�a na mnie. - Tak - odpar�a - mo�na to chyba tak nazwa�. Pod��yli�my dalej. Po chwili zrozumia�em, �e nie zmierzamy na miejsce kolejnego spotkania, lecz wracamy do jej biura. - Powinien istnie� jaki� lepszy spos�b - wtr�ci�em. -1 pani musi go odkry�. Nie odpowiedzia�a. Wykona�em swoj� prac� w biurze jak najszybciej i wyszed�em na spacer. Z pierwszego napotkanego telefonu publicznego zadzwoni�em do Mikaha, w��czywszy przedtem ekran ochronny. Na ekranie pojawi� si� nieco rozmazany obraz jego twarzy. - Kocie-rzek�, skin�wszy lekko g�ow�.-Musimy si� jak najszybciej zobaczy�. - Masz co� dla mnie? - Chyba tak. Dzi� wieczorem... ? - W �Czy��cu", przed rozpocz�ciem przedstawienia. - Dobra. Jego twarz znikn�a z ekranu. Roz��czy�em si� i poszed�em z powrotem korytarzami, tym razem znacznie wolniej. Rozpu�ci�em swoje telepatyczne macki niczym mg��, prze�lizguj�c si� po powierzchni umys��w setek os�b znajduj�cych si� w otoczeniu. Nie zdawa�em sobie nawet sprawy, �e szukam czego� konkretnego, a� to znalaz�em: co� dotycz�cego r�wnocze�nie Strygera i Darica. Stan��em w p� kroku i pr�bowa�em si� skoncentrowa�; kilka os�b wpad�o na mnie, mrucz�c co� pod nosem. Daric wychodzi� ze swego biura pi�tro ni�ej. Udawa� si� na spotkanie ze Strygerem w celu przedyskutowania jakich� wsp�lnych interes�w. Wczorajszej debaty, wczorajszych wiadomo�ci... Umys� Darica zawsze przypomina� d�o� zaci�ni�t� w pi��, lecz obecnie pogr��ony by� w stanie przypominaj�cym medytacj�. Trzymaj�c si� namiaru jego m�zgu, dotar�em do najbli�szej windy, zjecha�em na d� i ruszy�em jego �ladem. Wsp�lne interesy... Cokolwiek ich ��czy�o, powinienem by� o tym wiedzie�, gdy� musia�o to mie� zwi�zek ze zniesieniem kontroli oraz Einear. Stryger czeka� w niewielkim pokoiku, zapewniaj�cym maksimum odosobnienia i bezpiecze�stwa. Ja jednak dysponowa�em idealnym, niewykrywalnym pods�uchem, tkwi�c tele-patycznie w umy�le Darica. Pok�j ten znajdowa� si� w pobli�u du�ej sali widokowej, przez kt�r� przelewa�y si� t�umy turyst�w. Znalaz�em tam zaciszny k�t, gdzie mog�em poczeka�, nie rzucaj�c si� w oczy. Na �cianie naprzeciwko znajdowa�a si� mozaika przedstawiaj�ca ludzi zamieszkuj�cych Federacj� - m�czyzn i kobiety, m�odych i starych, czerwonych, ��tych, czarnych oraz bia�ych. Ich oczy wbija�y si� we mnie spojrzeniami niemych s�dzi�w. W tej chwili tylko ja mog�em oceni�, czy to, co robi�, jest w�a�ciwe czy niew�a�ciwe, usprawiedliwione czy nie. Martwiaki. Po raz kolejny spojrza�em na nich - na ich twarze, ich oczy... Po chwili jednak skoncentrowa�em si� na �ledzonym obiekcie. Wyt�y�em wszystkie zmys�y, wysy�aj�c je na otwarte dla mnie terytorium umys�u Darica, kt�re przypomina�o szereg strumyk�w zlewaj�cych si� kolejno w rw�c� rzek�; pozwoli�em moim my�lom wla� si� w te nurty. Tak g��bokie wnikni�cie w umys� innego psiona nie by�o �atwe, zw�aszcza �e m�zg Darica by� chory, pe�en ruchomych piask�w paranoi i nieprzebytych labirynt�w biocybernetyki. W�o�y�em w to wszystkie swe zdolno�ci, tym bardziej �e zn�w dysponowa�em nieograniczon� moc�, a �wiadomo��, �e wszystko dzia�a bez zastrze�e�, pod moj� ca�kowit� kontrol�, napawa�a mnie zadowoleniem. W jego umy�le nie znalaz�em jednak nic, czego bym do tej pory nie wiedzia� lub si� nie domy�la�. Daric mia� by� ��cznikiem mi�dzy Centaurem a Strygerem, mia� przekazywa� mu instrukcje, sugestie, polecenia rady nadzorczej. By� tylko jednym z informator�w, w dodatku niezbyt wa�nym; Centauria-nie mieli swe wtyczki w pot�niejszych, licz�cych miliardy ludzi syndykatach. Teraz Stryger kiwa� g�ow� i u�miecha� si�, w duszy za� dzi�kowa� Bogu, �e ma takich przyjaci� i doradc�w. Przez ca�y czas s�ucha� Darica tylko jednym uchem, ja natomiast, b�d�c mocno zwi�zany z umys�em Darica, bez trudu dosta�em si� mi�dzy my�li Strygera; musia�em jedynie przekroczy� t� niewielk�, dziel�c� tych dw�ch przestrze�, by pozna� jego odpowiedzi. Wyobra�a� sobie, jak to b�dzie, kiedy dostanie do r�ki ostateczn� bro� pozwalaj�c� mu si�gn�� po miejsce w Radzie Bezpiecze�stwa i zdoby� w�adz�... Daric m�wi� bez przerwy - spokojnym, jednostajnym g�osem. Z jego twarzy a� bi�o wyrachowanie, pewno�� siebie i arogancja, a jego my�li lawirowa�y i wi�y si� niczym cia�o w�a; porusza� r�koma, silnie si� poci�... Wiedzia� r�wnie dobrze jak ja, �e Stryger nienawidzi psion�w. Umys� telepaty fascynowa� Strygera, ale w taki, spos�b, jak le��cy na stole pi stolet m�g�by fascynowa� kogo�, kto my�li o morderstwie czy samob�jstwie... W ko�cu uzna�em, �e wystarczy. Nie dowiedzia�em si� niczego nowego, co mog�oby pom�c Einear. Traci�em tylko czas, grzebi�c si� w tym �mietnisku. Zacz��em si� wycofywa�, powoli i ostro�nie, nie dopuszczaj�c, by moje obrzydzenie wyrwa�o si� spod kontroli i zdradzi�o mnie. Daric nie by� co prawda telepat�, lecz jego umys� posiada� znacznie wi�cej zabezpiecze� przed w�amywaczami ni� m�zg normalnego cz�owieka. Daric nagle zamar�, a w jego umy�le co� rozb�ys�o jasno niczym pochodnia. Ja r�wnie� zamar�em, po chwili zrozumia�em, �e powodem tego nie by�a moja nieostro�no��, lecz pr�ba sformu�owania odpowiedzi na pytanie zadane przez Strygera. �Czy znalaz�e� mi innego?" - brzmia�o pytanie. Zn�w si�gn��em do umys�u Darica, wszed�em g��biej, przygl�daj�c si� uwa�nie i przesiewaj�c fakty. Ciekaw by�em, co mog�o spowodowa� �w nag�y wybuch paniki w jego m�zgu. Czego Stryger m�g� chcie�, zadaj�c to pytanie? Czu�em, jak w umy�le Darica rodzi si� odpowied�, niczym obraz nabieraj�cy realnych kszta�t�w w miar� wynurzania si� z mrocznych g��bin sadzawki, kt�ry nagle pojawia si� na powierzchni - tak wyra�ny jak odbicie twarzy w lustrze. �Nie, jeszcze nie... Mam troch� k�opot�w... Nie mog� z�apa� kontaktu z moim dostawc�... " Co� w jego umy�le zacz�o si� miota� jak zwierz� schwytane w pu�apk�, pr�buj�c z ca�ych si� wyrwa� si� na wolno��. We� mojego. Wykorzystaj mojego... Nie, tego Daric nie m�g� powiedzie�, nie m�g�, nigdy, za nic w �wiecie... Pomy�la�em, �e chodzi o narkotyki. Pomyli�em si� jednak. W g��bszej warstwie, pod wypowiedzianymi s�owami, znalaz�em przypadkowe obrazy Deep Endu, mrocznych ulic i ciemnych transakcji, ale nie dotyczy�o to narkotyk�w - nie tym razem. Napi�cie i przera�enie zacisn�y si� na podobie�stwo �a�cuch�w wok� odczu� i zniszczy�y je, zanim zd��y�em je rozpozna�. Cia�o i krew. Cz�owiek do wykorzystania. Stryger chcia�, �eby Daric dostarczy� mu ofiar�, ale nie pierwsz� lepsz� - potrzebowa� psiona. Chcia� powt�rzy� to, co robili ju� wcze�niej. Umys� Darica znowu wype�ni�y obrazy: wspomnienie krwawych szram na bladej sk�rze, nabrzmia�ych czerwonych blizn uk�adaj�cych si� z wolna w nierozpoznawalny zarys czyjej� twarzy, krzyk�w wbijaj�cych si� b�lem w jego umys�... Przera�enie... Pragnienie... Wycofa�em si� nieco: nie potrzebowa�em jego wspomnie�. Mia�em w�asne. Z trudem powstrzymywa�em si�, �eby nie wrzasn�� na ca�y g�os w g�owie Darica - Wiem wszystko, ty �ajdaku! - �eby nie wrzeszcze� tak do czasu, a� krew try�nie z jego oczu. Przerwa�em kontakt; us�ysza�em, jak wyrwa�o mi si� ciche przekle�stwo, jakbym m�wi� do siebie przez sen. Spojrzenia postaci z mozaiki po drugiej stronie sali wbija�y si� we mnie: pos�pne, zaciekawione, szcz�liwe, smutne. Zamkn��em oczy. Przemierzy�erh pust� przestrze� i zag��bi�em si� w m�zg Strygera. Teraz ju� wiedzia�em, kim on naprawd� jest. Pojawi�y si� jednak pytania, na kt�re musia�em znale�� odpowiedzi - wyja�nienia potrzebne do tego, by�my mogli wszystko rozgraniczy�, Einear i ja. B�yskawicznie wtargn��em g��boko w jego umys�, czuj�c si� jak ostrze no�a rozcinaj�ce cia�o cz�owieka. On jednak niczego nie czu�, by� martwiakiem. Zacz��em przeczesywa� jego m�zg, broni�c si� zarazem przed jego my�lami, odgrodzony wr�cz antyseptycz-n� barier�. Chcia�em si� dowiedzie� tylko dw�ch rzeczy, niczego wi�cej. Ba�em si� go jak zarazy... musia�em jednak zyska� pewno��. To nie on - nie on pr�bowa� zabi� Einear. Pragn�� zaj�� miejsce w Radzie; s�dzi�, �e ju� je ma. B�g by� po jego stronie, B�g nie m�g� dopu�ci� do jego pora�ki. B�g musia� to dla niego zrobi�. Nie musia� pomaga� Bogu. To nie on - nie on zaci�gn�� mnie kiedy� w Star�wce do wynaj�tego pokoju i wy�ywa� si� na mnie. Ale robi� to samo z innymi odmie�cami. Pragn�� tego r�wnie� teraz, pragn�� z ca�ego serca, z powodu wczorajszych wydarze�: tego, �e zosta� z�apany na k�amstwie, o�mieszony przez psiona, przeze mnie, na oczach tak wielu ludzi. A Daric, poc�c si�, jakby mia� gor�czk�, got�w by� mu w tym pom�c ze wszystkich si�. Przerwa�em kontakt. To nie Stryger! Zatem jak wielu by�o takich jak on, jak ten, kt�ry mnie skatowa�? Tysi�ce? Miliony? Znowu, po raz ostatni, spojrza�em na przedstawicieli ludzko�ci przygl�daj�cych mi si� z oczekiwaniem. - Id�cie do diab�a! - mrukn��em i ruszy�em przed siebie. 22 - Musz� z tob� pogada� - rzek�em, zatrzymuj�c si� w wej�ciu do garderoby Argentyn�. Siedzia�a przy zagraconym stoliku przed wielkim lustrem. Odwr�ci�a si� w moj� stron�. Wyraz zdumienia na jej twarzy zmieni� si� szybko w co� przypominaj�cego rozterk�. - Ach, to ty. Czy to nie mo�e zaczeka�? Musz� si� przygotowa�. - Tylko w po�owie wygl�da�a jak ta Argentyn�, kt�r� zna�a publiczno��. Mia�a na sobie sukni� przetykan� po�yskuj�cymi w��knami optycznymi. - Nie. Odwraca�a si� ju� z powrotem w stron� lustra, ale ponownie spojrza�a na mnie, zdumiona. - W porz�dku - rzuci�a. - M�w. - Si�gn�a po szczotk� i zacz�a czesa� w�osy. Naelektryzowane srebrzyste kosmyki podnosi�y si� kolejno niczym r�ce pogan w stron� czczonego s�o�ca. Zdj��em stos ubra� z plastikowego, twardego krzes�a, obr�ci�em je i usiad�em. - Chodzi mi o Darica. Spogl�da�a w lustro. Nie porusza�a g�ow�, lecz jej odbicie zmienia�o si� nieustannie, ukazywane pod r�nymi k�tami. - Czy�by�, kochasiu, postanowi� ratowa� mnie przed sam� sob�? - rzek�a spokojnie, chc�c si� mnie pozby�. . Zmarszczy�em brwi. - Nie, mam zamiar jedynie powiedzie� ci prawd�. Wzruszy�a ramionami, si�gn�a po kolczyk z ogromnym sztucznym diamentem i zacz�a go zapina�. - Dane jest psionem. Kolczyk z brz�kiem spad� na stolik; Argentyn� skierowa�a ca�� uwag� na mnie. - Bzdura! - Si�gn�a znowu po kolczyk i nie patrz�c na mnie, zacz�a go obraca� w palcach, obserwuj�c refleksy �wietlne. - Jeste� tego pewien? - spyta�a po chwili. Skin��em g�ow�. - Tylko ja mog�em to odkry�. On jest tekiem... telekinety-kiem. W�a�nie dlatego tak �atwo powali� Cuspa. By�em przy tym, czu�em jego oddzia�ywanie. Spojrza�a na swoje odbicie w lustrze. - Ale przecie� powiedzia�... On nigdy... Ja nie... - Nie wie o tym nikt opr�cz mnie. Nigdy nikomu nie m�wi�. - Dlaczego? - Argentyn� nie potrafi�a sobie tego wyobrazi�. Za�mia�em si�. - A jak s�dzisz? Straci�by wszystko, gdyby rodzina dowiedzia�a si�, �e jest odmie�cem-. Wiesz chyba, co zrobili z jego siostr�? Powoli odwr�ci�a si� na krze�le w moj� stron�. Wyraz jej twarzy uleg� zmianie, lecz jej odbicie pozosta�o takie samo, jak zatrzymany kadr. - Dlaczego mi to m�wisz? - zapyta�a. - Chcesz si� przekona�, czy ma to dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Jak zareaguj� na wiadomo��, �e on mi nie ufa... i �e jest psionem? - Mo�e. - Spu�ci�em g�ow�. - Naprawd� s�dzi�e�, �e w ten spos�b zdo�asz odmieni� to, co do niego czuj�? - Opanowywa� j� coraz silniejszy gniew. - A wi�c nie ufa mi na tyle, �eby powierzy� mi tajemnic�, kt�rej wyjawienie mog�oby zrujnowa� mu �ycie. Jest odmie�cem. I co z tego? - Wycelowa�a we mnie srebrzysty palec. - W ka�dym razie nie jest cholernym podgl�daczem! -Mia�a na my�li mnie. Pokr�ci�em g�ow�. - Psychicznym kieszonkowcem - poprawi�em. - Co? - Psychicznym kieszonkowcem, tak zosta�em nazwany przez innych psion�w w instytucie w Quarro... - Unios�em g�ow� i spojrza�em jej w oczy. - To prawda, wykrada�em ich my�li. Ale to jeszcze nie wszystko, co chcia�em ci powiedzie�. Czy znasz wizytatora Strygera? Zawaha�a si�. - Chodzi ci o tego �wi�toszka, kt�ry chcia�by wszystkich zbawi�, kt�ry pragnie przepchn�� ustaw� znosz�c� kontrol� nad produkcj� narkotyk�w? Daric czasami wspomina� o nim... Skin��em g�ow�. - Stryger jest kontrkandydatem pani Einear do miejsca w Radzie Bezpiecze�stwa. Natomiast Centau�anie s� jednym z wielu popieraj�cych go syndykat�w... Czy Daric m�wi� ci, �e Stryger chorobliwie nienawidzi odmie�c�w? Pokr�ci�a g�ow�. - Daric jest ��cznikiem mi�dzy Centaurianami a Stryge-rem, przekazuje mu instrukcje. - Musia�em pokona� swoje obawy, daj�c upust z�o�ci. - Poza tym dostarcza mu wszystko, o co Stryger poprosi. Argentyn� ponownie zmarszczy�a brwi. - Co masz na my�li? - zapyta�a, pe�na podejrze�. - Czy�by Stryger u�ywa� narkotyk�w? - Nie, u�ywa psion�w. Opad�a jej szcz�ka; nie odezwa�a si� nawet s�owem. - Pami�tasz t� dziewczyn�, o kt�rej mi opowiada�a�? T�, kt�r� przyprowadzi� tu Daric, pobit� do tego stopnia, �e nie mog�a m�wi�? Ona by�a psionem... Z ca�ej si�y zacisn�a palce na por�czy krzes�a, a� pobiela�y jej kostki. - Daric? - spyta�a cicho. - Daric si� do tego przyczyni�? -Jej spojrzenie niemal b�aga�o, bym powiedzia�, �e to nieprawda. - Ta dziewczyna nie by�a jedyn� - odpar�em. - A Daric czasami ogl�da� te przedstawienia. - O Bo�e! - wyrwa�o si� jej. Wyprostowa�a si� na krze�le, opuszczaj�c d�onie zaci�ni�te w pi�ci. - Po co? - spyta�a odwracaj�c si�. - Je�li on sam jest psionem, to po co mia�by to robi�? - Oczekiwa�a ode mnie wyja�nie�. Pokr�ci�em g�ow�. Sam zadawa�em sobie to pytanie, pr�buj�c przez ca�e popo�udnie znale�� sensown� odpowied�. - Nie wiem. Dlaczego nie zapytasz go o to? - Wsta�em z krzes�a. Argentyn� zerwa�a z najbli�szego wieszaka pierwsz� lepsz� bluzk�, maj�c zamiar cisn�� mi j� w twarz, lecz tylko zmi�a j� i rzuci�a na pod�og�. - Po co mi to wszystko powiedzia�e�? Niech ci� cholera we�mie! Czego ty chcesz ode mnie? Wzruszy�em ramionami. - M�wi�em ju�: chcia�em, aby� zna�a prawd�. Co z tym zrobisz, to ju� twoja sprawa. - Ruszy�em w stron� drzwi. - Jeste� parszywym g�wniarzem! Wiesz o tym? Obejrza�em si�. Wygl�da�a tak, jakby krew mia�a jej za chwil� trysn�� z twarzy; lada moment mog�a wybuchn�� p�aczem. - Staram si� - odpar�em i wyszed�em. W sali klubowej na dole zaj��em miejsce przy stoliku, zam�wi�em drinka i przygl�da�em si� nap�ywaj�cym go�ciom, czekaj�c na Mikaha. Zatrudnili nowego bramkarza. Obawia�em si� nawet, �e podejdzie i ka�e mi si� wynosi� po tym, co zrobi�em, ale nikt si� mn� nie interesowa�. W sali panowa� p�mrok i by�o g�sto od dymu. Wielobarwne strumienie �wiat�a laserowego przecina�y ciemno��, kre�l�c zwariowane parabole, kt�re zbiera�y si� na kszta�t chmur wysoko ponad moj� g�ow� w rytm muzyki syntezator�w. Odchyli�em si� na poduszkach i zapatrzy�em na to fascynuj�ce �wietlne widowisko. Po jakim� czasie wyczu�em, �e przez parkiet idzie w moj� stron� Mikah. Usiad� przy moim stoliku, mia� na sobie czarny zbrojony kombinezon; pasowa� do tego lokalu. Ja by�em w starych d�insach i porwanej koszuli. Zapakowa�em je dzi� rano do torby, domy�la�em si� bowiem, �e b�d� ich potrzebowa�. - Cze��, odmie�cu - rzuci�. - Nie nazywaj mnie tak. Spojrza� zdumiony. - Co ci� gryzie? Spojrza�em na sw� pust� szklank�. - Nic. A jaki ty masz problem? - Jestem dewiantem. - U�miechn�� si� krzywo. - Czy�by kto� utar� ci nosa? W takim razie otrzyj sobie twarz z g�wna, ch�opie, i zapomnij o wszystkim. Powiniene� by� ju� do tej pory przywykn��. Pokr�ci�em g�ow�. - Nie o to chodzi. Chcia�bym, �eby to by� m�j jedyny problem. - Rozwar�em palce zdrowej r�ki i po�o�y�em j� p�asko na stole. Mikah zam�wi� sobie d�nka i rozpar� si� wygodnie na stercie poduszek. Kiedy nie odzywa�em si� przez jaki� czas, wzruszy� ramionami i spyta�: - Co si� sta�o z twoj� koszul�? Mia�e� wczoraj a� tak nami�tn� kochank�? Spojrza�em na d�ugie rozdarcie na piersi i niemal za�mia�em si�, wspomniawszy, jak ono powsta�o. Zaraz jednak przypomnia�em sobie zesz�y wiecz�r, ogie� i st� o blacie inkrustowanym w gwiazdki... Unios�em r�k� i dotkn��em kolczyka ze szmaragdem. Nie mia�em zamiaru go zatrzymywa�; w og�le nie chcia�em, �eby dosz�o do tego, co sta�o si� wczoraj wieczorem... Musia�em sobie wreszcie powiedzie� prawd�, �e Lazuli jedynie wykorzystywa�a moje cia�o, by zapomnie� o tym, jak bardzo nienawidzi kontakt�w ze swoim m�em. Mo�e nawet chcia�a mu si� w ten spos�b odp�aci�? A ja jej na to pozwoli�em. Posz�o jej ze mn� tak �atwo, jakbym mia� m�zg mi�dzy nogami. By�o mi g�upio i czu�em si� bezradny, kiedy na samo wspomnienie czerwonego aksamitu i z�otawej sk�ry Lazuli dosta�em erekcji... - Widz�, �e komu� wpad�e� w oko - rzek� Mikah. - Zdaje si�, �e by� s�awnym to do�� zabawne. Odwr�ci�em g�ow�. - Czy odkry�e�, z jakiego powodu jestem tak popularny, �e nie znani mi ludzie chc� mnie zabi�? Pokr�ci� g�ow�. - O tym nie gada si� na ulicy. W gr� wchodz� wa�niacy, a ci pilnie strzeg� swych tajemnic. Unios�em wzrok, zaskoczony. - S�dzisz, �e to mo�e mie� co� wsp�lnego z Einear? Wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Ale mia�e� racj� co do DeAtha. To on mia� najwi�kszy udzia� w tym, co sta�o si� przedwczoraj. Ale dalej mur. Nie wiadomo, kto wynaj�� go do pozbycia si� pani Einear. Na dole nikomu nawet nie przysz�oby to do g�owy, wszyscy s� po jej stronie. Ciekaw by�em, co by powiedzia�a Einear, s�ysz�c te s�owa. - Cholera - mrukn��em. - S�dzi�em, �e wiem... Podejrzewa�em Strygera. Ale to nie on. - Strygera? - powt�rzy� cicho Mikah. - Tego plastikowego �wi�toszka? Naprawd� my�lisz, �e by�by zdolny pozby� si� swoich przeciwnik�w przy pomocy ludzkiej bomby? - Tak - odpar�em. - W�a�nie o to go podejrzewa�em. - Hm. - Wzruszy� ramionami. - S�ysza�em o nim, ale my�la�em, �e to tylko gadanie. - W jego g�osie czu� by�o ulg�. Chyba w jakim� stopniu przywr�ci�em mu wiar� w cz�owieka. Nawet on m�g� mi teraz opowiedzie� o dzia�aniach Strygera na rzecz czynienia dobra. - Nie s�ysza�e� chyba najgorszego. Ale to i tak nic mi nie daje. - Potar�em d�oni� policzek. - DeAth chyba wie, kto mu zleci� robot�? - Mo�e nie wiedzie�. - Mikah pokr�ci� g�ow�. - To para-noik, kryje swoich klient�w i swoj� w�asn� dup�. Zrobi wszystko za odpowiedni� sum�, bez zb�dnych pyta�, bez �adnych �lad�w. �adnej odpowiedzialno�ci, �adnego ryzyka. - Jezu... - Czu�em, jak rozczarowanie przeradza si� we mnie powoli w niech��. Oznacza�o to, �e nawet gdybym zdo�a� si�gn�� do umys�u DeAtha i przeszuka� jego pami��, i tak prawdopodobnie niczego bym si� nie dowiedzia�. - Gdzie� musia� przecie� pozosta� jaki� �lad. A co z numerem konta, z kt�rego przelano pieni�dze? Mikah zastanawia� si� przez chwil�. - Tak, to mo�liwe... Ale je�li jego laboratorium to wielka �miertelna pu�apka, to z pewno�ci� prywatne konto ma uporz�dkowane jak wzorowy park. Nikt przy zdrowych zmys�ach by nie dopu�ci�, �eby zdradzi�y go tego typu dane. Uderzy�em w stolik okaleczon� r�k�, skrzywi�em siei sykn��em. - Niec

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!