Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 84 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTU�: Gniazdo
AUTOR: Halina Korecka
OPRACOWA� : Adam Ciarcinski (
[email protected])
-------------------------------------------------------------------------
Kiedy si�gam my�l� wstecz do czas�w wczesnego dzieci�stwa, widz� bujny ogr�d w pe�ni ukrai�skiego lata i znajomy dom, s�ysz� daleki gwizd lokomotywy. Mieszkali�my wtedy w �merynce i tam w�a�nie urodzi� si� Janek. By�a to niewielka stacja kolejowa, gdzie ojciec pe�ni� funkcj� naczelnika depo i odcinka Kolei Po�udniowo-Zachodnich.
Ojciec by� synem warszawskiego ksi�garza i wydawcy podr�cznik�w naukowych, Bernarda Lesmana. Uko�czy� Instytut Technologiczny w Petersburgu i rozpocz�� prac� w Zdo�bunowie. Po nieudanym pierwszym ma��e�stwie i rozwodzie �y� samotnie siedem lat. W 1892 roku przyjecha� do Warszawy, gdzie mia� liczn� rodzin� i
przyjaci�, i zacz�� rozgl�da� si� za now� towarzyszk� �ycia. Przedstawiono go pannie jak na owe czasy nie pierwszej m�odo�ci, przekroczy�a bowiem trzydziesty rok �ycia. Inteligentna i dowcipna, odznacza�a si� r�wnie� urod�. Ojciec mia� wtedy czterdzie�ci dwa lata i by�o mu do twarzy z przedwcze�nie posiwia�� czupryn� i �ywymi, ciemnoszarymi oczami. By�
wykszta�cony i oczytany, a ujmuj�cy spos�b bycia i wrodzona delikatno�� zjednywa�y mu powszechn� sympati�. Oboje przypadli sobie do serca, a �e urlop ojca dobiega� ko�ca, szybko doszli do porozumienia. �lubu udzieli� im pastor Loth. I tak matka, kt�ra bywa�a w Pary�u, a mieszka�a dot�d w Warszawie, od razu
zdecydowa�a si� jecha� z m�em do dalekiego, nieznanego kraju i zakopa� si� na g�uchej prowincji, gdzie wszystko by�o jej obce. W rezultacie matka nigdy nie �a�owa�a tego kroku. Ma��e�stwo okaza�o si� nad wyraz szcz�liwe. Oboje rodzice kochali si� gor�co i dozgonnie.
Zgodnie z wymogami pracy ojciec musia� przenosi� si� z miejsca na miejsce. Rodzice wsz�dzie czuli si� dobrze i szybko zawierali znajomo�ci z miejscow� elit�. Pracownicy szanowali i lubili ojca, gdy� by� ludzki i sprawiedliwy. Nie tolerowa� jedynie pijak�w, a pijanych maszynist�w zwalnia� z pracy bezapelacyjnie.
Mia�am trzy lata, gdy pojawi� si� w rodzinie braciszek. Z jego wczesnego dzieci�stwa pozosta� mi w pami�ci tylko malec w w�zku, zawzi�cie ss�cy w�asn� nog�. Je�li mu wk�adano na nogi
trzewiczki, tak�e usi�owa� je ssa�.
Ze �merynki przeniesiono ojca do Wielkich �uk�w w Pskowskiej guberni, a nast�pnie do pobliskioh Nowo-Sokolnik�w. Co par� lat wnoszono do domu wielkie kosze i skrzynie, do kt�rych pakowano nasze meble i rzeczy. Zamieszanie i harmider, towarzysz�ce przeprowadzce, stanowi�y dla nas wielk� atrakcj�. Spodziewali�my si� nowych znajomo�ci i nowych wra�e� wynikaj�cych ze zmiany miejsca zamieszkania.
W Wielkich �ukach mieszkali�my w domu z ogrodem pe�nym kwiat�w, za nim by� sad owocowy, a przed domem bieg�a ulica, spadaj�ca �agodnie ku rzece �owat'. Ulica w czasie deszczu pokrywa�a si� grz�skim b�otem prawie nie do przebycia. �aby wtedy gromadnie wylega�y na drog� i tworzyty na niej ruchom� powierzchni�. Ani Ja�, ani ja nie czuli�my do nich odrazy. Brali�my do r�k ma�e �abki i urz�dzali�my wy�cigi, obserwuj�c, czyja �abka pierwsza dojdzie do mety. One jednak nie dba�y o regu�y gry i zamiasz skaka� w kierunku mety po linii prostej, kica�y na boki i psu�y nam ca�� zabaw�. W zimie, gdy wody �owat' skuwa� l�d, je�dzili�my na przeciwleg�y brzeg rzeki roz�o�ystymi saniami, przytuleni do rodzic�w i okryci baranic�. Niebo by�o ciemne, roziskrzone gwiazdami, dzwoneczki u sa� d�wi�cza�y, p�d powietrza tamowa� oddech, a Ja� a� piszcza� z rado�ci.
Cz�sto odwiedzali�my mieszkaj�c� po drugiej stronie rzeki zaprzyja�nion� z nami rodzin� doktora Jakuba (nazwisko). Doktor by� spo�ecznikiem i bezp�atnie leczy� okoliczn� biedot�. Gdy wybuch�a rewolucja w 1905 roku, bandy "czarnej sotni", kt�re urz�dza�y �ydowskie pogromy, rabowa�y i cz�sto mordowa�y
bezbronnych, dotar�y r�wnie� do domu dra Jakuba. Ha�astra zacz�a dobija� si� do drzwi, wykrzykiwa� obel�ywe wyrazy i pogr�ki. Wtedy wyszed� doktor i przem�wi� do nich. Przypomnia�, jak ich wraz z rodzinami ratowa� w chorobie, apelowa� do ich sumienia i rozs�dku. To zrobi�o na mot�ochu wra�enie. Mitygowani przez swoje kobiety, jeszcze jaki� czas si� odgra�ali, w ko�cu si� rozeszli. W powie�ci pt. "Gdy owoc dojrzewa" Janek wiernie opisa� to wydarzenie. Historia jego mi�o�ci do siedemnastoletniej c�rki doktora, Poliny, jest oczywi�cie zmy�lona, gdy� Ja� w tym czasie mia� dopiero sze�� lat i bawi� si� z m�odszymi dzie�mi doktora. Ksi��ka w polskim oryginale dotar�a do mieszkaj�cej w Moskwie, s�dziwej ju� Poliny. T�umaczono jej na �ywo ust�py dotycz�ce jej rodziny. Wra�enie by�o ogromne - zdumienie, wzruszenie i rado��. Polina napisa�a do Janka i przys�a�a mu zdj�cie rodziny Jakub�w z tamtego okresu, na kt�rym to zdj�ciu Janek r�wnie� figuruje. P�niej jaki� czas trwa�a o�ywiona wymiana list�w mi�dzy ni� i Jankiem. Listy te zachowa�y si� do dzi�.
Rodzice bardzo t�sknili za krajem i swoimi bliskimi. Od czasu do czasu je�dzili z nami do Warszawy z potrzeby serca, aby nie traci� kontaktu z Polsk� i rodzin� i umacnia� w nas poczucie polsko�ci. Poznali�my wi�c Warszaw� i spor� rodzin� - zar�wno ojca, jak i matki.
Obydwie siostry matki mieszka�y w domu przy ul. Czackiego 8. Ciotka Aniela i jej m�� Benedykt Bormanowie okazywali nam du�o serca i go�cinno�ci. Ich dzieci - Antek i Zosia, jak r�wnie� syn drugiej ciotki, Marii - Kazio, byli mniej wi�cej w naszym wieku. Razem sp�dzili�my wiele mi�ych chwil na wsp�lnych grach i zabawach. Mimo ca�ej dobroci ciotki Anieli, Ja� nie �ywi� do niej sympatii. Zdarzy�o si� bowiem, �e podczas podwieczorku zauwa�y� w kakao znienawidzony przez siebie ko�uch, wyj�� go palcami i wrzuci� do kubka Zosi. Ciotka zamkn�a go za to w �azience. Przez d�ugie lata Janek nie m�g� jej tego zapomnie�.
Wuj Benedykt, cz�owiek o go��bim sercu, kochaj�cy dzieci, stara� si� na r�ne sposoby umili� nam pobyt w Warszawie. Ale i on narazi� si� Jasiowi. Bawi� go kresowy akcent ch�opca, wo�a� wi�c na niego �artobliwie "Po�usztannikow". Warszawskie pismo
satyryczne "Mucha" drukowa�o w owym czasie seri� felietonik�w, kt�rych bohaterem by� �mieszny, m�wi�cy �aman� polszczyzn� Moskal, niejaki "Po�usztannikow". Ja� znosi� te docinki z nie ukrywan� irytacj�.
Rodzina ojca by�a nam bardzo bliska, poniewa� ��czy�a nas mi�o�� do ukochanego przez wszystkich "Olesia", czyli naszego ojca. Dopatrywali si� w nas podobie�stwa do niego, jak r�wnie�
rozmaitych zalet. Wszyscy oni kochali sztuk� i pi�kno, w ich otoczeniu mo�na by�o spotka� znanych malarzy, poet�w i inne interesuj�ce osobisto�ci. Siostra ojca, Gustawa, by�a �on� adwokata Seweryna Sunderlanda, powsta�ca z 1863 roku. Mia�a czworo dzieci: Kazimierz i Rudolf byli wtedy in�ynierami, Wanda - �on� adwokata Jana Fidlera, a Celina - malark� pe�n�
temperamentu i bardzo post�pow�. Cieszy�a si� ona w rodzinie du�ym autorytetem. Janek, mimo r�nicy wieku, bardzo si� z ni� przyja�ni� i ulega� jej osobowo�ci. Tam te� pojawia� si� cz�sto bratanek ojca, syn J�zefa Lesmana, Boles�aw Le�mian. Janek lgn�� do niego jak do starszego brata i przewodnika po krainie poezji.
Za naszej bytno�ci w 1905 roku w Warszawie cz�sto bywali�my u Fidler�w. Ja� mia� wtedy siedem lat. Jan Fidler bardzo lubi� ch�opca, bra� go na kolana i przekomarza� si� z nim weso�o. Potem otwiera� przepa�ciste szuflady starego biurka i pozwa�a� mu w nich grzeba�, a nawet wybiera� sobie niekt�re przedmioty, jak: resztki o��wk�w, nalepki, jakie� pude�eczka, gumki i stal�wki. Wszystko to by�y dla Jasia niezwykle cenne rzeczy. Napycha� sobie kieszenie tymi rupieciami, a w domu rozk�ada� "skarby" przed Antkiem i Zosi�. Wsp�lnie szacowali je wed�ug sobie. tylko wiadomych kryteri�w, bawili si� w sklep i zawierali transakcje zamienne.
Gdy nadesz�a Wielkanoc, zostali�my zaproszeni na �wi�teczny obiad do ciotki Gustawy. Przy d�ugim stole zebra�a si� bli�sza i dalsza rodzina. Zjawi�o si� te� kilka os�b, kt�rych nazwiska z biegiem lat nabiera�y blasku. By� wi�c pot�ny Franc Fiszer - znany orygina� i �ar�ok, z nieod��cznym filigranowym Le�mianem. Przyby� te� Antoni Lange. Gdy wniesiono wielki p�misek z indykiem, Fiszer wyda� radosny okrzyk: "Ooo, indyk! Czy�by z kaszcanami?" Niestety, kasztan�w nie by�o. Ale od tej pory, ilekro� widzia�am nawet zwykte kasztany, jakie Ja� zbiera� w parkach, przypomina�o mi si� zawsze spotkanie z Fiszerem.
Z Warszawy wracali�my w powi�kszonym sk�adzie - matka
zaanga�owata dla nas bon�, pann� Kazimier�. By�a to stara panna, w miar� brzydka, ale mi�a i sumienna. Uczy�a nas r�nych rob�tek, prowadzi�a na spacery i na �lizgawk�. Czyta�a z nami polskie czytanki. Z matk� mieli�my lekcje j�zyka ojczystego i pocz�tki francuskiego.
Kiedy ojciec wraca� do domu po pracy, najpierw pyta� o matk� potem zajmowa� si� dzie�mi. Uwielbiali�my ojca bezgranicznie. Gramolili�my mu si� na kolana, ca�owali�my i g�askali�my jego bujn� siw� czupryn�. Po wzajemnych czu�o�ciach nast�powa�y d�ugie pogaw�dki. Zasypywali�my ojca pytaniami na r�ne tematy, on za� ka�demu z nas odpowiada� ch�tnie i cierpliwie. Przekazywa� nam swoj� wiedz� o �wiecie. Opowiada� o dalekich l�dach i ich mieszka�cach, odr�bnych obyczajach i wierzeniach. T�umaczy� nam w przyst�pny spos�b niekt�re zjawiska z dziedziny fizyki. S�uchali�my go z zainteresowaniem i uwag�, a te rozmowy pobudza�y nasz� wyobra�ni�, poszerza�y horyzonty i sk�ania�y do my�lenia.
Ojciec byt erudyt� i posiada� niebywa�� pami��. Mia� ogromny zas�b wiadomo�ci. Ludzie zwracali si� do niego jak do �ywej encyklopedii zpytaniami dotycz�cymi r�norodnych dziedzin. Historia stanowi�a jego hobby. �wiat antyczny, �redniowiecze, Wielk� Rewolucj� Francusk�, wojny napoleo�skie mia� w pami�ci jakby dopiero przed chwil� o tych sprawach si� dowiedzia�. �wietnie zna� �acin� i na ka�d� okazj� jak z r�kawa sypa� cytatami. �wiczenia matematyczne traktowat jako rozrywk�. Nic wi�c dziwnego, �e Ja�, obcuj�c z ojcem, wcze�nle naby� wiele wiadomo�ci i by� umys�owo nad wiek rozwini�tym ch�opcem.
Ojciec by� nadzwyczaj muzykalny, mia� absolutny s�uch. Niestety, dawnym zwyczajem tylko dziewcz�ta uczono muzyki, ojciec wi�c nie gra� na �adnym instrumencie. Cierpia� nad tym ogromnie i dr�czy� go stale g��d muzyki. Zna� na pami�� arie i uwertury z wielu oper, utwory Chopina i innych kompozytor�w. Poniewa� nie mia� g�osu, wi�c tylko nuci� i pod�piewywa�: "param-pam-pam, param-pam-pam". Siedz�c na jego kolanach prosili�my: "A teraz za�piewaj sonat� Beethovena Ksi�ycow�... A teraz ari� Almavivy..." i ojciec ch�tnie spe�nia� nasze �yczenia. Janek prawdopodobnie odziedziczy� po ojcu muzykalno��, co znalaz�o odbicie w jego tw�rczo�ci. Zwracali�my si� do ojca po imieniu i m�wili�my tak samo, jak matka: "Olu, Oluniu". Zdarza�o si�, �e kto� krytykowa� taki przejaw poufa�o�ci z naszej strony, upatruj�c w niej brak respektu. Ale ojciec tylko u�miecha� si� �agodnie i wyrozumiale, zna� bowiem nasze serca.
Ojciec nie umia� si� gniewa�. je�li kt�re z nas zawini�o, siedzia� zas�piony, z g�ow� wspart� na r�ku i z palcem wci�ni�tym w policzek. Matka m�wi�a: "Patrz, jak si� tatu� martwi". I to wystarcza�o, �eby�my ze skruszonym sercem �pieszyli pocieszy� go i uspokoi�, przyrzekaj�c popraw�. Podobnie ojciec zwraca� si� do nas: "Nie m�w tak, bo mamusi b�dzie przykro". I to (na razie) skutkowa�o. Gdy Ja� mia� cztery lata i co� tam przeskroba�, matka zamkn�a go za kar� na klucz w pokoju. Zagl�dali�my kolejno przez dziurk� od klucza, co si� z nim dzieje. Siedzia� markotny na �aweczce i d�uba� w nosie. Ojciec miota� si� w rozterce, lecz nie m�g� wypu�ci� wi�nia wbrew woli matki, bo to poderwa�oby jej autotytet. Wobec tego ukradkiem wszed� przez okno do pokoju (a by� to parter), usiad� obok Jasia i tak razem w milczeniu odbywali kar�, a� matka uzna�a pokut� za sko�czon� i wypu�ci�a wi�ni�w. Kiedy Ja� by� starszy, a powa�niejsze wykroczenia wymaga�y interwencji najwy�szej w�adzy, wtedy wkracza� ojciec i m�wi� z gro�n� min�: "Czekaj, czekaj, od jutra wezm� ci� w �elazne r�ce". I na tym si� ko�czy�o.
Mi�dzy nami a matk�, mimo naszej mi�o�ci do niej, zdarza�y si� konflikty. By�a w stosunku do nas stanowcza i rygorystyczna, uwa�a�a, �e spe�nianie zachcianek dzieci jest niepedagogiczne. Gor�cym pragnieniem Jasia by�o posiadanie roweru takiego, jaki mieli jego koledzy. Matka twierdzi�a, �e nas na to nie sta�. I biedak, zrezygnowany, nie naprzykrza� si� rodzicom. Ale to nie spelnione marzenie dzieci�stwa tkwi�o w nim jak obsesja i nawet kiedy by� ju� starszym panem i posiadaczem samochodu, dawa� wyraz utajonemu �alowi na samo wspomnienie o rowerze.
Za naszym domem sta� kurnik, a w nim by�o stadko kurcz�t i kilka kaczek. Ja� szczeg�lnie upodoba� sobie czubatego kogutka, kt�rego nazywal "Czubatkiem", bra� go na r�ce, g�aska� i karmil
okruszkami. Stale dokarmiany przez Jasia kurak wcze�niej od innych przybra� na wadze i dojrza� do swego przeznaczenia. Tak przynajmniej uwa�a�a gosposia. Kiedy wysz�o na jaw, jakie to pieczyste podano nam do sto�u, wybuch�a bucza. Ja� p�aka� i powtarza�, �e Czubatka je�� nie b�dzie. ja bez wahania go popar�am i przy��czy�am si� do strajku. Matka bezskutecznie stara�a si� nas przekona�, �e kogutka hodowa�o si� i tuczy�o w tym celu, �eby go zje��. Ale ojciec by� innego zdania. I on te� nie tkn�� pieczystego, tylko z dobrotliwym u�miechem powiedzia�: "My przyjaci� nie jadamy, prawda; synku?" Ja� skoczy� ku ojcu, chwyci� jego d�o� i przylgn�� do niej ustami. W poca�unku tym zawar� nie tylko ca�� swoj� mi�o�� do ojca, ale co� znacznie wi�cej...
Z zadowoleniem powitali�my nasze nast�pne miejsce zamieszkania -Nowo-Sokolniki. By�a to niedu�a stacja kolejowa, dooko�a
rozci�ga�y si� lasy i pola. Nie opodal domu przebiega�y tory kolejowe, s�ycha� by�o gwizd przeje�d�aj�cych lokomotyw i �oskot p�dz�cych poci�g�w. W ogrodzie le�a� olbrzymi kamie� - meteoryt. Kamie� ten sta� si� dla Janka punktem wyj�cia do powiesci "Gdy owoc dojrzewa". Zaczyna si� ona szczeg�owym opisem f�tografii Jasia ze mn� na tym w�a�nie kamieniu. Obok le�a�a g�ra piachu, w kt�rym Ja� lubi� kopa� tunele i budowa� fortece.
Dzia�o si� to w 1905 roku - grzebali�my si� w �niegu ko�o ulubionego kamienia. Ulepili�my ba�wana, a Ja� potem zacz�� kopa� do�ek. Raptem pod �opatk� co� zgrzytng�o, jak gdyby natrafi�a ona na metalowy przedmiot. Zabrali�my si� wi�c razem do kopania. $nieg by� twardy i Ja� a� zasapa� si� z wysi�ku. Nagle spod ubitego �niegu wy�oni�a si� �elazna skrzynka pe�na naboi. Obok le�a� owini�ty w cerat� karabin. Ja� pomkn�� jak strza�a do domu, wo�aj�c: "Mamo, skarb znalaz�em, skarb!" Mama niezw�ocznie pobieg�a za nim do ogrodu, szybko zwali�a ba�wana, zasypa�a miejsce znaleziska i rzek�a do Jasia: "Pami�taj, nikomu ani s�owa, bo tatu� mo�e mie� du�e przykro�ci. Daj mi s�owo, �e o skarbie ani mru-mru". Ja� przyrzek� solennie, dumny z
powierzonego mu sekretu. Gdy ojciec wr�ci� z pracy, pozbiera� ukryt� w c�nych k�tach domu bro� i wraz ze "skarbem wszystko to zosta�o przeniesione w bezpieczne miejsce. Ojciec nie nale�a� do �adnej partii, ale z przekona� by� socjalist� i demokrat�, przeciwnikiem wszelkiego ucisku i przyjacielem ludzi pracy. W�a�nie pojecha� s�u�bowo do Wielkich �uk�w, gdy gruchn�a wie�� o wybuchu strajku na kolei. Poci�gi przesta�y kursowa�. Kolejarze widz�c, �e ich naczelnik nie wr�ci� do Sokolnik�w, wyprowadzili z depo lokomotyw� i wyruszyli po ojca. Wkr�tce przeci�g�y gwizd lokomotywy, przybranej ga��zkami jedliny, obwie�ci� nam ich powr�t. Ukaza� si� ojciec w otoczeniu oddanych mu ludzi. Na peron wyniesiono st�, wiele r�k unios�o ojca w g�r� i postawi�o go na stole. S�yszeli�my nowe dla nas s�owa: "konstytucja",
"rewolucja", "manifest". Ojciec rozpostar� manifest i odczyta� dono�nym g�osem obietnice rz�du dotycz�ce poprawy bytu, wolno�ci s�owa itp. Nast�pnego dnia zjecha�a policja i zacz�y si� aresztowania, gdy� naczelnik stacji okaza� si� szpiclem i donosicielem. Ojciec zosta� zwolniony z pracy, w dodatku
us�ysza�, �e ju� nigdy nie wolno mu b�dzie obj�� pa�stwowej posady. A Ja� chodzi� z min� konspiratora i nuci� pod nosem zas�yszan� gdzie� zwrotk�:
Car ispuga�sia - izda� manifest:
Miortwym - swoboda, �iwych pod arest.
Trzeba si� by�o pakowa� i rusza� w nieznane. Rodzice postanowili zamieszka� w Kijowie. I tak znale�li�my si� w tym pi�knym mie�cie ton�cym w zieleni ogrod�w i park�w, z ulicami biegn�cymi
kapry�nie w g�r� i w d�. Z okien naszego mieszkania wida� by�o Pado� - miejsce znane z corocznych Targ�w, dalej wi�a si� po�yskuj�ca wst�ga Dniepru.
Teraz oboje wychodzili�my rankiem do szko�y. Ojciec otworzy� biuro techniczne i zaj�� si� sprawami handlowymi. Wkr�tce jednak okaza�o si�, �e nie wystarcza by� doskona�ym in�ynierem, aby prowadzi� takie przedsi�biorstwo. Potrzebny jest spryt i brak skrupu��w, umiej�tno�� dawania �ap�wek, do czego ojciec nie by� zdolny. W rezultacie zamiast zarobku ponosi� straty. Rodzice �yli z dnia na dzie� i nie mieli pewno�ci, czy zdo�aj� zapewni� nam byt i wyksztatcenie. W tej sytuacji ratowa�y nas przysy�ane co pewien czas przez Mie�szykowa niewielkie sumy uzyskane ze sprzeda�y plac�w.
Ja� w tym okresie mia� ju� jedena�cie lat. Sta� si� psotny i dokuczliwy, dawa� mi si� bardzo we znaki. Ci�gn�� mnie za warkocze. Kiedy zamiast odrabia� lekcje czyta�am powie��, donosi� matce, �e si� nie ucz�. Nie pozostawa�am mu d�u�na. Ledwo dos�ysza�am w progu jego skradaj�ce si� kroki, dar�am si� jak op�tana: "Ratunku, Ja� mnie wali!" Wtedy zjawia� si� ojciec i z gro�n� min� m�wi�: "Ani si� wa� jej tkn��. Ona jest panienk� i jest delikatna". Takie s�owa dzia�a�y na wisusa jak p�achta na byka. Gdy ucich�y kroki ojca, doskakiwa� do mnie z furi�, szturcha� i dogadywa�: "Jak jeste� taka delikatna, no to masz, to masz jeszcze!" Nawet kiedy szli�my z rodzicami ulic�, nie przestawali�my si� czubi� za ich plecami. Na szcz�cie taki stan rzeczy nie trwa� d�ugo. W miar� jak dorastali�my, stosunki mi�dzy nami ulega�y poprawie i zacz�li�my chodzi� zgodnie do teatr�w na niedzielne popo�udni�wki, na opery i inne przedstawienia.
Ja� uczy� si� dobrze. Bardzo lubi� czyta�. Pocz�tkowo pasjonowa� si� krymina�ami w popularnym wydaniu - przygodami Pinkertona lub Sherlocka Holmesa. Wkr�tce jednak zacz�� czerpa� lektur� z obszernej biblioteki ojca, gdzie poza tomami naszych wieszcz�w, wierszami Asnyka i Ujejskiego, znajdowali si� polscy i rosyjscy klasycy literatury, powie�ci Balzaka i Wiktora Hugo oraz wiele dzie� naukowych i encyklopedia. Ja� szczeg�lnie lubi� razem z ojcem czyta� poezje. Ojciec mia� dobr� dykcj� i umiej�tnie podkre�la� pi�kno czytanego utworu, a ch�opiec s�ucha� go z przej�ciem. Kiedy zacz�� interesowa� si� histori�, ojciec zapoznawa� go z dziejami naszego narodu. Potem rozmawia� z nim na temat r�nych wa�niejszych wydarze� historycznych. Gdy Ja� by� ju� starszy, w centrum jego uwagi znalaz�a si� posta� Napoleona i jego epoka.
Min�to kilka lat od chwili, kiedy ojciec zacz�� prowadzi� swoje biuro, ale wci�� stanowi�o ono dla niego �r�d�o nie ko�cz�cych si� trosk. Nie pomaga�o rozsy�anie reklam, og�osze�. Pr�bowa� wprowadzi� na rynek odkurzacze, liczniki do doro�ek, wreszcie maszyny do pisania. W ko�cu pracownik, kt�remu ojuec poleci� zawie�� do pewnej firmy zam�wione maszyny, ulotni� si� wraz z nimi i �lad po nim zagin��. By� to dotkliwy cios. Matka
pochorowa�a si� powa�nie ze zmartwienia. �yli�my w cieniu smutku naszych rodzic�w i nawet beztroski Ja� jako� przygas�. Ojciec nie widzia� ju� w Kijowie mo�liwo�ci zarobkowania i powzi�� z�udn� nadziej� otrzymania pracy w Warszawie. Nadesz�y ponure dni, kiedy nasze meble, obrazy i ksi��ki zosta�y umieszczone w skrzyniach i oddane na przechowanie do sk�adu. Rzeczy te w rezultacie przepad�y, gdy� rodzice nie byli w stanie op�aca� sk�adowego ani nie mieli ich dok�d zabra�. Czeka�a nas bezdomno��, d�ugotrwa�a poniewierka i wegetacja. I tak by�o a� do wojny, kt�ra przynios�a nowe problemy i zmiany w naszym �yciu.
Nasza sytuacja po przybyciu do Warszawy by�a godna po�a�owania. Poza rzeczami osobistymi nie mieli�my nic. Matka wynaj�a jeden pok�j u ciotki Marii przy ul. Czackiego 8. Dla ojca zabrak�o tu k�ta, sypia� wi�c u ciotki Gustawy. 5tali�my si� ubogimi krewnymi i poznali�my gorycz ludzi zmuszonych do korzystania z pomocy zamo�nej rodziny. Poczciwy wuj Benedykt zatrudni� ojca w filii swego biura w Lublinie na bardzo skromnych warunkach, bo i pracy nie by�o tam wiele. Odwiedzili�my go w n�dznym kantorku, gdzie wegetowa� samotnie, i przygn�bienie nasze nie mia�o granic. Matka rozchorowa�a si� na ��taczk� i przez kilka tygodni nie
opuszcza�a t�ka. W tej sytuacji ojciec wr�ci� z Lublina i wraz z nami opiekowa� si� chor�. Wreszcie sprowadzi� wzi�tego w owym czasie chirurga, dr. Le�niowskiego, kt�ry o�wiadczyt, �e
konieczna jest operacja. Uprzedzi� jednak, �e ze wzglgdu na ci�ki stan istnieje jedna szansa na sto, i� zabieg si� uda. Wtedy ojciec zwr�ci� si� do nas, aby�my zadecydowali, co robi�. Bez wahania wypowiedzieli�my si� za operacj�. Nie zwa�aj�c na oburzenie piel�gniarki i ciotek, �e nie pozwalamy matce spokojnie umrze�, zawie�li�my j� do "Omegi". Opecacja da�a dobre wyniki i matka �y�a potem jeszcze dwadzie�cia lat.
Kiedy wr�ci�a z lecznicy do domu, ojciec przyni�s� jej wi�zank� r� - wyda� tua nie ostatnie pieni�dze. Matka uca�owa�a go i rzek�a: "A ja te� dla ciebie co� mam" i po�o�y�a przed nim du�� kopert� pe�n� pieni�dzy. By�a to przekazana przez Mie�szykowa spora kwota za sprzeda� kolejnego placu. Wst�pi�a w nas otucha i wr�ci�a dawna rado�� �ycia, zw�aszcza �e Kazimierz Sunderland dzi�ki swoim stosunkom wyrobi� ojcu posad� w fabryce kot��w parowych w �uga�sku, mie�cie po�o�onym na po�udniu Rosji. Termin obj�cia pracy mia� by� wkr�tce ustalony.
Janek nie traci� czasu i ucz�szcza� do gimnazjum Je�ewskiego. Zm�nia�, sta� si� �adnym i zgrabnym ch�opcem, r�wnie� g�os mu si� zmieni�. W obszernej jadalni cioci Mani zbiera�o si�
wieczorami sporo os�b, gdy� stale odwiedzali j� r�ni znajomi i krewni. Z drugiego pi�tra przychodzili Zosia i Antek. Mimo r�nic wieku, m�odzie� doskonale bawi�a si� razem, a Janek nazywa� to towarzystwo "Wielkim Pensjonatem" i napisa� "poemat" satyryczny, w kt�rym trafnie i dowcipnie przypina� ka�demu �atk�. Lubi� te� deklamowa� wiersze naszych wieszcz�w - ch�tnie go s�uchano. W�a�nie zaczytywa� si� utworami Krasi�skiego, "Irydiona" zna� na pami��. Wkracza� np. do pokoju niczym aktor na scen�, spowity w prze�cierad�o, jak w tog�. Mia� obna�one ramiona, g�adkie i pulchne jak u dziewczyny. Oczy mu p�on�y, gdy g�o�no, wyrazi�cie i nami�tnie wo�a�: "�mijo, kt�r� kocham, czego ��dasz wi�cej?... Furie rozdzieraj� cz�onki moje... Po�o�� si� na stopniach o�tarza i ca�owa� b�d� palce bia�ych st�p twoich..." W zapami�taniu wciela� si� w Heliogabala i prze�ywa� jego mi�osne uniesienia. S�uchacze, pocz�tkowo roze�miani i ubawieni widokiem jego odstoni�tych wdzi�k�w i pozy aktora, stopniowo dali si� porwa� magii poezji i spowa�nieli, zas�uchani. Gdy przebrzmia�y ostatnie s�owa kwestii, ockn�li si� nagle, posypa�y si� �arty, dowcipy, poklepywania, zagl�dania pod prze�cierad�o... I wszystko zn�w sta�o si� zwyczajne.
Niebawem prze�ywa� nowe emocje. Na czwartym pi�trze mieszka�a daleka krewna matki, Zosia L. Mia�a trzech syn�w, czwarty by� w drodze. Jej m�� traktowa� j� brutalnie i zdradza�, czego wcale nie ukrywa�. �adn� twarzyczk� Zosi o delikatnych rysach zdobi�y du�e, ciemne oczy zranionej �ani. Zwierza�a si� Jankowi ze swoich zmartwie�, a on, zawsze wra�liwy na ludzkie cierpienia, wzrusza� si� jej niedol� i stara� si� doda� jej otuchy, a mo�e nawet si� w niej zadurzy�. Pomaga� jej opiekowa� si� ch�opcami. Z jednym odrabia� lekcje, drugiego wyprowadza� na spacer, mitygowa� ich, gdy zbytnio �obuzowali. A �e ju� zaczyna� tworzy� swoje pierwsze, nieporadne jeszcze liryki, pisa� i dla niej wiersze, kt�re dawa� mi do czytania. Pami�tam tak� strofk� pe�n� egzaltacji: "Nie zapomnisz mnie nigdy, chocia� lata przemin�. S�owa moje dla ciebie b�d� pie�ni� jedyn�". Tymczasem matk� niepokoi�o cz�ste wymykanie si� ch�opca z domu i niedba�e odrabianie lekcji. Powiedzia�a, �e stanowczo nie �yczy sobie, �eby nadal odwiedza� Zosi� i czas przeznaczony na nauk� traci� na pilnowanie cudzych dzieci, kt�re przecie� maj� rodzic�w. Doda�a, �e zbli�a si� koniec roku szkolnego, wkr�tce przyje�d�a ojciec z �uga�ska i by�oby mu przykro, gdyby ch�opiec mia� z�� cenzur�. Janek niech�tnie przyj�� argumenty matki i sarka� na jej surowo��, ale nie m�g� nie przyzna� jej s�uszno�ci w ko�cu. Zreszt� my�li jego by�y ju� zaprz�tni�te przysz�ymi podr�ami. Mia� z ojcem wr�ci� do kraju swego dzieci�stwa i tam prze�y� kilka lat w zupe�nie nowej scenerii.
Przyja�� z Zosi� pos�u�y�a Jankowi za motyw do epizodu opisanego p�niej w noweli pt. "Quasi una fantasia".
Nasta� rok 1914. �wiat by� pe�en konflikt�w i problem�w. Ojciec, czytaj�c pras� codzienn�, powiedzia� kt�rego� dnia: "To pachnie wojn� �wiatow�". Min�o kilka miesi�cy, gdy zosta� podpalony lont w Sarajewie. Nad Warszaw� ukaza�y si� niemieckie zeppeliny w kszta�cie cygar. Ulicami maszerowa�y oddzia�y poborowych, pod��a�y tabory wojskowe na front. Rodzice z Jankiem wybierali si� do �uga�ska, a ja szykowa�am si� do �lubu i mia�am jecha� z m�em do Piotrogrodu, gdzie obj�� swoj� pierwsz� posad� po uko�czeniu studi�w. Przed wyjazdem poszli�my po�eegna� ciotk� Gustaw� z rodzin�. W saloniku zebra�o si� sporo us�b. By� w�r�d nich jej syn Rudolf, powo�any do wojska, a z nim jego pi�kna �ona, Lola. Rozmawiano o wojnie i nastr�j by� raczej minorowy. Nie brakowa�o tu r�wnie� Le�miana, kt�ry adorowa� Lol�,
dowcipkowa� i stara� si� j� rozweseli�. M�wi�, �e jego pierwszy w �yciu afekt mi�osny by� skierowany do karmi�cej go mamki, poniewa� mia�a bardzo �adny i pon�tny biust. Lola u�miechn�a si� z przymusem, gdy� bola� j� z�b, i powiedzia�a: "Zamiast ple�� g�upstwa, przyni�s�by� mi troch� spirytusu na ten z�b, bo d�u�ej nie wytrzymam". Bolek zerwa� si� i wybieg� z domu. Niebawem wr�ci�, d�wigaj�c pi�ciolitrow� butl�, tak zwan� "sulej�", denaturatu, u�ywanego do prymus�w, i postawi� j� przed Lol�. Widok drobnej osoby Le�miana z t� ogromn� butl� by� tak
groteskowy, �e nawet zn�kana Lola wybuchn�a �miechem. �mieli�my si� wszyscy, zapominaj�c na chwil� o grozie wojny.
Mieszka�am ju� z m�em w Piotrogrodzie, kiedy ojca oddelegowano z �uga�ska do Kazania. Rodzice z Jankuem zn�w udali si� w podr�. Drog� odbywali statkiem, p�yn�c Wo�g� z po�udnia na p�noc. Janek ca�e bogactwo wra�e� z tej podr�y wyrazi� w poemacie pt. "Wo�ga", kt�ry rodzicom i mnie bardzo si� podoba�.
Z pocz�tkiem roku szkolnego Janek przyjecha� do Piotrogrodu, poniewa� rodzice �yczyli sobie, aby tam ko�czy� gimnazjum. Prosili, �ebym z pomoc� m�a wynaj�a mu umeblowany pok�j. Chodzili�my wi�c od bramy do bramy i przegl�dali�my og�oszenia. W ko�cu wyda�o nam si�, �e jeste�my u celu. Pokoik by� schludny i niedrogi. Po obu stronach korytarza widnia�o kilkoro drzwi. Gospodyni uprzejmie zapewni�a nas, �e zaopiekuje si� ch�opcem. Po odprowadzeniu Janka na miejsce przeznaczenia wr�cilismy z mi�ym poczuciem dobrze wype�nionego zadania. Niestety, nast�pnego ranka zjawi� si� nasz podopieczny ze sw� walizeczk� w r�ku. By� z�y, zm�czony i niewyspany. Z przera�eniem s�uchali�my jego relacji z minionej nocy. Okaza�o si�, �e lokal, w kt�rym
nieopatrznie umie�cili�my go, by� po prostu domem publicznym. Przez ca�� noc "dziewczynki" dobija�y si� do drzwi kt�re Janek zamkn�� na klucz i zabarykadowa� meblami. Dopiero po paru dniach znale�li�my dla niego odpowiedni pok�j.
W chwilach wolnych od nauki nawi�za� troch� znajomo�ci, a �e by� dobrze u�o�ony, rozwini�ty fizycznie i umys�owo, traktowano go ju� jak doros�ego m�czyzn�, co niebawem mia�am okazj�
stwierdzi�. Przyszed� do mnie pewnego dnia przygn�biony i po kr�tkim wst�pie wyzna�, �e zgra� si� w karty. "Sprawa honorowa, ratuj". Przyrzek� solennie, �e ju� nigdy wi�cej nie ulegnie magii kart. Nie mia�am w�asnych pieni�dzy, zanios�am wi�c do lombardu sw�j z�oty zegarek i w ten spos�b honor Janka zosta� uratowany.
Ale na tym nie sko�czy�y si� k�opoty finansowe, gdy� �ycie towarzyskie, jakie Janek prowadzi�, poci�ga�o za sob� wydatki. Chcia� pod wzgl�dem elegancji dor�wna� innym panom, wi�c w tajemnicy przede mn� sprawi� sobie modny w owych czasach �akiet. Wyda� na ten zakup pieni�dze, kt�re rodzice przys�ali mu na utrzymanie, i zosta� bez �rodk�w do �ycia. Radzi� sobie w ten spos�b, �e jada� przygodnie: na przyj�ciach u znajomych, w niedziele i �wi�ta u mnie, a w dni powszednie chodzi� do
studenckiej sto��wki, gdzie chleb z sosem mo�na by�o je�� za darmo. Tam w�a�nie go spotka�am, gdy ze sm�tn� min� zajada� ten marny obiad. Wszystko si� wyda�o i zn�w musia�am go wyci�ga� z biedy.
Po zdaniu przez Janka matury pojechali�my do rodzic�w. Rodzice zajmowali w Kazaniu dwa umeblowane pokoje i cieszyli si�, �e maj� nareszcie zapewnion� egzystenej�. Przyj�li nas z rado�ci� i ojciec, jak dawniej, nuci� od rana swoje "param-pam-pam". Wraz z rodzicami zwiedzali�my Kaza� a� po sam� przysta� na Wo�dze, a wieczorami zasiadali�my wok� sto�u i ojciec na zmian� z Jankiem czytali g�o�no, zaczynaj�c od "Wesela", kt�re w czasach wojennej zawieruchy i z dala od Polski mia�o dla nas szczeg�lny wyd�wi�k. Po powrocie do Warszawy ofiarowali�my rodzicom tom "Wesela" z dedykacj�: "Kochanym Staruszkom na pami�tk� wsp�lnych wieczor�w w Kazaniu. Ja� i Hala".
Po Wyspia�skim przysz�a kolej na utwory Oscara Wilde'a.
Zafrapowani osobowo�ci� i tw�rczo�ci� tego autora, czytali�my jedno po drugim jego dzie�a. Talent Wilde'a, jego b�yskotliwo��, w zestawieniu z okrutnym losem, jaki mu zgotowa�o angielskie spo�ecze�stwo i rodzina, wszystko to porusza�o nas do g��bi. Szczeg�ln� reakej� mo�na by�o zauwa�y� u Janka. Trudno mi wyt�umaczy�, jak i kiedy dokona�a si� w nim przemiana. Do��, �e zewn�trznie upodobni� si� do ulubionego pisarza. Nie tylko uczesanie, ale nawet zarys ust i spojrzenie spod ci�kich powiek by�y jakby takie same. Potwierdza�a to jego fotografia z tamtego okresu, jak r�wnie� spostrze�enia wielu os�b. Szkoda, �e to zdj�cie zagin�o podczas Powstania.
W Kazaniu Janek stale bywa� w polskim klubie, gdzie zbiera�a si� tamtejsza polonia. Spotyka� si� tam z Remigiuszem Kwiatkowskim, kt�remu pokazywa� swoje wiersze. Poeta zainteresowa� si� bratem, uwa�a�, �e ma talent, i zach�ca� do dalszej pracy.
Na pocz�tku roku szkolnego Janek zapisa� si� na uniwersytet (wydzia� weterynarii), ale gdy dosz�o do krajania �ab, przerwa� studia.
Wojna mia�a si� ku ko�cowi, front roz�azi� si� w szwach. Zbli�a�y si� nowe czasy. Coraz wyra�niejsza stawa�a si� wizja wolnej Polski. Rodzice robili starania zwi�zane z powrotem do kraju, chcieli jak najpr�dzej opu�ci� Kaza�. Raptem matka odkry�a, �e Janek otrzymuje mi�osne listy i wymyka si� chy�kiem z domu. Przyci�ni�ty do muru przyzna� si�, �e pewna Rosjanka, maj�ca zreszt� dwoje dzieci, kt�rej m�� przebywa� na froncie, zakocha�a si� w nim i cz�sto go do siebie zaprasza. Ja� zawr�ci� ni� sobie g�ow� i by� zdecydowany na wszystko. Wtedy matka odby�a z nim powa�n� rozmow� i roztoczy�a gro�n� wizj� przysz�o�ci, jak� m�g� sobie nieopatrznie zgotowa�. Je�li da si� uwik�a� w ten romans, wsi�knie, zostanie w Kazaniu i pogrzebie wszystkie nadzieje na nowe �ycie w wolnej Polsce. S�owa te poruszy�y wyobra�ni� Janka, ch�opak przerazi� si� nie na �arty. Wzi�� si� w gar�� i przesta� odwiedza� uwodzicielk�. Po kilku dniach przysz�o dziecko z li�cikiem, kt�ry Janek otworzy� w obecno�ci matki. Przeczytali razem s�owa: "Jasja, je�li wy nie prijdiotie, ja ubiju�". Odpisa� na nie: "Ja bolsze nie prijdu. Ni siewodnia, ni zawtra, nikogda nie prijdu". Tak zako�czy�a si� niebezpieczna gra w mi�o��.
Do Piotrogrodu wraca�am sama. Janek na razie zosta� z rodzicami. Dopiero pu up�ywie dw�ch lat mia�am spotka� si� z nim w
Warszawie, dok�d przyjecha� w 1918 ruku. Rodzice wkr�tce po nim, po wielu tarapatach, dotarli do Polski i zamieszkali w Radomiu, gdzie ojciec dosta� prac� w Dyrekcji Kolei Pa�stwowych. Ja z m�em i synkiem wyjecha�am z Rosji towarowym poci�giem wraz z grup� Polak�w. Po sze�ciu tygodniach tu�aczki w poszukiwaniu granicznego przej�cia dotarli�my przez Wo�oczysk do polskiej granicy i uda�o si� nam j� przekroczy�. Na tle grudniowego nieba ujrzeli�my sylwetk� �o�nierza w rogatywce, na koniu. Sta� nieruchomo - symbol upragnionej Polski. A daleko za nami zosta�y udr�ki i groza niszczycielskiej wojny domowej.
Na dworzec przyjechali po nas wuj Benedykt z Antkiem. Znale�li�my si� w innym �wiecie, w�r�d naszych bliskich, p�przytomni ze zm�czenia i rado�ci. Kazano nam natychmiast zdj�� z siebie n�dzne �achmany, kt�re s�u��ca z odraz� wrzuci�a do pieca. Po k�pieli, ubrani w czyst� bielizn� i odzie�, zasiedli�my do suto
zastawionego sto�u. Byli tam rodzice i Janek, kt�ry barwnie i z humorem opowiada�, jak bra� udzia� w rozbrajaniu Niemc�w. Po kolacji Janek i Antek �piewali "O m�j rozmarynie" i inne
�o�nierskie piosenki. Potem nast�pi�y rozmowy, kt�rym nie by�o ko�ca.
Po przyje�dzie do Warszawy Janek zapisa� si� na wydzia� prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Polska kszta�towa�a w�a�nie swoj� pa�stwowo��, powstawa�a armia. Janek, zgodnie ze swoim
temperamentem, nie pozostawa� na uboczu, lecz z m�odzie�czym zapa�em w��czy� si� w nurt porywaj�cych wydarze�. W 1918 roku przerwa� studia, by wraz z grup� student�w wst�pi� na ochotnika do nowo utworzonego 36 Pu�ku Piechoty Legii Akademickiej, id�cego na odsiecz Lwowa. Bra� wi�c udzia� w kampanii lwowskiej.
Dowiedzieli�my si�, �e sytuacja mieszkaniowa w Warszawie jest bardzo trudna. Ca�e szcz�cie, �e matka zarezerwowa�a dla nas dawny pok�j u ciotki Marii przy ul. Czackiego - wraz z m�em i synkiem mieszka�am tam przez szereg lat.
Ledwo zatar�y si� troch� wspomnienia o wojnie, gdy nasta� rok 1920. Janek zn�w wyruszy� na front. Znaj�c jego artystyczn�, wra�liw� natur�, umi�owanie poezji i humanitaryzm, mog� si� domysla�, �e wcale nie poci�ga�y go okrutne, krwawe potyczki i triumfy bitewne. Ze wszystkich rodzaj�w or�a najlepiej w�ada� pi�rem. Dobrze si� wi�c sta�o, �e przydzielono go do redagowania gazety frontowej i organizowania imprez kulturalno-o�wiatowych dla �o�nierzy.
Po sko�czonej wojnie Janek wr�ci� do Warszawy w stopniu sier�anta sztabowego. Kontynuowa� studia na Uniwersytecie Warszawskim i zarabia� na �ycie pisuj�c pod pseudonimem Szer-Sze� teksty piosenek i skecze dla kabaret�w literackich. W ko�cu lat
dwudziestych za udzia� w kampaniach lwowskiej i kijowskiej zosta� odznaczony Medalem Niepodleg�o�ci.
Z do�wiadeze� wojennych brat wyni�s� umi�owanie "Dziadka". W uczuciach tych nie by� odosobniony, gdy� wi�kszo�� wsp�czesnych mu Polak�w darzy�a Pi�sudskiego niek�amanym sentymentem. Gdy Marsza�ek zrzek� si� w�adzy i zamieszka� w ofiarowanym mu przez wdzi�czne spo�ecze�stwo domku w Sulej�wku, 19 marca �ci�ga�y tam t�umy pragn�ce uczci� dzie� jego imienin. Posuwali�my si� w d�ugiej kolejce a� do holu, gdzie ka�dy wpisywa� si� do ksi�gi �ycze�. Pan domu sta� obok, w swym szarym mundurze, bez order�w ani odznacze�, i po kolei zamienia� z ka�dym u�cisk d�oni.
Kiedy wysz�a z druku pierwsza ksi��ka Janka pt. "Oblicza
zmy�lone", zapragn�� przes�a� j� w ho�dzie Marsza�kowi. Na pierwszej stronie zamiast dedykacji napisa� odr�cznie wiersz o jego c�rkach. Niebawem adiutant Marsza�ka przyni�s� tom jego wspomnie� pt. "Moje pierwsze boje", z dedykacj�: "Janowi
Brzechwie - J. Pi�sudski, 6/8.26". Po �mierci "Dziadka" zosta� wydany przez J. Mortkowicza tomik pt. "Imi� Wielko�ci", na kt�ry sk�ada�o si� dziesi�� wierszy brata o Pi�sudskim, nigdzie poza tym nie drukowanych.
W czasie pe�nienia stu�by wojskowej w Warsrawie przydarza�y mu si� niemi�e przygody. Kiedy� na przyk�ad otrzyma� rozkaz
odprowadzenia kilku koni do innej jednostki wojskowej. Na Krakowskim Przedmie�ciu konie rozbieg�y si� w r�ne strony i przechodnie pomagali mu je �apa�.
Kiedy indziej sta� na warcie pod Belwederem. Mija�y ja�owe godziny. My�lami buja� w ob�okach, gdy w pobli�u da�y si� s�ysze� kroki. Ockn�� si� z zadumy i mia� zapyta� o has�o, ale zapomnia� jego brzmienia. Aby ratowa� sytuacj� zawota� raz po raz: "Padnij, powsta�! Padnij, powsta�!" Oczywi�cie, nie omin�a go paka.
Gdy Janek powr�ci� do cywila, Celina odda�a mu swoj� pracowni� malarsk� przy ul. Marsza�kowskiej 148. Pi�tro ni�ej mieszka�a wielka mi�o�� Le�miana - Dora Lebenthal. Zaprzyja�niony z obiema kobietami i otoczony ich serdeczn� opiek�, Janek sp�dza� u nich wolne chwile. W 1924 roku zacz�� aplikowa� w kancelarii adwokata Jana Fidlera.
Le�nnian cz�sto przyje�d�a� z Zamo�cia i zatrzymywa� si� u Dory. By�a to dla Janka okazja do zbli�enia z Le�mianem, kt�rego podziwia� i uwielbia� za jego talent. Kiedy Janek da� mu do przeczytania swoje przywiezione z Rosji m�odzie�cze wiersze, Bolek oceni� je bardzo krytycznie. Radzi� je spali� i zacz�� pisa� od nowa. Za jego te� porad� brat podpisywa� swe utwory jako Brzechwa i ju� do ko�ca �ycia zosta� Brzechw�.
Oko�o 1922 roku odby� si� w Filharmonii Warszawskiej wiecz�r futuryst�w. Bra� w nim udzia� tak�e Bruno Jasie�ski. Janek wyszed� na estrad� i zadeklamowa� kilka swoich wierszy. Poza tym Kazimiera Rychter�wna recytowa�a jego "Express", gor�co
oklaskiwany. Tyle tylko zachowa�o si� w mojej pami�ci szczeg��w z tamtego wieczoru.
Gdy przyje�d�a� Boles�aw, dom Dory si� o�ywia�. Przychodzili znajomi Bolka, a tak�e lekarze - koledzy Dory. Odbywa�y si� w�wczas wielkie przyj�cia, bawiono si� i ta�czono. Janek bra� �ywy udzia� w tych zebraniach. Ka�dy z biesiadnik�w mia� obok swego nakrycia przygotowan� przez Janka karteczk� z
okoliczno�ciowym wierszykiem. Kartka przy nakryciu Dory zawiera�a s�owa: "We wszystkim tak dok�adna, �e wnet si� po�apiesz. Ma jedna zawsze racj�, pr�cz niej - czasem papie�. Ta�czy jak Terpsy-chora, a pije jak zdrowa. Na z�o�� wszystkim lekarzom niech mnie boli g�owa". Pewnego razu by�o na obiedzie u Dory kilku student�w Francuz�w. Nie rozumieli ani s�owa po polsku. Siedzieli obok Janka i stale si�gali po jego papierosy. Wreszcie troch� zniecierpliwiony rzek� p�g�osem: "Cudze palicie, swoich nie macie, sami nie wiecie, co oszcz�dzacie". Oczywi�cie nic z tego nie zrozumieli.
Odczuwali�my dotkliwie roz��k� z rodzicami, oni te� za nami t�sknili, zw�aszcza �e w Radomiu byli zupc�nie sami. Przyje�diali do Warszawy na niedziele i �wi�ta bardzo zm�czeni drog� i ob�adowani przysmakami dla nas. �al nam by�o staruszk�w, �e maj� trudne �ycie. Te spotkania by�y dla nas wszystkich wielk� rado�ci�. Oboje z Jankiem, ju� przecie� doro�li, siadali�my na kolanach ojca jak za dawnych lat i gaw�dzili�my o nagromadzonych sprawach. Janek by� jeszcze na studiach, kiedy ojciec sprawi� mu smoking. �licznie w nim wygl�da�, smuk�y i urodziwy. Ojciec wodzi� za nim spojrzeniem pe�nym czu�o�ci. Byli�my wszyscy razem tacy szcz�liwi! Nie przeczuwali�my wtedy, �e zbli�a si�
najgorsze, co mog�o nas spotka�. Ojciec ci�ko zachorowa�. Przyjecha� z matk� do Warszawy do lekarza, kt�ry stwierdzi� daleko posuni�t� skleroz� nerek. Zgodnie z jego zaleceniem wywie�li�my ojca na lato do Rado�ci. Kilka miesi�cy trwa�a walka o jego �ycie. Mimo najwi�kszych wysi�k�w lekarzy nie uda�o si� ojca uratowa� - we wrze�niu odszed� od nas na zawsze. Cios ten ugodzi� nas g��boko. Obawiali�my si� o matk� - rozpacz jej nie mia�a granic. Gdy napotyka�a na jaki� przedmiot nale��cy do ojca, osuwa�a si� na ziemi� zemdlona. Otoczyli�my j� serdeczn� opiek�, nie spuszczali�my jej z oczu. Zamieszka�a z nami na Czackiego w s�siednim pokoju. D�wign�a si� na duchu z mi�o�ci do nas. Prze�y�a m�a o osiem lat.
Janek d�ugo nie m�g� przebole� utraty ojca, cierpia� i t�skni�. Napisa� wtedy wiersz pt. "Ojciec". Pierwsze jego strofy brzmia�y:
Nie�ywe, smutne s�owa: "Ma�y Ja�"
M�w do mnie zn�w jak dawniej. �wiat�o zga�, Chc� z tob� by� jak dawniej sam na sam By dobrze tak jak dawniej by�o nam...
Ca�a nasza osierocona tr�jka - matka, Janek i ja - wspiera�a si� i garn�a do siebie wzajemnie, by �atwiej d�wiga� ci�ar �wie�ej �a�oby. Mija�y dnie i miesi�ce. Najlepszy lekarz - czas pomaga� zabli�ni� si� ranie.
Nasza matka wykaza�a du�y hart ducha. Aby rozproszy� sw�j smutek i wype�ni� nadmiar wolnego czasu, postanowi�a udziela� lekcji j�zyka francuskiego, kt�rym doskonale w�ada�a. W tym celu opracowa�a w�asn� metod� nauczania i dawa�a odpowiednie
og�oszenia w prasie. Ch�tnych do nauki okaza�o si�
nadspodziewanie du�o. Matka umiej�tnie dobiera�a uczni�w i organizowa�a komplety. Lekcje te cieszy�y si� ogronmym
powodzeniem, co dawa�o matce poza sarysfakcj� moraln� niez�y zarobek. By�o to nie do pogardzenia, poniewa� emerytur� po m�u otrzyma�a bardzo skromn�.
Janek mia� ju� daleko poza sob� sielskie dzieci�stwo i uroki wczesnej m�odo�ci, sp�dzone pod czu�ym okiem rodzic�w. Wchodzi� w wiek m�ski, udzia�em jego mia�o by� wiele szcz�cia i goryczy, s�dzone mu by�o pozna� smak sukces�w i kl�sk. Ale to ju� ca�kiem inna historia...
KONIEC