8262
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8262 |
Rozszerzenie: |
8262 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8262 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8262 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8262 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Daniel Quinn
Izmael
JEDEN
1
Kiedy przeczyta�em to og�oszenie po raz pierwszy, zacz��em si� krztusi� i
z�orzeczy�, po czym
rzuci�em gazet� na pod�og�. A poniewa� nawet i to nie przynios�o mi ulgi,
podnios�em j�,
pomaszerowa�em do kuchni i cisn��em do �mieci. A skoro ju� tam by�em,
przygotowa�em ma�e
�niadanko, daj�c sobie tym samym nieco czasu na och�oni�cie. Jad�em i my�la�em o
czym� zupe�nie
innym. Tak jest. Potem wygrzeba�em gazet� ze �mieci i otworzy�em j� ponownie na
stronie z
og�oszeniami drobnymi tylko po to, �eby sprawdzi�, czy to diabelstwo dalej tam
figuruje i czy w tej
samej formie, w jakiej je zapami�ta�em. Figurowa�o.
NAUCZYCIEL poszukuje ucznia. Musi mie� szczer� ch�� ratowania �wiata. Zg�asza�
si�
osobi�cie.
Szczer� ch�� ratowania �wiata! To mi si� naprawd� podoba�o. To by�o zaiste
g��bokie.
Szczera ch�� ratowania �wiata... Tak, to by�o wspania�e. Bez w�tpienia, nim
nadejdzie po�udnie,
dwustu przyg�up�w, ciemniak�w, jeleni, durni�w, baran�w, zakutych �b�w, t�pak�w
sta� b�dzie
pod wskazanym adresem w d�ugiej kolejce, wszyscy gotowi wymieni� sw� �wiatowo��
na �w
rzadki przywilej przesiadywania u st�p jakiego� guru, brzemiennego nowin�, �e
wszystko b�dzie
dobrze, je�li tylko ka�dy odwr�ci si� do swego s�siada i u�ci�nie go serdecznie.
Pewnie si� zastanawiacie: Czemu� ten cz�owiek jest tak oburzony? Tak
zgorzknia�y? To
uczciwe pytanie. Rzeczywi�cie, pytanie, kt�re sam sobie zadawa�em.
Odpowied� znale�� mo�na w przesz�o�ci, jakie� dwa dziesi�ciolecia wcze�niej,
kiedy
wyobra�a�em sobie niem�drze, najbardziej na �wiecie potrzeba mi... nauczyciela.
Tak jest.
Wyobra�a�em sobie, �e chc� nauczyciela, �e potrzebny mi nauczyciel. �eby mi
pokaza�, jak robi� to
co�, co mo�na by nazwa�... ratowaniem �wiata.
G�upie, co? Dziecinne. Naiwne. Prostackie. Smarkate. Albo po prostu wr�cz
niedorzeczne. U
kogo� w taki oczywisty spos�b pod ka�dym innym wzgl�dem normalnego wymaga to
wyja�nienia.
A by�o to tak.
Podczas buntu dzieciak�w w latach sze��dziesi�tych i siedemdziesi�tych by�em na
tyle dojrza�y,
by poj��, o co tym dzieciakom chodzi - chodzi�o im o postawienie tego �wiata na
g�owie - a na tyle
m�ody, by uwierzy�, �e mo�e im si� to uda�. Naprawd�. Ka�dego ranka, kiedy
otwiera�em oczy,
spodziewa�em si� ujrze� pocz�tek nowej ery, ujrze� g��bszy odcie� b��kitu nieba
i bardziej soczyst�
ziele� trawy. Spodziewa�em si� us�ysze� rozbrzmiewaj�cy w powietrzu �miech i
zobaczy�
ta�cz�cych na ulicach ludzi, i to nie same dzieciaki... wszystkich! Nie b�d�
przeprasza� za sw�
naiwno��; wystarczy, �e pos�uchacie tamtych pie�ni, by przekona� si�, �e nie
by�em w swym
przekonaniu osamotniony.
A potem, pewnego dnia, kiedy mia�em jakie� szesna�cie lat, przebudzi�em si� i
u�wiadomi�em
sobie, �e ta nowa era nie zacznie si� nigdy. Bunt nie zosta� st�umiony, usech�,
zmieni� si� w modne
deklaracje. Czy to mo�liwe, bym by� jedyn� osob� na �wiecie, kt�r� to
rozczarowa�o? Zak�opota�o?
Oszo�omi�o? Na to wygl�da. Inni zdawali si� i�� dalej z cynicznym u�mieszkiem,
kt�ry m�wi�: "A
niby czego si� tak naprawd� spodziewa�e�? Nigdy nie by�o niczego wi�cej ni� to i
nigdy niczego
ponad to nie b�dzie. Nikt nie zamierza ratowa� �wiata, bo nikomu na tym �wiecie
nie zale�y, to
by�o tylko takie dziecinne gadanie. Znajd� prac�, r�b pieni�dze do
sze��dziesi�tki, a potem
przeprowad� si� na Floryd� i umrzyj".
Ja nie potrafi�em tak po prostu zby� tego wszystkiego wzruszeniem ramion i w
swej naiwno�ci
s�dzi�em, i� gdzie� tam musi by� kto�, kto dysponuje nieznan� wiedz�, mog�c�
rozproszy� moje
w�tpliwo�ci i problemy: jaki� nauczyciel.
C�, naturalnie, nikogo takiego nie by�o.
Nie potrzebowa�em guru, mistrza kung-fu czy duchowego przewodnika. Nie chcia�em
zosta�
czarownikiem ani uczy� si� zen �ucznictwa, ani medytowa�, ani r�wnowa�y�
czakram�w, ani te�
odkrywa� swych poprzednich wciele�. Sztuki i dyscypliny tego rodzaju maj�
ca�kowicie
egoistyczny charakter; wszystkie s� stworzone po to, by przynie�� korzy��
adeptowi, nie �wiatu. Ja
szuka�em czego� ca�kowicie odmiennego, czego�, co nie znajdowa�o si� ani w
telefonicznym spisie
firm i instytucji, ani - jak mi si� wydawa�o - nigdzie indziej na �wiecie.
Czytaj�c Podr� na Wsch�d Hermanna Hessego, nie dowiadujemy si�, z czego wynika
wzbudzaj�ca groz� wiedza Leo. Powodem jest to, i� Hesse nie m�g� nam powiedzie�
tego, czego
sam nie wiedzia�. W tym wzgl�dzie by� on podobny do mnie... po prostu pragn��,
by by� na tym
�wiecie kto� taki jak Leo, kto� posiadaj�cy wiedz� tajemn� i m�dro��
przewy�szaj�c� jego w�asn�.
Tak naprawd� nie ma �adnej wiedzy tajemnej; nikt nie wie nic takiego, czego nie
mo�na by
odnale�� na kt�rej� z p�ek biblioteki publicznej. Ale ja tego w�wczas nie
wiedzia�em.
Szuka�em wi�c. Brzmi to teraz niem�drze, ale ja szuka�em. Poszukiwanie Graala
mia�oby wi�cej
sensu. Nie b�d� jednak o tym opowiada�, to nazbyt �enuj�ce. Szuka�em, dop�ki nie
zm�drza�em.
Przesta�em robi� z siebie durnia, lecz co� w moim wn�trzu umar�o, co�, co zawsze
lubi�em i
podziwia�em. W miejscu tego czego� powsta�a blizna... stwardnia�a, ale
jednocze�nie bardzo
wra�liwa tkanka.
A teraz, lata ca�e po tym, jak zrezygnowa�em z poszukiwa�, pojawi� si� jaki�
szarlatan,
szukaj�cy przez og�oszenia w gazecie takiego samego marzyciela, jakim ja by�em
pi�tna�cie lat
wcze�niej.
To wszystko nie wyja�nia jednak mojej w�ciek�o�ci, prawda?
Spr�bujmy inaczej: Byli�cie zakochani przez dziesi�� lat w kim�, kto ledwie by�
�wiadom
waszego istnienia. Zrobili�cie wszystko, pr�bowali�cie wszystkiego, by ten kto�
dostrzeg�, �e
jeste�cie warto�ciow�, szacown� osob�, i �e wasza mi�o�� jest co� warta. Potem,
pewnego dnia,
rozk�adacie gazet�, zerkacie na kolumn� z og�oszeniami drobnymi i widzicie, i�
wasz ukochany
zamie�ci� anons... �e szuka kogo�, kogo warto by kocha� i przez kogo warto by�
kochanym.
Och, wiem, �e to nie ca�kiem to samo. Niby dlaczego mia�bym oczekiwa�, �e ten
nieznany
nauczyciel skontaktuje si� ze mn�, zamiast dawa� og�oszenie, �e poszukuje
ucznia? Przeciwnie,
skoro ten nauczyciel jest szarlatanem, jak za�o�y�em, dlaczego w og�le mia�bym
chcie�, by si� ze
mn� kontaktowa�?
Zostawmy to. By�em nielogiczny. To si� zdarza, to nie jest zabronione.
2
Naturalnie musia�em si� tam uda�... Musia�em si� upewni�, �e to tylko jeszcze
jedno
kanciarstwo. Rozumiecie. Wystarczy�oby trzydzie�ci sekund, jedno spojrzenie,
dziesi��
wypowiedzianych przez niego s��w. I ju� bym wiedzia�. Wr�ci�bym w�wczas do domu
i zapomnia�
o wszystkim.
Kiedy tam dotar�em, zdziwi�em si�, ujrzawszy zupe�nie zwyczajny budynek, pe�en
biur
po�ledniejszych agent�w prasowych, prawnik�w, dentyst�w oraz jednego kr�garza i
kilku
prywatnych detektyw�w. Spodziewa�em si� czego� maj�cego szczeg�ln� aur� -
jakiej� kamienicy z
piaskowca, ze �cianami pokrytymi boazeri�, z wysokimi sklepieniami i by� mo�e z
�aluzjami w
oknach. Szuka�em lokalu numer 105 i odnalaz�em go z ty�u budynku, gdzie okna
zapewne
wychodzi�y na boczn� uliczk�. Drzwi nie wnios�y �adnej nowej informacji.
Popchn��em je, a kiedy
si� otworzy�y, wszed�em do du�ego, pustego pokoju. Ta nietypowa przestrze�
powsta�a przez
likwidacj� �cianek dzia�owych, czego �lady ci�gle widoczne by�y na go�ej,
drewnianej pod�odze.
W�a�nie takie by�o moje pierwsze wra�enie: pustka. Drugie natomiast by�o
wra�eniem
w�chowym; miejsce to zalatywa�o cyrkiem... nie, nie cyrkiem, mena�eri�:
wyra�nie, ale nie
nieprzyjemnie. Rozejrza�em si�. Pok�j nie by� tak zupe�nie pusty. Pod �cian� po
lewej stronie sta�a
biblioteczka zawieraj�ca jakie� trzydzie�ci czy czterdzie�ci tom�w, g��wnie z
zakresu historii,
prehistorii i antropologii. Samotny, g��boki, wygodny fotel sta� po�rodku,
skierowany ku �cianie po
prawej; wygl�da� jak co�, co firma przewozowa zapomnia�a ze sob� zabra�. Bez
w�tpienia by� on
zarezerwowany dla mistrza; jego uczniowie zapewne kl�kaj� albo kucaj� na matach
u�o�onych w
p�kole u jego st�p.
I gdzie� s� owe setki uczni�w, kt�rych obecno�� tu przepowiedzia�em? A mo�e ju�
si� pojawili i
zostali wyprowadzeni jak dzieci z Hameln. Nie naruszona warstewka kurzu na
pod�odze przeczy�a
jednak�e takiej mo�liwo�ci.
W tym pomieszczeniu by�o co� dziwnego, musia�em jednak rozejrze� si� ponownie,
by
stwierdzi� co. W �cianie znajduj�cej si� naprzeciwko drzwi by�y dwa wysokie
skrzynkowe okna,
przepuszczaj�ce s�abiutkie �wiat�o z bocznej uliczki; �ciana po lewej stronie,
przylegaj�ca do
s�siedniego biura, by�a pusta. W prawej �cianie wybite by�o ogromne okno,
wype�nione tafl�
szlifowanej szyby, lecz nie by�o to okno na �wiat zewn�trzny, bo nie dochodzi�o
przez nie �adne
�wiat�o; by�o to okno do przyleg�ego pokoju, jeszcze ciemniejszego ni� ten, w
kt�rym si�
znajdowa�em. Zastanawia�em si�, jaki� to obiekt pobo�no�ci wystawiono tam,
bezpiecznie, poza
zasi�giem w�cibskich d�oni. Czy by� to jaki� zabalsamowany yeti albo Sasquatch
wykonany z
kocich sk�rek i papier-mache? Czy by�o to cia�o ufoludka, kt�ry zosta�
zastrzelony przez Gwardi�
Narodow�, nim zd��y� przekaza� swe wznios�e przes�anie z gwiazd ("Jeste�my
bra�mi. B�d�cie dla
nas mili")?
Poniewa� w tamtym pomieszczeniu panowa�a ciemno��, szyba w oknie by�a czarna,
nieprzejrzysta, odbija�a promienie �wiat�a. Zbli�aj�c si�, nie pr�bowa�em
dojrze�, co si� za ni�
znajduje; to ja by�em obserwowany. Kiedy stan��em przed szyb�, wpatrywa�em si�
przez chwil� we
w�asne oczy, po czym zogniskowa�em wzrok po drugiej stronie... i stwierdzi�em,
�e patrz� w jak��
inn� par� oczu.
Cofn��em si� zaskoczony. P�niej, u�wiadamiaj�c sobie, co zobaczy�em, cofn��em
si� jeszcze
bardziej, teraz ju� nieco przera�ony.
Stworzenie po drugiej stronie szyby by�o w pe�ni wyro�ni�tym gorylem.
W pe�ni wyro�ni�ty, naturalnie, niczego nie m�wi. On by� przera�liwie ogromny,
istny g�az,
kamie� ze Stonehenge. Ju� sama jego masa budzi�a trwog�, cho� nie u�ywa� jej w
�aden gro�ny
spos�b. Przeciwnie, zupe�nie spokojnie p� siedzia�, p� le�a�, ogryzaj�c
delikatnie cienk� ga��zk�,
kt�r� trzyma� w lewej d�oni niby-r�d�k�.
Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Mo�ecie oceni�, jak bardzo musia�em by�
zdenerwowany
dlatego w�a�nie, i� wydawa�o mi si�, �e powinienem si� odezwa� - wyt�umaczy� si�
jako�, wyja�ni�
sw� obecno��, usprawiedliwi� wtargni�cie, prosi� to stworzenie o przebaczenie.
Czu�em, i�
wpatrywanie si� w jego oczy jest afrontem, ale by�em jak sparali�owany,
bezsilny. Nie potrafi�em
patrze� na nic innego na �wiecie, tylko na jego twarz, ohydniejsz� od
wszystkiego, co istnieje w
�wiecie zwierz�cym, a to z powodu jej podobie�stwa do naszej twarzy, a przecie�
jednocze�nie na
sw�j spos�b szlachetniejszej ni� jakikolwiek grecki idea� doskona�o�ci.
W rzeczywisto�ci nie istnia�a pomi�dzy nami �adna przeszkoda. Tafla szk�a
rozlecia�aby si� niby
bibu�ka, gdyby jej tylko dotkn��. Jednak�e wydawa�o si�, �e jemu taki pomys� w
og�le nie
przychodzi do g�owy. Siedzia� i wpatrywa� si� w moje oczy, skuba� koniuszek
ga��zki i czeka�. Nie,
nie czeka�; po prostu tam by�, by� tam, nim przyszed�em, i b�dzie tam, kiedy
odejd�. Czu�em, �e nie
znacz� dla niego wi�cej ni� przep�ywaj�ca chmura dla pasterza odpoczywaj�cego na
stoku
wzg�rza.
Kiedy l�k zacz�� ust�powa�, powr�ci�a �wiadomo�� sytuacji. Powiedzia�em sobie,
�e
najwyra�niej nauczyciela nie ma w pobli�u, �e nic mnie tam nie zatrzymuje, �e
powinienem wr�ci�
do domu. Nie chcia�em jednak odchodzi� z uczuciem, �e niczego nie osi�gn��em.
Rozejrza�em si�,
my�l�c o pozostawieniu jakiej� notatki, gdyby uda�o si� znale�� co� do pisania,
ale niczego takiego
nie dostrzeg�em. Niemniej to poszukiwanie, z my�l� o przekazaniu pisemnej
informacji, zwr�ci�o
moj� uwag� na co�, co przeoczy�em w tamtym pomieszczeniu za szyb�; by� to napis
lub plakat
wisz�cy na �cianie za gorylem. G�osi� on:
GDY ZABRAKNIE CZ�OWIEKA, CZY B�DZIE NADZIEJA DLA GORYLA?
Napis ten zastopowa� mnie... czy raczej jego tre�� mnie zastopowa�a. S�owa to
m�j zaw�d;
uchwyci�em si� tych tutaj i domaga�em si�, by wyt�umaczy�y, co znacz�, by
przesta�y by�
dwuznaczne. Czy sugerowa�y one, i� nadziej� dla goryli jest wygini�cie gatunku
ludzkiego czy te�
jego przetrwanie? Mo�na je by�o odczyta� na ka�dy z tych sposob�w.
Naturalnie by� to koan - z natury swej nie podlegaj�cy eksplikowaniu. Z tego ju�
powodu budzi�
we mnie odraz�, ale budzi� j� jeszcze z innego: poniewa� wygl�da�o na to, i� owo
wspania�e
stworzenie za szyb� trzymano w niewoli jedynie jako ilustracj� do tego koanu.
Musisz co� z tym zrobi�, powiedzia�em sobie gniewnie. Potem doda�em: Najlepiej
b�dzie, je�li usi�dziesz i zachowasz ca�kowity spok�j.
S�ucha�em echa tego dziwnego pouczenia, jak gdyby by�o fragmentem melodii,
kt�rej nie
mog�em do ko�ca rozpozna�. Popatrzy�em na fotel i zastanowi�em si�. Czy
rzeczywi�cie najlepiej
b�dzie, je�li usi�d� i zachowam bezwzgl�dny spok�j? A je�li tak, to dlaczego?
Odpowied� pojawi�a
si� natychmiast: Poniewa� je�li b�dziesz spokojnie siedzia�, to b�dziesz
znacznie
lepiej s�ysza�. Tak, pomy�la�em, to bez w�tpienia jest prawda.
Bez najmniejszego powodu, kt�rego by�bym �wiadomy, unios�em wzrok ku oczom
mojego
zwierz�cego towarzysza z s�siedniego pokoju. Jak wszyscy wiedz�, oczy potrafi�
m�wi�. Para
nieznajomych bez najmniejszego trudu zdo�a ujawni� wzajemne zainteresowanie i
wzajemny
poci�g jednym, jedynym spojrzeniem. Jego oczy przem�wi�y, a ja zrozumia�em. Nogi
zrobi�y mi si�
jak z waty i z trudem dobrn��em do krzes�a.
- Ale jak? - spyta�em, nie o�mielaj�c si� wym�wi� tych s��w na g�os.
- Czy to takie wa�ne? - odpowiedzia� r�wnie� bezg�o�nie. - Tak ju� jest i nie ma
potrzeby nic
dodawa�.
- Ale przecie� ty... - j�ka�em si�. - Przecie� ty jeste�... Stwierdzi�em, �e
doszed�em do s�owa,
kt�rego nie potrafi� wym�wi�, ale nie mog�em go zast�pi� �adnym innym.
Po chwili skin�� g�ow�, jak gdyby przyjmowa� do wiadomo�ci moje zak�opotanie.
- Ja jestem tym nauczycielem.
Przez jaki� czas patrzyli�my sobie w oczy, a moja g�owa wydawa�a si� r�wnie
pusta jak
porzucona, bezpa�ska stodo�a.
A potem odezwa� si� on:
- Czy potrzebujesz troch� czasu, �eby si� pozbiera�?
- Tak! - wykrzykn��em, po raz pierwszy u�ywaj�c g�osu. Obr�ci� ogromn� g�ow�, by
przyjrze�
mi si� z ciekawo�ci�.
- Czy to co� pomo�e, je�li opowiem ci moj� histori�?
- Bez w�tpienia tak - powiedzia�em. - Wpierw jednak, je�li by�by� tak uprzejmy,
powiedz mi
swoje imi�.
Patrzy� na mnie przez d�u�sz� chwil� bez s�owa i (je�li mog�em to w�wczas
oceni�) bez �adnego
wyrazu twarzy. A potem rozpocz��, zupe�nie jak gdybym si� w og�le nie odezwa�.
- Urodzi�em si� gdzie� w lasach r�wnikowej Afryki Zachodniej. Nigdy nie
uczyni�em �adnego
wysi�ku, by dowiedzie� si� dok�adnie gdzie, i nie widz� powodu, by robi� to
teraz. Czy znasz
przypadkiem metody Martina i Osy Johnson�w?
Zaskoczony podnios�em wzrok.
- Martina i Osy Johnson�w? Nigdy o nich nie s�ysza�em.
- W latach trzydziestych byli znanymi �owcami zwierz�t. Ich metoda post�powania
z gorylami
by�a nast�puj�ca:
znajdowali grup� goryli, zabijali samice i zabierali wszystkie niemowl�ta.
- C� za okropno�� - odezwa�em si� bez zastanowienia. M�j rozm�wca wzruszy�
ramionami.
- Nie pami�tam tamtego konkretnego zdarzenia, cho� mam w pami�ci wydarzenia
wcze�niejsze.
W ka�dym razie Johnsonowie sprzedali mnie do zoo w jakim� niewielkim mie�cie na
p�nocnym
wschodzie, nie potrafi� okre�li� w kt�rym, bo w�wczas nie mia�em jeszcze
�wiadomo�ci tego
rodzaju rzeczy. Tam przez kilka lat �y�em i ros�em.
Przerwa� i skuba� z roztargnieniem sw� ga��zk�, jak gdyby zbiera� rozproszone
my�li.
3
- Zwierz�ta - (kontynuowa� wreszcie) - kt�re trzymane s� w zamkni�ciu, s� zawsze
bardziej
oddane rozmy�laniom ni� ich pozostaj�cy na swobodzie kuzyni. Dzieje si� tak
dlatego, �e nawet
najmniej rozumne spo�r�d nich wyczuwaj�, i� co� jest nie w porz�dku z ich stylem
�ycia. Kiedy
m�wi�, �e s� bardziej oddane rozmy�laniom, nie sugeruj�, i� nabywaj� one
zdolno�ci
rozumowania. Niemniej tygrys, kt�rego ogl�damy kr���cego szale�czo po klatce,
jest zaj�ty czym�,
w czym cz�owiek na pewno rozpozna�by my�l. A my�l ta jest pytaniem: dlaczego?
Dlaczego,
dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? - zadaje sobie pytanie �w
tygrys godzina po
godzinie, dzie� po dniu, rok po roku, wydeptuj�c nie ko�cz�c� si� �cie�k� za
pr�tami klatki. Nie
potrafi przeprowadzi� analizy tego pytania ani nie potrafi go rozwin��. Gdyby� w
jaki� spos�b m�g�
zapyta� to stworzenie: dlaczego co? - nie potrafi�oby udzieli� ci odpowiedzi.
Jednak�e pytanie to
pali jego umys� niczym me daj�cy si� ugasi� p�omie�, zadaj�c przeszywaj�cy b�l,
kt�ry nie zel�eje,
dop�ki zwierz� nie popadnie w ostateczny letarg, w kt�rym pracownicy zoo
rozpoznaj�
nieodwracalne odrzucenie �ycia. I naturalnie, zadawanie pyta� nie jest
czynno�ci�, jak� tygrys
wykonuje w swym naturalnym �rodowisku.
Nie min�o wiele czasu, nim ja tak�e zacz��em pyta� siebie dlaczego. Poniewa�
pod wzgl�dem
neurologicznym jestem o wiele bardziej zaawansowany od tygrysa, by�em w stanie
zbada�, co
rozumiem przez to pytanie, przynajmniej w sensie najbardziej podstawowym.
Pami�ta�em inne
�ycie, �ycie, kt�re dla tych, co je prze�ywali, by�o interesuj�ce i przyjemne.
Na zasadzie kontrastu
ten �ywot by� bole�nie wr�cz nudny, a poza tym nieprzyjemny. W ten spos�b,
zadaj�c sobie pytanie
dlaczego, pr�bowa�em wymy�li�, dlaczego �ycie musi by� podzielone w�a�nie tak:
po�owa
interesuj�ca i mi�a, a po�owa nudna i nieprzyjemna. Nie zna�em poj�cia niewoli;
nie przysz�o mi do
g�owy, �e kto� nie pozwala mi wie�� ciekawego i mi�ego �ywota. Kiedy nie
pojawia�a si� �adna
odpowied� na moje pytanie, zacz��em rozwa�a� r�nice pomi�dzy tymi dwoma stylami
�ycia.
Najbardziej zasadnicza r�nica polega�a na tym, �e w Afryce by�em cz�onkiem
rodziny - takiego
rodzaju rodziny, jaki od tysi�cy ju� lat jest nie znany ludziom nale��cym do
twego kr�gu
cywilizacyjnego. Gdyby goryle by�y zdolne wyrazi� to w taki spos�b,
powiedzia�yby ci, �e ich
rodzina jest niby d�o�, a one s� palcami. S� w pe�ni �wiadome, �e tworz�
rodzin�, ale w niewielkim
stopniu zdaj� sobie spraw�, �e s� pojedynczymi istotami. Tutaj w zoo by�y inne
goryle... nie by�o
jednak rodziny. Pi�� odci�tych palc�w nie tworzy przecie� d�oni.
Rozwa�a�em spraw� naszego od�ywiania. Dzieci ludzkie marz� o krainie, w kt�rej
g�ry
zbudowane s� z lod�w, drzewa z piernik�w, a kamienie to cukierki. Dla goryla
Afryka jest tak�
w�a�nie krain�. Gdziekolwiek si� obr�ci, napotyka co� wspania�ego do jedzenia.
Nie ma powodu,
by pomy�le�: "Aha, musz� poszuka� jakiego� pokarmu". Jest on wsz�dzie i zjada
si� go niemal�e w
roztargnieniu, nie�wiadomie, tak jak si� oddycha. W rzeczywisto�ci nie my�li si�
o jedzeniu jak o
jakiej� wyra�nie odmiennej od innych czynno�ci. Raczej przypomina ono subteln�
muzyk� obecn�
w tle wszystkich codziennych czynno�ci. Od�ywianie sta�o si� dla mnie
od�ywianiem dopiero w
zoo, gdzie dwa razy dziennie wrzucano do naszych klatek ogromne masy pozbawionej
smaku
karmy.
W�a�nie przy pr�bach rozwi�zywania tak drobnych spraw jak te zacz�o si� moje
wewn�trzne
�ycie... w spos�b zupe�nie niezauwa�alny.
Cho� naturalnie ja sam nic o tym nie wiedzia�em, Wielki Kryzys zbiera� �niwo we
wszystkich
dziedzinach ameryka�skiego �ycia. Wszystkie ogrody zoologiczne zmuszone zosta�y
do
oszcz�dno�ci, redukcji liczby utrzymywanych zwierz�t, a tym samym do obni�enia
wszelkiego
rodzaju koszt�w. Wiele zwierz�t, jak s�dz�, po prostu u�miercono, jako �e w
prywatnym sektorze
nie istnia�o zapotrzebowanie na zwierzaki, kt�re nie by�y �atwe do utrzymania, a
zarazem
dostatecznie imponuj�ce ani szczeg�lnie oryginalne. Wyj�tkiem by�y, naturalnie,
wielkie koty oraz
naczelne.
By nie przed�u�a�, powiem, �e sprzedano mnie w�a�cicielowi w�drownej mena�erii,
dysponuj�cemu akurat pustym wozem. By�em wielkim, robi�cym du�e wra�enie
m�odzikiem i bez
w�tpienia stanowi�em rozs�dn�, d�ugoterminow� inwestycj�.
M�g�by� sobie wyobra�a�, �e �ycie w jednej klatce podobne jest do �ycia w ka�dej
innej klatce,
ale tak wcale nie jest. We� na przyk�ad spraw� kontaktu z cz�owiekiem. W zoo
wszystkie goryle
�wiadome by�y obecno�ci zwiedzaj�cych. Stanowili oni dla nas ciekawostk� wart�
obserwacji,
podobnie jak ludzkiej rodzinie godne obserwacji wydaj� si� ptaki czy wiewi�rki
wok� domu. By�o
oczywiste, i� te dziwne istoty przypatruj� si� nam, ale nigdy nie powsta�o nam w
g�owach, �e
mog�y tam przyj�� w takim jedynie celu. W mena�erii jednak�e bardzo szybko
poj��em, jakie jest
prawdziwe znaczenie tego zjawiska.
Faktycznie moja edukacja w tym wzgl�dzie zacz�a si� w momencie, w kt�rym
wystawiono
mnie na pokaz. Grupka zwiedzaj�cych zbli�y�a si� do mego wozu i po chwili
zacz�a do mnie
przemawia�. Os�upia�em. W zoo go�cie rozmawiali ze sob� - do nas nie zwracali
si� nigdy. "By�
mo�e ci ludzie s� zdezorientowani" - powiedzia�em sobie. "By� mo�e wzi�li mnie
za jednego ze
swoich". Moje zdziwienie i zaskoczenie narasta�o, kiedy ka�da odwiedzaj�ca w�z
grupka
zachowywa�a si� podobnie. Zupe�nie nie wiedzia�em, co o tym s�dzi�.
Tamtej nocy, nie nazywaj�c rzeczy po imieniu, uczyni�em pierwszy wysi�ek, by
zebra� my�li w
celu rozwi�zania problemu. Czy to mo�liwe, zastanawia�em si�, aby zmiana miejsca
pobytu mog�a
w jakikolwiek spos�b zmieni� mnie? Nie czu�em si� w najmniejszym stopniu
odmieniony i na
pewno nic w mym wygl�dzie nie wyda�o si� zmienione. By� mo�e, my�la�em, ci
ludzie, kt�rzy
odwiedzili mnie tego dnia, nale�� do innego gatunku ni� ci, kt�rzy przychodzili
do zoo. Takie
uzasadnienie nie zrobi�o na mnie wra�enia; te dwie grupy by�y identyczne pod
ka�dym wzgl�dem, z
wyj�tkiem tego, �e w jednej ludzie rozmawiali pomi�dzy sob�, a w drugiej m�wili
do mnie. Nawet
d�wi�ki towarzysz�ce m�wieniu by�y takie same. To musia�o by� jednak co� innego.
Nast�pnej nocy powt�rnie pr�bowa�em rozwi�za� ten problem, rozumuj�c przy tym w
nast�puj�cy spos�b: Skoro nie nast�pi�a �adna zmiana we mnie i �adna zmiana w
nich, to znaczy,
�e co� innego musia�o ulec zmianie. Ja jestem taki sam i oni s� tacy sami, zatem
co� innego nie jest
takie samo. Patrz�c na t� spraw� w taki spos�b, widzia�em tylko jedn� odpowied�:
W zoo by�o
wiele goryli, tutaj jest zaledwie jeden. Czu�em si�� tego rozumowania, ale nie
potrafi�em wyja�ni�,
dlaczego go�cie mieliby zachowywa� si� w taki spos�b w obecno�ci wielu goryli, a
w ca�kiem
odmienny w obecno�ci jednego goryla.
Nast�pnego dnia usi�owa�em zwraca� wi�ksz� uwag� na to, co zwiedzaj�cy m�wi�.
Wkr�tce
zauwa�y�em, �e cho� wypowiadaj� r�ne s�owa, jest w�r�d nich jeden powtarzaj�cy
si� stale
d�wi�k, i on wydawa� si� przyci�ga� moj� uwag�. Naturalnie, nie by�em w stanie
zaryzykowa�
odgadni�cia jego znaczenia; nie dysponowa�em niczym, co s�u�y�oby mi za kamie� z
Rosetty.
W�z stoj�cy na prawo od mojego zamieszkany by� przez szympansic� z male�stwem i-
jak
zauwa�y�em - go�cie przemawiali do niej w spos�b podobny do tego, w jaki m�wili
do mnie.
Dostrzeg�em tak�e, �e stosuj� oni pewien inny powtarzaj�cy si� d�wi�k, by
przyci�gn�� jej uwag�.
Przy jej wozie wo�ali: "Zsa-Zsa! Zsa-Zsa! Zsa-Zsa!" Przy moim wozie wo�ali:
"Goliat! Goliat!
Goliat!"
Takimi drobnymi krokami doszed�em do zrozumienia, �e d�wi�ki te w jaki�
tajemniczy spos�b
zwi�zane s� bezpo�rednio z nami jako konkretnymi osobnikami. Ty, kt�ry od
urodzenia masz imi� i
kt�ry s�dzisz, �e nawet ka�dy domowy piesek jest �wiadom, i� ma imi� (co nie
jest prawd�), nie
zdo�asz poj��, jak� rewolucj� w postrzeganiu spowodowa�o we mnie uzyskanie
imienia. Nie by�oby
przesad� stwierdzenie, i� w tym momencie naprawd� si� narodzi�em... narodzi�em
si� jako osoba.
Od u�wiadomienia sobie, i� mam imi�, do zrozumienia, �e wszystko ma imi�, by�
tylko drobny
skok. Mo�na by s�dzi�, �e zwierz� zamkni�te w klatce ma niewielkie mo�liwo�ci
poznania j�zyka
zwiedzaj�cych, ale tak nie jest. Mena�erie przyci�gaj� ca�e rodziny, a ja
wkr�tce spostrzeg�em, i�
rodzice nieustannie �wicz� swe dzieci w sztuce m�wienia: "Popatrz, Johnny, to
kaczka! Spr�buj
powiedzie� kaczka. Kacz-ka! Wiesz, jak m�wi kaczka? Kaczka m�wi kwa, kwa!"
Po kilku latach rozumia�em ju� wi�kszo�� rozm�w tocz�cych si� w zasi�gu mego
s�uchu,
zauwa�y�em jednak, i� rozumieniu towarzyszy sta�e zadziwienie. Wiedzia�em ju�,
�e jestem
gorylem, a Zsa-Zsa jest szympansem. Wiedzia�em r�wnie�, �e wszyscy mieszka�cy
woz�w s�
zwierz�tami. Nie ca�kiem jednak potrafi�em poj��, co sk�ada si� na zwierz�; nasi
go�cie, ludzie,
dostrzegali wyra�n� r�nic� pomi�dzy sob� i zwierz�tami, a ja nie by�em w stanie
wyja�ni�
dlaczego. Je�li ju� rozumia�em, co czyni nas zwierz�tami (a s�dzi�em, �e
rozumiem), nie mog�em
poj��, co powoduje, �e oni nie s� zwierz�tami.
Charakter naszej niewoli nie stanowi� ju� dla mnie tajemnicy, bo s�ysza�em, jak
obja�niano to
setkom dzieci. Wszystkie zwierz�ta tej mena�erii �y�y pierwotnie w czym� zwanym
Dzik� Natur�,
rozci�gaj�c� si� na ca�ym �wiecie (czymkolwiek ten �wiat by�). Zabrano nas z tej
Dzikiej Natury i
zgromadzono w jednym miejscu, poniewa� - z jakich� dziwnych powod�w - byli�my
dla ludzi
interesuj�cy. Trzymano nas w klatkach, poniewa� byli�my "dzicy" i
"niebezpieczni" - terminy te
wywo�ywa�y u mnie kontuzj�, w spos�b oczywisty bowiem dotyczy�y cech, kt�rych ja
sam by�em
uosobieniem. Chc� przez to powiedzie�, �e zawsze, gdy rodzice chcieli pokaza�
dzieciom
szczeg�lnie dzikie i niebezpieczne stworzenie, wskazywali na mnie. To prawda, �e
wskazywali
r�wnie� na wielkie koty, ale poniewa� ja nigdy nie widzia�em kota poza klatk�,
nie by�o to dla mnie
zbyt o�wiecaj�ce.
Og�lnie rzecz bior�c, �ycie w tej mena�erii stanowi�o pewien post�p w stosunku
do �ycia w zoo,
a to dlatego, �e nie by�o ju� tak beznadziejnie nudne. Nie przysz�o mi do g�owy,
�e m�g�bym mie�
jakie� pretensje do moich opiekun�w. Chocia� bowiem mogli swobodniej porusza�
si�, to jednak
wydawali si� przywi�zani do mena�erii w takim samym stopniu jak my, a przecie�
nie mia�em
poj�cia, i� na zewn�trz wiod� zupe�nie inne �ycie. My�l, i� zosta�em kiedy� w
spos�b
niesprawiedliwy pozbawiony naturalnego prawa, prawa do �ycia w satysfakcjonuj�cy
mnie spos�b,
mia�a r�wnie niewielk� szans� na pojawienie si� w mej g�owie jak prawo Boyle'a.
Min�y jakie� trzy czy cztery lata. Pewnego deszczowego dnia, kiedy nie by�o
zwiedzaj�cych,
pojawi� si� u mnie szczeg�lny go��: samotny m�czyzna, kt�ry zrobi� na mnie
wra�enie
zasuszonego starca, a kt�ry - jak si� p�niej okaza�o - by� zaledwie po
czterdziestce. Nawet spos�b,
w jaki si� zbli�a�, by� szczeg�lny. Stan�� w wej�ciu do mena�erii, obejrza�
metodycznie ka�dy w�z
po kolei, potem skierowa� si� wprost ku mojemu. Zatrzyma� si� przed lin�
zawieszon� pi�� st�p od
klatki, wbi� koniec laski w b�oto tu� przed czubkami but�w i wpatrzy� si�
bacznie w moje oczy. Do
tej pory wzrok ludzki nigdy nie wprawia� mnie w zak�opotanie, dlatego te� z
ca�kowitym spokojem
odwzajemni�em jego spojrzenie. Przez d�ug� chwil� ja siedzia�em, a on stal bez
najmniejszego
ruchu. Pami�tam uczucie jakiego� niezwyk�ego podziwu dla tego cz�owieka,
znosz�cego ze
stoickim spokojem wod� sp�ywaj�c� po twarzy i wsi�kaj�c� w ubranie.
Wreszcie wyprostowa� si� i skin�� g�ow�, jak gdyby doszed� w ko�cu do jakiego�
pieczo�owicie
rozwa�anego wniosku.
- Ty nie jeste� Goliatem - powiedzia�.
Co rzek�szy, odwr�ci� si� i nie ogl�daj�c si� na boki, odmaszerowa� t� sam�
drog�, kt�r�
przyszed�.
4
By�em, co �atwo sobie wyobrazi�, g��boko wstrz��ni�ty. Nie jestem Goliatem. C�
to mog�o
oznacza�: nie by� Goliatem.
Nie przysz�o mi do g�owy, �eby powiedzie�: "Je�li nie jestem Goliatem, to kim
wobec tego
jestem?" Cz�owiek zada�by takie pytanie, poniewa� wiedzia�by, �e niezale�nie od
tego, jak brzmi
jego imi�, jest bez w�tpienia kim�. Ja tego nie wiedzia�em.
Wr�cz przeciwnie, wydawa�o mi si�, �e skoro nie jestem Goliatem, to musz� by� po
prostu
nikim.
Chocia� wzrok tego obcego nigdy przedtem nie spocz�� na mnie, ani przez jedn�
chwil� nie
w�tpi�em, i� jego s�owa maj� szczeg�lne znaczenie. Tysi�ce nazywa�y mnie
Goliatem - nawet ci,
kt�rzy, podobnie jak pracownicy mena�erii, dobrze mnie znali - ale nie w tym
rzecz, to si� zupe�nie
nie liczy�o. Obcy nie powiedzia�: "Twoje imi� nie brzmi Goliat". On rzek�: "T y
nie jeste�
Goliatem". To ogromna r�nica. Poczu�em (chocia� w�wczas nie potrafi�bym wyrazi�
tego w taki
spos�b), �e moja �wiadomo�� w�asnej osobowo�ci by�a dotychczas iluzj�.
Zapad�em w stan jakiego� odr�twienia, w kt�rym nie by�em ani w pe�ni �wiadomy,
ani te�
�wiadomo�ci pozbawiony. Dozorca przyni�s� po�ywienie, ale zignorowa�em go.
Zapad�a noc, ja
jednak nie zasn��em. Deszcz przesta� pada� i wzesz�o s�o�ce, a ja tego w og�le
nie zauwa�y�em.
Wkr�tce pojawi�y si� t�umy zwiedzaj�cych, krzycz�ce jak zwykle: "Goliat! Goliat!
Goliat!", ale nie
zwraca�em na to najmniejszej uwagi.
Min�o kilka dni. Pewnego wieczoru, po zamkni�ciu mena�erii dla publiczno�ci,
wypi�em wod�
ze swojej miski i wkr�tce zasn��em - do wody dodano bardzo silny �rodek
uspokajaj�cy. O �wicie
przebudzi�em si� w jakiej� obcej klatce. W pierwszej chwili, z powodu jej du�ych
rozmiar�w i
dziwnego kszta�tu, nawet nie rozpozna�em w niej klatki. By�a okr�g�a i otwarta
na wszystkie strony;
jak zrozumia�em p�niej, by� to pawilon widokowy, zmodyfikowany tak, by s�u�y�
wiadomemu
celowi. Nie licz�c du�ego, bia�ego domu opodal, pawilon ten sta� samotnie
po�rodku atrakcyjnego
parku, kt�ry - jak sobie wyobra�a�em - rozci�ga� si� a� po kra�ce ziemi.
Nie up�yn�o zbyt wiele czasu, nim wymy�li�em pow�d tych dziwnych przenosin.
Ludzie
odwiedzaj�cy mena�eri� przychodzili tam, spodziewaj�c si�, przynajmniej po
cz�ci, �e zobacz�
goryla o imieniu Goliat; na jakiej podstawie mogli si� tego spodziewa�, nie
potrafi�em odgadn��,
jednak�e tego w�a�nie bez w�tpienia oczekiwali. Kiedy w�a�ciciel mena�erii
dowiedzia� si�, �e ja
tak naprawd� Goliatem nie jestem, nie m�g� ju� d�u�ej wystawia� mnie jako
Goliata i nie maj�c
innego wyboru, zmuszony by� mnie stamt�d odes�a�. Nie wiedzia�em, czy ma mi by�
z tego
powodu przykro, czy te� nie; m�j nowy dom by� o wiele przyjemniejszy od
wszystkiego, co
widzia�em od czasu opuszczenia Afryki, lecz bez tych codziennych bod�c�w, jakich
dostarcza�y
t�umy, m�g� si� wkr�tce sta� jeszcze bardziej bole�nie nudny ni� zoo, gdzie
przynajmniej mia�em
towarzystwo innych goryli. Ci�gle jeszcze duma�em nad tym problemem, kiedy -
wczesnym
przedpo�udniem - podnios�em wzrok i stwierdzi�em, �e nie jestem sam. Jaki�
cz�owiek sta� tu� za
pr�tami, jego sylwetka czernia�a na tle odleg�ego, o�wietlonego s�o�cem domu.
Zbli�y�em si�
ostro�nie i, ku swemu zaskoczeniu, rozpozna�em go.
Jak gdyby odgrywaj�c ponownie nasze poprzednie spotkanie, patrzyli�my sobie
przez kilka
d�ugich chwil w oczy: ja - siedz�c na pod�odze klatki, on - wspieraj�c si� na
swej lasce.
Zobaczywszy go w suchym i �wie�ym odzieniu, zrozumia�em, �e nie jest starcem, za
jakiego go
w�wczas wzi��em. Twarz mia� poci�g��, smag�� i ko�cist�, oczy p�on�ce, a jego
usta zdawa�y si�
wyra�a� jak�� gorzk� weso�o��. Wreszcie skin�� g�ow�, dok�adnie tak samo jak
poprzednio, i
powiedzia�:
- Tak, mia�em racj�. Nie jeste� Goliatem. Jeste� Izmaelem.
I zn�w, zupe�nie jak gdyby wszystko, co wa�ne, zosta�o ostatecznie ustalone,
odwr�ci� si� i
odszed�.
A ja ponownie dozna�em ogromnego wstrz�su, tym razem jednak za spraw� g��bokiej
ulgi,
zosta�em bowiem wybawiony z niebytu. Wi�cej nawet, ten b��d, kt�ry spowodowa�,
i� przez tak
wiele lat �y�em jako nie�wiadomy oszust, zosta� wreszcie naprawiony. Sta�em si�
osob� - nie
ponownie, ale po raz pierwszy.
Z�era�a mnie ciekawo�� dotycz�ca mego zbawcy. Nie kojarzy�em go z moimi
przenosinami z
tamtej mena�erii do tego czaruj�cego belwederu, gdy� niezdolny jeszcze by�em
nawet do tego
najbardziej prymitywnego z sofizmat�w: post hoc, ergo propter hoc. By� dla mnie
istot�
nadprzyrodzon�. Dla umys�u gotowego do przyj�cia mitologii by� on zacz�tkiem
tego, co rozumie
si� przez bosko��. Dwukrotnie pojawi� si� na kr�tko w mym �yciu - i dwukrotnie
pojedynczym
stwierdzeniem dokona� we mnie przemiany. Usi�owa�em odnale�� znaczenie kryj�ce
si� za tymi
spotkaniami, a odnajdywa�em jedynie pytania. Czy cz�owiek ten przyby� do
mena�erii w
poszukiwaniu Goliata, czy mnie? Czy przyby�, bo mia� nadziej�, �e jestem
Goliatem, czy dlatego,
�e podejrzewa�, i� Goliatem nie jestem? W jaki spos�b odnalaz� mnie tak szybko w
zupe�nie
nowym miejscu? Nie mia�em poj�cia, jak ludzie potrafi� przekazywa� sobie
informacje; skoro by�o
powszechnie wiadomo, �e mo�na mnie znale�� w mena�erii (co wydawa�o si� do��
oczywiste), to
czy jest r�wnie� og�lnie wiadome, �e teraz mo�na mnie znale�� tutaj? Pomimo tych
wszystkich
pyta� nie znajduj�cych odpowiedzi pozostawa�o faktem, i� ta niesamowita istota
odnalaz�a mnie
dwukrotnie, po to, by zwr�ci� si� do mnie w nie maj�cy precedensu spos�b - jako
do osoby. By�em
przekonany, �e ustaliwszy spraw� mej to�samo�ci, zniknie z mego �ycia na zawsze;
c� wi�cej
mia�aby uczyni�?
Niew�tpliwie masz podstawy, by przypuszcza�, i� wszystkie te poczynione w niemym
podziwie
spostrze�enia to czysta fantazja. Niemniej prawda (taka, jak� p�niej pozna�em)
nie by�a ani troch�
mniej fantastyczna.
M�j dobroczy�ca by� maj�tnym �ydowskim kupcem z tego miasta, nazywa� si� Walter
Sokolow.
Tamtego dnia, kiedy odkry� mnie w mena�erii, spacerowa� po deszczu w ponurym,
samob�jczym
nastroju, kt�ry opanowa� go kilka miesi�cy wcze�niej, gdy dowiedzia� si� ponad
wszelk�
w�tpliwo��, i� ca�a jego rodzina zgin�a w nazistowskim holokau�cie. Nogi same
ponios�y go do
usytuowanego na skraju miasta weso�ego miasteczka i wszed� na jego teren bez
�adnego
konkretnego celu. Z powodu deszczu wi�kszo�� gabinet�w i innych atrakcji by�a
nieczynna, co
przydawa�o temu miejscu atmosfery kompletnego opuszczenia, atmosfery tak
doskonale pasuj�cej
do jego w�asnej melancholii. Wreszcie dotar� do mena�erii, kt�rej najwi�ksze
atrakcje reklamowane
by�y seri� ponurych malowide�. Jedno z nich, bardziej jeszcze ponure od reszty,
przedstawia�o
goryla Goliata wymachuj�cego niczym broni� zmasakrowanym cia�em jakiego�
afryka�skiego
tubylca. Walter Sokolow, my�l�c by� mo�e, i� goryl o imieniu Goliat jest trafnym
symbolem
nazistowskiego olbrzyma, zaj�tego w�wczas mia�d�eniem rasy Dawida, doszed� do
wniosku, �e
by�oby satysfakcjonuj�ce ujrze� takiego potwora za kratami.
Wszed� do �rodka, podszed� do mego wozu i patrz�c mi w oczy, odkry�, �e nie ma
�adnego
zwi�zku mi�dzy mn� a krwio�erczym potworem z malowid�a, a ju� tym bardziej nic
mnie nie ��czy
z filisty�skim dr�czycielem jego rasy. Stwierdzi�, i� ogl�danie mnie za kratami
nie przynosi mu
�adnej satysfakcji. Przeciwnie, w donkichotowskim ge�cie poczucia winy i
wyzwania postanowi�
wyci�gn�� mnie z klatki i uczyni� ze mnie jak�� n�dzn� namiastk� rodziny, kt�rej
nie uda�o mu si�
wyratowa� z klatki, jak� by�a w�wczas Europa. W�a�ciciel mena�erii z ch�ci�
przysta� na sprzeda�;
r�wnie ch�tnie pozwoli� panu Sokolowowi wynaj�� pracownika, kt�ry si� mn�
przedtem
opiekowa�. W�a�ciciel by� bowiem realist�; w sytuacji, kiedy przyst�pienie
Ameryki do wojny by�o
nieuchronne, takie objazdowe przedsi�biorstwo jak to musia�oby albo sp�dzi� ca��
wojn� na
zimowych kwaterach, albo po prostu znikn��.
Udzieliwszy mi jednego dnia na oswojenie si� z nowym otoczeniem, pan Sokolow
powr�ci�, by
si� ze mn� zapozna�. Poleci� memu opiekunowi, by pokaza� mu, co nale�y robi�,
poczynaj�c od
przygotowania pokarmu, a na sprz�taniu klatki ko�cz�c. Spyta� go tak�e, czy
uwa�a mnie za
niebezpieczne zwierz�. Pracownik o�wiadczy�, �e jestem niczym jaka� maszyna -
niebezpieczny nie
tyle z usposobienia, co za spraw� samych rozmiar�w i si�y.
Mniej wi�cej po godzinie pan Sokolow odes�a� go, po czym w milczeniu przez d�ug�
chwil�
patrzyli�my na siebie, jak to ju� wcze�niej czynili�my dwukrotnie. Wreszcie �
niech�tnie, jak gdyby
pokonuj�c jak�� nie�atw� wewn�trzn� barier� - zacz�� do mnie m�wi�, nie w ten
typowy dla
zwiedzaj�cych mena�eri�, �artobliwy spos�b, ale raczej tak jak przemawia si� do
wiatru albo do
obmywaj�cych brzeg fal, wypowiadaj�c to, co musi zosta� powiedziane, lecz nie
mo�e by� s�yszane
przez innych. Kiedy wylewa� swe �ale, obwiniaj�c si� za wszelakie nieszcz�cia,
zapomina�
stopniowo o potrzebie zachowania ostro�no�ci. Po godzinie sta� oparty o moj�
klatk�, zaciskaj�c
d�o� na stalowym pr�cie. Pogr��ony w my�lach patrzy� w ziemi�, a ja,
wykorzystuj�c t�
sposobno��, by wyrazi� swe wsp�czucie, wyci�gn��em rami� i delikatnie
pog�adzi�em zbiela�e
kostki jego zaci�ni�tej d�oni. Odskoczy� przera�ony i zaskoczony, ale
napotkawszy m�j wzrok,
przekona� si�, i� gest ten pozbawiony by� gro�by.
Z czujno�ci� wyostrzon� tym do�wiadczeniem zacz�� podejrzewa�, i� posiadam
prawdziw�
inteligencj�, a kilka prostych test�w przekona�o go o tym w zupe�no�ci.
Udowodniwszy sobie, �e
rozumiem jego s�owa, wyci�gn�� przedwczesny wniosek (podobnie jak p�niej
czynili to inni
pracuj�cy z naczelnymi), i� m�g�bym wydobywa� w�asne s�owa. Kr�tko m�wi�c,
postanowi�
nauczy� mnie mowy. Pomin� milczeniem bolesne i upokarzaj�ce miesi�ce, kt�re
nast�pi�y po tej
decyzji. �aden z nas nie rozumia�, �e trudno�ci s� nie do pokonania, gdy� natura
nie obdarzy�a mnie
podstawowymi narz�dami mowy. Nie rozumiej�c tego, pracowali�my mozolnie, licz�c
na to, �e
kt�rego� dnia umiej�tno�� ta pojawi si� w spos�b magiczny, je�li tylko wyka�emy
si� dostateczn�
wytrwa�o�ci�. W ko�cu jednak nadszed� dzie�, kiedy nie mog�em ju� ci�gn�� tego
d�u�ej i w udr�ce
niemo�no�ci wypowiedzenia si� przekaza�em mu to my�l�, u�ywaj�c ca�ej
psychicznej mocy, jak�
dysponowa�em. Os�upia� - podobnie jak ja, kiedy zauwa�y�em, i� us�ysza� m�j
bezg�o�ny krzyk.
Nie zamierzam ci� zanudza� opisem wszystkich etap�w post�pu, kt�ry zacz�� si�,
kiedy ju�
ustanowili�my pomi�dzy sob� ��czno��, bo, jak s�dz�, nietrudno je sobie
wyobrazi�. Przez ca�e
nast�pne dziesi�ciolecie uczy� mnie wszystkiego, co wiedzia� o �wiecie i
wszech�wiecie, i o historii
ludzko�ci, a kiedy moje pytania wykracza�y poza jego wiedz�, studiowali�my
wsp�lnie dane
zagadnienia. Kiedy za� moje studia ponios�y mnie poza dziedziny interesuj�ce dla
niego, z ochot�
zosta� mym asystentem i wyszukiwa� ksi�gi i informacje tam, gdzie ja, z
oczywistych powod�w,
si�gn�� nie mog�em.
Zaabsorbowanie problemami zwi�zanymi z moj� edukacj� pozwoli�o memu dobroczy�cy
zapomnie� o torturowaniu si� wyrzutami sumienia, dzi�ki czemu stopniowo
wydobywa� si� ze
swego przygn�bienia. Na pocz�tku lat sze��dziesi�tych by�em niczym cz�sty go��,
kt�ry nie
wymaga zbytniej troskliwo�ci i uwagi ze strony gospodarza, zatem pan Sokolow na
nowo rozpocz��
�ycie towarzyskie, z �atwym do przewidzenia rezultatem - wkr�tce znalaz� si� w
sid�ach
czterdziestoletniej kobiety; nie widzia�a ona przeciwwskaza�, by nie uczyni� z
niego
odpowiadaj�cego jej wymaganiom m�a. W rzeczywisto�ci on sam nie by� ma��e�stwu
niech�tny,
ale pope�ni� okropny b��d, przygotowuj�c si� do niego: postanowi�, �e nasz
szczeg�lny zwi�zek
zostanie przed jego �on� utrzymany w tajemnicy. Jak na tamte czasy nie by�a to
jaka� nadzwyczajna
decyzja, a ja nie by�em do�� do�wiadczony w takich sprawach, by przewidzie�, i�
jest ona b��dna.
Przeprowadzi�em si� z powrotem do pawilonu natychmiast po jego modernizacji,
pozwalaj�cej
podtrzymywa� te cywilizowane nawyki, jakich nabra�em. Jednak�e pani Sokolow od
pierwszych
chwil widzia�a we mnie nietypowe i niepokoj�ce zwierz� domowe i zacz�a nalega�,
by mnie
usun��. Na szcz�cie m�j dobroczy�ca zwyk� by� post�powa� zgodnie ze swymi
przekonaniami i
da� jasno do zrozumienia, i� �adne pro�by czy gro�by nie zmieni� warunk�w, jakie
dla mnie
stworzy�.
Kilka miesi�cy po �lubie wpad�, �eby powiedzie� mi, i� jego �ona, podobnie jak
Abrahamowa
Sara, wkr�tce na staro�� obdarzy go potomkiem.
- Nie spodziewa�em si� niczego podobnego, kiedy dawa�em ci imi� Izmael -
powiedzia�. - B�d�
jednak pewien, �e nie pozwol� jej wygna� ci� z mego domu, tak jak Sara wygna�a
twego imiennika
z domu Abrahama. - Niemniej, sprawi�o mu wyra�n� przyjemno�� poinformowanie
mnie, �e je�li
narodzi si� ch�opiec, nazwie go Izaak.
Sprawy potoczy�y si� za� tak, i� urodzi�a si� dziewczynka, kt�r� nazwano
Rachela.
5
W tym miejscu Izmael przerwa� na d�u�sz� chwil� opowie�� i zamkn�� oczy, a ja
zacz��em si�
zastanawia�, czy przypadkiem nie zasn��. Wreszcie jednak poci�gn�� sw� opowie��.
- M�drze czy niem�drze, m�j dobroczy�ca postanowi�, �e b�d� mentorem
dziewczynki, a ja
(m�drze czy niem�drze) zachwycony by�em szans� sprawienia mu w taki spos�b
przyjemno�ci.
Przebywaj�c na r�kach ojca, Rachela sp�dza�a prawie tyle samo czasu ze mn�, ile
z w�asn� matk�,
co, naturalnie, nie poprawia�o mego wizerunku w oczach tej ostatniej. Poniewa�
by�em w stanie
przemawia� do Racheli j�zykiem bardziej bezpo�rednim ni� mowa, mog�em j�
uspokaja� i
rozbawia� w sytuacjach, w kt�rych innym si� to nie udawa�o. Stopniowo wytworzy�a
si� pomi�dzy
nami wi�, kt�r� mo�na by por�wna� do wi�zi mi�dzy bli�ni�tami jednojajowymi -
tyle �e ja by�em
bratem, zabawk�, nauczycielem i nia�k� w jednej osobie.
Pani Sokolow z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a chwili, w kt�rej Rachela p�jdzie do
szko�y, liczy�a
bowiem na to, i� nowe zainteresowania oddal� dziewczynk� ode mnie. Kiedy tak si�
jednak nie
sta�o, ponowi�a sw� kampani� o odes�anie mnie jak najdalej, przepowiadaj�c, �e
moja obecno��
zaszkodzi spo�ecznemu rozwojowi dziecka. Jednak�e rozw�j spo�eczny Racheli nie
ucierpia�, a w
szkole podstawowej przeskoczy�a a� trzy klasy; przed uko�czeniem dwudziestu lat
uzyska�a
magisterium z biologii. Niemniej, po tylu latach rzekomych przeszk�d w sprawach
zarz�dzania
w�asnym domem, pani Sokolow nie potrzebowa�a ju� �adnego konkretnego powodu, by
�yczy�
sobie mojego znikni�cia. Po �mierci mego dobroczy�cy w roku 1985 sama Rachela
zosta�a moim
protektorem. Nie mog�em ju� d�u�ej mieszka� w pawilonie. Wykorzystuj�c fundusze,
kt�re w�a�nie
na ten cel przeznaczy� w testamencie ojciec, Rachela przenios�a mnie do
wcze�niej przygotowanej
samotni.
I zn�w Izmael zamilk� na kilka chwil, po czym ci�gn�� opowie��:
- W nast�pnych latach nic nie uk�ada�o si� zgodnie z planami czy nadziejami.
Stwierdzi�em, �e
usuni�cie si� do samotni nie daje mi satysfakcji; sp�dziwszy praktycznie w
samotno�ci ca�e
dotychczasowe �ycie, chcia�em teraz znale�� si� w samym centrum waszej
cywilizacji i
wystawia�em na ci�g�� pr�b� cierpliwo�� mojej protektorki, zmuszaj�c j� do
stosowania coraz to
nowych, bardzo k�opotliwych rozwi�za�, byle tylko osi�gn�� sw�j cel.
Jednocze�nie pani Sokolow
nie zamierza�a da� za wygran� i przekona�a nawet s�d, aby zmniejszy� o po�ow�
fundusze
przeznaczone na moje do�ywotnie utrzymanie.
Dopiero w roku 1989 wszystko sta�o si� dla mnie jasne. W tym bowiem roku
zrozumia�em
wreszcie, i� moim nie spe�nionym powo�aniem jest naucza�, i wreszcie te�
opracowa�em system
umo�liwiaj�cy mi egzystowanie w tym mie�cie w stosunkowo zno�nych warunkach.
Skin�� g�ow�, by da� mi do zrozumienia, �e to ju� koniec opowie�ci... czy te�
tej jej cz�ci, kt�r�
zamierza� mi wyjawi�.
6
Bywaj� chwile, kiedy to, �e ma si� zbyt du�o do powiedzenia, mo�e cz�owiekowi
odj�� mow�
r�wnie skutecznie jak to, �e ma si� do powiedzenia zbyt ma�o. Nie potrafi�em
znale��
odpowiednich s��w, kt�re mog�yby stanowi� adekwatn�, a wdzi�czn� reakcj� na tak�
opowie��. W
ko�cu zada�em pytanie ani mniej, ani bardziej bezmy�lne od tuzina innych
cisn�cych mi si� na usta.
- I wielu mia�e� uczni�w?
- Mia�em czterech i z ca�� czw�rk� ponios�em kl�sk�.
- Och. A dlaczego?
Zamkn�� oczy i zamy�li� si� na chwil�.
- Ponios�em kl�sk�, poniewa� nie doceni�em trudno�ci tego, czego usi�owa�em
nauczy�... i
poniewa� nie rozumia�em dostatecznie umys��w moich uczni�w.
- Rozumiem - powiedzia�em. - A czego tak naprawd� nauczasz?
Izmael wybra� ga��zk� ze znajduj�cej si� po jego prawej stronie sterty, obejrza�
j�, a potem
zacz�� skuba�, patrz�c przy tym oci�a�ym wzrokiem w moje oczy. Wreszcie odezwa�
si�:
- Znasz moj� histori�; jak s�dzisz, do nauczania jakiego przedmiotu mam
najlepsze
kwalifikacje? Zamruga�em i odpowiedzia�em, �e nie wiem.
- Naturalnie, �e wiesz. M�j przedmiot nazywa si� niewola.
- Niewola?
- Zgadza si�.
Milcza�em przez chwil�, a potem powiedzia�em:
- Usi�uj� wykombinowa�, co to mo�e mie� wsp�lnego z ratowaniem �wiata. Izmael
zastanowi�
si�.
- Dla ludzi twojej cywilizacji, kt�rzy chc� ten �wiat zniszczy�?
- Kt�rzy chc� go zniszczy�? O ile wiem, nie ma ludzi, kt�rzy chc� zniszczy� ten
�wiat.
- A przecie� go niszczycie, ka�dy z was. Ka�dy z was codziennie przyczynia si�
do niszczenia
�wiata.
- Tak, to prawda.
- Dlaczego tego nie przerwiecie?
Wzruszy�em ramionami.
- M�wi�c szczerze, nie wiemy jak.
- Jeste�cie niewolnikami systemu cywilizacyjnego, kt�ry, w pewnym sensie, zmusza
was do
mszczenia �wiata, aby�cie sami mogli �y�.
- Tak, tak to mniej wi�cej wygl�da.
- A zatem, jeste�cie niewolnikami... i uczynili�cie niewolnikiem sam �wiat. Taka
jest w�a�nie
stawka, nieprawda�?... wasza niewola i niewola �wiata.
- Tak, tak w�a�nie jest. Ja po prostu nigdy o tym nie my�la�em w taki spos�b.
- I ty sam jeste� niewolnikiem w sensie osobistym, czy� nie?
- A niby jak?
Izmael u�miechn�� si�, ukazuj�c z�by w kolorze ko�ci s�oniowej. A� do tej chwili
nie mia�em
poj�cia, �e potrafi si� u�miecha�.
- Owszem - powiedzia�em - mam wra�enie, �e jestem niewolnikiem, nie potrafi�
jednak
wyja�ni�, sk�d si� ono bierze.
- Kilka lat temu, by�e� w�wczas dzieckiem i by� mo�e tego nie pami�tasz, wielu
m�odych ludzi
w tym kraju odnosi�o podobne wra�enie. Dokonali pomys�owego i niezbyt
zorganizowanego
wysi�ku, by z tej niewoli uciec, ale ponie�li kl�sk�, poniewa� nie umieli
znale�� krat klatki. Je�li nie
potrafisz stwierdzi�, co trzyma ci� w zamkni�ciu, wola wydostania si� na
zewn�trz s�abnie i nie
prowadzi ju� do celu.
- Tak, tak to mniej wi�cej rozumiem.
Izmael skin�� g�ow�.
- No dobrze, ale jaki to ma zwi�zek z ratowaniem �wiata?
- �wiat nie przetrwa zbyt d�ugo jako niewolnik ludzko�ci. Czy� to wymaga
wyja�nie�?
- Nie. Przynajmniej je�li chodzi o mnie.
- S�dz�, �e po�r�d was jest wielu takich, kt�rzy z rado�ci� uwolniliby ten
�wiat.
- Zgadzam si�.
- Co ich powstrzymuje?
- Nie wiem.
- Nie potrafi� znale�� krat tej klatki: w�a�nie to ich powstrzymuje.
- Tak. Rozumiem - powiedzia�em. A potem spyta�em: - I co teraz?
Izmael ponownie si� u�miechn��.
- Skoro ja opowiedzia�em ci histori�, kt�ra wyja�nia, jak si� tutaj znalaz�em,
by� mo�e ty
powiniene� uczyni� podobnie.
- Co masz na my�li?
- �e by� mo�e opowiesz mi histori�, kt�ra wyja�ni, w jaki spos�b t y si� tutaj
znalaz�e�.
- O! - wykrzykn��em. - Daj mi cho� chwil� na zastanowienie.
- Ile tylko sobie �yczysz - odpar� powa�nie.
7
- Kiedy�, b�d�c jeszcze na uczelni - zacz��em w ko�cu - napisa�em prac� na
zaj�cia z filozofii.
Nie pami�tam dok�adnie tematu... co� z epistemologii. Wyrazi�em w tej pracy z
grubsza co�
takiego:
Wyobra�my sobie, �e nazi�ci nie przegrali wojny. Wygrali i �wietnie im si�
powodzi�o.
Opanowali ca�y �wiat i starli z jego powierzchni wszystkich �yd�w, wszystkich
Cygan�w,
czarnych, Hindus�w i Indian ameryka�skich. Potem, kiedy si� ju� z tym uporali,
zg�adzili Rosjan i
Polak�w, i Czech�w, i Morawian, i Bu�gar�w, i Serb�w, i Chorwat�w - wszystkich
S�owian.
Nast�pnie zaj�li si� Polinezyjczykami i Korea�czykami, i Chi�czykami, i
Japo�czykami -
wszystkimi ludami Azji. To im zaj�o du�o, bardzo du�o czasu, ale kiedy ju�
sko�czyli, wszyscy na
�wiecie byli stuprocentowymi Aryjczykami i wszyscy byli bardzo, ale to bardzo
szcz�liwi.
Naturalnie, podr�czniki szkolne nie wspomina�y ju� �adnej rasy z wyj�tkiem
aryjskiej ani �adnego
innego j�zyka poza niemieckim, ani te� �adnej religii poza hitleryzmem, ani
�adnego innego
politycznego systemu jak tylko narodowy socjalizm. Nie mia�oby to zreszt� sensu.
Po kilku
pokoleniach nikt nie umie�ci�by niczego innego w podr�cznikach, nawet gdyby tego
chciano,
poniewa� nikt nie zna� innej rzeczywisto�ci.
W ka�dym razie pewnego dnia na uniwersytecie Nowy Heidelberg w Tokio rozmawia�o
z sob�
dwu m�odych student�w. Obaj byli przystojni w typowo aryjski spos�b, ale jeden z
nich wygl�da�
na jako� dziwnie zaniepokojonego i niezadowolonego. To by� Kurt. Jego przyjaciel
spyta�: "O co
chodzi, Kurt? Czemu jeste� ci�gle taki przygn�biony i osowia�y?" Kurt odpar�:
"Powiem ci, Hans.
Jest co�, co mnie gn�bi... i to bardzo". Przyjaciel zapyta�, c� to takiego.
"Rzecz w tym - powiedzia�
Kurt - �e nie potrafi� si� pozby� zwariowanego przeczucia, �e jest jaki�
drobiazg, co do kt�rego
jeste�my ok�amywani". I tym ko�czy�a si� ta praca.
Izmael skin�� g�ow�.
- A co tw�j nauczyciel o tym s�dzi�?
- Chcia� wiedzie�, czy mam takie samo dziwaczne odczucie jak �w Kurt. Kiedy
powiedzia�em,
�e tak, chcia� wiedzie�, w jakiej sprawie