8262

Szczegóły
Tytuł 8262
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8262 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8262 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8262 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Daniel Quinn Izmael JEDEN 1 Kiedy przeczyta�em to og�oszenie po raz pierwszy, zacz��em si� krztusi� i z�orzeczy�, po czym rzuci�em gazet� na pod�og�. A poniewa� nawet i to nie przynios�o mi ulgi, podnios�em j�, pomaszerowa�em do kuchni i cisn��em do �mieci. A skoro ju� tam by�em, przygotowa�em ma�e �niadanko, daj�c sobie tym samym nieco czasu na och�oni�cie. Jad�em i my�la�em o czym� zupe�nie innym. Tak jest. Potem wygrzeba�em gazet� ze �mieci i otworzy�em j� ponownie na stronie z og�oszeniami drobnymi tylko po to, �eby sprawdzi�, czy to diabelstwo dalej tam figuruje i czy w tej samej formie, w jakiej je zapami�ta�em. Figurowa�o. NAUCZYCIEL poszukuje ucznia. Musi mie� szczer� ch�� ratowania �wiata. Zg�asza� si� osobi�cie. Szczer� ch�� ratowania �wiata! To mi si� naprawd� podoba�o. To by�o zaiste g��bokie. Szczera ch�� ratowania �wiata... Tak, to by�o wspania�e. Bez w�tpienia, nim nadejdzie po�udnie, dwustu przyg�up�w, ciemniak�w, jeleni, durni�w, baran�w, zakutych �b�w, t�pak�w sta� b�dzie pod wskazanym adresem w d�ugiej kolejce, wszyscy gotowi wymieni� sw� �wiatowo�� na �w rzadki przywilej przesiadywania u st�p jakiego� guru, brzemiennego nowin�, �e wszystko b�dzie dobrze, je�li tylko ka�dy odwr�ci si� do swego s�siada i u�ci�nie go serdecznie. Pewnie si� zastanawiacie: Czemu� ten cz�owiek jest tak oburzony? Tak zgorzknia�y? To uczciwe pytanie. Rzeczywi�cie, pytanie, kt�re sam sobie zadawa�em. Odpowied� znale�� mo�na w przesz�o�ci, jakie� dwa dziesi�ciolecia wcze�niej, kiedy wyobra�a�em sobie niem�drze, najbardziej na �wiecie potrzeba mi... nauczyciela. Tak jest. Wyobra�a�em sobie, �e chc� nauczyciela, �e potrzebny mi nauczyciel. �eby mi pokaza�, jak robi� to co�, co mo�na by nazwa�... ratowaniem �wiata. G�upie, co? Dziecinne. Naiwne. Prostackie. Smarkate. Albo po prostu wr�cz niedorzeczne. U kogo� w taki oczywisty spos�b pod ka�dym innym wzgl�dem normalnego wymaga to wyja�nienia. A by�o to tak. Podczas buntu dzieciak�w w latach sze��dziesi�tych i siedemdziesi�tych by�em na tyle dojrza�y, by poj��, o co tym dzieciakom chodzi - chodzi�o im o postawienie tego �wiata na g�owie - a na tyle m�ody, by uwierzy�, �e mo�e im si� to uda�. Naprawd�. Ka�dego ranka, kiedy otwiera�em oczy, spodziewa�em si� ujrze� pocz�tek nowej ery, ujrze� g��bszy odcie� b��kitu nieba i bardziej soczyst� ziele� trawy. Spodziewa�em si� us�ysze� rozbrzmiewaj�cy w powietrzu �miech i zobaczy� ta�cz�cych na ulicach ludzi, i to nie same dzieciaki... wszystkich! Nie b�d� przeprasza� za sw� naiwno��; wystarczy, �e pos�uchacie tamtych pie�ni, by przekona� si�, �e nie by�em w swym przekonaniu osamotniony. A potem, pewnego dnia, kiedy mia�em jakie� szesna�cie lat, przebudzi�em si� i u�wiadomi�em sobie, �e ta nowa era nie zacznie si� nigdy. Bunt nie zosta� st�umiony, usech�, zmieni� si� w modne deklaracje. Czy to mo�liwe, bym by� jedyn� osob� na �wiecie, kt�r� to rozczarowa�o? Zak�opota�o? Oszo�omi�o? Na to wygl�da. Inni zdawali si� i�� dalej z cynicznym u�mieszkiem, kt�ry m�wi�: "A niby czego si� tak naprawd� spodziewa�e�? Nigdy nie by�o niczego wi�cej ni� to i nigdy niczego ponad to nie b�dzie. Nikt nie zamierza ratowa� �wiata, bo nikomu na tym �wiecie nie zale�y, to by�o tylko takie dziecinne gadanie. Znajd� prac�, r�b pieni�dze do sze��dziesi�tki, a potem przeprowad� si� na Floryd� i umrzyj". Ja nie potrafi�em tak po prostu zby� tego wszystkiego wzruszeniem ramion i w swej naiwno�ci s�dzi�em, i� gdzie� tam musi by� kto�, kto dysponuje nieznan� wiedz�, mog�c� rozproszy� moje w�tpliwo�ci i problemy: jaki� nauczyciel. C�, naturalnie, nikogo takiego nie by�o. Nie potrzebowa�em guru, mistrza kung-fu czy duchowego przewodnika. Nie chcia�em zosta� czarownikiem ani uczy� si� zen �ucznictwa, ani medytowa�, ani r�wnowa�y� czakram�w, ani te� odkrywa� swych poprzednich wciele�. Sztuki i dyscypliny tego rodzaju maj� ca�kowicie egoistyczny charakter; wszystkie s� stworzone po to, by przynie�� korzy�� adeptowi, nie �wiatu. Ja szuka�em czego� ca�kowicie odmiennego, czego�, co nie znajdowa�o si� ani w telefonicznym spisie firm i instytucji, ani - jak mi si� wydawa�o - nigdzie indziej na �wiecie. Czytaj�c Podr� na Wsch�d Hermanna Hessego, nie dowiadujemy si�, z czego wynika wzbudzaj�ca groz� wiedza Leo. Powodem jest to, i� Hesse nie m�g� nam powiedzie� tego, czego sam nie wiedzia�. W tym wzgl�dzie by� on podobny do mnie... po prostu pragn��, by by� na tym �wiecie kto� taki jak Leo, kto� posiadaj�cy wiedz� tajemn� i m�dro�� przewy�szaj�c� jego w�asn�. Tak naprawd� nie ma �adnej wiedzy tajemnej; nikt nie wie nic takiego, czego nie mo�na by odnale�� na kt�rej� z p�ek biblioteki publicznej. Ale ja tego w�wczas nie wiedzia�em. Szuka�em wi�c. Brzmi to teraz niem�drze, ale ja szuka�em. Poszukiwanie Graala mia�oby wi�cej sensu. Nie b�d� jednak o tym opowiada�, to nazbyt �enuj�ce. Szuka�em, dop�ki nie zm�drza�em. Przesta�em robi� z siebie durnia, lecz co� w moim wn�trzu umar�o, co�, co zawsze lubi�em i podziwia�em. W miejscu tego czego� powsta�a blizna... stwardnia�a, ale jednocze�nie bardzo wra�liwa tkanka. A teraz, lata ca�e po tym, jak zrezygnowa�em z poszukiwa�, pojawi� si� jaki� szarlatan, szukaj�cy przez og�oszenia w gazecie takiego samego marzyciela, jakim ja by�em pi�tna�cie lat wcze�niej. To wszystko nie wyja�nia jednak mojej w�ciek�o�ci, prawda? Spr�bujmy inaczej: Byli�cie zakochani przez dziesi�� lat w kim�, kto ledwie by� �wiadom waszego istnienia. Zrobili�cie wszystko, pr�bowali�cie wszystkiego, by ten kto� dostrzeg�, �e jeste�cie warto�ciow�, szacown� osob�, i �e wasza mi�o�� jest co� warta. Potem, pewnego dnia, rozk�adacie gazet�, zerkacie na kolumn� z og�oszeniami drobnymi i widzicie, i� wasz ukochany zamie�ci� anons... �e szuka kogo�, kogo warto by kocha� i przez kogo warto by� kochanym. Och, wiem, �e to nie ca�kiem to samo. Niby dlaczego mia�bym oczekiwa�, �e ten nieznany nauczyciel skontaktuje si� ze mn�, zamiast dawa� og�oszenie, �e poszukuje ucznia? Przeciwnie, skoro ten nauczyciel jest szarlatanem, jak za�o�y�em, dlaczego w og�le mia�bym chcie�, by si� ze mn� kontaktowa�? Zostawmy to. By�em nielogiczny. To si� zdarza, to nie jest zabronione. 2 Naturalnie musia�em si� tam uda�... Musia�em si� upewni�, �e to tylko jeszcze jedno kanciarstwo. Rozumiecie. Wystarczy�oby trzydzie�ci sekund, jedno spojrzenie, dziesi�� wypowiedzianych przez niego s��w. I ju� bym wiedzia�. Wr�ci�bym w�wczas do domu i zapomnia� o wszystkim. Kiedy tam dotar�em, zdziwi�em si�, ujrzawszy zupe�nie zwyczajny budynek, pe�en biur po�ledniejszych agent�w prasowych, prawnik�w, dentyst�w oraz jednego kr�garza i kilku prywatnych detektyw�w. Spodziewa�em si� czego� maj�cego szczeg�ln� aur� - jakiej� kamienicy z piaskowca, ze �cianami pokrytymi boazeri�, z wysokimi sklepieniami i by� mo�e z �aluzjami w oknach. Szuka�em lokalu numer 105 i odnalaz�em go z ty�u budynku, gdzie okna zapewne wychodzi�y na boczn� uliczk�. Drzwi nie wnios�y �adnej nowej informacji. Popchn��em je, a kiedy si� otworzy�y, wszed�em do du�ego, pustego pokoju. Ta nietypowa przestrze� powsta�a przez likwidacj� �cianek dzia�owych, czego �lady ci�gle widoczne by�y na go�ej, drewnianej pod�odze. W�a�nie takie by�o moje pierwsze wra�enie: pustka. Drugie natomiast by�o wra�eniem w�chowym; miejsce to zalatywa�o cyrkiem... nie, nie cyrkiem, mena�eri�: wyra�nie, ale nie nieprzyjemnie. Rozejrza�em si�. Pok�j nie by� tak zupe�nie pusty. Pod �cian� po lewej stronie sta�a biblioteczka zawieraj�ca jakie� trzydzie�ci czy czterdzie�ci tom�w, g��wnie z zakresu historii, prehistorii i antropologii. Samotny, g��boki, wygodny fotel sta� po�rodku, skierowany ku �cianie po prawej; wygl�da� jak co�, co firma przewozowa zapomnia�a ze sob� zabra�. Bez w�tpienia by� on zarezerwowany dla mistrza; jego uczniowie zapewne kl�kaj� albo kucaj� na matach u�o�onych w p�kole u jego st�p. I gdzie� s� owe setki uczni�w, kt�rych obecno�� tu przepowiedzia�em? A mo�e ju� si� pojawili i zostali wyprowadzeni jak dzieci z Hameln. Nie naruszona warstewka kurzu na pod�odze przeczy�a jednak�e takiej mo�liwo�ci. W tym pomieszczeniu by�o co� dziwnego, musia�em jednak rozejrze� si� ponownie, by stwierdzi� co. W �cianie znajduj�cej si� naprzeciwko drzwi by�y dwa wysokie skrzynkowe okna, przepuszczaj�ce s�abiutkie �wiat�o z bocznej uliczki; �ciana po lewej stronie, przylegaj�ca do s�siedniego biura, by�a pusta. W prawej �cianie wybite by�o ogromne okno, wype�nione tafl� szlifowanej szyby, lecz nie by�o to okno na �wiat zewn�trzny, bo nie dochodzi�o przez nie �adne �wiat�o; by�o to okno do przyleg�ego pokoju, jeszcze ciemniejszego ni� ten, w kt�rym si� znajdowa�em. Zastanawia�em si�, jaki� to obiekt pobo�no�ci wystawiono tam, bezpiecznie, poza zasi�giem w�cibskich d�oni. Czy by� to jaki� zabalsamowany yeti albo Sasquatch wykonany z kocich sk�rek i papier-mache? Czy by�o to cia�o ufoludka, kt�ry zosta� zastrzelony przez Gwardi� Narodow�, nim zd��y� przekaza� swe wznios�e przes�anie z gwiazd ("Jeste�my bra�mi. B�d�cie dla nas mili")? Poniewa� w tamtym pomieszczeniu panowa�a ciemno��, szyba w oknie by�a czarna, nieprzejrzysta, odbija�a promienie �wiat�a. Zbli�aj�c si�, nie pr�bowa�em dojrze�, co si� za ni� znajduje; to ja by�em obserwowany. Kiedy stan��em przed szyb�, wpatrywa�em si� przez chwil� we w�asne oczy, po czym zogniskowa�em wzrok po drugiej stronie... i stwierdzi�em, �e patrz� w jak�� inn� par� oczu. Cofn��em si� zaskoczony. P�niej, u�wiadamiaj�c sobie, co zobaczy�em, cofn��em si� jeszcze bardziej, teraz ju� nieco przera�ony. Stworzenie po drugiej stronie szyby by�o w pe�ni wyro�ni�tym gorylem. W pe�ni wyro�ni�ty, naturalnie, niczego nie m�wi. On by� przera�liwie ogromny, istny g�az, kamie� ze Stonehenge. Ju� sama jego masa budzi�a trwog�, cho� nie u�ywa� jej w �aden gro�ny spos�b. Przeciwnie, zupe�nie spokojnie p� siedzia�, p� le�a�, ogryzaj�c delikatnie cienk� ga��zk�, kt�r� trzyma� w lewej d�oni niby-r�d�k�. Nie wiedzia�em, co powiedzie�. Mo�ecie oceni�, jak bardzo musia�em by� zdenerwowany dlatego w�a�nie, i� wydawa�o mi si�, �e powinienem si� odezwa� - wyt�umaczy� si� jako�, wyja�ni� sw� obecno��, usprawiedliwi� wtargni�cie, prosi� to stworzenie o przebaczenie. Czu�em, i� wpatrywanie si� w jego oczy jest afrontem, ale by�em jak sparali�owany, bezsilny. Nie potrafi�em patrze� na nic innego na �wiecie, tylko na jego twarz, ohydniejsz� od wszystkiego, co istnieje w �wiecie zwierz�cym, a to z powodu jej podobie�stwa do naszej twarzy, a przecie� jednocze�nie na sw�j spos�b szlachetniejszej ni� jakikolwiek grecki idea� doskona�o�ci. W rzeczywisto�ci nie istnia�a pomi�dzy nami �adna przeszkoda. Tafla szk�a rozlecia�aby si� niby bibu�ka, gdyby jej tylko dotkn��. Jednak�e wydawa�o si�, �e jemu taki pomys� w og�le nie przychodzi do g�owy. Siedzia� i wpatrywa� si� w moje oczy, skuba� koniuszek ga��zki i czeka�. Nie, nie czeka�; po prostu tam by�, by� tam, nim przyszed�em, i b�dzie tam, kiedy odejd�. Czu�em, �e nie znacz� dla niego wi�cej ni� przep�ywaj�ca chmura dla pasterza odpoczywaj�cego na stoku wzg�rza. Kiedy l�k zacz�� ust�powa�, powr�ci�a �wiadomo�� sytuacji. Powiedzia�em sobie, �e najwyra�niej nauczyciela nie ma w pobli�u, �e nic mnie tam nie zatrzymuje, �e powinienem wr�ci� do domu. Nie chcia�em jednak odchodzi� z uczuciem, �e niczego nie osi�gn��em. Rozejrza�em si�, my�l�c o pozostawieniu jakiej� notatki, gdyby uda�o si� znale�� co� do pisania, ale niczego takiego nie dostrzeg�em. Niemniej to poszukiwanie, z my�l� o przekazaniu pisemnej informacji, zwr�ci�o moj� uwag� na co�, co przeoczy�em w tamtym pomieszczeniu za szyb�; by� to napis lub plakat wisz�cy na �cianie za gorylem. G�osi� on: GDY ZABRAKNIE CZ�OWIEKA, CZY B�DZIE NADZIEJA DLA GORYLA? Napis ten zastopowa� mnie... czy raczej jego tre�� mnie zastopowa�a. S�owa to m�j zaw�d; uchwyci�em si� tych tutaj i domaga�em si�, by wyt�umaczy�y, co znacz�, by przesta�y by� dwuznaczne. Czy sugerowa�y one, i� nadziej� dla goryli jest wygini�cie gatunku ludzkiego czy te� jego przetrwanie? Mo�na je by�o odczyta� na ka�dy z tych sposob�w. Naturalnie by� to koan - z natury swej nie podlegaj�cy eksplikowaniu. Z tego ju� powodu budzi� we mnie odraz�, ale budzi� j� jeszcze z innego: poniewa� wygl�da�o na to, i� owo wspania�e stworzenie za szyb� trzymano w niewoli jedynie jako ilustracj� do tego koanu. Musisz co� z tym zrobi�, powiedzia�em sobie gniewnie. Potem doda�em: Najlepiej b�dzie, je�li usi�dziesz i zachowasz ca�kowity spok�j. S�ucha�em echa tego dziwnego pouczenia, jak gdyby by�o fragmentem melodii, kt�rej nie mog�em do ko�ca rozpozna�. Popatrzy�em na fotel i zastanowi�em si�. Czy rzeczywi�cie najlepiej b�dzie, je�li usi�d� i zachowam bezwzgl�dny spok�j? A je�li tak, to dlaczego? Odpowied� pojawi�a si� natychmiast: Poniewa� je�li b�dziesz spokojnie siedzia�, to b�dziesz znacznie lepiej s�ysza�. Tak, pomy�la�em, to bez w�tpienia jest prawda. Bez najmniejszego powodu, kt�rego by�bym �wiadomy, unios�em wzrok ku oczom mojego zwierz�cego towarzysza z s�siedniego pokoju. Jak wszyscy wiedz�, oczy potrafi� m�wi�. Para nieznajomych bez najmniejszego trudu zdo�a ujawni� wzajemne zainteresowanie i wzajemny poci�g jednym, jedynym spojrzeniem. Jego oczy przem�wi�y, a ja zrozumia�em. Nogi zrobi�y mi si� jak z waty i z trudem dobrn��em do krzes�a. - Ale jak? - spyta�em, nie o�mielaj�c si� wym�wi� tych s��w na g�os. - Czy to takie wa�ne? - odpowiedzia� r�wnie� bezg�o�nie. - Tak ju� jest i nie ma potrzeby nic dodawa�. - Ale przecie� ty... - j�ka�em si�. - Przecie� ty jeste�... Stwierdzi�em, �e doszed�em do s�owa, kt�rego nie potrafi� wym�wi�, ale nie mog�em go zast�pi� �adnym innym. Po chwili skin�� g�ow�, jak gdyby przyjmowa� do wiadomo�ci moje zak�opotanie. - Ja jestem tym nauczycielem. Przez jaki� czas patrzyli�my sobie w oczy, a moja g�owa wydawa�a si� r�wnie pusta jak porzucona, bezpa�ska stodo�a. A potem odezwa� si� on: - Czy potrzebujesz troch� czasu, �eby si� pozbiera�? - Tak! - wykrzykn��em, po raz pierwszy u�ywaj�c g�osu. Obr�ci� ogromn� g�ow�, by przyjrze� mi si� z ciekawo�ci�. - Czy to co� pomo�e, je�li opowiem ci moj� histori�? - Bez w�tpienia tak - powiedzia�em. - Wpierw jednak, je�li by�by� tak uprzejmy, powiedz mi swoje imi�. Patrzy� na mnie przez d�u�sz� chwil� bez s�owa i (je�li mog�em to w�wczas oceni�) bez �adnego wyrazu twarzy. A potem rozpocz��, zupe�nie jak gdybym si� w og�le nie odezwa�. - Urodzi�em si� gdzie� w lasach r�wnikowej Afryki Zachodniej. Nigdy nie uczyni�em �adnego wysi�ku, by dowiedzie� si� dok�adnie gdzie, i nie widz� powodu, by robi� to teraz. Czy znasz przypadkiem metody Martina i Osy Johnson�w? Zaskoczony podnios�em wzrok. - Martina i Osy Johnson�w? Nigdy o nich nie s�ysza�em. - W latach trzydziestych byli znanymi �owcami zwierz�t. Ich metoda post�powania z gorylami by�a nast�puj�ca: znajdowali grup� goryli, zabijali samice i zabierali wszystkie niemowl�ta. - C� za okropno�� - odezwa�em si� bez zastanowienia. M�j rozm�wca wzruszy� ramionami. - Nie pami�tam tamtego konkretnego zdarzenia, cho� mam w pami�ci wydarzenia wcze�niejsze. W ka�dym razie Johnsonowie sprzedali mnie do zoo w jakim� niewielkim mie�cie na p�nocnym wschodzie, nie potrafi� okre�li� w kt�rym, bo w�wczas nie mia�em jeszcze �wiadomo�ci tego rodzaju rzeczy. Tam przez kilka lat �y�em i ros�em. Przerwa� i skuba� z roztargnieniem sw� ga��zk�, jak gdyby zbiera� rozproszone my�li. 3 - Zwierz�ta - (kontynuowa� wreszcie) - kt�re trzymane s� w zamkni�ciu, s� zawsze bardziej oddane rozmy�laniom ni� ich pozostaj�cy na swobodzie kuzyni. Dzieje si� tak dlatego, �e nawet najmniej rozumne spo�r�d nich wyczuwaj�, i� co� jest nie w porz�dku z ich stylem �ycia. Kiedy m�wi�, �e s� bardziej oddane rozmy�laniom, nie sugeruj�, i� nabywaj� one zdolno�ci rozumowania. Niemniej tygrys, kt�rego ogl�damy kr���cego szale�czo po klatce, jest zaj�ty czym�, w czym cz�owiek na pewno rozpozna�by my�l. A my�l ta jest pytaniem: dlaczego? Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego? - zadaje sobie pytanie �w tygrys godzina po godzinie, dzie� po dniu, rok po roku, wydeptuj�c nie ko�cz�c� si� �cie�k� za pr�tami klatki. Nie potrafi przeprowadzi� analizy tego pytania ani nie potrafi go rozwin��. Gdyby� w jaki� spos�b m�g� zapyta� to stworzenie: dlaczego co? - nie potrafi�oby udzieli� ci odpowiedzi. Jednak�e pytanie to pali jego umys� niczym me daj�cy si� ugasi� p�omie�, zadaj�c przeszywaj�cy b�l, kt�ry nie zel�eje, dop�ki zwierz� nie popadnie w ostateczny letarg, w kt�rym pracownicy zoo rozpoznaj� nieodwracalne odrzucenie �ycia. I naturalnie, zadawanie pyta� nie jest czynno�ci�, jak� tygrys wykonuje w swym naturalnym �rodowisku. Nie min�o wiele czasu, nim ja tak�e zacz��em pyta� siebie dlaczego. Poniewa� pod wzgl�dem neurologicznym jestem o wiele bardziej zaawansowany od tygrysa, by�em w stanie zbada�, co rozumiem przez to pytanie, przynajmniej w sensie najbardziej podstawowym. Pami�ta�em inne �ycie, �ycie, kt�re dla tych, co je prze�ywali, by�o interesuj�ce i przyjemne. Na zasadzie kontrastu ten �ywot by� bole�nie wr�cz nudny, a poza tym nieprzyjemny. W ten spos�b, zadaj�c sobie pytanie dlaczego, pr�bowa�em wymy�li�, dlaczego �ycie musi by� podzielone w�a�nie tak: po�owa interesuj�ca i mi�a, a po�owa nudna i nieprzyjemna. Nie zna�em poj�cia niewoli; nie przysz�o mi do g�owy, �e kto� nie pozwala mi wie�� ciekawego i mi�ego �ywota. Kiedy nie pojawia�a si� �adna odpowied� na moje pytanie, zacz��em rozwa�a� r�nice pomi�dzy tymi dwoma stylami �ycia. Najbardziej zasadnicza r�nica polega�a na tym, �e w Afryce by�em cz�onkiem rodziny - takiego rodzaju rodziny, jaki od tysi�cy ju� lat jest nie znany ludziom nale��cym do twego kr�gu cywilizacyjnego. Gdyby goryle by�y zdolne wyrazi� to w taki spos�b, powiedzia�yby ci, �e ich rodzina jest niby d�o�, a one s� palcami. S� w pe�ni �wiadome, �e tworz� rodzin�, ale w niewielkim stopniu zdaj� sobie spraw�, �e s� pojedynczymi istotami. Tutaj w zoo by�y inne goryle... nie by�o jednak rodziny. Pi�� odci�tych palc�w nie tworzy przecie� d�oni. Rozwa�a�em spraw� naszego od�ywiania. Dzieci ludzkie marz� o krainie, w kt�rej g�ry zbudowane s� z lod�w, drzewa z piernik�w, a kamienie to cukierki. Dla goryla Afryka jest tak� w�a�nie krain�. Gdziekolwiek si� obr�ci, napotyka co� wspania�ego do jedzenia. Nie ma powodu, by pomy�le�: "Aha, musz� poszuka� jakiego� pokarmu". Jest on wsz�dzie i zjada si� go niemal�e w roztargnieniu, nie�wiadomie, tak jak si� oddycha. W rzeczywisto�ci nie my�li si� o jedzeniu jak o jakiej� wyra�nie odmiennej od innych czynno�ci. Raczej przypomina ono subteln� muzyk� obecn� w tle wszystkich codziennych czynno�ci. Od�ywianie sta�o si� dla mnie od�ywianiem dopiero w zoo, gdzie dwa razy dziennie wrzucano do naszych klatek ogromne masy pozbawionej smaku karmy. W�a�nie przy pr�bach rozwi�zywania tak drobnych spraw jak te zacz�o si� moje wewn�trzne �ycie... w spos�b zupe�nie niezauwa�alny. Cho� naturalnie ja sam nic o tym nie wiedzia�em, Wielki Kryzys zbiera� �niwo we wszystkich dziedzinach ameryka�skiego �ycia. Wszystkie ogrody zoologiczne zmuszone zosta�y do oszcz�dno�ci, redukcji liczby utrzymywanych zwierz�t, a tym samym do obni�enia wszelkiego rodzaju koszt�w. Wiele zwierz�t, jak s�dz�, po prostu u�miercono, jako �e w prywatnym sektorze nie istnia�o zapotrzebowanie na zwierzaki, kt�re nie by�y �atwe do utrzymania, a zarazem dostatecznie imponuj�ce ani szczeg�lnie oryginalne. Wyj�tkiem by�y, naturalnie, wielkie koty oraz naczelne. By nie przed�u�a�, powiem, �e sprzedano mnie w�a�cicielowi w�drownej mena�erii, dysponuj�cemu akurat pustym wozem. By�em wielkim, robi�cym du�e wra�enie m�odzikiem i bez w�tpienia stanowi�em rozs�dn�, d�ugoterminow� inwestycj�. M�g�by� sobie wyobra�a�, �e �ycie w jednej klatce podobne jest do �ycia w ka�dej innej klatce, ale tak wcale nie jest. We� na przyk�ad spraw� kontaktu z cz�owiekiem. W zoo wszystkie goryle �wiadome by�y obecno�ci zwiedzaj�cych. Stanowili oni dla nas ciekawostk� wart� obserwacji, podobnie jak ludzkiej rodzinie godne obserwacji wydaj� si� ptaki czy wiewi�rki wok� domu. By�o oczywiste, i� te dziwne istoty przypatruj� si� nam, ale nigdy nie powsta�o nam w g�owach, �e mog�y tam przyj�� w takim jedynie celu. W mena�erii jednak�e bardzo szybko poj��em, jakie jest prawdziwe znaczenie tego zjawiska. Faktycznie moja edukacja w tym wzgl�dzie zacz�a si� w momencie, w kt�rym wystawiono mnie na pokaz. Grupka zwiedzaj�cych zbli�y�a si� do mego wozu i po chwili zacz�a do mnie przemawia�. Os�upia�em. W zoo go�cie rozmawiali ze sob� - do nas nie zwracali si� nigdy. "By� mo�e ci ludzie s� zdezorientowani" - powiedzia�em sobie. "By� mo�e wzi�li mnie za jednego ze swoich". Moje zdziwienie i zaskoczenie narasta�o, kiedy ka�da odwiedzaj�ca w�z grupka zachowywa�a si� podobnie. Zupe�nie nie wiedzia�em, co o tym s�dzi�. Tamtej nocy, nie nazywaj�c rzeczy po imieniu, uczyni�em pierwszy wysi�ek, by zebra� my�li w celu rozwi�zania problemu. Czy to mo�liwe, zastanawia�em si�, aby zmiana miejsca pobytu mog�a w jakikolwiek spos�b zmieni� mnie? Nie czu�em si� w najmniejszym stopniu odmieniony i na pewno nic w mym wygl�dzie nie wyda�o si� zmienione. By� mo�e, my�la�em, ci ludzie, kt�rzy odwiedzili mnie tego dnia, nale�� do innego gatunku ni� ci, kt�rzy przychodzili do zoo. Takie uzasadnienie nie zrobi�o na mnie wra�enia; te dwie grupy by�y identyczne pod ka�dym wzgl�dem, z wyj�tkiem tego, �e w jednej ludzie rozmawiali pomi�dzy sob�, a w drugiej m�wili do mnie. Nawet d�wi�ki towarzysz�ce m�wieniu by�y takie same. To musia�o by� jednak co� innego. Nast�pnej nocy powt�rnie pr�bowa�em rozwi�za� ten problem, rozumuj�c przy tym w nast�puj�cy spos�b: Skoro nie nast�pi�a �adna zmiana we mnie i �adna zmiana w nich, to znaczy, �e co� innego musia�o ulec zmianie. Ja jestem taki sam i oni s� tacy sami, zatem co� innego nie jest takie samo. Patrz�c na t� spraw� w taki spos�b, widzia�em tylko jedn� odpowied�: W zoo by�o wiele goryli, tutaj jest zaledwie jeden. Czu�em si�� tego rozumowania, ale nie potrafi�em wyja�ni�, dlaczego go�cie mieliby zachowywa� si� w taki spos�b w obecno�ci wielu goryli, a w ca�kiem odmienny w obecno�ci jednego goryla. Nast�pnego dnia usi�owa�em zwraca� wi�ksz� uwag� na to, co zwiedzaj�cy m�wi�. Wkr�tce zauwa�y�em, �e cho� wypowiadaj� r�ne s�owa, jest w�r�d nich jeden powtarzaj�cy si� stale d�wi�k, i on wydawa� si� przyci�ga� moj� uwag�. Naturalnie, nie by�em w stanie zaryzykowa� odgadni�cia jego znaczenia; nie dysponowa�em niczym, co s�u�y�oby mi za kamie� z Rosetty. W�z stoj�cy na prawo od mojego zamieszkany by� przez szympansic� z male�stwem i- jak zauwa�y�em - go�cie przemawiali do niej w spos�b podobny do tego, w jaki m�wili do mnie. Dostrzeg�em tak�e, �e stosuj� oni pewien inny powtarzaj�cy si� d�wi�k, by przyci�gn�� jej uwag�. Przy jej wozie wo�ali: "Zsa-Zsa! Zsa-Zsa! Zsa-Zsa!" Przy moim wozie wo�ali: "Goliat! Goliat! Goliat!" Takimi drobnymi krokami doszed�em do zrozumienia, �e d�wi�ki te w jaki� tajemniczy spos�b zwi�zane s� bezpo�rednio z nami jako konkretnymi osobnikami. Ty, kt�ry od urodzenia masz imi� i kt�ry s�dzisz, �e nawet ka�dy domowy piesek jest �wiadom, i� ma imi� (co nie jest prawd�), nie zdo�asz poj��, jak� rewolucj� w postrzeganiu spowodowa�o we mnie uzyskanie imienia. Nie by�oby przesad� stwierdzenie, i� w tym momencie naprawd� si� narodzi�em... narodzi�em si� jako osoba. Od u�wiadomienia sobie, i� mam imi�, do zrozumienia, �e wszystko ma imi�, by� tylko drobny skok. Mo�na by s�dzi�, �e zwierz� zamkni�te w klatce ma niewielkie mo�liwo�ci poznania j�zyka zwiedzaj�cych, ale tak nie jest. Mena�erie przyci�gaj� ca�e rodziny, a ja wkr�tce spostrzeg�em, i� rodzice nieustannie �wicz� swe dzieci w sztuce m�wienia: "Popatrz, Johnny, to kaczka! Spr�buj powiedzie� kaczka. Kacz-ka! Wiesz, jak m�wi kaczka? Kaczka m�wi kwa, kwa!" Po kilku latach rozumia�em ju� wi�kszo�� rozm�w tocz�cych si� w zasi�gu mego s�uchu, zauwa�y�em jednak, i� rozumieniu towarzyszy sta�e zadziwienie. Wiedzia�em ju�, �e jestem gorylem, a Zsa-Zsa jest szympansem. Wiedzia�em r�wnie�, �e wszyscy mieszka�cy woz�w s� zwierz�tami. Nie ca�kiem jednak potrafi�em poj��, co sk�ada si� na zwierz�; nasi go�cie, ludzie, dostrzegali wyra�n� r�nic� pomi�dzy sob� i zwierz�tami, a ja nie by�em w stanie wyja�ni� dlaczego. Je�li ju� rozumia�em, co czyni nas zwierz�tami (a s�dzi�em, �e rozumiem), nie mog�em poj��, co powoduje, �e oni nie s� zwierz�tami. Charakter naszej niewoli nie stanowi� ju� dla mnie tajemnicy, bo s�ysza�em, jak obja�niano to setkom dzieci. Wszystkie zwierz�ta tej mena�erii �y�y pierwotnie w czym� zwanym Dzik� Natur�, rozci�gaj�c� si� na ca�ym �wiecie (czymkolwiek ten �wiat by�). Zabrano nas z tej Dzikiej Natury i zgromadzono w jednym miejscu, poniewa� - z jakich� dziwnych powod�w - byli�my dla ludzi interesuj�cy. Trzymano nas w klatkach, poniewa� byli�my "dzicy" i "niebezpieczni" - terminy te wywo�ywa�y u mnie kontuzj�, w spos�b oczywisty bowiem dotyczy�y cech, kt�rych ja sam by�em uosobieniem. Chc� przez to powiedzie�, �e zawsze, gdy rodzice chcieli pokaza� dzieciom szczeg�lnie dzikie i niebezpieczne stworzenie, wskazywali na mnie. To prawda, �e wskazywali r�wnie� na wielkie koty, ale poniewa� ja nigdy nie widzia�em kota poza klatk�, nie by�o to dla mnie zbyt o�wiecaj�ce. Og�lnie rzecz bior�c, �ycie w tej mena�erii stanowi�o pewien post�p w stosunku do �ycia w zoo, a to dlatego, �e nie by�o ju� tak beznadziejnie nudne. Nie przysz�o mi do g�owy, �e m�g�bym mie� jakie� pretensje do moich opiekun�w. Chocia� bowiem mogli swobodniej porusza� si�, to jednak wydawali si� przywi�zani do mena�erii w takim samym stopniu jak my, a przecie� nie mia�em poj�cia, i� na zewn�trz wiod� zupe�nie inne �ycie. My�l, i� zosta�em kiedy� w spos�b niesprawiedliwy pozbawiony naturalnego prawa, prawa do �ycia w satysfakcjonuj�cy mnie spos�b, mia�a r�wnie niewielk� szans� na pojawienie si� w mej g�owie jak prawo Boyle'a. Min�y jakie� trzy czy cztery lata. Pewnego deszczowego dnia, kiedy nie by�o zwiedzaj�cych, pojawi� si� u mnie szczeg�lny go��: samotny m�czyzna, kt�ry zrobi� na mnie wra�enie zasuszonego starca, a kt�ry - jak si� p�niej okaza�o - by� zaledwie po czterdziestce. Nawet spos�b, w jaki si� zbli�a�, by� szczeg�lny. Stan�� w wej�ciu do mena�erii, obejrza� metodycznie ka�dy w�z po kolei, potem skierowa� si� wprost ku mojemu. Zatrzyma� si� przed lin� zawieszon� pi�� st�p od klatki, wbi� koniec laski w b�oto tu� przed czubkami but�w i wpatrzy� si� bacznie w moje oczy. Do tej pory wzrok ludzki nigdy nie wprawia� mnie w zak�opotanie, dlatego te� z ca�kowitym spokojem odwzajemni�em jego spojrzenie. Przez d�ug� chwil� ja siedzia�em, a on stal bez najmniejszego ruchu. Pami�tam uczucie jakiego� niezwyk�ego podziwu dla tego cz�owieka, znosz�cego ze stoickim spokojem wod� sp�ywaj�c� po twarzy i wsi�kaj�c� w ubranie. Wreszcie wyprostowa� si� i skin�� g�ow�, jak gdyby doszed� w ko�cu do jakiego� pieczo�owicie rozwa�anego wniosku. - Ty nie jeste� Goliatem - powiedzia�. Co rzek�szy, odwr�ci� si� i nie ogl�daj�c si� na boki, odmaszerowa� t� sam� drog�, kt�r� przyszed�. 4 By�em, co �atwo sobie wyobrazi�, g��boko wstrz��ni�ty. Nie jestem Goliatem. C� to mog�o oznacza�: nie by� Goliatem. Nie przysz�o mi do g�owy, �eby powiedzie�: "Je�li nie jestem Goliatem, to kim wobec tego jestem?" Cz�owiek zada�by takie pytanie, poniewa� wiedzia�by, �e niezale�nie od tego, jak brzmi jego imi�, jest bez w�tpienia kim�. Ja tego nie wiedzia�em. Wr�cz przeciwnie, wydawa�o mi si�, �e skoro nie jestem Goliatem, to musz� by� po prostu nikim. Chocia� wzrok tego obcego nigdy przedtem nie spocz�� na mnie, ani przez jedn� chwil� nie w�tpi�em, i� jego s�owa maj� szczeg�lne znaczenie. Tysi�ce nazywa�y mnie Goliatem - nawet ci, kt�rzy, podobnie jak pracownicy mena�erii, dobrze mnie znali - ale nie w tym rzecz, to si� zupe�nie nie liczy�o. Obcy nie powiedzia�: "Twoje imi� nie brzmi Goliat". On rzek�: "T y nie jeste� Goliatem". To ogromna r�nica. Poczu�em (chocia� w�wczas nie potrafi�bym wyrazi� tego w taki spos�b), �e moja �wiadomo�� w�asnej osobowo�ci by�a dotychczas iluzj�. Zapad�em w stan jakiego� odr�twienia, w kt�rym nie by�em ani w pe�ni �wiadomy, ani te� �wiadomo�ci pozbawiony. Dozorca przyni�s� po�ywienie, ale zignorowa�em go. Zapad�a noc, ja jednak nie zasn��em. Deszcz przesta� pada� i wzesz�o s�o�ce, a ja tego w og�le nie zauwa�y�em. Wkr�tce pojawi�y si� t�umy zwiedzaj�cych, krzycz�ce jak zwykle: "Goliat! Goliat! Goliat!", ale nie zwraca�em na to najmniejszej uwagi. Min�o kilka dni. Pewnego wieczoru, po zamkni�ciu mena�erii dla publiczno�ci, wypi�em wod� ze swojej miski i wkr�tce zasn��em - do wody dodano bardzo silny �rodek uspokajaj�cy. O �wicie przebudzi�em si� w jakiej� obcej klatce. W pierwszej chwili, z powodu jej du�ych rozmiar�w i dziwnego kszta�tu, nawet nie rozpozna�em w niej klatki. By�a okr�g�a i otwarta na wszystkie strony; jak zrozumia�em p�niej, by� to pawilon widokowy, zmodyfikowany tak, by s�u�y� wiadomemu celowi. Nie licz�c du�ego, bia�ego domu opodal, pawilon ten sta� samotnie po�rodku atrakcyjnego parku, kt�ry - jak sobie wyobra�a�em - rozci�ga� si� a� po kra�ce ziemi. Nie up�yn�o zbyt wiele czasu, nim wymy�li�em pow�d tych dziwnych przenosin. Ludzie odwiedzaj�cy mena�eri� przychodzili tam, spodziewaj�c si�, przynajmniej po cz�ci, �e zobacz� goryla o imieniu Goliat; na jakiej podstawie mogli si� tego spodziewa�, nie potrafi�em odgadn��, jednak�e tego w�a�nie bez w�tpienia oczekiwali. Kiedy w�a�ciciel mena�erii dowiedzia� si�, �e ja tak naprawd� Goliatem nie jestem, nie m�g� ju� d�u�ej wystawia� mnie jako Goliata i nie maj�c innego wyboru, zmuszony by� mnie stamt�d odes�a�. Nie wiedzia�em, czy ma mi by� z tego powodu przykro, czy te� nie; m�j nowy dom by� o wiele przyjemniejszy od wszystkiego, co widzia�em od czasu opuszczenia Afryki, lecz bez tych codziennych bod�c�w, jakich dostarcza�y t�umy, m�g� si� wkr�tce sta� jeszcze bardziej bole�nie nudny ni� zoo, gdzie przynajmniej mia�em towarzystwo innych goryli. Ci�gle jeszcze duma�em nad tym problemem, kiedy - wczesnym przedpo�udniem - podnios�em wzrok i stwierdzi�em, �e nie jestem sam. Jaki� cz�owiek sta� tu� za pr�tami, jego sylwetka czernia�a na tle odleg�ego, o�wietlonego s�o�cem domu. Zbli�y�em si� ostro�nie i, ku swemu zaskoczeniu, rozpozna�em go. Jak gdyby odgrywaj�c ponownie nasze poprzednie spotkanie, patrzyli�my sobie przez kilka d�ugich chwil w oczy: ja - siedz�c na pod�odze klatki, on - wspieraj�c si� na swej lasce. Zobaczywszy go w suchym i �wie�ym odzieniu, zrozumia�em, �e nie jest starcem, za jakiego go w�wczas wzi��em. Twarz mia� poci�g��, smag�� i ko�cist�, oczy p�on�ce, a jego usta zdawa�y si� wyra�a� jak�� gorzk� weso�o��. Wreszcie skin�� g�ow�, dok�adnie tak samo jak poprzednio, i powiedzia�: - Tak, mia�em racj�. Nie jeste� Goliatem. Jeste� Izmaelem. I zn�w, zupe�nie jak gdyby wszystko, co wa�ne, zosta�o ostatecznie ustalone, odwr�ci� si� i odszed�. A ja ponownie dozna�em ogromnego wstrz�su, tym razem jednak za spraw� g��bokiej ulgi, zosta�em bowiem wybawiony z niebytu. Wi�cej nawet, ten b��d, kt�ry spowodowa�, i� przez tak wiele lat �y�em jako nie�wiadomy oszust, zosta� wreszcie naprawiony. Sta�em si� osob� - nie ponownie, ale po raz pierwszy. Z�era�a mnie ciekawo�� dotycz�ca mego zbawcy. Nie kojarzy�em go z moimi przenosinami z tamtej mena�erii do tego czaruj�cego belwederu, gdy� niezdolny jeszcze by�em nawet do tego najbardziej prymitywnego z sofizmat�w: post hoc, ergo propter hoc. By� dla mnie istot� nadprzyrodzon�. Dla umys�u gotowego do przyj�cia mitologii by� on zacz�tkiem tego, co rozumie si� przez bosko��. Dwukrotnie pojawi� si� na kr�tko w mym �yciu - i dwukrotnie pojedynczym stwierdzeniem dokona� we mnie przemiany. Usi�owa�em odnale�� znaczenie kryj�ce si� za tymi spotkaniami, a odnajdywa�em jedynie pytania. Czy cz�owiek ten przyby� do mena�erii w poszukiwaniu Goliata, czy mnie? Czy przyby�, bo mia� nadziej�, �e jestem Goliatem, czy dlatego, �e podejrzewa�, i� Goliatem nie jestem? W jaki spos�b odnalaz� mnie tak szybko w zupe�nie nowym miejscu? Nie mia�em poj�cia, jak ludzie potrafi� przekazywa� sobie informacje; skoro by�o powszechnie wiadomo, �e mo�na mnie znale�� w mena�erii (co wydawa�o si� do�� oczywiste), to czy jest r�wnie� og�lnie wiadome, �e teraz mo�na mnie znale�� tutaj? Pomimo tych wszystkich pyta� nie znajduj�cych odpowiedzi pozostawa�o faktem, i� ta niesamowita istota odnalaz�a mnie dwukrotnie, po to, by zwr�ci� si� do mnie w nie maj�cy precedensu spos�b - jako do osoby. By�em przekonany, �e ustaliwszy spraw� mej to�samo�ci, zniknie z mego �ycia na zawsze; c� wi�cej mia�aby uczyni�? Niew�tpliwie masz podstawy, by przypuszcza�, i� wszystkie te poczynione w niemym podziwie spostrze�enia to czysta fantazja. Niemniej prawda (taka, jak� p�niej pozna�em) nie by�a ani troch� mniej fantastyczna. M�j dobroczy�ca by� maj�tnym �ydowskim kupcem z tego miasta, nazywa� si� Walter Sokolow. Tamtego dnia, kiedy odkry� mnie w mena�erii, spacerowa� po deszczu w ponurym, samob�jczym nastroju, kt�ry opanowa� go kilka miesi�cy wcze�niej, gdy dowiedzia� si� ponad wszelk� w�tpliwo��, i� ca�a jego rodzina zgin�a w nazistowskim holokau�cie. Nogi same ponios�y go do usytuowanego na skraju miasta weso�ego miasteczka i wszed� na jego teren bez �adnego konkretnego celu. Z powodu deszczu wi�kszo�� gabinet�w i innych atrakcji by�a nieczynna, co przydawa�o temu miejscu atmosfery kompletnego opuszczenia, atmosfery tak doskonale pasuj�cej do jego w�asnej melancholii. Wreszcie dotar� do mena�erii, kt�rej najwi�ksze atrakcje reklamowane by�y seri� ponurych malowide�. Jedno z nich, bardziej jeszcze ponure od reszty, przedstawia�o goryla Goliata wymachuj�cego niczym broni� zmasakrowanym cia�em jakiego� afryka�skiego tubylca. Walter Sokolow, my�l�c by� mo�e, i� goryl o imieniu Goliat jest trafnym symbolem nazistowskiego olbrzyma, zaj�tego w�wczas mia�d�eniem rasy Dawida, doszed� do wniosku, �e by�oby satysfakcjonuj�ce ujrze� takiego potwora za kratami. Wszed� do �rodka, podszed� do mego wozu i patrz�c mi w oczy, odkry�, �e nie ma �adnego zwi�zku mi�dzy mn� a krwio�erczym potworem z malowid�a, a ju� tym bardziej nic mnie nie ��czy z filisty�skim dr�czycielem jego rasy. Stwierdzi�, i� ogl�danie mnie za kratami nie przynosi mu �adnej satysfakcji. Przeciwnie, w donkichotowskim ge�cie poczucia winy i wyzwania postanowi� wyci�gn�� mnie z klatki i uczyni� ze mnie jak�� n�dzn� namiastk� rodziny, kt�rej nie uda�o mu si� wyratowa� z klatki, jak� by�a w�wczas Europa. W�a�ciciel mena�erii z ch�ci� przysta� na sprzeda�; r�wnie ch�tnie pozwoli� panu Sokolowowi wynaj�� pracownika, kt�ry si� mn� przedtem opiekowa�. W�a�ciciel by� bowiem realist�; w sytuacji, kiedy przyst�pienie Ameryki do wojny by�o nieuchronne, takie objazdowe przedsi�biorstwo jak to musia�oby albo sp�dzi� ca�� wojn� na zimowych kwaterach, albo po prostu znikn��. Udzieliwszy mi jednego dnia na oswojenie si� z nowym otoczeniem, pan Sokolow powr�ci�, by si� ze mn� zapozna�. Poleci� memu opiekunowi, by pokaza� mu, co nale�y robi�, poczynaj�c od przygotowania pokarmu, a na sprz�taniu klatki ko�cz�c. Spyta� go tak�e, czy uwa�a mnie za niebezpieczne zwierz�. Pracownik o�wiadczy�, �e jestem niczym jaka� maszyna - niebezpieczny nie tyle z usposobienia, co za spraw� samych rozmiar�w i si�y. Mniej wi�cej po godzinie pan Sokolow odes�a� go, po czym w milczeniu przez d�ug� chwil� patrzyli�my na siebie, jak to ju� wcze�niej czynili�my dwukrotnie. Wreszcie � niech�tnie, jak gdyby pokonuj�c jak�� nie�atw� wewn�trzn� barier� - zacz�� do mnie m�wi�, nie w ten typowy dla zwiedzaj�cych mena�eri�, �artobliwy spos�b, ale raczej tak jak przemawia si� do wiatru albo do obmywaj�cych brzeg fal, wypowiadaj�c to, co musi zosta� powiedziane, lecz nie mo�e by� s�yszane przez innych. Kiedy wylewa� swe �ale, obwiniaj�c si� za wszelakie nieszcz�cia, zapomina� stopniowo o potrzebie zachowania ostro�no�ci. Po godzinie sta� oparty o moj� klatk�, zaciskaj�c d�o� na stalowym pr�cie. Pogr��ony w my�lach patrzy� w ziemi�, a ja, wykorzystuj�c t� sposobno��, by wyrazi� swe wsp�czucie, wyci�gn��em rami� i delikatnie pog�adzi�em zbiela�e kostki jego zaci�ni�tej d�oni. Odskoczy� przera�ony i zaskoczony, ale napotkawszy m�j wzrok, przekona� si�, i� gest ten pozbawiony by� gro�by. Z czujno�ci� wyostrzon� tym do�wiadczeniem zacz�� podejrzewa�, i� posiadam prawdziw� inteligencj�, a kilka prostych test�w przekona�o go o tym w zupe�no�ci. Udowodniwszy sobie, �e rozumiem jego s�owa, wyci�gn�� przedwczesny wniosek (podobnie jak p�niej czynili to inni pracuj�cy z naczelnymi), i� m�g�bym wydobywa� w�asne s�owa. Kr�tko m�wi�c, postanowi� nauczy� mnie mowy. Pomin� milczeniem bolesne i upokarzaj�ce miesi�ce, kt�re nast�pi�y po tej decyzji. �aden z nas nie rozumia�, �e trudno�ci s� nie do pokonania, gdy� natura nie obdarzy�a mnie podstawowymi narz�dami mowy. Nie rozumiej�c tego, pracowali�my mozolnie, licz�c na to, �e kt�rego� dnia umiej�tno�� ta pojawi si� w spos�b magiczny, je�li tylko wyka�emy si� dostateczn� wytrwa�o�ci�. W ko�cu jednak nadszed� dzie�, kiedy nie mog�em ju� ci�gn�� tego d�u�ej i w udr�ce niemo�no�ci wypowiedzenia si� przekaza�em mu to my�l�, u�ywaj�c ca�ej psychicznej mocy, jak� dysponowa�em. Os�upia� - podobnie jak ja, kiedy zauwa�y�em, i� us�ysza� m�j bezg�o�ny krzyk. Nie zamierzam ci� zanudza� opisem wszystkich etap�w post�pu, kt�ry zacz�� si�, kiedy ju� ustanowili�my pomi�dzy sob� ��czno��, bo, jak s�dz�, nietrudno je sobie wyobrazi�. Przez ca�e nast�pne dziesi�ciolecie uczy� mnie wszystkiego, co wiedzia� o �wiecie i wszech�wiecie, i o historii ludzko�ci, a kiedy moje pytania wykracza�y poza jego wiedz�, studiowali�my wsp�lnie dane zagadnienia. Kiedy za� moje studia ponios�y mnie poza dziedziny interesuj�ce dla niego, z ochot� zosta� mym asystentem i wyszukiwa� ksi�gi i informacje tam, gdzie ja, z oczywistych powod�w, si�gn�� nie mog�em. Zaabsorbowanie problemami zwi�zanymi z moj� edukacj� pozwoli�o memu dobroczy�cy zapomnie� o torturowaniu si� wyrzutami sumienia, dzi�ki czemu stopniowo wydobywa� si� ze swego przygn�bienia. Na pocz�tku lat sze��dziesi�tych by�em niczym cz�sty go��, kt�ry nie wymaga zbytniej troskliwo�ci i uwagi ze strony gospodarza, zatem pan Sokolow na nowo rozpocz�� �ycie towarzyskie, z �atwym do przewidzenia rezultatem - wkr�tce znalaz� si� w sid�ach czterdziestoletniej kobiety; nie widzia�a ona przeciwwskaza�, by nie uczyni� z niego odpowiadaj�cego jej wymaganiom m�a. W rzeczywisto�ci on sam nie by� ma��e�stwu niech�tny, ale pope�ni� okropny b��d, przygotowuj�c si� do niego: postanowi�, �e nasz szczeg�lny zwi�zek zostanie przed jego �on� utrzymany w tajemnicy. Jak na tamte czasy nie by�a to jaka� nadzwyczajna decyzja, a ja nie by�em do�� do�wiadczony w takich sprawach, by przewidzie�, i� jest ona b��dna. Przeprowadzi�em si� z powrotem do pawilonu natychmiast po jego modernizacji, pozwalaj�cej podtrzymywa� te cywilizowane nawyki, jakich nabra�em. Jednak�e pani Sokolow od pierwszych chwil widzia�a we mnie nietypowe i niepokoj�ce zwierz� domowe i zacz�a nalega�, by mnie usun��. Na szcz�cie m�j dobroczy�ca zwyk� by� post�powa� zgodnie ze swymi przekonaniami i da� jasno do zrozumienia, i� �adne pro�by czy gro�by nie zmieni� warunk�w, jakie dla mnie stworzy�. Kilka miesi�cy po �lubie wpad�, �eby powiedzie� mi, i� jego �ona, podobnie jak Abrahamowa Sara, wkr�tce na staro�� obdarzy go potomkiem. - Nie spodziewa�em si� niczego podobnego, kiedy dawa�em ci imi� Izmael - powiedzia�. - B�d� jednak pewien, �e nie pozwol� jej wygna� ci� z mego domu, tak jak Sara wygna�a twego imiennika z domu Abrahama. - Niemniej, sprawi�o mu wyra�n� przyjemno�� poinformowanie mnie, �e je�li narodzi si� ch�opiec, nazwie go Izaak. Sprawy potoczy�y si� za� tak, i� urodzi�a si� dziewczynka, kt�r� nazwano Rachela. 5 W tym miejscu Izmael przerwa� na d�u�sz� chwil� opowie�� i zamkn�� oczy, a ja zacz��em si� zastanawia�, czy przypadkiem nie zasn��. Wreszcie jednak poci�gn�� sw� opowie��. - M�drze czy niem�drze, m�j dobroczy�ca postanowi�, �e b�d� mentorem dziewczynki, a ja (m�drze czy niem�drze) zachwycony by�em szans� sprawienia mu w taki spos�b przyjemno�ci. Przebywaj�c na r�kach ojca, Rachela sp�dza�a prawie tyle samo czasu ze mn�, ile z w�asn� matk�, co, naturalnie, nie poprawia�o mego wizerunku w oczach tej ostatniej. Poniewa� by�em w stanie przemawia� do Racheli j�zykiem bardziej bezpo�rednim ni� mowa, mog�em j� uspokaja� i rozbawia� w sytuacjach, w kt�rych innym si� to nie udawa�o. Stopniowo wytworzy�a si� pomi�dzy nami wi�, kt�r� mo�na by por�wna� do wi�zi mi�dzy bli�ni�tami jednojajowymi - tyle �e ja by�em bratem, zabawk�, nauczycielem i nia�k� w jednej osobie. Pani Sokolow z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a chwili, w kt�rej Rachela p�jdzie do szko�y, liczy�a bowiem na to, i� nowe zainteresowania oddal� dziewczynk� ode mnie. Kiedy tak si� jednak nie sta�o, ponowi�a sw� kampani� o odes�anie mnie jak najdalej, przepowiadaj�c, �e moja obecno�� zaszkodzi spo�ecznemu rozwojowi dziecka. Jednak�e rozw�j spo�eczny Racheli nie ucierpia�, a w szkole podstawowej przeskoczy�a a� trzy klasy; przed uko�czeniem dwudziestu lat uzyska�a magisterium z biologii. Niemniej, po tylu latach rzekomych przeszk�d w sprawach zarz�dzania w�asnym domem, pani Sokolow nie potrzebowa�a ju� �adnego konkretnego powodu, by �yczy� sobie mojego znikni�cia. Po �mierci mego dobroczy�cy w roku 1985 sama Rachela zosta�a moim protektorem. Nie mog�em ju� d�u�ej mieszka� w pawilonie. Wykorzystuj�c fundusze, kt�re w�a�nie na ten cel przeznaczy� w testamencie ojciec, Rachela przenios�a mnie do wcze�niej przygotowanej samotni. I zn�w Izmael zamilk� na kilka chwil, po czym ci�gn�� opowie��: - W nast�pnych latach nic nie uk�ada�o si� zgodnie z planami czy nadziejami. Stwierdzi�em, �e usuni�cie si� do samotni nie daje mi satysfakcji; sp�dziwszy praktycznie w samotno�ci ca�e dotychczasowe �ycie, chcia�em teraz znale�� si� w samym centrum waszej cywilizacji i wystawia�em na ci�g�� pr�b� cierpliwo�� mojej protektorki, zmuszaj�c j� do stosowania coraz to nowych, bardzo k�opotliwych rozwi�za�, byle tylko osi�gn�� sw�j cel. Jednocze�nie pani Sokolow nie zamierza�a da� za wygran� i przekona�a nawet s�d, aby zmniejszy� o po�ow� fundusze przeznaczone na moje do�ywotnie utrzymanie. Dopiero w roku 1989 wszystko sta�o si� dla mnie jasne. W tym bowiem roku zrozumia�em wreszcie, i� moim nie spe�nionym powo�aniem jest naucza�, i wreszcie te� opracowa�em system umo�liwiaj�cy mi egzystowanie w tym mie�cie w stosunkowo zno�nych warunkach. Skin�� g�ow�, by da� mi do zrozumienia, �e to ju� koniec opowie�ci... czy te� tej jej cz�ci, kt�r� zamierza� mi wyjawi�. 6 Bywaj� chwile, kiedy to, �e ma si� zbyt du�o do powiedzenia, mo�e cz�owiekowi odj�� mow� r�wnie skutecznie jak to, �e ma si� do powiedzenia zbyt ma�o. Nie potrafi�em znale�� odpowiednich s��w, kt�re mog�yby stanowi� adekwatn�, a wdzi�czn� reakcj� na tak� opowie��. W ko�cu zada�em pytanie ani mniej, ani bardziej bezmy�lne od tuzina innych cisn�cych mi si� na usta. - I wielu mia�e� uczni�w? - Mia�em czterech i z ca�� czw�rk� ponios�em kl�sk�. - Och. A dlaczego? Zamkn�� oczy i zamy�li� si� na chwil�. - Ponios�em kl�sk�, poniewa� nie doceni�em trudno�ci tego, czego usi�owa�em nauczy�... i poniewa� nie rozumia�em dostatecznie umys��w moich uczni�w. - Rozumiem - powiedzia�em. - A czego tak naprawd� nauczasz? Izmael wybra� ga��zk� ze znajduj�cej si� po jego prawej stronie sterty, obejrza� j�, a potem zacz�� skuba�, patrz�c przy tym oci�a�ym wzrokiem w moje oczy. Wreszcie odezwa� si�: - Znasz moj� histori�; jak s�dzisz, do nauczania jakiego przedmiotu mam najlepsze kwalifikacje? Zamruga�em i odpowiedzia�em, �e nie wiem. - Naturalnie, �e wiesz. M�j przedmiot nazywa si� niewola. - Niewola? - Zgadza si�. Milcza�em przez chwil�, a potem powiedzia�em: - Usi�uj� wykombinowa�, co to mo�e mie� wsp�lnego z ratowaniem �wiata. Izmael zastanowi� si�. - Dla ludzi twojej cywilizacji, kt�rzy chc� ten �wiat zniszczy�? - Kt�rzy chc� go zniszczy�? O ile wiem, nie ma ludzi, kt�rzy chc� zniszczy� ten �wiat. - A przecie� go niszczycie, ka�dy z was. Ka�dy z was codziennie przyczynia si� do niszczenia �wiata. - Tak, to prawda. - Dlaczego tego nie przerwiecie? Wzruszy�em ramionami. - M�wi�c szczerze, nie wiemy jak. - Jeste�cie niewolnikami systemu cywilizacyjnego, kt�ry, w pewnym sensie, zmusza was do mszczenia �wiata, aby�cie sami mogli �y�. - Tak, tak to mniej wi�cej wygl�da. - A zatem, jeste�cie niewolnikami... i uczynili�cie niewolnikiem sam �wiat. Taka jest w�a�nie stawka, nieprawda�?... wasza niewola i niewola �wiata. - Tak, tak w�a�nie jest. Ja po prostu nigdy o tym nie my�la�em w taki spos�b. - I ty sam jeste� niewolnikiem w sensie osobistym, czy� nie? - A niby jak? Izmael u�miechn�� si�, ukazuj�c z�by w kolorze ko�ci s�oniowej. A� do tej chwili nie mia�em poj�cia, �e potrafi si� u�miecha�. - Owszem - powiedzia�em - mam wra�enie, �e jestem niewolnikiem, nie potrafi� jednak wyja�ni�, sk�d si� ono bierze. - Kilka lat temu, by�e� w�wczas dzieckiem i by� mo�e tego nie pami�tasz, wielu m�odych ludzi w tym kraju odnosi�o podobne wra�enie. Dokonali pomys�owego i niezbyt zorganizowanego wysi�ku, by z tej niewoli uciec, ale ponie�li kl�sk�, poniewa� nie umieli znale�� krat klatki. Je�li nie potrafisz stwierdzi�, co trzyma ci� w zamkni�ciu, wola wydostania si� na zewn�trz s�abnie i nie prowadzi ju� do celu. - Tak, tak to mniej wi�cej rozumiem. Izmael skin�� g�ow�. - No dobrze, ale jaki to ma zwi�zek z ratowaniem �wiata? - �wiat nie przetrwa zbyt d�ugo jako niewolnik ludzko�ci. Czy� to wymaga wyja�nie�? - Nie. Przynajmniej je�li chodzi o mnie. - S�dz�, �e po�r�d was jest wielu takich, kt�rzy z rado�ci� uwolniliby ten �wiat. - Zgadzam si�. - Co ich powstrzymuje? - Nie wiem. - Nie potrafi� znale�� krat tej klatki: w�a�nie to ich powstrzymuje. - Tak. Rozumiem - powiedzia�em. A potem spyta�em: - I co teraz? Izmael ponownie si� u�miechn��. - Skoro ja opowiedzia�em ci histori�, kt�ra wyja�nia, jak si� tutaj znalaz�em, by� mo�e ty powiniene� uczyni� podobnie. - Co masz na my�li? - �e by� mo�e opowiesz mi histori�, kt�ra wyja�ni, w jaki spos�b t y si� tutaj znalaz�e�. - O! - wykrzykn��em. - Daj mi cho� chwil� na zastanowienie. - Ile tylko sobie �yczysz - odpar� powa�nie. 7 - Kiedy�, b�d�c jeszcze na uczelni - zacz��em w ko�cu - napisa�em prac� na zaj�cia z filozofii. Nie pami�tam dok�adnie tematu... co� z epistemologii. Wyrazi�em w tej pracy z grubsza co� takiego: Wyobra�my sobie, �e nazi�ci nie przegrali wojny. Wygrali i �wietnie im si� powodzi�o. Opanowali ca�y �wiat i starli z jego powierzchni wszystkich �yd�w, wszystkich Cygan�w, czarnych, Hindus�w i Indian ameryka�skich. Potem, kiedy si� ju� z tym uporali, zg�adzili Rosjan i Polak�w, i Czech�w, i Morawian, i Bu�gar�w, i Serb�w, i Chorwat�w - wszystkich S�owian. Nast�pnie zaj�li si� Polinezyjczykami i Korea�czykami, i Chi�czykami, i Japo�czykami - wszystkimi ludami Azji. To im zaj�o du�o, bardzo du�o czasu, ale kiedy ju� sko�czyli, wszyscy na �wiecie byli stuprocentowymi Aryjczykami i wszyscy byli bardzo, ale to bardzo szcz�liwi. Naturalnie, podr�czniki szkolne nie wspomina�y ju� �adnej rasy z wyj�tkiem aryjskiej ani �adnego innego j�zyka poza niemieckim, ani te� �adnej religii poza hitleryzmem, ani �adnego innego politycznego systemu jak tylko narodowy socjalizm. Nie mia�oby to zreszt� sensu. Po kilku pokoleniach nikt nie umie�ci�by niczego innego w podr�cznikach, nawet gdyby tego chciano, poniewa� nikt nie zna� innej rzeczywisto�ci. W ka�dym razie pewnego dnia na uniwersytecie Nowy Heidelberg w Tokio rozmawia�o z sob� dwu m�odych student�w. Obaj byli przystojni w typowo aryjski spos�b, ale jeden z nich wygl�da� na jako� dziwnie zaniepokojonego i niezadowolonego. To by� Kurt. Jego przyjaciel spyta�: "O co chodzi, Kurt? Czemu jeste� ci�gle taki przygn�biony i osowia�y?" Kurt odpar�: "Powiem ci, Hans. Jest co�, co mnie gn�bi... i to bardzo". Przyjaciel zapyta�, c� to takiego. "Rzecz w tym - powiedzia� Kurt - �e nie potrafi� si� pozby� zwariowanego przeczucia, �e jest jaki� drobiazg, co do kt�rego jeste�my ok�amywani". I tym ko�czy�a si� ta praca. Izmael skin�� g�ow�. - A co tw�j nauczyciel o tym s�dzi�? - Chcia� wiedzie�, czy mam takie samo dziwaczne odczucie jak �w Kurt. Kiedy powiedzia�em, �e tak, chcia� wiedzie�, w jakiej sprawie