8177

Szczegóły
Tytuł 8177
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8177 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8177 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8177 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Jan Kolendo �Przed nami Kasjopeja� SPIS TRE�CI KONTAKT 1 NIKE 7 "SYNOWIE MARNOTRAWNI" 13 GDZIE JESTE�, MEA? 16 STRACH 24 LIST 33 W MATNI 40 SPRAWA ALICE 50 JESTE�CIE NAM TACY BLISCY... 59 KONTAKT Nie chcia�em o tym pisa�, lecz Tolmes uzna�, �e po powrocie na ziemi�, ka�de zjawisko przekazane naukowcom, z kt�rymi zetkn�li�my si� w Kosmosie, mo�e okaza� si� wa�ne. Tu, na �Grawitorze", prowadzimy badania nakre�lone programem wyprawy, a oni tam, na Ziemi, przecie� nie �pi� i te� penetruj� Wszech�wiat swoimi przyrz�dami. Zreszt� � doda� � kto wie, czy jeste�my jedn� ziemsk� wypraw�? Mo�e po naszej wystartowa�a inna, tak�e w rejon Kasjopei? To olbrzymi gwiazdozbi�r i nigdzie nie jest powiedziane, �e wyprawy musz� o sobie wiedzie�, je�eli jedna od drugiej znajduje si� w odleg�o�ci kilku parsek�w. Przyzna�em mu racj�. Tym bardziej, �e obok funkcji pilota-konstruktora silnikowego, pe�ni�em obowi�zki kronikarza wyprawy. Mo�e to za wiele powiedziane, gdy� moja rola ogranicza�a si� do om�wienia spostrze�e� w�asnych i zas�yszanych, o ile uzna�em je za wa�ne i do przekazania do mikrofonu... umieszczonego w mojej kabinie oraz na wszystkich moich ubraniach i kombinezonach. Wszystko by�o zarejestrowane w kryszta�ach i magazynowane w okre�lonym miejscu. Kiedy za� chcia�em odtworzy� tekst, bra�em taki kryszta�, umieszcza�em w czytniku, a po chwili s�ysza�em potrzebne informacje i kt�rego dnia oraz godzinie zosta�y one zarejestrowane. B�d� te� dawa�em polecenie i po chwili odpowiedni g�o�nik czyni� to samo. �ycie na pok�adzie statku mi�dzygalaktycznego, a takim by� �Grawitor", by�o regulowane przez �m�zg", wspania�e urz�dzenie zajmuj�ce stosunkowo ma�o miejsca w sterowni � jak nazywali�my hal� nawigacyjn� znajduj�c� si� pod opiek� pierwszego astronawigatora, czyli Tolmesa. Wst�p do niej mieli nieliczni. I przez ca�y czas lotu stale przebywa� w niej cz�owiek wchodz�cy w sk�ad �cis�ego kierownictwa wyprawy. Nawet ja, serdeczny przyjaciel Tolmesa i Beningsena, kiedy chcia�em tam wej��, musia�em mie� ich zgod�, w przeciwnym wypadku nie otworzy�y si� drzwi. Wspomnia�em, �e w sterowni by� zawsze cz�owiek. Gdzie indziej r�nie bywa�o. Zwykle cz�� za�ogi znajdowa�a si� w stanie g��bokiego snu, bowiem by�y okresy, kiedy na statku wykonywa�o swoje czynno�ci najwy�ej trzech ludzi. Mierz�c skal� czasu kosmicznego, by�y to minuty, a w przeliczeniu na czas ziemski - ca�e lata. Za�og� budzono wtedy, kiedy istnia�a konieczno�� ludzkiego dzia�ania, gdy na ten przyk�ad zawiod�y automaty albo, zgodnie z ustalonym harmonogramem wyprawy, trzeba by�o prowadzi� okre�lone badania. By�y okresy, �e pod kopu�ami hibernacyjnymi nie by�o nikogo. Rzadkie to by�y okresy, bo rzadkie, ale by�y. Czasami zastanawia�em si�, czy Tolmes, Beningsen lub Walter te� uk�adali si� do snu. S�dz�, �e tak, bo chocia� od dnia startu z Ziemi up�yn�o wiele czasu, �aden z nich si� nie postarza�, podobnie jak i inni uczestnicy wyprawy. Ja r�wnie� spa�em. A mo�e nie? Co� musia�o w tym by�, kiedy po pierwszym obudzeniu przyszed� do mnie Tolmes. Usiad� na fotelu i z zak�opotan� min� zacz�� kr�ci� fajk� trzyman� w palcach. Zapali� j�, ale w dalszym ci�gu nie m�g� si� zdecydowa� na rozpocz�cie rozmowy. Poniewa� czu�em, �e co� go gn�bi rzek�em: - O co chodzi? Bo na przyjacielsk� pogaw�dk� to raczej nie przyszed�e�. - Ano nie, chocia�... - To gadaj. - Kiedy nie wiem jak zacz��. Chyba od pytania. Kiedy podda�e� si� hibernacji? Wzruszy�em ramionami. - Ty powiniene� lepiej wiedzie�. Dla mnie czas stoi w miejscu i �wiadomo�� jego istnienia czy odmierzania zupe�nie mnie nie interesuje. Wiem jedynie, �e jak wr�cimy na Ziemi�, to ludzie b�d� nas ogl�da� jak egzotyczne zwierz�ta. Bo pomy�l, my tu pracujemy, a tam up�ywa �ycie kilku pokole�. B�dziemy wi�cej ni� Matuzelami. Zaraz ci powiem, poczekaj. Podszed�em do biurka, w��czy�em przycisk ��czno�ci z archiwum i powiedzia�em: - Ja �zero pi�tna�cie" � to by� m�j kod komputerowy � kiedy u�o�y�em si� pod kopu�� i zasn��em? Po kilku sekundach z g�o�nika rozleg� si� przyjemny g�os: � Siedemnastego marca dwa tysi�ce trzysta osiemdziesi�tego roku, o godzinie zero pi�tna�cie. � Ile czasu spa�em? � Siedem lat, godzin�, trzy minuty i siedemna�cie sekund. � Jak d�ugo zasypia�em? � Dwana�cie sekund od momentu w��czenia aparatury. Wy��czy�em g�o�nik i zwr�ci�em si� do siedz�cego Tolmesa. � S�ysza�e�? � Dok�adnie � odpowiedzia�. � Pozw�l, �e postawi� jedno pytanie dotycz�ce bezpo�rednio ciebie, dobrze? � Nie mam nic przeciwko temu. Wsta� i podszed� do aparatury, w��czy�. � Tu zero zero jeden. �Pytanie: czy �zero pi�tna�cie" opuszcza� pojemnik? � Nie. �Zero pi�tna�cie" spa� przez ca�y czas zgodnie z programem. � Czy aparatura by�a sprawna? � Sprawna. Tylko pod koniec snu wyst�pi�y zak��cenia zamazuj�ce zapis. Po kilku minutach nast�pi�o wyr�wnanie. � Awaria? � Nie zanotowano awarii i nie stwierdzono przyczyn zak��ce�. Trwa�y kr�tko, a �zero pi�tna�cie nie by� nara�ony na �adne niebezpiecze�stwo. Dlatego nie og�oszono alarmu trzeciego stopnia. � Og�oszenie alarmu trzeciego stopnia nast�pue w�wczas, kiedy cz�owiek znajduje si� w niebezpiecze�stwie, prawda? Odezwa�em si�, �eby cokolwiek powiedzie�, bo pytania Tolmesa wydawa�y si� idiotyczne, ale nie zwr�ci� na to uwagi. � Powiedzia�e�, �e pod koniec snu. Konkretnie - kiedy? � Dwie doby wcze�niej. Poda� dok�adn� godzin�? � Dzi�kuj�. To wszystko. Wy��czy� aparatur� i usiad� na poprzednim miejscu. Zapali� wygas�� fajk� i otoczy� si� k��bami wonnego dymu. Chocia� nie pali�em, nie przeszkadza�o mi s�siedztwo palacza tytoniu. � Co to wszystko ma znaczy�? � spyta�em. � Ba, w�a�nie nie wiem i s�dzi�em, �e ty mi wyja�nisz. � Lecz co, do licha... Zdenerwowa�em si� troch�. Tolmes zastanowi� si� chwil�, poci�gn�� fajk�, wypu�ci� kolejny k��b dymu i podrapa� z zak�opotaniem w brod�. � To bardzo dziwne. W czasie twojego snu przeprowadza�em kontrol� statku, w tym tak�e sypialni - tak nazywano hale, w kt�rych znajdowa�y si� pojemniki z u�pionymi lud�mi i przy okazji chcia�em sobie patrze�, jak wygl�dasz we �nie, zanurzony w tej przezroczystej cieczy, z maseczk� na twarzy, przewodami i tak dalej, i tak dalej. Lecz pod twoj� kopu�� nikogo nie by�o. Po prostu pustka. A powiniene� tam by� i spa�. � Kpisz? � Nie kpi�. Gdybym chcia� z ciebie zakpi� na pewno znalaz�bym lepszy spos�b. Ale nie kpi�. Pojemnik by� pusty. � Niemo�liwe... � wyj�ka�em. � Jakim cudem? Wzruszy� ramionami. � Nie wiem. I nikomu o tym nie wspomina�em. O tym wie tylko nas dw�ch. I przynajmniej na razie nikt nie powinien wiedzie�. � Rozumiem. Pokr�ci� g�ow�, a na twarzy jego by�o wida� zak�opotanie i zaniepokojenie. � Musz� przyzna� � powiedzia� � �e mia�em wielk� ochot� na podzielenie si� z kimkolwiek tym odkryciem. My�la�em te�, �e zosta� pope�niony jaki� b��d, �e po�o�ono ciebie do innego pojemnika. Poszed�em do sterowni i zacz��em bada�, lecz wszystko by�o w porz�dku. Zn�w poszed�em do ciebie. I nic, pustka. Przerazi�em si� i obudzi�em Lynda. Beningsena nie chcia�em, bo kilka dni wcze�niej podda� si� hibernacji i musia� odespa� minimaln� norm�. Powiedzia�em, nie ujawniaj�c prawdy, �e co� mi si� nie podoba w aparaturze hibernacyjnej. Skontrolowa� wszystkie urz�dzenia. Funkcjonowa�y normalnie. Poniewa� w dalszym ci�gu odczuwa�em niepok�j, zapyta�, czym si� przejmuj�. Odpowiedzia�em, �e odczuwam jaki� wewn�trzny strach, �e chyba co� nie jest tu w porz�dku. Chcia�em zwr�ci� jego uwag� na skontrolowanie sypialni. Chwyci� haczyk i sam to zaproponowa�. Poszli�my. I wtedy ju� by�e�. - Niemo�liwe... � powt�rzy�em. - To prawda. Nie mia�em halucynacji. I wiem, �e przez pewien czas pod kopu�� nikogo nie by�o. Pomy�l, co mog�o si� sta�? Gdzie by�e�? - Przecie� aparatura... - Aparatura nie k�amie, ja te� nie. I ty nie, bo spa�e�. Lecz przez pewien czas ciebie nie by�o. Rozumiesz? Sam nie mog�e� wsta�, wyle�� z tej cholernej skrzyni i p�j�� sobie na spacer, prawda? Tolmes snuj�c rozwa�ania by� zdenerwowany. Pyta� jakby chcia� si� upewni�, �e istotnie by�o tak, jak m�wi�. - Prawda � odpowiedzia�em. � Lecz z tej prawdy nic nie wynika. Westchn�� ci�ko, buchn�� kolejnym k��bem dymu i podni�s� si�. � Id�, a ty pomy�l, stary. Bo ja tego nie wyja�ni�, a im wi�cej my�l�, to dostaj� wi�kszego kr��ka. Rozumiesz? Niczego nie pojmuj�. Nie odpowiedzia�em. Bo i co? �e te� nie wyja�ni�, bowiem niczego nie rozumiem? �e by�em i nie by�em? A je�eli by�em, to dlaczego mnie nie by�o? A je�li nie by�em, chocia� by�em, to gdzie by�em? Gdzie si�, do cholery, podziewa�em? D�ugo nad tym my�la�em i wreszcie da�em spok�j. Do dnia, kiedy Tolmes, z kt�rym spotyka�em si� po kilka razy na dzie�, zn�w odezwa� si� w dziwny spos�b: - Gdzie by�e� wczoraj po zako�czeniu dy�uru? Zdziwi�em si�. � Jak to, gdzie? Informowa�em, �e b�d� u Roberta na kartach. Pograli�my, pos�uchali�my muzyki i poszed�em do siebie. Tak po trzech�czterech godzinach. P�niej spa�em. � By�e� mi potrzebny... � Trzeba by�o obudzi�, to nic trudnego � przerwa�em. � Chcia�em, ale ciebie nie by�o. - Nie by�o? Mo�e chcia�e� budzi� zanim wr�ci�em? - Nie. Dopiero gdzie� nad ranem... Konstruktorzy �Grawitora" postarali si� o to, �eby na statku �ycie przebiega�o tak samo, jak na Ziemi. By�y wi�c �wschody" i �zachody" s�o�ca � jak kto� chcia� je sobie obejrze�, to szed� do parku. U�ywali�my ziemskich okre�le� czasu. � Przecie� spa�em... Czy�by zn�w? Wzruszy� ramionami, a poniewa� niczego wi�cej nie powiedzia�, zaproponowa�em. � Zr�bmy tak. Filmuj mnie przez pewien czas. Naturalnie wtedy, gdy b�d� w swojej kabinie. To znaczy, kiedy p�jd� spa�. Dobrze? � Niez�y pomys� � powiedzia� i odszed�. Up�yn�o kilka dni podobnych do siebie jak dwie krople wody. Statek p�dzi� w przestrzeni Wszech�wiata w wyznaczonym kierunku, zbli�aj�c si� do �rodkowej cz�ci uk�adu Kasjopei. Na ekranach ogl�da�em miliardy �wiat�w tak odleg�ych, �e dotarcie do wielu z nich nawet z szybko�ci� pod�wietlan� - a tak� moc posiada�y urz�dzenia nap�dowe "Grawitora" � by�o jedynie marzeniem. I to nieosi�galnym. Ludzie dawno temu spenetrowali ca�y Uk�ad S�oneczny, dotarli do Ob�ok�w Magellana, skolonizowali pobliskie planety. Natomiast my, jako pierwsi ludzie a nie automaty, kt�re robi�y to dotychczas, postanowili�my dotrze� jeszcze g��biej w Kosmos. �Bohaterowie Kosmosu" � tak nas okre�lono przy po�egnaniu na kosmodromie. A byli�my zwyczajnymi lud�mi, kt�rzy podj�li pr�b� zbadania ludzkiej wytrzyma�o�ci, uczynienia z niemo�liwego � mo�liwe. Wybrani spo�r�d wielu. I strace�cy na dodatek. Ale kto� musia� to wreszcie zrobi�, gdy� geniusz ludzkiego rozumu powinien znale�� potwierdzenie teoretycznych twierdze� w empirii, i nie m�g� ogranicza� si� li tylko do rozwa�a� i stawiania hipotez. Nie uwa�a�em siebie ani za bohatera, ani za strace�ca, lecz cz�owieka, kt�ry powinien wykowywa� swoje czynno�ci w taki spos�b, �eby zesp�, w jakim si� znalaz� z w�asnego wyboru i z kt�rym wsp�pracowa�, m�g� na niego liczy�, stanowi� jeden monolit i zrealizowa� postawione przez ludzko�� zadania. Pracowa�em jak zwykle, kiedy us�ysza�em cichy brz�czyk, a na ekranie ujrza�em twarz Tolmesa. � Robisz co� pilnego? - spyta�. � Nie. Normalna praca. Jak zwykle � odpowiedzia�em. � To wpadnij do mnie. Albo lepiej do kabiny projekcyjnej. Wiesz, tej ma�ej, przy sterowni. Mam co� dla ciebie. � Znalaz�e� rozwi�zanie? � By�em ciekawy, ale ekran zmatowia� i nie pozosta�o nic innego, jak p�j��. Po kilku minutach siedzia�em obok Tolmesa. By� r�wnie� Beningsen i Lynd. Zorientowa�em si�, �e wiedz� o co chodzi i zapewne b�d� g��wnym bohaterem widowiska, jakie mi przygotowano. - Jestem got�w si� za�o�y�, �e znikn��em z pola widzenia kamery... � zacz��em, lecz Tolmes przerwa�. � W�a�nie. I zaraz sam to zobaczysz. Nie b�dziemy ogl�da� ca�o�ci, tych wszystkich godzin i nocy, bo nic si� nie dzia�o. Tylko to, co si� zdarzy�o wczorajszej nocy. � Nic ciekawego! A moje chrapanie? Beningsen roze�mia� si�. � Zaoszcz�dzimy sobie tego koncertu, tobie r�wnie� � powiedzia�. � Przesta�cie gada�. Zaczynamy.... Na ma�ym ekranie ujrza�em siebie �pi�cego. I naturalnie chrapa�em, bo na to ludzko�� nie wynalaz�a skutecznego �rodka. Spa�em nago. Ostatecznie by�em sam i wyznawa�em zasad�, �e nic nie powinno kr�powa� cia�a cz�owieka znajduj�cego si� w stanie spoczynku. Dlatego nie przykrywa�em si�, a temperatur� pomieszczenia regulowa� termoregulator w zale�no�ci od potrzeb mojego organizmu. Przez kilka minut nic ciekawego si� nie dzia�o. Widzia�em siebie le��cego na prawym boku, z lew� r�k� ko�o g�owy a drug� wyci�gni�t� wzd�u� na prze�cieradle. W pewnym momencie usiad�em, wyci�gn��em przed siebie obie r�ce jakby o co� prosz�c i... znikn��em. Po prostu znikn��em. Tylko na bia�ym prze�cieradle by�o wida� wg��bienie mojego cia�a wype�niaj�ce si� powoli i nikn�ce. Chocia� spodziewa�em si� tego widoku, by�em wstrz��ni�ty. By�o to wprost niesamowite, niepoj�te. Zmartwia�em i nie by�em zdolny wykrztusi� �adnego s�owa. - Musieli�my skr�ci� ta�m�. Twoja nieobecno�� trwa�a d�ugo � wyja�ni� Tolmes. Tak, jak niespodziewanie znikn��em, pojawi�em si� ponownie. Le�a�em sobie spokojnie na tym samym lewym boku, tylko u�o�enie r�k by�o nieco inne. Spogl�da�em na siebie og�upia�y. � I co ty na to? � spyta� pierwszy astronawigator, kiedy film si� sko�czy�. Wzruszy�em ramionami. Jeszcze nie mog�em przyj�� do siebie. Wra�enie by�o jednak zbyt silne. Wreszcie prze�kn��em �lin� i wyj�ka�em: � D�ugo mnie nie by�o? � R�wne cztery godziny. � Co zamierzacie uczyni� z tym fantem? Usi�owa�em dowcipkowa�, lecz wychodzi�o to nader s�abiutko. � Nic. Filmowa� dalej i musisz si� na to zgodzi� � wyja�ni� Tolmes. � Niby dlaczego mam si� nie zgodzi�, je�eli sam to zaproponowa�em? Sprawa dotyczy tak samo mnie, jak i was wszystkich. Ale zaraz... czy tylko ja jeden tak znikam? Spojrzeli po sobie. Zapanowa�o milczenie przerwane przez Lynda: � To jest my�l. Trzeba b�dzie filmowa�.... � ale Beningsen mu przerwa�. � Wszystkich? Cz�owieku, prawie tysi�c ludzi? A kto b�dzie przegl�da� ta�my? Czy pomy�la�e�, �e ludzie mog� wpa�� w histeri�? Nie wszyscy tak s� odporni psychicznie, jak my tutaj. Je�eli ju� mamy co� uczyni�, to znale�� w�r�d za�ogi ludzi zbli�onych wiekiem, wygl�dem i psychik� do naszego bohatera � tu u�miechn�� si� do mnie i mrugn�� okiem. � I tylko ich kontrolowa�. Tak zrobiono, tylko �e w dalszym ci�gu znika�em ja. Nikt inny. Badania prowadzono przez kilka miesi�cy. Wybrani ludzie nie wiedzieli, co si� wok� nich dzieje. Nawet kontrolowano niekt�re ma��e�stwa, ale tak trzeba by�o. Tylko �e niczego si� nie dowiedziano. Znika�em tylko ja, z dziwn� regularno�ci�, zawsze w tych samych odst�pach czasu i w tych samych godzinach. Kiedy stwierdzili�my ow� regularno��, postanowi�em pracowa� w tych okresach noc�, a spa� w dzie�. I wtedy nie znika�em. Wielokrotnie omawiali�my problem w �cis�ym gronie, ale niczego m�drego nikt nie wymy�li�. Przyzwyczai�em si� do nowego rytmu pracy i nawet mi to odpowiada�o, gdy� wprowadza�o od czasu do czasu pewn� zmian� w nudnawe �ycie. Penetracje niekt�rych cia� niebieskich czy zjawisk, przeprowadzane przez sondy zwiadowcze lub ludzi wysadzanych na powierzchni� jakiego� globu zdarza�y si� tak rzadko, �e stanowi�o to swoiste novum w �yciu ca�ej za�ogi. W najbli�szym okresie kilku ziemskich lat niczego jednak nie przewidywano, wi�c po pewnym okresie normalnej pracy trzeba mi by�o zn�w wej�� pod kopu��. Poniewa� do dyspozycji pozosta�a mi jeszcze jedna noc, za zgod� dow�dztwa, postanowi�em j� przegada� w gronie przyjaci�, zamiast pracowa�. Przez ca�y dzie� nie zmru�y�em oka; kr�tko po p�nocy oczy zacz�y mi si� klei�, wobec czego po�egna�em towarzystwo, do kt�rego od czasu do czasu wpada� Tolmes lub Beningsen i poszed�em do swojej kabiny. Przysz�o mi na my�l, �e to akurat czas znikania, lecz tym ju� si� nie przejmowa�em, bo niby czym, je�eli nie odczuwa�em �adnych przykro�ci? Ponadto dzisiaj k�ad�em si� o ponad dwie godziny p�niej od ustalonej godziny rozpocz�cia mojego "znikaj�cego seansu". Po�o�y�em si�, rzuci�em okiem na oko kamery, kt�ra rozpocz�a prac� i natychmiast zasn��em. Obudzi�em si� p�no. Wypi�em podany mi przez automat sok pomara�czowy, dokona�em porannych ablucji i � co mi si� nigdy dotychczas nie zdarza�o - przypomnia�em sobie dzisiejszy sen. I to z ca�� wyrazisto�ci�. Tak, by�em pewien, �e w�a�nie tej nocy �ni�o mi si� co�, czego nie potrafi� sobie uzmys�owi�. Maj�c sen �wie�o w pami�ci i nie chc�c, �eby cokolwiek z niego umkn�o, zawiadomi�em Beningsena, �e troch� si� sp�ni� i w��czywszy aparatur�, zacz��em dyktowa� to, co mi si� przypomnia�o w tej samej kolejno�ci, jakby kto� mi podpowiada�. - "Jestem w dziwnym miejscu. Olbrzymia sala, wysoka, �e nie widz� stropu, o�wietlona �cianami. Pokrywaj� je �wietliste, delikatne �y�ki. Taki �wiec�cy marmur, z tym, �e te �y�ki tworz� doskona�� kompozycj� plastyczn� o jednakowych motywach geometrycznych. Tak, to rysunki r�nych bry�. Podszed�em do �ciany i dotkn��em jej r�k� � by�a ciep�a i g�adka. Jak kryszta�. Rozgl�dam si� doko�a i nie widz� �adnej �ywej istoty, a przecie� kto� musia� to stworzy� lub zbudowa�. Kto� tu musi by�. W jednej ze �cian ujrza�em zarys owalnych drzwi, troch� za niskich jak na m�j wzrost. To rzeczywi�cie drzwi. Ledwo je wida� w�r�d tej �wietlnej mozaiki. Zbli�y�em si� i nagle drzwi otworzy�y si�, jak gdyby zaprasza�y, �eby przez nie przej��. Spostrzeg�em, �e mam na sobie str�j, kt�rego nigdy nie nosi�em. Jest to toga oblamowana czerwonym, w�skim pasem sukna, chyba aksamitu. W�a�ciwie nie czerwonym, lecz szkar�atnym. Taka sama, jak� przed tysi�cami lat noszono w staro�ytnym Rzymie. A ten szkar�at oznacza�, �e chyba jestem senatorem. Tylko, na lito�� bosk�, jak tu si� znalaz�em? Przecie� by�em na "Grawitorze". Czy�by kto� zrobi� mi kawa�? Jaka� maskarada? Postanowi�em nie my�le� wi�cej na ten temat, tylko przeszed�em przez te drzwi troch� si� schylaj�c. Zasun�y si� bezszelestnie. Znalaz�em si� na szerokiej alei. Kilka metr�w ode mnie widzia�em ruchomy chodnik prowadz�cy, a w�a�ciwie poruszaj�cy si� tylko w jedn� stron�, ale po drugiej stronie alei by� taki sam o przeciwnym kierunku. Mi�dzy tymi chodnikami nie ma nic. Pustka. Na chodnikach znajdowali si� mieszka�cy tego �wiata czy miasta. Wszyscy ubrani w togi, nieliczni posiadali szkar�atne obszycia. Nikt nie zwraca� na mnie uwagi, jakbym dla nich nie istnia�. Chocia� tymi chodnikami posuwali si� stosunkowo szybko, przyjrza�em si� tym postaciom. S� nieco ni�si ode mnie i bardzo szczupli. Powiedzia�bym nawet, �e chudzi. Takie prawie szkielety obci�gni�te blad� sk�r�. R�ce takie same jak ludzkie. I zupe�nie �yse czaszki. Dostrzeg�em, �e g�owy by�y jakby troch� przezroczyste. No, mo�e nie tyle przezroczyste, ile jako� mniej widoczne od r�k, bo innych cz�ci ich cia� nie widzia�em. Odnios�em wra�enie, �e s� owiane jak�� lekk� mgie�k� zamazuj�c� rysy twarzy. Kiedy tak si� przygl�da�em, uczu�em lekkie pchni�cie. Musia�em uczyni� kilka krok�w do przodu i wej�� na ten chodnik. Chcia�em si� odwr�ci�, lecz przy pr�bie obejrzenia si�, poczu�em straszliwy b�l i jakby sparali�owanie. Z trudem obr�ci�em g�ow� do przodu i wtedy b�l i parali� ust�pi�y. Aha � pomy�la�em � nie wolno si� odwraca�. Ale dlaczego? Chodnik rozga��zia� si� i jaka� si�a kaza�a mi wej�� na inny, prowadz�cy w lewo. Wkr�tce chodnik skr�ci� tak�e w lewo i zacz�� si� zni�a�. Dostrzeg�em jeszcze, �e tu nie ma �adnego nieba, gwiazd, sklepienia, a doko�a nic, zupe�nie nic, �adnych budowli. Tylko te ruchome chodniki i t�umy obcych istot. Oraz nie wiadomo sk�d przenikaj�ca po�wiata umo�liwiaj�ca jakie takie widzenie. D�ugo jecha�em tym chodnikiem, mija�em jakie� przecznice, wchodzi�em na inne i wreszcie znalaz�em si� na du�ej p�ycie pokrytej pi�knym ornamentem. Trudno mi by�o si� przygl�da�, gdy� otworzy�y si� owalne drzwi w niewidzialnym murze. Nie czekaj�c na kolejne popchni�cie przez nieznanego opiekuna � wszed�em do �rodka. Nie zatrzyma�em si�. Co� kaza�o mi i�� naprz�d, prowadzi�o przez kolejne drzwi, kt�re otwiera�y si� i zamyka�y, przez wysokie korytarze. A to wszystko w ca�kowitej ciszy. Uzmys�owi�em sobie nagle, �e tam, w alei, te� nie s�ysza�em �adnego d�wi�ku. Tu natomiast s�ysza�em przy�pieszone bicie w�asnego serca. Dostrzeg�em te�, �e jestem bosy. Spr�bowa�em obejrze� si� i... nic si� nie sta�o. Za mn� nikogo nie by�o. Szed�em dalej i nagle si� zatrzyma�em, gdy� zrobi�o si� ciemno. I w tej ciemno�ci co� us�ysza�em. Ws�ucha�em si�. Tak, to by�a muzyka. Nie mog�em jej skojarzy� z �adnym znanym mi dotychczas d�wi�kiem lub melodi� i wtedy sobie przypomnia�em, �e kiedy�, jeszcze na Ziemi, m�j dziadek pokaza� mi r�j pszcz�, kt�ry osiad� na jakim� drzewie. To by� taki sam szum, tylko �e melodyjny, o zmiennej tonacji i barwie d�wi�ku. Pi�kna, uspokajaj�ca muzyka. Tylko sk�d p�yn�a? Dlaczego dzia�a�a uspakajaj�co? Przecie� od chwili, w kt�rej znalaz�em si� w tym dziwnym �wiecie, nie denerwowa�em si�. Przeciwnie, by�em spokojny, a wzrasta�a jedynie moja ciekawo�� i ch�� poznania. Pod�wiadomie wyczuwa�em, �e ju� tu by�em, tylko kiedy? Nie mog� tego sobie uzmys�owi�. Tak, jak nagle zapanowa�a ciemno��, zrobi�o si� jasno. By�em w ma�ej, doskonale o�wietlonej sali wy�o�onej takim samym marmurem jak ta pierwsza, na pocz�tku mojej przygody. Tylko �y�ki �wieci�y bardziej intensywnie. Za� naprzeciwko, obok wysmuk�ej kolumny sta�a kobieta. Pi�kna kobieta. Tak pi�kna, �e razi�a oczy. Zamkn��em je, s�dz�c, �e to halucynacje lub sen, ale nie istnia�a rzeczywi�cie. Chcia�em podej�� bli�ej, lecz jaka� si�a zatrzyma�a mnie na miejscu. Wyci�gn��em pod�wiadomie r�ce w niemym b�aganiu, ale to niczego nie zmieni�o. Przygl�da�a mi si� bardzo uwa�nie, poruszy�a kilka razy ustami, jakby co� m�wi�a. Nie s�ysza�em �adnego s�owa. Tylko ta cicha muzyka. Obserwowa�a mnie. Na pewno obserwowa�a. Trwa�o to bardzo d�ugo. Te� j� obserwowa�em pe�en zachwytu i szcz�cia. Wreszcie dziwnie mi�y, zupe�nie nieziemski u�miech, rozja�ni� jej twarz i dopiero wtedy wyda�a mi si� znajom�. Tylko sk�d? Gdzie j� widzia�em? Poruszy�a wargami i uczyni�a ruch nakazuj�cy, �ebym usiad�. Przy mnie wyr�s� sze�cian. Usiad�em. By� twardy, dziwn� twardo�ci� ust�puj�c� pod naciskiem cia�a. Zn�w poruszy�a ustami i obok pojawi� si� stw�r podobny do tych, kt�re widzia�em na chodniku. Taka sama przera�aj�ca chudo�� i g�owa z �ys� czaszk� owiana woalem mgie�ki. Oraz toga obszyta szkar�atem. Zapomnia�em doda�, �e kobieta tak�e by�a owini�ta tog�, lecz nie bia��, tylko lekko pomara�czow�. I bez oblamowania. Jedynie na g�owie nosi�a z�ocist� obr�cz, bardzo w�sk�. Spojrza�y na mnie ma�e, gorej�ce oczy chudzielca. Jakby chcia�y przewierci� na wylot, wedrze� si� do mojego m�zgu. Cofn��em si�. Kobieta u�miechn�a si� i... ju� by�em spokojny. Co� do mnie m�wi�a i wtedy zacz��em j� rozumie� chocia� niczego nie s�ysza�em. Te� zacz��em m�wi�, ale niczego nie pami�tam. Nie s�ysza�em tak�e swojego g�osu. Wiem, �e siedzia�em, a ona sta�a, za� owa szkieletowa�a istota pojawia�a si� i znika�a jak zjawa. Niczego nie pami�tam, poza tym, �e rozmawia�em z t� kobiet� i w pewnym momencie zn�w wyci�gn��em do niej r�ce. Wtedy wszystko zacz�o si� zamazywa�, rozp�ywa�, a� uczu�em zapadanie si� gdzie� w g��b, nie wiadomo gdzie i obudzi�em si�. Tak, chyba wszystko opowiedzia�em o tym �nie". Usi�owa�em jeszcze co� sobie przypomnie�. Kaza�em powt�rzy� relacj�, analizowa�em ka�de s�owo i doszed�em do wniosku, �e powiedzia�em wszystko. No, mo�e prawie wszystko, albo pomin��em co�, co nie zachowa�o si� w pami�ci. Przysz�o mi te� na my�l, �e w tym dziwnym mie�cie istnia�a atmosfera. Zapewne identyczna z ziemsk�, gdy� nie odczuwa�em �adnych trudno�ci w oddychaniu. Czyli, �e by�a normalna. M�wi�em ju�, �e w tej dr�cz�cej ciszy s�ysza�em g�o�ne bicie w�asnego serca, co musia�o mie� jaki� zwi�zek z ci�nieniem. Nigdy tego nie odczuwa�em, nie jestem lekarzem i nie wiem, czy zwi�kszenie rytmu pracy tego organu jest u mnie uzale�nione od wi�kszego czy mniejszego ci�nienia. To rozstrzygnie Walter. Tak, to chyba wszystko. Wy��czy�em aparatur� i poszed�em do sterowni. Na miejscu zasta�em kilka os�b, kt�rym Beningsen co� t�umaczy�. By� tak�e Tolmes. Spojrza� na mnie i wyczuwaj�c, �e mam co� do zakomunikowania, powiedzia� do zast�pcy: � Prowad� dalej. Ja b�d� u siebie. Wyszli�my. Kabina Tolmesa tym si� r�ni�a od innych, �e by�a znacznie wi�ksza i mia�a bezpo�rednie po��czenie ze sterowni�. Jedn� ze �cian zajmowa�y zminiaturyzowane urz�dzenia kontrolne i steruj�ce oraz liczne ekrany. Na dobr� spraw�, �eby kierowa� wypraw� i wiedzie� co si� dzieje w ka�dym zak�tku "Grawitora", nie trzeba by�o st�d wychodzi�. Wskaza� mi fotel, a kiedy zaj��em miejsce, zapyta�: � Gadaj. Co� ciekawego? Skin��em g�ow� i powiedzia�em: � Nawet bardzo. Ale najpierw sprawd�, czy dzisiejszej nocy by�em porwany. � Jak zwykle? � Tak. Wyda� dyspozycje i po chwili siedzieli�my w sali projekcyjnej. W��czy� obraz i ujrza�em siebie k�ad�cego si� spa�, jak rzuci�em okiem na kamer�. Zasn��em natychmiast, a po kilku sekundach znikn��em. I to bez poprzedzaj�cego wyci�gania r�k przed siebie, jak zwykle bywa�o. Nie by�o mnie dok�adnie godzin� i dwadzie�cia siedem minut poniewa�, jak wspomnia�em, by�a to moja ostatnia noc przed kolejn� hibernacj�, kt�r� sp�dzi�em w gronie przyjaci�. Nie ogl�dali�my dalszego ci�gu, gdy� automat wyja�ni�, �e �zero pi�tna�cie spa� spokojnie do godziny takiej to a takiej, p�niej wsta�..." wobec czego nast�pi�o automatyczne wy��czenie kamery. � Tylko tyle czasu, ile brakuje do tych czterech godzin, prawda? � spyta� Tolmes. � S�dz�, �e tak, chocia� trzeba b�dzie sprawdzi�. Uwa�am, �e minutowe r�nice nie maj� �adnego znaczenia � wyja�ni�em. � Te� tak uwa�am. Wr�cili�my do kabiny. Za��da�em kryszta�u z nagraniem i w�o�y�em do czytnika. Rozleg� si� m�jg�os. Pierwszy astronawigator s�ucha� bardzo uwa�nie patrz�c to na mnie, to na g�o�nik. Kiedy sko�czy�em zapyta�: � Niczego wi�cej sobie nie przypominasz? Potrz�sn��em g�ow�. � S�ysza�e� moje ostatnie s�owa. Te� si� nad tym g�o�no zastanawia�em. To wszystko, co wiem. � I doda�em po chwili: � Jestem zaskoczony tym snem. Mo�e nie tyle snem, chocia� nic mi si� nigdy nie �ni�o, ile faktem, �e tak dobrze go zapami�ta�em. I nagle sobie przypomnia�em. � S�uchaj. Nie jestem pewien, lecz czego� nie doda�em. Tak � powt�rzy�em. � Ju� wiem. Kiedy kobieta sta�a przy kolumnie, to by� taki moment, ale tylko moment, �e posun�a si� nieco do przodu i w bok w ten spos�b, �e na u�amek sekundy zas�oni�a cz�� kolumny. A ja przez ca�y czas t� kolumn� widzia�em. Tak, na pewno tak. Ona sta�a przed kolumn�, a ja zawsze widzia�em kolumn�. A powinna j� zas�oni�. Tolmes spogl�da� na mnie uwa�nie, zastanawia� si� przez d�u�sz� chwil�. � Jeste� tego pewien? � spyta�. � Jestem. Przez ca�y czas odczuwa�em, �e czego� zapomnia�em, �e co� przeoczy�em w tej relacji. Dopiero teraz sobie przypomnia�em. � Zaczynam rozumie�. Ot� wydaje mi si�, na razie tylko wydaje, �e �Grawitor" znajduje si� w strefie oddzia�ywania cywilizacji stoj�cej na bardzo wysokim stopniu rozwoju nauki i techniki, je�eli potrafi� co� przeszczepi� na atomy, i to na wielk� odleg�o�� przemie�ci� je w czasie i przestrzeni, przywr�ci� dawn� form�, zbada� j� lub zbada� poszczeg�lne atomy w celu uchwycenia kodu genetycznego i odes�a� z powrotem. Naprawd� s� genialni... � Ale dlaczego w�a�nie mnie? � zapyta�em. � Nikogo innego? � Przypadek. Uwa�am, �e to po prostu przypadek. Wybrali ciebie, bo widocznie twoja sylwetka lub m�zg najbardziej ich zainteresowa�y. A p�niej ju� nie chcieli kogo innego. Ciebie �przeczytali" jako pierwszego i na tobie kontynuowali dalsze zadania. Przypuszczam, �e b�d� czynili to nadal. Zn�w zastanowi� si� przez chwil�, o czym� my�la� i doda�: � A mo�e to ostatnia faza tych bada�? Je�eli zdecydowali si� na utrwalenie cz�ci zjawisk w twoim m�zgu, czego dotychczas nie czynili i zapami�ta�e� co si� dzia�o, to kto wie, czy nie koniec z badaniami. Szukali kontaktu z istotami, kt�re wtargn�y do ich �wiata. Nie wiedzieli, czy przybywamy jako wrogowie czy jako przyjaciele. Mogli nas rozpyli� na atomy, lecz tego nie uczynili, co wskazuje, �e nie s� agresywni. Zbadali ciebie, mo�e nas wszystkich po kolei, o czym nie wiemy i doszli do przekonania, �e nie jeste�my dla nich gro�ni, za� nasza technika pozostaje daleko za nimi w tyle. I maj� racj�. My nie potrafimy znale�� si� w ponadprzestrzeni, ponadczasie. Oni � tak. - Twierdzisz, �e to kontakt? Wobec tego mo�na si� spodziewa�, �e dojdzie do spotkania. � Nie wiem. Mo�e tak, mo�e nie... To ju� nie od nas zale�y. W ka�dym razie jeste�my gotowi i ch�tnie przyjmiemy gospodarzy tego zak�tka Wszech�wiata lub wyl�dujemy na ich planecie, o ile dowiemy si�, co to za planeta i gdzie si� znajduje. I wreszcie, je�eli wyra�� na to ochot�. Powiedz im o tym, kiedy ju� b�dziesz spa� i zn�w znikniesz. Zreszt� i tak zapewne wiedz� po co tu przybyli�my, je�eli s� w stanie przeczyta� nasze m�zgi. Tolmes m�wi�, lecz ja w pewnym momencie przesta�em go s�ucha�. � Co za pi�kna kobieta � westchn��em. U�miechn�� si�. � Od pocz�tku domy�la�em si�, �e w tym musi tkwi� kobieta. To by�o wida� po twoim zachowaniu i twarzy pe�nej zachwytu. Powiedz, czym m�czyzna mo�e si� zachwyci�? Pi�knym kwiatem? Dzie�em sztuki? A mo�e tylko kobiet�? Wykszta�ci�e� w swoim m�zgu obraz idealnej, pi�knej kobiety, wi�c tak� ci pokazali. Albo lepiej � namalowali specjalnie dla ciebie, jakby na zam�wienie albo na pocieszenie. Nie s�dzisz, �e w tej spo�eczno�ci, jak�e odmiennej od naszej, spo�eczno�ci typu zjawoszkieletowego, �yj� pi�kne kobiety? To by� po prostu wabik. Taki obraz hologenny, �eby ciebie zainteresowa�. Poruszy� si� na fotelu. � Chcia�bym, �eby nawi�zali z nami bardziej konkretny kontakt. A ty szykuj si� do spania. Tak czy inaczej, b�dziesz filmowany. Roze�mia�em si�. � A gdybym u�o�y� si� pod kopu�� z pi�kn� kobiet�, na przyk�ad z Nike, to te�? � Te�, i w�wczas nie m�g�by� sobie pozwoli� na �adne intymne prze�ycia. Nie by�oby czasu. A o Nike nie my�l, bo ma m�a. Obruszy�em si�: � Nie my�l�... � My�lisz, my�lisz. � Tolmes roze�mia� si� g�o�no, ha�a�liwie, jakby zrzuci� z siebie jaki� wielki ci�ar. � Pomy�l przez chwil�, bo ja opieram si� wy��cznie na twoim opisie, czy ta istota o wspania�ej urodzie nie by�a podobna do Nike? Wyszli�my. Tolmes �miej�c si� do sterowni, a ja do siebie troch� og�upia�y. Tak, og�upia�y, bo pierwszy astronawigator mia� racj�. I kiedy kilka godzin p�niej uk�ada�em si� pod kopu��, a m�dre automaty pod��cza�y do mnie r�ne przewody i prze��czniki, to ostatni� my�l�, ostatnim b�yskiem �wiadomo�ci � by�a ta pi�kna, pozaziemska posta�, jak�e podobna do... Nike. NIKE Swen przekr�ci� ga�k� wideofonu i na ekranie znikn�a jasna plama b�d�ca naszym rodzinnym domem. "Grawitor", g��wny pojazd kosmiczny, w kt�rym przebywali�my od wielu lat i sp�dzili�my w nim swoj� m�odo��, oddala� si� w stron� centralnego uk�adu Kasjopei. W tej cz�ci gwiazdozbioru, ju� przed wiekami, zaobserwowano najwi�ksze skupisko gwiazd zmiennych i podw�jnych o r�nej wielko�ci i jasno�ci. Szczeg�lnym zainteresowaniem wyprawy cieszy�a si� gwiazda podw�jna oznaczona na mapie Wszech�wiata symbolem eta Cas. Dow�dztwo wyprawy zdawa�o sobie spraw� z faktu, �e od osi�gni�cia celu dziel� nas jeszcze lata sp�dzone w zamkni�tym poje�dzie kosmicznym, w kt�rym cz�onkom wyprawy stworzone zosta�y warunki w niczym nie naruszaj�ce biologicznych praw cz�owieka, ale by�y to warunki sztuczne. Doskona�e, lecz nie naturalne. Stworzone przez cz�owieka dla cz�owieka szukaj�cego nowych �wiat�w, ale z gruntu obce. Z�yli�my si� z tymi warunkami i by�o nam w nich dobrze. "Grawitor" bardziej przypomina� luksusowy dom wypoczynkowy, ni� pojazd kosmiczny, kt�ry opu�ci� Ziemi� wiele lat temu. Nasz los by� wi�c godny pozazdroszczenia - byli�my pierwszymi lud�mi, kt�rzy zapu�cili si� tak daleko w g��b Galaktyki, albo i bardzo z�y nigdy bowiem nie by�o wiadomo, czy powr�cimy na Ziemi�. �ycie up�ywa�o spokojnie, czasami zdarza�y si� nieporozumienia, jeszcze rzadziej wyprawy na zewn�trz pojazdu celem zbadania jakiego� niezrozumia�ego zjawiska na trasie kosmicznej podr�y. Do takich wypraw starannie dobierano wsp�towarzyszy, eliminuj�c mniej odpornych psychicznie. Z regu�y pojazd opuszczali najbardziej do�wiadczeni piloci i naukowcy, kt�rzy ju� dawali sobie rad� w sytuacjach najtrudniejszych. Podobnie by�o i tym razem. W gwiazdozbiorze Kasjopei roi�o si� od gwiazd i planet r�nej wielko�ci. Oznaczone by�y na mapie Wszech�wiata r�nymi symbolami. Zdarza�o si� jednak, �e napotykali�my na du�e cia�a nie obj�te ewidencj�, z�o�one z r�nych sk�adnik�w mineralnych. I nie zawsze aparatura zainstalowana na pok�adzie "Grawitora", po dokonaniu analizy widma takiego cia�a, potrafi�a wyja�ni� tajemnic�. Ba, czasami nie potrafili�my nawet odczyta� sk�adu chemicznego takiego cia�a. Jedenastego roku podr�y napotkali�my du�e, obce cia�o, zlokalizowane po prawej stronie trasy lotu. By�o to zjawisko niezrozumia�e. Nie weszli�my jeszcze w sfer� nagromadzenia planet, a od najbli�szej gwiazdy dzieli�y nas d�ugie miesi�ce lotu, gdy aparatura odkry�a i zidentyfikowa�a stosunkowo blisko jak�� planet� o wadze i obj�to�ci zbli�onych do masy naszego ziemskiego Ksi�yca, oraz o podobnym typie powierzchni, usianej g�rami i kraterami wulkanicznymi. Co dziwniejsze, owa planeta posiada�a atmosfer�. W zwi�zku z tym nasun�o si� szereg pyta�: je�li to planeta, to w jaki spos�b znalaz�a si� w�a�nie w tym miejscu, tak daleko po�o�onym od najbli�szej gwiazdy? Dlaczego wok� niej nie ma �adnego zgromadzenia planetoid? Dlaczego wreszcie utrzymuje si� atmosfera, nik�a bo nik�a, ale zbli�ona sk�adnikami do ziemskiej? I czy na tej tajemniczej planecie istnieje jakiekolwiek - nawet w utajonej formie, jak to niejednokrotnie stwierdzili�my - �ycie? Pyta� by�o sporo, ale po kr�tkiej naradzie Tolmes zdecydowa� si� wys�a� ekip� zwiadowcz�, w sk�ad kt�rej, po raz pierwszy w historii lotu "Grawitora", wesz�a kobieta, Nike, nazwana tak przez rodzic�w pochodz�cych z P�wyspu Ba�ka�skiego, gdzie z pietyzmem podtrzymywano tradycje antycznej Grecji. Nike by�a pi�kn� kobiet�. Wysmuk�a, o czarnych, l�ni�cych w�osach i niebieskich, lekko sko�nych oczach, by�a przedmiotem westchnie� wielu cz�onk�w za�ogi. Ale Nike bardzo kocha�a swego m�a, astrofizyka Bruna oraz urodzon� na statku c�reczk�, kt�rej nadano imi� Gea na pami�tk� Matki - Ziemi, i nie zwraca�a uwagi na m�czyzn. Nasza ma�a grupa to: Nike - astrofizyk, Swen - pilot, doskona�y specjalista i stary wyga kosmiczny, kt�ry z niejednego pieca chleb jad�, Aleks - kosmobiolog, sp�dzaj�cy ca�e godziny w laboratorium i staraj�cy si� odkry� w skamienielinach chocia�by nik�e �lady jakiegokolwiek �ycia oraz ja - Bert, no i doskonale zaprogramowany robot, maj�cy nas chroni� przed ewentualnym niebezpiecze�stwem. Tak wi�c Swen przekr�ci� ga�k� i na ekranie wideofonu znikn�a jasna plama "Grawitora". Znajdowali�my si� w rakietce zwiadowczej typu JON-27, wyposa�onej w robota. Zaopatrzeni w odpowiedni sprz�t, po��czeni z dow�dztwem wyprawy �wietn� i dzia�aj�c� bez przerwy ��czno�ci�, nie przewidywali�my wi�kszych k�opot�w. Ostatecznie niejednokrotnie wyprawiali�my si� na zbadanie napotykanych cia� niebieskich i po wykonaniu zadania wszyscy spokojnie powracali do bazy. Zdarza�y si� nieliczne wyj�tki, ale na og� nie by�o powodu do obaw. Nowa planeta by�a coraz bli�ej. I, jak ujawni�y instrumenty badawcze na "Grawitorze", by�a ponura, nieprzyjemna. Takie te� odnie�li�my pierwsze wra�enie, tu� przed l�dowaniem, kiedy trzeba by�o wybra� odpowiednie miejsce. Swen zdecydowa� si� siada� na ma�ym p�askowy�u otoczonym niskimi, lecz niezwykle poszarpanymi wzg�rzami, bez �lad�w ro�linno�ci. By�a to po prostu skalna pustynia, ciemna, nieco rozja�niona p�yn�cym z Wszech�wiata nik�ym blaskiem odleg�ej gwiazdy drugiej wielko�ci, do kt�rej zd��a� "Grawitor". Te smutne wra�enie wizualne odebrane na ekranie wideofonu pog��bi�o si�, gdy po raz pierwszy stan�li�my na gruncie tej niezwyk�ej, jak gdyby wymar�ej pustyni. Niskie wzg�rza okaza�y si� wy�szymi ni� s�dzili�my. Powierzchnia wygl�da�a niczym urwiska skalne, scementowane ze sob�, pokryte drobinami wi�kszych od�amk�w, jakby wulkanicznego - na pierwszy rzut oka - pochodzenia. I �adnego �ladu �ycia. Nic. Po prostu pustka. Nawet nik�a atmosfera okaza�a si� inn�, ni� s�dzili�my. Owszem, istnia�a, ale bardzo rzadka, przesycona siark� o takim st�eniu, i� musieli�my u�y� skafandr�w. Jedynym interesuj�cym zjawiskiem by�a temperatura w miejscu l�dowania, dochodz�ca do minus dw�ch stopni ziemskiej skali Celsjusza, co wskazywa�o, �e mog�o tu istnie� �ycie biologiczne, tylko nie wiadomo gdzie i w jakiej formie. Nieco wcze�niej, przed rozpocz�ciem l�dowania Swen poinformowa�, �e g��wnym celem wyprawy b�dzie pobranie drobnych od�amk�w skalnych i ro�lin - je�li na nie natrafimy. I to w�a�ciwie wszystko. Bardziej dok�adne zbadanie planetki - nazwali�my j� Pumeksem ze wzgl�du na porowat� powierzchni� - mia�o nast�pi� p�niej, w czasie drogi powrotnej. Tak wi�c, nasze zadanie by�o skromne i �atwe do wykonania, zw�aszcza �e nie przewidywali�my �adnych przyg�d, kt�re wprawdzie zdarza�y si�, lecz na og� wychodzono z nich wzgl�dnie obronn� r�k�. Planeta odpycha�a swoj� brzydot�, by�a ciemna i ponura, bez �lad�w �ycia, powiewu wiatru, chmur. Zwyk�a martwa materia zakl�ta w ska��, kt�ra niezrozumia�ym sposobem, znalaz�a si� w pobli�u nas. Doko�a rozci�ga�y si� g�ry, zryte urwiskami i szczelinami. Dzieli�o nas od nich kilkaset metr�w i postanowili�my tam p�j��, pozostawiaj�c przy rakietce Nike. Nie chcia�a si� na to zgodzi�. � Dajcie mi spok�j, id� z wami. Po raz pierwszy trafi�a si� okazja postawienia nogi na czym� innym, ni� pod�oga "Grawitora", a wy chcecie odebra� mi t� przyjemno��? Przy rakiecie mo�na zostawi� robota, niech jej pilnuje, � Ostatecznie nic si� nie stanie, je�eli rakiet� pozostawimy bez opieki, a otoczymy polem magnetycznym, uniemo�liwiaj�cym zbli�enie si� jakiejkolwiek, poza lud�mi, �ywej istoty. Za� my, chronieni przez skafandry, zawsze dostaniemy si� z powrotem - zdecydowa�em, chocia� ostatnie s�owo powinno nale�e� do Swena. Ale ten zgodzi� si� ze mn�. Po zabezpieczeniu pojazdu wyruszyli�my w stron� pobliskich g�r. St�pali�my ostro�nie, staraj�c si� omija� wi�ksze skupiska skalne. Tylko Aleks pochyla� si� co chwila i do obszernej, zawieszonej na plecach, torby wk�ada� pr�bki podniesionych kamieni. Porozumiewali�my si� przy pomocy laryngofon�w, a umieszczone nad kopu�ami he�mofon�w anteny, przechwytywa�y ka�dy sygna�. I tak rozmawiaj�c i dowcipkuj�c, zbli�yli�my si� do owych g�r. - Uwaga, wpad�em! Id�cy na ko�cu Swen znikn��, a nad porowat� powierzchni� wystawa�a jedynie antena jego he�mu. Wida� by�o r�wnie� niezgrabne d�onie w r�kawicach, staraj�ce si� utrzyma� na skalnej, zapad�ej nagle, powierzchni. Aleks po�o�y� si� p�asko i wyci�gn�� do niego r�k�. - Trzymaj! - zawo�a�. Ale Swen nie s�ysza�. Widocznie w czasie upadku zosta�a uszkodzona jego aparatura radiowa. Nie m�g� te� widzie� wyci�gni�tej d�oni ani nikogo spo�r�d nas. W�wczas Aleks podczo�ga� si� bli�ej i chwyci� obiema r�kami ki�� d�oni Swena. Ten wolno podci�gn�� si� w g�r� i po chwili siedzia� na pod�o�u, i ci�ko dysza�. Co� m�wi�, ale nikt tego nie rozumia�. Nie by�o go s�ycha�. Nike podesz�a do niego, pomog�a wsta�. Przyk�adaj�c g�ow� do przezroczystej os�ony he�mofonu m�wi�a g�o�no i wyra�nie. - Musisz wr�ci� do rakiety. Masz uszkodzon� ��czno�� i nie mo�esz dalej p�j��. B�dziesz porozumiewa� si� z nami z kabiny. Zrozumia�e�? Skin�� g�ow� i powl�k� si� wolno w stron� p�askowy�u, na kt�rym by�o wida� stoj�cy pionowo pojazd. � Idziemy dalej? - spyta� Aleks. � Spokojnie - odpowiedzia�em. � Najpierw trzeba zbada� grunt. Je�eli tak s�aby, to mog� nas spotka� podobne niespodzianki. Nachyli�em si� nad dziur�. By�a poszarpana ale p�ytka, akurat taka, �e si� w niej zmie�ci� Swen. Nie widzia�em �adnej cieczy, �wiru. Nic. Po prostu dziura w ziemi. Usi�owa�em - trzymaj�c si� Aleksa - naciska� nog� grunt wok� niej, ale nie oderwa� si� i nie polecia� w g��b. To by�o dziwne. Tak, jakby ten otw�r zosta� stworzony specjalnie dla Swena. Kiedy poch�oni�ty t� my�l� ponownie zajrza�em w dziur� o�wietlaj�c j� reflektorem, ujrza�em, �e tam, gdzie by�y nogi pilota, otw�r by� w�szy. S�owem, otw�r niemal idealnie dopasowany do ludzkiej sylwetki. Czy�by pu�apka? A je�li tak, to dlaczego dopiero teraz, a nie natychmiast po wyl�dowaniu? Obejrza�em si�. Swen wchodzi� w g�r� po trapie i otwiera� w�az. Odetchn��em z ulg� i zwr�ci�em si� do wsp�towarzyszy. - Jako najstarszy stopniem, obejmuj� dalsze dow�dztwo. Nie chcia�bym jednak wydawa� �adnych polece�, bez uprzedniego zastanowienia si�, czy idziemy dalej. Ten otw�r mi si� nie podoba. - Mnie te� nie, ale musimy p�j�� - odezwa�a si� Nike. - Po to jeste�my. - Dobrze, ale proponuj� powi�za� si� link�. Tonas powinno zabezpieczy� przed podobnymi nie spodziankami. Tak zrobili�my i dalej szli�my ju� bez �adnych przeszk�d. By�o nas tylko trzech, w tym kobieta, o kt�rej nie wiedzieli�my, jak si� zachowa w razie niebezpiecze�stwa. Trzeba by�o uwa�a�. Podeszli�my do poszarpanych ska�, o czym poinformowa�em Swena, kt�ry nawi�za� z nami ��czno��. Teraz towarzyszy� nam, �ledz�c na ekranie niemal ka�dy krok. - Nic nowego - powiedzia� Aleks. - Po prostu rykowisko. - Sk�d takie por�wnanie? - Nike g�o�no si� roze�mia�a. - Widzia�a� kiedy� rykowisko jeleni na Ziemi? Nie? To �a�uj. Wprawdzie woko�o rosn� kwiaty, trawa i drzewa, ale ziemia w tym miejscu jest zryta racicami, skopana. Tylko �e tam jest mi�kka, a tu mamy twarde, skalne pod�o�e. Aleks obwi�za� link� i zag��bi� si� w w�sk� rynn� biegn�c� od podn�a ska� nieco w g�r�. � Poczekaj, p�jd� z tob� - zaproponowa�em. � Chwileczk�. Zobacz� i wracam - odpowiedzia�. - Nic mi si� nie stanie. Zreszt� mam bro�. Rzeczywi�cie nic si� nie sta�o poza tym, �e po chwili g�o�no krzykn��. - Tu jest woda! Chod�cie. Weszli�my kolejno w szczelin�. Zrobi�o si� jeszcze bardziej ciemno, ale w��czone reflektory dawa�y dostateczn� ilo�� �wiat�a. Po skalnym pod�o�u rynny s�czy�a si� woda. Niby zwyczajna, przezroczysta, ale jednak inna, mieni�ca si� t�cz� kolor�w w blasku naszych �wiate�, jak gdyby wabi�ca swoim niezwyk�ym pi�knem. By�a te� bardzo zimna, co stwierdzi� Aleks, kt�ry zdj�� r�kawic� i zanurzywszy r�k� w p�yn�cym strumyku, nape�ni� przy okazji ma�y pojemnik. Istnia�a wi�c wilgo�, woda, mog�o wi�c istnie� jakie� �ycie w bardziej rozwini�tej, nie bakteryjnej formie. Tylko - jak na razie - poza t� wod�, niczego nie zauwa�yli�my. Woda musi od�ywia� jakie� ro�liny, oboj�tnie jakie, ale musi, tu za� nie ma dos�ownie nic - denerwowa� si� Aleks. - Mo�e warto p�j�� jej �ladem? - wtr�ci�a Nike. - Dobrze, idziemy - zgodzi�em si�. Skierowali�my �wiat�a reflektor�w w d�, ku s�cz�cej si� w�skiej stru�ce wody i wyszli�my ze szczeliny. Woda prowadzi�a nas w prawo, w stron� jeszcze bardziej pos�pnych wzg�rz i nawis�w skalnych gro��cych zawaleniem. Zaniepokojony tym widokiem zatrzyma�em grup� i zaproponowa�em zarzucenie liny na jeden z ni�szych nawis�w skalnych celem zbadania, czy pod naciskiem trzech os�b nie urwie si�. Lecz ska�a trzyma�a mocno. Poszli�my wi�c dalej. Nagle mieni�ca si� struga znikn�a w g��bi owalnego otworu jakiej� jaskini. Nale�a�o si� zastanowi�, co robi� dalej: p�j�� czy zawr�ci�. - Wpu�cie robota - odezwa� si� Swen. � Tak b�dzie najbezpieczniej. � Ostatecznie mamy pistolety laserowe. To dobry �rodek zabezpieczenia - za�artowa�em, chocia� nie by�o mi do �miechu. � Przypominam, �e nie wolno likwidowa� �adnej �ywej istoty, je�eli nam bezpo�rednio nie zagra�a - przypomnia� Swen. � A gdzie masz gwarancj�, �e nie zagra�a - spyta�em. Mieli�my ju� jedn� niespodziank�. � Nie ma �adnej gwarancji, ja tylko przypominam o zachowaniu ostro�no�ci we wszystkich poczynaniach. Ta planeta jest martwa i je�li znajduj� si� na niej �lady �ycia, to tylko w niezwykle prymitywnej, bakteryjnej formie. Przecie� tu niczego niewida�. - Ale jest woda, wi�c powinno by� �ycie - zaoponowa� Aleks. - Zgoda, ale jak powiedzia�em, w pierwotnej formie, nie zagra�aj�cej cz�owiekowi. Nawet je�li zetkniemy si� z bakteriami niebezpiecznymi dla ludzkich organizm�w, to jeste�my chronieni przez skafandry. Do rakiety te� ich nie wniesiemy ze wzgl�du na konieczno�� przej�cia przez kabin� radiologiczn�, w kt�rej musz� zgin��. Tak wi�c, nie ma �adnych obaw - t�umaczy� Swen. - Ja na wszelki wypadek wol� mie� bro� w gar�ci - powiedzia�em. Musia�em tak zrobi�. Moi wsp�uczestnicy zwiadu okazali zbyt wielk� rado�� z odkrycia wody i byli troch� ma�o ostro�ni. Ponadto Nike by�a nowicjuszk� w zwiadzie. Aleks te� niezbyt cz�sto go�ci� w innym �wiecie. Ze mn�, to co innego. Oblecia�em wszystkie planety w Uk�adzie S�onecznym, bra�em udzia� w wielu wyprawach. By�em ju� bardzo stary, jak na ziemskie okre�lenie wieku, lecz olbrzymie do�wiadczenie i odwaga, kt�rych mi nigdy nie brakowa�o oraz - co najwa�niejsze - osi�gni�cia medycyny pozwalaj�ce na przed�u�enie pe�nej sprawno�ci fizycznej i psychicznej o kilkadziesi�t lat, umo�liwi�y wzi�cie pod uwag� mojej kandydatury w wyprawie "Grawitora". Zreszt�, zawsze by�em ostro�ny i nigdy nie nara�a�em si� niepotrzebnie na niebezpiecze�stwo. Zw�aszcza teraz, kiedy obok znajdowa�a si� Nike, osoba dro�sza mi, ni� ktokolwiek inny, co zachowywa�em w tajemnicy, nawet wobec najbli�szych wsp�towarzyszy kosmicznej wyprawy. Nie by�o to uczucie ziemskiej mi�o�ci w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Na wzdychania, spacery po lesie przy blasku ksi�yca, s�uchanie �piewu s�owik�w i kolejn� pr�b� skojarzenia swego �ycia z kobiet�, by�em ju� nieco za stary. No, mo�e nie tyle stary, ile do�wiadczony i wygodny, bardziej przewiduj�cy. Zawsze to przyjemniej my�le�, �e na Ziemi lub w innym miejscu nikt si� o mnie nie zamartwia. Cz�owiek jest sam jak zab��kana planetoida we Wszech�wiecie, samotna, obca i pozornie martwa. Jak ta planeta, zagubiona, daleka od gwiazd. Odczuwa�em wobec Nike inne, bardziej z�o�one uczucia. By�a mi po prostu potrzebna, jako przedmiot swoistego kultu, pozbawionego ludzkich i biologicznych nami�tno�ci. Jak wizerunek ukochanej i tak bardzo odleg�ej Ziemi, mieni�cej si� wszystkimi barwami, bujnej, zawsze pi�knej i wonnej, wiecznie zielonej, a obecnie przedstawiaj�cej si� na ekranach "Grawitora" jako daleki, �wietlisty py�ek. Przez wiele dni i nocy stara�em si� sprecyzowa� swoje uczucie do tej kobiety, nim trafi�em na w�a�ciwe okre�lenie: kult osoby, kt�ra przedstawia�a sob� najwy�sze warto�ci �yznej, pi�knej i dobrej Ziemi. By�em wi�c ostro�ny. Z broni� w r�ku i reflektorem na he�mofonie zaj��em miejsce tu� za robotem. - Idziemy. Prowad�... Weszli�my w g��b jaskini. Widok jej nie odbiega� od tego, co znajdowa�o si� na zewn�trz, z t� jedynie r�nic�, �e tam mieli�my nad sob� bezchmurne, ciemne niebo, a tu poszarzane i zwisaj�ce nisko ska�y, przypominaj�ce zastyg�e sople lawy wulkanicznej. � To by�y jednak wulkany - odezwa� si� id�cy za mn� Aleks. � Je�li tak, to ogie� w po��czeniu z wod� powinien stworzy� �ycie. Nike sz�a na samym ko�cu i uwa�nie rozgl�da�a si� po skalnym korytarzu. Id�cy przodem robot nagle si� zatrzyma� i uni�s� palce r�kawic, kieruj�c je uko�nie lekko w d�, w g��b groty. - Zatrzymaj si�, nie likwiduj. - Pos�usznie skurczy� palce, ale r�ce trzyma� nadal wyci�gni�te przed sob�. - Sam zobacz�, co tam jest - powiedzia�em. Poszed�em do przodu omijaj�c robota. Przede mn� w odleg�o�ci kilkunastu metr�w, po obu stronach w�skiej, mieni�cej si� strugi wody, ros�y jakie� pn�cza. Rodzaj kwiat�w, kt�re swoje korony -jak gdyby kierowane instynktem - zwraca�y wolno w stron� �r�d�a docieraj�cego do nich �wiat�a. Ale bardziej interesuj�ce od kwiat�w by�y li�cie. Szare, mi�siste i grube, straszliwie d�ugie. Wybiega�y spod korony ka�dego kwiatu i bieg�y tylko w jednym kierunku - w g��b jaskini. Spl�tane ze sob�, wygl�da�y jak k��bowisko macek, a wra�enie to pot�gowa�a pokrywaj�ca ich powierzchni� niezliczona ilo�� du�ych brodawek wydzielaj�cych jak�� ciecz. Masz swoje �ycie - odezwa�em si� do Aleksa. - Tylko podchod� ostro�nie. To ro�liny - tym razem odezwa�em si� do robota. - Mo�esz opu�ci� r�ce. Nagle zastanowi�o mnie zachowanie naszego sztucznego przyjaciela. Nie opu�ci� r�kawic, lecz odwr�ci� si� do ty�u, gdzie sta�a Nike. � Uwa�aj, tam s� ludzie, nic nam nie grozi. - Istotnie, w �wietle reflektor�w nie dostrzeg�em �adnego niebezpiecze�stwa, niepokoj�cego zjawiska. Uderzy�em robota lekko po r�kawicach. � Opu�� je, tam nic nie ma. Niech�tnie pos�ucha� rozkazu i odwr�ci� si� przodem do Aleksa,