8177
Szczegóły |
Tytuł |
8177 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8177 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8177 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8177 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Jan Kolendo
�Przed nami Kasjopeja�
SPIS TRE�CI
KONTAKT 1
NIKE 7
"SYNOWIE MARNOTRAWNI" 13
GDZIE JESTE�, MEA? 16
STRACH 24
LIST 33
W MATNI 40
SPRAWA ALICE 50
JESTE�CIE NAM TACY BLISCY... 59
KONTAKT
Nie chcia�em o tym pisa�, lecz Tolmes uzna�, �e po powrocie na ziemi�, ka�de
zjawisko przekazane
naukowcom, z kt�rymi zetkn�li�my si� w Kosmosie, mo�e okaza� si� wa�ne.
Tu, na �Grawitorze", prowadzimy badania nakre�lone programem wyprawy, a oni tam,
na Ziemi, przecie�
nie �pi� i te� penetruj� Wszech�wiat swoimi przyrz�dami. Zreszt� � doda� � kto
wie, czy jeste�my jedn�
ziemsk� wypraw�? Mo�e po naszej wystartowa�a inna, tak�e w rejon Kasjopei? To
olbrzymi gwiazdozbi�r i
nigdzie nie jest powiedziane, �e wyprawy musz� o sobie wiedzie�, je�eli jedna od
drugiej znajduje si� w
odleg�o�ci kilku parsek�w.
Przyzna�em mu racj�. Tym bardziej, �e obok funkcji pilota-konstruktora
silnikowego, pe�ni�em obowi�zki
kronikarza wyprawy. Mo�e to za wiele powiedziane, gdy� moja rola ogranicza�a si�
do om�wienia
spostrze�e� w�asnych i zas�yszanych, o ile uzna�em je za wa�ne i do przekazania
do mikrofonu...
umieszczonego w mojej kabinie oraz na wszystkich moich ubraniach i
kombinezonach.
Wszystko by�o zarejestrowane w kryszta�ach i magazynowane w okre�lonym miejscu.
Kiedy za� chcia�em
odtworzy� tekst, bra�em taki kryszta�, umieszcza�em w czytniku, a po chwili
s�ysza�em potrzebne informacje i
kt�rego dnia oraz godzinie zosta�y one zarejestrowane. B�d� te� dawa�em
polecenie i po chwili odpowiedni
g�o�nik czyni� to samo.
�ycie na pok�adzie statku mi�dzygalaktycznego, a takim by� �Grawitor", by�o
regulowane przez �m�zg",
wspania�e urz�dzenie zajmuj�ce stosunkowo ma�o miejsca w sterowni � jak
nazywali�my hal� nawigacyjn�
znajduj�c� si� pod opiek� pierwszego astronawigatora, czyli Tolmesa. Wst�p do
niej mieli nieliczni. I przez
ca�y czas lotu stale przebywa� w niej cz�owiek wchodz�cy w sk�ad �cis�ego
kierownictwa wyprawy. Nawet ja,
serdeczny przyjaciel Tolmesa i Beningsena, kiedy chcia�em tam wej��, musia�em
mie� ich zgod�, w
przeciwnym wypadku nie otworzy�y si� drzwi.
Wspomnia�em, �e w sterowni by� zawsze cz�owiek. Gdzie indziej r�nie bywa�o.
Zwykle cz�� za�ogi
znajdowa�a si� w stanie g��bokiego snu, bowiem by�y okresy, kiedy na statku
wykonywa�o swoje czynno�ci
najwy�ej trzech ludzi. Mierz�c skal� czasu kosmicznego, by�y to minuty, a w
przeliczeniu na czas ziemski -
ca�e lata. Za�og� budzono wtedy, kiedy istnia�a konieczno�� ludzkiego dzia�ania,
gdy na ten przyk�ad
zawiod�y automaty albo, zgodnie z ustalonym harmonogramem wyprawy, trzeba by�o
prowadzi� okre�lone
badania. By�y okresy, �e pod kopu�ami hibernacyjnymi nie by�o nikogo. Rzadkie to
by�y okresy, bo rzadkie,
ale by�y.
Czasami zastanawia�em si�, czy Tolmes, Beningsen lub Walter te� uk�adali si� do
snu. S�dz�, �e tak, bo
chocia� od dnia startu z Ziemi up�yn�o wiele czasu, �aden z nich si� nie
postarza�, podobnie jak i inni
uczestnicy wyprawy.
Ja r�wnie� spa�em. A mo�e nie? Co� musia�o w tym by�, kiedy po pierwszym
obudzeniu przyszed� do mnie
Tolmes. Usiad� na fotelu i z zak�opotan� min� zacz�� kr�ci� fajk� trzyman� w
palcach. Zapali� j�, ale w
dalszym ci�gu nie m�g� si� zdecydowa� na rozpocz�cie rozmowy. Poniewa� czu�em,
�e co� go gn�bi
rzek�em:
- O co chodzi? Bo na przyjacielsk� pogaw�dk� to raczej nie przyszed�e�.
- Ano nie, chocia�...
- To gadaj.
- Kiedy nie wiem jak zacz��. Chyba od pytania. Kiedy podda�e� si� hibernacji?
Wzruszy�em ramionami.
- Ty powiniene� lepiej wiedzie�. Dla mnie czas stoi w miejscu i �wiadomo�� jego
istnienia czy odmierzania
zupe�nie mnie nie interesuje. Wiem jedynie, �e jak wr�cimy na Ziemi�, to ludzie
b�d� nas ogl�da� jak
egzotyczne zwierz�ta. Bo pomy�l, my tu pracujemy, a tam up�ywa �ycie kilku
pokole�. B�dziemy wi�cej ni�
Matuzelami. Zaraz ci powiem, poczekaj.
Podszed�em do biurka, w��czy�em przycisk ��czno�ci z archiwum i powiedzia�em:
- Ja �zero pi�tna�cie" � to by� m�j kod komputerowy � kiedy u�o�y�em si� pod
kopu�� i zasn��em?
Po kilku sekundach z g�o�nika rozleg� si� przyjemny g�os:
� Siedemnastego marca dwa tysi�ce trzysta osiemdziesi�tego roku, o godzinie zero
pi�tna�cie.
� Ile czasu spa�em?
� Siedem lat, godzin�, trzy minuty i siedemna�cie sekund.
� Jak d�ugo zasypia�em?
� Dwana�cie sekund od momentu w��czenia aparatury.
Wy��czy�em g�o�nik i zwr�ci�em si� do siedz�cego Tolmesa.
� S�ysza�e�?
� Dok�adnie � odpowiedzia�. � Pozw�l, �e postawi� jedno pytanie dotycz�ce
bezpo�rednio ciebie,
dobrze?
� Nie mam nic przeciwko temu.
Wsta� i podszed� do aparatury, w��czy�.
� Tu zero zero jeden. �Pytanie: czy �zero pi�tna�cie" opuszcza� pojemnik?
� Nie. �Zero pi�tna�cie" spa� przez ca�y czas zgodnie z programem.
� Czy aparatura by�a sprawna?
� Sprawna. Tylko pod koniec snu wyst�pi�y zak��cenia zamazuj�ce zapis. Po kilku
minutach nast�pi�o
wyr�wnanie.
� Awaria?
� Nie zanotowano awarii i nie stwierdzono przyczyn zak��ce�. Trwa�y kr�tko, a
�zero pi�tna�cie nie by�
nara�ony na �adne niebezpiecze�stwo. Dlatego nie og�oszono alarmu trzeciego
stopnia.
� Og�oszenie alarmu trzeciego stopnia nast�pue w�wczas, kiedy cz�owiek znajduje
si� w
niebezpiecze�stwie, prawda?
Odezwa�em si�, �eby cokolwiek powiedzie�, bo pytania Tolmesa wydawa�y si�
idiotyczne, ale nie zwr�ci� na
to uwagi.
� Powiedzia�e�, �e pod koniec snu. Konkretnie - kiedy?
� Dwie doby wcze�niej. Poda� dok�adn� godzin�?
� Dzi�kuj�. To wszystko.
Wy��czy� aparatur� i usiad� na poprzednim miejscu. Zapali� wygas�� fajk� i
otoczy� si� k��bami wonnego
dymu. Chocia� nie pali�em, nie przeszkadza�o mi s�siedztwo palacza tytoniu.
� Co to wszystko ma znaczy�? � spyta�em.
� Ba, w�a�nie nie wiem i s�dzi�em, �e ty mi wyja�nisz.
� Lecz co, do licha...
Zdenerwowa�em si� troch�. Tolmes zastanowi� si� chwil�, poci�gn�� fajk�,
wypu�ci� kolejny k��b dymu i
podrapa� z zak�opotaniem w brod�.
� To bardzo dziwne. W czasie twojego snu przeprowadza�em kontrol� statku, w tym
tak�e sypialni - tak
nazywano hale, w kt�rych znajdowa�y si� pojemniki z u�pionymi lud�mi i przy
okazji chcia�em sobie patrze�,
jak wygl�dasz we �nie, zanurzony w tej przezroczystej cieczy, z maseczk� na
twarzy, przewodami i tak
dalej, i tak dalej. Lecz pod twoj� kopu�� nikogo nie by�o. Po prostu pustka. A
powiniene� tam by� i spa�.
� Kpisz?
� Nie kpi�. Gdybym chcia� z ciebie zakpi� na pewno znalaz�bym lepszy spos�b. Ale
nie kpi�. Pojemnik by�
pusty.
� Niemo�liwe... � wyj�ka�em. � Jakim cudem?
Wzruszy� ramionami.
� Nie wiem. I nikomu o tym nie wspomina�em. O tym wie tylko nas dw�ch. I
przynajmniej na razie nikt nie
powinien wiedzie�.
� Rozumiem.
Pokr�ci� g�ow�, a na twarzy jego by�o wida� zak�opotanie i zaniepokojenie.
� Musz� przyzna� � powiedzia� � �e mia�em wielk� ochot� na podzielenie si� z
kimkolwiek tym
odkryciem. My�la�em te�, �e zosta� pope�niony jaki� b��d, �e po�o�ono ciebie do
innego pojemnika.
Poszed�em do sterowni i zacz��em bada�, lecz wszystko by�o w porz�dku. Zn�w
poszed�em do ciebie. I nic,
pustka. Przerazi�em si� i obudzi�em Lynda. Beningsena nie chcia�em, bo kilka dni
wcze�niej podda� si�
hibernacji i musia� odespa� minimaln� norm�. Powiedzia�em, nie ujawniaj�c
prawdy, �e co� mi si� nie
podoba w aparaturze hibernacyjnej. Skontrolowa� wszystkie urz�dzenia.
Funkcjonowa�y normalnie.
Poniewa� w dalszym ci�gu odczuwa�em niepok�j, zapyta�, czym si� przejmuj�.
Odpowiedzia�em, �e
odczuwam jaki� wewn�trzny strach, �e chyba co� nie jest tu w porz�dku. Chcia�em
zwr�ci� jego uwag� na
skontrolowanie sypialni. Chwyci� haczyk i sam to zaproponowa�. Poszli�my. I
wtedy ju� by�e�.
- Niemo�liwe... � powt�rzy�em.
- To prawda. Nie mia�em halucynacji. I wiem, �e przez pewien czas pod kopu��
nikogo nie by�o. Pomy�l, co
mog�o si� sta�? Gdzie by�e�?
- Przecie� aparatura...
- Aparatura nie k�amie, ja te� nie. I ty nie, bo spa�e�. Lecz przez pewien czas
ciebie nie by�o. Rozumiesz?
Sam nie mog�e� wsta�, wyle�� z tej cholernej skrzyni i p�j�� sobie na spacer,
prawda?
Tolmes snuj�c rozwa�ania by� zdenerwowany. Pyta� jakby chcia� si� upewni�, �e
istotnie by�o tak, jak
m�wi�.
- Prawda � odpowiedzia�em. � Lecz z tej prawdy nic nie wynika.
Westchn�� ci�ko, buchn�� kolejnym k��bem dymu i podni�s� si�.
� Id�, a ty pomy�l, stary. Bo ja tego nie wyja�ni�, a im wi�cej my�l�, to
dostaj� wi�kszego kr��ka.
Rozumiesz? Niczego nie pojmuj�.
Nie odpowiedzia�em. Bo i co? �e te� nie wyja�ni�, bowiem niczego nie rozumiem?
�e by�em i nie by�em? A
je�eli by�em, to dlaczego mnie nie by�o? A je�li nie by�em, chocia� by�em, to
gdzie by�em? Gdzie si�, do
cholery, podziewa�em?
D�ugo nad tym my�la�em i wreszcie da�em spok�j. Do dnia, kiedy Tolmes, z kt�rym
spotyka�em si� po kilka
razy na dzie�, zn�w odezwa� si� w dziwny spos�b:
- Gdzie by�e� wczoraj po zako�czeniu dy�uru?
Zdziwi�em si�.
� Jak to, gdzie? Informowa�em, �e b�d� u Roberta na kartach. Pograli�my,
pos�uchali�my muzyki i
poszed�em do siebie. Tak po trzech�czterech godzinach. P�niej spa�em.
� By�e� mi potrzebny...
� Trzeba by�o obudzi�, to nic trudnego � przerwa�em.
� Chcia�em, ale ciebie nie by�o.
- Nie by�o? Mo�e chcia�e� budzi� zanim wr�ci�em?
- Nie. Dopiero gdzie� nad ranem...
Konstruktorzy �Grawitora" postarali si� o to, �eby na statku �ycie przebiega�o
tak samo, jak na Ziemi. By�y
wi�c �wschody" i �zachody" s�o�ca � jak kto� chcia� je sobie obejrze�, to szed�
do parku. U�ywali�my
ziemskich okre�le� czasu.
� Przecie� spa�em... Czy�by zn�w?
Wzruszy� ramionami, a poniewa� niczego wi�cej nie powiedzia�, zaproponowa�em.
� Zr�bmy tak. Filmuj mnie przez pewien czas. Naturalnie wtedy, gdy b�d� w swojej
kabinie. To znaczy,
kiedy p�jd� spa�. Dobrze?
� Niez�y pomys� � powiedzia� i odszed�.
Up�yn�o kilka dni podobnych do siebie jak dwie krople wody. Statek p�dzi� w
przestrzeni Wszech�wiata w
wyznaczonym kierunku, zbli�aj�c si� do �rodkowej cz�ci uk�adu Kasjopei. Na
ekranach ogl�da�em miliardy
�wiat�w tak odleg�ych, �e dotarcie do wielu z nich nawet z szybko�ci�
pod�wietlan� - a tak� moc posiada�y
urz�dzenia nap�dowe "Grawitora" � by�o jedynie marzeniem. I to nieosi�galnym.
Ludzie dawno temu
spenetrowali ca�y Uk�ad S�oneczny, dotarli do Ob�ok�w Magellana, skolonizowali
pobliskie planety.
Natomiast my, jako pierwsi ludzie a nie automaty, kt�re robi�y to dotychczas,
postanowili�my dotrze� jeszcze
g��biej w Kosmos. �Bohaterowie Kosmosu" � tak nas okre�lono przy po�egnaniu na
kosmodromie. A
byli�my zwyczajnymi lud�mi, kt�rzy podj�li pr�b� zbadania ludzkiej
wytrzyma�o�ci, uczynienia z
niemo�liwego � mo�liwe. Wybrani spo�r�d wielu. I strace�cy na dodatek. Ale kto�
musia� to wreszcie
zrobi�, gdy� geniusz ludzkiego rozumu powinien znale�� potwierdzenie
teoretycznych twierdze� w empirii, i
nie m�g� ogranicza� si� li tylko do rozwa�a� i stawiania hipotez. Nie uwa�a�em
siebie ani za bohatera, ani
za strace�ca, lecz cz�owieka, kt�ry powinien wykowywa� swoje czynno�ci w taki
spos�b, �eby zesp�, w
jakim si� znalaz� z w�asnego wyboru i z kt�rym wsp�pracowa�, m�g� na niego
liczy�, stanowi� jeden monolit i
zrealizowa� postawione przez ludzko�� zadania.
Pracowa�em jak zwykle, kiedy us�ysza�em cichy brz�czyk, a na ekranie ujrza�em
twarz Tolmesa.
� Robisz co� pilnego? - spyta�.
� Nie. Normalna praca. Jak zwykle � odpowiedzia�em.
� To wpadnij do mnie. Albo lepiej do kabiny projekcyjnej. Wiesz, tej ma�ej, przy
sterowni. Mam co� dla
ciebie.
� Znalaz�e� rozwi�zanie? � By�em ciekawy, ale ekran zmatowia� i nie pozosta�o
nic innego, jak p�j��.
Po kilku minutach siedzia�em obok Tolmesa. By� r�wnie� Beningsen i Lynd.
Zorientowa�em si�, �e wiedz� o
co chodzi i zapewne b�d� g��wnym bohaterem widowiska, jakie mi przygotowano.
- Jestem got�w si� za�o�y�, �e znikn��em z pola widzenia kamery... � zacz��em,
lecz Tolmes przerwa�.
� W�a�nie. I zaraz sam to zobaczysz. Nie b�dziemy ogl�da� ca�o�ci, tych
wszystkich godzin i nocy, bo nic
si� nie dzia�o. Tylko to, co si� zdarzy�o wczorajszej nocy.
� Nic ciekawego! A moje chrapanie?
Beningsen roze�mia� si�.
� Zaoszcz�dzimy sobie tego koncertu, tobie r�wnie� � powiedzia�.
� Przesta�cie gada�. Zaczynamy....
Na ma�ym ekranie ujrza�em siebie �pi�cego. I naturalnie chrapa�em, bo na to
ludzko�� nie wynalaz�a
skutecznego �rodka. Spa�em nago. Ostatecznie by�em sam i wyznawa�em zasad�, �e
nic nie powinno
kr�powa� cia�a cz�owieka znajduj�cego si� w stanie spoczynku. Dlatego nie
przykrywa�em si�, a
temperatur� pomieszczenia regulowa� termoregulator w zale�no�ci od potrzeb
mojego organizmu. Przez
kilka minut nic ciekawego si� nie dzia�o. Widzia�em siebie le��cego na prawym
boku, z lew� r�k� ko�o g�owy
a drug� wyci�gni�t� wzd�u� na prze�cieradle. W pewnym momencie usiad�em,
wyci�gn��em przed siebie
obie r�ce jakby o co� prosz�c i... znikn��em. Po prostu znikn��em. Tylko na
bia�ym prze�cieradle by�o wida�
wg��bienie mojego cia�a wype�niaj�ce si� powoli i nikn�ce.
Chocia� spodziewa�em si� tego widoku, by�em wstrz��ni�ty. By�o to wprost
niesamowite, niepoj�te.
Zmartwia�em i nie by�em zdolny wykrztusi� �adnego s�owa.
- Musieli�my skr�ci� ta�m�. Twoja nieobecno�� trwa�a d�ugo � wyja�ni� Tolmes.
Tak, jak niespodziewanie znikn��em, pojawi�em si� ponownie. Le�a�em sobie
spokojnie na tym samym
lewym boku, tylko u�o�enie r�k by�o nieco inne. Spogl�da�em na siebie og�upia�y.
� I co ty na to? � spyta� pierwszy astronawigator, kiedy film si� sko�czy�.
Wzruszy�em ramionami. Jeszcze nie mog�em przyj�� do siebie. Wra�enie by�o jednak
zbyt silne.
Wreszcie prze�kn��em �lin� i wyj�ka�em:
� D�ugo mnie nie by�o?
� R�wne cztery godziny.
� Co zamierzacie uczyni� z tym fantem?
Usi�owa�em dowcipkowa�, lecz wychodzi�o to nader s�abiutko.
� Nic. Filmowa� dalej i musisz si� na to zgodzi� � wyja�ni� Tolmes.
� Niby dlaczego mam si� nie zgodzi�, je�eli sam to zaproponowa�em? Sprawa
dotyczy tak samo mnie, jak i
was wszystkich. Ale zaraz... czy tylko ja jeden tak znikam?
Spojrzeli po sobie. Zapanowa�o milczenie przerwane przez Lynda:
� To jest my�l. Trzeba b�dzie filmowa�.... � ale Beningsen mu przerwa�.
� Wszystkich? Cz�owieku, prawie tysi�c ludzi? A kto b�dzie przegl�da� ta�my? Czy
pomy�la�e�, �e ludzie
mog� wpa�� w histeri�? Nie wszyscy tak s� odporni psychicznie, jak my tutaj.
Je�eli ju� mamy co� uczyni�,
to znale�� w�r�d za�ogi ludzi zbli�onych wiekiem, wygl�dem i psychik� do naszego
bohatera � tu
u�miechn�� si� do mnie i mrugn�� okiem. � I tylko ich kontrolowa�.
Tak zrobiono, tylko �e w dalszym ci�gu znika�em ja. Nikt inny. Badania
prowadzono przez kilka miesi�cy.
Wybrani ludzie nie wiedzieli, co si� wok� nich dzieje. Nawet kontrolowano
niekt�re ma��e�stwa, ale tak
trzeba by�o. Tylko �e niczego si� nie dowiedziano. Znika�em tylko ja, z dziwn�
regularno�ci�, zawsze w tych
samych odst�pach czasu i w tych samych godzinach. Kiedy stwierdzili�my ow�
regularno��, postanowi�em
pracowa� w tych okresach noc�, a spa� w dzie�. I wtedy nie znika�em.
Wielokrotnie omawiali�my problem w �cis�ym gronie, ale niczego m�drego nikt nie
wymy�li�.
Przyzwyczai�em si� do nowego rytmu pracy i nawet mi to odpowiada�o, gdy�
wprowadza�o od czasu do
czasu pewn� zmian� w nudnawe �ycie. Penetracje niekt�rych cia� niebieskich czy
zjawisk, przeprowadzane
przez sondy zwiadowcze lub ludzi wysadzanych na powierzchni� jakiego� globu
zdarza�y si� tak rzadko, �e
stanowi�o to swoiste novum w �yciu ca�ej za�ogi. W najbli�szym okresie kilku
ziemskich lat niczego jednak
nie przewidywano, wi�c po pewnym okresie normalnej pracy trzeba mi by�o zn�w
wej�� pod kopu��.
Poniewa� do dyspozycji pozosta�a mi jeszcze jedna noc, za zgod� dow�dztwa,
postanowi�em j� przegada�
w gronie przyjaci�, zamiast pracowa�. Przez ca�y dzie� nie zmru�y�em oka;
kr�tko po p�nocy oczy zacz�y
mi si� klei�, wobec czego po�egna�em towarzystwo, do kt�rego od czasu do czasu
wpada� Tolmes lub
Beningsen i poszed�em do swojej kabiny. Przysz�o mi na my�l, �e to akurat czas
znikania, lecz tym ju� si�
nie przejmowa�em, bo niby czym, je�eli nie odczuwa�em �adnych przykro�ci?
Ponadto dzisiaj k�ad�em si� o
ponad dwie godziny p�niej od ustalonej godziny rozpocz�cia mojego "znikaj�cego
seansu". Po�o�y�em si�,
rzuci�em okiem na oko kamery, kt�ra rozpocz�a prac� i natychmiast zasn��em.
Obudzi�em si� p�no. Wypi�em podany mi przez automat sok pomara�czowy, dokona�em
porannych ablucji
i � co mi si� nigdy dotychczas nie zdarza�o - przypomnia�em sobie dzisiejszy
sen. I to z ca�� wyrazisto�ci�.
Tak, by�em pewien, �e w�a�nie tej nocy �ni�o mi si� co�, czego nie potrafi�
sobie uzmys�owi�. Maj�c sen
�wie�o w pami�ci i nie chc�c, �eby cokolwiek z niego umkn�o, zawiadomi�em
Beningsena, �e troch� si�
sp�ni� i w��czywszy aparatur�, zacz��em dyktowa� to, co mi si� przypomnia�o w
tej samej kolejno�ci, jakby
kto� mi podpowiada�.
- "Jestem w dziwnym miejscu. Olbrzymia sala, wysoka, �e nie widz� stropu,
o�wietlona �cianami. Pokrywaj�
je �wietliste, delikatne �y�ki. Taki �wiec�cy marmur, z tym, �e te �y�ki tworz�
doskona�� kompozycj�
plastyczn� o jednakowych motywach geometrycznych. Tak, to rysunki r�nych bry�.
Podszed�em do �ciany i dotkn��em jej r�k� � by�a ciep�a i g�adka. Jak kryszta�.
Rozgl�dam si� doko�a i nie
widz� �adnej �ywej istoty, a przecie� kto� musia� to stworzy� lub zbudowa�. Kto�
tu musi by�. W jednej ze
�cian ujrza�em zarys owalnych drzwi, troch� za niskich jak na m�j wzrost. To
rzeczywi�cie drzwi. Ledwo je
wida� w�r�d tej �wietlnej mozaiki. Zbli�y�em si� i nagle drzwi otworzy�y si�,
jak gdyby zaprasza�y, �eby
przez nie przej��. Spostrzeg�em, �e mam na sobie str�j, kt�rego nigdy nie
nosi�em. Jest to toga
oblamowana czerwonym, w�skim pasem sukna, chyba aksamitu. W�a�ciwie nie
czerwonym, lecz
szkar�atnym. Taka sama, jak� przed tysi�cami lat noszono w staro�ytnym Rzymie. A
ten szkar�at oznacza�,
�e chyba jestem senatorem. Tylko, na lito�� bosk�, jak tu si� znalaz�em?
Przecie� by�em na "Grawitorze".
Czy�by kto� zrobi� mi kawa�? Jaka� maskarada? Postanowi�em nie my�le� wi�cej na
ten temat, tylko
przeszed�em przez te drzwi troch� si� schylaj�c. Zasun�y si� bezszelestnie.
Znalaz�em si� na szerokiej
alei. Kilka metr�w ode mnie widzia�em ruchomy chodnik prowadz�cy, a w�a�ciwie
poruszaj�cy si� tylko w
jedn� stron�, ale po drugiej stronie alei by� taki sam o przeciwnym kierunku.
Mi�dzy tymi chodnikami nie ma
nic. Pustka. Na chodnikach znajdowali si� mieszka�cy tego �wiata czy miasta.
Wszyscy ubrani w togi,
nieliczni posiadali szkar�atne obszycia. Nikt nie zwraca� na mnie uwagi, jakbym
dla nich nie istnia�.
Chocia� tymi chodnikami posuwali si� stosunkowo szybko, przyjrza�em si� tym
postaciom. S� nieco ni�si
ode mnie i bardzo szczupli. Powiedzia�bym nawet, �e chudzi. Takie prawie
szkielety obci�gni�te blad�
sk�r�. R�ce takie same jak ludzkie. I zupe�nie �yse czaszki. Dostrzeg�em, �e
g�owy by�y jakby troch�
przezroczyste. No, mo�e nie tyle przezroczyste, ile jako� mniej widoczne od r�k,
bo innych cz�ci ich cia�
nie widzia�em. Odnios�em wra�enie, �e s� owiane jak�� lekk� mgie�k� zamazuj�c�
rysy twarzy.
Kiedy tak si� przygl�da�em, uczu�em lekkie pchni�cie. Musia�em uczyni� kilka
krok�w do przodu i wej�� na
ten chodnik. Chcia�em si� odwr�ci�, lecz przy pr�bie obejrzenia si�, poczu�em
straszliwy b�l i jakby
sparali�owanie. Z trudem obr�ci�em g�ow� do przodu i wtedy b�l i parali�
ust�pi�y. Aha � pomy�la�em � nie
wolno si� odwraca�. Ale dlaczego?
Chodnik rozga��zia� si� i jaka� si�a kaza�a mi wej�� na inny, prowadz�cy w lewo.
Wkr�tce chodnik skr�ci�
tak�e w lewo i zacz�� si� zni�a�. Dostrzeg�em jeszcze, �e tu nie ma �adnego
nieba, gwiazd, sklepienia, a
doko�a nic, zupe�nie nic, �adnych budowli. Tylko te ruchome chodniki i t�umy
obcych istot. Oraz nie wiadomo
sk�d przenikaj�ca po�wiata umo�liwiaj�ca jakie takie widzenie. D�ugo jecha�em
tym chodnikiem, mija�em
jakie� przecznice, wchodzi�em na inne i wreszcie znalaz�em si� na du�ej p�ycie
pokrytej pi�knym
ornamentem. Trudno mi by�o si� przygl�da�, gdy� otworzy�y si� owalne drzwi w
niewidzialnym murze. Nie
czekaj�c na kolejne popchni�cie przez nieznanego opiekuna � wszed�em do �rodka.
Nie zatrzyma�em si�.
Co� kaza�o mi i�� naprz�d, prowadzi�o przez kolejne drzwi, kt�re otwiera�y si� i
zamyka�y, przez wysokie
korytarze. A to wszystko w ca�kowitej ciszy.
Uzmys�owi�em sobie nagle, �e tam, w alei, te� nie s�ysza�em �adnego d�wi�ku. Tu
natomiast s�ysza�em
przy�pieszone bicie w�asnego serca. Dostrzeg�em te�, �e jestem bosy. Spr�bowa�em
obejrze� si� i... nic si�
nie sta�o. Za mn� nikogo nie by�o. Szed�em dalej i nagle si� zatrzyma�em, gdy�
zrobi�o si� ciemno. I w tej
ciemno�ci co� us�ysza�em. Ws�ucha�em si�. Tak, to by�a muzyka. Nie mog�em jej
skojarzy� z �adnym
znanym mi dotychczas d�wi�kiem lub melodi� i wtedy sobie przypomnia�em, �e
kiedy�, jeszcze na Ziemi,
m�j dziadek pokaza� mi r�j pszcz�, kt�ry osiad� na jakim� drzewie. To by� taki
sam szum, tylko �e
melodyjny, o zmiennej tonacji i barwie d�wi�ku. Pi�kna, uspokajaj�ca muzyka.
Tylko sk�d p�yn�a? Dlaczego dzia�a�a uspakajaj�co? Przecie� od chwili, w kt�rej
znalaz�em si� w tym
dziwnym �wiecie, nie denerwowa�em si�. Przeciwnie, by�em spokojny, a wzrasta�a
jedynie moja ciekawo�� i
ch�� poznania. Pod�wiadomie wyczuwa�em, �e ju� tu by�em, tylko kiedy? Nie mog�
tego sobie uzmys�owi�.
Tak, jak nagle zapanowa�a ciemno��, zrobi�o si� jasno. By�em w ma�ej, doskonale
o�wietlonej sali wy�o�onej
takim samym marmurem jak ta pierwsza, na pocz�tku mojej przygody. Tylko �y�ki
�wieci�y bardziej
intensywnie. Za� naprzeciwko, obok
wysmuk�ej kolumny sta�a kobieta. Pi�kna kobieta.
Tak pi�kna, �e razi�a oczy. Zamkn��em je, s�dz�c, �e to halucynacje lub sen, ale
nie istnia�a rzeczywi�cie.
Chcia�em podej�� bli�ej, lecz jaka� si�a zatrzyma�a mnie na miejscu. Wyci�gn��em
pod�wiadomie r�ce w
niemym b�aganiu, ale to niczego
nie zmieni�o. Przygl�da�a mi si� bardzo uwa�nie, poruszy�a kilka razy ustami,
jakby co� m�wi�a. Nie s�ysza�em �adnego s�owa. Tylko ta cicha muzyka.
Obserwowa�a mnie. Na pewno obserwowa�a.
Trwa�o to bardzo d�ugo. Te� j� obserwowa�em pe�en zachwytu i szcz�cia. Wreszcie
dziwnie mi�y, zupe�nie
nieziemski u�miech, rozja�ni� jej twarz i dopiero wtedy wyda�a mi si� znajom�.
Tylko sk�d? Gdzie j�
widzia�em? Poruszy�a wargami i uczyni�a ruch nakazuj�cy, �ebym usiad�. Przy mnie
wyr�s� sze�cian.
Usiad�em. By� twardy, dziwn� twardo�ci� ust�puj�c� pod naciskiem cia�a. Zn�w
poruszy�a ustami i obok
pojawi� si� stw�r podobny do tych, kt�re widzia�em na chodniku. Taka sama
przera�aj�ca chudo�� i g�owa z
�ys� czaszk� owiana woalem mgie�ki. Oraz toga obszyta szkar�atem. Zapomnia�em
doda�, �e kobieta tak�e
by�a owini�ta tog�, lecz nie bia��, tylko lekko pomara�czow�. I bez oblamowania.
Jedynie na g�owie nosi�a
z�ocist� obr�cz, bardzo w�sk�. Spojrza�y na mnie ma�e, gorej�ce oczy chudzielca.
Jakby chcia�y przewierci�
na wylot, wedrze� si� do mojego m�zgu. Cofn��em si�. Kobieta u�miechn�a si�
i... ju� by�em spokojny. Co�
do mnie m�wi�a i wtedy zacz��em j� rozumie� chocia� niczego nie s�ysza�em. Te�
zacz��em m�wi�, ale
niczego nie pami�tam. Nie s�ysza�em tak�e swojego g�osu. Wiem, �e siedzia�em, a
ona sta�a, za� owa
szkieletowa�a istota pojawia�a si� i znika�a jak zjawa. Niczego nie pami�tam,
poza tym, �e rozmawia�em z t�
kobiet� i w pewnym momencie zn�w wyci�gn��em do niej r�ce. Wtedy wszystko
zacz�o si� zamazywa�,
rozp�ywa�, a� uczu�em zapadanie si� gdzie� w g��b, nie wiadomo gdzie i obudzi�em
si�. Tak, chyba
wszystko opowiedzia�em o tym �nie".
Usi�owa�em jeszcze co� sobie przypomnie�. Kaza�em powt�rzy� relacj�,
analizowa�em ka�de s�owo i
doszed�em do wniosku, �e powiedzia�em wszystko.
No, mo�e prawie wszystko, albo pomin��em co�, co nie zachowa�o si� w pami�ci.
Przysz�o mi te� na my�l,
�e w tym dziwnym mie�cie istnia�a atmosfera. Zapewne identyczna z ziemsk�, gdy�
nie odczuwa�em
�adnych trudno�ci w oddychaniu. Czyli, �e by�a normalna. M�wi�em ju�, �e w tej
dr�cz�cej ciszy s�ysza�em
g�o�ne bicie w�asnego serca, co musia�o mie� jaki� zwi�zek z ci�nieniem. Nigdy
tego nie odczuwa�em, nie
jestem lekarzem i nie wiem, czy zwi�kszenie rytmu pracy tego organu jest u mnie
uzale�nione od wi�kszego
czy mniejszego ci�nienia. To rozstrzygnie Walter. Tak, to chyba wszystko.
Wy��czy�em aparatur� i poszed�em do sterowni.
Na miejscu zasta�em kilka os�b, kt�rym Beningsen co� t�umaczy�. By� tak�e
Tolmes. Spojrza� na mnie i
wyczuwaj�c, �e mam co� do zakomunikowania, powiedzia� do zast�pcy:
� Prowad� dalej. Ja b�d� u siebie.
Wyszli�my.
Kabina Tolmesa tym si� r�ni�a od innych, �e by�a znacznie wi�ksza i mia�a
bezpo�rednie po��czenie ze
sterowni�. Jedn� ze �cian zajmowa�y zminiaturyzowane urz�dzenia kontrolne i
steruj�ce oraz liczne ekrany.
Na dobr� spraw�, �eby kierowa� wypraw� i wiedzie� co si� dzieje w ka�dym zak�tku
"Grawitora", nie trzeba
by�o st�d wychodzi�. Wskaza� mi fotel, a kiedy zaj��em miejsce, zapyta�:
� Gadaj. Co� ciekawego?
Skin��em g�ow� i powiedzia�em:
� Nawet bardzo. Ale najpierw sprawd�, czy dzisiejszej nocy by�em porwany.
� Jak zwykle?
� Tak.
Wyda� dyspozycje i po chwili siedzieli�my w sali projekcyjnej. W��czy� obraz i
ujrza�em siebie k�ad�cego si�
spa�, jak rzuci�em okiem na kamer�.
Zasn��em natychmiast, a po kilku sekundach znikn��em. I to bez poprzedzaj�cego
wyci�gania r�k przed
siebie, jak zwykle bywa�o. Nie by�o mnie dok�adnie godzin� i dwadzie�cia siedem
minut poniewa�, jak
wspomnia�em, by�a to moja ostatnia noc
przed kolejn� hibernacj�, kt�r� sp�dzi�em w gronie przyjaci�. Nie ogl�dali�my
dalszego ci�gu, gdy�
automat wyja�ni�, �e �zero pi�tna�cie spa� spokojnie do godziny takiej to a
takiej, p�niej wsta�..." wobec
czego nast�pi�o automatyczne wy��czenie kamery.
� Tylko tyle czasu, ile brakuje do tych czterech godzin, prawda? � spyta�
Tolmes.
� S�dz�, �e tak, chocia� trzeba b�dzie sprawdzi�. Uwa�am, �e minutowe r�nice
nie maj� �adnego
znaczenia � wyja�ni�em.
� Te� tak uwa�am.
Wr�cili�my do kabiny. Za��da�em kryszta�u z nagraniem i w�o�y�em do czytnika.
Rozleg� si� m�jg�os.
Pierwszy astronawigator s�ucha� bardzo uwa�nie patrz�c to na mnie, to na
g�o�nik. Kiedy sko�czy�em
zapyta�:
� Niczego wi�cej sobie nie przypominasz?
Potrz�sn��em g�ow�.
� S�ysza�e� moje ostatnie s�owa. Te� si� nad tym g�o�no zastanawia�em. To
wszystko, co wiem.
� I doda�em po chwili: � Jestem zaskoczony tym snem. Mo�e nie tyle snem, chocia�
nic mi si� nigdy nie
�ni�o, ile faktem, �e tak dobrze go zapami�ta�em.
I nagle sobie przypomnia�em.
� S�uchaj. Nie jestem pewien, lecz czego� nie doda�em. Tak � powt�rzy�em. � Ju�
wiem. Kiedy kobieta
sta�a przy kolumnie, to by� taki moment, ale tylko moment, �e posun�a si� nieco
do przodu i w bok w ten
spos�b, �e na u�amek sekundy zas�oni�a cz�� kolumny. A ja przez ca�y czas t�
kolumn� widzia�em. Tak, na
pewno tak. Ona sta�a przed kolumn�, a ja zawsze widzia�em kolumn�. A powinna j�
zas�oni�.
Tolmes spogl�da� na mnie uwa�nie, zastanawia� si� przez d�u�sz� chwil�.
� Jeste� tego pewien? � spyta�.
� Jestem. Przez ca�y czas odczuwa�em, �e czego� zapomnia�em, �e co� przeoczy�em
w tej relacji. Dopiero
teraz sobie przypomnia�em.
� Zaczynam rozumie�. Ot� wydaje mi si�, na razie tylko wydaje, �e �Grawitor"
znajduje si� w strefie
oddzia�ywania cywilizacji stoj�cej na bardzo wysokim stopniu rozwoju nauki i
techniki, je�eli potrafi� co�
przeszczepi� na atomy, i to na wielk� odleg�o�� przemie�ci� je w czasie i
przestrzeni, przywr�ci� dawn�
form�, zbada� j� lub zbada� poszczeg�lne atomy w celu uchwycenia kodu
genetycznego i odes�a� z
powrotem. Naprawd� s� genialni...
� Ale dlaczego w�a�nie mnie? � zapyta�em.
� Nikogo innego?
� Przypadek. Uwa�am, �e to po prostu przypadek. Wybrali ciebie, bo widocznie
twoja sylwetka lub m�zg
najbardziej ich zainteresowa�y. A p�niej ju� nie chcieli kogo innego. Ciebie
�przeczytali" jako pierwszego i
na tobie kontynuowali dalsze zadania. Przypuszczam, �e b�d� czynili to nadal.
Zn�w zastanowi� si� przez chwil�, o czym� my�la� i doda�:
� A mo�e to ostatnia faza tych bada�? Je�eli zdecydowali si� na utrwalenie
cz�ci zjawisk w twoim m�zgu,
czego dotychczas nie czynili i zapami�ta�e� co si� dzia�o, to kto wie, czy nie
koniec z badaniami. Szukali
kontaktu z istotami, kt�re wtargn�y do ich �wiata. Nie wiedzieli, czy
przybywamy jako wrogowie czy jako
przyjaciele. Mogli nas rozpyli� na atomy, lecz tego nie uczynili, co wskazuje,
�e nie s� agresywni. Zbadali
ciebie, mo�e nas wszystkich po kolei, o czym nie wiemy i doszli do przekonania,
�e nie jeste�my dla nich
gro�ni, za� nasza technika pozostaje daleko za nimi w tyle. I maj� racj�. My nie
potrafimy znale�� si� w
ponadprzestrzeni, ponadczasie. Oni � tak.
- Twierdzisz, �e to kontakt? Wobec tego mo�na si� spodziewa�, �e dojdzie do
spotkania.
� Nie wiem. Mo�e tak, mo�e nie... To ju� nie od nas zale�y. W ka�dym razie
jeste�my gotowi i ch�tnie
przyjmiemy gospodarzy tego zak�tka Wszech�wiata lub wyl�dujemy na ich planecie,
o ile dowiemy si�, co
to za planeta i gdzie si� znajduje. I wreszcie, je�eli wyra�� na to ochot�.
Powiedz im o tym, kiedy ju�
b�dziesz spa� i zn�w znikniesz. Zreszt� i tak zapewne wiedz� po co tu
przybyli�my, je�eli s� w stanie
przeczyta� nasze m�zgi.
Tolmes m�wi�, lecz ja w pewnym momencie przesta�em go s�ucha�.
� Co za pi�kna kobieta � westchn��em.
U�miechn�� si�.
� Od pocz�tku domy�la�em si�, �e w tym musi tkwi� kobieta. To by�o wida� po
twoim zachowaniu i twarzy
pe�nej zachwytu. Powiedz, czym m�czyzna mo�e si� zachwyci�? Pi�knym kwiatem?
Dzie�em sztuki? A
mo�e tylko kobiet�? Wykszta�ci�e� w swoim m�zgu obraz idealnej, pi�knej kobiety,
wi�c tak� ci pokazali.
Albo lepiej � namalowali specjalnie dla ciebie, jakby na zam�wienie albo na
pocieszenie. Nie s�dzisz, �e w
tej spo�eczno�ci, jak�e odmiennej od naszej, spo�eczno�ci typu
zjawoszkieletowego, �yj� pi�kne kobiety? To
by� po prostu wabik. Taki obraz hologenny, �eby ciebie zainteresowa�.
Poruszy� si� na fotelu.
� Chcia�bym, �eby nawi�zali z nami bardziej konkretny kontakt. A ty szykuj si�
do spania. Tak czy inaczej,
b�dziesz filmowany.
Roze�mia�em si�.
� A gdybym u�o�y� si� pod kopu�� z pi�kn� kobiet�, na przyk�ad z Nike, to te�?
� Te�, i w�wczas nie m�g�by� sobie pozwoli� na �adne intymne prze�ycia. Nie
by�oby czasu. A o Nike nie
my�l, bo ma m�a.
Obruszy�em si�:
� Nie my�l�...
� My�lisz, my�lisz. � Tolmes roze�mia� si� g�o�no, ha�a�liwie, jakby zrzuci� z
siebie jaki� wielki ci�ar. �
Pomy�l przez chwil�, bo ja opieram si� wy��cznie na twoim opisie, czy ta istota
o wspania�ej urodzie nie by�a
podobna do Nike?
Wyszli�my. Tolmes �miej�c si� do sterowni, a ja do siebie troch� og�upia�y. Tak,
og�upia�y, bo pierwszy
astronawigator mia� racj�. I kiedy kilka godzin p�niej uk�ada�em si� pod
kopu��, a m�dre automaty
pod��cza�y do mnie r�ne przewody i prze��czniki, to ostatni� my�l�, ostatnim
b�yskiem �wiadomo�ci � by�a
ta pi�kna, pozaziemska posta�, jak�e podobna do... Nike.
NIKE
Swen przekr�ci� ga�k� wideofonu i na ekranie znikn�a jasna plama b�d�ca naszym
rodzinnym domem.
"Grawitor", g��wny pojazd kosmiczny, w kt�rym przebywali�my od wielu lat i
sp�dzili�my w nim swoj�
m�odo��, oddala� si� w stron� centralnego uk�adu Kasjopei. W tej cz�ci
gwiazdozbioru, ju� przed wiekami,
zaobserwowano najwi�ksze skupisko gwiazd zmiennych i podw�jnych o r�nej
wielko�ci i jasno�ci.
Szczeg�lnym zainteresowaniem wyprawy cieszy�a si� gwiazda podw�jna oznaczona na
mapie
Wszech�wiata symbolem eta Cas. Dow�dztwo wyprawy zdawa�o sobie spraw� z faktu,
�e od osi�gni�cia
celu dziel� nas jeszcze lata sp�dzone w zamkni�tym poje�dzie kosmicznym, w
kt�rym cz�onkom wyprawy
stworzone zosta�y warunki w niczym nie naruszaj�ce biologicznych praw cz�owieka,
ale by�y to warunki
sztuczne. Doskona�e, lecz nie naturalne. Stworzone przez cz�owieka dla cz�owieka
szukaj�cego nowych
�wiat�w, ale z gruntu obce. Z�yli�my si� z tymi warunkami i by�o nam w nich
dobrze. "Grawitor" bardziej
przypomina� luksusowy dom wypoczynkowy, ni� pojazd kosmiczny, kt�ry opu�ci�
Ziemi� wiele lat temu.
Nasz los by� wi�c godny pozazdroszczenia - byli�my pierwszymi lud�mi, kt�rzy
zapu�cili si� tak daleko w
g��b Galaktyki, albo i bardzo z�y nigdy bowiem nie by�o wiadomo, czy powr�cimy
na Ziemi�. �ycie up�ywa�o
spokojnie, czasami zdarza�y si� nieporozumienia, jeszcze rzadziej wyprawy na
zewn�trz pojazdu celem
zbadania jakiego� niezrozumia�ego zjawiska na trasie kosmicznej podr�y. Do
takich wypraw starannie
dobierano wsp�towarzyszy, eliminuj�c mniej odpornych psychicznie. Z regu�y
pojazd opuszczali najbardziej
do�wiadczeni piloci i naukowcy, kt�rzy ju� dawali sobie rad� w sytuacjach
najtrudniejszych.
Podobnie by�o i tym razem. W gwiazdozbiorze Kasjopei roi�o si� od gwiazd i
planet r�nej wielko�ci.
Oznaczone by�y na mapie Wszech�wiata r�nymi symbolami. Zdarza�o si� jednak, �e
napotykali�my na
du�e cia�a nie obj�te ewidencj�, z�o�one z r�nych sk�adnik�w mineralnych. I nie
zawsze aparatura
zainstalowana na pok�adzie "Grawitora", po dokonaniu analizy widma takiego
cia�a, potrafi�a wyja�ni�
tajemnic�. Ba, czasami nie potrafili�my nawet odczyta� sk�adu chemicznego
takiego cia�a.
Jedenastego roku podr�y napotkali�my du�e, obce cia�o, zlokalizowane po prawej
stronie trasy lotu. By�o
to zjawisko niezrozumia�e. Nie weszli�my jeszcze w sfer� nagromadzenia planet, a
od najbli�szej gwiazdy
dzieli�y nas d�ugie miesi�ce lotu, gdy aparatura odkry�a i zidentyfikowa�a
stosunkowo blisko jak�� planet� o
wadze i obj�to�ci zbli�onych do masy naszego ziemskiego Ksi�yca, oraz o
podobnym typie powierzchni,
usianej g�rami i kraterami wulkanicznymi. Co dziwniejsze, owa planeta posiada�a
atmosfer�. W zwi�zku z
tym nasun�o si� szereg pyta�: je�li to planeta, to w jaki spos�b znalaz�a si�
w�a�nie w tym miejscu, tak
daleko po�o�onym od najbli�szej gwiazdy? Dlaczego wok� niej nie ma �adnego
zgromadzenia planetoid?
Dlaczego wreszcie utrzymuje si� atmosfera, nik�a bo nik�a, ale zbli�ona
sk�adnikami do ziemskiej? I czy na
tej tajemniczej planecie istnieje jakiekolwiek - nawet w utajonej formie, jak to
niejednokrotnie stwierdzili�my -
�ycie?
Pyta� by�o sporo, ale po kr�tkiej naradzie Tolmes zdecydowa� si� wys�a� ekip�
zwiadowcz�, w sk�ad kt�rej,
po raz pierwszy w historii lotu "Grawitora", wesz�a kobieta, Nike, nazwana tak
przez rodzic�w pochodz�cych
z P�wyspu Ba�ka�skiego, gdzie z pietyzmem podtrzymywano tradycje antycznej
Grecji.
Nike by�a pi�kn� kobiet�. Wysmuk�a, o czarnych, l�ni�cych w�osach i niebieskich,
lekko sko�nych oczach,
by�a przedmiotem westchnie� wielu cz�onk�w za�ogi. Ale Nike bardzo kocha�a swego
m�a, astrofizyka
Bruna oraz urodzon� na statku c�reczk�, kt�rej nadano imi� Gea na pami�tk� Matki
- Ziemi, i nie zwraca�a
uwagi na m�czyzn.
Nasza ma�a grupa to: Nike - astrofizyk, Swen - pilot, doskona�y specjalista i
stary wyga kosmiczny, kt�ry z
niejednego pieca chleb jad�, Aleks - kosmobiolog, sp�dzaj�cy ca�e godziny w
laboratorium i staraj�cy si�
odkry� w skamienielinach chocia�by nik�e �lady jakiegokolwiek �ycia oraz ja -
Bert, no i doskonale
zaprogramowany robot, maj�cy nas chroni� przed ewentualnym niebezpiecze�stwem.
Tak wi�c Swen przekr�ci� ga�k� i na ekranie wideofonu znikn�a jasna plama
"Grawitora". Znajdowali�my si�
w rakietce zwiadowczej typu JON-27, wyposa�onej w robota. Zaopatrzeni w
odpowiedni sprz�t, po��czeni z
dow�dztwem wyprawy �wietn� i dzia�aj�c� bez przerwy ��czno�ci�, nie
przewidywali�my wi�kszych
k�opot�w. Ostatecznie niejednokrotnie wyprawiali�my si� na zbadanie napotykanych
cia� niebieskich i po
wykonaniu zadania wszyscy spokojnie powracali do bazy. Zdarza�y si� nieliczne
wyj�tki, ale na og� nie by�o
powodu do obaw.
Nowa planeta by�a coraz bli�ej. I, jak ujawni�y instrumenty badawcze na
"Grawitorze", by�a ponura,
nieprzyjemna. Takie te� odnie�li�my pierwsze wra�enie, tu� przed l�dowaniem,
kiedy trzeba by�o wybra�
odpowiednie miejsce. Swen zdecydowa� si� siada� na ma�ym p�askowy�u otoczonym
niskimi, lecz
niezwykle poszarpanymi wzg�rzami, bez �lad�w ro�linno�ci. By�a to po prostu
skalna pustynia, ciemna,
nieco rozja�niona p�yn�cym z Wszech�wiata nik�ym blaskiem odleg�ej gwiazdy
drugiej wielko�ci, do kt�rej
zd��a� "Grawitor".
Te smutne wra�enie wizualne odebrane na ekranie wideofonu pog��bi�o si�, gdy po
raz pierwszy stan�li�my
na gruncie tej niezwyk�ej, jak gdyby wymar�ej pustyni. Niskie wzg�rza okaza�y
si� wy�szymi ni� s�dzili�my.
Powierzchnia wygl�da�a niczym urwiska skalne, scementowane ze sob�, pokryte
drobinami wi�kszych
od�amk�w, jakby wulkanicznego - na pierwszy rzut oka - pochodzenia. I �adnego
�ladu �ycia. Nic. Po prostu
pustka. Nawet nik�a atmosfera okaza�a si� inn�, ni� s�dzili�my. Owszem,
istnia�a, ale bardzo rzadka,
przesycona siark� o takim st�eniu, i� musieli�my u�y� skafandr�w. Jedynym
interesuj�cym zjawiskiem
by�a temperatura w miejscu l�dowania, dochodz�ca do minus dw�ch stopni ziemskiej
skali Celsjusza, co
wskazywa�o, �e mog�o tu istnie� �ycie biologiczne, tylko nie wiadomo gdzie i w
jakiej formie. Nieco
wcze�niej, przed rozpocz�ciem l�dowania Swen poinformowa�, �e g��wnym celem
wyprawy b�dzie pobranie
drobnych od�amk�w skalnych i ro�lin - je�li na nie natrafimy. I to w�a�ciwie
wszystko. Bardziej dok�adne
zbadanie planetki - nazwali�my j� Pumeksem ze wzgl�du na porowat� powierzchni� -
mia�o nast�pi�
p�niej, w czasie drogi powrotnej. Tak wi�c, nasze zadanie by�o skromne i �atwe
do wykonania, zw�aszcza
�e nie przewidywali�my �adnych przyg�d, kt�re wprawdzie zdarza�y si�, lecz na
og� wychodzono z nich
wzgl�dnie obronn� r�k�.
Planeta odpycha�a swoj� brzydot�, by�a ciemna i ponura, bez �lad�w �ycia,
powiewu wiatru, chmur. Zwyk�a
martwa materia zakl�ta w ska��, kt�ra niezrozumia�ym sposobem, znalaz�a si� w
pobli�u nas.
Doko�a rozci�ga�y si� g�ry, zryte urwiskami i szczelinami. Dzieli�o nas od nich
kilkaset metr�w i
postanowili�my tam p�j��, pozostawiaj�c przy rakietce Nike. Nie chcia�a si� na
to zgodzi�.
� Dajcie mi spok�j, id� z wami. Po raz pierwszy trafi�a si� okazja postawienia
nogi na czym� innym, ni�
pod�oga "Grawitora", a wy chcecie odebra� mi t� przyjemno��? Przy rakiecie mo�na
zostawi� robota, niech
jej pilnuje,
� Ostatecznie nic si� nie stanie, je�eli rakiet� pozostawimy bez opieki, a
otoczymy polem magnetycznym,
uniemo�liwiaj�cym zbli�enie si� jakiejkolwiek, poza lud�mi, �ywej istoty. Za�
my, chronieni przez skafandry,
zawsze dostaniemy si� z powrotem - zdecydowa�em, chocia� ostatnie s�owo powinno
nale�e� do Swena.
Ale ten zgodzi� si� ze mn�.
Po zabezpieczeniu pojazdu wyruszyli�my w stron� pobliskich g�r. St�pali�my
ostro�nie, staraj�c si� omija�
wi�ksze skupiska skalne. Tylko Aleks pochyla� si� co chwila i do obszernej,
zawieszonej na plecach, torby
wk�ada� pr�bki podniesionych kamieni. Porozumiewali�my si� przy pomocy
laryngofon�w, a umieszczone
nad kopu�ami he�mofon�w anteny, przechwytywa�y ka�dy sygna�. I tak rozmawiaj�c i
dowcipkuj�c,
zbli�yli�my si� do owych g�r.
- Uwaga, wpad�em!
Id�cy na ko�cu Swen znikn��, a nad porowat� powierzchni� wystawa�a jedynie
antena jego he�mu. Wida�
by�o r�wnie� niezgrabne d�onie w r�kawicach, staraj�ce si� utrzyma� na skalnej,
zapad�ej nagle,
powierzchni.
Aleks po�o�y� si� p�asko i wyci�gn�� do niego r�k�.
- Trzymaj! - zawo�a�.
Ale Swen nie s�ysza�. Widocznie w czasie upadku zosta�a uszkodzona jego
aparatura radiowa. Nie m�g� te�
widzie� wyci�gni�tej d�oni ani nikogo spo�r�d nas. W�wczas Aleks podczo�ga� si�
bli�ej i chwyci� obiema
r�kami ki�� d�oni Swena. Ten wolno podci�gn�� si� w g�r� i po chwili siedzia� na
pod�o�u, i ci�ko dysza�.
Co� m�wi�, ale nikt tego nie rozumia�. Nie by�o go s�ycha�.
Nike podesz�a do niego, pomog�a wsta�. Przyk�adaj�c g�ow� do przezroczystej
os�ony he�mofonu m�wi�a
g�o�no i wyra�nie.
- Musisz wr�ci� do rakiety. Masz uszkodzon� ��czno�� i nie mo�esz dalej p�j��.
B�dziesz porozumiewa� si�
z nami z kabiny. Zrozumia�e�?
Skin�� g�ow� i powl�k� si� wolno w stron� p�askowy�u, na kt�rym by�o wida�
stoj�cy pionowo pojazd.
� Idziemy dalej? - spyta� Aleks.
� Spokojnie - odpowiedzia�em. � Najpierw trzeba zbada� grunt. Je�eli tak s�aby,
to mog� nas spotka�
podobne niespodzianki.
Nachyli�em si� nad dziur�. By�a poszarpana ale p�ytka, akurat taka, �e si� w
niej zmie�ci� Swen. Nie
widzia�em �adnej cieczy, �wiru. Nic. Po prostu dziura w ziemi. Usi�owa�em -
trzymaj�c si� Aleksa - naciska�
nog� grunt wok� niej, ale nie oderwa� si� i nie polecia� w g��b. To by�o
dziwne. Tak, jakby ten otw�r zosta�
stworzony specjalnie dla Swena. Kiedy poch�oni�ty t� my�l� ponownie zajrza�em w
dziur� o�wietlaj�c j�
reflektorem, ujrza�em, �e tam, gdzie by�y nogi pilota, otw�r by� w�szy. S�owem,
otw�r niemal idealnie
dopasowany do ludzkiej sylwetki. Czy�by pu�apka? A je�li tak, to dlaczego
dopiero teraz, a nie natychmiast
po wyl�dowaniu?
Obejrza�em si�. Swen wchodzi� w g�r� po trapie i otwiera� w�az. Odetchn��em z
ulg� i zwr�ci�em si� do
wsp�towarzyszy.
- Jako najstarszy stopniem, obejmuj� dalsze dow�dztwo. Nie chcia�bym jednak
wydawa� �adnych polece�,
bez uprzedniego zastanowienia si�, czy idziemy dalej. Ten otw�r mi si� nie
podoba.
- Mnie te� nie, ale musimy p�j�� - odezwa�a si� Nike. - Po to jeste�my.
- Dobrze, ale proponuj� powi�za� si� link�. Tonas powinno zabezpieczy� przed
podobnymi nie
spodziankami.
Tak zrobili�my i dalej szli�my ju� bez �adnych przeszk�d. By�o nas tylko trzech,
w tym kobieta, o kt�rej nie
wiedzieli�my, jak si� zachowa w razie niebezpiecze�stwa. Trzeba by�o uwa�a�.
Podeszli�my do poszarpanych ska�, o czym poinformowa�em Swena, kt�ry nawi�za� z
nami ��czno��. Teraz
towarzyszy� nam, �ledz�c na ekranie niemal ka�dy krok.
- Nic nowego - powiedzia� Aleks. - Po prostu rykowisko.
- Sk�d takie por�wnanie? - Nike g�o�no si� roze�mia�a.
- Widzia�a� kiedy� rykowisko jeleni na Ziemi? Nie? To �a�uj. Wprawdzie woko�o
rosn� kwiaty, trawa i
drzewa, ale ziemia w tym miejscu jest zryta racicami, skopana. Tylko �e tam jest
mi�kka, a tu mamy twarde,
skalne pod�o�e.
Aleks obwi�za� link� i zag��bi� si� w w�sk� rynn� biegn�c� od podn�a ska� nieco
w g�r�.
� Poczekaj, p�jd� z tob� - zaproponowa�em.
� Chwileczk�. Zobacz� i wracam - odpowiedzia�. - Nic mi si� nie stanie. Zreszt�
mam bro�.
Rzeczywi�cie nic si� nie sta�o poza tym, �e po chwili g�o�no krzykn��.
- Tu jest woda! Chod�cie.
Weszli�my kolejno w szczelin�. Zrobi�o si� jeszcze bardziej ciemno, ale w��czone
reflektory dawa�y
dostateczn� ilo�� �wiat�a.
Po skalnym pod�o�u rynny s�czy�a si� woda. Niby zwyczajna, przezroczysta, ale
jednak inna, mieni�ca si�
t�cz� kolor�w w blasku naszych �wiate�, jak gdyby wabi�ca swoim niezwyk�ym
pi�knem.
By�a te� bardzo zimna, co stwierdzi� Aleks, kt�ry zdj�� r�kawic� i zanurzywszy
r�k� w p�yn�cym strumyku,
nape�ni� przy okazji ma�y pojemnik. Istnia�a wi�c wilgo�, woda, mog�o wi�c
istnie� jakie� �ycie w bardziej
rozwini�tej, nie bakteryjnej formie. Tylko - jak na razie - poza t� wod�,
niczego nie zauwa�yli�my.
Woda musi od�ywia� jakie� ro�liny, oboj�tnie jakie, ale musi, tu za� nie ma
dos�ownie nic - denerwowa� si�
Aleks.
- Mo�e warto p�j�� jej �ladem? - wtr�ci�a Nike.
- Dobrze, idziemy - zgodzi�em si�.
Skierowali�my �wiat�a reflektor�w w d�, ku s�cz�cej si� w�skiej stru�ce wody i
wyszli�my ze szczeliny.
Woda prowadzi�a nas w prawo, w stron� jeszcze bardziej pos�pnych wzg�rz i
nawis�w skalnych gro��cych
zawaleniem. Zaniepokojony tym widokiem zatrzyma�em grup� i zaproponowa�em
zarzucenie liny na jeden z
ni�szych nawis�w skalnych celem zbadania, czy pod naciskiem trzech os�b nie
urwie si�. Lecz ska�a
trzyma�a mocno. Poszli�my wi�c dalej. Nagle mieni�ca si� struga znikn�a w g��bi
owalnego otworu jakiej�
jaskini. Nale�a�o si� zastanowi�, co robi� dalej: p�j�� czy zawr�ci�.
- Wpu�cie robota - odezwa� si� Swen. � Tak b�dzie najbezpieczniej.
� Ostatecznie mamy pistolety laserowe. To dobry �rodek zabezpieczenia -
za�artowa�em, chocia� nie by�o
mi do �miechu.
� Przypominam, �e nie wolno likwidowa� �adnej �ywej istoty, je�eli nam
bezpo�rednio nie zagra�a -
przypomnia� Swen.
� A gdzie masz gwarancj�, �e nie zagra�a - spyta�em. Mieli�my ju� jedn�
niespodziank�.
� Nie ma �adnej gwarancji, ja tylko przypominam o zachowaniu ostro�no�ci we
wszystkich poczynaniach.
Ta planeta jest martwa i je�li znajduj� si� na niej �lady �ycia, to tylko w
niezwykle prymitywnej, bakteryjnej
formie. Przecie� tu niczego niewida�.
- Ale jest woda, wi�c powinno by� �ycie - zaoponowa� Aleks.
- Zgoda, ale jak powiedzia�em, w pierwotnej formie, nie zagra�aj�cej
cz�owiekowi. Nawet je�li zetkniemy si�
z bakteriami niebezpiecznymi dla ludzkich organizm�w, to jeste�my chronieni
przez skafandry. Do rakiety
te� ich nie wniesiemy ze wzgl�du na konieczno�� przej�cia przez kabin�
radiologiczn�, w kt�rej musz�
zgin��. Tak wi�c, nie ma �adnych obaw - t�umaczy� Swen.
- Ja na wszelki wypadek wol� mie� bro� w gar�ci - powiedzia�em.
Musia�em tak zrobi�. Moi wsp�uczestnicy zwiadu okazali zbyt wielk� rado�� z
odkrycia wody i byli troch�
ma�o ostro�ni. Ponadto Nike by�a nowicjuszk� w zwiadzie. Aleks te� niezbyt
cz�sto go�ci� w innym �wiecie.
Ze mn�, to co innego. Oblecia�em wszystkie planety w Uk�adzie S�onecznym, bra�em
udzia� w wielu
wyprawach. By�em ju� bardzo stary, jak na ziemskie okre�lenie wieku, lecz
olbrzymie do�wiadczenie i
odwaga, kt�rych mi nigdy nie brakowa�o oraz - co najwa�niejsze - osi�gni�cia
medycyny pozwalaj�ce na
przed�u�enie pe�nej sprawno�ci fizycznej i psychicznej o kilkadziesi�t lat,
umo�liwi�y wzi�cie pod uwag�
mojej kandydatury w wyprawie "Grawitora". Zreszt�, zawsze by�em ostro�ny i nigdy
nie nara�a�em si�
niepotrzebnie na niebezpiecze�stwo. Zw�aszcza teraz, kiedy obok znajdowa�a si�
Nike, osoba dro�sza mi,
ni� ktokolwiek inny, co zachowywa�em w tajemnicy, nawet wobec najbli�szych
wsp�towarzyszy kosmicznej
wyprawy. Nie by�o to uczucie ziemskiej mi�o�ci w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Na
wzdychania, spacery po
lesie przy blasku ksi�yca, s�uchanie �piewu s�owik�w i kolejn� pr�b�
skojarzenia swego �ycia z kobiet�,
by�em ju� nieco za stary. No, mo�e nie tyle stary, ile do�wiadczony i wygodny,
bardziej przewiduj�cy.
Zawsze to przyjemniej my�le�, �e na Ziemi lub w innym miejscu nikt si� o mnie
nie zamartwia. Cz�owiek jest
sam jak zab��kana planetoida we Wszech�wiecie, samotna, obca i pozornie martwa.
Jak ta planeta,
zagubiona, daleka od gwiazd. Odczuwa�em wobec Nike inne, bardziej z�o�one
uczucia. By�a mi po prostu
potrzebna, jako przedmiot swoistego kultu, pozbawionego ludzkich i biologicznych
nami�tno�ci. Jak
wizerunek ukochanej i tak bardzo odleg�ej Ziemi, mieni�cej si� wszystkimi
barwami, bujnej, zawsze pi�knej i
wonnej, wiecznie zielonej, a obecnie przedstawiaj�cej si� na ekranach
"Grawitora" jako daleki, �wietlisty
py�ek. Przez wiele dni i nocy stara�em si� sprecyzowa� swoje uczucie do tej
kobiety, nim trafi�em na
w�a�ciwe okre�lenie: kult osoby, kt�ra przedstawia�a sob� najwy�sze warto�ci
�yznej, pi�knej i dobrej Ziemi.
By�em wi�c ostro�ny. Z broni� w r�ku i reflektorem na he�mofonie zaj��em miejsce
tu� za robotem.
- Idziemy. Prowad�...
Weszli�my w g��b jaskini. Widok jej nie odbiega� od tego, co znajdowa�o si� na
zewn�trz, z t� jedynie
r�nic�, �e tam mieli�my nad sob� bezchmurne, ciemne niebo, a tu poszarzane i
zwisaj�ce nisko ska�y,
przypominaj�ce zastyg�e sople lawy wulkanicznej.
� To by�y jednak wulkany - odezwa� si� id�cy za mn� Aleks.
� Je�li tak, to ogie� w po��czeniu z wod� powinien stworzy� �ycie. Nike sz�a na
samym ko�cu i uwa�nie
rozgl�da�a si� po skalnym korytarzu.
Id�cy przodem robot nagle si� zatrzyma� i uni�s� palce r�kawic, kieruj�c je
uko�nie lekko w d�, w g��b groty.
- Zatrzymaj si�, nie likwiduj. - Pos�usznie skurczy� palce, ale r�ce trzyma�
nadal wyci�gni�te przed sob�. -
Sam zobacz�, co tam jest - powiedzia�em.
Poszed�em do przodu omijaj�c robota. Przede mn� w odleg�o�ci kilkunastu metr�w,
po obu stronach
w�skiej, mieni�cej si� strugi wody, ros�y jakie� pn�cza. Rodzaj kwiat�w, kt�re
swoje korony -jak gdyby
kierowane instynktem - zwraca�y wolno w stron� �r�d�a docieraj�cego do nich
�wiat�a. Ale bardziej
interesuj�ce od kwiat�w by�y li�cie. Szare, mi�siste i grube, straszliwie
d�ugie. Wybiega�y spod korony
ka�dego kwiatu i bieg�y tylko w jednym kierunku - w g��b jaskini. Spl�tane ze
sob�, wygl�da�y jak k��bowisko
macek, a wra�enie to pot�gowa�a pokrywaj�ca ich powierzchni� niezliczona ilo��
du�ych brodawek
wydzielaj�cych jak�� ciecz.
Masz swoje �ycie - odezwa�em si� do Aleksa. - Tylko podchod� ostro�nie. To
ro�liny - tym razem
odezwa�em si� do robota. - Mo�esz opu�ci� r�ce.
Nagle zastanowi�o mnie zachowanie naszego sztucznego przyjaciela. Nie opu�ci�
r�kawic, lecz odwr�ci� si�
do ty�u, gdzie sta�a Nike.
� Uwa�aj, tam s� ludzie, nic nam nie grozi.
- Istotnie, w �wietle reflektor�w nie dostrzeg�em �adnego niebezpiecze�stwa,
niepokoj�cego zjawiska.
Uderzy�em robota lekko po r�kawicach.
� Opu�� je, tam nic nie ma.
Niech�tnie pos�ucha� rozkazu i odwr�ci� si� przodem do Aleksa,