8041
Szczegóły |
Tytuł |
8041 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8041 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8041 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8041 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I...
KAUKASKI WILK
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
M�ody cz�owiek od miesi�ca by� w drodze. Wpierw musia� p�yn�� tureckim statkiem
transportuj�cym bro� dla powsta�c�w. Potem kilka dni sp�dzi� w siodle, nim
znalaz� si� w
kwaterze wodza powstania. Na razie m�czyzn� zakwaterowano u miejscowego
z�otnika.
Wszyscy nazywali go �poreng�, czyli Polak. Wymawiali to s�owo z ogromnym
szacunkiem.
Polak ca�y czas pilnowa� swoich skrzynek. Dwie z nich to by� dar dla samego
Szamila.
Codziennie m�czyzna spotyka� przy wodopoju urodziw� dziewczyn�. Nic dziwnego,
�e
zakocha� si� w niej. Pewnego dnia przy kolacji stary gospodarz odes�a�
wszystkich z pokoju.
- Bismillah Arrachman arvanym - wypowiedzia� Polak islamsk� formu�� bior�c
jad�o.
- Uwa�aj, �eby twoje cia�o nie potrzebowa�o niczego wi�cej ni� naszego placka -
ostrzeg� go starzec.
- Ojcze, w twym domu dane mi jest nasyci� cia�o posi�kiem, dusz� rozmow� z tob�
i
oczy pi�knymi widokami - odpowiedzia� Polak.
- I niech tak pozostanie - mrukn�� gospodarz. - Nasze prawo jest niezwykle
surowe.
Mimo tych ostrze�e� Polak spotyka� si� z g�ralk�. Na jego nieszcz�cie czyje�
zawistne oczy obserwowa�y schadzki i doniesiono o wszystkim Szamilowi.
Ten pojawiwszy si� w wiosce wezwa� do siebie Polaka. M�czyzna min�� skarbiec
powsta�c�w i siedzib� szariatu, czyli s�du. Wkroczy� do dwupi�trowego domu
Szamila.
S�udzy nie�li za nim dwie skrzynki. Polak zosta� sam na sam z Szamilem.
Nast�pnego dnia Polak ochraniany przez grupk� je�d�c�w ruszy� w g�ry. Tydzie�
wspinali si�. Potem m�odzieniec przez tydzie� wchodzi� samotnie na sam szczyt
ci�gn�c za
sob� sanie ze skrzyniami. Czekaj�cy na niego je�d�cy us�yszeli z g�ry
przyt�umiony huk
wybuchu.
Polak bezpiecznie wr�ci� do wioski. U wr�t sakli, chaty z�otnika, kto� krzykn��
do
niego.
- Odwr�� si�! - za Polakiem sta� g�ral ubrany w od�wi�tny str�j.
- Czego chcesz? - dziwi� si� Polak.
- Prawo zabrania nam zabija� odwr�conych do nas plecami - odpowiedzia� g�ral
mierz�c do Polaka z pistoletu.
Pad� jeden strza�.
Gdzie� we wsi rozleg� si� szloch m�odej g�ralki.
- Ansubi��aczy mine szajtany rad�ym, odst�pcie nieczyste si�y - z�otnik mamrota�
modlitw� po�egnaln� nad cia�em cudzoziemca.
ROZDZIA� PIERWSZY
WYJAZD DO KOLEGI W BIESZCZADY � PORWANIE DW�CH
UCZENNIC � PO�CIG PRZEZ G�RY � BIESZCZADZKA SIWUCHA �
ZNALEZISKO PRZY OGNISKU � PIERWSZE STRZA�Y
Rosynantem niemi�osiernie kiwa�o na wyboistej drodze. Dodatkow� trudno�ci� by�o
to, �e przed kilkunastoma minutami przesz�a t�dy typowa bieszczadzka ulewa.
Ameryka�skie
amortyzatory doskonale spisywa�y si� na tych wertepach. Nie wiem, jak harcerze z
o�rodka
�Berdo� nad Jeziorem Myczkowskim mogli t�dy przejecha� swoimi UAZ-ami i star�
ci�ar�wk�. Po prawej stronie mia�em wysokie i strome zbocze g�rki okre�lonej na
mapie
jako Grodzisko, wznosz�cej si� 560 metr�w nad poziomem morza. Podobno kiedy�
rzeczywi�cie znaleziono tam jakie� �lady osadnictwa. Po lewej stronie, za w�skim
pasem lasu
znajdowa�a si� tafla wody, kt�ra przeb�yskiwa�a w resztkach popo�udniowego
s�o�ca. Ko�o
o�rodka wypoczynkowego nie istniej�cego ju� dawno wielkiego molocha
przemys�owego
musia�em skr�ci� w prawo i jecha� piaskow� drog� w d�, do doliny Bere�nicy.
By� koniec s�onecznego i pi�knego maja. Jecha�em do starego kolegi z wojska.
Zazdro�ci�em mu, �e mieszka w jednym z najdzikszych zak�tk�w naszego kraju, w
Bieszczadach. Latem pracowa� w o�rodku harcerskim jako cz�owiek do wszystkiego,
najbardziej lubi� jednak prowadzi� wycieczki po g�rach. Teraz postanowi�em
skorzysta� z
wolnego weekendu i pom�c mu w malowaniu oznakowa� na szlaku. To mia�a by�
dwudniowa w�dr�wka po g�rach. O tej porze w Bieszczadach prawie nie ma turyst�w,
jest
cisza, spok�j, a widoki takie, �e dech zapiera.
Przeprawi�em si� przez male�k� rzeczk� Bere�nic� i u podn�y g�ry Berdo jecha�em
do o�rodka wypoczynkowego. Zdziwi�em si� widz�c o tej porze roku grupki
m�odzie�y
kr���ce po zalesionym zboczu wzniesienia. Po kilku minutach �ciska�em ju� d�o�
Tomka.
Ch�opak by� w moim wieku, wysoki, szczup�y, wysportowany, mia� czarne w�osy i
kr�tk�
brod�. M�wi� cicho i spokojnie, rzadko kiedy podnosi� g�os.
- Cze��! - patrzy�em w jego smutne oczy. - Co tu tak t�oczno?
- Cze��! - odrzek�. - Dobrze, �e jeste�. Wyrw� si� na par� dni z tego ba�aganu.
Jak
widzisz, pe�no tu m�odzie�y, ale to nie harcerze, tylko liceali�ci z wielkich
miast. Korzystaj�c
z pi�knej pogody przyje�d�aj� tu na wycieczki szkolne.
- Hmm - mrukn��em domy�laj�c si�, co to oznacza.
- Ty mi tu nie mrucz - Tomek �artobliwie pogrozi� mi palcem. - Nie ma �miacia!
Noce
tu s� niespokojne...
- Domy�lam si�, �e odbywa si� tu t�gie pija�stwo, ale dlaczego na to pozwalacie?
- Harcerstwo ju� nie mo�e si� samo utrzyma�. Robimy co mo�emy, ale czasami
trzeba
wynajmowa� domki ka�demu, zw�aszcza przed sezonem.
- Dobrze, ale sk�d oni bior� alkohol? Przecie�, �eby tu si� dosta�, trzeba albo
przep�yn�� jezioro, albo p�j�� na piechot� dooko�a jeziora, a to dwie godziny
drogi; o trasie
przez Solin� nie wspomn�.
- Szkoda gada� - Tomek machn�� r�k�. - lepiej jedz.
Siedzieli�my w przeszklonej sto��wce o�rodka �Berdo�. To pi�kne miejsce nad
brzegiem jeziora. Na zboczu g�ry, w�r�d wysokich sosen i �wierk�w stoj�
czteroosobowe
domki wypoczynkowe. Przy pomo�cie leniwie kiwa�a si� wielka szalupa DZ z
wmontowanym silnikiem od traktora nap�dzaj�cym �rub�. To w�a�nie dzi�ki niej
harcerska
baza utrzymywa�a kontakt ze �wiatem. Na samej g�rze, na kawa�ku p�askiego
terenu, harcerze
zrobili boiska do pi�ki no�nej i siatk�wki, a spor� hal� wykorzystywali jako
miejsce do gry w
koszyk�wk� lub do organizowania dyskotek. W�a�nie dolecia�y do mych uszu g�o�ne
d�wi�ki
muzyki techno.
- Znowu - westchn��. - Ale wcinaj, wcinaj - pop�dza� mnie.
Zgrabna kelnerka, dziewczyna z Leska, kt�r� ju� kiedy� tu widzia�em, postawi�a
przede mn� dymi�cy talerz prawdziwego barszczu ukrai�skiego, a do tego koszyk ze
�wie�ym
chlebem oraz soczysty kawa�ek kie�basy �wie�o zdj�tej z patelni, z obowi�zkow�
wysepk�
musztardy.
- Nauczyciele nic nie robi� z tymi dzieciaczkami? - spyta�em prze�ykaj�c kolejn�
�y�k� zupy.
- Co ty?! Machaj� tylko zrezygnowani r�koma. Rzecz jasna kwitn� w�r�d nich
romanse typu pan od wychowania fizycznego zaleca si� do polonistki, a chemica
lata
w�ciek�a, bo dla niej zabrak�o towarzysza do zabaw. Ona jedna stara si�
zapanowa� nad
towarzystwem.
- �arty sobie stroisz - nie dowierza�em.
- Czasy si� zmieni�y. Gdy niekiedy w nocy wyp�dzam towarzystwo z krzak�w
m�wi�c, �e jest cisza nocna, kt�ra u nas w o�rodku obowi�zuje, czuj� si� jak
dinozaur.
Za�mia�em si� smutno.
- Jak min�a zima? - dopytywa�em si�.
Tomek zim� by� sam w o�rodku. Jeden z domk�w mia� ogrzewanie. Kto� musia�
dogl�da� dobytku. Mimo urok�w samotno�ci w Bieszczadach nie chcia�bym tak
sp�dza�
mro�nych miesi�cy.
- Normalnie - wzruszy� ramionami. - K�ad� si� spa�. Przygotowa�em ci miejsce w
domku numer jeden. Jest najni�ej nad jeziorem. Teraz nie b�dzie tam g�o�no, ale
rano
poczujesz ch�odek. Wstajemy wcze�nie.
- Kt�ry szlak malujemy?
- Zielony.
- To fajnie - ucieszy�em si�. - Lubi� t� tras�.
Umy�em si� i po�o�y�em si� spa� w domku zawsze zajmowanym przez komendanta
bazy, pana Marka. Dobrze, �e nie s�ysza� tego, co dzia�o si� w jego o�rodku
wypoczynkowym. Zawsze gdy przyje�d�ali tu harcerze, osobi�cie pilnowa� porz�dku
i
zasypia�, kiedy zgas�y �wiat�a we wszystkich domkach i wszyscy smacznie spali.
Obudzi� mnie �omot w okno.
- Pawe�, obud� si�! - Tomek uderza� d�oni� w szyb�.
Spojrza�em na zegarek. By�a trzecia w nocy. Troch� zaspany otworzy�em mu drzwi.
- Ju� idziemy? - zapyta�em przecieraj�c oczy.
- Mamy problem - oznajmi� Tomek.
Za nim widzia�em stoj�c� w cieniu nauczycielk�, kt�ra co chwila wyciera�a
chusteczk� zap�akane oczy.
- Co si� sta�o?
- Do jednej z uczennic przyjechali koledzy. Jakie� szemrane towarzystwo. Zrobili
zadym� na dyskotece, kogo� pobili, komu� zabrali sk�rzan� kurtk� i znikn�li z t�
panienk� i
jej kole�ank�.
- Ci ludzie to bandyci - chlipa�a nauczycielka.
Na letni� sukienk� w kwiatki mia�a zarzucony sweterek domowej roboty.
- Wszyscy w naszym mie�cie wiedz�, �e oni kradn� samochody, mo�e handluj�
narkotykami
- A ta pani uczennica? - pyta�em.
- To panienka z tak zwanego dobrego domu, znudzona rodzicami goni�cymi za
ka�dym groszem - wyja�nia� mi Tomek. - Musimy dogoni� towarzystwo, nim trzeba
b�dzie
wzywa� policj�.
Odwr�ci�em si� i zacz��em pakowa� plecak.
- Ilu ich jest? - dopytywa�em si�.
- Pi�ciu - kr�tko powiedzia� Tomek. - Nas dw�ch.
M�j kolega by� ju� przygotowany, wi�c czym pr�dzej ubra�em si� w wys�u�ony
ameryka�ski mundur z demobilu.
Tomek bez s�owa prowadzi� mnie drog� w stron� Berezki.
- Mo�e przeszli przez k�adk�, �eby szybciej doj�� do Myczkowiec - zwr�ci�em mu
uwag�.
- Miejmy nadziej�, �e nie. Maj� nad nami godzin� przewagi, co oznacza�oby, �e
wsiedli ju� do samochod�w i s� daleko st�d.
Noc by�a gwia�dzista, wi�c mogli�my przy�pieszy� kroku. Bardzo szybko, ostro�nie
omijaj�c g��bokie ka�u�e b�ota, doszli�my do brodu. Tomek po�wieci� latark� na
drugi brzeg.
W silnym �wietle w przybrze�nym, mokrym piasku ujrzeli�my wyra�ne odciski but�w.
Rozp�dzili�my si� i robi�c ogromne kroki przeskoczyli�my przez rzeczk� po
u�o�onych tam
kamieniach. P�dem dobiegli�my do rozstaju dr�g przy starym d�bie. Znowu
w��czyli�my
latarki.
- Poszli w stron� Berezki - orzek� Tomek �wiec�c w prawo. - P�jd� pewnie przez
szczyt Kamie�ca.
- Sk�d wiesz, �e akurat tamt�dy?
Tomek za�mia� si�.
- Bo jeszcze nie zd��yli�my namalowa� nowych znak�w zielonego szlaku. Nie znaj�
g�r tak dobrze, �eby w nocy przej�� kilka razy przez brody na Bere�nicy nie
gubi�c drogi. -
Czemu zmierzaj� do Berezki?
- Stamt�d najbli�ej do Pola�czyka i Soliny, a wi�c miejsc, gdzie mo�na dobrze
si�
zabawi�.
Bez zb�dnych s��w skierowali�my si� na po�udnie, a potem rozpocz�li�my
wspinaczk� po stromym i zab�oconym zboczu Kamie�ca. W �wietle latarek
widzieli�my,
gdzie ze�lizgiwa�y si� podeszwy but�w uciekinier�w. Na szcz�cie mieli�my na
nogach
solidne buty traperskie i nic nam nie grozi�o. Mimo to podpierali�my si� r�koma
na
szczeg�lnie �liskich odcinkach drogi. Nagle niebo zasnu�o si� czarnymi chmurami
i powoli
zacz�� pada� deszcz. Z ka�d� chwil� stawa� si� silniejszy zamieniaj�c si� w
ulew�. Po
kurtkach �cieka�y nam wielkie krople deszczu.
W �adne dni przez prze�wit mi�dzy drzewami na Kamie�cu wida� szczyty Berce na
po�udniowym wschodzie oraz Trzy Kopce i Czulni� na p�nocnym zachodzie.
- Mo�e panienki w tak� pogod� za�ami� si� i zrezygnuj� z wyprawy? - wyrazi�em
nadziej�.
- Nie s�dz�. Oni s� ju� w Berezce.
Tym razem taplali�my si� w b�ocie po kostki. Nasze wysokie, wojskowe buty szybko
zamieni�y si� w wielkie bry�y oblepione mokr� glin�.
Zauwa�y�em, �e Tomek coraz cz�ciej spogl�da na kompas. Spostrzeg� moje
zdziwione spojrzenie.
- Dzieciaki zab��dzi�y - wyt�umaczy� mi. - Zmyli�y ich �wie�e drogi zrobione
przez
robotnik�w le�nych zwo��cych drzewo z wycinki. Teraz uciekaj� na zach�d, w
stron�
�redniej Wsi.
Kolejn� godzin� szli�my po tropach uciekinier�w, a deszcz pada� i niemal
przelewa�
nam si� przez ko�nierze kurtek. Brzask nowego dnia powoli roz�wietla� le�ne
mroki.
Gdy wyszli�my na otwart� przestrze� i schodzili�my w stron� widocznej z daleka
�redniej Wsi, zadzwoni� m�j telefon kom�rkowy. Ledwo s�ysza�em, co krzycza�a do
s�uchawki zdenerwowana nauczycielka.
- Ci ludzie dzwonili do rodzic�w Agatki, tej drugiej dziewczynki. M�wili, �e to
porwanie i ��daj� dwudziestu tysi�cy z�otych okupu. Jej rodzice ju� tu jad� z
pieni�dzmi. Nie
chc�, �eby wzywa� policj�.
- Bzdura - mrukn��em.
- Co m�wisz? - zapyta� Tomek.
Odstawi�em od ucha s�uchawk�, w kt�rej s�ysza�em g�os histeryzuj�cej
nauczycielki.
- Podobno porwano dziewczyny dla okupu - wyja�ni�em koledze. - To bzdura.
Dzieciaki nie maj� pieni�dzy na dalszy ci�g weso�ej zabawy, wi�c wymy�li�y tak�
g�upot�.
Tomek tylko smutno pokiwa� g�ow�.
- Ka�� nam wraca� i nie wzywa� policji - kontynuowa�em.
- Nie b�dziemy zawraca� g�owy policji - stwierdzi� Tomek. - Sami rozwi��emy
problem tego porwania.
Bez s�owa po�egnania roz��czy�em rozmow� i telefon ukry�em g��boko w
wewn�trznej kieszeni.
We wsi przywita�y nas jedynie ogromne psy ganiaj�ce po podw�rkach, kt�re
odprowadza�y nas wzd�u� p�otu szczekaniem.
�cie�k� mi�dzy p�otami dotarli�my przed sklep. Mimo wczesnej pory przed drzwiami
sta�o ju� trzech m�czyzn popijaj�cych z brudnych szklanek jaki� dziwny p�yn.
- Dzie� dobry! - przywita� ich Tomek.
- Dobry - odpowiedzieli ch�mn
- Nie widzieli panowie grupki m�odzie�y? Pi�ciu ch�opc�w i dw�ch dziewczyn? -
zapyta� Tomek.
- Usi�d�cie - zaprosi� nas jeden z m�czyzn wskazuj�c szerokim gestem �aw� przy
d�ugim drewnianym stole.
Mebel mia� wys�u�ony blat, z odciskami szklanek i butelek, wbitymi we� kapslami
oraz czarnymi kr�gami po gaszonych na nim papierosach. Pos�usznie usiedli�my.
Byli�my
troch� zm�czeni i kr�tki odpoczynek, cho� to niewskazane przy d�ugich
w�dr�wkach, m�g�
nam troch� pom�c.
- No wi�c jak? - Tomek niecierpliwi� si�.
- Pili�cie bieszczadzk� siwuch�? - odpowiedzia� pytaniem ten, kt�ry nas
zaprosi�.
M�czyzna by� wysoki i szczup�y. Mia� zmierzwione blond w�osy, brod� i ogorza��
twarz. Jego r�ce by�y wielkie jak bochny chleba, nosi�y �lady ci�kiej pracy.
- Jestem harcerzem - oznajmi� Tomek. - Kolega mo�e spr�bowa�, to turysta - doda�
u�miechaj�c si�.
Natychmiast przed moje oblicze podsuni�to szklanic� z napojem. Odnios�em
wra�enie, �e w naczyniu jest mg�a, tak r�ne odcienie bieli mia� alkohol.
Dodatkowo na
odleg�o�� �mierdzia�o od niego karbidem.
- Spr�buj pan - zach�ca� mnie drugi m�czyzna.
Ca�a tr�jka i Tomek patrzyli na mnie z oczekiwaniem w oczach. C�, nie chc�c
uchybi� go�cinno�ci g�rali postanowi�em �ykn�� tej ambrozji. Przez moje gard�o
do �o��dka
pop�yn�o p�ynne piek�o. Nie smakowa�o tak strasznie, ale p�niej Tomek
wielokrotnie
odwraca� twarz nie chc�c w�cha� woni karbidu p�yn�cej z mych ust.
- Mocne - rzuci�em sycz�c.
Tym stwierdzeniem wywo�a�em tylko radosne u�miechy g�rali. Po dope�nieniu tej
grzeczno�ciowej formalno�ci m�czy�ni mogli nam udzieli� informacji.
- Te dziewczyny uciek�y z wycieczki - t�umaczy� Tomek. - Martwi� si� o nie
rodzice i
nauczycielki.
- Co tam, poczu�y wiosn�, dziouchy by�y jak trza... - us�yszeli�my komentarz.
- No dobra, ale s� nieletnie i nie powinny tak sobie ucieka� - rzek� Tomek.
Po wypiciu bimbru nie by�em chwilowo zdolny do otwierania ust, gdy� wszystko
mnie pali�o i ca�� si�� woli powstrzymywa�em si� przed wymiotami.
- Sz�a taka wycieczka - w ko�cu powiedzia� nam chudy i brodaty. - M�wili co�
mi�dzy sob� o Pola�czyku. Nawet si� zdziwi�em, �e id� na Cztery Kopce. To jak w
tym
powiedzeniu: �Wst�pi� do piekie�, po drodze mu by�o�.
- Mo�e nie chcieli i�� g��wn� drog� - zastanawia� si� Tomek.
- Jak z g�r zejdzie si� do Matiaszowej Woli, to ju� tylko cztery kilometry w
linii
prostej do Pola�czyka - zauwa�y� trzeci m�czyzna, do tej pory milcz�cy. - Mo�e
chcieli
odpocz�� w bac�wce na szczycie.
- Ona jeszcze stoi? - zdziwi� si� Tomek.
- Czasami nocuj� tam robotnicy le�ni - odpar� brodacz.
- Wielkie dzi�ki, musimy lecie� - rzek� Tomek podaj�c r�k� naszym rozm�wcom.
- Serdeczne podzi�kowania za pocz�stunek - odezwa�em si�. - To naprawd� zacny
trunek.
- Zapraszamy cz�ciej - pad�a odpowied�.
�egna� nas zgodny rechot trzech g�rali.
Podeszli�my kilka metr�w wzd�u� drogi i piaszczyst� �cie�yn� pomi�dzy p�otami
ruszyli�my w stron� ciemnego masywu g�rskiego poro�ni�tego lasem.
- Ile maj� te Cztery Kopce? - zapyta�em Tomka.
- Cztery Kopce to miejscowa nazwa dla czterech szczyt�w po��czonych jednym
grzbietem - odpowiedzia�. - Patrola ma sze��set dziesi��, Bania sze��set
trzyna�cie, Szczub
sze��set sze��, a Bia�y Wierch sze��set osiem metr�w wysoko�ci nad poziomem
morza. My
musimy pokona� tu r�nice wysoko�ci oko�o trzystu metr�w. Dobrze, �e idziemy po
b�ocie.
- Czemu? - spyta�em zdziwiony.
- Wida� doskonale �lady naszych uciekinier�w - wyja�nia� mi. - Dop�ki nie
nadejdzie
kolejna fala ulewy, kt�ra wszystko rozmyje. Widzisz, na szczyt prowadzi kilka
�cie�ek
tworz�cych do sp�ki z drogami drwali prawdziwy labirynt. Nawet ja teraz nie
wiem, jak tam
wej��. B�dziemy szli ich tropami lub kieruj�c si� moim kompasem.
- Jeste� pewien, �e id� do bac�wki?
- Po takiej nocnej wycieczce musz� gdzie� odpocz��. Bac�wka znajduje si� oko�o
p�
kilometra od sporej ��ki prowadz�cej na po�udnie. W �adne dni wida� stamt�d
nawet szczyty
po�onin. Maj� z tego miejsca kilka dr�g ucieczki i naprawd� blisko do
Pola�czyka.
Droga, kt�r� szli�my, lekko opada�a w d�. Spomi�dzy b�ota wystawa�y p�askie
kamyki tworz�ce specyficzny bruk. Przeszli�my przez jeden br�d na male�kiej
rzeczce.
Schyli�em si�, �eby napi� si� wody.
- Odradzam - ostrzeg� mnie Tomek. - Tutaj miejscowi poj� krowy. Dalej jest
czystsza
woda.
Musia�em wi�c dalej walczy� z nudno�ciami. O poranku Cztery Kopce prezentowa�y
nam wspania�y widok. Czarna �ciana lasu a� bi�a ch�odem. Mi�dzy koronami drzew
unosi�y
si� opary mg�y, kt�ra opada�a w d� zwiastuj�c pogodny i ciep�y dzie�. Po lewej
stronie
mijali�my kawa�ki ska� wapniowych wystaj�cych z ��ki. Po prawej stronie, powy�ej
nas
bieg�a droga przez pola.
W g��bokim jarze ocienionym krzakami leszczyn weso�o pluska�a woda. Na dnie
strumyka widzia�em kamyki.
- Tutaj mo�esz pi� do woli - rzek� Tomek.
Z rozbawieniem patrzy�, jak �apczywie po�ykam wielkie hausty wody.
- Pami�tasz, co sta�o si� ze smokiem wawelskim? - �mia� si�.
By�em na tyle rozs�dny, �eby pi� nadstawiaj�c dno manierki do nurtu. W ten
spos�b
do �rodka nie wpada�y wi�ksze paprochy i paskudztwa, kt�re m�g� nie�� ze sob�
strumie�.
Ka�dy �yk przed prze�kni�ciem chocia� chwil� stara�em si� grza� w ustach, �eby
nie zazi�bi�
si� od lodowatej wody.
Tomkowi znudzi�o si� patrzenie na mnie i zacz�� kr��y� z nosem przy ziemi w
poszukiwaniu trop�w. Zapewne wczesn� wiosn� strumie� zamienia� si� w rzek�
zalewaj�c�
ca�y jar, kt�rego dno wype�nia�a masa kamyk�w.
- Tak, jak my�la�em - odezwa� si� Tomek. - Pomylili drogi. Chod�! Nie ma czasu.
Teraz pewnie b��dz� w�r�d krzew�w nie mog�c znale�� �cie�ki.
Mimo wczesnej pory s�o�ce zacz�o ju� solidnie grza�. Powoli wspinali�my si� po
drodze nie zaschni�tego jeszcze b�ota. Nie zawsze mogli�my zej�� na bok, gdzie
r�s� las i
ziemia by�a twardsza. Brak snu i d�uga w�dr�wka dawa�y mi si� we znaki. Jedynym
pocieszeniem by�o to, �e dzieciaki by�y pewnie r�wnie zm�czone i chyba
przestraszone.
Droga wi�a si� jak w�� eskulap, kt�rego czasami mo�na spotka� w bieszczadzkich
lasach. Raz szli�my w g�r�, raz w d�. Spojrza�em na kompas. Kierowali�my si� na
zach�d.
- Czy idziemy w dobrym kierunku? - nie wytrzyma�em.
- Tak - kr�tko powiedzia� zdyszany Tomek.
Po p�godzinie w�dr�wki dotarli�my do kolejnego brodu na tej samej rzeczce.
Przed
nami wznosi�o si� strome zbocze g�ry. Strumie� sp�ywa� po kamiennych kaskadach
pod
parawanem buk�w. Wzd�u� niego prowadzi�a droga wyrobiona przez samochody wo��ce
drewno. �wiadczy�y o tym g��bokie odciski opon ci�kich pojazd�w i tabliczka:
�Wyr�b lasu,
wst�p grozi kalectwem lub �mierci��.
Tomek stan�� i d�ugo zastanawia� si�.
- Kurcz�, stracili�my trop - odezwa� si� po chwili.
Spojrza�em na niego zdziwiony. W�a�nie moczy�em w wodzie kapelusz. Dzi�ki
wilgotnemu nakryciu moja g�owa nie nagrzewa�a si� tak szybko. Tomek mia�
zawi�zan� na
szyi mokr� chust�, kt�ra studzi�a jego kark. To w�a�nie to miejsce w czasie
d�ugich w�dr�wek
pierwsze �m�czy si� i wielu wytrawnych traper�w stara si� ch�odzi� sobie szyj�,
aby
zwalczy� zm�czenie.
- Cofamy si�? - zapyta�em.
- Nie, niemo�liwe, �eby nagle zboczyli w las.
- Pewnie poszli strumieniem.
- Czego� ci� jednak nauczyli w tym wojsku. Pewnie, �e tak. Nie chcieli w�drowa�
przez morze b�ota, a po schodach wy��obionych przez wod� te� mo�na wchodzi�.
Ruszyli�my g��bokim parowem cierpliwie wyp�ukanym przez wieki hektolitrami
sp�ywaj�cej t�dy wody. Nie by�o g��boko, a w�dr�wka sprawia�a przyjemno��. Jak
ma�e
dzieci skakali�my z jednego kamienia na drugi. Po kwadransie doszli�my do
zw�enia koryta
potoku. Drog� zagradza�o nam wielkie k��bowisko k��czy je�yny. Wspi�li�my si� w
prawo,
po prawie pionowym zboczu i wyszli�my na p�aski teren. W�r�d �ci�tych bali drzew
wala�y
si� butelki po winie, puszki po piwie, sk�rki chleba i puszki po konserwach
mi�snych.
Tomek znowu nachyli� si� ku ziemi.
- Byli tu ca�kiem niedawno - orzek�.
- I bawili si� bardzo weso�o - doda�em ze smutkiem.
Na ko�c�wk� kija nadzia�em jak�� szmat�. Gdy materia� roz�o�y� si� na wietrze,
zobaczyli�my, �e to rozerwana z przodu koszulka.
- Boj� si� my�le� o najgorszym - rzek� Tomek.
Mnie r�wnie� przerazi�o to znalezisko. Mog�o ono oznacza�, �e koledzy dziewczyny
nie byli wcale d�entelmenami. Dowiedli tego zreszt� w czasie dyskoteki.
- Mog�em ich od razu przegna� - wyrzuca� sobie Tomek. - Ta dziewczyna, Ewa mia�a
na imi�, prosi�a mnie, t�umaczy�a, �e to jej znajomi i nic nie zrobi�
- Nie p�aczmy - przerwa�em mu. - Jeszcze nic nie jest przes�dzone. Musimy chyba
zadzwoni� po policj�.
Si�gn��em po telefon kom�rkowy. Jak na z�o�� na ekraniku ujrza�em, �e w tym
miejscu znajdujemy si� poza zasi�giem sieci.
- Z g�ry b�dziesz m�g� zadzwoni� - powiedzia� Tomek. - Po�pieszmy si�.
Szybko zacz�li�my wspina� si� po stromym zboczu. Nogawki spodni co chwila
zahacza�y o ga��zki je�yn. Musieli�my omija� miejsca, gdzie le�a�y bale �ci�tych
drzew.
Opiera�y si� one na konarach jeszcze rosn�cych buk�w, ale ca�a ta konstrukcja
sprawia�a
wra�enie, �e zaraz mo�e stoczy� si�. Tabliczka na dole m�wi�a prawd�. Miejscami
musieli�my i�� podpieraj�c si� r�koma.
- Tu, gdzie te �wierki, jest szczyt Patroli - pociesza� mnie Tomek.
W chwili gdy drapali�my palcami mokr� ziemi� chc�c zdoby� kolejne metry
wysoko�ci, nad nami �wisn�o kilka kul wystrzelonych z pistoletu. Dwie uderzy�y
w plecak
Tomka. Si�a uderzenia unios�a ch�opaka i obr�ci�a. Straci� r�wnowag�, upad� i
zacz�� zje�d�a�
g�ow� w d�. Natychmiast chwyci�em go praw� r�k� za nog�, ale by� ci�ki, wi�c
we dw�ch
zsuwali�my si� kalecz�c si� o kolce je�yn. Wyrwa�em zza paska n� i z ca�ej si�y
wbi�em go
w zbocze. Ostrze utkwi�o w korzeniu. Zatrzymali�my si� dwa metry od
kilkunastometrowej
pionowej �ciany. W dole znajdowa�o si� kamieniste koryto potoku.
- Nie ruszajcie si�, bo wam �by odstrzel�, harcerzyki us�yszeli�my z g�ry.
ROZDZIA� DRUGI
TAJEMNICZY LIST � SPOTKANIE W HOTELU �MARRIOTT� �
STRZELCY G�RSCY NA WOJNIE � TAJNA MISJA NA KAUKAZIE �
ODPRAWA W ORZYSZU
Tego dnia postanowi�em p�j�� do pracy na piechot�. Przyznam, �e jedynie spacer
przez warszawsk� Star�wk� sprawi� mi przyjemno��. Ulice by�y tradycyjnie
zapchane.
Min��em demonstracj� niezadowolonych z czego� ludzi protestuj�cych przed jednym
z
ministerstw. W takich chwilach zazdro�ci�em Paw�owi, kt�ry wyrwa� si� w
Bieszczady i
oddycha� pe�n� piersi� nie nara�aj�c �ycia wdychaniem zatrutego spalinami
powietrza.
W sekretariacie przywita�a mnie u�miechem panna Monika. Czeka�y na mnie listy i
naj�wie�sze gazety. Usiad�em w gabinecie za biurkiem i od�o�y�em na bok
wszystkie
czasopisma. Na dzi� mia�em do�� polityki. Zainteresowa�em si� listami. Przed
sob� u�o�y�em
w wachlarzyk dziesi�� kopert. Od razu moj� uwag� przyku�a jedna, �nie�nobia�a.
Nie by�o na
niej znaczka ani piecz�tki. Za to kto� bardzo r�wnym pismem napisa�: �Herr
Tomasz N.N.�.
Domy�la�em si�, �e pisz�cym do mnie by� Niemiec.
Spojrza�em pod s�o�ce. W �rodku by�a kartka papieru i wizyt�wka. To by�o to -
zapowied� nowej przygody. W�a�nie w takiej zwyk�ej kopercie. Delektowa�em si�
trzymaj�c
j� w r�ce. W ko�cu delikatnie otworzy�em i zacz��em czyta� tekst napisany w
j�zyku
niemieckim.
Panie Tomaszu, wiele s�ysza�em o pana dokonaniach w dziedzinie poszukiwania
zaginionych dzie� sztuki i skarb�w. Parokrotnie, gdy chodzi�o o zbiory zwi�zane
z histori�
Niemiec, mog�em o Panu czyta� w naszych gazetach. Uzna�em, �e jest Pan osob�
godn�
zaufania. Historia, kt�r� chcia�bym Panu opowiedzie�, o ile wyrazi Pan swoje
zainteresowanie, dotyczy historii was, Polak�w, oraz g�rali z Kaukazu, o kt�rych
walce z
Rosjanami co chwila donosz� media.
Wiedz�c, �e przyjad� do Polski przygotowa�em si� do rozmowy z Panem. Je�li jest
Pan
zainteresowany, prosz� zadzwoni� pod numer telefonu podany na wizyt�wce.
Z powa�aniem
Otto Ebersche
Spojrza�em na wizyt�wk�. Opr�cz imienia i nazwiska by� tam numer telefonu w
Warszawie. Zaintrygowany listem wystuka�em podany numer.
- Dzie� dobry, centrala hotelu �Marriott� - us�ysza�em mi�y dziewcz�cy g�os.
- Dzie� dobry - odpowiedzia�em. - Czy m�g�bym rozmawia� z panem Ebersche?
- Oczywi�cie, prosz� poczeka�
W s�uchawce us�ysza�em relaksacyjn� melodi�, a po chwili odezwa� si� m�ski g�os.
- Tak, s�ucham - powiedzia� kto� po niemiecku.
- Witam pana, nazywam si� Tomasz N.N. - zacz��em. - By� pan �askaw napisa� do
mnie list
- Zainteresowa�a pana ta historia - Niemiec wyra�nie ucieszy� si�. - Czy zechce
si� pan
ze mn� spotka�?
- Oczywi�cie, dlatego dzwoni�.
- �wietnie. Czy mog� pana zaprosi� na obiad? Prosz� tylko wskaza� dobr� i cich�
restauracj�.
Chwil� waha�em si�.
- Dobrze, zrobimy tak, prosz� przyj�� do mojego pokoju, numer 222 - zaproponowa�
Ebersche.
Um�wili�my si� na trzynast�. Szczerze przyznam, ze glos w s�uchawce rozczarowa�
mnie. Spodziewa�em si� us�ysze� tajemniczy szept, a tu przemawia� do mnie lekko
rubaszny,
starszy pan.
Po dwunastej wyszed�em z biura obiecuj�c sobie, ze je�li informacje nie b�d�
ciekawe, to odrobi� godziny leniuchowania dzi� po po�udniu.
Wszed�em do holu eleganckiego hotelu i po zapowiedzeniu si� przez telefon w
recepcji wszed�em na g�r�. Niemiec czekaj�c na mnie przegl�da� polsk� gazet�. Na
m�j
widok wsta� i zaprosi� gestem na fotel. By� wysoki, szczup�y, szpakowaty, ubrany
w ciemny
garnitur, lecz koszul� mia� rozpi�t� pod szyj�. W klapie by�a wpi�ta male�ka
blaszana
szarotka. Trudno by�o odgadn�� jego wiek. Musia� mie� doskona�� kondycj�
fizyczn�. Lekki
u�miech wykwit� na jego twarzy, gdy zauwa�y�, jak mu si� przygl�dam.
- Polacy na widok Niemca s� tacy nieufni - odezwa� si� po polsku, troch�
kalecz�c
nasz j�zyk.
- Prosz� si� nie dziwi� - odpowiedzia�em. - Zbyt wiele razy stawali�my po
przeciwnych stronach.
- Tak - przyzna�. - W�a�nie czyta�em na temat kolejnych manewr�w Bundeswehry w
Polsce i to w Orzyszu. Ko�o historii zatoczy�o kr�g i zrobi�o nam niez�ego
psikusa. Kiedy� by�
to o�rodek do�wiadczalny Wehrmachtu, teraz Niemcy wr�cili tam ze swoimi
najlepszymi
czo�gami, aby wsp�lnie �wiczy� z nowymi sojusznikami - Polakami.
- Paradoks historii - mrukn��em wymijaj�co.
- Niech pan si� tak nie burmuszy, tak m�wicie? Mam synow� Polk�. M�j syn
przyjecha� do Polski zrobi� dobry interes i wr�ci� z pi�kn� i wspania�� �on�.
Mam teraz
dw�ch wnuk�w i jedyne o czym marz�, to wr�ci� do domu i wybra� si� z nimi w
g�ry.
B�dziemy we wsp�lnej Europie i tak ju� powinno chyba by� zawsze.
Si�gn�� po s�uchawk� telefonu i zam�wi� w room-serwisie stolik z przek�skami.
- Wie pan - u�miechn�� si� - na weselu spotka�em si� z rodzin� mojej synowej.
Gdy
m�odzi ta�czyli, my starsi rozmawiali�my przy kieliszku. Okaza�o si�, �e dziadek
mojej
synowej walczy� pod Monte Cassino. Ja te�. Jak si� pan zapewne domy�la, on
atakowa�, a ja
si� broni�em. Polacy ma�o mnie nie pobili. Kto mnie broni�? M�j przeciwnik.
Nie wiedz�c co powiedzie�, tylko pokiwa�em g�ow�.
Rozleg�o si� ciche stukanie do drzwi.
- Wej�� - krzykn�� po niemiecku gospodarz.
M�ody kelner wprowadzi� stolik i znikn�� jak duch.
Ebersche zach�ca� mnie do jedzenia. Na�o�y�em sobie na talerz sa�atk� i kawa�ki
pysznego schabu ze �liwkami.
- Przejd�my do rzeczy - rzek� po zaspokojeniu pierwszego g�odu Ebersche.
Wyci�gn�� z pude�ka le��cego na stole grube cygara. Pocz�stowa� mnie i
wypuszczaj�c grube k��by dymu zacz�� opowie��.
- Ca�e dzieci�stwo i lata m�odzie�cze sp�dzi�em w rodzinnym Innsbrucku w Tyrolu.
Mieszkaj�c w takiej okolicy nie mo�na nie zna� i nie kocha� g�r. Do czasu
wybuchu drugiej
wojny �wiatowej uczy�em wspinaczki i narciarstwa turyst�w odwiedzaj�cych nasze
g�ry.
Pewnego dnia, wiosn� 1939 roku, otrzyma�em powo�anie do 1. batalionu 98. pu�ku
strzelc�w
g�rskich w Mittenwald, wchodz�cego w sk�ad 1. dywizji strzelc�w g�rskich. Moj�
dywizj�
oficjalnie sformowano 9 kwietnia 1938 roku. Gdy zjawi�em si� w jednostce, od
razu
zauwa�ono, �e nie jestem amatorem we wspinaczce. Wi�kszo�� �o�nierzy naszej
jednostki
mia�a wcze�niej do�wiadczenie w chodzeniu po g�rach.
- Ebersche! - wezwa� mnie do siebie sier�ant. - Sko�czy�e� dwunastotygodniowe
szkolenie podstawowe. Musz� kogo� wyznaczy� do szko�y podoficerskiej. Ty jeste�
dobry.
Otrzymujesz skierowanie na kurs.
Dziwi�o mnie, �e tak szybko zosta�em wybrany do szkolenia na podoficera.
Normalnie
przyjmowano, �e szeregowiec jest w pe�ni wyszkolony dopiero po jedenastu
miesi�cach
s�u�by. Wobec nas stawiano wi�ksze wymagania. Zwyk�y piechur zawsze m�g� si�
okopa� i
ukryty w dole przeczeka� bombardowanie lub ostrza� ze strony przeciwnika. My w
g�rach
musieli�my by� bardziej odporni fizycznie i psychicznie.
Wyjecha�em wi�c na kurs w batalionie zapasowym. W tym czasie Hitler wyda� rozkaz
ataku na Polsk�. Moja dywizja mia�a atakowa� z terenu S�owacji razem ze
s�owackim
zgrupowaniem piechoty �Skulety� na Nowy S�cz i dalej na Gorlice. Pi�� dni po
wybuchu
wojny oddzia�y mojej dywizji zaatakowa�y posterunki polskiej Stra�y Granicznej
pod
Muszyn�. Po zaci�tej walce polscy pogranicznicy musieli wycofa� si�. P�niej 1.
dywizja
g�rska dotar�a do Sanoka i sforsowa�a San. Pu�kownik Schorner 12 wrze�nia zabra�
z dywizji
cztery kompanie piechoty, wsparte artyleri� i saperami. Powsta�a w ten spos�b
grupa bojowa
uderzy�a na Lw�w. Koledzy opowiadali mi o twardej obronie i imponuj�cym nocnym
ataku
na bagnety przeprowadzonym przez polskie formacje ochotnicze. W czasie obl�enia
Lwowa
m�j macierzysty pu�k star� si� z sowieckim oddzia�em pancernym. Oczywi�cie,
wtedy
obowi�zywa� pakt Ribbentrop-Mo�otow, ale jednak do przypadkowej walki dosz�o.
Po kampanii wrze�niowej wr�ci�em do swojego batalionu z naszywkami kaprala i
uprawnieniami instruktora. Praktycznie ca�� zim� sp�dzi�em na przygotowywaniu
swojej
dru�yny do walki. W maju 1940 roku bra�em udzia� w ataku na Francj�. Najgorzej
wspominam walki nad Somm�. Tylko jednego dnia nasza dywizja straci�a 139
zabitych i 430
rannych.
- S�ysza�e�? - zapyta� mnie pewnego dnia Max Knopf, dow�dca innej dru�yny w
moim plutonie. - Mamy zaatakowa� Wielk� Brytani�.
- Przecie� od bitwy pod Hastings w 1066 roku, gdy Normanowie wyl�dowali na
wyspie, nikomu to si� nie uda�o - odpowiedzia�em.
- Goering zapewnia�, �e zniszczy ca�e brytyjskie lotnictwo - �mia� si� Knopf.
Los chcia�, �e przydzielono nam jako miejsce do l�dowania wysokie wybrze�e
klifowe ko�o Hastings. Przeszkolono nas do kierowania samochodami brytyjskimi i
nauczono
zasad lewostronnego ruchu na drogach. Jesieni�, gdy by�o ju� wiadomo, �e
operacja �Lew
Morski�, a wi�c desant na Wyspy Brytyjskie nie dojdzie do skutku, m�j pu�k
przygotowano
do operacji zdobycia Gibraltaru. R�wnie� do tego ataku nie dosz�o. O koszmarze
wojny na
Ba�kanach nie b�d� opowiada�. Lecz dopiero front wschodni mia� nam przynie��
ca�� seri�
nieszcz��, a mnie niezwyk�� przygod� i najwi�ksz� tajemnic� mojego �ycia.
W czasie kampanii wschodniej moja dywizja walczy�a na po�udniowym odcinku
frontu. Ju� na pocz�tku wojny ze Zwi�zkiem Radzieckim, w czerwcu 1941 roku,
toczyli�my
ci�kie walki w okolicach Lubaczowa. W pierwszej po�owie lipca brali�my udzia� w
prze�amaniu �Linii Stalina� ko�o Baru na Podolu. Po kilku dniach prze�amali�my
trzy linie
obrony, zniszczyli�my kilkadziesi�t bunkr�w i uda�o nam si� prze�ama� front na
szeroko�ci
dwudziestu kilometr�w. Wzi�li�my do niewoli pi��dziesi�t sze�� tysi�cy �o�nierzy
rosyjskich.
Nasz powolny marsz na wsch�d zako�czy� si� jesieni� 1941 roku, gdy odpierali�my
rosyjskie
kontruderzenie w rejonie Rostowa nad Donem.
Pami�tam pewien pa�dziernikowy dzie�. Siedzieli�my razem z Knopfem nad
brzegiem rzeki Mius. Co prawda by�o to niebezpieczne ze wzgl�du na rosyjskich
snajper�w,
ale warto by�o. Palili�my papierosy, popijali�my rosyjsk� w�dk� i wspominali�my
stare dobre
czasy wspinaczek w Alpach. Wtedy przysiad� si� do nas porucznik Porowsky,
Austriak,
doskona�y narciarz.
- Sied�cie - ruchem r�ki wskaza�, �eby�my nie wstawali. - Ja te� t�skni� za
g�rami i
wspinaczk�.
Nie rozumia�em, dlaczego tak powiedzia�.
- Ebersche - zacz��. - Chcia�by� zabra� kilkunastu ludzi w g�ry? Prawdziwe g�ry?
Pyta� mnie i jednocze�nie patrzy� przed siebie, zaci�gaj�c si� dymem. Pali�
jakie�
ohydne skr�ty z rosyjskiego, zdobycznego tytoniu.
- No pewnie - odpowiedzia�em natychmiast.
- Jest tylko jeden problem - m�wi� porucznik. - B�dziesz podlega� rozkazom SS.
Mina mi zrzed�a.
- Tym zadufanym w sobie bucom? - Knopf nie kry� oburzenia.
Porucznik smutno pokiwa� g�ow�.
- Ebersche, masz du�e do�wiadczenie we wspinaczce i to jest potrzebne do tej
misji;
nic nie poradz�, �e wmiesza�o si� w to SS.
- Ilu b�d� mia� ludzi? - zapyta�em.
- Dwudziestu naszych, do tego po kilku SS-man�w oraz cywil�w.
- Poruczniku, o co chodzi? - nie mog�em powstrzyma� ciekawo�ci.
- Dowiesz si�, je�li zgodzisz si� na udzia� w akcji. Szczerze powiem, �e to mi
�mierdzi
na odleg�o�� jak�� kompletn� g�upot�. Z drugiej strony, nale�y obawia� si� tego,
co SS-mani
zaczn� wyczynia� w g�rach bez kilku do�wiadczonych alpinist�w albo gdy wezm� od
nas
kilku ludzi na si��. Te pacany w czarnych mundurach niczego si� jeszcze nie
nauczy�y. Nie
dotar�o do nich, �e wcale nie jeste�my ras� pan�w.
Nie rozumia�em, o czym porucznik m�wi�, ale wypowiada� si� w spos�b, kt�ry m�g�
zako�czy� si� tylko jednym sadem polowym i wys�aniem go do jednostki karnej.
- Zgoda, poruczniku, pod warunkiem, �e mog� wzi�� ze sob� Knopfa.
- Chcesz, Max? - porucznik zapyta� mego przyjaciela. - Nikogo nie zmuszam.
Max tylko skin�� g�ow�.
- Dobra - porucznik poci�gn�� solidny �yk w�dki. - Jutro o dziewi�tej stawicie
si� u
mnie na kwaterze.
Po chwili wsiad� na sw�j motocykl BMW R35 i odjecha�.
- Dziwne - mrukn�� Max.
- K�ad�my si� spa� - odpowiedzia�em.
Przed snem sprawdzi�em jeszcze, czy moi ch�opcy wystawili warty i zasn��em. To
by�
m�j ostatni spokojny sen przez najbli�sze p� roku. Nast�pnego dnia, zgodnie z
rozkazem,
stawili�my si�. na kwaterze Porowsky�ego.
- Siadajcie - wskaza� nam krzes�a.
Na drewnianym stole w rosyjskiej cha�upie o niskim suficie i zwisaj�cych z
sufitu
papierowych ozd�bkach le�a�y teczki. Porowsky wyci�gn�� w moj� stron� kartk�
papieru z
r�cznie zapisanymi nazwiskami.
- Wybra�em tych ludzi - powiedzia�. - Je�li si� zgodz�, p�jd� z tob�.
Przejrza�em spis. Byli tam ludzie g��wnie z naszego pu�ku. Zauwa�y�em, �e
Porowsky
wybra� fachowc�w z r�nych dziedzin: saper�w, kierowc�w, snajper�w, dw�ch
operator�w
radiostacji, artylerzyst�, jednego by�ego geografa, lekarza oraz czterech
mulnik�w. Wszyscy
mieli doskonale opanowane umiej�tno�ci wspinaczki.
- Poruczniku, wybra� pan niez�e komando - rzek� Knopf zagl�daj�c mi przez rami�.
-
Czyta�em, �e Anglicy podobne zespo�y tworz� w Afryce P�nocnej i wysy�aj� je
przeciwko
W�ochom lub naszym oddzia�om stacjonuj�cym na wyspach Morza Egejskiego.
S�uchaj�c wywodu Maxa uzmys�owi�em sobie, jaki mo�e by cel naszej misji.
- W jaki spos�b zostaniemy przerzuceni na Kaukaz? - zapyta�em.
Porowsky zrobi� wielkie oczy. Drzwi prowadz�ce do drugiego pokoju otworzy�y si�
z
hukiem.
- Brawo! - rykn�� wysoki, m�ody SS-man staj�c we drzwiach. - Wybra� pan
najlepszych ludzi. Sk�d oni wiedzieli o Kaukazie? - nagle sta� si� podejrzliwy.
- Wybrali�cie ludzi z do�wiadczeniem we wspinaczce alpejskiej - odpowiedzia�em.
-
Dobrali�cie z nas, tak jak powiedzia� Knopf, samodzielne komando. Mamy wi�c
kierowc�w,
mulnik�w do prowadzenia karawany mu��w w wysokich g�rach. Ludzie o okre�lonych
umiej�tno�ciach zostali co najmniej zdublowani. Z tego wnosz�, �e misja mo�e by�
niebezpieczna. Pytanie tylko, jaki jest jej cel? Pireneje? Alpy? Skandynawia?
Nie. Zostaje
tylko Kaukaz. Tylko �e nie jeste�my nawet u wr�t Kaukazu.
- O to si� nie martwcie - SS-man machn�� lekcewa��co r�k�.
Gdy wyszli�my przed dom porucznika, ujrzeli�my dwie ci�ar�wki z �o�nierzami,
kt�rych wytypowano do tej tajemniczej operacji. Przerzucono nas na najbli�sze
lotnisko, sk�d
dwoma samolotami �Junkers-52� odlecieli�my do Rzeszy. Nast�pne miesi�ce up�ywa�y
nam
na ci�g�ym szkoleniu. Trenowali�my w Skandynawii, Alpach, Karpatach. Za ka�dym
razem
starano si� nam stworzy� ekstremalne warunki, chodzi�o o to, aby�my byli
samodzielni.
Podobno druga cz�� uczestnik�w wyprawy trenowa�a pod okiem instruktor�w z
Waffen-SS.
Cz�sto wyra�ali�my z Knopfem obawy o to, jak ci ludzie dadz� sobie rad�. Na
wszelki
wypadek wprowadzili�my do szkolenia du�o element�w asekuracji, znoszenia
rannych. Wiele
uwagi po�wi�cili�my sztuce przetrwania w g�rach.
W tym czasie nasza dywizja bra�a udzia� w ofensywie na po�udniu ZSRR. Nasi
strzelcy g�rscy sforsowali rzek� Kuba� i zdobyli miasto Majkop. Latem 1942 roku
wojska
niemieckie sta�y u wr�t Kaukazu. Rozkaz natychmiastowego stawienia si� w mie�cie
Arys, to
po polsku Orzysz, otrzymali�my na pocz�tku sierpnia 1942 roku.
Przerzucono nas samolotami do Kr�lewca, sk�d samochodami przewieziono do
Orzysza, a potem do Bemowa Piskiego. Tam w koszarach poznali�my reszt� naszej
niezwyk�ej wycieczki. Przy bramie przywita� nas znany nam ju� SS-man.
- Witam pan�w - rzek�. - Nazywam si� Stucker i tak prosz� mnie tytu�owa�, m�j
stopie� nie ma znaczenia.
Faktycznie, zauwa�y�em, �e p�niej zak�ada� mundury z r�nymi dystynkcjami
zar�wno Waffen-SS, jak i Wehrmachtu. Drug�, r�wnie wa�n� osob�, kt�r� nam
zaprezentowano, by� profesor Klaus Sauer. By� to naukowiec z berli�skiego
uniwersytetu,
historyk, specjalista od historii Rosji carskiej. Opr�cz nich, w naszej ekipie
by�o o�miu
milcz�cych �o�dak�w z SS oraz czterech dziennikarzy z kroniki filmowej i
oficjalnej
gadzin�wki nazist�w �Der Angriff�.
- W oczekiwaniu na Fuhrera mo�e przejrz� panowie map� interesuj�cego nas rejonu
-
zaproponowa� Stucker.
Zapowied� wizyty Hitlera zaskoczy�a mnie. Jednak jeszcze bardziej by�em
zdziwiony
tym, co Stucker roz�o�y� na stole.
- To mapa Kaukazu wydana czterdzie�ci lat temu! - wykrzykn�� zdumiony Knopf.
- Prosz� dotkn�� jakiego� punktu na mapie! - poprosi� go operator kamery.
Jednocze�nie przykl�kn�� kieruj�c obiektyw z wysoko�ci blatu sto�u na nasze
twarze.
- Tak, to stara mapa - Stucker wydawa� si� niewzruszony. - Wasi koledzy walcz�cy
na
Kaukazie nie maj� �wie�szych
- Jad�! - wydysza� podoficer SS wchodz�c do pokoju.
Przez okno zobaczy�em zatrzymuj�ca si� limuzyn�. Stucker wypr�y� si�, a
profesor
nerwowo przeciera� szk�a okular�w.
Zamiast Hitlera do pokoju wszed� zupe�nie nie znany mi wcze�niej m�czyzna.
- Panowie, oto Arno Schickedanz, gubernator Kaukazu - Stucker przedstawi� nam
go�cia.
- Fuhrer nie m�g� przyby� osobi�cie - zacz�� Schickedanz. - Zatrzyma�y go sprawy
wagi pa�stwowej. Kaza� mi jednak zapewni� was, �e wasza misja jest bardzo wa�na
dla
Trzeciej Rzeszy. To co zrobicie mo�e przyczyni� si� do przekszta�cenia Kaukazu w
zwi�zek
buforowych pa�stewek tworz�cych antyrosyjski kordon sanitarny, w kt�rym by�aby
zapewniona polityczna i gospodarcza kontrola Rzeszy.
Knopf kopn�� mnie w kostk� i spojrza� pytaj�co. Podoficer SS niewzruszenie
patrzy�
ponad g�owami wszystkich na portret Hitlera. Stucker a� pokra�nia� na twarzy.
Dziennikarze
wytrwale co� notowali w swych notatnikach.
- Panie profesorze, jest pan pewien, �e to tam jest? - gubernator zwr�ci� si� do
Sauera.
Naukowiec skin�� g�ow�.
- Polacy nigdy nie ujawnili faktu odkrycia tego, a bolszewicy niew�tpliwie
wykorzystaliby to do uspokojenia nastroj�w w�r�d kaukaskich g�rali -
odpowiedzia� Sauer. -
Komuni�ci nie powinni wierzy� w zabobony, ale w tym wypadku zrobiliby wyj�tek,
aby
uzyska� odpowiedni efekt propagandowy.
- Powodzenia! - gubernator uderzy� r�k� w map� Kaukazu i wyszed�.
- Profesorze Sauer - odezwa�em si�. - M�g�by pan nam wskaza� cel naszej akcji?
- Oczywi�cie - profesor na moment przytkn�� ustnik fajki do ma�ego krzy�yka na
mapie.
Obaj z Knopfem schylili�my si�.
- Elbrus, 5633 metry nad poziomem morza - odczyta� Knopf.
- Najwy�szy szczyt Kaukazu - Stucker zaciera� r�ce. - To dopiero wyzwanie!
- My, strzelcy g�rscy, tam wejdziemy, ale wy? - wyrazi� w�tpliwo�� m�j kolega.
Podoficer SS na moment przesta� patrze� na portret wodza i przeni�s� wzrok na
Knopfa. Gdyby spojrzenia mog�y zabija�, pewnie le�eliby�my na pod�odze z
wielkimi
dziurami w g�owach.
- My�l�, �e to tylko wy i redaktorzy b�dziecie wspina� si� tak wysoko, na sam
szczyt -
powiedzia� Sauer.
Stucker gro�nie spojrza� na profesora. Naukowiec od razu zamilk�.
Dalszy ci�g narady up�yn�� nam na ustalaniu spraw organizacyjnych zwi�zanych z
przerzuceniem prawie czterdziestu ludzi z Prus Wschodnich na Kaukaz.
Gdy wychodzili�my z pokoju, podoficer SS zbli�y� si� do Knopfa.
- M�dl si�, �ebym nie musia� ciebie asekurowa� - szepn�� do niego.
Knopf zachowa� spok�j.
- Tym g�upkom uwi�a si� w g�owach jaka� szalona my�l. �a�uj�, �e da�em si� w to
wpakowa� - powiedzia� przed snem.
Na szcz�cie byli�my sami w sali. To by�y ostatnie s�owa skargi mojego kolegi,
jakie
us�ysza�em.
ROZDZIA� TRZECI
POD OSTRZA�EM � DO AKCJI WKRACZAJ� NOWI GRACZE �
�CI�GAMY POSI�KI � WALKA O �TOWAR� � DZIEWCZYNY
URATOWANE � POWR�T DO O�RODKA �BERDO�
Pos�usznie, pomny uwagi strzelaj�cego, przywar�em do ziemi. Tomek by� ci�ki,
ale
czu�em, �e ju� zaczyna odzyskiwa� si�y po naszym zje�dzie.
- Co to za go�� do nas strzela? - zapyta� lekko oszo�omiony.
Wzruszy�em ramionami. Stara�em si� ostro�nie wyjrze� zza pnia drzewa. Ponad
pi��dziesi�t metr�w nad nami z krzak�w je�yn wystawa�a sylwetka kr�tko
ostrzy�onego
m�odzie�ca. Mia� na sobie czarne d�insy, sk�rzan� kurtk� i koszulk� z wielkim
napisem:
�Adidas�. W prawej r�ce trzyma� wycelowany w nas pistolet. My za to le�eli�my za
podw�jnym pniem buka na male�kim skrawku ziemi. Za nami by�a tylko
kilkunastometrowa
przepa��.
- Dziewczyny wpad�y w z�e towarzystwo - to jedno przysz�o mi do g�owy.
- Mo�esz zadzwoni� po pomoc? - poprosi� Tomek.
Ostro�nie wyj��em z kieszeni telefon. Niestety nadal nie byli�my w zasi�gu
jakiejkolwiek stacji przeka�nikowej telefonii kom�rkowej. Przecz�co pokr�ci�em
g�ow�.
- Co robimy, komandosie? - zapyta� Tomek.
- Poczekaj, niech pomy�l� - odpowiedzia�em.
Rozejrza�em si� na boki. Z lewej strony r�s� g�szcz krzak�w. Z prawej znajdowa�
si�
spory kawa�ek odkrytej przestrzeni. Byli�my w pu�apce. Co prawda nie wierzy�em w
zdolno�ci strzeleckie m�odzie�ca na g�rze, ale nie warto by�o ryzykowa�.
- Ciekawe, czy jest sam? - zastanawia�em si�.
- Pewnie w pobli�u czatuje reszta towarzystwa - mrukn�� Tomek.
Nagle co� mi si� przypomnia�o.
- Tomek, czy masz w plecaku rakietnic�?
- Jasne - na jego twarzy wykwit� s�aby u�miech, kt�ry jednak szybko zgas�. -
Rakieta
nie przebije si� w g�r� przez ga��zie nad nami.
Faktycznie, nad nami by�a prawie jednolita �ciana zieleni.
- Mo�e troch� postraszymy ch�opaczka? - zaproponowa�em.
- Co nam to da? - Tomek mia� w�tpliwo�ci.
- Odwr�cimy jego uwag� - m�wi�em i jednocze�nie w g�owie uk�ada�em plan. - Jeden
z nas zostanie tu, a drugi pobiegnie po pomoc. Ty jeste� silniejszy, wi�c dasz
rad� szybko
dobiec do wsi. Ja przez jaki� czas tu wytrzymam, chyba �e ci z g�ry zechc� mnie
odwiedzi�
- Z ciebie jak zwykle bohater - kpi� Tomek. - Niech ci b�dzie.
Jeszcze raz ostro�nie wyjrza�em zza pnia.
- Widz� ci�, harcerzyku! - us�ysza�em.
Natychmiast schowa�em g�ow�.
- Na �trzy� zaczynamy - powiedzia�em do Tomka.
- To znaczy, jak powiemy �trzy� mam biec, czy po �trzy�? - dra�ni� si� ze mn�.
To by� ca�y Tomek! W krytycznym momencie trzyma�y si� go �arty.
- Na �trzy� - rzuci�em.
Po�o�y�em si� na plecach. Sprawdzi�em, czy do pistoletu jest za�adowana rakieta.
Zapasowe dwa pociski po�o�y�em pod r�k�.
- Got�w?
Tomek skin�� tylko g�ow�.
- Raz, dwa i trzy!
Obr�ci�em si�, przykl�kn��em wystawiaj�c zza drzewa tylko praw� r�k� i g�ow�.
Tomek poderwa� si� z miejsca. Nacisn��em spust. Celowa�em powy�ej g�owy
m�odzie�ca.
Tamten jak w westernie poderwa� do g�ry uzbrojon� r�k�, ale szybciej zadzia�a� u
niego
instynkt samozachowawczy i natychmiast pad� na ziemi�. P�on�ca rakieta szybowa�a
w jego
stron�. W tym czasie Tomek lecia� w d� zbocza, p�dz�c na �eb, na szyj� i
przeskakuj�c przez
zwalone pnie. Czym pr�dzej pad�em w kryj�wce oczekuj�c intensywnego ostrza�u.
Patrzy�em
za Tomkiem, kt�ry bardzo szybko znikn�� za zakr�tem drogi. Za�adowa�em drug�
rakiet� i
czeka�em. W lesie panowa�a przejmuj�ca cisza. Jedynie gdzie� w oddali s�ysza�em
rytmiczne
stukanie dzi�cio�a, kt�ry nie przejmowa� si� t� wojenn� zawieruch�.
S�o�ce ogrzewa�o mi kark. Na g�rze nic si� nie dzia�o. Ten spok�j dzia�a� mi na
nerwy. Nie lubi�em takiej bezczynno�ci. Postanowi�em sprawdzi�, czy m�odzieniec
z
pistoletem nadal jest na posterunku. Powoli przykucn��em i wysun��em g�ow�. Nic.
Wsta�em
i wtedy rozleg� si� strza�. Natychmiast wykona�em skok do kryj�wki. K�tem oka
zauwa�y�em, �e kula uderzy�a kilka metr�w od miejsca, gdzie wsta�em. Kole� na
g�rze mia�
dobry pomys�. Przyczai� si� i czeka�, a� wstan�. �le wycelowa�. Nie wzi��
poprawki na to, �e
strzela z g�ry. W takich sytuacjach trzeba mierzy� troch� powy�ej celu. Znowu
wdycha�em
zapach �ci�ki i czeka�em. Po pi�ciu minutach us�ysza�em za sob� tupot.
Obejrza�em si�. To
bieg� Tomek, zdyszany i czerwony na twarzy. Da�em mu znak, �eby ukry� si�. Pad�
na ziemi�
w sam� por�. Kula przelecia�a nad nim.
Od drzewa do drzewa, niewidoczny dla strzelca, kt�ry le�a� na g�rze, przekrad�
si� do
mnie.
- Co tak le�ysz? - zapyta� na wst�pie. - Przecie� mog�e� uciec?
- Pilnowa�em go - palcem wskaza�em szczyt. - Nie mog�em st�d uciec. Nie m�g� mi
nic zrobi�, ale sam te� nie m�g� sobie p�j��.
- Dobra - Tomek machn�� r�k�. - Ty si� bawisz w szachy, a tam z do�u nadci�ga
burza
z piorunami.
- Odsiecz? Kawaleria w policyjnych mundurach?
- Nie. P� kilometra st�d widzia�em sze�ciu facet�w. Wszyscy uzbrojeni. Jeden
mia�
sztucer, drugi pistolet, reszta ka�asznikowy.
Poczu�em, �e ogarnia mnie ch��d. Zacz��em si� ba�.
- No w�a�nie - Tomek przytakn�� moim my�lom. - Zachowywali si� troch�
nieostro�nie. G�o�no rozmawiali i palili papierosy. Jeden z nich debatowa� z
kim� przez
telefon kom�rkowy. Domy�lam si�, �e z tymi na g�rze.
- Czemu?
- Ten z do�u zapewnia�, �e kto� �le zrobi� zabieraj�c jaki� �towar�. Powinien go
natychmiast zwr�ci�. Oczywi�cie mo�na w zamian wyp�aci� nagrod�, ale nie tak�
sum�,
jakiej ��dano.
- Czyli ci dzielni m�odzie�cy na g�rze maj� co�, na czym tym z do�u bardzo
zale�y.
Nie jest to prawdopodobnie �adna z dziewczyn. Chodzi pewnie o narkotyki, kt�re
okre�la si�
mianem �towaru�.
- Mo�e - mrukn�� Tomek. - W ka�dym razie jeste�my mi�dzy m�otem a kowad�em.
- Zaraz pewnie zacznie si� tu strzelanina, trzeba ucieka� i ratowa� te
dziewczyny.
- Musimy zej�� ten kawa�ek po skarpie do strumienia - zaproponowa� Tomek. - Szum
wody zag�uszy nasze przedzieranie si� w g�r� potoku. Jednocze�nie zejdziemy z
linii ognia.
W ten spos�b dostaniemy si� te� na szczyt, gdzie b�dziemy mogli zaj�� si�
panienkami.
Spojrza�em w d�.
- Masz lin�?
Tomek zaprzeczy�.
- Mamy tylko sw�j talent i zgrabne d�onie - rzuci�.
- Troch� ma�o - wyszepta�em.
Us�ysza�em z g�ry jaki� ruch. Szybko wyjrza�em. Do snajpera do��czy� kolega
nios�cy
jednak d�u�sz� bro�.
- Id� - Tomek tr�ci� mnie w rami�.
Z do�u dobiega�y nas czyje� sapania.
B�yskawicznie zsun�li�my si� na skraj �ciany. Z tej perspektywy zej�cie w d�
nie
zapowiada�o si� tak strasznie, zw�aszcza �e w niedalekiej przysz�o�ci ponad nami
mia�y
zapewne lata� kule. Nie by�o czasu na zastanawianie si�. Zacz�li�my schodzi�.
Prze�o�y�em nogi nad kraw�dzi�, po�o�y�em si� na brzuchu i powoli opuszcza�em
si�
szukaj�c stopami mocnych punkt�w oparcia. Gdy ju� mia�em na czym oprze� nogi,
lekko
odchyli�em si�. Obejrza�em t� �ciank� wyznaczaj�c sobie drog� zej�cia. W tym
czasie Tomek
by� ju� pi�� metr�w poni�ej mnie. Rozpocz��em karko�omn� w�dr�wk�. Przyznam, �e
ba�em
si�, ale jeszcze wi�kszym l�kiem napawa�o mnie le�enie pod drzewem w czasie
bitwy na
stoku g�ry. Po kilku minutach sta�em ju� po kostki w wodzie. Obejrza�em
okrwawione palce i
zanurzy�em je w potoku. Zimno ostudzi�o pal�ce d�onie, kt�re odzyskiwa�y czucie.
Bez s�owa
ruszyli�my w g�r� strumienia. Powoli przedzierali�my si� przez zwisaj�ce ga��zie
krzak�w.
- Daleko st�d do szczytu? - zapyta�em.
- Jeszcze kilometr, �agodnie pod g�r�.
�ciany strumienia obni�a�y si�, a my wchodzili�my do ogromnej sto�kowej kotliny.
Grzbiet ��cz�cy cztery szczyty jakby owin�� si� wok� g��bokiego do�u. Po
�cianach
prowadzi�y drogi, kt�rymi mo�na by�o doj�� na Bani�. Tam, jak zapewnia� Tomek,
znajdowa�a si� ogromna ��ka, z kt�rej by� wspania�y widok. Za nam