801
Szczegóły |
Tytuł |
801 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
801 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 801 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
801 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Czes�awa Fater
"Anio�owie bez skrzyde�"
Isacharowi - m�owi, Samuelowi - synowi, Ruwenowi i Juwalowi - wnukom po�wi�cam �zy mojego Dziadka Dziesi�tki lat up�yn�y od zag�ady �yd�w w drugiej wojnie �wiatowej. L�k, ucieczka od �mierci i niez�omna walka o �ycie nie by�y daremne. Ocalona, wysz�am z po�ogi i czu�am si� jak zmartwychwsta�a. Gorzkie my�li i krwawe obrazy wyryte w m�zgu zepchn�am g��boko w niepami��, aby zacz�� �ycie od nowa. Marzy�am o dachu nad g�ow�, pracy i gnie�dzie rodzinnym. Spotka�am cz�owieka o �agodnym charakterze, pe�nym wyrozumienia. Mi�o�ci� goi� rany w moim sercu. Ra- zem, wsp�lnym wysi�kiem budowali�my dom. Ciep�o rodzinne umo�liwi�o nam tw�rcze i samodzielne �ycie, wed�ug w�asnych upodoba� i zainteresowa�. Dom sta� si� dla nas �wi�tyni� wype�nian� prac� i wa�nymi tre�ciami. Cho� po parali�uj�cych prze�yciach woj- ny przygn�biona i wycie�czona, jednak duchowo i psychicznie silna, realizowa�am plany, trzymaj�c si� Mickie- wiczowskiej dewizy: "Mierz si�y na zamiary, nie zamiar pod�ug si�." Cz�sto zadawa�am sobie pytanie, z jakich �r�de� czerpa�am wiar� w siebie, r�wnowag� i si�� duchow� do wytrwania w tej walce ze �cigaj�c� mnie �mierci�? Odpowied� znalaz�am si�gaj�c do korzeni, do wspomnie� z odleg�ych lat mojego dzieci�stwa. Bywa�am wtedy cz�sto u Dziadk�w - rodzic�w Mamy - w Aleksandrowie. Babcia z "cynamonowego" sklepiku wy�ywi�a swoj� rodzin�. �yli ubogo, ale ch�dogo. Synowie kszta�cili si� w Jesziwie, c�rki, cho� wychowane bardzo religijnie, ch�on�y wiedz� i by�y otwarte na �wiat. Mama wyr�nia�a si� erudycj� i talentami. Czyta�a proz� i poezj� niemieck� i rosyjsk� w oryginale, r�wnie dobrze opanowa�a klasyk�w �ydowskich. Opowiada�a legendy z mi- tologii greckiej, zna�a pogl�dy r�nych filozof�w. Najcz�ciej powtarza�a m�dro�ci z Midraszy �ydowskich. Lu- bi�a dyskutowa� na tematy religii i �wiecko�ci, nie widz�c sprzeczno�ci w ich po��czeniu. Kocha�a muzyk�, teatr i malarstwo. Jej osobowo��; uroda i maniery wywo�ywa�y szacunek i uznanie otoczenia. Wychowywa�a swoje dzieci niezwykle starannie, dba�a o ich rozw�j intelektualny i artystyczny, kszta�towa�a poczucie estetyki i pi�k- na, chodzi�a z nimi na koncerty i wystawy. Za wszystko, co w dzieci�stwie i m�odo�ci sprawia�o mi rado�� i sa- tysfakcj�, jestem jej bardzo wdzi�czna i b�d� op�akiwa� j� do ko�ca moich dni. A Dziadek? Przesiadywa� od wczesnego rana do p�nej nocy nad �wi�tymi ksi�gami Talmudu. �ywi� g��bok� wiar� w przyj�cie Mesjasza. Rezygnowa� z przyjemno�ci doczesnego �ycia dla zapewnienia sobie zaszczytnego miejs- ca w raju w�r�d cadyk�w wszystkich pokole�. Jedyn� odmian� w jego codzienno�ci by�y doroczne wyjazdy do rebego w G�rze Kalwarii. Tam w b�nicy cadyka odprawia� mod�y noworoczne w�r�d tysi�cy chasyd�w. Z wielu, bardzo wielu obraz�w wci�� �ywych w mojej �wiadomo�ci przytocz� tylko dwa: Noc... Przytulona do Babci, �pi� g��boko. Nagle budz� mnie j�ki i westchnienia. Otwieram oczy, odwraca- j�c si� do �wiat�a. Widz� Dziadka pochylonego nad opas�� ksi�g�. Jego czo�o i z��k�e kartki o�wietla gruba �wieca. �zy sp�ywaj� mu po twarzy. Przel�kniona zeskakuj� z ��ka. Podbiegam do niego. - Czemu p�aczesz, Dziadziu? - pytam. - Co ci� boli? Czy jeste� chory? Dziadek podnosi g�ow� znad ksi�gi, przerywa mod�y i wzi�wszy mnie na r�ce, sadza na kolana. Ca�uje, g�aszcze po g�owie i szepcze: - Wrogowie spalili nasz� �wi�tyni�... wygnali nas z naszego kraju. Jerozolima zosta�a zburzona, zamieniona w pustyni�... Ci�ko �y� w diasporze... Kiedy b�dziesz du�a, zrozumiesz moje s�owa. Mia�am wtedy pi�� lat. Kiedy doros�am, uprzytomni�am sobie, �e owej nocy Dziadek odprawiaj�c mod�y op�akiwa� zburzenie Jerozolimy. Rok 1939, listopad. Niemcy niszcz� Polsk�. Pos�uguj�c si� perfidnymi metodami, �cigaj� i rozstrzeliwuj� niewinnych mieszka�c�w mego miasta. Od pierwszej chwili og�osili wyrok �mierci na spo�eczno�� �ydowsk�. Tote� �ydzi ogarni�ci trwog� masowo uciekaj� z du�ych miast na prowincj�, inni z miasteczek do wi�kszych osiedli. I jedni, i drudzy wierzyli, �e wybrana droga pomo�e im omin�� �mier�. W domu Dziadka w �odzi skupili si� bliscy i krewni z r�nych stron kraju. Moje siostry z m�ami i niemow- l�tami szykowa�y si� do ucieczki do Warszawy. Ja, najm�odsza, stara�am si� im pom�c, opiekuj�c si� o�mio- miesi�czn� siostrzenic� i czteromiesi�cznym siostrze�cem. Zam�t, panika i strach ros�y z godziny na godzin�. Dochodzi�y s�uchy o hitlerowskich zbrodniach, �apankach na ulicach, w domach, wywo�eniu do oboz�w i zn�caniu si� nad ofiarami. W tej sytuacji Rodzice, kt�rzy wcze�niej opu�cili ��d� i dotarli do rodzinnego miasta Ojca, prosili, abym natychmiast przyjecha�a do nich, bo �ycie w miasteczku wydawa�o si� spokojniejsze. Pos�uszna, przygotowa�am rzeczy pierwszej potrzeby. Wybra- �am tak�e garderob� dla siostry Mamy i jej rodziny. Ciocia z m�em i c�reczkami pozostali na miejscu, uwa�a- j�c, �e ta barbarzy�ska wojna musi si� szybko sko�czy�. Gdy sz�am po�egna� si� z wujostwem, uda�o mi si� kupi� bochenek chleba, troch� kartofli, cukier i ciastecz- ka dla dzieci. Ob�adowana paczkami, po�piesznie wesz�am na ulic� Ko�cieln�. Na trzecim pi�trze, w jednopo- kojowym mieszkanku, przy stole siedzieli wszyscy, pogr��eni w rozpaczliwym smutku i strachu. Najbardziej za- skoczy�a mnie obecno�� Dziadka z Aleksandrowa. Przyby� do �odzi razem z innymi uchod�cami. U cioci czu� si� pewniejszy. Pozna� mnie od razu. Zerwa� si� z miejsca i podniesionym g�osem zawo�a�: - Wnuczka moja przysz�a do nas! Anio� w domu! Ma�o nie upad� ze wzruszenia. Odetchn��, usiad�, r�ce z�o�y� przed sob� na stole, a na nich opar� g�ow�. Wszyscy milczeli, nie reagowali. Ich wygl�d zdradza� cierpienie. Jakby wstydzili si� swojej n�dzy i bezrad- no�ci... Po d�ugich minutach grobowej ciszy opowiedzia�am im o ucieczce Rodzic�w, si�str i o tym, �e na �y- czenie Rodzic�w opuszczam ��d�. Na pytanie, czy chc� wyjecha� razem ze mn�, bogobojny Dziadek odpo- wiedzia�: - Zostaj� z dzie�mi do ko�ca wojny, b�d� dzieli� ich los. Przyjmujemy S�d Bo�y. Dyskretnie, �eby nie urazi� wujostwa, wyj�am chleb, pokroi�am w kawa�ki i posypa�am cukrem. Z braku opa�u nic ciep�ego nie by�o do picia. Jedli ostro�nie, aby starczy�o na jutro, pojutrze, a mo�e na wiele dni... Usiad�am obok Dziadka. Wzi�am jego zimn� d�o� i nie�mia�o j� poca�owa�am. Podziwia�am spok�j tych dotkliwie cierpi�cych ludzi. Nikt z nich nie skar�y� si� ani nie narzeka�. Nawet w najbardziej przyt�aczaj�cych momentach m�j Dziadek nie blu�ni�. G��boko wierzy� w sprawiedliwo�� bosk�. Ksi�yc ukaza� si� zza horyzontu, zmrok zapad�. Po�egnanie z rodzin�, szczeg�lnie z uwielbianym Dziad- kiem, by�o bardzo bolesne. Z kolei obj�li mnie ciocia, wujek, ma�e kuzyneczki. Ca�owa�am ich, a oni stali bez s��w, p�akali. Dziadek z wysi�kiem wsta� z krzes�a, opieraj�c si� na mnie. Drobnym krokiem odprowadzi� mnie do schod�w. Przy por�czy stan�li�my. Dziadek, wysoki, niebieskooki, siwiej�cy blondyn, chyba czu�, na co jest skazany. Znieruchomia�. Po chwili z�o�y� r�ce na mojej g�owie, szepcz�c b�ogos�awie�stwa. Nagle gwa�townie zap�aka�. Przera�ona, obawiaj�c si�, �e upadnie, z�apa�am go w obj�cia i b�aga�am, aby nie rozpacza�. B�g go nie opu�ci i zn�w b�dziemy razem. Powoli wyczerpa�y si� �zy Dziadka. Sta� os�abiony, mia� nabrzmia�e powieki i ochryp�ym g�osem prosi�: - Nie zapomnij nas. B�d� bezustannie modli� si�, aby B�g chroni� ciebie. Pragn� chocia�by jeszcze jeden raz zobaczy� was wszystkich i umrze� w spokoju. Zaniem�wi�am. Do g��bi wzruszona, chcia�am podprowadzi� Dziadka do drzwi, ale odm�wi� i nadal trzyma� si� por�czy. Zesz�am p� pi�tra i odwracaj�c si� spojrza�am na niego. Sta� nachylony patrz�c za mn�. Spod za- czerwienionych powiek �cieka�y �zy. Echo ostatniej pro�by Dziadka: "Nie zapomnij nas", sta�o si� mottem tej pracy. Wi�cej Dziadka nie widzia�am. Rozdzia� pierwszy Obudzi�am si� dzisiaj z uczuciem grozy. Ogarn�� mnie strach przed p�j�ciem do szopu. Prze�ycia ostatnich dni dobi�y mnie. Nie mog�am si� otrz�sn�� z okrutnych wydarze�, kt�rych by�am naocznym �wiadkiem. Czu�am, �e opuszczaj� mnie si�y, zar�wno fizyczne, jak i duchowe. Zdawa�am sobie spraw�, �e d�u�ej nie b�d� w stanie wytrzyma� napi�cia wywo�anego tym, co widzia�am na w�asne oczy. Pojawiaj� si� przed moimi oczami postacie rozjuszonych esesman�w, kt�rzy zastrzelili biegn�cego do kry- j�wki ch�opczyka. Widz� siebie stoj�c� w kolejce z moimi wsp�pracownikami z szopu, w panicznym strachu, niepewn�, czy czarny esesma�ski palec skieruje mnie na prawo czy na lewo. Przechodz� mnie dreszcze, kiedy w mojej pami�ci od�ywa przera�aj�ca, straszliwa chwila, w czasie kt�rej zamiast na lewo, co oznacza�o �mier�, intuicyjnie poci�gn�am moj� s�siadk� na prawo i dzi�ki temu obie zosta�y�my ocalone. Sta�am oszo�omiona nie wiedz�c, co mam pocz��. Wok� mnie rozlega�y si� strza�y, dzikie okrzyki. Widzia- �am biegn�cych, oszala�ych ze strachu �yd�w. Istny �wiat chaosu i zniszczenia, a ja sta�am w samym jego �rod- ku ca�a i nietkni�ta. Wszystkie te piekielne obrazy rozb�ys�y przede mn� tego ranka, jakby ostrzega�y mnie przed p�j�ciem do szopu. Aby jednak nie zosta� sama, wybieg�am z domu. Biegn�c, gdzie oczy ponios�, dotar�am do ulicy Leszno. Mieszka�a tam Zosia, kole�anka z mojego rodzinnego miasta �odzi. Wst�pi�am do niej, aby si� czego� dowie- dzie� o jej rodzinie, czy uda�o si� im wyj�� ca�o z ostatnich akcji. W�a�ciwie chodzi�o mi raczej o to, �eby by� razem z nimi. Strach przed �mierci� zmusi� mnie do poszukiwa� kogo� bliskiego. Nie szuka�am pomocy, ale ulgi, w my�l przys�owia: "Nieszcz�cie wielu jest po�ow� pocieszenia." W mieszkaniu Zosi zosta�am jej matk� i m�odsz� siostr�. - Mia�y�my szcz�cie, bo uda�o nam si� wyrwa� z ognia - o�wiadczy�a matka Zosi. Zalana �zami, serdecznie mnie uca�owa�a. Ledwo zd��y�am usi���, gdy wtem rozleg�y si� odg�osy wystrza��w, przerywane rykami jakby dzikich bestii. Drzwi mieszka�, w kt�rych pozostali jeszcze �ydzi, otwiera�y si� gwa�townie. Ze wszystkich pi�- ter ludzie zbiegali na ulice.Okrzyki wo�aj�cych o ratunek zmieszane ze straszliwym lamentem rozdziera�y �ciany pi�ciopi�trowego domu. Ludzie biegli po schodach, popychali si�, tworz�c niesamowite k��bowisko, pr�ce ku ulicy. R�wnie� moja kole�anka i jej bliscy gdzie� szybko znikn�li. Przez kr�tk� chwil� by�am sama w pokoju. Nie namy�laj�c si� d�ugo, ukry�am si� w stoj�cej tu� obok skrzyni. Nie zd��y�am g��boko odetchn��, kiedy przed moimi oczami zacz�y przesuwa� si� obrazy z poprzednich akcji. Uprzytomni�am sobie, �e mordercy hit- lerowscy z niemieck� dok�adno�ci� zwykli zagl�da� do szaf, ��ek, skrzy�, a ka�dego tak odnalezionego na miejscu rozstrzeliwali. Po kilku sekundach, pchni�ta instynktem wyskoczy�am ze skrzyni i w ostatniej niemal chwili wybieg�am na ulic�. Szybko wepchn�am si� do jednego z ustawionych na ulicy Leszno szereg�w. Wcze�niej, wybiegaj�c z bramy, zobaczy�am straszliwy widok. Ze szczytu stoj�cej naprzeciwko wysokiej kamienicy dwie "ludzkie" �apy wyrzuci�y przez okno kobiet�. Zgin�a na miejscu. Obraz tych monstrualnych �ap esesmana po dzi� dzie� rani moje serce. Stoj�c w szeregu razem z setkami, a mo�e tysi�cami �yd�w powoli uprzytomni�am sobie, gdzie jestem, co mnie czeka i co zaraz nast�pi. Pocieszy�am si� my�l�, �e nie jestem sama, �e jestem razem z wieloma �ydami. Wszyscy tworzyli�my nieruchom� ludzk� mas�, czekaj�c� tylko na rozkazy. Z r�nych stron rozlega�y si� strza- �y, odbijaj�ce si� echem jak grzmoty w g�rach. Niekt�re z nich gwa�townie cich�y, jakby zag�usza�y je cia�a, w kt�re trafia�y kule. Opanowa�o mnie uczucie oboj�tno�ci, bezradno�ci. Poczu�am si� zagubiona, bez �adnej nadziei. M�j m�zg przesta� pracowa�, stan�� jak maszyna pozbawiona dop�ywu pr�du. Nagle w�r�d niemej ciszy dotar� do moich uszu szept: - Cesiu! Cesiu! - Kto to mo�e by�? Pomy�la�am, �e to moja siostra Rachela z dzieckiem. Chcia�am odwr�ci� g�ow�, �eby si� o tym przekona�, ale serce mocno we mnie zabi�o i powstrzyma�am si� od wykonania jakiegokolwiek ruchu. Za taki "grzech" Niemcy rozstrzeliwuj� na miejscu. Bez wzgl�du jednak na gro��c� �mier�, nie mog�am pozosta� oboj�tna wobec kogo�, kto mnie wzywa� po imieniu. I kiedy szept powt�rzy� si� wyra�niej, rozpozna�am delikatny g�os Anity Birnbaum. Anita mieszka�a razem z rodzicami w getcie. Jej starsza siostra, aktorka polskiej sceny, mieszka�a z m�em ewangelikiem po aryjskiej stronie, pod nazwiskiem Gruszecka. Przez ca�y czas pomaga�a rodzicom i siostrze, utrzymywa�a ich przy �yciu. Z dostarczanego przez ni� prowiantu Anita nie omieszka�a od czasu od czasu prze- kaza� jakiej� cz�ci dla Lusi, c�reczki mojej siostry Racheli. Zobaczywszy mnie wbiegaj�c� do szeregu, w kt�rym sta�a, wyszepta�a dr��cym g�osem: - Cesiu, Cesiu, zapami�taj, prosz� ci�, adres mojej siostry. Je�li zdo�asz wyrwa� si� z tego piek�a, przeka� jej, �e mnie widzia�a�. Skinieniem g�owy da�am jej zna�, �e tak zrobi�. Przez wiele godzin stali�my jak skamieniali na jednym miejscu. I nagle ten nieprzeliczony t�um poruszy� si�. Zacz�li�my maszerowa� naprz�d. Odnios�am wra�enie, �e nie jest to marsz ludzi s�abych, wyg�odnia�ych i udr�- czonych, prowadzonych przez kat�w do kom�r gazowych. Wr�cz przeciwnie. By� to marsz mocnych, dumnych ludzi o wyprostowanych plecach, �wiadomych celu, do kt�rego zmierzali. Jak d�ugo trwa� marsz na Umschlagplatz, nie wiem. Sta�am st�oczona w nie ko�cz�cym si� szeregu ludzi p�- dzanych z ulicy Leszno. Widzia�am niem� rozpacz, bezmiar �ez p�yn�cych z oczu. Nieszcz�liwi �ydzi odmawiali szeptem ostatnie modlitwy. I kiedy oboj�tne niebo milcza�o, us�ysza�am nagle odbity echem g�os mojej mamy: "Dziecko moje, ratuj si�!" �wi�ty nakaz kochanej Mamy zabrzmia� w moich uszach. Obudzi�o si� we mnie upar- te pragnienie �ycia. Nie poddam si� - postanowi�am. Poczu�am, jak w mojej g�owie zaczynaj� rodzi� si� nowe my�li. Zacz�am szuka� jakiego� punktu oparcia, jakiego� sposobu, dzi�ki kt�remu uda�oby mi si� wyrwa� z tej doliny �mierci. Umschlagplatz by� d�ugi i szeroki. Po jego prawej stronie wznosi� si� wysoki mur, po lewej sta�y dwa budyn- ki, w kt�rych mie�ci� si� szpital �ydowski. Z daleka wida� by�o szyny kolejowe. Zwykle sta�y tam przygotowa- ne zawczasu wagony odwo��ce ofiary do Treblinki. Tym razem, kiedy�my dotarli na Umschlagplatz, wagon�w jeszcze nie by�o. Zacz�am pr�dko rozgl�da� si� na wszystkie strony w poszukiwaniu czego� lub kogo�, kto by mi pom�g� wyrwa� si� z tego piek�a. I nagle pozna�am w stoj�cym nieopodal policjancie He�ka Kaca. Bez zastanowienia krzykn�am: - Ratuj mnie! Ratuj mnie! On lekkim, uspokajaj�cym skinieniem g�owy potwierdzi�, �e mnie pozna�. Heniek Kac, kuzyn mego szwagra, studiowa� za granic�. Przyjecha� na letnie wakacje do rodzic�w. Kiedy Judenrat przyst�pi� do organizowania �ydowskiej policji w getcie, Heniek nie maj�c �rodk�w na k�s chleba zg�osi� si� do niej. Po kilku chwilach Heniek wdar� si� w t�um, z�apa� mnie za r�k� i poci�gn�� w stron� szpitala. Z wielk� si�� natar� na wysokie drzwi i otworzywszy je wepchn�� mnie na korytarz. - Tu masz na mnie czeka� - powiedzia� i zatrzasn�wszy drzwi znikn��. Zosta�am ma korytarzu ow�adni�ta �miertelnym strachem, bezradna, nie wiedz�c, co pocz��. Rozgl�daj�c si� zauwa�y�am stoj�c� obok Regink� Kadisz z siostrzyczk�. By�y to moje s�siadki z �odzi. Opr�cz nich by�o jesz- cze kilka innych dziewcz�t, kt�re po chwili pobieg�y na g�r� w poszukiwaniu jakiej� kryj�wki. Zn�w otworzy�y si� ci�kie i szerokie drzwi wej�ciowe. W okamgnieniu Heniek poda� mi bia�y fartuch i za- trzasn�� drzwi. Z fartuchem w r�ku pobieg�am schodami na g�r�, zacz�am zagl�da� do pokoj�w, szukaj�c chorych. Mia�am zamiar udawa� piel�gniark� albo chor�. Nie znalaz�am w szpitalu �ywej duszy, w pop�ochu zbieg�am z powrotem. Gwa�townie zatrzyma�am si� na dole jakby zamieniona w s�up soli. Dr�cz�ce chwile �miertelnego strachu przerwa�o wej�cie He�ka Kaca, kt�ry tym razem otworzy� drzwi po- woli i cicho. Wzi�� mnie za r�k� i po�piesznie doprowadzi� do grupy piel�gniarek stoj�cych przy wyj�ciu z Umschlagplatzu. Wszystkie by�y ubrane w bia�e fartuchy i trzyma�y w r�ce dokumenty, na podstawie kt�rych mog�y pojedynczo opu�ci� to gro�ne miejsce. Przy wyj�ciu po jednej stronie stali gestapowcy, po drugiej �ydowscy komisarze, kt�rzy skrupulatnie prze- gl�dali dokumenty ka�dej piel�gniarki. Kiedy zbli�y�am si� do wyj�cia, Heniek wyja�ni� komisarzowi zmy�lon� przyczyn� mego sp�nienia i zagubienia dokumentu. S�owa He�ka przekona�y kontroler�w i otworzyli przede mn� szlaban. Po chwili znalaz�am si� na wolno�ci. Cudem zosta�am uratowana od �mierci w komorze gazowej Treblinki. By�o ju� po godzinie policyjnej. Dooko�a, na ulicach getta, nie by�o �ywej duszy. Jedna wielka pustynia i z�owroga przejmuj�ca cisza. Wsz�dzie le�a�y cia�a zamordowanych przykryte gazetami, na nich kamienie chro- ni�ce je przed wiatrem. Po wyj�ciu z Umschlagplatzu wszystkie piel�gniarki rozbieg�y si�. Ja r�wnie� pobieg�am tam, gdzie razem z Rachel� i Lusi� wcze�niej nocowa�y�my. Napi�cie i strach odebra�y mi si�y. Mimo to bieg�am jak szalona, �eby zobaczy� moj� siostr� z dzieckiem. Jedna tylko my�l ko�ata�a mi w g�owie: Jaki los je spotka�? Co si� z nimi sta�o w tym d�ugim, przekl�tym dniu? Kiedy wpad�am do domu, potkn�am si� o rozwalone drzwi oderwane od framugi. Kawa�ki rozbitych mebli le�a�y na pod�odze. Z g�rnego pi�tra doszed� mnie odg�os czyjego� g��bokiego westchnienia. Wpad�am do zdemolowanego pokoju i zobaczy�am siostr� z dzieckiem. Le�a�y na rozci�gni�tym na pod�odze materacu. Szwagra uj�tego podczas �apanki wywieziono wcze�niej do Majdanka. Przez uciekiniera przys�a� siostrze li�cik, w kt�rym by�o jedno zdanie: "St�d nikt nie wraca." Rachela lekko drzema�a i raz po raz wzdycha�a. Czeka�a na mnie. We mnie widzia�a jedyny ratunek. Mia�a oczy spuchni�te od p�aczu. Mocno przytuli�a dziecko do siebie. Spoza ramion, kt�rymi obejmowa�a c�reczk�, prze�wieca�y jasne w�oski. Obie by�y wyczerpane z g�odu, prag- nienia i strachu. Wyj�am z torebki dwie kromki chleba, kt�re zaoszcz�dzi�am z ca�odziennego posi�ku, i podzie- liwszy jedn� na trzy cz�ci, przygotowa�am dla nas "jedzenie". Popi�y�my kilkoma �ykami wody ze stoj�cej w pobli�u butelki. Ten kawa�eczek chleba przywr�ci� nam na chwil� si�y. Rachela zacz�a opowiada�. - Dzisiaj natychmiast po przyj�ciu do szopu wesz�am z Lusi� do kom�rki, w kt�rej ju� kilka razy uda�o mi si� schroni�. W kom�rce gnie�dzi�o si� wiele matek z dzie�mi na r�kach. Starsze dzieci chowa�y si� pod sukniami matek. Z trudem uda�o mi si� znale�� miejsce w�r�d stoj�cych, zdyszanych kobiet. Ci�ko by�o oddycha� z braku powietrza. Po prostu mdla�y�my. Dzieci ze strachu zaniem�wi�y. �adnym d�wi�kiem nie zdradza�y swo- jej obecno�ci. I tym razem uda�o nam si� uj�� ca�o. Kiedy wr�ci�am do domu, zasta�am mieszkanie puste, spl�- drowane, zdemolowane. Chcia�am od razu z niego uciec, ale nie wiedzia�am dok�d. Zreszt� nie mog�aby� nas odnale��. Rachela by�a ca�kowicie zrezygnowana. Umilk�a i z opuszczan� g�ow� czeka�a na s�owa otuchy z mojej stro- ny. Opowiedzia�am jej, w jaki spos�b uda�o mi si� wyrwa� z Umschlagplatzu. Nachyliwszy si� nad ni� doda�am zdecydowanie, �e musimy teraz za wszelk� cen� wydosta� si� z getta, i to jak najszybciej. Rachela przyrzek�a pom�c, obieca�a wsp�dzia�a� ze mn�. Zapad�y�my wszystkie w p�sen. O p�nocy, a by�a to noc z 5 na 6 wrze�nia 1942 roku, nagle obudzi�am si�. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� odg�osy jakiego� dalekiego tumultu. Odg�osy te pocz�tkowo s�abe, w miar� up�ywu czasu wzmaga�y si�. To by� tumult wywo�any przez ludzi. Poczu�y�my niebezpiecze�stwo. Siostra nie chcia�a jednak budzi� dziecka, dlatego stara�a si� i mnie powstrzyma� od jakichkolwiek dzia�a�. Gdy zgie�k i szum przybli�y� si� do nas, Rachela pochwyci�a dziecko na r�ce i zbieg�y�my na ulic�. Noc by�a ciemna. G�ste chmury przes�ania�y ksi�yc i gwiazdy. To wszystko wraz z ci�k� atmosfer� zapo- wiada�o nowe, straszliwe wydarzenia. Mimo �e sz�y�my obok siebie, jedna prawie nie widzia�a drugiej. W po- bli�u natrafi�y�my na liczne grupy �yd�w, kt�rych niemiecki rozkaz wyp�dzi� na ulice. Z ust do ust przekazywali sobie z�owrogie rozporz�dzenie: "Jutro do godziny 10 rano wszyscy pozostali w getcie �ydzi musz� si� zebra� na wyznaczonych ulicach." W wielkim po�piechu wr�ci�y�my do zrujnowanego domu. Rachela u�pi�a dziecko i zacz�a szpera� po wszystkich zakamarkach domu w poszukiwaniu jedzenia. Wskaz�wki zegara porusza�y si� szybko, przez rozbite szyby zacz�o si� wkrada� �wiat�o nadchodz�cego dnia. Razem z siostr� zacz�y�my na nowo obszukiwa� mieszkanie, kt�re kiedy� by�o komfortowe. Szuka�y�my pod gruzami w ka�dym k�cie resztek �ywno�ci. Znalaz�y�my tylko dwie butelki z wod�. Jedn� w�o�y�am do torby Racheli, w kt�rej le�a�a ostatnia kromka chleba z marmolad� oraz kilka rzeczy przeznaczonych dla dziec- ka. 6 wrze�nia 1942 roku oko�o 8 rano wysz�y�my na ulic�. Panowa� tu straszny pop�och. Wed�ug niemieckiego rozporz�dzenia, kto do godziny 10 rano nie znajdzie si� w obr�bie czterech wyznaczonych ulic w getcie, ten zostanie rozstrzelany. Nic dziwnego, �e �ydzi wartkim potokiem p�yn�li ze wszystkich ulic i uliczek. Nie�li ze sob� ca�y "dobytek", t�umoki, walizki i paczki przywi�zane sznurkami do plec�w. Byli tak�e �ydzi bez tobo��w. Oni ju� wcze�niej wszystko stracili. Dzieci tym razem by�o mniej. Zar�wno ma�ych, niesionych na r�kach, jak i starszych, prowadzonych. W t�umie by�o wida� r�wnie� �yd�w, kt�rzy stali zadumani, ogarni�ci melancholi�, sprawiaj�cy wra�enie, �e rozmawiaj� sami ze sob�. Byli samotni m�czy�ni i samotne kobiety. Ich rodziny wcze�niej zosta�y wywiezione do oboz�w �mierci. Ca�y ten t�um pod��a� w t� sam� stron�. Zatrzyma�y�my si� na �rodku drogi. Zauwa�y�y�my, �e wszyscy ludzie kieruj� si� w stron� czterech wyzna- czonych przez Niemc�w ulic. Powoli t�um stawa� si� coraz rzadszy. Musia�am chwil� pomy�le�, dok�d mamy i��. Intuicyjnie zdecydowa�am si�. Z�apa�am siostr� za r�k� i zerwa�am si� z miejsca. Skierowa�am si� na prawo w przeciwie�stwie do pod��aj�cego na lewo t�umu. P�dzona jak�� tajemnicz� si�� ruszy�am w kierunku ulicy prowadz�cej do bramy getta, kt�r� wychodzi�o si� na aryjsk� stron�. Nie zna�am ulicy, po kt�rej sz�y�my. Na chwil� zatrzyma�y�my si�. Wok� nas panowa�a �miertelna cisza. Jakby wszystko, co �ywe, zamar�o lub scho- wa�o si�. I w tej beznadziejnej chwili dostrzeg�am naprzeciwko nas w parkanie furtk�, przez kt�r� wyjrza�a ko- bieta. - Zlitujcie si� - krzykn�am. Przecz�co pokr�ci�a g�ow� i gwa�townie zamkn�a furtk�. Jednym skokiem, przebieg�y�my ulic� i dopad�y�- my furtki. Dr��cymi g�osami b�aga�y�my: - Droga pani, prosz� zlitowa� si� nad dzieckiem i wpu�ci� nas. Kobieta otworzy�a furtk�, wpu�ci�a nas do �rodka i b�yskawicznie zamkn�a. Wprowadzi�a nas do stoj�cej obok przybud�wki, w kt�rej le�a�y worki z wapnem, nale��ce kiedy� do fabryki myd�a "Puls". Na �awce sie- dzia�o dw�ch m�czyzn. M�ody ojciec z synem, ch�opcem czternasto-, pi�tnastoletnim. Byli to �ydzi. Usiad�y�- my obok. Milczeli�my. - Drzwi nie s� zamkni�te i zostan� otwarte - powiedzia�a kobieta przed wyj�ciem. Chodzi�o jej o to, �eby nie by� oskar�on� o przechowywanie �yd�w, za co grozi�a kara �mierci. Po kilku chwilach wr�ci�a z czajnikiem gor�cej wody. Znowu ogarni�te strachem przed gro��cym niebezpiecze�stwem wylecia�y�my na dw�r. Nieprzyjemny za- pach dolatuj�cy ze stoj�cego obok �mietnika w jaki� spos�b przyci�ga� do siebie. Pomy�la�y�my, �e �atwo b�- dzie w nim si� ukry�, poniewa� Niemcy nie zbli�� si� do cuchn�cego miejsca. Siostra z dzieckiem natychmiast wskoczy�a do wn�trza. Ja by�am jedn� nog� w �mietniku, gdy wtem zauwa�y�am le��c� na ziemi czworok�tn� pokryw�. Raptownie wyci�gn�am nog� ze skrzyni i zwracaj�c si� do siostry krzykn�am: - Wyjd�! Chwyci�am r�czk� �elaznej pokrywy i z ca�ych si� unios�am j� w g�r�. Rachela z dzieckiem opu�ci�a si� w g��b piwnicy, ja zaraz za nimi. Pokryw� zas�oni�am w�az. Znalaz�y�my si� w podziemnym pomieszczeniu klo- acznym, nad kt�rym sta�y klozety. Cienkie promienie �wiat�a przenika�y do wn�trza przez szczeliny �elaznej po- krywy. Skurczone siedzia�y�my na ziemi, trzymaj�c dziecko na kolanach. R�wno o godzinie 10 us�ysza�y�my w�amuj�cych si� esesman�w, kt�rzy po chwili biegali ju� po podw�rzu. Dzikimi, zwierz�cymi krzykami i strzelanin� rozpocz�li polowanie na �yd�w. Ka�dego znalezionego rozstrzeli- wali na miejscu. Rze� �yd�w w magazynie "Pulsa" trwa�a oko�o pi�tnastu minut. Dla nas oznacza�o to wiecz- no��. Przez d�u�szy czas akcja przeprowadzana na naszym podw�rzu i na przyleg�ej ulicy odbija�a si� echem. Skulone z b�lu i strachu, le�a�y�my ws�uchane w strza�y skierowane do kloaki tu� nad naszymi g�owami. Z g��bi serca wyrywa�y si� nam bezd�wi�czne s�owa: "Szema Israel - S�uchaj, Izraelu", s�owa wypowiadane w chwilach �miertelnego niebezpiecze�stwa. W tej piwnicy zosta�y�my ca�y dzie�. Ciemno�� stawa�a si� coraz g�stsza. Nagle �elazna pokrywa unios�a si� w g�r�. Przed nami ukaza�a si� ta sama kobieta, kt�ra nas uratowa�a rano. By�a dozorczyni� magazyn�w "Puls". Trzymaj�c w r�ku latark� wzywa�a nas do opuszczenia piwnicy. Kiedy wysz�y�my, o�wiadczy�a: - Wszyscy �ydzi, kt�rzy ukryli si� tutaj w pustych beczkach, ju� p� godziny temu dotarli do pobliskiego muru, sk�d mo�na przedosta� si� na aryjsk� stron�. Teraz w�a�nie Polacy, kt�rzy pozostali w getcie, mog� je legalnie opu�ci� i uda� si� do domu. Mo�e i wy znajdziecie szans�, �eby wraz z Polakami przedosta� si� na drug� stron�. Spieszcie si�. Id�cie do bramy. Doprowadziwszy nas do furtki doda�a: - Szuka�am was po wszystkich zakamarkach, nawet w stoj�cych na podw�rzu �elaznych pustych beczkach. W ko�cu zrozumia�am, �e jeste�cie w tym �mierdz�cym dole. B�yskawicznie otworzy�a furtk� i wskaza�a drog� do zbawczego muru. Do g��bi wzruszone, u�ciska�y�my j�, a nap�ywaj�ce do oczu �zy uwi�z�y nam w gardle. R�wnie� ona by�a bardzo wzruszona. Po serdecznym po�eg- naniu zamkn�a na klucz furtk�. Dr�a�y�my jak w malarii. Um�czone wlok�y�my si� do przodu. I kiedy stukot krok�w ludzi odbija� si� echem w naszych uszach, sz�y�my w kierunku, sk�d echo si� rozlega�o. Pod os�on� ciemno�ci wkrad�y�my si� cicho do szeregu Polak�w stoj�cych przed wyj�ciem. W przej�ciu na aryjsk� stron� sta� esesman i dwaj polscy policjanci - specjali�ci od rozpoznawania �yd�w. Do nich nale�a�a decyzja czy te� wyrok, kto jest �ydem. Wartownicy co chwila r�cznymi reflektorami o�wietlali d�ugi szereg wy- straszonych Polak�w. Esesmani kierowali �wiat�o wprost w oczy stoj�cych ludzi. Od czasu do czasu rzucali ref- lektor na ca�� d�ugo�� muru. Kiedy pasmo takiego �wiat�a mign�o w moich wytrzeszczonych oczach, dostrzeg- �am przy murze kilku m�czyzn od��czonych od reszty. W�r�d nich rozpozna�am ojca z synem, z kt�rymi sie- dzia�y�my rano w magazynie firmy "Puls". Odczu�am ich strach i cicha modlitwa rwa�a mi si� z serca: by "specja- li�ci" od �yd�w ulegli o�lepieniu podczas sprawdzania ich to�samo�ci... Widok ojca z synem przy murze przypomnia� mi o fotografii mojej mamy, kt�r� przez ca�y czas przechowy- wa�am za dekoltem. Ogarn�a mnie trwoga. Je�li przeprowadz� osobist� rewizj� i znajd� fotografi�, wszystko si� wyda. Wyci�gn�am zdj�cie i opu�ci�am je na ziemi�, nog� odsun�am od siebie. Moja Rachela sta�a zapa- trzona w Lusi�, swoje jedyne dziecko. Przechodzi�a cierpienia Hioba. Tymczasem coraz bli�ej przesuwa�y�my si� do przej�cia. Obie wci�gn�y�my g��boko powietrze w p�uca, wyprostowa�y�my plecy, �mia�o zadar�y�my g�owy i stan�y�my przed esesmanem. Hitlerowiec by� wysokiego wzrostu. G�b� mia� ognistoczerwon�. W jed- nej r�ce trzyma� rewolwer, w drugiej latark�. Co chwila o�wietla� nasze twarze. Zapala� latark�, gasi�, znowu zapala� i znowu gasi�. Zatrzyma� �wiat�o na twarzy Lusi i pogrozi�: - Je�li to �ydowskie dziecko, natychmiast je na twoich oczach zastrzel�. - To jest moje dziecko, jeste�my chrze�cijankami - odpowiedzia�a �mia�o moja siostra. Hitlerowiec odwr�ci� si� wtedy do swego polskiego pomocnika i zapyta�: - Czy to Polki? Policjant przygl�da� si� d�ugo mojej siostrze, skierowa� na ni� �wiat�o, bada� wzrokiem, jakby chcia� znale�� jaki� "grzech". Rachela zdawa�a sobie spraw� z jego intencji. Podnios�a d�o� pokazuj�c �lubn� obr�czk� na palcu. Dla tego eksperta by�o jasne, �e wkr�tce b�dzie ona nale�a�a do niego. Pa�k� wskaza� przej�cie na drug� stron�. Mijaj�c policjanta Rachela wsun�a dyskretnie obr�czk� do jego r�ki. Mog�a wreszcie odetchn�� i uca- �owa� Lu�k�. Lekkimi krokami sz�y�my naprz�d, rozgl�da�y�my si�. Szcz�cie nam dopisa�o, niedaleko muru pojawi�a si� ryksza. Wsiad�y�my do niej podaj�c adres, pod kt�ry mia�a nas zawie��. Ledwo zd��y�y�my poda� rykszarzo- wi ulic�, gdy wtem przed nami jakby spod ziemi wyr�s� wysoki m�czyzna o blond w�osach i zakazanej twarzy. Bez pytania przysiad� si� do nas i zawo�a�: - A st�d na Pawiak? By�o dla nas jasne, �e mamy do czynienia z konfidentem albo szmalcownikiem, szanta�yst�. O niekt�rych Polakach, ciemnych typach, kt�rzy kr�c� si� po wszystkich ulicach Warszawy, s�ysza�am jeszcze w getcie. Po- cz�tkowo nie odpowiedzia�y�my na jego gro�by. Pierwsza zareagowa�a Rachela, wyj�a z torebki banknot pi��- setz�otowy i poda�a mu. Opryszek wsun�� banknot do kieszeni i dalej grozi� Pawiakiem. Zacz�y�my go b�aga�, przekonywa�, �e wi�cej pieni�dzy nie mamy przy sobie. Zaproponowa�y�my, �eby pojecha� z nami do domu, a jutro z samego rana spotkamy si� w bramie i sowicie go wynagrodzimy. Szmalcownik przysta� na to i pojecha� razem z nami. Kiedy ryksza zatrzyma�a si� przed domem, szanta�ysta pierwszy wyskoczy� i znikn�� nam z oczu. Rachela z dzieckiem po�piesznym krokiem podesz�a do bramy, zadzwoni�a. Dozorca otworzy� bram�. Na widok naszych zabiedzonych postaci zapali� latark�, obejrza� nas i natychmiast zrozumia�, sk�d przybywamy. - Do kogo? - zapyta�. - Do naszych znajomych, do pa�stwa Kopczy�skich - odpowiedzia�a siostra. Dozorca zatrzyma� si� na podw�rzu, ogl�daj�c si� za nami, ciekaw, do kogo wchodzimy. Wesz�y�my na drugie pi�tro, gdzie mieszka�a pani Kopczy�ska z dwiema c�rkami. Jej dwaj bracia cz�sto przychodzili do get- ta, �eby za niewielk� cen� kupowa� bi�uteri�. M�� Racheli dobrze ich zna�, nieraz sprzedawa� im cenne rzeczy, ubrania. Szwagier m�j mia� tak�e zamiar, jak ka�dy �yd w owym czasie, nawi�za� podczas tych transakcji bli�- sze kontakty z Polakami po drugiej stronie muru, aby w godzinie pr�by, w czas nieszcz�cia uzyska� pomoc dla kogo� z rodziny, a przede wszystkim dla dziecka, kt�re mo�na by przerzuci� na aryjsk� stron�. Przy ostatnim spotkaniu z bra�mi Kopczy�skiej szwagier dosta� adres ich siostry. Obiecali "urz�dzi�" nas w�r�d Polak�w. Teraz sta�y�my pe�ne strachu przed drzwiami rodziny Kopczy�skich. Lekko zastuka�am i dr��c z niepokoju czeka�am na g�os z wewn�trz. Obok mnie sta�a w milczeniu Rachela z dzieckiem. Powoli uchyli�y si� drzwi, sta- n�a w nich kobieta. Gniewnym g�osem zapyta�a: - Czego chcecie o tak p�nej porze? - Jeste�my znajomymi pani braci. Bardzo pani� prosimy o udzielenie nam noclegu na t� jedn� jedyn� noc - b�aga�a Rachela. - Nie, tego nie zrobi�. U mnie mieszka oficer niemiecki. Powiedziawszy to zamkn�a przed nami drzwi. Sta�y�my przez chwil� na korytarzu, poni�one, zawstydzone, nieme z rozpaczy, nieszcz�liwe. Na palcach zesz�y�my na podw�rze. Zobaczy�y�my dozorc�, sta� i �ledzi� nasze kroki. Ze �zami w oczach zacz�y�my go b�aga�: - Drogi panie, kochany panie, pozw�l nam tu przenocowa� z tym ma�ym dzieckiem. Zlituj si� nad nami! - Zaczekajcie, zaraz dam wam odpowied�. Dozorca wszed� do swojego mieszkania, po kilku minutach wr�ci� z kluczem w r�ku. - Chod�cie za mn�! Zaprowadzi� nas do bocznych drzwi, otworzy� je, po�wieci� zapa�k� i wskaza� nam trzy stopnie schod�w, na kt�rych mog�yby�my przenocowa�. Z trudem uda�o nam si� jako� rozmie�ci� na w�skich, zimnych, kamiennych schodkach. Lusi� trzyma�y�my na przemian na kolanach. Dozorca jeszcze raz po�wieci� zapa�k�. �ycz�c nam dobrej nocy wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi na klucz. W tej kom�rce na stopniach schod�w by�o ciemno, zimno i duszno. Pozosta�ymi okruchami chleba i �ykiem wody Rachela nakarmi�a Lusi�, kt�ra od razu zasn�a. Siostra nieludzko zm�czona r�wnie� zacz�a drzema�. Raz po raz s�ycha� by�o jej westchnienia. Dla nas ta ciasna, koszmarna kom�rka by�a jak deska ratunku dla pasa�er�w ton�cego na wzburzonym mo- rzu okr�tu. I chocia� pragnienie snu stawa�o si� coraz mocniejsze, nie podda�am si�. Tysi�ce my�li chodzi�y mi po g�owie. One pomog�y mi zwalczy� sen. My�li by�y r�ne. Jedna goni�a drug�. Zalewa�y mnie niczym fale na spienionym morzu. Nagle przypomnia�am sobie, �e w po�czosze schowa�am �wistek papieru, kt�ry wr�czy�a mi moja druga siostra, Renia, zanim ze swoim synkiem Stasiem przesz�a z getta na aryjsk� stron�. Na papierku by� napisany adres, pod kt�rym mo�na by�o nie tylko dowiedzie� si� czego� o niej, ale te� znale�� pomocn� d�o�. Wyj�am karteczk� z po�czochy i chocia� w ciemno�ci nie mog�am odczyta� adresu, poczu�am, �e kamie� spad� mi z serca. Noc sp�dzona w kom�rce przynios�a nam odrobin� spokoju. Wzmocni�a w nas ch�� walki o �ycie. Nag�e pukanie w drzwi przerazi�o nas. Dozorca otworzy� drzwi i zobaczy�y�my �wiat�o dzienne. - Jest ju� �sma godzina. Najwy�szy czas opu�ci� dom - powiedzia�. Wsta�y�my, wyprostowa�y�my ko�ci i podzi�kowa�y�my za uczynion� �ask�. Na ulicy nie by�o wida� �adnych oznak wojny. Tylko my z naszymi bladymi twarzami, niespokojnymi oczami wyr�nia�y�my si� z t�umu. Sz�y�my jednak dziarsko i stara�y�my si� nie my�le� o niebezpiecze�stwach czyhaj�cych na nas ze strony konfident�w, od kt�rych roi�y si� warszawskie ulice. Oni polowali na �yd�w, wi�c kroczy�y�my jak na roz�arzonych w�glach. Wreszcie dotar�y�my do domu, w kt�rym mieszka�a rodzina Pinkiewicz�w. Przyjemnie by�o wej�� do jadalni, usi��� przy stole i czeka� na gospodyni�, kt�rej chwilowo nie by�o w do- mu. Tymczasem pokrzepi�y�my si� gor�c� herbat�. Wkr�tce zjawi�a si� pani Pinkiewicz. - Widz�, �e jeste�cie siostrami Ireny, jeste�cie do niej podobne - powiedzia�a. Poprosi�y�my j� o pomoc w znalezieniu pokoiku po aryjskiej stronie, ale Pinkiewiczowa od razu o�wiadczy- �a: - U mnie nie mo�ecie pozosta�. Nie mam warunk�w. Je�li chcecie dok�d� wyjecha�, za�atwi� wam bilety kolejowe i odprowadz� na dworzec. Wesz�y�my z Rachel� do �azienki. Umy�y�my si�, uczesa�y i umalowa�y.Nabra�y�my innego wygl�du. Potem pojecha�y�my na dworzec. Tu Pinkiewiczowa w po�piechu obr�ci�a si� na pi�cie i tyle�my j� widzia�y. Jazda poci�giem bez bilet�w w tym czasie by�a niebezpieczna nawet dla Polak�w. Cz�ste ob�awy, �apanki na przymu- sowe roboty, aresztowania oraz inne represje stosowane wobec cywilnej ludno�ci zmusza�y do zachowania czujno�ci. Siedzia�y�my w przedziale przej�te g��bokim strachem. Modli�y�my si�, aby nikt nie zacz�� nas podej- rzewa� i nie za��da� od nas okazania dokument�w. Jecha�y�my do naszych Rodzic�w do Opoczna, rodzinnego miasta Tatusia. Rodzice po wybuchu wojny przyjechali tutaj z �odzi. Nasze pojawienie si� w Opocznie przerazi�o Rodzic�w. Wszyscy m�odzi �ydzi z miasta zostali ju� rozstrze- lani. Pozostali przy �yciu starsi, chorzy modlili si� tylko o lekk� �mier�. M�j Tata by� m�czyzn� w �rednim wieku, szczup�ym, o czarnych p�on�cych oczach, kiedy� pe�en inicjaty- wy, kupieckich pomys��w, prostolinijny, pracowity i niezwykle odpowiedzialny. Teraz wygl�da� na starca. Po- chyli� si� i zgarbi�. Oczy utraci�y dawny blask, twarz by�a poorana zmarszczkami. Milcza�. Z trudem uni�s� g�o- w�, �eby popatrze� na swoje c�rki i wnuczk�. Po dawnej dumie nie pozosta�o �ladu. Ca�y jego wygl�d �wiad- czy� o niewys�owionych m�kach duchowych. Mama pochodzi�a z rodziny rabinackiej. By�a blondynk� o pi�knych, g�stych w�osach i niebieskich oczach. Taktem, delikatno�ci� i wysok� inteligencj� wyr�nia�a si� spo�r�d wszystkich naszych znajomych. Teraz by�a siwiute�ka jak go��bek. Cierpienia porysowa�y jej twarz. Ca�a posta� tchn�a wielkim smutkiem i rezygnacj�. Rodzice zaj�li si� nami. Na ka�dym kroku odczuwa�y�my ich g��bok� mi�o��. Mamusia stara�a si� dogodzi� nam we wszystkim. Ci�gle wyszukiwa�a dla nas co� dobrego do jedzenia. Tatu� nie wypuszcza� wnuczki z r�k. Karmi� j�, g�aska�, nie przestawa� ca�owa� jej paluszk�w. Cz�sto zapada�o milczenie. Rodzice siedzieli jakby pogr��eni w �a�obie. Zadumani, przebywali my�lami gdzie indziej. W ich oczach czai� si� bezbrze�ny smutek. My, siedz�c naprzeciw, wpatrywa�y�my si� w nich nieprze- rwanie. Chcia�y�my wyry� i zapisa� w pami�ci ich wygl�d, cierpienie i mi�o��. Zapad�a noc. Lusia zasn�a na kolanach Dziadka, a my um�czone i wyczerpane prze�yciami usn�y�my na siedz�co. Nad ranem nast�pnego dnia Tatu�, przypomnia� sobie, �e Polak, kt�ry kupowa� ju� u niego wiele rzeczy, ma wkr�tce przyj�� do getta i chyba do nas te� zawita. Za�wita�a nam iskierka nadziei. By� mo�e za jego po�red- nictwem uda si� zdoby� dla nas polskie metryki. Min�o kilka dni, ale �w Polak nie przychodzi�. Nadzieja si� rozwia�a, na jej miejsce wr�ci� strach przed ostatni� hitlerowsk� akcj�. Rodzice spakowali resztki swego dobytku. Zrobili dwie paczki, �eby�my w ka�dej chwili mia�y je pod r�k� i mog�y zabra� ze sob� na drog�. Nastr�j w domu sta� si� grobowy. Czu�y�my wyra�nie, �e zbli�aj� si� nasze ostatnie wsp�lne chwile. Rodzice, zamkni�ci w sobie, chcieli przed nami ukry� pesymistyczne my�li i rozpacz, my za� stara�y�my si� nie obna�a� przed nimi j�trz�cego nas strachu, lecz przeciwnie, okaza� optymizm, wiar� w lepsze jutro. Pewne- go ranka zjawi� si� niespodziewany pos�aniec od mojej siostry Reni, kt�ra mieszka�a wtedy w Milan�wku pod Warszaw�. Pos�aniec, pan Tadek, by� zi�ciem rodziny Bartkowiak�w, u kt�rych mieszka�a siostra z synkiem. Przywi�z� dla mnie metryk� na nazwisko El�bieta Rutkowska. Od niego dowiedzieli�my si�, �e Renia stara si� znale�� metryk� r�wnie� dla Racheli. Tadek, patrz�c na moj� Mamusi�, odwa�y� si� zapyta�: - Z takim wygl�dem mog�aby pani uchodzi� za Polk�. Czy jest pani sk�onna opu�ci� getto? - Ja m�a nigdy nie zostawi�! - powiedzia�a Mamusia. Rodzice podzi�kowali panu Tadeuszowi za pomoc, wynagrodzili go i wyrazili nadziej�, �e mo�e wkr�tce znowu si� zjawi z dokumentami dla Racheli. Przed po�egnaniem Mama poda�a mi przygotowan� wcze�niej paczk� z ubraniem. Tatu� w�o�y� do wszytej w ubranie kieszeni paczuszk� z cz�ci� bi�uterii nale��cej do Mamusi. Po�egna�am si� z najdro�szymi... Rodzice, Rachela z dzieckiem stali wyprostowani, a nap�ywaj�ce �zy d�awi�y ich w gardle. Tatu� nie m�g� wydoby� z siebie s�owa. Po dramatycznym milczeniu Mamusia i Tatu� z�o�yli r�ce na mojej g�owie i pob�ogos- �awili. Spo�r�d tych wielu b�ogos�awie�stw zapami�ta�am s�owa Mamy, brzmia�y bowiem dobitnie jak ��danie: - Dziecko moje, nie my�l o nas, b�d� m�na, dzielna i silna w walce o �ycie! Obj�am ich i po raz ostatni ca�owa�am ich r�ce. Rozdzia� drugi Poci�g przyjecha� do Koluszek, jednej z wi�kszych stacji w�z�owych. St�d odje�d�a�y poci�gi w r�nych kie- runkach kraju. Mieli�my si� przesi��� do poci�gu jad�cego do Warszawy. Sta�am obok Tadka na peronie i dyskretnie mu si� przygl�da�am. Wok� nas kr�cili si� pasa�erowie-Polacy. Pro�ci ludzie, w�r�d kt�rych nie brakowa�o plebsu lub zwyk�ej ho�oty. Moja �miertelnie blada twarz, oczy nabrzmia�e strachem mog�y wzbudzi� w nich podejrzenie. Nic dziw- nego, �e czu�am, jakby grunt pali� mi si� pod nogami. Nagle rozleg� si� gwizd niespodziewanie nadje�d�aj�cego poci�gu. Do lokomotywy przyczepione by�y czerwone wagony towarowe. W ka�dym wagonie by�o ma�e czworok�tne wyci�cie. By�y to wagony przezna- czone do przewozu byd�a. Podczas kr�tkiego postoju poci�gu zauwa�y�am w otworze okiennym jednego z wa- gon�w twarz m�odej dziewczyny o blond w�osach u�o�onych w loki. Wystawi�a na zewn�trz r�k� z butelk� i b�agalnym g�osem zwr�ci�a si� do stoj�cych na peronie Polak�w: - B�agam was, nape�nijcie butelk� wod�. Umieramy z pragnienia i braku powietrza. Prosz� was, zlitujcie si� nad nami. Pasa�erowie na peronie na widok transportu �yd�w rozgadali si�: - Popatrzcie, to �ydzi wiezieni na �mier�. Inni zacz�li si� �mia� i �artowa�: - Oto oni, �ydzi, zrobi� z nich myd�o! Wyrywa�am si�, �eby podbiec do dziewczyny w wagonie, z�apa� butelk� i nape�ni� j� wod�. �al mi by�o tych nieszcz�nik�w w poci�gu, ale wiedzia�am, �e i na mnie czyha �mier�. Ze wszystkich si� powstrzyma�am rw�ce si� do biegu nogi. Po kilku minutach poci�g z um�czonymi �ydami ruszy� w kierunku ich przeznaczenia, do kom�r gazowych obozu zag�ady. Przez d�u�sz� chwil� nie mog�am otrz�sn�� si� z widoku tego transportu �mierci. Poczu�am si� nagle jak ro- baczek, kt�rego ka�dy przechodz�cy mo�e bezkarnie stratowa�. Z bolesnego odr�twienia wyrwa� mnie gwizd nadje�d�aj�cego poci�gu. Tadek da� mi znak, �e to kolej do Warszawy. Wsiedli�my do najbli�szego wagonu. Przez ca�y czas udawali�my, �e si� nie znamy. Nie zamienili�- my ani jednego s�owa. My�li o moich najbli�szych, kt�rzy pozostali w cieniu �mierci, dr�czy�y i rwa�y serce. Z Warszawy pojechali�my kolejk� do Milan�wka, do rodziny Bartkowiak�w. W podmiejskim wagonie trzyma- �am Tadka za r�k�, aby czu� si� pewniejsz� i unikn�� podejrzenia. Pan Bartkowiak, gospodarz domu, by� z zawodu maszynist� kolejowym. Jego �ona, z pochodzenia Niemka, wygl�da�a na osob� dobroduszn� i sympatyczn�. Renia na m�j widok niezmiernie si� ucieszy�a. Z trudem stara�a si� powstrzyma� sp�ywaj�ce po twarzy �zy. Wida� by�o, �e bardzo t�skni za bliskimi. Przez d�u�szy czas siedzia�y�my nie odrywaj�c od siebie oczu. Wyczu- �am, �e j� trapi jaka� g��boka troska. Nie wiedzia�a, jak ma mnie urz�dzi�. Opr�cz tego istnia�o jeszcze wiele powod�w, kt�re sp�dza�y jej sen z powiek. Mia�a nad czym rozmy�la�. Tymczasem zapad�a noc. Siostra przygotowa�a mi ��ko w kuchni. By�o tutaj ciep�o, swojsko i bezpiecznie. By�a to jedna z nielicznych nocy wolnych od napi�cia, l�ku i drgawek. Nazajutrz rano obudzi�am si� pe�na nadziei i si� do �ycia po aryjskiej stronie. Obawia�am si� jednak, czy ja, m�oda, wra�liwa, o �agodnym i cichym usposobieniu, potrafi� �y� jak �mia�a, odwa�na, nie znaj�ca strachu i nerwowo�ci Polka. Wiedzia�am, �e moje wystraszone oczy, pe�ne �ydowskiego smutku i �alu, musz� nabra� pogodnego, spokojnego wyrazu. Szybko mija� czas wsp�lnego mieszkania z siostr� i Stasiem. By�y to dni mi�o�ci rodzinnej, kt�ra �agodzi�a cierpienia wczorajsze, pozwala�a zapomnie� o gorszym jutrze i przy�mi�a na chwil� troski. Zdawa�o nam si�, �e pozostaniemy na d�ugo w Milan�wku. Pewnego jednak dnia zjawi� si� m�� Reni. Widz�c mnie, doszed� do wniosku, �e Renia troszczy si� przede wszystkim o swoj� rodzin�. By� tym oburzony i o�wiadczy�, �e wkr�tce opu�ci getto i zatrzyma si� u Bartkowiak�w razem z �on� i dzieckiem. Dlatego za��da� od nich usuni�cia mnie z domu. Renia, us�yszawszy s�owa m�a, bardzo si� zawstydzi�a. Nic nie m�wi�c obj�a mnie i u�cisn�a. Powsta�y konflikt przyj�y�my jako fatalny wyrok przeznaczenia. Siostra dobrze zna�a okolice Milan�wka, nast�pnego dnia uda�a si� na poszukiwanie jakiego� schronienia dla mnie. Po kilku godzinach w�drowania natrafi�a na "gospodarski" dom w s�siedniej wsi Grud�w. C�rka gos- podarzy zgodzi�a si� wynaj�� mi pok�j. Renia uradowana wr�ci�a do domu z dobr� nowin�. Pok�j w s�siedniej wsi umo�liwia� cz�ste spotkania. Jeszcze tego samego dnia przeprowadzi�am si� do Grudowa. Moim nowym schronieniem by� du�y pok�j z wysokimi, szerokimi oknami wychodz�cymi na skrzy�owanie dw�ch szos. By�y one dla mnie �r�d�em strachu. Ka�dy przechodzie� m�g� mnie zobaczy�. Nast�pnego dnia rano wysz�am z domu, �eby rozejrze� si� po podw�rku i zorientowa� si�, jacy ludzie mieszkaj� w tym du�ym gospodarstwie. Najpierw zapuka�am do gospodarzy, rodzic�w Marysi, kt�ra wynaj�a mi pok�j. Marysia nie by�a ch�opk�. Mia�a maniery miejskie. Jej ciep�y g�os dzia�a� na mnie uspokajaj�co. W czasie pierwszej rozmowy opowiada�a mi o s�siadach. Po wyj�ciu od Marysi spotka�am na podw�rku ch�opca w wieku dw�ch-trzech lat, kt�ry dziwnie si� zachowywa�. Obj�am go, zapyta�am, gdzie s� jego rodzice. Malec podbieg� do pobliskiego domu, ale okaza�o si�, �e drzwi s� zamkni�te. W obawie, �e ch�opczyk na widok obcej osoby, jak� by�am dla niego, mo�e si� rozp�aka�, zacz�am go g�aska� po g��wce. Rozczesuj�c mu w�osy dotkn�am palcami parcha. Pomy�la�am wtedy, �e mog�abym zaj�� si� tym zaniedbanym ch�opcem. Siedzie� bezczynnie w domu nie mog�am i nie chcia�am. Zreszt� uwa�a�am, �e nie wolno mi tak �y�. Mog�o to wzbudzi� podejrzenia. Powinnam pracowa�. Praca poprawi moje samopoczucie i zmniejszy tkwi�cy we mnie strach. Postanowi�am pozna� rodzic�w ch�opczyka. Tego samego wieczora odwiedzi�am ich. Po zapoznaniu si� z pa�stwem Sandomierskimi opowiedzia�am im o sobie. O tym, jak podczas bombardowania Warszawy straci�am moich bliskich i dach nad g�ow�. Obecnie mieszkam u pani Marysi w s�siedztwie. Poniewa� mam du�o wolnego czasu, ch�tnie pomog� im w wychowaniu synka Zdzi�ka. Wiedzia�am, �e praca poza domem zabiera im ca�y dzie�. Biedni rodzice z rado�ci� wyrazili zgod�. Po d�u�szej rozmowie nawi�zali�my serdeczniejszy kontakt. Posta- nowiono, �e od nast�pnego dnia zajm� si� wychowaniem dziecka. Nazajutrz rano Sandomierska wr�czy�a mi klucze do mieszkania i wraz z m�em uda�a si� do pracy. Wzi�- �am ch�opczyka na r�ce i od razu poczu�am si� pewniejsza. Wydawa�o mi si�, �e trzymam dziecko mojej siostry, za kt�rym bardzo t�skni�am. Prac� zacz�am od oczyszczania g��wki Zdzi�ka. Umy�am j�, zaczesa�am w�osy, nasmarowa�am oliw� i r�- nymi ma�ciami. Powtarza�am ten zabieg dzie� po dniu, wkr�tce parch zacz�� ust�powa�. Zmniejsza� si�, a� prawie znikn��. Zdzisiek sta� si� weselszy, zacz�� lgn�� do mnie. Cz�sto zabiera�am go do mojej gospodyni Ma- rysi. W jej mieszkaniu czu�am si� pewniejsza, swobodniejsza, bardziej odpr�ona. To pozwoli�o mi wcieli� si� w El�biet� Rutkowsk�. Jednocze�nie zachowa�am ostro�no��, musia�am pami�ta�, �e nie wszystko wiem i ro- zumiem, lepiej trzyma� j�zyk za z�bami. W czasie kolejnej wizyty u Marysi dowiedzia�am si�, �e powinnam zameldowa� si� w urz�dzie gminnym, znajduj�cym si� pi�� kilometr�w od Grudowa. Zostawi�am Zdzi�ka na jeden dzie� bez opieki i uda�am si� do urz�du gminnego. W sekretariacie przedstawi�am metryk� i wype�ni�am formularz dotycz�cy mego zamieszki- wania w Grudowie. Przy tej okazji uda�o mi si� tak�e uzyska� i wype�ni� formularz potrzebny do otrzymania metryki dla mojej siostry Racheli na nazwisko Zofia Lewandowska. Po powrocie z urz�du zasta�am Reni� oczekuj�c� mnie przed domem. By�a to jej pierwsza wizyta po mojej przeprowadzce. Mia�am dla niej mn�stwo nowin: jest szansa uzyskania metryki dla Racheli, znalaz�am prac� przy wychowaniu dziecka s�siad�w, nawi�za�am znajomo�� i bliski kontakt z Marysi�, kt�ra jest bardzo roz- mowna i ch�tna do udzielania dobrych rad. Renia by�a szcz�liwa s�ysz�c dobre wiadomo�ci. Opowiedzia�a mi o sytuacji �yd�w w getcie, kt�ra uleg�a znacznemu pogorszeniu, o swoim synku, na kt�rego musi bardzo uwa- �a�, bo wyrywa si� do dzieci na ulicy. Najbardziej j� gn�bi los rodzic�w i Racheli. Opowiada�a r�wnie� o prozaicznych szczeg�ach swojego �ycia u Bartkowiak�w. Nie zapomnia�a te� przynie�� dla mnie ciep�ej strawy, kt�r� si� pokrzepi�am. Chwile sp�dzone z siostr� min�y szybko. Po jej odej�ciu poczu�am znowu ci�ar w sercu. Stan�am w oknie i patrzy�am, a� znikn�a mi z oczu. Spojrza�am na kalendarz. By�a sobota 26 wrze�nia. Stara�am si� zapomnie� o sobocie i przygotowa� do niedzieli. Nazajutrz rano wesz�am do Marysi, aby sp�dzi� troch� czasu poza �cia- nami mojego pokoju. Usiad�am na moim sta�ym miejscu, tu� obok Marysi i jej matki. Nagle us�ysza�am ciche pukanie do drzwi. Wesz�a starsza kobieta w czarnej sukni, lekko pochylona, z pacz- k� w r�ku. Rozejrza�a si� i pozdrowi�a nas: - Niech b�dzie pochwalony... - Potem usiad�a przy stole naprzeciw mnie. Po chwili otworzy�a paczk�, zacz�a wyjmowa� z niej r�ne rzeczy do sprzedania. Na mnie nie spojrza�a ani razu. Jakbym w og�le nie istnia�a. Za to ja mog�am dok�adnie jej si� przyjrze�. Janina Bagi�ska - tak nazywa�a si� ta kobieta - wygl�da�a na sze��dziesi�t lat, aczkolwiek, jak si� p�niej dowiedzia�am, nie mia�a jeszcze, pi��dziesi�tki. By�a bardzo chuda, mizerna. �redniego wzrostu, z siwymi w�o- sami, zgarni�tymi do ty�u za uszami. Twarz �niada o wysokim czole, spod kt�rego wygl�da�y du�e wygas�e, nie- bieskie oczy, wyra�aj�ce dobro� i mi�o��. I mimo cienia smutku, od czasu do czasu rozja�nia�y si� u�miechem. Ko�ciste r�ce z wypiel�gnowanymi paznokciami. G�os mia�a cichy i b�agalny. Ca�a tchn�a prawd� i szczero�ci�. By�a delikatna w zachowaniu. Intuicyjnie wyczu�am, �e powinnam si� do niej zbli�y�. Pani Janina zadowolona ze sprzedania paru rzeczy szykowa�a si� do wyj�cia. Powiedzia�a, �e za tydzie� znowu przyjdzie. Poniewa� chcia�am od razu nawi�za� z ni� kontakt, zaproponowa�am, �e j� odprowadz�. W odpowiedzi us�ysza�am s�owa: - Ale� bardzo prosz�. Wysz�y�my razem na ulic�. Janina Bagi�ska sz�a wolnym krokiem. By�o mi trudno i�� wolno. Czu�am bo- wiem wewn�trzny niepok�j, kt�ry zmusza� mnie do po�piechu. Stara�am si� jednak opanowa� i dostosowa� do niej. Sz�y�my w kierunku Milan�wka, gdzie mieszka�a. Po minutach milczenia Janina zacz�a m�wi� o sobie. Nie wysz�a za m��, poniewa� �lubowa�a wieczn� mi- �o�� Jezusowi. Nie jest szczeg�lnie praktykuj�ca, do ko�cio�a chodzi rzadko. Nale�y do tych katolik�w, kt�rzy mi�o�� do Boga staraj� si� wyra�a� w dobrych uczynkach. Pomagaj� biednym, odwiedzaj� chorych i nieszcz�- liwych. Podczas okupacji przygarn�a do swego mieszkania kobiet� z dwojgiem dzieci, uciekinier�w z War- szawy. Na swoje barki wzi�a ci�ar utrzymania ca�ego domu. Zarabia zbyt ma�o jako krawcowa, dlatego musi jeszcze w niedziel� zajmowa� si� drobnym handlem. Ma swoich klient�w, kt�rzy jej pomagaj�. Nale�y do nich tak�e rodzina Marysi. W tym momencie Janina przerwa�a swoje opowiadanie i wnikliwym wzrokiem popatrzy�a na mnie. Wygl�- da�o na to, �e teraz oczekuje zwierze� ode mnie. W pow�ci�gliwych, kr�tkich s�owach opowiedzia�am jej, �e jestem uciekinierk� z Warszawy i staram si� znale�� jak�� prac�. Janina wykaza�a zrozumienie, obieca�a pomoc i zaprosi�a do siebie w ka�dym dogodnym dla mnie czasie. Droga powrotna do Grudowa min�a mi szybko. By�am pod wra�eniem dobroci i szczero�ci Janiny. Wesz- �am do mego pokoju. By�o w nim pusto i smutno. Samotno�� bi�a