Sarah J. Maas - Dwór skrzydeł i zguby
Szczegóły |
Tytuł |
Sarah J. Maas - Dwór skrzydeł i zguby |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sarah J. Maas - Dwór skrzydeł i zguby PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sarah J. Maas - Dwór skrzydeł i zguby PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sarah J. Maas - Dwór skrzydeł i zguby - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Sarah J. Maas
DWÓR SKRZYDEŁ I ZGUBY
Przełożył Jakub Radzimiński
Strona 3
Tytuł oryginału: A Court of Wings and Ruin
Copyright © Sarah J. Maas 2017
This translation of A Court of Wings and Ruin is published by Grupa Wydawnicza Foksal by
arrangement with Bloomsbury Publishing Plc.
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVII
Copyright © for the Polish translation by Jakub Radzimiński, MMXVII
Wydanie I
Warszawa MMXVII
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
Mapa
Rhysand. Dwa lata przed powstaniem muru
Część pierwsza. Księżniczka rozkładu
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Część druga. Wyzwolicielka
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Strona 5
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Strona 6
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Część trzecia. Księżna
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Strona 7
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82
Podziękowania
Strona 8
Dla Josha i Annie –
Dar. Wszystko.
Strona 9
Strona 10
Rhysand
Dwa lata przed powstaniem muru
Brzęczenie much i krzyki ocalałych już dawno ucichły. Zastąpiło je
dudnienie bębnów.
Pole bitwy zasłane było skłębionymi trupami ludzi i fae. Tu
i ówdzie leżał martwy koń lub połamane skrzydła sterczały ku
szaremu niebu.
Z powodu upału – pomimo gęstej pokrywy chmur – smród
wkrótce miał stać się nie do zniesienia. Muchy już łaziły po oczach
spoglądających nieruchomo w górę. Nie czyniło im różnicy, czy
żywią się śmiertelnym, czy nieśmiertelnym mięsem.
Przedzierałem się przez niegdyś porosłe trawą pole, co pewien
czas mijając sztandary na wpół pogrzebane w błocie
i wnętrznościach. Musiałem wytężyć wszystkie resztki sił, aby nie
ciągnąć skrzydeł za sobą po zwłokach i pancerzach. Swoją moc
wyczerpałem na długo przed końcem rzezi.
Przez ostatnie godziny bitwy walczyłem tak samo jak stojący
u mego boku śmiertelnicy: mieczem i pięścią, w okrutnym
i bezlitosnym skupieniu. Nie daliśmy legionom Ravenii przełamać
naszych szyków. Dawaliśmy im odpór godzina po godzinie – tak jak
rozkazał nam mój ojciec; tak jak wiedziałem, że muszę zrobić.
Przegrana tutaj dobiłaby nasz i tak już kruszejący ruch oporu.
Twierdza górująca za moimi plecami była zbyt cenna, by mogła
wpaść w ręce lojalistów. Nie tylko z racji swojego położenia
w samym sercu kontynentu, ale z uwagi na zasoby, których strzegła:
z powodu kuźni, które dzień i noc dymiły pod jej zachodnimi
murami, mozolnie zaopatrując nasze siły.
Dym z kominów zlewał się z kłębami unoszącymi się ze stosów już
podpalanych wokół mnie. Szedłem wciąż przed siebie, omiatając
wzrokiem twarze poległych. Zapisałem sobie w pamięci, by później
wysłać żołnierzy o wystarczająco wytrzymałych żołądkach, by
Strona 11
zebrali broń żołnierzy obu armii. Za bardzo jej potrzebowaliśmy, by
zawracać sobie głowę honorem. Zwłaszcza że druga strona zupełnie
się nim nie przejmowała.
Tak spokojne… pole bitwy było teraz tak spokojne w porównaniu
z rzezią i chaosem, które ustały parę godzin temu. Armia lojalistów
wolała odwrót od kapitulacji i pozostawiła swoich poległych
krukom.
Okrążyłem cielsko powalonego gniadego wałacha. Oczy tej
pięknej bestii wciąż były rozszerzone z przerażenia; muchy całkiem
obsiadły zakrwawiony bok. Jeździec leżał poskręcany pod swym
wierzchowcem z połowicznie odrąbaną głową. To nie był cios
mieczem. Nie – te przeraźliwe rany zostały uczynione pazurami.
Nie sprzedawali tanio swojej skóry. Królestwa i władztwa
pragnące odzyskać swoich ludzkich niewolników uznają swoją
porażkę dopiero, gdy nie będą miały już żadnego innego wyjścia.
A nawet wtedy… Przekonaliśmy się boleśnie już na samym początku
wojny, że nie zamierzali przestrzegać pradawnych zasad i rytuałów
wojennych. A fae, którzy walczyli ramię w ramię ze
śmiertelnikami… Rozdeptywali nas, jakbyśmy byli robactwem.
Odpędziłem muchę bzyczącą mi przy uchu dłonią unurzaną we
krwi zarówno mojej, jak i cudzej.
Zawsze sądziłem, że śmierć polega na jakimś spokojnym powrocie
na łono przodków – jest słodką, choć smutną kołysanką, która
poniesie mnie do tego, co nas czeka potem.
Pancernym butem złamałem drzewce sztandaru lojalistów.
Czerwone błoto chlapnęło na dzika o pokaźnych kłach wyszytego na
szmaragdowym tle.
Czy to nie brzęczenie much, a nie cudowna pieśń, było prawdziwą
kołysanką śmierci? Czy owady i robaki nie były służkami kostuchy?
Pole bitwy ciągnęło się we wszystkie strony aż po horyzont –
wyjąwszy twierdzę za moimi plecami.
Trzy dni dawaliśmy im odpór. Trzy dni walczyliśmy tu i tu
umieraliśmy.
Ale utrzymaliśmy nasze pozycje. Raz po raz zwoływałem ludzi
i fae, odpierałem kolejne ataki wroga, nawet gdy drugiego dnia
Strona 12
rzucili świeże siły na naszą osłabioną prawą flankę.
Czerpałem ze swojej mocy, aż stała się już tylko dymem w moich
żyłach. Potem zdałem się na moje ilyryjskie wyszkolenie. Cały mój
świat skurczył się do tarczy i miecza. Tylko to mi pozostało
przeciwko nacierającym hordom.
Porwane ilyryjskie skrzydło wystawało spomiędzy splątanych ciał
fae, tak jakby trzeba było ich sześciu, by powalić tego jednego
wojownika. Tak jakby zabrał ich wszystkich ze sobą na drugą
stronę.
Odwalałem sztywniejące ciała przy akompaniamencie serca
łomoczącego w posiniaczonej piersi.
O świcie trzeciego i ostatniego dnia bitwy przybyły posiłki
wysłane przez mojego ojca w odpowiedzi na moje błaganie
o pomoc. Byłem zbyt pochłonięty szałem bitewnym, by zauważyć, że
nie przybył zwykły oddział Ilyrów; że tak wielu miało syfony.
Minęły już godziny, odkąd ocalili nasze tyłki i odwrócili losy
bitwy, a ja wciąż nie dostrzegłem wśród żywych żadnego z moich
braci. Nawet nie wiedziałem, czy Kasjan lub Azriel w ogóle brali
udział w tej odsieczy.
Pieśniarza cieni raczej tu nie było, gdyż mój ojciec trzymał go
zawsze przy swoim boku, by mógł dla niego szpiegować, ale
Kasjan… jego mógł tu przysłać. Nie zdziwiłbym się, gdyby mój ojciec
przeniósł Kasjana do jednostki, co do której się spodziewał, że
zostanie wycięta do nogi. Zresztą prawie tak się stało – ci, którzy
przeżyli, ostatkiem sił opuszczali pole bitwy.
Zakrwawionymi i obolałymi palcami sięgnąłem głębiej między
pogięte pancerze i śliskie, sztywne ciała. Po chwili odrzuciłem
ostatniego fae leżącego na poległym Ilyrze.
Ciemne włosy, opalona na złocisty brąz skóra… Takie same jak
Kasjana.
Ale to nie jego poszarzała od śmierci twarz wpatrywała się
nieruchomym wzrokiem w niebo.
Odetchnąłem głośno. Płuca wciąż mnie bolały od ciągłego ryku.
Usta miałem wyschnięte i spękane.
Potrzebowałem się napić – i to bardzo. Ale w pobliżu dostrzegłem
Strona 13
kolejną parę ilyryjskich skrzydeł wystających spomiędzy stosu
trupów.
Potykając się i zataczając, ruszyłem w ich stronę. Pozwoliłem
swoim myślom odpłynąć w ciemne i ciche miejsce, gdy odkręcałem
skręcony kark, by spojrzeć na twarz otoczoną prostym hełmem.
Nie on.
Przedarłem się przez trupy do kolejnego Ilyra.
I następnego. I jeszcze jednego.
Niektórych znałem. Innych nie. A zasłane ciałami pole ciągnęło
się w dal i w dal pod ołowianym niebem.
Mila za milą. Królestwo gnijących trupów.
A ja wciąż szukałem.
Strona 14
Część pierwsza
Księżniczka rozkładu
Strona 15
Rozdział 1
Feyra
Obraz był fałszywy.
Był radosnym i ślicznym kłamstwem przepełnionym
bladoróżowym kwieciem i silnymi promieniami słońca.
Zaczęło się wczoraj od biernego obserwowania ogrodu różanego
czającego się za otwartymi oknami pracowni. Przez gęstwinę cierni
i atłasowych liści prześwitywała soczystsza zieleń majaczących
w oddali pagórków.
Nieustająca wieczna wiosna.
Gdybym namalowała ten obraz tak, jak go czułam w trzewiach,
byłyby to szarpiące ciało kolce, kwiaty odbierające światło słońca
niższym roślinom i pagórki poplamione czerwienią.
Ale każdy ruch pędzla na szerokim płótnie był wykalkulowany.
Każde muśnięcie, każda smuga zlewających się barw miała ukazać
nie tylko idylliczną wiosnę, ale też radosny nastrój. Nie nazbyt
radosny, ale przepełniony ulgą z powodu wyzwolenia się od
okropieństw, o których skrupulatnie wszystkim opowiedziałam.
W minionych tygodniach chyba udało mi się ukształtować swoje
zachowanie równie pieczołowicie co jeden z tych obrazów. Gdybym
miała się ukazać taką, jaką naprawdę pragnęłam, miałabym
zapewne ostre niczym brzytwy szpony, a moje dłonie wyciskałyby
życie z gardeł tych, którzy mnie teraz otaczali. Splamiłabym te
złocone korytarze krwią.
Ale jeszcze nie teraz.
Jeszcze nie czas, powtarzałam sobie przy każdym ruchu pędzla,
na każdym kroku każdego dnia od przybycia tutaj. Szybka zemsta
tylko zaspokoiłaby gotującą się wewnątrz mnie wściekłość, ale
nikomu by nie pomogła.
Chociaż przy każdej rozmowie z nimi słyszałam łkanie Elainy
Strona 16
wrzucanej siłą do Kotła. Chociaż każde spojrzenie na nich
ukazywało mi Nestę wskazującą króla Hybernii palcem i obiecującą
mu śmierć. Chociaż ich zapach wypełniał mi nozdrza kwaśną wonią
krwi Kasjana tworzącej kałużę na ciemnym kamieniu kościanego
zamku.
Pędzel pękł między moimi palcami.
Bezpowrotnie złamałam jasny trzonek na dwoje.
Zaklęłam pod nosem i zerknęłam ku oknom, potem na drzwi.
Zbyt wiele czujnych oczu mnie tu śledziło, by zaryzykować
wyrzucenie narzędzia do kosza.
Zarzuciłam swoje myśli wokół niczym sieć w poszukiwaniu
kogokolwiek znajdującego się na tyle blisko, by móc mnie
szpiegować. Nie znalazłam nikogo.
Wyciągnęłam rozprostowane dłonie przed sobą, z połówką pędzla
na każdej z nich.
Przez chwilę pozwoliłam sobie przebić wzrokiem czar skrywający
tatuaż na mojej prawej dłoni i przedramieniu. Rysunek mojego
prawdziwego serca. Mojego prawdziwego tytułu.
Księżnej Dworu Nocy.
Wystarczyło mgnienie myśli i złamany pędzel spłonął.
Ogień pożerający drewno, włosie i farbę nie sparzył mnie.
Gdy pozostały już tylko dym i popiół, zaprosiłam wiatr, by zmiótł
je z moich dłoni i poniósł przez otwarte okna.
Dla pewności przyzwałam jeszcze powiew z ogrodu i nakazałam
mu wić się po pracowni, by rozwiać ostatnie smużki dymu
i wypełnić pomieszczenie stęchłą duszącą wonią róż.
Może gdy wykonam tu już swoje zadanie, spalę też całą
rezydencję? Zacznę od tych róż.
Z tyłu głowy poczułam stukanie dwóch zbliżających się obecności.
Porwałam szybko kolejny pędzel, umoczyłam go w pierwszej lepszej
plamie farby i opuściłam niewidzialne mroczne sidła postawione
wokół pracowni, które miały mnie ostrzec o wszelkich gościach.
Pracowałam nad uchwyceniem promienia słońca rozświetlającego
delikatne żyłki w płatku różanego kwiatu, usiłując nie myśleć o tym,
jak bardzo przypominało to grę światła na ilyryjskich skrzydłach,
Strona 17
gdy drzwi stanęły otworem.
Naprawdę dobrze udawałam pochłoniętą bez reszty pracą, z lekko
przygarbionymi ramionami i przechyloną na bok głową. Bardzo
powoli obejrzałam się przez ramię, tak jakby oderwanie wzroku od
obrazu wymagało ode mnie ogromnego wysiłku woli.
Najtrudniejsze było jednak przywołanie uśmiechu na usta. I do
oczu – ostatecznego dowodu prawdziwości grymasu. Bardzo długo
ćwiczyłam to przed lustrem.
Moje oczy zalśniły odbiciem nieśmiałego, ale radosnego uśmiechu
posłanego Tamlinowi.
I Lucienowi.
– Wybacz, że przeszkadzamy – przeprosił Tamlin.
Zlustrował moją twarz w poszukiwaniu najmniejszych oznak
cieni, którym co pewien czas z rozmysłem się poddawałam, które
wykorzystywałam, by utrzymać go z dala od siebie, gdy słońce kryło
się za pagórkami.
– Pomyślałem jednak, że chciałabyś się przygotować do
spotkania.
Zmusiłam się do przełknięcia śliny. Opuściłam pędzel. Ot,
nerwowa, niepewna siebie dziewczyna, którą od dawna już nie
byłam.
– Czy… omówiłeś to z Ianthą? Naprawdę przybędzie?
Jeszcze jej nie widziałam. Jeszcze się nie spotkałam z wysoką
kapłanką, która wydała moje siostry królowi Hybernii, która wydała
mu nas.
I chociaż niejasne, śpieszne wiadomości przesyłane przez
Rhysanda przez naszą więź godową złagodziły nieco moje
przerażenie… to ona za to odpowiadała. Za to, co miało miejsce
parę tygodni temu.
Lucien przyglądał się mojemu obrazowi, tak jakby tkwił w nim
dowód, którego wiem, że szukał. W końcu odpowiedział:
– Tak. Ona… miała swoje powody. Jest skłonna ci je
wytłumaczyć.
Może zechce też wyłożyć powody, które ją pchały do obłapiania
każdego mężczyzny, którego tylko sobie upatrzyła, niezależnie od
Strona 18
tego, co on o tym myślał. Tak jak w przypadku Rhysa… i Luciena.
Zachodziłam w głowę, co Lucien tak naprawdę z tego rozumiał.
W tym z tego, że zastaw jej przymierza z Hybernią okazał się
przeznaczoną mu towarzyszką życia. Elaina. Rozmawialiśmy o niej
tylko raz, dzień po moim powrocie.
„Mimo tego, co Jurian sugerował w kwestii traktowania moich
sióstr przez Rhysanda – powiedziałam mu wtedy. Mimo tego, jak
wygląda Dwór Nocy, nie skrzywdzą w ten sposób Elainy ani Nesty…
przynajmniej na razie. Rhysand ma w zanadrzu dużo bardziej
pomysłowe sposoby ich dręczenia”.
Jednak Lucien wciąż zdawał się mieć wątpliwości.
Z drugiej strony sugerowałam też – moimi „lukami” w pamięci –
że może ja nie zostałam potraktowana z taką samą pomysłowością
czy kurtuazją.
Że też z taką łatwością uwierzyli, że też podejrzewali Rhysanda
o zdolność zmuszenia kogokolwiek do… Dodałam tę potwarz do
długiej, naprawdę długiej listy rzeczy, za które zamierzałam im
odpłacić.
Odłożyłam pędzel, zdjęłam upstrzony farbą fartuch i odłożyłam go
starannie na stołek, na którym tkwiłam już dwie godziny.
– Pójdę się przebrać – wymamrotałam i odrzuciłam luźno
spleciony warkocz przez ramię.
Tamlin skinął głową. Śledził każdy mój ruch, gdy się do nich
zbliżałam.
– Obraz jest przepiękny.
– Bardzo daleko mu do ukończenia – stwierdziłam, przywołując tę
dziewczynę, która odrzucała pochwały i komplementy, która chciała
pozostawać niezauważona. – Jest wciąż rozbabrany.
Szczerze mówiąc, był jednym z moich najlepszych dzieł, nawet
jeśli jego bezpłciowość dostrzegałam tylko ja.
– To się chyba tyczy nas wszystkich – powiedział Tamlin
z niepewnym uśmiechem.
Powstrzymałam ochotę przewrócenia oczami i odwzajemniłam
uśmiech. Gdy go mijałam, musnęłam dłonią jego ramię.
Kiedy dziesięć minut później opuszczałam moją nową sypialnię,
Strona 19
przed drzwiami czekał na mnie Lucien.
Dwa dni zajęło, zanim przestałam odruchowo kierować się do
starej – skręcać w prawo na szczycie schodów zamiast w lewo. Ale
w tamtym pomieszczeniu niczego już nie było.
Zajrzałam tam raz w dniu naszego powrotu.
Strzaskane meble; podarta pościel; ubrania rozrzucone, jakby
szukał mnie gorączkowo w szafie. Najwyraźniej nikomu nie pozwolił
posprzątać.
Ale to pnącza – ciernie – sprawiały, że komnata nie nadawała się
do użytku. Moja stara sypialnia cała była nimi zarośnięta. Pięły się
i wiły po ścianach, oplatały resztki mebli. Tak jakby spełzły z krat
pod moimi oknami; tak jakby minęło sto lat, a nie kilka miesięcy.
Ta sypialnia była teraz grobowcem.
Zebrałam w dłoń miękkie różowe fałdy spódnicy mojej zwiewnej
sukni i zamknęłam za sobą drzwi. Lucien tkwił po drugiej stronie
korytarza oparty o drzwi.
Prowadzące do jego komnaty.
Nie wątpiłam, że to on dopilnował, by przydzielono mi sypialnię
blisko niego. Nie wątpiłam, że jego metalowe oko zawsze było
zwrócone ku mojej komnacie, nawet kiedy spał.
– Dziwię się twemu spokojowi, zważywszy na obietnice, które
złożyłaś w Hybernii – rzucił Lucien w ramach powitania.
Miał na myśli obietnice zabicia ludzkich królowych, króla
Hybernii, Juriana i Ianthy za to, co wyrządzili moim siostrom. Moim
przyjaciołom.
– Sam powiedziałeś, że Iantha miała swoje powody. Może i jestem
na nią wściekła, ale mogę jej przynajmniej wysłuchać.
Nie zdradziłam Lucienowi tego, czego się o niej dowiedziałam –
prawdy o jej charakterze. Musiałabym w tym celu wyjaśnić, że Rhys
wyrzucił ją ze swojego domu i że zrobił to, by ochronić siebie
i swoich dworzan. To by zrodziło zbyt wiele pytań, podkopało zbyt
wiele misternie budowanych kłamstw, które zapewniały
bezpieczeństwo jemu i jego dworowi – mojemu dworowi.
Chociaż zastanawiałam się, czy po Velaris to było w ogóle
konieczne. Nasi wrogowie wiedzieli o mieście; wiedzieli, że jest
Strona 20
miejscem dobra i pokoju. I próbowali je zniszczyć przy pierwszej
okazji.
Poczucie winy za ten atak, który nastąpił po ukazaniu go
królowym, będzie prześladowało mojego towarzysza do końca
naszych nieśmiertelnych żyć.
– Opowie ci zgrabną historyjkę, którą będziesz chciała usłyszeć –
ostrzegł mnie Lucien.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam iść pustym korytarzem.
– Sama potrafię to ocenić. Chociaż odnoszę wrażenie, że ty już
zdecydowałeś się jej nie uwierzyć.
Zrównał się ze mną krokiem.
– Wciągnęła w to dwie niewinne kobiety.
– Chciała się upewnić, że sojusz z Hybernią będzie silny.
Lucien chwycił mnie za łokieć i gwałtownie zatrzymał.
Pozwoliłam mu, ponieważ alternatywa – wymknięcie się
przeskokiem, tak jak to zrobiłam w lesie miesiące temu, albo
wykorzystanie ilyryjskiego chwytu, by posłać go na podłogę –
równałaby się zrzuceniu maski.
– Jesteś zbyt mądra, by w to uwierzyć.
Przyjrzałam się trzymającej mnie szerokiej opalonej dłoni,
a następnie uniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy – jedno
rdzawobrunatne i jedno złote.
– Gdzie on ją trzyma? – zapytał szeptem.
Wiedziałam, o co mu chodziło.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem. Rhysand może teraz być w stu różnych miejscach, ale
wątpię, czy w którymkolwiek z nich ukrył Elainę świadom, że o nich
wiem.
– Powiedz mi i tak. Powiedz mi o nich wszystkich.
– Zginiesz w chwili, w której postawisz nogę na jego ziemiach.
– Udało mi się jakoś przeżyć, kiedy cię znalazłem.
– Nie potrafiłeś dostrzec, że ciążył na mnie jego urok. Pozwoliłeś
mu mnie zabrać.
Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo.
Ale ból i poczucie winy, których się spodziewałam, nie nadeszły.