7995
Szczegóły |
Tytuł |
7995 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7995 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7995 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7995 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vonda N. Mcintyre
Ognista pow�d�
dla Frances Collin
OGNISTA POW�D�
Mroczna sun�a powoli po dnie szerokiej, rw�cej rzeki, wal-
cz�c z silnym pr�dem. Czysta woda op�ywa�a jej pancerz niespiesz-
nymi bulgocz�cymi falami, okr�g�e kamienie drapa�y j� lekko
w �uski na brzuchu. Mog�aby tu �y�, ukryta pod progami czy w roz-
lewiskach, nie r�ni�c si� wiele od du�ego g�azu. Co par� godzin
musia�aby wynurza� si� na powierzchni�, by uzupe�ni� zapasy tle-
nu. Z czasem pewnie nawet zmieni�aby zabarwienie pancerza, by
idealnie si� przystosowa� do ja�niejszych, szarych ska� w tej oko-
licy. Ale sun�a dalej; nie zostanie w tej rzece tak d�ugo, by zmie-
ni� rdzawe zabarwienie.
Wibracje powiadomi�y j� o blisko�ci rzecznego progu. Zacz�-
�a bardziej uwa�a�, czego chwyta si� r�kami i nogami, cho� to ma-
sa jej cia�a mia�a by� prawdziw� kotwic�. Kamienie, tocz�ce si�
dnem strumienia, nie stanowi�y dobrego oparcia dla pazur�w. Tur-
bulencja by�a zdradliwa i podniecaj�ca, ale teraz Mroczna zu�ywa-
�a wi�cej si� na przesuwanie si� naprz�d, a koryto rzeki wyra�nie
si� pod ni� ko�ysa�o. Woda sta�a si� bardziej rw�ca, lecz tak�e i p�yt-
sza, a kiedy Mroczna wyczu�a wok� siebie sporo ogromnych g�az�w,
wystawi�a plecy na uderzenie pr�du i wychyli�a si� nad powierzch-
ni�, by zaczerpn�� powietrza.
Pr�d uderzy� z impetem o jej plecy; woda rozprysn�a si� mi-
liardem kropel, os�aniaj�c j� mgielnym welonem. Odetchn�a g��-
boko, wype�ni�a zapasowe p�uca, zmuszaj�c si�, by nie przekroczy�
najbardziej efektywnego tempa pobierania powietrza. Chcia�a
jak najszybciej znowu znale�� si� pod wod�, ale wiedzia�a, �e nic
dobrego z tego nie wyjdzie, je�li podczas postoju zu�yje wi�cej tle-
nu, ni� mog�a przechowa�.
Jej pancerz, aczkolwiek nieprzepuszczalny i odporny na b�l,
odbiera� inne doznania. Mia�a nieustann� �wiadomo�� istnienia te-
go ma�ego punktu ciep�a - nazwijmy to w ten spos�b, nie znala-
z�a bardziej odpowiedniego okre�lenia - w samym �rodku grzbie-
towego grzebienia. By�o to urz�dzenie nadawczo-odbiorcze. Nie
mog�a nie s�ucha� nadchodz�cych wie�ci, nie potrafi� st�umi� sy-
gna��w, kt�re nieustannie zdradza�y jej obecno��. Dzi�ki temu
aparatowi mog�a wzywa� pomoc w chwilach zagro�enia, ale nie
chcia�a, �eby j� odnale�li. Chcia�a uciec.
Zanim zdo�a�a nabra� powietrza jak nale�y, wyczu�a zbli�aj�-
cy si� helikopter, bardzo wysoko i jeszcze daleko od niej. Nie wi-
dzia�a go: zas�ona rozpylonej wody l�ni�a przed kr�tkowzrocznymi
oczami. Nie s�ysza�a go: szum rzeki zag�usza� wszelkie inne d�wi�-
ki. Ale mia�a jeszcze par� innych zmys��w, na kt�re nie znalezio-
no dot�d nazwy.
Osun�a si� pod wod�. Gdyby kto� chcia� zauwa�y�, co si� sta-
�o, musia�by obserwowa� zwyk�y g�az, taki sam jak wszystkie po-
zosta�e. Je�li poszukiwacze nie namierz� jej nadajnika, jeszcze
b�dzie mog�a uciec.
Znowu ruszy�a z mozo�em pod pr�d, ku �r�d�u rzeki.
Je�li dopisze szcz�cie, ten helikopter b�dzie zwyk�ym helikop-
terem patrolowym i nie zlokalizuje jej nadajnika. Taka mo�liwo��
rzeczywi�cie istnia�a, gdy� aparat, nie maj�cy cech charakterystycz-
nych lasera, by� nastrojony na nadawanie w�skokierunkowe. W ko�-
cu zosta� zaprojektowany z my�l� o transmisjach satelitarnych.
Ale sygna� ten nie przechodzi� przez wod�; sondy nie mog�y jej
zlokalizowa�, a ona nie mog�a ich zobaczy� ani poczu� przez grub�
srebrn� powierzchni� wody. Ruszy�a dalej, ufna w swoje szcz�cie.
Teren nie spe�nia� warunk�w, do kt�rych zosta�a przystoso-
wana. Pod ziemi� czu�a si� znacznie swobodniej ni� pod wod�,
lecz ten grunt nie by� dobry do kopania. Mog�a prze�y� r�wnie�
pod powierzchni� substancji p�ynnej, a podr� zabiera�a z pewno-
�ci� mniej czasu. Je�li nie by�a w stanie wydosta� si� na g�r�, �e-
by odetchn��, pobieranie tlenu bezpo�rednio z wody zabiera�o ty-
le samo czasu. Ruch wody by� zbyt przewidywalny jak na jej gust,
a zakres temperatur trywialny w por�wnywaniu z tym, co mog�a
wytrzyma�. Wola�aby przemieszcza� si� pod ziemi�, gdzie odkry-
waniu terenu towarzyszy� dreszcz podniecenia. Gdy� cho� by�a
powolna, metodyczna i niemal niezniszczalna, zosta�a stworzona
na odkrywc�. Tylko teraz nie mia�a czego odkrywa�.
Zastanawia�a si�, czy kt�re� z jej przyjaci� dotar�o a� tak da-
leko. Wraz z sze�ciorgiem innych postanowili w tajemnicy zbiec.
Ale nawzajem mogli sobie jedynie dodawa� otuchy; ka�de z nich
wyruszy�o na w�asn� r�k�. Dwadzie�cioro innych z jej gatunku
czeka�o w rezerwacie na zadania, kt�re nigdy nie mia�y nadej��,
i udawa�o, �e nie zostali opuszczeni.
Cho� wiecz�r jeszcze si� nie zbli�a�, �wiat�o przygas�o, a dno
rzeki sta�o si� szaroczarne. Jej oczy spogl�da�y mrocznie spod
pancerza. Mia�y kolor g��bokiego b��kitu wpadaj�cego w czer� -
jedyne, co by�o w niej pi�kne; jedyne, co by�o w niej pi�kne przed
transformacj� i po niej z istoty, kt�ra mog�a uchodzi� za cz�owie-
ka, w tak�, kt�ra za cz�owieka uchodzi� nie mog�a. Ale teraz nie
�a�owa�a, �e zg�osi�a si� na ochotnika. Zmiana nie skaza�a jej na
samotno��. Zawsze by�a samotna. A tak�e bezu�yteczna. W no-
wym �yciu zyska�a jak�� warto��.
Koryto rzeki wi�o si� pomi�dzy wysokimi drzewami o g�stym
listowiu, nieprzepuszczaj�cym promieni s�onecznych. Nie wiedzia-
�a, czy zak��ca tak�e sygna�y radiowe. Nie zosta�a zaprojektowa-
na z my�l� o pracy w�r�d bujnej zieleni i nigdy nie bada�a, jak za-
reaguje na ni� jej cia�o. W�tpi�a jednak, �eby mog�a bezpiecznie
wybra� si� na spacer pomi�dzy ogromnymi cedrami. Usi�owa�a
si� zorientowa� w po�o�eniu, przywo�uj�c na pomoc czas s�onecz-
ny i cielesn� pami��. Zdolno�� wykrywania p�l magnetycznych by-
�a bezu�yteczna tutaj, na Ziemi; ten zmys� zosta� przeznaczony
dla bardziej delikatnych sygna��w. Zamkn�a go, jak zamkn�aby
oczy przed ra��cym �wiat�em.
Opad�a na dno i ruszy�a w g�r� rzeki. Trzyma�a si� g��wnego
nurtu. Min�a dop�ywy i stopniowo g��wna rzeka sta�a si� niczym
wi�cej jak tylko strumieniem.
Znowu wyjrza�a.
Niedaleko, tu� za �r�d�em, kt�re dawa�o pocz�tek rzece, znaj-
dowa�a si� prze��cz. Na lewo widnia�o wielkie osypisko - tu gdzie
niegdy� zawali�a si� skalna �ciana. Rzeka omija�a te tony kamie-
ni, wyrzucona z pierwotnego koryta. Osypisko ci�gn�o si� dale-
ko, na pewno do prze��czy, a przy odrobinie szcz�cia mo�e i po-
za ni�. By�o idealne. Mroczna ruszy�a w poprzek rzeki, ledwie
ukryta pod wod�. Czu�a, �e kamienie pod jej stopami zmieniaj�
si� z owalnych, wyg�adzonych przez wod� w ostre, �wie�o od�ama-
ne od macierzystej ska�y. Dotar�a do kraw�dzi brzegu, gdzie po-
szarpana kamienna p�aszczyzna si�ga�a w g��b rzeki. Odsun�a
par� wi�kszych kamieni, napi�a mi�nie i zary�a si� w od�amki.
Jej radar zasygnalizowa� obecno�� sp�kanej krystalicznej ska-
�y macierzystej. Spodziewa�a si�, �e trafi na �cian� litego kamienia
i b�dzie musia�a wy�oni� si� na powierzchni�, ale ca�a przeprawa
przez prze��cz przebiega�a w dobrych warunkach. Po drugiej stro-
nie, gdy zaryzykowa�a zerkni�cie na �wiat, tekstura terenu zmieni-
�a si� radykalnie. Kiedy sko�czy�y si� kamienne osypiska, nie mu-
sia�a szuka� drugiej rzeki. Wry�a si� w mi�kk� ziemi�.
W ch�odnych suchych ciemno�ciach przemieszcza�a si� wol-
niej, lecz znacznie bezpieczniej ni� rzek�. Sygna� radiowy nie
m�g� si� przedosta� przez warstw� gruntu. Oczywi�cie przez ca�y
czas dok�adnie wiedzia�a, gdzie znajduje si� powierzchnia. W prze-
ciwie�stwie do wody i powietrza, nie ulega�a ci�g�ym zmianom.
Niewiele mog�o zdradzi� obecno�� Mrocznej, je�li nie liczy� nag�e-
go zapadni�cia si� zbocza. To by�o mo�liwe, ale jej sonar wykry-
wa� wszystkie s�abe punkty i gro�ne usterki struktury gruntu.
Chcia�a odpocz��, ale musia�a jak najszybciej dotrze� do kry-
j�wki fruwak�w. Nie zosta�o jej ju� wiele drogi. Ka�dy pokonany
metr by� wa�ny, poniewa� dopiero po przekroczeniu granic mo-
g�a si� poczu� bezpieczna... Bezpieczna od zwyczajnych ludzi; nie
potrafi�a przewidzie�, co zrobi� fruwaki.
Jej pole widzenia zmieni�o si� bardzo od czas�w, kiedy by�a
cz�owiekiem. Za dnia widzia�a kolory, ale w nocy i pod ziemi� ko-
rzysta�a z podczerwieni, kt�ra zmienia�a mrok w wyra�ne i rozr�-
nialne cienie. Mia�y by� kolorowe, ale widzia�a je w gamie czer-
ni. Zdradza�y, przez jaki rodzaj ziem przechodzi, i m�wi�y wiele
0 tym, co ros�o na powierzchni. Mimo to po zachodzie s�o�ca prze-
kopa�a si� przez g�st� dar� i rozejrza�a po lesie. Ksi�yc jeszcze
si� nie pojawi�, a pobliski strumie� by� ciemny niemal tak jak
l�d. �wierki mia�y ten sam g��boki kolor, co w jasnych promie-
niach s�o�ca. Ale wszystkie kolory znikn�y w czerni.
Odetchn�a g��boko zimnym powietrzem. Pod ziemi� by�o
ciasno, cho� nie musia�a jeszcze prze��czy� si� na ograniczanie
poboru w�asnego tlenu. To by�o zastrze�one dla teren�w po�o�o-
nych znacznie g��biej i o wiele trudniejszych warunk�w.
Powietrze pachnia�o mchem, paprociami, drzewami iglastymi
1 porowatymi kamieniami. A pod tym wszystkim tkwi� siarkowy
wulkan i s�odka, delikatna wo� fruwak�w.
Znowu zatopi�a si� w ziemi i ruszy�a przed siebie.
Im bli�ej by�a wulkanu, tym bardziej spl�tane i chaotyczne
stawa�y si� warstwy ziemi. Lawa i ruchy tektoniczne, lodowce
i erozja zmasakrowa�y, rozdar�y, zgniot�y powierzchni� i wszyst-
ko, co le�a�o pod ni�. Daleko w dole Mroczna natkn�a si� na prze-
krzywiony z�om granitu, zbyt twardy, by mog�a si� przez niego
szybko przekopa�. Ruszy�a ku g�rze, w nadziei �e szybko przedo-
stanie si� na jego drug� stron�. Ale tak si� nie sta�o; wy�oni�a si�
na powierzchni� w mro�nej ciszy nocy w dzikich ost�pach. Zie-
mia i kamyki osypa�y si� z jej opancerzonych ramion. Spojrza�a
w podczerwieni ku celowi, do kt�rego zmierza�a.
Widok nape�ni� j� podnieceniem. Poro�ni�te drzewami zbo-
cze opada�o ku spl�tanej masie poczernia�ych k��d - pierwszej
przeszkodzie dla tych, kt�rzy chcieliby si� wedrze� na ziemie fru-
wak�w. Dalej, u st�p wulkanu, rozci�ga� si� kolejny nieu�ytek -
p�at stwardnia�ej lawy. Stopiona ska�a sp�yn�a z krateru po zboczu
g�ry; na dole rozdzieli�a si� na dwa odga��zienia, kt�re ci�gn�y si�
dalej po obu stronach g�ry, a� - niczym prawdziwe rzeki - zako�-
czy�y sw�j bieg w morzu. P�nocne wybrze�e znajdowa�o si� ca�-
kiem blisko, a blade nocne fale �agodnie uderza�y o ciemn� ch�od-
n� pla��. Na po�udniu lawa przeora�a spory p�at lasu, pal�c drzewa,
kt�re stan�y jej na drodze, i wywracaj�c te, kt�rych nie dosi�g�a
jej temperatura. Szeroka zakrzep�a fala powodzi i pl�tanina drzew
stanowi�y naturaln� barykad�. Fruwaki zosta�y zes�ane na ten p�-
wysep, ale zosta�y na nim z wyboru. Ludzie nie mogli ich opanowa�
ani zabi�. Mogli zabra� im skrzyd�a i przyku� do ziemi lub uwi�zi�,
ale chcieli je tylko odizolowa�, nie zamordowa�. Lecz gdyby odm�-
wili im mo�liwo�ci latania, r�wna�oby si� to morderstwu.
Strumienie bazaltu emanowa�y ciep�em dnia, a wulkan by�
�agodnie l�ni�cym sto�kiem, po�yskuj�cym w miejscach, gdzie
magma dosi�g�a powierzchni. Para buchaj�ca z krateru l�ni�a,
a pomi�dzy jej chmurami szybowa�y cienie, zataczaj�c spiralne
kr�gi. Jeden z nich ostro zanurkowa�, ryzykuj�c zderzenie z ziemi�,
lecz w ostatniej chwili wykona� zwrot i �mign�� w g�r�. Za nim po-
szed� drugi, i jeszcze jeden, a� wreszcie Mroczna zrozumia�a, �e to
zabawa. Przycupn�a na skale, zafascynowana, i przygl�da�a si�
rozbawionym fruwakom. Nie zauwa�y�y jej. Bez w�tpienia mia�y
lepszy wzrok ni� ona, lecz l�ni�ca gor�ca czer� pewnie zanadto je
osza�amia�a, by mog�y wykry� ciep�o opancerzonej istoty.
D�wi�k i �wiat�o wybuch�y wok� niej z og�uszaj�c� si��. He-
likopter wy�oni� si� zza skalnego grzbietu, kt�ry go kry�, i ruszy�
ku niej. A� do tej chwili nie s�ysza�a go, nie widzia�a ani nie czu-
�a. Reflektory o�lepi�y j� na chwil�, a� otrz�sn�a si� niemal au-
tomatycznie i rzuci�a przez nagie kamienie ku odkrytej ziemi.
Maszyna sun�a z rykiem tu� nad ni�; podmuch powietrza wzbija�
chmury kurzu, li�ci i kamyczk�w. Wreszcie musia�a si� unie��, by
unikn�� zderzenia z czubkami drzew. Mroczna umkn�a w las.
Pozwoli�a sobie na nieuwag�. Fascynacja wulkanem i fruwa-
kami zdradzi�a j�, gdy� jej bezruch musia� przekona� ludzi, i� za-
sn�a lub nie mo�e si� porusza�.
Zary�a si� w ziemi�, niepewna, czy dobrze robi. Czu�a, �e he-
likopter wyl�dowa�, odbiera�a s�absze wibracje ludzkich krok�w.
Ludzie mogli j� znale�� dzi�ki takiej samej technice, przez wzmoc-
nienie odg�os�w jej ruch�w. Od tej chwili nie potrzebuj� nawet jej
aparatu.
Dotar�a do granicy mi�dzy ska�� i ziemi�. Zatrzyma�a si� na
chwil�, nas�uchuj�c odg�os�w i ich echa. Czu�a si� schwytana w pu-
�apk� pomi�dzy tymi d�wi�kami z g�ry i do�u. Zacz�a kopa�, a�
wysi�ek zag�uszy� wszystkie ha�asy. Nie zatrzyma�a si� ju� wi�cej.
Ludzie mogli porusza� si� szybciej od niej po stromym tere-
nie. Ba�a si�, �e wyprzedz� j� na tyle, by wykopa� r�w i przeci��
jej drog�. Je�li mieli odpowiedni sprz�t albo materia�y wybucho-
we, mogli j� otoczy� albo po prostu zabi� falami uderzeniowymi.
Kopa�a zapami�tale, pr�c naprz�d; czu�a, �e gruz osypuje si�
po opancerzonych ramionach i plecach. Korzenie �ywych drzew,
spr�yste i grube, przeszkadza�y w ucieczce. Ich ci�gliwa konsy-
stencja stawia�a op�r wi�kszy ni� lita ska�a. Pot�ne pazury Mrocz-
nej potrafi�y zdruzgota� kamie�, lecz grz�z�y w korzeniach. Musia-
�a przerywa� te twarde w��kna po kilka naraz. Szybko si� m�czy-
�a i zu�ywa�a tlen o wiele szybciej, ni� powinna w tych warunkach.
Zamachn�a si� z w�ciek�o�ci� na gruby korze�. Rozpad� si�
ca�kowicie w dusz�cej chmurze w�gla. Nie napotykaj�c oporu,
straci�a r�wnowag� i zaklinowa�a si� w ciasnym tunelu. Nie mog�a
si� ruszy�. Kroki rozbrzmiewa�y ju� niemal dok�adnie nad ni�,
a potem zatrzyma�y si�, nie wiadomo dlaczego. Gor�czkowo pra-
cuj�c nogami i jedn� d�oni� - lewa przednia ko�czyna tkwi�a bez-
radnie pod ni� - zdo�a�a poruszy� ziemi� w w�skim tunelu. Wresz-
cie, w ka�dej chwili spodziewaj�c si� strza��w, odzyska�a swobo-
d� ruch�w.
Mimo b�lu w lewym ramieniu, g��boko pod pancerzem, zwi�k-
szy�a wysi�ek. Teraz znajdowa�a si� pod martwymi drzewami, a su-
cha sypka ziemia zawiera�a jedynie korzenie drzew, kt�re spali�y
si� od czubka korony a� po cz�ci pod powierzchni� gruntu lub te�
korzenie toczone przez owady i zgnilizn�. Ponad ni�, ponad ziemi�
pnie drzew stanowi�y niedost�pn� pl�tanin� i to chyba dlatego lu-
dzie si� zatrzymali. Teraz ju� nie przetn� jej drogi.
Oceni�a odleg�o�� dziel�c� j� od bazaltowego j�zora na pod-
stawie odbitego echa i zacz�a si� przedziera� przez ostatnie pa-
r� metr�w ziemi. Chcia�a dosta� si� pod kamienn� zapor� i wyj��
po drugiej stronie, ju� bezpieczna. Ale echo powiadomi�o j�, �e tak
si� nie stanie. Bazalt by� grubszy, ni� si� spodziewa�a. Nie powsta�
podczas jednego wybuchu wulkanu, lecz w wyniku wielu i tylko
bogowie wiedzieli, jak g��boko si�ga�. Nie potrafi�a si� pod nim
przery�, a nie mia�a czasu ani si�, by przewierci� go na wylot.
To nie ten nagi kamienny z�om m�g� j� ochroni� przed lud�-
mi, lecz nienaruszalne granice teren�w fruwak�w. To tam musia-
�a dotrze�. Z wysi�kiem, zu�ywaj�c ostatnie resztki przechowywa-
nego tlenu, wydosta�a si� na powierzchni� kraw�dzi j�zora lawy.
Niezgrabna nawet w najbardziej sprzyjaj�cych okoliczno�ciach, na
ziemi by�a powolna i bezw�adna. Pocz�apa�a przed siebie, dysz�c.
Jej pazury skroba�y o kamie�, zostawia�y na nim g��bokie �lady.
Za ni� rozleg�y si� krzyki ludzi, a ich wykrywacze rozjazgota-
�y si� tak g�o�no, �e nawet ona je us�ysza�a. Ludzie zobaczyli j� na
w�asne oczy, niekt�rzy po raz pierwszy w �yciu.
Byli bardzo blisko. Prawie przedarli si� przez spl�tane pnie
drzew. Kiedy znajd� si� znowu na otwartej przestrzeni, bez trudu
j� dogoni�. Powlok�a si� dalej, czuj�c przygniataj�cy ci�ar pan-
cerza bardziej ni� pod ziemi�. Jego kraw�dzie zgrzyta�y o bazalt,
ryj�c w nim g��bokie szramy.
Dwa fruwaki wyl�dowa�y cicho jak wiatr, jak puszek dmu-
chawca, jak py�ek kwiatowy. Mroczna us�ysza�a tylko szelest skrzy-
de�, a kiedy ponios�a g�ow�, zobaczy�a je tu� przed sob�.
By�a niemal bezpieczna: znalaz�a si� na granicy, a kiedy j�
przekroczy, ludzie nie b�d� mogli za ni� p�j��. Delikatne fruwa-
ki nie zdo�a�yby si� jej przeciwstawi�, gdyby zdecydowa�a i�� da-
lej, ale nie odsun�y si� z drogi. Stan�a.
Podobnie jak ona, mia�y wielkie oczy, poszerzaj�ce pole widze-
nia. Ale jej oczy chroni�y i niemal zupe�nie kry�y opancerzone �uki
brwi i przezroczyste tarcze. Oczy fruwak�w tak�e by�y os�oni�te -
czarnymi g�stymi rz�sami, kt�re unosi�y si� i opada�y jak wachlarze.
- Czego chcesz, malutka? - spyta� jeden z nich. Mia� g��bo-
ki i mi�kki g�os, a cia�o owin�� l�ni�cymi t�czowo czarnymi skrzy-
d�ami.
- Waszej pomocy - odpowiedzia�a. - Schronienia.
Ludzie za jej plecami tak�e si� zatrzymali. Nie wiedzia�a, czy
nadal maj� prawo j� schwyta�. Stalowa siatka zgrzytn�a o ka-
mienie; niepewnie zbli�yli si� do nich. Czarny fruwak spiorunowa�
ich wzrokiem i ludzkie g�osy ucich�y. Mroczna zrobi�a ma�y krok
naprz�d, ale fruwaki sta�y nieruchomo.
- Dlaczego przysz�a�? - G�os czarnego nie zdradza� �adnych
emocji, ciep�a ani �yczliwo�ci.
- �eby z wami porozmawia� - odpar�a. - M�j lud potrzebuje
waszej pomocy.
Ten ze skrzyd�ami jak kruk nawet nie drgn��; mrugn�� tylko
l�ni�cymi oczami. Ale jego b��kitnopi�ry towarzysz spojrza� na
III
ni� uwa�nie, zrobi� krok naprz�d, potem krok do ty�u i nastroszy�
pi�ra. Jego ruchy by�y szybkie i ostre, zupe�nie ptasie.
- Nie mo�emy wam ofiarowa� pomocy - oznajmi� czarny.
- Wpu��cie mnie, pozw�lcie mi do was przem�wi�. - Poruszy-
�a si� nerwowo, zgrzytaj�c pazurami po kamieniach. Nie mog�a
uciec i nie chcia�a walczy�. Mog�aby zmia�d�y� i ludzi, i fruwaki,
ale nie zosta�a wybrana ze wzgl�du na sk�onno�ci do agresji. Jej
prze�ladowcy doskonale zdawali sobie z tego spraw�.
Ludzie zbli�yli si� o krok. Sie� zgrzytn�a po kamiennej na-
wierzchni.
- Przyszli�my tylko po ni� - odezwa� si� jeden z nich. - Ucie-
k�a. Nie chcemy was nara�a� na �adne nieprzyjemno�ci. - �wia-
t�o silnego reflektora przesun�o si� po grzbiecie Mrocznej i ude-
rzy�o we fruwaki, kt�re odwr�ci�y twarze. Przera�liwy bia�y blask
zgasi� opalizuj�ce l�nienia na pi�rach czarnego, lecz roz�wietli�
b��kit skrzyde� jego towarzysza, nadaj�c im intensywny kolor
upierzenia s�jki.
- Wy��czcie �wiat�o - powiedzia� niebieski, g�osem ostrym
i natarczywym jak prawdziwa s�jka. - Ju� �wita. Dobrze widzicie
i bez tego.
Cz�owiek zawaha� si�, opu�ci� reflektor i wy��czy� go. Skin��
ku helikopterowi, kt�rego �wiat�a tak�e zgas�y. Fruwaki odwr�ci-
�y si� ku prze�ladowcom Mrocznej.
- Nie mamy wi�cej mo�liwo�ci ni� wy - odezwa� si� ten podob-
ny do kruka. - Dlaczego si� spodziewacie, �e wam pomo�emy?
Mamy siebie. Mamy nasz� ziemi�. Tak jak wy.
- Ziemi�! - powt�rzy�a Mroczna z gorycz�. -Widzieli�cie nasze
ziemie? Sterty gnij�cych kamieni i rozpadliny ze st�ch�� wod�... -
urwa�a. Nie chcia�a si� unosi�, ale znajdowa�a si� na granicy wol-
no�ci i niewoli, blisko schronienia, do kt�rego mog�a nie dotrze�.
- Ode�lijcie j�, chcemy j� zabra�, nie gwa�c�c waszych granic.
Ona mo�e narobi� wam wiele k�opotu.
- Troch� za p�no na ostrze�enia - rzuci� S�jka. - Drozd, je-
�li teraz ugniemy si� przed ich gro�bami, co zrobi� nast�pnym ra-
zem? Powinni�my j� wpu�ci�.
- Wi�c kopacze mog� zmieni� nasze ziemie w to, co zrobi�y
z w�asnymi? Rozpadliny i st�ch�a woda...
- Tam tak ju� by�o, kiedy przyszli�my! - krzykn�a, wstrz�-
�ni�ta i zraniona. -Tak, dr��ymy tunele, ale nie siejemy znisz-
czenia! Prosz�, wys�uchajcie tego, co mam do powiedzenia. Po-
tem, je�li zechcecie, �ebym odesz�a... us�ucham. - Z�o�y�a t�
obietnic� niech�tnie, gdy� wiedzia�a, �e kiedy zamieszka w po-
bli�u wulkanu, b�dzie potrzebowa� wielkiej si�y woli, by odej��.
- Daj� wam s�owo. - G�os dr�a� jej z wysi�ku. Ludzie mamrota-
li co� za jej plecami; par� krok�w przez granic� i z powrotem...
kto opr�cz Mrocznej oskar�y ich o wtargni�cie na terytorium
fruwak�w?
S�jka i Drozd wymienili piorunuj�ce spojrzenia, ale nagle
S�jka roze�mia� si� ostro i zawr�ci�. Zrobi� krok do ty�u i machn��
skrzyd�em, przywo�uj�c Mroczn� w g��b swoich ziem.
- Wejd�, malutka - powiedzia�.
Mroczna zrobi�a par� l�kliwych kroczk�w, obawiaj�c si�, �e
fruwak zmieni zdanie. A potem, w jednej chwili, po d�ugiej w�-
dr�wce, by�a bezpieczna.
- Nie mamy powod�w wierzy� w jej s�owo! - rzuci� Drozd.
- I nie mamy powod�w jej nie wierzy�. Mog�a nas zgnie�� na
miazg�. A mamy wiele powod�w, by nie pomaga� ludziom.
- Musicie j� odda�! - krzykn�� przyw�dca ludzi. By� z�y; sta�,
miotaj�c w�ciek�e spojrzenia, na samej kraw�dzi granicy, mo�e na-
wet odrobin� poza ni�. - Je�li my jej nie zabierzemy, prawo si�
o ni� upomni. B�dziecie mieli znacznie wi�cej k�opot�w.
- Zabierajcie si� razem z pogr�kami i t� ha�a�liw� maszyn�!
- zawo�a� S�jka.
- Po�a�ujesz, fruwaku.
Mroczna nie wierzy�a, �e ludzie naprawd� odejd�, dop�ki
ostatni z nich nie wsiad� na pok�ad helikoptera, kt�ry d�wign��
si� w powietrze i znikn�� z warkotem w szarzej�cym porannym
niebie.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a.
- Mia�em swoje powody - odpar� S�jka.
Drozd cofn�� si�, omijaj�c j� wzrokiem.
- B�dziemy musieli zwo�a� rad�.
- Wiem. Le� pierwszy. Ja z ni� porozmawiam. Spotkamy si� na
radzie.
- Chyba b�dziemy tego �a�owa�. Uwa�am, �e jeste�my bli�si
ludziom ni� kopaczom. - Drozd skoczy� w powietrze, rozpostar�
skrzyd�a, ukazuj�c ich szkar�atne podbicie, i poszybowa�.
S�jka po�o�y� mi�kk� d�o� na opancerzonej �opatce Mrocznej
i poprowadzi� j� przez p�at lawy ku wulkanicznej ziemi. Jego sk�-
ra wydawa�a si� jej cienka i bardzo ciep�a; metabolizm Mrocznej
by� teraz znacznie wolniejszy ni� niegdy�, podczas gdy procesy
w organizmach fruwak�w zosta�y przy�pieszone. Przy nim czu�a si�
brzydka i niezdarna. Mia�a ochot� zary� si� w ziemi� i znikn��, ale
to by �wiadczy�o o braku manier. Poza tym jeszcze nigdy nie znaj-
dowa�a si� tak blisko fruwaka. Nie mog�a opanowa� ciekawo�ci.
Zerkaj�c na niego zza kraw�dzi pancerza, zauwa�y�a, �e i on spo-
gl�da na ni� ukradkiem. Ich oczy si� spotka�y; odwr�cili g�owy
z za�enowaniem. Mroczna zatrzyma�a si� i stan�a na wprost fru-
waka. Usiad�a, by spojrze� mu prosto w oczy.
- Tak w�a�nie wygl�dam - powiedzia�a. - Nazywam si� Mrocz-
na i wiem, �e jestem brzydka, ale potrafi�abym spe�nia� zadanie,
do kt�rego zosta�am stworzona, gdyby mi pozwolili.
- Uwa�am, �e twoja si�a rekompensuje niedostatki wygl�du.
Nazywam si� S�jka. - Poczu�a niedorzeczne zadowolenie, �e odga-
d�a jego imi�. - Nie odpowiedzia�a� na pytanie Drozda. Dlaczego
przyby�a� w�a�nie tutaj? Kopalnie...
- Co mo�esz wiedzie� o kopalniach?
- Inni ludzie �yli w ich pobli�u, zanim wam je oddano.
- Wi�c s�dzisz, �e mo�emy tam zosta�!
Odpowiedzia� �agodnie na jej nag�y wybuch gniewu.
- Chcia�em jedynie powiedzie�, �e tutaj jest �adniej ni� w ko-
palniach, ale istnieje wiele miejsc �adniejszych od kopalni i bar-
dziej odizolowanych ni� nasze ziemie. Mogliby�cie znale�� sobie
w�asn� kryj�wk�.
- Przepraszam - szepn�a. - My�la�am...
- Wiem. Nie szkodzi.
- Nikt z mojego gatunku nie dotar� tak daleko, prawda?
Pokr�ci� g�ow�.
- Uciekli�my w sz�stk�. Mieli�my nadziej�, �e dotrze nas tu
wi�cej ni� jedno. Ale mo�e jestem pierwsza.
- To mo�liwe.
- Przysz�am prosi�, �eby�cie do nas do��czyli.
Spojrza� na ni� ostro, unosz�c z zaskoczeniem grube l�ni�ce
brwi. Na chwil� zas�oni� oczy p�przejrzystymi b�onami, po czym
powoli je cofn��.
- Do��czy� do was? Do waszego... rezerwatu? -Tym razem by�
na tyle uprzejmy, �e u�y� oficjalnej nazwy. Mroczna poczu�a s�a-
b� nadziej�.
- �le si� wyrazi�am. Przyby�am... postanowili�my przyby� i po-
prosi� was, by�cie do��czyli do nas politycznie. Albo przynajmniej
udzielili nam wsparcia.
- �eby�cie dostali lepsze ziemie. To zdaje si� sprawiedliwe.
- Nie ca�kiem o to nam chodzi. A w�a�ciwie o to, ale nie tak,
jak s�dzisz.
S�jka znowu si� zawaha�.
- Rozumiem. Chcecie tego... do czego was stworzono.
Mia�a ochot� skin�� g�ow�; zagubi�a ruchy ludzkiego cia�a
i zauwa�y�a, �e nie potrafi odczyta� gest�w S�jki. Przez dwa lata
nie mia�a kontaktu z normalnymi lud�mi. A mo�e to dlatego, �e
S�jka by� fruwakiem, a jego lud wypracowa� w�asne gesty.
- Tak. Stworzono nas na odkrywc�w. To nieekonomiczne, �e-
by nas trzyma� na Ziemi. Po jakim� czasie mogliby�my nawet
przynosi� zyski.
Przyjrza�a mu si� bacznie, ale nie potrafi�a si� zorientowa�,
o czym my�li.
- Kopaczko... - Wzdrygn�a si� wewn�trznie, gdy� tylko tak
potrafi�a. Ale S�jka chyba z niej nie kpi�. -Te projekty zosta�y za-
rzucone. Rozmy�lili si�. Nie b�dzie ju� bada� ani kolonializacji,
przynajmniej nie dla nas. Ale co to za r�nica? Wiedziemy spokoj-
ne �ycie, niczego nam nie brakuje. Zostali�cie wykorzystani, ale
to mo�na zmieni�.
- Mo�e - mrukn�a z pow�tpiewaniem. Fruwaki by�y pi�kne,
jej lud - brzydki, przynajmniej w odczuciu ludzi, a to decydowa-
�o o wszystkim. - Ale mieli�my cel, kt�ry ju� nie istnieje. Jeste�cie
szcz�liwi, nie maj�c zaj�cia?
- Jeste�my zadowoleni. Tw�j lud jest gotowy do dzia�ania, ale
my nie. Musieliby�my przej�� przez r�wnie wiele zmian jak do
tej pory.
- Co w tym z�ego? Zaszli�cie ju� tak daleko... Sami si� zg�osi-
li�cie. Dlaczego nie doko�czy� tego, co zacz�li�cie?
- Poniewa� to nie jest konieczne.
- Nie rozumiem. Mogliby�cie mie� ca�y nowy �wiat dla siebie.
Zyskaliby�cie nawet wi�cej ni� my. To dlatego my�leli�my, �e ze-
chcecie nam pom�c. - Misj�, do kt�rej zosta�a przeznaczona, mia-
�o by� badanie martwych lub nowo stworzonych �wiat�w w eks-
tremalnych warunkach, w kt�rych inne istoty nie mog�yby prze�y�.
Ale towarzysze S�jki byli kolonistami; zostali stworzeni dla �wia-
ta, kt�ry mia� by� do nich przystosowany.
- Kolonizowanie planety dopiero si� zaczyna - powiedzia�
S�jka. - Je�li zaczekamy, a� si� sko�czy...
- Ale my tego nie do�yjemy.
Wzruszy� ramionami.
- Wiemy o tym.
- Nigdy tego nie zobaczycie! - krzykn�a. - Zmienicie si�
w proch i py�, zanim planeta zmieni si� na tyle, �eby wasz lud
m�g� j� zasiedli�!
- Zmieniono nas drog� wirusow�, nie zostali�my skonstru-
owani. B�dziemy mie� dzieci. Nasze wnuki mog� zobaczy� nowy
�wiat, a ludzie mo�e zechc� im pom�c si� na niego przenie��. My
jednak zostaniemy tutaj. - Powoli, sennie opu�ci� i uni�s� powie-
ki. -Tak, jeste�my szcz�liwi. I nie musimy pracowa� dla ludzi.
- Nie obchodzi mnie, dla kogo pracuj�, je�li b�d� mog�a by�
kim� wi�cej ni� zdeformowanym potworem - rzuci�a gniewnie. -
Ten �wiat nie ma nic do ofiarowania mojemu ludowi i dlatego
umieramy.
- Pos�uchaj... - zacz�� S�jka rozs�dnie.
- Umieramy! - Mroczna zatrzyma�a si� i odchyli�a na kraw�-
dzi skorupy, tak �e prawie mog�a spojrze� mu w oczy. - Macie
pi�kno wok� siebie i w sobie, ludzie was podziwiaj�, a nas si�
boj�! Mo�e zapomnieli, �e te� byli�my lud�mi, a mo�e nigdy nie
uwa�ali nas za ludzi. Niewa�ne. Wcale mnie to nie obchodzi. Ale
nie mo�emy �y� bez celu. Prosimy tylko, �eby�cie pomogli nam
przem�wi�, poniewa� ludzie was wys�uchaj�. Kochaj� was. Pra-
wie si� do was modl�!
- Modl�! - powt�rzy� z gorycz�. - Strzelaj� do nas jak do or��w!
Odwr�ci� od niej twarz. Jego spojrzenie skierowa�o si� ku
chmurom i s�o�cu, szukaj�c - o ile mog�a si� zorientowa� - wir�w
powietrza. Wydawa�o si� jej, �e co� wyczu�a, jaki� zew lub krzyk,
uchwycony kraw�dzi� jednego z jej nowych zmys��w. Si�gn�a po
niego, ale umkn��. Nie by� przeznaczony dla niej.
- Czekaj na mnie o wschodzie s�o�ca - odezwa� si� S�jka; je-
go g�os dochodzi� jakby z oddali. Rozpostar� wielkie zwini�te skrzy-
d�a i skoczy� w g�r�, napinaj�c mi�nie kr�tkich silnych n�g. Mrocz-
na patrzy�a, jak unosi si� w niebo - pe�en gracji ciemnoniebieski
kszta�t na tle z�otoszkar�atnego, rozja�niaj�cego si� nieba.
Wiedzia�a, �e nie zdo�a�a go przekona�. Kiedy straci�a go
z oczu, opad�a na nogi i podrepta�a po zboczu wulkanu. Czu�a go
pod stopami, d�ugie pulsuj�ce pomruki o cz�stotliwo�ci tak ni-
skiej, �e nie mog�aby ich us�ysze� jako cz�owiek. Zapowiada�y
ukrop i niebezpiecze�stwo; to j� podnieca�o. Od zbyt wielu mie-
si�cy nie doznawa�a ekstremalnych warunk�w, gor�ca ani zimna,
ci�nienia ani pr�ni.
Pod jej pazurami ziemia dudni�a pustk�; pod ziemi� ci�gn�-
�y si� korytarze oraz lawa, zmieniona w pian� podczas w�ciek�e-
go wybuchu i zastyg�a w porowaty kamie�. Znalaz�a szczelin�,
w kt�r� mog�a wej��, nie zostawiaj�c �lad�w, i w�lizn�a si� pod
ziemi�. Zacz�a kopa�, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Zie-
mia i rozdrobnione kamienie sypa�y si� jej po grzbiecie. Po chwi-
li otoczy�y j� ciemno�ci.
Zatrzyma�a si�, �eby odpocz��. Dotar�a do utworzonych przez
gaz tuneli i nie musia�a ju� ry� drogi w mi��szu g�ry. Stan�a,
uspokojona, w kr�tym przej�ciu, rozkoszuj�c si� ol�niewaj�cym
upa�em i l�ni�cymi ob�oczkami powietrza wypuszczanymi z mag-
my. Potrafi�a analizowa� gazy na podstawie ich smaku: kolejny ta-
lent ofiarowany jej przez ludzi. Toksyczne opary by�y dla niej je-
dynie interesuj�cymi zapachami. W razie konieczno�ci potrafi�a
nawet absorbowa� niekt�re gazy; ta zdolno�� mog�a si� okaza� ko-
nieczno�ci� w wielu miejscach, kt�re spodziewa�a si� pozna�, gdzie
�wiat�o s�o�ca jest zbyt s�abe, �ycie zanik�o lub nigdy si� nie roz-
win�o i nie istniej� inne organiczne substancje chemiczne. Na ze-
wn�trznych planetach, asteroidach i nawet na Marsie czerpa�aby
energi� z rozrzedzonej atmosfery, lodu, nawet z py�u. Mog�aby zno-
si� ekstremalnie trudne warunki, ch��d i pustk�, dop�ki nie odkry-
�aby gor�cych i t�tni�cych �yciem �y� umieraj�cej planety. Pewnie
teraz nikt by nawet nie szuka� takich oznak aktywno�ci na po-
wierzchni obcych �wiat�w. Mroczna marzy�a o planetach z innego
uk�adu, ale, by� mo�e, nigdy nie mia�a zobaczy� nawet Ksi�yca.
Odnalaz�a �yw� �y�� w �ywym �wiecie; ruszy�a ku rdzeniowi
wulkanu. Jej lud zosta� stworzony do warunk�w o wiele surow-
szych ni� te, kt�re znosili normalni, ale nie by�a pewna, czy prze-
�yje tak wysok� temperatur�. Cho� w�a�ciwie to jej nie obcho-
dzi�o. Narastaj�cy upa� wywo�a� podwy�szony stan �wiadomo�ci,
kt�ry kaza� jej zapomnie� o ostro�no�ci i strachu. Kamienne �cia-
ny jarzy�y si� w podczerwieni, kiedy si� w nie wgryza�a, skalne
okruchy sypa�y si� na boki jak iskry. Wreszcie, kiedy od wulkanu
dzieli�a j� tylko cienka kamienna p�aszczyzna, zawaha�a si�. Nie
ba�a si� o siebie. W�a�ciwie prawie si� niepokoi�a, �e zdo�a to prze-
�y�. Ba�a si�, �e wulkan - tak jak wszystko inne - sprawi jej zaw�d.
Uderzy�a na odlew opancerzon� r�k� i roztrzaska�a kruch�
�ciank�. Przez p�kni�cie buchn�a para i gazy. Zanim powstrzyma-
�a normalne oddychanie, zaryzykowa�a p�ytki wdech i poczu�a smak
i zapach, po czym zrobi�a par� krok�w naprz�d, by spojrze� w krater.
Wszystkie jej wyobra�enia by�y niczym wobec tego, co ujrza-
�a. Znajdowa�a si� w po�owie krateru, oszo�omiona �wiat�em lej�-
cym si� z g�ry i ukropem buchaj�cym z do�u. Promienie s�o�ca
przenika�y ob�oki pary, dosi�g�y jej gazy i d�wi�ki stopionego ka-
mienia. Pr�dy powietrza wirowa�y, gor�ce i gor�tsze, a w ranie
w ciele ziemi p�on�a ognista pow�d�.
Mroczna czu�a i widzia�a ten ukrop; z zachwytem zrozumia�a,
�e mog�aby umrze�, gdyby zosta�a tu d�u�ej. Wewn�trzny tlen
utrzymywa� j� przy �yciu. Par� g��bokich wdech�w p�on�cych wy-
ziew�w g�ry i umrze.
Chcia�a zosta�. Nie mia�a ochoty wraca� na powierzchni�,
�eby znowu prze�y� odrzucenie. Nie chcia�a wraca� do miejsca
wygnania swego ludu.
A jednak ci��y� na niej obowi�zek wzgl�dem niego, obowi�-
zek, kt�rego jeszcze nie dope�ni�a. Wycofa�a si� do tunelu, odwr�-
ci�a si� i ruszy�a z powrotem. Mia�a nadziej�, �e kiedy� tu wr�ci.
Zmierza�a ku powierzchni. Wysz�a na zewn�trz przez t� sam�
rozpadlin�, nie pozostawiaj�c po sobie �adnych �lad�w. Strz�sn�-
�a ziemi� z pancerza i rozejrza�a si�, mrugaj�c z oszo�omieniem
i czekaj�c, a� oczy przywykn� do �wiat�a. Powoli kolory wyp�yn�-
�y zza powidoku podczerwieni: najpierw b��kit nieba, potem so-
czysta ziele� drzew, ��te rozbryzgi polnych kwiat�w. I wreszcie
ciemne plamki na kryszta�owo czystym niebie. Fruwaki szybo-
wa�y w niewielkich grupkach lub pojedynczo, od czasu do czasu
��cz�c si� w pe�nych wdzi�ku mi�osnych aktach. Mroczna przygl�-
da�a si� im, zaskoczona i nieco zawstydzona podnieceniem, kt�-
re czu�a wbrew samej sobie. W�r�d jej ludu stosunki seksualne
by�y bardziej mozolne i przyziemne. Wiedzia�a, �e takie b�d�,
kiedy si� zg�osi�a, nikt nie robi� z tego tajemnicy. Jak wi�kszo��
innych ochotnik�w wiod�a samotne �ycie. Rzadko brakowa�o jej
tego, co tak rzadko si� trafia�o, ale patrz�c na fruwaki, poczu�a bo-
lesny skurcz zazdro�ci. By�y takie pi�kne i bra�y wszystko, jakby
si� im nale�a�o.
Skrzydlaty taniec ci�gn�� si� przez wiele godzin, a� p�on�ce
czerwieni� s�o�ce dotkn�o szczyt�w g�r na zachodzie. Mroczna
trwa�a bez ruchu, niezdolna odwr�ci� wzrok, przej�ta podziwem
dla fizycznej i seksualnej energii fruwak�w. A jednocze�nie to
podniebne widowisko budzi�o w niej niech��; fruwaki zupe�nie
zapomnia�y o czekaj�cej na nich, przykutej do ziemi istocie.
Kilka zespolonych ze sob� par nagle si� rozpad�o, jakby na ja-
ki� sygna�, a ca�a grupa rozpierzch�a si� na wszystkie strony. Po
chwili Mroczna poczu�a zbli�aj�cy si� samolot ludzi.
Znajdowa� si� zbyt wysoko, by go by�o s�ycha�, ale wiedzia�a,
�e tam jest. Powoli zatoczy� kr�g. Siedzia�a spokojnie, nie trapi�c
si� o aparat w grzbiecie, i przygl�da�a si�, jak samolot schodzi
w d� spiral�, kt�rej �rodek stanowi�a ona. Powoli sta� si� punk-
tem, potem srebrnym kszta�tem odbijaj�cym szkar�atny zach�d
s�o�ca. Nie zbli�y� si� zanadto, nie dzia�o si� nic, co by mo�na
uzna� za bezpo�rednie zagro�enie. Ale fruwaki znikn�y. Mroczna
przycupn�a na kamiennym wzniesieniu, czekaj�c.
Us�ysza�a nag�y szelest skrzyde� i S�jka wyl�dowa� tu� obok
niej. Pojawi� si� bezg�o�nie, a ona, poch�oni�ta obserwacj� samo-
lotu, nie zauwa�y�a go. Przenios�a wzrok z nieba na fruwaka i zro-
bi�a par� krok�w, ale zaraz si� zatrzyma�a, jeszcze raz zawstydzo-
na swoj� niezdarno�ci�. Fruwaki nie by�y wysokie, a ich nogi w sto-
sunku do ca�ej sylwetki wydawa�y si� bardzo kr�tkie. Mo�e tak zo-
sta�y zmodyfikowane. Mimo to S�jka stawia� wielkie kroki, nie
cz�apa�. Zbli�y� si�, u�o�y� skrzyd�a na plecach i zacz�� je stopnio-
wo zwija�, potrz�saj�c nimi dla wyg�adzenia pi�r. Przypomina�
jej nie ptaka, lecz ol�niewaj�cego motyla, sk�adaj�cego i rozk�a-
daj�cego skrzyd�a. Kiedy zatrzyma� si� przed ni�, ka�de l�ni�ce
niebieskie pi�ro spoczywa�o na swoim miejscu. Jego cia�o, tym
razem nie zakryte skrzyd�ami, by�o nagie. Fruwaki nie nosi�y
ubra�. Mroczna stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e nie mia�y niczego
do ukrycia. Najwyra�niej zosta�y poddane r�wnie skomplikowa-
nym zabiegom jak jej gatunek.
S�jka nie odzywa� si� tak d�ugo, �e czuj�c narastaj�ce skr�-
powanie, usiad�a i spojrza�a w niebo. Samolot kr��y� nad nimi
z warkotem.
- Wolno im to robi�? - spyta�a.
- Nie mamy sposob�w, by ich szybko powstrzyma�. Mo�emy
zaprotestowa�. Kto� ju� to pewnie zrobi�.
- Mog�abym przes�a� im wiadomo�� - powiedzia�a niech�t-
nie. W ko�cu do tego s�u�y� jej nadajnik, cho� z pewno�ci� nikt nie
spodziewa� si� takich informacji, jakie zamierza�a im przekaza�.
- Zako�czyli�my zebranie - powiedzia� S�jka.
- O, wi�c tak to nazywacie?
Spodziewa�a si� u�miechu lub �artu, ale S�jka przem�wi�
z ca�kowit� powag�.
- Tak wygl�daj� nasze narady.
- Narady...! - Opad�a na ziemi�, wbi�a w ni� pazury. - Spo-
tkali�cie si� i nie pozwolili�cie mi przem�wi�? Mia�am na ciebie
czeka� o zachodzie s�o�ca!
- Przem�wi�em w twoim imieniu - wyja�ni� cicho.
- Przyby�am, �eby m�wi� za siebie. W imieniu mojego gatun-
ku. Zaufa�am ci...
- To by� jedyny spos�b. Spotykamy si� wy��cznie w powietrzu.
Pow�ci�gn�a gniewn� ripost�.
- I jak brzmi odpowied�?
S�jka osun�� si� nagle na ziemi�, jakby jego delikatne nogi
ugi�y si� pod ci�arem skrzyde�. Przyci�gn�� kolana do piersi
i otoczy� je ramionami.
- Przepraszam. -To s�owo zabrzmia�o jak westchnienie, jak j�k.
- Zwo�aj ich. Pofru� za nimi, odszukaj ich, niech tu przyb�d�
i porozmawiaj� ze mn�. Nie przyjmuj� odmowy od kogo�, kto na-
wet przede mn� nie stan��.
- To na nic - powiedzia� �a�o�nie. - Przem�wi�em w twoim
imieniu najlepiej, jak potrafi�em, a kiedy zrozumia�em, �e
wszystko na nic, zamierza�em ich tu przyprowadzi�. B�aga�em.
Nie chcieli.
- Nie chcieli... - Zaryzykowa�a �ycie po to, �eby si� dowie-
dzie�, �e jej �ycie jest niewa�ne. - Nie rozumiem - szepn�a.
S�jka dotkn�� jej d�oni: nadal spe�nia�a funkcj� d�oni, mimo
pancerza i pazur�w. S�jka tak�e mia� szpony, ale jego d�o� by�a de-
likatna, o cienkich ko�ciach i p�prze�roczystej sk�rze, przez kt�-
r� prze�witywa�a b��kitna siatka �y�. Mroczna cofn�a r�k�, zbyt
masywn� i zwalist�.
- Nie rozumiesz, malutka? - powt�rzy� S�jka ze smutkiem. -
Zanim sta�em si� fruwakiem, by�em zupe�nie inny.
- Ja te�.
- Ale ty jeste� silna i gotowa. Mog�aby� tam lecie� ju� jutro,
bez dodatkowych zmian i b�lu. Ja musz� przej�� przez jeszcze je-
den etap. Je�li tak zrobi�, a oni postanowi� nas jednak nie wysy-
�a�... ju� nigdy nie b�d� lata�. Nie przy tej grawitacji. Za bardzo
mnie zmieni�. Sprawi�, �e moja sk�ra stanie si� grubsza, a na
skrzyd�ach nie b�d� mia� pi�r, lecz �uski... zas�oni� mi oczy i prze-
modeluj� twarz, �eby wstawi� filtry.
- Nie chodzi ci o latanie.
- Mylisz si�. To zbyt wielkie ryzyko.
- Nie. Martwisz si�, �e kiedy z tob� sko�cz�, nie b�dziesz ju�
pi�kny. Staniesz si� brzydki. Jak ja.
- To niesprawiedliwe.
- Naprawd�? Czy to dlatego tw�j lud tak ch�tnie zebra� si�,
�eby mnie wys�ucha�?
S�jka wsta� powoli i rozwin�� skrzyd�a; s�dzi�a, �e zamierza
odlecie� i zostawi� j�, by reszt� obelg wykrzycza�a do chmur i ka-
mieni. Ale on tylko rozpostar� te pi�kne b��kitne skrzyd�a o czar-
nych czubkach i otoczy� j� nimi, muskaj�c grzebie� na jej grzbie-
cie. Zadr�a�a.
- Przepraszam - powiedzia�. - Przyzwyczaili�my si� do naszej
urody. Nawet ja. Nie powinni nas zmienia� etapami, powinni to
zrobi� za jednym razem. Ale tego nie uczynili i teraz ta decyzja
jest dla nas trudna, gdy� pami�tamy, jacy byli�my.
Spojrza�a na niego, doszukuj�c si� �lad�w jego poprzedniego
wygl�du, i wreszcie zrozumia�a, dlaczego postanowi� przesta� by�
cz�owiekiem. Przedtem dostrzega�a tylko ol�niewaj�ce upierze-
nie, �wietliste oczy i sztuczn� delikatno�� ko�ci. Teraz zauwa�y�a
pierwotne proporcje, zatuszowan� brzydot� rys�w i zrozumia�a,
jak musia� wygl�da�.
Mo�e nie zosta� zdeformowany tak jak ona, lecz nigdy nie by�
przystojny ani nawet przeci�tny. Przyjrza�a si� mu uwa�niej. �ad-
ne z nich nie mruga�o; dla niego to musi by� trudniejsze, pomy�la-
�a. Jej oczy by�y dobrze chronione, jego - os�oni�te jedynie d�ugi-
mi, g�stymi i ciemnymi rz�sami.
Te oczy by�y zbyt blisko osadzone. Czego� takiego wirus nie
m�g� zmieni�.
- Rozumiem - odezwa�a si�. - Nie mo�ecie nam pom�c, ponie-
wa� mog�oby nam si� uda�.
- Nie my�l o nas �le.
Odwr�ci�a si�, zgrzytaj�c pancerzem o kamienie.
- Obchodzi ci�, co o tobie my�li tak odra�aj�ca kreatura jak ja?
- Obchodzi - powiedzia� bardzo cicho.
Wiedzia�a, �e jest niesprawiedliwa wobec niego, je�li nie wo-
bec jego ludu, ale nie mia�a ju� wsp�czucia dla nikogo. Chcia�a
si� gdzie� ukry� i zap�aka�.
- Kiedy ludzie po mnie przyjd�?
- Kiedy si� im spodoba, ale sk�oni�em reszt�, �eby mi obieca-
li jedno. Nie ka�� ci odej�� a� do rana. A je�li nie b�dziemy ci� mo-
gli znale��... je�li si� po�pieszysz, jeszcze zd��ysz uciec.
Odwr�ci�a si� z gwa�towno�ci�, o kt�r� si� nie podejrzewa�a.
Spod jej pancerza bryzn�y iskry, ale zgas�y niemal natychmiast.
- Dok�d mia�abym p�j��? Tam gdzie nikt mnie nie zobaczy?
Pod ziemi�, samotnie, na zawsze? - Pomy�la�a o wulkanie i niebez-
piecze�stwie z nim zwi�zanym, kt�re teraz nic dla niej nie znaczy-
�o. - Nie. Poczekam na nich.
- Ale nie wiesz, co mog� zrobi�! Powiedzia�em ci, co nam ro-
bili...
- Nie wydaje mi si�, �eby mogli mnie zastrzeli� jak or�a.
- Nie �artuj z tego! Oni niszcz� wszystko, co kochaj� i czego
si� boj�...
- To mnie ju� nie obchodzi. Odejd�, fruwaku. Wracaj do wa-
szych zabaw i iluzji pi�kna.
Rzuci� jej gniewne spojrzenie, odwr�ci� si� i skoczy� w po-
wietrze. Nie patrzy�a za nim. Schowa�a si� zupe�nie w mroku pan-
cerza i czeka�a.
W �rodku nocy zapad�a w sen. �ni�a si� jej ognista pow�d�;
czu�a jej �ar, s�ysza�a ryk.
Kiedy si� ockn�a, wschodz�ce s�o�ce razi�o j� w oczy, a stalo-
we �mig�a helikoptera szatkowa�y cisz�. Bezskutecznie stara�a si�
nie s�ysze� tego ha�asu. Zacz�a dr�e�, z niepewno�ci lub strachu.
Powoli zacz�a pe�zn�� w d� zbocza, ku granicy, w kt�rej po-
bli�u mieli wyl�dowa� ludzie. Fruwaki nie musia�y jej wygania�.
Sama nie wiedzia�a, komu oszcz�dza upokorzenia - sobie czy im.
Co� jej dotkn�o; drgn�a i schowa�a si� wewn�trz pancerza.
- To tylko ja.
Wyjrza�a. S�jka sta� nad ni�, roztaczaj�c wok� nich namiot
skrzyde�.
- Nie ukryjesz mnie - powiedzia�a.
- Wiem. Powinni�my to zrobi�, ale ju� za p�no. - By� bardzo
zm�czony i wymizerowany. - Pr�bowa�em...
Helikopter wyl�dowa� po tej stronie j�zora lawy, kt�ra nale-
�a�a do ludzi. Bryzn�a fontanna drobin ziemi i kamyk�w. Ludzie
wysiedli, nios�c bro� i sieci. Mroczna nie czu�a ju� wahania.
- Musz� i��. - Unios�a pancerz z ziemi i ruszy�a.
- Jeste� od nas silniejsza - odezwa� si� S�jka. - Ludzie nie mo-
g� po ciebie przyj��, a my nie mo�emy ci� zmusi� do odej�cia.
- Wiem. - Niewidzialna granica by�a tu�-tu�. Mroczna zmierza-
�a ku niej, niech�tnie, lecz wytrwale.
- Dlaczego to robisz?! - krzykn��.
Nie odpowiedzia�a.
Poczu�a, �e skrzyd�o ociera si� o bok jej pancerza. Zatrzyma-
�a si� i podnios�a na niego wzrok.
- P�jd� z tob� - wyja�ni�. - A� znajdziesz si� w domu. A� b�-
dziesz bezpieczna.
- Dla ciebie to tak samo niebezpieczne. Nie mo�esz opu�ci�
rezerwatu.
- Tak jak ty.
- Musisz wr�ci�.
- Nie pozwol�, �eby ludzie zabrali mi nast�pn� przyjaci�k�.
Stan�a na kraw�dzi granicy. Ludzie pop�dzili ku niej, jakby
si� bali, �e jeszcze b�dzie pr�bowa� im uciec. Zarzucili siatk�,
staraj�c si� oplata� jej pancerz. Odepchn�li fruwaka na bok.
- To nie jest konieczne - rzuci�a. - P�jd� z wami.
- Przykro mi - burkn�� kt�ry� z nich. - Tak trzeba.
- Ona m�wi prawd� - odezwa� si� S�jka. - W przeciwnym ra-
zie nigdy by do was nie wysz�a.
- Co si� sta�o z innymi? - spyta�a.
- Z�apali�my ich - powiedzia� inny cz�owiek.
-I?
- Przenie�li�my do rezerwatu.
Nie mia�a powodu w�tpi� w jego s�owa - �aden cz�owiek nie
oszcz�dzi�by jej b�lu, gdyby kt�re� z jej przyjaci� zgin�o.
- Widzisz, nie musisz si� martwi�.
- Nie ufaj im! Sk�ami�, �eby� nie stawia�a oporu, i zabij� ci�,
kiedy nie b�d� mieli �wiadk�w.
M�g� mie� racj�. A jednak pocz�apa�a ci�ko ku helikopte-
rowi. Ludzie, ci�gn�cy za sznury siatki, bardziej przeszkadzali
jej i��, ni� przyspieszali w�dr�wk�. �mig�a rytmicznie zatacza-
�y kr�gi.
S�jka ruszy� za ni�, ale ludzie stan�li mu na drodze.
- Jad� z ni� - powiedzia�.
Obejrza�a si�. To dziwne, ale w�r�d normalnych ludzi wyda-
wa� si� jeszcze bardziej delikatny i kruchy ni� przy niej.
- Ani kroku dalej, fruwaku.
Przecisn�� si� mi�dzy nimi. Jeden cz�owiek chwyci� go za nad-
garstek; wyszarpn�� si� mu. Dwaj inni z�apali go za ramiona i prze-
ci�gn�li przez granic�, cho� stawia� im op�r. Podczas szamotam-
ny skrzyd�a rozwin�y si� i zatrzepota�y, gdy stara� si� zachowa�
r�wnowag�. Jedno b��kitne pi�rko opad�o spiral� na ziemi�.
Mroczna ruszy�a szybkim krokiem, ci�gn�c za sob� ludzi, kt�-
rzy bezskutecznie starali si� zatrzyma� j� po swojej stronie gra-
nicy. Wpad�a pomi�dzy nich. Fruwak le�a� bezw�adnie na ziemi,
przygniataj�c w�asnym cia�em jedno skrzyd�o, drugim os�aniaj�c
si� przed napastnikami. Ludzie odskoczyli od niego i Mrocznej.
- S�jko... - odezwa�a si�. - S�jko...
Wsta�; przestraszy�a si�, �e skrzyd�o jest z�amane. Skrzywi� si�
i uni�s� je - pi�ra by�y pogniecione, lecz z�o�y� je i roz�o�y�, a ona
przekona�a si� z ulg�, �e nic mu si� nie sta�o. Spojrza� na ni� i je-
go spojrzenie z�agodnia�o. Wyci�gn�a r�k� i ich pazurzaste d�o-
nie spotka�y si�.
Jaki� cz�owiek parskn��. Mroczna cofn�a r�k�, zawstydzona.
- Nic na to nie poradzisz - powiedzia�a. - Zosta�.
Sie� zacisn�a si� wok� niej, ale stawi�a op�r.
- Nie mo�emy marnowa� czasu - odezwa� si� przyw�dca ludzi.
- No, pora si� zbiera�.
Zdo�ali j� odci�gn�� par� krok�w w stron� helikoptera - tyl-
ko dlatego, �e im na to pozwoli�a.
- Je�li nie dacie mi z ni� polecie�, i tak pod��� za wami - za-
grozi� S�jka. - Jestem szybszy ni� ta maszyna.
- Nie odpowiadamy za to, co si� stanie za granicami rezerwa-
tu. - Dziwne, ale cz�owiek wydawa� si� jakby zmartwiony. - Wiesz,
co si� mo�e sta�. Zosta� tutaj.
- Was nie obchodz� �adne granice! - krzykn�� S�jka. Ludzie
odci�gn�li Mroczn� jeszcze par� krok�w w g��b swego terytorium.
Sz�a powoli, w�asnym tempem, nie zwracaj�c na nich uwagi.
- Zosta�, S�jko - rzuci�a. - Zosta�, bo opr�cz pora�ki b�d�
jeszcze czu�a win�.
Je�li odpowiedzia�, nie us�ysza�a go. Dotar�a do helikoptera
i zamkn�a wszystkie zmys�y na dokuczliwy ha�as i pola elektrycz-
ne. Uda�o si� jej wdrapa� do luku baga�owego, zanim zdo�ali na-
razi� j� na upokorzenie windowania i wpychania.
Wyjrza�a przez otwarte drzwi. Wydawa�o si� jej, �e ca�y �wiat
zamilk�, poniewa� s�ysza�a i czu�a tylko zgie�k wok� siebie. S�jka
sta� na j�zorze lawy, nieruchomy, z opuszczonymi ramionami. Na-
le jego skrzyd�a wyprostowa�y si�, opad�y i unios�y go w powie-
trze. Ponownie przygl�da�a mu si� z fascynacj� przez oczka siat-
d. Zatoczy� szeroki kr�g i poszybowa� na ciep�ym pr�dzie wst�pu-
j�cym wulkanu.
�mig�a helikoptera ruszy�y szybciej, utworzy�y zamazan�
j�aszczyzn� i prawie znikn�y. Maszyna wyd�wign�a si� z szarp-
li�ciem, z trudem unosz�c ci�ar my�liwych i Mrocznej. W tej sa-
lej chwili S�jka wy�oni� si� zza ob�oku l�ni�cej pary. Mroczna
chcia�a si� odwr�ci�. Nie mog�a. By� zbyt pi�kny.
Odst�p mi�dzy nimi zwi�ksza� si� coraz bardziej, a� wreszcie
Iroczna widzia�a ju� tylko niebiesk� iskierk�, wy�aniaj�c� si�
znikaj�c� pomi�dzy s�upami pary.
Helikopter zacz�� si� odwraca�; wydawa�o si� jej, �e spirala
lotu S�jki rozszerza si�, jakby gro�by ludzi nie zrobi�y na nim wra-
�enia, jakby za nic mia� ich ostrze�enia i szybowa� �agodnie ku
anicom swych ziem, stopniowo podejmuj�c decyzj�.
Nie przekraczaj granicy, pomy�la�a Mroczna. Nie jeste� stwo-
zony dla �wiata po tej stronie.
Ale w�a�nie wtedy, na chwil� przed obrotem maszyny w inn�
stron�, S�jka oderwa� si� od wulkanu i jednym wspania�ym �u-
ciem przekroczy� granic� �wiata ludzi.
prze�o�y�a
Maciejka Mazan
ny skrzyd�a rozwin�y si� i zatrzepota�y, gdy stara� si� zachowa�
r�wnowag�. Jedno b��kitne pi�rko opad�o spiral� na ziemi�.
Mroczna ruszy�a szybkim krokiem, ci�gn�c za sob� ludzi, kt�-
rzy bezskutecznie starali si� zatrzyma� j� po swojej stronie gra-
nicy. Wpad�a pomi�dzy nich. Fruwak le�a� bezw�adnie na ziemi,
przygniataj�c w�asnym cia�em jedno skrzyd�o, drugim os�aniaj�c
si� przed napastnikami. Ludzie odskoczyli od niego i Mrocznej.
- S�jko... - odezwa�a si�. - S�jko...
Wsta�; przestraszy�a si�, �e skrzyd�o jest z�amane. Skrzywi� si�
i uni�s� je - pi�ra by�y pogniecione, lecz z�o�y� je i roz�o�y�, a ona
przekona�a si� z ulg�, �e nic mu si� nie sta�o. Spojrza� na ni� i je-
go spojrzenie z�agodnia�o. Wyci�gn�a r�k� i ich pazurzaste d�o-
nie spotka�y si�.
Jaki� cz�owiek parskn��. Mroczna cofn�a r�k�, zawstydzona.
- Nic na to nie poradzisz - powiedzia�a. - Zosta�.
Sie� zacisn�a si� wok� niej, ale stawi�a op�r.
- Nie mo�emy marnowa� czasu - odezwa� si� przyw�dca ludzi.
- No, pora si� zbiera�.
Zdo�ali j� odci�gn�� par� krok�w w stron� helikoptera - tyl-
ko dlatego, �e im na to pozwoli�a.
- Je�li nie dacie mi z ni� polecie�, i tak pod��� za wami - za-
grozi� S�jka. - Jestem szybszy ni� ta maszyna.
- Nie odpowiadamy za to, co si� stanie za granicami rezerwa-
tu. - Dziwne, ale cz�owiek wydawa� si� jakby zmartwiony. - Wiesz,
co si� mo�e sta�. Zosta� tutaj.
- Was nie obchodz� �adne granice! - krzykn�� S�jka. Ludzie
odci�gn�li Mroczn� jeszcze par� krok�w w g��b swego terytorium.
Sz�a powoli, w�asnym tempem, nie zwracaj�c na nich uwagi.
- Zosta�, S�jko - rzuci�a. - Zosta�, bo opr�cz pora�ki b�d�
jeszcze czu�a win�.
Je�li odpowiedzia�, nie us�ysza�a go. Dotar�a do helikoptera
i zamkn�a wszystkie zmys�y na dokuczliwy ha�as i pola elektrycz-
ne. Uda�o si� jej wdrapa� do luku baga�owego, zanim zdo�ali na-
razi� j� na upokorzenie windowania i wpychania.
Wyjrza�a przez otwarte drzwi. Wydawa�o si� jej, �e ca�y �wiat
zamilk�, poniewa� s�ysza�a i czu�a tylko zgie�k wok� siebie. S�jka
sta� na j�zorze lawy, nieruchomy, z opuszczonymi ramionami. Na-
gle jego skrzyd�a wyprostowa�y si�, opad�y i unios�y go w powie-
trze. Ponownie przygl�da�a mu si� z fascynacj� przez oczka siat-
ki. Zatoczy� szeroki kr�g i poszybowa� na ciep�ym pr�dzie wst�pu-
j�cym wulkanu.
�mig�a helikoptera ruszy�y szybciej, utworzy�y zamazan�
p�aszczyzn� i prawie znikn�y. Maszyna wyd�wign�a si� z szarp-
ni�ciem, z trudem unosz�c ci�ar my�liwych i Mrocznej. W tej sa-
mej chwili S�jka wy�oni� si� zza ob�oku l�ni�cej pary. Mroczna
chcia�a si� odwr�ci�. Nie mog�a. By� zbyt pi�kny.
Odst�p mi�dzy nimi zwi�ksza� si� coraz bardziej, a� wreszcie
Mroczna widzia�a ju� tylko niebiesk� iskierk�, wy�aniaj�c� si�
i znikaj�c� pomi�dzy s�upami pary.
Helikopter zacz�� si� odwraca�; wydawa�o si� jej, �e spirala
lotu S�jki rozszerza si�, jakby gro�by ludzi nie zrobi�y na nim wra-
�enia, jakby za nic mia� ich ostrze�enia i szybowa� �agodnie ku
granicom swych ziem, stopniowo podejmuj�c decyzj�.
Nie przekraczaj granicy, pomy�la�a Mroczna. Nie jeste� stwo-
rzony dla �wiata po tej stronie.
Ale w�a�nie wtedy, na chwil� przed obrotem maszyny w inn�
stron�, S�jka oderwa� si� od wulkanu i jednym wspania�ym �u-
kiem przekroczy� granic� �wiata ludzi.
prze�o�y�a
Maciejka M