7937

Szczegóły
Tytuł 7937
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7937 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7937 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7937 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Meagan McKinney Niegodziwa czarodziejka Dla tej, kt�ra mog�aby ni� by�. Dla Jo. Chocia� niegdy� istnia�a plantacja o nazwie Belle Chasse, moja plantacja Belle Chasse jest wytworem czystej fantazji... Pragn� ci s�u�y� tak godnym sposobem, O jakim zgol� nie s�yszano wsz�dzie. Li�cie wawrzynu dam ci za ozdob�, A mi�o�� moja coraz wi�ksza b�dzie. James Graham of Montrose Prolog Z, ' n�w by�a sob�, Kayleigh. We �nie powr�ci�a do zamku Mhor. By� rok 1745, pod Culloden nie rozegra�a si� jeszcze �adna bitwa, a wiej�ce w jej rodzinnych stronach wiatry szumia�y �agodnie. Pokoje, kt�re dzieli�a z siostr�bli�niaczk�, znajdowa�y si� we wschodnim skrzydle zamku, a ona sama sta�a w�a�nie w gotowalni i przygl�da�a si�, jak Morna przymierza jedn� sukni� po drugiej. - Nie, nie! - parskn�a �miechem. - Ten zielony brokat zanadto rzuca si� w oczy. Co sobie pomy�li pani MacKinnon? Gotowa zabroni� nam wyj�cia! - Roze�mia�a si� znowu, rozczesuj�c pasma l�ni�cych, czarnych w�os�w, sp�ywaj�cych jej na ramiona. - Och, Kayleigh, mam ju� po uszy tego pilnowania mnie, wi�c nie dbam, co sobie pomy�li pani MacKinnon! - Morna z figlarnym u�mieszkiem spojrza�a na odbicie siostry w lustrze. Zaskoczona Kayleigh patrzy�a, jak Morna zuchwale obci�ga ju� i tak mocno wydekoltowan�, zielon� sukni�. - No c�, to z pewno�ci� zrobi niema�e wra�enie na Duncanie -rzek�a z przek�sem. - Ale co sobie pomy�li o m�odej pannie, kt�ra wybiera si� na piknik w stroju balowym? Morno, on mo�e doj�� do wniosku, �e straci�a� rozum! - O, wcale nie. Mog�abym p�j�� o zak�ad, �e bardzo mu si� spodobam. 7 - A wszyscy pomy�l�, �e to moja wina! - Kayleigh potrz�sn�a g�ow�, staj�c za siostr�. - Za�� sukni� z niebieskiego at�asu, jest o wiele stosowniejsza na piknik. Musisz wiedzie�, �e pani MacKinnon zgodzi�a si�, �ebym tym razem ci towarzyszy�a. Je�li us�yszy, �e ubra�a� si� w t� zielon�, nigdy ju� nie pozwoli ci wyj�� bez ca�ej armii przyzwoitek! - Czy uwa�asz mo�e, �e jeste� moj� matk�, a nie siostr�? - Morna spojrza�a na ni� z jawn� niech�ci�, lecz w jej oczach wci�� jeszcze tli�o si� t�umione rozbawienie. - Czasami... no nie, sama ju� nie wiem. - Kayleigh lekko uszczypn�a Morn�, po czym pomog�a jej zasznurowa� gorset. Zielona suknia wyl�dowa�a z powrotem w szafie. B��kitna, w odcieniu le�nych dzwonk�w, by�a o wiele stosowniejsza. Morna wygl�da�a w niej jak anio�ek. Kayleigh wiedzia�a, �e ona sama nigdy nie b�dzie tak wygl�da�. Chocia� siostra mia�a tak jak ona ciemnob��kitne oczy, podobne brwi, r�wnie zadarty nos i pe�nei wargi w kolorze p�atk�w r�y, by�a jasn� blondynk�. W�osy Kayleigh by�y natomiast kruczoczarne. Kiedy jako dzieci co� spsoci�y, anielska uroda Mor-ny sprawia�a, �e to zawsze jej okazywano wyrozumia�o��. - Pomo�esz mi upi�� w�osy, siostrzyczko? - Morna usiad�a przy toaletce, spogl�daj�c w stare, zabytkowe lustro. Kayleigh uj�a srebrn� szczotk� i zacz�a rozczesywa� jasne w�osy siostry. - Kayleigh - odezwa�a si� po chwili Morna - czemu nie za�o�y�a� czego� �adniejszego? W tej we�nianej szarej sukience trudno ci chyba b�dzie znale�� jakiegokolwiek konkurenta. - Zamierza�am po po�udniu rysowa�. W c� mia�abym si� wi�c ubra�? W moj� najlepsz� jedwabn� sukni�? -Nie, ale mog�aby� bardziej zadba� o str�j. Duncanma dzisiaj przyprowadzi� na piknik kt�rego� ze swoich braci, a ty wygl�dasz jak obdar-tus! - Doprawdy, a� tak fatalnie si� prezentuj�? -Ale� nie, jeste�naj �liczniej sz� z si�str! - Morna za�mia�a si� i wzi�a od Kayleigh szczotk�. - Pozw�l, �e ci� �adnie uczesz�. Upn� ci w�osy tak jak moje. B�dziesz wygl�da�a o wiele wytworniej. - Je�li masz ochot�, prosz� bardzo. Tylko si� nie gorsz, je�eli Dun-can powie, gdy wr�c� z gotowymi rysunkami, �e wygl�dam jak straszyd�o, bo wypad�y mi wszystkie szpilki! - Kayleigh usiad�a przy toaletce, a Morna zacz�a rozczesywa� czarne sploty siostry. - Nie masz wi�cej szpilek? - Morna wytrz�sn�a zawarto�� inkrustowanego drogimi kamieniami puzderka na blat toaletki. Wypad�y z niego dwie szpilki. - Nie. Zwi�� mi w�osy wst��k�. - Daj mi swoje puzderko, Kayleigh. Przecie� musisz mie� wi�cej szpilek. -Nie mam. - Kayleigh nagle zamilk�a. Patrzy�a bezradnie, jak Mor-na podchodzi do jej toaletki i otwiera drugie inkrustowane puzderko. - Na Boga, Kayleigh! Pe�no w nim w�gla! - Tak, rysuj� w�glem. - Kayleigh wsta�a, szybko przewi�zuj�c swoje l�ni�ce, czarne w�osy b��kitn� at�asow� wst��k�. - No wiesz, jeste� niemo�liwa. Mama podarowa�a nam te puzderka na szcz�cie. A ty trzymasz w swoim w�giel! - Ale� bardzo je ceni� i nie rozstaj� si� z nim. - Sadz�, �e dosta�y�my je od mamy nie po to, by czyni� z nich tak pospolity u�ytek. - Morna postawi�a obydwa puzderka obok siebie na toaletce. Spojrza�a na nie i wzi�a si� pod boki. - No, popatrz tylko, w�giel zabrudzi� tw�j portrecik. - Wzi�a ze sto�u chustk� i wytar�a wieczko. Obydwa emaliowane pude�ka w kolorze kobaltowego b��kitu, z ma�ymi diamencikami i szafirami wzd�u� ozdobionych filigranem �cianek, by�y identyczne. Na wieczku, powy�ej imienia ka�dej z si�str, wypisano dwa s�owa. Zdaniem starej czarownicy, kt�ra sprzeda�a te cacka ich przes�dnej szkockiej matce, doskonale pasowa�y one do dziewcz�t. Na puzderku Morny wypisano s�owo �Ukochana". Nikt nie dziwi� si� temu napisowi, gdy� s�owo to oznacza�o po angielsku to samo, co jej imi� po szkocku. Jednak�e na puzderku Kayleigh widnia�o s�owo �Urzeczona". Ku wielkiej konsternacji jej ojca, Anglika, niema�o szkockich s�u��cych czmycha�o w pop�ochu z zamku Mhor, gdy tylko ujrza�o �w napis. - Wybacz mi m�j �wi�tokradczy post�pek, przynajmniej dzi�. -Kayleigh schowa�a wype�nione w�glem puzderko w fa�dach swojej szarej sukni. - Jeste�my bardzo sp�nione, a Duncan pewnie ju� dawno wyruszy� z Nairn na piknik bez uci��liwego balastu w postaci nas dw�ch! - Masz racj�, Kayleigh, ale ju� nie mam do ciebie si�y! - Morna usiad�a, ko�cz�c upina� fryzur�. - Za�o�� si�, �e zostaniesz star� pann�, albo, co jeszcze gorsze, nie b�dziesz mia�a innego wyj�cia, jak po�lubi� kuzyna Straughta! -Nie musisz si� tym wi�cej trapi�. Zapomnia�am ci powiedzie� przy �niadaniu, �e ju� mi si� wi�cej nie b�dzie narzuca�. - Kayleigh wpi�a szpilk� w z�ocisty w�ze� na czubku g�owy Morny. -Niemo�liwe! My�la�am, �e nigdy nie da za wygran�. Zawsze wydawa� mi si� taki... desperacko uparty. - Morna wzdrygn�a si� i poda�a siostrze ostatni� szpilk�. - �a�uj�, �e ojciec podarowa� mu ten zameczek my�liwski. Odk�d zmarli rodzice, wydaje mi si�, �e on wci�� si� tu snuje, wypatruj�c ciebie. By�by nawet niez�ym konkurentem, jest ca�kiem przystojny, ale ma takie dziwne oczy! No i jest stary, ma przecie� co najmniej trzydzie�ci pi�� lat. - W przeciwie�stwie do Duncana, kt�ry liczy sobie zaledwie dwadzie�cia osiem wiosen - odci�a si� Kayleigh. Morna wspar�a brod� na d�oniach i zamy�lona patrzy�a w lustro. - Owszem, Duncan jest taki... taki... -Z�y. -Co? - Za�o�� si�, �e jest na nas z�y. - Kayleigh potrz�sn�a g�ow�. - Czy wiesz, kt�ra godzina? - Och, oczywi�cie! - Morna zerwa�a si� od toaletki, wrzucaj�c pospiesznie do swego puzderka r�ne kobiece drobiazgi: ma�e no�yczki, nici, ostatni� szpilk� do w�os�w. - Tw�j obr�bek! - krzykn�a z desperacj�. - Co, odpru� si�?! - Kayleigh spojrza�a w d�. - No, oczywi�cie! -Z jednej strony jej sp�dnica opada�a nier�wno na kamienne p�yty posadzki. - Przebior� si� najszybciej, jak mog�! Obiecuje ci! Nie chc�, �eby... - Nie, Kayleigh. Ja pojad� przodem i spotkamy si� z Duncanem na Forsyth Knoll, bo w�a�nie tam urz�dzamy piknik. - Pojedziesz sama? Co powie pani MacKinnon? Skrzyczy nas okropnie za takie zuchwalstwo. - Pani MacKinnon nigdy si� o tym nie dowie. Pojecha�a w odwiedziny do chorej siostry i je�li tylko ty jej nie powiesz... - Oczy Morny si� zw�zi�y. -Nie powiem, ale... - Zobaczymy si� na Forsyth Knoll. - Morna wypad�a z pokoju. Kayleigh pobieg�a za ni�, wo�aj�c: - Oj, Morno, chyba mog�aby� na mnie poczeka�! - Na pr�no. Po jej siostrze nie by�o ju� ani �ladu. Przebranie sienie zaj�o Kayleigh zbyt wiele czasu. Najszybciej, jak mog�a, pod��y�a ku Forsyth Knoll, �ledz�c wzrokiem pow�z Morny tocz�cy si� po Moray Firth Road. Z pocz�tku zamierza�a zbiec ze wzg�rza i dogoni� j�, lecz dzie� by� zbyt ciep�y, zosta�a wi�c tam, gdzie sta�a. Wok� niej kwit�y liliowe wrzosy. Stok pokrywa�y wonne krzewy janowca. Pachnia�o ja�owcem, owcz� we�n� i morzem. �ycie by�o cudowne. Kayleigh zebra�a sp�dnic� i usiad�a w�r�d mi�kkich paproci. Postanowi�a narysowa� pow�z Morny, sun�cy powoli strom� drog�. Zanim 10 jednak zd��y�a wyj�� w�giel z puzderka, spostrzeg�a, �e sta�o si� co� z�ego. Sta�a nieruchomo na zboczu panicznie przera�ona, patrz�c, jak pow�z wywraca si� tu� przy jeziorze. Po kr�tkiej chwili na drodze pojawi�o si� kilkunastu je�d�c�w. Nie mog�a poj��, sk�d si� tam wzi�li i dlaczego puszczaj� mimo uszu krzyki jej siostry, a potem zsiadaj� z koni, obserwuj�c przewr�cony pojazd. My�l�c ze zgroz�, �e Morna mo�e by� ranna, a nikt nawet nie zamierza jej pom�c, Kayleigh pu�ci�a si� p�dem w d�. Musi biec siostrze na ratunek! W po�owie drogi dojrza�a, jak jeden z m�czyzn - nierozpo-znawalny z tej odleg�o�ci - otwiera drzwiczki powozu. Poczu�a ulg�, s�dz�c, �e kto� wreszcie dopomo�e Mornie. Nim jednak zd��y�a do niej dotrze�, us�ysza�a jej przera�liwy krzyk. Kayleigh stan�a jak wryta, zdumiona i pe�na niedowierzania. M�czyzna wynurzy� si� z powozu i tym razem pozna�a, �e to wzgardzony przez ni� konkurent, przystojny kuzyn Straught. Za nim dostrzeg�a osuni�te bezw�adnie cia�o siostry. Z niewyobra�aln� zgroz� ujrza�a, jak na b��kitnej sukni Morny wykwita plama - czerwona niby jagody ostro-krzewu. Nie mog�a powstrzyma� krzyku. Dopiero po chwili zda�a sobie spraw�, �e by� to ostatni krzyk w jej �yciu. Gdy bowiem pos�yszeli go kompani Straughta, pocz�li krzycze� i wskazywali jej posta� na zboczu. Cofn�a si� instynktownie, jednak wiedzia�a, i� zosta�a dostrze�ona. Nigdy nie przypuszcza�a, �e odmawiaj�c r�ki temu cz�owiekowi sprowokuje tak ob��ka�czy akt przemocy. Widzia�a jednak wszystko na w�asne oczy. W jednej chwili ca�y �wiat Kayleigh leg� w gruzach, a jej �ycie zdawa� si� czeka� brutalny, nieunikniony kres. - Jazda, zr�bcie z ni� to samo, co z tamt�! -rozkaza� Straught swoim towarzyszom. - A potem przynie�cie mi j� i po��cie ko�o siostry! Kayleigh spojrza�a w d�. Ludzie Straughta zacz�li si� ju� ku niej wspina�. Rzuci�a si� do ucieczki, cho� �zy przes�ania�y oczy i ci�ka suknia utrudnia�a jej bieg. Pr�bowa�a schroni� si� w lesie nad jeziorem, lecz wsz�dzie dooko�a s�ysza�a g�osy prze�ladowc�w. St�umi�a �kanie i zacz�a zbiega� w d�, ku wodzie, �ywi�c wbrew wszystkiemu nadziej�, �e znajdzie si� tam jaka� �yczliwa dusza, kt�ra przyjdzie jej z pomoc�. Nadaremnie jednak. Gdy tylko wynurzy�a si� z lasu, wyr�s� przed ni� jaki� przera�aj�cy cz�owiek, schwyci� j� za r�ce i zamkn�� w pot�nym u�cisku. Obydwoje stoczyli si� ze wzg�rza. Gdy tylko zatrzymali si� na brzegu j eziora, m�czyzna zamachn�� si� no�em, j akby mia� zatopi� ostrze w jej sercu. 11 Cz�� pierwsza Nowy Orlean Jak s�odki rozkaz! Pos�usze�stwo skore. Na rozkaz, pani, i daj�, i bior�, William Szekspir, Kupiec wenecki, akt III, scena 02 (przek�ad Leon Ulrich) z, Maj 1746 -budzi�a si� bez tchu. Zn�w dr�czy�y j� koszmary. Unios�a r�ce ku twarzy. Kiedy je opu�ci�a, by�y wilgotne. �zy zdo�a�y jednak zmy� z jej policzk�w przynajmniej troch� brudu. Serce wci�� jeszcze bi�o jej gwa�townie, ramiona mia�a zesztywnia�e. Czu�a, �e niemal d�awi si� w ci�kim zaduchu, kt�ry otacza� j� zewsz�d. D�ugo le�a�a w ciemno�ci, rozmy�laj�c o Mornie. Jej duch zdawa� si� nad ni� kr��y�. Tak bardzo pragn�a, by siostra ukaza�a si� jej, by towarzyszy�a podczas d�ugich nocy w Luizjanie, �eby wspiera�a j� w trudnym, samotnym �yciu, jakie teraz wiod�a. Morna jednak nie �y�a i jedyn� pociech� przynios�o Kayleigh westchnienie rozczarowania. Potem za� zrobi�a to, co wielekro� czyni�a ju� wcze�niej: ulecia�a my�l�ku szcz�liwemu �yciu w Szkocji, za kt�rym wci�� t�skni�a. Dzisiejszej nocy nie dane jej by�o zazna� nawet tak �a�osnej pociechy. Mimo �e bardzo si� stara�a, nie mog�a ju� przywo�a� w pami�ci pieszczoty francuskiego at�asu na sk�rze ani przyjaznego ciep�a brzozowych polan, p�on�cych w ch�odn� noc na kominku. Dzi� nie mog�a ju� nawet wyobrazi� sobie zamku Mhor pokrytego delikatn� koronk� p�atk�w pierwszego �niegu. Nie pami�ta�a ju� takich szczeg��w. Rok sp�dzony z dala od domu powoli zaciera� wspomnienia. Zacisn�a mocno powieki i zmusi�a si� do odtworzenia w my�li wszelkich detali, jakie tylko mog�a sobie przypomnie�, nie chc�c utraci� ani jednego z nich. 15 - Znowu o czym� roisz, Kastrel? - S�owa te pad�y z jeszcze mrocz-niejszej cz�ci domostwa. W dodatku nazwano j� nie Kayleigh, imieniem m�odej Szkotki z jej marze�, lecz Kastrel - pustu�ka. Jak ma�y, drapie�ny ptak ze Starego �wiata, zawsze lec�cy pod wiatr. - Wcale nie - zaprzeczy�a s�abo, usi�uj�c przywo�a� w pami�ci herby wygrawerowane na srebrnej zastawie sto�owej w Mhor. - Ej�e, dziewczyno, mnie nie oszukasz - zapewni� j� �agodny g�os rozlegaj�cy si� w porannym p�mroku. Potem pos�ysza�a odg�os cz�apania i czyj� ko�cisty palec szturchn�� j� w �ebra. - Mo�esz zaprzecza�, ile tylko chcesz, ale tamtego przekl�tego dnia w Mhor nie spos�b zapomnie�! -Nie pami�tam Mhor. Mhor by� i przepad�. - W tych s�owach kry�o si� wi�cej prawdy, ni� sk�onna by�a przyzna�. Z niech�ci� usiad�a na pos�aniu. - Jak�e to, dziewczyno? Gdzie, u licha, podzia� si� ten duch, co nie pozwoli� mi podnie�� na ciebie r�ki tego dnia na wzg�rzu? I tak si� na mnie zawzi��, �e w �aden spos�b nie potrafi�em tego zrobi�, no a potem obydwoje musieli�my czmychn�� a� tutaj! - Mo�e ju� gdzie� odlecia�, Bardolfie. Pewnie ten upa� Luizjany go przep�dzi�. - Poklepa�a twardy siennik, na kt�rym spa�a. - Nie mog� z�apa� tchu! Och, czy tu nigdy nie wieje ch�odny wiatr! - Nie rozka�� wiatrowi, �eby d��, ale dostaniesz dzi� ode mnie co�, czego pewnie bardzo pragniesz. Czarny Bardolf zapali� n�dzny kaganek i Kestrel mog�a dostrzec, jak wlepia w ni� uparcie swoje ciemne, zapadni�te oczy. Wsta�a z pos�ania, otrzepuj�c n�dzn�, zniszczon� do cna halk�. Ma�a, rozespana czarna kotka uczepi�a si� jej sp�dnicy, lecz szybko zacz�a rozgrzebywa� pazurami klepisko w poszukiwaniu robak�w na �niadanie. - C� to za niespodzianka, Bardie? Do licha, czy�by� zerwa� si� tak wcze�nie, �eby mi j� zrobi�? A mo�e nie by�o ci� tu przez ca�� noc? -Unios�a brew i spojrza�a na swego towarzysza. Bardolf z pewno�ci� mia� wi�cej wsp�lnego z noc� ni� z dniem. Jego s�kate cz�onki i d�ugie, posiwia�e w�osy stanowczo lepiej pasowa�y do mroku ni� do dziennego �wiat�a. Nie wygl�da� pi�knie, wcale nie jak kto�, kogo mo�na by pokocha�, a jednak kocha�a go z ca�ego serca. Uratowa� jej �ycie, a w ci�gu ostatniego roku stara� si�, jak m�g�, by uczyni� je l�ejszym. - Popatrz no na to! Znalaz�em j� na parapecie, gdzie si� suszy�a zesz�ego wieczoru. Przyni�s�bym ci j� wcze�niej, ale stara j�dza, co j� przed tob� mia�a, zawzi�a si� na mnie niczym pies. - Bardolf si�gn�� do niewielkiego woreczka i wyci�gn�� stamt�d zmi�t� sp�dnic� w odcieniu 16 lawendowego b��kitu. Kestrel podesz�a bli�ej i z przyjemno�ci� pog�adzi�a jedwab. - Och, Bardie, ale� z ciebie szelma - szepn�a. - Ano, nie przecz�, ale chcia�em da� j� tobie. Na co by mi si� przyda� taki �aszek? Przymierz go zaraz, dziewczyno! G�ow� bym da�, �e dawno zapomnia�a�, jak si� nosi pi�kne stroje. - Czy ta baba nie obdar�a ci� ze sk�ry? - Podobno ma sp�dnice we wszystkich kolorach, jakie tylko s� na �wiecie. No, wdziewaj to! Wzi�a sp�dnic� i odwracaj�c si� do niego ty�em, wci�gn�a j� na swoj� zniszczon� bielizn�. W talii pasowa�a doskonale, cho� na dole by�a przynajmniej o dziesi�� centymetr�w za kr�tka. - Doprawdy, psujesz mnie. - I Kestrel z wdzi�czno�ci� cmokn�a Bardolfa w ko�ciste czo�o. - Ano psuj�, nie mog� inaczej - przytakn�� z rozbawieniem. - A teraz oporz�d� si�, jak nale�y. Ju� prawie dnieje. - Co znowu uknu�e�? Zamiast odpowiedzi, Bardolf pchn�� jaku misce z wod�. Jej poranna toaleta polega�a jedynie na przetarciu twarzy r�bkiem zwil�onej szmatki i przeczesaniu w�os�w palcami. Nie mia�a tu przecie� pachn�cej bzem wanny, ani s�u�ebnej do pomocy przy uk�adaniu fryzury, lecz mimo �e Bardolf kpi� sobie z niej czasami, czyni�a wszystko, co mog�a, by wygl�da� schludnie. Nie chcia�a by my�lano o niej, �e jest nieokrzesan� prostaczk�. Unios�a g�ow� i pochwyci�a spojrzenie Bardolfa, ale na widok jego szpetnej twarzy wcale nie wstrz�sn�� ni� taki dreszcz, jaki wzbudzi�y w niej obrazy, kt�re widzia�a we �nie. By�a szcz�liwa, �e przebudzi�a si� z tego koszmaru. Zasznurowa�a stanik mo�liwie najcia�niej, lecz mimo �e stara�a si� za wszelk� cen� odegna� wspomnienia nocy, nie mog�a wymaza� ich z pami�ci. �ci�gn�a sznur�wk� stanika jeszcze mocniej. - Na Boga! - wykrzykn�a. - Urwa�am j�! - Spojrza�a na p�kni�t� tasiemk�, po czym spiesznie postara�a si� zasznurowa� gorset najlepiej, jak umia�a. Zbiednia�a tak bardzo, �e ju� dawno temu sprzeda�a podtrzymuj�ce go fiszbiny z ko�ci s�oniowej, �eby mieli za co prze�y�. - Teraz, kiedy masz now� sp�dnic�, zachce ci si� pewnie nowej sznur�wki, a mo�e nawet i ca�ego stanika - zakpi� Bardolf. - A sk�d, jak my�lisz, we�miemy na to pieni�dze? - Kestrel pokiwa�a g�ow�. 2 - Niegodziwa czarodziejka 17 - Dzisiaj wp�ywa do portu �Bonawentura". S�ysza�em, �e pe�no na nim bogatych pasa�er�w, nawet c�rka starego Thionville'a wraca tym statkiem z Pary�a. - A ty chcesz, �ebym tam posz�a i okrad�a par� kieszeni? - Oj, dziewczyno, m�g�bym to zrobi� sam, ale wiesz przecie, jak mnie bol� ko�ci! A trudno mi gmera� ludziom po kieszeniach, kiedy moje �apska si� trz�s�. - Ej, wszystko od tego rumu. Zapijesz si� nim na �mier�, Bardie. - Ano, c�, pasuj� sieja z pragnieniem, i to mocno, ale jak mnie ono za gardziel ucapi, nie daj� rady. Jakby� tak obrobi�a jednego czy dw�ch podr�nych, starczy�oby nam na d�ugo. Kupi�aby� sobie wtedy par� nowych �aszk�w, a ja rumu, tylko tyle, �eby mi si� �apy tak bardzo nie trz�s�y, pojmujesz? No, co ty na to? Ob�owiliby�my si� niezgorzej dzi�ki temu �Bonawenturze". - Czy nie dlatego da�e� mi t� sp�dnic�, Bardie? -Nie! Nie! To� mog�em j� sprzeda�... ale nie sprzeda�em! - Wiem, kiedy chce si� mnie przekupi�. - Kestrel skrzy�owa�a r�ce na piersi i sykn�a: - Jeste� bez czci i sumienia, Bardolfie Ogilvie! Ca�ej Bo�ej �aski nie starczy, �eby ci� zbawi�. - Patrzy�a, jak Bardolf skr�ca si� z za�enowania pod jej oskar�ycielskim spojrzeniem, lecz kiedy jedn� z dr��cych d�oni niezdarnie przejecha� po w�osach, ogarn�a j� lito��. Tak, pija�stwo go zabije, ale jest zarazem jedyn� rzecz� utrzymuj�c� starego nieszcz�nika przy �yciu. Niczego lepszego bowiem nie zna. -P�jd� tam, Bardie. Je�li ci podr�ni s� tacy bogaci, jak m�wisz, to pewnie strata jednego czy dwu mieszk�w nie zrobi im wi�kszej r�nicy. - Ach, prawdziwy z ciebie anio�, moja mi�a. - Bardolf z�o�y� razem obydwie d�onie, usi�uj�c powstrzyma� ich dr�enie. - Tylko nie sied� tam za d�ugo, dobrze? - spyta� niczym wyl�knione dziecko. - Nie, nie zabawi� w porcie zbyt d�ugo. - Unios�a sp�dnic� i zza jednej z podwi�zek wyci�gn�a n�. Spojrza�a na czarny szkocki sztylet, po�yskuj�cy w jej d�oni. By� najlepsz� rzecz�, jak� mia�a. Podarowano go jej rok temu, na statku p�yn�cym z Glasgow. Jego poprzedni w�a�ciciel, umieraj�cy m�odzieniec, wyja�ni�jej, nie przebieraj�c w s�owach, �e mo�e go potrzebowa� w Nowym �wiecie. I Kestrel, pomna tej przestrogi, nauczy�a si� nim pos�ugiwa�. Zabiera�a go wsz�dzie ze sob�, wetkni�ty za podwi�zk�, sk�din�d bezu�yteczn�, bo nie mia�a ju� po�czoch. - Dobrze ci� przyuczy�em! - Bardolf za�mia� si�, ukazuj�c zepsute z�by. - Bystra z ciebie sztuka. Spodziewam si�, �e nie trafisz na kogo� bystrzejszego od siebie! Kestrel u�miechn�a si� szyderczo. 18 - Pr�dzej piek�o zamarznie, nim si� to stanie. - Z powrotem zatkn�a n� za podwi�zk�. - P�jd�, przyjrz� si� temu statkowi. - S�usznie. Oby� tylko wr�ci�a z groszem, bo je�eli Straught nas tutaj wypatrzy, to koniec! - Zatar� r�ce, jakby chcia� w ten spos�b zapobiec z�u. - Zabije nas i ju�! Na sam� wzmiank� o Straughcie Kestrel zdr�twia�a. Niewiele rzeczy mog�o odebra� jej odwag�, lecz nazwisko kuzyna by�o jedn� z nich. Zamordowa� przecie� jej siostr� i by�by zamordowa� i j�, gdyby Bardolf nie post�pi� jak �w my�liwy z ba�ni, niezdolny do wykonania rozkazu okrutnego pana. - On chyba nigdy nie my�la�, �e mog� do�y� dziewi�tnastu lat -szepn�a do siebie. Straci�a nagle ca�� zuchwa�o�� i rozejrza�a si� po ciasnej ruderze. Zapomnia�a ju� dawno o swoim pochodzeniu i dobrych manierach, wci�� jednak czu�a b�l na wspomnienie tego, �e niegdy� by�a dam�. - Jeszcze mu zdo�asz odp�aci� pi�knym za nadobne, dziewczyno. -Bardolf zdawa� si� czyta� w jej my�lach. - My mu kiedy� zdo�amy odp�aci�. - O, nie. Ze mnie ju� tylko stary pijaczyna. Nigdy wi�cej nie ujrz� Edynburga. Nie mam do�� si�, �eby si� m�ci�. - Roze�mia� si�, lecz zaraz spos�pnia�, a wy��obione przez zgryzot�, g��bokie bruzdy na jego twarzy jeszcze bardziej si� pog��bi�y. - Wr�c� jak najpr�dzej, Bardie. A kiedy znowu b�dziemy w Mhor, Erath Straught zawi�nie na szubienicy, tak jak na to zas�u�y�. - Prawda, dziewczyno, tylko �e wszyscy w mie�cie my�l� pewnie, �e nie �yjesz. A zrozumiej�, co si� naprawd� z tob� sta�o, dopiero kiedy tam wr�cisz. Wtedy nareszcie si� po�api�, �e twoja siostra nie zgin�a w wypadku, tylko j� zamordowano. Pomy�l sobie, co potem si� stanie! Pomy�l sobie! Zak��casz, niby upi�r, wszystkie my�li Straugta i poszed�bym o zak�ad, �e spa� po nocach nie mo�e, dumaj�c, co te� si� z tob� dzieje! Bo przecie nie ma �adnej pewno�ci, �e� zgin�a jak twoja... - Do��! Nie wymawiaj jej imienia! -j�kn�a Kestrel, przygryzaj�c doln� warg�. Wizja dw�ch barw, �ywej czerwieni i delikatnego b��kitu, sprawi�a, �e poczu�a ucisk w skroniach. Wspomnienia o Mornie by�y tak bolesne. �al po siostrze nie pomo�e jej jednak prze�y�. Nie nakarmi jej te� ani nie ochroni przed z�oczy�cami. Mog�a tego dokona� tylko kradzie� - nie �zy, pobo�ne �yczenia i marzenia. Musia�a wykrzesa� z siebie ca�� m�odzie�cz� energi� i ani na chwil� nie zapomina� o swoich planach. Planach powrotu do Szkocji. Wprawdzie trudno by�o ukry� pieni�dze przed lepkimi palcami Bardolfa, lecz 19 zdo�a�a ju� co� nieco� uciu�a�. Gdyby dzisiaj trafi�a si� jej jaka� dobrze nabita sakiewka, mog�aby si� st�d wyrwa� ju� nast�pnego dnia i szybko wr�ci� do Mhor. Rozpogodzi�a si� na my�l o podobnej mo�liwo�ci. Warto by�o wiele dla niej zaryzykowa�. - �Bonawentura" na mnie czeka! - I Kestrel u�miechn�a si� przebiegle, opuszczaj�c swoj�n�dzn� siedzib� tu� przy porcie. Po�atana sp�dnica zafalowa�a przy tym wok� jej kostek zupe�nie tak, jakby by�a z najcie�szego chi�skiego at�asu. Droga do portu nigdy nie by�a przyjemna. Kestrel mieszka�a na n�dznym przedmie�ciu pe�nym pijak�w, gorszych jeszcze od Bardolfa. Stali teraz w drzwiach swoich �a�osnych lepianek, a kiedy przechodzi�a obok, jeden z nich uk�oni� si� jej z wielk� atencj�. Gdy za� nie odpowiedzia�a na tak uprzejme powitanie, inni zacz�li z�o�liwie rechota�. - Prosz�, prosz�, mademoiselle zanadto zadziera swoja g�owa! -be�kota� za ni� kt�ry� �aman� angielszczyzn�. Inni, t�ocz�c si� na progach, rykn�li �miechem, lecz Kestrel min�a ich bez s�owa. Nagle zast�pi�a jej drog� uliczna dziewka, jazgocz�c co� po niemiecku. Jasne by�o, �e obdarta kobieta domaga si� pieni�dzy, ale Kestrel nie mog�a jej nic da�. Zniecierpliwiona jej pow�ci�gliw� postaw� ulicznica, szarpn�aj�za sp�dnic�, jak to czyni� �ebraczki. W ko�cu przyparta do �ciany Kestrel wyci�gn�a sztylet i zaraz zrobi�o si� wok� niej pusto. Dobrze wiedzia�a, �e mieszkaj�cy nad rzek� n�dzny ludek nigdy nie uzna jej za swoj�. Ladacznice uprawiaj�ce sw�j proceder przy nabrze�u nie cierpia�y jej bardziej ni� inni z racji jej spokojnego zachowania, a mo�e po prostu dlatego, �e nie by�a jedn� z nich. Najbardziej jednak ba�a si� m�czyzn, kt�rych jeszcze nie obezw�adni�o do cna pija�stwo. Kr��yli oni wok� Bardolfa niczym krewni czyhaj�cy na chwil� otwarcia testamentu. Kestrel wiedzia�a, �e czekaj� tylko na jego �mier�, bo wtedy znajdzie si� ca�kowicie na ich �asce, zupe�nie bezbronna. Nieraz dawali jej to do zrozumienia! Snuj�c ponure rozmy�lania, dotar�a do portu. Odp�dzi�a jednak od siebie przykre my�li, bo oto �Bonawentura" zarzuci� w�a�nie kotwic�. A �e przyby� z Francji wczesnym rankiem, robotnicy portowi zaraz przyst�pili do wy�adunku. Kestrel obserwowa�a uwa�nie t� scen�, zastanawiaj�c si� nad najlepszym sposobem zdobycia �upu. Po deskach pomostu schodzi�a w�a�nie chuda krowa. Jej obwis�a sk�ra ko�ysa�a si� pod brzuchem za ka�dym krokiem. Portowi gapie uwa�nie �ledzili ka�dy ruch obola�ego zwierz�cia, najwyra�niej znajduj�c w tym 20 du�� przyjemno��. Prze�ykali �akomie �lin� i bez w�tpienia ka�dy z nich wraca� my�lami do swego kraju, oboj�tne, czy by�a to Francja, Niemcy, Szkocja czy nawet terytorium Illinois. Wo�owina stanowi�a w Nowym Orleanie rzadko�� i na bezcenn� krow� spogl�dano niby na �wi�tego id�cego na m�k�. Kestrel spostrzeg�a jednak, �e jednego z widz�w nie zainteresowa� �w widok. Wysun�a si� zza sterty bary�ek rumu z Barbados i uwa�nie przyjrza�a si� obcemu. Stoj�c na p�pok�adzie obserwowa� orszak zwierz�t z wyrazem lekkiego znu�enia, tak jakby uw�acza�o mu kroczenie na ko�cu krowiej parady. Podobn� niech�� zdawa� si� w nim wzbudza� widok Nowego Orleanu - b�otnistego kolonialnego miasta, kt�re rozpo�ciera�o si� przed nim w �agodnym �wietle poranka. Kestrel czujnie �ledzi�a go z ukrycia. By� przystojny, barczysty i g�rowa� znacznie wzrostem nad w�oskimi towarzyszami podr�y, krz�taj�cymi si� przy swoich wypchanych tobo�ach. M�g� mie� najwy�ej trzydzie�ci pi�� lat. Nie tylko jednak uroda nieznajomego przyci�gn�a jej uwag�, lecz co� znacznie bardziej zniewalaj�cego. Po�r�d pienistych koronek bia�ego �abotu b�yszcza� wielki szafir niezwyk�ej urody. Na pewno wart by� maj�tek. Gdy ujrza�a b�yski rzucane przez klejnot w porannym s�o�cu, poczu�a, �e przyci�ga j� niby p�omie� �m�. Ofiarowany wybranemu kapitanowi m�g� op�aci� jej podr� dok�dkolwiek pragn�aby pojecha�. Zw�aszcza za� tam, gdzie by�y b��kitne jeziora, urwiste wzg�rza i szkockie pledy. Westchn�a g��boko, a na jej twarzy zago�ci� wyraz lekkiego niesmaku. W�a�ciciel tego skarbu by� pot�nym m�czyzn�. By zdoby� klejnot, musia�aby pos�u�y� si� swoim no�em, a to by�o szalenie ryzykowne. Spojrza�a jeszcze raz na d�entelmena z szafirem i nie uszed� jej uwagi mocno zarysowany podbr�dek ani b�ysk w oczach, b��kitnych, a mo�e zielonych. Klejnot m�g� si� za� okaza� mniej warto�ciowy, ni� s�dzi�a. M�czyzna robi� natomiast wra�enie kogo�, kto by�by w stanie zwr�ci� sztylet ku j ej sercu z tak� �atwo�ci�, j akby odp�dza� dokuczliw� much�. Mog�a jednak r�wnie dobrze ukra�� jego sakiewk�, rzecz najwa�niejsz�. Wystarczy�o odci�� j� no�em, tr�caj�c w�a�ciciela mocno z prawej strony. I to by�oby wszystko, co nale�a�o zrobi�, aby zdoby� jego pieni�dze. Kestrel ostro�nie zerkn�a na cel swoich zabieg�w. Na pewno mnie nie z�apie, zapewnia�a siebie sam� w duchu. - A wi�c sakiewka - wyszepta�a i podkrad�a si� po cichu do m�czyzny. Pasa�erowie �Bonawentury" schodzili jeden za drugim po trapie. Bardzo gruba francuska dama, wystrojona w wi�niowe jedwabie tak 21 manewrowa�a sp�dnic� sw�j ej krynoliny, jakby to by�rudel statku. M�oda kobieta id�ca obok niej mia�a na sobie str�j ze wspania�ego brokatu w odcieniu zielonej cytryny. Kestrel spojrza�a na ni� i sama a� pozielenia�a z zazdro�ci. Z ca�ej si�y zapragn�a wyci�gn�� r�k� ku wytwornej tkaninie i przypomnie� sobie, jaka mo�e by� w dotyku. Mia�a ledwie dziesi�� lat, kiedy jej rodzice zmarli na zaka�n� chorob�, lecz wci�� jeszcze potrafi�a przywo�a� w pami�ci szelest sukien matki na kamiennych p�ytach posadzki w holu i nadal czu�a na ramionach at�asowy surdut ojca, ci�ki i budz�cy poczucie bezpiecze�stwa niczym zbroja. Jej uwaga skupi�a si� na nabrze�u, gdzie m�oda Francuzka rzek�a, nieco nerwowo, do d�entelmena z szafirem, kt�ry schodzi� z k�adki razem z ni�: - St. Bride, chyba odwiedzi pan maman i mnie, prawda? Bez pa�skiego towarzystwa b�dziemy si� doprawdy czu� osamotnione w naszej �a�osnej dziurze. Przywyk�y�my do Pary�a z ca�ym jego splendorem i trudno nam b�dzie wytrzyma� w tak prymitywnym mie�cie. - M�oda kobieta od�a wargi, gdy jej obuta w delikatny pantofelek stopka dotkn�a wilgotnego gruntu portu. - Ale�, lady Katarzyno - odpar� m�czyzna nazwany przez ni� St. Bride'em - zapewne maman szybko wyda pani� za jakiego� arystokrat�! Jak�� przyjemno�� mo�e pani czerpa� z mego towarzystwa? Pewnie wydam si� pani r�wnie prostacki i nieciekawy, jak to miasto. -U�miechn�� si� i Kestrel mog�a wreszcie wyra�nie dostrzec, �e jego oczy mia�y odcie� turkusowy. B�yszcza�y za� �ywiej ni� szafir wpi�ty w jego koszul�. Przypomina�y morze: zmienne i zdolne albo niszczy�, albo �agodnie ko�ysa�, zale�nie od kaprysu. Wstrz�sn�� ni� dreszcz. - Doprawdy, St. Bride - policzki Francuzki por�owia�y pod warstw� pudru - wol� pa�skie towarzystwo od asysty ka�dego innego m�czyzny. - Nie narzucaj si� panu, Katarzyno! - Kestrel us�ysza�a wypowiedziane cierpkim tonem s�owa matki m�odej panny. - �eby z�owi� m�czyzn�, trzeba by� potuln� trusi�! Chod�my st�d wreszcie! - Hrabina zacz�a przepycha� si� przez t�um, po czym �askawie pozwoli�a posadzi� si� w z�ocistej karecie, czekaj�cej nieopodal. - Tw�j ojciec na nas czeka - powiedzia�a w ko�cu, kiedy ju� usadowi�a si� wygodnie na brokatowych poduszkach powozu. Pstrokaty t�umek miejskich obdartus�w, portowych nierz�dnic i marynarzy otoczy� karet�. Kestrel wiedzia�a, �e nie samo tylko pretensjonalne popisywanie si� bogactwem sprawia�o, i� gapie z nabo�e�stwem podziwiali splendor zagranicznego pojazdu. W karecie bez trudu da�o si� 22 rozpozna� w�asno�� Thionville'a i Kestrel gratulowa�a sobie, �e nie skorzysta�a jeszcze z okazji do kradzie�y. Wcale nie zamierza�a zawiera� bli�szej znajomo�ci z Janem Klaudiuszem de Thionville, hrabi� de Cassell. Za nic! - pomy�la�a hardo. Uciekaj �c si� do przekupstwa, mia� w gar�ci ca�y z�odziejski �wiatek Nowego Orleanu. Dzi�ki kr�lewskim faworom, ale te� i swemu w�asnemu, bajecznemu bogactwu, hrabia trzyma� miasto za gard�o. Od Bardolfa i jemu podobnych odr�nia� go tylko wspania�y ubi�r. Nie, by�a najzupe�niej pewna, �e nie doceni�by jej wsp�zawodnictwa. - Musimy ju� jecha�, St. Bride. Czy prze�le nam pan cho�by s��wko? Niczego nie b�d� oczekiwa� z wi�ksz� niecierpliwo�ci� ni� pa�skich odwiedzin. - Kiedy lady Katarzyna odezwa�a si� ponownie, Kestrel zrozumia�a, �e to c�rka wszechpot�nego i zarazem os�awionego hrabiego. Skrzywi�a si� z pogard�, widz�c, jak St. Bride pochyla si� nad d�oni� lady Katarzyny i muska j� wargami. - Do zobaczenia, lady. Niewykluczone, �e zn�w si� zobaczymy. -U�miechn�� si� szeroko, a w jego oczach wyra�nie wida� by�o cynizm i Kestrel poczu�a, �e temu cz�owiekowi nie mo�na zaufa�. Kiedy po�egnania dobieg�y ko�ca, lady Katarzyna i hrabina odjecha�y pospiesznie z pomp� godn� kr�lewskiej koronacji. Po chwili Kestrel zacz�a ponownie �ledzi� upatrzony cel. T�um rozst�pi� si�, �eby przepu�ci� karet�. St. Bride sta� teraz w towarzystwie kilku podr�nych ze statku. Wszyscy pr�cz niego byli odwr�ceni do niej plecami. Gdy spojrza� w jej kierunku, zauwa�y�a bezwzgl�dno�� bij�c� z jego twarzy. Z niech�ci� stwierdzi�a, �e omal nie cofn�a si� o krok. Walcz�c ze strachem, ruszy�a do przodu, dostrzegaj�c w jego zwi�zanych z ty�u w�osach i na skroniach siwe pasma. Nie z�agodzi�o to jednak jego rys�w. Srebrne kosmyki wzmog�y jedynie ich ostro�� i drapie�no��. Zn�w poczu�a pokus�, by si� wycofa�. Zazwyczaj by�a nieustraszona. Koniec ko�c�w trudni�a si� kradzie�� sakiewek ju� prawie od roku. Przezywano ja Kestrel, bo niby pustu�ka rzuca�a si� odwa�nie w ka�d� now� sytuacj�. Nie mia�a nic do stracenia. Tym razem jednak musia�a chwil� odczeka�, by ponownie nabra� odwagi. St. Bride nie wygl�da� na �atw� zdobycz. Gorzej nawet, nie wygl�da� nawet na kogo� mi�ego. Z wahaniem, prawie dla niej niezrozumia�ym, Kestrel posun�a si� o krok ku niemu. Poczeka�a, p�ki na chwil� nie odwr�ci� g�owy w bok, a wtedy szybko zbli�y�a si� ze sztyletem w r�ce, unios�a nieco jego kosztowny, we�niany surdut i przeci�a rzemyk przytrzymuj�cy kiesk� pe�n� z�ota. Poczu�a ci�ar woreczka w d�oni i w ci�gu sekundy wycofa�a si�. Oczywi�cie 23 bez szafiru. Zrozumia�a, �e by�oby rzecz� niem�dr� zamierzanie si� na tego m�czyzn� sztyletem, nawet dla takiego klejnotu. - Tam do licha, ty ma�a n�dznico, ukrad�a� mi sakiewk�! - Du�a, mocna d�o� schwyci�a j� znienacka za kark. Gdy drapa�a i wyrywa�a si� jak przera�ona kotka, poczu�a jego ciep�o na swojej sk�rze i to zdumia�o j� znacznie bardziej ni� �elazny u�cisk. Os�ab�a ze strachu. Niby zaskoczone zwierz�tko, kt�re udaje, �e zdech�o, Kestrel gor�czkowo usi�owa�a odwr�ci� uwag� swego przeciwnika. -Nie, ona upad�a. Chcia�am j� podnie�� i zwr�ci�. - Wci�� jeszcze nie odzyska�a si�. Przera�ona spojrza�a na postawnego m�czyzn�, kt�ry zdawa� si� g�rowa� nad ni� niby wie�a. St. Bride wygl�da� na nieco tym ubawionego, lecz - niestety - niesk�onnego do wybaczenia. - Zwr�ci�, m�wisz? To czemu bieg�a� w przeciwnym kierunku? -Wyj�� sakiewk� z jej delikatnej d�oni i zatkn�� za pas. Nadal �ciskaj�c jej kark, rzek� do jednego ze swych towarzyszy, niskiego cz�owieka o pospolitym wygl�dzie: - Co za piekielne miejsce! W czym�e mamy tu lokowa� nasze pieni�dze? W �ebrak�w i z�odziei? Kestrel nie zwa�a�a na jego s�owa. Upragniona wolno�� objawi�a si� jej nagle tu� przy twarzy. Szkocja, w postaci wspartego na tylnych �apach lwa, widnia�a przed ni� wyrzezana na klejnocie tak b��kitnym, jak niebo jej ojczyzny. Nie potrafi�a si� temu oprze�. Gdy tylko co� odwr�ci�o uwag� St. Bride'a, �cisn�a sztylet, kt�ry wci�� jeszcze trzyma�a w r�ce, i gwa�townie wbi�a go w chustk� na szyi m�czyzny. Ku jej zaskoczeniu St. Bride zwolni� u�cisk, mog�a wi�c umkn��. Ponownie jednak nie doceni�a jego mo�liwo�ci. St. Bride dwoma pot�nymi susami pokona� dziel�c� ich odleg�o��, kt�r� ocenia�a na dobre dwadzie�cia krok�w. Gdy zbli�a�a si� ju� do beczu�ek, po�o�y� kres jej ucieczce, chwytaj�c j� wp�. Obydwoje nie wzi�li wszak�e pod uwag� �liskiego gruntu Luizjany i nagle znale�li si� na b�otnistej ziemi poni�ej chodnika. St. Bride pocz�� si� gwa�townie �mia�, jakby rozbawi� go widok zab�oconych but�w i spodni. Kestrel nie mia�a jednak pewno�ci, czy to dobry znak. Jego �miech nie by� weso�y, brzmia� gniewnie. Nie wiedzia�a, czy St. Bride ma zamiar j� pu�ci�, czy te� z�ama� jej kark. Wydar� klejnot spomi�dzy jej palc�w i wsun�� go do kieszeni spodni. - A teraz chcia�a� mi zrabowa� tak�e m�j szafir, ty n�dznico. Tym razem nie daruj�! - Ich oczy spotka�y si�. Kestrel dostrzeg�a, �e zdawa� si� z g�ry radowa� odwetem i zirytowa�o j� to bardziej, ni� chcia�aby przyzna�. Tym razem walczy�a o wolno�� z jeszcze wi�ksz� zajad�o�ci�, lecz gdy wi�a si� w r�kach St. Bride'a, ten obj�� j� w pasie, a p�niej mocno do siebie przycisn��. U�miechn�� si� szeroko, lecz z�o�liwie. 24 - Pu�� mnie! - krzycza�a, odpychaj�c go. Kiedy jednak przekona�a si�, �e nie da rady uciec, spr�bowa�a odwo�a� si� do lepszej strony jego natury, chocia� wcale nie mia�a pewno�ci, czy co� takiego mia�. - Jestem tylko biedn� dziewczyn� w potrzebie! Ulituj si� nad sierot�, a dobry B�g da ci za to szcz�cie do ko�ca �ycia! Spojrza�a na niego, �ywi�c mimo wszystko nadziej�, �e nie znajdzie si� z jego przyczyny w przy cmentarnym wi�zieniu. Jeszcze do niego co prawda nie trafi�a, ale Bardolf owszem, a w dodatku m�wi�, i� jest tam jeszcze gorzej ni� w samym porcie: robactwo �a��ce po �cianach i ludzkie szcz�tki wy�aniaj�ce si� z trumien, kt�re tylko silne obci��enie mo�e utrzyma� w rozmi�k�ym, wilgotnym gruncie. - Sierot�? - przedrze�nia� j� z sarkazmem, �ci�gaj�c koszul� z jej ramienia i ods�aniaj�c g�rn� cz�� piersi - �adne tam dziecko z ciebie! A jednak - tu uj�� j� pod brod�, tak �e musia�a spojrze� mu w oczy -a jednak zupe�nie nie pasujesz do tego procederu! Co ty na to, �obuzico? - Pu�� mnie - prosi�a, nie dbaj�c o to, co m�wi m�czyzna. - Prosz� pu��! - krzykn�a g�o�no, maj�c nadziej�, �e spojrzenie ciemnob��kit-nych oczu rozbroi prze�ladowc�. - Odk�d to rzezimieszki znaj� s�owo �prosz�"? - spyta� spokojnie, po czym przez d�u�sz� chwil� przygl�da� jej si� uwa�nie, bez s�owa. Zarumieni�a si� pod tym bacznym spojrzeniem, kt�remu zdawa�o si� nic nie umyka�: ani jej delikatna cera, ani mi�kkie rysy twarzy, ani szramy na r�kach, �wiadectwo �ycia, kt�re teraz wiod�a. Poj�a, �e si� uda�o. Wida� by�o, �e nie mia� ju� ch�ci traci� czasu na oddawanie z�odziejki w r�ce policji. Zanim j� jednak wypu�ci�, us�ysza�a g�os kogo� stoj�cego za ich plecami. - Ferringer, niech�e pan ka�e Malcolmowi odes�a� j� do aresztu. Goni�c za n�dzn� z�odziejk�, zniszczy� pan sobie ubranie! Ni�szy m�czyzna, kt�rego Kestrel widzia�a jedynie od ty�u, uni�s� nog�, wymierzaj�c jej kopniaka. Dostrzeg�a tylko jego elegancki but ze srebrn� sprz�czk�, nim zdo�a�a zr�cznie uchyli� si� przed kolejnym kopni�ciem. Nadal jednak tkwi�a w u�cisku St. Bride'a. - Z�odziejka, owszem, ale te� i s�absza p�e�! - St. Bride podni�s� si� z ziemi i spojrza� na m�czyzn�, kt�ry chcia� kopn�� j� raz jeszcze. -Nie zamierzam zrobi� jej krzywdy, Ferringer, ale przest�pc�w nale�y kara�. To miasto nie jest tak cywilizowane jak Savannah. - Gdy si� odezwa�, Kestrel mog�a wreszcie spojrze� mu w twarz i oczy rozszerzy�y jej si� ze zgrozy. Patrzy�a na niego jak zahipnotyzowana. Przywyk�a do gniewu okradanych przez ni� ludzi, ale na widok tego cz�owieka serce jej zamar�o. 25 Mimo niewysokiego wzrostu by� m�czyzn� przystojnym, mocno zbudowanym. P�oworude w�osy nosi� zwi�zane z ty�u, twarz mia� dobroduszn�, cho� nie bez charakteru, usta cienkie, mo�e nawet nieco okrutne. Poczerwienia�y, arystokratyczny nos wydawa� si� nieco za d�ugi, nozdrza by�y gwa�townie rozd�te. Oczy mia� szare jak p�nocne wybrze�e Atlantyku, lecz w t�cz�wkach migota�y drobne, czerwone ogniki, niby diabelskie pi�tno. Kestrel, patrz�c w te oczy poj�a, i� zna je doskonale... M�czyzna otworzy� usta i lodowate ciarki przebieg�y jej po plecach. To by� Straught. Modli�a si�, by jej nie rozpozna�. Nie, nie, to niemo�liwe. W ko�cu ani troch� nie przypomina�a teraz wychowanej w zbytku szkockiej dziedziczki. Nie, Straught jej nie pozna! My�li pewnie, �e Kayleigh w tajemniczy spos�b znikn�a. Nie wie, �e Czarny Bardolf Ogilvie uciekaj�c, zabra� j� ze sob�. Ogilvie, jeden z jego giermk�w, jak Straught zwa� swoich ludzi. Bardolf, o czym Straught nie ma poj�cia, l�ka� si�, �e jako chory niedo��ga szybko przestanie by� dla herszta u�yteczny, a zatem trzeba si� go b�dzie pozby�. Nie wie, �e Bardolfowi potrzebny by� kto�, kto krad�by dla niego rum i pomaga� mu prze�y� w Nowym �wiecie. Nie, on na pewno nie wie, co si� sta�o z Kayleigh. Mo�e nawet my�li, �e umar�a. Kestrel wiedzia�a jednak, �e nie chce wcale narazi� si� na �mier� po raz drugi. Mimo �e wy�szy z m�czyzn wci�� j� przytrzymywa�, powoli zacz�a odsuwa� si� mo�liwie daleko od Straughta. - Pu�� mnie - powiedzia�a mi�kko, usi�uj�c ukry� sw�j strach. - Jak przyjdzie na to czas. - St. Bride spojrza� nieco serdeczniej na dziwn�, pi�kn� istot� w jego ramionach. - Pu�� mnie! - krzykn�a w panice, si�gaj�c po sztylet, kt�ry zwisa� tu� nad samym b�otem. - Je�li naprawd� jeste� tylko biedn� dziewczyn�, dam ci troch� pieni�dzy, ale przesta� mi si� wreszcie wyrywa�! - zawo�a� z irytacj� St. Bride. Nie mog�a tego zrobi�. Szaro-czerwone oczy tego diab�a, Eratha Straughta, wci�� si� w ni� wwierca�y i widzia�a ju� niemal, j ak si� nachyla nad ni� anio� �mierci. Na Boga, pozna� j�, pozna� z ca�� pewno�ci�! - Pu�� mnie, powiadam! - wrzasn�a desperacko. Zdo�a�a wreszcie dosi�gn�� no�a i ci�a nie�wiadomego niczego St. Bride'a po prawej d�oni, rani�c go pomi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym. - Ty ma�a szelmo! - krzykn�� z w�ciek�o�ci�, gdy krew trysn�a na jej sp�dnic�. B�l zmusi� go do rozlu�nienia chwytu, a Kestrel nie traci�a czasu. Uciek�a w okamgnieniu, pozostawiaj�c m�czy�nie tylko wspomnienie zab�oconych �ydek i ciemnob��kitnych oczu. 26 z iob\ . o by� z pewno�ci� Straught - upiera�a si� Kestrel. Wci�� jeszcze dysza�a ci�ko po ucieczce z portu. - W jaki spos�b? Jak�eby nas znalaz�? - Bardolf poci�gn�� pot�ny �yk z butelki. Z trudem powstrzyma� dr�enie r�k na tyle, by zdj�� z niej woskowan� zatyczk�. - Och, te jego �lepia! Kiedy cz�ek w nie spojrzy, got�w uwierzy� w samego diab�a! Skoro takie w�a�nie oczyska widzia�a�, musia� to by� on. - Owszem, widzia�am - potwierdzi�a cicho. - Wiele ju� zapomnia�am, ale tych oczu zapomnie� nie potrafi�. - Tylko, �e bez tej przekl�tej sakiewki nie mo�emy si� st�d ruszy�! -zakl�� Bardolf. -Niech piek�o poch�onie twojego Anglika z jego klejnotem! �adn� sobie znalaz� kompani�! - Mia�am ju� w r�ku jego sakiewk�, ale to inna sprawa. - Kestrel spojrza�a na swoj� zakrwawion� sp�dnic� i rzek�a z roztargnieniem: -Pozw�l, niech tylko spior� t� krew. - Kestrel - Bardolf wyci�gn�� ku niej r�k� - nied�ugo mo�e by� po tobie! Ocali�em ci �ycie, ale nie dam rady zrobi� tego jeszcze raz! -Kestrel poj�a wreszcie, �e Bardolf boi si� tak samo, jak i ona. Ca�y a� si� trz�s�. Stary pijak raz jeden w �yciu spe�ni� dobry uczynek, ale m�g� za to ci�ko zap�aci�, gdyby Straught kiedykolwiek go dopad�. - Tym razem ja to zrobi�, Bardie. Uratuj� nas obydwoje. Zw�dz� w ko�cu jak�� sakiewk� i uciekniemy st�d. Obiecuj� ci. - Nerwowo chlusn�a wod� z wiaderka na brudny �ach, kt�rym sta�a si� teraz jej sp�dnica. Kiedy krwawej plamy nie mo�na ju� by�o odr�ni� od innych, wy��a wod� i wysz�a z lepianki. Dzie� by� d�ugi i gor�cy, a w dodatku Kestrel nie mog�a ju� pokaza� si� w porcie. Po jej zmaganiach z St. Bride'em ka�dy bez w�tpienia rozpozna�by krwio�ercz� z�odziejk�, kt�ra zrani�a go w r�k�. Kr�ci�a si� wi�c w pobli�u niedbale skleconych koszar, maj�c nadziej�, �e b�dzie mog�a �wisn�� z�oty zegarek czy medal jakiemu� stra�nikowi, kt�ry przypadkiem zbytnio oddali� si� od koleg�w. Tego dnia nie mia�a jednak szcz�cia. Pogardza�a koszarami, gdy� by�y jeszcze gorsze od portu. M�czy�ni w tr�jgraniastych kapeluszach i d�ugich granatowych kurtkach wykrzykiwali na jej widok spro�no�ci i tak wymachiwali bagnetami, �e poczu�a obrzydzenie. 27 W koszarach pe�no by�o nowych francuskich stra�nik�w. M�odzie�cy owi nie wiedzieli, kim jest pi�kna dziewczyna w��cz�ca si� w tej okolicy, bo jej dom sta� z dala od wybrze�a. W swojej naiwno�ci chcieli j� pochwyci�, ona za� mia�a szczer� ch��, by poder�n�� kt�remu� gard�o. Dopiero gdy zobaczyli, �e umie si� pos�ugiwa� hebanowoczarnym sztyletem, zostawili j� w spokoju. Zbli�a�a si� noc. Kestrel, z pustk� w kieszeni, zrozumia�a, �e musi zrezygnowa�. Noc� nie nale�a�o wdawa� si� w utarczki ze stra�nikami. Nad wznosz�cymi si� na palach budynkami koszar zapada� wczesny zmierzch. Cho� wiecz�r by� parny, wstrz�sn�� ni� dreszcz. Nagle zda�a sobie spraw�, �e jest zupe�nie sama. - Jeune filie! Jeune fillel Kestrel odwr�ci�a si� gwa�townie. Chocia� mia�a pewno��, �e kuzyn Straught nie zna ani s�owa po francusku, ogarn�� j� nagle strach, i� to w�a�nie on mo�e j� wo�a�. Roze�mia�a si� z ulg�, gdy dostrzeg�a, �e to tylko pijany stra�nik kiwa na ni� z okna koszar. Jego kompani dodawali mu otuchy, lecz Kestrel szybko znik�a im z oczu. Oby dach run�� im na te g�upie �by! - wypowiedzia�a w my�li s�owa przekle�stwa, gdy dostrzeg�a wyj�tkowo zmursza�y, z�arty przez robactwo pal. Chocia� z�e �yczenia i nienawistne my�li przynios�y jej nieco ulgi, nie mog�y ochroni� jej w ciemno�ciach. Czy mia�a przy sobie sw�j wspania�y n�, czy te� nie, musia�a wr�ci� do Bardolfa. W Nowym Orleanie, w kt�rym wszystko trzeba by�o za bajo�skie sumy sprowadza� z Francji, nie patyczkowano si� ze z�odziejami. Mia�a nadziej�, �e nast�pnego dnia p�jdzie jej lepiej.Omin�a z daleka port i przesz�a wzd�u� nadbrze�a, a potem przystan�a, patrz�c na szeregi lepianek tu� nad sam� Missisipi. Ich �ciany wzniesiono z pali g��boko wbitych w piaszczysty grunt, a dachy, sklecone z wysuszonych li�ci palmy kar�owatej, ma�o si� r�ni�y od zwyk�ych strzech. Unosi�y si� nad nimi smu�ki dymu, gdy� mieszka�cy tych domostw przyrz�dzali sobie straw� na n�dznych paleniskach, podobnie jak Indianie Czaktau. Jakie� �a�osne �ycie wiod� ci ludzie, my�la�a, spogl�daj�c na migocz�ce mi�dzy �cianami z pali md�e �wiate�ka. Domy tak nietrwa�e, jak pale wbite w podmok�y grunt. Gdy rzeka wylewa�a, zmusza�o to mieszka�c�w do przenoszenia si� coraz wy�ej. Tam budowali swoje siedziby od nowa. By� to nieprzerwany cykl burzenia i odbudowy. C� za kontrast z ma�ymi, kamiennymi domkami rozsianymi po g�rskich dolinach Szkocji! Tamte robi�y wra�enie jakby istnia�y od pocz�tku �wiata. Wygl�da�y na niezniszczalne, tak zreszt�jak i ca�e Highlands. Kestrel u�miechn�a si� lekko, przypominaj�c sobie jedno z takich domostw. Robertsonowie, kt�rzy mieszkali nieopodal zamku Mhor, 28 trudnili si� wypasem owiec nale��cych do dziedzica zamku. Ich trzej synowie chodzili odziani tylko w czerwone pledy, p�ki �nieg nie zap�dzi� ich do wn�trza chaty. Gdy nadci�ga�a zima, obydwie z Morn� udawa�y si� tam, zanosz�c ch�opcom buty i ubrania. Patrz�c na le��ce przed ni� n�dzne chatynki, Kestrel rozmy�la�a, co te� mog�o si� sta� z synami Robertson�w. Dosz�y j� bowiem s�uchy 0 wielkiej bitwie w Szkocji. Wiedzia�a, �e by�o to gdzie� ko�o Inverness. Opowiadano te�, �e Szkoci znale�li si� w ci�kim po�o�eniu. Nie mo�e by� a� tak �le, medytowa�a, marszcz�c brwi. W Highlands nie by�o przecie� wielkiej rzeki o szeroko rozlanych wodach, kt�ra stopniowo poch�ania�aby wszelki ludzki dobytek, nie by�o woni rozk�adu 1 zgnilizny. Usi�owa�a zaczerpn�� tchu w ci�kim, dusznym powietrzu, kt�re j� otacza�o. Nie, Szkocja na pewno si� nie zmieni�a, pomy�la�a po raz wt�ry. Pewnego dnia powr�ci i zastanie sw�j kraj tak trwa�y i dumny, jak domki wzniesione ze szkockich kamieni i dziej�w Highlands. Kestrel bieg�a wzd�u� nabrze�y, nie zwracaj�c nawet uwagi na ca�e ha�dy skorup z langust pod stopami. Zwolni�a kroku, zbli�aj�c si� do swojej rudery. Musi trzyma� si� jak najdalej od Straughta. Musz� ucieka�. Do ucieczki potrzebna jest jednak sakiewka. Przeklina�a w my�l St. Bride'a. Przeklina�a jego bystro��. Pami�ta�a, jak wspaniale zaci��y�a jej w d�oni, cho� na kr�tko, jego kieska. Wszystkie ich k�opoty sko�czy�yby si� raz na zawsze, gdyby nie on. Razem z Bardolfem porzuci�aby wreszcie t� wilgotn�, piekieln� krain�. - Nie mia�am szcz�cia - rzek�a do Bardolfa, gdy tylko znalaz�a si� w domu. By�o zbyt ciemno, by mog�a go dojrze�. Nie odpowiedzia� jej. Kestrel m�wi�a nadal, s�dz�c, �e upi� si� tak bardzo, �e zapomnia� zapali� �wiecy. - Ale jutro b�dzie lepiej. Zdob�d� jak�� sakiewk�. Dobrze chocia�, �e Straught nie wie, gdzie mieszkamy. Poczu�a, �e co� mi�kkiego ociera si� jej o nogi. - Mo Chridhe, och, musisz by� g�odna! - Wzi�a czarn� kotk� na r�ce i wtuli�a nos w jej futerko. Poruszaj�c si� w mroku po omacku, odnalaz�a byle jaki st�, gdzie trzymali �wiece, i poszuka�a krzesiwa, �eby zapali� jedn� z nich. Kiedy wo� smo�y i terpentyny rozesz�a si� po chacie, przem�wi�a ponownie do kotki. - Nie dosta�a� ryby na wieczerz�? - Min�a rozci�gni�tego na pod�odze Bardolfa, szukaj�c suszonej ryby, kt�r� trzyma�a specjalnie dla kotki w glinianym garnku, kiedy jaki� bulgot sprawi�, �e przystan�a i spojrza�a uwa�niej w k�t. - Kestrel - wyst�ka� Bardolf. Spostrzeg�a ze zgroz�, �e przez ca�� d�ugo�� jego brzucha biegnie wielka rana. 29 - Bo�e! Bo�e! Co ci si� sta�o? - Kestrel przy�o�y�a d�o� do ust i podbieg�a ku niemu. - Kestrel... to by� Straught. -Nie. Nieprawda. Nie wie przecie�, gdzie mieszkamy -wyszepta�a. Sta�a jak sparali�owana na widok takiego mn�stwa krwi. Przyciska�a Chridhe do piersi tak mocno, a� kotka zacz�a miaucze�, usi�uj�c si� wyrwa�. - Znalaz� nas... znalaz�. Kestrel... wody. Daj mi troch� wody. B�d� dobr� dziewczyn�... - wyszepta� Bardolf zamieraj�cym g�osem. Wolna r�ka trz�s�a jej si� tak bardzo, �e ledwie zdo�a�a zanurzy� czerpak w wiaderku. Wci�� trzymaj�c kurczowo Chridhe, przynios�a go Bardolfowi i pomog�a mu si� napi�. Natychmiast rozleg� si� po raz drugi �w g�uchy bulgot. Obydwoje poj�li a� za dobrze, �e Bardolf umiera. -Nie pozw�l im pochowa� mnie tutaj. Nie zaznam w tej ziemi spokoju przez ca�� wieczno��. Przyobiecaj mi to, Kestrel. - Wyci�gn�� ku niej b�agalnie r�ce. - Nie ruszaj si�. Jeste�... jeste� zbyt ci�ko ranny - rzek�a g�uchym szeptem. G�os jej si� trz�s�. - Ocali�em ci�, dziewczyno. Nie zapomnij o tym. Kiedy ju� nie by�o dla ciebie ani �d�b�a nadziei, da�em ci j�. - Poci�gn�� za jej sp�dnic� i pr�bowa� jeszcze co� wyszepta�: - Mo�e dasz sobie z nim rad�, co? Mo�e ci si� uda... Kayleigh. - Bardolf, nadal czepiaj�c si� jej ubrania, zamkn�� oczy i najwyra�niej mia� niezad�ugo stan�� przed swoim Stw�rc�. - Bardolfie! - Kestrel potrz�sn�a jego znieruchomia�ym cia�em. -Nie zostawiaj mnie! Nie mo�esz tak umrze�! - Przera�ona, przycisn�a jego b