792

Szczegóły
Tytuł 792
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

792 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 792 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

792 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maurice Druon Wilczyca z Francji. Cz.5 cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci " "K�y rozw�cieczonej Wilczycy z Francji szarpi� wn�trzno�ci zranionego ma��onka..." Thomas Gray Prolog A kary zapowiedziane przekle�stwem wielkiego mistrza templariuszy, rzuconym ze szczytu stosu, spada�y nadal na Francj�. Los obala� kr�l�w jak pionki na szachownicy. Po Filipie Pi�knym ra�onym �mierci�, po najstarszym jego synu Ludwiku X, zamordowanym po p�tora roku, nast�pny syn Filip V zapowiada� d�ugie panowanie. Ledwie min�o pi�� lat, z kolei umar� Filip V, nim osi�gn�� trzydziesty rok �ycia. Zatrzymajmy si� przez chwil� przy tych rz�dach, kt�re wydaj� si� wytchnieniem losu wobec dramat�w i kl�sk, jakie po nich nast�pi�y. Bezbarwny okres - powie ten, kto roztargnionym gestem przerzuca karty historii, niew�tpliwie dlatego, �e nie podnosi znad strony r�ki zabarwionej krwi�. A jednak�e... Sp�jrzmy, jaka jest osnowa dni wielkiego kr�la, gdy los jest dla� wrogi. Mo�na bowiem Filipa V D�ugiego zaliczy� do rz�du wielkich kr�l�w. Jeszcze jako m�odzieniec, si�� i podst�pem, sprawiedliwo�ci� i zbrodni�, pochwyci� koron� wydan� na pastw� ambitnych rywali. Uwi�zione konklawe, zdobyty atakiem pa�ac kr�lewski, wykoncypowana ustawa sukcesyjna, bunt na prowincji u�mierzony po dziesi�ciodniowej kampanii, mo�ny pan wtr�cony do lochu, syn kr�la zabity w ko�ysce - przynajmniej wszyscy tak s�dzili - oto kamienie milowe szybkiego marszu do tronu. Gdy w styczniowy ranek 1317 roku wszystkie dzwony wstrz�sa�y niebem i drugi syn Kr�la z �elaza wyszed� z katedry w Reims, mia� on s�uszne racje my�le�, �e zatriumfowa� i mo�e podj�� wielk� polityk�, kt�r� podziwia� u swego ojca. Musia�a ugi�� si� przed nim wichrzycielska rodzina, zaszachowani baronowie zdali si� na jego �ask�. Parlament ulega� jego wp�ywom, a mieszcza�stwo wiwatowa�o rozentuzjazmowane, i� znalaz�o mocnego ksi�cia. Ma��onka zosta�a oczyszczona z ha�by, zwi�zanej z wie�� Nesle; nast�pstwo tronu zapewnia� mu �wie�o narodzony syn; na koniec koronacja przyodzia�a go nietykalnym majestatem. Nic nie brakowa�o Filipowi V, by cieszy� si� wzgl�dnym szcz�ciem kr�l�w, nawet m�dro�ci w d��eniu do pokoju i wiedzy, jaka jest jego cena. W trzy tygodnie p�niej umar� mu syn. By� to jedyny m�ski potomek, a kr�lowa Joanna, odt�d dotkni�ta bezp�odno�ci�, nie obdarzy�a go drugim. W pocz�tkach lata g��d pustoszy� kraj, �ciel�c miasta trupami. P�niej wichura szale�stwa przesz�a przez Francj�. Jaki �lepy i niejasny mistyczny poryw, jakie pierwotne marzenia o �wi�to�ci i przygodzie, jaki nadmiar n�dzy, jaki sza� zniszczenia nagle pchn�y wiejskich ch�opc�w i dziewcz�ta, pas�cych owce, wo�y i wieprze, ch�opak�w od warsztat�w, dziewczyny od krosna, wszystkich mi�dzy pi�tnastym a dwudziestym rokiem �ycia, by nagle opu�cili rodziny i wsie tworz�c w�drowne, bosonogie bandy bez pieni�dzy i jad�a? M�tna idea wyprawy krzy�owej pos�u�y�a za pow�d do pochodu. W istocie ob��d narodzi� si� w szcz�tkach Zakonu. Pozosta�o wielu by�ych templariuszy, kt�rych wi�zienie, procesy, zaparcie si� wydarte rozpalonym �elazem, widok braci wrzucanych w p�omienie, doprowadzi�y do p�szale�stwa. ��dza zemsty, t�sknota za utracon� w�adz� i posiadanie jakich� magicznych przepis�w, kt�rych nauczyli si� na Wschodzie, uczyni�y z nich fanatyk�w, tym gro�niejszych, i� kryli si� pod skromnym habitem kleryka lub kaftanem ko�odzieja. Utworzywszy podziemne bractwo, s�uchali rozkaz�w przekazywanych przez tajnego wielkiego mistrza, kt�ry zast�pi� - spalonego. Ci w�a�nie ludzie, zim�, nagle przeistoczyli si� w wiejskich kaznodziei i podobni fleci�cie z nadre�skich legend poci�gn�li za sob� m�odzie� Francji. Ku Ziemi �wi�tej - powiadali. Ale istotn� ich wol� by�a zguba kr�lestwa i ruina papiestwa. Papie� za� i kr�l byli r�wnie bezsilni wobec tych oszo�omionych hord, kt�re w�drowa�y drogami, wobec tych ludzkich rzek, wzbieraj�cych na ka�dym rozstaju, jakby ziemie Flandrii, Normandii, Bretanii, Poitou zosta�y zaczarowane. Dziesi�� tysi�cy, dwadzie�cia tysi�cy, sto tysi�cy... "pastuszk�w" w�drowa�o na tajemnicze spotkanie. Wykl�ci ksi�a, mnisi odszczepie�cy, rozb�jnicy, z�odzieje, ladacznice i �ebracy do��czali si� do tych band. Krzy� nie�li na czele pochod�w, gdzie dziewcz�ta i ch�opcy oddawali si� najgorszej rozpu�cie, najgorszemu wyuzdaniu. Sto tysi�cy w�drowc�w w �achmanach wkracza�o do miasta, by prosi� o ja�mu�n� i rych�o poczyna�o rabowa� miasto. Zbrodnia za�, kt�ra pierwotnie towarzyszy kradzie�y, wkr�tce sta�a si� uj�ciem dla zboczenia. Przez ca�y rok "pastuszkowie" pl�drowali Francj� z pewn� metod� w pozornym bez�adzie: nie oszcz�dzali ani ko�cio��w, ani klasztor�w. Oszala�y Pary� ujrza�, �e rabusie zalewaj� ulice; z otwartego okna swego pa�acu kr�l Filip V przemawia� do nich, pragn�c ich uspokoi�. Za��dali, aby kr�l stan�� na ich czele. Wzi�li atakiem Chatelet, zat�ukli prewota, obrabowali opactwo Saint-Germain-des-Pres. Potem nowy rozkaz r�wnie tajemniczy, jak ten, co ich zwo�a�, pchn�� hordy na drogi ku Po�udniu. Pary�anie jeszcze dr�eli, a one ju� zala�y Orlean. Ziemia �wi�ta by�a daleko, ofiar� ich szale�stwa pad�y Bourges, Limoges, Saintes, Perigord, Gaskonia, prowincje Bordelais i Agenais. Papie� Jan XXII, zaniepokojony widokiem fali zbli�aj�cej si� do Awinionu, zagrozi� kl�tw� rzekomym krzy�owcom. Potrzebowali ofiar; znale�li �yd�w. Wtedy miejska ludno�� przyklasn�a rzeziom, pobrata�a si� z "pastuszkami". Getta w Lectoure, Auvillar, Castelsarrasin, Albi, Auch, Tuluzie; tu sto pi�tna�cie trup�w, gdzie indziej sto pi��dziesi�t dwa... Nie by�o miasta w Langwedocji, kt�re by nie mia�o prawa do przeb�agalnej rzezi. �ydzi z Verdun-sur-Garonne pos�u�yli si� jako pociskami w�asnymi dzie�mi, p�niej wzajem si� wyr�n�li, aby nie wpa�� w r�ce szale�c�w. W�wczas papie� da� rozkaz biskupom, a kr�l seneszalom, aby os�aniali �yd�w, bowiem ich handel by� w�adcom nieodzowny. Hrabia de Foix, spiesz�c na pomoc seneszalowi w Carcasonne, musia� stoczy� prawdziw�, regularn� bitw�, w kt�rej "pastuszkowie" zepchni�ci w bagna Aigues-Mortes marli tysi�cami, zabijani, przek�uwani, pogr��ani w b�oto, topieni. Ziemia Francji pi�a w�asn� krew, wch�ania�a w�asn� m�odzie�. Duchowie�stwo i urz�dnicy kr�lewscy zjednoczyli si� w pogoni za uratowanymi. Zamykano przed nimi bramy miast, odmawiano jad�a i dachu nad g�ow�, �cigano w prze��czach Cevennes; wszystkich, kt�rych uj�to, wieszano kup� na ga��ziach po dwudziestu i trzydziestu. Bandy b��ka�y si� jeszcze blisko dwa lata i rozp�yn�y si� a� w Italii. Francja by�a chora, ca�e jej cia�o zaniemog�o. Ledwie opad�a gor�czka "pastuszk�w", pojawi�a si� gor�czka tr�dowatych. Czy byli winni ci nieszcz�nicy o gnij�cym ciele, trupich twarzach, r�kach zmienionych w kikuty, ci pariasi zamkni�ci w leprozoriach, osiedlach zarazy i smrodu, gdzie p�odzili si� mi�dzy sob�, a mogli wyj�� tylko z grzechotk� w d�oni, czy byli oni winni zanieczyszczenia wody? Bo latem 1321 roku zosta�y zatrute w wielu miejscach �r�d�a, studnie i wodotryski. A lud Francji w tym roku dysza� spragniony nad obfitymi rzekami lub pi� z bezmiern� trwog�, oczekuj�c agonii po ka�dym �yku. Czy Zakon przy�o�y� r�k� do osobliwych trucizn - sporz�dzonych z ludzkiej krwi, moczu, magicznych zi�, g��w jadowitych w��w, odn�y rozgniecionych ropuch, przek�utych hostii i uw�osienia rozpustnic - kt�re, jak zapewniano, by�y wrzucane do wody? Czy pchn�� do buntu lud przekl�ty, podszeptuj�c mu wol� - jak zeznawali na m�kach niekt�rzy tr�dowaci - by wygin�li wszyscy chrze�cijanie albo jak i oni stali si� tr�dowaci? Sprawa wybuch�a w Poitou, gdzie przebywa� kr�l Filip V, wkr�tce ogarn�a ca�y kraj. Lud ze wsi i miast run�� na leprozoria, by wyko�czy� chorych, kt�rzy stali si� nagle publicznym wrogiem. Oszcz�dzano wy��cznie ci�arne kobiety, lecz tylko a� do momentu odstawienia oseska od piersi. Po czym wrzucano je w p�omienie. Kr�lewscy s�dziowie os�aniali wyrokami owe hekatomby, a rycerstwo u�ycza�o swych zbrojnych. Potem raz jeszcze zwr�cono si� przeciw �ydom, oskar�onym o zawi�zanie rozga��zionego, podejrzanego spisku - jak powiadano - za podszeptem maureta�skich kr�l�w Grenady i Tunisu. Rzek�oby si�, �e Francja usi�uje w olbrzymich, ludzkich ofiarach uciszy� swe cierpienie i trwog�. W Akwitanii wiatr by� przesycony straszliwym sw�dem stos�w. W Chinon wszystkich z okr�gu �yd�w wrzucono do wielkiej, ognistej fosy; W Pary�u zostali spaleni na wyspie, kt�ra nosi�a ich smutne imi�, naprzeciw kr�lewskiego zamku, tam gdzie Jakub de Molay wypowiedzia� swe brzemienne w skutki przekle�stwo. Kr�l za� umar�. Umar� z gor�czki i przeszywaj�cego b�lu wn�trzno�ci, kt�rej to choroby nabawi� si� w Poitou, w swej lennej ziemi; umar�, wypiwszy wod� we w�asnym kr�lestwie. Gas� pi�� miesi�cy w najgorszych cierpieniach, wychudzony jak szkielet. Co rano w opactwie Longchamp - dok�d kaza� si� przenie�� - kaza� otwiera� drzwi swej izby, by dopu�ci� a� do �o�a wszystkich przechodni�w i m�c im powiedzie�: "Patrzcie, czym jest kr�l Francji, wasz najwy�szy suzeren, najbiedniejszy cz�owiek w ca�ym kr�lestwie, bo nie ma ani jednego w�r�d was, z kt�rym nie chcia�bym si� zamieni� losem. Moje dziatki, przyjrzyjcie si� waszemu doczesnemu ksi�ciu i skierujcie my�l ku Bogu, widz�c, jak mu si� podoba igra� ze stworzeniami tego �wiata". W 1322 roku, nazajutrz po Trzech Kr�lach, zw�oki jego spocz�y obok ko�ci przodk�w w opactwie Saint-Denis i nikt go nie op�akiwa� opr�cz �ony. Jednak�e by� kr�lem bardzo m�drym, dba�ym o dobro publiczne. Og�osi�, �e wszystkie dobra kr�lewskie stanowi� nieroz��czn� ca�o��; ujednolici� pieni�dz, wagi i miary, zreorganizowa� s�downictwo, by wydawa�o sprawiedliwsze wyroki, zabroni� gromadzenia stanowisk publicznych w jednym r�ku, a pra�atom zasiadania w Parlamencie, obdarzy� finanse odr�bn� administracj�. Zawdzi�cza si� - r�wnie� jemu dalszy post�p w wykupie niewolnych. Pragn��, aby niewola ca�kiem znik�a w jego pa�stwie, chcia� rz�dzi� lud�mi ciesz�cymi si� "prawdziw� wolno�ci�", takimi, jak stworzy�a ich natura. Unika� wojennych pokus, zni�s� liczne za�ogi wewn�trz kraju, aby wzmocni� nadgraniczne warownie, zawsze wola� uk�ady ni� g�upie wyprawy. Niew�tpliwie by�o jeszcze za wcze�nie, by lud uzna�, �e sprawiedliwo�� i pok�j wymagaj� ci�kich ofiar pieni�nych. Pytano: "Na co posz�y dochody, dziesi�ciny i annaty, i subwencje Lombard�w oraz �yd�w, skoro sk�piej rozdziela si� ja�mu�n�, nie urz�dza wypraw, nie wznosi budowli? Gdzie si� to wszystko rozp�yn�o?" Mo�ni baronowie, na razie ulegli, a niekiedy z powodu zamieszek na wsi gromadz�cy si� ze strachu wok� monarchy, cierpliwie oczekiwali godziny odwetu i spokojnym okiem przygl�dali si� agonii m�odego kr�la, kt�rego nie mi�owali. Filip V D�ugi, jedyny cz�owiek wyprzedzaj�cy sw� epok�, przemin�� nie zrozumiany przez og�. Pozostawi� tylko c�rki; "prawo m�czyzn", kt�re og�osi� na w�asny u�ytek, odsuwa�o je od tronu. Korona przypad�a m�odszemu bratu, Karolowi de la Marche; r�wnie miernego rozumu, jak pi�knej twarzy. Pot�ny hrabia de Valois, hrabia Robert d'Artois, wszyscy kuzyni Kapetyng�w i feudalna reakcja ponownie widzieli si� triumfatorami. Nareszcie zn�w mo�na by�o m�wi� o wyprawie krzy�owej, miesza� si� do intryg w Cesarstwie, spekulowa� na kursie pieni�dza i przygl�da� si� z drwin� k�opotom w kr�lestwie Anglii. Tam kr�l, lekkomy�lny, zdradliwy, nieudolny, pod wp�ywem mi�osnej pasji do swego faworyta walczy z baronami, z biskupami; on r�wnie� zrasza ziemi� swego kr�lestwa krwi� poddanych. Tam ksi�niczka z Francji �yje jako upokorzona kobieta, jako wyszydzana kr�lowa, dr�y o swe �ycie, spiskuje, by si� uratowa�, i marzy o zem�cie. Zdaje si�, �e Izabela, c�rka Kr�la z �elaza i siostra Karola IV Francuskiego, przenios�a na drugi brzeg kana�u La Manche przekle�stwo templariuszy... Cz�� pierwsza Znad Tamizy ku Garonnie I "Nie umkniesz z londy�skiej wie�y" Olbrzymi kruk, czarny i l�ni�cy, potworny, prawie tak t�usty jak g�, drepta� przed okienkiem. Niekiedy przystawa� z opuszczonym skrzyd�em, przymkn�wszy powiek� na okr�g�ym oku, udaj�c drzemk�. Potem znienacka wysuwa� dzi�b i doskakiwa� do oczu m�czyzny, b�yszcz�cych za okienn� krat�. Te szare oczy barwy krzemienia jakby n�ci�y ptaka. Ale wi�zie� by� �wawszy i ju� cofn�� twarz. Kruk przeto zn�w j�� si� przechadza� kr�tkim, oci�a�ym skokiem. Z kolei m�czyzna wychyli� za okienko r�k�, pi�kn�, du��, d�ug� i nerwow�, powolutku j� wysuwa�, a� znieruchomia�a, upodobniwszy si� do ga��zi le��cej na ziemi i czeka�a chwili, by capn�� kruka za szyj�. Ptak, mimo swych wymiar�w, r�wnie szybki uskoczy� pokrakuj�c ochryple. - Uwa�aj, Edwardzie, uwa�aj - mrukn�� cz�owiek zza kraty - kt�rego� dnia zadusz� ci� wreszcie. Wi�zie� bowiem nada� pos�pnemu krukowi imi� swego wroga, kr�la Anglii. Osiemna�cie miesi�cy trwa�a ta zabawa, osiemna�cie miesi�cy kruk godzi� w oczy wi�nia, osiemna�cie miesi�cy wi�zie� usi�owa� zadusi� czarnego ptaka, osiemna�cie miesi�cy Roger Mortimer, �smy baron na Wigmore, mo�ny w�adca Marchii Walii i eks-namiestnik kr�la w Irlandii by� wi�ziony w londy�skiej wie�y wraz ze swym stryjem, Rogerem Mortimerem na Chirk, by�ym Wielkim S�dzi� Walii. Zwyczaj wymaga�, aby tak dostojnym wi�niom, przynale�nym do najstarszej w kr�lestwie szlachty, przydzielono przyzwoite pomieszczenie. Lecz kr�l Edward II - gdy w styczniu 1322 roku, pokonawszy w bitwie pod Shrewsbury zbuntowanych baron�w, wzi�� do niewoli obu Mortimer�w - wyznaczy� im t� w�sk�, nisk� ciemnic� z okienkiem tu� nad ziemi�, a znajduj�c� si� na prawo od Dzwonnicy w nowych budynkach, kt�re w�a�nie uko�czy� wznosi�. Zmuszony pod naciskiem dworu, biskup�w, a nawet ludu zmieni� na do�ywotnie wi�zienie kar� �mierci, na kt�r� uprzednio skaza� Mortimer�w, kr�l spodziewa� si�, �e ta niezdrowa cela, piwnica, gdzie czo�o dotyka�o powa�y, spe�ni w szybkim czasie rol� kata. Istotnie, trzydziestosze�cioletni Roger Mortimer na Wigmore wytrzymywa� takie wi�zienie; natomiast osiemna�cie miesi�cy mg�y, kt�ra wciska�a si� przez okienko, lub wody �ciekaj�cej po �cianach, lub g�stego nieruchomego zaduchu w g��bi tej jamy w czasie upa��w zdawa�o si� dobija� starego lorda z Chirk. Traci� w�osy, traci� z�by, z opuchni�tymi nogami, r�koma wykr�conymi przez reumatyzm, starszy z Mortimer�w prawie nie opuszcza� d�bowej deski, s�u��cej mu za �o�e, podczas gdy jego bratanek przywiera� do okienka, kieruj�c wzrok ku �wiat�u. Drugie ju� lato sp�dzali w tym zamkni�ciu. Ju� od dw�ch godzin s�o�ce wzesz�o by�o nad najs�awniejsz� twierdz� Anglii, sercem kr�lestwa i symbolem pot�gi jej w�adc�w, nad zbudowan� przez Wilhelma Zdobywc� Bia�� Wie�� osadzon� na fundamentach dawnego castrum romanum *, (* Castrum romanum {�ac.} - warowny ob�z rzymski.) nad olbrzymi� czworok�tn� wie��, lekk� mimo kolosalnych wymiar�w, nad wie�ami w z�batym murze wzniesionym przez Ryszarda Lwie Serce, nad rezydencj� kr�la, kaplic� �wi�tego Piotra, nad bram� Zdrajc�w. Dzie� b�dzie upalny, nawet duszny jak wczoraj; zapowiada�o to s�o�ce r�owi�ce g�azy, a tak�e md�y zapach mu�u, p�yn�cy z row�w i pobliskiej Tamizy, kt�rej fale omywa�y wa�y nad fosami. Kruk Edward do��czy� si� do pozosta�ych olbrzymich kruk�w tkwi�cych na trawniku o ponurej s�awie, na Green, tam gdzie ustawiano szafot w dni wykonywania kary g��wnej; ptaki dzioba�y tu traw� wyros�� na krwi szkockich patriot�w, zbrodniarzy stanu, lub popad�ych w nie�ask� faworyt�w. Green by� przystrzygany; wymiatano brukowane drogi nie p�osz�c ptak�w; nikt by nie �mia� tkn�� tych bestii chronionych mglistym przes�dem, a zamieszka�ych tu od niepami�tnych czas�w. Wartownicy wychodzili z koszar, dopinali w po�piechu pasy czy kamasze, wk�adali �elazne kapelusze i gromadzili si� na codzienny przemarsz, kt�ry tego ranka nabiera� szczeg�lnego znaczenia: 1 sierpnia by� dniem �wi�tego Piotra z Liens, patrona kaplicy, oraz dorocznym �wi�tem twierdzy Tower. W niskich drzwiach celi zgrzytn�y zamki. Dozorca-klucznik rozwar� drzwi, spojrza� do wn�trza i wpu�ci� balwierza. Cz�owiek ten mia� ma�e oczy, nos d�ugi, kr�g�e usta; przychodzi� raz w tygodniu, by goli� Rogera Mortimera m�odszego. W zimowych miesi�cach zabieg ten by� m�k� dla wi�nia, bo konstabl Stefan Seagrave, komendant Tower, postanowi�: - Je�li lord Mortimer chce nadal by� golony, b�d� mu przysy�a� balwierza, ale nie jestem obowi�zany dostarcza� mu gor�cej wody. Lord Mortimer trzyma� si� dzielnie, po pierwsze by przeciwstawi� si� konstablowi, po drugie dlatego, �e jego obrzyd�y wr�g, kr�l Edward, nosi� �adn� blond brod�, wreszcie i przede wszystkim ze wzgl�du na siebie - wiedzia� bowiem, �e je�li w tym ust�pi, to zacznie si� pogr��a� stopniowo w fizyczny upadek. Mia� przed oczami przyk�ad stryja, kt�ry ju� ca�kiem o siebie nie dba�. Z zaro�ni�tym podbr�dkiem, kosmykami wok� czaszki lord Chirk po osiemnastu miesi�cach wi�zienia wygl�da� jak anachoreta i wci�� uskar�a� si� na rozliczne dolegliwo�ci, kt�re go gn�bi�y. - Tylko te b�le mego biednego cia�a - mawia� - przypominaj� mi, �e jeszcze �yj�. Przeto tydzie� po tygodniu m�ody Mortimer przyjmowa� odwiedziny balwierza Ogle'a nawet wtedy, gdy musia� �ama� l�d w misce, a brzytwa zostawia�a mu na policzkach krwawe �lady. Otrzyma� nagrod�, bo spostrzeg� po kilku miesi�cach, �e Ogle mo�e mu pos�u�y� za ��cznika ze �wiatem. Cz�owiek �w mia� dziwn� dusz�; by� chciwy a zdolny do przywi�zania; cierpia� z powodu podrz�dnej funkcji, niewsp�miernej jego zdaniem do zas�ug; spisek dawa� mu sposobno�� do tajemnego odwetu i odzyskania godno�ci we w�asnych oczach, bo uczestniczy� w tajemnicach wielkiego feuda�a. Baron na Wigmore z pewno�ci� by� najszlachetniejszym cz�owiekiem - tak z rodu jak i charakteru do kt�rego kiedykolwiek si� zbli�y�. Zreszt� wi�zie�, kt�ry upiera si� przy goleniu nawet w mr�z, zas�uguje na wielki podziw! Dzi�ki balwierzowi Mortimer nawi�za� ��czno�� nie cz�st�, lecz regularn�, ze swymi zwolennikami, zw�aszcza za� z Adamem Orletonem, biskupem Herefordu; za po�rednictwem balwierza dowiedzia� si� te�, �e namiestnika Tower, Gerarda Alspaye'a, mo�na pozyska� dla sprawy; wreszcie, wci�� przy pomocy balwierza, powoli opracowa� plan ucieczki. Biskup zapewnia�, �e b�dzie wolny latem. A lato ju� nadesz�o... Od czasu do czasu dozorca spoziera� przez judasza we drzwiach bez szczeg�lnej podejrzliwo�ci, po prostu przez zawodowy nawyk. Wi�zie� z drewnian� misk� pod brod� - czy kiedykolwiek odzyska kowan� z cienkiego srebra miseczk�, kt�r� si� ongi pos�ugiwa�? - s�ucha� konwencjonalnych zda�, kt�re wypowiada� do� balwierz bardzo g�o�no, by zmyli� uwag�: s�o�ce, lato, upa�... Rzecz godna uwagi, zawsze jest pi�kna pogoda w dzie� �wi�tego Piotra... Pochylaj�c si� ni�ej nad brzytw�, Ogle szepn��: - Be ready tonight, my lord.* (* B�d�cie gotowi dzi� wiecz�r, Ja�nie Panie.) Mortimer nie drgn��. Tylko pod krzaczastymi brwiami jego oczy barwy krzemienia zwr�ci�y si� ku ma�ym, czarnym �lepkom balwierza. �w potwierdzi� przymkni�ciem powiek. - Alspaye?... - szepn�� Mortimer. - He'll go with us * (* P�jdzie z nami.) - odpowiedzia� balwierz przechodz�c do golenia drugiego policzka. - The Bishop? *... (* Biskup?) - jeszcze spyta� wi�zie�. - He'll be waiting for you outside, after dark * -(* B�dzie na was czeka� na zewn�trz, gdy mrok zapadnie.) rzek� balwierz i wnet bardzo g�o�no j�� m�wi� o s�o�cu, szykuj�cej si� paradzie, grach, kt�re nast�pi� po po�udniu... Po ogoleniu Mortimer op�uka� twarz i wytar� r�cznikiem, nawet nie czuj�c dotyku p��tna. Gdy balwierz Ogle odszed� wraz z klucznikiem, wi�zie� obur�cz �cisn�� pier� i zaczerpn�� g��boki �yk powietrza. Hamowa� si�, by nie krzycze�: "B�d�cie gotowi dzi� wiecz�r". S�owa te d�wi�cza�y mu w uszach. Czy mo�na si� spodziewa�, �e to nast�pi dzi� wiecz�r - nareszcie? Zbli�y� si� do bar�ogu, gdzie drzema� towarzysz celi. - Stryju - rzek� - to nast�pi dzi� wiecz�r. Stary lord na Chirk obr�ci� si� z j�kiem i podni�s�szy na bratanka wyp�owia�e oczy, l�ni�ce w mroku celi zielonkawym �wiat�em, odrzek� wym�czony: - Z londy�skiej wie�y nie umkniesz, m�j ch�opcze. Ani ty, ani nikt... Ani dzi� wiecz�r, ani kiedykolwiek. M�ody Mortimer poruszy� si� rozdra�niony: Po co to uparte zaprzeczanie, odmowa ryzyka ze strony cz�owieka, kt�ry, w najgorszym razie, mia� ju� tak ma�o dni do stracenia? Zacisn�� wargi, by nie wybuchn��. Obawiali si� pods�uchu, mimo �e jak ca�y dw�r i szlachta rozmawiali po francusku, podczas gdy s�u�ba, �o�nierze i posp�lstwo m�wi�o po angielsku. Mortimer powr�ci� do okienka i spojrza� w g�r� na parad� z zapieraj�cym dech uczuciem, �e mo�e j� ogl�da po raz ostatni. Na wysoko�ci jego oczu maszerowa�y tam i z powrotem �o�nierskie kamasze, grube, sk�rzane trzewiki bi�y w bruk. I lord Mortimer na Wigmore nie m�g� powstrzyma� podziwu na widok precyzyjnych zwrot�w �ucznik�w, tych w�a�nie znakomitych, angielskich �ucznik�w, najlepszych w Europie, kt�rzy wypuszczali a� do tuzina strza� na minut�. Po�rodku Green namiestnik Alspaye, sztywny jak ko�ek, wykrzykiwa� w g�os rozkazy i prezentowa� konstablowi za�og�. Trudno zrozumie�, dlaczego zgodzi� si� zdradzi� ten wysoki m�odzieniec, jasnow�osy i r�owy, taki s�u�bista, taki gorliwiec w mustrze. Musia�y kierowa� nim inne pobudki, nie tylko urok pieni�dza. Gerard Alspaye, namiestnik w londy�skiej wie�y, pragn��, jak wielu oficer�w, szeryf�w, biskup�w i feuda��w, widzie� Angli� woln� od �otrowskich ministr�w, kt�rzy otaczali kr�la; m�odo�� w nim par�a do odegrania roli bohatera, a w dodatku nienawidzi� swego prze�o�onego konstabla Seagrave'a i nim gardzi�. Konstabl, jednooki, z obwis�ymi policzkami, pijus i niedbaluch, zawdzi�cza� swe wysokie stanowisko w�a�nie poparciu tych �otrowskich ministr�w. Jawnie uprawiaj�c obyczaje, jakie kr�l Edward wi�d� na dworze, ochoczo pos�ugiwa� si� za�og� jako swym haremem. Upodobania ci�gn�y go raczej do wysokich blondyn�w, przeto �ycie namiestnika Alspaye'a wielce praktykuj�cego pobo�no�� i czysto�� sta�o si� prawdziwym piek�em. Odpar�szy ongi� tkliwe ataki konstabla, Alspaye musia� teraz znosi� sta�e prze�ladowania. Jednooki lubowa� si� w okrucie�stwach, nawet w tej chwili lustruj�c za�og� doskwiera� swemu zast�pcy wulgarnymi kpinami za byle b�ahostk�, brak linii w szeregu, za plamk� rdzy na �elazie pugina�u, nieznaczne rozprucie w sk�rzanym ko�czanie. Jego jedyne oko wypatrywa�o tylko uchybienia. Mimo �e by� to dzie� darowywania kar, konstabl natychmiast wyda� rozkaz wych�ostania trzech �o�nierzy za z�y stan rynsztunku. Sier�ant skoczy� po r�zgi. Trzech ukaranych musia�o spu�ci� pludry przed swymi towarzyszami stoj�cymi w szeregu. Konstabl wydawa� si� bardzo zadowolony z widowiska. - Je�eli za�oga b�dzie nadal tak zaniedbana, nast�pnym razem kara spadnie na was, Alspaye - powiedzia�. P�niej ca�a za�oga, pr�cz warty, uda�a si� do kaplicy, by wys�ucha� mszy i od�piewa� psalmy. Fa�szywe, szorstkie g�osy dociera�y a� do wi�nia, czuwaj�cego za okienkiem. "B�d�cie gotowi dzi� wiecz�r, Ja�nie Panie..." By�y przedstawiciel kr�la w Irlandii bezustannie my�la�, �e mo�e dzi� wiecz�r b�dzie wolny. Ca�y dzie� oczekiwania, nadziei i l�ku. L�ku, �eby Ogle nie pope�ni� jakiego� g�upstwa w realizacji obmy�lanego planu; l�ku, �eby na Alspaye'a w ostatniej chwili nie nasz�o poczucie obowi�zku... ca�y dzie� przewidywania wszelkich mo�liwych przeszk�d, wszelkich przypadkowych czynnik�w, mog�cych udaremni� ucieczk�. "Lepiej o tym nie my�le� - powiedzia� sobie - i wierzy�, �e wszystko si� uda. Zawsze wypadki zdarzaj� si� inaczej, ani�eli przedtem si� wyobra�a�o!" Lecz my�li wci�� mu nawraca�y do tych samych w�tpliwo�ci: "Wartownicy b�d� czuwa� na roncie..." Nagle odskoczy� w ty�. Kruk zbli�y� si� cichcem wzd�u� muru i tym razem ma�o nie dosi�gn�� oka wi�nia. - Och! Edwardzie, Edwardzie, teraz to ju� za wiele - wycedzi� Mortimer. - Dzisiaj jeden z nas b�dzie g�r�. Za�oga opu�ci�a kaplic� i wesz�a do refektarza na tradycyjn� wy�erk�. Dozorca pojawi� si� na progu celi, a za nim stra�nik z codziennym posi�kiem dla wi�ni�w. Fasolowa polewka wyj�tkowo by�a okraszona odrobin� baraniny. - Postarajcie si� powsta�, stryju - rzek� Mortimer. - I zn�w nas pozbawili mszy jak wykl�tych! - westchn�� stary lord nie ruszaj�c si� z wyrka. Klucznik odszed�. Nikt nie odwiedzi wi�ni�w a� do wieczora. - Stryju, naprawd� nie chcecie mi towarzyszy�? - zapyta� Mortimer. - Towarzyszy� tobie, dok�d, m�j ch�opcze? - odpar� lord na Chirk. - Powtarzam ci, nikt nie uciek� z Tower. Nikt tego nie dopi��. Ponadto, przeciw swemu kr�lowi buntowa� si� nie nale�y. Edward na pewno nie jest najlepszym kr�lem, jakiego mia�a Anglia, a jego dw�ch Despenser�w bardzo zas�uguje, aby zaj�� nasze miejsca. Ale kr�la nie wybiera si�, jemu si� s�u�y. Nigdy nie powinienem by� was s�ucha�, Tomasza Lancastra i ciebie, kiedy chwycili�cie za bro�. Bo Tomasza �ci�li, a my, oto gdzie jeste�my... Nadesz�a pora, gdy po�kn�wszy kilka �yk�w, zgadza� si� przemawia� monotonnym i zm�czonym g�osem, aby prze�uwa� zreszt� te same zdania, kt�rych bratanek wys�uchiwa� ju� od osiemnastu miesi�cy. W sze��dziesi�ciosiedmioletnim Mortimerze Starszym nie pozosta�o �ladu z pi�knego m�czyzny ani dawnego wielkiego pana s�ynnego z legendarnych turniej�w, jakie wydawa� w zamku Kenilworth, a o kt�rych jeszcze m�wi�y trzy pokolenia. Na pr�no bratanek usi�owa� wykrzesa� iskr� w sercu wyczerpanego starca. - Po pierwsze nie unios� mnie nogi - dorzuci�. - Czemu nie popr�bujecie? Opu��cie �o�e. A zreszt� powiedzia�em wam, �e was ponios�. - Ot� to! Przeniesiesz mnie nad murem, a p�niej przez wod�, przecie� nie umiem p�ywa�. Zaniesiesz moj� g�ow� na szafot, a razem z ni� i swoj� w�asn�. B�g mo�e dzia�a, aby nas uwolni�, a ty wszystko zniszczysz tym szale�stwem, przy jakim si� upierasz. Wci�� si� to powtarza, w krwi Mortimer�w tkwi bunt. Przypomnij sobie pierwszego Rogera z naszego rodu, syna biskupa i c�rki kr�la Herfasta. Pod murami swego zamku Mortemer-en-Bray pobi� on wojska kr�la Francji. A jednak tak dotkliwie obrazi� swego kuzyna Zdobywc�, �e zabrano mu wszystkie w�o�ci i dobra... Roger Mortimer na Wigmore usiad� na sto�ku, skrzy�owa� ramiona, zamkn�� oczy i odchyli� si� nieco w ty�, by oprze� si� plecami o �cian�. Musia� znie�� codzienne wywo�ywania przodk�w, wys�ucha� Rogera Mortimera na Chirk, kt�ry po raz setny opowiada�, jak Ralf Brodacz, syn pierwszego Rogera, wyl�dowa� w Anglii u boku diuka Wilhelma, jak otrzyma� w lenno Wigmore i z jakich to powod�w odt�d Mortimerowie w�adali czterema hrabstwami. Z refektarza dochodzi�y pijackie piosenki, kt�re �o�nierze wywrzaskiwali pod koniec posi�ku. - �aski, stryju - wykrzykn�� Mortimer m�odszy - pozostawcie na chwil� naszych pradziad�w. Nie spieszno mi, jak wam, by ich spotka�. Tak, wiem, �e pochodzimy od kr�l�w. Ale krew kr�lewska niewiele znaczy w wi�zieniu. Czy uwolni nas miecz Herfasta Du�skiego? Gdzie s� nasze w�o�ci, do czego nam potrzebne nasze dochody w tym lochu? A je�li nawet powt�rzycie mi imiona naszych prababek: Hedwigi, Melizandy, Matyldy Sk�picy, Walcheliny z Ferres, Gladuzy z Braose, czy to jedyne kobiety, o kt�rych mam marzy� a� do ostatniego tchu? Mortimer na Chirk zamilk� na chwil� oburzony, przypatruj�c si� bezmy�lnie obumar�ej d�oni o niepomiernie d�ugich i wyszczerbionych paznokciach. P�niej rzek�: - Ka�dy, jak mo�e, zabija czas w wi�zieniu, starzy minion� przesz�o�ci�, m�odzi jutrem, kt�rego nie zobacz�. Ty mi bajasz, �e ca�a Anglia ci� mi�uje i pracuje dla ciebie, �e biskup Orleton jest twoim wiernym przyjacielem, �e sama kr�lowa zabiega, by ci� ocali�, i �e zaraz odjedziesz do Francji, Akwitanii, Prowansji, nie wiadomo dok�d? I �e na twej drodze dzwony b�d� bi�y na powitanie. Ale zobaczysz, dzi� wieczorem nikt si� nie pojawi. Znu�onym gestem przesun�� palcami po powiekach, p�niej obr�ci� si� do �ciany. Mortimer m�odszy wr�ci� do okienka, wsun�� r�k� mi�dzy kraty i po�o�y� j� jak martw� na ziemi. "Stryj teraz podrzemie do wieczora - pomy�la�. - A p�niej zdecyduje si� w ostatniej chwili. Istotnie, nie p�jdzie z nim tak �atwo; czy nie udaremni nam ucieczki?... Ach! Oto Edward." Ptak zatrzyma� si� w pobli�u bezw�adnej r�ki i ociera� o n�k� czarny, gruby dzi�b. " Je�eli go zadusz�, ucieczka si� uda... Je�eli chybi�, nie zbiegn�." To ju� nie by�a zabawa, lecz zak�ad z losem. Chc�c wype�ni� czas oczekiwania, zag�uszy� niepok�j, wi�zie� musia� wynajdywa� sobie wr�by i �ledzi� olbrzymiego ptaka okiem �owcy. Lecz �w odskoczy� jakby przeczuwaj�c niebezpiecze�stwo. �o�nierze z weso�ymi twarzami wyszli z refektarza. Ma�ymi grupkami rozeszli si� po podw�rzu, aby zabawia� si� w gry, �ciga� i mocowa� jak by�o �wi�tecznym zwyczajem. W ci�gu dw�ch godzin, obna�eni do pasa, b�d� si� pocili w s�o�cu, wsp�zawodnicz�c w sile, by po�o�y� jeden drugiego na ziemi lub rzuca� maczug� w drewniany ko�ek. Rozleg�o si� wo�anie konstabla: - Nagroda kr�la! Kto wygra? Jeden szyling 4! P�niej, o zmierzchu, ludzie poszli my� si� do studni i, bardziej ha�a�liwi ni� rano, omawiali swe sukcesy i przegrane, wr�cili do refektarza na ponowne raczenie si� jad�em i napojem. Kto si� nie upi� w dzie� �wi�tego Piotra z Liens, zas�ugiwa� na pogard� towarzyszy! Mrok zst�powa� na podw�rze, b��kitny mrok letniego wieczoru, zapach mu�u z nad fos i rzeki stawa� si� przenikliwszy. Nagle w�ciek�e, ochryp�e, przeci�g�e krakni�cie, jeden z tych zwierz�cych okrzyk�w, jakie przykrym uczuciem nape�niaj� ludzi, rozdar�o powietrze przed okienkiem. - Co tam? - z g��bi celi spyta� stary lord z Chirk. - Chybi�em go - odpar� bratanek. - Zamiast za szyj� chwyci�em za skrzyd�o. Trzyma� w palcach kilka czarnych pi�r i ze smutkiem ogl�da� je w szarawym zmierzchu. Kruk znik�, by ju� nie powr�ci�. "Dziecinne b�aze�stwo nadawa� temu takie znaczenie - rozmy�la� Mortimer m�odszy. - Jazda, pora si� zbli�a." Lecz dr�czy�o go z�e przeczucie. Z ponurych my�li wyrwa�a go osobliwa cisza, jaka od kilku chwil zapanowa�a w Tower. �aden szmer nie dochodzi� ju� z refektarza. Zamilk�y g�osy pijak�w; usta� brz�k tac i kubk�w. S�ycha� by�o tylko szczekanie gdzie� w ogrodach i dalekie wo�anie marynarza na Tamizie... Czy zwietrzono spisek Alspaye'a, a ta cisza w twierdzy czy nie wynika z os�upienia, jakie nast�puje po wykryciu tak wielkiej zdrady? Z czo�em przylepionym do okiennej kraty, powstrzymuj�c oddech, wi�zie� �ledzi� mrok i najcichsze szmery. �ucznik zataczaj�c si� przeszed� przez podw�rze, p�niej zwymiotowa� pod murem, leg� na ziemi� i ju� si� nie ruszy�. Mortimer dostrzega� nieruchom� posta� na trawie. Wzesz�y ju� na niebie pierwsze gwiazdy. Noc zapowiada�a si� jasna. Jeszcze dw�ch �o�nierzy trzymaj�c si� za brzuchy wysz�o z refektarza i pad�o u st�p drzewa. To nie jest zwyk�e pija�stwo, kt�re tak �cina ludzi jakby powalonych kijem. Mortimer z Wigmore po omacku poszuka� w k�cie celi but�w i je wci�gn��; �atwo wesz�y, bo nogi schud�y. - Co robisz, Rogerze? - spyta� Mortimer z Chirk. - Szykuj� si�, stryju, chwila nadchodzi. Zdaje si�, �e nasz przyjaciel Alspaye wszystko dobrze urz�dzi�; rzek�by�, �e ca�a twierdza wymar�a. - To prawda, nie przynie�li nam drugiego posi�ku - zauwa�y� stary lord z odcieniem niepokoju. Roger Mortimer wpycha� koszul� w pludry, zapina� pas na bojowej szacie. Odzie� jego by�a zniszczona, zmi�ta, bo od osiemnastu miesi�cy odmawiano mu nowej i nosi� str�j do bitwy, jaki zachowa� po zdj�ciu pogi�tej zbroi, gdy he�m zrani� mu doln� warg�. - Je�li ci si� uda, pozostan� sam i ca�a zemsta spadnie na mnie - doda� lord z Chirk. By�o sporo egoizmu w pr�nym uporze starca, by odwie�� bratanka od ucieczki. - S�uchajcie, stryju, ju� id�. Tym razem wstawajcie. Kroki zad�wi�cza�y na kamiennych flizach, zbli�a�y si� do drzwi. Odezwa� si� g�os: - Milordzie! - To ty, Alspaye? - Tak, Milordzie, ale nie mam klucza. Wasz dozorca spi� si�, zgubi� ca�y p�k kluczy; w tym stanie, w jakim jest, nic nie mo�na ze� wydoby�. Szuka�em wsz�dzie. Z wyrka, gdzie spoczywa� lord z Chirk rozleg� si� chichot. Mortimer m�odszy zawiedziony zakl��. Czy Alspaye sk�ama�, zl�k�szy si� w ostatniej chwili? Lecz dlaczego w takim razie przyszed�? Czy te� to g�upi przypadek, ten w�a�nie pech, kt�ry przez ca�y dzie� wi�zie� usi�owa� sobie wyobrazi�, wydarzy� si� w tej oto postaci? - Wszystko gotowe, Milordzie, zapewniam was - ci�gn�� dalej Alspaye. - Proszek od biskupa, zmieszany z winem, zdzia�a� cuda. Mieli ju� dobrze w czubach i nic nie zauwa�yli. Teraz wszyscy le�� spici jak bele. Sznury przygotowane, barka na was czeka, ale nie mam klucza. - Jaki czas nam pozostaje? - Stra�e nie powinny si� zaniepokoi� przed dobr� p� godzin�. One te� biesiadowa�y przed s�u�b�. - Kto ci towarzyszy? - Ogle. - Po�lij go po maczug�, klin, lewar i wysad�cie kamienie. - Id� z nim i zaraz wracam. Obaj m�czy�ni poszli. Roger Mortimer mierzy� czas uderzeniami serca. I to z powodu zagubionego klucza!... Wystarczy, �eby wartownik pod jakim b�d� pozorem opu�ci� wart�, a wszystko przepadnie... Nawet stary lord milcza� i z g��bi ciemnicy dochodzi� jego utrudzony oddech. Niebawem smuga �wiat�a przes�czy�a si� pod drzwiami. Alspaye wr�ci� z balwierzem, kt�ry ni�s� �wiec� i narz�dzia. Uderzyli w kamienny mur, zasuwkowy zamek tkwi� w nim na dwa cale. Usi�owali st�umi� uderzenia; ale i tak mieli wra�enie, �e echo si� roznosi po ca�ej twierdzy Tower. Odpryski kamienia pada�y na ziemi�. Wreszcie kamie� run�� i drzwi si� otworzy�y. - Spieszcie si�, Milordzie - rzek� Alspaye. Jego r�owa twarz, o�wietlona �wiec�, by�a pokryta potem, a r�ce dr�a�y. Roger Mortimer na Wigmore podszed� do stryja i pochyli� si� nad nim. - Nie, sam id�, m�j ch�opcze - rzek� Mortimer z Chirk - trzeba, �eby� uciek�. Niech B�g ci� strze�e. I nie miej mi za z�e mej staro�ci. Przyci�gn�� bratanka za r�kaw, nakre�li� mu kciukiem na czole znak krzy�a. - Pom�cij nas, Rogerze - jeszcze szepn��. I Roger Mortimer na Wigmore schylaj�c si� wyszed� z celi. - Kt�r�dy idziemy? - spyta�. - Przez kuchnie - odpowiedzia� Alspaye. Namiestnik, balwierz i wi�zie� wst�pili na kilka schod�w, przeszli przez korytarz, min�li kilka ciemnych izb. - Czy masz bro�, Alspaye? - nagle szepn�� Mortimer. - Mam mizerykordi�. - Tam stoi cz�owiek. Jaka� posta� sta�a przy �cianie i Mortimer dostrzeg� j� pierwszy. Balwierz os�oni� d�oni� w�t�y p�omyk �wiecy; namiestnik wydoby� sztylet; szli bardzo powoli. M�czyzna w mroku nie rusza� si�. Ramiona i r�ce przytuli� do muru, nogi rozstawi� i sta� jakby z trudem. - To Seagrave - rzek� namiestnik. Jednooki konstabl, poj�wszy, �e dosypano jemu i za�odze czego� do wina, zdo�a� tu dotrze� i walczy� z nieprzezwyci�alnym zamroczeniem. Widzia�, �e wi�zie� ucieka; widzia�, �e namiestnik go zdradza, lecz z ust mu si� nie wydobywa� �aden d�wi�k, cz�onki odmawia�y pos�usze�stwa, a w jedynym oku, pod oci�a�� powiek�, mo�na by�o wyczyta� przed�miertn� trwog�. Namiestnik uderzy� go pi�ci� prosto w twarz; g�owa stukn�a o kamie�, a cia�o si� osun�o. Trzej m�czy�ni min�li drzwi wielkiego refektarza, gdzie kopci�y pochodnie. Ca�a za�oga by�a u�piona. Wp� le��c na sto�ach, zwaleni na �awy, nawet rozci�gni�ci na go�ej ziemi, �ucznicy w dziwacznych pozach chrapali z rozwartymi g�bami, jakby jaki� czarodziej pogr��y� ich w stuletni sen. Taki sam widok w kuchniach o�wietlonych �arem czerwieniej�cym pod kot�ami, gdzie zawis� ci�ki od�r sma�eniny. Markietani r�wnie� poci�gn�li wina z Akwitanii, do kt�rego balwierz Ogle wsypa� narkotyk; z brzuchem do g�ry, rozrzuconymi r�kami, jedni le�eli ko�o podp�r, ci przy workach, tamci mi�dzy konwiami. Jedynie rusza� si� kot, ob�arty surowym mi�sem, i ostro�n� �apk� st�pa� po sto�ach. - T�dy, Milordzie - rzek� namiestnik, wiod�c wi�nia ku kom�rce, kt�rej u�ywano jako latryny i zlewu do pomyj. W tej kom�rce znajdowa�o si� okienko, jedyny otw�r, przez kt�ry cz�owiek m�g� si� prze�lizn��. Ogle przyni�s� sznurow� drabin�, kt�r� schowa� by� w skrzyni i przysun�� sto�ek. Drabin� umocowali do listwy okiennej; namiestnik przesun�� si� pierwszy, p�niej Roger Mortimer, p�niej balwierz. Wkr�tce wszyscy trzej, czepiaj�c si� drabiny, zsuwali si� wzd�u� muru o wysoko�ci trzydziestu st�p nad wod� migoc�c� w fosach. Ksi�yc jeszcze nie wzeszed�. "Istotnie, stryj nigdy by nie zdo�a� uciec w ten spos�b" - pomy�la� Mortimer. Obok niego poruszy�a si� czarna kula, szeleszcz�c pi�rami. By� to wielki kruk, zamieszka�y w strzelnicy i zbudzony ze snu. Mortimer instynktownie wyci�gn�� r�k�, zanurzy� j� w ciep�ych pi�rach, odnalaz� szyj� ptaka, kt�ry wyda� d�ugi, bolesny, prawie ludzki okrzyk, zbieg �cisn�� go ze wszystkich si�, przekr�caj�c r�k� a� wyczu� pod palcami chrz�st ko�ci. Ptak z pluskiem spad� do wody. - Who goes there? * (* Kto idzie?) - natychmiast zakrzykn�� wartownik i he�m wychyli� si� znad blank�w u szczytu dzwonnicy. Trzej zbiegowie, przyczepieni do sznurowej drabiny, przywarli do muru. "Po com to zrobi� - my�la� Mortimer - co za licho mnie skusi�o? I tak do�� ryzyka, po co jeszcze dok�ada�?" Ale wartownik, uspokojony cisz�, podj�� obch�d i us�yszeli odg�os krok�w cichn�cy w mroku. Nadal si� opuszczali. O tej porze roku woda w fosie by�a nieg��boka. Trzej m�czy�ni z wolna zanurzyli si� po ramiona i poszli wzd�u� podmur�wki warowni. Opieraj�c si� r�k� o kamienny rzymski wa�, obeszli Dzwonnic�, a p�niej staraj�c si� i�� jak najciszej, przeci�li fos�. Pag�rek by� mulisty i o�lizg�y. Zbiegowie wczo�gali si� na brzuchach, wzajem sobie pomagaj�c, po czym pochyleni pobiegli a� na brzeg rzeki. Tu czeka�a na nich barka ukryta w zaro�lach. Dwaj wio�larze stali przy wios�ach; w tyle �odzi siedzia� m�czyzna owini�ty wielk�, ciemn� opo�cz�; kaptur z nausznikami okrywa� mu g�ow�. Trzykrotnie cicho zagwizda�. Zbiegowie wskoczyli do barki. - Milordzie Mortimerze - wyci�gaj�c d�onie rzek� m�czyzna w opo�czy. - Przewielebny Biskupie - czyni�c ten sam gest odpar� zbieg. Palce jego dotkn�y wypuk�ego kamienia w pier�cieniu i pochyli� do� usta. - Go ahead, quickly! * (* Rusza�, szybko!) - rozkaza� wio�larzom pra�at. I wios�a zanurzy�y si� w wod�. Adam Orleton, wbrew woli kr�la mianowany przez papie�a biskupem w diecezji Hereford, w�dz opozycyjnego skrzyd�a duchowie�stwa, wyci�gn�� z wi�zienia najznakomitszego w kr�lestwie feuda�a. Orleton bowiem wszystko zorganizowa�, wszystko przygotowa�, zwi�d� Alspaye'a zapewniaj�c go, �e zdob�dzie zarazem i maj�tek, i raj, dostarczy� narkotyku, kt�ry pogr��y� w ot�pieniu ca�� londy�sk� wie��. - Czy wszystko dobrze posz�o, Alspaye? - spyta�. - Jak najlepiej, Przewielebny - odpar� namiestnik. - Ile czasu b�d� spali? - Niew�tpliwie dwie pe�ne doby... - Mam tutaj to, co wam przyrzek�em - rzek� biskup, pokazuj�c ci�ki trzos, kt�ry ukrywa� pod opo�cz�. - Dla was tak�e, Milordzie, mam na niezb�dne wydatki, przynajmniej na kilka tygodni. W tej�e chwili us�yszeli okrzyk wartownika. - Sound the alarm! * (* Dzwoni� na alarm!) Ale barka ju� daleko wyp�yn�a na rzek�, a okrzyki ca�ej warty nie zdo�a�yby obudzi� Tower. - Zawdzi�czam wam wszystko, a przede wszystkim �ycie - rzek� do biskupa Mortimer. - Poczekajcie, a� b�dziecie we Francji - odpar� - a dopiero w�wczas z�o�ycie mi podzi�kowanie. Konie nas czekaj� na tamtym brzegu, w Bermondsey. Statek wynaj�ty ko�o Dover got�w podnie�� kotwic�. - Jedziecie ze mn�? - Nie, Milordzie, nie mam �adnego powodu ucieka�. Gdy wsadz� was na okr�t, wr�c� do mojej diecezji. - Czy nie boicie si� o siebie, po tym co�cie uczynili? - Jestem s�ug� Ko�cio�a - ze szczypt� ironii odpar� biskup - kr�l mnie nienawidzi, lecz tkn�� si� nie wa�y. Ten pra�at, kt�ry gaw�dzi� na �rodku Tamizy g�osem r�wnie spokojnym, jakby znajdowa� si� w swym pa�acu biskupim, posiada� niebywa�� odwag� i Mortimer szczerze go podziwia�. Wio�larze siedzieli w �rodku barki, Alspaye i balwierz umie�cili si� przy dziobie. - A kr�lowa? - spyta� Mortimer - Czy�cie j� ostatnio spotkali? Czy wci�� j� tak samo dr�cz�? - Kr�lowa chwilowo bawi w Yorkshire, podr�uj�c wraz z kr�lem, co zreszt� bardzo nam u�atwi�o przedsi�wzi�cie. Wasza ma��onka... Biskup lekko zaakcentowa� ostatnie s�owo. - ... wasza ma��onka przed paru dniami przes�a�a mi wiadomo�ci. Mortimer uczu�, �e si� czerwieni i dzi�kowa� ciemno�ciom, �e kry�y jego zmieszanie. Niepokoi� si� o kr�low�, zanim nawet zapyta� o rodzin� i w�asn� ma��onk�. Czy� w ci�gu osiemnastu miesi�cy wi�zienia nie my�la� tylko o kr�lowej Izabeli? - Kr�lowa pragnie dla was wszelakiego dobra - podj�� biskup. - Ona w�a�nie dostarczy�a ze swej szkatu�y - n�dznej szkatu�y, jak� raczyli jej pozostawi� nasi zacni przyjaciele Despenserowie - to, co wam przekazuj�, aby�cie mieli za co �y� we Francji. Reszt� za�, koszty zwi�zane z Alspayem, balwierzem, ko�mi, statkiem, kt�ry was oczekuje, pokry�a moja diecezja. Po�o�y� r�k� na ramieniu zbiega. - Ale� jeste�cie przemoczeni! - dorzuci�. - Ba! - rzek� Mortimer - powiew wolno�ci szybko mnie osuszy. Podni�s� si�, zdj�� szat�, koszul� i sta� w �rodku barki z obna�onym torsem. Mia� pi�kne, krzepkie cia�o, silne ramiona, d�ugi i muskularny grzbiet. Schud� podczas niewoli, lecz nie zmniejszy�o si� wra�enie si�y, jak� promieniowa�. Ksi�yc wychyli� si�, o�wietla� go z�otawym �wiat�em i uwypukla� zarys piersi. - �askawy dla kochank�w, zgubny dla zbieg�w - rzek� biskup, wskazuj�c ksi�yc. - Pora by�a w sam raz. Roger Mortimer czu�, jak nocny powiew, przesycony zapachem trawy i wody, g�aszcze mu pier�, w�lizguje mi�dzy mokre w�osy. Tamiza, p�aska i czarna, ucieka�a wzd�u� barki, a wios�a unosi�y z�ote kropelki. Zbli�a� si� przeciwleg�y brzeg. Dostojny baron odwr�ci� si�, by spojrze� po raz ostatni na Wie��, wysok�, pot�n�, opart� na fortyfikacjach, murach, wa�ach. "Nie uciekniesz z Tower..." By� pierwszym od wiek�w wi�niem, kt�ry zdo�a� zbiec; ocenia� wag� swego czynu i wyzwanie, jakie rzuci� monarszej pot�dze. Z ty�u, na tle nocy, rysowa�o si� u�pione miasto. Przy brzegu, po obu stronach rzeki, a� po most strze�ony przez wysokie wie�e, wolno ko�ysa�a si� g�stwina maszt�w na okr�tach Hanzy Londy�skiej, Hanzy Teuto�skiej, paryskiej kupieckiej Hanzy Rzecznej, na okr�tach z ca�ej Europy. Przywozi�y one sukna z Brugii, mied�, smo��, no�e, wino z Saintonge i Akwitanii, suszon� ryb�, �adowa�y za� dla Flandrii, Rouen, Bordeaux, Lizbony zbo�e, sk�r�, cyn�, sery, a przede wszystkim we�n�, najlepsz� na �wiecie we�n� z angielskich owiec. Po kszta�tach i z�oceniach mo�na by�o rozpozna� wielkie galery weneckie. Ale Roger Mortimer z Wigmore ju� my�la� o Francji. Najpierw pojedzie do swego kuzyna Jana de Fiennes i poprosi go o azyl w Artois. Wypr�y� szeroko ramiona ruchem cz�owieka wolnego. A biskup Orleton, kt�ry �a�owa�, �e si� nie urodzi� ani pi�knym, ani wielkim panem, patrzy� z pewn� zazdro�ci� na te szorstkie, wij�ce si� w�osy, dumny podbr�dek, rze�biony tors, na to krzepkie cia�o gotowe skoczy� na siod�o, by uwie�� na wygnanie losy Anglii. II Ura�ona kr�lowa Czerwony kwadrat aksamitu, na kt�rym kr�lowa Izabela opiera�a w�skie stopy, wytarty by� po osnow�; sczernia�y w czterech rogach z�ote �o��dzie; wystrz�pi�y si� haftowane lilie Francji i lwy Anglii. Po co zmienia� poduszk�, zamawia� inn�, skoro nowa wnet si� przesunie pod haftowane per�ami trzewiki Hugona Despensera, kochanka kr�la! Kr�lowa spogl�da�a na star� poduszk�, kt�ra poniewiera�a si� na posadzkach wszystkich kr�lewskich zamk�w, kilka miesi�cy w Dorset, kilka w Norfolk, zim� w Warwick, a tego lata w Yorkshire, nie zagrzewaj�c miejsca d�u�ej ponad trzy dni. Przed niespe�na tygodniem, 1 sierpnia, dw�r bawi� w Cowick; wczoraj zatrzyma� si� w Eserick; dzi� raczej obozuje ni� go�ci w opactwie Kirkham; pojutrze wyjedzie do Lockton, do Pickering. Zn�w wepchnie si� do skrzy� kilka zakurzonych kobierczyk�w, powyginan� zastaw�, wymi�te suknie, kt�re stanowi�y podr�n� wypraw� kr�lowej Izabeli; roz�o�y si� na cz�ci �o�e z zas�onami, aby je gdzie indziej z�o�y�, �o�e tak zniszczone ci�g�� przew�zk�, i� grozi�o zawaleniem; sypia�a na nim kr�lowa niekiedy przyzywaj�c sw� dam� dworu lady Joann� Mortimer, a niekiedy najstarszego syna, ksi�cia Edwarda, a to z obawy, �eby jej nie zamordowano, gdy b�dzie sama. Despenserowie nie wa�� si� jednak zasztyletowa� jej na oczach ksi�cia nast�pcy tronu... I nadal przeja�d�ka po kr�lestwie, po zielonych wsiach i pobyt w pos�pnych zamkach. Edward II chcia�, aby go poznali najskromniejsi wasale, wyobra�a� sobie, �e zaszczyca ich zatrzymuj�c si� u nich i kilku przyjaznymi s�owami zdobywa ich wierno�� w walce ze Szkotami lub stronnictwem walijskim. Zaprawd� zyska�by, gdyby si� rzadziej pokazywa�: towarzyszy� mu pewien rozgardiasz; niedba�o��, z jak� m�wi� o sprawach pa�stwowych, my�l�c, �e taka winna by� oboj�tna postawa monarsza, bardzo ura�a�a pan�w, opat�w i notabli, kt�rzy przychodzili przed�o�y� mu miejscowe sprawy; poufa�o��, jak� okazywa� swemu wszechw�adnemu szambelanowi, g�adz�c mu r�k� w czasie obrad albo mszy, jego piskliwy �miech, hojne dary, jakimi niespodziewanie cieszy� si� skryba lub ol�niony ch�opak stajenny, potwierdza�y gorsz�ce plotki, kt�re kr��y�y nawet po g��bokiej prowincji, gdzie m�owie jak zawsze zdradzali �ony - prawda - ale z kobietami, to za�, co poszeptywano przed jego przyjazdem, g�o�no m�wiono po wyje�dzie. Wystarcza�o, aby pojawi� si� w blasku swej korony ten pi�kny m�czyzna o jasnej brodzie, lecz zniewie�cia�ej duszy, a w proch rozpada� si� splendor monarszego majestatu. Chciwi dworzanie, kt�rzy go otaczali, dokonywali reszty. Zb�dna, bezsilna kr�lowa asystowa�a przy tej poni�aj�cej w�dr�wce. Targa�y ni� sprzeczne uczucia; z jednej strony jej prawdziwie kr�lewsk� natur�, nacechowan� atawizmem Kapetyng�w, dra�ni�o, oburza�o, przepe�nia�o cierpieniem to ci�g�e deptanie autorytetu kr�lewskiego, lecz jednocze�nie skrzywdzona, ura�ona, zagro�ona ma��onka cieszy�a si� skrycie z ka�dego nowego wroga, jakiego kr�l sobie zdobywa�. Nie pojmowa�a, jak mog�a ongi� kocha� lub usi�owa� kocha� cz�owieka a� tak godnego pogardy, a kt�ry traktowa� j� w tak ohydny spos�b. Dlaczego j�, wyszydzan� kr�low�, zmuszano do uczestniczenia w tych podr�ach po ca�ym kr�lestwie? Czy kr�l i jego faworyt s�dz�, �e jej obecno�� kogokolwiek oszuka i nada ich zwi�zkowi niewinne pozory? A mo�e chcieli mie� j� pod sw� stra��? O ile� wola�aby pozosta� w Londynie lub Windsorze, a nawet w kt�rym� z tych zamk�w - jakimi pozornie j� obdarzono - aby oczekiwa� zmiany losu albo po prostu staro�ci! Bardzo �a�owa�a zw�aszcza, �e Tomasz Lancaster i Roger Mortimer z Wigmore, ci wielcy baronowie, prawdziwi m�czy�ni, nie doprowadzili rebelii do zwyci�skiego ko�ca... Podnios�a prze�liczne, b��kitne oczy na hrabiego de Bouville, pos�a francuskiego dworu i rzek�a p�g�osem: - Od miesi�ca przygl�dacie si� memu �yciu, panie Hugonie. Nawet was wcale nie prosz�, aby�cie opowiedzieli o mej n�dzy memu bratu czy stryjowi Valois. Oto czterech kr�l�w zmieni�o si� na francuskim tronie: m�j ojciec, kr�l Filip, kt�ry dla dobra korony wyda� mnie za m��... - Niech w Bogu spoczywa jego dusza, o Pani, niech w Bogu spoczywa! - z przekonaniem, lecz nie podnosz�c g�osu, rzek� gruby Bouville. - Nie ma na �wiecie cz�owieka, kt�rego bym bardziej mi�owa� lub mu s�u�y� z wi�ksz� rado�ci�. -... p�niej brat m�j Ludwik, kt�ry nied�ugo zasiada� na tronie, potem brat Filip, niewiele mieli�my ze sob� wsp�lnego, lecz nie brak mu by�o m�dro�ci... Twarz Bouville'a nieco spos�pnia�a, jak zawsze, gdy m�wiono przy nim o kr�lu Filipie D�ugim. - ... wreszcie obecnie panuj�cy, brat m�j Karol - ci�gn�a dalej kr�lowa. - Wszyscy wiedzieli o mym stanie i nic nie mogli lub nie chcieli zrobi�. Anglia o tyle interesuje kr�l�w Francji, o ile chodzi o Akwitani�. Francuska ksi�niczka na tronie angielskim, b�d�c jednocze�nie diuszes� Akwitanii, jest dla nich r�kojmi� pokoju. Je�li za� w Gujennie panuje spok�j, ma�o ich obchodzi, �e za morzem ich c�rka czy siostra ginie w opuszczeniu i ze wstydu. Powiecie, nie powiecie, wszystko jedno. Ale mi�e by�y mi dnie, kt�re�cie przy mnie sp�dzili, bo mog�am rozmawia� z przyjacielem. A sami widzicie, jak ma�o ich mam. W�a�ciwie nie mam �adnego pr�cz mej drogiej lady Joanny, kt�ra z wielkim oddaniem dzieli m� niedol�. Aby podkre�li� ostatnie s�owa, kr�lowa zwr�ci�a si� ku siedz�cej przy niej damie dworu, Joannie Mortimer, stryjecznej wnuczce s�ynnego seneszala de Joinville, wysokiej trzydziestosiedmioletniej kobiecie o regularnych rysach, szczerej twarzy i g�adkich d�oniach. - Mi�o�ciwa Pani - odpowiedzia�a lady Joanna - wi�cej czynicie, aby podtrzyma� moj� odwag�, ni� ja, by doda� wam otuchy. Wielce za� nara�acie si�, zachowuj�c mnie przy sobie, odk�d ma��onek m�j przebywa w lochu. Troje rozm�wc�w nadal rozmawia�o p�g�osem, bo szept, wymiana s��w na uboczu sta�y si� niezb�dnym nawykiem na tym dworze, gdzie nigdy nie bywa�o si� samym, a kr�low� otacza�a niech��. W danej chwili w k�cie komnaty trzy pokojowe haftowa�y narzut� przeznaczon� dla lady Eleonory Despenser, �ony faworyta, graj�cej w szachy, przy otwartym oknie, z ksi�ciem nast�pc� tronu: Nieco dalej, drugi syn kr�lowej, kt�ry przed trzema tygodniami uko�czy� siedem lat, sporz�dza� sobie �uk z leszczynowej witki, a dwie c�reczki, pi�cioletnia Izabela i dwuletnia Joanna bawi�y si� lalkami ze szmatek. Przesuwaj�c figury po szachownicy z ko�ci s�oniowej lady Despenser wci�� �ledzi�a kr�low� i usi�owa�a pods�ucha� jej s�owa. Owa kobieta mia�a czo�o g�adkie, lecz zadziwiaj�co w�skie, blisko osadzone i pal�ce oczy, ironiczn�, wysuni�t� doln� warg�, nie by�a w�a�ciwie szpetna, lecz cechowa�a j� brzydota wynikaj�ca z nikczemnej duszy. Pochodzi�a z rodu Clare i przesz�a do�� osobliwe koleje losu, gdy� by�a szwagierk� poprzedniego kochanka kr�la, rycerza Gavestona, kt�rego, przed jedenastu laty, w 1312 roku, zabili zbuntowani baronowie, a p�niej zosta�a wydana za obecnego kochanka. Sprawia�o jej chorobliw� rozkosz wys�ugiwanie si� m�skim mi�ostkom, aby zaspokoi� ��dz� pieni�dzy oraz ambicj� w�adzy. Ponadto by�a g�upia. Przegra parti� szach�w wy��cznie dla przyjemno�ci zawo�ania wyzywaj�cym g�osem: - Szach kr�lowej... szach kr�lowej! Edward, ksi��� nast�pca tronu, jedenastoletni ch�opaczek o pod�u�nej, subtelnej twarzy, raczej skryty ni� nie�mia�y, kt�ry niemal zawsze mia� spuszczone oczy, korzysta� z najdrobniejszych pomy�ek partnerki i stara� si� j� zwyci�y�. Przez w�skie, okr�g�o sklepione okno, sierpniowy powiew rzuca� k��by gor�cego kurzu, lecz gdy za chwil� s�o�ce zajdzie, wilgotny ch��d zn�w zago�ci w grubych, pos�pnych murach starego opactwa Kirkham. Gwar licznych g�os�w dochodzi� z wielkiego kapitularza, gdzie kr�l przewodniczy�