7893
Szczegóły |
Tytuł |
7893 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7893 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7893 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7893 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Drukarczyk �� � � Regu�a Przetrwania
���Obudzi�a mnie �ona - cudza - zdobyta wczorajszego wieczora. By�a �adna. Czarnula o wspania�ych oczach, cudownych rysach, fenomenalnych kszta�tach. Poprzedni m�� wo�a� na ni� Mira. Cholernie twardy facet.
���Kobieta przynios�a �niadanie - olbrzymi, paruj�cy p�misek z soczystym mi�siwem. �akomy k�sek - kobieta oczywi�cie, nie �arcie. B�dzie z niej po�ytek i b�d� z ni� k�opoty. Najlepsza baba w ca�ej p�nocnej dzielnicy. Przyci�gn��em j� do siebie. Przylepna bestia. Potrafi�a skr�ci� noc do minimum. Potrafi�a zmusi� do wysi�ku najdrobniejszy mi�sie�. Potrafi�a popl�ta� poj�cie "g�ry i do�u". Potrafi�a du�o. Trzytygodniowe polowanie przynios�o efekt w pe�ni rekompensuj�cy trudy. Dopiero jeden dzie� go�ci w moim bunkrze, a ju� by�y starcia. Ten durny Barbel mia� nadziej�. Trzeba kaza� Mirze wyprawi� jego g�ow�. Kiepski okaz, ale jest troch� miejsca mi�dzy Szcz�kaczem i �bem Mateusza.
���Wsta�em z rozbabranego bar�ogu. Kombinezon le�a� niedbale rzucony w k�cie pomieszczenia. �wieci� t�ustymi plamami. Kobieta si� tym zajmie. Zawo�a�em j�. Przysz�a potulnie i pomog�a dopi�� klamry. Nie omieszka�a przy tym przejecha� mi po plecach lubie�nymi paluszkami. Przewidywa�em mn�stwo k�opot�w. P�nocna dzielnica nie obfitowa�a w okazy p�ci odmiennej. Bandycka dzielnica. Sprawdzi�em poprawno�� dzia�ania systemu spustowego wielostrza�owej giwery, Do obszernej kieszeni na piersiach wsadzi�em kilka pe�nych magazynk�w. Dzisiejszy wypad mo�e by� d�u�szy ni� zwykle. Do jednej z tylnych pochew za�adowa�em samopowtarzaln� dwudziestka dw�jka, a do drugiej gar�� naboi z ryfkowanymi, rozrywaj�cymi g�owicami. Rozpylacz wczoraj szlag trafi�. Szkoda. Mo�na by zapolowa� na Wielkiego Garniera. Albo rozwali� koloni� Szczunok�w
���Mira przytuli�a si� podaj�c do poca�unku gor�ce usta. Przy takiej dziewczynie jest po co wraca� do bunkra. Warta ka�dej ceny. Gdyby nie um�wione spotkanie z Dzikim... A tak trzeba i��. Baba rycza�a jakbym szed� na stracenie. Swoj� drog� szybko si� przyzwyczaja. Nad cia�em poprzedniego ura�a nie wylewa�a tylu �ez. �atwo zrozumie� - olbrzymie si�ce m�wi� a� za wiele. Dure�, kaleczy� takie wspania�e cia�o.
���Metalowa p�ytka blokady minowej, wszyta w materia kombinezonu na przedramieniu, b�yska�a ostrzegawcz� czerwieni�. Sprawdzi�em przez judasz czysto�� przedpola. Koniecznie musza zrobi� peryskop - kiedy� zaskoczy mnie cholerny �owca, ��dny �atwego �upu. Piekielnie nie lubi� wyziemiania i przyziemiania. Najgorsze manewry w ca�ym dniu. Ostatnio tylko cud uratowa� mi �ycie. Ale zosta�a pami�tka - czerwona pr�ga przez ca�e czo�o. Te parszywe Szczunoki ze swoim parzyde�kiem...
���Na oko nikt nie czai� si� wok� bunkra. Szarpn��em stalowe wrota i uskoczy�em za w�gie� na wp� rozwalonej kamienicy. Nikt nie strzela� - dobrze. Za plecami z hukiem zatrzasn�y si� stalowe drzwi - dobrze. W��czy�em blokada minowych zapalnik�w. �adnego ruchu - dobrze.
���W p�nocnej dzielnicy trzy razy dobrze to: za dobrze. Sta�em jak kamienna figura. Bez najmniejszego ruchu. Nie ma po�piechu. Na niecierpliwo�� nie sta� mnie - jest droga - kosztuje �ycie. Nareszcie! G�siun drgn��, chyba jaki� m�ody. Dziewi�� minut absolutnej martwoty powinien wytrzyma� nawet �redniak. Spokojnie zdj��em bezpiecznik spustowy. Dobra, stara giwera. G�siun dosta� idealnie w stos pacierzowy. Chwil� trzepota� pot�nymi mackami, konwulsyjne skr�ty pra�y�y ob�y tu��w, makabryczny ogon bi� po betonowych ska�ach. Paskudne, w�ochate monstrum. W dodatku niejadalne.
���Pora rusza�. Biegiem pu�ci�em si� w kierunku najbli�szej budowli. Przy drugim zwrocie straci�em r�wnowaga. Ziemia zadr�a�a, a p�niej run�a na mnie gradem ostrego gruzu. Pech. Kl��em siebie w duchu. Cwaniaka tego �owcy. A ja jestem dure�. Dobrze, �e to tylko granat taktyczny. Gdyby ku�kowy - strach pomy�le�.
���By�em martwy - zupe�nie - dla niego. Prawa teka bola�a jak wszyscy diabli. �ali� si� mog� kiedy indziej, teraz ostro�nie zmaca�em rewolwer. Mam troch� szcz�cia - bez trudu wyszed� z pochwy. Martwy czeka�em. Jak na nieboszczyka za du�o my�la�em. Czy to wolny �owca czy od Garniera. Nadejdzie ze wschodu, zachodu czy po�udnia? Strzeli w �eb kontrolnie, czy szkoda mu b�dzie naboju? Da�em si� podej�� jak dziecko. Za �atwo posz�o z G�siunem. Teraz odrobina za p�no na samokrytyka, za to czas najwy�szy na rachunek sumienia...
���Cholera! Sk�d ten bydlak Monty wzi�� si� na moim terenie?! I gdzie u licha wytrzasn�� paralizator kr�tkiego zasi�gu? My�la�em gor�czkowo. Zrobi jeszcze kilka krok�w i kopnie wi�zk� wibracyjn�. Dok�adnie znam tego �mierdz�cego tch�rza. B�dzie chcia� mnie wypcha�, dlatego u�yje paralizatora.
���Poruszanie pokaleczon� d�oni� to sztuka. Celowanie na wyczucie - w dodatku spoza w�asnego ty�ka - jest te� nie lada wyczynem. Trafi� z rewolweru w brzuch pochylonego m�czyzny, na odleg�o�� pi��dziesi�ciu metr�w, to czysty hazard. W sumie niemo�liwo��. A jednak uda�o si�. Nacinana kula wesz�a dok�adnie mi�dzy oczami - rozrywaj�c durny �eb Monty'ego jak zgni�y arbuz. Nie mia�em do siebie �alu - mo�e tylko o to, �e celuj�c w brzuch trafi�em w g�owi. Wszystko. I dosy� ju� le�enia. Nie bez trudu wylaz�em spod zwa��w gruzu. Prawa r�ka by�a w op�akanym stanie. Reszta prawie w normie. Poszuka�em wzrokiem giwery - le�a�a nie opodal. Nawet specjalnie nie ucierpia�a. Przedmioty �yj� d�u�ej. Cicho, cho� dosadnie i siarczy�cie, zakl��em.
���Monty bez g�owy wygl�da� �miesznie. Jak brudny �achman. Zniszczony strz�p szmaty. Kad�ub trupa. Niepe�ny umarlak. Cholernie zabawne. Musia�em po�ama� mu palce, �eby z kurczowo zaci�ni�tej d�oni wydosta� paralizator. Niewiele przyni�s� po�ytku w�a�cicielowi. W�a�nie pierwsze �lizuchy przyst�pi�y do uczty. Za kilka minut po Montym zostanie tylko bia�y szkielet. �owca od siedmiu bole�ci. Ciekawe jak tutaj dotar�. Musia� mie� fart.
���Dotar�, ale nie wr�ci. Piekielny fart - dla mnie. Zdoby�em pe�ny paralizator, utrzyma�em si� przy �yciu.
���Sk�d� dochodzi�o ciche tykanie. Pad�em na ziemi� - w sam� por�. Trzydzie�ci metr�w od epicentrum. Bez szans. Nikt nie zniesie ogromnej detonacji. Ja do wyj�tk�w nie nale��. Chyba zaczn� wierzy� w opatrzno��... Niewypa�. G�wno nie opatrzno��. Ten zwariowany Garniec z bunkra w ko�ciele zamiast modli� si� powinien dok�adniej zak�ada� zapalniki. R�aniec nie zabija. Dure�, ufa bezgranicznie boskim wyrokom. Od nich jeszcze nikt nie pad� trupem. Chocia�... O do diab�a! Sprytny maniak. Faktycznie, �e te� na to wcze�niej nie wpad�em...
���...Wpad�em natomiast na trzy Szczunoki. Rozpocz�� si� taniec. Weso�a zabawa. Przepadam za Szczunokami i ich parszywym parzyde�kiem. W pot�nym skoku przelecia�em nad powalon� kolumn�. Pierwszy cios doszed� mnie tu� poni�ej kolana. Zawy�em z b�lu - nie przestaj�c ani na chwil� naciska� spustu giwery. Lew� d�oni� wyj��em bagnet. Krew zapaskudzi�a kombinezon. I tak b�dzie prany. Cholera, �e te� akurat musz� my�le� o czysto�ci. Gruby zmi�k�, zatrz�s� si� jak galareta - nic dziwnego. Spr�bowa�by trzyma� si� sztywno: z czterema kulami w szkaradnym czerepie. Od wschodniej dzielnicy nadlatywa� kolejny wrz�d. Pomyleniec Garniec. Chyba wzi�� moje rady do serca. Zamiast mod��w lepsze zapalniki. R�bn�o jak wszyscy diabli. Odleg�o�� krytyczna - dobrze, �e mia�em kryj�wk�. Nadpali�o tylko w�os�w, brwi i rz�s. Odrosn�. Ze Szczunok�w zosta�o pieczyste. Ale niezbyt apetyczne. Potworny sw�d zmusza� do torsji. Wyrzyga�em ca�e �niadanie. Troch� weselej zrobi�o mi si� na my�l o bezskutecznych wysi�kach szmyrni�tego �wi�toszka. Pewnie w�asnor�cznie zr�bie dzisiaj krzy� przed bunkrem. Noga przesta�a krwawi�, b�l skrzep� razem z ostatni� kropl�. Nie by�o wi�c powodu, �eby stercze� jak ko�ek w jednym miejscu. Tym bardziej �e wci�� tkwi�em dwie�cie metr�w od swojego schronu. Dziki m�g� ju� czeka� - chocia� w�tpi�. Do starej elektrowni nie mia� wcale bli�ej ni� ja.
���Pochylony przemyka�em ulic� - wzd�u� �ciany czynszowych kamienic. Przy suchej morwie stop. Dlaczego nie? Mam niepohamowany wstr�t do paj�czarzy. Paskudztwo. Przyda si� zapolowa� na kogo�, bo ju� za bardzo przywyk�em do roli zwierzyny. Wej�cie do podziemi by�o tu� przy olbrzymim, chropowatym pniu. Zwalisko gruzu od strony dawnych magazyn�w odzie�owych, stalowe p�yty na rogu skrzy�owania, dalej g�adki asfalt. Czort wie, jaki teren jest zaminowany. Ja ubezpieczy�bym usypisko ceglanych od�amk�w. Nie ma g�upich. Spr�buj�, ale po g�adkiej nawierzchni. Paralizator lu�no dynda� na �a�cuszku u pasa.
���Uwaga. Gotowi. Start! Trzy susy - pad -powsta�. Dwa susy zwrot w lewo - zwrot w prawo. Trzy susy - stop - czo�ganie. Raptowny zryw i pot�ny szczupak. Zryw - skok - kozio�kowanie. Otw�r schronu - nura...
���Cicho. Ciemno. Le�a�em bez najmniejszego ruchu. �aden d�wi�k nie przedziera� si� przez absolutn� czer�. Zupe�nie jakbym o�lep� i og�uch�. Musia�em waln�� gdzie� kolanem, bo rzepka pomstowa�a falami szarpi�cego b�lu. Nic tylko wy�. Mo�e p�niej, jak wyjd� st�d �ywy i o w�asnych si�ach. Odczekawszy troch� poczo�ga�em si� ostro�nie �rodkiem podziemnego korytarza. Op�acalne ryzyko. Paj�czarz kombinuje prosto. �atwiej porusza� si� wzd�u� �ciany, wi�c wystarczy kilka gilotyn i po sprawie. Ostre �elastwo, cichy �wist i jestem rozdwojony. Guzik z p�telk�. Kapry�na ze mnie bestia. Mam zamiar dalej by� jednym kawa�kiem. Luf� giwery maca�em po chropawym. betonie. Chwila odpr�enia - Mira - czeka w bunkrze. Naga. Niech to licho! Zgi�, przepadnij maro nieczysta. Musz� mie� umys� skoncentrowany na walce. Inaczej �mier�.
���Jasny prostok�t wej�cia do pomieszcze� paj�czarzy. Jestem ju� na miejscu. Zaraz zacznie si� zabawa w strzelanego. Paralizator ustawi�em na maksymalny k�t ra�enia. Pot�ny kopniak wywali drzwi. Nie jestem kinomanem, a ju� zwolennikiem tanich szmir zupe�nie. Ale spr�buj szybko otworzy� drewnian� klap� z paralizatorem w jednej r�ce i giwer� w drugiej. Prawda, �e niemo�liwe? No wi�c da�em zdrowego kopa w spr�chnia�e deski, a� korniki zagrzechota�y w swoich dziurach. Wi�zka wibracyjna sk�drowa�a wn�trze w stop-klatce. Trzech paj�czarzy, z ogromnie durnymi pyskami, mog�o �mia�o konkurowa� z �on� Lota. S�upy - nawet bez jednego mrugni�cia powiek. Ja te�, bez mrugni�cia powiek w�adowa�em ka�demu kul� w brzuch. �mieszne, o�yli ale w drgawkach konwulsji. Cholernie nie lubi� tych typ�w, natomiast cholernie lubi� patrze� jak umieraj�. Jedna z niewielu rado�ci w tym �wiecie. Niezwykle komiczna pantomima. Siedz�c na jedwabnym kokonie �mia�em si� a� do �ez. Ostatnie podrygi baletu pijanych szympans�w. Zabawny spektakl - szkoda tylko, �e taki kr�tki. Przed wyj�ciem rozwali�em wszystkie jedwabniki. Nie cierpi� stawonog�w.
���Najwy�szy czas, by dotrze� do starej elektrowni. Dziki b�dzie zaniepokojony. Przyjemno�� przyjemno�ci�, a je�� trzeba. Pora wyruszy� na drug� stron�. Pop�dzany w�asnymi my�lami, po kwadransie dotar�em do kolczastego ogrodzenia podstacji transformator�w. Teraz ostro�nie. Dziki to furiat. Lepiej mie� si� na baczno�ci. Diabli wiedz�, co strzeli w szalon� pa�k�. Je�li nabierze ochoty na moj� bab�... Prawda, przecie� jeszcze nie wie. Chocia� nowiny szybko obiegaj� p�nocn� dzielnic�. Bardzo szybko i w bardzo zmienionej formie. Szkoda ryzykowa�. �atwo mo�na straci� g�ow� a odzyska� jej nie spos�b.
���Szeregi rozdzielnik�w stanowi�y doskona�� os�on�. Skrada�em si� niczym czerwonosk�ry w�dz. Stop. Dalej ju� tylko porcelanowe izolatory i p�aszczyzna zjazdowa do kom�r si�owych. Suchy wiatr ni�s� tumany d�awi�cego py�u. Poci�em si� niemi�osiernie. Z lewej - stos na wp� zetla�ych opon - dobra os�ona do skoku. Dalej prawie przy samej �cianie z falistej blachy, nieruchomy wrak pojazdu g�sienicowego. Mo�na zaryzykowa� wycieczk�.
���Wolno, bardzo wolno, krok za krokiem. Pod butami trzeszczy kruszona ��ta trawa. Spokojnie, bardzo spokojnie oczy lustruj� ca�y teren. Giwera trzymana z, pozorn� niedba�o�ci�, palec na spu�cie. Szybko, bardzo szybko wali serce. Cia�o spr�one, gotowe do natychmiastowego dzia�ania. Precyzja automatu, utajona si�a zwierz�cia. Unie�� stop�, zgi�� w kolanie, przesun�� o trzydzie�ci centymetr�w, czubkiem trzewika sprawdzi� grunt, przenie�� ca�y ci�ar korpusu - jeden krok. Drugi, trzeci...
���- Hej, Pat!
���Wyprysn��em jak wystrzelony z katapulty. Jeszcze nim spad�em w niewielk� bruzd� palec trzykrotnie zwolni� spust. Wali�em bez opami�tania. Huk palby rytmicznie biczowa� cisz�. W trzeciej sekundzie przysz�a odpowied� - jak echo - wraz z gwizdaniem przelatuj�cych woko�o kul. W sz�stej - opami�tanie. Jestem kompletny kretyn. Nerwowy idiota. Niedobrze.
���- Dziki, przesta� marnowa� naboje!
���Cisza, a� dzwoni�o w uszach. My�la�. Dla niego to wysi�ek wi�kszy od strzelania. By� niezwykle ostro�ny - odruch wytrawnego �owcy. Sprawd� wszystko dok�adnie, punkt po punkcie. Je�eli jest bezpiecznie, sprawd� jeszcze raz. Dopiero w�wczas zr�b.
���- Czemu strzela�e�?!
���Siedzia� ukryty w metalowej kabinie dyspozytorni. M�g�bym pos�a� wi�zk� wibracyjn� z paralizatora. Blacha przedpiersia nie ma chyba wi�cej jak trzy centymetry. Przejdzie. Ale po co.
���- Wystraszy�e� mnie durniu! - krzykn��em staraj�c si�, �eby wypad�o to przekonywaj�co. - Mia�em ci�k� drog�! Jestem ciut przewra�liwiony!
���Przetwarza� informacj�, szuka� dziury, pr�bowa� zanegowa�. Wytrawny �owca. Lubi� fachowc�w, opanowanych facet�w. Dziki zaszed�by daleko, gdyby nie by� taki "dziki". Pomyleniec, ale zna si� na rzeczy. Wysoko ceni swoje zwariowane Bycie. Nie ma rady, musz� wyj�� pierwszy. Dosta�em nerwowego tiku powieki. Chyba nie potraktuje tego jako podrywania.
���Wyszed�. Zostawi� pi�� minut marginesu bezpiecze�stwa - ja da�bym dwa razy tyle. Nie wygl�da� najlepiej. Brudny, zaro�ni�ty, w porwanych �achach. Zgarbione, chude cia�o; zapadni�te, czarne jak w�giel oczy; potwornie d�ugie, patykowate r�ce i nieproporcjonalnie kr�tkie nogi. Przystojniak. Wol� sta� z nim po jednej stronie barykady. Niebezpieczny go��. Dziki.
���Zbli�ali�my si� niczym dw�ch wrog�w, a nie sprzymierze�c�w. Wreszcie dzieli� nas ju� tylko krok. W jego �lepiach b�ysn�� ognik zrozumienia. Wyci�gn�� d�o� - u�cisk przypiecz�towa� spotkanie. Wcale nie braterski, nawet nie przyjacielski. Wsp�lnota interes�w - to wszystko - drogi przez pewien czas biegn�ce obok. �adnego zaufania, �adnej mi�o�ci, �adnej pewno�ci - �adnych bzdur. Tak musi by�, je�li chcesz �y�. Wystarczy przyblokowa� normalne odruchy. Wierzysz - nie wierz; ufasz - nie ufaj; jeste� przekonany - nie b�d�; liczysz na niego - nie licz. Kanony pozwalaj�ce d�ugo istnie�. Przetrwanie jaki� czas. Ka�da godzina,, ka�dy dzie� wyrwanego �mierci istnienia to stopie� do wieczno�ci. Warto walczy�. Bez uczu� - ten towar zwr�cono producentowi. Za du�o reklamacji - z trzeciego �wiata - ze �wiata umarlak�w. Dziki chrapliwym g�osem zagadn��:
���- Idziemy na drug� stron�? - czarne �lepia �wieci�y tajonym podnieceniem. Pomylony go��. Wraca� tam zawsze, �eby szale�. Bez umiaru, bez hamulc�w, bez jakiejkolwiek przyzwoito�ci. B�g morderca. Niebezpieczny wariat.
���Ale musieli�my. Spi�arnia �wieci�a pustkami. Trzeba sprawi� kobiecie jakie� odzienie, a mo�e i b�yskotk�. Jednym s�owem tak. Dziki odruchowo zaciera� s�kate �apska. B�dzie weso�o...
���- Dziura przesun�a si� w kierunku dworca kolejowego. Gdzie� w okolic� dawnej rampy - relacjonowa� gor�czkowo, jakby w obawie, �e zmieni� zdanie - na miejscu zlokalizujemy j� bez trudu.
���- Spokojnie, twoje trupy nie uciekn� - wpad�em mu w s�owo.
���W niekontrolowanym odruchu w�ciek�o�ci ods�oni� ��te z�by. Oczy pa�a�y jawn� nienawi�ci�. �adny kompan. Nie ze mn� strachy. Ko�cem lufy giwery szturchn��em go w czo�o.
���- Spr�buj tylko...
���Oklap�, ale jedynie na zewn�trz. W gardle a� mu gulgota�o. W porz�dku. Gniew m�ci jasn� my�l. �owca nie powinien mie� uczu�. Dobry �owca. Odruchy i nic wi�cej.
���Dziki poszed� przodem - byli�my na jego terytorium. St�pa� peonie i zdecydowanie. Jasne jak to potwornie pal�ce s�o�ce. Zardzewia�e nitki szyn, sprz�one spr�chnia�ymi belkami podk�adu, zaprowadz� nas prosto do dworca. Sucha trawa obrastaj�ca kamienie nasypu kruszy�a si� szeleszcz�c. Zapach drewna nasyconego olejami, zapach �wie�ego siana, zapach zeskorupia�ej ziemi - zapach upalnego lata. Cholerny zapach wspomnie�. Nie teraz! Nie przed powrotem tam. Id�c na drug� stron� nie wolno my�le�! Inaczej ob��d. Szale�stwo i powolny upadek. A p�niej ju� tylko dno - zwierz� albo �mier�. W obu wypadkach koniec.
���Stukn��em g�ow� w plecy Dzikiego. Zagapi�em si�. Oto droga do piek�a - g�upie my�li. Wyci�gni�ta r�ka godzi�a w pryzmy z�omowiska. Trawa by�a tam po�amana. Wystarczy - zagro�enie. Lepiej obej��. Czort wie, co czai si� w�r�d skorodowanych grat�w. Wola�em sam pokierowa� odwrotem. M�j zwariowany kompan zbyt lubi starcia. Uda�o mu si� kilkana�cie razy. Kolejna potyczka wcale nie musi. Zbyteczne ryzyko - za ma�o danych.
���Na migi pokaza�em, �e ma i�� za mn�. Zgodzi� si� niech�tnie. Nie zrobili�my trzech krok�w. Rozpalone �elazo przelecia�o mi po skroniach - na chwil� przed hukiem wystrza�u. Nim cia�o w gwa�townym skoku si�gn�o ziemi jeszcze kilka kul odbzyka�o swoje �mierciono�ne melodie w pobli�u mojej g�owy. Kiepski �owca. S�aby strzelec powinien wali� w brzuch. Najwi�kszy cel, najwi�ksze szanse. A tak zero. Pewny trup jest nadal niepewn� zdobycz�. Dziki wywali� petarda dymn�. Sino-bordo mg�a otuli�a aren� walki. K�tem oka zanotowa�em, jak ruszy� do ataku. Jego �ywio�. Gorzej ni� zwierz�, bo bez przyczyny. Satysfakcja. W�asna pot�ga. I jeszcze co� - pofolgowanie nienawi�ci. �adowanie , spi�cie - roz�adowanie. Fizyka, ale ludzka. Nieludzka. Mog�em spokojnie czeka� na rezultat.
���Wyrwa�o troch� k�ak�w nad uchem. Cud, �e tylko drasn�o. Za du�o cud�w ostatnio. Rozlu�nienie, kiepska kondycja fizyczna, rutyna.
���Od strony z�omowiska dobieg� odg�os pojedynczych strza��w. Rutyna, bardzo niedobra rzecz. Wieczny b�j o przetrwanie. My�liwy i upatrzona zwierzyna s� z jednej gliny - my�l�cy. Brak stereotyp�w. Kto nie jest gi�tki - ginie. Korzy�� dla �lizuch�w. One te� maj� mi�kki ko�ciec, mi�kkie cia�o, mn�stwo mi�kkiego, kleistego �luzu. Wniosek prosty - nie przyjmuj za pewnik niczego. Ani rzeczy materialnych, ani urojonych, a ju� nigdy cz�owieka. Je�li chcesz po�o�y� si� wieczorem, je�li chcesz wsta� dnia nast�pnego, je�li jeszcze czegokolwiek chcesz - daj spok�j wierze w cz�owieka.
���Na nasypie zmaterializowa� si� Dziki. Wl�k� co� za sob�. Dopiero z kilku krok�w mog�em rozr�ni� szczeg�y. W�a�ciwie niewiele ich by�o. Zmasakrowane cia�o - chyba m�czyzny. I na pewno martwego. Bez w�tpienia umrzyk. Fachowa robota, cho� zbyt wiele niekoniecznego wysi�ku. Tylko Dziki nie ogranicza si� do zwyk�ego u�miercania. Lubi da� folg� pop�dom. Byd�o jakich ma�o. Bo te� zosta�o nas ju� niewielu. Zgraja dobranych rzezimieszk�w. A on jest wirtuozem przesady. Wariat.
���- Jaki� przyb��da - zauwa�y� niedbale, kiedy fala podniecenia opad�a pozwalaj�c doby� g�os. - Pewnie ze wschodniej dzielnicy. Ostatnio coraz ich wi�cej w tych stronach.
���Pu�ci� w�osy martwego m�czyzny. Okrwawiony och�ap mi�sa - jeszcze do niedawna b�d�cy cz�owiekiem - ci�ko stoczy� si� po pochy�o�ci nasypu. Zastyg� u moich st�p w groteskowej pozie.
���Niech to szlag trafi! Przez chwil� mia�em niepohamowan� ochot� schyli� si� i zajrze� nieboszczykowi w twarz. Bezkszta�tna miazga. I pierwszy bia�y, t�usty �lizuch w�arty w oko pozbawione powieki. �wiat zginie, a �lizuchy zostan� - dop�ki nie wygryz� si� nawzajem.
���- Idziemy? - przerwa� milczenie,
���- Ruszaj!
���Jak na musztrze zrobi� w ty� zwrot i szparkim krokiem nadawa� tempo. Po niejakim czasie, zaraz za rozwalonym przejazdem, utkn�li�my. Nie na d�ugo. N�dzna blokada minowa. Bez system�w dodatkowych. Dziki nasadzi� bagnet na luf� swojej fuzji i dziabi�c nim jak �lepy lask� wolno posuwa� si� naprz�d. Wola�em bezpieczn� odleg�o��. Lubi� by� pewnym w�asnego �ycia. Zbyt wiele wysi�ku kosztuje przed�u�enie go o ka�dy nast�pny dzie�. Tylko trzydzie�ci metr�w - przeci�tna zapora. Dalsza droga do dworca nie kry�a �adnych niebezpiecze�stw.
���Gmaszysko stacji dzielnie znosi�o zgubny wp�yw uciekaj�cego czasu. Jedynie gdzieniegdzie du�e p�aty �uszcz�cego si� tynku ods�ania�y czerwon� mozaika ceglanego muru. Dobra robota, kt�ra wszystkich nas przetrwa.. Okna, skrzywione w diabolicznym grymasie wybitych szyb, z�o�liwym u�miechem kwitowa�y ostro�ne wysi�ki dw�ch niepozornych idiot�w. Zabawne istotki. Szeregi zwrotnic kry�a kar�owata ro�linno��. Rdzawe szyny tylko miejscami bieg�y po go�ej ziemi. Niesamowite wra�enie robi�a sie� trakcyjna i las s�up�w sygnalizacyjnych. I martwe bry�y opuszczonych wagon�w.
���Nasza rampa, czy w�a�ciwie stos spr�chnia�ych desek po niej pozosta�ych, by�a lekko na uboczu - o dobry rzut kamieniem od centralnego dworca. Sta�a tam samotna ciuchcia spalinowa, wsparta wygi�tym zderzakiem o belk� stopuj�c�. Gdzie� za ni� czai�o si� przej�cie na drug� stron�. Piekielna furta wstecz. Wrota do zdarze� przesz�ych. Tamten �wiat.
���Dziki wytarga� z budy dyspozytorni d�ug� tyczk� - zako�czon� dipolem miedzianego drutu. Dwa przewody ��czy�y dziwn� anten� ze zwyk�ym miernikiem napi�ciowym. Wykrywacz - jego wynalazek. Z wyci�gni�tym przed siebie badylem skierowali�my si� w stron� rozwalonej rampy. Dwuosobowa procesja. Poch�d za w�asnym pogrzebem. Spokojni, uwa�ni, skoncentrowani. Barbarzy�cy. Wolno, stopa za stop� w kierunku przej�cia. Wiatr pogrywa� zgrzytliwie na linkach semafor�w. Lewa noga, prawa, lewa, prawa... S�o�ce lepi�o do plec�w �achy. Pot zalewa� oczy. Kurz niemi�osiernie drapa� wyschni�te gard�o. Metr po metrze do przodu - przed siebie. Na tamten �wiat! Na tamten �wiat!! Na tamten �wiat!!!
���Wskaz�wka miernika drgn�a raptownie. Zamarli�my w miejscu, boj�c si� spojrze� jeden na drugiego. Strach - zawsze to samo. Potworny, paniczny, zwierz�cy strach. I niepewno��. P�yn�y chwile, a my trwali�my w bezruchu. Wreszcie Dziki odwr�ci� g�owa. Skin��em potakuj�co. Przest�pili�my przez pr�g �ycia...
���Cholera! �e te� musia�em pomy�le� o Garnierze. Akurat w takim momencie. I on r�wnie�. Sprz�enie zwrotne. Przenios�o go z nami. Prawdopodobie�stwo �adne, a jednak...
���U�miecha� si� do mnie z�o�liwie. Mruga� porozumiewawczo. Niech to szlag trafi!
���On ksi�dzem, ja panem m�odym, Dziki te�ciow� panny m�odej. Ale� dob�r, jak nigdy. Wbi�o nas w dosy� nietypowe postacie. Najgorzej z Dzikim. By� grub�, za�ywn� kobiet� o dziwnie energicznych ruchach. Z nalanej twarzy - o ma�ych, chytrych oczkach przekupki - bi�o zdecydowanie i niezwyk�a zawzi�to��. To jeszcze chyba nie jego charakter. Na razie powinien oswaja� si� z nowym cia�em. Ale musi mie� durn� mino. Zapomnia�em. Teraz nie ma w�asnej g�by, teraz korzysta z mimiki t�ustej baby. Pewnie jest w�ciek�y jak diabli...
���Organy zahucza�y tonem wznios�ej pie�ni. Ministrant- ma�y blondynek - da� znak, �eby wsta�. Podnios�em si� z k�aczek. Z ty�u s�ycha� by�o skrzypienie podn�k�w, szum cichych szept�w wielu ludzi. Na razie wola�em nie ogl�da� si� za siebie. Natomiast k�tem oka zlustrowa�em moj� - b�d� co b�d� - �ona. Ca�kiem niez�a. Filigranowa figurka, twarz o regularnych rysach - z zadartym noskiem, orzechowymi �lepkami i kasztanow� czupryn� puszy�cie spadaj�c� na czo�o. Mo�e jedynie za ma�e piersi. Zreszt� nie nale�� do zwolennik�w nadmiernych rozmiar�w.
���Do diaska! Co mnie obchodzi obca dziewczyna. Przecie� nie zamierza�em wie�� ma��e�skiego �ywota. Nawet nie by�oby kiedy. Spi�arnia pusta, a ja trwoni� czas przy boku nieznanej oblubienicy. W�a�nie! �luby s� na og� w soboty. O niech to! Rzuci�o nas zaledwie dzie� przed wybuchem. Jeszcze nigdy tak blisko... Jutro - w niedzielne przedpo�udnie - zacznie si� ostatni akt spektaklu. Ma�o czasu, bardzo ma�o czasu.
���Ksi�dz Garnier z namaszczon� min� odprawia� mod�y. Uduchowiony wzrok wbi� w gotyckie sklepienie ko�cio�a. Pomyleniec - trafi� z rol� idealnie. Ma�y ministrant przyni�s� srebrn� tack� z obr�czkami. Kto� p�aka� za moimi plecami - pewnie rodzina. Kap�an, z min� z�o�liwego gnoma, zbli�y� si� dostojnie. Panna m�oda te� zacz�a cicho chlipa�. Gdyby wiedzieli jakie prorocze s� to �zy. Nerwowo czeka�em ko�ca ceremonii. Odruchowo spojrza�em na Dzikiego. Te�� p�aka�, a te�ciowa nie. �renice szarych oczek ciska�y b�yskawice. Poj�� wreszcie, jakie cia�o dosta� po tej stronie. Musi by� w�ciek�y. W podobnej postaci ma prawo.
���Garnier w�a�nie zawzi�cie przewraca� kartki modlitewnika. B�dzie chryja. Nie zna� formu�y ma��e�skiej. Zacz�� mamrota� co� po �acinie. Te�� panny m�odej obj�� czu�ym ramieniem swoj� po�owic� i mocno przycisn�� do boku.
���"A s�owo cia�em si� sta�o"'... Dziki uderzy� �ysego okularnika kantem d�oni - tu� nad uchem. M�czyzna osun�� si� na pod�og� bez jednego j�kni�cia. Trup. Pierwszy. Mordercy rozpocz�li misj�.
���Dziewczyna obok mnie najpierw szeroko otwarta oczy - zupe�nie nie pojmuj�c biegu zdarze� - a p�niej, najnormalniej w �wiecie zemdla�a. Nie mia�em czasu podtrzymywa� wiotczej�cego cia�a - hukn�a na posadzk�. Biedaczka. B�dzie mia�a guza - za p� godziny, jutro i jeszcze w chwili umierania. Zako�czy� �ycie z rozbit� czy ca�� g�ow� jest r�wnie nieprzyjemnie. A m�� zrezygnowa� z nocy po�lubnej gnaj�c co tchu w stron� otwartych drzwi.
���Przede mn� p�dzi� Dziki. Zabawnie lata�y mu t�uste po�ladki, ko�kowate nogi wybija�y podkutymi obcasami melodi� szalonego werbla. Obok sadzi� z zadart� sutann� Garnier - uzbrojony w srebrn� pater�. Pot�nie wyci�ga� te swoje patykowate odn�a. Jaki� bohater wychyn�� z rz�d�w �awek z zamiarem odci�cia nam odwrotu. Dure�. Te�ciowa gwizdn�a go ku�akiem w splot s�oneczny, zmykaj�cy ksi�dz przejecha� po �bie srebrn� pater�. Drugi trup. B�dzie ich wi�cej - niepor�wnywalnie. A jutro wszyscy...
���Wypad�em na zewn�trz, na moment o�lepi�o mnie s�o�ce. Zawsze ten piekielny �ar. Ci�g�y ogie� pot�pienia. Dla nas, dla nich, dla nast�pnych siedmiodniowych kukie�ek. Diabli wiedz�, jak d�ugo. Mo�e przez wieczno��, mo�e dop�ki trwa� b�dzie ten glob, mo�e do S�du Ostatecznego. Na razie nic nie zapowiada zmiany.
���Dziki wywala� zza kierownicy sportowego samochodu grubego jegomo�cia. Martwego. Trzeci. Garnier pakowa� si� z drugiej strony. Kiwali, �ebym wia� z nimi. Nie! Wystarczy wsp�lnych interes�w. Przy przej�ciu na drug� stron� byli konieczni. Teraz ju� nie. Wol� samemu za�atwi� sprawy, dla kt�rych tu wr�ci�em. W�adcy cudzego istnienia nie znosz� im podobnych. Brak �wiadk�w. A marionetki strac� moc prawn� jutro ko�o po�udnia.
���Zbieg�szy po schodach p�dem ruszy�em w kierunku mostu. Z prawej rozci�ga�a si� panorama miasta. Wspania�y moloch - szary, brudny i zakurzony. Zatrzyma�em przeje�d�aj�c� taks�wk�.
���- Do dzielnicy p�nocnej - poleci�em siwiute�kiemu cz�owiekowi za kierownic�.
���- Co� pan si� z wesela urwa�? - zagadn�� weso�o, bacznie obserwuj�c we wstecznym lusterku m�j str�j.
���Jak dot�d nie mia�em okazji obejrze� w�asnego wcielenia. W ma�ym, odblaskowym prostok�ciku widnia� wycinek twarzy statystycznego przeci�tniaka. Zaw�d-urz�dnik; wiek-27 lat; uroda - mierna; zamo�no�� - �adna. Nie�le, �atwo uton�� w t�umie. Tylko, �e dzisiaj bezbarwna figurka odegra fascynuj�c� jednoakt�wk� napisan� wy��cznie dla niej.
���- Jakby pan zgad�. W ostatniej chwili umkn��em sprzed o�tarza. Mam tylko troch� drobnych, wi�c za kurs...
���Za�mia� si� rechotliwie. Przez chwil� a� pu�ci� kierownic�, klepi�c si� z uciech� po kolanach. Weso�e, szare oczy na moment spotka�y w lusterku m�j wzrok. Sympatyczny staruszek.
���- Nie szkodzi. Pierwszy raz widz� takiego pasa�era, a nie pierwszy raz �a�uj�, �e trzydzie�ci lat temu nie mia�em odwagi na podobny czyn. Pieni�dze to drobiazg.
���Pewnie - i tak nie zd��y�by ich wyda�. Ponadto ocali� sobie �ycie. Do jutrzejszego po�udnia. Fajny ch�op. Poczciwina. Dobrze, �e nie musz� go zabi�.
���Staruszek poprosi� o wskazanie ulicy - byli�my ju� w dzielnicy p�nocnej. Poda�em adres handlarza broni�. Na miejscu podzi�kowa�em sympatycznemu taks�wkarzowi. Odczekawszy a� ty� ��tego samochodu zniknie za zakr�tem, pchn��em drzwi wej�ciowe do obskurnej kamienicy. Kt�ry ju� raz przemierzam skrzypi�ce schody - nawet nie pami�tam. Ka�da wyprawa zaczyna si� od z�o�enia wizyty Grubemu Steve'owi. Odra�aj�cy go��. Wa�y ze sto pi��dziesi�t kilogram�w, a do zbyt wysokich wcale nie nale�y. Zawsze, ilekro� go widz�, mam wra�enie, �e przy gwa�townym ruchu sk�ra nie wytrzyma i uwolni ogromne pok�ady t�uszczu. Za�liniony niedopa�ek cygara w ustach te� nale�y do sta�ego obrazu niechlujnej postaci.
���Nacisn��em dzwonek - trzy razy d�ugo i raz kr�tko. Otworzy�a Tona, dla odmiany osoba nazbyt filigranowa. Biedna, zasuszona i wiecznie wystraszona kobiecina.
���- Ja do Steve'a. Przychodz� od Pierre'a Malkoneya - idiotyczne has�o.
���- Prosz� - otworzy�a szerzej drzwi wskazuj�c ruchem d�oni wn�trze tak samo brudne i zaniedbane jak jego w�a�ciciel. W �rodku cuchn�o st�chlizn�, wilgoci� i obiadem solidnie zaprawionym czosnkiem. Wyj�tkowo �mierdz�ca mieszanka.
���- M�� jest w gabinecie - wyduka�a zaprowadziwszy mnie przed odrapane, d�bowe wrota.
���Ja nie nazwa�bym pomieszczenia nawet chlewem, chocia� siedzia� wewn�trz spasiony knur. Wsta�, na powitanie wyci�gaj�c pulchne �apsko. Uda�em, �e tego nie widz�. Szybko przeni�s� d�o� w bok zapraszaj�c do skorzystania z fotela. Wol� sta�. Steve przeszed� do rzeczy.
���- Czym m�g�bym panu s�u�y�? - uni�ony u�miech a� prowokowa� do gwizdni�cia w z�by.
���- Potrzebuj� sztucera i samopowtarzalnego rewolweru o kalibrze ponad dwadzie�cia. No i oczywi�cie amunicji do nich. To wszystko.
���Mia� durn� min�. Pr�bowa� mnie rozgry��, ale problem przerasta� jego zdolno�ci. Po d�u�szej chwili milczenia zacz�� - jak idiota oczywi�cie - zaprzecza�.
���- Ale� pan mnie chyba z kim� myli. Jestem przyk�adnym obywatelem i nie mam �adnej broni. To nieporozumienie. Wyj�tkowo ugodowy jestem facet. Nie lubi� przesadza�. Ale
���Gruby dra�ni� mnie potwornie. Jeszcze jedna szansa.
���- Steve, nie �artuj, jestem pozbawiony poczucia humoru. Wi�c rusz si� i dawaj o co prosz�!
���Nie poj�� - debil. Gdzie u ludzi instynkt samozachowawczy? Ryzykowa� bez potrzeby i to z kim� takim jak ja...
���- Powtarzam, �e nie...
���Dosta� w z�by a� hukn�o. Jakbym uderzy� w pie�. W sekund� ogromne cia�o chyli�o si� poza punkt ci�ko�ci, po czym bezw�adnie klapn�o na wytarty dywan. Tylko nieprzytomny - mia� du�o szcz�cia, a ja dobrej woli. Wyj��em mu z bocznej kieszeni klucz do skrytki za szaf� z ksi��kami. Znalaz�em wszystko, czego mi by�o trzeba. Wpakowawszy do kieszeni gar�� naboi, do drugiej pistolet, wyszed�em z "gabinetu".
���Kobiecina czeka�a na korytarzu. Wygl�da�a na jeszcze bardziej przestraszon�, ale s�owa nie pisn�a, kiedy mija�em j� w drzwiach. Duplikaty Grubego maj� wyj�tkowego pecha - zawsze co kt�ry� trafia na mnie i w najlepszym przypadku ko�czy si� wybitymi z�bami. Niefartowny go��. Na dole przystan��em, �eby pomy�le� nad dalszym dzia�aniem. Nigdy nie cofn�o nas tak blisko, trzeba wi�c post�powa� inaczej ni� zwykle. Ot, sytuacja sprzed kilku minut - w skrytce nie by�o ju� sztucera. W sobot� wszystkie magazyny s� na g�ucho zamkni�te. Albo w�amanie, albo rabunek po prywatnych mieszkaniach. I jedno i drugie nader kiepskie rozwi�zanie. A przed zmierzchem musz� zaopatrzy� bunkier. Niech to licho!
���Kompletnie zalany m�odzieniec wykoleba� si� z luksusowego sedana. Przynajmniej dobry pocz�tek. Lekko uderzy�em go w skro� - zwiotcza� do reszty. Zaci�gni�ty do bramy i wygodnie u�o�ony pod skrzynk� na listy wygl�da� na klasycznego pijaka. Przez kilka godzin odpocznie od m�cz�cego �ycia bogatych ch�opc�w.
���Kocham szybkie samochody, a ten okaza� si� bardzo szybki. Z piskiem opon wypad�em na centraln� obwodnic�. Mia�em ju� gotowy plan - prosty i z szans� na realizacj�. Przy b��kitnej budce telefonu zatrzyma�em si�. Dobrze, �e w kieszeni �lubnego garnituru by�o tych par� miedziak�w. W ksi��ce bez trudu odnalaz�em odpowiedni numer.
���- Dzie� dobry. Czy rozmawiam z panem Mortenstain?
���- Tak! Tu inspektor Dupree ze wschodniego komisariatu. Czy to pan jest w�a�cicielem magazynu przy trasie Wniebowst�pienia?
���- ...
���- Prosz� natychmiast zjawi� si� tutaj. By�o w�amanie.
��� - ...
���- Nie wiem czy co� zgin�o. Dlatego potrzebna nam pa�ska pomoc.
���- ...
���- Dobrze, czekamy.
���No pewnie, przecie� nie dla kawa�u wydzwaniam do znanych kupc�w. Po kilku minutach zaparkowa�em przed siatk� ogrodzenia. Dozorca krz�ta� si� po swojej budce. Gdybym wiedzia�, �e ma zapasowe klucze...
���Mortenstain zajecha� czarn� limuzyn� dok�adnie w kwadrans po mnie. Jeszcze dobrze nie stan��, a ju� drzwi odskoczy�y pchni�te energicznie i z wn�trza wysiad� szpakowaty m�czyzna. Wygl�d typowego przedstawiciela klasy zamo�nej. Jedyny akcent �wiadcz�cy o niejakim po�piechu to niedoci�gni�ty krawat. Jasne. Jak si� ma kilkana�cie magazyn�w, w dodatku odpowiednio ubezpieczonych, nie trzeba goni� na z�amanie karku z powodu b�ahego w�amania. Niemile zaskocz� szacownego biznesmena.
���- Panie Mortenstain, tutaj ! - krzykn��em uchyliwszy drzwi. Przystan�� niezdecydowany, po czym szybkim krokiem podszed� do mojego samochodu. Pochyliwszy szpakowat� g�ow� zamar� z g�upim wyrazem twarzy. Sam bym zg�upia� patrz�c prosto w wylot lufy mauzera.
���- Przyjecha� pan na czas - wycedzi�em u�miechaj�c si� do� �agodnie - w�a�nie teraz b�dzie w�amanie...
���Zrozumia�. Ceni� ludzi inteligentnych i opanowanych. Tacy w�a�nie dochodz� do fortuny. I bez uniesie�. Podniecenie jest domen� g�upc�w. Spok�j daje w�a�ciw� ocen� i pozwala utrzyma� odpowiednie proporcje.
���- Czego pan chce - ch�odno zaproponowa� kompromis, w kt�rym ja otrzymam niezb�dne rzeczy, a on zachowa �ycie.
���- Ci�ar�wki za�adowanej konserwami z pa�skiego magazynu. Nic wi�cej. W�z znajdzie si� jutro. Strata jedynie kilkuset kilogram�w �ywno�ci.
���- Zgoda.
���M�dry facet. Wart szacunku - jako przeciwnik i przymusowy wsp�lnik. Zrobi� dobry interes i nic wi�cej. Ma racj� i nie ma innej mo�liwo�ci. Po co niepotrzebnie denerwowa� si�, skoro biegu zdarze� nie spos�b zmieni�. Jasny s�d i prosta decyzja.
���Ruszyli�my jak para przyjaci�. Bardzo ��czy taki pistolet trzymany pod przewieszon� przez r�k� marynark�: Nierozerwalna wi�. Dozorca z szacunkiem uchyli� bram�.
���- Witam, panie Mortenstain, c� spro...
���Zamilk�. Dlaczego ludziom odbiera g�os na widok broni. Delikatnym ruchem d�oni zaprosi�em go do naszego towarzystwa. Skwapliwie skorzysta� z propozycji. Mia� klucze. No c�, troch� pracy fizycznej powinno dobrze wp�yn�� na morale szacownego kupca.
���Za�adowa� po brzegi ogromny truck nie jest �atwo. Sporo roboty i jeszcze taki cholerny upa�. Po p� godzinie z obu przymusowych magazynier�w pot lat si� ciurkiem. Koszula nobliwego biznesmena by�a mokra, spodnie straci�y idealny fason. Dozorca wygl�da� nie lepiej, ale to ju� chyba z natury. Obaj mieli do��. Po godzinie ci�ar�wka sta�a pe�na. Podzi�kowa�em im za trud i po�wi�cenie. Czuli si� zaszczyceni i dumni, a je�eli nie - dobrze to ukrywali. Nic tak nie wzmaga g�odu jak praca. �eby moi dobroczy�cy mogli niezw�ocznie posili� si�, zamkn��em ich w magazynie. Nie mia�em ju� czasu zapyta�, czy s� wdzi�czni za troskliw� opiek�.
���Nie jest �atwo przestawi� si� ze sportowego wozu na trzydziestotonowy okr�t szos. O ma�y w�os zdemolowa�bym budk� dozorcy. Na drodze posz�o lepiej. Silnik gra� r�wn� melodi� pos�uszny ka�demu drgni�ciu peda�u gazu. Nie taki diabe� straszny. Szybko dotar�em do dzielnicy p�nocnej.
���Ma�a szopa sklecona z kilku spr�chnia�ych desek sta�a obok brzydkiej kamienicy na zaniedbanym, dzikim placu. Dlaczego to miejsce ocala�o - nie wiem. Jedna z nielicznych enklaw przeniesienia czasowego. Drzwi powrotne dla materii nieo�ywionej. M�j bunkier. Mia�em nosa szukaj�c podobnego cuda. Zaopatrzenie prosto do domu. Jutro w po�udnie...
���Jak w� poci�gowy naharowa�em si� przy przetransportowaniu zawarto�ci ci�ar�wki do szopy. Bandycki rejon - nikt nawet nie zwr�ci� uwagi na dziwn� operacj�. Przynajmniej udawa�, �e nie widzi. Ledwo wszystko pomie�ci�em. Olbrzymia k��dka, blokuj�ca stalow� sztab�, by�a przeszkod� bardziej optyczn� ni� rzeczywist�. Zbli�a�a si� godzina dziewi�ta wieczorem. Powoli zapada� zmrok. Poszarza�a stara kamienica, zatarty si� ostre kontury �cian. Szybko posz�o, a� dziw bierze. Co prawda kobieta nie dostanie nowych ciuch�w ani b�yskotek, ale nie powinna zbytnio biadoli�. Grunt, �e s� zapasy - przynajmniej na miesi�c. Spok�j. Razem z ni�. Fala gor�ca ci�gn�a od l�d�wi. B�dzie mi�o. Piekielnie mi�o. Nie ruszam si� z bunkra ani na krok. �adna si�a nie zmusi mnie do wycieczki za betonowe �ciany. P�niej. Na razie trzeba umrze�. Przej�� gehenn� paskudnego konania. Jak zawsze, �eby wr�ci� na tamt� stron�.
���Zostawi�em ci�ar�wk� na obwodnicy, niedaleko kliniki psychiatrycznej. Znacz�ca budowla. Ciekawe, czy tych kilku go�ci siedzi na oddziale przypadk�w zamkni�tych. Fajne papu�niaki. Rz�d. Powinni by� w pomieszczeniach zamkni�tych. Bez mo�liwo�ci wyj�cia na zewn�trz. I do ko�ca ich zafajdanego istnienia. �eby tak g�adko wyko�czy� wszystko i wszystkich trzeba wyj�tkowego maniaka. Nie wiem czy prze�yli. Jak na samob�jc�w wygl�dali zbyt wytwornie i dystyngowanie. Jak na samob�jc�w m�wili zbyt g�adko i kwieci�cie. Jak na samob�jc�w byli zbyt spokojni i zadowoleni. Jak na samob�jc�w... Gdzie� bezpiecznie schronili t�uste ty�ki. Nie przypuszczam, by gn�bi�y ich Szczunoki, G�siuny i �lizuchy, by ka�dy dzie� stanowi� bezpardonow� walk� o przetrwanie. Cholernie w�tpi�. A� mi skr�ca flaki z bezsilnej w�ciek�o�ci. M�g�bym k�sa� jak pies. Bydlaki. Spektakl od jutrzejszego po�udnia. Niech obejrz� swoje dzie�o. Niech uciesz� oczy prac� sko�czon�. Niech wymieni� fachowe pogl�dy. Niech wznios� toast: "Za koniec �mierdz�cej rasy ludzkiej! Wiwat! Hurra!". �eby was krew zala�a.
���Diabelnie si� pokrzepi�em. Ze mnie kochany ch�opaczek - to tylko brzydcy politycy narobili mi w charakter. Dobra filozofia. Jestem takim wariatem jak Dziki. Fajnie. I mam gdzie� normy moralne. Fajnie. I mam gdzie� ludzkie s�dy. Fajnie. I mam gdzie� wszystko. Fajnie. I mam gdzie� samego siebie. Fajnie.
���Doszed�em do Bulwaru Pokoju. Niez�a nazwa, niech to licho. Ma�a, przytulna knajpa by�a wymarzonym miejscem do sp�dzenia reszty czasu. Podw�jna kolejka powinna wr�ci� spok�j my�lom i da� wytchnienie napi�tym nerwom. Szkocka, to jednak wspania�e lekarstwo - na ka�d� dolegliwo��.
���Wewn�trz lokal okaza� si� bardzo przyjemn� bud�. Przyt�umione �wiat�o, kilka stylowych stolik�w, obowi�zkowy bar z wysokimi sto�kami i nader mi�y widok p�ek z flaszkami wszelkiego rodzaju. Ludzi by�o niewielu. Para zakochanych ukryta w rogu sali, obszarpany pijak przy kontuarze, dw�ch m�czyzn pogr��onych w cichej dyspucie, samotna prostytutka. No i barman kr�py cz�owiek z czarn� brod�, �widruj�cymi oczkami i twarz� p�ask� niczym u peki�czyka - ubrany w ciemny frak. Typowy obrazek, jak w tysi�cu podobnych knajp.
���Usiad�em na wysokim sto�ku przy barze i zam�wi�em podw�jn� szkock�. Kobieta - mimo �e wymalowana jak wielkanocne jajo - z bliska nie sprawia�a wra�enia prostytutki. Mia�a min� skopanego kundla, �a�o�nie bezbronn�. Obfity makija� nie do�� dobrze ukrywa� zmarszczki. Oceni�em jej wiek na trzydzie�ci pi�� lat, chocia� wygl�da�a starzej. Piekielnie smutna posta� ciemne oczy zatopione w kieliszku by�y bezdennie melancholijne. Wypi�em duszkiem pierwsz� porcj�. Przyjemne ciep�o zago�ci�o w �o��dku. Alkohol, wynalazek wszechczas�w. B�ogos�awie�stwo ludzko�ci, ucieczka zagubionych, przyjaciel bezdomnych, pocieszyciel cywilizacyjnych odpadk�w. Alkohol, nektar wieczno�ci, jeszcze jedno przej�cie do lepszego �wiata. Drugi kieliszek rozp�dzi� ponure my�li. Alkohol to nie fa�szywy prorok diabelnie realnej rzeczywisto�ci. To prawda twojej natury. Tw�r ca boga z w�asnej osobowo�ci. Cudowny �rodek. Mog� modli� si� do niego. Nale�� do sekty jego wyznawc�w. Licznej sekty.
���- Jeszcze trzy razy to samo. - Barman sprawnym ruchem wyczarowa� pe�n� butelka. Przyjemnie zabulgota�o przy nape�nianiu migotliwego szk�a. Kobieta ockn�a si� z zamy�lenia. Nieuwa�nym spojrzeniem zlustrowa�a moj� sylwetka, melodyjnym g�osem rzuci�a przed siebie:
���- Dla mnie te� - wypowiedziawszy t� kr�tk� kwesti� ponownie popad�a w zaduma. Smutna posta�.
���Jeden z m�czyzn dyskutuj�cych przy stoliku poprosi� o w��czenie telewizora. Chcia� wys�ucha� nocnego serwisu informacyjnego. Przeci�tny obywatel, warstwa �rednia, typowa mentalno��, Otumaniony cz�owiek. Barman wyszed� zza kontuaru i pogrzeba� co� przy niewielkiej szafce. Ekran zaja�nia� obrazem przystojnego spikera. M�oda para w rogu sali przerwa�a mi�osne u�ciski i przesiad�a si� bli�ej. Pijany obdartus przyhalsowa� z pe�n� szklank� w jednej r�ce i napocz�t� butelk� w drugiej. Przekrwionymi oczami zlustrowa� towarzystwo, po czym wgramoli� si� na sto�ek obok mnie. Widocznie odnalaz� pokrewn� dusz�. Wysokim dyszkantem skomentowa�:
���- Zafajdane m�drale, kt�rego� ranka wy�l� nas na zielon� traw� Piotrowej ��czki. Napijesz si� pan? - zapia� w moim kierunku i nie czekaj�c odpowiedzi dope�ni� kieliszki.
���Spiker relacjonowa� przebieg rozm�w rozbrojeniowych. M�g�bym recytowa� tre�� najnowszych komunikat�w razem z nim. Ka�dy wyraz mia�em utrwalony w pami�ci z bezb��dn� dok�adno�ci�.
���- Dzisiaj przed po�udniem zosta�y ponownie przerwane rokowania rozbrojeniowe. Obie strony nie dosz�y do porozumienia w kwestiach spornych, dotycz�cych zamro�enia produkcji broni nuklearnej podwy�szonego ra�enia. Jest to ju� czwarte z kolei posiedzenie, kt�re nie przynios�o �adnych rezultat�w. Wydaje si�, �e nowa eskalacja zbroje� jest nieunikniona. W rozmowach prawdopodobnie nast�pi okres stagnacji. W kotach dyplomatycznych panuje zaniepokojenie ostr� polityk� naszego rz�du. Sytuacja mi�dzynarodowa jest wystarczaj�co napi�ta, by nowa demonstracja si�y zerwa�a na czas d�u�szy Konferencj� Genewsk�. Prezydent, na spotkaniu z dziennikarzami, opowiedzia� si� za kontynuowaniem polityki twardej r�ki. Zapowiedzia� r�wnie� zwi�kszenie rocznego bud�etu na potrzeby armii. Odm�wi� natomiast odpowiedzi na pytanie o bliskowschodnie pr�by nuklearne. Zastanawiaj�cy jest fakt braku kontroli wielkich mocarstw nad produkcj� broni j�drowej w krajach Trzeciego �wiata. Mo�liwo�� wykorzystania jej w lokalnych konfliktach jest nader realn� gro�b�...
���- Zafajdane, m�drale - powt�rzy� pijany m�czyzna - p�jdziemy do Abrahama na piwo. �ebym tak ju� szkockiej nie pokosztowa� - zakl�� powa�nie i dla udokumentowania wagi przysi�gi r�bn�� pi�ci� w brudne �achy na piersi. Wywo�a� tym gestem jedynie atak suchego kaszlu.
���Barman niecierpliwym gestem nakaza� milczenie za�linionej postaci. Straci�em rachub� wypitych kolejek. Ch�odn� oboj�tno�� te�.
���- Sam si� zamknij, chamie. Nie rozumiesz, �e on przepowiada wam przysz�o��? - Wszyscy odwr�cili g�owy w moj� stron�. Jutro w po�udnie zaczniecie zdycha�. Ca�y wasz uporz�dkowany �wiat szlag trafi. Po�yjecie tylko do jutrzejszego po�udnia...
���Obaj m�czy�ni patrzyli z wyra�nym politowaniem. G�upcy. My�l�, �e si� ur�n��em. Dziewczyna na moment zaprzesta�a mozolnego obca�owywania pot�nego karku swojego oblubie�ca. Odwr�ci�a twarz. Puste, fio�kowe oczy prze�lizn�y si� po mojej sylwetce. Narkomanka, od razu wida�. Dla niej b�dzie to jeszcze jedna podr� urojona. Dobre i to. Ch�opak mia� t�p� g�b� buldoga, a ponadto wyra�n� ochota skarcenia mnie. Przy tych bicepsach nie sprawi�oby mu to zbyt wielkich k�opot�w. Pozornie. Barman otworzy� usta chc�c zapewne popisa� si� celn� uwag�. Do diab�a! Ci ludzie niczego nie rozumieli.
���- Cholera! Czy nie dociera do waszych m�d�k�w, �e za kilkana�cie godzin - zako�czycie istnienie! To ostatnia noc, p�niej zostanie tylko smr�d. Nie pojmujecie?! - a� ochryp�em od krzyku.
���Patrzyli na mnie jak na pomyle�ca. Nieszkodliwy wariat. Ale� zakute pa�y... Tylko �e w�a�ciwie maj� racj�. Sam bym nie wierzy�. �adnych istotnych powod�w do obaw. Przywykli do okre�lenia "napi�ta sytuacja" i jako� nikomu do g�owy nie przychodzi, �e mog�aby "trzasn��". Sk�d�e. Nigdy. Niemo�liwe. Absurd. A jednak tak b�dzie. Ju� jutro...
���- Prosz� si� uspokoi� albo wyrzuca pana st�d - barman wyg�osi� swoj� lokajsk� kwesti�. Kompletny idiota. I do tego ma zbyt wyg�rowane poj�cie w�asnej si�y.
���- Lepiej b�d� cicho, ty brodaty ogryzku - delikatnie przywo�a�em go do porz�dku.
���Wyj�tkowo uparty go��. Najwyra�niej zamierza� wyle�� zza kontuaru i spr�bowa� realizacji szalonego planu. Nieomal r�wnocze�nie podni�s� si� z krzes�a barczysty ch�opak. Dw�ch na jednego.
���Musieli bra� nauki dobrego wychowania na ulicy. Brzydale. Lekcja fair play - i to gratis - powinna by� przyj�ta z wdzi�czno�ci�. Chyba wezm� to odpowiedzialne zadanie na swoje skromne barki. Dziewczyna pr�bowa�a zatrzyma� wielkoluda wisz�c u jego ramienia. Gor�czkowo go o czym� przekonywa�a. Rozr�nia�em tylko jedno zdanie: to mi�y facet, tylko popi�. Pewnie, �e jestem mi�y, ale niepotrzebnie strz�pi�a j�zyk. To bydl� mia�o piekieln� ochota poigra� po m�sku. Brodaty kurdupel w czarnym fraku stan�� przede mn� w rozkroku. Wygl�da� jak wyro�ni�ty pingwin. Czyste zoo - goryl z pingwinem. Ku og�lnemu zadowoleniu powinienem chyba opa�� na cztery �apy i pomerda� ogonem. I b�d� tu cz�owieku mi�o�nikiem zwierz�t.
���Pierwszy zacz�� barman, chcia� z�apa� mnie za r�kaw... Idiota. Dok�adnie wymierzy�em cios - w nasada nosa - mordercze uderzenie. W�o�y�em w b�yskawiczny ruch piekielnie du�o energii; ca�ym cia�em wychylony dla maksymalnego rozmachu. Pie�� trafi�a w pr�ni�, natomiast mnie �upn�o co� w karku. Polecia�em na ziemi� jak w�r ziemniak�w. Co za troskliwo�� - zamiast gruchn�� �bem o posadzka trafi�em na szpic obutego buciora. Rozdzwoni�y si� wszystkie dzwony �wiata. Ciep�a stru�ka p�yn�ca po skroni budzi�a obawy, czy z prawego ucha zosta� cho�by kawa�ek. Ch�opcy fachowo t�ukli wypo�yczone cia�o. Kopniak w nerki na pewno nie poprawi� ich wydolno�ci. Zawy�em z b�lu. Niepotrzebnie - dosta�em w z�by a� zadzwoni�y koronki. Nigdy nie spotka�em tak zmy�lnych i szybkich trep�w. Przeturla�em si� kawa�ek i wyskoczy�em z p�przysiadu w bok. Dla asekuracji wyprowadzi�em uderzenie w ciemno, ale bez przekonania. Ca�e szcz�cie - znowu pud�o. Ledwo zdo�a�em zrobi� unik. Cios przeznaczony twarzy trafi� w bark. Polecia�em na st� jak niewa�ki �achman. Dr�gal szykowa� powt�rka, wi�c rzuci�em si� na pod�og�. Z u�amkowym op�nieniem wyskoczy�em w stroni pingwina. Mia� refleks i nadto pary. Splot s�oneczny to piesko czu�e miejsce, a on uderzy� idealnie. Strza� w dziesi�tk�. Opad�em bezwolnie na kolana - koniec walki. Z otwartych grymasem b�lu ust ciek�a stru�ka �liny. Jak z�amany scyzoryk - kompletnie bezsilny - le�a�em na ziemi. Wielki drab obrabia� mi boki z zawzi�to�ci� godn� lepszej sprawy. Chyba na chwil� straci�em przytomno��.
���Odzyska�em wzrok, gdy z g�uchym j�kni�ciem moje cia�o uderzy�o o kraw�nik przed knajp�. Fale torsji wraca�y nieprzerwanie. Czas d�u�szy le�a�em bez ruchu - skopany, z rozbitym pyskiem, z g�ow� tylko cudem trzymaj�c� si� w kupie. Dobrych dziesi�� minut dochodzi�em do siebie - na tyle, by m�c wsta�. Dziewczyna narkomanka mia�a racj�. Mi�y ze mnie facet. Ogromnie spokojny, a jak�e...
���Z bocznej kieszeni wyci�gn��em mauzera. Dobra sztuka. Pe�ny magazynek, sprawny system spustowy - mo�na i��. Wolno pokona�em te dwa stopnie do knajpy, szybciej pchn��em matowe drzwi, jeszcze szybciej wkroczy�em do �rodka. Najszybciej ucieka� barman, ze zwinno�ci� kota �migaj�c za lada. G�upi. Drewno nie stanowi przeszkody dla kuli ze stalowym p�aszczem. Pia� poszarpanych dziur wykwit�o w mahoniowej os�onie. Wystarczy - nawet na twardy �ywot pingwina. Dryblas zrywa� si� w�a�nie z krzes�a. Ten zbyt szybkim my�leniem nie grzeszy. Z powrotem opad� na niebieski plusz. W cofni�tym czole neandertalczyka czerwienia�a ma�a plamka akurat kalibru pojedynczego pocisku. Po k�opocie. Na wszelki wypadek - bo m�ciwy z natury nie jestem - upewni�em si�, czy brodaty karze� zza baru rzeczywi�cie wyzion�� ducha. Niepok�j by� nieuzasadniony - gdybym chcia� odcedzi� makaron, jego cia�o nadawa�oby si� idealnie.
���Opr�ni�em jednym haustem ostatni kieliszek. M�czy�ni siedzieli w pozie, jak� przybiera ma�pa na widok w�a. Narkomanka jeszcze nie poj�a straty, bo u�miechn�a si� do mnie g�upawo. Mo�e tylko zasmarkany pijak mia� w nosie ca�e zaj�cie - pij�c prosto z flaszki i w kr�tkich przerwach kiwaj�c z uznaniem g�ow�.
���Niespiesznie poku�tyka�em do wyj�cia. Ch�odne powietrze owion�o rozpalon� twarz. Przyspieszony puls wraca� do normy, kom�rki wch�on�y ostatni� porcj� adrenaliny, popu�ci�y napi�te nerwy. Drzwi do baru trzasn�y raptownie. Odwr�ci�em si� b�yskawicznie z wyci�gni�tym rewolwerem. Niepotrzebnie. To tylko smutna kobieta.
���- Co zamierza pan teraz zrobi�? - wyrzuci�a pospiesznie i nie zostawiwszy czasu na odpowied� zaproponowa�a. - Mieszkam kilka ulic dalej. Sama. Nikt mnie tu nie zna. Mo�e by...
���Zabrak�o jej rozpadu albo odwagi. Nic dziwnego. Projekt nader dziwaczny i nader dwuznaczny. Trupy jeszcze nie ostyg�y, a ona zaprasza zbrodniarza na party we dwoje. No c�, gust nie podlega dyskusji. I tak nie mam gdzie sp�dzi� reszty nocy, je�li nie bra� pod uwago komisariatu. Ca�kiem dobry pomys�. B�dzie jaka� pociecha przed �mierci�. Cholernie nie lubi� umiera�. Mo�e razem p�jdzie �atwiej. Zobaczymy.
���- Niech pan: prowadzi...
���Z u�miechem wygl�da�a o wiele �adniej. Ponadto figury odm�wi� jej nie spos�b - d�ugie, pi�knie toczone nogi, proporcjonalnie doskona�e biodra i wiotka kibi�, �adnie podane do przodu piersi. Og�em obrazek wart obejrzenia. Nawet jakby lat uby�o. Z ca�ej postaci przebija�o zdecydowanie, tak r�ne od rezygnacji sprzed kilkunastu minut. Kobieta przesz�a metamorfoz� i je�li sprawi�a to moja osoba, chyba zrobi� si� zarozumia�y.
���Kluczy�a w�skimi �cie�kami niczym �cigany lis. Sam nie potrafi�bym lepiej. Weszli�my w cich� alejk�, poobsadzan� z obu stron grzybami dom�w jednorodzinnych. Spokojny, solidny, willowy teren. Dla tych lepiej sytuowanych.
���Zatrzyma�a si� przy ozdobnej bramie. �adne ogr