7874

Szczegóły
Tytuł 7874
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7874 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7874 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7874 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

George Alec Effinger �� � � Duchowy Mistrz � � Wyst�powa� przed kilkusetmilionow� widowni�, chocia� sam by� jedynym cz�owiekiem na olbrzymim stadionie. Otacza�y go koncentryczne kr�gi z przezroczystych plastykowych p�ytek, poczynaj�c od kraw�dzi sceny, dos�ownie kilka metr�w od jego st�p, i wznosz�c si� coraz wy�ej i wy�ej, a� tam, gdzie najdalsze rz�dy miejsc gin�y w mrokach p�nego wieczoru. Ka�de z nich zajmowa�a swobodna �wiadomo��, kierowana i nadzorowana poza cia�em przez TECT. � � Annaben nie wzbudza� swym wyst�pem takiego zachwytu jak inni, s�awniejsi pisarze; tym niemniej jego opowie�ci by�y pe�ne werwy. Chocia� spora cz�� widowni przyby�a wys�ucha� Phiotha, wi�kszo�� trafi�a tu r�wnie� z nadziej� us�yszenia d�ugiego i ciekawego fragmentu prozy Annabena. � � Siedzia� na fotelu po�rodku czarnej, b�yszcz�cej sceny. Stopy z��czone na pod�odze, d�onie spoczywaj�ce na kolanach. Nie spuszcza� g�owy, ale na jego twarzy malowa�a si� senno�� i zm�czenie. Phioth nie usi�dzie, o nie; najwi�kszy z tw�rc�w b�dzie si� miota� po male�kiej przestrzeni, snuj�c swoje opowie�ci krzykiem lub szeptem, s�aw� zdobywaj�c zar�wno aktorstwem, jak i s�owami. � � Ten fragment by� jak na Annabena wyj�tkowo d�ugi. W czasie trzech poprzednich wyst�p�w jego opowiadanie ko�czy�o si� przed up�ywem trzydziestu minut; fragmenty nie wi�za�y si� ze sob� i daleko im by�o do utworzenia jednej ca�o�ci. Istnia�a co prawda zawsze szansa, �e jaki� nowy fragment po��czy dwa wcze�niejsze, zagadkowe kawa�ki ujawniaj�c ca�� struktur�. Ale nie dzisiaj. Bo oto nast�pny fragment, by� mo�e zupe�nie innej �amig��wki. D�u�szy, ciekawy. Publiczno�� b�dzie zadowolona, ale uczeni nie. � � - "Rzuci� nast�pn� bomb�" - m�wi� Annaben, deklamuj�c powoli, z niewielk� jedynie modulacj� g�osu. - "Dom towarowy run��. Od�amki cegie� i szk�a spada�y wok� niego; by� poraniony i krwawi�. Nie czu� nic poza niesamowitym uniesieniem. D�wi�k pot�gi w huku wybuchu, �oskot wal�cych si� ton betonu i stali, brz�k setek t�uk�cych si� szyb - to wszystko zdawa�o mu si� dziwnie koj�ce i ekscytuj�ce". � � S�uchacze nie rozumieli wielu s��w; prawd� m�wi�c fabu�a opowiadania by�a bez znaczenia. Wydawa�o si�, �e cz�owiek post�puje o d m i e n n i e, inaczej ni� reszta ludzi. W wielu opowie�ciach pisarzy ludzie zachowywali si� w spos�b przera�aj�cy. Cz�� os�b przesta�a przychodzi� na wyst�py z uwagi na to, �e opowiadania mog� uczy� cz�owieka takiego w�a�nie o d m i e n n e g o zachowania. To uczeni, korzystaj�cy z tw�rczych zasob�w TECT-u, b�d� si� zastanawia� nad znaczeniem obcych s��w: bomba, pot�ga, beton. � � Annaben m�wi� dalej. - "Po�r�d bez�adnych i zw�glonych gruz�w kl�cza�". - Umilk�. Najwyra�niej urwa� w p� zdania. S�uchacze, w milionach rozsianych po �wiecie dom�w, westchn�li. Annaben siedzia� przez kilka chwil w milczeniu; stopniowo jego twarz si� o�ywia�a, jakby budzi� si� z g��bokiego snu. Sta� samotnie na ogromnym stadionie, a potem podszed� do kraw�dzi sceny. By� zm�czony. � � Usiad� oczekuj�c kolejnego wyst�pu. By� sam; Vakeis znajdowa�a si� w jego domu. Jej cielesna pow�oka spoczywa�a na niskiej le�ance ko�o sadzawki. Domy�la� si�, �e �wiadomo�� Vakeis przebywa ci�gle tu, na stadionie, w oczekiwaniu na wielkiego Phiotha. U�miechn�� si� ponuro. Czy� mia� prawo si� spodziewa�, �e czeka na niego, skoro wyst�powa� Phioth? Pozwoli� sobie na odrobin� zazdro�ci, uczucie rzadkie u ludzi, lecz dla pisarza dostatecznie ekscentryczne. Jako tw�rca mia� stale zarezerwowan� p�ytk� na stadionie. Wiedzia�, �e tysi�ce ludzi pozbawionych szans uczestnictwa w wyst�pie zgorszy�by jego brak zainteresowania. � � Postanowi� zosta�, poniewa� recytacja Phiotha rzeczywi�cie wci�ga�a. A skoro on by� najwi�kszy z nich wszystkich, ka�dy wyst�p stanowi� cz�stk� historii. TECT o�wietli� scen�, gdy� niebo by�o ju� czarne. Phioth wy�oni� si� z tectu niedaleko miejsca zajmowanego przez Annabena. Annaben patrzy�, jak Phioth podchodzi do fotela na �rodku sceny. Jego d�onie chwyci�y za por�cze, a kciuk odnalaz� ma�e wy��obienie z niewielk� ilo�ci� relaksantu, kt�ry mia� go przygotowa� do popisu. Je�li umys� Phiotha, ci�ni�ty przez TECT w wielki strumie� �mierci, by�by niespokojny i zal�kniony, nie osi�gn��by swego celu. � � Co roku za pomoc� TECT-u wysy�ano dziesi�tki �wiadomo�ci kandydat�w na pisarzy, z kt�rych ka�dy mia� nadziej� przy��czy� si� do w�druj�cej pozosta�o�ci staro�ytnego mistrza. Czasami, jak Phioth, mieli szcz�cie i ja�� m�odego cz�owieka trafia�a na odpowiedniego towarzysza. Najcz�ciej jednak�e na �mia�ka nie czeka� �aden umys� i zamiast chwa�y spotyka�o go �miertelne przera�enie. Oczywi�cie TECT u s u w a � wszystkich takich nieszcz�nik�w i tylko inni pisarze ogl�dali przera�aj�cy widok �ywego cz�owieka z martwym umys�em. � � Phioth zbli�y� si� do fotela pewny siebie; b�d� co b�d� odby� podr� wielokrotnie i wiedzia�, �e czeka na niego przyjazna dusza. Na przedziwnej, p�omiennej r�wninie znajdowa�y si�, porzucone po �mierci cia�, niezliczone dawne intelekty. Ale je�li umys� m�odego ochotnika nie by� do nich odpowiednio dostrojony, na nic si� zdawa�a komunikacja dusz. Gdy pisarz mia� szcz�cie, powraca� przy zdrowych zmys�ach z jakim� strz�pkiem zaginionej literatury. Gdy mia� wyj�tkowe szcz�cie, okazywa�o si�, �e jego w�asne, wrodzone zdolno�ci znajdowa�y odbicie we wsp�lnocie z jakim� legendarnym geniuszem. � � Phioth mia� najwi�ksze szcz�cie i by� najwybitniejszym ze wszystkich pisarzy. Po dw�co -iekach po�ow�w w strumieniu my�li jeden cz�owiek sta� si� Williamem Szekspirem/Phiothem. Chocia� nie zachowa�o si� �adne z dzie� Szekspira, poniewa� literatura w og�le nie istnia�a, reputacja el�bieta�skiego dramaturga wzrasta�a i kwit�a. Publiczno�� s�ucha�a Phiotha z przej�ciem, gdy� ka�dy nowy wskrzeszony przez niego fragment rozlega� si� na ziemi po raz pierwszy od dwu tysi�cy lat. � � - "Bo nic w nim tak wewn�trz" - m�wi� Phioth, wci�� w fotelu. Uni�s� si� powoli; jego twarz zachowa�a nawiedzony wyraz w�a�ciwy wyst�puj�cemu pisarzowi, cia�o za� przemierza�o w�sk� scen�. R�ce w ci�g�ym ruchu, wkazuj�ce, gestykuluj�ce, gro��ce. G�os zmieniaj�cy zar�wno ton, jak i tempo. Annaben zachwyca� si� moc� s��w niemal pozbawionych sensu. � � Jak i na zewn�trz nie jest tym, czym by�o. � � Co by innego jak �mier� ojca mog�o � � Do tego stopnia wywie�� go za obr�b � � Jego natury, nie pojmuj� wcale. � � Prosz� was przeto, was, co�cie z nim wzro�li � � I z bliska z jego wiekiem i my�lami � � S�siadujecie, aby�cie czas jaki� � � Na naszym dworze zabawili... � � Annaben przygl�da� mu si� z zawi�ci�. Phioth chodzi� w prz�d i w ty� po male�kiej scenie i Annabena porwa� wir ruchu. Tego rodzaju zachowanie by�o tak prowokuj�ce, tak o d m i e n n e, �e zastanawia� si�, czemu nie zjawiaj� si� tectmani, by Phiotha u s u n � �. To nie by�y tylko wielkie, martwe s�owa, ale r�wnie� jakie� bezimienne, przesz�e nami�tno�ci, niebezpieczne pasje, kt�re zaw�adn�y Annabenem. Ludzie mu wsp�cze�ni na powr�t odkryli ide� teatru, wedle kt�rej pewne twory umys�u pisarza nie powinny by� jedynie czytane. Uczeni i TECT w przybli�eniu odtworzyli formy literackie na podstawie kilku r�nych fragment�w, kt�re otrzymali od swych pisarzy. � � Phioth m�wi� dalej, a tymczasem Annaben zastanawia� si� nad swoj� popularno�ci�. Z tre�ci jego fragment�w jasno wynika�o, �e �r�d�a ich szuka� nale�y w epoce innej ni� czasy Szekspira. Ka�dy pisarz zna� to�samo�� swego dawno zmar�ego mentora; czu� j� we wn�trzu swej swobodnej �wiadomo�ci a� do chwili, kiedy kontakt s�ab� i zm�czony przeka�nik si� budzi�. Annaben opowiada� historie niejakiego Sandora Courane'a; uczeni nic o nim nie wiedzieli i rozwa�ali warto�� jego tw�rczo�ci w por�wnaniu z Szekspirem. Courane by� mniej subtelny, mniej uniwersalny, lecz bardziej - zajmuj�cy. Przemawia� do szerszej publiczno�ci, a takie zjawisko wymaga�o analizy. Jednak�e to nie Annaben mia� si� zastanawia� nad tym, co stanowi o jego odr�bno�ci. W duchu cieszy� si� sw� s�aw�, ale jeszcze g��biej w duchu �le �yczy� Phiothowi. � � - "jako� zdaje mi si�" - m�wi� Phioth zaciskaj�c pi�ci nad g�ow�... � � Je�eli tylko ten m�zg nie zszed� na bok � � Z drogi trafno�ci, kt�r� zwyk� by� kroczy�, � � �e ostatecznie nie jest mi ju� obcym, � � Sk�d bierze �r�d�o szale�stwo Hamleta. � � Hamlet! Kolejny fragment tego s�awnego mitu. Uczeni na pewno piszcz� z rado�ci, pomy�la�. Wiedziony nag�ym impulsem wsta�, wsiad� do tectu i przeni�s� si� do domu. � � Trawa pod stopami by�a ch�odna. Pomi�dzy nieregularnie rozstawionymi fragmentami dachu widzia� pierwsze spokojne b�yski gwiazd. Tu i �wdzie sta�y z rzadka cienkie p�yty podtrzymuj�ce kawa�ki dachu i mechanizmy domu. Po�r�d nich ros�y drzewa, p�yn�y strumyki i sta�y gotowe do u�ytku meble. U st�p wzg�rza Annaben ujrza� nik�� po�wiat� wok� le�anki, na kt�rej nadal spoczywa�o cia�o Vakeis, podczas gdy ona sama ogl�da�a wspania�y wyst�p Phiotha. � � W powietrzu czu�o si� ch��d i Annaben poleci� TECT-owi podnie�� temperatur� w swym otwartym domu. Po namy�le zarz�dzi� jasn� iluminacj� ca�ej posiad�o�ci. TECT rozproszy� noc, rozdar� ciemno�� na poszarpane cienie i wyp�dzi� spomi�dzy korzeni drzew nawet jej malutkie strz�pki. Annaben poczu� si� lepiej. Zszed� do stawu i usiad� na trawie naprzeciwko swej kochanki. Czeka�, a� Phioth sko�czy. � � Po paru minutach Vakeis si� poruszy�a. Usiad�a i zacz�a rozciera� szyj�, kt�ra zdr�twia�a przez ten d�ugi okres, kiedy jej umys� przebywa� na stadionie. Zauwa�y�a Annabena i u�miechn�a si�. � � - Wcze�nie wr�ci�e� - stwierdzi�a zdziwiona. � � - By�em bardzo zm�czony - odpar�. Nie odwzajemni� jej u�miechu. Widzia�em tylko kawa�ek Phiotha. Znowu Hamlet, co? � � - Tak. Bardzo pi�kne, ale dziwne. Szkoda, �e nie zosta�e�. Tysi�ce ludzi da�oby swoje Prawo G�osu, �eby go zobaczy�. � � - Wiem - odrzek� wstaj�c i wyci�gaj�c do niej r�k�. Przeszli doko�a stawu, kt�ry Annaben dzi�ki TECT-owi utrzymywa� ca�y rok pod lodem. Poprowadzi� j� z powrotem pod g�r�, na plac spotka�. Nie mia� ochoty na rozmow� wiedz�c, �e cokolwiek powie, naprowadzi j� na dyskusj� o Phiothcie. � � - Podoba� mi si� tw�j wyst�p, kochanie - rzek�a. � � - Ciesz� si�. Oczywi�cie nic nie pami�tam. Mo�e je�li Charait i reszta przyjd� dzi� wieczorem, odtworz� to. To smutne, �e tak ma�o mnie interesuje w�asna praca. � � - Nie wierz� ci - powiedzia�a Vakeis wyrywaj�c k�pk� trawy i rzucaj�c ni� w kierunku g�owy Annabena. Schyli� si� i unikn�� trafienia. Nie roze�mia� si�. � � - Naprawd� - rzek�. - Nie wiem nawet, czemu si� tym przejmuj�. Je�li si� konkuruje z kim� takim jak Phioth, trudno bra� siebie samego na powa�nie. � � - Phioth to jedno, a ty to drugie - widzia�a, �e Annaben po swoim wyst�pie jest bardziej przygn�biony ni� po prostu zm�czony. Chwyci�a go za r�k�, a on si� zatrzyma� i spojrza� na ni�. - Pos�uchaj - rzek�a - co najmniej tyle samo ludzi uwielbia twoje wyst�py. � � - Niezupe�nie - odpar� z gorycz�. � � - No, prawie tyle samo. Szekspir to mit. P�b�g. Ma si� rozumie�, �e ludzie id� pos�ucha� Phiotha z innym nastawieniem. Ale twoje wyst�py daj� im wi�cej p r z y j e m n o � c i. Nawet nie mo�ecie ze sob� konkurowa�. Wychodzicie naprzeciw zupe�nie innym potrzebom i obaj w r�wnym stopniu je zaspokajacie. By�e� dzi� naprawd� wspania�y. � � - Chod�. Pewnie nied�ugo ju� tu b�d�. � � Pod wp�ywem ogarniaj�cej go nudy i zazdro�ci Annaben kaza� TECT-owi wygasi� wszystkie �wiat�a w domu, pozostawiaj�c jedynie na czas ich spaceru delikatn� po�wiat� na wzg�rzu. Zam�wi� cichutk� muzyk�, ale w rosn�cym zniecierpliwieniu i z tego natychmiast zrezygnowa�. Kiedy dotarli na szczyt wzg�rza, plac spotka� w posiad�o�ci Annabena, zobaczyli dw�ch m�czyzn wy�aniaj�cych si� z ma�ego testu. Pierwszy przybysz by� wysoki i szczup�y; splecione w�osy si�ga�y mu a� do pasa. Jego cia�o owija�a bladoniebieska materia. Drugi by� ni�szy i grubszy, z kr�tko przystrzy�onymi w�osami i niewielk� br�dk�. Nie mia� na sobie �adnego odzienia. Go�cie pomachali do Annabena oraz Vakeis i zasiedli na trawie w oczekiwaniu. � � - Witaj, Charaicie - rzek�a Vakeis podchodz�c do m�czyzny w niebieskiej szacie. Dotkn�� jej nogi i poca�owa� w kolano, a Vakeis si� roze�mia�a. - To jest Torephes - powiedzia� Charait unosz�c d�o� towarzysz�cego mu m�czyzny. - A� trudno uwierzy�, ale on te� chce wyst�powa�. Annaben zmarszczy� czo�o. Charait nie stanowi� problemu; jego kawa�ki odzyskanej literatury pochodzi�y z dzie� jakiej� tam pani Lidsake. Uczeni, wspomagani przez wszystkie subtelne umiej�tno�ci TECT-u, nie byli w stanie umiejscowi� jej w�r�d innych odkrytych pisarzy, zar�wno pod wzgl�dem gatunku, jak i chronologicznie. Wyst�py Charaita by�y ciekawe z historycznego punktu widzenia, tak zreszt�, jak wszystkie inne, ale szczeg�lnej rozrywki nie dostarcza�y. Lecz ten nowy Torephes stanowi� dla Annabena zagro�enie jako potencjalny przeka�nik nowego geniusza, kt�ry m�g�by za�mi� jego w�asne mizerne osi�gni�cia. � � - M�j przyjaciel Charait nie �artuje - powiedzia� Annaben. - Tylko nam, pisarzom, dane by�o widzie�, co dzieje si� z kandydatami, kt�rym si� nie powiod�o. Gdyby ludzie wiedzieli, jakie to okropne, wkr�tce w og�le nie by�oby pisarzy. Czy dobrze si� nad tym zastanowi�e�? � � Torephes sprawia� wra�enie zak�opotanego. Annaben przekaza� my�l� TECT-owi polecenie i temperatura placu spotka� zosta�a obni�ona o dziesi�� stopni. � � - Zawsze o tym marzy�em - odpowiedzia� Torephes. - Jestem �wiadom ryzyka. Charait straszy mnie ju� od dw�ch lat, ele ja chc� spr�bowa�. - Jego twarz wyra�a�a takie zdecydowanie, �e Annaben si� roze�mia�. � � - Zatem poczekajmy, a� przyb�d� pozostali i porozmawiamy - rzek�. - By� mo�e natchnienie Phiotha niew�a�ciwie ci� zainspirowa�o. � � Annaben i Vakeis zasiedli obok dwu go�ci. Annaben milcza� i zak�opotana Vakeis przej�a rol� gospodyni, pytaj�c go�ci, czy jest im wygodnie i czy nie �ycz� sobie czego� do jedzenia lub picia. � � - Jest troch� ch�odno - odpar� Torephes, ci�gle skr�powany, pe�en obaw, czy nie obrazi takiej s�awy, jak Annaben. � � Annaben mrukn�� co� i kaza� TECT-owi podwy�szy� temperatur� o dziesi�� stopni. - Dystrybutor jest tam - rzek� wskazuj�c na jedyn� �cian� w miejscu spotka�. Z jego s��w jasno wynika�o, �e nie zamierza obs�u�y� swych go�ci, tak jak wymaga�aby tego zwyk�a uprzejmo��. Torephes szepn�� co� do Charaita; Annaben us�ysza�, �e proponuje, aby wyszli, lecz Charait tylko potrz�sn�� g�ow�. W ko�cu Annaben jest pisarzem, kim� �atwiej ulegaj�cym nastrojom ni� przeci�tny obywatel. A poza tym dopiero co sko�czy� wyst�p. Charait wzi�� Torephesa za r�k� i poprowadzi� do dystrybutora. � � - Masz na co� ochot�, Vakeis? - spyta�. � � - Nie - odrzek�a. - Potem. � � - Annaben? � � Annaben zmarszczy� tylko czo�o i machn�� r�k�. Charait za�yczy� sobie niewielk� miseczk� mi�sa i kwiat�w, a Torephes wypi� fili�ank� relaksantu i zjad� troch� chleba bia�kowego. � � Chwil� p�niej z tectu Annabena wy�oni�y si� trzy osoby: m�oda kobieta i dwu starszych m�czyzn. Pozdrowili Annabena i jego go�ci, podeszli prosto do automatu, po czym przysiedli si� do nich na trawie. M�oda kobieta nazywa�a si� Rochei; by�a pisark� zestrojon� z dawno zmar�� poetk� nazwiskiem Elizabeth Dawson Douglas. Jeden ze starc�w by� s�awnym pisarzem, kt�remu Annaben zazdro�ci� prawie tak samo jak Phiothowi. Nazywa� si� Tradenne, ale r�wnie� Tertius Publius Ieta. Drugi m�czyzna, Briol, mia� sw�j pierwszy wyst�p przed kilkoma dniami i oczarowa� publiczno�� fragmentem napisanym przez Daniela Defoe. Annaben nadal siedzia� markotny obok Vakeis i to ona dokona�a prezentacji. Lekka rozmowa przyjaci� urwa�a si�, kiedy si� dowiedzieli, �e Torephes chce zosta� pisarzem. � � - Czy widzia�e� dzi� Phiotha? - spyta�a Rochei zaplataj�c ciemne w�osy Vakeis. � � - Tak - odrzek� Torephes. - Jeden z moich ojc�w wie, jak bardzo chc� wyst�powa�, i pozwoli� mi skorzysta� ze swego miejsca na stadionie. � � - Podoba�o ci si�? - spyta� Tradenne. Torephes zawaha� si�. � � - Phioth to nie ten typ geniusza. On nie musi si� p o d o b a �. Jego si� p r z e � y w a, czy� nie? Nie tylko geniusz Szekspira, ale i geniusz Phiotha. - W�a�nie - zauwa�y� cicho Briol. � � - Chcia�bym si� dowiedzie�, co my�lisz o m o i m wyst�pie - spyta� Annaben. � � Na placu spotka� zaleg�a nag�a cisza. Atmosfera sta�a si� napi�ta. Pytanie by�o niezbyt grzeczne i nie t�umaczy�y go nawet s�awne dziwactwa Annabena. � � - Uwa�am, �e by� pan bardzo dobry - odrzek� Torephes po d�u�szej chwili. - Podoba�y mi si� wszystkie pa�skie wyst�py, kt�re s�ysza�em przez TECT. Pan to co� odr�bnego, Courane jest szczeg�lny, daje nam to, czego nie znajdujemy u innych. � � Annaben zmarszczy� czo�o. Wsta� zmuszaj�c przyby�ych, by patrzyli w g�r� na niego, kiedy spaceruje. - Czy kiedykolwiek poprosi�by� jednego ze swoich ojc�w o miejsce, by obejrze� m � j wyst�p? - spyta�. � � Torephes szuka� pomocy u reszty go�ci. Dla Annabena by�o oczywiste, �e m�odzieniec zosta� upokorzony. � � - To by�a wyj�tkowa okazja. Phioth nie wyst�puje zbyt cz�sto. � � Annaben nic nie odrzek�. Podszed� do dystrybutora �wiadom szmeru prowadzonej szeptem za jego plecami rozmowy. Wiedz�c, �e m�odzieniec nie zdob�dzie si� na ponown� pro�b�, poleci� TECT-owi obni�y� temperatur� o pi�tna�cie stopni. � � - Nasz przyjaciel Briol chcia� zosta� pisarzem - rzek� Annaben wracaj�c po chwili na miejsce z fili�ank� stymulantu. - Jest jednym z tych, kt�rym si� powiod�o. Nie wiem, jakimi argumentami pos�ugiwali si� twoi ojcowie, ale nie mog� zna� ca�ej prawdy, je�li sami nie s� pisarzami. � � - Szkoda, �e nie wiedzia�em, jak to jest, zanim to zrobi�em - powiedzia� Briol u�miechaj�c si� nerwowo. - Prawdopodobnie nie odwa�y�bym si� na to. � � - I gdyby� nie poszed� przed Stalele... - rzek�a Rochei. � � Annaben odstawi� swoj� fili�ank� i chwyci� Torephesa za rami�. - Powiniene� to us�ysze�. Powiemy ci, jak to jest i co si� mo�e z tob� sta�, i je�li nadal b�dziesz chcia� zosta� pisarzem, uznamy ci� za szalonego. � � - Nie s�uchaj go, Torephesie - rzek� Charait. - To moja wina; ja ci� tu przyprowadzi�em. Mo�e nie by� to najlepszy pomys�. Annaben jest zm�czony. � � - Ale� nie, sk�d�e - zaoponowa� Annaben. - Nie powinien uwa�a�, �e nasze �ycie to tylko blask i chwa�a. � � Torephes bezskutecznie pr�bowa� uwolni� rami� z u�cisku Annabena. Nigdy nie mia�em takich z�udze� - powiedzia�. � � - Chwileczk� - rzek� Annaben. - Niech Briol ci o tym opowie. � � Briol siedzia� w milczeniu z podci�gni�tymi kolanami, z g�ow� na splecionych ramionach. By� najstarszy w�r�d zgromadzonych na placu spotka�, ale pisarze kierowali si� bardzo specyficznymi zasadami hierarchii: by� jednocze�nie najmniej z nich do�wiadczony i nie m�g� si� obra�a� z powodu braku uwagi. � � - No c� - powiedzia� powoli. - Pierwszym razem by�o to przera�aj�ce. Wsun��em kciuk w wy��obienie i poczu�em lekkie uk�ucie, jakby szpilk�. Czeka�em, a� relaksant zacznie dzia�a�, a potem po prostu poleci�em, aby TECT mnie wys�a�. To znaczy na zewn�trz, a nie w jakie� konkretne miejsce. Ba�em si� pomimo narkotyku. � � Wypowiadaj�c te s�owa Briol wpatrywa� si� w delikatnie pod�wietlon� traw�. By� to starszy m�czyzna, kt�ry niegdy� wi�d� po�yteczne �ycie jako obywatel, a powody, dla kt�rych zosta� pisarzem w tak p�nym wieku, by�y jego tajemnic�. - Przez kr�tk�, jasn� chwil� widzia�em b�ysk samego strumienia �mierci - m�wi� coraz bardziej chrapliwym g�osem. - Ale zanim m�j umys�, hm, zapad� w chorob�, uratowa�a mnie martwa ja�� cz�owieka, kt�rego pozna�em jako Daniela Defoe. Mia�em du�o szcz�cia. Tak wygl�da�a moja pr�ba. � � - A tw�j pierwszy publiczny wyst�p? - spyta� Torephes. Briol podni�s� wzrok i u�miechn�� si�. � � - Nadal si� ba�em - rzek�. - Ba�em si�, �e tym razem Daniela Defoe tam nie b�dzie. Ale by�. I b�dzie ju� zawsze. Dla mnie. � � - Opowiedz mu o Stalele - podda� Annaben wstaj�c po kolejn� fili�ank� stymulantu. Briol milcza�. � � - Czy to ten, kt�ry mia� pr�bny wyst�p po tobie? - spyta� Tradenne. Briol skin�� g�ow�. � � - Czy mu si� powiod�o? - zapyta� Torephes. � � - Czego� r�wnie okropnego nigdy nie widzia�am - rzek�a Vakeis. � � - Chcesz spr�bowa�? - spyta� Annaben siadaj�c obok Rochei. � � Torephes uj�� d�o� Vakeis. - Tak - odpar�. � � - Dobrze - za�mia� si� Annaben. - Wspaniale. Mo�e ci si� uda trafi� na Homera. � � - Nie �artuj sobie z niego, Annabenie - powiedzia�a Vakeis. - On nie zdaje sobie sprawy z niebezpiecze�stwa. � � - Och, dobrze wie, co ryzykuje - odpar� Annaben. - No c�; lepiej mie� to ju� za sob�. Spotkamy si� na scenie stadionu. � � Wsta� pierwszy i znikn�� we wn�trzu swego osobistego tectu. Za nim ruszyli pozostali i TECT przeni�s� ich na ogromn� pust� aren�. � � - Zapali� �wiat�o? - spyta� Annaben. � � - Raczej tak - odrzek� Torephes. � � Annaben poleci� TECT-owi w��czy� o�wietlenie i stadion zala� jaskrawy blask po�udnia. - Nie b�j si� - m�wi� Annaben prowadz�c Torephesa w kierunku fotela. - Briol jest ju� stary. My�li o �mierci to jego specjalno��. Pami�taj na przyk�ad o Vakeis. Je�li wr�cisz z czym� dobrym, mo�e by� twoja. � � - Ju� teraz mog� by� jego - powiedzia�a kwa�no. - Poka� mu lepiej, co ma robi�. � � Annaben spojrza� na ni� ze z�o�ci�. � � - Mia�em dzisiaj wyst�p - przem�wi� w ko�cu. - M�j umys� jest wyczerpany. � � - W porz�dku - rzek� Torephes. Usiad� w fotelu i schyli� si�, by obejrze� por�cz zawieraj�c� ig�� z relaksantem. - Tutaj w�o�y� kciuk? - spyta�. � � - Tak - odrzek� Charait. - Ale nie musisz robi� tego w�a�nie dzisiaj. Twoi ojcowie zgodzili si�, bym ci� zabra� na spotkanie z pisarzami. Nie wiem jednak, czy chcieli te�, by� ju� teraz wypr�bowa� swoje umiej�tno�ci. � � - Na moj� odpowiedzialno�� - powiedzia� Annaben. - Wygl�da na bystrego, wra�liwego ch�opca. � � - Ju�... ju� to zrobi�em... - wyj�ka� Torephes. - Ile czasu...? � � - Powiniene� nied�ugo poczu� - szepn�a Rochei. � � - Tak. � � - Teraz pole� TECT-owi, aby ci� wys�a� - powiedzia� Briol. - Tak jakby� jecha� na stadion, czy do szko�y, ale nie podawaj �adnego konkretnego miejsca. Po prostu... g d z i e �. � � Nast�pi�a chwila ciszy. Potem oczy Torephesa otworzy�y si� szeroko; rozwar� usta, ale poza cichym gulgotem nie wyda� z siebie �adnego d�wi�ku. Jego wargi �ci�gn�� przera�ony j�k. Z zaci�ni�tymi pi�ciami uni�s� si� w fotelu, prawie staj�c: mi�nie szyi napi�te, plecy wygi�te bole�nie. � � Vakeis westchn�a g��boko i skry�a oczy na ramieniu Charaita. Zanim ktokolwiek zd��y� wypowiedzie� s�owo, pojawi�o si� trzech tectman�w, kt�rzy przez ma�y tect na kraw�dzi sceny u s u n � 1 i Torephesa. � � - Nie zasta� nikogo - rzek� Annaben. � � - Biedny ch�opak - powiedzia� Tradenne. � � - G�upiec - stwierdzi� Annaben. - Spotka�o go to, na co zas�u�y�. Chcia� chwa�y, ale nie chcia� pracowa�. Chodzi�o mu tylko o klepanie butwiej�cych s��w jakiego� staro�ytnego ducha. � � - Nie �al ci go? - spyta�a Rochei. � � - Nie; wiedzia� przecie�, co go mo�e czeka�. � � - Wszyscy zaczynali�my tak jak on - powiedzia� Charait. - Wszyscy ryzykujemy. Trudno mie� tylko jemu za z�e; sam to kiedy� zrobi�e�. � � - Nie, nie zrobi�em - odrzek� cicho Annaben. � � Byli zaskoczeni. Annaben zmarszczy� czo�o; pomy�la�, �e je�li teraz to wyja�ni, odda im przys�ug�. Nie by�oby ju� nast�pnego Stalele czy Torephesa. � � - Czy wy tego nie rozumiecie? - spyta�. - Wszyscy polujecie w dzikich strumieniach �mierci na jakie� odpadki i strz�pki. Ale to, co znajdujecie, nale�y do zmar�ych, do �wiat�w martwych od tysi�cy lat. A ja nie. Nie rozumiecie? Po raz pierwszy od setek wiek�w kto� tworzy. Ja nie jestem zwyk�ym przeka�nikiem; ja p i s z �. Nigdy nie istnia� jaki� tam Sandor Courane. Jego s�owa rodz� si� w m o j e j g�owie. � � Vakeis zacz�a p�aka�. Charait chwyci� Annabena za nadgarstki. Chcesz powiedzie�, �e nie u�ywasz TECT-u? - spyta�. � � - Nie - odrzek� Annaben wyzywaj�co. - Nigdy tego nie pr�bowa�em. � � - A zatem k�ama�e�? - spyta� Tradenne. � � - Nie mog� poj�� - stwierdzi� Briol. - Nie odtwarzasz tych fragment�w fikcji? M�wisz je od siebie? Nie potrafi� tego zrozumie�. � � Annaben przenosi� wzrok z jednej osoby na drug�. W dziwnym �wietle stadionu wszystkie twarze patrzy�y na niego z niedowierzaniem i przera�eniem. � � - Nie rozumiecie? - wykrzykn�� Annaben. - Robi� to sam z siebie. � � Odsun�li si�, zostawiaj�c go ko�o pustego fotela. Rozgl�da� si� w pop�ochu za jakim� znakiem aprobaty, pomieszanego z przestrachem zadziwienia, ale znalaz� jedynie odraz�. Zacz�� krzycze�, lecz przesta�, kiedy Tradenne uni�s� r�k�. � � - Jeste� rzeczywi�cie zupe�nie i n n y - powiedzia� starzec. Nim sko�czy�, zjawi�o si� trzech tectman�w, by u s u n � � Annabena. Prze�o�yli Magda Iwi�ska Piotr Paszkiewicz przek�ad : ��� powr�t