7870

Szczegóły
Tytuł 7870
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7870 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7870 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7870 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kr�l Ch�op�w - J�zef Ignacy Kraszewski. Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski. Redaguje Komitet pod przewodnictwem JULIANA KRZY�ANOWSKIEGO i WINCENTEGO DANKA. Cz�� czternasta. LUDOWA SPӣDZIELNIA WYDAWNICZA, WARSZAWA 1963. Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak. Czasy Ka�mirza Wielkiego. Komitet Redakcyjny: Ludwik Bro�ek, Wincenty Danek, Wiktor Hahn, Julian Krzy�anowski, Stefan �wierzewski, Ewa Warzenica. Przygotowa� do druku, pos�owiem i przypisami opatrzy� STANIS�AW STUPKIEWICZ. Panu W�ADYS�AWOWI CHOD�KIEWICZOWI w Pary�u. KOCHANY W�ADYS�AWIE! Pierwsz� z szeregu tych powie�ci historycznych przypisa�em nieod�a�owanemu Bronis�awowi Zaleskiemu, t� przesy�am Tobie jako dow�d przyja�ni szczerej, szacunku i wdzi�czno�ci za wiele oznak �yczliwo�ci. Przyjm t� maluczk� ofiar� takim sercem, jak ja przesy�am, a b�d� w og�le dla ca�ego szeregu tych opowiada� pob�a�aj�cym. Trudno�� zadania, o kt�re si� pokusi�em, zuchwalstwo, z jakim je podj��em, nie potrzebuje wyja�nienia. Bije w oczy ogrom i wszystko, co by�o i jest do zwalczenia, aby podo�a� temu obrazowi dziej�w wcielonych w g��wne postacie historyczne. Nie �udzi�em si� te� nigdy, bym w zupe�no�ci wymaganiom nader rozlicznym m�g� odpowiedzie�. Czyni�em i czyni�, na co mnie staje, s�dz�c, �e mi w rachunek i to zaliczonym b�dzie, �e potrzeba by�o rodzaju ofiary i wyrzeczenia si�, by taki ci�ar dobrowolnie wzi�� na ramiona, pod kt�rego brzemieniem upa�� si� musi. Dla jednych jest tu za wiele, dla drugich - za ma�o, dla nikogo prawie - to, czego chcia� i jak mie� �yczy�. Z rezygnacj� przyjmuj� najsprzeczniejsze s�dy, w duszy b�d�c przekonanym, �e szereg tych powie�ci, jakiekolwiek one s�, wiele rys�w zatartych od�wie�y, wiele nowych uwydatni, wiele postaci godnych pami�ci przypomni. Sama polemika, cho�by najdziwaczniejsza - bo i z tak� mi si� spotka� zdarza�o, kt�ra dowodzi�a, �e krytyk nie przeczyta� z uwag� tego, o czym s�dzi� - ma swe dla og�u po�ytki. Na wszystko odpowiadam: Uczy�cie wi�cej, a nade wszystko lepiej - cieszy� si� b�d�. Zarzut�w, jakie mi czyniono, pocz�wszy od drobnostkowych szczeg��w, kt�re do mnie nie nale�a�y, a� do tendencji, po�piechu itp., odpiera� nie b�d�. Co do po�piechu dodam tylko, �e cz�sto po trzy razy przepisuj�, a zawsze cztery razy odczytuj�. Jest zreszt� w s�abo�ci natury mojej, w jej w�a�ciwo�ci to, �e zwyk�e opracowywanie, dla innych po�yteczne - u mnie daremnym si� staje lub nawet szkodliwym. S� tacy nieszcz�liwi, do kt�rych ja nale��, kt�rym nie dano jest nic przerobi� bez zepsucia. Nieub�agana jaka�, cho� mo�e fa�szywa logika zmusza, co si� narodzi�o u�omnym, ortopedycznym do�wiadczeniom nie poddawa�, aby wi�kszego nie �ci�gn�� na� kalectwa. Wszystkie prawie bez wyj�tku krytyki, kt�re mi do r�k wpad�y, z nadzwyczajnym staraniem wszelkie mo�liwe usterki podnosi�y; nie zdarzy�o mi si� ani jednej czyta�, kt�ra by jak�� stron� lepsz� podnios�a. Takie jest u nas poj�cie krytyki w og�le i zadania krytyka. Ka�dy z tych s�dzi�w chce tym sw� wy�szo�� nad autorem pod skalpel wzi�tym okaza�, �e wszystkie plamy i plamki dostrzega nadzwyczaj bystro. Idzie mu o siebie, nie o rzecz, kt�r� rozbiera. Jest to dotykalnie widocznym, �e cz�sto u�miech wywo�uje... S�abo�� to ludzka. Ale najgorsza nawet krytyka ma sw� dobr� stron�. Chwali� si� samemu niepodobna, propria laus sordet, m�wiono nam w szko�ach, broni� si� nawet nie przysta�o. Niech wi�c wolno b�dzie przypomnie�, �e opowiadania te historyczne wymagaj� wielkiej pracy przygotowawczej, kt�ra nie postrze�on� dla czytelnika pozostaje i wsi�ka w utw�r fantazj� ubarwiony. Autor stara� Si� i stara szczeg�y doby� z py�u i zapomnienia, gdy s� charakterystyczne, wysnuwa z nich wnioski i do przesady mo�e posuwa� sumienno�� w czerpaniu ich u �r�d�a. Jak trudno przy tym z cz�sto nader niedostatecznych napomknie�, z tych okruch�w i ob�amk�w odtwarza� �ywe postacie, nie potrzeba m�wi� o tym. Za d�ugo si� mo�e, za obszernie o tym rozpisuj�, chocia� przedmiot wcale wyczerpany nie jest. Chcia�em si� po prostu w tym otwartym li�cie do Ciebie poskar�y�. Skarga to pr�na mo�e, kt�r� mi Ty i Czytelnicy przebacz�; pr�na, bo co �y� warte i ma w sobie �ycie, to mimo krytyki nie zginie, a co ma w sobie zar�d �mierci i brak warunk�w �ywotnych, umiera� musi. Na to �adne �rodki kunsztowne ani przyjacielskie pochwa�y nie pomog�. Zatem, b�d� co b�d� cz�owiek czyni� powinien, co mo�e, a sprawiedliwo�� dokona, do czego jest obowi�zan�. Prosz� Ci� o wsp�czucie, a z Tob� razem wszystkich Czytelnik�w moich. Przyjaciel i s�uga wierny J�zef Ignacy KRASZEWSKI. Hyeres, dnia 6 kwietnia 1881. TOM PIERWSZY. PROLOG. W wielkiej, sklepionej sali krakowskiego zamku, na dole, mrok si� ju� wieczorny rozpo�ciera�. W�skie okna jej, g��boko w mur wpuszczone, w wi�kszej cz�ci by�y g�stymi przys�oni�te oponami; przez drugie ma�o si� ju� gasn�cej �wiat�o�ci wkrada�o. W�oska lampka oliwna zapalona sta�a w k�cie, ale s�aby jej ognik ledwie ma�� przestrze� ruchawym rozja�nia� promykiem. Cisza g��boka panowa�a w obszernej izbie; w przedsieniach, na podw�rzach ledwie si� co porusza�o. W ko�ciele �wi�tego Wac�awa na zamku cicho dzwoniono, �a�obnie na wieczorn� modlitw�. W jednym rogu sali na szerokim �o�u sk�rami i suknami okrytym wida� by�o z ciemnego t�a jedwabnych przykry�, na kt�rych spoczywa�a, twarz wyblad��, z oczyma zamkni�tymi, jakby u�pionego cz�owieka lat podesz�ych. Z jednej strony �o�a sta� w czerni, w sukni duchownych, m�czyzna stary, wpatrzony w le��cego, z brwiami �ci�gni�tymi; z drugiej, na wielkim siedzeniu, wp�kl�cz�cy, pochylony troskliwie, niespokojne oczy wlepiaj�c w chorego, m�odzieniec w kwiecie wieku, silny, pi�kny, rys�w szlachetnych, pa�skiego oblicza. R�ce trzyma� za�amane na kolanach. Opodal nieco niewiasta w d�ugiej sukni szarej, obcis�ej, z zas�on� na g�owie, z r�a�cem w r�ku, modli�a si�, �ywo paciorki jego przebieraj�c palcami wychud�ymi. W nogach �o�a z r�kami do modlitwy z�o�onymi, cicho co� szepcz�c, oczy wzni�s�szy ku niebu, sta� mnich w sukni bia�ej, w p�aszczu czarnym. Na �o�u tym wyczekiwa� �mierci i wyzwolenia kr�l, co przesz�o p� wieku walczy� dla po��czenia w jedno rozszarpanego dziedzictwa Mieszka i Chrobrego - W�adys�aw, zwany �oktkiem, m�� wielki, ma�ego cia�a, a pot�nej ducha si�y. Czu� on sam, widzieli wszyscy przybli�aj�c� si� ostatni� godzin�. Nie choroba, nie rany zwyci�y�y go i obali�y; d�ugi trud, niezmierne troski wyczerpa�y si� ostatek. Gasn�� powoli, bo �ycia ogie� wypali� si� w nim do dna. Umiera� z t� moc� duszy, z jak� �y�, m�ny i spokojny; nie broni�c si� �mierci, po��daj�c jej, zst�puj�c do grobu z pociech� w sercu. Nie dokona� wszystkiego, co zamierza�, ale niewiele brak�o do spe�nienia my�li jego zrodzonej w dzieci�stwie, wyko�ysanej �yciem, dojrza�ej w bojach. My�l sw� spu�cizn� zostawia� synowi. Mnich stoj�cy w nogach �o�a, pobo�ny dominikanin Heliasz, ju� by� przejedna� kr�la z Bogiem. W�adys�aw dnia tego wol� sw� objawi� m�om dostojnym, ojczycom kr�lestwa swego, i po�egna� wszystkich; rozsta� si� z �on�, pob�ogos�awi� syna, kt�remu Polsk� oddawa�, ziemianom zleciwszy jedyne dzieci�. Lekarz, kanonik Wac�aw, przepowiada� zgon bliski. Kr�lowa Jadwiga p�acz�c powtarza�a modlitwy za konaj�cych, lecz �mier� nie przychodzi�a jeszcze. Wojownik stary broni� si� jej reszt� pot�gi w bojach mnogich nabytej. Kr�l si� tylko usypia� zdawa�. Oddech jego stawa� si� to przyspieszonym gor�czkowo, to s�abym tak, �e go ledwie czu� by�o. Zapad�e powieki podnosi�y si� nagle, g�owa porusza�a, zasch�e usta otwiera�y, zblad�e oczy biega�y po otaczaj�cych, i �oktek chwilowo powraca� do �ycia. Duch starego wojownika, jak przykuty do tego starganego wiekiem cia�a, nie m�g� si� z niego wyzwoli�. Nadchodzi�a noc, po kt�rej wracaj�cy dzie� ju� - wedle przepowiedni lekarza - kr�la nie mia� zasta� mi�dzy �ywymi. Medyk patrza� zdumiony i upokorzony, bo na tym �o�u �mierci dzia� si� cud: walka si� odbywa�a nie przewidywana, niewiadoma, nieznana mu, �ycie opiera�o si� zniszczeniu. �oktek powraca� do� snem pokrzepiony. Oblicze jego przybra�o ju� dawno t� barw� trupi�, bezkrwist�, wy��k��, kt�ra nadchodz�cy zgon czyta� na nim dozwala�a; lecz piersi si� porusza�y, oddech by� widoczny. Zesch�e p�uca odzywa�y si� w nim jeszcze g�ucho i smutnie, powietrze w nich chrz�szcza�o. Stoj�cy nad chorym kanonik lekarz da� z lekka znak, aby mu spoczynku nie przerywano, i sam pocz�� na palcach odchodzi�. Cofn�� si� te�, ujrzawszy to, mnich Heliasz i kr�lowa po cichu, powolnie ku drzwiom zwr�ci�a. Kr�l usypia�. Wszyscy po dniu tym, wzrusze� pe�nym, zapragn�li usun�� si� do bocznej komnaty i tam czeka� przebudzenia, gdy� jeszcze si� go spodziewano. Jeden syn pochylony przy ojcu pozosta� nieruchomy. Na dany przez matk� znak potrz�sn�� g�ow�, wskaza� na ojcowskie �o�e, daj�c �atwo zrozumie�, �e chcia� czuwa� przy nim. Niedawno jeszcze z ust jego s�ysza� ostatnie wyrazy b�ogos�awie�stwa i przestrogi, niedawno brzmia�y tu g�osy zwo�anych pan�w rady. Kr�lewicz-nast�pca wzruszony by�. Do �o�a konaj�cego wi�za�a go mi�o��, wdzi�czno�� i ta troska o jutro, kt�ra brzemieniem ca�ej nieznanej przysz�o�ci le�a�a na piersiach jego. �zy kr�ci�y mu si� w oczach. Z�ot� by�a korona, kt�r� mia� w�o�y� na m�odocian� skro�, ale ci�k�. Z wolna wysun�li si� wszyscy ku drzwiom bocznym, kt�rych zas�on� kr�lowa podnie�� kaza�a, aby by� na najmniejszy szelest, na zawo�anie powr�ci� gotow�. Nieruchomy w tej p�kl�cz�cej postawie kr�lewicz zosta� jak przykuty do siedzenia i �o�a. Wzrok jego na twarzy bladej ojca spoczywa�. Oblicze to by�o z��k�e jak karta pargaminowa i jak ona �yciem zapisana d�ugim. Nigdy mo�e wprz�d, gdy by� w pe�ni si�, nie sta�y na niej wyryte dobitniej m�stwo, rezygnacja, si�a, spok�j i �elazna wola. Teraz tylko wszystkie te charakteru znamiona oblewa�a �wiat�o�ci� przed�miertn� jaka� b�ogo�� - pogoda dnia ostatniego. Kt� nie widzia� na obliczu umieraj�cych, mocnych na duchu, bojownik�w zwyci�skich tego wyrazu szcz�liwo�ci, jaki wdziewa �mier�, wiod�c ich do grobu? Wszystkie cierpie� ziemskich �lady zag�adz� palec anio�a �mierci. Zza bruzd, marszczek i fa�d�w promienia�o oblicze stare kr�la, wypi�knione i jasne. Syn patrza� na nie z pobo�nym zdumieniem, bo nigdy go takim nie widzia�. Jeszcze przed chwil�, gdy kr�l z gor�co�ci� przemawia� do pan�w rady, do syna, mia� star� sw� twarz, jak� nosi� po pobojowiskach; teraz �mier� przyoblek�a j� majestatem i powag� swoj�. Kr�lewicz zadr�a�: by�o to dla� zwiastunem chwili ostatniej. Lecz kr�l �y�: piersi porusza�y si� prawie �agodnie, dostrzega� lekkie twarzy drganie, starzec jeszcze oddycha�. P�omyk lampki, kt�ry podni�s�szy si�, �ywszym rzuci� blaskiem na rysy kr�la, dozwala� rozezna� lekkie ust �ci�gni�cie i na powiekach wysi�ek i drganie. D�wign�y si� one z ci�ko�ci�, z g��bin ich blado za�wieci�y oczy. Zatrzyma�y si� d�ugo na synu, wargi zatrz�s�y si�, jakby je przewiew u�miechu przebieg� bezsilny. Ka�mirz jeszcze bardziej pochyli� si� do ojca. Cud tego �ycia przerywaj�cego konanie coraz by� widoczniejszym, g�owa zwr�ci�a si� o swej sile ku ukochanemu dzieci�ciu. Oddech piersi sta� si� g�o�niejszym i g�ucho doby� si� z nich g�os: - Ka�mirz? - Jam jest - odpar� syn cicho. - Jak za mg�� ci� widz� - szepn�� kr�l wyra�niej nieco. - Wody! Usta spieczone! - doda�, chc�c doby� na pr�no spod przykrycia os�ab�� r�k�. Wnet Ka�mirz po�pieszy� z kubkiem rze�wi�cego napoju, stoj�cym tu� przy �o�u, i ostro�nie nachyli� go do ust ojca, wlewaj�c w nie p�yn po kropli. Usta si� rozwar�y nieco, troch� �ycia wst�pi�o w twarz, kt�rej oczy nabra�y blasku. U�miechn�� si� �oktek. - Noc? - zapyta� cicho. - Wiecz�r p�ny. Kr�l oczyma potoczy� po komnacie, jakby si� chcia� przekona�, czy byli sami. Chwil� trwa�o milczenie, pier� pracowa�a, aby si� na g�os zdoby� ostatni. - Koron� - rzek� silniej. - Koron� niech ci nie zwlekaj�c w�o��, niech namaszcz�. B�g z ni� daje moc. A potrzeba jej, aby utrzyma� wszystko w jednej d�oni. Polsk� ca��, Kujawy, Mazowsze, Pomorze... Pomorza Niemcom nie ust�pi� nigdy! Tamt�dy droga w �wiat, jedyna wolna, wko�o wrogi, bez niego wi�zienie. M�wi� odpoczywaj�c chwilami; Ka�mirz s�ucha� pochylony. Nie by�a to rzecz do niego zwr�cona, lecz jakby mimowolne snuj�cych si� my�li wyrazy, wp� do siebie, do Boga, do niego. Co�, jak marzenie, jak modlitwa. - Mazowsze pos�uszne, lenne by� musi i twoje, pod prawem jednym - ci�gn�� dalej. - Szl�sko zgni�e, zaniemczone przepad�o... przepad�o! Ju� mu nie od�y�, rdza niemiecka je zjad�a... M�wi�c to przymkn�� powieki, ale natychmiast podnios�y si� znowu i usta dalej szepta�y dla syna tylko dos�yszanym szmerem. - Z siostr�, a W�gry musi by� wieczne przymierze, za r�ce trzymajcie si� oboje. Pod Rzymem sta� wiernie, pod Awinionem, bo tam g�owa nasza i si�a. Papie� mnie ratowa�, rozgrzeszy�, d�wign��, wiele lat temu... Kr�lestwo nasze pod Piotrow� stolic�, ho�d mu winni�my... Zamrucza� co� niewyra�nie i poruszy� si� niespokojnie. - Znajdziesz ludzi dobrej rady. Ja�ko z Melsztyna, m�� prawy, Trepka wierny... Ziemianie, szczyty, rycerstwo dobre, dobre, ale nie oni jedni... Jest ubogi lud, jest biedny ch�op... to ojczyce tak�e nasi. Pami�taj! Ja pomn�, gdym z b�ogos�awie�stwem mi�o�ciwego lata powr�ci� z tu�actwa sam, sam jeden jak palec, nie mia�em w�wczas nikogo. Ziemianie nie chcieli mnie, zamiast rycerstwa szli ze mn� ch�opki z siekierami Polsk� budowa�. Szli i bili si�, a dopiero po nich przysz�y szczyty, a na ko�cu barony i comites... Ch�opkom wdzi�cznym by�! Spojrza� na syna. - O ch�opkach pami�taj! Ka�mirz sk�oni� g�ow�. - Tarcz� im b�d� i, opiek� - szepta� kr�l cicho - s�dzi� im b�d� sprawiedliwym, obro�c�, oni mnie obronili... Wtem g�os coraz cichszy i s�abszy szeptem niezrozumia�ym uton�� w piersi i by�a znowu chwila milczenia. Z bocznej izby na palcach podszed� ksi�dz Wac�aw, nads�uchuj�c ostro�nie. Stan�� zdziwiony, pochwyciwszy szeptanie, r�k� si�gn�� po kubek i przy�o�y� go do ust kr�la. Chory wnet poczu� obcego, zamilk� �ci�gn�wszy wargi, ale nap�j po�kn�� chciwie. Ksi�dz Wac�aw zatrzyma� si� chwil�, zrozumia� to, �e ojciec chcia� sam na sam z synem pozosta�, i usun�� si� powoli. Wp�podniesione powieki �ledzi�y ruch jego i nie otwar�y si�, a� znikn��. - Z Krzy�owcami niemieckimi - rzek� - nigdy pokoju... Przeciwko nim przymierze i pok�j cho� z pogany! - m�wi� niezrozumiale, g�os dr�a�. - O, nigdy zgody z nimi! Kruki czarne, wilki �ar�oczne, wrogi wiekuiste... Z Pomorza ich wygna� potrzeba precz lub oni t� koron� pr�dzej, p�niej �elaznym klinem rozsadz�. O, z nimi nigdy pokoju! Z pogany si� jedna� lepiej, Litwie �oninej da� r�k�, Ru� zagarn��... W�gry zsojuszone, nasze, Czech si� grzywnami przejedna, daj mu ostatni� koszul�... cho�by kielichy ze skarbc�w ko�cielnych, byle zjedna� przeciw Krzy�akom, wszystkich przeciw nim... Brandenburczyk�w g�aska�, Szl�zak�w zagodzi�, a Pomorze odbi�, bo tchn�� nie b�dzie czym... Go�ciniec w �wiat nam zapr� i udusz�. Spocz�� nieco i doda�: - Krwi si� tam du�o poleje... b�dzie strumieniami ciek�a... jak pod P�owcami... Marszczki na czole kr�la wyg�adzi�y si�, pogoda zwyci�stwa opromieni�a je na chwil�. - P�owce! - powt�rzy�. - P�owce! Drugie P�owce przyjd� niepr�dko, ale ja widz� je, widz�. Stosy chor�gwi ich po ziemi si� tarzaj� i trup�w stosy w posoce... Ka�mirz kl�cz�cy ju� przy �o�u, aby m�g� s�ysze� lepiej, przychyli� si� tu� ku ustom ojcowskim. Od przepowiedni tej serce mu zadrga�o �ywiej. �oktek smutnie si� u�miechn��. - Nie ty ich poskromisz... - doda� - nie, tobie nie dano! Ty gdzie indziej musisz szuka� zwyci�stwa. - Ojcze m�j - ozwa� si� Ka�mirz, gdy stary zamilk� nieco - ojcze m�j, ja nie mam miecza twojego ani d�oni twej... - Da ci je B�g, gdy b�dzie potrzeba - przem�wi� kr�l - nie miecz wojuje ani ludzka d�o�, ale wola i opieka bo�a. Spe�ni si� wszystko, jak On postanowi�, Ty, ty klei� i spaja� musisz, co rozerwa�y wieki, �elazn� wi�za� obr�cz�, mi�o�ci� o�eni�, prawem zjedna�... Ostatnie s�owa wyrzek� gor�co i znu�ony nagle m�wi� poprzesta�. Z dala ujrza� stoj�c� z g�ow� zwieszon� kr�low�. Wpatrzy� si� w jej posta� smutn� i wejrzeniem �egnali si� d�ugo. Jadwiga sta�a chwil� i milczeniem kr�la odprawiona, odesz�a. On mow� odzyskiwa� tylko dla syna. - B�g z tob� - rzek�. - On dla mnie czyni� cuda. On przeze mnie s�abego i ma�ego stworzy� zn�w kr�lestwo, kt�re do pot�gi wielkiej uro�nie. Dzi� ta stara szata kr�lewska poszarpana na skrajach, zszywa� j� trzeba, odbiera� obci�te kawa�y, wojowa�, na stra�y sta� i �ata�, a� p�aszcz z niej b�dzie pa�ski. B�g wielki tworzy z niczego i przez ma�ych. Po kr�tkim milczeniu szepn�� cicho: - B�ogos�awi�! G�os zamiera� si� zdawa�, oczy si� przymyka�y. Wtem wpo�r�d ciszy szelest da� si� s�ysze�, naprz�d niewyra�ny, st�umione mowy kilku ludzi, sprzeczk� jak�� u prog�w. �oktek oczy otworzy� niespokojnie, kr�lewicz powsta�. Niepoj�tym to by�o, by w ostatniej godzinie pokoju pana umieraj�cego nie poszanowano. Sp�r coraz dobitniej dawa� si� rozpozna� w pomieszanych g�osach, na ostatek b�agaj�ce, p�aczliwe dolecia�y wyrazy: - Pu��cie mnie, pu��cie mnie, jam najstarszy jego s�uga! Poruszy� si� �oktek niespokojnie i oczy jego synowi znak da�y, aby drzwi nie zamykano prosz�cemu. Nim Ka�mirz mia� spe�ni� rozkazanie ojcowskie, z wolna odchyli�y si� podwoje i w nich dziwna ukaza�a si� posta�. By� to starzec zgarbiony z d�ug� za pas, zrzed�� brod� siw� i czaszk� wy�ysia��, na kt�rej l�ni�cej sk�rze mnogie szramy wida� by�o. Odziany sukni� tercjarsk� dzieci Franciszka �wi�tego, zgrzybia�y cz�ek nie m�g� ju� i�� o swej sile. Dw�ch ch�opak�w ubogo odzianych, na kt�rych ramionach si� opiera�, wiod�o go pod r�ce. Twarz z oczyma zakrwawionymi, pomarszczona, bia�a, mia�a wyraz niepokoju i zarazem rado�ci. R�ce trzyma� z�o�one, jakby szed� do o�tarza. - Kr�l m�j! Pan m�j! - wo�a� g�osem dr��cym. - Puszczajcie mnie do niego. Niech po�egnam pana mego! Z ust �oktka wyrwa�o si�: - Jarosz... Jarosz... p�jd� tu! Do mnie, stary! Potoczy� si� powo�any do �o�a, ca�y dr��c z rado�ci, i dopad�szy do n�g kr�la, p�acz�c �ciska� je pocz��. - Kr�l m�j! Pan m�j! A mnie do ojca mego puszcza� nie chcieli! - wo�a�. - A my�my razem dzie�mi biegali, a jam z nim by� i w bojach, i na tu�actwie, i w Rzymie, i po jaskiniach, i na pobojowiskach, i na noclegach, i w niewoli, i wsz�dzie... Kr�lowi oczy dr�a�y i pod os�on� porusza� r�kami, kt�rych doby� nie mia� si�y. - Ty idziesz - m�wi� p�aczliwie Jarosz, kl�kn�wszy u �o�a - we�mij�e mnie z sob�, �ycie ju� ci�y. Za grzechy pokut� sprawi�em, oczy zagas�y, r�ce obezw�adnia�y. We�mij mnie z sob�, jake� bra� dawniej. Z drugiej komnaty wybiegli wszyscy i ksi�dz Wac�aw pierwszy chcia� starego odci�gn�� s�ug�, lecz kr�l da� znak, Jarosz pozosta� u n�g jego. - Kiedy Tobie, Panie m�j, B�g zes�a� wyzwolenia godzin�, mo�e i mnie w mi�osierdziu swym zabierzesz z Sob�. Ja bym si� u st�p Twych po�o�y�, jako lega�em po lasach, gdy�my sami byli, biedni, g�odni a �cigani. Twarz kr�lewska o�ywi�a si� tymi wspomnieniami; nie m�wi�, ale si� na niej rysowa�o rozrzewnienie pogodne. Jarosz, ledwie odetchn�wszy, ci�gn�� dalej: - Kr�l m�j, pan m�j! A mnie do niego puszcza� nie chcieli. Jam�e powinien tu by� by� w godzin� �mierci, bom w �yciu wiernym by� towarzyszem. �kanie mu przerywa�o. - Nie zl�kniemy si� �mierci, widzieli�my j� nieraz - m�wi� spokojniej. - Spocz�� czas! Ko�czy� te s�owa Jarosz, gdy kr�l doby� g�osu z piersi. - Ojcze Heliaszu! - zawo�a�. - Heliasz! Mnich, kt�ry si� spodziewa� by� powo�anym, sta� ju� blisko i przysun�� si� do �o�a samego, krzy� podnosz�c w r�ku. Ka�mirz usun�� si� nieco, Jarosz milcza� i modli� si�. W�r�d ciszy zabrzmia�a uroczysta kap�ana modlitwa. By�a to ostatnia, kt�r� �ywi przeprowadzaj� dusz� ku lepszym ulatuj�c� �wiatom. Oddech umieraj�cego sta� si� nagle �ywszym i ci�szym, w piersiach wyra�niej odzywa�o si� chrz�szczenie, pot wyst�powa� na czo�o. �mier�, kt�ra si� oddala� zdawa�a, wraca�a po swoj� ofiar�. Z drugiej strony �o�a stoj�cy kanonik Wac�aw wejrzeniem i ruchami dawa� pozna�, i� stanowcza chwila nadesz�a. G�owa kr�la g��biej w po�ciel i ni�ej opada�a na piersi. Wysi�ek jaki� porusza� ca�ym cia�em, kt�re okrycia podnosi�o i �ci�ga�o na przemiany. Kr�lowa kl�cza�a przy m�u, tu� obok starego Jarosza. G�os mnicha coraz wyra�niej, coraz mocniej podnosz�c si�, aby st�pia�ego ju� doszed� ucha, rozbrzmiewa� po ca�ej sali. Oczekuj�cy w s�siednich komnatach, us�yszawszy go, zjawili si� na progu gromadnie. Byli to ludzie powa�ni, w szatach ciemnych, smutnego a zadumanego oblicza. Oko ich na przemiany to szuka�o �o�a, na kt�rym spoczywa� umieraj�cy, to pochylonej m�odego kr�lewicza g�owy. Niespokojni szeptali po cichu. Jarosz, opad�szy ku ziemi, z g�ow� na piersi zwieszon�, bezsilny, zdawa� si� razem z kr�lem swym dogorywa�. Kap�an w g�os ju�, z zapa�em odmawia� reszt� modlitwy. Pokl�kli wszyscy. Kr�lowa twarz sp�akan� zanurzy�a w po�cieli i �ka�a z b�lu. Raz jeszcze podnios�a si� twarz starca, powieki ods�oni�y oczy zblad�e, westchn�� ci�ko. Westchnienie to odbi�o si� w piersi Jarosza, kt�rego ch�opcy utrzyma� nie mogli; potoczy� si� na ziemi�. Lekki okrzyk st�umiony wyrwa� si� z ust kr�lowej. Z rana ju� na �o�u w tej samej sali rozpostartym szeroko spoczywa�y �oktka zw�oki przyodziane do grobu, w he�mie na skroni z koron�, pasem obj�te, z mieczem wiernym u boku, z ber�em w d�oni, w spiczastym obuwiu ze z�oconymi ostrogami, z twarz� wypogodzon�, jak� mu da� zgon. Doko�a stali posiwiali jego towarzysze broni ostatni najm�odsi, a najstarszy z m�odo�ci czas�w s�uga le�a� w kaplicy u Franciszkan�w, w tercjarskiej sukni, czekaj�c te� pogrzebu. Rycerze spogl�dali na wyci�gnionego konaniem, drobnych zawsze rozmiar�w, cz�owieczka tego, kt�rego �elazny miecz, nieruchomy teraz, wyciosa� kr�lestwo wielkie. Patrzyli i milczeli. Podw�rza zalega�y ciche t�umy. Smutek by� na twarzach wszystkich. W przedsieni, na marcowego wiatru zimnym przewiewie, nie czuj�c go, poopierani o s�upy, nieruchomi jak pos�gi, stali u wnij�cia Trepka Jerzy, kt�ry kr�lewiczowi towarzyszy� nieodst�pnie w latach ostatnich, powa�ny Ja�ko z Melsztyna, kt�rego kr�l synowi do rady naznaczy�, Miko�aj Wierzynek, rajca krakowski, starego i m�odego pana ulubiony s�uga, Kochan Rawa, powierny dworzanin Ka�mirza, i Suchywilk, kap�an, siostrzeniec arcybiskupi. Kochan Rawa, kt�rego wszyscy znali najbli�szym kr�lewicza, cho� si� powinien by� radowa� z tego, i� pan, kt�rego by� ulubie�cem, mia� w�o�y� koron�, pos�pny sta� i smutny. M�czyzna to by� m�ody, silny, przystojny, w kwiecie wieku, Ka�mirza r�wie�ny, twarzy rozumnej, lecz nami�tnego i zuchwa�ego wyrazu. W bystrych oczach jego czyta� by�o mo�na, i� sprawc� m�g� by� lepszym ni� doradc�. Marszczy�o mu si� bia�e czo�o od my�li ci�kich. R�k� uj�wszy si� w bok, a razem, r�koje�� miecza �ciskaj�c, drug� to czo�o pociera�, to w�sy targa� i brod�. Zbli�y� si� do� Trepka, wygl�daj�cy powa�nie a rycersko. - Nie p�jdziecie zajrze� - spyta� - co si� z m�odym panem dzieje? - By�em tam - odpar� kr�tko Kochan - spoczynku mu potrzeba. Sam pozosta�... Kr�lowa stara modli si�, m�oda krz�ta si� niespokojna. Jam go zamkn�� od nich, bo si�y pokrzepi� trzeba. Teraz ich du�o mie� musi. Zbli�y� si� do rozmawiaj�cych Wierzynek. - Stracili�my ojca! - j�kn�� smutnie. Nie odpowiadali mu d�ugo. - Kto by tego pana nie �a�owa� - podchodz�c pocz�� spokojnie Suchywilk, kt�rego twarz rozumna we wszystkich uszanowanie wzbudza�a. Strata to niepowetowana, ale� B�g opatrzny da� nam godnego z l�d�wi jego nast�pc�. Ten podejmie i dokona, co tamten rozpocz��. Nie trapmy si� zbytnio. Czas by�o znu�onemu spocz�� i p�j�� po zas�u�on� nagrod�. Kt�ry� z kr�l�w tak d�ugo i skutecznie dla tej korony pracowa�? Starzy tylko pomn� pocz�tki, my z ich ust o nich wiemy. Z niczego on stworzy� koron� t� na kawa�ki rozbit�, a pomy�lcie, z jakimi o ni� walczy� mocarzami! Z liczb�, z przewag�, ze z�otem, ze z�o�ci�, ze sprzymierzonymi, sam nie maj�c nic nad �ask� Pa�sk�! Cuda przeze� czyni� B�g! - Tak! - potwierdzi� g�ow� sk�aniaj�c Ja�ko z Melsztyna. - A tym trudniejsze zostawi� dziecku dzie�o na wp� dokonane, gdy pami�� trwa, ile uczyni�, i nadzieja z ni�, ile dope�ni� syn musi. Ani si� dziwowa�, i� kr�lewicz po ojcu tak boleje i pod brzemieniem si� ugina. Wielkie ono. - Ka�dy dzie� ludzki ma trosk� sw� - odrzek� Suchywilk - lecz na ci�kie godziny z pomoc� Opatrzno�� �pieszy. Spogl�dali po sobie smutni. - My wszyscy te� tak winni�my m�odemu s�u�y�, jake�my starego mi�owali. G�osy si� podnios�y potwierdzaj�ce. Kochan Rawa oboj�tnie na nich spogl�da�. - Mnie pana mojego �al - rzek� pop�dliwie - srogi �al! Sko�czy�y si� dla nas dni swobody i wesela. Z kolei zaprz�ecie go do tego p�uga, z kt�rego jarzma ani si� na godzin� wyzwoli�! Tak! Teraz ani dnia, ani nocy, ani wytchnienia mie� nie b�dzie... We snach nawet troska zajrzy w oczy. Biedny pan m�j! Korona �liczna, ale nie sam� skro�, Ci�nie ona ca�ego cz�owieka, a zrzuci� jej ani na chwil� nie mo�na. Wojna - musi by� �o�nierzem; pok�j - gospodarzem mu by� trzeba; noc� str�em... Hej, hej! Dola nasza! Kr�lem si� b�dzie zwa�, a w rzeczy niewolnikiem zostanie... Ja�ko z Melsztyna potwierdza� g�ow� pochylaj�c. - Tak jest - rzek� - ale kr�lestwo - kap�a�stwo, kr�lestwo - ojcostwo! Przez kr�le m�wi B�g i �eby si� sta� godnym tego, wielkim a czystym trzeba by�. Kochan Rawa w�sa pokr�ci� i skrzywi� si�. - No - doda� - i cz�owiecze�stwa si� wyrzec. Mnie mojego pana �al! Spojrzeli na� drudzy nie odpowiadaj�c. Kochan posun�� si� z wolna ku drzwiom, kt�re wiod�y do izb kr�lewicza, inni pozostali w przedsieni. - Mnie si� zda - rzek� Suchywilk spogl�daj�c za odchodz�cym - i� temu Rawie nie tyle kr�lewicza �al, co samego siebie. L�ka si�, aby z �ask nie wypad� i przyst�p mu si� nie utrudni�. Nie by�oby to mo�e wielk� szkod� dla m�odego pana, cho� on s�u�y mu wiernie, lecz cz�ek gor�cy, pop�dliwy, pan - m�ody... Oliwy do ognia dolewa� nie jest bezpiecznie. Ja�ko z Melsztyna spojrza� na m�wi�cego i zamilk�. Inni ani przeczyli, ani potakiwali. Wierzynek, troch� na bok si� usun�wszy, sta� sam zadumany. Nadci�ga�a starszyzna i dzwony pogrzebowe wszystkich ko�cio��w w mie�cie j�cze� zacz�y. Lud na Wawel p�yn��... KSI�GA PIERWSZA - MARGARETA. W dziedzi�cu krakowskiego zamku, na �awie pod murem, odpoczywa�o dw�ch m�odych ludzi. Po wytwornym ich stroju, postawach �mia�ych i butnych, g�osach dono�nych, a obej�ciu si� zamaszystym, po twarzach napi�tnowanych wyrazem dumy, jak� daje �aska pa�ska, �atwo si� by�o domy�le�, �e si� tu czuli jak w domu i �e do dworu kr�lewskiego nale�eli, a nawet mogli by� bliskimi jego osoby. Wiosenne s�o�ce, na kt�rym usiedli w zak�tku tym od ch�odnego powietrza przys�oni�tym, wcale przyjemnie dogrzewa�o. Wiosna by�a m�oda jeszcze i nie bardzo ciep�a. Jeden z tych dworzan wyci�ga� si� swobodnie na kamiennej �awicy i r�k� pod g�ow� pod�o�ywszy, podni�s�szy nogi do g�ry, przypatrywa� si� lekkim, bia�ym ob�oczkom przesuwaj�cym si� po niebiosach. Niekiedy r�k� swobodn� podkr�ca� w�sa i poprawia� trefion� br�dk�, kt�ra w brunatnych zwojach na piersi mu spada�a. Pi�knej twarzy, wyrazistych rys�w, brwi mia� ruchliwe, usta dziwacznie si� wykrzywiaj�ce, fizjonomi� ca�� jak woda od wiatru wzburzona faluj�c� i zmieniaj�c� si� ci�gle. Krew, kt�ra w nim gra�a, nie dawa�a mu ule�e� spokojnie: nogami tupa�, wybucha� �miechem, porywa� si�, k�ad�, przerzuca� z boku na bok. Drugi, kt�ry w ko�cu �awy z nog� na nog� za�o�on�, sparty o mur, odpoczywa�, cho� r�wnie z pa�ska i butno wygl�da�, spokojniejszej by� natury, krzepki za to, silen, �mia�y a dumny. Z g�ry spogl�da� na towarzysza swego jak na kapry�ne dzieci�, nie zdaj�c si� bra� do serca jego wybryk�w i popis�w dowcipu. Jak jeden, tak drugi mieli na sobie na�wczas w ca�ej Europie po stolicach i dworach ksi���cych przyj�tego kroju ubiory. Obuwie spiczaste, z zadartymi do g�ry nosami, obcis�e spodenki, pasy ozdobne i kurtki z r�kawami przystaj�cymi do cia�a. Na wierzch za� ich narzucone p�aszczyki z rozci�tymi d�ugimi r�kawy, kt�re si� dosy� malowniczo nadawa�y do Stroju. U pas�w kaletki nabijane srebrem i w pi�knych pochwach mieczyki ma�e dope�nia�y ubioru. Le��cy na �awie z wi�kszym staraniem i wytworno�ci� by� przyodziany; troskliwo�� o wdzi�k, rodzaj zalotno�ci W�a�ciwej tym, co si� za pi�knych maj�, objawia�y si� w kosztownych tkaninach i ich przyozdobieniu. W�os, kt�ry mu w puklach na ramiona spada�, by� starannie uczesany, a nawet namaszczony, aby nabra� blasku. Pochwy mieczyka, kaletka, nosy obuwia �wieci�y srebrnymi i poz�acanymi ozdoby. M�odym m�g� si� on jeszcze nazywa�, ale ju� m�odzieniaszkiem nie by�. �wie�a i pi�kna twarz mia�a na sobie �lady �ycia nie bardzo szanowanego; trzydzie�ci lat ju� pewnie mu min�o, ale ruchami i powierzchowno�ci� chcia� by� m�odszym. Towarzysz jego, mniej wi�cej tego samego wieku, zdr�w, zbudowany jak do zbroi, szerokich ramion, ani tak pi�knym by�, ani si� zbyt troszczy�, jak si� ma wydawa�. Zdrowiem kwit�y mu policzki, �mia�o patrza�y szare oczy, ale usta, miasto s�odkiej zalotno�ci, mia�y wyraz dumny cz�owieka, kt�ry pewien jest swej si�y. Suknie jego podobnego kroju jak pierwszego, z pospolitszej tylko tkaniny, czyste by�y, le�a�y dobrze, nie �wiec�c niczym. Od le��cego na �awie mia� wi�cej powagi i m�skiego wyrazu spokoju. Na zamku dosy� by�o cicho, bo kr�l wyci�gn�� na �owy z niewielkim orszakiem; w blisko�ci czelad� si� nie kr�ci�a, m�odzi dworzanie mogli rozmawia� swobodnie. Nie miarkowali te� g�osu i gdy le��cy �mia� si�, a siedz�cy obok odpowiada� mu g�o�no, rozlega�o si� po tej cz�ci podw�rza ciasno dosy� murem opasanego. Wytwornie strojnym by� znany nam ju� ulubieniec kr�la, Kochan Rawa; drugi zwa� si� Dobies�awem (Dobkiem) Bo�cz�. Oba r�wnie dobrze byli u m�odego pana po�o�eni, Dobek nawet mia� urz�d dora�nego s�dziego spor�w mi�dzy dworzany. Nie byli oni doradcami kr�la w sprawach wa�nych, bo tych Ka�mirz szuka� gdzie indziej, ale w chwilach spoczynku, przy biesiadzie i stole, kt�rymi m�ody pan nie gardzi�, na �owach i wycieczkach, przy weso�ych rozmowach, do drobnych zlece� pos�ugiwa� si� nimi najch�tniej. Kochan sam przekonanym by� i drudzy z obej�cia si� z nim kr�lewskiego wnosili, i� mu by� najmilszym. Kr�l mu si� nieraz zwierza� w sprawach, o kt�rych nie mawia� z innymi, zdaj�c si� by� pewien jego serca i wierno�ci dla siebie. Od dzieci�stwa byli razem. Kochan m�odych igraszek i zabaw nieodst�pnym by� towarzyszem; nieraz go za kr�lewicza karano. Nikt nad niego lepiej nie odgadywa� my�li kr�la i do jego upodoba� nie umia� si� zastosowa�. Zna� go na Wylot, jak powiada�, i by� tym dumny. Dawa�o mu to zarozumia�o�� faworyta, bo nieraz powa�ni panowie rady jego zasi�gali. Dobies�aw by� tak�e w �askach, kr�l na nim polega�, u�ywa� go ch�tnie, lecz z przenikliwo�ci�, kt�ra mu by�a w�a�ciw�, czu�, i� Boncza nie do wszystkiego by si� nada�, a pochlebia� nie mia� ani ochoty, ni umiej�tno�ci. Po�wi�cenie obu r�wne by�o, mi�o�� - gor�ca, charaktery - wielce r�ne. - S�ysz, Dobek - gwarzy� �miej�c si� i na �awie rzucaj�c Kochan - ja sobie my�l�, co by stary kr�l nieboszczyk powiedzia�, gdyby wsta� teraz z kamiennej trumny swej i popatrzy�, jak si� tu u nas przez te lat osiem od �mierci jego zmieni�o wszystko. Zamku, dworu ani pozna�! No, i po ziemiach inaczej. Od wojny si� jako� op�dzamy, ludzie przecie mog� odetchn��! Z Krzy�akami, co pokoju nie dawali, rozejm za rozejmem. W ko�cu my ich, nie dobywaj�c miecza, zmusiemy siedzie� cicho, a� p�ki... Odchrz�kn�� znacz�co Kochan i zamilk�. Dobek na� popatrzy� z g�ry. - Eh, eh! - rzek� troch� szydersko. - Co ty albo ja wiedzie� mo�emy, jak kr�l sobie rad� daje z Krzy�akami! To nie nasza sprawa! Kasztelan krakowski, ksi�dz Suchywilk, wojewoda, biskup, ci mo�e co� znaj�; kr�l nasz ze swoich my�li przed lada kim nierad si� spowiada�! - Jakbym ja potrzebowa�, a�eby mi m�wiono to, czego ja si� sam domy�le� mog�! - roz�mia� si� Kochan. - Albo ocz�w i rozumu nie mam? Dobek niedowierzaj�co ramionami poruszy�. - Daj pok�j - powt�rzy� - nie nasze to sprawy. W tym z tob� zgoda - ci�gn�� dalej - �e si� u nas wiele zmieni�o. Za nieboszczyka starego z prosta by�o Wszystko, m�ody pan lubi, �eby mu si� �wieci�o i b�yszcza�o, a nie gorzej wygl�da�o w Krakowie jak w Budzie i w Pradze. - Bo� tak u nas powinno by�! - zawo�a� Kochan z przej�ciem wielkim. - Nasz pan, cho�by obok cesarza stan��, nie powstydzi si� i nie da za�mi� nikomu. Jemu ma�o kr�lewskiej korony! Takiego drugiego na ca�ym nie ma �wiecie! Czego mu brak? Uroda, tylko patrze� na�, rozum, bystre oko, serce z�ote, postawa rycerska - wszystko u niego jest. - Tylko szcz�cia nie ma! - zamrucza� Dobek chmurz�c si�. Brwi si� �ci�gn�y Kochanowi, nie odpowiedzia� nic. - Ano - odezwa� si� po dumaniu przed�u�onym - m�ody jest. Jeszcze wszystko, co zechce, mo�e mie�. Co dla m�czyzny lat trzy dziesi�tki! Przed nim �wiat i �ycie... Chybaby B�g nie�askaw, wiele i wielkich spraw doka�e. Ja go znam, w nim jak w kopalni, im g��biej zajrze�, coraz skarby Wi�ksze. - Daj mu Bo�e wszystko dobre! - westchn�� Boncza. - Kt� by jemu �le �yczy�? Jemu, co najbiedniejszego cz�eka, �ebraka, ch�opa jak dziecko do siebie przygarnia. Dla ka�dego ma dobre s�owo i serce dobre. Milczeli znowu czas jaki�. Dobek r�ce du�e i silne wyci�ga�, jakby mu pr�nowanie dokuczy�o. Kochan, pokr�ciwszy si� na twardej �awie, zerwa� si� i usiad�, staraj�c umie�ci� wygodniej. Spojrza� na Dobka. - Jego na gwa�t o�eni� trzeba! - szepn��. - Mnie si� zda, �e on o tym i sam my�li - odpar� Bo�cza. - O o�enieniu, jak o o�enieniu - przerwa� Kochan - bo� niewiast po �wiecie grzecznych i bez tego dosy�, ale jemu trzeba syna... On chce koniecznie potomka m�skiego mie�... To jego jedyna troska, aby korona nie posz�a po k�dzieli albo na Mazury, lub na jakie cudze r�ce. Syna, syna mu trzeba, a tu... Kochan si� zaduma�. - Wiecie, co ta czarownica, babsko mu przepowiada�o? - doda� zwracaj�c si� do Dobka. Dobek potrz�s� g�ow�. - Nie wiem nic - rzek� kr�tko. - To�cie chyba nieciekawi - rzek� Kochan - wszyscy przecie o tym wiedz�. Ja, co si� mojego pana tyczy, musz� wiedzie� wszystko. Co jego boli, mnie boli. - O, �eby nie ta Klara - pocz�� dalej pomrukuj�c - �eby nie ta Klara, kt�rej cie� za nim chodzi, by�by on szcz�liwszy! I ta przepowiednia g�upia nie by�aby tak do niego przysta�a. Nieraz o niej przez sen gada, a uchowaj Bo�e, mu kt�ry z tych W�gr�w nawinie si� przed oczy, jakby go podci��. Dobek s�ucha� oboj�tnie, patrz�c w g�r� na ulatuj�c� w powietrze go��bi par�. - Ja z tej ca�ej waszej w�gierskiej historii - rzek� - ledwie co� pi�te przez dziesi�te wiem, bom na�wczas na dworze nie by�. Lata�em jeszcze po ojcowskich lasach. Ludzie o tym r�nie prawi�. Wy�cie pono byli z nim? - A jak�e? Gdzie�em ja z nim nie by�! W Pyzdrach nawet ma�o mnie Krzy�acy nie pochwycili - m�wi� Kochan. - By�em, gdy si� �eni� z pogank�, je�dzi�em na te W�gry, no wsz�dzie! M�wi� wam, od tego pobytu w Wyszebradzie sta� si� jakby innym cz�owiekiem. Wprz�dy wes� zawsze, �y� i pobiesiadowa� lubi�, po�mia� si� by� rad. Nie od tego on i teraz, ale rzadko i tylko, gdy si� zapomni. Postarza� nagle, posmutnia�... Ten tylko, co jak ja widuje go, gdy on sam na sam si� zostanie, wie, jak cierpie� musi. Zdaje si�, nie brak mu nic, a na nim ci��y co� jak kamieniem. - Troski bo ma du�o - odpar� Bo�cza. - Z czasem, cho�by mu tam co� dolega�o, zapomni. - Zapewne - rzek� Kochan - ale na to potrzeba, aby jaka� lepsza dola zatar�a wspomnienie tego smutku, a my sobie szcz�cia napyta� nie mo�emy. Teraz si� niby co� b�yszczy, mnie si� i temu wierzy� nie chce. Dobek s�ucha� nie bardzo ch�tnie, jakby si� nierad by� rozgadywa� w tym przedmiocie. Kochan przeciwnie, �e si� tych spraw lada komu zwierzy� nie m�g�, rad by� si� przyjacielowi Spowiada�. Ci��y�y mu na piersiach. - Od pocz�tku si� jemu w domowych sprawach nie wiod�o - ci�gn�� dalej. - Jam si� na to Wszystko patrza�. O�enili go z t� Litwink� nie dla niego, ino dlatego, �e staremu kr�lowi trzeba si� by�o z Litw� zwi�za�, a Litwie z nim przeciwko Krzy�akom. Tyle�my zyskali, �e nam w posagu polskich je�c�w przynios�a, co ich poosadzano na pustkach po Tatarach. Sorok�w te� soboli i kun nie wiem ile na ko�uchy nam przysz�o. Na nieboszczk� pani� nic nie powiem, pi�kna by�a, dobra by�a, ptasz� nie kobieta. Wsadzono j� do klatki, wywieziono z jej las�w, p�oszy�a si� coraz jak ptasz�. Kr�lewicza gdzie indziej, j� k�dy indziej ci�gn�o. Jemu si� chcia�o na szeroki �wiat, na takie dwory, jak francuski, w�oski, w�gierski, a Hannie - do lasu zawsze. Prostaczkowa ta sobie by�a jakby ch�opianka, �mia�a si� na g�os, nie zwa�aj�c na ludzi, m�wi�a, co jej przysz�o do g�owy, nie pilnuj�c dworskiego obyczaju. Ksi�a r�ce �amali, bo si� ledwie prze�egna� nauczy�a. Kr�l by j� by� kocha� mo�e, ano do jej humoru! zdzicze� mu trzeba by�o. Wi�c nie m�g�... �eby mu by�a cho� syna da�a, a tu c�rka. Dobek przerwa� od niechcenia. - Masz m�wi�, no to powiedz mi lepiej ca�� t� nieszcz�sn� w�giersk� spraw�. Dobrze jej nie znam. - Star� bied� i smutek przypomina� - odezwa� si�, pomy�lawszy, Kochan - to jak zgojon� ran� rozdrapa�. Ano, kiedy si� zm�wi�o o tym, powiem. By�em ci tam z nim. Jechali�my na�wczas z rozkazu starego pana do Wyszehradu do Karoberta i naszej kr�lewnej El�biety, �ony jego. Wy�cie u tych Francuz�w nie bywali! Takiego dworu, jak u tych pa�stwa, na �wiecie widzie� trudno. Po naszym jak raj si� jaki� wydawa�. Przepych wielki, a weso�o��, a �piewy, a muzyki, i wszystko strojne, pa�skie, �wietne, a obyczaje osobliwe, francuskie i w�oskie. Z ca�ego �wiata kuglarze, �piewaki, rzemie�lniki, m�drale, suknie od z�otog�ow�w, opony od jedwabi�w. W �wi�ta, gdy wyst�powali kr�lestwo, m�wiono, �e i na cesarskim dworze pi�kniej by� nie mog�o. Wszystkimi j�zykami s�ysza�e� tam m�wi�cych, pocz�wszy od tej mowy madziarskiej, kt�rejem si� ja nigdy ani s�owa nauczy� nie m�g�, a� do francuskiej, w�oskiej, niemieckiej i �aci�skiej. A �e kr�lowa, siostra naszego pana, bardzo zabawy, skoki, muzyk� i turnieje lubi�a i do dzi� dnia lubi, by�o na co patrze� i czym si� cieszy� dzie� w dzie�. Dopiero� na przyj�cie brata, kt�rego El�bieta kocha bardzo, gdy pocz�a si� zmaga�, nie by�o chwili spoczynku. �owy, turnieje, bankiety po bankietach nast�powa�y, skoki, �piewy, igraszki r�ne. Kobiety na dworze, W�gierki, W�oszki, a� oczy rwa�y. Powiedzia�bym, pi�kne jak anio�y, ale chyba do nich nie by�y podobne. Krasne dziewcz�ta i niewiasty, jakich u nas nie wida�, ale gdy kt�ra spojrza�a na cz�owieka, jakby ogniem rzuci�. Krew zdawa�a si� kipie� w tych pogankach... Strach! A� mrowie przechodzi�o! Wzi�� z nas kt�ry do ta�ca, to nim miota�a jak pi�rem. Ucztowali�my i biesiadowali�my tydzie� z g�r� jak w raju! Mi�dzy dziewcz�tami, co przy kr�lowej by�y, najpi�kniejsza pewnie zwa�a si� Klara, a by�a c�rk� urz�dnika Karobertowego, imieniem Felicjana Amadeja. Powiadano o nim, �e z ma�ego by� wyr�s�, s�u��c pierw na dworze Ma�ka z Tr�czyna siedmiogrodzkiego, od kt�rego do Karoberta przysta�. Dziewka by�a godn� cho� kr�low� si� zwa�: twarz jak mleko bia�a, oczy czarne, w�os kruczy, posta� osobliwa, a i duma, kt�r� jak koron� na g�owie nosi�a, pi�kno�ci jej dodawa�a. Za to ojciec jak zb�j i drab straszno wygl�da�. Olbrzymiego wzrostu, niezgrabny, szata�skie mia� oczy, koso patrz�ce i g�os chrapliwy; gdy zagada�, mrozem przejmowa�. Co� w nim by�o dzikiego, jakby tylko co z lasu wyszed�. Dum� te� obra�a�, bo cho� ch�opisko proste by�o, kr�lowi ledwie g�ow� sk�ania�. Z tym pod wiecz�r na go�ci�cu si� spotyka� najm�niejszemu nie by�oby wygodnie. Ale kr�l tego nied�wiedzia lubi�, bo mu pi�ci� siln� �ad na dworze utrzymywa�. Jam zaraz spostrzeg� w ta�cu, �e ta Klara naszemu kr�lewiczowi w oko wpad�a. Jednego wieczora, gdy�my do naszych izb szli na spoczynek, zagadn��em o ni�, roze�mia� si� tylko. Na drugi dzie� sam mnie o ni� zaczepi� i rzek�: - Kr�lewski k�sek! Mnie ten drab ojciec z kosymi oczami sta� na pami�ci, odpowiedzia�em tylko: - Niech no si� Mi�o�� Wasza temu staremu przypatrzy, a od tej czarownicy ochota odejdzie. Pan to w �miech obr�ci�. Kr�lowa El�bieta, �e rada by�a brata jak najlepiej przyj�� i ugo�ci�, spostrzeg�szy, i� na Klar� oczyma rzuca�, pocz�a go ni� prze�ladowa�. Nie zapiera� si�, i� mu w oko wpad�a. - Pi�kniejszej w �yciu nie widzia�em - rzek�. Wi�c mu potem Klar� i do ta�ca, i przy biesiadzie ci�gle do boku dawano, aby sobie ni� cho� oczy napas�. M�wi� mi o niej ci�gle, ale narzeka�. - Jak z kamienia jest - powiada� - im ja si� wi�cej staram w �aski wkupi�, tym sro�sza. Podarku �adnego przyjmowa� nie chce. U�miechu od niej ni dobrego s�owa nie dopyta�, a odezwie si� zmuszona, to jak �elazem w piersi �gnie. W kilka dni jako� kr�lewicz nam zachorowa�. Ksi�dz W�och, doktor kr�lewski, kaza� mu dzie� albo dwa w ��ku spoczywa�. Kr�lowa o brata troskliwa, cho� nie chcia�, zmusi�a go le�e�. A�eby mu si� nie nudzi�o, ci�gle przy nim siadywa�a sama. Wieczorami za� panny swoje przyprowadza�a z sob�, ka��c im na cytrach gra� i pie�ni �piewa�. Ile razy do kr�lewicza sz�a, Klara z ni� razem i�� musia�a. Nas z przedsieni wyprawiano, jako niepotrzebnych, �eby�my Si� z dworem kr�lewskim zabawiali. Trzeciego dnia tej choroby, gdym p�no ju� do kr�lewicza powraca� i mia�em do drzwi si� zbli�y�, nagle si� one otwar�y i Klara z rozrzuconymi w�osami, blada, zap�akana, jak oszala�a wypad�a z izby kr�lewicza, przemkn�a si� mimo mnie nie widz�c i znik�a. Strach mnie jaki� ogarn��, ale s�dz�c, �e kr�lowa u brata jest, czeka�em w progu. Gdy tak siedz�, s�ysz�, wo�a mnie pan. Wchodz� i zastaj� go samego na ��ku, r�ce pod g�ow�, niespokojny jaki�, namarszczony, gniewny. - Jutro mi si� sposobi� do drogi! - zawo�a� zobaczywszy mnie. Chcia�em rozmow� pocz��, aby si� czego� dowiedzie�, milcze� mi kaza�. Nazajutrz, cho� mieli�my bawi� d�u�ej, mimo pr�b kr�la i kr�lowej Ka�mirz, jakby st�d ucieka�, co �ywiej p�dzi� w drog�... Znaj�c go, nie pr�bowa�em ju� si� wi�cej od niego dowiedzie�. Milcz�cy by�, zas�piony, niecierpliwy. Z Wyszehradu wyjechali�my z po�piechem wielkim, jakby nam do Krakowa bardzo pilno by�o, tymczasem dalej podr� sz�a opieszale, ma�ymi dniami. Raz w raz kaza� stawa� na spoczynek. By�o to w maju jak teraz, wiosna �liczna; droga by si� pewnie nie przykrzy�a, gdyby nasz pan nie wl�k� si� nas�piony i bezm�wny. Ju�e�my do granicy naszej si� zbli�ali i na nocleg mieli jednego wieczora rozk�ada�, gdy patrz�, znany mi dobrze dworzanin El�biety, Janusz m�ody, we trzy konie jak szalony nas nap�dza. Nim usta otworzy�, ju�em wiedzia�, �e co� lichego wi�z� za nadr�. Kr�lewicz, zobaczywszy go, wybieg�, zblad� i zatrz�s� si� ca�y. Poszed� z nim Janusz do namiotu, a my tylko krzyki, g�osy i wo�ania r�ne s�yszeli�my. Czuli�my, �e si� co� sta� musia�o, lecz co z sob� przywi�z�, nie spos�b si� by�o domy�le�. �amali�my g�owy na pr�no. S�u�ba, pytana, milcza�a. Dopiero gdy Janusz wyszed�, dowiedzieli�my si� o wszystkim. Wkr�tce nieszcz�liwa ta przygoda nie mia�a by� tajemnic� dla nikogo. Po dzi� dzie� nie wiem, czy kr�lewicz, pan m�j, kt�remu siostra ow� Klar� Felicjan�wn� zostawi�a, aby pilnowa�a chorego, winien by� co czy nie. To pewna, �e dziewczyna posz�a si� jakoby skar�y� ojcu na kr�low� i na niego, a stary wpad� we w�ciek�o�� wielk�. Drudzy powiadali, i� staremu zb�jowi tego tylko by�o potrzeba, aby znalaz� poz�r do pomsty nad kr�lem i kr�low�, bo mia� od dawna przeciw nim spiskowa� i sam pono, wymordowawszy ca�� rodzin� kr�lewsk�, chcia� nad Madziarami panowa�. Wi�c gdy we wtorek po przewodach, po wyje�dzie naszym, kr�l Karobert z kr�low� i synaczkami Ludwikiem i Andrzejem w ma�ej gromadce, prawie bez dworu, obiadowali w domu swym pod Wyszehradem spokojnie, nie obawiaj�c si� ani domy�laj�c niczego, nagle stary �w zb�j ze swymi kilkunastu przyjacio�y zbrojnymi wpad� do sali. Wprost z mieczykiem rzuci� si� na kr�la, kt�rego gdy kr�lowa broni� chcia�a i chwyci�a za miecz praw� r�k�, cztery palce jej odci�te pad�y. Kr�l te� r�k� mia� skaleczon�. Czelad�, przera�ona, niepr�dko si� wzi�a do obrony pana swego; dopiero gdy �w w�ciek�y z kolei na m�odych kr�lewicz�w si� rzuci�, ich chc�c mordowa�, Jan z Potoken, m�ody W�grzyn rycerskiego rodu, dobywszy miecza, mi�dzy szyj� i �opatk� zb�jc� trafi� tak, �e pad� zaraz w miejscu omdla�y. Dopiero� na wrzaw� zbiegli si� dworscy, s�u�ba, pochwytano winowajc�w i okrutn�, straszliw� domierzono na nich kar�. Szarpano ich �ywcem ko�mi na sztuki. Zgin�� tak ojciec, c�rka Z�ba z m�em Kopy, a Klar� poobcinan� obwo�ono po ca�ym kr�lestwie, a� i j� �ci�to. Po wszystkich miastach porozsy�ano �wierci zbrodniarzy, g�ow� Felicjana w Budzie nad bram� przybito. Lito�ci nie by�o dla nikogo, ale te� i kr�lowa El�bieta, kt�r� teraz Kikuta zw�, to jest bezr�k�, od tej pory z prawej r�ki r�kawiczki nie zrzuca, bo jej ma�o co d�oni zosta�o. Opowiadaj�cy �ywo Kochan odetchn�� troch�. - Nigdym ja pana mojego - doda� po przestanku - nie widzia� takim, jakim by� w pierwszych dniach po przybyciu Janusza. Chcia� naprz�d zaraz nazad jecha� do Wyszehradu, do siostry; ledwie�my odprosili. Potem zachorza� i le�eli�my dni kilka na samej granicy, nie mog�c dalej do Krakowa. Nie wiedzia�, co czyni�, i tak rozpacza�, cho� nie s�dz�, aby winnym si� czu�, ale mu siostry i straconej tak okrutnie Klary srogi �al by�o. Ju�e�my nareszcie do Krakowa jecha� mieli, gdy nad ranem patrzymy: kupa W�gr�w nadbiega. My�leli�my, �e pogo� jaka, �e zemsta. W mgnieniu oka do obrony�my si� uszykowali, a� bia�ymi chusty pocz�li nam dawa� znaki wo�aj�c, �e na mi�osierdzie bo�e z kr�lewiczem chc� m�wi�. Poznali�my w nich wtedy brata jednego Klary i powinowatych kilku nieszcz�liwej dziewki, kt�rzy popadawszy na kolana przed panem, o bezpieczny przytu�ek w Polsce prosili go. Poprowadzili�my ich z sob� i siedz� do tego czasu u nas spokojnie, tyle tylko, �e si� im kr�lowi na oczy pokazywa� nie wolno. - Dobek g�ow� potrz�sa�. - Wiem ich - rzek� - oni si� Amadejami zowi�, a na szczycie maj� or�a poobcinanego. - A tak - odpar� Kochan - kr�lewicz im u ojca jeszcze ziemi� wyprosi� znaczn�. W�os im tu nie spad� z g�owy, tylko �eby si� nie okazywali na dworze, przykazanie maj�, bo na nich patrze� kr�l nie mo�e, zaraz mu te krwawe dzieje na pami�� przychodz�... Chc�-li czego, musz� przez kasztelana prosi�, a co za��daj�, otrzymuj�. Bo�cza, wys�uchawszy opowiadania cierpliwie, rzek� tylko: - Krwawe dzieje! Bodaj o nich nie pami�ta�. - Pos�uchajcie� ko�ca o babie - doda� Kochan. - Temu ju� rok jedenasty, jak si� to sta�o, com m�wi�. W kilka lat jako� potem, przypad�o nam zn�w jecha� na W�gry. Pami�� si� tam o Amadejach troch� zatar�a. Jechali�my do Budy, gdzie znowu przyj�cie by�o wielkie, ale kr�lewicz po�r�d tych weso�o�ci chodzi� jak struty. Kr�lowa Kikuta darmo go ju� zabawia� chcia�a, bo na niej przestrachu i smutku nie pozosta�o ni �ladu. Weso�a by�a jak przedtem i dw�r jej znowu �piewa� a brzd�ka�. Ucztowali�my na zamku dni z dziesi�tek, nim powraca� nam przysz�o. Drugiego dnia podr�y trafi�o si�, �e na nocleg do �adnej osady nie mogli�my nad��y�. Noc nas zaskoczy�a, musieli�my w lesie rozbi� podr�ne namioty. Zapalono ognie, zacz�li ludzie mi�so piec i kasz� warzy�, gdy babsko jakie� stare do obozu si� nam przypl�ta�o. Ludzie chcieli j� biczyskami odp�dzi�, a� kr�lewicz, z namiotu wyszed�szy, jak to on zawsze dla najbiedniejszych lito�nym jest bez miary, zawo�a� zaraz, aby babie �adna si� krzywda nie dzia�a, ja�mu�n� kaza� j� obdarzy� i nakarmi�. Baba ju� od ludzi dowiedzia�a si�, co�my byli za jedni, oczyma jakimi� strasznymi pocz�a si� w kr�lewicza wpatrywa� dr��c ca�a. Na ostatek pu�ci�a si� wprost do niego, a� nas strach jakiego� uroku ogarn��. On sta� �mia�o. J�zykiem mieszanym pocz�a co� ma�o zrozumia�ego ple��, to na niebo, to na ziemi� ukazuj�c, to w piersi si� bij�c, to p�acz�c. Potem r�ki kr�lewicza si� domaga�a dla wr�by. Sta�em w�wczas przy nim i m�wi�: - Nie dawajcie, na mi�y B�g, niech si� ona was nie dotyka! Upar� si� i r�k� wyci�gn��. Stan�a baba nad ni� brwi namarszczywszy, trz�s�a si�, mrucza�a, g�ow� rzuca�a, pokrzykiwa�a, na ostatek ple�� zacz�a. - Co? co? - zapyta� Dobek. - Kosza�ki opa�ki jak w gor�czce, sama pewnie nie wiedzia�a, co plot�a - m�wi� Rawa. - Ci, co rozumieli, powiadaj�, �e mu prorokowa�a, i� mia� panowa� kr�lestwu wielkiemu i mocnemu, na r�wni sta� z cesarzami i najwi�kszymi mocarzami �wiata, a potem nachmurzywszy si� doda�a: - Co po tym! Krew nad tob�! Amadeje! Amadeje! Ludzie przez ci� szcz�liwymi b�d�, ziemie twoje zakwitn�, nieprzyjacio�y po�o�� si� pod nogi, zaw�adniesz ich krajami, a sam nigdy nie zaznasz szcz�cia w �yciu... Tego, czego najgor�cej pragniesz, B�g ci nie da! Amadeje! Kr�lewicz, zrozumiawszy nieco, spyta� niespokojnie: - Czeg� ja to pragn�� mam? A ona rzek�a: - M�skiego potomka z �adnej �ony ci B�g nie da i na tobie r�d tw�j zginie, a korona p�jdzie na obc� g�ow�. Chcieli�my bab� przegna�, aby wi�cej m�wi� nie �mia�a, lecz doko�czywszy ledwie, chwyci�a si� za w�osy i z krzykiem: "Amadeje"! pobieg�a w las. Odszed�szy sporo, palcem si� w piersi pocz�a stuka�, ukazuj�c na siebie i powtarzaj�c jesz