778
Szczegóły |
Tytuł |
778 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
778 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 778 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
778 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Dobraczy�ski
Przyszed�em roz��czy�
Instytut Wydawniczy PAx
Warszawa 1976
PWZN
Print 6
Lublin 1996
Adaptacja na podstawie
ksi��ki wydanej przez
Instytut Wydawniczy
PAXx Warszawa 1976
"...Przyszed�em roz��czy� syna z ojcem,@ c�rk� z matk�, a synow� z jej
te�ciow�"
Mt 10, 35
Joasi
`tc
�Cz�� pierwsza:
Po�udnie
1
Powoli wspina�a si� na zamkow� wie��. W czworok�tnej studni panowa� mrok,
zaledwie rozpraszany przez migotliwe �wiat�o pal�cych si� na kondygnacjach
pochodni. Kamienne schody nie mia�y por�czy, wisia�y jak zapadaj�ca si�
spiralnie g��bia. Sz�a przy samej �cianie, trzymaj�c przed sob� r�k�, kt�r�
dotyka�a muru. Czasami jej palce natrafia�y na wykusz. Na chwil�
zatrzymywa�a si� przy nim, poddaj�c twarz ci�gn�cemu podmuchowi.
Niepok�j, z kt�rym obudzi�a si� dzisiaj z rana i kt�ry dokucza� jej w
ci�gu ca�ego dnia, kaza� jej w�drowa� w g�r�. Walczy�a z nim, jak si�
walczy z nadchodz�c� chorob�. W szpitalu wydawa�o si�, �e o nim zapomni. Na
pr�no.
Dzisiejszego dnia zasta�a tam wi�ksz� ni� zwykle gromad� przyby�ych
ludzi. Mo�e przep�dzi�y ich lej�ce od paru dni zimne deszcze, a mo�e
przegna� strach przed nadci�gaj�cym znowu g�odem? Po dw�ch latach
nieurodzaj�w i ten rok, cho� nieco lepszy od poprzednich, nie obiecywa�
jeszcze chleba dla wszystkich. Zebrany t�um zaskoczy� j� jednak. Ostatnimi
czasy prawie nikt nowy nie zagl�da� do szpitala. Ju� zacz�a s�dzi�, �e z�e
czasy min�y. Tymczasem dzi� nadci�gn�a olbrzymia ci�ba: wychud�e kobiety
ze zmizerowanymi dzie�mi, starcy wlok�cy si� ostatkiem si�, chorzy trawieni
gor�czk� i z�erani wrzodami.
Jak zawsze, sama bra�a udzia� w przygotowaniu posi�ku i sama dokonywa�a
rozdzia�u. Stoj�c nad wielkim garem rozlewa�a zup�, za� dziewcz�ta
roznosi�y dymi�ce miski mi�dzy siedz�cymi kr�giem lud�mi. W cieple parowa�y
namokni�te �achmany, ci�ki smr�d nape�ni� przestronn� izb�. Znosi�a ten
zaduch z trudem; dzi� nawet mo�e gorzej ni� zwykle. Czasami podnosi�a
g�ow�, by spojrze� na ziemiste twarze czekaj�cych na jedzenie ludzi.
B�yszcz�ce spojrzenia sz�y za dziewcz�tami, kt�re roznosi�y miski; r�ce
wyci�ga�y si� niby szpony. Izba pe�na by�a szybkich, jakby zdyszanych
oddech�w. Czasami wytrysn�� gniewny okrzyk, gdy dwie obce d�onie spotka�y
si� jednocze�nie na misce. Potem s�ycha� by�o �apczywe siorbanie.
Pot�ny gar, w kt�rym przyniesiono zup�, wydawa� si� zbyt ma�y.
Jeszcze nie obdzielono po�owy, gdy Izentruda pochyli�a si� nad Elz� i
szepn�a ostrzegawczo: "Nie starczy dla wszystkich..." Ksi�na drgn�a
niespokojnie. Szybkim spojrzeniem ogarn�a tych, kt�rzy jeszcze nie
otrzymali. Co zrobi� - przebieg�o jej przez g�ow� - je�eli zabraknie?
�ywno��, kt�r� kasztelan Dietrich poleca� ekonomowi zamkowemu wydziela�
dla szpitala, przeznaczona by�a g��wnie dla tych, kt�rzy w nim stale
przebywali. O dodatku dla nieoczekiwanych go�ci nie mog�a nawet marzy�. Gdy
zwr�ci�a si� o to kiedy� do kasztelana, odpowiedzia� ch�odno: "Wszak
wiecie, wasza mi�o��, �e w kraju panuje g��d. Nawet dla zamku nie mamy
dosy�. Nie zdo�amy nakarmi� �ebrak�w z ca�ej Rzeszy. Dostojny ksi���
odje�d�aj�c powiedzia� mi wyra�nie, ile mam dawa�. Jego rozkaz b�dzie
wykonany. Lecz co ponadto, wasza mi�o�� daruje..."
Nawet gdyby pr�bowa�a rozkazywa�, nie us�ucha�by jej. Na zamku przebywa�a
ksi�na Zofia. Gdy przysz�a wie��, �e nieobecno�� ksi�cia potrwa d�u�ej,
przenios�a si� z klasztoru do Wartburga. "Pob�d� tutaj, c�rko - o�wiadczy�a
Elzie - do powrotu Ludwika. Papie� udzieli� mi zezwolenia, abym zawsze, gdy
przyjdzie tego potrzeba, zajmowa�a si� strze�eniem d�br moich syn�w.
Mog�yby ulec roztrwonieniu w czasie tak d�ugiej nieobecno�ci." Powr�t
�wiekry pozbawi� Elz� do reszty znaczenia na zamku. Powr�ci�a do tego, czym
by�a przed �lubem. We wszystkich sprawach kasztelan odwo�ywa� si� do Zofii
i to ona, codziennie, wyprostowana, wsparta na kosturze, otoczona
towarzysz�cymi jej siostrami, dw�rkami i pacho�kami obchodzi�a spichrze,
stajnie, obory i chlewy.
Gdybym chocia� mog�a si�gn�� do swoich zapas�w! Lecz kom�rka od paru dni
sta�a pr�na. Z Gud� i Izentrud� musia�y si� od wczoraj zadowoli� suchym
kawa�kiem chleba. Gdyby jedzenia zabrak�o, nie mia�aby czym zaspokoi� g�odu
szukaj�cych u niej ratunku ludzi. By�a uboga jak oni.
Pochyli�a si� nad garnkiem. Nalewaj�c do podsuwanych misek, zacz�a si�
modli� pr�dko i gor�czkowo: "O, Maryjo, przecie� nie mog� zosta� g�odni...
Spraw, �eby starczy�o..." Nie podnosz�c wzroku, ca�y czas nalewa�a. Nagle
chochla zaskroba�a o dno. Skin�a, a stoj�cy obok pacho�ek podpar� gar
ramieniem. Si�gn�a g��boko, wyla�a wszystko, co pozosta�o. Dopiero teraz
wyprostowa�a omdla�y od d�ugiego schylania kark. Ale nie znalaz�a przed
sob� �adnej miski. Popatrzy�a w kr�g: wszyscy jedli. �apczywe cmokanie
s�ycha� by�o zewsz�d. Zupa na trzymanej w g�rze chochli pachnia�a
zach�caj�co. Z jak� ochot� zjad�aby j� sama. Ale wdzi�czno��, �e zosta�a
wys�uchana, doda�a jej si�. Zla�a zup� z powrotem do naczynia i da�a znak
pacho�kom, by wynie�li gar do kuchni. Jedynymi g�odnymi w izbie pozosta�y
ona i jej dwie towarzyszki.
Po nakarmieniu zajmowa�a si� jeszcze d�ugo przyby�ymi. Tych, kt�rzy mieli
pozosta� w szpitalu, trzeba by�o wyk�pa�, ubra� w czyst� odzie�, u�o�y� na
pos�aniu. Pozosta�ych trzeba by�o opatrzy�, da� lekarstwa, czasami wspom�c
odzie�� lub groszem, a najwa�niejsze: trzeba by�o ka�dego wys�ucha�.
Kolejno sz�a od cz�owieka do cz�owieka, cierpliwie s�ucha�a skarg i
lament�w. W izbie zaduch by� coraz przykrzejszy, wo� zupy splata�a si� z
odorem n�dzy. Elz� rozbola�a g�owa, m�czy�y j� md�o�ci. Kilka razy musia�a
wychodzi� na podw�rze, by nabra� si�. Ale zaczerpn�wszy powietrza, wraca�a
z powrotem.
Wreszcie wszystko zosta�o zrobione. Elza wezwa�a ludzi, by ukl�kli, i
zm�wi�a wraz z nimi modlitw�. Teraz ju� mog�a wraca�.
Kiedy wysz�a przed budynek szpitalny, by�o jeszcze wcze�nie, ale ju�
szaro, jakby dzie� by� zd�awiony podmuchami fioletowoczarnych chmur.
Porywisty wiatr rozdmuchiwa� ka�u�e i pokrywa� je drgaj�c� �usk�. Ni�s� od
nasi�k�ych wod� las�w wo� gnij�cego igliwia. Pacho�cy podprowadzili os�y.
Elza jednak odprawi�a ich. Zapragn�a i�� pieszo. Chcia�a odnale�� lekki
krok, jakim wraca dziecko podawszy ja�mu�n�.
- Chod�cie! - wo�a�a na dw�rki. - Guda! Truda! P�jdziemy piechot�. Nie
b�jcie si� wiatru!
Wiatr nadlecia� i pocz�� szarpa� ich p�aszczami i sp�dnicami, zdziera�
chustki z g��w. Przyciskaj�c odzie� r�kami, aby si� nie rozwiewa�a, ruszy�a
przodem. A jednak nie mog�a odnale�� zwyk�ego, radosnego kroku.
Zamraczaj�cy b�l czo�a kaza� jej trzyma� sztywno g�ow�. Mi�nie plec�w
ci�gn�y, jakby co� d�wiga�a. Ci�ko stawia�a nogi na zas�anej kamieniami
�cie�ce.
Niepok�j znowu da� zna� o sobie. By� niby ogie� ukryty pod popio�em,
kt�ry nie wiadomo kiedy dob�dzie si� na wierzch. Nie czu�a si� zdolna z nim
walczy�. Zwolni�a kroku, poczeka�a na towarzyszki, kt�re zosta�y w tyle.
- Ale mia�y�my dzisiaj robot�! - pr�bowa�a wyci�gn�� je na pogaw�dk�.
- Co si� sta�o, �e tyle dzisiaj nasz�o? - dziwi�a si� Izentruda.
- A z t� zup�, go��bko, to prawdziwe czary...
- Jakie czary, Gudo? - �mia�a si�, ale wiatr wt�acza� jej �miech z
powrotem w usta. Po niebie przewala�y si� chmury. By�y czarnoszare,
wysmuk�e niby grzbiety potwor�w morskich. Niekiedy potw�r przewraca� si� i
b�yska� r�owo�ci� brzucha.
- Ten wiatr musi przynie�� odmian� - powiedzia�a Izentruda. - Do�� ju�
tego deszczu...
- Powiada�y dziady, �e drogi zupe�nie rozmi�k�y - Guda usi�owa�a m�wi�
mi�dzy tchnieniami wiatru.
- Pewno dlatego ojciec nie m�g� wys�a� �ywno�ci... - dorzuci�a Izentruda.
Elza sz�a pierwsza po �cie�ce. Wiatr zdawa� si� bi� w ni� z wi�ksz� moc�
ni� w jej towarzyszki. Chwilami zatyka� oddech. Wydawa�o si� jej, �e to on
nie pozwala niepokojowi uj�� z jej piersi i trzyma go tam zamkni�tego niby
wi�nia. �cie�ka za k�p� brz�z, smaganych w�asnymi ga��ziami jak gromada
zawzi�tych biczownik�w, wyprowadza�a na drog� wiod�c� do zamku. Pierwsza
Izentruda zobaczy�a wlok�cy si� przed nimi, ochlastany b�otem w�z. Tkni�ta
przeczuciem zerwa�a si� i podbieg�a naprz�d. Kiedy zr�wna�a si� z lud�mi,
kt�rzy towarzyszyli wozowi, odwr�ci�a si�, wydaj�c radosny okrzyk.
- To nasz Jan. Od razu tak mi si� zdawa�o. �ywno�� przywi�z�! -
zaklaska�a w d�onie. - Najemy si� wreszcie!
- Chwa�a Ci, Panie! - powiedzia�a Guda. - Ciesz si�, go��bko! - zwr�ci�a
si� do Elzy. - Czemu si� nie cieszysz?
Zmusi�a si� do radosnego okrzyku:
- �wietnie! B�dziemy jad�y! Nareszcie!
Jeszcze wczoraj taki okrzyk sam by pojawi� si� na jej ustach. Jej rado��
wyzwala�a si� tak �atwo. Zreszt� przyjazd wozu usuwa� naprawd� wiele
k�opot�w. Gdyby g�odowa�a sama! Nie mog�a jednak znie�� my�li, �e
dziewcz�ta s� tak�e skazane na g��d. I to dla niej, z dobrej woli podda�y
si� surowemu nakazowi. Dzi� jednak musia�a udawa� weso�o��. Ten niepok�j
poch�on�� wszystkie inne uczucia.
Znajdowa�y si� ju� przed bram�. Stra� by�a wida� uprzedzona, bo gdy tylko
w�z wynurzy� si� zza zakr�tu, z chrz�stem opad� zwodzony most. Na podw�rzu
ekonom z Horselgau zbli�y� si� do Elzy, przykl�kn�� i z szacunkiem uca�owa�
kraj jej szaty. Kaza�a mu powsta� i pyta�a, dlaczego tak d�ugo nie
przyje�d�a�. Przecie� zaraz po �wi�tej Annie pchn�a go�ca do pana Waltera
prosz�c, by niezw�ocznie przys�a� w�z z �ywno�ci�. Ekonom t�umaczy�
op�nienie rozmok�ymi drogami, a tak�e k�opotami, kt�re wywo�a� pom�r
byd�a.
- Co�my si� nam�czyli, �wi�ty Janie, a� trudno waszej mi�o�ci opowiedzie�
- ci�gn��, wyciskaj�c mokre w�osy zwisaj�ce spod sk�rzanego kaptura. -
Wiele byd�a pad�o. Mniej ni� gdzie indziej, to prawda, ale zawsze... Pan
Walter przysy�a pozdrowienia waszej mi�o�ci. A to kosz dla Izentrudy od
matki... Widz�, �e zdrowa, b�d� m�g� to opowiedzie�. Ci�ki znowu rok -
narzeka� - deszcz i zimno. Siano gnije na ��kach. B�dzie g��d, wasza
mi�o��...
Przyjazd wozu wywo�a� z zamku gromad� dw�rek i dworzan. Otoczyli kr�giem
rozmawiaj�cych, przys�uchiwali si� opowiadaniu ekonoma. Co� pogadywali
mi�dzy sob�; czasami chichotali. Elza by�a pewna, �e kpi� z tego, co
musieli uwa�a� za jej dziwactwo. Sprowadza� �ywno�� z odleg�ych dwor�w, gdy
na zamku niczego nie braknie! Gdyby im powiedzia�a, dlaczego to czyni,
uwa�aliby j� tym bardziej za szalon�. Zreszt� tu, na zamku, mia�a wielu
przeciwko sobie. To byli ci, kt�rzy zaledwie przed paru laty wykrzykiwali,
�e "czarna" ma �le w g�owie i nale�y odes�a� j� ojcu, a m�odemu landgrafowi
znale�� godniejsz� ma��onk�...
Przywo�awszy Izentrud� poleci�a jej, by dopilnowa�a z�o�enia
przywiezionych zapas�w oraz zaj�a si� ugoszczeniem przyby�ych ludzi.
Gudzie kaza�a od razu wyda� cz�� �ywno�ci na wieczerz�. Sama posz�a do
dzieci. Herman bawi� si� z gromad� r�wie�nik�w w g��bi dziedzi�ca. Byli to
ch�opcy z dom�w rycerskich, kt�rych Ludwik wzi�� na wychowanie do
Wartburga, by byli kiedy� dru�yn� dla syna. Gdy zawo�a�a, wyrwa� si� z ko�a
towarzyszy i przybieg� do niej ca�y spocony. Obcieraj�c mu czo�o
wypytywa�a, co robi� przez ca�y dzie�. Trzepa� szybko, by jak najpr�dzej
wr�ci� do zabawy: je�dzi� konno z Dietrichem, uczy� si� strzela� z �uku,
s�ucha� nauk kapelana, potem babka zabra�a go, by z ni� razem obszed�
gospodarstwo... Wyrecytowawszy swoje zapyta�, czy mo�e ju� wr�ci� do
zabawy. Odes�a�a go do towarzyszy upominaj�c, by si� nie m�czy�, gdy� po
zbyt �ywej zabawie kaszle zwykle wieczorami. Z daleka �ledzi�a ch�opc�w.
Wrzeszczeli i wymachiwali drewnianymi mieczami. Tamci byli wielcy i silni,
Herman ma�y i chuderlawy. Chorowa� cz�sto. Gdy spogl�da�a na niego, odzywa�
si� w niej �al, bowiem nic nie zapowiada�o, aby mia� odziedziczy� wspania��
postaw� ojca. Nie by� tak�e do niego podobny. Po twarzyczce ch�opca kolejno
przesuwa�y si� rysy rodzic�w, dziad�w, pradziad�w, lecz utrwala�o si�
jedynie podobie�stwo do babki.
Potem uda�a si� do c�rki. Zofia spa�a w kolebce, lecz co chwila budzi�a
si� z g�o�nym krzykiem. Ognipi�r zamieni� jej buzi� w dwa ciek�ce plastry.
Ma�e r�czki rozdrapywa�y co chwila do krwi sw�dz�ce policzki. Ok�adanie
�wie�ym nawozem krowim nie przynosi�o poprawy. Elza odsun�wszy nia�k� sama
usiad�a przy ko�ysce i poruszaj�c ni� lekko u�pi�a dziecko. W�gierska
ko�ysanka, kt�r� nuci�a, by�a jedynym wspomnieniem po rodzinnym domu. Nie
umia�a nawet piosenki dobrze za�piewa�; zgubione s�owa zast�powa�a nic nie
znacz�cymi d�wi�kami.
Teraz patrzy�a na �pi�c� c�rk�. Zofia mia�a za to rysy ojca: jego
kwadratow� prawie twarz i w�osy niby ze lnu. "Jaki b�dzie jej los?" -
my�la�a Elza. czy ju� za dwa, trzy lata trzeba j� b�dzie odes�a� do
rodzic�w przysz�ego m�a, jak j� sam� niegdy� oddano? Czy prze�yje tyle, co
ona, gorzkich chwil? Czy zakosztuje a� tak wielkiego szcz�cia?
To ono sprawi�o, �e wszystkie dawne, z�e wspomnienia rozwia�y si� niby
mg�a. By�y jej kamie�, kt�ry uton�� w jeziorze - w ich mi�o�ci.
Pocz�tkowo nic nie zapowiada�o, �e tak si� stanie. Jasnow�osy ch�opak
zaj�ty by� bardziej �ukiem, mieczem czy ko�mi ni� przywiezion� mu z
dalekiego kraju narzeczon�. Ale gdy przyszed� czas szukania powiernika i
przyjaciela - niespodziewanie odnalaz� go w czarnej, drobnej dziewczynce,
kt�ra mia�a by� jego �on�. Stali si� nieroz��cznymi towarzyszami. Chocia�
stary landgraf mia� syna pod sw� opiek� i wtajemnicza� go w zawi�e meandry
swej polityki, za� Elza, otoczona dziewcz�tami, kt�re wyrasta�y na jej
dw�rki, pozostawa�a pod wszystkowidz�cym okiem przysz�ej �wiekry, gdy tylko
jedno z nich potrzebowa�o rady lub pociechy - szuka�o zaraz drugiego.
Oboje dojrzewali. W tym to czasie obudzi�y si� w Elzie dziwne
pragnienia... Sk�d si� wzi�y, nie wiedzia�a sama. Wyros�y tajemniczo jak
kwiat z przywianego wiatrem nasienia. Mo�e zrodzi�y je wie�ci o wyprawie
ojca do Ziemi �wi�tej? A mo�e wiele razy s�yszana historia o cz�owieku,
kt�ry w dalekiej Italii chodzi� boso po drogach, g�osz�c mi�o��, rado�� i
ub�stwo? Jedno lub drugie, a mo�e jeszcze co� innego, obudzi�o w duszy Elzy
t�sknot�, kt�r� wypowiedzia�a gestem tak bardzo zganionym przez ksi�n�
Zofi�.
Umar� ksi��� Herman, Ludwik obj�� tron ksi���cy. Zofia przygotowywa�a si�
do klasztoru. Przyszed� czas dope�nienia ma��e�stwa. Czy jednak - pocz�to
m�wi� na zamku - ma by� ono dope�nione? Czarnow�osa kr�lewna zdawa�a si�
coraz bardziej poch�oni�ta swymi marzeniami.
A �e kr�l Andrzej, po nieszcz�liwie zako�czonej krucjacie i nie mniej
�a�osnej wyprawie w obronie syna Kolomana, utraci� wiele ze swej powagi i
znaczenia, a tym samym przesta� by� cennym sojusznikiem, podnosi�o si�
coraz wi�cej g�os�w w�r�d wasali i dworzan, by odes�a� Elz� ojcu, a dla
landgrafa szuka� innej �ony.
Te g�osy wyrwa�y pewnego dnia Elz� z ko�a jej marze�. To prawda, �e ju�
zacz�a sobie wyobra�a� inne �ycie. Ale nie by�o ono nawet do pomy�lenia
bez zwi�zku z jej "braciszkiem" Ludwikiem. Nie marzy�a o ma��e�stwie - ale
nie mog�a nawet pomy�le� o rozstaniu. Tak dobrze czuli si� ze sob�, tak
rozumieli si�. Potrzebowa�a Ludwika i on, czu�a to, potrzebowa� jej. By�a
jednak kr�lewn�, kt�ra nie zwyk�a broni� sama swoich praw. Bez s�owa
czeka�a, co jej przynios� wypadki. Ludwik, tylko on, mia� zadecydowa�, z
w�asnej woli, bez jakiegokolwiek nacisku z jej strony. Czeka�a na jego
decyzj�. Jakkolwiek postanowi - my�la�a - podda si� jego woli bez s�owa
skargi. W�a�nie dlatego, �e tak go kocha�a, nie umia�aby inaczej.
Lecz Ludwik, kt�ry przez pewien czas zdawa� si� waha�, nagle, pewnego
dnia, wr�ciwszy z polowania, wypowiedzia� g�o�no, wobec ca�ego dworu, �e
nigdy nie z�amie danego w jego imieniu przyrzeczenia. Ich ma��e�stwo
zosta�o dope�nione. I wtedy okaza�o si�, �e spotka�y si� w nim uczucia
r�wnie mocne i dope�niaj�ce si�. Bieg� sz�sty rok - a ona wci�� prze�ywa�a
je jak co� nowego i cudownie pi�knego.
Skin�wszy na nia�k�, by uwa�a�a na dziecko, opu�ci�a komnat�. Snute nad
ko�ysk� my�li przypomnia�y jej nieobecnego. Kiedy� on nareszcie wr�ci? Nie
widzia�a go pocz�tku Wielkiego Postu, kiedy to wyjecha� do Cremony na
wezwanie cesarza. To spotkanie budzi�o w niej niepok�j: tyle dziwnych
rzeczy opowiada�o si� o Fryderyku... Nadchodz�ce listy m�wi�y o buntach i
zasadzkach Lombardczyk�w. "Ich op�r sprawi� - pisa� Ludwik - �e zwo�any
przez cesarza zjazd nie doszed� do skutku." Wiadomo�ci o zbrojnych
zatargach napawa�y Elz� l�kiem. Cho� tyle ju� razy odje�d�a� od niej, by
walczy� - zawsze ka�da wojna budzi�a w niej obaw�. Cz�sto m�wi�a do
odje�d�aj�cego m�a: "Pog�d� si�, prosz�. Nie walcz. Daruj, je�li zawini�.
Raczej ust�p, oddaj co twoje..." Ludwik �mia� si� che�pliwie: "Nie b�j si�,
nie�atwo przyjdzie mnie zwyci�y�".
Pak nowiny by�y pomy�lniejsze: Ludwik pozostawa� stale przy Fryderyku i -
jak pisa� - dozna� od niego wielkich �ask. Listy tchn�y entuzjazmem.
"Nawet nie wyobra�asz sobie, jakim wspania�ym cz�owiekiem jest cesarz" -
pisa�. Niespodziewanie nadesz�a wiadomo��, �e landgraf opu�ci� Itali� i
�piesznie pod��a na p�noc. Ile si� w nogach ko�skich przemkn�� przez
Marchi� Wero�sk�, przez hrabstwo Tyrolu, dotar� do Augsburga. Z dworu
ksi�cia bawarskiego, swego wuja, przys�a� go�ca, �e nied�ugo wr�ci do domu.
Ale ko�czy� si� ju� sierpie�, a Ludwika wci�� nie by�o. Nawet od dawna nie
przysz�a od niego �adna wiadomo��.
Kiedy wr�ci? - my�la�a. A� do wczoraj czeka�a cierpliwie. Nauczy�a si�
czeka�. W ci�gu pi�ciu lat ma��e�stwa Ludwik nieliczne tylko tygodnie
sp�dzi� z ni� razem w Wartburgu. Rzadko tak�e mogla mu towarzyszy� w jego
podr�ach: by�y to przewa�nie wyprawy wojenne.
Prosi�a go nieraz, by unika� wojny, ale najmniejszym s�owem nie �mia�a
si� sprzeciwi� jego odjazdom, cho� zdarza�o jej si� my�le�, �e ka�dy dzie�
z dala od m�a jest niby co� straconego. Wydawa�o jej si�, �e by�oby
lepiej, gdyby Ludwik nie by� landgrafem Turyngii, komesem pa�acowym
Saksonii i regentem Mi�ni, ale po prostu ch�opem, �yj�cym na kawa�ku pola,
po�r�d swoich trz�d. "Wystarczy�oby nam sto owiec, prawda?" - wyzna�a
kiedy� sw� my�l m�owi. Ludwik wybuchn�� �miechem. "Ach, siostrzyczko, sto
owiec to wcale �adny maj�tek. Nie byliby�my wtedy biedakami." "Naprawd�? -
poczu�a si� zaskoczona. - To najlepiej, aby�my nie mieli nic. Zupe�nie nic.
Tylko siebie..."
Nic - tylko siebie; ta my�l utkwi�a w niej g��boko, jakby odkrycie, �e
jest to jedyny warunek zachowania szcz�cia. Ludwik �mia� si�, najpierw z
dobroduszn� �artobliwo�ci�, potem westchn��: "Mo�na tak sobie roi�. Ale co
by mi powiedzieli...?" Kocha� j�, lecz jednocze�nie kocha� sw� ksi���c�
godno��. A do niej wraca�y znowu t�sknoty z lat przedma��e�skich. Brat
Rudiger, jej dawny spowiednik, cz�sto opowiada� jej o za�o�ycielu braci
mniejszych. Elza s�ucha�a tych opowiada� z bij�cym sercem. Odrzuci�
wszystko: tron, bogactwo, drogie szaty... Gdyby Ludwik si� tylko zgodzi�!
Gdyby zechcia� - razem z ni�...
Te my�li pojawia�y si�, gas�y, by znowu pojawi� si� na nowo. Tymczasem
czeka�a na powr�t m�a. Czeka�a cierpliwie - a� do wczoraj. Lecz noc�
obudzi� j� niezrozumia�y l�k. Pr�no usi�owa�a si� podczas dnia z niego
otrz�sn��. Jej natura sk�onna by�a do ufno�ci i dlatego ten niepok�j by�
tak dokuczliwy. Wlok�a go za sob� niby ci�ar, od kt�rego dr�twiej�
ramiona.
Gdy Ludwik wraca�, a ona nie mog�a wyjecha� mu naprzeciw, wybiega�a
przynajmniej na wie�� zamkow�, by wypatrywa� stamt�d nadci�gaj�cego pocztu.
I teraz, dojrzawszy jeszcze raz dzieci, postanowi�a wyj�� na wie��, cho�
nic nie wskazywa�o na to, �e b�dzie go mog�a zobaczy�.
Guda by�a zaj�ta dzie�mi. Izentruda wypytywa�a si� przyby�ych o rodzic�w.
Towarzystwa innych dziewek nie pragn�a. Sama wi�c, sun�c d�o�mi po murze,
wst�powa� pocz�a na g�r�.
2
Wreszcie schody sko�czy�y si�. Elza wynurzy�a si� z mrocznej studni -
wysz�a z nocy w dzie�. Szara �ma, kt�ra poprzednio spowija�a g�ry i miasto,
teraz rozproszy�a si�. Wiatr uderza� od czasu do czasu, ale ju� nie d�� z
tak� gwa�towno�ci� jak poprzednio. By� jak pies, kt�ry dyszy zap�dziwszy
rozproszone stado. Zagonione chmury obwis�y na horyzoncie i podobne do
pozwijanych �agli u�o�y�y si� czarnymi wa�kami. Spoza nich, jak spoza krat,
prze�witywa�o s�o�ce. Roz�arzona kula obsuwa�a si� na poczochrane lasami
wzg�rza. Ostatni czerwony blask k�ad� si� pieszczotliwie na zbitej masie
drzew.
Podesz�a do z�batych blank�w. Mocno wci�gn�a w p�uca �ywiczn� wo� sosen
i zapach nasi�kni�tego wod� mchu. Wzrok jej przesuwa� si� po kud�atych
wzg�rzach i na chwil� zatrzyma� si� na sylwetce Inselbergu. Ilekro�
spogl�da�a na ni�, stawa�o przed ni� opowiadanie starego rycerza Wargili.
To on broni� niegdy� jej dziecinnego ma��e�stwa. Towarzysz�c na �owach
ksi�ciu, zapyta� go wr�cz: "Czy to prawda, panie, �e chcecie odes�a� Elz�
do jej ojca?" Ludwik zatrzyma� konia - tak opowiada� rycerz von Wargila - i
wskaza� r�k� stercz�cy przed nim szczyt. Powiedzia�: "Cho�by ta g�ra by�a
ca�a ze z�ota i mia�a nale�e� do mnie w zamian za wyrzeczenie si� mojej
siostry Elzy, na m�j rycerski miecz, nie przyjm� takiej zamiany!"
Inselberg stan�a niby s�up na drodze jej �ycia. Od niej wzrok Elzy
skierowa� si� w niebo. Stada ptactwa kr��y�y w nasi�kaj�cym spokojem
powietrzu. Z nieba wr�ci�a ku ziemi i patrzy�a w d�. Opar�a d�onie na
blankach, gdy� widok st�d wywo�ywa� zawr�t g�owy. Spod pionowej �ciany
wie�y stacza�y si� zbocza pokryte k�pami spl�tanych krzew�w. Tu i �wdzie
spomi�dzy zielono�ci wyziera�a szara ska�a. W po�owie zbocza le�a�a
faluj�ca granica cienia. Dolin� opanowa� ju� mrok i nada� brunatny ton
murom miasta. Tylko wci�� jeszcze wida� by�o jasn�, wij�c� si� wst�g�
drogi.
Ni� wraca� zawsze Ludwik. Dojechawszy do st�p g�ry, poczet dawa� o sobie
zna� d�wi�kiem rogu. Chrapliwemu jego wo�aniu odpowiada� r�g stra�nika na
wie�y. Oba g�osy zdawa�y si� ze sob� rozmawia�, a ta rozmowa wprawia�a ca�y
zamek w zam�t rado�ci. Ludzie rzucali robot�: jedni biegli na mury, inni do
bramy. Elza szybko zmienia�a odzie�; dobywa�a ze skrzy�, co mia�a
najpi�kniejszego; �piesznie uk�ada�a w�osy. Dworki stroi�y dzieci. Z
�oskotem spada� zwodzony most, a przed bram� ustawia� si� poczet �ucznik�w
zamkowych. Szed� kasztelan w towarzystwie pazia nios�cego na poduszce
klucze. Teraz wszyscy spogl�dali w d�. G�os rogu bucza� coraz g�o�niej,
przekrzykuj�c si� z powtarzanym przez g�ry echem. Nagle zza zakr�tu
wyje�d�a�a barwna kawalkada. W g�rze powiewa� ksi���cy proporzec: dwa lwy,
bia�y i czerwony na b��kitnym polu. Przed poczet wyskakiwa� ci�ki, gniady
bachmat. S�ysza�a trzask jego kopyt na kamiennej �cie�ce. S�ysza�a okrzyki.
Przymyka�a oczy, otwiera�a ramiona. Wiedzia�a: zanim z kimkolwiek si�
przywita, przedtem przyci�nie j� do siebie, powie jej, mi�dzy poca�unkami,
to najdro�sze, "ich" s�owo: "Siostrzyczko..."
Przymkn�a oczy. Chcia�a jak najd�u�ej zachowa� t� wizj�. Ale otaczaj�ca
j� cisza nie dzwoni�a nawo�ywaniem rog�w. S�ysza� tylko sm�tne krakanie
kr���cych nad wie�� kawek. Otworzy�a oczy. Jak daleko si�ga� wzrok, nikt po
drodze nie jecha�. Smutek by� w niej jak zamieranie serca.
- Mi�o�ciwy ksi��� d�ugo nie wraca... - us�ysza�a za sob�.
Obroci�a si�. Wbieg�szy na wie��, od razu podesz�a do obmurowania i nawet
nie dostrzeg�a czuwaj�cego stra�nika. Prosty �ucznik nie o�mieli�by si�
nigdy odezwa� nie pytany do cz�onka rodziny ksi���cej. Ale do Elzy zwracali
si� nieraz �o�nierze stra�y zamkowej, dziewcz�ta dworskie, s�u�ba,
pacho�cy. Mo�e o�miela�o ich to, �e ksi�na schodzi codziennie do
za�o�onego przez siebie szpitala, sama opatruje chorych, gotuje im
jedzenie, karmi niedo��nych, s�ucha skamlania dziad�w i pozwala, by obce,
�ebracze dzieci nazywa�y j� poufa�ym "mutterle". Elz� cieszy�a ich
�mia�o��. Lubi�a rozmawia� z lud�mi, s�ucha�, jak opowiadaj� o sobie, jak
si� dziel� swymi troskami i rado�ciami. �wiekra nie szcz�dzi�a jej za to
cierpkich uwag. Elza przyjmowa�a je w milczeniu. Ludwik by� pob�a�liwy.
�artowa� tylko: "C� ci opowiada�y twoje przyjaci�ki w oborze?"
Odpowiada�a weso�ym �miechem: "M�wi�y, �e nasz bia�y byk jest bardzo stary.
To on podobno czuwa� przy ��obku Pa�skim..."
- To ty, Michale? - upewni�a si�, gdy� stra�nik sta� pod lec�ce p�asko
strza�y s�o�ca.
- Ja, wasza mi�o��.
- To prawda - przyzna�a - nigdy chyba jeszcze tak d�ugo nie przebywa�
poza krajem. Ale - roz�o�y�a r�ce - tyle ma wa�nych spraw na g�owie...
�ucznik kiwa g�ow� ze zrozumieniem. By� m�czyzn� niem�odym; p�owe w�osy
stercz�ce spod p�askiego he�mu wydawa�y si� jak przysypane popio�em.
- S�ysza�em - rzek� - �e pan nasz jest przy panu cesarzu i pan cesarz
niczego nie postanowi, zanim si� nie naradzi z naszym panem.
Przytakn�a. Ludwik pisa�: "Jest dla mnie tak �askawy jak dla nikogo.
Okazuje mi przyja�� na ka�dym kroku..." S�owa te rozesz�y si� po ca�ym
zamku. Powtarzano je z dum�. Tylko ona nie wiedzia�a, co o tym s�dzi�.
Fryderyk by� tak niepoj�t�, tajemnicz� postaci�...
- Kiedy by�em m�odszy i s�u�y�em jako giermek u starego ksi�cia - ci�gn��
�o�nierz - zabiera� mnie cz�sto ze sob� w drog�. I tak widzia�em koronacj�
pana cesarza...
- Widzia�e�? Opowiedz. Jak on wygl�da? Nigdy go nie widzia�am.
- Ano wielki by� wtedy zjazd ksi���t, graf�w i baron�w... - �ucznik
przysiad� na kamiennej �awie. Nikt inny z ksi���cej rodziny nie pozwoli�by
mu siedzie� wobec siebie. - Gdy cesarz wyje�d�a� - ci�gn�� - t�um cisn��
si� do niego. Ka�dy chcia� go widzie�. Cesarz by� wtedy m�odym cz�owiekiem,
prawie ch�opcem. Mia� czerwone w�osy, pami�tam. Spodoba� si� wszystkim, bo
przypomina� swego dziada...
S�ysza�a, �e Fryderyk ma dar podbijania serc ludzkich. Po jednej nocnej
rozmowie potrafi przemieni� wroga w przyjaciela. Jedni podziwiali go, inni
nienawidzili - nie by�o oboj�tnych. Wrogowie twierdzili, �e pos�uguje si�
czarami. Mo�e wypr�bowa� je tak�e na Ludwiku? A mo�e wszystko, co o nim
opowiadaj�, to nieprawda? - my�la�a. - Ludzie lubi� m�wi� �le o drugich.
Czy to mo�liwe, aby ten cz�owiek by� a� takim potworem?
- Zsiad� z konia - opowiada� Micha�, zadowolony, �e ma dla kogo si�ga� do
wspomnie� - a ksi���ta podchodzili do niego. Schylali si� do jego d�oni, on
obejmowa� ich i ca�owa�. Naszego pana ca�owa� d�u�ej ni� innych...
Czy tylko tym poca�unkiem - my�la�a - zjedna� sobie starego landgrafa?
Rzeczywi�cie musia�o by� w nim co� z czarodzieja, skoro potrafi� zdoby�
nieufnego pana z Wartburga!
- Ty, Michale, dawno ju� chyba w s�u�bie ksi���cej? - zapyta�a. -
Pami�tam ci� od samego pocz�tku.
- Wiele lat, wasza mi�o�� - potwierdzi�. - By�em u ju� w�wczas, gdy was,
pani, przywieziono w z�otej kolebce...
- Opowiedz, jak to by�o?
- Na zamku uczyni�a si� wielka rado��. Przywi�z� was, pani, rycerz Walter
von Wargila. Za wasz� kolebk� jecha�y wozy za wozami. Bogactw na nich
tyle... Gadali, �e nigdy �adna kr�lewna tyle w swym posagu nie mia�a, co
wy. Za wozami jechali �o�nierze i s�u�ba. Biskup �wi�ci� wasz, pani,
zwi�zek w ko�ciele. A na noc po�o�ono was z ksi�ciem w jednym �o�u. Ale
byli�cie dzie�mi. Dworki opowiada�y, �e wy�cie, pani, spali, a ksi��� bawi�
si� waszymi zabawkami...
Za�mia�a si� weso�o. Nie pami�ta tamtej nocy. Ale za przelotn� fal�
weso�o�ci nasun�� si� smutek. Znowu poczu�a si� obc� samej siebie.
- Czy pozwolicie zapyta�? - pos�ysza�a.
- M�w.
- Wydajecie si�, wasza mi�o��, zasmucon�... Czy was co� trapi?
Darujcie... Jeste�cie dobrzy... Nie ma takiej drugiej pani jak wy...
- Przesta� - zgani�a go. Ale zaraz wr�ci�a do �yczliwego tonu. - Dzi�kuj�
ci, Michale. Nie, nic mnie nie trapi... A raczej, nie ma nic, co by mog�o
mnie trapi�...
Spojrza� na ni� spod nastrz�pionych brwi.
- A mo�e nasz ksi��� ma znowu k�opoty z biskupem...?
- Ach, nie. Sk�d�e? - zaprzeczy�a gwa�townie. - Tamte spory ju� od dawna
sko�czone. Kto ci o tym opowiada�? - popatrzy�a na niego badawczo.
- Nikt. Sam my�la�em i o�mieli�em si� zapyta�. Bo to i starszy pan mia�
przeciwko sobie pana biskupa, i nasz...
- Nie - znowu m�wi�a pr�dko. - Wszystkie tamte rzeczy dawno za�atwione.
Mi�dzy panem arcybiskupem a ksi�ciem panuje przyja��. S�ysza�e� mo�e nawet,
�e ksi��� ukara� pan�w z Mildenstein, i� o�mielili si� opiera� panu
arcybiskupowi?
- Ano, to dobrze... - rzek�. Pos�pnie kiwn�� g�ow�. - Bo to staremu
ksi�ciu... - zacz��.
Przerwa�a mu gestem. Nie chcia�a s�ucha� tych przera�aj�cych historii,
kt�re wci�� powraca�y mimo tylu mszy odprawianych przy grobie Hermana.
- Pan arcybiskup - powiedzia�a - zapewni� ksi�cia, �e jego ojciec umiera�
ca�kowicie z nim pogodzony. Nawet napisa� to... Widzisz, Michale - ci�gn�a
pochyliwszy si� ku niemu. - Ludzie s� grzeszni, a temu, co rz�dzi drugimi,
jeszcze si� trudniej od grzechu uchroni� ni� innym. Ale nasz Pan przem�g�
grzech. Da� lekarstwo... Trzeba tylko bra�, co on daje... Cokolwiek daje,
jest dla nas... Rozumiesz?
Patrzy�a na jego poci�t� zmarszczkami twarz, jakby chc�c si� przekona�,
czy jej s�owa zrobi�y na nim jakie� wra�enie. Lecz oblicze Micha�a
pozosta�o surowe i gro�ne. Nieraz ju� stawa�o przed ni�: jeste�my winni.
Przez nas ludzie nie wiedz�, �e zostali ocaleni.
- Pan B�g sprawiedliwy - mrukn�� jednym daje, drugim odbiera...
Tak samo powiadali tamci, w szpitalu. M�wili: sprawiedliwy, ale naprawd�
czuli si� skrzywdzeni. Tyle razy musia�a im t�umaczy�, �e On i przez b�l
ukazuje swoje mi�osierdzie.
W tej chwili nie mia�a jednak si�, by mu o tym m�wi�. Niepok�j pozbawi�
j� jasno�ci my�lenia. Na niebie pasy chmur nasuwa�y si� na siebie, a�
zgasi�y ca�kiem oko s�o�ca. Mocniej powia�o ch�odem, deszczem, zapachem
rozmok�ej ziemi. Nad �wiatem rozpo�ciera� si� mrok. Czu�a, �e powinna ju�
i��. Ale jeszcze zwleka�a. Znowu podesz�a do obmurowania. W dole wszystko
stopi�o si� ju� w jedn� czarn� bry��. Pustka u st�p wie�y wydawa�a si�
przepa�ci� bez dna, przepa�ci�, kt�rej si� nie da przekroczy�.
Si�� oderwa�a si� od dalszego czekania. "Niech ci� Pan strze�e" -
powiedzia�a stra�nikowi - i znowu sun�c d�oni� po �cianie, pocz�a
zst�powa� w paszcz� wie�y.
Im g��biej zanurza�a si� w tej studni�, tym jej niepok�j stawa� si�
bole�niejszy. By� niby twarda d�o� cisn�ca jej trzepoc�ce serce. Schody
by�y �liskie i wilgotne, przez cienk� podeszw� czu�a ch��d kamieni.
Ostro�nie stawia�a kroki. Podmuchy hula�y we wn�trzu. Szarpa�y p�omieniami
pochodni sprawiaj�c, �e nad urwiskiem schod�w polatywa�y czarne p�aty
cienia, rzec by mo�na: dusze pot�pie�c�w. Id�c w d�, poblad�ymi ustami
szepta�a modlitwy za dusz� te�cia.
3
Gdy stan�a u progu komnaty, us�ysza�a postukiwanie i furkot ko�owrotka
oraz ciche nucenie. Guda czuwa�a przy Zofii. W uchwycie przy kolumnie,
wspieraj�cej sklepienie po�rodku izby, pali�a si� tylko jedna pochodnia.
Jej rozmazany p�omie� sypi�cy kopciem niewiele dawa� blasku. Chocia� �ciany
obwieszone by�y sk�rami, w izbie panowa� ch��d. Na dworze trwa�o lato, tu
ju�, z grubych mur�w, wyst�powa�a zima.
Elza podesz�a do ko�yski i pochyli�a si� nad c�rk�. Dziecko, aby si� nie
drapa�o, mia�o r�czki zwi�zane. Wiedzia�a, �e tak powinno by�, a jednak
uczu�a nag�� potrzeb� uwolnienia go. Odsun�a der�, rozpl�ta�a ta�m� i
u�o�y�a male�kie, zaci�ni�te w pi�stki d�onie przy skroniach.
- Rozwi�za�a� j�, go��bko...? - zapyta�a Guda nie przerywaj�c roboty.
- Tak. Nie mog� my�le�, �e zwi�zana jest jak wi�zie�...
Dworka roze�mia�a si�.
- Nigdy nie umia�a znie�� niewoli. Pami�tasz, jak b�d�c jeszcze dzie�mi
chodzi�y�my karmi� wi�ni�w? Jak prosi�a� swego m�a po �lubie, by ich
wszystkich uwolni�?
- Nie mog�... - powt�rzy�a.
- Zawsze b�d� ludzie w wi�zieniach - zauwa�y�a Guda.
Nie odpowiedzia�a. Mo�e Guda ma racj�> To samo t�umaczy� jej Ludwik. To
samo Konrad... Ona jednak my�la�a: Co mo�na osi�gn�� przymusem? Mocniej ni�
kiedykolwiek stan�o przed ni�: Gdyby mnie zamkni�to, gdyby mnie
przymuszono si��, sta�abym si� buntownikiem.
- Herman nie kaszla� przed za�ni�ciem? - zapyta�a.
- Nie. Da�am mu naparu. Zobaczysz, �e b�dzie ca�kiem zdr�w na przyjazd
ksi�cia.
Niecierpliwie wstrz�sn�a ramionami. Ale nic nie powiedzia�a. Starannie
sk�ada�a rozrzucone ubrania dziecka. Guda przesta�a prz���.
- Nie przysz�a� na wieczerz�...
- Nie jestem g�odna.
- Przecie� wcale nie jad�a�, poza suchym chlebem rano. Przynios�am ci
plack�w... O tam stoj�. Jeszcze ciep�e. Zjedz.
Znowu zrobi�a gest, jakby niecierpliwym ruchem ramion chcia�a odepchn��
propozycj�. Ale naraz obr�ci�a si� do przyjaci�ki u�miechni�ta.
- Kochana. Zawsze dbasz o mnie.
- Zjedz, zjedz.
- Nie b�dziesz mnie d�ugo namawia�a...
Usiad�a z misk� na kolanach. Wzi�a si� do jedzenia.
- Pyszne. Sama je robi�a�, prawda?
W g�osie Gudy by�a pogarda.
- Co oni tam w kuchni potrafi�. Nie b�d� prosi�a.
Od�o�y�a �y�k�.
- Znowu z�oszcz� si�? - pyta�a.
- Nie przejmuj si� tym, go��bko. Pyskaci, bo ksi�cia nie ma. Wr�ci -
zaraz spokorniej�...
Westchn�wszy, wzi�a si� znowu do jedzenia. Ale jad�a wolniej, jakby
straci�a apetyt.
- Gdzie by�a�? - pyta�a Guda.
- Na wie�y.
- O Jezu! - prze�egna�a si�. - Ja bym sama nie posz�a... Wypatrywa�a�?
Elza kiwn�a g�ow�.
- Wr�ci, wr�ci - powiedzia�a Guda. - Przecie� nie mo�e ca�y rok siedzie�
poza domem...
Zapad�a cisza. Elza leniwie podnios�a �y�k� do ust. Wreszcie odstawi�a
misk�. Powiedzia�a pochyliwszy g�ow�, jakby wyznawa�a grzech:
- Niespokojna jestem...
- Ty? O co?
- Nie wiem.
Guda wsta�a od ko�owrotka. Podesz�a do Elzy, kt�ra zrobi�a jej miejsce na
brzegu zydla. Przytulone do siebie siedzia�y jaki� czas bez s�owa. Rami�
Gudy obj�o ksi�n� wp�, jej d�o� pocz�a �agodnie g�adzi� Elz� po
plecach.
- Widz�, �e od rana jeste� nieswoja. Ty, taka �mieszka, nie weselisz si�,
nie �artujesz. Co ci si� sta�o? Powiedz... Boisz si� o niego? C� mu mo�e
grozi�? - m�wi�a, jakby �piewa�a ko�ysank�. - Przyjedzie... Z�e wie�ci
nadlatuj� szybko, tylko dobre sp�niaj� si�. Mo�e ju� jutro przyjedzie.
Dzi� czwartek...
- Pami�tam...
- Lecz jeste� zm�czona...
- Nie. Nie. Gdybym si� nie zbudzi�a, obud�... Ale obudz� si�. Teraz p�jd�
do kaplicy... Prosi�am mistrza, aby przyszed� wys�ucha� mojej spowiedzi...
- Przecie� nie zrobi�a� nic z�ego...
- Niepokoj� si�...
- To nie grzech.
Nie odpowiedzia�a. Ni�ej spu�ci�a g�ow�. Guda wyczu�a, jak cia�o ksi�nej
przebieg� d�ugi dreszcz. Przycisn�a j� mocniej do siebie.
- To straszny cz�owiek... - zacz�a.
Lecz Elza wysun�a si� porywczo z jej u�cisku. Po�o�y�a przyjaci�ce
palec na ustach.
- Nie, nie m�w tak - szepn�a.
- Och - buntowa�a si� Guda. - Niech tylko ksi��� przyjedzie.
- Nic si� nie zmieni... - opiera�a si�. - Nie m�cz mnie...
Zamilk�y obie. Elzie by�o dobrze tak siedzie� opartej o przyjaci�k�. Na
�lepo odnalaz�a d�o� Gudy i obj�a j� pieszczotliwie. Odk�d przyjecha�a do
Wartburga, przebywa�y stale razem. To znaczy ca�e �ycie. By�y r�wie�nicami,
posiada�y r�wnie odmienne natury jak wygl�d. Ze sw� smag�� twarz� - dla
kt�rej nazywano j� "czarn�" - z delikatnie wycyzelowanymi rysami Elza, cho�
drobna, wydawa�a si� starsza od bia�ej, t�giej, z�otow�osej Gudy. W ich
przyja�ni Guda by�a rozwag�, Elza zapa�em.
A jednak niepok�j nie odszed�. Z zamkowego podw�rza dolecia�o szczekanie
psa i nawo�ywanie stra�nik�w. Trzeba by�o i�� do kaplicy. Przed tym tak�e
czu�a l�k. By�a mi�dzy dwoma niepokojami niby skazaniec w u�cisku
katowskich c�g�w.
4
Nieoczekiwany przyjazd landgrafa zaskoczy� rajc�w miejskich. Wprawdzie
chodzi�y wie�ci, �e ksi��� Turyngii bawi u ksi�cia Bawarii, i mo�na si�
by�o spodziewa�, �e b�dzie wraca� do siebie przez Schweinfurt. Jednak�e
nikt nie oczekiwa�, �e zjawi si� niespodziewanie, pod wiecz�r deszczowego,
roztarganego wichrem dnia, i to bez pocztu, w towarzystwie zaledwie kilku
rycerzy.
Wyrwani t� nowin� z ciep�ych dom�w rajcy po�pieszyli wita� go�cia.
Landgraf nie by� panem miasta, mimo to nale�a�o mu si� godne przyj�cie.
Schlastanych deszczem rycerzy znale�li w zaje�dzie "Pod Czerwonym Smokiem",
gdzie ju� w izbie jadalnej gospodarz rozpali� na kominku wielki ogie� i
�piesznie przygotowywa� wieczerz�. Z w�jtem na czele weszli do izby.
Niskimi uk�onami witali ksi�cia, robi�c mu lekkie wym�wki, �e nie uprzedzi�
ich o swym przybyciu. Ale Ludwik �mia� si� weso�o, klepa� ich przyja�nie po
ramionach i zaprosi� do sto�u. Pe�ni szacunku przysiedli na brze�kach �aw.
Tymczasem s�u�ba wnios�a gor�ce mi�so i rycerze wzi�li si� z zapa�em do
jedzenia. Zaspokoiwszy pierwszy g��d, ksi��� przepi� do w�jta. Potem
rozpocz�a si� rozmowa. Teraz rajcowie nastawili uszu, maj�c nadziej�, �e
dowiedz� si�, o czym toczy�y si� tak d�ugo narady na augsburskim zamku.
Ale Ludwik nie odkry� tajemnicy. Rzuca� �artami, �mia� si�, przepija� i
raz po raz wraca� do jedzenia, powtarzaj�c, �e wci�� nie mo�e si� nacieszy�
swojskim jad�em, do kt�rego zat�skni� po ja�owej italskiej kuchni.
Nie nosi� zarostu. Jego twarz mieni�a si� kontrastami. By�y na niej
spokojne, cho� stanowcze, rysy Wittelsbach�w - odziedziczone wraz ze
sk�onno�ci� do dobrego humoru - lecz przelatywa�y po niej tak�e czujne i
drapie�ne grymasy, z kt�rych znana by�a twarz landgrafa Hermana.
Postaw� mia� ogromn�: szerokie ramiona zdradza�y si��. Rajcy wiedzieli,
�e mimo m�odego wieku wysun�� si� na czo�o w�adc�w Rzeszy. Z energi�
rozszerza� kr�g ziem, podleg�ych swej w�adzy, nigdy nikomu nie ust�puj�c,
wychodz�c zwyci�sko z ka�dego zatargu. Teraz znowu rozesz�a si� wie��, �e
sta� si� bliskim doradc� i przyjacielem cesarza.
Inaczej zupe�nie wygl�da� siedz�cy obok m�odszy brat Ludwika, Henryk,
obdarzony rodowym przydomkiem Raspe. Mia� d�ugi nos, nieokre�lonego koloru
w�osy i wyraz sta�ego niezadowolenia na ustach. Jego szare oczy w�drowa�y
jakby nieufnie po twarzach rajc�w. Wydawa� si� przy bracie �ojow� �wieczk�
obok wielkiej woskowej gromnicy.
Ksi���tom towarzyszy� Bechtold, kapelan ksi���cy, oraz rycerze Walter von
Wargila i Herman von Schlotheim. Ten ostatni pe�ni� funkcj� podstolego
dworu.
Nie bez zdumienia dowiedzieli si� rajcy, �e landgraf przyby� do
Schweinfurtu p�dz�c bez zatrzymania wprost z Augsburga. Ten po�piech by�
przyczyn�, �e poczet pozosta� z ty�u i dopiero pojutrze winien by�
przyci�gn�� do miasta. Ale czym wywo�any by� ten po�piech, nie mogli si�
dowiedzie�. Pora by�a p�na i rajcy, spostrzeg�szy, �e rycerze s� zm�czeni,
pocz�li si� �egna�, �ycz�c landrafowi dobrego snu i zapewniaj�c, �e przyjd�
nast�pnego dnia, by po�egna� go przed dalsz� drog�. Ludwik z �yczliwo�ci�
raz jeszcze przepi� do w�jta.
Po ich wyj�ciu rycerze pozostali dalej przy stole. Byli zm�czeni,
odczuwali jednak potrzeb� rozmowy.
- Zgoni�e� nas - powiedzia� Henryk. - Wszystkie ko�ci mnie bol�...
Ludwik wybuchn�� �miechem. Skargi Henryka bawi�y go. By� wprawdzie tak�e
zm�czony, ale w�a�nie to zm�czenie wprawi�o go w dobry humor. Jego mocna
natura potrzebowa�a wy�adowania. Zw�aszcza po pobycie na dworze ksi�cia
bawarskiego Ludwik t�skni� za szybk� jazd�, �owami lub walk�. Poza tym rad
by�, �e wraca�.
- Za to pojutrze b�dziemy na miejscu - rzek�.
- Po co? Do czego ci pilno? rzuci� pogardliwie m�odszy.
Nie odpowiedzia� na t� zaczepk�, tylko twarz jego stwardnia�a.
- Kt�r�dy chcecie jecha�, ksi���? - zapyta� von Wargila g�adz�c siwe
w�osy.
- Wprost jak strzeli�.
W izbie pojawi� si� gospodarz zajazdu w towarzystwie jasnow�osej
dziewczyny nios�cej konew z winem.
- Pozw�lcie, mi�o�ciwi ksi���ta - m�wi� k�aniaj�c si� - aby c�rka moja
us�u�y�a wam znakomitym, w�gierskim winem. Nie posiada�em tak szlachetnego
trunku w piwnicy, niespodziewa�em si� r�wnie dostojnych go�ci, ale kupiec
Rupert, dowiedziawszy si� o waszym, panie, przybyciu, dostarczy� mi przed
chwil� beczu�k�. Zechciejcie popr�bowa�...
- Czemu nie? Wypijemy - rzek� Ludwik.
Podsun�� kubek, a dziewczyna podni�s�szy konew pocz�a z niej ostro�nie
nalewa�. Patrzy� na ni� z boku. Mia�a niskie czo�o, ukryte za wypuk�ymi
policzkami oczy i ci�kie, nabrzmia�e wargi. By�a to twarz jakby kogo�
zbudzonego ze snu. Gdy pochyla�a si� nad ramieniem ksi�cia, w�ze� jasnych,
lecz przetkanych ciemniejszymi smugami w�os�w, przewi�zany czerwon�
tasiemk�, zsun�� si� jej po ramieniu i opad� na chwil� po policzku Ludwika.
Uchyli si�, ale nie do�� szybko, by unikn�� niespokojnego dreszczu.
Dziewczyna odrzuci�a w�osy do ty�u. Podesz�a z konwi� do Henryka. Gdy
nalewa�a, zapyta�:
- Jak si� nazywasz?
- Hilda, wasza mi�o��.
Inni rycerze tak�e spogl�dali na ni�. Zwr�ci�a ich uwag�.
- Pi�kn� macie c�rk� - powiedzia� Walter do gospodarza.
- Dwie wyda�em i tej ostatniej ju� czas - odpar�.
- Czas - przyzna� rycerz. - Dorodna dziewka. Pilnujcie jej dobrze! -
roze�mia� si�.
- Niechby spr�bowa�a - powiedzia� gospodarz b�yskaj�c oczami.
- Wino przednie - orzek� Bechtold, przesuwaj�c ko�cem j�zyka po wargach.
Przytakn�li. Gospodarz wyszed�, by zaj�� si� przygotowaniem pos�a� dla
go�ci, ale dziewczyna zosta�a. Trzyma�a si� z boku, pod �cian�, gotowa w
ka�dej chwili us�u�y�. Ludwik nie m�g� zapomnie� o jej obecno�ci.
Nieznacznie, spod zamkni�tych powiek, odnajdywa� co chwila wzrokiem jej
posta�. Potem zaraz odwraca� g�ow�, zagryza� wargi. Poczu�, �e jest z�y na
siebie.
Tam, na cesarskim dworze, pokusy nie dawa�y mu ani na chwil� o sobie
zapomnie�. Czego� podobnego nigdy dotychczas nie do�wiadczy�. Zwykle, pe�ne
ruchu �ycie i udane ma��e�stwo pozwala�y do�� �atwo zwyci�a� przelotne
trudno�ci. Lecz w Rimini... My�la� o tym z niech�ci�. Gdyby nie wola
Fryderyka i jego �askawo��, uciek�by by� stamt�d o wiele wcze�niej. teraz
jedna, cho� ju� by� daleko od Italii, co� ci�gn�o si� za nim, niby nie
daj�ca si� zgubi� wo�. Mo�e to tak�e, na r�wni z t�sknot�, kaza�o mu tak
szybko pod��a�?
Rycerz Wargila powr�ci� do swego pytania:
- Wi�c chcecie jecha�, ksi���, przez ziemie grafa z Hennebergu?
- Tak.
- Nie s�dzicie, �e to mo�e by� niebezpieczne?
Za�mia� si� z dum�.
- Da�em mu przed laty nauczk�.
- S�dz�, �e o niej nie zapomnia�...
Pogardliwie wzruszy� ramionami.
- Drwi� z tego. Sprawa jest zreszt� przes�dzona: cesarz mnie odda� opiek�
nad Mi�ni�. A poza tym, panie - po�o�y� d�o� na ramieniu Wargili - nikt nie
wie, �e jedziemy...
- To prawda...
- Po c� jednak taki po�piech? - zapyta� Henryk spogl�daj�c koso na
brata.
Ze zniecierpliwieniem w g�osie odrzuci�:
- Wiele miesi�cy nie by�o mnie w kraju. Na pewno zebra�o si� niema�o
spraw. Zreszt� chc� by� jak najpr�dzej...
Usi�owa� uciec przed wzrokiem brata, lecz to sprawi�o, �e jego oczy
natkn�y si� na posta� dziewczyny. Na chwil� ogarn�o go zmieszanie, a
zaraz potem nowa fala gniewu. Z�o�ci�o go, �e Henryk m�g� to dostrzec.
- Dzie� czy dwa nic nie znacz� - us�ysza� uwag� brata.
Twardo uderzy� d�oni� w st�.
- Dosy�! Nie m�wmy ju� o tym.
Zapad�o milczenie i trwa�o do�� d�ugo. Przerwa� je gospodarz wszed�szy do
izby w towarzystwie pacho�ka, ka�dy z kagankiem w r�ku. K�aniaj�c si�
nisko, powiedzia�:
- Pos�anie gotowe, wasze mi�o�cie.
- To id�my spa� - zadecydowa� Ludwik. - Jutro Bechtoldzie, odprawicie
msz�, i zaraz ruszamy.
Zanim odeszli od sto�u, kapelan zm�wi� modlitw�, a oni powtarzali za nim
jej s�owa. Potem gospodarz zaprowadzi� obu ksi���t do �o�nicy, kt�ra,
wed�ug jego zapewnie�, s�u�y�a tylko najdostojniejszym go�ciom. By�a to
du�a izba, z wielkim �o�em, z baldachimem po�rodku. Kamienna posadzka
zas�ana by�a sk�rami dzik�w. Gospodarz przykl�k� i prosi�, aby mu Ludwik
pozwoli� odpi�� ostrogi. Potem dopom�g� mu zdj�� zwierzchni kaftan. Chcia�
us�ugiwa� dalej, lecz landgraf odprawi� go.
- Dam sobie rad�. Id� ju�...
Wyszed� w�r�d uk�on�w. Ludwik, stoj�c po�rodku izby, rozpostar� szeroko
ramiona i mocno je przeci�gn��. Teraz dopiero poczu� zm�czenie. A jednak
nie chcia�o mu si� spa�. Czu� rozpieraj�c� go si��. Kilka razy napina�
mi�nie ca�ego cia�a, a potem pozwala� im wiotcze�. Stoj�c tak, zauwa�y�,
�e Henryk nie k�adzie si�, ale siedzi nieruchomo na skraju ��ka i patrzy
na niego.
- Dlaczego si� nie k�adziesz? - zapyta�.
M�odszy nie odpowiedzia�. Wci�� tylko patrzy� na brata, a w jego
spojrzeniu Ludwik wyczyta� gniew. Raspe musia� czu� do niego uraz�.
Natomiast jego z�o�� ju� odesz�a.
- Nie masz si� o co d�� - rzek�.
- Nauczy�e� si�, widz�, cesarskich manier - burkn�� Henryk. - Ale
zapominasz, �e to nie Kr�lestwo Sycylii. Gdy b�d� chcia� m�wi�, nie
zamkniesz mi ust.
W�a�ciwie �a�owa� swego porywczego okrzyku. My�la�, �e powinien brata
u�agodzi�. Trudno mu jednak by�o si� na to zdoby�. M�odszy mia� zdolno��
dra�nienia go swoj� zawi�ci�. Ci�gle mu wszystkiego zazdro�ci�. Ludwik nie
czu� si� temu winny, �e wsz�dzie, gdzie on zyskiwa� serca i zdobywa�
zaufanie, Henryk by� nielubiany lub wy�miewany. Fryderyk, kt�ry jemu okaza�
tyle �askawo�ci, ledwo przywita� si� z Raspem. Nie zaprasza� go na narady,
nie wezwa� do Rimini. A Henryk mia� o to do brata wieczn� pretensj�. Mimo
to wspomnia� na tak cz�ste s�owa Elzy i powiedzia� �agodnie:
- Nie mia�em zamiaru zamyka� ci ust. Jeste� moim bratem i kocham ci�... -
Dosz�o go gniewne parskni�cie Henryka, mimo to ci�gn�� dalej: - Wiesz
zreszt�, dlaczego si� �piesz�...
- Wiem! Wiem! - wybuchn�� m�odszy. - Ponosi ci�... Widzia�em, jakimi
oczami patrzy�e� na t� dziewczyn�.
A wi�c jednak zauwa�y�. Ludwika ogarn�� na nowo gniew.
- Oszala�e�?
Na w�skich wargach Henryka pojawi� si� z�o�liwy u�miech. By� zadowolony,
�e trafi� celnie.
- Wcale nie oszala�em. Widzia�em dobrze. Spar�o ci�... Pewno, pewno, po
zabawach, jakich zakosztowa�e� na dworze cesarskim, burzy ci si� krew.
Pu�ci�by� j� sobie lepiej. Got�w jeste� nie dotrwa� w cnocie, a Elza...
Znowu ponios�o go. Tupn�� nog�.
- Zostaw j�!
- Znowu chcia�by�, abym milcza�? Ale dlaczego mam j� zostawi�? - Im
bardziej Ludwik traci� r�wnowag�, tym Henryk wydawa� si� spokojniejszy w
swej z�o�liwo�ci. - Przecie� to najwa�niejsza osoba. We wszystkim musisz
si� jej radzi�. Kiedy co - to zawsze siostrzyczka...
Z zaci�ni�tymi pi�ciami posun�� si� ku bratu. Ale jeszcze raz uda�o mu
si� zapanowa� nad sob�. Gdy on gardzi� zawi�ci� Raspego, Elza stale broni�a
go. Lecz on w�a�nie tym cz�ciej wyst�powa� przeciwko niej. A teraz -
pomy�la� Ludwik - b�d� jej musia� zostawi� na jego opiece...
Cofn�� si�. henryk m�wi� dalej:
- Mo�e powiesz, �e jest inaczej? Wszystkiego s�uchasz, co ona m�wi.
Wszystko wykonujesz, czego za��da. Nakaza�a ci si� modli�, wi�c wyczytujesz
codziennie modlitwy z ksi��ki. Zabroni�a ci patrze� na kobiety, wi�c, cho�
ci� spiera, chowasz oczy niby mnich. Wzywa ci�, p�dzisz na z�amanie
karku...
- G�upi jeste�! - powiedzia� przez zaci�ni�te z�by.
Raspe �mia� si� zjadliwie.
- Gadaj, co chcesz, prawda w oczy kole. Wszystko ona. Ludzie gadaj�:
wielki ksi���, mocny rycerz. Cesarzowi nawet wyda�o si�, �e si� pozna� na
tobie. - Zeskoczy� z �o�a i, na�laduj�c pompatyczny gest Fryderyka i jego
ton przedrze�nia�: - M�j przyjaciel, landgraf Turyngii. Najdzielniejszy z
ksi���t Rzeszy. S�dz�, �e znajdziemy w nim znakomitego wodza...
Tym razem nie wytrzyma�: chwyci� henryka za ramiona i potrz�sn�� nim z
tak� si��, �e tamten tylko zabe�kota� i umilk�.
- Powiedzia�em ci: o tym ani pary z g�by!
Raspe cofn�� si�. Poruszy� par� razy ramionami, jakby sprawdzaj�c, czy s�
jeszcze ca�e. Nie odezwa� si� ju�, ale dalej drwi�cym wzrokiem patrzy� na
starszego. Ludwik chodzi� energicznie tam i z powrotem po izbie. Znowu
przemaga� gniew. Odwo�ywa� si� do rozwagi. Mimo wszystko przecie� byli ze
sob� zwi�zani...
Tymczasem Henryk ukl�k�, zm�wi� szybko pacierz i po�o�y� si�. Ludwik
chodzi� dalej. Wreszcie ruch uspokoi� go. Si�gn�� do ksi��ki w drewnianej
oprawie, kt�r� giermek po�o�y� obok wezg�owia. Ukl�kn�wszy pocz��
starannie, cho� z wysi�kiem czyta� modlitwy, hymny i psalmy Komplety. Bij�c
si� mocno w piersi, dokona� rachunku sumienia. Pomy�la�, �e jednak jest
winny wobec brata. Uni�s� wi�c g�ow� i powiedzia�:
- Henryku...
Ale Respe nie odpowiedzia�. Mo�e spa�, a mo�e tylko udawa�, �e �pi. Z
poczuciem nie zdj�tego z serca ci�aru Ludwik wr�ci� do modlitw. Znowu
odczytywa� s�owa wypisane zdobnymi w zakr�ty literami na kartkach ksi�gi.
Odetchn�� l�ej, gdy doszed� do ko�cz�cej modlitwy: Visita, quaesumus,
Domine, habitationem istam et omnes insidias inimici ab ea longe repelle...
Potem prze�egna� si� trzy razy, zdmuchn�� kaganek i wyci�gn�� si� obok
brata.
5
Kaplica by�a ma�a. Dwa w�skie okna po obu stronach o�tarza broczy�y w
dzie� kolorami, lecz teraz, zaparte okiennic� mroku, wydawa�y si�
beztre�ciw� uk�adank� matowych szkie�ek. Przed o�tarzem pali� si� kaganek,
s�abo o�wietlaj�c figur� Matki Bo�ej, a za ni� w g��bi ciemny krzy� podobny
na �cianie do olbrzymiego paj�ka.
Ukl�k�a i wpatryj�c si� w rozmazuj�ce si� zarysy postaci modli�a si�. T�
figur� przywioz�a do Wartburga z W�gier w pierwszym roku swego ma��e�stwa,
gdy oboje z Ludwikiem udali si� w odwiedziny do jej ojca. Miejsce
zamordowanej kr�lowej Gertrudy zajmowa�a siostra cesarza
konstantynopolita�skiego, Jolanta, niewiele starsza od swej pasierbicy.
Okazywa�a Elzie wiele wdzi�czno�ci. Kt�rego� dnia zaprowadzi�a j� do
komory, gdzie le�a� ca�y stos dziwnych prz