7771

Szczegóły
Tytuł 7771
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7771 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7771 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7771 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW KUBIKOWSKI KATASTROFA \ ZBIGNIEW KUB1K0WSKI katastrofa WYDAWNICTWO ��L�SK" O.wolute. i ok�adk, projektowa! Jan DuUel Redaktor Czes�aw Slezdk Bedaktor techniczny Jerzy Karna Korektor BenryUa Salawa Oko�o sz�stej nad ranem zadzwoni� telefon. My�la�em, �e to omy�ka, podnios�em p�przytomny s�uchawk�. Nie by�o omy�ki. M�wi� kto� obcy, nie zrozumia�em, nie chcia�em zrozumie�, przerwa� rozmow� wp� s�owa. Usiad�em na ��ku, �cisn��em r�kami czo�o. Za �cian� gra�o radio, jak co dzie�, na stole szklanki z nie dopit� kaw�, obok tapczanu otwarta ksi��ka, wszystko jak dekoracje do niedobrej sztuki, obce, odsuni�te w g��b, zmatowia�e. Spojrza�em w okno: szare, kleiste chmury, mg�a. Umy�em si�, ubra�em, po kwadransie zbieg�em ze schod�w, wyszed�em przed dom. Samoch�d ju� czeka�, kr�pa, niebieska warszawa. Ruszy�a ostro, zanim zd��y�em zatrzasn�� drzwiczki. � Kiedy to si� sta�o? � zapyta�em. Rowicki poda� mi ognia, by� nie ogolony, blady.' ' � Mniej wi�cej godzin� temu � powiedzia� � o nic wi�cej nie pytaj, wiem tyle, co ty. Oblepione lud�mi tramwaje, mokra jezdnia, poprzecinana jasnymi liniami szyn, szare frontony kamienic, �mieszne, jakby przylepione do t�a sylwetki przechodni�w, ryk fabrycznej syreny, nie, to karetka pogotowia, z przeciwnej strony, niski, zawodz�cy j�k osun�� si� w g��b ulicy, za ni� druga, trzecia. �Stamt�d" � pomy�la�em. Poczu�em na sobie wzrok Rowickiego, spojrza�em na niego, u�miechn�� si� blado. Nie chcia�em, nie mog�em rozmawia�. Byli�my ju� na wylotowej ulicy, zerwa� si� wiatr, miot�o w szyby kropelkami deszczu, szofer w��czy� wycieraczki. Chmury kot�uj� si� przed nami, tu� nad nawierzchni�, to mg�a, trzeba zwolni�, zapalaj� si� �wiat�a pojazd�w, rozmazane w tej mgle, dr��ce, ��te, jak k��bki barwnej waty. Znowu syrena, tym razem za nami, szofer zjecha� w prawo, zahamowa�, kto� przebieg� tu� przed mask�. Wreszcie zakr�t, jeden, drugi, asfalt przechodzi w kostk�, mg�a rzednie, pisk hamulc�w. � Jeste�my na miejscu � powiedzia� ,szofer. Siedzieli�my jeszcze chwil� w milczeniu, s�uchali�my nawo�ywa�, szumu silnik�w, patrzyli�my na bia�e kitle piel�gniarzy, szare mundury milicjant�w. Potem prawie r�wnocze�nie otworzyli�my drzwiczki. Wia� zimny wiatr. Postawi�em ko�nierz nieprzemakalnego p�aszcza. Odg�osy bez�adnej krz�taniny zbli�y�y si�, spot�nia�y, jakbym wyj�� wat� z uszu. Pobrn�li�my przez b�oto ku niewielkiemu wzniesieniu. Sta� tam Rosner, wysoki, chudy, obok Tomasz. � Patrzcie � powiedzia� Rosner. Wygl�da�o to, jak zepsuta dziecinna zabawka. W dole pl�tanina srebrnych, omytych deszczem szyn, przeci�ta ciemnorud� smug�, na kt�rej mrowili si� ludzie, nad nimi za� dziwaczna kompozycja obwis�ych, ciemnoszarych p�aszczyzn i pr�t�w, oblepionych betonowymi naro�lami. Ten obraz zamyka� od g�ry nie zmieniony, elegancki �uk wiaduktu, skr�cony i zniekszta�cony, bo patrzyli�my z boku, pod ostrym k�tem. Mg�a rozmazywa�a zreszt� kontury, �agodzi�a kontrasty, zdawa�a si� ��czy� z sob� usypisko na torach i metalowe balustrady u g�ry. Tu� pod nami czterech piel�gniarzy d�wiga�o nosze po �liskim zboczu, dwu wchodzi�o bokiem, opuszcza- j�c nisko r�ce, dwu pozosta�ych, z wyci�gni�tymi sztywno ramionami, z trudem utrzymywa�o r�wnowag�, jakby ich wysi�ek potrzebny by� jeszcze bezkszta�tnej masie rozci�gni�tej na lnianym p��tnie. � Dwa ci�gniki z przyczepami � odezwa� si� Rosner � i autobusy. Nie znam jeszcze szczeg��w. Skin��em bezmy�lnie g�ow�. � Jest ju� prokuratura? � zapyta� Tomasz. Rosner odwr�ci� si� nerwowo, spojrza� w d�. Do grupy stoj�cych, na skraju drogi samochod�w zbli�a�a si� czarna wo�ga, ostatnia karetka ruszy�a w�a�nie z miejsca, jeszcze chwila, a nie b�dzie tu lekarzy, to, co sta�o si� o �wicie pochmurnego, majowego dnia, straci cechy nieszcz�cia, katastrofy, kataklizmu, w kt�rym licz� si� tylko ofiary i ludzie nios�cy im pomoc... � Zejd�my do nich � powiedzia� Rosner � niczego tu nie wystoimy. Ruszyli�my si� niech�tnie. Odchodz�c zatrzyma�em si� jeszcze i spojrza�em po raz ostatni na to, co zosta�o z wiaduktu. Przez tory bieg�a rudawa, grzywiasta fala, jakby p�k�o przerzucone g�r� koryto wyrzucaj�c z wn�trza g�st�, krzepn�c� na powietrzu ciecz. Pe�z�y po niej, jak wielkie owady, granatowe sylwetki kolejarzy, porusza�y si� szare plamy robotniczych kombinezon�w, gdzieniegdzie b�yska�y okuciami czapki milicjant�w. Ich ruchy by�y ju� powolne, leniwe, jak ruchy robak�w k��bi�cych si� na padlinie. Po drugiej stronie zawraca�y z trudem jakie� samochody, na ich tle odcina�y si� bia�ymi plamami he�my lotnych patroli drogowych. Przymkn��em oczy, gdzie to wtedy stali�my, tak, du�o bardziej na prawo, nagle pomy�la�em o tym, �e chcia�bym dotkn�� jej r�ki, to by�o zupe�nie bez zwi�zku i nie na miejscu, ale nie mog�em si� od tego pragnienia uwolni�. Owin��em si� szczelniej p�aszczem, schodzi�em, ostro�nie po �liskiej trawie. Za b�yszcz�c� jezdni� wznosi� si� p�aski mur, niskie niebo za�amywa�o si� nad nim, sp�ywa�o gwa�townie w d�, zamykaj�c w ciasnym kr�gu stoj�cych na szosie ludzi i samochody z zapalonymi �wiat�ami. � Wed�ug pobie�nych oblicze� � m�wi� wysoki oficer w pelerynie �� trzy osoby ponios�y �mier� na miejscu. Pr�cz tego zabrano kilkunastu rannych, zapewne ci�ko. Ilu z. nich mo�na b�dzie uratowa�, dowiemy si� nie wcze�niej, ni� oko�o po�udnia. Przystan��em obok Rosnera, s�ucha�em. � Panowie? � zwr�ci� si� oficer do Rosnera. � Jestem dyrektorem Miejskiego Biura Projekt�w � odpowiedzia� � moje nazwisko Rosner. Przyjechali�my... � Kto was zawiadomi�? -� Dyrektor Dalmostu, wykonawcy wiaduktu. � Zbyteczny alarm � odezwa� si� szorstko barczysty, nie ogolony m�czyzna w kapeluszu, z wytart� akt�wk� pod pach� � b�dziecie mi potrzebni nie wcze�niej, ni� jutro. Prosz� nie opuszcza� miasta bez zezwolenia milicji. -� Gdzie jest prokurator? � zawo�a� kto� za nami � �wiadkowie wypadku czekaj�. M�czyzna w kapeluszu i oficer bez s�owa odwr�cili si� na pi�cie i poszli. M�ody milicjant z naszywkami sier�anta powiedzia� dobrodusznie: � Wracajcie, panowie, do domu. Tu mokro i nic ciekawego ju� nie zobaczycie. � Wracamy � warkn�� Rosner. Wydawa�o mi si�, �e wzi�� s�owa milicjanta za kpin�. Zostali�my nagle sami, na pustej jezdni, otoczeni brudn� mg��, zzi�bni�ci. W g��bi, za murem, majaczy�y o�wietlone okna samotnego domu. � Cholera jasna... � j�kn�� Rowicki. Nikt nie patrzy� na mnie. Rosner wzruszy� ramionami. � Nie widz� powodu do paniki ��- rzek�. � S� ofiary... � I c� z tego! � wybuchn��. � Pan nie ma monopolu na wra�liwo��, in�ynierze. Zobaczy pan, co ustali �ledztwo. Nie my odpowiadamy za jako�� materia�u ani za doz�r techniczny, tylko wykonawca. �� Jed�my do biura � odezwa�em si�, po raz pierwszy od chwili, gdy przybyli�my na miejsce � nie chc� na to d�u�ej patrze�. Ruszyli si�. Tomasz wsiad� ze mn� i Rowickim do niebieskiej warszawy, Rosner umie�ci� si� w swoim czarnym mercedesie. Cofn�li�my si� ostro�nie wstecznym biegiem, zawr�cili�my. �wiat�a reflektor�w rozmazywa�y si� w g�stych oparach mg�y. Tomasz zdj�� beret, jasne w�osy rozsypa�y mu si� na czole, nadaj�c jego wyrazistej, dziecinnej twarzy wyraz naiwnego zdumienia. � Zobaczysz, Grzegorz � powiedzia� � Rosner ma racj�. � Dobrze � mrukn��em � tylko nie dziw si�, �e mam kaca; jak po wiejskim weselu. � By�em wczoraj na proszonym brid�u � odezwa� si� Rowicki � wypili�my niedu�o, literek, ale tak bym si� jeszcze kimn��, �e nie macie poj�cia. Milczeli�my, nie powinien by� tak szybko zmienia� tematu rozmowy, ale zrobi�o si� jako� normalniej. Oczywi�cie nie tylko ja mia�em ci�gle w oczach ten nierealny obrazek ze zburzonym wiaduktem i piel�gniarzami, wspinaj�cymi si� po zboczu � ale by�o tak, jakby kto� w trakcie m�cz�cej podr�y zatrzyma� si� przelotem na ma�ej stacyjce i zobaczy�, �e ludzie pij� tu herbat�, witaj� go�ci, umawiaj� si� na wiecz�r, jakby po szynach nie przebiega�y dalekobie�ne poci�gi. Zreszt� nie umiem powiedzie�, o czym wtedy my�la�em. � Jeste�my na miejscu -� powiedzia� Tomasz. Stan�li�my na b�yszcz�cym chodniku przed niedu��, nowoczesn� kamienic�. G�r� wia� mocny wiatr, ju� si� wypogadza�o, brudne chmury ods�ania�y skrawki wytartej, bladoniebieskiej pustki. � Radz� wst�pi� na setk�! � zawo�a� kierowca i odjecha�, nie doczekawszy si� odpowiedzi. Z piskiem hamulc�w wyskoczy� zza rogu mercedes Rosnera i znieruchomia� przy kraw�niku. � Idziecie na �niadanie? � rzuci� Rosner przechodz�c � za p� godziny spotykamy si� w biurze. In�yniera Rowickiego poprosz� za kwadrans. W bramie min�� si� z Kotarskim. Po jego minie wida� by�o, �e wie o wszystkim. � Jak ci si� podoba� widoczek, Grzesiu? � spyta�. � Zarobili�my sobie na premie, co? � Strasznie lubi� dowcipy � odpowiedzia�em z nag�� pasj� � wiesz, strasznie lubi� dowcipy. � Nie przejmuj si�, ch�opie � poklepa� mnie po ramieniu � bo wysi�dziemy przed terminem. Wzruszy�em ramionami. Robi�o si� coraz ja�niej, s�o�ce rozb�yskiwa�o w oknach kamienic, powietrze dr�a�o nad asfaltem, nasycone setkami drobnych, k�uj�cych l�nie�. � Wiecie co � powiedzia�em � to bardzo �mieszne uczucie. Jakbym wraca� z pogrzebu nieznanego wuja. Smutno, ale nie chce mi si� jako� p�aka�. Wi�c nie rozczulajcie mnie, dobrze? Rozstali�my si� na parterze, jeszcze by�o pustawo, poszli�my z Tomaszem do naszego pokoju, ale zanim nadesz�y kre�larki, wezwa� mnie Rosner. Tomasz pokiwa� mi r�k�. 10 � Nie przejmuj si�. ��� �mieszne, czym? Rosner siedzia� przy biurku, wyprostowany, sztywny, nieruchomy, ale z ca�ej jego postaci bi�o skupienie i jaka� nieprzyjemna osch�o��, kt�ra udzieli�a si� i mnie, kiwn��em wi�c tylko g�ow� w kierunku okna, gdzie, przy stoliku, siedzieli Kotarski � ci�ki, blady, niewyspany, i Rowicki, sztywny jak woskowa figura, kt�rej w�o�ono mi�dzy palce pal�cy si� papieros -i podszed�em do biurka. Rosner wskaza� mi krzes�o naprzeciw siebie, nie przy stoliku. Zabawne, zawsze tu wchodzi�em jak do baru i dopiero dzisiaj poczu�em si� jak pijak, kt�rego mog� z baru wyrzuci�. By�o to przelotne wra�enie, niczym zreszt� nie uzasadnione poza moim nastrojem. W�a�ciwie nie mieli�my o czym m�wi�. Projekt zostanie wszechstronnie zbadany przez komisj� rzeczoznawc�w, r�wnolegle prowadzi� si� b�dzie analiz� materia��w. Wszystko, co mogli�my zrobi�, to przygotowa� materia�y dla komisji. Wyszed�em po kwadransie, do ko�ca by�o tak sztywno i nijako, ka�dy patrzy� w sufit i w �cian�, nie wiadomo by�o, czy sk�ada� sobie kondo-lencje", czy si� po�re�, dlatego zachowali�my postaw� wyczekuj�c�. W biurze panowa� codzienny ruch, st�umiony gwar toczy� si� po korytarzach, ale tkwi� w nim jaki� fa�szywy ton, zaczajony w szeptach, spojrzeniach i rozmowach, w niewyra�nych u�miechach i sztuczny cli, ha�a�liwych pokrzykiwaniach, jakimi mnie witano. Z ulg� zamkn��em za sob� drzwi pokoju, ale to nie by� koniec, tylko uwertura. Ka�dy mia� dzisiaj do nas jaki� interes, przychodzili, siadali na biurkach, opii rali si� o sto�y, nikt nie pracowa�, ja, bo nie m�g� inni, bo mieli ciekawsze zaj�cie. Nawet nie umiall powt�rzy� tych beznadziejnych rozm�w, powtarzaj�cych si� roztrz�sa�, dziarskich pociesze�, zreszt� wtedy jeszcze nie by�o �le, dopiero potem, kiedy wyczerpa� si� repertuar i zacz�o si� powtarzanie tych samych formu�ek � nie mo�na ju� by�o wytrzyma�. W�a�ciwie mog�em uciec z biura, pojecha� za miasto, w ko�cu robi�em tak nieraz. Tym razem jednak nie chcia�em zostawi� ich samych, niech m�wi� przy mnie, niech nie my�l�, �e uciekam, �eby si� w k�cie pou�ala� nad sob�; zreszt� w�a�nie wtedy i dzi�ki nim zacz��em si� uspokaja�, moje wzburzenie rozp�ywa�o si� w ich �yczliwej obecno�ci, nawet ich nachalno�� mia�a w sobie posmak pochlebstwa. Tote�, kiedy przed trzeci� zrobi�o si� troch� lu�niej, rozmawia�em ju� normalnie, prawie tak samo jak co dzie�. Tamto czeka�o na dnie pami�ci, gotowe w ka�dej chwili wyp�yn�� na powierzchni�. Wyszed�em troch� p�niej, kiedy przewali�a si� ju� g��wna fala i na korytarzach zapanowa�a cisza. By�oby niezno�ne, gdyby zacz�li pokrzykiwa� ze wszystkich stron: trzymaj si�, Grzegorz, wpadnij do mnie kiedy, nie przejmuj si�, Grzegorz � z t� manifestacyjn� serdeczno�ci�, kt�ra na pewno przynosi�a ulg�, ale te� dra�ni�a mnie w niewypowiedziany spos�b. Tomasz czeka� na mnie, my�la� pewnie, �e p�jdziemy razem na obiad, ale powiedzia�em mu, �e si� z kim� um�wi�em i po�egnali�my si� przed biurem. Spyta� jeszcze, czy mo�e wpa�� wieczorem, oczywi�cie, niech wpadnie. Wr�ci�em do domu, po�o�y�em si� na nie po�cielonym tapczanie, nie chcia�o mi si� sprz�ta�, patrzy�em w sufit. Wtedy w�a�nie u�wiadomi�em sobie, �e jutro wiadomo�� o zawaleniu si� wiaduktu przynios� wszystkie gazety na pierwszych stronach i, sam nie wiem dlaczego, zrobi�o mi si� zimno. Wyci�gn��em r�k�, nastawi�em radio. By�a czwarta, par� mi- 12 nut po. Us�ysza�em przyjazne mruczenie, potem przyp�ywaj�cy z daleka g�os spikera: �...trzy osoby. Dalsze ofiary tragicznej katastrofy walcz� ze �mierci�...". Zerwa�em si�, zamkn��em radio, siedzia�em przez chwil� nieruchomo. Za oknem p�cznia� wrzask dzieci bawi�cych si� na podw�rzu, �...specjalna komisja, powo�ana zarz�dzeniem..." � m�wi� spiker za �cian�, zawsze otwierali radio na ca�y regulator. Zatka�em uszy, wsta�em, zatrzasn��em za sob� drzwi mieszkania. Na schodach panowa�a cisza. Opu�ci�em r�ce. Schodzi�em wolno, trzymaj�c si� por�czy. Wreszcie musia�em stan��. Spojrza�em w d�. W�ski, owini�ty spiral� balustrad tunel roztrzaskiwa� si� o betonow� posadzk� na parterze. Przecina�y go poprzeczne pasma �wiat�a, jak roz�arzone, metalowe struny. Spadali tak w d� z p�otwartymi ustami, nie doko�czywszy my�li albo rozpocz�tego zdania, twarde por�cze, metalowe �ciany, p�aszczyzny betonu sta�y si� najmniej pewnym punktem oparcia, dr��ce, gro�ne, jak tryby maszyny, nad kt�rymi cz�owiek straci� panowanie, zawieszone w przestrzeni, i by�a tylko ta przestrze�, naje�ona od�amkami pewno�ci, r�wnowagi, bezpiecze�stwa, kt�re prys�y wraz z betonem i stal�, przestrze� poci�ta strunami �wiate�, oderwa�em si� od por�czy, opar�em o �cian�. Potem schodzi�em jak �lepiec, trzymaj�c si� �ciany. II Jjy�o bardzo zwyczajnie, zanim to wszystko zacz�o si� dzia�. Tak zwyczajnie, �e czy cofn� si� o lata, czj; o dni, wyjdzie w�a�ciwie na to samo. Nie, nie mam najmniejszego zamiaru nudzi� kogokolwiek swoim nieciekawym portretem..Mo�e i nie trzeba tych paru stron, aby powiedzie� o rzeczach oczywistych, a raczej by wybra� je spo�r�d innych i stworzy� pozory �adu: tak to si� wszystko �adnie pozaczyna�o, tu pocz�tek, tu koniec, gotowa biografia, w kt�rej jedne zdarzenia t�umacz� si� poprzednimi, a nast�pne z nich wynikaj�. Ulegam przykrej manii m�wienia o sobie, bo albo wierzy si� we w�asne do�wiadczenia i w to, �e mo�na by�o inaczej sobie wszystko u�o�y�, gdyby si� tylko da�o cofn�� i co� tam w tej maszynerii pozmienia�, albo si� nie wierzy, i tylko ma si� ochot� sprawdzi�, upewni� si� w swojej niewierze i � chyba � poszuka� w niej usprawiedliwienia. W sumie � c� za r�nica? Otwarto ten wiadukt w niedziel� i dlatego pewnie nastr�j by� �wi�teczny. Wprawdzie nazajutrz bola�a mnie g�owa, ale nastr�j �wi�teczny nie mija�. Wiadukt sta�, to bardzo przyjemna �wiadomo��, �e co� si� cz�owiekowi uda�o. Nie chodzi�o tylko o wiadukt, ostatecznie po zatwierdzeniu projektu zaczyna si� budowa, a potem oddaje si� obiekt do u�ytku i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, mia�em ju� dawno za sob� emocje pocz�tkuj�cego projektanta. Ale w�a�nie ta du�a w�dka, ciep�e poczucie pewno�ci, kt�rej potwierdzenie znajduje si� w rozmowach i toastach, ta oficjalna okazja do utwierdzenia swojej pozycji w gronie ludzi, reaguj�cych wprawdzie na wszystko w spos�b �atwy do przewidzenia, ale te� i niezb�dnie nam potrzebnych � to tworzy nastr�j. A kiedy znajdzie si� w podobnym nastroju, wszystko wydaje si� bardzo �atwe, �atwiejsze ni� zwykle, najdrobniejsze zaj�cia, najmniejsze przyjemno�ci zmieniaj� swoj� warto��. C� dopiero, kiedy ten nastr�j nie jest dzie�em przypadku, ulotnym faktem, spowodowanym zbiegiem okoliczno�ci. Chc� w�a�nie powiedzie�, �e oczekiwa�em na� z tak� pewno�ci�, z jak� my�la�em o wieczorze w restauracji po otwarciu wiaduktu, i �e by�a to jedna z tych rzeczy, kt�re naprawd� ceni�em. 14 W tym samym czasie w ma�ej kawiarni ko�o Uniwersytetu zacz��em widywa� Hank� i musz� t� informacj� opatrzy� komentarzem. Zanim zacz��em prac� w biurze projekt�w, przez kilka miesi�cy po dyplomie kr�ci�em si� jeszcze po politechnice, chocia� asystentura absolutnie mnie nie bawi�a i chodzi�o po prostu o to, aby mie� troch� czasu na rozejrzenie si�. Hanka by�a c�rk� mego profesora i nie zwraca�em na ni� uwagi, kiedy chodzi�a w granatowym p�aszczu z czerwon� naszywk� na r�kawie, i potem, gdy szkolny beret zmieni�a na studenck� czapk�. Moje stosunki z profesorem mia�y natomiast wszelkie cechy za�y�o�ci i je�li nawet uleg�y pewnemu rozlu�nieniu, kiedy przeszed�em do biura, nigdy nie zosta�y zerwane. Po prostu widywali�my si� rzadziej. Praca zawodowa zmienia cz�owieka powoli i nieustannie, kiedy raz w��czy si� w jej bieg, trudno potem odbudowa�, a c� dopiero rozszerzy� ten margines prywatnego �ycia, na kt�rym mieszcz� si� niespre-cyzowane ambicje, naiwne marzenia i kruche idea�y. A moje kontakty z profesorem � kiedy dzi� o nich my�l� � w gruncie rzeczy s�u�y�y w�a�nie tym nie-sprecyzowanym ambicjom, z jakimi zawsze rozpoczynamy samodzieln� prac� i do kt�rych wracamy potem, u progu emerytury, kiedy ju� wiemy, �e si� nam nie uda�o. Nie znaczy t� oczywi�cie, �e�my si� wzajemnie udziecinniali. Kiedy przegl�dali�my czasopisma z fotografiami fantastycznych most�w, wiadukt�w czy bezkonfliktowych skrzy�owa� wielkich autostrad, mieli�my do nich taki stosunek, jaki ma oficer dowodz�cy plutonem mazowieckich ch�opk�w do koncepcji wielkich strateg�w. Byli�my sceptyczni i pob�a�liwi, prze�cigali�my si� w tej pob�a�liwo�ci, profesor dla siebie szuka� w niej usprawiedliwienia, a ja? Chyba �wi�tego spokoju. Ale chodzi�o mi o Hank�. Zabawne, zdawa�o mi si�, 15 �e profesor, zapraszaj�c mnie do siebie, szuka� potwierdzenia swych pogl�d�w i nawet swego losu w kim� m�odszym o dwa pokolenia, czyli, inaczej m�wi�c, zdradza� si� ze swym nie zaspokojonym w pe�ni ojcowskim instynktem. Nie sprzeciwia�em si� temu, tak�e i dlatego, �e, z kolei, s�u�y�o to korzystnie mojej opinii tak zwanej zawodowej. Ale nigdy nie m�wi� ze mn� o Hance. To znaczy wspomina� o niej, kiedy przysz�a mu ochota, aby w tok naszych rozm�w wple�� jaki� w�tek prywatny, by�y to drobiazgi, kt�rych s�ucha�em jednym uchem wiedz�c, �e profesor pragnie w ten spos�b zaznaczy� ��cz�c� nas za�y�o��, a bynajmniej nie oczekuje mojej rady czy pomocy. W tym zakresie wyr�cza� mnie zreszt� kto inny. Przyjaciel szkolny profesora, maskotka domu, stary emeryt, kt�rego cz�sto widywa�em z Hank�. Kiedy Hanka sko�czy�a studia i zacz�a pracowa� w bibliotece uniwersyteckiej, widywa�em j� cz�sto w tej ma�ej kawiarni. Wydaje mi si�, �e by� to pierwszy z przypadk�w, kt�rych do dzi� nie umiem po��czy�, a raczej wiem, �e nic ich nie ��czy poza tym,, �e wydarzy�y si� w tym samym mniej wi�cej czasie i �e odbieram je teraz tak, jak odleg�e od siebie barwy d�wi�ku albo kolory, kt�re mimo wszystko nie k��c� si� z sob�, bo odbijaj� wewn�trzny nieporz�dek cz�owieka, kiedy s�ucha lub patrzy. Chodzi�em do kawiarni ko�o Uniwersytetu do�� cz�sto, bo najlepiej mi si� my�la�o przy kawie i przy papierosie. Pomys�y, jak zawsze, przychodz� w najmniej oczekiwanych chwilach. Dlatego siadywa�em w kawiarni i robi�em niedba�e szkice na papierowych serwetkach, dlatego je�dzi�em skuterem za miasto i w��czy�em si� nad rzek�, i to w godzinach, kiedy powinienem by� w biurze. Ale moi zwierzchnicy usposobieni byli tolerancyjnie, profesor za�, m�wi�c nawiasem wr�cz 16 pochwala� t� metod� pracy, pewnie dlatego, �e sam tak nigdy nie pracowa�. Wi�c spotyka�em Hank� w tej kawiarni i st�d si� pewnie wzi�a sztuczno�� sytuacji. K�ania�em si� jej z daleka, a potem, kiedy chcia�em ju� widywa� j� cz�ciej ni� od przypadku do przypadku, nie przysz�o mi na my�l, �e mog� po prostu spotyka� j� w domu. To by�y dwie r�ne sprawy, moje rzadkie wizyty w gabinecie profesora i prawie codzienne przesiadywanie w kawiarence. Czasami nawet mign�a mi w korytarzu czy w hallu, ale do gabinetu nie przychodzi�a, ojciec jej nie zaprasza�, wi�c tak si� ju� ustali�o. Za to w kawiarni uda�o mi si� raz i drugi przysi��� do jej stolika, zacz�li�my rozmawia�, w ko�cu nawet odwioz�em j� kilka razy skuterem do domu, ale na tym stan�o, co, musz� przyzna�, zdziwi�o mnie i rozdra�ni�o, bo nie by�em przyzwyczajony do tego rodzaju uczucia bezradno�ci. Wprawdzie ko�o Hanki kr�ci�o si� zawsze kilku m�czyzn, ale nie wydawa�o mi si�, aby by�a kt�rym� naprawd� zaj�ta. Przychodzi�a przewa�nie z kole�ankami. Robi�a jak�� bibliografi�, nie pyta�em wi�cej, bo sama powiedzia�a, �e to nudne. Dopiero nazajutrz po otwarciu wiaduktu zdawa�o mi si�, �e znalaz�em pretekst. Jak ju� wspomnia�em, bola�a mnie g�owa po nocnym bankiecie, to by�o du�e pija�stwo, poza moim biurowym towarzystwem �ci�gn�� inspektor nadzoru, zreszt� kolega z politechniki, i kierownik budowy, �mieszny, zwalisty technik, i ten kierownik budowy upar� si�, �e za�piewa pie�ni wschodnie, a potem robi� mi wyrzuty, �e tak ma�o mnie zna, co by�o prawd�, jako �e nie by�em cz�stym go�ciem na budowie i ca�y nadz�r autorski traktowa�em jak z�o konieczne. A potem kierownik budowy �piewa� te swoje pie�ni na jakim� placu, pod pomnikiem, i przekonywa� milicjant�w, �e powinni �piewa� Katastrofa 17 z nim razem, bo maj� doskona�e barytony � i widz�, �e nie umiem opowiada� porz�dnie, bo chodzi�o rni o to, �e bola�a mnie g�owa i mia�em pragnienie, wi�.c wyskoczy�em do kawiarenki na wod� sodow�. By�em w znakomitym nastroju, przysiad�em si� do towarzystwa Hanki i ona zgodzi�a si�, abym odwi�z� j� do domu. Pojechali�my, ale bardzo okr�n� drog�, przez wiadukt. Zatrzymali�my si� na nim, na chwil� uleg�em swojej skazie zawodowej i zacz��em jej m�wi� o betonie spr�onym i nowym, systemie zakotwienia kabli, ale szybko przerwa�em, bo Hanka potakiwa�a mi z t� podejrzan� gorliwo�ci�, kt�ra ka�e przypuszcza�, �e rozm�wca nic nie rozumie. Wi�c zjechali�my w bok od szosy i pokaza�em jej wiadukt z profilu. To si� jej podoba�o. �mia�y, jasnoszary �uk nad gmatwanin� szyn, a by�o w�a�nie po deszczu, szyny l�ni�y w przedwieczornym s�o�cu, przelecia� poci�g. Kiedy tak patrzy�a na wiadukt, obj��em, j� za ramiona i chcia�em poca�owa�, ale odwr�ci�a twarz i musn��em, wargami jej ucho, a potem posz�a spokojnie w kierunku szosy, a ja musia�em j� goni� ci�gn�c za sob� skuter. Pierwszy raz w �yciu poczu�em si� niezgrabny i �mieszny, bo gdyby po prostu nie chcia�a, m�g�bym to zrozumie�, i nie by�oby w tym nic �miesznego, ale ona bardzo �agodnie odwr�ci�a twarz i zwyczajnie posz�a, jakby czteroletnie dziecko zachowa�o si� niestosownie, wi�c wlok�em si� w�ciek�y ze skuterem i potyka�em si� i to mnie jeszcze bardziej z�o�ci�o. Jechali�my w milczeniu, by�em nad�sany i wiedzia�em, �e to jest jeszcze bardziej �mieszne i nietaktyczne, dopiero przy po�egnaniu zdoby�em si� na jaki� �art, ale nie zrobi� na niej wra�enia. Wieczorem by�em u Rowickiego, weryfikatora w naszym biurze, zasta�em tam Tomasza i Kotarskich, w tej 18 niewzruszonej konstelacji mia�em swoje pewne miejsce, wi�c uspokoi�em si� powoli. Ci ludzie akceptowali mnie w ka�dym moim ge�cie, podbudowywali moj� pewno�� siebie, byli jak schody, po kt�rych p�jdzie si� wy�ej. Min�� jeszcze nieca�y tydzie�, wreszcie, w wigili� tego dnia, obchodzi�em urodziny. Sko�czy�em trzydzie�ci lat. Nie robi�em szumu, wypili�my w biurze butelk� czy dwie wina,, tylko z moim zespo�em, potem nadseed� Kotarski, kierownik pracowni, i Rowicki. Rowicki powiedzia�, �e chyba przestan� ju� latem chodzi� w kr�tkich spodniach i poszed�. Oczywi�cie, �e nie przestan�. Wreszcie wykr�ci�em si� od wszystkich propozycji, powiedzia�em Tomaszowi, jak ma t�umaczy� moj� nieobecno�� i pojecha�em za miasto. W ten ciep�y, wiosenny dzie� skuter szed� znakomicie. By�em niesw�j i wiedzia�em dlaczego. A raczej wiedzia�em, �e musz� si� nad tym zastanowi�. Wydaje mi si�, �e wbrew wszystkiemu, co o tym powiedziano i napisano, uko�czenie trzydziestego roku �ycia jest faktem wa�niejszym dla m�czyzny ni� dla kobiety. Po prostu zda�em sobie spraw�, �e nic ju� nie wygram jako cudowne dziecko, �e w�a�nie w tym wieku cz�owiek przestaje si� dobrze zapowiada�. To jest znacznie przykrzejsze uczucie, ni� przestrach, spowodowany pierwsz�, ledwie dostrzegaln� zmarszczk� na twarzy. Do tej granicy mo�na by� �m�odym i zdolnym", wszystkiego napoczyna�, wszystkiego kosztowa� na kredyt p�niejszych sukces�w. Wystarcza tylko opinia. Potem przychodzi moment, w kt�rym liczy si� lata i nie ocenia cz�owieka na podstawie jego przysz�o�ci. W�a�nie tych kilkadziesi�t lat, mi�dzy punktem, w kt�rym oceniaj� cz�owieka na podstawie jego przysz�o�ci, a tym, w kt�rym ceni si� go lub nie na podstawie jego przesz�o�ci � w�a�nie 19 tych kilkadziesi�t czy kilkana�cie lat zacz�o si� dla mnie podczas mojej przeja�d�ki skuterem. �mieszne s�, bo doszcz�tnie banalne, te rozrachunki, jakie zawsze si� robi przy pewnych okazjach. To �gdzie by�em, co robi�em, jakie mia�em kobiety". Ale niech kto� o tym nie pomy�li, kiedy na przyk�ad po pi�tnastu latach zajdzie do swojej starej szko�y albo przyjedzie do miasteczka, w kt�rym mieszka�. I ja � przyznam si� � pr�bowa�em zrobi� taki rozrachunek, ale mi nie wyszed�. Nie dlatego, aby zabrak�o mi materia�u. Albo okazji � trzydzie�ci lat! Po prostu nie umia�em, a raczej nie chcia�em jeszcze oddziela� tego, co mnie czeka�o, od tego, co mia�em ju� za sob�. By� to jeden z warunk�w r�wnowagi. Ratowa�a mnie odtw�rcza, s�u�ebna, wygodna wyobra�nia. Kiedy maj�c dziesi�� lat pierwszy raz by�em w Krakowie, nie zrobi� na mnie wielkiego wra�enia. Za du�o mi o nim opowiadano i patrzy�em na wszystko jak znudzony bywalec. I teraz czeka�em tylko na potwierdzenie gotowych s�d�w i obraz�w. Czeka�em z tak� pewno�ci�, jak na sukcesy, kt�re musz� nadej��, bo ka�dy kolejny mnie w tym utwierdza�. Przecie� si� dobrze zapowiada�em. Tymczasem, je�eli zostawi�em w domu niesko�czon� a chwytliw� ksi��k�, �pieszy�em si� tak, jak na wycieczk� orbisowsk� do Pary�a. Dlatego bawi� mnie ka�dy drobiazg, ka�de g�upstwo i chocia� w dniu moich urodzin t�umaczy�em sobie, �e s� to w�a�nie drobiazgi i g�upstwa,, mimo wszystko nie by�em rozgoryczony. Tylko niesw�j. Bo poza drobiazgami zosta�o mi jeszcze tych kilka mocnych punkt�w, na kt�rych mo�na oprze� dojrza�� i sko�czon� konstrukcj�. Tak mi si� w ka�dym razie wydawa�o. Wracaj�c zajrza�em do kawiarni. Hanki nie by�o. Wieczorem przyszli Tomasz i Rowicki, przynie�li wino, pili�my kaw�. Po�egnali si� przed dwunast�, jednym 20 .siewem by�o bardzo zwyczajnie, zanim to wszystko zacz�o si� dzia�. Pami�tam jeszcze, �e le�a�em z ksi��k� w r�ce patrz�c w sufit, potem zgasi�em lampk�, ale d�ugo nie mog�em usn��. Ci�gle, mimo wszystko, by�em wytr�cony z r�wnowagi. Nawet nie przypuszcza�em, �e mo�na tak si� przej�� w�asnymi urodzinami, zw�aszcza wtedy, kiedy wcale si� ich uroczy�cie nie obchodzi. III \Jd samego rana, od pierwszej chwili prze�ladowa�a mnie niedorzeczna my�l: jak si� mam zachowa�? Wiedzia�em, �e jest to ostatnia rzecz, nad kt�r� powinienem si� zastanawia�, a jednak by�a to rzecz pierwsza, czai�a si� za ka�dym moim ruchem, za ka�dym s�owem. Nie wierz� w cuda i w duchy, nie mia�em wi�c w�tpliwo�ci, �e nie mog�em si� pomyli�, czu�em si� przede wszystkim tak, jakby kto� ze mnie zakpi� publicznie, wyrz�dzi� mi bezsensown� przykro�� i chcia�em zachowa� twarz, niczego nie okaza�. A zachowanie twarzy w sytuacji, w kt�rej nie mog� broni� si� wprost, to przede wszystkim s�owa, gesty, ca�y stosunek do faktu, przerastaj�cego mnie swoj� nieuchronno�ci�, przewracaj�cego ca�� t� mistern� konstrukcj�, na kt�r� sk�ada�y si� setki drobiazg�w, pewno�� siebie, pewno�� sukcesu, wreszcie �wiadomo��, �e poza moimi plecami nie m�wi si� o niczym, czego nie umia�bym przewidzie�. Wreszcie... wreszcie � trzeba to powiedzie� � z godziny na godzin� ros�o we mnie co� jeszcze. Chyba by� to � strach, prawda, niczym; nie uzasadniony, do tego, co robi�, mia�em i mam stosunek trze�wy, nie obci��ony skrawkiem nawet metafizycznej mgie�ki � a jednak ona istnieje gdzie� w pod�wia- 21 domo�ci, strach pierwotnego cz�owieka przed czym� nie przewidzianym, nie mog�em si� omyli�, by�o to niemo�liwe, a jednak wali�y si� na ziemi� nowoczesne samoloty i specjali�ci rozk�adali r�ce, co� kryje si� za such� pewno�ci� oblicze�, ciemny obszar naszej niewiedzy, i to, co w mojej �wiadomo�ci ��czy�o do�wiadczenia i plany, wczoraj i jutro, sta�o si� nagle r�wnie niepewne, u�omne i wiotkie, jak kolumienki cyfr i znak�w przysypane gruzami na torach. Stan��em na podw�rzu, ws�uchany we wrzask dzieci, w bliskie g�osy ulicy i zda�em sobie spraw�, �e wszystko, od czego chcia�em uciec przez ca�y ranek, dyskusje, rozmowy i roztrz�sania, jest mi niezb�dnie potrzebne, �atwa �yczliwo��, ruch doko�a mnie, s�owa, zdania, nawet pocieszenia, w kt�rych mo�na roztopi� bezsensowny l�k, pomno�ony przez cisz� pustego mieszkania i monotonne komunikaty w tysi�cach g�o�nik�w, w tysi�cach mieszka�. Nie pomy�la�em w tej chwili � Hance, to by�y rzeczy nie do pogodzenia, dzisiejszy dzie� i moje zamro�one szans� u dziewczyny, kt�r� poca�owa�em w ucho jak szczeniak i wlok�em za ni� skuter po kamienistej dr�ce, potykaj�c si� i czerwieni�c. Nie my�la�em ju� o tamtej scence, a teraz zacisn��em z�by w nag�ym przyp�ywie pasji, zn�w osun��em si� w d� o kilkana�cie pi�ter, by�em wobec niej jeszcze bardziej groteskowy, uczucie, kt�rego nie mo�na znie��. Po czym wyprowadzi�em skuter i pojecha�em do kawiarni ko�o Uniwersytetu i powtarza�em sobie, �e musz� by� mi�dzy lud�mi. Z szatni zadzwoni�em do Rowickiego, zaprasza� mnie dzi� na kolacj�, odm�wi�em, bo chcia�em by� sam. �ona Rowickiego powiedzia�a, �e m�� wyszed� i wr�ci wieczorem. Zadzwoni�em do Kotarskiego, zaprasza� mnie dzi� na obiad, odm�wi�em, bo chcia�em by� sam. 22 �ona Kotarskiego powiedzia�a, �e m�� wyszed� z synem na dzia�k�. Tomasz nie mia� telefonu. Poszed�em na sal�, aby by� mi�dzy lud�mi, nie chcia�em spotka� Hanki, zrobi�o mi si� gor�co, wsta�a w�a�nie od stolika, usiad�em przy �cianie, uk�oni� si� jej z daleka, �egna si� z kole�ank� i bladym, m�odym cz�owiekiem, teraz kiwn� jej oboj�tnie g�ow�, i wsta�em, spotkali�my si� w po�owie drogi, powiedzia�em, jak umia�em najoboj�tniej, dzie� dobry i wiedzia�em, �e jest to spotkanie niestosowne, nie przystaj�ce do tego dnia, w kt�rym nie umia�em si� zachowa�, i wmawia�em w siebie, �e jest to spotkanie przypadkowe. :�� Ma pan skuter? � spyta�a Hanka. � Mam. � Niech mnie pan gdzie� zawiezie. � Gdzie? � No tam, gdzie pan zwykle wozi dziewczyny. � Dobrze, to niedaleko. Pojechali�my za miasto i przez ca�y czas mia�em t uczucie dziwacznego niedopasowania fakt�w do sytuacji, jad� z Hank� za miasto, ziele� kipi w ogrodach, ciep�y wiatr burzy w�osy, ale nie bior� w tym udzia�u, jakbym zb��dzi� przypadkowo do kina na niestosowny film, i nie wiem, jak si� zachowa�, jak to powinno by�, w produkcyjnej powie�ci, stoj� w kombinezonie na rumowisku, musz� ruszy� poci�gi, albo siedz� w biurze, licz�, sprawdzam, dzwoni� telefony, albo pij� w�dk� w podmiejskiej knajpie, a listonosz wrzuca do skrzynki przy drzwiach wezwanie z prokuratury, zebranie za�ogi, zaufanie, czyje zaufanie, nie wolno wyje�d�a� z miasta bez zezwolenia milicji, jed�cie panowie do domu, nic ciekawego tu nie zobaczycie, wpadnij na obiad, wpadnij na kolacj�, nieroz�cielony tapczan, oboj�tny g�os spikera, jad� z Hank� na spacer, wszystko jest groteskowo normalne. 23 Mia�em takie miejsce, w kt�rym si� zatrzymywa�em na papierosa, dwadzie�cia minut od centrum. Zje�d�a�o si� od szosy w bok, trawiast� dr�k� po nasypie, niewielki zagajnik, za nim linia kolejowa, dalej pole, zamkni�te na horyzoncie smu�k� lasu. Opar�em skuter o drzewo, odeszli�my troch� dalej, na nas�oneczniony stok nasypu, roz�cieli�em kurtk�, usiedli�my. Na szosie szumia�y samochody, s�o�ce pali�o, jak w �rodku lata, parowa�a ziemia. S�ucha�am radia, powiedzia�a Hanka, oczywi�cie, s�ucha�a radia i pomy�la�a o tym, co jej wtedy m�wi�em, spr�ony beton, nowy system zakotwienia kabli, i pomy�la�a, �e szybko to si� rozpr�y�o i rozkotwi�o. � Nie mia�em czym si� chwali� � odezwa�em si� wreszcie � niepotrzebnie pani� wozi�em � na ten wiadukt. Nie, nie chce o tym rozmawia�. Przyjemnie tu. Tak, przyjemnie. Zadr�a�y szyny, nadje�d�a� poci�g. �Ju� uprz�tn�li tory" � pomy�la�em. � Oczywi�cie, nie m�wmy o tym � odpowiedzia�em z nag�ym znu�eniem. � Wie pani? By�em tu wczoraj, obchodzi�em urodziny. � Urodziny? Nic o tym nie wiedzia�am. � Bo tym si� te� nie mog� chwali�. Sko�czy�em trzydzie�ci lat. �� Straszne. Kupi�abym panu parasol i kalosze. � Dosta�em dro�szy prezent. Jutro pani przeczyta w gazetach. Narastaj�cy �omot, k��by pary, migocz� wagony, s�o�ce b�yska w oknach. Patrzy�em na profil Hanki, marszczy�a �miesznie nos, kiedy by�a zniecierpliwiona. Ostatni wagon, podp�ywa cisza. � Wie pan, kiedy by�am na studiach, wydawa� mi si� pan okropnie stary. � S�usznie. 24 � Kiedy chodzi�am do szko�y, my�la�am tak�e, �e musi pan by� okropnie nudny. � Co� mi�ego! Ale to prawda, by�em nudny. �� Ech, gadanie. Wie pan, kiedy zmieni�am zdanie? �� Nie, w og�le nie wiedzia�em, �e pani zmieni�a zdanie. �� Przed matur� chodzi�y�my do parku na siatk�wk�. Kiedy� dozorca powiedzia�, �e boisko zaj�te, bo �in�y-niery" graj�. By�y�my z�e, ale co zrobi�? Posz�y�my popatrze�. Grali�cie sz�stkami, w pe�nym sk�adzie, i wtedy pierwszy raz zobaczy�am, �e siatk�wka mo�e by� ciekawa. Pan pokrzykiwa� na koleg�w i na przeciwnik�w. To by�o bardzo �mieszne. � Chcieli�my za�o�y� dru�yn�, normaln� dru�yn�. �udzili�my si�, �e na wszystko nam starczy czasu i ochoty. � Teraz si� ju� pan nie �udzi? � Teraz ju� nie. I znowu wszystko wyda�o mi si� nierealne. Zna�em ten zagajnik jak w�asn� kiesze�, w koronach sosen szumia� wiatr, siedzia�em, opar�szy brod� o podci�gni�te kolana, ko�o dziewczyny, o kt�rej my�la�em prawie bez przerwy przez kilka tygodni � i czu�em, �e widz� to z boku, tak� banaln�, konwencjonaln� scenk�, i rozmowa nie taka, aby mo�na by�o w ni� uwierzy�. Czego� nie powiedzia�em, po przesun�oby mo�e wszystko na w�a�ciwe miejsce, czego� tu brakowa�o, mo�e to by�y s�owa, mo�e ca�e zdania, a mo�e w�a�nie s��w by�o za du�o, a za ma�o milczenia. Za drzewami wybuch� krzyk, ci�kie uderzenia racic, to krowy, za nimi kilku pastuch�w. Zbli�a�y si� leniwie, osaczy�y nas ze wszystkich stron, kr��y�y nad nimi muchy, zapachnia�o ciep�ym nawozem. � D�ugo tu nie wytrzymamy � mrukn�a Hanka �� jed�my. 25 Teraz dopiero naprawd� chcia�em zosta�, zdawa�o mi si�, �e mam gdzie� na ko�cu j�zyka to w�a�nie s�owo, od kt�rego zacznie si� rozmowa, wstali�my jednak, krowy byiy ju� wsz�dzie. Kiedy ruszyli�my, gromada ch�opc�w rzuci�a si� z wrzaskiem za nami, rzucali czym�, by�em w�ciek�y, ch�tnie bym si� zatrzyma� i da� kt�remu� po mordzie, ale doda�em gazu, wygl�da�o to jak ucieczka, nie b�d� przecie� przy Hance bi� si� z pastuchami, zn�w czu�em si� upokorzony, jak wtedy, kiedy wlok�em si� ze skuterem w stron� wiaduktu. � Oni mieli racj� � krzykn�a Hanka � zrobi�o si� p�no. Stara si� obr�ci� to w �art, obejrza�em si� z niewyra�nym u�miechem, ale nie powiedzia�em nic. G�stniej�cy t�um na chodnikach, tramwaje, autobusy, samochody, radio nadaje komunikaty, zecerzy sk�adaj� wst�pne artyku�y do jutrzejszych wyda� gazet, w chemigrafiach schn� klisze z widokiem zawalonego wiaduktu, przedsionki w prokuraturze, przedsionki w szpitalach, ludzie, t�um na chodnikach, kr�c� si� ciasne kr�gi wok� rumowiska na torach, wracam ze spaceru, zatrzymujemy si� przed furtk�, �wie�a ziele� li�ci przetkana rzadk� czerwieni�, ha�asuj� ptaki i jest zupe�nie oczywiste, �e spacer, �e wizyta, w moim domu dzwoni telefon, Hanka otwiera furtk�, wprowadzam skuter, profesor w szlafroku, Hanka idzie do kuchni parzy� kaw�, przechodzimy do gabinetu, siedzimy naprzeciw siebie, jak zwykle, ogarnia mnie lepka oci�a�o��. Profesor schowany w fotelu, ma�y i pomi�ty, b�yskaj� w p�mroku szk�a jego okular�w, przez lekko uchylone drzwi s�ysz� szum gazu i brz�k naczynia w kuchni. Ba�em si� banalnych pociesze�, ale na szcz�cie obesz�o si� bez nich. Niepowodzenia prze�ywa si� sa- 26 motnie i nie ma na to rady. Nosi si� wprawdzie w sobie potrzeb� rozmowy, czeka si� na tych kilka zda� koniecznych, aby wr�ci� do r�wnowagi, aby wiedzie�, jak si� zachowa�, ale one nie nadchodz� i w ko�cu zaczyna si� rozumie�, �e po prostu nie istniej�. Wszystko by�oby �atwiejsze, gdybym umia� chocia� ustali� sw�j udzia� w zdarzeniach, wiedzia� �e odt�d dot�d co� jest dla mnie wa�ne, poza tym za� mnie nie obchodzi. Zrobi�em projekt wiaduktu. Projekt przeszed� przez wszystkie instancje, zosta� sprawdzony i zatwierdzony. Do tej chwili wszystko jest jasne. Cokolwiek robimy, robimy z my�l� o sprawno�ci przedmiotu, nie do nas nale�y, jak b�dzie u�ywany. Sam przedmiot jest czym� pozbawionym warto�ci, poza warto�ci� techniczn�, czym� oboj�tnym, neutralnym. Zachowuje ten charakter tak d�ugo, jak d�ugo jest w naszych r�kach. Potem odchodzi od nas, tracimy z nim kontakt, nie mamy �adnego wp�ywu na jego losy. To, co zrobi� z nim inni, jest ju� ich spraw�. Wi�c je�li potrzebne mi s� rozmowy, kt�re jednak nic poza przelotnym uspokojeniem nie daj�, dzieje si� tak dlatego, �e nie mam pewno�ci, czy wtedy, kiedy wiadukt by� jeszcze szeleszcz�c� papierem ide�, nie nosi� ju� w ?obie zarodka katastrofy. Boj� si�, cho� wiem, �e to niemo�liwe. I dra�ni mnie ten strach. I dra�ni mnie konieczno�� czekania, perspektywa bezczynno�ci, podczas gdy wielu ludzi szuka� b�dzie b��du w mojej robocie. Jak to wyt�umaczy� profesorowi? Dla niego nie ma w tym wszystkim nic z�o�onego. I on wie, �e nie mog�em si� pomyli�. Wi�c szkoda mu wiaduktu. I wmawia we mnie, �e przykro��, kt�ra mnie spotka�a, jest czysto idealnej natury. Kiedy� wylecia�a Kotarskiemu w powietrze kot�ownia, kt�r� projektowa�. To by�a dla nas, jego przyjaci�, przykro�� naprawd� czysto idealnej natury. Wprawdzie nie by�o wtedy ofiar, ale jak- 27 �e mam my�le� o tych ludziach, kt�rych nazwiska znajd� si� jutro w dziennikach otoczone czarn� ramk�, jak mam traktowa� ich przypadkow� �mier�? Ostatecznie nikt z nas nie wie, ile razy ocali� sobie �ycie, wchodz�c na jezdni� w tej, a nie w innej minucie, zatrzymuj�c si� chwilk� d�u�ej w biurze, w sklepie czy w kawiarni. Ka�de przej�cie przez ulic� to skok w mrowisko przypadk�w. Pestka na chodniku, gw�d� na szosie, czy ja w ko�cu wiem? Kiedy m�wi si�: katastrofa, to dla mnie w tym s�owie jest co� bezosobowego, co� �ywio�owego. Kr��ymy mi�dzy przypadkami, zawsze s� punkty, w kt�rych si� iskrzy. Czasem kto� znajdzie si� w takim punkcie. M�wi�: mia� pecha. No i dzisiaj ocaleli ci, kt�rzy wyszli p�niej z domu, sp�nili si� na autobus. A tamci mieli pecha. Ja te�. Ciemnia�o szybko, tylko plamy sprz�t�w, jasny prostok�t okna, w�ska, z ka�d� chwil� ostrzejsza smuga �wiat�a, padaj�ca od drzwi � i nagle lekkie kroki na korytarzu, skrzypni�cie zawias�w, chlusn�o �wiat�em. Hanka zatrzyma�a si� w progu, z tac� w r�kach. Drgn�li�my, zmru�yli�my oczy, zerwa�em si� i przekr�ci�em kontakt. �� Zrobi�am szatana � m�wi�a Hanka rozstawiaj�c szklanki � kiedy si� uczyli�my przed egzaminami, parzy�am tak� kaw�, �e �y�eczka w niej sta�a. O, tak�, jak ta. Systematycznie dezorganizowa�am prac� serca, jak m�wi Skoczek. � Musisz mu kiedy� zrobi� przyjemno�� i spr�bowa� soku z marchewki � u�miechn�� si� profesor. � Od kiedy przeszed� na emerytur�, regularnie dwa razy dziennie pija sok z marchewki. I przekonuje Hank�,, �e to znakomity �rodek na cer�. � Lubi pan sok z marchewki? � spyta�a Hanka. �� Chyba tak, ja w og�le lubi� dziwne rzeczy. Na przyk�ad przepadam za tranem. 28 � Skoczek b�dzie pana uwielbia� � powiedzia�a z przekonaniem, jakby rozumia�o si� samo przez si�, �e b�d� si� z nim spotyka� tak samo cz�sto jak ona. � P�jdziemy tam kiedy� wieczorkiem na soczek, dobrze? � roze�mia�a si�. Kiedy to powiedzia�a, u�wiadomi�em sobie nagle, �e pierwszy raz siedzimy razem, profesor^ Hanka i ja; i pomy�la�em, �e musieli si� um�wi�, �e zorganizowali ten wiecz�r przemy�lnie i dok�adnie, i wtedy zrozumia�em, �e jestem zupe�nie spokojny, jakbym kr�ci� si� przez ca�y dzie� po wype�nionej hukiem fabryce, i w jednej sekundzie wszystko zamiera, a dopiero po chwili s�yszy si� cisz�. Ten kontrast by� tak mocny, tak dotkliwy, �e wype�ni�a mnie �lepa rado��; gwa�towny przeskok w ten nastr�j: nie chc� si� nigdzie rusza�, jest mi dobrze. � P�jdziemy tam kiedy� wieczorem � powiedzia�em niezbyt przytomnie � przed wojn�, w czasie wakacji � w takich chwilach otwieraj� si� ni st�d ni zow�d przedziwne po��czenia, niezrozumia�e skojarzenia � chodzi�em z ojcem do huculskiej wioski na kwa�ne mleko. Nie cierpia�em kwa�nego mleka, ale tylko w domu, bo mi powtarzano, �e jest zdrowe, a ja nie lubi� rzeczy zdrowych. Tymczasem wyprawa przez las do wioski to by� najlepszy zabieg pedagogiczny, smakowa�o mi potem wszystko, a wi�c tak�e i mleko. � Nie zazdroszcz� pa�skim rodzicom �� mrukn�a Hanka � czym karmili pana po wakacjach? Zadzwoni� ostro telefon, Hanka zerwa�a si�, wybieg�a. � Do ciebie �� powiedzia�a wracaj�c. Zacz��em co� m�wi�, przerwa�em wp� s�owa, kiedy profesor stan�� na progu. Po samym wyrazie ust mo�na przecie� pozna� cz�owieka, kt�ry ma z�� wiadomo��. 29 � Kto dzwoni�? � spyta�a Hanka. � S�siad Skoczka � odpowiedzia� wolno. �� Widzicie... umar� w szpitalu. By� rano na wiadukcie. IV iLanim to do mnie dotar�o, pomy�la�em, �e wygl�damy teraz jak fotos z teatralnego przedstawienia. Starszy pan w okularach, stoj�cy w progu, blady i niespokojny, i my, wyprostowani w fotelach, zastygli w p�obrocie, z paruj�cymi fili�ankami w r�kach. A potem zrozumia�em, �e normalny porz�dek rzeczy, kt�ry niepostrze�enie przed chwil� powr�ci�, znowu przesta� istnie�, znowu jestem na bocznym torze, w fa�szywej sytuacji i znowu nie wiem, jak si� zachowa�. Hanka odstawi�a fili�ank�, podnios�a si�. Ju� to zna�em: b�d� unika� mego wzroku, zajm� si� tylko sob�. Czu�em, �e mam na twarzy jaki� nienaturalny grymas, wci�� trzyma�em w r�ku fili�ank�, wtedy Hanka zbli�y�a si� do mnie, usiad�a na brzegu tapczanu z jakim� bezradnym gestem: pochylenie g�owy, �ci�gni�cie ramion. � No c� � powiedzia�a. I patrzy�a na mnie. Profesor usiad� w fotelu, wychyli� duszkiem fili�ank� kawy. � Mia� pecha staruszek �� szepn��. � Pewnie wybra� si� na ryby. Drgn��em, ale w jego g�osie nie by�o ironii. Hanka dotkn�a mojej r�ki. Mia�a palce d�ugie, ciep�e. � Niech pan wypije kaw�. Trzeba tam b�dzie pojecha�. Przestraszy�em si�. � Tam? Dlaczego? 30 Pociesza� rodzin�? Przyje�d�a� ze z�� wiadomo�ci�? Nie, nie ja, po prostu nie umiem sobie tego wyobrazi�. � On nie mia� nikogo �� powiedzia� profesor �-znam cz�owieka, kt�ry dzwoni�, mieszka naprzeciw Ignacego. Przed godzin� us�ysza� skowyczenie ps�w, Ignacy trzyma dwa ma�e wilczki. Wi�c stuka� do drzwi, bez skutku, kto� mu powiedzia�, �e widzia� Skoczka, jak wychodzi� o �wicie z domu. Co� go tkn�o, zadzwoni� na pogotowie, potem do szpitala. Zn�w milczeli�my, chcia�em co� powiedzie�, odezwa� si� po prostu, ale nic mi nie przychodzi�o na my�l, czasami ma si� takie uczucie we �nie, trzeba koniecznie gdzie� biec, co� robi�, ale trwamy bez ruchu, przyt�oczeni, bezwolni, zanurzeni w mi�kkiej, obezw�adniaj�cej fali. Profesor mia� wyostrzony nos, cienie na twarzy, mrukn��: biedny Ignacy, Hanka powiedzia�a, �e musimy nakarmi� psy, profesor, �e zadzwoni do szpitala, �e trzeba si� zaj�� pogrzebem, i dotyczy�o to tak�e mnie, rozumia�o si� samo przez si�, �e wezm� udzia� we wszystkim, co b�d� robi�, i przez t� szczelin� znowu zacz�o si� s�czy� uczucie normalno�ci zdarze�. Zapalili�my du�e �wiat�o u sufitu, zacz�� si� ruch, i wtedy znowu dozna�em tego dziwacznego wra�enia, �e z zawrotn� szybko�ci� przenosz� si� w kra�cowo odmienny nastr�j, �mier� Skoczka wyda�a mi si� nagle przyjazna, �yczliwa, jakby zdarzy�a siQ tylko dlatego, aby sta� si� pierwsz� wsp�ln� spraw� Hanki i moj�. Wyszli�my przed dom, niebo nad nami by�o czarne i niskie, dalej, za drzewami, unosi�o si� gwa�townie ku g�rze, podniesione �wiat�ami miasta. Ruszy�em ostro, wlepi�em oczy w ciemno��, rozja�nion� dr��cymi kulkami gazowych latar�. Prze��czy�em �wiat�o, ��ty, ostry snop poliza� wysokie ogrodzenie, zakr�t, 31 coraz ja�niej, i wpadli�my w k��bowisko blasku, w strumie� wieczornego ruchu. W kioskach wieczorne wydania gazet, b�yszcz�cy asfalt nawija si� na ko�a i �mier� Skoczka wydaje mi si� ju� nie tylko przyjazna, ale i potrzebna, wyznacza mi dzisiaj jakie� miejsce po�r�d spacer�w, wizyt i sztucznych dyskusji, ka�e mi zrobi� co� konkretnego, skurcz �miechu podchodzi mi do gard�a, zrobi� co� konkretnego, nakarmi� psy, kolorowa reklama kina, kino, wszystko, co dzieje si� mi�dzy faktami, jest dzi� naturalne, szybka jazda, telefony, zaskoczenia, ale fakty s� skrzywione, jedziemy do pustego mieszkania, Hanka wo�a mi co� do ucha, przyhamowa�em nagle, zjecha�em w bok, zatrzyma�em si� przy chodniku. � Gdzie my w�a�ciwie jedziemy? � spyta�em. � No... � zaj�kn�a si� � nie powiedzia�am panu? Skoczek mieszka� w nowym domu... tym... wie pan... przy wiadukcie. Pokiwa�em g�ow�. Dzi� rano, we mgle, widzia�em tam �wiat�a samotnego domu. G�o�nik ko�o kina rycza� jak�� melodi�. B�yska�y czerwone, niebieskie i ��te �wiat�a reklam. Ludzie przy kiosku kupowali wieczorne wydania gazet i czytali je id�c chodnikiem. Hanka pochyli�a si� ku mnie, poczu�em na policzku jej ciep�y oddech. � Jed� � powiedzia�a p�g�osem. Sko�czy�y si� �wietl�wki, zmieni�y je dwa rz�dy mlecznych kul, potem z rzadka rozsiane latarnie po lewej stronie ulicy. Skr�ci�em ostro, droga zamkni�ta by�a barierk�, p�on�a na niej czerwona lampka. �--- �cie�k� w lewo. Mia�ki �wir, siatki ogr�dk�w dzia�kowych, wreszcie wysoka p�aszczyzna, upstrzona jasnymi prostok�tami okien. To tu. Zamkn��em skuter. - Jak si� tam dostaniemy? � spyta�em. 32 � Ojciec mia� zapasowe klucze. �eby zawsze m�g� wej��, kiedy Skoczek wychodzi� z psami na spacer. Na klatce schodowej by�o jasno, sta�y tam dwie starsze kobiety, jaki� m�czyzna. S�ycha� by�o sko-wyczenie ps�w. � Pa�stwo pod pi�tk�? � w g�osie kobiety dr�a�o podniecenie. � Pod pi�tk� � odpowiedzia�a Hanka. � Rodzina? � Nie, znajomi. � Biedny pan Skoczek. I psy tak po nim p�acz�... � Psy s� g�odne � przerwa�em jej szorstko � nakarmimy je, mamy klucz. Przepraszam. Rozst�pili si� niech�tnie. Na ich twarzach malowa� si� zaw�d. � Dobry by� cz�owiek � wo�a�a jeszcze za nami jedna z kobiet �� i taki mu koniec przyszed�. � Prosz� pani � przechyli�em si� przez por�cz � nikt sobie nie wybiera ko�ca. Tak jak s�siad�w. Hanka poci�gn�a mnie za r�k�. � Po co to? � szepn�a. Stali�my przed drzwiami Skoczka. Przeczyta�em wizyt�wk�: �Ignacy Skoczek. Emerytowany radca ministerialny". S�ycha� by�o skowyt, drapanie, ujadanie. Na pierwszy szcz�k zamka uchyli�y si� przeciwleg�e drzwi. Stan�o w nich dwoje dzieci, o�mioletni ch�opiec i m�odsza od niego dziewczynka. Patrzyli na nas w milczeniu. Kto� schodzi� z g�ry. � Uwaga! � zawo�a�a Hanka. Szaro��tawy psiak przecisn�� si� jej mi�dzy nogami, chwyci�em go, zacz�� oblizywa� mi r�k�. Drugiego Hanka wepchn�a na powr�t do mieszkania. � One s� g�odne, prosz� pana � rzek� z powag� ch�opczyk. � Zaraz dostan� je�� � odkrzykn��em. 3 Katastrofa 33 � Szybko, bo mi uciekn�! .�� wo�a�a Hanka. Wskoczy�em za ni�, zamkn�li�my drzwi. Psy skaka�y nam ko�o n�g, stali�my w ciasnym korytarzyku, po prawej stronie uchylone drzwi, zaduch. � Trzeba tu przewietrzy� i posprz�ta� � mrukn�a Hanka � inaczej nie wytrzymamy. Przekr�ci�em kontakt w kuchni, dwie plastykowe miseczki sta�y pod kaloryferem. Postawi�em je na parapecie. � Zacznijmy od jedzenia �� powiedzia�em. Wyj�li�my rondel z siatki, nape�nili�my miski. Zapad�a nag�a cisza, przerywana tylko mlaskaniem i sapaniem. Otworzy�em okno. W mroku pali�y si� czerwone �wiate�ka, za nimi ustawiono reflektory, skierowane na prowizoryczne rusztowanie, spadaj�ce w d�, w g��b mrocznego w�wozu przejazdu kolejowego. Odwr�ci�em g�ow�. Przez chwil� pracowali�my w milczeniu sprz�taj�c mieszkanie. Wreszcie us�yszeli�my charakterystyczny stukot, psy wylizywa�y miseczki. Dali�my im jeszcze wody. Ch�epta�y g�o�no. Popatrzy�em na Hank�. Sta�a z opuszczonymi r�kami, w�osy opad�y jej na czo�o, rozgl�da�a si� woko�o, jakby badaj�c, czy zrobili�my wszystko, co do nas nale�a�o. Potem zgasi�a �wiat�o w kuchni, przeszli�my do pokoju. Sta�o tam ��ko, stolik, przy nim dwa krzes�a, eta�erka, na niej kilkana�cie ksi��ek, wreszcie wielka, staromodna kanapa z fr�dzlami, o rze�bionych por�czach. -� Nie czuj� si� tu �le � odezwa�em si� � chocia� powinienem. Wcale nie czuj� si� tu �le. � Przed wyj�ciem po�cieli� ��ko. By� pedantyczny � szepn�a Hanka. W kuchni zaszczeka�y gwa�townie psy, co� przewr�ci�o si� z trzaskiem. Pobieg�em tam, w progu uderzy- 34 �a mnie ciemno��, roz�wietlona blaskiem reflektor�w za oknem. Psy skaka�y ko�o mnie, opiera�y si� przednimi �apami o moje nogi, czu�em ich ciep�e j�zyki na r�kach. Zbli�y�em si� powoli do okna. Podp�yn�y g�osy ludzi, jakie� niewyra�ne szmery, zgrzyty, st�umione uderzenia. Patrzy�em w d�, bez ruchu, bez s�owa, nie mog�em oderwa� oczu od tych jaskrawych, ostrych