7756

Szczegóły
Tytuł 7756
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7756 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7756 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7756 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

G�ralom przewodnikom, turystom � polskim i s�owackim kt�rych �yczliwo�� i serdeczno�� towarzyszy�a mi w tatrza�skich w�dr�wkach Maria J�zefacka Kto sieje wiatr POWIE�� DLA M�ODZIE�Y Wydawnictwo Lubelskie Opracowanie graficzne STANIS�AW BA�DYGA Redaktor ALICJA ZAG�RSKA-CZARNECKA ISBN 83-222-027 (L) Copyright by Wydawnictwo Lubelskie Lublin 1973 WYDAWNICTWO LUBELSKIE LUBLIN 1885 Wydanie Ul. Nak�ad �mMS0 ega. Ark. wy�� 17,8. Ark, drak. 17. Papier offsetowy kl. V 70 g, rola a cm. Oddano do sk�adania 5 kwietnia 1993 r. Druk uko�czono we wrze�niu 198S r. Cena se� 200,� Sk�ad Lubelskie Zak�ady Graficzne im. PKWN. Lublin, ul. Unicka 4. Zam. nr ms. Drak Cz�stochowskie Zak�ady Graficzne, Cz�stochowa, Al. NMF 52. Zam. nr 458. L-2 Rozdzia� pierwszy Ci wspaniali m�odzie�cy w swoim szalej�cym gruchocie � Nie m�w hop! dop�ki... � Kogo si� boi smok? I Zdyszani wpadli na peron niemal w ostatniej chwili. Szybko! Szybko! W otwartych drzwiach wagonu stal kolejarz; krzykn��, kiwn�� r�k�. Wrzucili plecaki, wskoczyli. Drzwi zatrzasn�y si� z hukiem. Za szyb� ta�ma peron�w drgn�a i zacz�a coraz pr�dzej ucieka� wstecz. Chybotliwy, miarowy stukot pod stopami. Nareszcie!... Spojrzeli na siebie ze �miechem. � Niewiele brakowa�o!... Rzeczywi�cie, gdyby nie ten przys�owiowy �ut szcz�cia, mogli do tej pory tkwi� pod Ty�cem albo jeszcze dalej, dok�d by ich powie�li ci zwariowani studenci. Diablo sympatyczne ch�opaki, ale dzi�ki nim mo�na by ugrz�zn�� w Krakowie na wieki wiek�w. Tymczasem rozsierdzona opieka domowa podnios�aby, ani chybi, p� kraju na nogi w poszukiwaniu zatraconych powsinog�w. 1 tak ju�. przegapili poci�g. Gdyby uciek� im ten ostatni?... Strach pomy�le�! � G�upi ma zawsze szcz�cie � zawyrokowa� Heniek g�osem �miertelnie serio. Wojtek mrukn�� co� pod nosem. Heniek przyjrza� si� krytycznie przyjacielowi. Potargany i rozche�stany, jakby mu ze wszystkich stron wicher wia�. I jeszcze w dodatku ten siniec! � Co z twoim okiem? � Faktycznie... Puchnie. � Ostro�nie dotkn�� bol�cego miejsca. � Popilnuj plecak�w, p�jd� si� umy�. � Dobra, a potem moja kolej � zastrzeg� si� Henek. � Pan Walery os�upieje, kiedy zobaczy takich dw�ch obwiesi�w � doda� sm�tnie. � Nic si� nie martw, droga d�uga. Zd��ymy jeszcze wyporz�dnie� � pocieszy� go Wojtek, znikaj�c w umywalni. rmizm go opu�ci�, gdy przejrza� si� w lustrze. J�ba poczciwo�ci, tylko buzi da� � skomentowa� w duchu, patrz�c dny siniec pod okiem i czerwon� krech� przecinaj�c� policzek. � si� wszystko fajnie zapowiada�o � pomy�la� z nag�� skruch�, laj�c do oka zimny kompres. :a wystrza�owy pomys� mia� dziadek Miko�aj. Wyjazd w Tatry! :h kto na sto koni wsadzi�! A dowiedzieli si� o tym dopiero w tak chytrze i w zupe�nej tajemnicy dziadek wszystko obmy�li� i owa�. drog� do Krakowa siedzieli jak na szpilkach. Byle szybciej dobi� Jednak�e niewielkie op�nienie sprawi�o, �e nie z�apali po��czenia. zy poci�g do Zakopanego odchodzi� dopiero za kilka godzin. Nie inego sensu stercze� tyle czasu na dworcu. Postanowili przelecie� lie�cie. , jak na z�o��, stawa� si� coraz dokuczliwszy. Rozleg�y plac przed i przypomina� roz�arzon� patelni�. Asfalt parzy� nawet przez y tenis�wek. Chude cienie przylega�y pod samymi murami jak psy. Plecaki ci��y�y, jakby w nie kto kamieni napcha�, rzemienie i ramiona. Uff! ne oko na przej�ciu mrugn�o zach�caj�co. Przeci�li na ukos :atrzymuj�c si� na chwil� przed teatrem. Wyda� im si� nieforemny i raty, jakby go w samym �rodku naddusi� paluch olbrzyma. i to ozdobne gmaszysko, pe�ne przer�nych zawijas�w i fidryga- .-o przypomina�o imieninowe ciotczyne torty. sszali si� w t�um sun�cy w�skim przesmykiem wzd�u� szaroliliowe- w stron� widniej�cej nie opodal kanciastej bramy. Zamyka�a ona �w�z Floria�skiej. S�ycha� by�o tutaj nawo�ywania i wieloj�zyczne trzaska�y drzwi sklep�w, po�yskiwa�y szyby wystawowe, za umieszczono poku�liwe cude�ka. Armie wycieczek przewala�y si� owrotem, zajmuj�c ca�� szeroko�� jezdni. A ponad tym wszystkim ej perspektywie ulicy, w�r�d promienistej kurzawy, w powietrzu m od skwaru prze�wieca�y przymglone wie�e ko�cio�a Mariackie-liste i modlitewne niby z�o�one d�onie. zego tak lecisz? � sapn�� ze z�o�ci� Heniek, kiedy napatrzywszy syta na modro-z�oty o�tarz mistrza Wita Stwosza wyszli z lego, a Wojtek, zagapiony w Sukiennice, w kolorowe parasole :k, w zafrasowanego wieszcza na cokole, rwa� naprz�d ani si� ; na towarzysza. � A bo co? � Wojtek wynalaz� w kieszeni kawa�ek bu�ki i kruszy� j� go��biom. Wnet si� o tym zwiedzia�y i ju� lecia�y ku niemu z trzepotem �wietlist�, migotliw� chmurk�. � Ja bym te� co� zjad� � westchn�� Henio. � No to czego j�czysz? Wyci�gaj kanapki. � Aha, kanapki. By�y, ale si� zby�y. Wyko�czyli�my wszystkie jeszcze w poci�gu. � Co ty m�wisz? � zafrasowa� si� Wojtek. Zajrza� do plecaka, znalaz� tam tylko pust� plastykow� torb�, bardzo porz�dnie z�o�on�. Okruchy z niej sypn�� go��biom i powiedzia� niepewnie: � W Zakopanem chyba nas nakarmi�... � Co� ty! Do Zakopanego mam czeka�? Tyle godzin! � No nie, rzeczywi�cie warto by co� zje��. � Wojtek, spojrza� na min� kolegi, szybko zmieni� zdanie. Policzyli kapita�y przydzielone na podr� przez dziadka. Niewiele tego by�o, ale zawsze... Przechodzie�, zagadni�ty o drog�, wskaza� im bar mleczny przy Siennej. Stali d�u�sz� chwil� przed jad�ospisem, konfrontuj�c zawarto�� chudej kiesy z kolejnymi pozycjami cennika. Wreszcie z zape�nion� tac� wydostali si� z kolejki i pocz�li rozgl�da� si� za wolnym miejscem. Ale o tej porze bar zat�oczony by� po brzegi. Tury�ci, wycieczki, miejscowi. Wojtek zoczy� wolne krzes�o przy odleg�ym stoliku w k�cie pod oknem i ju� sun�� w t� stron�. Siedzia�o tam dw�ch m�okos�w w kolorowych koszulach, wyk��caj�c si� o co� zajadle. Ch�opcy przepchn�li si� bli�ej. � Mo�na si� dosi���? Ci przy stole byli tak zagadani, �e nie zwr�cili uwagi. Dopiero kiedy Wojtek powt�rzy� pytanie bardziej agresywnym tonem, bo ju� mu r�ce cierp�y od ci�kiej tacy, tamci jak na komend� podnie�li g�owy. Smag�y brodacz o zro�ni�tych nad nosem g�stych ciemnych brwiach spojrza� niezbyt �yczliwie, ale jego towarzysz, b�ysn�wszy w u�miechu ol�niewaj�c� biel� z�b�w, j�� zgarnia� opr�nione naczynia, aby zrobi� miejsce dla nowo przyby�ych. Ch�opcy �wawo zabrali si� do jedzenia. Tamci trwali przez chwil� w milczeniu, a� wreszcie brodacz ironicznie zagadn��, pogl�daj�c na plecaki zwalone w k�cie: � Koledzy si� wybieraj� w podr� naoko�o �wiata, �e tyle tego dobytku? � Tymczasem troch� bli�ej � odci�� si� z miejsca Wojtek. � W podr� naoko�o �wiata nie ruszamy bez psa. A pies na razie zosta� w domu. Prawda, Heniek? Heniek powa�nie skin�� g�ow�. � A po co wam pies? � indagowali ze �miechem. � �apie lwy i nosoro�ce � rzeczowo wyja�ni� Wojtek. � Sprzedajemy potem najwi�ksze okazy do ogrod�w zoologicznych i mamy fors� na ci�g dalszy. Jasne? Pok�adali si� ze �miechu. � Co ty na to, Roman? Przyda�by nam si� taki pies, co? � zwr�ci� si� do brodacza ten drugi. � Mo�e nawet warto by by�o wymieni� na niego naszego smoka. � Ten pies nie jest do wymiany � sprostowa� z godno�ci� Heniek, ale Wojtek ju� si� zainteresowa� wyimaginowan� transakcj�. � Macie smoka? � dopytywa� si�. � Ile ma �at? Roman wykrzywi� si� i mrugn�� znacz�co na koleg�. � To zale�y � powiedzia�. � My�l�, �e jakie� trzydzie�ci par�. Z hakiem. Wojtek lekcewa��co wyd�� wargi. � Za m�ody. Co to jest dla smoka trzydzie�ci lat! Gdyby przynajmniej trzysta, to ostatecznie mogliby�my pogada�, ale tak... To pewnie domowego chowu smok, co? Tutejszy, krakowski? � upewnia� si�. � Mo�emy wam pokaza�. Spojrzeli z niedowierzaniem. Kawa� kawa�em, ale czemu, u licha, maj� takie miny serio? Kpi ten Roman czy o drog� pyta? � Dobra � powiedzia� Wojtek. � Tylko sko�czymy nale�niki. Smok chyba przez ten czas nie ucieknie? � rzuci� przekornie. � On jest do nas szalenie przywi�zany � wyja�ni� niedbale Roman. � Kazali�my mu czeka� za rogiem. � Ale ty kit zasuwasz, bracie, no, no... � mrukn�� z uznaniem Wojtek. � Szklenie darmo � za�mia� si� hucznie blondas, kt�ry dot�d si� raczej nie udziela�. Widocznie mu przypadli do gustu,, bo kontynuowa�: � Z daleka jedziecie? � Z Lublina. � Z Lublina? � ucieszy� si� nagle brodacz. � Hanka te� jest z Lublina. Tam s� w og�le wdechowe babki � stwierdzi� autorytatywnie. � Aha � melancholijnie westchn�� jego towarzysz. � Hanka to jego dziewczyna � wyja�ni�. � Pojecha�a na praktyk� i dlatego my tu tak sami, siroty bidne � poci�gn�� �a�o�nie nosem. � Czesiek, nie wyg�upiaj si� � poskromi� go brodacz. Ju� ca�kiem rozserdeczni� si� na konto owej nieobecnej Hanki i j�� wypytywa� ch�opc�w o marszrut� i zamierzenia. Nie by�o celu przekomarza� si� dalej, tote� wyja�nili co i jak. Tamci spozierali na nich z jawn� zazdro�ci�. � Dobrze wam si� powodzi � pokiwa� g�ow� Czesiek. � My tu musimy sma�y� si� jeszcze ponad tydzie�, �eby zaliczy� u starego to szata�skie kolokwium. � Diabli wiedz� i on sam, czy si� zaliczy. � Ale� to ca�e piek�o � za�mia� si� Heniek. � �eby� wiedzia� � mrukn�� Roman. � No prosz�, studenci � dworowa� sobie z nich Wojtek. � A nas tu straszyli jakim� smokiem. I gdzie wasz �wiatopogl�d naukowy, pytam, gdzie? � Diabli wzi�li. � Roman szturchn�� go przyja�nie. � A �eby� mi si� tu nie natrz�sa�, kole�, zabieraj t�umoki i jazda st�d. Wyruszyli razem w najlepszej komitywie. Nowi znajomi okazali si� studentami Akademii G�rniczo-Hutniczej. Nie wiadomo, czy prze�wietna Akademia mia�a z nich wielk� pociech�, za to smyka�k� do turystyki okazywali niew�tpliw�. Ju� po paru minutach da�o si� wymiarkowa�, �e chyba nie u�wiadczysz w Polsce tak zapad�ego k�ta, gdzie by ta para wsz�dobylskich �azik�w nie w�ciubi�a nosa. To ich momentalnie zbrata�o z przybyszami spod Lublina. � Wiecie co � zaproponowa� naraz Czesiek � zosta�cie tu jeszcze kilka dni. Ulokuj� was u moich starych. Po�azicie po mie�cie, poka�emy wam co nieco, a skoro si� uwolnimy od naszej pi�y mechanicznej, to znaczy od dziekana, za�adujemy si� razem z wami i skoczymy do Zakopanego. Co, Roman? � Da si� zrobi�. Propozycja by�a kusz�ca, ale czuli, �e nie mog� nawali�, skoro na nich w Zakopanem czekano. Zreszt�: Tatry... � Odpada � powiedzia� Wojtek. � Ale to strasznie fajnie z waszej strony, �e pomy�leli�cie o tym � doda� gor�co. Czesiek poskroba� si� za uchem. Nie wygl�da� na specjalnie zmartwionego tym, �e jego pomys� nie chwyci�. Co innego by�o mu w g�owie. � Pos�uchaj, Romek, mo�e to nie takie g�upie... Gdyby tak zabra� namiot i prysn�� w g�ry zamiast do tego cholernego Kwidzynia? � Wolna droga � Roman si� nas�pi�. � Jednak obieca�e�... - Pciecie� si� nie wycofuj�, stary! Mowa! Ale mo�e to wszystko lipa? Roman nie odpowiedzia� ani s�owa, tylko zacisn�� wargi i przy�pieszy� )ku. Pr/ez chwil� ch�opcy mieli wra�enie, �e sp�r, jaki za�egna�o ich lawienie si�, znowu zawis� w powietrzu. Ale w tej�e chwili przewodnicy rzymali si�, a i oni sami stan�li zagapieni i pe�ni podziwu. By�o na co ;rze�. Rzeczywi�cie: smok! � A co! A co! � cieszyli si� studenci dumni z wra�enia. W ciasnej staromiejskiej uliczce sta� bowiem zaparkowany najcuda-liejszy wehiku�, jaki zdarzy�o im si� widzie�. Wielkimi jak w� literami malowano na nim nazw�: Smok. Samoch�d ten, najprawdziwszy willys, niew�tpliwie pe�ni� kiedy� ikcj� wojskowego �azika. Musia�a to by� bitna i zadziorna m�odo��, si� bowiem na sobie liczne �lady uszkodze�, chocia� czyje� pracowite i :zliwe r�ce stara�y si� te rany zaleczy� i za�ata�. Przy bli�szych �dzinach jego rodow�d okazywa� si� w og�le mocno skomplikowany; r�ni� mo�na by�o cz�ci pochodz�ce z innych pojazd�w. Ale w korku mia�o to wi�kszego znaczenia. Samoch�d prezentowa� si� dzielnie i na rwszy rzut oka budzi� sympati�. � Chodzi jak ta lala � przechwala� si� Czesiek co najmniej tak, jakby by� jego syn pierworodny. Pieszczotliwie poklepa� mask�. � Na szosie ci�ga ponad setk�. Nie wierzycie? Jak�e mogli nie wierzy�! Okaza�o si�, �e Smok by� w�asnor�cznym arcydzie�em student�w, znalaz�szy gdzie�-kiedy� stary, bezu�yteczny wrak przeznaczony na m, wykupili go za psie pieni�dze, a potem zacz�o si� dorabianie, mpletowanie, naprawianie i unowocze�nianie. Mieli fur� k�opot�w, lim po�ci�gali odpowiednie cz�ci, zanim je dopasowali, zanim... � Wspaniale, tylko... � Wojtek zaj�kn�� si�, co zdarza�o musie raczej dko � czy nie mo�na go by�o inaczej pomalowa�? Roman spojrza� spode �ba. Czesiek, zak�opotany, przygryz� wargi. � Nie mieli�my ju� ani grosza na lakier � wyja�ni�. � ] tak posz�y e oszcz�dno�ci, wszystko, co uda�o nam si� zarobi� w sp�dzielni. A mieli�my, �eby ju� jak najszybciej je�dzi�. Uda�o nam si� skombinowa� ch� tego lakieru u jednego badylarza, kt�remu ja czasem pomagam, sta�o mu par� puszek, kt�re nam odst�pi�, ale mia� tylko w tym kolorze. L by�o w czym wybiera�. Samoch�d by�... zielony jak szczypiorek. � A te pokrowce to Hanka uszy�a ze starych zas�on. Prawda, �e fajne? Wszystko by�o fajne. W og�le ca�y samoch�d by� nadzwyczajny. Roman rzuci� okiem na nieszcz�sne plecaki, kt�re ju� raz zwr�ci�y jego uwag�. � Co macie �azi� z tymi tobo�ami � powiedzia�. � Siadajcie. Obwieziemy was po mie�cie, a potem podrzucimy na dworzec. Jak tu by�o odmawia�, skoro zapraszano tak szczerze. Po chwili sun�li ju� w kierunku Wawelu. � A mo�e polecieliby�my na Borek? � podda� my�l Roman. � Tu w mie�cie cz�owiek kr�ci si� jak groch w zupie i maszyna nie ma w�a�ciwie �adnej szansy, �eby zademonstrowa� swoje mo�liwo�ci. Przy okazji zobaczyliby�cie zakopia�sk� szos�... � Dobra! � zapalili si� ch�opcy. Nie tyle z ciekawo�ci dla zakopia�skiej szosy, ile �yby sprawi� przyjemno�� posiadaczom �azika. Przeja�d�ka jak przeja�d�ka, wszystko jedno dok�d. A wida� by�o wyra�nie, �e student�w a� ponosi, �eby si� pochwali� zaletami Smoka. Zreszt� i Roman okaza� si� niez�ym kierowc�. Przelecieli pod Wawelem, wyskoczyli na most D�bnicki. Wojtek obejrza� si� przez rami�. Wawel gorza� w s�o�cu g��bok�, nasycon� czerwieni� mur�w, �yskaj�cymi szybami, iglicami katedralnych wie�yc. Wydostali si� z pl�taniny ulic, wypadli na prost�. Opodal bieg�y tory kolejowe. Na przystanku t�um ludzi wracaj�cych z pracy. Sko�czy�a si� zwarta zabudowa. Niewielkie, schludne, domki kry�y si� w�r�d sad�w. Na pobliskim wzg�rzu widnia�y zabudowania klasztorne przes�oni�te k�pami roz�o�ystych, starych drzew. Droga wznosi�a si� stromo. � Tutaj naj�atwiej chwyci� autostop do Zakopanego albo w og�le na po�udnie � obja�nia� Czesiek, jak wida� �wiadom rzeczy. � Kierowcy zwalniaj� przed tym podjazdem i nawet do�� ch�tnie zabieraj�, je�eli nie ma kompletu. My z Romkiem objechali�my kiedy� prawie p� Polski autostopem. U�yli�my jak pies w studni, bo na sziaku trafia si� na r�nych facet�w. Kiedy� wi�z� nas taki jeden pijanica, ma�o do rowu ci�ar�wki nie wywali�. Roman musia� mu kierownic� odebra�... � Zgodzi� si�? � Co si� nie mia� zgodzi�. Troch� podskakiwa�, ale go przydusi�em i bezpiecznie do najbli�szej izby wytrze�wie� dojecha�... Co jest? � Choroba! � zakl�� Roman i zahamowa�, a� polecieli do przodu. � Co si� sta�o?! � Nie widzisz? Tam! � Roman gor�czkowo manewrowa� wozem. Heniek i Wojtek wytrzeszczali oczy, daremnie usi�uj�c si� zorientowa�, co tak wzburzy�o Romana. Na szosie nie dzia�o si� nic nadzwyczajnego. 11 Czesiek pierwszy kapn�� si�, o co idzie, i jakby zniech�cony odchyli� si� w ty�. � Daj spok�j. � To ten sam. M�wi� ci. � Mo�e ten sam, mo�e nie. Sk�d wiesz? � Ju� go nie popuszcz� z gar�ci, p�ki si� nie upewni�. Lecimy za nim. � Wariat! Kiepski wariat! Awantur narobisz i co? To jest pewnie spokojny obywatel, kt�ry mo�e nawet nigdy w �yciu nie byl pod Kwidzyniem. � To si� jeszcze oka�e. Zawr�cili i gnali teraz z powrotem. Po�cig? Za kim? Ch�opcy wyci�gali szyje podnieceni i zaciekawieni. Tak. Chyba tak. Na szczycie wzg�rza w�r�d strumienia aut zmierzaj�cych w stron� Krakowa ukaza� si� pi�kny czerwony samoch�d, kt�ry sun�� z maksymaln� w tych warunkach szybko�ci�, zr�cznie lawiruj�c mi�dzy innymi pojazdami. Roman najwyra�niej usi�owa� si� do niego przybli�y�. Wojtek tr�ci� �okciem przyjaciela. � Ty, co to za marka? � Chyba taunus. Nie widz� dobrze, bo blask taki... Tak, na pewno taunus. Czerwone �wiat�o na przej�ciu zatamowa�o na chwil� potok pojazd�w. Roman skorzysta� z okazji po chwili siedzia� ju� niemal na zderzaku taunusa. � No widzisz! Co ci z tego przyjdzie? Przecie� nie wyskoczysz teraz z wozu � monitowa� go Czesiek. � Gdzie� si� musi zatrzyma� � mrukn�� Roman. � Mo�e leci za Krak�w. Ominie miasto i co? � To si� zobaczy. Co� mi m�wi, �e tym razem trafi�em. � Zrobisz grand� i jeszcze ci� do mamra wsadz�. � A niech wsadz�. � G�upi�! � Czesiek, odczep ty si� ode mnie! Przecie� nie b�d� z punktu la� faceta po pysku. Potrzeba mi dowod�w. I b�d� je mia�, byle o co� r�ce zaczepi�. To jest szansa, rozumiesz? No wi�c czego chcesz? � Chc�, �eby� oprzytomnia�. Milicja nie znalaz�a, a ty znajdziesz? I gdzie Rzym, gdzie Krym? Gdzie Kwidzyn, a gdzie Krak�w? � Jojczysz jak stara baba! Wojtek przerwa� t� k��tni�, wsadzaj�c pomi�dzy nich g�ow� i m�wi�c pojednawczo: 12 � Najpro�ciej by�oby zanotowa� numer rejestracyjny, je�eli ten w�z jest wam tak koniecznie do szcz�cia potrzebny. � Akurat. Nie widzisz? Czesiek wymownym gestem wskaza� tabliczk� rejestracyjn� dok�adnie zapapran� zaskorupia�ym b�otem. Tak w og�le to w�z by� wyglansowany jak cukierek choinkowy, tylko tabliczka i podwozie � zachlapane. A przecie� chyba od dw�ch tygodni susza panowa�a w ca�ym kraju i b�ota ani po�wie�. Chyba �e si� go specjalnie szuka�o na jakich� zakazanych drogach albo... Ale co m�g� robi� na polnych drogach taki elegancik? I czemu ryzykowano mandat? Dziwne, dziwne. W wozie znajdowa�o si� dw�ch m�czyzn. Kierowca wyrzuci� niedopa�ek przez okno i nachyli� si� do towarzysza, opowiadaj�c widocznie co� dowcipnego, bo ten za�mia� si� na ca�e gard�o, a� mu ramiona podrygiwa�y z uciechy. Na moment odwr�ci� g�ow�. Zobaczyli p�ask�, nalan� twarz i w�skie jak sznureczek usta. Najwidoczniej wpad� mu w oko majowy kolor Smoka, bo ruchem g�owy wskaza� go kierowcy. Tamten zerkn�� w lusterko i wzruszy� ramionami. Ubod�o ich to jawne lekcewa�enie. Dlatego �e facet ma nabity portfel i sta� go na tak� landar�, to ju� musi pomiata� wszystkim co na drodze? Wojtek zacisn�� pi�ci. Ale �wiat�a si� zmieni�y i auta ju� rwa�y naprz�d. Roman stara� si� trzyma� blisko taunusa. P�ki byli na prostej, jako� mu si� to udawa�o, ale po chwili taunus skr�ci� w lewo. Smok za nim. Trzymali si� w takiej odleg�o�ci, aby go nie straci� z oczu, chocia� wysforowa� si� znacznie do przodu. Znowu zakr�t. Jedna, druga przecznica. To ju� zaczyna�o wygl�da� na polowanie i widocznie zniecierpliwi�o tamtych, bo pr�bowali si� zgubi� natr�tom. Ale Roman kluczy� za nimi jak pies go�czy za zaj�cem. Wpadli w podmiejskie zaniedbane uliczki. Domiska obdrapane, przewa�nie jednopi�trowe, tu i �wdzie jaki� mizerny ogr�deczek. Nie by�o tu zbyt ludno, inne samochody nie przeszkadza�y w po�cigu, za to nawierzchnia � po�al si� Bo�e. Smok zacz�� poskakiwa� na kocich �bach, brz�cze� i dygota� jak w febrze, ale motor pracowa� r�wno i niepozorny grat dzielnie si� spisywa�. Romanowi wyst�pi�y na policzki ciemne plamy wypiek�w. Czesiek siedzia� obok, w napi�ciu �ledz�c drog�. Zamilk� i ju� nie dogadywa�. Widocznie niezale�nie od motyw�w, jakie nim powodowa�y, zdecydowany by� wesprze� Romana w ka�dej sprawie. Ch�opcom przypomnia� si� film ogl�dany nie tak dawno o pierwszych rajdach 13 samochodowych. Tam te� startowa�y takie gruchoty jak ten. Nawet nie �mieszy�y wsp�czesnego oka. Podziwia�o si� przede wszystkim brawur� ludzi, kt�rzy nimi kierowali. Smok zarzuci� gwa�townie. Zwierzyna, kt�r� �cigali, najwidoczniej zacz�a si� irytowa� i niespodzianie da�a nura w ciasn� uliczk�, biegn�c� wzd�u� posesji ogrodzonych wysokim �ywop�otem. W�adowali si� wi�c tam, jad�c trop w trop � i licho wie po co. Taunus jak szczwany lis wykr�ci� w jaki� sobie tylko znany przysmyk i kiedy wje�d�ali w zau�ek, on ju� si� wymota� z tych zakamark�w. Us�yszeli, jak z rykiem motoru oddala si� t� sam� uhc�, z kt�rej przed chwil� zjechali. Roman kl��, na czym �wiat stoi. Kiedy si� wreszcie uwolnili, taunusa ju� nie by�o wida�, tylko daleko przed nimi, tam, gdzie ulica wtapia�a si� w szos�, �miga�y auta, drwi�co b�yskaj�c wypucowanymi szybami. Smok wyrwa� si� naprz�d. Gnali na �eb, na szyj� w stron� wylotu tej nieciekawej i d�ugiej jak tasiemka ulicy. Jak najpr�dzej wydosta� si� st�d! Mo�e na szosie uda im si� dopa�� ten piekielny czerwony samoch�d. Ju� niedaleko... Strzeli�o jak z mo�dzierza. Smok zatoczy� si�, kierownica zata�czy�a w r�kach Romana. Samoch�d wali� ca�ym rozp�dem na betonowy o�wietleniowy s�up. Czesiek krzykn��, os�oni� g�ow� r�koma. Roman ca�ym cia�em napar� na kierownic�. Z przera�liwym trzaskiem otarli si� o s�up i gruchn�li w drucian� siatk� okalaj�c� niewielki naro�ny domek. W ogrodzie rozkrzycza�o si� dziecko, w oknie pojawi� si� starszy m�czyzna, z s�siednich dom�w wybiegli ludzie. Pierwszy dopad� do nich jaki� wyrostek. � Nic wam si� nie sta�o? � Nic wam si� nie sta�o? � s�yszeli zewsz�d. � Opona, przednia opona przebita � m�wi� starszy jegomo��. � Dobrze, �e nie w ten s�up. Pierwszy oprzytomnia� Czesiek. Wygramoli� si� z wozu i zacz�� uspokaja� ludzi, otaczaj�cych zwartym ko�em ich nieszcz�sny pojazd. Heniek ociera� krew, kt�ra p�yn�a z rozbitego nosa. Wojtek, kt�ry przez chwil� czu� si�, jakby mu karuzel� zainstalowano w �epetynie, �omotn�� ni� bowiem z ca�ej si�y w wystaj�cy kant, ci�gle nie m�g� si� otrz�sn��. Zgromadzeni komentowali wypadek. � Kierownica od razu polecia�a mi w bok. To by�y u�amki sekund � m�wi� Roman schrypni�tym g�osem. � Cale szcz�cie, �e szybko�� nie by�a za du�a � wtr�ci� piegowaty 14 wyrostek w rozche�stanej koszuli. � Ale ten samoch�d przed wami to pru� jak wszyscy diabli... Samoch�d?! Prawda! Z tego wszystkiego ca�kiem zapomnieli o taunusie. Na pewno przez ten czas ods�dzi� si� o �adnych par� kilometr�w. Czesiek wraz ze starszym panem liczy� straty wyrz�dzone przez Smoka: poszarpan� siatk�, poturbowane zagonki pomidor�w. Roman ogl�da� Smoka. Nachyli� si� i bada� uszkodzenia. Zainteresowanie wypadkiem s�ab�o. Ludzie powoli rozchodzili si� do dom�w. Heniek z Wojtkiem zbli�yli si� do Romana. � Mo�e ci pom�c? Spojrza� na nich niezbyt przytomnie. � Wiecie � powiedzia� � zastanawiam si�... � Urwa�. Ponaglili go. � Nad czym? O co chodzi? � Sk�d ten wypadek?... Co go spowodowa�o?... � No c�. Opona si� przetar�a. Zdarza si�. � Tak, oczywi�cie. � Roman wzrok mia� ci�gle nieobecny, nad czym� intensywnie si� namy�la�. � Tylko, widzicie, w�a�nie opony by�y nowiute�kie. Jedyna nowa cz�� w naszym gracie. Wojtek spojrza� bacznie. � My�lisz?... � Ehm... Przyjaciele wymienili spojrzenia. Czy�by?... Zacz�li penetrowa� ziemi�, id�c w stron� niedalekiej szosy. Naraz Heniek wyda� zduszony okrzyk i schyli� si�. Wojtek ju� by� przy nim. Kiwn�� g�ow�. Obaj jeszcze uwa�niej badali jezdni�. Przy Smoku zosta� tylko Roman ponuro zagapiony przed siebie, zatopiony w my�lach. Nie zauwa�y�, kiedy ponownie stan�li przed nim. Dopiero po chwili zwr�ci� na nich oczy. Heniek wyci�gn�� r�k�, rozchyli� zaci�ni�t� pi��. � Roman, popatrz. Znale�li�my... Poderwa�o go. Wyj�� He�kowi z r�ki trzy niewielkie kawa�ki metalu. Ogl�da� je uwa�nie. � A wi�c to tak � mrukn��. � My�la�em, �e po prostu gwo�dzie. Nie przysz�o mi do g�owy, �eby... Klawa robota. Widzicie? Z kt�rejkolwiek strony si� najedzie, ten szpikulec w�azi w opon�. Stuprocentowo pewne. Lepsze ni� gwo�dzie. Tutaj nie ma mocnych � podrzuci� na d�oni �elazny ostros�up. Przycz�apa� Czesiek. 15 � Masz poj�cie!.., � wykrzykn�� i zaraz urwa�, zagapiwszy si� na ich alezisko. � Fiuu! � gwizdn�� przez z�by. � Takie buty?! Tak bardzo im ie�a�o, �eby si� z nimi nie spotka�? Mo�e mia�e� racj�, stary. Co� tu nie i. � Powiedzcie nam, co to za historia! � wyrwa� si� Wojtek. Czesiek niepewnie spojrza� na koleg�. Roman z niech�ci� zmarszczy� kvi. � Czesiek uwa�a�, �e to nie ma �adnego sensu � powiedzia�, opieraj�c o zmaltretowanego Smoka. � A ja sobie da�em s�owo... Obcasem wierci� do�ek w piachu, chwil� si� jakby zastanawia�, wreszcie ;z�� m�wi� z nie ukrywan� gwa�towno�ci�: � Hank� w zesz�ym roku wys�ano na praktyk� do Kwidzynia. Ona idiuje zootechnik�, wiecie? Tam jest wielkie gospodarstwo rolne, dnina koni. Maj� pi�kne sztuki... � Kwidzyn, Kwidzyn � Wojtek usi�owa� sobie co� na ten temat wypomnie� z geografii, ale jako� mu nie sz�o. � W wojew�dztwie gda�skim, niedaleko Malborka � dopom�g� mu esiek. � Jest tam wspania�y zamek zbudowany jeszcze przez Krzy�a-w... Ale Krzy�acy i stare dzieje niewiele ich w tej chwili obchodzi�y. Roman m�wi� dalej. � Hanka lubi o wszystkim wiedzie�. Ig�� w stogu siana te� znajdzie, li jej si� to z czym� kojarzy i do czego� jest potrzebne. I wszystko z owieka wyci�gnie. � Aha � j�kn�� Czesiek � nic si� przed ni� nie uchowa. Co ja z ni� a�em o Ma�go�k�... Urwa� spiorunowany wzrokiem Roman, ale jego mina �wiadczy�a o n, �e swoje wie. � W ca�ej okolicy ludzie tr�bili, �e w pegeerze dziej� si� cude�ka. >zmaite nielegalne transakcje, handelek ko�mi na lewo, licho wie co. idziska zwyczajnie plot�, ale co� w tym musia�o by�, bo nagle cz�� rsonelu dosta�a wym�wienie, sprowadzono zamiast nich jakich� typk�w, )rych nikt nie zna�. Smr�d si� wok� sprawy uczyni�, kto� nas�a� komisj�. e kontrola niczego nie wykry�a, wi�c mo�e plotki by�y bezpodstawne? k przynajmniej twierdzi� zarz�d. Hank� jednak korci�o. Powiedzia�em jej tem, �e nie powinna wsadza� nosa w cudze sprawy. Jeszcze si� obrazi�a i pali�a mi, �e sprawiedliwo�� nigdy nie jest cudza, ale wsp�lna. Taka ona. 1 r�b, co chcesz. No wi�c: zacz�a �ledztwo na w�asn� r�k�, po�yczy�a motor od kolegi, je�dzi�a do Kwidzynia, �eby pogada� z dawnymi pracownikami. Narobi�a zamieszania co si� zowie. Zreszt� naopowiadano jej r�no�ci i to nawet ch�tnie, bo Hanka da si� lubi�... � Jeszcze jak! � wtr�ci� swoje trzy grosze Czesiek. � Id�, bo jak ci do�o��! � Romanowi wraca�a werwa. � W ka�dym razie, je�eli przez swoje w�cibstwo natrafi�a rzeczywi�cie na jaki� trop, mog�o to zaniepokoi� kogo�. 1 w og�le takie rozpytywanie, wyjazdy... Hanka naczyta�a si� krymina��w, ma bujn� wyobra�ni� i chyba troch� lubi przesadza�. Ale... mo�e tam komu� wesz�a w drog�. To si� nawet okaza�o dos�owne. Kiedy po paru tygodniach pobytu w pegeerze wraca�a p�nym wieczorem z Kwidzynia, by�a m�awka, �lisko na szosie. Tam jest par� ostrych zakr�t�w. Naraz tu� przed ni� pojawi�y si� reflektory. O�lepi�y j�. Chcia�a skr�ci�, wpad�a w po�lizg wyrzuci�o j� z szosy. Upadek by� fatalny, straci�a przytomno��. Dobrze, �e mia�a kask, bo nie by�oby co zbiera�. Powiecie � wypadek. Zdarza si�. Tak, ale wyobra�cie sobie, �e ten dra� nawet si� nie zatrzyma�. Zostawi� j� tak i odjecha�. � Po prostu nawia� � lakonicznie podsumowa� Czesiek. � Nie by�o �ledztwa? � A jak�e. By�o. Ale �adnych rezultat�w. Zreszt� chyba nie uwierzyli Hance, �e w tamtym u�amku sekundy zdo�a�a rozpozna�, jaki w�z ma przed sob�. M�wili, �e sobie co� uroi�a, �e to niemo�liwe. � To by� taunus? � Tak. Czerwony. Hanka twierdzi to z ca�� stanowczo�ci�. A ja jej wierz�. Gdyby nie by�a czego� zupe�nie pewna, nie upiera�aby si� przy tym. Ale i ona ju� nie ma nadziei, �e si� cokolwiek da w tej sprawie wyja�ni�. � Dlatego Roman r�wnie� postanowi� zabawi� si� w detektywa i na w�asn� r�k� prowadzi dochodzenie � zadowcipkowa� Czesiek. � Wybieramy si� do Kwidzynia, chocia� tam w okolicy wszyscy si� bo��, �e czerwonego taunusa na oczy nigdy nie widzieli. � W�z mo�na �atwo przemalowa� � zauwa�y� Heniek. � Z pewno�ci�. Gdyby tamci przypuszczali, �e istnieje cie� prawdopodobie�stwa, i� dziewczyna zarejestrowa�a w pami�ci t� migawkow� sytuacj�, mogliby zatrze� wszystkie �lady. Ale poniewa� trudno w to uwierzy�, wi�c mo�e... � Od tej pory na widok ka�dego czerwonego samochodu Roman dostaje bia�ej gor�czki. Ale u nas jako� nie lubi� woz�w tej ma�ci, wi�c dot�d nie by�o wiele k�opotu. Dopiero dzi�. Nie ma co m�wi�, przynie�li�- 2 � Klo sieje wiatr 17 ie nam szcz�cie, ch�opaki. � Czesiek wykrzywi� si� pociesznie, spogl�da-\c ukradkiem na pogi�ty b�otnik Smoka. Roman zwiesi� g�ow�. Chyba czu� si� troch� winien. Ostatecznie imoch�d nale�a� do nich obu. Czesiek tak si� radowa� perspektyw� imochodowego lata, wielkiej w��cz�gi, niezale�no�ci, a tu masz, babo, lacek! Diabli wiedz�, ile czasu potrwa remont. A przede wszystkim sk�d a to bra� pieni�dze? Czesiek jakby odgaduj�c my�li kolegi klepn�� go po ramieniu. � W porz�dku, stary � powiedzia�. � Damy rad�. Mo�e si� gdzie� o�yczy. A mo�e jeszcze z�apiemy jak�� robot�. A temu draniowi, kt�rego onili�my � oboj�tne: winien, nie winien � warto da� nauczk�, cho�by za s zabawki rozrzucane po drogach. Zobaczymy, co na to powie milicja. � chowa� do kieszeni znalezione przez ch�opc�w ostros�upy. Mimochodem pojrza� na zegarek. � O rany, ch�opaki, czy wy wiecie, kt�ra godzina? � wrzasn��. � O t�rej macie poci�g? Struchleli. � Ju�... ju� odszed�... � wyj�ka� Heniek. � Nie ma chwili do stracenia. Musicie goni� na dworzec i �apa� ast�pny. Wiem na pewno, �e przed wieczorem odchodzi osobowy do Zakopanego. Mo�e jeszcze zd��ycie. � �adn� im przeja�d�k� zafundowali�my � st�kn�� ze skruch� Roman. Czesiek zmilcza� cisn�cy si� na usta komentarz, natomiast zacz�� si� �owi�, w jaki spos�b jak najszybciej dostarczy� ch�opc�w na dworzec, mok by� unieruchomiony, najbli�sza linia tramwajowa oddalona o kawa� rogi. Polecia� do w�a�ciciela ogrodu, aby si� wywiedzie� o najlepsze lo��czenie autobusowe. Wr�ci� po chwili z kwa�n� min�. � Mo�e was zabierze autobus wracaj�cy z Ty�ca, ale i tak musicie si� irzesiada�. Chyba �e zaryzykujecie autostop? Nie, jak na jeden dzie� dosy� mieli wyczyn�w. Lepiej zaufa� omunikacji miejskiej. Czesiek zaofiarowa� si� odprowadzi� ich a� do przystanku. Przyj�li z wdzi�czno�ci� t� propozycj�, wy�adowane plecaki uniemo�liwia�y bowiem �stre tempo, a tak mogli si� przynajmniej zmienia�, bo Czesiek taszczy� le�kow� chudob�. Po�egnali si� z Romanem. � Jeszcze si� zobaczymy � powiedzia�. Nie przypuszczali nawet, jak pr�dko jego s�owa mia�y si� sprawdzi�. Rozdzia� drugi Piorun z jasnego nieba � Gdzie� ja, biedny, si� podziej�? Sta� przy oknie wagonu zatopiony w nieweso�ych my�lach. Scenariusz si� nie klei�. A mia�a to by� przecie� jego pierwsza naprawd� samodzielna praca. P� roku temu, kiedy bez reszty uwi�d� go ten pomys�, godzinami przesiadywa� w bibliotekach i archiwach, grzebi�c w stertach po��k�ych papierzysk. Teresa mia�a pretensje, �e si� ni� za ma�o zajmuje, �e zamiast odwali� swoje osiem godzin, nawet wieczorami gdzie� gania. Pretensje mo�e i uzasadnione, zwa�ywszy, �e kiedy par� razy da� si� Teresie zaci�gn�� na jaki� wi�kszy ubaw z jej kumplami, ju� po kwadransie zaczyna� si� setnie nudzi�, a po godzinie szcz�ki niemal z zawias�w mu wyskakiwa�y od ziewania. Te wieczne opowie�ci, co kto ma i jak si� urz�dza albo zamierza urz�dzi�, te wyg�upy zast�puj�ce dobry humor, te pseudodyskusje, w kt�rych brak w�asnych przekona� wyr�wnywano powtarzaniem aktualnie modnych, obiegowych opinii. Ze wzgl�du na Teres� pr�bowa� si� najpierw jako� upodobni� i dostosowa�. Ale wpr�dce poj��, �e jest to gra, w kt�rej ka�dy ma z g�ry przypisan� rol�, i wtr�canie w�asnych trzech groszy psuje ca�� zabaw�. Dlaczeg� im przeszkadza�? Mieli widocznie swoje racje, dla niego bzdurne, ale to nic nie znaczy. Wi�c stara� si� nie odzywa� i pr�bowa� z pocz�tku jako� zapi� nud� i ja�owo�� tych wieczor�w. Ale to nie by�o �adne wyj�cie z sytuacji. �eb mia� mocny i w miar� up�ywu czasu stawa� si� obserwatorem coraz bardziej ch�odnym i bezlitosnym. Rozmazywa�a si� farba na policzkach i powiekach przyjaci�ek Teresy, zaciera� si� im wzrok i u�miech, m�tnia�y twarze i nawet naj�adniejsze dziewczyny stawa�y si� w�wczas szpetne. Ch�opcy trzymali si� d�u�ej, ale i oni przechodzili podobn� metamorfoz�; �a�osne to by�o coraz bardziej i rozmam�ane. Wzruszy� ramionami, przypominaj�c sobie histeryczn� awantur�, jak� u urz�dzi�a Teresa, kiedy po prostu nawia� z takiej stypy. Pyta� j�, czy yjd� razem. Nie chcia�a. No to zabra� si� sam i poszed�. Od tej pory icz�o si� wszystko rozlatywa�. Zreszt�, czy kiedykolwiek by�o naprawd� jbrze? Mo�e oszukiwa� si� ca�y czas, wmawia� sobie sentyment? Teresa, oledzy zazdro�cili mu takiej babki. Niewiarygodnie zgrabna, d�ugonoga, :�na dowcipu i werwy. Umia�a by� mi�a, je�eli jej na tym zale�a�o. Ale larza�o si� to nad wyraz rzadko, nie zadawa�a sobie trudu, przekonana, : wszyscy stworzeni zostali dla jej w�asnej przyjemno�ci i wygody. Teresa. kim�e on sam by� dla niej? Zdobycz�? Bierk�? Wzdrygn�� si�, przypominaj�c sobie niedawne d�ugie beznadziejnie :arne miesi�ce, codzienn� w�dr�wk� do szpitala z l�kiem, z niepokojem; :as, kiedy zosta� zupe�nie sam. Byli wprawdzie woko�o �yczliwi ludzie, miedzy � ale to nie to samo. A Teresa wiedzia�a o wszystkim i nawet si� e odezwa�a, nie zadzwoni�a ani razu, nie przysz�a. Gdyby wtedy znalaz� g obok prawdziwie bliski cz�owiek... Ale nie, samemu trzeba by�o przez to rzebrn��. Kiedy przed paroma tygodniami spotka� w towarzystwie Teres�, yda�a mu si� ca�kiem obca. Bardziej ni� obca. Oboj�tna. To j� mo�e >rowokowa�o do wyra�nej kokieterii. � Uwa�ej, Teresa idzie na ca�ego � szepn�� mu kumpel. Niewiele go to obesz�o. Widzia�, z jakim zdumieniem Teresa przyj�a go ch��d i rezerw�. Zrozumia�a, �e zdobycz wymkn�a jej si� z r�k, �e -zegra�a. Wr�ci� wtedy do siebie i pr�buj�c zebra� rozproszone my�li pracowa� iemal do rana. Ale nie sz�o. Przejrza� maszynopis raz i drugi i cisn�� go w �t. Nie by�o sensu wmawia� sobie, �e jest dobrze. Mo�e w og�le nie otrafi sobie z tym poradzi�? Szef nie wypowiedzia� si� wyra�nie. Nie odradza�, ale i nie zach�ca�, zef nie lubi� prowadzi� za r�czk�, ��da� samodzielno�ci od ludzi, kt�rych ybra�. Przed rokiem wydawa�o si� Teodorowi, �e samo szcz�cie w gar�� lwyci�, skoro jemu � zupe�nemu niemal nowicjuszowi � uda�o si� dosta� 0 tego zespo�u. A teraz � nie m�g� oszukiwa� sam siebie. Tych par� danych reporta�y to �aden dow�d. A by� tutaj tylko na zasadzie po�lizgu, 1 konto dawnych osi�gni��? By� nawet po�r�d najlepszych � najgor-:ym? Mocowa�y si� w nim coraz silniejsze w�tpliwo�ci, chwili wytchnienia nie aj�c. Szef podsun�� kilka problem�w, postawi� kilka znak�w zapytania, aza� przynie�� scenariusz za par� miesi�cy. Par� miesi�cy! Pustk� mia� we �bie, na zawalone papierami biurko patrzy� teraz jak na wroga. Najch�tniej pojecha�by z operatorem w teren, ale wynale�li mu zaj�cie w redakcji, nie by�o sensu si� upiera�. Upa� do reszty odbiera� ochot� do pracy. A� wreszcie bystrooki Jacek Zieli�ski, stary wyga, specjalista od spraw wiejskich, przypar� go do muru. � We� par� dni urlopu, ch�opie, spi�owa�e� si� na amen. Nieboszczyk nam tu niepotrzebny � m�wi�. � A skoro wr�cisz, przyjd� do mnie, mam pewien temat na oku, pogadamy. Ucieszy�a go ta propozycja. Jacek miewa! ciekawe pomys�y, dobrze si� z nim pracowa�o, mo�na si� by�o wiele nauczy�. Mo�e we�mie go do wsp�pracy? A ten kilkudniowy urlop rzeczywi�cie bardzo si� przyda. Kiedy� to mia� takie prawdziwe wakacje? Zawsze zaganiany, zap�dzony. Chyba ze trzy lata temu, zaraz po studiach. 1 teraz zn�w jak wtedy jecha� do Szymona. �eby� to mo�na by�o zosta� d�u�ej, nagada� si� ze starym, po�azi� z nim po lasach, pom�c przy �cince drzewa, przy robocie. Potrzebne mu by�o takie zaj�cie, kt�re zwala z n�g, ka��c zapomnie� o wszystkich niepewno�ciach, daj�c sen bez majak�w; praca, od kt�rej wprawdzie bol� gnaty, ale za to w cz�owieku roz�wietla si� pewno�ci� siebie i si��. 1 wiara, �e da rad�, cokolwiek by zamierzy�. Szymon. My�l o starym przypomina�a u�cisk d�oni: twardy i krzepki. By�a mi�dzy nimi przyja��, jak� cz�owiek rzadko w �yciu potrafi zbudowa�. Kumple zjawiaj� si�, odchodz�, pozostawiaj�c po sobie lepsz� czy gorsz� pami�� i �wiadomo��, �e takie ustawiczne rozmijanie si� nale�y do porz�dku rzeczy. Szymon by� tylko jeden. Jest. Jest, kiedy najtrudniej. Nie tylko obok, ale o p� kroku dalej � �e chcia�by� dor�wna�. R�ce starego. Br�zowe jak korzenie. S�kate. A zdawa�o si�, �e tymi d�o�mi urodzaj z ziemi wywo�uje, �e od nich wszystko rozwija si�, ro�nie nad podziw. Tylko sam Szymon pochyla� si� z czasem coraz bardziej, jakby go ziemia wci�ga�a, jakby z ni� na kszta�t g�azu wrasta� coraz �ci�lej i g��biej. Nie dziwota. Przecie� ju� si�dmy krzy�yk d�wiga� na karku. A jeszcze ci�gle �miga� siekier� jak m�ody ch�op. Po g�rach chodzi� lepiej od niejednego m�odzika. Ca�ym �yciem z g�rami si� zr�s�, otwiera�y si� przed nim po dobrej woli, nie by�o w nich rzeczy przed nim zakrytej. Dobieg� go wybuch �miechu. Odwr�ci� g�ow�. Opodal sta�o dw�ch wyrostk�w, rajcuj�c zawzi�cie. P�kate plecaki zwalone w korytarzu �wiadczy�y niezbicie o turystycznych zamiarach. G�by mieli roze�miane od ucha do ucha. Tylko gdzie ten p�owy zarobi� tak� �liwk� pod okiem? Teodor mimo woli pocz�� si� przys�uchiwa� rozmowie. � Zapisa�e� adres? 21 � A jak�e. Czesiek mi tr�bi� w ucho jeszcze w autobusie. Zdaje si�, �e la�by wiele, �eby przydra�owa� tu za nami, zamiast t�uc si� z Romanem Kwidzynia. � Jak my�lisz, jest w tym jaki sens? � A bo ja wiem? Gdyby z taunusa nie sypn�li nam takich figielk�w po dze, my�la�bym, �e to mo�e bzdura. Ale nikt z samej irytacji nie robi liga�skich wyg�up�w i zreszt� trudno przypu�ci�, �eby pierwszy lepszy :i� za pazuch� podobne zabaweczki. Nie jest to ca�kiem wyra�na iwa. � Ciekawe, co na to wszystko powie pan Walery. � Na pocz�tek pewnie prze�wieci nas za sp�nienie. � Ojej, a ten poci�g wlecze si� jak na z�o��. Przywarli do szyby, jakby chcieli co rychlej wypatrzy� zarysy Tatr. Ale i�gowi najwyra�niej wcale si� nie �pieszy�o. Tymczasem naoko�o yzont rozfalowa� si� na dobre. Zbieg�y si� wzg�rza lesiste albo z rzadka ;hownic� p�l poznaczone. Mijali rzeki nieg��bokie a bystre, wida� by�o, e ponosi z niecierpliwo�ci. Nurt si� zabawia� stercz�cym tu i �wdzie :em, aby zaraz umkn�� w nadbrze�ne wikliny, wywin�� si� pod item, skoczy� ponad jazem. Pod pr�d si� przecie� posuwali, bli�ej lei. Powietrze tylko by�o nieruchome, ci�kie, opalizuj�ce. Spiekota, jaka od Krakowa towarzyszy�a, t�a�a niczym syrop. Gotowa�o si� co� :wyk�ego. Rych�o dobiega� ich pocz�y g�uche pomruki zwo�uj�ce si� ze wszyst-i stron. Nad horyzontem, w stronie, ku kt�rej wytrwale drepta� ipany poci�g, pokaza�a si� jak grzywa ognia rudoz�ota chmura. Tutaj w nach panowa� ju� przedwieczorny cie�, tam � si�ga� jeszcze poblask icczny. Wkr�tce jednak �wiat�o zm�ci�o si�, zgas�o, chmura nabieg�a ;tem, sczernia�a. W �lad za ni� wysuwa�y si� nast�pne. P�dzi�y coraz >ciej: to zbli�aj�c si� do siebie, to oddalaj�c, wreszcie zwar�y si� :ruchomia�e przez chwil�, a� ogromny widlasty piorun uderzy� w ziemi�. Zaraz te� poderwa� si� wiatr. Zakr�ci� czubami drzew, zwin�� si� jak :�yna, wpad� pomi�dzy wzg�rza, rozszumia� je, rozwichrzy�. Sypn�� y, gruby, ziarnisty deszcz. Chwila, dwie � i wraz lun�o jak z cebra. Stuka�y podci�gane na gwa�t okna. Pasa�erowie st�oczyli si� przy nich, gl�dali z rozczarowaniem na strugi wody sp�ywaj�ce po szybach. � Ot los! � wykrzykn�� z �alem Heniek. � Mo�e przeleci � pociesza� koleg� i siebie Wojtek, ale bez wielkiego przekonania. Ca�e niebo zaci�gn�o si� chmurami i la�o, jakby nigdy nie mia�o przesta�. � Akurat � mrukn�� Henio. � U�yjemy jak pies w studni � tu wymownie spojrza� na swoj� sfatygowan� kurtk�. � Potrzebna ju� by�a burza � ozwa� si� stoj�cy obok nich m�ody cz�owiek, kt�ry od niejakiego czasu spogl�da� w ich stron�. � Ziemia wo�a deszczu. Strach, jaka susza. Wszystko wypalone. � Ale taki dyngus na powitanie... � A daleko od stacji mieszkacie? � Ba, �eby�my to wiedzieli. Bo, widzi pan, to jest tak... � tu Wojtek wy�o�y� ca�� spraw�. Teodor s�ucha� go z zainteresowaniem. Walery Radzikowski? Daremnie szuka� w pami�ci, ale wiedzia�, �e to nazwisko na pewno obi�o mu si� o uszy. Ale gdzie? Szymon, ten by na pewno wiedzia�, zna� chyba wszystkich pod Giewontem. Ch�opcy tymczasem opowiadali o przyczynach swego op�nienia, o niezwyk�ym wypadku z taunusem. Rozgadali si� na dobre. Przestali nawet zwa�a� na ulew�, kt�ra nacicha�a z wolna, aby przej�� w monotonny, drobny chlupot. Zbli�a�a si� noc. Teraz ju� i chmury, i ciemniej�ca wok� przestrze� zla�y si� w jedno i poci�g posuwa� si� po�r�d tego pulsuj�cego, rozszemranego pomrocza, mija� l�ni�ce wilgoci� zabudowania stacji, o�wietlone zimnym blaskiem jarzeni�wek, i nareszcie zbli�aj�c si� do celu podr�y wyra�nie przy�pieszy�. Wyb�ys�y skupiska �wiate� w oknach dom�w rozrzuconych na stokach, z prawej rami� wzg�rza odchyli�o si�, ukazuj�c w szerokim zakolu migotliwy obszar miasta, z lewej zbocze podbieg�o stromo, pi�trz�c si� wysoko w g�r�. Poci�g sapn�� tryumfalnie i wtoczy� si� na stacj�. Czerwony neon g�osi�: Zakopane. Podr�ni zwijali si� jak w ukropie. Naci�gano nieprzemakalne p�aszcze, zbierano baga�e. Wojtek i Heniek, po�egnawszy nieznanego towarzysza podr�y, wyskoczyli na peron. Wspinali si� na palce i wyci�gali szyje, wypatruj�c kogo� cho�by troch� podobnego do dziadka Miko�aja. No bo je�eli towarzysz broni... Ale nikt jako� do tego wizerunku nie pasowa�. Zamieszanie, gwar, �cisk. Wysoki ch�opak bieg� na spotkanie dziewczyny, kt�ra w�a�nie wysiada�a z poci�gu, wyca�owali si�, dziewczyna, potrz�saj�c d�ugimi jasnymi w�osami spadaj�cymi jej na ramiona, opowiada�a co� z o�ywieniem. Sun�y ca�e rodziny objuczone dzie�mi i licznymi pakunkami. Przemaszerowa�a dru�yna harcerzy. Opodal jaki� 23 4 ak uczepi� si� jak rzep m�odej, smutnej pani, kt�r� zauwa�yli jeszcze ;i�gu. Teraz jej mizerna twarz o�ywi�a si� i rozpromieni�a, chocia� � omy�la� Wojtek � by�a to rozdzieraj�ca pogoda. >woli peron pustosza�. Heniek szarpn�� Wojtka za r�kaw. Nie ma go, widzisz? Nie ma. I co teraz zrobimy? �adny klops. szcze raz przestudiowali uwa�nie list dziadka. Ale nie znale�li ch wskaz�wek, dok�d maj� si� uda� w razie, gdyby rozmin�li si� z a Radzikowskim. Dziadek najwidoczniej w og�le nie bra� pod uwag� mo�liwo�ci. Bo i sk�d. Kto m�g� przewidzie�, �e si� w Krakowie uj� w tak� kaba��. ideszli do kasy, �eby si� dowiedzie�, czy kto� przypadkiem nie vi� dla nich wiadomo�ci... Kasjer sympatyczny m�ody ch�opak, inie roz�o�y� r�ce. Nik�a by�a szansa, �eby si� po nocy dopyta� o - Nie ma rady, przenocujemy tutaj. � Wojtek obrzuci� wzrokiem kalni�. Na godzin�, dwie � ujdzie. Ale ca�� noc! Tak�e ta kolacja, do i wzdycha� Henio, stawa�a si� coraz mniej osi�galna. - Wy jeszcze tutaj? � pos�yszeli za sob� znajomy g�os. bejrzeli si�. Obok sta� Teodor. Co si� sta�o? Wygl�dacie jak struci, yja�nili mu w paru s�owach w czym rzecz. Zafrasowa� si�. Skoro nie zjawili�cie si� na oznaczon� godzin�, ten pan my�la� na 3, �e co� wam wypad�o i od�o�yli�cie wyjazd. Prawdopodobnie b�dzie ra� porozumie� si� z waszymi opiekunami, i�oszeni, wytrzeszczyli na niego oczy. Mo�e by�. W takim razie... jej! astrzeg� ich pomieszanie. No trudno. Skoro si� nawarzy�o piwa, trzeba je wypi�. Za dnia owaliby�my odnale�� tego pana, ale po nocy nijako ludziom g�ow� :. P�jdziecie teraz ze mn�, prze�pimy si�, a jutro zobaczymy, co si� da Ale... �adne ale � uci��. � Czego stoicie jak ciel�ta? Do rana chcecie itercze�? Ruszcie si�. Na wszelki wypadek zostawi� zawiadowcy nasz irdzo si� ten nieznajomy szarog�si�. Ale nie by�o �adnej racji, �eby mu L okoniem. Chyba �e sobie na z�o��. Perspektywa sp�dzenia nocy na dworcu wcale im si� nie u�miecha�a, tote� popatrzywszy na siebie, w milczeniu ruszyli za nieznajomym. Ale� lecia�. Trzeba by�o dobrze nogi wyci�ga�, �eby za nim nad��y�. Troch�, troszeczk� przypomina� im koleg�, Badyla. D�ugi, �e g�ow� trzeba zadziera�. Taki to, zdaje si�, zawsze z g�ry na cz�owieka spogl�da. Tyle tylko, �e u Badyla oblicze promienia�o samozadowoleniem, a ten mia� g�b� chud�, zaci�t� i szcz�k� kanciast�, wysuni�t� do przodu. Z takim lepiej nie zadziera�, bo i �apska mia� �ylaste. A szed�, jakby go woda nios�a, tak lekko. Wci�gn�li powietrze g��boko w p�uca, w�szyli jak m�ode psiaki. Ju� mieli wy�ej uszu telepania si� w zamkni�tym pudle wagonu. A tutaj mimo dokuczliwej m�awki, kt�ra ciasno lgn�a do twarzy, mimo zwyczajnych zapach�w miasta: dymu i spalin, by� jednak w powietrzu posmak ostry i przenikliwy. K�usowali za Teodorem szerok� ulic� Ko�ciuszki, wymijaj�c do�� licznych, mimo niesprzyjaj�cej pogody i p�nej pory, przechodni�w i rozgl�daj�c si� naoko�o z pewnym rozczarowaniem. Nie tak sobie wyobra�ali Zakopane. Ot, zwyk�e mie�cisko, jakich wiele. Kolorowe neony, widoczne z daleka �wiate�ka wie�owc�w, parkingi zape�nione szczelnie samochodami. Skr�cili w Krup�wki zbiegaj�c w d�. Teodor obja�nia�, pkazywa�, gdzie jest Muzeum Tatrza�skie, gdzie siedziba GOPR-u, ale zaledwie rzucili okiem na mgliste kontury budynk�w i spostrzegli po prawej bia�aw� sylwetk� ko�cio�a, kiedy wnet znale�li si� na skrzy�owaniu. Pod drewnianym mostem bulgota�a woda, od pobliskiego targu nios�y si� niepi�kne zapachy. Na wprost ujrzeli pasemko �wiate� wspinaj�ce si� wysoko po�r�d mroku. � Kolejka na Guba��wk� � powiedzia� Teodor. � Co�cie tak ustali? Wstydzili si� przyzna�, �e im w brzuchu kruczy, a plecaki ci��� coraz bardziej. Burkn�li wi�c tylko co� niewyra�nie, a on, nie wdaj�c si� w konwersacj�, ruszy� przed siebie ulic� Ko�cieliska. Potulnie pow�drowali za nim. Ulica bieg�a po�r�d dom�w na po�y ukrytych w zaro�lach, w ogrodach. Poznika�y murowane kamieniczki. Ich miejsce zaj�y drewniane cha�upy o szerokich, falbaniastych okapach przypominaj�cych skrzyd�a kapeluszy. W niewielkich oknach, podzielonych na sze�� szybek, tu i �wdzie m�y�y blade, przymglone przez si�pawic� �wiate�ka, ale i one stawa�y si� coraz rzadsze, mru�y�y si� jak oczy do snu. � Woda mi chlupie w bucie � szeptem zwierzy� si� Heniek. � Co ja ci poradz�? Ten dr�gal rwie jak z kopyta. Zreszt�, gdzie si� b�dziesz przebiera�? 25 � Dok�d on nas wlecze? Gdzie� na koniec �wiata! � Tyle wiem, co i ty. Ale te� ju� mam dosy�. Na drugi raz nie b�d� takiego plecaczyska wl�k�, �eby nie wiem co. Nie ma g�upich. � Nie darmo Roman si� z nas nabija�... Teodor jednak zmiarkowa�, �e co� niet�gie miny maj� jego towarzysze, bo po chwili bez s�owa odebra� He�kowi plecak. Tamten drugi taszczyli wi�c na sp�k� z Wojtkiem. By�o l�ej. Skr�cili teraz w jak�� zakazan� boczn� dr�k�. Ani �ywego ducha. Ciemno, cho� oko wykol. Teodor szed� pierwszy i przy�wieca� latark�. Mrok zdawa� si� g�stnie� niemal dotykalnie mi�sisty i wilgotny jak chrapy wielkiego, �agodnego zwierz�cia. _ Kamienista �cie�ka przesz�a wkr�tce w o�lizg�y w�w�z. Dziesi�tki strumyczk�w, kt�re si� napr�dce narodzi�y z ulewy, zbiega�y po jego stokach. Dnem szorowa�a woda. Brodzili w niej po kostki. Wspi�li si� wreszcie na rozleg�e trawiaste zbocze. Przed nimi ciemnia�a bry�a zabudowa�. W oknach �wieci�o si� jeszcze. Otrzepywali si� z deszczu, podczas gdy Teodor �omota� do drzwi. Rozjazgotal si� pies w s�siedztwie, potem rozleg�o si� basowe ujadanie w szopie po�o�onej za domem, za drzwiami zaszura�y kroki, pos�yszeli g�os kobiecy: � A kto si� tak t�ucze po nocy? � Sw�j, sw�j. Otwierajcie, bo�my setnie przemokli. Szcz�kn�� zamek, drzwi si� uchyli�y, z sieni zaci�gn�o nagrzanym powietrzem, pachn�cym le�nymi zio�ami, sianem. � Teodor! � ucieszy�a si� kobieta stoj�ca w progu i wyci�gn�a r�ce do go�cia. � To�my si� ju� doczeka� nie mogli. Ani listu, ani co. Teodor uca�owa� j� serdecznie. � Nie by�o kiedy pisa� � t�umaczy� si�. � Go�ci wam przyprowadzi�em � doda�. � Nie mieli si� gdzie podzia�, wi�c zabra�em ich tutaj. Znajdzie si� dla nich nocleg? � A czemu nie � �yczliwie odpar�a ga�dzina. � Miejsca w cha�upie do��. Rozdziewajcie si� i chod�cie do izby. Zaraz wam je�� nagotuj�... � Gdzie to Szymon? � Ju� b�dzie drugi tydzie�, jak le�y. Pie� go w lesie przygni�t�, nie zd��y� uskoczy�. Dobrze, �e ch�opy dobiegli w czas i odratowali. � Szymon?! Nie mo�e by�! � Najpierw go trzymali w szpitalu, ale ju� wypisali, bo mu troch� lepiej. Dwa �ebra ma z�amane. Jeszcze par� niedziel b�dzie musia� pole�e�. 26 Bro�cia ka�dego dnia przylatuje i zastrzyki jakiesi robi, niby na wzmocnienie. Teraz te� tu jest. Ale i mnie si� widzi, co mu nic nie b�dzie, bo cosi o wstawaniu gada, a dzisiaj raniu�ko wzi�� sobie klocek i zacz�� struga� � m�wi�a, wiod�c ich do izby. Na ��ku pod �cian� le�a� stary cz�owiek, kt�ry z rado�ci� wita� Teodora. Z niskiego sto�eczka podnios�a si� smuk�a dziewczyna w bia�ym lekarskim fartuchu. G�adko zaczesane, czarne, l�ni�ce w�osy, zwini�te z ty�u g�owy w ci�ki w�ze�, okala�y jej drobn� twarz rozja�nion� �agodnym wejrzeniem du�ych, ciemnych oczu. � Tw�j przyjazd to najlepsze lekarstwo dla dziadka � m�wi�a witaj�c si� z Teodorem. Ile� to razy ci� wspomina�... Na d�ugo? � Niestety � roz�o�y� r�ce. � Ledwie par� dni. Musz� goni� z robot�. Wzi��em dodatkowe zaj�cia... � Pieni�dze?... � domy�li�a si� ga�dzina. � Uhm. Nie spos�b si� bez nich obej��. � A... z matk� jak? � spyta�a Bronka i z jej wahania ch�opcy odgadli, �e to dla Teodora sprawa � bodaj czy nie najwa�niejsza. � Lepiej, znacznie lepiej � odpar� raczej z nadziej� ni� z przekonaniem. Bronka zamilk�a, nie dopytywa�a si� wi�cej. Teodor rozmawia� z Szymonem o wypadku, ga�dzina krz�ta�a si� przy kuchni. Ch�opcy �ci�gn�li tenis�wki nasi�kni�te wod� jak g�bka i rozsiedli si� przy d�ugim stole zbitym z prostych desek, osadzonych na misternie wyrze�bionych krzy�akach. Ciekawie rozgl�dali si� po izbie. Przestronna, ciemnawa, bowiem s�aba �ar�wka uczepiona pod sufitem rozja�nia�a j� ledwie-ledwie. Silniejszy blask pada� od roz�o�ystego pieca. Ga�dzina w�a�nie d�wign�a wielki sagan i odstawi�a go na bok. �ar buchaj�cy spod p�yty zarumieni� jej twarz okolon� barwist� chustk�. Kobieta by�a ju� niem�oda, ale mia�a w sobie wiele gor�cej, �arliwej si�y, kt�ra o�ywia�a jej g��boko osadzone oczy. Wida� by�o, �e rada jest nieoczekiwa