7742
Szczegóły |
Tytuł |
7742 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7742 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7742 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7742 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkady Fiedler
Wiek m�ski zwyci�zki
GO
CD
Obwolut�, okiadkij i wyklojkt pio)�klowol MIECZYS�AW KOWALCZYK
Zdj�cia autora oraz archiwalne
/. NABIERAM ODDECHU
/. Po wojnie
Po straconych sze�ciu latach r�norakiej wojaczki w pierwszej wojnie �wiatowej jesieni� 1920 roku, maj�c dwadzie�cia pi�� lat, zdj��em mundur i, podobnie jak milionom innych wypuszczonych z wojska, przysz�o mi zada� sobie pytanie: I co dalej, m�ody cz�owieku?
Wojna wszystko mi okrutnie pokie�basi�a, dawne plany �yciowe posz�y w rozsypk�. Po tylu latach przerwy podj�� na nowo studia uniwersyteckie by�o niemo�liwe. Bo i po co? �eby zosta� profesorem gimnazjalnym jak kuzyn Zenon Kosidow-ski kilka lat p�niej? Nie poci�ga�o mnie to. Paskudna wojna! Na domiar zabrak�o mi ojca, kt�ry umar� nieoczekiwanie przed kilkunastu miesi�cami.
Ale chocia� bez grosza, by�em bogatszy ni� tysi�ce r�wie�nik�w, zdemobilizowanych po wojnie. Bogatszy zapa�em, zapasem marze�, zdolno�ci� do wzrusze�, niepohamowan� ciekawo�ci� �wiata. Przede wszystkim za� bogatszy uczuciem pietyzmu dla ojca. Tote� nie bra�em udzia�u w og�lnym w�wczas wy�cigu do pa�stwowych ��ob�w i sto�k�w, przeciwny tanim splendorom, nie rozpierany pr�no�ci�; ani mi si� �ni�o si�ga� zbyt daleko i zbyt wysoko: w tym samym domu przy D�ugiej 11, gdzie mieszkali�my na pierwszym pi�trze ju� od pi�tnastu lat, mie�ci� si� na parterze nasz zak�ad fotochemigraficzny. Nie obwijajmy w bawe�n�: zak�ad ruina. Na skutek wojennych przypad�o�ci i utrudnie� ze strony niemieckich w�adz, �a�o�nie uszczuplony i zdewastowany, zak�ad ledwo zipa�.
Ale by� spu�cizn� po ojcu. W przesz�o�ci przez d�ugie lata karmi� nas znakomicie i pozwala� nam kiedy� snu� marzenia o wielkich wyprawach. Teraz, po wojnie, ka�dy zak�tek w niedu�ym, czteroizbowym zak�adzie przypomina� mi ojca, ka�dy przyrz�d przesi�kni�ty by� jego prac�. Niepoj�ta moc wspo-
mnie� i tkliwo�ci: ju� samo przebywanie w zak�adzie, dotykanie tych samych przedmiot�w, kt�rych ojciec dotyka�, sprawia�o mi szczeg�ln� rozkosz, jak gdyby tu ojciec wci�� jeszcze przebywa�. Wi�c kocha�em zak�ad; ch�tnie w nim j��em si� pracy.
Cudacznej pracy. Wraz z matk� sta�em si� po �mierci ojca w�a�cicielem zak�adu, ale nic z chemigrafii nie umia�em. Wi�c rzemios�a musia�em uczy� si� od samego zal��ka. Sytuacja raczej paradoksalna, bo ch�op ju� pod w�sem we w�asnym zak�adzie uczy� si� jak ucze�. Na szcz�cie pracowa�o w nim dw�ch dzielnych pomocnik�w, Leon Primke i Antoni Goni�. Wi�c do nich si� do��czy�em; ra�niej im si� zrobi�o i �yczliwie mnie przyj�li. Praca �ywo ruszy�a z kopyta.
Polska po wojnach wychodz�c z powijak�w, zaraz w pierwszych latach wkroczy�a, wiadomo, na drog� burzliwego rozwoju. Jak grzyby po deszczu wyrasta�y plac�wki i instytucje. Na Wielkopolsk� i Pomorze byli�my jedynym zak�adem chemigra-ficznym, wi�c mo�na sobie wyobrazi�, jak wkr�tce wali�y si� zam�wienia na klisze drukarskie. Harowali�my po dziesi�� i \vii;cej godzin dziennie; pomocnicy grubo zarabiali nadgodzinami, a ja mia�em najlepsz� szko��.
Ma��e�stwo /. .l;mk;| okaza�o sit; nad wyraz szcz�liwe. ��-ejr.vly mu X1"''!1'1' nivueia i w ca�ym domu panowa�a wzorowa hurmoiiln. Ponadto .Linka, istota nic tylko dorodna, ale i nie ilronli|<'M (><l pracy, wydatnie [Miniuga�n mej matce w prowadzeniu biura /ak�miu. Tak wii;r, podczas gdy przedsi�biorstwo na-htcrulu hhmiii'Ko ro/p<du, w ma��e�stwie panowa�a serdeczna ml�oA�, w <�umti � zgoda i przyja��.
Ale w Ir/.eeim miesi�cu mej pracy w zak�adzie zacz��em niepokoje sit; o zdrowie. Wch�anianie przez dziesi�� godzin dziennie opar�w cyjanku potasu przy wywo�ywaniu negatyw�w i t rawienie klisz cynkowych w wyziewach kwasu azotowego dawa�o mi si� we znaki, mo�e dlatego, �e by�em nowicjuszem. Przypomnia�em sobie k�opoty ojca z p�ucami i sercem i przedwczesny jego zgon. Znajomi lekarze i studenci medycyny zasypywali mnie radami, ale niebezpiecze�stwo zatruwania si�
zwalczy�em dopiero wtedy, gdy wypracowa�em swe w�asne, pozornie prymitywne sposoby przeciwdzia�ania: powietrze, ruch, woda, pla�a i s�o�ce.
Oko�o czwartej, pi�tej po po�udniu, po wielu godzinach tkwienia w wyziewach, wyrywa�em si� z domu i �ywym krokiem odbywa�em codzienny spacer na plac Wolno�ci. Krocz�c �w kilometr ulicami, a zw�aszcza wchodz�c na Podg�rn� (dzi� Walki M�odych), bez przerwy nabiera�em ogromnie g��bokiego oddechu, a� w �ebrach niemal trzeszcza�o. Z biegiem czasu takie systematyczne wietrzenie p�uc, powtarzane dzie� w dzie�, miesi�c w miesi�c przez �ata, znacznie poszerza�o klatk� piersiow� i pot�gowa�o t�yzn� fizyczn�. Nabyta w ten spos�b sprawno�� p�niej bardzo mi si� przyda�a w podr�ach.
Spacer�w dla samych spacer�w nie lubi�em. Wi�c id�c na plac Wolno�ci wst�powa�em tam do kawiarni �Grandki", by poswawoli� chwil� z przyjaci�mi lub da� si� wci�gn�� w gor�tsze swary. Kim byli owi bywalcy kawiarniani? Spotyka�em tam resztki przedwojennej cyganerii artystycznej z ochoczym i zawsze dowcipnym Jankiem Wronieckim na czele, ale tak�e i pierwsze roczniki studenterii Uniwersytetu Pozna�skiego, od kt�rej oczekiwa�em �ywszej my�li i fantazji.
Natomiast latem z rozkosz� siada�em na odkrytym tarasie kawiarni �Esplanady" (dzisiejszej �Arkadii"; nie wiem, po kie licho tak ci�gle zmieniano u nas nazwy) i napawa�em si� rozleg�ym widokiem na plac Wolno�ci, zako�czonym gmachem hotelu �Bazar". Z gapienia si� na plac czerpa�em dwie korzy�ci: oddychanie �wie�ym powietrzem i patrzenie w dal. To patrzenie w dal mog�oby mie� walor chwalebnego symbolu, ale wtedy chodzi�o przede wszystkim o co innego: o zdrowie oczu. Wzrok m�j po kilkugodzinnym wpatrywaniu si� przez lup� w drobniute�k� siatk� autotypijn� potrzebowa� na gwa�t wytchnienia. Wi�c oto wzrok m�j wybiega� teraz w dal, nie sin�, lecz r�ow�. Tam na ko�cu placu Wolno�ci r�owi� si� w promieniach popo�udniowego s�o�ca �Bazar", hotel wywo�uj�cy r�wnie rzewne wspomnienia jak hotel �Lambert" w Pary�u.
Nie dziwi� si�, �e w kr�gu mych najbli�szych znajomych co-
raz mniej by�o cyganerii ze �Zdroju": nie by�o ju� uroczej ka-walerki Zenona Kosidowskiego przy ulicy Teatralnej 7, gdzie ongi� bractwo tak ch�tnie si� schodzi�o, a sam Zenek obecnie pilnie ucz�szcza� na wydzia� filozoficzny Uniwersytetu Pozna�skiego. Za to w naszych kawiarnianych spotkaniach wyp�ywa� na pierwszy plan m�ody dziennikarz, Apoloniusz Basi�ski, utykaj�cy na jedn� nog� chyba od wczesnych lat, niepospolity magik, czaruj�cy nas sw� wiedz� o Ameryce P�nocnej. Tamtejsz� Poloni� odwiedzi� tu� przed wojn� (pierwsz� �wiatow�) i zaczerpn�� natchnie� znad Niagary, a teraz zagorzalec, ni to poeta, ni wizjoner, ni czarownik, ni fanatyk, osza�amia� nas mira�em swej polskiej ameryka�sko�ci. Nuci� �Yankeedoodla", �e mo�na by�o si� rozp�yn��, opowiada� setki historii znad Erie i Michiganu, upaja� nas bogatym Chicago, ale sam by� najbardziej odurzony swymi wspomnieniami. My, ol�nieni s�uchacze, po pewnym czasie och�on�li�my z tego transu, natomiast Basi�ski jak gdyby ju� nigdy ca�kowicie nie przyszed� do siebie
i nie ockn�� si�.
Nieustanne opowiadania o ameryka�skich, prze�yciach sta�y si� jego obsesj�, mo�e szlachetn�, ale dla niego wysoce szkodliw�, bo parali�owa�a jego zdolne pi�ro. Powinien by� napisa� ksi��k� i uwolni� si� od swej �Ameryki". Nie napisa�. Znakomity za m�odu publicysta jak gdyby zamula� sobie talent, jak gdyby kierowa� go na ja�owe tory, przez lata zamienia� na zbyt drobne miedziaki. Nie potrafi� przetrwa� do ko�ca swych pierwszych, nadmiernych uniesie�, chocia� w dwudziestoleciu mi�dzy wojnami z powodzeniem redagowa� w Poznaniu pisma
post�powe.
Nie bez wra�enia czyta�em w tych czasach w Dzienniku Pozna�skim odcinki ameryka�skich wspomnie� Jerzego Gi�yckiego. Szcz�ciarz, w latach pierwszej wojny �wiatowej przebywa� w Stanach Zjednoczonych i tam pracowa� jako kowboj na ranczach i jako robotnik w kopalni w stanie Colorado. Bardzo podoba�y mi si� jego felietony, szed� od nich oddech �wiata, a ju� sam temat fascynowa�, �rodowisko geograficzne porywa�o. Kilkana�cie lat p�niej czyta�em to samo powt�rnie
w jego ksi��ce �Chleb i chimera", wydanej w 1935 roku, i zrozumia�em, dlaczego opisy ameryka�skich prze�y� autora ju� mnie tak nie urzeka�y jak ongi�, gdy czyta�em je w odcinkach Dziennika Pozna�skiego. Przecie� sam temat by� wci�� fascynuj�cy, perypetie autora na �Dzikim Zachodzie" Stan�w Zjednoczonych niezwyk�e i barwnie opisane, a jednak ju� nie chwyta�y: ksi��ka wyra�nie zdradza�a panuj�c� nad opisami nut� gorzkiego pesymizmu i brak u�miechu, brak rado�ci �ycia.
Wydaje mi si�, �e znakomitemu literatowi, kt�rego ongi� tak lubi�em, los nie pozwoli� rozwin�� si� szerzej, rozpostrze� skrzyde� tak szeroko, jak na to si� zanosi�o. Z Afryki, dok�d pojecha� w 1925 roku, napisa� jeszcze ciekaw� ksi��k� �Czarni i biali", do�� g�o�no komentowan�, ale potem jak gdyby nerwy go zawiod�y i co� si� w nim zapad�o. Mo�e pocz�tki mia� zbyt �atwe; by� bardzo przystojny i m�ski. Tadeusz Breza go lubi� i chwali�; pochodzili obydwaj, jak przypuszczam, z ziemia�skich k� wschodnich kres�w. Nie�atwo przej�� przez �ycie obronn� r�k�, b�d�c od samego pocz�tku Gary Cooperem czy Gregory Peckiem. To dzia�a�o jak szkodliwy narkotyk.
Chocia� mniej by�o teraz wyjazd�w pod d�by rogali�skie i w og�le w przyrod�, to jednak kontaktu ze �wiatem zwierz�cym chyba nigdy nie straci�em. Przypominam sobie nasze wsp�lne, ma��e�skie zaczytywanie si� jedn� z pierwszych ksi��ek Zofii Na�kowskiej �Moje zwierz�ta". By�y to wzruszaj�ce perypetie z domowym zwierzy�cem pannie, autorki i jej siostcy, w rodzicielskim domu pod Wo�ominem i raz �y dwa razy przy czytaniu przysz�o nam, Jance i mnie, poczu� ze wzruszenia mgie�k� w oczach.
Z jakim�e to humorem i tkliw� serdeczno�ci�, a tak�e ze �wietnym darem obserwacji, m�oda autorka przekazywa�a nam kaprysy i figle swej domowej psiarni. Jak gdyby to dzi� si� zdarzy�o, s�ysz� jeszcze kusz�cy pomruk psa Morusa do swego kumpla P�mordka na dworcu w Wo�ominie:
� Wiesz co, P�mordku, by�o nie by�o, jed�my do Warszawy.
11
10
Wi�c dwa czworono�ne wisusy ukradkiem wpad�y do poci�gu w�r�d ci�by na stacji i pe�ne zuchowato�ci wybra�y si� w �wiat. W poci�gu, ale w innym wagonie, by�a ich pani, nasza autorka, jednak mimo to kud�atym �mia�kom wkr�tce zrzed�y miny w�r�d n�g obcych ludzi i wrogiego turkotu poci�gu, oddalaj�cego si� z ka�d� minut� od domu. Opu�ci� ich rezon, wzrasta� niepok�j. Bardzo zdenerwowane, �raz po raz ziewa�y przepa�ci�cie, a ka�de ziewni�cie ko�czy�o si� j�kiem. Sta�y przy sobie zastraehane, og�uszone, wci�� ziewaj�ce..."
Oczywi�cie kochaj�ca pani wybawi�a psy z tarapat�w, a gdy kilka dni p�niej wszyscy wracali szcz�liwie do domu pod Wo�ominem, Morus, filozoficzne maj�cy sk�onno�ci, zrozumia�, �e wsz�dzie dobrze, a w domu najlepiej.
Gdy w trzydzie�ci lat p�niej mia�em sposobno�� spotkania w Warszawie Zofii Na�kowskiej, wci�� uroczej i o uderzaj�co m�odych, m�drych oczach, w trakcie mi�ej rozmowy przy kawie przypomnia�a mi si� ta jej dawna ksi��ka o zwierz�tach. Zacz��em autorce opowiada� o niezatartym wra�eniu, jakie ongi� czytanie ksi��ki wywar�o na mnie i na �onie; jak g��boko �Moje zwierz�ta" podbija�y wtedy n^asze serca i budzi�y mi�o��, zw�aszcza do tych dw�ch sympatycznych uciekinier�w, kt�rzy dali si� ponie�� fantazji i skoczyli do poci�gu do Warszawy. ;
Nagle urwa�em opowiadanie, za�enowany i bardzo zdumiony: w oczach pani Zofii zab�ys�y dwie serdeczne �zy.
Ale � by wr�ci� do roku 1920/21 � mniej wa�ne by�y wtedy dla mnie ksi��ki i czytanie; przede wszystkim liczy� si� nasz zak�ad: moja intensywna w nim praca i jego szybki rozw�j. Wchodzi�em w zawodowe �ycie zupe�nie tak samo jak ojciec, kt�ry wtedy r�wnie� mia� dwadzie�cia pi�� lat. Budowa�em niemal od zera, od samego pocz�tku. Tak zacz��em spe�nia� dawn� wol� ojca i sp�aca� sw�j d�ug wdzi�czno�ci. Jakie b�d� nast�pne spe�nienia?
Gdzie� w jaki� spos�b naby�em pi�� dolar�w w banknocie i go sobie schowa�em. W gronie przyjaci� �mia�em si�: pierwsza jask�ka przysz�ych plan�w.
12
2 W Lipska
Koniunktura by�a �wietna w Poznaniu, klisze drukarskie potrzebne w Polsce, zak�ad kipi�cy, wi�c po p�torarocznej w nim pracy zdoby�em ju� tyle wiedzy o fotochemigrafii i tyle gre-siwa, �e mog�em skoczy� o krok naprz�d: do Lipska na Akademi� Sztuk Graficznych.
Wyje�d�aj�c z Poznania do Niemiec rankiem pewnego dnia pod koniec marca 1922, mia�em szcz�cie do s�o�ca, tego s�o�ca, kt�re zawsze w wa�niejszych chwilach mi przy�wieca�o; od samego rana nie by�o chmurki na niebie i mocne promienie od wschodu nape�nia�y przedzia� wagenu wyj�tkowym blaskiem. Tote� gdy wyj��em ksi��k�, dan� mi na drog� przez Zenka Kosidowskiego, i gdy zacz��em j� czyta�, wpad�em od razu w zachwyt.
By�a to �Noa Noa", niewielka ksi��ka o Tahiti, napisana przez francuskiego malarza Paula Gauguina, kt�ry, maj�c czterdzie�ci trzy lata, wyjecha� pod koniec XIX wieku w tropiki na czarodziejsk� wysp� i znalaz� tam raj swych marze� jako cz�owiek i jako artysta. Pi�kno przyrody i br�zowych mieszka�c�w Tahiti urzek�o jego i � tak samo mnie, poprzez cza-rown� ksi��k�.
Gauguina zna�em ju� z literackich ongi� biesiad u ojca i p�niej z roje� krakowskich malarzy, gdy w grodzie podwawelskim przebywa�em na studiach uniwersyteckich, wi�c teraz, gdy on sam przemawia� do mnie s�owami swej �Noa Noa", z przej�cia i rozkoszy nie mog�em oderwa� oczu od egzotycznej ksi��ki.
,,... W Faone � pisa� Gauguin o swym wyruszeniu w g��b wyspy w poszukiwaniu swego losu � w Faone przed chat� zaczepi� mnie jaki� krajowiec:
� Hej cz�owieku, co malujesz ludzi! Chod� je�� z nami!
U�miech jego by� tak zach�caj�cy i �agodny, �e nie
13
<litl�*iti sic; prosi�. Weszli�my razem do chaty, gdzie rrhrnnl iiMj�rzyini i knhioty, siedz�c na ziemi, roz-inawlall i pnllli,
� l)okq<l wi.HiruJ�-i/' � zapyta�a mnie pi�kna, riterdftUwttnletnln Tit�iit.mka.
Do lltn, ftiiNtwinlrj wsi.
Po to?
I'oszuka*! t.iin solne dziewczyny � po kr�tkim namy�le odpar�em z u�miechom.
- .Jest ich 4u�o u nas w Faone i �adnych. Czy chcia�by� kt�r�� z nich?
� Chcia�bym.
� A wi�c, je�li ci si� spodoba, dam ci dziewczyn�. Moj� c�rk�.
� M�od�?�
� Tak.
� A �adn�?
� Tak.
� I zdrow�?
� Tak.
� Dobrze � rzek�em. � Przyprowad� mi j�. Kobieta wysz�a.
W kwadrans potem, podczas gdy cz�stowano nas posi�kiem z banan�w majore, powr�ci�a. Za ni� sz�a m�oda dziewczyna. Przez bardzo przejrzysty, r�owy mu�lin szaty przebija�a z�ocista sk�ra bark�w i ramion. Dwa p�ki stercza�y czupurnie na piersi. By�o to du�e dziecko, wysmuk�e, krzepkie, o cudnych proporcjach.
Powita�em j�. U�miechn�a si� i siad�a obok mnie.
� Nie boisz si� mnie? � zapyta�em.
� Aita � nie.
� Chcesz zamieszka� w mej chacie na zawsze?
� Ehe � tak. To by�o wszystko.
Serce mi bi�o, a dziewczyna z ca�ym spokojem
14
uk�ada�a na ziemi przede mn�, na du�ym li�ciu bananowym, ofiarowany mi posi�ek.
Tehura � tak si� nazywa�a � by�a ma�om�wna, zarazem �mieszka i melancholijna. Zamieszka�a w mej chacie.
Po kilku dniach pobytu u mnie Tehura poprosi�a mnie o pozwolenie odwiedzenia swej matki w Faone.
Taki by� zwyczaj; wi�c posz�a, by zda� matce spraw� o mnie. Dozna�em uczucia, �e j� �egnam na zawsze.
Dni, kt�re nasta�y, by�y ci�kie. Samotno�� wyp�dza�a mnie z chaty, nie mog�em skupi� my�li do malowania. Min�� tydzie� � i Tehura wr�ci�a.
W�wczas rozpocz�o si� �ycie w pe�ni szcz�cia. Rado�� i praca wstawa�y r�wnocze�nie ze s�o�cem i jak ono promienne. Z�oto lic Tehury nasyca�o weselem wn�trze chaty i okoliczny pejza�. �yli�my oboje tak doskonale pro�ci! Jak�e rozkosznie by�o i�� rankiem we dwoje orze�wi� si� w pobliskim potoku.
Tehura by�a raz bardzo rozwa�na i kochaj�ca, to zn�w szalona i p�ocha..."
Jeszcze poci�g nie dojecha� do Lipska, gdy ksi��k� przeczyta�em do ko�ca. D�ugo pozosta�em pod jej wra�eniem. Zawia�o mocnym powiewem z Wysp Po�udniowych i niew�tpliwie �w nastr�j tropikalnej egzotyki opromienia� 'wyra�nie ca�y m�j trzymiesi�czny pobyt w Lipsku.
Profesorowie i techniczni asystenci przyj�li nader �yczliwie dwudziestosiedmioletniego studenta, kt�ry by� ju� w�a�cicielem przedsi�biorstwa, i nie szcz�dzili wysi�k�w, by go wdro�y� w tajniki fotochemigrafii. Szczeg�lnie cenne by�o zdobywanie umiej�tno�ci, jak wykonywa� dobre klisze do druku tr�jbarwnego � g��wny cel mego pobytu w Lipsku.
Wi�c profesorowie byli nad wyraz mili, natomiast kierownik biura rektoratu, stary piernik z czas�w cesarstwa, niespodzie-
15
wanie zmierzy� mnie wrogim spojrzeniem, gdy skromnie poprosi�em o adres Janiny Brejskiej, studentki na wydziale graficznym Akademii. Nie chcia� spe�ni� mej pro�by i zacz�� wypytywa� sit; podejrzliwie, po co mi potrzebny jej adres. Czy zr.imolaly romantyk my�la�, �e barbarzy�ca z Dzikiego Wschodu chce zgwa�ci� m�od� rodaczk� albo, b�d�c anarchist�, zasztyletowa� c�rk� toru�skiego wojewody? Cokolwiek biuro-krata my�la�, adresu mi nie da�, i do Brejskiej musia�em do-I r/.e� inn� drog�, okr�n�, przez wydzia�y Akademii.
.Fanki Brejskiej dotychczas osobi�cie nie zna�em, ale wiedzia�em ju� dawno o jej istnieniu od Janka Wronieckiego, jej profesora w Wy�szej Szkole Zdobniczej w Poznaniu.
By�a urodziw� dziewczyn� o �licznej twarzy i bystrych, ciemnych oczach. I by�a urzekaj�c� indywidualno�ci�: m�odsza ode mnie o trzy lata, odznacza�a si� kultur� ducha, szczerym sercem, bujnym umys�em i g��bokim wyczuciem sztuki. Jednak chocia� pe�na �ywo�ci i talentu, p�niej w �yciu niezbyt da�a sobie rad�. Prawdopodobnie nie umia�a do�� energicznie walczy� �okciami, by skutecznie przebija� si� przez szorstkie op�otki �ycia; a mo�e zabrak�o jej bezwzgl�dno�ci woli.
Od pierwszych chwil poznania si� powsta�a mi�dzy nami niezwyk�a za�y�o��; Janka Brejska by�a ogromnie bezpo�rednia i pe�na ujmuj�cej prostoty. Pomimo �e ka�de z nas ju� zwi�za�o si� uczuciowo z kim� innym, ona z narzeczonym w Polsce, ja z �on�, stworzyli�my tu w Lipsku par� osobliwych kumpli, bardzo oddanych sobie, a po��czonych najszlachetniejszym kole�e�stwem i idealnie czyst� przyja�ni�.
Wszystkie chwile, wolne od nauki i snu, przebywali�my razem i wtedy zaraz wpadali�my w arkadyjskie nastroje. Taka sielanka, rozci�gni�ta na ca�e tygodnie, strasznie nas bawi�a. Odczuwali�my rozkosz posiadania r�owych okular�w i patrzenia przez nie na siebie i na Lipsk, i lipskie sprawy. Ulice by�y nam r�owe, r�owe domy i parki oraz muzea, sklepy, ksi�garnie i r�owi byli ludzie, r�owe tak�e zagadnienia i nasze my�li. A gdy w pewnej ksi�garni w�r�d reprodukcji Gau-guina ujrzeli�my obraz, nazwany �Arearea" (�Weso�e dziew-
16
czyny") z r�owym psem na pierwszym planie, na reprodukcji innego Gauguina za� r�owego konia � stwierdzili�my, �e to ca�kiem w porz�dku.
Rzeka Elstera, z�owr�bna w naszej historii, mia�a tej wiosny ma�o wody i by�a potulna. Na koniu �atwo da�aby si� prze-brodzi�, nie jak owego fatalnego pa�dziernika przed stu dziewi�ciu laty, gdy wycofuj�cy si� z pola bitwy Polacy os�aniali w stra�y tylnej odwr�t ca�ej armii Napoleona: os�onili, ale wielu musia�o zgin�� w nurtach Elstery, gdy zbyt wcze�nie przed ich nosem wysadzono w powietrze most przez rzek�.
W Rosental, �licznym lesie podmiejskim, raz po raz wynajmowali�my ma�� ��dk� i wyp�ywali na cich� rzek�. Wyp�ywali�my w bukoliczny krajobraz, gdzie stare drzewa wspaniale odbija�y si� w rozmarzonej rzece. By�o tu tak �adnie i n�c�co, �e kt�by uwierzy�, i� kiedy� w tych samych nurtach, lecz w�ciekle wtedy wzburzonych, o niespe�na kilometr powy�ej mog�a rozgrywa� si� polska tragedia ksi�cia J�zefa Poniatow-skiego i jego �o�nierzy? A wierzy� trzeba by�o.
Nam, Jance Brejskiej i mnie, rzeka by�a przytulna i ods�ania�a tylko przyjazne oblicze. Nie dopuszczali�my do swych my�li przeciwno�ci losu. Wierzyli�my w dobry �wiat.
W naszym lipskim �yciu istnia�y dwie pory dnia. Przed obiadem by�a konkretna i diablo solidna nauka w warsztatach Akademii i by�o wyt�one zdobywanie przeze mnie kunsztu barwnej reprodukcji; po obiedzie za� nastawa�o boskie odpr�enie i my, niby rozhukane �rebaki, wypadali�my na miasto, by da* wa� upust uroczym fantazjom. Ulice cz�sto wydawa�y nam si� ulicami Bagdadu lub Bombaju, a stateczni mieszka�cy Lipska lud�mi z Tysi�ca i Jednej Nocy.
Sklepy kra�nia�y nam jak bazary Wschodu, a rozbrykane nasze pomys�y czasem wypryskiwa�y daleko w przeciwn� stron�, na barwne stepy Patagonii. Czasem nurza�y si� w g�szczach puszczy na Borneo �ladem celnika Rousseau albo lecia�y do brzeg�w Z�otej Bramy w San Francisco nad Pacyfikiem; bywa�o te�, �e zagmatwywa�y si� w bezrz�sych oczach kobiecych akt�w Amadea Modiglianiego.
17
Na widok schludnych wierzb w parku na ko�cu jakiej� lipskiej ulicy wybucha�em nag�� uciech�:
Patrz, Janko! Same palmy kokosowe!
Mylisz sii; ~ weso�o zaprzecza�a Janka. � To drzewa �akarandy na Madagaskarze!...
Pewnego dnia okrutnie zaintrygowa�a nas ksi��ka, zauwa�ona w oknie wystawowym jednej z ksi�gar�, a zatytu�owana �Papalagi". Brzmia�o to zagadkowo i potwornie kusi�o, a gdy drugi raz t�dy przechodzili�my, porwa�o nas: musieli�my ksi��k� naby�. �Papalagi" przesz�a naj�mielsze oczekiwania. By� to szczyt dowcipnego kpiarstwa, jaka� g�ra uroczej niby-naiw-no�ci, �mieszna przem�drza�o�� ch�opka-roztropka; jaki� wariacki bigos z absurdu i ci�tej logiki, ze spryciarstwa i rzewnej dziecinno�ci.
Ksi��ka by�a jak gdyby spadkobierczyni� filozoficznych opowie�ci XVIII wieku. Oto prymitywny i prostoduszny, ale nie-g�upi 'tubylec jakiego� odleg�ego archipelagu na Pacyfiku, mo�e Melanezji, poczciwiec nie znaj�cy dotychczas nic pr�cz swej wysPy i arcyprostego na niej �ycia, dostaje si� do nowoczesnego miasta w Europie i tu co krok popada w nieustanne zdumienie. Wszystko, czego do�wiadcza w tym otoczeniu, wydaje si� prostakowi tak przedziwne i tak g�upawo urz�dzone, �e wywo�uje w nim cierpkie uwagi. Czyni je z rozbrajaj�cym wdzi�kiem i wci�� si� dziwi, to roz�mieszony, to zmieszany lub zabawnie oburzony. Bia�ych ludzi uwa�a za niespe�na rozumu, bo na przyk�ad sobie na utrapienie nak�adaj� na nogi, na w�asn� sk�r�, obc� sk�r� ze zwierza, �eby by�o im ci�ko chodzi� w butach; albo buduj� wielopi�trowe chaty, �eby m�czy� si� wchodzeniem na g�r�, kiedy maj� do�� miejsca obok, by budowa� niskie chaty, przy ziemi.
I tak po nitce naiwnych spostrze�e� krocz�c do mniej naiwnego k��bka, rozbawiony dzikus odkrywa z os�upieniem, �e ci biali ludzie maj� wi�cej dokuczliwych i niem�drych tabu ni� jego bracia na wyspie, �e zatrz�sienie bezmy�lnych nawyk�w piekielnie utrudnia �ycie bia�ym ludziom; �e chyba niespe�na
18
s� rozumu, gdy m�wi� inaczej, a inaczej my�l�, i jeszcze inaczej post�puj�. Pomyle�cy!...
Autor dowcipnej ksi��ki, niez�y satyryk niemiecki, kt�rego nazwiska niestety ju� nie pami�tam, kaza� widzie� dociekliwemu wyspiarzowi tyle �miesznostek w �yciu bia�ych ludzi i tak ogromnie im si� dziwi�, �e �artobliwe zdziwienie i zabawa przenosi�y si� tak�e na czytelnika jego ksi��ki. A przenosi�y si� tym bardziej, �e przecie� dopiero trzy lata up�yn�y od zako�czenia pierwszej wojny �wiatowej, niepoczytalnego szale�stwa tych�e bia�ych ludzi.
Groteskowe perypetie �Papalagi" wzmaga�y aur� osobliwych nastroj�w, jakim poddawali�my si� w owym czasie. By�o nam z tym ogromnie dobrze, jak gdyby�my wewn�trznie wci�� �piewali i niewidzialne odprawiali ta�ce. Wszystko, cokolwiek przychodzi�o nam na my�l, a by�o ciekawe, nabiera�o od razu cech kolorowej ba�ni i stawa�o si� pi�kne i zuchwa�e. Widocznie rozp�tanie swawolnej fantazji sta�o si� jak�� duchow� potrzeb� i prawdopodobnie by�o po latach wojny ostatecznym uwolnieniem si� od wojennej zmory. A sprzyja�o temu pojawienie si� dw�ch cudownych ksi��ek, �Papalagi" i �Noa Noa" i last not least, urzekaj�cej Janki Brejskiej. Urocza dziewczyna okaza�a si� morow� towarzyszk� i �ywo przyczyni�a si� do wzniecania fal rado�ci i zapa�u. Zapa�u do czego? Niew�tpliwie �w pobyt w Lipsku zamyka� jaki� m�j okres wojenno-po-wojenny, a otwiera� nowy, wybuchaj�cy bogato- i szczodrze. Cz�owiek rozwiera� coraz szerzej ramiona i wch�ania� coraz mocniej wo� nowego �ycia.
Gotowa�o si� we mnie co� jak gdyby do wielkiego skoku, ale jakiego skoku, w jakim kierunku, tego jeszcze sobie jasno nie uzmys�awia�em. Ch�opi�ce marzenia o podr�ach, snute ongi� pod d�bami rogali�skimi, je�li si� czasem przypomina�y, to tylko mgli�cie i odleg�e. Za to realna by�a przedpo�udniowa nauka o kliszach i realne nasze popo�udniowe nurzanie si� w cudacznych sielankach lipskich.
19
3. �P�jd� i tob�!
Przed poWrotem pod koniec czerwca 1922 roku do Poznania dokona�em w Lipsku niezmiernie wa�nego posuni�cia: za pieni�dze, zarobione niedawno temu w zak�adzie chemigraficz-nym, zakupi�em pyszny, nowoczesny gigant-aparat reprodukcyjny, dalej bajecznie silny obiektyw fotograficzny, tak�e cenne rastry-siatk�wki do klisz tr�jbarwnych, i te wspania�o�ci ora? inne podobne sprz�ty postawi�y zak�ad na najwy�szym w owych latach poziomie europejskim.
Ale zanim do tego dosz�o, dozna�em, jeszcze w czasie naszej uroczej ba�ni nad Elster�, g�upiej przykro�ci. Mi�dzy Jank� Brejsk� a mnie wcisn�a si� chmurka, przelotna i niewielka, a jednak mi�dzy nami z lekka zazgrzyta�o, na chwil� za� do�wiadczy�em jak gdyby niesmaku. Przewra�liwienie? Mo�e. Ale przecie� niezbyt to przyjemna rzecz dla poczucia czyjej� cho�by najskromniejszej godno�ci ludzkiej, gdy kto� obcy chce cz�owieka krzywdz�co poni�y�. Janka od jakiej� ma�o subtelnej przyjaci�ki z Polski dosta�a list, pe�en niepokoju o sercowe Janki prze�ycia, a spomi�dzy wierszy listu wyziera�a przestroga, �e nie nale�y wi�za� si� z wr�blem, je�li jest si� przeznaczon� dla or�a.
Przeb�g, ani przez u�amek sekundy nie �ni�a mi si� rola ab-sztyfikanta Janki; nie chcia�em by� zalotnikiem ani wr�blo-watym, ani orlim. Dobrze �wiadczy�o o naszej przyja�ni, �e uszczypliwa troskliwo�� dalekiej przyjaci�ki tylko nas roz�mieszy�a. Wr�blowe ��de�ko rozwia�o si� bez �ladu w przes�onecz-nionej atmosferze naszych lipskich dni.
Przywieziony do Polski sprz�t fotochemigraficzny ogromnie si� przyda�, zastrzyk nowych urz�dze� wybitnie zwi�kszy� wydajno�� zak�adu, podni�s� jako�� pracy. Haruj�c znowu niezmordowanie jak ko� za dw�ch, za trzech, jednak nie zaniedbywa�em spraw zdrowia: letnie niedziele sp�dza�em na pla�y i w Warcie w Puszczykowie, a pod wiecz�r w le�nej restauracji �Mandlowej", gdzie wpatrywa�em si� w wierzcho�ki najbli�-
20
szych sosen i widzia�em w�r�d r�owych w s�o�cu konar�w zjawy bardzo pi�kne i podniecaj�ce.
Rado�� �ycia, w owych miesi�cach szczeg�lnie u mnie �ywa, dozna�a pewnego st�umienia tej�e jesieni: zaniepokoi� nas wszystkich stan zdrowia Janki, mej �ony. Co� tam nie gra�o z jej p�ucami i trzeba j� by�o wys�a� do sanatorium w Zakopanem. Na szcz�cie po kilku tygodniach Janka wr�ci�a do Poznania dobrze podleczona, �licznie opalona i pe�na wigoru.
W po�owie grudnia tego� roku 1922 nowy wstrz�s, tym razem nie rodzinny i na miar� nie tylko Polski, ale �wiata ca�ego: polityczny fanatyk prawicowy, malarz Eligiusz Niewia-domski, zastrzeli� z rewolweru profesora in�yniera Gabriela Narutowicza w tydzie� po wybraniu tego� pierwszym po wojnie prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. Wyboru dokonano g��wnie g�osami lewicy i centrum, tak�e mniejszo�ci narodowych, i to rozsierdzi�o do bia�o�ci ko�a reakcyjne. Zbrodnia pogr��y�a Polsk� w �a�obie, natomiast endecy niemal zawyli z triumfu i w swym zacietrzewieniu pasowali zab�jc� na bohatera narodowego. W Poznaniu rozprowadzali ulotki z portretem Niewiadomskiego i z gloryfikuj�cym go podpisem. By�o to odra�aj�ce i nie ukrywa�em w�r�d znajomych swego zgorszenia.
Id�c w dawne �lady ojca, prowadzili�my znowu dom serdecznie otwarty i niemal co wiecz�r podejmowali�my kilkoro m�odych, mi�ych go�ci. Byli to przewa�nie studenci Uniwersytetu Pozna�skiego, o kilka lat m�odsi ode mnie, kt�rych lubi�em dlatego, �e spodziewa�em si� u nich m�odzie�czej fantazji i brawury, wylatuj�cej nad poziomy i mierz�cej w �yciu si�y na zamiary. Ale gdy pewnego wieczoru wyrazi�em do�� szczerze sw�j pogl�d na zbrodni� Niewiadomskiego, uderzy� mnie u m�odych go�ci brak w�a�ciwego odd�wi�ku. Nie byli zadowoleni z mego oburzenia na pope�nione morderstwo. Byli za�enowani, niewyra�nie patrzy�o im z oczu.
�� To przecie� nie morderstwo! � kt�ry� z nich mrukn�� p�g�bkiem.
� Wi�c co, na Boga?! � �achn��em si�.
21
� Zab�jstwo...
Kto� inny jeszcze uzupe�ni�:
� Do tego zab�jstwo polityczne. Bardzo mnie to zadziwi�o i speszy�o.
Zak�aa fotochemigraficzny dobrze si� rozwija�, wkraczaj�c mocno w okres rozkwitu, popyt na dobre klisze by� du�y, wi�c w trzy miesi�ce p�niej, w marcu 1923, znowu wyjecha�em do Lipska na Akademi� Sztuk Graficznych, tym razem, a�eby wejrze� w arkana czarnej sztuki i poduczy� si� drukarstwa. Przed powrotem do Poznania pod koniec wiosny zakupi�em w Lipsku pi�kny komplet � drukarenk�, kt�rej chlub� by�a pot�na tygl�wka najnowocze�niejszej budowy. Jak wida�, nie zapomnia�em swego pietyzmu dla ojca, rzetelnie rozwijaj�c nasz zak�ad zupe�nie tak samo jak on to kiedy� czyni�.
Janka Brejska tak�e przyjecha�a do Lipska i by�o nam znowu bardzo dobrze ze sob�, ale tym razem nie dosz�o ju� do tych uroczych szale�stw i wybuja�ych roje� z poprzedniego pobytu. Czy�by �Papalagi" i �Noa Noa" straci�y sw�j urok, przesta�y dzia�a�? Chyba nie.
Owego lata ogromnie zat�skni�em za przyrod�, marzy�em
0 niej jak ro�lina o s�o�cu. Zbudzi�a si� we mnie ��dza oddychania le�nym balsamem. Jak nigdy dot�d w ostatnich kilku latach, nami�tnie zapragn��em zapachu nadrzecznych ��k
1 chcia�em ws�uchiwa� si� w plusk wody, rozbijanej przez dzi�b �odzi. Z ch�opi�cych, przedwojennych lat �wietnie zna�em Wart� pod d�bami rogali�skimi i wy�ej, pod Nowym Miastem, dok�d zapuszcza�em si� z ojcem. Teraz nieposkromion� odczu�em potrzeb� przebywania nad rzek� tak�e w g�rnym jej biegu, bli�ej �r�d�a, gdzie Warta by�a piaszczysta, m�oda i niesforna. I tajemnicza.
Zaraz po powrocie z Lipska poleci�em wprawnemu szkutnikowi w Sieradzu nad Wart� zbudowanie lekkiej �odzi, mieszcz�cej wygodnie kilka os�b. Nazwa�em j� oczywi�cie �Janka", a w po�owie lipca pojechali�my kolej� do Sieradza radosn� paczk�: by� Janek Wroniecki, artysta grafik i najweselszy kum-
22
pel; by� m�ody poeta z Pleszewa Antek Seichter, bosko przystojny medyk Stach Miko�ajewski, i by�a Janka i ja.
��d� nasza � jak p�niej przy okazji b�d� pisa� � by�a trwa�a, pojemna, kochana i ceniona i mog�a nie�� nas bezpiecznie chyba na koniec �wiata. D�uga na cztery metry,
0 szerokim kad�ubie i jednej parze wiose�, szczerze i otwarcie przyznawa�a si� do ch�opskiego pochodzenia; by�a poczciwym
1 po�ytecznym cz�nem, ale jedynie pod warunkiem, �e p�yn�a z pr�dem.
Z Sieradza p�yn�li�my przez trzy tygodnie z pr�dem rzeki do Poznania. Warta, w okolicach Sieradza jeszcze wcale nie uregulowana, by�a rzeczywi�cie �liczna; pe�na piaszczystych mielizn, z kt�rych musieli�my co rusz �ci�ga� ��dk�, skacz�c ochoczo do wody. Za to ��ki nad rzek� przedstawia�y si� mniej pon�tnie: by�y wy�arte i sumiennie wyskubane, a �ajnem okropnie spaskudzone przez tysi�ce g�si, hodowanych w nadrzecznych wioskach.
Jak to zwykle u zielonych zapale�c�w wycieczkowych, w pierwszych dniach wezbranej swawoli i humoru ponosi� nas dziarski zapa� i t�go upaja�o s�o�ce, a poczciwy Antek Seichter, nasz poeta, frywoli� co niemiara i czasem odwala� cynika:
...Sentymenty trzymaj kr�tko... W noc majow� z prostytutk�...
Ale kilka dni p�niej, ju� poni�ej Ko�a, przygas�o rozhukanie, styg�a wra�liwo�� i nast�powa�o zrozumia�e w tych warunkach znu�enie; zbyt wielk� dawk� po�ykali�my tlenu. Wsz�dzie po drodze sypiali�my u ch�op�w w stodo�ach i mieli�my dziwne sny od zapachu siana.
Brzegi Warty, tak obfite w ��ki w by�ej Kongres�wce, poni�ej Pyzdr sta�y si� lesiste: uj�te w ramy dorodnych drzew, nabra�y malowniczo�ci. I wi�cej tu by�o romantycznych zakr�t�w rzeki o g��bokich dziurach. Przed laty cz�sto przyje�d�a�em z ojcem do tych matecznik�w na �owienie szczupaka.
W pobli�u Nowego Miasta by� w rzece ostr�g, przy kt�rym ojciec zdoby� kiedy� olbrzymi� ryb�. Poniewa� obecnie obo-
23
zowali�my niedaleko tego zakola i ostrogu, postanowi�em odwiedzi� to miejsce; dobrze by�o troch� poduma� o ojcu i minionych czasach. Towarzyszom oznajmi�em o swoim zamiarze
� P�jd� z tob�! � o�wiadczy�a Janka.
� To nieblisko: przesz�o kilometr st�d! � ostrzeg�em j� �artobliwie.
� Nie szkodzi! P�jd� z tob�.
Uradowany ogarn��em Jank� ciep�ym spojrzeniem. By�a opalona na br�z; jej fio�kowe oczy �ywo i z ufno�ci� patrza�y na �wiat, a by�a tego popo�udnia wyj�tkowo �liczna i kobieco pon�tna. Kt�by sig domy�li�, �e przed niespe�na trzema kwarta�ami Janka rozpaczliwie walczy�a o zdrowie p�uc w zakopia�skim sanatorium?
� Dobrze, chod�! � zajrza�em jej czule w oczy i serdecznie obj��em kibi�.
By� pocz�tek sierpnia. Wybuja�a dojrza�o�� lata przenika�a s�odkim czadem ca�� przyrod�. Od mi�t i macierzanek sz�a podniecaj�ca wonno��. W�osy Janki od naszych nocleg�w mocno pachnia�y sianem. Upalny dzie� odurza�.
Miejsce w rzece i ostr�g z poka�n� g��bin� zastali�my niemal tak, jak je pami�ta�em z dawnych lat. Na chwil� �a�owa�em, �e nie zabra�em w�dki na szczupaka; ale �a�owa�em tylko chwil�.
Stado jakich� wniebowzi�tych ptaszk�w, ukryte w g�stej wierzbinie doko�a nas, przej�te zuchwa�� radp�ci�, wyprawia�o taki koncert swym �wierkaniem, jak gdyby chcia�o zarazi� ca�y �wiat sw� szcz�liwo�ci�. Jak�e w tej chwili nie przytuli� do siebie ukochanej kobiety mocnym, m�skim u�ciskiem?
Gdy w kwietniu przysz�ego roku urodzi�a nam si� Basia, czasem, wspominaj�c te s�oneczne dni na Warcie, dyskretnym u�mieszkiem pokrywali�my nasz� tajemnic�: �e roz�piewane ptaszki przynios�y nam dziecko.
24
4. Kanion Cohrado
Pod koniec lata i jesieni� tego� 1923 roku zasz�o kilka wypadk�w o pewnym dla mej przysz�o�ci znaczeniu.
Do r�k wpad�a mi ksi��ka Antoniego Ossendowskiego pt. �Przez kraj ludzi, zwierz�t i bog�w" o niedawnych prze�yciach autora w Mongolii w okresie zawieruchy rewolucyjnej i o krwio�erczym herszcie-komendancie, baronie Ungern--Sternbergu. Ksi��ka, ciekawa akcj� i stylem, wci�ga�a czytelnika i sensacyjno�ci� przypomina�a najlepsze tomy Karola Maya, z tym, �e by�a prawdopodobnie autentyczna. Z powodu akcentu polityczno-reakcyjnego ksi��ka sta�a si� w Stanach Zjednoczonych �wczesnym bestsellerem.
Po powrocie ze sp�ywu Wart�, czuj�c jeszcze we krwi s�o�ce i rzek�, w przyst�pie junackiego humoru, napisa�em list do Kanady, adresuj�c go do nie znanego mi kierownika stacji kolejowej Canadian National Railways w Prince George nad rzek� Fraser w Kolumbii Brytyjskiej. W li�cie zapyta�em si�, czy jest mo�liwy sp�yw na ma�ym kanu t� rzek� a� do uj�cia do niej rzeki Thompson; jakie by�yby najni�sze koszty takiej wyprawy i czy mo�na by upolowa� po drodze nied�wiedzia.
Odpowied� przysz�a nieoczekiwanie rych�o, serdeczna i wzruszaj�co dok�adna. Kierownik stacji, mi�y entuzjasta, sypa� mn�stwem praktycznych wiadomo�ci i radzi� to, odradza� tamtego; przestrzega� tak�e przed u�yciem motorku przyczepnego, kt�ry odstraszy�by liczne w tej dolinie nied�wiedzie. Koszt takiej wycieczki oblicza� na tysi�c dolar�w, ale mo�e da�oby si� urz�dzi� i taniej.
Tysi�c dolar�w wyda�o si� sum� niebotyczn�, wobec kt�rej posiadane przeze mnie pi�� dolar�w kurczy�y si� do �miesznego ziarenka i raczej do symbolu-talizmanu, czym w istocie by�y.
Ale mimo to �yczliwa odpowied� nie znanego Kanadyjczyka bardzo nas ucieszy�a, zar�wno mnie, jak i przyjaci�-bie-siadnik�w wsp�lnych naszych kolacji. Czytali�my �w list,
25
jakby to by� wspania�y poemat, zdolny zapali� wyobra�ni� i pobudzi� zuchwa�e marzenia, kt�rych � rzecz prosta � powa�nie nie brali�my. Przede wszystkim cenili�my list jako dokument wzruszaj�cej serdeczno�ci dalekiego cz�owieka z innego �wiata.
Czy^list pozostawi� we mnie jakie� g��bsze �lady? Nie s�dz�. Natomiast kr�tko potem przeczytana ksi��ka o rzece Co-lorado bardzo mnie przej�a. Sta�a si� wydarzeniem niemal prze�omowym, jakim� objawieniem.
Wielki Kanion rzeki Colorado w Stanach Zjednoczonych zdobywa� w�wczas wszech�wiatow� s�aw� dzi�ki monumentalnemu pi�knu, a g�o�ny podr�nik Sven Hedin uzna� go za �najwi�kszy cud przyrody". Kanion wrzyna� si� w skalisty krajobraz w�wozem g��bokim do p�tora kilometra. Strome �ciany, widziane w pogodny dzie�, co chwila bajecznie zmienia�y sw�j blask i kolory. Pod zach�d s�o�ca wszystko nabiera�o szczeg�lnie zuchwa�ych barw, przewa�nie jaskrawej czerwieni. W�wczas niekt�re ska�y wygl�da�y, jakby sk�ada�y si� ,,z czystego rubinu, od �rodka rozja�nionego ogniem podziemnego pieca" � wed�ug s��w Svena Hedina.
Na samym spodzie kanionu burzliwa rzeka Colorado, sprawczyni gigantycznej czelu�ci, rwa�a z szybko�ci� do trzydziestu kilometr�w na godzin�, tworz�c karko�omne progi, wodospady i wiry. Tu na dole, na ciasnych p�lkach w�r�d ska� wt�oczonych, zapomniani przez �wiat �yli Indianie, nieco inni ni� Hopi, Navaho czy Apacze, grasuj�cy na pustynnym p�askowy�u mi�dzy G�rami Skalistymi a Sierra Ne-vada. Nadrzeczni mieszka�cy z Wielkiego Kanionu prawie nigdy nie wytykali nosa na wierzch; w swym przepastnym padole rodzili si� i umierali, �yli i swoiste ta�ce odprawiali, nieustannie maj�c huk rzeki w uszach, a prostopad�� �cian� nad sob�.
Dopiero w latach sze��dziesi�tych XIX wieku biali ludzie � Amerykanin White, w dwa lata p�niej za� J. W. Po-well, szalony major jednor�ki � wdarli si� w t� gardziel, a Powell ca�e czterysta kilometr�w kipieli przep�yn�� �ywy
26
na kruchym kanu. O swej wyprawie wyda� ksi��k� w 1875 roku.
Ot� ta w�a�nie ksi��ka, opracowana w p� wieku p�niej w przek�adzie niemieckim, wpad�a mi do r�ki jesieni� 1923 roku i do g��bi mnie poruszy�a swym niespodziewanym ub�stwem.
W owe lata tu� po pierwszej wojnie �wiatowej Wielki Kanion za�ywa� najwi�kszej s�awy. S�awy piek�a i raju. Fem>-men natury, s�usznie reklamowany przez Jankes�w, budzi� wyobra�ni� setek tysi�cy ludzi na ca�ym �wiecie, i dlatego niemiecki t�umacz ksi��ki Powella, chwytaj�c wiatr w swe �agle, podj�� si� pracy. Ale wykona� j� nieudolnie. Temat by� rewelacyjny, natomiast s�abawy opis nie dotrzymywa� mu kroku. W niemieckiej ksi��ce niby o wszystkim by�a mowa:
0 zuchwa�o�ci jednor�kiego wojaka, o dzikiej rzece, o nadrzecznych Indianach, ale w potoku niewa�nych szczeg��w
1 pseudosportowego pustos�owia wszystko to jako� mdla�o, blad�o i zaciera�o si�. Traci� na tym w�a�ciwy obraz: obraz niesamowitej dzielno�ci jednego cz�owieka, upiornej w�ciek�o�ci rzeki, niepowtarzalnego pi�kna brzeg�w i tajemniczo�ci Indian, odci�tych od �wiata.
Ksi��ka, a raczej s�abo�� jej, dziwnie mnie obruszy�a. Dziwnie, bo zacz�o mnie gniewa�, �e dw�ch niezgrabiasz�w literackich, autor i t�umacz, kt�ry ksi��k� przerabia�, mog�o do tego stopnia zmarnowa� tak �wietny materia�. Czu�em zak�opotanie i jednocze�nie popada�em w cudaczne wzruszania. W ferworze przemy�liwa�em, jak sam napisa�bym o prze�yciach Powella. Niecierpliwe pytania cisn�y mi si� do g�owy. Co musia� odczuwa� dziarski szaleniec, zagl�daj�c �mierci w oczy na ka�dym z tych dwustu piekielnych wodospad�w? Mijaj�c najpi�kniejsze ska�y �wiata, czy doznawa� ich uroku i w jakim stopniu? Czy rozumia� niezwyk�o�� Indian, zamkni�tych od pokole� w niesamowitym kanionie? Jak�e r�ni� si� musieli od wszystkich innych ludzi, �yj�cych swobodnie u g�ry na p�askowzg�rzu!
Przez pewien czas sprawa nie dawa�a mi spokoju; a� dziw,
27
jak mnie przejmowa�a. By� to niew�tpliwie trans tw�rczy, jakie� pragnienie improwizacji. Widzia�em oczami duszy inn� ksi��k� o Colorado, oczywi�cie nie istniej�c�, budowan� w my�-lachl', bardziej errfocjonuj�c�. Wpada�em w zapa�. Jak�e �ywo uzmys�awia�em sobie ka�dy szczeg� tej dzikiej przygody!
Dopiero po kilku tygodniach uspokoi�em si�; och�on��em. Czy�by wtedy, w ow� jesie� 1923 roku, rodzi� si� literat-po-dr�nik? By� to urzekaj�cy wybuch, trwa� nied�ugo, a potem wszystko znowu wr�ci�o do dawnego trybu.
5. �Przez wiry i porohy Dniestru"
Mi�e wra�enia udanego sp�ywu na Warcie, a nast�pnie prze�ycia z dziwn� ksi��k� o Kanionie Colorado pobudzi�y nie przeczuwane apetyty. Odezwa�a si� fantazja, rozigra�y si� mi�nie, p�uca i wszystko to �akn�o nowych prze�y�: wy�oni� si� kusz�cy Dniestr. Dniestr tajemniczy, czarnomorski, histori� nabrzmia�y, egzotyczny, akerma�ski. By�a to wy�szej kategorii rzeka, nie nasza bliska, pospolita Warta.
W kwietniu przysz�a na �wiat Basia i pierwsz� moj� prac�, jak� w�asnor�cznie wykona�em w naszej drukarni, by�o mozolne zestawienie czcionkami serdecznego powitania c�rki: ku wzruszeniu Janki i mej matki � sam wydrukowa�em kilkadziesi�t matryku� na brystolu.
W tym czasie kaza�em zbudowa� drug� obok �Janki" ��dk�, nazwan�, rzecz prosta, �Ba�k�". W�ska a d�uga, o �elaznych skutingach, �Ba�ka" przeznaczona by�a w planach do wycieczek rzecznych pod pr�d, jednak po wybudowaniu okaza�a si� r�wnie ci�ka jak �Janka" i przyt�umi� musia�a swe g�rnolotne ambicje.
Pod koniec lipca 1924 roku rozpocz�li�my od Sambora nasz� wycieczk� po Dniestrze. Zabrali�my obydwie �odzie, a by�o nas czterech przyjaci�: Janek Wroniecki, Czes�aw Roso-chowicz, medyk Lech Tylgner i ja, do kt�rych p�niej przy-
28
byli Henryk Zgli�ski i medyk Alfons Mierzejewski. Uzbrojeni byli�my w namioty, koce, w�dki, m�odzie�cz� przedsi�biorczo�� i g��d wra�e�. Po miesi�cu dobili�my do Zaleszczyk, podobni do sytych pszcz�, upojeni miodem, jakim obdarzali nas: Dniestr i ludzie nad Dniestrem �yj�cy; na przyk�ad o mieszka�cach Kijowa, pa�stwu Biedermanach i ich dw�ch uroczych c�rkach � nigdy ju� nie zapomnimy.
Wycieczka ta spe�ni�a niew�tpliwie wa�ne dla mnie zadanie. Je�li donios�e rzeczy w �yciu ludzkim podlega�y �elaznym prawom rozwoju, to ten m�j Dniestr by� jakim� kamieniem milowym, jak�� stacj� przej�ciow�, niezb�dnym ogniwem, dla spraw, kt�re nadej�� mia�y w przysz�o�ci. Przeznaczenie okropnie powoli dojrzewa�o we mnie, ale dojrzewa�o niezachwianie.
Owa wyprawa dniestrowa tak �wietnie nam si� powiod�a, tyle by�o tam zapa�u i radosnych uniesie�, �e po powrocie do Poznania nie wytrzyma�em i zabra�em si� do pisania. Oto po wieloletniej przerwie powa�niej chwyci�em za pi�ro. Spisywa�em wra�enia na �ywo, po prostu, niewyszukanie, bez wyg�rowanych ambicji, bez pretensji. Zapami�ta�y w��cz�ga, jakim� srogim bakcylem zara�ony. Nie literat to pisa�, lecz w�drowiec, kt�rego ogarn�� w przyst�pie dobrego humoru nieposkromiony kaprys, by rzeczne nastroje przenie�� na papier.
Pisa�em w chwilach wolnych od pracy, a po kilku tygodniach, dop�yn�wszy w ksi��ce do Zaleszczyk kre�li�em oto ostatnie s�owa: �S�o�ce w�a�nie zachodzi�o. Niebo sta�o w, krwawych ogniach; orgia postrz�pionych chmur; pe�nych ol�nie�, purpury i z�ota... Takie by�o kr�lewskie po�egnanie Dniestru".
Pisane ust�py czyta�em przyjacio�om. Chwalili, ale cz�ciej wytykali, poklepywali po plecach, pouczali; najwi�cej poklepywali, bo by�em przecie� w�a�cicielem zak�adu chemigra-ficznego, a nie cz�owiekiem pi�ra. Os�upieli, gdy zapowiedzia�em, �e to, co napisa�em, chcia�bym wydrukowa� jako ksi��k�. Drukarnia nasza sta�a na razie bezczynna, wi�c naby�em kilka komplet�w czcionek, Janek Wroniecki wykona� rysunki
i ksi��k� wydrukowa�em, ozdobion� nie�le barwn� ok�adk� i reprodukcjami fotografii z wycieczki.
Zanim wzi��gm j� do druku, przed�o�y�em jej maszynopis do krytycznego wgl�du Stanis�awowi Paw�owskiemu, profesorowi geografii na Uniwersytecie Pozna�skim. t On, przyja�nie mi usposobiony, ku mojemu zdziwieniu serdecznie mnie zach�ci�. Na marginesie pierwszej strony maszynopisu napisa� tych kilka s��w: �Winszuj�; poezja za�lubiona geografii. Nie waha� si�!"
Wi�c losowi rzuci�em r�kawic�.
�Przez wiry i porohy Dniestru" arcydzie�em trudno by�o nazwa�. Zdarza�y si� w ksi��ce skazy i niedoci�gni�cia, znamienne dla pierwocin, miejscami chropowato�� stylu razi�a czujne ucho, a tu i �wdzie wkrada�y si� nieopatrzne germa-nizmy. A jednak przy ca�ym zmy�le samokrytycznym i zastrze�eniach, jakie po pewnym czasie cz�eka pisz�cego nawiedza�y, rzecz wydawa�a mi si� niez�a, wcale przyzwoicie trzyma�a si� kupy; mia�a wyra�ny koloryt. Wszystko, co mniej wi�cej chcia�em wygaworzy�, znalaz�o sw�j wyraz w ksi��ce.
By� Dniestr i byli ludzie, wy�ania�a si� przyroda i wyrazi�cie przeziera�y nastroje nadrzeczne. Od czasu do czasu popada�em w zadum�.
W Samborze Dniestr by� jeszcze ch�ystkiem, potem szybko m�nia�, stawa� si� olbrzymem. By� przewa�nie przyjacielem, czasem wrogiem, rzadko kiedy kim� oboj�tnym; raz po raz fanatykiem, bij�cym o ska��, to zach�annym wojownikiem, porywaj�cym kawa�y brzegu; na wodospadach cholerykiem. Pr�dy gdzieniegdzie, jak nam si� wydawa�o, wyprawia�y piekielne harce.
Rzeka wywabia�a przed nami mamid�a wyobra�ni. Gdy patrzyli�my z �odzi na brzeg, co� nas przedziwnie porywa�o. Widzieli�my jak gdyby ba�niowe przywidzenia, zaludniaj�ce ��ki i gaje; domy�lali�my si� cud�w.
W okolicach Lasu Kredowego, jeszcze na d�ugo przed przybyciem do Halicza, ujrzeli�my na szczycie nadbrze�nej g�ry istny cud: male�k� cerkiewk�, przyczepion� do ska� jak gniaz-
30
dko. By�a otoczona zewsz�d kamiennymi stokami i wzniesiona chyba dla anio��w, bo jacy� ludzie szliby tak wysoko?
Mo�e dlatego, �e tak poch�aniani walk� z wrogim nurtem rzeki, powitali�my �w wzruszaj�cy klejnot na g�rze z uczuciem wdzi�czno�ci. A Dniestr? W tym miejscu przerzuca� si� przez dolin� i pe�z� do st�p g�ry, na kt�rej sta� ko�ci�ek: to jak gdyby rozpieniony poganin korzy� si� przed �wi�to�ci� male�kiej cerkiewki.
A o za�ogach, o naszej sz�stce, c� mo�na by�o powiedzie�? Wpuszczone do jednej klatki wilk, nied�wied�, tygrys i lew by�y jagni�tami w por�wnaniu z nasz� gromadk�, gdy od czasu do czasu wpadali�my w ferwor k��tliwych wybuch�w. Najcz�stszym powodem by�o odmienne pojmowanie zasad �eglugi. Takie przyjacielskie k��tnie przewa�nie powstawa�y przy z�ej pogodzie. Z nastaniem s�o�ca cich�y spory i weso�o �miali�my si� z siebie, niepoprawnych zawadiackich kogut�w.
Kt�rej� nocy, z soboty na niedziel�, zbudzi� nas ludzki gwar na rzece, wi�c kilku nas wsta�o i siad�o nad wysokim brzegiem, gapi�c si� na wod� i na r�owy r�bek brzasku nieba na wschodzie. Przez rzek� w�a�nie przep�ywa�a na promie liczna gromada, kt�ra nas zbudzi�a, a by�o tam kilkunastu podochoconych parobczak�w i tyle� rozbrykanych dziewuch. Wracali z zabawy i mieli na promie kilku grajk�w. Ci r�n�li od ucha, a junacy na promie puszczali si� z bogdankami w tan.
W pewnej chwili wyda�o nam si�, �e to czasy Chmielnic-kiego, �e to jaka� wataha jego Zaporo�c�w; id�ca na podb�j) �e to postacie z innego wieku, nie skarla�e n�dz�, lecz bu�czuczne, lecz zuchwa�e, oddane zabawie i ��dzy bohaterskich czyn�w. Czynili wra�enie �mia�k�w, si�gaj�cych po �ycie silnym ramieniem; wi�c oto i teraz ramionami opasywali swe roze�miane dziewki. Dniestr, �wit i my byli�my �wiadkami tej ochoczej sceny.
Gdzie� w okolicach ��rawna nasz�y mnie osobliwe my�li, kt�re wyda� si� mog�y zwiastunami dalekiej przysz�o�ci, jaka mnie w �yciu czeka�a; by�y jakby zapowiedzi� mych p�niejszych podr�y. U schy�ku pewnego dnia, na�adowanego
31
DY__ftEDL
dniestrowymi prze�yciami, zastanawia�em si� nad tym, czym by� globtroter. I z pasj� zacz��em rozgrzebywa� fascynuj�cy temat.
Przede wszystkim � przychodzi�o mi do g�owy � by� to potomek wszystkich zdobywc�w �wiata. Lecz misj� mia� szczytniejsz�: gdy tamci szli na rozlew krwi, podb�j narod�w i �up z�ota, nowoczesny globtroter si�ga� po szlachetniejsz� zdobycz. �ci�ga� z�oto ze s�o�ca, bogaci� sw� dusz�, zdobywa� przygody. Argonauci nie p�yn�li po z�ote runo, to k�amliwa bajka ma�ych dusz albo sp�owia�a przeno�nia poet�w; argonauci byli glbbtroterami i szli po sam� przygod�.
Globtrotera toczy�a gwa�towna nami�tno��: ��dza przygody. Dlatego nie by� globtroterem Krzysztof Kolumb, bo wysy�ano go na podb�j ziem i lud�w; a prawdopodobnie by� nim nasz Beniowski, awanturnik wspania�y.
Globtroter �y� rozkosz� oczekiwania od przysz�o�ci tysi�ca nieznanych przyg�d. Prze�ywaj�c chwil� obecn�, kocha� ju� nast�pn�, bo wyczuwa�, �e jej n�c�ca tajemnica przeobrazi si� w nowe dla niego wzruszenia. �wiat by� w jego duszy nie zapisan� ksi�g�, kryj�c� w swych bia�ych kartkach s�odki narkotyk niezbadanych mo�liwo�ci. Globtroter przeczuwa�, �e go co� pi�knego czeka�o na szlakach �wiata, ale co, tego jeszcze nie wiedzia�. Jak�e n�ci� go �wiat!
Globtroter by� jak nami�tny gracz. Ale podczas gdy kretyn w karty czy w kostki gra� o ziarno z�ota, on rzuca� na hazard inn� stawk�: sw�j byt.
Wi�c gdy sun��em po Dniestrze niedaleko ��rawna, wygodnie rozwalony na �Jance", oto takim cudacznym i kapry�nym oddawa�em si� rojeniom. W kilka dni p�niej, ju� za Mariam-polem, wypad�o mi powr�ci� do tych mi�ych spraw i uzupe�ni� uwagi o w��cz�dze i globtroterze nowym dumaniem. Mianowicie rzeczowo pomy�la�em o treningu, potrzebnym do ka�dej wyprawy. Treningu nie tylko fizycznym, bo oczywi�cie w �wiat wyrusza� nale�a�o tylko z t�gim zdrowiem i krzep� mi�ni, ale niemniej wa�n� rzecz� wyda�o si� przygotowanie psychiki.
32
P2ZCZ WIUYI
V
l i
Winszuj�: poezja za�lubiona geografii!.., (s. 30)
�iii '*�
i*�'*.V:
�1
i�
i ,
>�.
do Parany zi�ci�a naj�mielsze nadzieje kolekcjonerskie... (s. 66)
Wyprawa w dorzeczu Ivai. Drugi od prawej strony Tomasz Pazio, drugi od lewej A. F., z przodu siedz�cy na pniu Antoni
Wi�niewski
\
i4rUadij Tfedler
moi
lii
... Wyjecha�em do Parany jako przyrodnik... (s. 67) Wed�ug olejnego obrazu prof. Bronis�awa Bartla, 1932 rok
raTI?c(I
rzcHaciele
...Tak powsta�a ksi��ka: �Bichos, moi brazylijscy przyjaciele"... (s. 67)
...S�py urubu, brzydkie jak grzech �miertelny... (s. 69)
.W tym czasie stracili�my Basi�... (s. 81)
��yy?iv i"i:
.W�r�d zach�annego ogromu Amazonki... (s. 109)
Dusza nasza � puszcza�em wtedy wodze rozbrykanej fantazji �i dusza by�a zdolna wch�ania� tylko pewn� ilo�� wra�e�. Nadmiar ich podczas wycieczki wywo�ywa� po kilku dniach nerwowe chryje, uczestnicy stawali si� rozdra�nieni. Spokojni zazwyczaj towarzysze �atwo si� zaperzali o byle co i szli na udry, skacz�c sobie do oczu. Tak dzia�a� na nas