7705
Szczegóły |
Tytuł |
7705 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7705 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Richard A Knaak
LODOWY SMOK
T�umaczy� Chrystian �ukasz Srokowski
Tytu� orygina�u Ice Dragon
Wersja angielska 1990
Wersja polska 2000
I
Przera�liwe wichry P�nocnych Pustkowi szarpa�y p�aszczami dw�ch je�d�c�w, jakby
pr�bowa�y odebra� im jedyn� prawdziw� os�on�. Jad�cy z ty�u nie zwraca� uwagi na
wiatr,
kt�rego porywy grozi�y mu wyrzuceniem z siod�a. Pierwszy natomiast, tak�e ukryty
pod
p�aszczem, co pewien czas zerka� na towarzysza i wydawa�o si�, �e czeka na jak��
odpowied�. Po chwili jednak powraca� wzrokiem do roztaczaj�cych si� przed nim
bezkres�w
bia�ego krajobrazu, a zw�aszcza do poszarpanych, gro�nie wznosz�cych si� na
horyzoncie
szczyt�w g�r.
Pop�dzi� swego konia, wiedz�c, �e kiedy tylko rumak przyspieszy, drugi pod��y za
nim. Niewiele jednak osi�gn�li, konie bowiem pada�y z wyczerpania i, prawd�
m�wi�c, by�y
ostatnimi z sze�ciu, z kt�rymi wyruszyli.
Powolny trucht denerwowa� prowadz�cego, nie m�g� on jednak niczego zmieni�.
Takie wierzchowce, o jakich marzy�, dawno by ju� pad�y. Zimno P�nocnych
Pustkowi
wp�yn�oby na nie w jeszcze wi�kszym stopniu ni� na konie, kt�rych dosiadali.
Mia� ju� do�� ch�odu, �niegu i lodu, lecz c� lepszego mog�o go spotka�? Inni
walczyli mi�dzy sob�, gin�li na bezdro�ach lub zdradzali - co w jego oczach na
jedno
wychodzi�o - podczas gdy on wymkn�� si� �mierci. Wyda� syk w�ciek�o�ci, kt�ry
sp�oszy�
konie. Musia� teraz straci� sporo czasu, by je uspokoi�. Towarzysz podr�y, mimo
gwa�townego skoku w�asnego wierzchowca, nie poruszy� si�. Nie musia�. Mia�
bowiem
przywi�zane nogi.
By�o to konieczne.
Podczas gdy coraz bardziej zbli�ali si� do odleg�ych szczyt�w, gniew pierwszego
zamienia� si� w niepewno��. Kto powiedzia�, �e uzyska tu pomoc? Krain� rz�dzi�
najbardziej
konserwatywny w�adca z jego rasy i ten konserwatyzm mocno je�d�ca dra�ni�.
K��ci� si� z
jego pragnieniami, z ��dz� w�adzy nad w�asn� i innymi rasami. Wed�ug praw
panuj�cych
rod�w, tacy jak on nie byli tutaj mile widziani. Jako wojownik swego ojca i
panuj�cy ksi���
powinien czu� si� dobrze. A nie czu� si�, mimo �e jego panowanie nad moc�
wielekro�
przewy�sza�o umiej�tno�ci niejednego z braci jego ojca.
Gdyby nie brak kilku znamion...
Nagle wydma �nie�na u jego st�p drgn�a i zacz�a si� unosi�.
Wkr�tce g�rowa�a ju� nad je�d�cami i zas�ania�a teren. Nieoczekiwanie wy�oni�y
si� z
niej blade, zimne jak l�d b��kitne oczy oraz pot�ne pazury przeznaczone do
przekopywania
si� przez zamarzni�t� ziemi� i rozdzierania mi�kkich cia�.
Zjawi� si� pierwszy ze stra�nik�w w�adcy, do kt�rego zmierzali.
Zdawa�o si�, �e je�dziec mia� teraz dwie mo�liwo�ci: albo go zabi�, albo samemu
zgin��. Jednak ani jedno, ani drugie nie by�o szczeg�lnie rozs�dne.
Konie zrobi�y si� niespokojne, parska�y i rwa�y si�. I tylko w�asnym
umiej�tno�ciom
zawdzi�cza�, �e jeszcze si� utrzymywa� w siodle, a sznur wi���cy go z drugim
koniem nie
pozwala� na zgubienie towarzysza. Tamten ko�ysa� si� do przodu i do ty�u niczym
kuk�a,
poniewa� jednak r�wnie� r�ce mia� przywi�zane do siod�a, nie zdo�a� wychyli� si�
zbyt
mocno.
Pierwszy uni�s� r�k�, zwijaj�c d�o� w pi��. Nie m�g�, rzecz jasna, pozwoli� si�
zabi�,
a to oznacza�o, �e musia� co� uczyni�. Zacz�� mrucze� pod nosem, wiedz�c, �e
b�dzie
potrzebowa� mocnego zakl�cia, by powstrzyma�, a nie zabi� stra�nika.
- St�j - us�ysza�.
Je�dziec powstrzyma� konia i zastyg�, wci�� jednak got�w do ataku. Patrzy�
poprzez
tumany �niegu, kt�re wzbi� w powietrze potw�r. Podni�s� si� w siodle i po prawej
stronie
zobaczy� jak�� posta�. Przetar� powieki.
Posta�, poruszaj�c si� sztywno, sz�a w jego kierunku. W r�ce trzyma�a r�d�k�,
za
pomoc� kt�rej z pewno�ci� kontrolowa�a besti�. Na ko�cu r�d�ki pulsowa�
b��kitny klejnot.
Posta� nie mog�a by� cz�owiekiem.
- Znajdujesz si� na terenach Lodowego Smoka - odezwa� si� stra�nik. Jego g�os
by�
pozbawiony emocji i przypomina� dm�cy wiatr. By�o w nim co� dziwnego, co�, czego
nie da
si� opisa�, dop�ki nie zobaczy si� m�wi�cego. - Tylko jedna rzecz chroni ci�
przed �mierci� -
oznajmi�. - To, �e wywodzisz si� z tego samego rodu, co m�j pan. Czy� nie tak,
smoku?
Je�dziec wyprostowa� si� dumnie i odrzuci� kaptur. W ten spos�b ods�oni� sw�j
smoczy he�m, kt�ry powinien by� widoczny pomimo kaptura. Kiedy wcze�niej mija�
krainy
zamieszka�e przez ludzi, magiczny p�aszcz ukrywa� go przez ca�� podr�, ale
teraz nie musia�
ju� si� pod nim skrywa�.
- Wiesz kim jestem, s�ugo? - spyta� stra�nika. - Wiesz, �e tw�j pan chce si� ze
mn�
widzie�?
� To ju� zale�y od mego w�adcy - odpar� s�uga. Ognisty smok sykn��.
� Powiedz mu, �e przyby� ksi��� Toma.
Informacja nie zrobi�a wi�kszego wra�enia na dziwnie wygl�daj�cym stra�niku.
Toma
patrzy� na niego spod zw�onych powiek, kt�re zacz�y si� rozszerza�, gdy
zrozumia�, co si�
dzieje. A dotar�o w�a�nie do niego, �e nie docenia� znaczenia pot�gi Lodowego
Smoka.
Dr�cz�ca go trwoga przed Smoczym Kr�lem, kt�r� skrywa� w g��bi umys�u, zacz�a
si�
ujawnia�.
Nekromanta.
S�uga odwr�ci� si�. By� stworzeniem z lodu, karykatur� cz�owieka, i wygl�da�
strasznie; jego wn�trze i szkielet by�y zamarzni�te. Cia�o - ludzkie, smocze, a
mo�e nawet
elfie, albo jakiegokolwiek innego stworzenia - by�o niemo�liwe do
zidentyfikowania;
porusza�o si� wraz z bry�ami lodu, niczym wymi�ta szmaciana lalka. Lodowa noga
trupa
porusza�a si� z nog� z lodu, r�ka z r�k�, g�owa z g�ow� - zupe�nie jakby kto�
za�o�y�
jednocz�ciow� szat� na ca�e cia�o; w tym wypadku to raczej odzienie tworzy�o
now� istot�.
Toma zastanawia� si�, co si� tu mog�o sta� w ci�gu kilku miesi�cy od jego
ucieczki z pola
bitwy, gdy walczyli z ludzkimi magami, przekl�tymi Bedlamami.
Gdy my�la� o Bedlamach, Azranie i Cabie, wzmacnia�o si� w nim wcze�niejsze
postanowienie. Wiedzia�, �e Cabe zwyci�y�, a Smoczy Kr�lowie byli w rozsypce.
Czarny
zamkn�� si� w swojej kryj�wce w Lochivarze, krainie Szarych Mgie�, kt�re by�y
teraz tak
rozrzedzone, �e nareszcie zacz�to si� zastanawia� nad konfrontacj� z ich panem.
S�uga uni�s� r�d�k� ku potworowi, kt�ry pozostawa� cichy i nieruchomy od
chwili,
gdy wy�oni� si� ze �nieg�w. Jej czubek wskazywa� miejsce, w kt�rym - jak uzna�
Toma -
musia�a si� znajdowa� g�owa olbrzyma.
Stw�r powoli zacz�� si� zanurza� w �niegu i lodzie. Dwa konie smoka, jak dot�d
ledwo powstrzymywane przed pop�ochem, teraz na dobre spanikowa�y. Ksi��� musia�
unie��
d�o�, by narysowa� w powietrzu jaki� znak. Wierzchowce uspokoi�y si�.
Odwracaj�c si� zn�w ku je�d�com, s�uga wskaza� na towarzysza Tomy.
� A on? - spyta�. - Czy on tak�e pragnie ujrze� mego pana?
� On niczego nie pragnie - odpar� Toma, przyci�gaj�c do siebie konia towarzysza,
tak aby twarz drugiego smoka i jej kolor da�y si� �atwiej rozpozna�. - Ma
u�piony umys� i nie
jest zdolny do pro�by nawet o najmniejsz� przys�ug�. A jednak jest w�adc� twego
Kr�la, a nie
jego namiestnikiem. Jest Kr�lem Kr�l�w i b�dzie mia� zapewnion� opiek� i dobre
traktowanie, dop�ki nie powr�ci do zdrowia. Jest to bowiem obowi�zek twego pana.
Niemal identyczny jak Toma, Z�oty Smok bezmy�lnie patrzy� przed siebie. Odrobina
�liny �cieka�a mu z lewego k�cika warg, a rozwidlony j�zyk od czasu do czasu
wysuwa� si�
na zewn�trz. Nie chcia� albo nie m�g� powr�ci� do normalnej smoczej formy, wi�c
Toma
r�wnie� pozostawa� w postaci cz�owieka-wojownika. Byli dwoma lud�mi w zbrojach,
z
pi�knymi zwie�czeniami he�m�w, pod kt�rymi znajdowa�y si� pozmieniane smocze
pyski,
ich prawdziwe twarze. Z samych he�m�w wygl�da�y krwistoczerwone oczy. To, co
mieli na
sobie, mimo �e twardsze ni� najlepsza zbroja, nie by�o ubraniem lecz sk�r�
smok�w. Dawno
temu ich przodkowie mogli przyjmowa� ka�d� posta�, jednak ci�g�y kontakt z
lud�mi i
odkrycie zalet istot humanoidalnych sprawi�y, �e przyjmowali form�, kt�rej
uczyli si� od
najm�odszych lat. Stawa�o si� to dla nich tak naturalne jak oddychanie.
S�uga Lodowego lekko sk�oni� g�ow� w kierunku cesarza, nie wiadomo, czy w ten
spos�b wyra�aj�c szacunek, czy te� kpi�c sobie z wy�szo�ci bezm�zgiego monarchy.
Toma
g�o�no sykn��.
- A wi�c? - spyta�. - P�jdziemy dalej, czy tu rozbijemy ob�z i poczekamy na
wiosn�?
Od kiedy zacz�li rz�dzi� Smoczy Kr�lowie, na P�nocnych Pustkowiach wiosna nie
pojawi�a si� ani razu. Teraz te� ziemia pokryta by�a grub� warstw� �niegu i
lodu.
Stw�r odsun�� si� na bok i wskaza� g�ry, ku kt�rym zmierza�y smoki.
- M�j pan wie o waszym przybyciu - oznajmi�. - Wyjdzie warn na spotkanie. Lodowy
nie pokazywa� si� na powierzchni od ostatniej Rady Smoczych Kr�l�w.
Na powierzchni?
Zanim Toma zd��y� za�o�y� na g�ow� ojca kaptur, przenikliwy wiatr zn�w zad��,
powoli przeistaczaj�c si� w wyj�c�, szalej�c� i chaotyczn� tr�b� powietrzn�.
Temperatura ju�
wcze�niej zdecydowanie nieprzyjemna dla ognistego, nagle jeszcze bardziej si�
obni�y�a,
zagra�aj�c cia�om je�d�c�w; spada�a bowiem poni�ej bezpiecznego dla nich
minimum.
Widoczno�� zmala�a do zera i widzieli tylko �nieg. Toma wiedzia�, �e ko� jego
ojca
pozostawa� obok tylko dzi�ki linie.
Nagle tu� przed nimi wy�oni�o si� co� ogromnego. Toma ponownie rzuci� zakl�cie
na
konie, by je uspokoi�.
- Pozdrawiam ci�, ksi��� Toma, synu mego brata, mego Kr�la. M�j dom jest otwarty
dla ciebie i jego wysoko�ci.
Wiatr nieco ucich�. Widoczno�� poprawi�a si�, a ognisty smok m�g� ujrze� swego
rozm�wc�. I tu spotka�a go kolejna niespodzianka.
W �nie�ycy zamajaczy�a pot�na posta� Lodowego Smoka z rozpostartymi skrzyd�ami
i otwart� paszcz�. Okaza� si� wi�kszy od Z�otego. Jednak to nie by� ten sam
Lodowy, kt�ry
odwiedzi� Kr�la Kr�l�w tu� przed bitw�. By� bardziej przera�aj�cy ni�
kt�rykolwiek z jego
strasznych s�ug. Chudy, niemal tak wyniszczony, �e da�oby mu si� bez problemu
policzy�
�ebra, wygl�da� niczym trup, jakby powsta� z grobu. Nawet oczy, kt�rych kolor
zawsze si�
waha� pomi�dzy biel� a b��kitem, wydawa�y si� teraz mierzy� �ycie tylko sobie
znanymi
kategoriami. G�owa by�a d�uga, a z paszczy wydobywa�y si� k��by zimnego
powietrza.
Przez te miesi�ce, kt�re min�y od ostatniej wizyty, w�adca P�nocnych Pustkowi
musia� ulec jakiemu� straszliwemu przeobra�eniu. To nie by� Smoczy Kr�l, jakiego
Toma
oczekiwa�, ani tym bardziej, jakiego pragn�� ujrze�.
By�o ju� za p�no, by wraca�, a ognisty smok nie m�g� tego uczyni�, nawet gdyby
chcia�. Potw�r sta� si� jedyn� nadziej� na przywr�cenie ojcu zdrowia, a wi�c i
na spe�nienie
marze� o tronie. Pytanie jednak brzmia�o: w jakim stopniu jego marzenia i
marzenia
Lodowego si� pokrywa�y?
Zakuty w l�d olbrzym rozpostar� oszronione skrzyd�a i u�miechn�� si� do
mniejszych
braci w taki spos�b, w jaki tylko smok potrafi si� u�miecha�. Zdawa� si� jednak
poza tym nie
odczuwa� �adnych emocji. Niczego.
- Oczekiwa�em was - powiedzia� w ko�cu.
II
W jego przera�onych oczach ostrze zdawa�o si� by� dwukrotnie wi�ksze ni� doros�y
cz�owiek. Z r�koje�ci wyrasta�y dwa rogi podobne do baranich, nadaj�c mieczowi
z�owrogi
wygl�d. Bro� ta zwana by�a Rogatym Mieczem i stworzona zosta�a przez szalonego
czarnoksi�nika, Azrana Bedlama. Sta�a si� esencj� z�a. Cabe wiedzia� o tym
wszystkim a� za
dobrze, gdy� nie tylko sam u�ywa� owego ostrza, lecz by� te� synem szalonego
maga.
- Twoja krew nale�y do mnie - sykn�a posta�, machaj�c mieczem Azrana. Zbli�a�a
si�
do m�odego wied�mina, kt�ry w panice nie m�g� z�apa� oddechu. Cabe odczo�ga� si�
od
olbrzymiej postaci w zbroi, pr�buj�c przywo�a� zakl�cie, znale�� jakie�� wyj�cie
z nie
ko�cz�cego si� pasa b�ota, zwanego Ziemiami Ja�owymi. Sam nie wiedzia�, jak
d�ugo ucieka�.
Nie mia�o to znaczenia. W ko�cu wr�g go dopad�.
Prze�ladowca szyderczo si� za�mia�, b�yskaj�c szkar�atnymi oczami i ukazuj�c
cz��
twarzy wy�aniaj�cej si� z cienia rzucanego przez smoczy he�m. Na dodatek
fa�szywy he�m.
Tworzy�o go bowiem zmienione w tej chwili prawdziwe oblicze smoka. Jego
b�yszcz�ce oczy
umiejscowione w jaszczurzej twarzy patrzy�y w oczekiwaniu na to, co mia�o si�
wydarzy�.
By� to smok, jeden ze stwor�w rz�dz�cych Smoczymi Kr�lestwami. Co wi�cej, by�
jednym z w�adc�w w�r�d rz�dz�cych i on w�a�nie zdecydowa� si� teraz skierowa�
swoj�
uwag� na ludzi. By�o tylko kilkunastu takich jak on, a spo�r�d wszystkich tylko
jednego z nich
nazwa�by swoim panem.
Cabe by� sam, na �asce Smoczego Kr�la.
Co� go chwyci�o za stop�; run�� na tward� niczym kamie�, nie naruszon� od wiek�w
ziemi�. Gdy spojrza� na bezlito�nie �wiec�ce s�o�ce, jasna kula o�lepi�a go.
Kiedy odzyska�
wzrok, zobaczy�, co go powali�o.
�apa. Du�a, szponiasta �apa, kt�ra wynurzy�a si� z ziemi. Nadal nie chcia�a go
pu�ci�.
Cabe zacz�� si� szamota�. Dopiero po kilku chwilach przypomnia� sobie o
wa�niejszym zagro�eniu. Gdy jedyny cie� w promieniu kilku mil pad� na niego,
u�wiadomi�
sobie, co si� sta�o, ale na reakcj� by�o ju� za p�no.
- Twoja krew nale�y do mnie - powt�rzy� z szyderczym sykiem smok. By� tak
bladobr�zowy, jak ziemia pod nim, ale to nie mia�o ju� �adnego znaczenia dla
Cabe �a.
Demoniczny miecz opad�, chybiaj�c o kilka cali, gdy� m�odemu czarodziejowi uda�o
si� nieco odturla�, mimo zakleszczonej nogi.
Cabe znalaz� si� twarz� w twarz z d�ugim pyskiem i w�skimi, dziko spogl�daj�cymi
oczami. Potw�r przypomina� swoim wygl�dem pancernika, z tym, �e �aden pancernik
nie
m�g� by� a� tak wielki. Monstrum zawy�o, po czym wynurzy�o si� z ziemi,
pokazuj�c w ca�ej
koszmarnej okaza�o�ci - by�o wi�ksze i szersze w barach od najpot�niejszego
cz�owieka;
mia�o �apy zako�czone ostrymi pazurami, podobnymi do tych, kt�re wci�� trzyma�y
Cabe�a za
kostk� u nogi.
- Czy mam im pozwoli�, by rozerwa�y ci� na strz�py, sztuka po sztuce? - spyta�
Smoczy
Kr�l. - Czy raczej wolisz poca�unek tego miecza, Cabie Bedlamie?
Cabe spr�bowa� przypomnie� sobie zakl�cie, ale ponownie mu si� to nie uda�o. Co�
ogranicza�o jego kontakt z moc�. By� zupe�nie bezbronny.
Nagle w jego umy�le pojawi� si� obraz trwogi i nienawi�ci. Obraz jego ojca,
Azrana.
Wygl�da� tak jak wtedy, kiedy Cabe widzia� go po raz ostatni: przystojny, z
zapuszczon�
brod� i w�osami w po�owie srebrnymi, jakby pomalowa� sobie jedn� stron� g�owy.
Kolor
srebrny by� symbolem wied�min�w; Cabe tak�e mia� t� barw� we w�osach. Szeroki
pas srebra
wydawa� si� gotowy poch�on�� ciemny kolor reszty jego fryzury.
- Nie mog�e� by� m�j, synu, wobec tego b�dziesz ich. - Azran u�miechn�� si�
�yczliwie,
tylko dlatego, �e by� bardzo, ale to bardzo szalony.
Quel, kt�ry wynurzy� si� z ziemi, jak na rozkaz chwyci� go za nadgarstki. Cabe
szamota� si�, ale pot�na si�a stwora nie dawa�a mu szans.
Us�ysza� g�o�ny oddech smoka i po raz drugi s�o�ce zosta�o przes�oni�te przez
zakut�
w stal posta�. Smoczy Kr�l splun�� na niego, a miecz uni�s� si� do ciosu.
- Twoja �mier� przywr�ci �ycie mojemu rodowi.
Cabe z niedowierzaniem potrz�sn�� g�ow�. Wiedzia� ju�, kt�ry ze Smoczych Kr�l�w
sta� przed nim, a to zdawa�o si� niemo�liwe.
- Ty nie �yjesz!
Br�zowy, w�adca Ziemi Ja�owej, roze�mia� si� i wbi� w pier� Cabe �a Rogaty Miecz
-..
- Nieeeee!
Cabe obudzi� si� z koszmaru, by spojrze� w nieludzkie oczy nast�pnego smoka, co
wywo�a�o kolejny krzyk. Smok skuli� si� i uciek� tak szybko jak mu na to
pozwala�y nogi.
Pok�j eksplodowa� �wiat�em, zalewaj�c go o�lepiaj�c� jasno�ci�. Cabe wy�owi�
wzrokiem obraz pokrytego zielon� sk�r� ogona znikaj�cego w otwartych drzwiach.
Czyja�
r�ka opad�a na jego rami�. Ledwo zdo�a� powstrzyma� trzeci okrzyk przera�enia.
Gwen pochyli�a si�. Jej w�osy, poza szerokim pasmem srebra, by�y d�ugie i
ognistoczerwone. Kiedy usi�owa�a go uspokoi�, jego uwag� zwr�ci�y
ciemnoszmaragdowe
oczy. Przez chwil� zastanawia� si�, sk�d si� w niej wzi�o tyle doskona�o�ci.
Nie da�o si�
wszystkiego wyt�umaczy� magi� - szczerze m�wi�c, pot�niejsz� i zdecydowanie
lepiej
dzia�aj�c� ni� jego.
- To jeden z m�odych, Cabe - odezwa�a si�. - Wszystko w porz�dku. Biedne
stworzenie musia�o si� zgubi�. Pewnie prze�lizgn�o si� przez bram�.
Stan�a tu� przed nim. Ujrza�, �e wyczarowa�a p�aszcz w kolorze le�nej zieleni.
Nazywano j� Pani� z Bursztynu. Jeszcze bowiem przed narodzeniem ojca Cabe�a,
Azrana,
znaleziono j� uwi�zion� w bursztynie. Ale r�wnie dobrze mo�na by j� by�o nazwa�
Zielon�
Pani� lub Le�n� Pani�, tak wielka by�a jej mi�o�� do natury i barw przyrody.
Szybkim gestem sprawi�a, �e drzwi si� zamkn�y. Tym razem trzeba by�o czego�
znacznie mocniejszego ni� ciekawski m�ody smok, aby je otworzy�.
- Nie - potrz�sn�� g�ow�. Pragn�� jej wyja�ni� powody krzyku. Powtarza� sobie,
�e to
nie by�y Ziemie Ja�owe. To pok�j w pa�acu Gryfa, kt�ry rz�dzi� Penacles, Miastem
Wiedzy i
po�udniowo-wschodni� cz�ci� Smoczych Kr�lestw. On i Gwen, przyjaciele i
sojusznicy
panuj�cego tu kr�la byli jego go��mi. - Nie dlatego krzycza�em, przynajmniej nie
za
pierwszym razem. Ja... - Jak m�g� opisa� o czym �ni�? Czy �mia�by? Gwen tak�e
wiele
wycierpia�a z r�k Azrana i Smoczych Kr�l�w, a jednak ten rodzaj sn�w jaki go
nawiedza�,
sn�w w kt�rych stawa� si� bezbronny, odarty ze swoich umiej�tno�ci, m�g�
oznacza� tak�e i
to, �e by� tak samo szalony jak jego ojciec. Czy zrozumia�aby?
Smoczy Kr�lowie. Pomy�la� o tym ze snu i ponownie zadr�a�. Jaszczury pr�bowa�y
odzyska� od ludzi swoje niegdy� pot�ne moce. Cho� dawniej ich pot�ga by�a
niemal�e
niesko�czona, ci�gle brakowa�o im inteligentnych smok�w, dlatego pozwalali, a
nawet
przygotowywali pierwszych ludzi do takich obowi�zk�w jak handel, czy rolnictwo.
Od tej
chwili nie da�o si� ju� powstrzyma� rozwoju nowej rasy. Dopiero, gdy by�o za
p�no,
zorientowali si�, �e by� mo�e stworzyli swoich nast�pc�w, ale bynajmniej nie
mieli zamiaru
podda� si� bez walki. Gdyby nie to, �e byli nieliczni i - prawd� m�wi�c -
potrzebowali ludzi,
prawdziwi w�adcy tych ziem dawno by ju� rozpocz�li ludob�jcz� wojn�. Jedyn�
rzecz�, kt�ra
powstrzymywa�a ludzi, by�a niesamowita, dzika moc smok�w, kt�ra nie dawa�a
ludzko�ci
szans na wygran�.
Gwen spojrza�a na Cabe�a i zobaczy�a wyraz troski i skupienia. Bedlam zdecydowa�
si� ukry� sen. By�o to co�, z czym musia� sobie poradzi� sam. Nadaj�c swojemu
g�osowi
pozory zniecierpliwienia, powiedzia�:
- - Chcia�bym znale�� spos�b, kt�ry by pozwoli� utrzyma� te mniejsze smoki w
zagrodzie wystarczaj�co d�ugo, aby�my zd��yli dotrze� do Dworu. Podczas podr�y
mog�yby
uciec, a nie chcieliby�my przecie� straci� ani jednego.
- - Kolejny sen? - W jej g�osie zabrzmia�a troska, wyra�nie odznaczaj�ca si�
tak�e na
twarzy. Nie pozwoli�a na odwr�cenie uwagi od problem�w, kt�re go zajmowa�y.
Przejrza�a
go i nie da�a si� zmyli� kiepskiej grze.
Cabe skrzywi� si� i przeczesa� d�oni� w�osy dok�adnie w tym miejscu, w kt�rym
ja�nia�o srebrne pasmo b�d�ce znakiem rozpoznawczym magicznych zdolno�ci m�odych
wied�min�w. To miejsce zdawa�o si� rywalizowa� z ciemn� reszt� jego czupryny.
Ostatnio
srebrny kosmyk we w�osach Cabe�a zacz�� �y� w�asnym �yciem i trudno by�o
przewidzie�,
wed�ug jakiego wzoru u�o�� si� kolory w ci�gu dnia. Czasem stawa�y si� niemal
ca�kowicie
srebrne, a kiedy indziej dominowa�a �wietlista czer�. Cho� widok ten m�g� bawi�
i budzi�
spore zainteresowanie, m�odego maga zdecydowanie jednak martwi�. Zmiany zacz�y
si�
wkr�tce po tym, gdy on i Gwen wzi�li �lub - dwa miesi�ce temu. Nie umia� tego
wyt�umaczy�. I nie zdo�a� ju� przej�� wiedzy z pami�ci arcymaga Nathana, swego
dziadka,
po kt�rym niejako odziedziczy� czarodziejsk� moc.
- Kolejny sen. Ten by� prawdziw� epopej�. By� w nim Br�zowy Smok, m�j ojciec
Azran i jeden z tych stwor�w, kt�re nazywamy Quelami. Brakowa�o tylko Cienia.
- Cienia? - Gwen zatrzepota�a rz�sami. �Robi to z wielk� gracj�� - pomy�la�
Cabe.
- - To mog�oby by� to. Ten przekl�ty czarownik bez twarzy m�g� uciec z miejsca,
dok�d, jak powiedzia� Gryf, zabra� go Czarny Ko� - zastanawia�a si� g�o�no Gwen.
- - Nie sadz�. Czarny Ko� by� pot�nym demonem i je�li ktokolwiek potrafi�by
utrzyma� Cienia w Pustce, to tylko on.
- Pok�adasz zbyt wielkie zaufanie w tym potworze. Westchn��. Nie chcia� znowu
zosta� wci�gni�ty w bezsensown� k��tni�, kt�ra zawsze zaczyna�a si� od tej
dw�jki. I
mroczny rumak, i Cie� to wyj�tkowe, tragiczne postacie dla Cabe�a. Czarny Ko�
by�
wierzchowcem, cz�ci� samej Pustki. Cie� za� czarodziejem, niegdy� bardzo
chciwym.
Pr�bowa� wykorzysta� dobre i z�e strony magii, dwie przeciwstawne si�y natury.
Nie uda�o
si�, wi�c zosta� pionkiem w grze mi�dzy dwiema nie�miertelnymi mocami, s�u��c
dobru w
jednym �yciu i wyrz�dzaj�c straszliwe z�o w nast�pnym. Ka�da reinkarnacja
stawa�a si�
pr�b� prze�amania kl�twy. Dlatego Cie� usi�owa� wykorzysta� Cabe�a jako cz��
pot�nego
zakl�cia. To mroczny rumak uratowa� Cabe�a, p�ac�c cen� w�asnej wolno�ci. Smutne
w tym
wszystkim by�o tylko to, �e w poprzednich, szcz�liwszych wcieleniach, demon i
Cie�
tworzyli par� najlepszych, oddanych sobie przyjaci�.
- To nie Cie� - zdecydowa� ostatecznie Cabe. - Nie s�dz� tak�e, jak chcesz mi
zasugerowa�, by by� to Toma... Wydaje mi si� raczej, �e to ma co� wsp�lnego z
tym, czym
jestem - wied�minem, magiem, niewa�ne. Wszystko sta�o si� dla mnie takie nowe.
Czasem
moje l�ki powracaj�. Wiesz jak to jest. Czujesz si� tak pewny siebie jak Nathan,
Smoczy
Mistrz, a potem nagle podczas jakiej� pracy brakuje ci do�wiadczenia, wi�c
powracasz do
stanu niepewno�ci.
A jednak, powiedzia� to. Dr�czy�y go w�tpliwo�ci, a r�wnocze�nie znika�o gdzie�
zaufanie, jakim obdarzy� go Nathan Bedlam. Cabe zat�skni� za dniami, kiedy
pracowa� jako
pomocnik ober�ysty, zanim Br�zowy Smok nie wskaza� go jako ofiary, by przywr�ci�
Ziemie
Ja�owe do pierwotnego, kwitn�cego stanu.
Gwen nachyli�a si� i lekko poca�owa�a go w policzek.
- Wiem, jak to jest - rzek�a. - Sama miewam w�tpliwo�ci. Mia�am je, kiedy Nathan
dowiedzia� si� o zab�jstwie swego starszego syna przez m�odszego, Azrana.
Do�wiadcza�am
ich przez ca�y okres nauki, a nawet wtedy, ponad sto lat temu, gdy trwa�a Wojna
Prze�omowa,
a� do dnia, kiedy to bydl�, Azran, zamkn�� mnie pod koniec walk w bursztynowym
wi�zieniu. Miewam je i dzisiaj. Kiedy przestajesz si� zamartwia� swoj� profesj�,
z regu�y
pope�niasz fatalny b��d. Zaufaj mi, m�u.
Kobiety oraz m�czy�ni krzyczeli i Cabe zda� sobie spraw�, �e krzycz� tak ju� od
d�u�szego czasu. Nie brzmia�o to jednak, jak krzyki ludzi bior�cych udzia� w
bitwie czy
katowanych, lecz jak przekle�stwa pr�buj�cych zap�dzi� przestraszonego
pomniejszego
smoka do jego zagrody.
- Czy my naprawd� musimy to robi�? - zastanawia� si�. My�lenie o tym, co
zamierzali
uczyni� nast�pnego dnia, by�o niemal tak samo przera�aj�ce jak nocne koszmary.
Gwen rzuci�a na niego nie znosz�ce sprzeciwu spojrzenie.
- Gryf z�o�y� Zielonemu obietnic�, a my mamy zagwarantowa�, by ta obietnica
zosta�a
spe�niona - powiedzia�a. - Kiedy b�dziemy pewni, �e ksi��� Toma i pozostali
Smoczy
Kr�lowie dadz� si� utrzyma� na dystans, b�dziemy mogli przenie�� je gdzie
indziej. Na razie
Dw�r jest najlepszym miejscem dla m�odych Z�otego. Poza tym odnosz� wra�enie, �e
Gryf
ma inne zmartwienia ni� zajmowanie si� Smoczymi Kr�lami.
Krzyki ucich�y, co oznacza�o, �e krn�brny smok znalaz� si� zn�w pod kontrol�
opiekun�w. Cabe zastanawia� si�, jak to wytrzymywa�y inne smoki. W�r�d m�odych
by�o
siedem znacz�cych i to z nich wyrastali Kr�lowie. By�y inteligentne i, jak wielu
uwa�a�o,
wrogie i gro�ne. W�osmoki za�, czyli pomniejsze smoki i im podobne, by�y tylko
zwierz�tami, cho� �miertelnie niebezpiecznymi.
Nie podoba�y mu si� te stwory, ale nie m�g� te� ich zostawi�. Zielony, pan Lasu
Dagora, Smoczy Kr�l, pragn�� zawrze� z lud�mi pok�j i oczekiwa�, �e m�ode b�d�
wychowane wed�ug ludzkich obyczaj�w; naturalnie, na tyle, na ile si� to uda.
Gryf, pan
Penacles, zgodzi� si�, ale pod warunkiem, �e smoki b�d� pobiera� nauki zgodne z
regu�ami
w�asnego gatunku. Pro�ba ta zdumia�a a zarazem sprawi�a gadziemu monarsze
przyjemno��.
Gryf z do�� w�tpliwymi w�asnymi korzeniami, z tego co wiedzia� Cabe, by�
przekonany o
konieczno�ci poznania przez m�ode smoki nie tylko ludzkiej spu�cizny, ale tak�e
i dorobku
swoich praprzodk�w. By� to eksperyment na wielk� skal� i musia� si� powie��,
je�li ta ziemia
kiedykolwiek mia�a zazna� pokoju.
Wyb�r pad� na Cabe�a i Gwen. Mieli si� zaj�� wychowaniem smok�w. Ich moce by�y
niezwykle cenione przez Gryfa, samego zaj�tego opiekowaniem si� ludem, kt�ry nie
by� jego.
Wiedzia� on r�wnocze�nie, jak wielkie znaczenie ma ten d�ugoterminowy projekt i
kto
naprawd� mo�e sprosta� potencjalnym niebezpiecze�stwom. Jak d�ugo �y� Toma,
istnia�a
mo�liwo��, �e m�ode wpadn� w jego r�ce i zostan� przekabacone na jego stron�.
Dwoje
mag�w nie mia�o si� bawi� w nia�ki. Gdyby Z�oty nie �y�, albo mia� wkr�tce
umrze�, jedyn�
nadziej� Tomy by�oby postawienie nowej marionetki na tronie w�adcy...
By�y trzy takie potencjalne marionetki.
- - Cabe? - odezwa�a si� Gwen.
- - Hmmm? - mrukn��.
- - Je�li nic innego do ciebie nie przem�wi, uznaj to za sprawdzian przed
prawdziwymi obowi�zkami.
Zdumiony spojrza� jej w twarz. Czarodziejka mia�a na ustach diabelski u�miech.
- - Przed jakimi obowi�zkami? - spyta�.
- - G�uptas. - Usiad�a ko�o niego. - Kiedy sami b�dziemy mie� dzieci.
Gwen widz�c jego min�, cicho si� za�mia�a. Cho� fizycznie by� od niej starszy -
Gwen
przez lata uwi�ziona by�a w bursztynie - przewy�sza�a go w wielu sprawach
do�wiadczeniem.
Sprawia� wra�enie naiwnego. To by�a w�a�nie jedna z tych cech, kt�re w nim
najbardziej
lubi�a. Jedna z tych rzeczy, kt�re odr�nia�y go od jej pierwszej mi�o�ci -
Nathana Bedlama.
Czarodziejka po�o�y�a mu na ustach palec, aby uciszy� jakiekolwiek dalsze
komentarze.
- Nic wi�cej nie m�w - powiedzia�a. - Id� spa�. Kiedy ruszymy w drog�, b�dziesz
mia�
mn�stwo czasu na rozmy�lania.
U�miechn�� si� i nagle j� obj��. Trzymaj�c jej g�ow� w d�oniach, dotkn�� wargami
jej
ust. Gwen, ca�uj�c go, zgasi�a �wiat�o.
Penacles by�o prawdopodobnie najwspanialszym ludzkim miastem w ca�ych
Smoczych Kr�lestwach, mimo i� jego w�adcy nigdy nie byli lud�mi. Od
niepami�tnych
czas�w rz�dzi�y tu smoki wybieraj�ce jako sw�j znak purpur�. Zawsze tu by�
Purpurowy i
wierzono, �e zawsze jaki� inny Purpurowy tu b�dzie. Ale Smoczy Mistrzowie i
nieludzki
najemnik, Gryf, zdo�ali to zmieni�. Obecnie na tronie zasiada� w�a�nie Gryf i
rz�dzi�
miejscem znanym jako Miasto Wiedzy. Dzi�ki jego wysi�kom Penacles jeszcze
bardziej
zyska�o na wadze, ale te� z powodu tego sukcesu by�o pilnie obserwowane przez
w�ciek�ych,
mno��cych si� Smoczych Kr�l�w. Nadal nie odzyskali oni swojej dawnej pot�gi po
Wojnie
Prze�omowej i pora�ce zadanej r�koma wied�min�w, ale obserwowali i czekali.
Czekali, a�
ksi��� Toma ze znanych sobie powod�w doprowadzi do konfliktu mi�dzy dwiema
rasami.
Nawet nietykalni dotychczas kupcy, kt�rzy handlowali i z lud�mi i ze smokami,
teraz nie
czuli si� bezpieczni.
By�o to tylko jedno z jego wielu zmartwie�. Gryf w towarzystwie zawsze stoj�cego
przy nim genera�a Toosa, swojej �prawej r�ki�, szed� majestatycznym krokiem w
kierunku
miejsca, gdzie Cabe i Gwen sprawdzali ostatnie pakunki. Gdy patrzy� na tych
dwoje, mia�
nieodparte wra�enie, �e spogl�da na czarodziejk� i jej pierwsz� mi�o��, Nathana
Bedlama.
Ten dzieciak (ka�dy maj�cy mniej ni� dwie�cie lat, a tyle w�a�nie liczy� sobie
Gryf, m�g� przy
nim uchodzi� za dzieciaka) by� niezwykle podobny do swojego dziadka i lwioptaka
cz�sto
kusi�o, by nazwa� go imieniem jego przodka. Tak naprawd� powstrzymywa�a go przed
tym
tylko trwoga, �e Cabe m�g�by odpowiedzie�. Co� z Nathana rzeczywi�cie �y�o w
jego wnuku
i cho� Gryf nie umia� tego opisa�, wiedzia�, �e tak by�o.
Na dziedzi�cu odwraca�y si� za nim g�owy. Gryf sam w sobie by� zdumiewaj�c�
postaci� i wygl�da� tak, jak wskazywa�o na to jego imi�. Lu�ne szaty nie
przeszkadza�y mu w
b�yskawicznych reakcjach. Od szyi w d�, je�li kto� nie zwr�ci�by uwagi na jego
bia�e r�ce z
paznokciami przypominaj�cymi raczej pazury, wygl�da� jak cz�owiek. Z kolei gdyby
nie
buty, jego nogi i stopy przypomina�yby bardziej nogi i stopy lwa, ni� cz�owieka.
P�ynno��
ruch�w cia�a nie wynika�a wy��cznie z faktu, �e przez lata wprawia� si� w rol�
sprytnego
najemnika. Posiada� bowiem imi� i wygl�d dzikiej bestii. I jak ta dzika bestia
naprawd� by�
drapie�nikiem. Ka�dy jego ruch stawa� si� wyzwaniem skierowanym przeciwko tym,
kt�rzy
pr�bowaliby mu si� przeciwstawi�.
Przede wszystkim jednak uwag� przyci�ga�a niesamowita g�owa. Zamiast ust mia�
pot�ny, ostry dzi�b w pe�ni zdolny do rozrywania cia�a, a zamiast normalnych
w�os�w na
g�owie poro�ni�ty by� grzyw� niczym u lwa. I na dodatek grzywa ko�czy�a si�
pi�rami
podobnymi do pi�r wielkich or��w. A jego oczy?! Nie by�y ani oczami drapie�nego
ptaka, ani
oczami istoty ludzkiej, ale czym� pomi�dzy. Czym�, co sprawia�o, �e nawet
najsilniejsi
duchem �o�nierze odwracali od niego wzrok, je�li Gryf tylko tego chcia�.
Cabe i Gwen obejrzeli si�, zanim do nich dotar�. Nie wiadomo, czy przeczuli jego
nadej�cie dzi�ki swej nadzwyczajnej mocy, czy te� dzi�ki temu, �e dostrzegli
wok� siebie
zdumione i pe�ne podziwu twarze. Lwioptak nie kry� zadowolenia, i� zachowuj� si�
spokojnie, bez emocji. Mia� ju� zbyt wiele s�ug, a za ma�o przyjaci�. Oddali�
gestem r�ki
stra�e i do��czy� do dw�jki czarodziei.
- Widz�, �e jeste�cie ju� gotowi do drogi - powiedzia�, patrz�c na d�ug�
karawan�.
Cabe wygl�da� na zm�czonego, mimo i� - wedle Gryfa - mia� sporo czasu na
porz�dny
nocny wypoczynek.
- Ju� dawno powinni�my by� gotowi, lordzie Gryfie.
- Setki razy warn m�wi�em - odpar� Gryf - �e nigdy nie musicie nazywa� mnie
lordem. Jeste�my przyjaci�mi, mam nadziej�. - Przechyli� lekko g�ow� na bok,
przypominaj�c tym nieco swoich ptasich kuzyn�w.
Gwen, promieniuj�cy kontrast swego m�a, u�miechn�a si�. Nawet sroga twarz
Gryfa
z�agodnia�a na ten widok.
- - Oczywi�cie, �e jeste�my twoimi przyjaci�mi, Gryfie - powiedzia�a. - Zbyt
wiele
ci zawdzi�czamy, zbyt wiele dla nas zrobi�e�.
- - Wy mnie co� zawdzi�czacie?! Chyba ju� zapomnieli�cie ca�� swoj� prac�, jak�
tutaj wykonali�cie, a na dodatek wywozicie jeszcze teraz te m�ode z mojego
kraju. To ja warn
wiele zawdzi�czam. I w�tpi�, czy kiedykolwiek zdo�am si� wystarczaj�co odp�aci�.
- - To prawda - rzek� nareszcie Cabe. - Jeste�my na tyle dobrymi przyjaci�mi,
�e
nikt tu nikomu nic nie zawdzi�cza.
- - To brzmi ju� zdecydowanie lepiej - odpar� Gryf, kiwaj�c g�ow�, ale raptem
opanowa�a go niezdrowa my�l: �A je�li k�ami�? Mo�e chc� si� po prostu oddali� od
tej
potworno�ci, kt�ra rz�dzi ich bra�mi - lud�mi?�
- - Czy co� nie tak? - Cabe po�o�y� r�k� na ramieniu Gryfa. Monarcha zmusi� si�,
by
jej nie str�ci�.
- - Nic. Zwyk�e zm�czenie - odrzek�.
�C� za g�upie my�li przychodz� mi do g�owy� - zdziwi� si� sam sobie. Nie dali
powod�w, by ich podejrzewa�. Zbyt dobrze zna� przecie� tych dwoje. Byli uczciwi,
nigdy nie
ukrywali emocji.
- - Powiniene�, Gryfie, wi�cej odpoczywa� - powiedzia� Cabe. - Nawet ty
potrzebujesz odpoczynku.
- - Praca kr�la nigdy si� nie ko�czy.
- Nawet kiedy on sam przewraca si� ju� ze zm�czenia? Gryf zachichota�.
- Nie b�d� was d�u�ej zatrzymywa�. S�o�ce ju� wysoko i nadesz�a pora, by�cie
ruszyli.
- Zerkn�� w kierunku karawany. - Jak sobie poradzicie z ci�arami?
Gwen stwierdzi�a, �e ich w�z znalaz� si� nieco za daleko od koni. Wewn�trz
znajdowa�o si� kilkana�cie zwini�tych i pogr��onych we �nie ma�ych gad�w. Gdyby
nie
kolory, trudno by�oby si� zorientowa�, gdzie jedno stworzenie si� ko�czy, a
drugie zaczyna.
Za pierwszym wozem znajdowa� si� drugi, tak samo przepe�niony.
- - Wczorajsze eskapady nieco je wyczerpa�y. Powinny dzisiaj przez wi�ksz� cze��
drogi spa�.
- - Najwy�sza pora, by wreszcie wyruszy�.
Gryf wyci�gn�� r�k� i chwyci� d�o� Pani z Bursztynu. Jego rysy zmieni�y si�, by
po
chwili przybra� ludzkie formy. Przez moment nowa twarz Gryfa sprawia�a wra�enie
ca�kiem
harmonijnej. Jego szlachetny, orli nos m�g�by si� nawet sta� obiektem marze�
m�odych
dziewcz�t. Uca�owa� wierzch d�oni Gwen.
- Czy powinienem by� zazdrosny? - spyta� niewinnie Cabe.
Czarodziejka cicho si� za�mia�a, a jej �miech przypomina� delikatne d�wi�ki
dzwoneczk�w, przynajmniej dw�m m�czyznom stoj�cym przy niej.
- - Je�li nie jeste� jeszcze zazdrosny - odezwa�a si� do Cabe�a - mo�e powinnam
sprawi�, by� by�.
- - No, to ja ju� si� �egnam - powiedzia� Gryf. Odsun�� si�, a jego twarz
powr�ci�a
do poprzedniej formy. Gwen u�miechn�a si�, a Cabe zaj�� si� siod�aniem jej
konia. Nast�pnie
dosiad� swego wierzchowca i wzi�� lejce z r�k dobrze wyuczonego s�ugi, kt�ry
ca�y czas
czeka� w milczeniu obok.
Ci z karawany, kt�rzy odje�d�ali, �egnali si� z krewnymi i przyjaci�mi
stoj�cymi w
pobli�u. Cabe spojrza� w ko�cu na Gwen, a ona potakuj�co skin�a g�ow�. M�ody
wied�min
uni�s� r�k� i zasygnalizowa� reszcie podr�nik�w, �e czas rusza�, po czym
pogoni� w�asnego
wierzchowca. Gryf jeszcze raz kiwn�� r�k�, a potem ju� tylko milcz�co sta� i
patrzy�.
�To si� nie powiedzie - zda� sobie spraw�. - Ten eksperyment nie mo�e si� uda�.
M�ode powinny zosta� ze smokami. Z w�asnym gatunkiem�.
Zakl��. Miota�y nim sprzeczne uczucia. Eksperyment jednak musi si� uda�. Nosi
wszelkie znamiona sukcesu. Czy� nie tak? Poczu� jak narasta w nim niepewno��. Co
dziwniejsze, jego emocje nie wi�za�y si� tylko z ma�ymi smokami. Je�li myli� si�
w tej
kwestii, m�g� si� myli� te� w wielu innych.
Zadr�a�. Z op�nieniem stwierdzi�, �e zimne dreszcze spowodowane zosta�y
niespokojnymi my�lami. Poczu� jak si� trz�sie. Lodowate zimno przenika�o go do
szpiku
ko�ci, do g��bi umys�u.
Ale tak samo szybko jak naszed� go intensywny ch��d tak samo szybko znikn��.
- - Panie. - Podbieg� do niego ch�opiec licz�cy chyba niewiele wi�cej ni�
dwana�cie
lat. - Szuka ci� genera� Toos. Wydaje si�, wasza wysoko��... �e to bardzo pilne.
- - Za chwil� - odpar�. Pragn�� tu pozosta�, a� karawana zniknie z oczu. Sam by�
zdumiony tym, jak trudno mu si� by�o rozsta� z go��mi. Czu� si� jednocze�nie
w�adc� i
obcym, a mia� tylko kilku tak bliskich przyjaci� jak Cabe i Gwen. A poniewa�
Smocze
Kr�lestwa znajdowa�y si� w straszliwym chaosie, m�g� ich ju� nigdy wi�cej nie
zobaczy�.
Kiedy karawana znikn�a z zasi�gu wzroku, Gryf wci�� jeszcze sta� i patrzy� na
daleki
horyzont. Dopiero kiedy us�ysza� niecierpliwi�cego si� obok pos�a�ca, zda� sobie
spraw�, �e
jeden z jego najdawniejszych towarzyszy, by� mo�e ten w�a�nie, kt�ry zna� go
najlepiej,
czeka� na niego z pilnymi wie�ciami.
Westchn�� i odwr�ci� si� do s�ugi. Ch�opak, rzecz jasna, czu� podziw i
zdumienie, �e
znajduje si� obok samego kr�la. Prawdopodobnie pierwszy raz dostarczy� wiadomo��
komu�
a� tak wa�nemu.
- W porz�dku, ch�opcze - powiedzia� przyjaznym g�osem Gryf, zmuszaj�c
w�tpliwo�ci, by si� ukry�y gdzie� na samym dnie duszy. - Poka� mi, gdzie jest
Toos, bym
m�g� go po raz setny skarci�. Mimo wszystko, to on powinien przychodzi� do mnie,
a nie ja
do niego.
Ch�opiec u�miechn�� si� i przez moment zmartwienia Gryfa wyda�y si�
niepotrzebne.
III
Gdyby jecha� konno, centrum Lasu Dagora, gdzie znajdowa� si� Dw�r, le�a�o
kilkana�cie dni jazdy na p�nocny zach�d od Penacles. Gdyby jednak podr�owa� z
grup�
wi�ksz� ni� trzydzie�ci os�b - a Gryf nalega�, by Cabe i Gwen zabrali ze sob�
jak
najliczniejsz� s�u�b� - czas ten uleg�by potrojeniu. Wozy musia�y obje�d�a�
teraz przeszkody,
ludzie bez przerwy co� gubili, na dodatek nale�a�o si� jeszcze zajmowa� dzie�mi.
(Je�li m�ode
Kr�la Kr�l�w mia�y zosta� wychowane wedle ludzkich obyczaj�w, musia�y pozna� i
zrozumie� swoich r�wie�nik�w z rodzaju ludzkiego, a gdyby mi�dzy m�odymi obu
gatunk�w
da�o si� znie�� wszelkie bariery, zaistnia�aby nadzieja na porozumienie.)
M�ode smoki spogl�da�y na �wiat ze swoich woz�w z niezmiennym wyrazem twarzy.
Jedynie od czasu do czasu mo�na by�o stwierdzi� u kt�rego� z nich jakie� wi�ksze
zaciekawienie, a wtedy oczy malucha rozszerza�y si� niemal dwukrotnie.
Naj�atwiejsze do
odczytania by�o podniecenie. Te ma�e stworzenia z rasy inteligentnych gad�w,
wygl�daj�ce
niczym dziwaczne dwuno�ne jaszczurki, podskakiwa�y do g�ry i opada�y na d�,
na�laduj�c
przy tym zachowanie dzieci cz�owieka, podczas, gdy pomniejsze smoki, czyste
zwierz�ta,
rzuca�y si� szale�czo z boku na bok, w�ciekle przy tym sycz�c.
Tak jak teraz.
Nagle las o�y� lud�mi. Zamaskowanymi lud�mi.
Wszyscy mieli na sobie lu�ne, podr�ne ubrania i Cabe zacz�� podejrzewa�, �e
kryj�
pod nimi zbroje. Sta�o si� dla nich oczywiste, �e zaplanowali to wcze�niej.
Karawana by�a
oddalona o mniej wi�cej dzie� od granic Penacles i teraz na horyzoncie nie
widzieli nic
opr�cz kolejnych drzew.
- - G�upcy - sykn�a Gwen. - Zielony Smok nie b�dzie tolerowa� takiego napadu na
swoim terytorium.
- - Mo�e si� nigdy nie dowiedzie� - odpar� Cabe. - Jeste�my daleko od miejsca,
gdzie, jak wiesz, mieszka.
Spojrza�a m�owi prosto w oczy.
- Pan Lasu Dagora wie o wszystkim, co si� dzieje w jego kr�lestwie.
Przyw�dca bandy zmusi� swego konia do cofni�cia. Widz�c przed sob� dw�jk�
mag�w, zbli�y� si� do w�asnej grupy, jakby zatroskany o jej bezpiecze�stwo. By�
wysoki,
prawdopodobnie weteran wielu walk. Nic ponadto nie da�o si� o nim powiedzie�,
gdy�
zamaskowany ukrywa� sw� to�samo��.
- Chcemy tylko te cholerne jaszczury. Oddajcie je, a pozwolimy warn bezpiecznie
odjecha�.
Cabe z napi�ciem s�ucha�, rozpoznaj�c jakie� znajome tony w g�osie m�czyzny.
By�
pewien, �e pochodzi on z Mito Pica.
- Wi�c? - Przyw�dca rabusi�w zaczyna� si� robi� niecierpliwy.
Gwen cicho odrzek�a:
- M�ode s� pod nasz� opiek� i nie masz prawa ich odbiera�. Odejd�, dop�ki nie
b�dzie
za p�no.
Kilku z bandyt�w zachichota�o. Nie zmniejszy�o to niepokoju, jaki odczuwa� Cabe.
- - Zakl�cia czarnoksi�nik�w na nas nie zadzia�aj� - hardo powiedzia� przyw�dca
bandy. - Nie, kiedy mamy to. - Uni�s� do g�ry medalion wyci�gni�ty spod ubrania.
Z takiej
odleg�o�ci Cabe m�g� jedynie stwierdzi�, �e medalion wygl�da� na mocno zu�yty.
Gwen
g�o�no westchn�a.
- - To robota Poszukiwaczy - szepn�a. - Widzia�am jeden czy dwa takie
medaliony,
po�amane i pokruszone, ale je�li maj� ich wi�cej... - Nie musia�a ko�czy�.
Poszukiwacze,
ptasi poprzednicy smok�w, zostawili za sob� wi�cej ni� jeden sekret, kt�ry
zapewnia� du�o
wi�ksz� moc, znacznie wi�ksz� nawet ni� smocza.
- - Jak wi�c widzicie - zn�w zacz�a zakapturzona posta� - nie musimy by� mili.
Nic
do was nie mamy, chyba, �e chcieliby�cie sprawi� nam k�opoty. A to nie by�oby
m�dre,
zwa�ywszy, �e jeste�cie otoczeni, a mu mamy przewag� liczebn�.
- - Czy to naprawd� jest takie skuteczne? - wymamrota� Cabe. Gwen z �alem
pokiwa�a g�ow�.
- - Je�li spr�bujemy rzuci� jakiekolwiek zakl�cie, mo�e ca�kowicie wymkn�� si�
nam spod kontroli. Nie wiem jak z przygotowanymi czarami, ale wydaje mi si�, �e
one tak�e
s� bezu�yteczne.
- Istnieje tylko jeden spos�b, aby si� o tym przekona�... - oznajmi� Cabe.
Bandyci zaczynali szemra�. Dow�dca uni�s� si� w siodle.
- - Mieli�cie wystarczaj�co du�o czasu, by si� zastanowi� - powiedzia�. -
We�miemy
je si��, je�li to b�dzie konieczne...
- - Dotknijcie ich, a �aden z wasss nie ujrzy jutrzejszego poranka - sykn�� obcy
g�os.
- Wasze ko�ci zostan� wydziobane do czysssta przez ptaki tego lasssu.
Zar�wno bandyci jak i cz�onkowie karawany podskoczyli na d�wi�k rozkazuj�cego
tonu. Przyw�dca opryszk�w spojrza� w kierunku, sk�d dochodzi� g�os i ujrza�
siedz�c� na
grzbiecie przera�liwie wygl�daj�cego pomniejszego smoka samotnego stwora. Bestia
zasycza�a z g�odu, p�osz�c wszystkie konie w okolicy.
- Nie jessste�cie mile widziani w moim lesssie - zasycza� Zielony Smok. By�
podobny
do swoich braci, a jego ludzka posta� przypomina�a wojownika w zbroi w
niesamowitym,
skomplikowanym smoczym he�mie na g�owie. Okrywa� go b�yszcz�cy zielony pancerz
(kt�ry
tak naprawd� by� jego sk�r�). Iskrz�ce si�, czerwone oczy spogl�da�y na
zebranych
przedstawicieli ludzkiego gatunku.
Rzecz jasna, by� to ostatni stw�r, jakiego m�g� si� spodziewa� dow�dca bandyt�w.
Jednak�e, kiedy si� odezwa�, w jego g�osie pobrzmiewa�a jedynie nutka niepokoju.
- - To nie jest twoje terytorium - powiedzia�. - Nie panujesz nad tymi ziemiami.
- - Mam wsssp�ln� granic� z panem Penacles i jessstem jego sojusznikiem -
odrzek�
smok, sycz�c. - Staj� po jego stronie, gdy jest to konieczne i oczekuj� tego
samego od niego.
Je�li za� chodzi o wasss, ludzi, to powinni�cie by� na wschodzie lub na p�nocy.
Walczcie ze
Sssrebrnym Sssmokiem lub z tymi, kt�rzy pozostali z klanu Czerwonego. Wyzwijcie
Burzowego, ale nie pr�bujcie polowa� na moim terenie. Nie pozwol� na to.
Powiedzcie to
swemu dobrodziejowi, kr�lowi Melicardowi.
- - Melicardowi? - szepn�� Cabe do Gwen.
- Plotka, nic wi�cej - odpar�a Gwen. - M�wi si�, �e to on w�a�nie ich uzbraja.
Nienawidzi smok�w tak samo jak oni. Pami�taj, �e to rodzony brat Tomy, sadysta
Kyrg
doprowadzi� ojca Melicarda, Renneka, do szale�stwa.
Cabe skin�� wolno g�ow�, przypominaj�c sobie ten incydent.
- Rennek my�la�, �e sko�czy jako cz�� obiadu Kyrga. Zakapturzony m�wca zacz��
si� �mia�. Mo�na sobie by�o wyobrazi� szyderczy grymas pod jego mask�.
- Nie mo�esz nam nic zrobi�. Te amulety zablokowa�y twoje moce. Wiem jak ich
u�ywa�. Nie mo�esz nawet powr�ci� do swojej smoczej postaci.
Zielony nie wydawa� si� by� zmartwiony tymi wie�ciami. Si�gn�� powoli do sakwy
przy siodle i co� wyci�gn��.
- Mo�e chcia�by� por�wna� dzia�anie swojej ptasiej magii do mojej? - spyta�.
Pan Lasu Dagora wyci�gn�� jak�� drobn� rzecz, uni�s� j� do g�ry i wyda� odg�os
podobny do jednostajnego krakania kruka.
Przyw�dca bandyt�w zaskomli� i sekund� p�niej desperacko usi�owa� zerwa�
medalion z �a�cucha na szyi i odrzuci� od siebie. By�a to jednak strata czasu.
Na oczach
wszystkich medalion zacz�� si� kruszy�; pozosta� jedynie �a�cuch. M�czyzna
natychmiast
usun�� go i odrzuci� tak daleko jak tylko si� da�o.
- Nie bez powodu utrzyma�em tak d�ugo w�adz� nad t� krain� - oznajmi� smok. -
My�licie, �e braciom podoba si� ssswoboda, jak� da�em tu ludziom? Zgoda
zosssta�a
wywalczona. Musia�em u�y� mocnych argument�w. - Zielony w�o�y� przedmiot z
powrotem
do swojej sakwy. - Odejd�cie, a zapomn�, �e ten incydent w og�le si� zdarzy�.
Jessste�cie mi
przydatni, ale tylko do pewnego stopnia. Gdyby by�o to konieczne, mam inne
sztuczki na
podor�dziu.
Bandyci spojrzeli na swojego przyw�dc�, kt�ry z kolei przeni�s� wzrok z
Zielonego
Smoka na dwoje czarodziej�w i na w�z, z kt�rego m�ode patrzy�y z rosn�cym
zainteresowaniem. W ko�cu spojrza� ponownie na smoka.
- Nawet je�li opuszcz� twoje ziemie, znajdziemy je - rzek�.
- Walczcie z Rad�, a nie z m�odymi. - Zielony wzi�� g��boki oddech. Kiedy
odezwa�
si� ponownie, jego s�owa by�y czytelne, a syk typowy dla jego gatunku, ledwo
wyczuwalny: -
A teraz id�cie, albo wypr�bujcie swoje mo�liwo�ci z doros�ym smokiem. B�d�cie
pewni, �e
mam oczy, kt�re obserwuj� was ca�y czas. I b�d� nadal was �ciga�, aby si�
upewni�, czy
naprawd� odjedziecie i nigdy wi�cej ju� tu nie wr�cicie, chyba �e osobi�cie was
tutaj
zaprosz�, w co, szczerze m�wi�c, w�tpi�.
Przyw�dca opryszk�w zawaha� si�, w ko�cu jednak zrezygnowany pokiwa� g�ow� i
da� swoim sygna� do odwrotu. Bandyci niech�tnie si� wycofywali. On jednak wci��
pozostawa� nieruchomy. Jeszcze przez d�u�szy czas przygl�da� si� Cabe�owi i
Gwen, jakby
maj�c im za z�e, �e zdradzili w�asn� ras�. Kiedy ostatni z jego ludzi znikn��
w�r�d drzew,
pod��y� za nim.
Pan Lasu Dagora zasycza�, ale tym razem z zadowoleniem.
- - Ostatnimi czasy pojawia si� coraz wi�cej g�upc�w - powiedzia�. - Jedynym
powodem, dla kt�rego dotarli tak daleko w g��b moich ziem, jest fakt, �e
chcia�em skarci�
jednego z moich poddanych za to, �e spiskowa� przeciwko mnie, pragn�c odebra�
warn
m�ode, zanim dotrzecie do Dworu.
- - Jednego z twoich poddanych? - spyta�a zaskoczona Gwen.
- - Smoki pozostan� smokami, a ludzie lud�mi - oznajmi�. - Poradzi�em sobie z
jednymi i drugimi. Namawia�bym was, by�cie przez pozosta�� cz�� drogi pod��ali
wraz z
ca�� grup� za mn�. Je�li poprowadz� karawan� tajnymi, le�nymi �cie�kami,
zaoszcz�dzicie
wi�cej czasu.
- - Panie...
- - Tak, Cabie Bedlamie? - Zielony Smok mocno zaakcentowa� nazwisko. Nadal
pami�ta� Nathana i Smoczych Mistrz�w, grup� wied�min�w, kt�rzy walczyli ze
smokami
podczas Wojny Prze�omowej i zmniejszyli liczb� oraz si�� gad�w do obecnego
poziomu,
mimo ostatecznej pora�ki.
- - Ten dysk...
- - To? - szponiasta r�ka wyci�gn�a wskazany przedmiot. - Mia�em wiele okazji,
by
zbiera� i studiowa� artefakty naszych poprzednik�w. Lady Gwendolyn nie jest
pierwsz�
osob�, kt�ra pragnie zaj�� Dw�r. Od kiedy to miejsce zosta�o porzucone w
ostatnich dniach
panowania Poszukiwaczy, go�ci�o ju� wielu podr�nik�w. Wierz�, �e ni�sze poziomy
tej
budowli mog� pochodzi� nawet z wcze�niejszych okres�w.
- Planowali dobrze, by� mo�e za dobrze. Magiczne przedmioty, kt�re mieli
bandyci,
by�y tworem doskona�ym, ale jak ca�a magia Poszukiwaczy doprowadzi�y od razu do
stworzenia odpowiednich kontr�rodk�w. To, jak wierz�, spowodowa�o ich upadek.
Planowali
zbyt dobrze i kto� to wykorzysta�.
Zielony ponagli� pomniejszego smoka, by pospieszyli ku przodowi grupy. Kiedy
min�li dw�jk� wied�min�w, Gwen szepn�a do ucha Cabe�owi:
- Zauwa�y�e�, �e Poszukiwacze s� jego ulubionym tematem. To by� prawdziwy
pow�d, dla kt�rego tak �agodnie obszed� si� z Nathanem. Obaj chcieli wiedzie�,
jak tak
pot�na rasa mog�a upa�� tak nagle.
- Jak Quelowie? Pokiwa�a g�ow�.
- Te krainy widzia�y wiele rz�dz�cych ras. Ka�da mia�a sw�j czas i wydaje si�,
�e
teraz nadchodzi czas ludzi. Nathan nie chcia� widzie� tak�e i naszego upadku, a
Zielony
zapragn�� pozostawi� po sobie tyle, ile si� da. Dla dobra obu ras nie zwracali
uwagi na
r�nice, jakie zachodz� mi�dzy gatunkami.
Nie tego oczekiwa� Cabe po opowie�ciach, jakie s�ysza�, a jednak wygl�da�o to
prawdopodobnie, kiedy odszuka� wspomnienia Nathana spoczywaj�ce w jego umy�le.
Zda�
sobie spraw�, �e by�a tam gdzie� wiedza o Poszukiwaczach, ale wygl�da�o to
wszystko jak
szukanie drogi w g�stej mgle. Nie m�g� wy�owi� nic szczeg�lnego z przesz�o�ci.
M�ode stawa�y si� coraz bardziej podekscytowane. Obecno�� Zielonego by�a dla
nich
czym� nowym. Jak dot�d sp�dzi�y �ycie w obecno�ci wielkich matek, kt�re
pilnowa�y
wyl�garni pod nieufnymi spojrzeniami ludzi. Nie widzia�y nigdy samca ze swojego
gatunku.
Teraz jednak rozpozna�y go bez najmniejszego problemu.
Jeden z kr�lewskich m�odych, kt�rego Cabe uzna� za najstarszego, pewnie stan��
na
tylnich nogach. Na oczach Cabe�a jego pysk wydawa� si� sp�aszcza�, stawa� si�
coraz bardziej
podobny do ludzkiej twarzy, ni� do smoczej paszczy. Ogon gada tak�e zmala�.
�On si� uczy� - zda� sobie spraw� m�ody mag. Zaczyna si� przekszta�ca� ze
smoczej
postaci w ludzk�. Wystarczy� widok Zielonego, by m�ode nauczy�y si� go
na�ladowa�.
Za tym pierwszym, kt�ry ju� si� przeobrazi�, pozosta�e r�wnie� zacz�y zmienia�
posta�. Najpierw uczyni�y to dwa kr�lewskie m�ode, potem ich przyrodni bracia,
kt�rzy
zostan� ksi���tami lub wojownikami swojego gatunku, a na ko�cu samica (Gwen
zapewni�a
go, �e to rzeczywi�cie jest samica, sam nie chcia� tego szczeg�owo sprawdza�).
Fakt, �e
przeobra�anie zaj�o jej wi�cej czasu, ni� m�odym samcom, nie by�o czym�
wyj�tkowym. U
samic inaczej przebiega�y procesy metaboliczne i cho� zajmowa�y im wi�cej czasu,
ich
ludzkie postacie stawa�y si� bardziej ni� doskona�e. Cabe pami�ta�, �e niegdy�
niemal pad�
ofiar� trzech takich kusz�cych pi�kno�ci, kt�re zamieszkiwa�y miejsce, do
kt�rego teraz si�
udawali.
Nie podoba�a mu si� przysz�o��, je�li mia�y si� w niej znajdowa� smoki.
Wiedzia�, �e
ich Kr�lowie, cho� teraz milczeli, jeszcze si� nie poddali.
Cabe podprowadzi� swojego konia tak blisko jak tylko m�g� do smoczego w�adcy.
- Dlaczego nie zniszczy�e� bandyt�w, gdy mia�e� okazj�? Mog� teraz zignorowa�
twoje ostrze�enia.
Oczy Zielonego zw�zi�y si� do wielko�ci ma�ych, czerwonych punkcik�w.
- Z tak liczn� grup� - odpar� - wola�em nie ryzykowa�. Mog�oby si� co� z�ego
przydarzy� m�odym. Jeden celny strza� �ucznika m�g�by zabi� nast�pc� tronu.
Wybra�em
mniejsze z�o. Je�li spr�buj� jeszcze raz, strac� �ycie. Na razie darowa�em im
je.
Zadowolony Cabe powstrzymywa� konia, a� zr�wna� si� z Gwen. Reszta karawany
powoli wlok�a si� do przodu. Pomimo s��w Smoczego Kr�la na temat czujnych i
�ledz�cych
ich ca�y czas oczu, niejeden z obecnych nie m�g� si� powstrzyma� od zerkni�cia
od czasu do
czasu na bok. A jednak mimo wzmocnionej czujno�ci, nikt, nawet Zielony Smok,
kt�ry tak
przechwala� si� swoimi zdolno�ciami, nie ujrza� samotnej postaci ukrytej wysoko
w�r�d
drzew. Nie by� to w�osmok, lecz ptasi stw�r, kt�ry obserwowa� z g�ry wszystko z
arogancj�
i czym� jeszcze.
Zielony mia� racj�, m�wi�c, �e Poszukiwacze przygotowali kontr�rodki na
wszystko.
Obserwator by� jednym z takich �rodk�w i dobrze potrafi� si� ukry� przed magami
i smokami
na dole.
Czeka�, a� karawana zniknie z zasi�gu jego wzroku, zanim si� poruszy�. Potem
cicho,
zwinnie rozpostar� skrzyd�a i uni�s� si� w niebiosa, kieruj�c na p�nocny
wsch�d.
Samotny, zamkni�ty w swoich komnatach Gryf si