7705

Szczegóły
Tytuł 7705
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7705 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Richard A Knaak LODOWY SMOK T�umaczy� Chrystian �ukasz Srokowski Tytu� orygina�u Ice Dragon Wersja angielska 1990 Wersja polska 2000 I Przera�liwe wichry P�nocnych Pustkowi szarpa�y p�aszczami dw�ch je�d�c�w, jakby pr�bowa�y odebra� im jedyn� prawdziw� os�on�. Jad�cy z ty�u nie zwraca� uwagi na wiatr, kt�rego porywy grozi�y mu wyrzuceniem z siod�a. Pierwszy natomiast, tak�e ukryty pod p�aszczem, co pewien czas zerka� na towarzysza i wydawa�o si�, �e czeka na jak�� odpowied�. Po chwili jednak powraca� wzrokiem do roztaczaj�cych si� przed nim bezkres�w bia�ego krajobrazu, a zw�aszcza do poszarpanych, gro�nie wznosz�cych si� na horyzoncie szczyt�w g�r. Pop�dzi� swego konia, wiedz�c, �e kiedy tylko rumak przyspieszy, drugi pod��y za nim. Niewiele jednak osi�gn�li, konie bowiem pada�y z wyczerpania i, prawd� m�wi�c, by�y ostatnimi z sze�ciu, z kt�rymi wyruszyli. Powolny trucht denerwowa� prowadz�cego, nie m�g� on jednak niczego zmieni�. Takie wierzchowce, o jakich marzy�, dawno by ju� pad�y. Zimno P�nocnych Pustkowi wp�yn�oby na nie w jeszcze wi�kszym stopniu ni� na konie, kt�rych dosiadali. Mia� ju� do�� ch�odu, �niegu i lodu, lecz c� lepszego mog�o go spotka�? Inni walczyli mi�dzy sob�, gin�li na bezdro�ach lub zdradzali - co w jego oczach na jedno wychodzi�o - podczas gdy on wymkn�� si� �mierci. Wyda� syk w�ciek�o�ci, kt�ry sp�oszy� konie. Musia� teraz straci� sporo czasu, by je uspokoi�. Towarzysz podr�y, mimo gwa�townego skoku w�asnego wierzchowca, nie poruszy� si�. Nie musia�. Mia� bowiem przywi�zane nogi. By�o to konieczne. Podczas gdy coraz bardziej zbli�ali si� do odleg�ych szczyt�w, gniew pierwszego zamienia� si� w niepewno��. Kto powiedzia�, �e uzyska tu pomoc? Krain� rz�dzi� najbardziej konserwatywny w�adca z jego rasy i ten konserwatyzm mocno je�d�ca dra�ni�. K��ci� si� z jego pragnieniami, z ��dz� w�adzy nad w�asn� i innymi rasami. Wed�ug praw panuj�cych rod�w, tacy jak on nie byli tutaj mile widziani. Jako wojownik swego ojca i panuj�cy ksi��� powinien czu� si� dobrze. A nie czu� si�, mimo �e jego panowanie nad moc� wielekro� przewy�sza�o umiej�tno�ci niejednego z braci jego ojca. Gdyby nie brak kilku znamion... Nagle wydma �nie�na u jego st�p drgn�a i zacz�a si� unosi�. Wkr�tce g�rowa�a ju� nad je�d�cami i zas�ania�a teren. Nieoczekiwanie wy�oni�y si� z niej blade, zimne jak l�d b��kitne oczy oraz pot�ne pazury przeznaczone do przekopywania si� przez zamarzni�t� ziemi� i rozdzierania mi�kkich cia�. Zjawi� si� pierwszy ze stra�nik�w w�adcy, do kt�rego zmierzali. Zdawa�o si�, �e je�dziec mia� teraz dwie mo�liwo�ci: albo go zabi�, albo samemu zgin��. Jednak ani jedno, ani drugie nie by�o szczeg�lnie rozs�dne. Konie zrobi�y si� niespokojne, parska�y i rwa�y si�. I tylko w�asnym umiej�tno�ciom zawdzi�cza�, �e jeszcze si� utrzymywa� w siodle, a sznur wi���cy go z drugim koniem nie pozwala� na zgubienie towarzysza. Tamten ko�ysa� si� do przodu i do ty�u niczym kuk�a, poniewa� jednak r�wnie� r�ce mia� przywi�zane do siod�a, nie zdo�a� wychyli� si� zbyt mocno. Pierwszy uni�s� r�k�, zwijaj�c d�o� w pi��. Nie m�g�, rzecz jasna, pozwoli� si� zabi�, a to oznacza�o, �e musia� co� uczyni�. Zacz�� mrucze� pod nosem, wiedz�c, �e b�dzie potrzebowa� mocnego zakl�cia, by powstrzyma�, a nie zabi� stra�nika. - St�j - us�ysza�. Je�dziec powstrzyma� konia i zastyg�, wci�� jednak got�w do ataku. Patrzy� poprzez tumany �niegu, kt�re wzbi� w powietrze potw�r. Podni�s� si� w siodle i po prawej stronie zobaczy� jak�� posta�. Przetar� powieki. Posta�, poruszaj�c si� sztywno, sz�a w jego kierunku. W r�ce trzyma�a r�d�k�, za pomoc� kt�rej z pewno�ci� kontrolowa�a besti�. Na ko�cu r�d�ki pulsowa� b��kitny klejnot. Posta� nie mog�a by� cz�owiekiem. - Znajdujesz si� na terenach Lodowego Smoka - odezwa� si� stra�nik. Jego g�os by� pozbawiony emocji i przypomina� dm�cy wiatr. By�o w nim co� dziwnego, co�, czego nie da si� opisa�, dop�ki nie zobaczy si� m�wi�cego. - Tylko jedna rzecz chroni ci� przed �mierci� - oznajmi�. - To, �e wywodzisz si� z tego samego rodu, co m�j pan. Czy� nie tak, smoku? Je�dziec wyprostowa� si� dumnie i odrzuci� kaptur. W ten spos�b ods�oni� sw�j smoczy he�m, kt�ry powinien by� widoczny pomimo kaptura. Kiedy wcze�niej mija� krainy zamieszka�e przez ludzi, magiczny p�aszcz ukrywa� go przez ca�� podr�, ale teraz nie musia� ju� si� pod nim skrywa�. - Wiesz kim jestem, s�ugo? - spyta� stra�nika. - Wiesz, �e tw�j pan chce si� ze mn� widzie�? � To ju� zale�y od mego w�adcy - odpar� s�uga. Ognisty smok sykn��. � Powiedz mu, �e przyby� ksi��� Toma. Informacja nie zrobi�a wi�kszego wra�enia na dziwnie wygl�daj�cym stra�niku. Toma patrzy� na niego spod zw�onych powiek, kt�re zacz�y si� rozszerza�, gdy zrozumia�, co si� dzieje. A dotar�o w�a�nie do niego, �e nie docenia� znaczenia pot�gi Lodowego Smoka. Dr�cz�ca go trwoga przed Smoczym Kr�lem, kt�r� skrywa� w g��bi umys�u, zacz�a si� ujawnia�. Nekromanta. S�uga odwr�ci� si�. By� stworzeniem z lodu, karykatur� cz�owieka, i wygl�da� strasznie; jego wn�trze i szkielet by�y zamarzni�te. Cia�o - ludzkie, smocze, a mo�e nawet elfie, albo jakiegokolwiek innego stworzenia - by�o niemo�liwe do zidentyfikowania; porusza�o si� wraz z bry�ami lodu, niczym wymi�ta szmaciana lalka. Lodowa noga trupa porusza�a si� z nog� z lodu, r�ka z r�k�, g�owa z g�ow� - zupe�nie jakby kto� za�o�y� jednocz�ciow� szat� na ca�e cia�o; w tym wypadku to raczej odzienie tworzy�o now� istot�. Toma zastanawia� si�, co si� tu mog�o sta� w ci�gu kilku miesi�cy od jego ucieczki z pola bitwy, gdy walczyli z ludzkimi magami, przekl�tymi Bedlamami. Gdy my�la� o Bedlamach, Azranie i Cabie, wzmacnia�o si� w nim wcze�niejsze postanowienie. Wiedzia�, �e Cabe zwyci�y�, a Smoczy Kr�lowie byli w rozsypce. Czarny zamkn�� si� w swojej kryj�wce w Lochivarze, krainie Szarych Mgie�, kt�re by�y teraz tak rozrzedzone, �e nareszcie zacz�to si� zastanawia� nad konfrontacj� z ich panem. S�uga uni�s� r�d�k� ku potworowi, kt�ry pozostawa� cichy i nieruchomy od chwili, gdy wy�oni� si� ze �nieg�w. Jej czubek wskazywa� miejsce, w kt�rym - jak uzna� Toma - musia�a si� znajdowa� g�owa olbrzyma. Stw�r powoli zacz�� si� zanurza� w �niegu i lodzie. Dwa konie smoka, jak dot�d ledwo powstrzymywane przed pop�ochem, teraz na dobre spanikowa�y. Ksi��� musia� unie�� d�o�, by narysowa� w powietrzu jaki� znak. Wierzchowce uspokoi�y si�. Odwracaj�c si� zn�w ku je�d�com, s�uga wskaza� na towarzysza Tomy. � A on? - spyta�. - Czy on tak�e pragnie ujrze� mego pana? � On niczego nie pragnie - odpar� Toma, przyci�gaj�c do siebie konia towarzysza, tak aby twarz drugiego smoka i jej kolor da�y si� �atwiej rozpozna�. - Ma u�piony umys� i nie jest zdolny do pro�by nawet o najmniejsz� przys�ug�. A jednak jest w�adc� twego Kr�la, a nie jego namiestnikiem. Jest Kr�lem Kr�l�w i b�dzie mia� zapewnion� opiek� i dobre traktowanie, dop�ki nie powr�ci do zdrowia. Jest to bowiem obowi�zek twego pana. Niemal identyczny jak Toma, Z�oty Smok bezmy�lnie patrzy� przed siebie. Odrobina �liny �cieka�a mu z lewego k�cika warg, a rozwidlony j�zyk od czasu do czasu wysuwa� si� na zewn�trz. Nie chcia� albo nie m�g� powr�ci� do normalnej smoczej formy, wi�c Toma r�wnie� pozostawa� w postaci cz�owieka-wojownika. Byli dwoma lud�mi w zbrojach, z pi�knymi zwie�czeniami he�m�w, pod kt�rymi znajdowa�y si� pozmieniane smocze pyski, ich prawdziwe twarze. Z samych he�m�w wygl�da�y krwistoczerwone oczy. To, co mieli na sobie, mimo �e twardsze ni� najlepsza zbroja, nie by�o ubraniem lecz sk�r� smok�w. Dawno temu ich przodkowie mogli przyjmowa� ka�d� posta�, jednak ci�g�y kontakt z lud�mi i odkrycie zalet istot humanoidalnych sprawi�y, �e przyjmowali form�, kt�rej uczyli si� od najm�odszych lat. Stawa�o si� to dla nich tak naturalne jak oddychanie. S�uga Lodowego lekko sk�oni� g�ow� w kierunku cesarza, nie wiadomo, czy w ten spos�b wyra�aj�c szacunek, czy te� kpi�c sobie z wy�szo�ci bezm�zgiego monarchy. Toma g�o�no sykn��. - A wi�c? - spyta�. - P�jdziemy dalej, czy tu rozbijemy ob�z i poczekamy na wiosn�? Od kiedy zacz�li rz�dzi� Smoczy Kr�lowie, na P�nocnych Pustkowiach wiosna nie pojawi�a si� ani razu. Teraz te� ziemia pokryta by�a grub� warstw� �niegu i lodu. Stw�r odsun�� si� na bok i wskaza� g�ry, ku kt�rym zmierza�y smoki. - M�j pan wie o waszym przybyciu - oznajmi�. - Wyjdzie warn na spotkanie. Lodowy nie pokazywa� si� na powierzchni od ostatniej Rady Smoczych Kr�l�w. Na powierzchni? Zanim Toma zd��y� za�o�y� na g�ow� ojca kaptur, przenikliwy wiatr zn�w zad��, powoli przeistaczaj�c si� w wyj�c�, szalej�c� i chaotyczn� tr�b� powietrzn�. Temperatura ju� wcze�niej zdecydowanie nieprzyjemna dla ognistego, nagle jeszcze bardziej si� obni�y�a, zagra�aj�c cia�om je�d�c�w; spada�a bowiem poni�ej bezpiecznego dla nich minimum. Widoczno�� zmala�a do zera i widzieli tylko �nieg. Toma wiedzia�, �e ko� jego ojca pozostawa� obok tylko dzi�ki linie. Nagle tu� przed nimi wy�oni�o si� co� ogromnego. Toma ponownie rzuci� zakl�cie na konie, by je uspokoi�. - Pozdrawiam ci�, ksi��� Toma, synu mego brata, mego Kr�la. M�j dom jest otwarty dla ciebie i jego wysoko�ci. Wiatr nieco ucich�. Widoczno�� poprawi�a si�, a ognisty smok m�g� ujrze� swego rozm�wc�. I tu spotka�a go kolejna niespodzianka. W �nie�ycy zamajaczy�a pot�na posta� Lodowego Smoka z rozpostartymi skrzyd�ami i otwart� paszcz�. Okaza� si� wi�kszy od Z�otego. Jednak to nie by� ten sam Lodowy, kt�ry odwiedzi� Kr�la Kr�l�w tu� przed bitw�. By� bardziej przera�aj�cy ni� kt�rykolwiek z jego strasznych s�ug. Chudy, niemal tak wyniszczony, �e da�oby mu si� bez problemu policzy� �ebra, wygl�da� niczym trup, jakby powsta� z grobu. Nawet oczy, kt�rych kolor zawsze si� waha� pomi�dzy biel� a b��kitem, wydawa�y si� teraz mierzy� �ycie tylko sobie znanymi kategoriami. G�owa by�a d�uga, a z paszczy wydobywa�y si� k��by zimnego powietrza. Przez te miesi�ce, kt�re min�y od ostatniej wizyty, w�adca P�nocnych Pustkowi musia� ulec jakiemu� straszliwemu przeobra�eniu. To nie by� Smoczy Kr�l, jakiego Toma oczekiwa�, ani tym bardziej, jakiego pragn�� ujrze�. By�o ju� za p�no, by wraca�, a ognisty smok nie m�g� tego uczyni�, nawet gdyby chcia�. Potw�r sta� si� jedyn� nadziej� na przywr�cenie ojcu zdrowia, a wi�c i na spe�nienie marze� o tronie. Pytanie jednak brzmia�o: w jakim stopniu jego marzenia i marzenia Lodowego si� pokrywa�y? Zakuty w l�d olbrzym rozpostar� oszronione skrzyd�a i u�miechn�� si� do mniejszych braci w taki spos�b, w jaki tylko smok potrafi si� u�miecha�. Zdawa� si� jednak poza tym nie odczuwa� �adnych emocji. Niczego. - Oczekiwa�em was - powiedzia� w ko�cu. II W jego przera�onych oczach ostrze zdawa�o si� by� dwukrotnie wi�ksze ni� doros�y cz�owiek. Z r�koje�ci wyrasta�y dwa rogi podobne do baranich, nadaj�c mieczowi z�owrogi wygl�d. Bro� ta zwana by�a Rogatym Mieczem i stworzona zosta�a przez szalonego czarnoksi�nika, Azrana Bedlama. Sta�a si� esencj� z�a. Cabe wiedzia� o tym wszystkim a� za dobrze, gdy� nie tylko sam u�ywa� owego ostrza, lecz by� te� synem szalonego maga. - Twoja krew nale�y do mnie - sykn�a posta�, machaj�c mieczem Azrana. Zbli�a�a si� do m�odego wied�mina, kt�ry w panice nie m�g� z�apa� oddechu. Cabe odczo�ga� si� od olbrzymiej postaci w zbroi, pr�buj�c przywo�a� zakl�cie, znale�� jakie�� wyj�cie z nie ko�cz�cego si� pasa b�ota, zwanego Ziemiami Ja�owymi. Sam nie wiedzia�, jak d�ugo ucieka�. Nie mia�o to znaczenia. W ko�cu wr�g go dopad�. Prze�ladowca szyderczo si� za�mia�, b�yskaj�c szkar�atnymi oczami i ukazuj�c cz�� twarzy wy�aniaj�cej si� z cienia rzucanego przez smoczy he�m. Na dodatek fa�szywy he�m. Tworzy�o go bowiem zmienione w tej chwili prawdziwe oblicze smoka. Jego b�yszcz�ce oczy umiejscowione w jaszczurzej twarzy patrzy�y w oczekiwaniu na to, co mia�o si� wydarzy�. By� to smok, jeden ze stwor�w rz�dz�cych Smoczymi Kr�lestwami. Co wi�cej, by� jednym z w�adc�w w�r�d rz�dz�cych i on w�a�nie zdecydowa� si� teraz skierowa� swoj� uwag� na ludzi. By�o tylko kilkunastu takich jak on, a spo�r�d wszystkich tylko jednego z nich nazwa�by swoim panem. Cabe by� sam, na �asce Smoczego Kr�la. Co� go chwyci�o za stop�; run�� na tward� niczym kamie�, nie naruszon� od wiek�w ziemi�. Gdy spojrza� na bezlito�nie �wiec�ce s�o�ce, jasna kula o�lepi�a go. Kiedy odzyska� wzrok, zobaczy�, co go powali�o. �apa. Du�a, szponiasta �apa, kt�ra wynurzy�a si� z ziemi. Nadal nie chcia�a go pu�ci�. Cabe zacz�� si� szamota�. Dopiero po kilku chwilach przypomnia� sobie o wa�niejszym zagro�eniu. Gdy jedyny cie� w promieniu kilku mil pad� na niego, u�wiadomi� sobie, co si� sta�o, ale na reakcj� by�o ju� za p�no. - Twoja krew nale�y do mnie - powt�rzy� z szyderczym sykiem smok. By� tak bladobr�zowy, jak ziemia pod nim, ale to nie mia�o ju� �adnego znaczenia dla Cabe �a. Demoniczny miecz opad�, chybiaj�c o kilka cali, gdy� m�odemu czarodziejowi uda�o si� nieco odturla�, mimo zakleszczonej nogi. Cabe znalaz� si� twarz� w twarz z d�ugim pyskiem i w�skimi, dziko spogl�daj�cymi oczami. Potw�r przypomina� swoim wygl�dem pancernika, z tym, �e �aden pancernik nie m�g� by� a� tak wielki. Monstrum zawy�o, po czym wynurzy�o si� z ziemi, pokazuj�c w ca�ej koszmarnej okaza�o�ci - by�o wi�ksze i szersze w barach od najpot�niejszego cz�owieka; mia�o �apy zako�czone ostrymi pazurami, podobnymi do tych, kt�re wci�� trzyma�y Cabe�a za kostk� u nogi. - Czy mam im pozwoli�, by rozerwa�y ci� na strz�py, sztuka po sztuce? - spyta� Smoczy Kr�l. - Czy raczej wolisz poca�unek tego miecza, Cabie Bedlamie? Cabe spr�bowa� przypomnie� sobie zakl�cie, ale ponownie mu si� to nie uda�o. Co� ogranicza�o jego kontakt z moc�. By� zupe�nie bezbronny. Nagle w jego umy�le pojawi� si� obraz trwogi i nienawi�ci. Obraz jego ojca, Azrana. Wygl�da� tak jak wtedy, kiedy Cabe widzia� go po raz ostatni: przystojny, z zapuszczon� brod� i w�osami w po�owie srebrnymi, jakby pomalowa� sobie jedn� stron� g�owy. Kolor srebrny by� symbolem wied�min�w; Cabe tak�e mia� t� barw� we w�osach. Szeroki pas srebra wydawa� si� gotowy poch�on�� ciemny kolor reszty jego fryzury. - Nie mog�e� by� m�j, synu, wobec tego b�dziesz ich. - Azran u�miechn�� si� �yczliwie, tylko dlatego, �e by� bardzo, ale to bardzo szalony. Quel, kt�ry wynurzy� si� z ziemi, jak na rozkaz chwyci� go za nadgarstki. Cabe szamota� si�, ale pot�na si�a stwora nie dawa�a mu szans. Us�ysza� g�o�ny oddech smoka i po raz drugi s�o�ce zosta�o przes�oni�te przez zakut� w stal posta�. Smoczy Kr�l splun�� na niego, a miecz uni�s� si� do ciosu. - Twoja �mier� przywr�ci �ycie mojemu rodowi. Cabe z niedowierzaniem potrz�sn�� g�ow�. Wiedzia� ju�, kt�ry ze Smoczych Kr�l�w sta� przed nim, a to zdawa�o si� niemo�liwe. - Ty nie �yjesz! Br�zowy, w�adca Ziemi Ja�owej, roze�mia� si� i wbi� w pier� Cabe �a Rogaty Miecz -.. - Nieeeee! Cabe obudzi� si� z koszmaru, by spojrze� w nieludzkie oczy nast�pnego smoka, co wywo�a�o kolejny krzyk. Smok skuli� si� i uciek� tak szybko jak mu na to pozwala�y nogi. Pok�j eksplodowa� �wiat�em, zalewaj�c go o�lepiaj�c� jasno�ci�. Cabe wy�owi� wzrokiem obraz pokrytego zielon� sk�r� ogona znikaj�cego w otwartych drzwiach. Czyja� r�ka opad�a na jego rami�. Ledwo zdo�a� powstrzyma� trzeci okrzyk przera�enia. Gwen pochyli�a si�. Jej w�osy, poza szerokim pasmem srebra, by�y d�ugie i ognistoczerwone. Kiedy usi�owa�a go uspokoi�, jego uwag� zwr�ci�y ciemnoszmaragdowe oczy. Przez chwil� zastanawia� si�, sk�d si� w niej wzi�o tyle doskona�o�ci. Nie da�o si� wszystkiego wyt�umaczy� magi� - szczerze m�wi�c, pot�niejsz� i zdecydowanie lepiej dzia�aj�c� ni� jego. - To jeden z m�odych, Cabe - odezwa�a si�. - Wszystko w porz�dku. Biedne stworzenie musia�o si� zgubi�. Pewnie prze�lizgn�o si� przez bram�. Stan�a tu� przed nim. Ujrza�, �e wyczarowa�a p�aszcz w kolorze le�nej zieleni. Nazywano j� Pani� z Bursztynu. Jeszcze bowiem przed narodzeniem ojca Cabe�a, Azrana, znaleziono j� uwi�zion� w bursztynie. Ale r�wnie dobrze mo�na by j� by�o nazwa� Zielon� Pani� lub Le�n� Pani�, tak wielka by�a jej mi�o�� do natury i barw przyrody. Szybkim gestem sprawi�a, �e drzwi si� zamkn�y. Tym razem trzeba by�o czego� znacznie mocniejszego ni� ciekawski m�ody smok, aby je otworzy�. - Nie - potrz�sn�� g�ow�. Pragn�� jej wyja�ni� powody krzyku. Powtarza� sobie, �e to nie by�y Ziemie Ja�owe. To pok�j w pa�acu Gryfa, kt�ry rz�dzi� Penacles, Miastem Wiedzy i po�udniowo-wschodni� cz�ci� Smoczych Kr�lestw. On i Gwen, przyjaciele i sojusznicy panuj�cego tu kr�la byli jego go��mi. - Nie dlatego krzycza�em, przynajmniej nie za pierwszym razem. Ja... - Jak m�g� opisa� o czym �ni�? Czy �mia�by? Gwen tak�e wiele wycierpia�a z r�k Azrana i Smoczych Kr�l�w, a jednak ten rodzaj sn�w jaki go nawiedza�, sn�w w kt�rych stawa� si� bezbronny, odarty ze swoich umiej�tno�ci, m�g� oznacza� tak�e i to, �e by� tak samo szalony jak jego ojciec. Czy zrozumia�aby? Smoczy Kr�lowie. Pomy�la� o tym ze snu i ponownie zadr�a�. Jaszczury pr�bowa�y odzyska� od ludzi swoje niegdy� pot�ne moce. Cho� dawniej ich pot�ga by�a niemal�e niesko�czona, ci�gle brakowa�o im inteligentnych smok�w, dlatego pozwalali, a nawet przygotowywali pierwszych ludzi do takich obowi�zk�w jak handel, czy rolnictwo. Od tej chwili nie da�o si� ju� powstrzyma� rozwoju nowej rasy. Dopiero, gdy by�o za p�no, zorientowali si�, �e by� mo�e stworzyli swoich nast�pc�w, ale bynajmniej nie mieli zamiaru podda� si� bez walki. Gdyby nie to, �e byli nieliczni i - prawd� m�wi�c - potrzebowali ludzi, prawdziwi w�adcy tych ziem dawno by ju� rozpocz�li ludob�jcz� wojn�. Jedyn� rzecz�, kt�ra powstrzymywa�a ludzi, by�a niesamowita, dzika moc smok�w, kt�ra nie dawa�a ludzko�ci szans na wygran�. Gwen spojrza�a na Cabe�a i zobaczy�a wyraz troski i skupienia. Bedlam zdecydowa� si� ukry� sen. By�o to co�, z czym musia� sobie poradzi� sam. Nadaj�c swojemu g�osowi pozory zniecierpliwienia, powiedzia�: - - Chcia�bym znale�� spos�b, kt�ry by pozwoli� utrzyma� te mniejsze smoki w zagrodzie wystarczaj�co d�ugo, aby�my zd��yli dotrze� do Dworu. Podczas podr�y mog�yby uciec, a nie chcieliby�my przecie� straci� ani jednego. - - Kolejny sen? - W jej g�osie zabrzmia�a troska, wyra�nie odznaczaj�ca si� tak�e na twarzy. Nie pozwoli�a na odwr�cenie uwagi od problem�w, kt�re go zajmowa�y. Przejrza�a go i nie da�a si� zmyli� kiepskiej grze. Cabe skrzywi� si� i przeczesa� d�oni� w�osy dok�adnie w tym miejscu, w kt�rym ja�nia�o srebrne pasmo b�d�ce znakiem rozpoznawczym magicznych zdolno�ci m�odych wied�min�w. To miejsce zdawa�o si� rywalizowa� z ciemn� reszt� jego czupryny. Ostatnio srebrny kosmyk we w�osach Cabe�a zacz�� �y� w�asnym �yciem i trudno by�o przewidzie�, wed�ug jakiego wzoru u�o�� si� kolory w ci�gu dnia. Czasem stawa�y si� niemal ca�kowicie srebrne, a kiedy indziej dominowa�a �wietlista czer�. Cho� widok ten m�g� bawi� i budzi� spore zainteresowanie, m�odego maga zdecydowanie jednak martwi�. Zmiany zacz�y si� wkr�tce po tym, gdy on i Gwen wzi�li �lub - dwa miesi�ce temu. Nie umia� tego wyt�umaczy�. I nie zdo�a� ju� przej�� wiedzy z pami�ci arcymaga Nathana, swego dziadka, po kt�rym niejako odziedziczy� czarodziejsk� moc. - Kolejny sen. Ten by� prawdziw� epopej�. By� w nim Br�zowy Smok, m�j ojciec Azran i jeden z tych stwor�w, kt�re nazywamy Quelami. Brakowa�o tylko Cienia. - Cienia? - Gwen zatrzepota�a rz�sami. �Robi to z wielk� gracj�� - pomy�la� Cabe. - - To mog�oby by� to. Ten przekl�ty czarownik bez twarzy m�g� uciec z miejsca, dok�d, jak powiedzia� Gryf, zabra� go Czarny Ko� - zastanawia�a si� g�o�no Gwen. - - Nie sadz�. Czarny Ko� by� pot�nym demonem i je�li ktokolwiek potrafi�by utrzyma� Cienia w Pustce, to tylko on. - Pok�adasz zbyt wielkie zaufanie w tym potworze. Westchn��. Nie chcia� znowu zosta� wci�gni�ty w bezsensown� k��tni�, kt�ra zawsze zaczyna�a si� od tej dw�jki. I mroczny rumak, i Cie� to wyj�tkowe, tragiczne postacie dla Cabe�a. Czarny Ko� by� wierzchowcem, cz�ci� samej Pustki. Cie� za� czarodziejem, niegdy� bardzo chciwym. Pr�bowa� wykorzysta� dobre i z�e strony magii, dwie przeciwstawne si�y natury. Nie uda�o si�, wi�c zosta� pionkiem w grze mi�dzy dwiema nie�miertelnymi mocami, s�u��c dobru w jednym �yciu i wyrz�dzaj�c straszliwe z�o w nast�pnym. Ka�da reinkarnacja stawa�a si� pr�b� prze�amania kl�twy. Dlatego Cie� usi�owa� wykorzysta� Cabe�a jako cz�� pot�nego zakl�cia. To mroczny rumak uratowa� Cabe�a, p�ac�c cen� w�asnej wolno�ci. Smutne w tym wszystkim by�o tylko to, �e w poprzednich, szcz�liwszych wcieleniach, demon i Cie� tworzyli par� najlepszych, oddanych sobie przyjaci�. - To nie Cie� - zdecydowa� ostatecznie Cabe. - Nie s�dz� tak�e, jak chcesz mi zasugerowa�, by by� to Toma... Wydaje mi si� raczej, �e to ma co� wsp�lnego z tym, czym jestem - wied�minem, magiem, niewa�ne. Wszystko sta�o si� dla mnie takie nowe. Czasem moje l�ki powracaj�. Wiesz jak to jest. Czujesz si� tak pewny siebie jak Nathan, Smoczy Mistrz, a potem nagle podczas jakiej� pracy brakuje ci do�wiadczenia, wi�c powracasz do stanu niepewno�ci. A jednak, powiedzia� to. Dr�czy�y go w�tpliwo�ci, a r�wnocze�nie znika�o gdzie� zaufanie, jakim obdarzy� go Nathan Bedlam. Cabe zat�skni� za dniami, kiedy pracowa� jako pomocnik ober�ysty, zanim Br�zowy Smok nie wskaza� go jako ofiary, by przywr�ci� Ziemie Ja�owe do pierwotnego, kwitn�cego stanu. Gwen nachyli�a si� i lekko poca�owa�a go w policzek. - Wiem, jak to jest - rzek�a. - Sama miewam w�tpliwo�ci. Mia�am je, kiedy Nathan dowiedzia� si� o zab�jstwie swego starszego syna przez m�odszego, Azrana. Do�wiadcza�am ich przez ca�y okres nauki, a nawet wtedy, ponad sto lat temu, gdy trwa�a Wojna Prze�omowa, a� do dnia, kiedy to bydl�, Azran, zamkn�� mnie pod koniec walk w bursztynowym wi�zieniu. Miewam je i dzisiaj. Kiedy przestajesz si� zamartwia� swoj� profesj�, z regu�y pope�niasz fatalny b��d. Zaufaj mi, m�u. Kobiety oraz m�czy�ni krzyczeli i Cabe zda� sobie spraw�, �e krzycz� tak ju� od d�u�szego czasu. Nie brzmia�o to jednak, jak krzyki ludzi bior�cych udzia� w bitwie czy katowanych, lecz jak przekle�stwa pr�buj�cych zap�dzi� przestraszonego pomniejszego smoka do jego zagrody. - Czy my naprawd� musimy to robi�? - zastanawia� si�. My�lenie o tym, co zamierzali uczyni� nast�pnego dnia, by�o niemal tak samo przera�aj�ce jak nocne koszmary. Gwen rzuci�a na niego nie znosz�ce sprzeciwu spojrzenie. - Gryf z�o�y� Zielonemu obietnic�, a my mamy zagwarantowa�, by ta obietnica zosta�a spe�niona - powiedzia�a. - Kiedy b�dziemy pewni, �e ksi��� Toma i pozostali Smoczy Kr�lowie dadz� si� utrzyma� na dystans, b�dziemy mogli przenie�� je gdzie indziej. Na razie Dw�r jest najlepszym miejscem dla m�odych Z�otego. Poza tym odnosz� wra�enie, �e Gryf ma inne zmartwienia ni� zajmowanie si� Smoczymi Kr�lami. Krzyki ucich�y, co oznacza�o, �e krn�brny smok znalaz� si� zn�w pod kontrol� opiekun�w. Cabe zastanawia� si�, jak to wytrzymywa�y inne smoki. W�r�d m�odych by�o siedem znacz�cych i to z nich wyrastali Kr�lowie. By�y inteligentne i, jak wielu uwa�a�o, wrogie i gro�ne. W�osmoki za�, czyli pomniejsze smoki i im podobne, by�y tylko zwierz�tami, cho� �miertelnie niebezpiecznymi. Nie podoba�y mu si� te stwory, ale nie m�g� te� ich zostawi�. Zielony, pan Lasu Dagora, Smoczy Kr�l, pragn�� zawrze� z lud�mi pok�j i oczekiwa�, �e m�ode b�d� wychowane wed�ug ludzkich obyczaj�w; naturalnie, na tyle, na ile si� to uda. Gryf, pan Penacles, zgodzi� si�, ale pod warunkiem, �e smoki b�d� pobiera� nauki zgodne z regu�ami w�asnego gatunku. Pro�ba ta zdumia�a a zarazem sprawi�a gadziemu monarsze przyjemno��. Gryf z do�� w�tpliwymi w�asnymi korzeniami, z tego co wiedzia� Cabe, by� przekonany o konieczno�ci poznania przez m�ode smoki nie tylko ludzkiej spu�cizny, ale tak�e i dorobku swoich praprzodk�w. By� to eksperyment na wielk� skal� i musia� si� powie��, je�li ta ziemia kiedykolwiek mia�a zazna� pokoju. Wyb�r pad� na Cabe�a i Gwen. Mieli si� zaj�� wychowaniem smok�w. Ich moce by�y niezwykle cenione przez Gryfa, samego zaj�tego opiekowaniem si� ludem, kt�ry nie by� jego. Wiedzia� on r�wnocze�nie, jak wielkie znaczenie ma ten d�ugoterminowy projekt i kto naprawd� mo�e sprosta� potencjalnym niebezpiecze�stwom. Jak d�ugo �y� Toma, istnia�a mo�liwo��, �e m�ode wpadn� w jego r�ce i zostan� przekabacone na jego stron�. Dwoje mag�w nie mia�o si� bawi� w nia�ki. Gdyby Z�oty nie �y�, albo mia� wkr�tce umrze�, jedyn� nadziej� Tomy by�oby postawienie nowej marionetki na tronie w�adcy... By�y trzy takie potencjalne marionetki. - - Cabe? - odezwa�a si� Gwen. - - Hmmm? - mrukn��. - - Je�li nic innego do ciebie nie przem�wi, uznaj to za sprawdzian przed prawdziwymi obowi�zkami. Zdumiony spojrza� jej w twarz. Czarodziejka mia�a na ustach diabelski u�miech. - - Przed jakimi obowi�zkami? - spyta�. - - G�uptas. - Usiad�a ko�o niego. - Kiedy sami b�dziemy mie� dzieci. Gwen widz�c jego min�, cicho si� za�mia�a. Cho� fizycznie by� od niej starszy - Gwen przez lata uwi�ziona by�a w bursztynie - przewy�sza�a go w wielu sprawach do�wiadczeniem. Sprawia� wra�enie naiwnego. To by�a w�a�nie jedna z tych cech, kt�re w nim najbardziej lubi�a. Jedna z tych rzeczy, kt�re odr�nia�y go od jej pierwszej mi�o�ci - Nathana Bedlama. Czarodziejka po�o�y�a mu na ustach palec, aby uciszy� jakiekolwiek dalsze komentarze. - Nic wi�cej nie m�w - powiedzia�a. - Id� spa�. Kiedy ruszymy w drog�, b�dziesz mia� mn�stwo czasu na rozmy�lania. U�miechn�� si� i nagle j� obj��. Trzymaj�c jej g�ow� w d�oniach, dotkn�� wargami jej ust. Gwen, ca�uj�c go, zgasi�a �wiat�o. Penacles by�o prawdopodobnie najwspanialszym ludzkim miastem w ca�ych Smoczych Kr�lestwach, mimo i� jego w�adcy nigdy nie byli lud�mi. Od niepami�tnych czas�w rz�dzi�y tu smoki wybieraj�ce jako sw�j znak purpur�. Zawsze tu by� Purpurowy i wierzono, �e zawsze jaki� inny Purpurowy tu b�dzie. Ale Smoczy Mistrzowie i nieludzki najemnik, Gryf, zdo�ali to zmieni�. Obecnie na tronie zasiada� w�a�nie Gryf i rz�dzi� miejscem znanym jako Miasto Wiedzy. Dzi�ki jego wysi�kom Penacles jeszcze bardziej zyska�o na wadze, ale te� z powodu tego sukcesu by�o pilnie obserwowane przez w�ciek�ych, mno��cych si� Smoczych Kr�l�w. Nadal nie odzyskali oni swojej dawnej pot�gi po Wojnie Prze�omowej i pora�ce zadanej r�koma wied�min�w, ale obserwowali i czekali. Czekali, a� ksi��� Toma ze znanych sobie powod�w doprowadzi do konfliktu mi�dzy dwiema rasami. Nawet nietykalni dotychczas kupcy, kt�rzy handlowali i z lud�mi i ze smokami, teraz nie czuli si� bezpieczni. By�o to tylko jedno z jego wielu zmartwie�. Gryf w towarzystwie zawsze stoj�cego przy nim genera�a Toosa, swojej �prawej r�ki�, szed� majestatycznym krokiem w kierunku miejsca, gdzie Cabe i Gwen sprawdzali ostatnie pakunki. Gdy patrzy� na tych dwoje, mia� nieodparte wra�enie, �e spogl�da na czarodziejk� i jej pierwsz� mi�o��, Nathana Bedlama. Ten dzieciak (ka�dy maj�cy mniej ni� dwie�cie lat, a tyle w�a�nie liczy� sobie Gryf, m�g� przy nim uchodzi� za dzieciaka) by� niezwykle podobny do swojego dziadka i lwioptaka cz�sto kusi�o, by nazwa� go imieniem jego przodka. Tak naprawd� powstrzymywa�a go przed tym tylko trwoga, �e Cabe m�g�by odpowiedzie�. Co� z Nathana rzeczywi�cie �y�o w jego wnuku i cho� Gryf nie umia� tego opisa�, wiedzia�, �e tak by�o. Na dziedzi�cu odwraca�y si� za nim g�owy. Gryf sam w sobie by� zdumiewaj�c� postaci� i wygl�da� tak, jak wskazywa�o na to jego imi�. Lu�ne szaty nie przeszkadza�y mu w b�yskawicznych reakcjach. Od szyi w d�, je�li kto� nie zwr�ci�by uwagi na jego bia�e r�ce z paznokciami przypominaj�cymi raczej pazury, wygl�da� jak cz�owiek. Z kolei gdyby nie buty, jego nogi i stopy przypomina�yby bardziej nogi i stopy lwa, ni� cz�owieka. P�ynno�� ruch�w cia�a nie wynika�a wy��cznie z faktu, �e przez lata wprawia� si� w rol� sprytnego najemnika. Posiada� bowiem imi� i wygl�d dzikiej bestii. I jak ta dzika bestia naprawd� by� drapie�nikiem. Ka�dy jego ruch stawa� si� wyzwaniem skierowanym przeciwko tym, kt�rzy pr�bowaliby mu si� przeciwstawi�. Przede wszystkim jednak uwag� przyci�ga�a niesamowita g�owa. Zamiast ust mia� pot�ny, ostry dzi�b w pe�ni zdolny do rozrywania cia�a, a zamiast normalnych w�os�w na g�owie poro�ni�ty by� grzyw� niczym u lwa. I na dodatek grzywa ko�czy�a si� pi�rami podobnymi do pi�r wielkich or��w. A jego oczy?! Nie by�y ani oczami drapie�nego ptaka, ani oczami istoty ludzkiej, ale czym� pomi�dzy. Czym�, co sprawia�o, �e nawet najsilniejsi duchem �o�nierze odwracali od niego wzrok, je�li Gryf tylko tego chcia�. Cabe i Gwen obejrzeli si�, zanim do nich dotar�. Nie wiadomo, czy przeczuli jego nadej�cie dzi�ki swej nadzwyczajnej mocy, czy te� dzi�ki temu, �e dostrzegli wok� siebie zdumione i pe�ne podziwu twarze. Lwioptak nie kry� zadowolenia, i� zachowuj� si� spokojnie, bez emocji. Mia� ju� zbyt wiele s�ug, a za ma�o przyjaci�. Oddali� gestem r�ki stra�e i do��czy� do dw�jki czarodziei. - Widz�, �e jeste�cie ju� gotowi do drogi - powiedzia�, patrz�c na d�ug� karawan�. Cabe wygl�da� na zm�czonego, mimo i� - wedle Gryfa - mia� sporo czasu na porz�dny nocny wypoczynek. - Ju� dawno powinni�my by� gotowi, lordzie Gryfie. - Setki razy warn m�wi�em - odpar� Gryf - �e nigdy nie musicie nazywa� mnie lordem. Jeste�my przyjaci�mi, mam nadziej�. - Przechyli� lekko g�ow� na bok, przypominaj�c tym nieco swoich ptasich kuzyn�w. Gwen, promieniuj�cy kontrast swego m�a, u�miechn�a si�. Nawet sroga twarz Gryfa z�agodnia�a na ten widok. - - Oczywi�cie, �e jeste�my twoimi przyjaci�mi, Gryfie - powiedzia�a. - Zbyt wiele ci zawdzi�czamy, zbyt wiele dla nas zrobi�e�. - - Wy mnie co� zawdzi�czacie?! Chyba ju� zapomnieli�cie ca�� swoj� prac�, jak� tutaj wykonali�cie, a na dodatek wywozicie jeszcze teraz te m�ode z mojego kraju. To ja warn wiele zawdzi�czam. I w�tpi�, czy kiedykolwiek zdo�am si� wystarczaj�co odp�aci�. - - To prawda - rzek� nareszcie Cabe. - Jeste�my na tyle dobrymi przyjaci�mi, �e nikt tu nikomu nic nie zawdzi�cza. - - To brzmi ju� zdecydowanie lepiej - odpar� Gryf, kiwaj�c g�ow�, ale raptem opanowa�a go niezdrowa my�l: �A je�li k�ami�? Mo�e chc� si� po prostu oddali� od tej potworno�ci, kt�ra rz�dzi ich bra�mi - lud�mi?� - - Czy co� nie tak? - Cabe po�o�y� r�k� na ramieniu Gryfa. Monarcha zmusi� si�, by jej nie str�ci�. - - Nic. Zwyk�e zm�czenie - odrzek�. �C� za g�upie my�li przychodz� mi do g�owy� - zdziwi� si� sam sobie. Nie dali powod�w, by ich podejrzewa�. Zbyt dobrze zna� przecie� tych dwoje. Byli uczciwi, nigdy nie ukrywali emocji. - - Powiniene�, Gryfie, wi�cej odpoczywa� - powiedzia� Cabe. - Nawet ty potrzebujesz odpoczynku. - - Praca kr�la nigdy si� nie ko�czy. - Nawet kiedy on sam przewraca si� ju� ze zm�czenia? Gryf zachichota�. - Nie b�d� was d�u�ej zatrzymywa�. S�o�ce ju� wysoko i nadesz�a pora, by�cie ruszyli. - Zerkn�� w kierunku karawany. - Jak sobie poradzicie z ci�arami? Gwen stwierdzi�a, �e ich w�z znalaz� si� nieco za daleko od koni. Wewn�trz znajdowa�o si� kilkana�cie zwini�tych i pogr��onych we �nie ma�ych gad�w. Gdyby nie kolory, trudno by�oby si� zorientowa�, gdzie jedno stworzenie si� ko�czy, a drugie zaczyna. Za pierwszym wozem znajdowa� si� drugi, tak samo przepe�niony. - - Wczorajsze eskapady nieco je wyczerpa�y. Powinny dzisiaj przez wi�ksz� cze�� drogi spa�. - - Najwy�sza pora, by wreszcie wyruszy�. Gryf wyci�gn�� r�k� i chwyci� d�o� Pani z Bursztynu. Jego rysy zmieni�y si�, by po chwili przybra� ludzkie formy. Przez moment nowa twarz Gryfa sprawia�a wra�enie ca�kiem harmonijnej. Jego szlachetny, orli nos m�g�by si� nawet sta� obiektem marze� m�odych dziewcz�t. Uca�owa� wierzch d�oni Gwen. - Czy powinienem by� zazdrosny? - spyta� niewinnie Cabe. Czarodziejka cicho si� za�mia�a, a jej �miech przypomina� delikatne d�wi�ki dzwoneczk�w, przynajmniej dw�m m�czyznom stoj�cym przy niej. - - Je�li nie jeste� jeszcze zazdrosny - odezwa�a si� do Cabe�a - mo�e powinnam sprawi�, by� by�. - - No, to ja ju� si� �egnam - powiedzia� Gryf. Odsun�� si�, a jego twarz powr�ci�a do poprzedniej formy. Gwen u�miechn�a si�, a Cabe zaj�� si� siod�aniem jej konia. Nast�pnie dosiad� swego wierzchowca i wzi�� lejce z r�k dobrze wyuczonego s�ugi, kt�ry ca�y czas czeka� w milczeniu obok. Ci z karawany, kt�rzy odje�d�ali, �egnali si� z krewnymi i przyjaci�mi stoj�cymi w pobli�u. Cabe spojrza� w ko�cu na Gwen, a ona potakuj�co skin�a g�ow�. M�ody wied�min uni�s� r�k� i zasygnalizowa� reszcie podr�nik�w, �e czas rusza�, po czym pogoni� w�asnego wierzchowca. Gryf jeszcze raz kiwn�� r�k�, a potem ju� tylko milcz�co sta� i patrzy�. �To si� nie powiedzie - zda� sobie spraw�. - Ten eksperyment nie mo�e si� uda�. M�ode powinny zosta� ze smokami. Z w�asnym gatunkiem�. Zakl��. Miota�y nim sprzeczne uczucia. Eksperyment jednak musi si� uda�. Nosi wszelkie znamiona sukcesu. Czy� nie tak? Poczu� jak narasta w nim niepewno��. Co dziwniejsze, jego emocje nie wi�za�y si� tylko z ma�ymi smokami. Je�li myli� si� w tej kwestii, m�g� si� myli� te� w wielu innych. Zadr�a�. Z op�nieniem stwierdzi�, �e zimne dreszcze spowodowane zosta�y niespokojnymi my�lami. Poczu� jak si� trz�sie. Lodowate zimno przenika�o go do szpiku ko�ci, do g��bi umys�u. Ale tak samo szybko jak naszed� go intensywny ch��d tak samo szybko znikn��. - - Panie. - Podbieg� do niego ch�opiec licz�cy chyba niewiele wi�cej ni� dwana�cie lat. - Szuka ci� genera� Toos. Wydaje si�, wasza wysoko��... �e to bardzo pilne. - - Za chwil� - odpar�. Pragn�� tu pozosta�, a� karawana zniknie z oczu. Sam by� zdumiony tym, jak trudno mu si� by�o rozsta� z go��mi. Czu� si� jednocze�nie w�adc� i obcym, a mia� tylko kilku tak bliskich przyjaci� jak Cabe i Gwen. A poniewa� Smocze Kr�lestwa znajdowa�y si� w straszliwym chaosie, m�g� ich ju� nigdy wi�cej nie zobaczy�. Kiedy karawana znikn�a z zasi�gu wzroku, Gryf wci�� jeszcze sta� i patrzy� na daleki horyzont. Dopiero kiedy us�ysza� niecierpliwi�cego si� obok pos�a�ca, zda� sobie spraw�, �e jeden z jego najdawniejszych towarzyszy, by� mo�e ten w�a�nie, kt�ry zna� go najlepiej, czeka� na niego z pilnymi wie�ciami. Westchn�� i odwr�ci� si� do s�ugi. Ch�opak, rzecz jasna, czu� podziw i zdumienie, �e znajduje si� obok samego kr�la. Prawdopodobnie pierwszy raz dostarczy� wiadomo�� komu� a� tak wa�nemu. - W porz�dku, ch�opcze - powiedzia� przyjaznym g�osem Gryf, zmuszaj�c w�tpliwo�ci, by si� ukry�y gdzie� na samym dnie duszy. - Poka� mi, gdzie jest Toos, bym m�g� go po raz setny skarci�. Mimo wszystko, to on powinien przychodzi� do mnie, a nie ja do niego. Ch�opiec u�miechn�� si� i przez moment zmartwienia Gryfa wyda�y si� niepotrzebne. III Gdyby jecha� konno, centrum Lasu Dagora, gdzie znajdowa� si� Dw�r, le�a�o kilkana�cie dni jazdy na p�nocny zach�d od Penacles. Gdyby jednak podr�owa� z grup� wi�ksz� ni� trzydzie�ci os�b - a Gryf nalega�, by Cabe i Gwen zabrali ze sob� jak najliczniejsz� s�u�b� - czas ten uleg�by potrojeniu. Wozy musia�y obje�d�a� teraz przeszkody, ludzie bez przerwy co� gubili, na dodatek nale�a�o si� jeszcze zajmowa� dzie�mi. (Je�li m�ode Kr�la Kr�l�w mia�y zosta� wychowane wedle ludzkich obyczaj�w, musia�y pozna� i zrozumie� swoich r�wie�nik�w z rodzaju ludzkiego, a gdyby mi�dzy m�odymi obu gatunk�w da�o si� znie�� wszelkie bariery, zaistnia�aby nadzieja na porozumienie.) M�ode smoki spogl�da�y na �wiat ze swoich woz�w z niezmiennym wyrazem twarzy. Jedynie od czasu do czasu mo�na by�o stwierdzi� u kt�rego� z nich jakie� wi�ksze zaciekawienie, a wtedy oczy malucha rozszerza�y si� niemal dwukrotnie. Naj�atwiejsze do odczytania by�o podniecenie. Te ma�e stworzenia z rasy inteligentnych gad�w, wygl�daj�ce niczym dziwaczne dwuno�ne jaszczurki, podskakiwa�y do g�ry i opada�y na d�, na�laduj�c przy tym zachowanie dzieci cz�owieka, podczas, gdy pomniejsze smoki, czyste zwierz�ta, rzuca�y si� szale�czo z boku na bok, w�ciekle przy tym sycz�c. Tak jak teraz. Nagle las o�y� lud�mi. Zamaskowanymi lud�mi. Wszyscy mieli na sobie lu�ne, podr�ne ubrania i Cabe zacz�� podejrzewa�, �e kryj� pod nimi zbroje. Sta�o si� dla nich oczywiste, �e zaplanowali to wcze�niej. Karawana by�a oddalona o mniej wi�cej dzie� od granic Penacles i teraz na horyzoncie nie widzieli nic opr�cz kolejnych drzew. - - G�upcy - sykn�a Gwen. - Zielony Smok nie b�dzie tolerowa� takiego napadu na swoim terytorium. - - Mo�e si� nigdy nie dowiedzie� - odpar� Cabe. - Jeste�my daleko od miejsca, gdzie, jak wiesz, mieszka. Spojrza�a m�owi prosto w oczy. - Pan Lasu Dagora wie o wszystkim, co si� dzieje w jego kr�lestwie. Przyw�dca bandy zmusi� swego konia do cofni�cia. Widz�c przed sob� dw�jk� mag�w, zbli�y� si� do w�asnej grupy, jakby zatroskany o jej bezpiecze�stwo. By� wysoki, prawdopodobnie weteran wielu walk. Nic ponadto nie da�o si� o nim powiedzie�, gdy� zamaskowany ukrywa� sw� to�samo��. - Chcemy tylko te cholerne jaszczury. Oddajcie je, a pozwolimy warn bezpiecznie odjecha�. Cabe z napi�ciem s�ucha�, rozpoznaj�c jakie� znajome tony w g�osie m�czyzny. By� pewien, �e pochodzi on z Mito Pica. - Wi�c? - Przyw�dca rabusi�w zaczyna� si� robi� niecierpliwy. Gwen cicho odrzek�a: - M�ode s� pod nasz� opiek� i nie masz prawa ich odbiera�. Odejd�, dop�ki nie b�dzie za p�no. Kilku z bandyt�w zachichota�o. Nie zmniejszy�o to niepokoju, jaki odczuwa� Cabe. - - Zakl�cia czarnoksi�nik�w na nas nie zadzia�aj� - hardo powiedzia� przyw�dca bandy. - Nie, kiedy mamy to. - Uni�s� do g�ry medalion wyci�gni�ty spod ubrania. Z takiej odleg�o�ci Cabe m�g� jedynie stwierdzi�, �e medalion wygl�da� na mocno zu�yty. Gwen g�o�no westchn�a. - - To robota Poszukiwaczy - szepn�a. - Widzia�am jeden czy dwa takie medaliony, po�amane i pokruszone, ale je�li maj� ich wi�cej... - Nie musia�a ko�czy�. Poszukiwacze, ptasi poprzednicy smok�w, zostawili za sob� wi�cej ni� jeden sekret, kt�ry zapewnia� du�o wi�ksz� moc, znacznie wi�ksz� nawet ni� smocza. - - Jak wi�c widzicie - zn�w zacz�a zakapturzona posta� - nie musimy by� mili. Nic do was nie mamy, chyba, �e chcieliby�cie sprawi� nam k�opoty. A to nie by�oby m�dre, zwa�ywszy, �e jeste�cie otoczeni, a mu mamy przewag� liczebn�. - - Czy to naprawd� jest takie skuteczne? - wymamrota� Cabe. Gwen z �alem pokiwa�a g�ow�. - - Je�li spr�bujemy rzuci� jakiekolwiek zakl�cie, mo�e ca�kowicie wymkn�� si� nam spod kontroli. Nie wiem jak z przygotowanymi czarami, ale wydaje mi si�, �e one tak�e s� bezu�yteczne. - Istnieje tylko jeden spos�b, aby si� o tym przekona�... - oznajmi� Cabe. Bandyci zaczynali szemra�. Dow�dca uni�s� si� w siodle. - - Mieli�cie wystarczaj�co du�o czasu, by si� zastanowi� - powiedzia�. - We�miemy je si��, je�li to b�dzie konieczne... - - Dotknijcie ich, a �aden z wasss nie ujrzy jutrzejszego poranka - sykn�� obcy g�os. - Wasze ko�ci zostan� wydziobane do czysssta przez ptaki tego lasssu. Zar�wno bandyci jak i cz�onkowie karawany podskoczyli na d�wi�k rozkazuj�cego tonu. Przyw�dca opryszk�w spojrza� w kierunku, sk�d dochodzi� g�os i ujrza� siedz�c� na grzbiecie przera�liwie wygl�daj�cego pomniejszego smoka samotnego stwora. Bestia zasycza�a z g�odu, p�osz�c wszystkie konie w okolicy. - Nie jessste�cie mile widziani w moim lesssie - zasycza� Zielony Smok. By� podobny do swoich braci, a jego ludzka posta� przypomina�a wojownika w zbroi w niesamowitym, skomplikowanym smoczym he�mie na g�owie. Okrywa� go b�yszcz�cy zielony pancerz (kt�ry tak naprawd� by� jego sk�r�). Iskrz�ce si�, czerwone oczy spogl�da�y na zebranych przedstawicieli ludzkiego gatunku. Rzecz jasna, by� to ostatni stw�r, jakiego m�g� si� spodziewa� dow�dca bandyt�w. Jednak�e, kiedy si� odezwa�, w jego g�osie pobrzmiewa�a jedynie nutka niepokoju. - - To nie jest twoje terytorium - powiedzia�. - Nie panujesz nad tymi ziemiami. - - Mam wsssp�ln� granic� z panem Penacles i jessstem jego sojusznikiem - odrzek� smok, sycz�c. - Staj� po jego stronie, gdy jest to konieczne i oczekuj� tego samego od niego. Je�li za� chodzi o wasss, ludzi, to powinni�cie by� na wschodzie lub na p�nocy. Walczcie ze Sssrebrnym Sssmokiem lub z tymi, kt�rzy pozostali z klanu Czerwonego. Wyzwijcie Burzowego, ale nie pr�bujcie polowa� na moim terenie. Nie pozwol� na to. Powiedzcie to swemu dobrodziejowi, kr�lowi Melicardowi. - - Melicardowi? - szepn�� Cabe do Gwen. - Plotka, nic wi�cej - odpar�a Gwen. - M�wi si�, �e to on w�a�nie ich uzbraja. Nienawidzi smok�w tak samo jak oni. Pami�taj, �e to rodzony brat Tomy, sadysta Kyrg doprowadzi� ojca Melicarda, Renneka, do szale�stwa. Cabe skin�� wolno g�ow�, przypominaj�c sobie ten incydent. - Rennek my�la�, �e sko�czy jako cz�� obiadu Kyrga. Zakapturzony m�wca zacz�� si� �mia�. Mo�na sobie by�o wyobrazi� szyderczy grymas pod jego mask�. - Nie mo�esz nam nic zrobi�. Te amulety zablokowa�y twoje moce. Wiem jak ich u�ywa�. Nie mo�esz nawet powr�ci� do swojej smoczej postaci. Zielony nie wydawa� si� by� zmartwiony tymi wie�ciami. Si�gn�� powoli do sakwy przy siodle i co� wyci�gn��. - Mo�e chcia�by� por�wna� dzia�anie swojej ptasiej magii do mojej? - spyta�. Pan Lasu Dagora wyci�gn�� jak�� drobn� rzecz, uni�s� j� do g�ry i wyda� odg�os podobny do jednostajnego krakania kruka. Przyw�dca bandyt�w zaskomli� i sekund� p�niej desperacko usi�owa� zerwa� medalion z �a�cucha na szyi i odrzuci� od siebie. By�a to jednak strata czasu. Na oczach wszystkich medalion zacz�� si� kruszy�; pozosta� jedynie �a�cuch. M�czyzna natychmiast usun�� go i odrzuci� tak daleko jak tylko si� da�o. - Nie bez powodu utrzyma�em tak d�ugo w�adz� nad t� krain� - oznajmi� smok. - My�licie, �e braciom podoba si� ssswoboda, jak� da�em tu ludziom? Zgoda zosssta�a wywalczona. Musia�em u�y� mocnych argument�w. - Zielony w�o�y� przedmiot z powrotem do swojej sakwy. - Odejd�cie, a zapomn�, �e ten incydent w og�le si� zdarzy�. Jessste�cie mi przydatni, ale tylko do pewnego stopnia. Gdyby by�o to konieczne, mam inne sztuczki na podor�dziu. Bandyci spojrzeli na swojego przyw�dc�, kt�ry z kolei przeni�s� wzrok z Zielonego Smoka na dwoje czarodziej�w i na w�z, z kt�rego m�ode patrzy�y z rosn�cym zainteresowaniem. W ko�cu spojrza� ponownie na smoka. - Nawet je�li opuszcz� twoje ziemie, znajdziemy je - rzek�. - Walczcie z Rad�, a nie z m�odymi. - Zielony wzi�� g��boki oddech. Kiedy odezwa� si� ponownie, jego s�owa by�y czytelne, a syk typowy dla jego gatunku, ledwo wyczuwalny: - A teraz id�cie, albo wypr�bujcie swoje mo�liwo�ci z doros�ym smokiem. B�d�cie pewni, �e mam oczy, kt�re obserwuj� was ca�y czas. I b�d� nadal was �ciga�, aby si� upewni�, czy naprawd� odjedziecie i nigdy wi�cej ju� tu nie wr�cicie, chyba �e osobi�cie was tutaj zaprosz�, w co, szczerze m�wi�c, w�tpi�. Przyw�dca opryszk�w zawaha� si�, w ko�cu jednak zrezygnowany pokiwa� g�ow� i da� swoim sygna� do odwrotu. Bandyci niech�tnie si� wycofywali. On jednak wci�� pozostawa� nieruchomy. Jeszcze przez d�u�szy czas przygl�da� si� Cabe�owi i Gwen, jakby maj�c im za z�e, �e zdradzili w�asn� ras�. Kiedy ostatni z jego ludzi znikn�� w�r�d drzew, pod��y� za nim. Pan Lasu Dagora zasycza�, ale tym razem z zadowoleniem. - - Ostatnimi czasy pojawia si� coraz wi�cej g�upc�w - powiedzia�. - Jedynym powodem, dla kt�rego dotarli tak daleko w g��b moich ziem, jest fakt, �e chcia�em skarci� jednego z moich poddanych za to, �e spiskowa� przeciwko mnie, pragn�c odebra� warn m�ode, zanim dotrzecie do Dworu. - - Jednego z twoich poddanych? - spyta�a zaskoczona Gwen. - - Smoki pozostan� smokami, a ludzie lud�mi - oznajmi�. - Poradzi�em sobie z jednymi i drugimi. Namawia�bym was, by�cie przez pozosta�� cz�� drogi pod��ali wraz z ca�� grup� za mn�. Je�li poprowadz� karawan� tajnymi, le�nymi �cie�kami, zaoszcz�dzicie wi�cej czasu. - - Panie... - - Tak, Cabie Bedlamie? - Zielony Smok mocno zaakcentowa� nazwisko. Nadal pami�ta� Nathana i Smoczych Mistrz�w, grup� wied�min�w, kt�rzy walczyli ze smokami podczas Wojny Prze�omowej i zmniejszyli liczb� oraz si�� gad�w do obecnego poziomu, mimo ostatecznej pora�ki. - - Ten dysk... - - To? - szponiasta r�ka wyci�gn�a wskazany przedmiot. - Mia�em wiele okazji, by zbiera� i studiowa� artefakty naszych poprzednik�w. Lady Gwendolyn nie jest pierwsz� osob�, kt�ra pragnie zaj�� Dw�r. Od kiedy to miejsce zosta�o porzucone w ostatnich dniach panowania Poszukiwaczy, go�ci�o ju� wielu podr�nik�w. Wierz�, �e ni�sze poziomy tej budowli mog� pochodzi� nawet z wcze�niejszych okres�w. - Planowali dobrze, by� mo�e za dobrze. Magiczne przedmioty, kt�re mieli bandyci, by�y tworem doskona�ym, ale jak ca�a magia Poszukiwaczy doprowadzi�y od razu do stworzenia odpowiednich kontr�rodk�w. To, jak wierz�, spowodowa�o ich upadek. Planowali zbyt dobrze i kto� to wykorzysta�. Zielony ponagli� pomniejszego smoka, by pospieszyli ku przodowi grupy. Kiedy min�li dw�jk� wied�min�w, Gwen szepn�a do ucha Cabe�owi: - Zauwa�y�e�, �e Poszukiwacze s� jego ulubionym tematem. To by� prawdziwy pow�d, dla kt�rego tak �agodnie obszed� si� z Nathanem. Obaj chcieli wiedzie�, jak tak pot�na rasa mog�a upa�� tak nagle. - Jak Quelowie? Pokiwa�a g�ow�. - Te krainy widzia�y wiele rz�dz�cych ras. Ka�da mia�a sw�j czas i wydaje si�, �e teraz nadchodzi czas ludzi. Nathan nie chcia� widzie� tak�e i naszego upadku, a Zielony zapragn�� pozostawi� po sobie tyle, ile si� da. Dla dobra obu ras nie zwracali uwagi na r�nice, jakie zachodz� mi�dzy gatunkami. Nie tego oczekiwa� Cabe po opowie�ciach, jakie s�ysza�, a jednak wygl�da�o to prawdopodobnie, kiedy odszuka� wspomnienia Nathana spoczywaj�ce w jego umy�le. Zda� sobie spraw�, �e by�a tam gdzie� wiedza o Poszukiwaczach, ale wygl�da�o to wszystko jak szukanie drogi w g�stej mgle. Nie m�g� wy�owi� nic szczeg�lnego z przesz�o�ci. M�ode stawa�y si� coraz bardziej podekscytowane. Obecno�� Zielonego by�a dla nich czym� nowym. Jak dot�d sp�dzi�y �ycie w obecno�ci wielkich matek, kt�re pilnowa�y wyl�garni pod nieufnymi spojrzeniami ludzi. Nie widzia�y nigdy samca ze swojego gatunku. Teraz jednak rozpozna�y go bez najmniejszego problemu. Jeden z kr�lewskich m�odych, kt�rego Cabe uzna� za najstarszego, pewnie stan�� na tylnich nogach. Na oczach Cabe�a jego pysk wydawa� si� sp�aszcza�, stawa� si� coraz bardziej podobny do ludzkiej twarzy, ni� do smoczej paszczy. Ogon gada tak�e zmala�. �On si� uczy� - zda� sobie spraw� m�ody mag. Zaczyna si� przekszta�ca� ze smoczej postaci w ludzk�. Wystarczy� widok Zielonego, by m�ode nauczy�y si� go na�ladowa�. Za tym pierwszym, kt�ry ju� si� przeobrazi�, pozosta�e r�wnie� zacz�y zmienia� posta�. Najpierw uczyni�y to dwa kr�lewskie m�ode, potem ich przyrodni bracia, kt�rzy zostan� ksi���tami lub wojownikami swojego gatunku, a na ko�cu samica (Gwen zapewni�a go, �e to rzeczywi�cie jest samica, sam nie chcia� tego szczeg�owo sprawdza�). Fakt, �e przeobra�anie zaj�o jej wi�cej czasu, ni� m�odym samcom, nie by�o czym� wyj�tkowym. U samic inaczej przebiega�y procesy metaboliczne i cho� zajmowa�y im wi�cej czasu, ich ludzkie postacie stawa�y si� bardziej ni� doskona�e. Cabe pami�ta�, �e niegdy� niemal pad� ofiar� trzech takich kusz�cych pi�kno�ci, kt�re zamieszkiwa�y miejsce, do kt�rego teraz si� udawali. Nie podoba�a mu si� przysz�o��, je�li mia�y si� w niej znajdowa� smoki. Wiedzia�, �e ich Kr�lowie, cho� teraz milczeli, jeszcze si� nie poddali. Cabe podprowadzi� swojego konia tak blisko jak tylko m�g� do smoczego w�adcy. - Dlaczego nie zniszczy�e� bandyt�w, gdy mia�e� okazj�? Mog� teraz zignorowa� twoje ostrze�enia. Oczy Zielonego zw�zi�y si� do wielko�ci ma�ych, czerwonych punkcik�w. - Z tak liczn� grup� - odpar� - wola�em nie ryzykowa�. Mog�oby si� co� z�ego przydarzy� m�odym. Jeden celny strza� �ucznika m�g�by zabi� nast�pc� tronu. Wybra�em mniejsze z�o. Je�li spr�buj� jeszcze raz, strac� �ycie. Na razie darowa�em im je. Zadowolony Cabe powstrzymywa� konia, a� zr�wna� si� z Gwen. Reszta karawany powoli wlok�a si� do przodu. Pomimo s��w Smoczego Kr�la na temat czujnych i �ledz�cych ich ca�y czas oczu, niejeden z obecnych nie m�g� si� powstrzyma� od zerkni�cia od czasu do czasu na bok. A jednak mimo wzmocnionej czujno�ci, nikt, nawet Zielony Smok, kt�ry tak przechwala� si� swoimi zdolno�ciami, nie ujrza� samotnej postaci ukrytej wysoko w�r�d drzew. Nie by� to w�osmok, lecz ptasi stw�r, kt�ry obserwowa� z g�ry wszystko z arogancj� i czym� jeszcze. Zielony mia� racj�, m�wi�c, �e Poszukiwacze przygotowali kontr�rodki na wszystko. Obserwator by� jednym z takich �rodk�w i dobrze potrafi� si� ukry� przed magami i smokami na dole. Czeka�, a� karawana zniknie z zasi�gu jego wzroku, zanim si� poruszy�. Potem cicho, zwinnie rozpostar� skrzyd�a i uni�s� si� w niebiosa, kieruj�c na p�nocny wsch�d. Samotny, zamkni�ty w swoich komnatach Gryf si