7673
Szczegóły |
Tytuł |
7673 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7673 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7673 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7673 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gerald Durrell
Zapiski ze zwierzy�ca
Tego� autora:
Moje ptaki, zwierzaki i krewni Moja rodzina i inne zwierz�ta
W serii �Koneser" ukaza�y si� r�wnie�:
Graham Greene
Mad� in England
Po�ycz nam m�a, Poppy
Jonathan Carrol
Kraina Chich�w
Timothy Mo
Ma�pi kr�l
Dawid Warszawski
Obrona poczty sarajewskiej
Christopher Monger
Anglik, Kt�ry Wszed� Na Wzg�rze, A Zszed� Z G�ry
Mary Wesley
Rozs�dne �ycie
W przygotowaniu:
Robert Goddart
Zbyt p�no
Mary Wesley
Rumianki w trawie
Agatha Christie
Zagadka B��kitnego Expresu
Jeffrey Archer
Kane i Abel
Gerald Durrell
Zapiski ze zwierzy�ca
"P�oszyksUI i S-ka
Tytu� orygina�u angielskiego: �Beasts in My Belfry"
Copyiight � by Gerald Durrell 1973
Ilustracje:
Edward Mortelmans
Projekt ok�adki: Jerzy Matuszewski
Fotografia na ok�adce: Jaros�aw Madejski
Redaktor prowadz�cy seri�: Ewa Rojewska-Olejarczuk
Opracowanie merytoryczne: Katarzyna Treutler
Opracowanie techniczne: Barbara W�jcik MIEJSKA BIK Vi . ,
r -u. i � \
�amanie: Gra�yna Janecka NR lfv:\->
Korekta: Jadwiga Przeczek - : "Vs
ISBN 83-86868-55-4
Biblioteczka Konesera Wydanie I
Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka 02-569 Warszawa, ul. R�ana 34
Druk i oprawa: Zak�ady Graficzne im. K. E. N. SA Bydgoszcz
Dla Bianki i Grandy,
na pami�tk� goryla w trzech czwartych
i wielu innych rzeczy.
I
Ten tylko modli si� prawdziwie, kto kocha tak cz�owieka, jak ptaka i zwierz�. Coleridge, �Pie�� o starym �eglarzu"
M�odzie�cza mena�eria
Powiadaj�, �e dziecko, kt�re pragnie zosta� kierowc�, rzadko kiedy wykonuje ten zaw�d, gdy doro�nie. Je�li to prawda, zaliczam si� do szcz�liwych wyj�tk�w, poniewa� od czasu, kiedy sko�czy�em dwa latka, zdecydowanie i konsekwentnie pragn��em poznawa� zwierz�ta. Nic poza tym mnie nie interesowa�o.
Przez lata dzieci�stwa i dorastania trwa�em przy tej decyzji z nieust�pliwo�ci� pijawki. Doprowadza�em moich najbli�szych do sza�u, znosz�c do domu wszystkie mo�liwe schwytane lub kupione zwierzaki - od ma�pek do zwyk�ych ogrodowych �limak�w, od skorpion�w do puchaczy. Rodzinie, n�kanej przez ten nie ko�cz�cy si� korow�d dzikich stworze�, pozosta�o jedynie pociesza� si� my�l�, �e to tylko faza rozwojowa, z kt�rej z czasem wyrosn�. Tymczasem z ka�dym nowym nabytkiem moje zainteresowanie zwierz�tami pog��bia�o si� i jako wyro�ni�ty nastolatek wiedzia�em ju� bardzo dok�adnie i bez cienia w�tpliwo�ci, co b�d� robi�: najpierw dostarcza� dzikie zwierz�ta do ogrod�w zoologicznych, a potem, kiedy ju� t� drog� dojd� do pieni�dzy, za�o�� w�asne zoo.
Owe plany nie wydawa�y mi si� ani zbyt wydumane, ani nierozs�dne; trudno�� tkwi�a raczej w braku warunk�w do ich realizacji. Nie istnia�y bowiem szko�y kszta�c�ce zawo-
dowych �owc�w zwierz�t i by�o raczej w�tpliwe, by kt�rykolwiek ze znanych profesjonalist�w zechcia� przyj�� na nauk� osobnika mog�cego wykaza� si� jedynie szczerym entuzjazmem i niemal zerowym do�wiadczeniem. Doszed�em do wniosku, �e nie wystarczy si� pochwali� tym, i� wychowa�o si� je�a od ma�ego albo �e hoduje si� gekony w puszce po herbatnikach. Prawdziwy �owca musi by� got�w w ka�dej chwili zarzuci� p�tl� na szyj� �yrafy albo uskoczy� przed atakuj�cym tygrysem. A tego rodzaju do�wiadczenia nies�ychanie trudno jest zdoby�, mieszkaj�c w nadmorskim angielskim miasteczku. Jednak uda�o mi si� wreszcie prze�y� co� w przybli�eniu podobnego. Niespodziewanie zadzwoni� do mnie znajomy ch�opak z New Fo-rest i oznajmi�, �e ma oswojonego m�odego daniela, ale poniewa� wraz z rodzin� wyprowadza si� do miejskiego mieszkania w Southampton, musi odda� ulubie�ca w dobre r�ce. Zapewnia�, �e zwierz�tko jest przyjacielskie i dobrze u�o�one. Je�li si� zdecyduj� - doda� - jego tatu� dostarczy mi je w ci�gu doby.
Mia�em dylemat. Mama, jedyny cz�onek rodziny przejawiaj�cy co� na kszta�t zrozumienia dla moich zwierz�cych pasji, by�a w�a�nie nieobecna, nie mog�em wi�c zapyta�, jak zapatruje si� na ma�ego daniela, kt�ry powi�kszy�by moj� i tak ju� liczn� mena�eri�. A tymczasem ojciec tego ch�opaka prosi� o jak najszybsz� odpowied�.
- Tatu� m�wi, �e b�dziemy musieli go u�pi�, je�li si� nie zdecydujesz - doda� ponuro kolega.
To przes�dzi�o spraw�. Powiedzia�em, �e nast�pnego dnia czekam z ut�sknieniem na dostaw� daniela o wdzi�cznym imieniu Hortensja.
Kiedy mama wr�ci�a, mia�em ju� w zanadrzu gotow� histori�, kt�ra zmi�kczy�aby najtwardsze serce, o wiele bardziej nieufne i podejrzliwe ni� serce mojej matki. Jak mo�na nie zlitowa� si� nad biedn� malutk� sarenk�, brutalnie
10
oderwan� od mamusi, kt�ra zginie, je�li jej nie przygarniemy? Mama, kt�ra na podstawie mojego opisu wyobrazi�a sobie, �e nowy zwierzak jest co najwy�ej wielko�ci ma�ego teriera, stwierdzi�a, �e w �adnym razie nie mo�na pozwoli� zgin�� biednemu male�stwu, i �e znajdzie si� dla niego jaki� k�cik w szopie.
Okaza�a si� nawet tak wyrozumia�a, �e zadzwoni�a do mleczarni i zam�wi�a dodatkow� dostaw� pi�ciu litr�w mleka dziennie, kt�rego, w jej poj�ciu, b�dzie potrzebowa� owo male�stwo.
Zwierz� przyjecha�o nast�pnego dnia w przyczepie do wo�enia koni. Kiedy w�a�ciciel wyprowadzi� Hortensj�, okaza�o si�, �e po pierwsze jest rodzaju m�skiego, a po drugie ma ju� cztery lata. Wielkie, ciemnoczekoladowe poro�e by�o wprost naje�one gro�nymi ostrogami i szpicami. Okaza�y samiec o eleganckiej, bia�o c�tkowanej sier�ci musia� mie� ponad metr w k��bie.
- To wcale nie jest dziecko! - wykrzykn�a oszo�omiona mama.
- Mo�e nie dziecko, ale m�odzieniec. Uroczy zwierzak, oswojony jak pies - zapewni� skwapliwie tatu� kolegi.
Hortensja zab�bni� rogami w bram�, co da�o efekt karabinowej salwy, po czym wysun�� szyj� i delikatnie schrupa� jedn� ze starannie wyhodowanych, przepi�knych chryzantem mojej mamusi. Filozoficznie prze�uwa� p�atki, obserwuj�c nas pe�nymi wyrazu, g��bokimi oczami. W po�piechu, nie czekaj�c a� moja nieszcz�sna matka otrz��nie si� z szoku wywo�anego widokiem Hortensji, podzi�kowa�em serdecznie koledze i jego ojcu, po czym chwyci�em link� przyczepion� do obro�y daniela i poprowadzi�em go do szopy. Za nic w �wiecie nie przyzna�bym si� mamie, �e ja r�wnie� wyobra�a�em sobie Hortensj� jako malutk�, wzruszaj�co nieporadn� sarenk�. Wykosz-towa�em si� nawet na butelk� ze smoczkiem do karmienia
11
tego, co okaza�o si� bardziej podobne do �Rogacza na rykowisku" z obrazu Landseera1.
Gdy szed�em z Hortensj� do szopy, matka pod��a�a za nami. Dzi�ki temu mog�a zobaczy� jak, zanim go jeszcze przywi�za�em, z furi� zaatakowa� taczk�. Bez powodzenia usi�owa� podbi� j� rogami i wyrzuci� w powietrze. W ko�cu musia� si� zadowoli� obaleniem wroga i wdeptaniem go w ziemi�. Wreszcie uda�o mi si� przywi�za� go do k�ka w �cianie. Na wszelki wypadek usun��em z zasi�gu jego dzia�ania wszystkie narz�dzia ogrodnicze, na kt�rych m�g�by wy�adowa� sw�j gniew.
- Mam nadziej�, �e nie b�dzie zbyt dziki, kochanie - odezwa�a si� mama zmartwionym tonem. - Wiesz, jak Larry reaguje na dzikie stworzenia.
Wiedzia�em a� nadto dobrze, jak m�j starszy brat reaguje na cokolwiek - dzikiego czy nie, co nale�a�o do �wiata zwierz�t, i pozostawa�o mi tylko cieszy� si�, �e ani mojego drugiego brata, ani siostry nie by�o w domu, kiedy przywieziono Hortensj�.
- Och, wszystko b�dzie dobrze. On po prostu musi przyzwyczai� si� do otoczenia - zapewni�em. - Na razie jest troch� podniecony.
Akurat w tym momencie Hortensja uzna�, �e nie lubi by� sam w pustej szopie i zaszar�owa� na drzwi. Konstrukcja zadr�a�a w posadach.
- S�uchaj, mo�e on jest g�odny? - zatroszczy�a si� mama, udaj�c si� �cie�k� w stron� domu.
- Tak, my�l�, �e tak. Mog�aby� da� mi dla niego troch� marchewki i biskwit�w?
Matka podrepta�a do spi�arni, �eby dostarczy� strawy niezb�dnej dla g�odnej rogatej zwierzyny, podczas gdy ja za-
'Edwin Henry Landseer (1802-1873) - angielski malarz i rze�biarz, malowa� g��wnie kompozycje animalistyczne, odznaczaj�ce si� �wietnym rysunkiem (przyp. t�um.).
12
wr�ci�em do szopy, �eby dotrzyma� towarzystwa Hortensji. By� wyra�nie zachwycony, �e znowu mnie widzi, czemu da� wyraz szturchaj�c mnie �opatowatym rogiem w �o��dek. Na szcz�cie szybko odkry�em, �e jak wi�kszo�� jeleniowatych uwielbia�, gdy drapa�o si� go u podstawy poro�a. Tym sposobem wprowadzi�em go wkr�tce w b�ogi trans. A potem, kiedy pojawi�a si� paczka biskwit�w i ca�y koszyk marchewki, ca�kowicie poch�on�o go zaspokajanie g�odu, kt�ry poczu� po podr�y.
Gdy si� posila�, zadzwoni�em i zam�wi�em dostaw� trawy, siana oraz ziarna. Potem, kiedy ju� Hortensja si� najad�, zabra�em go na spacer na pobliskie pole golfowe, gdzie zachowywa� si� nad wyraz przyk�adnie. Po powrocie wydawa� si� bardziej ni� uszcz�liwiony, kiedy przywi�za�em go w szopie obok porcji smakowitego siana z traw� i owsem. Widz�c go zaj�tego jedzeniem, wymkn��em si� po cichu starannie rygluj�c drzwi szopy. K�ad�em si� do ��ka z prze�wiadczeniem, �e Hortensja zadomowi� si� ju� u nas i oka�e si� nie tylko ozdob� mojej mena�erii, ale te� dzi�ki niemu zyskam tak niezb�dne do�wiadczenie z du�ymi zwierz�tami.
Nast�pnego dnia ju� o pi�tej rano obudzi� mnie dziwny d�wi�k, dochodz�cy z ogrodu za domem. Mia�o si� wra�enie, jakby kto� bombardowa� go regularnie bardzo wybuchowymi �adunkami. Wojna jeszcze nie dotar�a w nasze strony, zachodzi�em wi�c w g�ow�, co te� to mo�e by�. S�-* dz�c po r�nych odg�osach: trzaskaniu drzwiami i przekle�stwach dochodz�cych z g��bi domu, reszta rodziny r�wnie� si� nad tym zastanawia�a. Wychyli�em si� z okna i uwa�nie zlustrowa�em spojrzeniem ogr�d. W m�tnym blasku �witu dostrzeg�em, �e szopa chwieje si� jak okr�t na wzburzonym morzu. To Hortensja naciera� na drzwi, daj�c tym samym do zrozumienia, �e �yczy sobie �niadania. W po�piechu zbieg�em na d� i spacyfikowa�em go nar�czem siana, owsa i marchewek.
13
I
I
- Co tam trzymasz w szopie? - zapyta� przy �niadaniu starszy brat, mierz�c mnie podejrzliwie wzrokiem.
Zanim jednak zd��y�em uda�, �e absolutnie nie rozumiem, o co mu chodzi, matka nerwowo wyst�pi�a w mojej obronie.
- To tylko ma�y jelonek, kochanie - powiedzia�a. - Jeszcze herbaty?
- Nie wydaje mi si� ma�y - stwierdzi� Larry. - Zachowuje si� jak jaka� oszala�a bestia.
- Jest taki oswojony - ci�gn�a mama nie zra�ona - i kocha Gerry'ego.
- Dobrze, �e przynajmniej kto� go kocha - burkn�� Larry. - Ja w ka�dym razie prosz�, �eby�cie trzymali tego piekielnego stwora jak najdalej ode mnie. Mam wystarczaj�co du�o w�asnych problem�w, �ebym musia� jeszcze znosi� stada karibu w ogrodzie.
W tym tygodniu zdecydowanie straci�em na popularno�ci. Moja ma�pka pr�bowa�a rano wej�� do ��ka Larry'emu, a kiedy j� sp�dzi�, ugryz�a go w ucho. Moje sroki zrujnowa�y ca�� grz�dk� pomidor�w, starannie zasadzonych przez m�odszego brata, Leslie'ego. Jeden z zaskro�c�w uciek� i zaszy� si� pod poduszkami na sofie, gdzie odkry�a go w�r�d straszliwych wrzask�w moja siostra Margo. Powzi��em twarde postanowienie, �e przynajmniej Hortensj� zdo�am utrzyma� z dala od rodziny. Kto m�g� przypu�ci�, �e moje z�udzenia rozwiej� si� tak szybko.
By� to jeden z rzadkich dni angielskiego lata, kiedy �wieci s�o�ce. Mama, zachwycona tym nies�ychanym zjawiskiem, postanowi�a urz�dzi� herbatk� na trawniku przed domem. Wracaj�c z Hortensj� ze spaceru po polach golfowych, nadzia�em si� na ca�� rodzink� rozsiad�� na sk�adanych krzes�ach wok� stolika na k�kach, zastawionego wszelkimi akcesoriami niezb�dnymi do parzenia i picia herbaty, kanapkami, plackiem �liwkowym oraz kopiastymi mi-
14
s�czkami malin z kremem. Na ten widok odruchowo spr�bowa�em wycofa� si� za r�g, ale Hortensja zd��y� ju� ogarn�� bystrym wzrokiem t� sielankow� scen� i uzna�, �e pomi�dzy nim a bezpiecznym schronieniem w szopie czai si� dziwaczny i prawdopodobnie niebezpieczny wr�g na czterech ko�ach - stolik do herbaty. C� wi�c mia� pocz�� dzielny samiec? Poderwa� si� z bojowym bekiem i, pochyliwszy �eb, z impetem ruszy� do ataku, wyszarpuj�c mi smycz z r�ki. Uderzy� celnie w sam �rodek blatu, roztr�caj�c rogami zastaw� na wszystkie strony.
Moja rodzinka znalaz�a, si� w potrzasku, gdy� szybkie poderwanie si� ze sk�adanych krzese� w razie nag�ego zagro�enia jest praktycznie niemo�liwe. W rezultacie mama zosta�a oblana gor�c� herbat� z imbryka, siostra zbombardowana kanapkami z og�rkiem, a Larry i Leslie zaliczyli po porcji malin z kremem w najczystszym stylu filmowych komedii.
- Tym razem miarka si� przebra�a! - rykn�� Larry, usi�uj�c zebra� rozmazane maliny ze spodni. - Zabierzcie st�d natychmiast to cholerne bydl�, s�yszycie?
- Ale� spokojnie, kochanie, nie musisz zaraz u�ywa� brzydkich s��w - mitygowa�a go matka. - To by� przypadek. Ten biedny zwierzak nie mia� z�ych zamiar�w.
- Nie mia�? Masz czelno�� powiedzie�, �e nie mia�? - wy-sapa� Larry purpurowy na twarzy. Tu wskaza� dr��cym palcem na Hortensj�, kt�ry wyra�nie speszony zamieszaniem, jakie przed chwil� wywo�a�, sta� nieruchomo jak pos�g. Tylko bia�y obrus, zaczepiony o szpice jego rog�w, powiewa� jak �lubny welon.
- Jak mo�esz m�wi�, �e nie mia� z�ych zamiar�w, skoro sama widzia�a�, �e rozmy�lnie zaatakowa� stolik?
- Chcia�am tylko powiedzie� - wyb�ka�a z zak�opotaniem mama - �e nie powinien obrzuca� ci� malinami.
- Wszystko mi jedno, co powinien, a czego nie powinien
15
- wybuchn�� Larry. - I nie obchodzi mnie, jakie mia� zamiary. Wiem tylko, �e Gerry musi go si� pozby�, i to natychmiast. Nast�pnym razem mo�e zaatakowa� kogo� z nas. Do licha, nie mam ochoty bawi� si� w Buffalo Billa!
I tak, pomimo moich b�aga�, Hortensja zosta� karnie zes�any na najbli�sz� farm�, a wraz z jego znikni�ciem straci�em niepowtarzaln� szans� zdobycia do�wiadczenia z du�ymi zwierz�tami w domu. Pozosta�a mi tylko jedna mo�liwo�� - zatrudnienie si� w zoo.
Doszed�szy do tego wniosku, natychmiast usiad�em i napisa�em wielce uni�ony list do Towarzystwa Zoologicznego w Londynie, kt�re, pomimo wojny, utrzymywa�o najwi�ksz� kolekcj� zwierz�t zgromadzonych w jednym miejscu. Z m�odzie�cz� beztrosk�, nie�wiadomy przerostu w�asnych ambicji, kre�li�em plany na przysz�o��, skromnie nadmieniaj�c, i� jestem w�a�nie t� osob�, kt�rej od dawna poszukiwali, i w niezbyt zawoalowany spos�b domaga�em si� okre�lenia daty przyj�cia mnie do pracy.
Normalnie taki list sko�czy�by - tak jak na to zas�ugiwa�
- w koszu na �mieci. Musia�em jednak mie� szcz�cie, gdy� trafi� na biurko najwspanialszego i najbardziej uprzejmego cz�owieka, niejakiego Geoffreya Veversa, zarz�dcy londy�skiego ogrodu zoologicznego. Podejrzewam, �e szczery zapa� wprost promieniuj�cy z mojego listu musia� go zaintrygowa�, gdy� - o cudzie - odpisa� mi, prosz�c o przybycie do Londynu na rozmow�. Podczas tej rozmowy, zach�cony �agodn� uprzejmo�ci� Geoffreya, terkota�em bez chwili przerwy na temat zwierz�t w og�le, kolekcjonowania zwierz�t i mojego w�asnego zoo. Cz�owiek mniej kulturalny od mojego rozm�wcy natychmiast przystopowa�by ten dziki entuzjazm, wytykaj�c mi absolutnie nie�yciowe podej�cie do sprawy - lecz Vevers s�ucha� z niezmiern� cierpliwo�ci� i taktem, zdaj�c si� akceptowa� moj� lini� rozumowania, a� w ko�cu przyrzek�, �e pomy�li o mojej przysz�o�ci. Rozsta-
16
j�c si� z nim, mia�em w sobie jeszcze wi�cej entuzjazmu ni� przedtem.
W jaki� czas p�niej otrzyma�em od niego uprzejmy list, w kt�rym wyja�nia�, �e niestety, w londy�skim zoo nie ma na razie etat�w dla sta�yst�w, ale je�li chc�, mog� otrzyma� anga� w Whipsnade, jednym z prowincjonalnych ogrod�w, kt�remu patronuje Towarzystwo Zoologiczne. By�em tym tak zachwycony, jakby zaoferowa� mi par� �nie�nych panter.
Po kilku dniach niezmiernie podekscytowany jecha�em do Bedfordshire z dwiema walizami; jedn� wypchan� ubraniami, drug� - ksi��kami z historii naturalnej i niezliczonymi opas�ymi notesami, kt�re mia�em zamiar wype�ni� zapiskami z moich obserwacji oraz per�ami m�dro�ci, spijanymi z ust starszych i m�drzejszych koleg�w.
W po�owie dziewi�tnastego wieku Karl Hagenbeck, s�ynny �owca, trudni�cy si� sprzeda�� zwierz�t do cyrk�w i ogrod�w zoologicznych, stworzy� zupe�nie nowatorsk� formu�� takiej plac�wki. Do tego czasu zwierz�ta trzymano st�oczone w �le zaprojektowanych, niemo�liwych do utrzymania w czysto�ci, g�sto okratowanych klatkach. Zwiedzaj�cy nie mogli ich tam dobrze obejrze�, a samym stworzeniom rzadko udawa�o si� prze�y� d�u�ej w tych warunkach, daj�cych si� por�wna� do obozu koncentracyjnego. Hagenbeck mia� zupe�nie odmienne wyobra�enie o sposobie eksponowania zwierz�t. Zamiast ponurych zakratowanych cel zapewni� im �wiat�o i przestrze�, na kt�rej odtworzono elementy naturalnego �rodowiska: ska�y, po kt�rych mog�y si� wspina�, ��ki i stawy. Odgrodzi� je od zwiedzaj�cych fosami, pustymi lub wype�nionymi wod�. �wcze�ni specjali�ci od hodowli dzikich zwierz�t traktowali te pomys�y jak herezj�. Twierdzili, �e jest to przede wszystkim niebezpieczne, gdy� zwierz�ta z ca�� pewno�ci� sforsuj� fosy i parkany. Poza tym obawiano si�, i� okazy z tropik�w, je�li nie stworzy im
rl
2. Zapiski ze zwierzy�ca
17
I
si� tropikalnego �rodowiska, natychmiast zgin�. Tymczasem biedne zwierzaki przewa�nie marnia�y i zdycha�y w�a�nie w tych niby tropikalnych, sprzyjaj�cych rozwojowi zarazk�w warunkach, przypominaj�cych �a�ni� tureck�. Natomiast zwierz�ta Hagenbecka, ku ogromnemu zaskoczeniu owych m�drc�w, mia�y si� �wietnie. Nie tylko zyskiwa�y znakomit� form� na odkrytych wybiegach, ale na dodatek zacz�y si� w niewoli rozmna�a�, co dotychczas by�o rzadko�ci�. Kiedy wi�c sta�o si� oczywiste, �e w zoo systemu Hagenbecka zwierz�ta nie tylko s� zdrowsze i szcz�liwsze, ale r�wnie� ich ogl�danie jest wi�ksz� atrakcj� dla publiczno�ci, ogrody zoologiczne ca�ego �wiata zacz�y si� prze�ciga� w stosowaniu tej nowej metody hodowli i ekspozycji.
Zoo w Whipsnade usi�owa�o by� bardziej hagenbeckow-skie ni� sam Hagenbeck. Londy�skie Towarzystwo Zoologiczne nie szcz�dzi�o �rodk�w, by przekszta�ci� rozleg�e tereny dawnej farmy w nowoczesn� plac�wk�. Starano si� ka�dy gatunek umie�ci� w warunkach maksymalnie zbli�onych do naturalnych lub przynajmniej takich, jakie zwiedzaj�cy uwa�ali za naturalne. Lwom zapewniono chaszcze, w kt�rych mog�y si� kry�, wilkom - las, antylopom i innym kopytnym - wielkie wybiegi ze sztucznie usypanymi wzg�rzami. Wed�ug mnie w owych czasach Whipsnade najbardziej przypomina�o park safari. A nie nale�y zapomina�, �e dzia�o si� to, zanim jeszcze rosn�ce w zastraszaj�cym tempie podatki spadkowe zmusi�y angielskich arystokrat�w do przekazywania dotacji na rzecz ogrod�w zoologicznych.
Samo Whipsnade okaza�o si� malutkim miasteczkiem, gdzie kilkana�cie wtulonych mi�dzy wzg�rza i leszczynowe zagajniki dom�w skupia�o si� wok� jedynego pubu. W kasie zoo zg�osi�em sw�j przyjazd i zostawiwszy tam baga�e, uda�em si� do budynku administracyjnego. Na zielonych trawnikach l�ni�y jak klejnoty pawie, rozpo�cieraj�c pyszne ogony, a na jednej z sosen rosn�cych wzd�u� g��wnej alei
18
wisia�o ogromne gniazdo z ga��zek, w kt�rym a� si� roi�o od wrzeszcz�cych d�ugoogoniastych papug.
Gdy wszed�em do budynku, skierowano mnie do biura zarz�dcy, kapitana Beale. Siedzia� za ogromnym biurkiem zas�anym papierami, kt�re wygl�da�y bardzo oficjalnie i naukowo. Ledwie by�o spod nich wida� telefon. Kiedy kapitan wsta�, przekona�em si�, �e jest m�czyzn� wi�cej ni� s�usznego wzrostu i takiej�e postury. W po��czeniu z �ys� czaszk�, okularami w stalowej oprawie i ustami, sprawiaj�cymi wra�enie, �e za chwil� zacisn� si� w gro�nym grymasie, dzia�a�o to wybitnie onie�mielaj�co. Beale podni�s� si� ci�ko zza biurka i zacz�� mi si� przygl�da�, oddychaj�c chrapliwie przez nos.
- Durrell? - zadudni� pytaj�co. - Durrell?
Mia� bardzo g��boki g�os przypominaj�cy t�umiony ryk, czego nabiera si� po d�ugim pobycie na zachodnim wybrze�u Afryki.
- Tak, prosz� pana.
- Mi�o mi ci� pozna�. Siadaj, prosz� - powiedzia� kapitan, �ciskaj�c moj� d�o� i sadowi�c si� z powrotem za biurkiem. Krzes�o zaskrzypia�o alarmuj�co pod ci�arem pot�nego cia�a. Odchyli� si� do ty�u, zatkn�� kciuki za pasiaste szelki i obserwowa� mnie przez d�ug� chwil�, b�bni�c palcami po napi�tych gumach. Cisza sta�a si� niezno�na. Przysiad�em niepewnie na brze�ku krzes�a; rozpaczliwie pragn��em ju� na samym pocz�tku zrobi� jak najlepsze wra�enie.
- My�l�, �e spodoba ci si� tutaj - odezwa� si� tak nagle i tak g�o�no, �e a� podskoczy�em.
- Uhm... tak, prosz� pana, oczywi�cie - wyj�ka�em.
- Nigdy przedtem nie pracowa�e� w takim miejscu? -upewni� si�.
- Nie, prosz� pana, ale zawsze mia�em w domu wiele zwierz�t.
- Ha! - prychn�� niemal kpi�co. - �winki morskie, kr�li-
19
ki, z�ote rybki i temu podobny drobiazg. C�, przekonasz si�, �e u nas jest troch� inaczej.
Z trudem powstrzymywa�em si� przed u�wiadomieniem go, �e hodowa�em bardziej egzotyczne stworzenia ni� kr�liki, �winki morskie i z�ote rybki, ale wyczu�em, �e nie jest to w�a�ciwy moment.
- Przeka�� ci� teraz Philowi Batesowi - zagrzmia� kapitan, g�adz�c sw� �ys� czaszk�. - Jest on szefem opiekun�w zwierz�t. Pomo�e ci si� rozlokowa�. Nie mam poj�cia, dok�d ci� skieruje, ale na pewno znajdzie ci jakie� zaj�cie w jednej z sekcji.
- Bardzo panu dzi�kuj�.
Wysun�� si� zza biurka i ko�ysz�cym krokiem wyszed� z pokoju. Ledwie mog�em za nim nad��y�, bo stawia� kroki jak mastodont. Na �wirowej alejce zatrzyma� si� nagle i zacz�� rozgl�da�, pilnie nas�uchuj�c.
- Phil! - zagrzmia� nagle. - Phil!
Jego g�os by� tak przera�liwy i pot�ny, �e paw, kt�ry pracowicie demonstrowa� sw�j wachlarz na trawniku obok, �ypn�� na niego z przera�eniem, zwin�� ogon i jak niepyszny salwowa� si� ucieczk�.
W dali da�o si� s�ysze� ciche pogwizdywanie. Kapitan przechyli� g�ow�.
- No, jest wreszcie ten cholernik! Dlaczego nie przychodzi od razu, kiedy go wo�am?
- Wo�a� mnie pan, kapitanie?
- Tak. Poznaj Durrella.
-Aha - rzek� Phil, u�miechaj�c si� do mnie. - Witaj w Whipsnade.
- W takim razie zostawiam ci� z Durrellem - o�wiadczy� Beale. - B�dziesz w dobrych r�kach - zwr�ci� si� do mnie. -Hm... c�, zobaczymy si� jeszcze.
Strzeli� szelkami jak z bicza, skin�� mi �ys� g�ow� i pow��cz�c nogami jak nied�wied�, odszed� do biura.
20
Phil popatrzy� czule za swoim szefem i odwr�ci� si� do
mnie.
- A wi�c - powiedzia� - na pocz�tek trzeba ci� gdzie� zainstalowa�. Gada�em z Charlie'em Bai�eyem - on jest przy s�oniach - i b�dzie chyba m�g� wzi�� ci� do swojej cha�upy. Chod�my do niego.
Kiedy szli�my szerok� alej�, zdawa�o mi si�, �e ogr�d jest pe�en g��wnie pawi, kt�re odwraca�y ku nam swe metalizuj�ce ogony, oraz tworz�cych dla nich t�o z�otych ba�ant�w, kt�re wygl�da�y jak sztuczna bi�uteria z domu towarowego. Phil bez przerwy gwizda� rado�nie pod nosem. Jak si� p�niej przekona�em, taki mia� zwyczaj i dzi�ki temu zawsze mo�na go by�o zlokalizowa� na terenie zoo, namierzaj�c to gwizdanie. Doszli�my wreszcie do skupiska brzydkich, betonowych bry�, spi�trzonych jedna na drugiej. Tworzy�y one -jak si� okaza�o - tak zwany Dom S�oni. Za nimi przycupn�� ma�y baraczek, gdzie opiekunowie s�oni w przerwie mi�dzy zaj�ciami popijali herbat�.
- S�uchaj... Charlie - zacz�� Phil przepraszaj�cym tonem - czy mo�esz nam po�wi�ci� chwilk� czasu?
Wyszed� do nas kr�py, pot�ny m�czyzna z �ys� g�ow� i nie�mia�ymi, niebieskimi oczami o nieco rozmarzonym
wyrazie.
- Uhm... Charlie, to jest... jak masz na imi�? - zapyta�
Phil.
- Geny.
- Wi�c to jest Geny.
- Cze��, Geny - Charlie u�miechn�� si� tak, jakbym by� osob�, o spotkaniu kt�rej zawsze marzy�.
- My�lisz, �e znajdzie si� u was jaki� k�cik dla niego? -zagadn�� �mielej Phil.
Charlie wci�� u�miecha� si� do mnie serdecznie.
- Na pewno. Rozmawia�em ju� z pani� Bailey i nie widzi przeszk�d. Mo�e Geny chcia�by od razu tam i�� i pozna� j�?
21
- To dobra my�l - przyzna� Phil.
- W takim razie zobaczymy si� p�niej - stwierdzi� Char-lie, klepi�c mnie po ramieniu.
Phil doprowadzi� mnie do g��wnej bramy, po czym wskaza� r�k� skraj miasteczka.
- Id� t� �cie�k� a� do pierwszego domku na lewo. Na pewno trafisz - pokaza� kierunek.
Poszed�em. W�r�d rozkwit�ych krzew�w janowca roi�y si� szczyg�y, po�yskuj�ce czerwieni� i ��ci�. Domek sta� na szczycie zbocza. Otworzy�em bram�, przeszed�em �cie�k� przez ma�y kwiatowy ogr�dek i zapuka�em do drzwi. Panowa� w tym zak�tku b�ogi spok�j - pszczo�y brz�cza�y sennie w�r�d kwiat�w, gdzie� w krzakach s�odko grucha� zadowolony z siebie dziki go��b, z dala dobiega�o poszczekiwanie psa.
Otworzy�a mi pani Bailey, przystojna kobieta o bystrych oczach i pi�knie uczesanych bujnych w�osach, w starannie wyprasowanym fartuchu. Mia�a wygl�d osoby czystej, energicznej, spokojnej. Przypomina�a prze�o�on� piel�gniarek.
- S�ucham?
- Dzie� dobry. Czy pani Bailey?
- Tak, to ja.
- Przys�a� mnie do pani Charlie. Jestem Gerry Durrell. Mam pracowa� w zoo.
- Ach tak, oczywi�cie - u�miechn�a si�, poprawiaj�c w�osy i wyg�adzaj�c fartuch. Prosz�, wejd�.
Poprowadzi�a mnie przez niewielki hol do jadalni, gdzie znajdowa�y si�: du�y kuchenny kredens, starannie wytarty st� i wygodne, cho� nieco ju� podniszczone krzes�a.
- Usi�d�. Napijesz si� herbaty?
- Ch�tnie, je�li mo�na prosi� - odezwa�em si� skromnie.
- Czy zjesz ciasto albo placuszki? W�a�nie usma�y�am troch�. A mo�e wola�by� kanapki? Zaraz zrobi� par�.
- Och... naprawd� nie chcia�bym sprawia� k�opotu - odpar�em, oszo�omiony bogactwem oferty.
22
- To �aden k�opot - zapewni�a �yczliwie. - Wiem, czego wy, m�odzi m�czy�ni, potrzebujecie: jeste�cie stale g�odni. Zreszt� mamy w�a�nie por� herbaty. Zaraz wracam, wstawi� tylko wod�.
Znikn�a za przepierzeniem, gdzie znajdowa�a si� zapewne kuchnia, i za chwil� us�ysza�em brz�k sztu�c�w i zastawy. Po chwili pojawi�a si� znowu i nakry�a st�. Po�rodku postawi�a ogromny placek ze �liwkami, ca�y p�misek placuszk�w, bochenek ciemnego chleba, fask� ��tego, �wie�ego mas�a i s�oik d�emu truskawkowego.
- D�em domowej roboty - zaznaczy�a, siadaj�c naprzeciwko mnie przy stole. - Za chwil� zagotuje si� woda i b�dzie herbata. A teraz nie kr�puj si� i zabieraj do jedzenia.
Z pob�a�liwym u�miechem obserwowa�a, jak smaruj� sobie grub� pajd� chleba i nak�adam na ni� pot�n� porcj� d�emu.
- No, w porz�dku - stwierdzi�a z satysfakcj�. - A teraz powiedz, co ci� tutaj sprowadza.
- Charlie nic pani nie wyja�ni�? - zdziwi�em si�.
- A co mia�by wyja�nia�? - zabawnie przekrzywi�a g�ow�.
- Powiedzia� mi, �e w waszym domu znajdzie si�, by� mo�e, wolny pok�j dla mnie.
- Och, to ju� dawno za�atwione.
- Naprawd�?
- Oczywi�cie. Powiedzia�am do Charlie'�go - a ja zawsze4 ufam jego os�dom - wi�c powiedzia�am: przyjrzyj no si� tylko uwa�nie temu ch�opakowi i je�li ci si� spodoba, przy�lij go tutaj.
- To bardzo uprzejmie z pani strony. Charlie nic mi nie
powiedzia�.
- Naprawd�? Kt�rego� dnia ten cz�owiek zapomni, �e ma g�ow�. Przecie� m�wi�am, �e jak najch�tniej przyjm� ka�dego, kto jest uczciwy i porz�dny.
- C�, trudno mi oceni�, czy jestem wystarczaj�co uczci-
23
wy i porz�dny - rzek�em z pow�tpiewaniem - ale przynajmniej postaram si� nie sprawia� k�opotu.
- W �adnym razie nie jeste� dla mnie k�opotem - zapewni�a. - Gdzie masz swoje rzeczy?
- Przynios� je p�niej z zoo.
- Dobrze. A teraz napijmy si� herbatki. We� jeszcze chleba.
- Hm... jest jeszcze jedna sprawa.
- No, s�ucham? - zach�ci�a.
-Ot�... prosz� mi powiedzie�, ile mam pani p�aci� za pok�j? Moja pensja na pocz�tku nie b�dzie zbyt du�a i obawiam si�, �e nie na wiele b�dzie mnie sta�.
- Nie my�l sobie - oznajmi�a, surowo celuj�c we mnie palcem - �e mam zamiar zedrze� z ciebie sk�r�. Wiem, ile ci b�d� p�aci�, i naprawd� nie chc� zabra� ci ca�ej wyp�aty. Co proponujesz?
- Czy dwa funty wystarczy? - zapyta�em z nadziej�, obliczaj�c w my�li, �e w ten spos�b zostanie mi mo�e cho� jeden funt na papierosy i inne niezb�dne potrzeby.
- Dwa funty? - zapyta�a oszo�omiona. - To o wiele za du�o. Ju� powiedzia�am, �e nie mam zamiaru zdziera� z ciebie sk�ry.
- Ale �ywno�� przecie� kosztuje - zaprotestowa�em.
- Owszem, kosztuje, co nie znaczy, �e mam liczy� sobie a� dwa funty. B�dziesz mi p�aci� dwadzie�cia pi�� szyling�w tygodniowo. Wystarczy a� nadto.
- Jest pani pewna, �e wystarczy?
- Naturalnie - �achn�a si�. - Nie chc�, �eby gadano potem w mie�cie, �e pani Bailey wykorzystuje m�odego cz�owieka, kt�ry dopiero zacz�� prac�.
- Nadal jednak uwa�am, �e to �miesznie ma�o - protestowa�em.
- Mo�esz si� zgodzi� albo nie. Prosz� bardzo. Je�li ci nie odpowiada, spr�buj popyta� w innym miejscu - powiedzia-
24
�a z przekornym u�miechem, podsuwaj�c mi ciasto i placuszki.
- Wola�bym zosta� u pani, ze wzgl�du na domowy d�em - powiedzia�em z przekonaniem.
Rozpromieni�a si�.
- W porz�dku. Mam dla ciebie mi�y pokoik na g�rze; zaraz go sobie obejrzysz. A teraz nalej� herbaty.
Przy herbacie opowiedzia�a mi, �e Charlie pracowa� przedtem w londy�skim zoo, ale kiedy wybuch�a wojna, ewakuowano go razem ze s�oniami do Whipsnade, a ona przenios�a si� wraz z nim. S�onie s� niezmiernie sta�e w uczuciach i przywi�zuj� si� do swego opiekuna na ca�e �ycie.
- Dorobili�my si� nawet mi�ego, w�asnego domku w Gol-ders Green - ci�gn�a. - Mo�e nie powinnam tak m�wi�, ale naprawd� na niego zas�u�yli�my. Oczywi�cie ta cha�upka te� jest przyjemna, cho� wola�abym, �eby�my ju� wr�cili na stare �mieci. Zreszt� wiesz, jacy s� ludzie. Nie zawsze mo�na im dowierza�. Kiedy tu przyjecha�am, zauwa�y�am, �e latami nikt nie zadba� o wyczyszczenie schod�w na ganek. By�y prawie czarne. Dos�ownie chcia�o mi si� p�aka�. Nie, naprawd� chcia�abym by� zn�w na swoim, cho� musz� przyzna�, �e �ycie na wsi ma te� swoje dobre strony.
Kiedy wypi�em kilka fili�anek herbaty, poch�on��em kilka pot�nych porcji chleba z d�emem i jeszcze dwa kawa�ki ciasta, pani Bailey wsta�a i niech�tnie zacz�a zbiera� rzeczy ze sto�u.
- Ale czy na pewno si� najad�e�? - pyta�a zatroskana, wpatruj�c si� we mnie bystro, jakby chcia�a wy�ledzi� najmniejszy �lad niedo�ywienia na mojej twarzy. - Mo�e zjad�by� jeszcze troch� ciasta i chleba? Och, przecie� w og�le nie tkn��e� placuszk�w!
- Nie, naprawd� dzi�kuj� - wzbrania�em si�. - I tak ju� si� zastanawiam, czy zdo�am jeszcze zje�� kolacj�.
25
- A w�a�nie, kolacja - zachmurzy�a si� nagle. - Kolacja. Obawiam si�, �e dzi� podam tylko zimn� kolacj�. Mam nadziej�, �e ci to nie przeszkadza.
- Ale� sk�d - zapewni�em.
- Dobrze, w takim razie wracaj do Charlie'ego. Kiedy sko�czycie, przynie� tu swoje rzeczy i rozlokujesz si� w swoim pokoju, dobrze?
Wr�ci�em znan� mi ju� �cie�k�. Przez dobr� godzin� zachwycony zwiedza�em park. By� tak du�y, �e nie zdo�a�em obejrze� ca�ego, ale widzia�em wilki w ich lesie, w�r�d r�wno, g�sto rosn�cych sosen. �lepia l�ni�y im bystro, gdy przemyka�y w cieniu drzew, k��bi�c si� od czasu do czasu w nag�ych, jazgotliwych, gwa�townych b�jkach. Porusza�y si� w p�mroku lasu tak cicho i szybko, �e mia�em wra�enie, i� patrz� na p�atki popio�u drzewnego, unoszone porywami wiatru. Obok wybiegu wilk�w ogrodzono co najmniej akr terenu dla nied�wiedzi brunatnych - wielkich i pomrukuj�cych, w kolorze suchara. Kr��y�y w�sz�c i grzebi�c pazurami w�r�d je�yn i janowc�w porastaj�cych teren.
Ogl�dane w takim �rodowisku zwierz�ta zrobi�y na mnie ogromne wra�enie. Wydawa�o mi si�, �e jest to najlepszy spos�b ich pokazywania i hodowania. Dopiero p�niej mia�em si� nauczy�, �e trzymanie zwierz�t na tak du�ej i zr�nicowanej przestrzeni ma r�wnie� swoje z�e strony, zw�aszcza z punktu widzenia opiekun�w.
Nagle u�wiadomi�em sobie, �e czas p�ynie, i w po�piechu zawr�ci�em do Domu S�oni. Razem z Charlie'em poszli�my po moje walizki, a potem �cie�k� do domu.
- Zdejmijcie buty, obaj - nakaza�a pani Bailey, otwieraj�c nam drzwi. - Nie chc� mie� b�ota na moich pi�knie wy-froterowanych pod�ogach. I umyjcie r�ce.
Pokaza�a nam rozpostarte w holu gazety, po kt�rych mieli�my przej��. Pos�usznie zdj�li�my buty i poszli�my si� umy�. W jadalni st� dos�ownie ugina� si� od jedzenia:
26
szynki, ozora, sa�atki, m�odych ziemniak�w, groszku, fasoli, marchewki i gigantycznego biszkopta, pokrytego.grub� czap� kremu.
- Nie wiem, czy to wara wystarczy? - dopytywa�a si� z trosk� pani Bailey. - Ch�opak powinien zje�� co� gor�cego.
- My�l�, �e wystarczy, kochanie - odpar� �agodnie Char-lie.
Zasiedli�my do jedzenia. Potrawy by�y znakomite i d�ugo sycili�my si� nimi w milczeniu.
- Co ci� sprowadzi�o do Whipsnade, Gerry? - zagadn�� wreszcie Charlie, starannie nak�adaj�c sobie kolejn� porcj�.
27
III
- Zawsze interesowa�em si� zwierz�tami i pragn��em zosta� �owc�; wiesz, takim, co to je�dzi do Afryki i tego typu miejsc i stamt�d dostarcza r�ne okazy do ogrod�w zoologicznych. Dlatego chc� zdoby� do�wiadczenie z wi�kszymi zwierzakami. Przecie� nie mo�na hodowa� stada jeleni w podmiejskim ogr�dku, nie?
- No tak, rozumiem.
- Skosztuj jeszcze sa�atki - zaproponowa�a pani Bailey, kt�rej absolutnie nie interesowa� problem organizowania zoo w ogr�dku warzywnym.
- Nie, dzi�kuj�, ju� si� najad�em.
- Kiedy masz zamiar wyruszy� do tej Afryki? - zapyta� ca�kiem serio Charlie.
- Jak tylko nabior� do�wiadczenia - odpowiedzia�em r�wnie serio.
Charlie przytakn��, a potem u�miechn�� si� do siebie skrycie i �agodnie. Jego wargi poruszy�y si� bezg�o�nie. Taki mia� ju� zwyczaj - u�miechania si� pod w�sem i powtarzania sobie w my�li tego, co si� do niego powiedzia�o, jakby chcia� to lepiej zapami�ta�.
- Sko�czcie ten groszek, bo si� zmarnuje - poprosi�a gospodyni.
Wreszcie, najedzeni do syta, zacz�li�my szykowa� si� do snu. M�j pok�j znajdowa� si� na poddaszu. Mia� sufit z d�bowych belek, by� funkcjonalnie i �adnie umeblowany. Kiedy rozpakowa�em swoje ubrania i ksi��ki, wyda� mi si� po prostu wspania�y. Wyci�gn��em si� na ��ku z g��bokim westchnieniem satysfakcji. Oto jestem w Whipsnade. Zasn��em, rozkoszuj�c si� t� my�l�, a ju� po chwili - tak mi si� przynajmniej wydawa�o - obudzi� mnie Charlie, kt�ry przyni�s� mi fili�ank� herbaty.
- Pora wstawa�, Gerry - oznajmi�. - Robota czeka.
Po smakowitym �niadanku, z�o�onym z par�wek, bekonu i jajek, popitych du�ym kubkiem herbaty, ruszyli�my
28
z Charlie'em przez okryty ros� krajobraz. W miar� jak zbli�ali�my si� do g��wnej bramy zwierzy�ca, spotykali�my coraz wi�cej ludzi pod��aj�cych do pracy.
- Gdzie b�dziesz robi�, Gerry? - zapyta� Charlie.
- Nie wiem. Phil Bates jeszcze mi nie powiedzia�.
W tym samym momencie Phil Bates pojawi� si� u mojego boku.
- Dzie� dobry - powita� mnie. - Ju� mieszkamy? To dobrze.
- Gdzie mnie skierujesz na pocz�tek? - dopytywa�em si� niecierpliwie.
- My�l� - rzek� w ko�cu z namys�em Phil - �e dzisiaj zaczniesz od lw�w.
�
Patrzcie tylko, c� za �agodny rodzaj lwa! Chaucer, �The Legend of Good Women"
Lwie ladaco
Musz� przyzna�, �e perspektywa rozpocz�cia pracy od opieki nad lwami mocno mn� wstrz�sn�a. Mog� si� tylko pochwali�, �e kiedy Phil mi to oznajmi�, uda�o mi si� ukry� przera�enie. W g��bi duszy liczy�em, �e na pocz�tek wybierze mi co� bardziej �agodnego i oswojonego - na przyk�ad stado �a� o aksamitnym wejrzeniu. Wrzucanie mnie, biednego i niedo�wiadczonego, od razu pomi�dzy lwy, by�o doprawdy nie fair. Niemniej jednak przyj��em polecenie do wiadomo�ci z ca�ym spokojem, na jaki by�o mnie sta�, i ruszy�em na poszukiwanie swojego dzia�u.
Drapie�niki rozmieszczono na szczytach falistych wzniesie�. Wybieg lw�w by� na p� ukryty za pasmem rozro�ni�tych bz�w i wysokich pokrzyw. Tam, gdzie sk�on pag�rka opada� w dolin�, zaro�la ust�powa�y miejsca zielonym po�aciom trawy. Ze szczytu rozpo�ciera� si� wspania�y widok na mozaik� p�l, oddzielaj�cych szerokim pasmem r�wnin� od wzg�rz. Ich pastelowe barwy zdawa�y si� mieni� i miesza�, kiedy przep�ywa�y nad nimi gnane wiatrem ob�oki.
Centrum sekcji lw�w stanowi� ma�y, zaniedbany, os�oni�ty g�stwin� bz�w domek. Jego dach zdobi�a przekrzywiona peruka z kapryfo�ium, zakrywaj�ca prawie zupe�nie jedno z dw�ch okien, przez co wn�trze sta�o si� mroczne i ponure. Na drzwiach przybito tabliczk� z wielce eufemistyczn� nazw�
30
�Zacisze". Skromno�� umeblowania graniczy�a z ascez�. Sk�ada�y si� na nie trzy krzes�a w r�nym stadium rozpadu, chwiej�cy si� i podskakuj�cy jak nerwowy wierzchowiec st� oraz groteskowy czarny kominek, kt�ry przycupn�� w rogu, pluj�c dymem zza swoich �elaznych z�b�w i po�eraj�c nieprawdopodobne ilo�ci polan.
Dopiero po chwili w p�mroku wn�trza odkry�em dw�ch pracownik�w, odpowiedzialnych za dzia� drapie�nik�w. Jes-se okaza� si� ma�om�wnym osobnikiem o czerwonej twarzy, g�stych bia�ych brwiach, srogo spogl�daj�cych niebieskich oczach i nosie koloru i kszta�tu wielkiej, dojrza�ej truskawki. Z kolei Joe mia� �niad� cer�, oczy r�wnie� niebieskie, ale iskrz�ce si� humorem, i zara�liwy �miech. Kiedy sko�czyli �niadanie, kt�re przerwa�o im moje wej�cie, Jesse wyszed�, oprowadzi� mnie po ca�ym dziale, pokaza� zwierz�ta i wyja�ni�, na czym polega praca. W jednym ko�cu mia� swoje pomieszczenie wombat Peter, a za nim znajdowa�y si� zagrody polarnych lis�w i jenot�w. Nast�pnie obejrzeli�my klatk� z dwoma puchatymi bia�ymi nied�wiedziami, wybieg tygrys�w i wreszcie zwierz�ta, od kt�rych wzi�� nazw� ca�y dzia� - lwy.
W�sk�, kr�t� �cie�k� w�r�d krzew�w dobrn�li�my do wysokiego ogrodzenia, otaczaj�cego lwi� klatk�. Z ty�u znajdowa� si� prawie dwuakrowy wybieg, wydzielony ze stoku wzg�rza, poro�ni�ty g�sto krzewami i drzewami.- Id�c wzd�u� bariery dotarli�my z Jesse'em do dolinki, okolonej zaro�lami, w centrum kt�rej, w�r�d wysokiej, g�stej trawy l�ni� niewielki staw. Nad nim, malowniczo upozowane wok� poskr�canego pnia dzikiej gruszy, le�a�y lwy. Samiec Albert medytowa�, grzej�c si� w bladym blasku s�o�ca, ukryty w g�stwie grzywy. Obok wylegiwa�y si� Nan i Jill, jego z�ociste, t�uste �ony. Obie spa�y mocno i tylko drganie wielkich jak spodki �ap �wiadczy�o o tym, �e �yj�. Jesse wywo�a� je kolejno po imieniu, przeci�gaj�c z g�o�nym terkotem patykiem po siat-
31
ce ogrodzenia, ale nie chcia�y zaprezentowa� si� go�ciowi. Albert na moment odwr�ci� �eb i zgromi� nas spojrzeniem, by zn�w powr�ci� do swoich medytacji. Nan i Jill nawet nie drgn�y. Te lwy nie wygl�da�y mi na gro�ne i dzikie stworzenia; przeciwnie, sprawia�y wra�enie zapasionych, leniwych i zgo�a nie kr�lewskich. Jesse stan�� w rozkroku z za�o�onymi do ty�u r�kami, jak marynarz na ko�ysz�cym si� pok�adzie, ze �wistem wci�gn�� powietrze przez z�by i wbi� we mnie pal�ce niebieskie spojrzenie.
-A teraz, synu, uwa�aj, bo co� ci powiem - zacz��. -�eby� sobie zapami�ta� raz, a dobrze. Z wombatem, lisami i z jenotami nie ma sprawy, rozumiesz? Ale nie pr�buj �adnych sztuczek z reszt�, bo wtedy one zabawi� si� z tob�. Wygl�daj� jak oswojone, ale nie s�, kapewu?
Zn�w �wisn�� przez z�by i przyjrza� mi si�, jakby chcia� oceni�, czy zrozumia�em lekcj�. Zapewni�em go, �e nie mam najmniejszych zamiar�w pr�bowa� niczego, dop�ki nie nabior� do�wiadczenia z drapie�nikami. Zreszt� - cho� nie powiedzia�em tego g�o�no - uwa�a�em, �e da� si� po�re� lwu, kt�remu nie zosta�o si� nawet porz�dnie przedstawionym, by�oby poni�ej mojej godno�ci.
-Tylko s�uchaj, co ci m�wi�, synu - powt�rzy� Jesse -a ja ci� ju� wyucz�.
Pierwsze kilka dni up�yn�o mi wi�c na intensywnej nauce. Musia�em przyswoi� sobie wszystkie fazy cyklu �ywienia, czyszczenia klatek i inne codzienne obowi�zki, w sumie proste i jednostajne, wi�c opanowa�em je szybko. P�niej mia�em ju� wi�cej czasu na obserwacj� zwierz�t i zbieranie materia�u na ich temat. Jesse'a i Joego niezmiernie bawi� fakt, �e zawsze nosi�em w kieszeni gruby notes i wyjmowa�em go przy ka�dej okazji, by zapisa� jakie� spostrze�enie.
- Cholerny Sherlock Holmes, kt�ry zapisuje ka�d� pieprzon� rzecz - mawia� o mnie Jesse.
32
Joe wiele razy pr�bowa� sobie ze mnie zakpi�, wdaj�c si� w d�ugie opisy skomplikowanych zachowa�, kt�re jakoby zaobserwowa� u zwierz�t, ale zwykle ponosi�a go fantazja, wi�c raz nabrawszy podejrzliwo�ci, przesta�em mu wierzy�.
Naturaln� kolej� rzeczy zacz��em swoje obserwacje od lw�w. Po raz pierwszy w �yciu mia�em tak bliski kontakt z tymi zwierz�tami i chcia�em to maksymalnie wykorzysta�. Postanowi�em, �e przeczytam wszystko, co na temat lw�w uda mi si� znale��, i sprawdz�, czy moje w�asne obserwacje potwierdzaj� t� wiedz�. Odkry�em, bez wi�kszego zreszt� zdziwienia, �e nie ma prawdopodobnie zwierz�cia (poza czysto mitologicznymi stworami), kt�remu przypisywano by a� tyle wyimaginowanych zalet. Pocz�wszy od chwili, kiedy to kto� ogarni�ty zgo�a niezoologicznym entuzjazmem ochrzci� lwa mianem kr�la zwierz�t, pisarze prze�cigali si� w dostarczaniu argument�w na rzecz lwich praw do tego tytu�u. Szczeg�lnie gorliwi byli, rnoim zdaniem, autorzy staro�ytni, kt�rzy zgodnym ch�rem s�awili Panthera leo za szlachetno�� charakteru, m�dro��, odwag� i dum�. W �wietle tego sta�o si� oczywiste, �e uznano go za zwierz� godne, by reprezentowa� w herbie narodowym skromne i spokojne angielskie plemi�. Nie musia�em d�ugo pracowa� z Albertem i jego �onami, by przekona� si�, �e lwy nie s� nawet w po�owie tak wspania�e, jakimi chcieliby je widzie� dawni pisarze. . . . �
W �Historii naturalnej" Pliniusza Starszego znalaz�em zachwycaj�cy fragment po�wi�cony kr�lowi zwierz�t:
Jedyny lew spo�r�d wszystkich dzikich bestii jest �agodny dla tych, kt�rzy oddadz� mu nale�ny ho�d i nie tknie ich, p�ki s� mu pos�uszni, a oszcz�dzi te� ka�de stworzenie, kt�re przyjdzie do niego pogr��one w rozpaczy.
Lecz bywa, i� okrutny i straszny by� potrafi, a to wtedy, gdy obr�ci sw�j gniew przeciw m�owi, a niech�tnie za� ku
3. Zapiski ze zwrtlrzy�ca
!
33
kobiecie i nigdy nie uczyni z dziecka swej ofiary, chyha, �e z wielkiego g�odu.
Cho� zna�em Alberta zaledwie od trzech dni, nabra�em pewno�ci, �e opis ten zupe�nie do niego nie pasuje. Owszem, potrafi� by� okrutny i straszny, ale za�o�y�bym si�, �e nie okaza�by nawet krzty lito�ci temu, kto niebacznie spr�bowa�by �przyj�� do niego pogr��onym w rozpaczy". Nieszcz�nik �w otrzyma�by pot�ny cios �ap� w kark, co natychmiast wybi�oby mu rozpacz z g�owy, pozbawiaj�c przy okazji �ycia.
Innym �r�d�em, do kt�rego si�gn��em, by� Purchas1. Ten z kolei informowa� mnie z ca�� nonszalancj� osoby, kt�ra nigdy nie widzia�a lwa na oczy, �e: �Lwy w ch�odnych miejscach s� bardziej �agodne, a w gor�tszych - bardziej okrutne". Przeczytane po raz pierwszy to zdanie natchn�o mnie nadziej�, �e b�d� m�g� nawi�za� przyjazne kontakty z Albertem, gdy� od czasu mojego przybycia do Whipsnade pogoda zepsu�a si� na dobre. Lodowaty wiatr hula� po wzg�rzach, targaj�c trawami i zaro�lami. Przy takiej aiirze - zdaniem Purchasa - Albert i jego �ony powinny �asi� si� do mnie jak rozkoszne kociaki.
Ju� drugiego ranka moja wiara leg�a w gruzach. Przechodzi�em obok lwiej zagrody, trz�s�c si� z zimna, skulony na przenikaj�cym do ko�ci wietrze, marz�c o czekaj�cym mnie cieple przytulnego �Zacisza". Albert skry� si� w g�szczu krzew�w i traw, w pobli�u miejsca, gdzie �cie�ka skr�ca�a wzd�u� ogrodzenia. Musia� widzie� mnie id�cego w tamt� stron�, ale zapewne uzna�, �e efekt b�dzie lepszy, je�li sprawi mi niespodziank�, gdy b�d� wraca�. Zaczeka�, a� znajd� si� na wysoko�ci jego kryj�wki i wystrzeli� z niej
1 Samuel Purchas (1577-1626), angielski wydawca opowie�ci podr�niczych (przyp. t�um).
34
J
znienacka, l�duj�c z przera�aj�cym rykiem na siatce. Potem przykucn�� na tylnych �apach i po�era� mnie spojrzeniem. Moja nag�a panika odbi�a si� z�o�liwym rozbawieniem w jego ��tych �lepiach. Uzna� ten wyczyn za �wietny �art i powt�rzy� go jeszcze tego samego dnia. I nie do��, �e mia� przyjemno�� patrz�c, jak wykonuj� skok przera�onego jelenia, to jeszcze zyska� dodatkow� atrakcj�, gdy� upu�ci�em kosz pe�en pokarmu, potkn��em si� o niego i wyl�dowa�em ci�ko w kolczastych zaro�lach. P�niej mia�em si� przekona�, i� zimno, zamiast �agodzi� obyczaje Alberta, sprawia�o, �e stawa� si� ohydnie z�o�liwy. Kiedy znudzi�y mu si� napa�ci na mnie, zabawia� si� straszeniem w ten sam spos�b Bogu ducha winnych starszych pa�, kt�re przychodzi�y go podziwia�. Podejrzewam, �e to �wiczenie w zimne dni dzia�a�o na niego wybitnie rozgrzewaj�ce
Nadal czyta�em wszystko, co Pliniusz i Purchas mieli do powiedzenia o lwach, ale ju� z bardziej krytycznym nastawieniem. Kiedy zabra�em si� do lektury po ca�ym m�cz�cym dniu straszenia przez Alberta, uzna�em, �e ich lwy maj� w sobie jaki� mi�y, bajkowy urok, zupe�nie obcy moim podopiecznym. Upodoba�em sobie zw�aszcza relacje podr�nik�w o spotkaniach z lwami w dzikiej g�uszy, zgodnie podkre�laj�ce inteligencj� i przyjazny charakter tych zwierz�t. Pliniusz opisuje, jak Mentor z Syrakuz spotka� w Syrii lwa, kt�ry odt�d towarzyszy� mu z niezmiernym przywi�zaniem' ocieraj�c si� o niego jak �agodny baranek i mi�o�nie li��c �lady jego st�p. W ko�cu Mentor odkry�, �e przyczyn� owej wzruszaj�cej demonstracji uczu� by� wielki cier�, tkwi�cy w �apie zwierz�cia, kt�re w ten spos�b chcia�o sk�oni� cz�owieka, by mu go wyci�gn��.
Lwy w tamtych czasach musia�y by� bardzo nieostro�ne; ten�e Pliniusz przytacza r�wnie� relacj� niejakiego Elpisa, kt�ra wprawi�a w os�upienie nawet tak �atwowiernego jak ja osobnika. Ot�, zaledwie �w Elpis postawi� stop� na afryka�-
35
skim l�dzie, od razu natkn�� si� na lwa z rozdziawion� paszcz�. Instynktownie salwowa� si� ucieczk� na najbli�sze drzewo, wzywaj�c pomocy Bachusa. Siedzia� tak, trz�s�c si� ze strachu, uczepiony najwy�szych ga��zi, podczas gdy lew, ci�gle z otwartym pyskiem, kr��y� w dole daj�c mu na wszelkie sposoby do zrozumienia, �e niepotrzebnie si� go obawia. Najwyra�niej t�py Elpis nie czyta� �wczesnej literatury podr�niczej, w przeciwnym bowiem przypadku dotar�oby do niego, �e lew ma cier� albo co� innego, co trzeba mu usun��. Dopiero po pewnym czasie za�wita�o mu, �e nawet najgro�niejszy lew nie przechadza�by si� tak d�ugo z dziwacznie rozdziawion� paszcz�. Kiedy wi�c ostro�nie zszed� z drzewa, przyjrza� mu �i� dok�adnie i okaza�o si�, �e szcz�ki zwierz�cia rozpiera tkwi�ca w pysku ko��. Elpis natychmiast zabra� si� do roboty i uda�o mu si� j� wyj��, cho� oczywi�cie nie bez trudno�ci. Lew, uniesiony rado�ci�, w poczuciu g��bokiej wdzi�czno�ci, z miejsca mianowa� si� g��wnym dostawc� mi�sa na statek swego wybawcy. Przez ca�y czas, gdy stali na kotwicy w tej okolicy, mieli codziennie �wie�e dostawy.
Albertowi i jego ma��onkom, w przeciwie�stwie do ich s�awnych przodk�w, nie zdarza�y si� takie niemi�e przypadki. Ku mojej niek�amanej uldze nasze lwy nie wbija�y sobie w �apy cierni i nie oczekiwa�y, by�my im je wyjmowali. By�y nad podziw zdrowe i mia�y kolosalny apetyt. Pomimo �e tak zapasione, potrafi�y szarpa� si� ze sob� o mi�so, jakby nie jad�y od tygodni. Albert z regu�y zabiera� dla siebie najlepszy kawa� i wynosi� w krzaki, �eby tam go ukry�. Potem wraca� w po�piechu, by sprawdzi�, czy nie da si� jeszcze uszczkn�� k�ska z cz�ci kt�rej� z lwic. Widok tego samca, szturcha�cem odpychaj�cego na bok swoj� ma��onk�, �eby dobra� si� do jej po�ywienia, stanowi� szczeg�ln� ilustracj� szlachetnego lwiego charakteru.
Raz w tygodniu musieli�my zamyka� Alberta i jego harem, �eby wej�� na teren i oczy�ci� go z resztek ko�ci oraz
36
innych �lad�w pobytu lwiej rodziny. Do tego celu s�u�y�y wbudowane z boku solidne klatki-pu�apki z zasuwanymi drzwiczkami. Nale�a�o zwabi� do nich po kolei wszystkie trzy lwy i zamkn�� je tam na czas sprz�tania. By�a to �mudna procedura, urozmaicana jednak �miesznymi incydentami. Jak mo�na si� domy�la�, Albert i jego po�owice utrudniali nam j� jak mogli, nie wykazuj�c najmniejszej ch�ci wsp�pracy. Musieli�my dzia�a� z wielk� chytro�ci� i pomys�owo�ci� i tai� przy tym nasze prawdziwe zamiary pod przykrywk� niewinnych, oboj�tnych zachowa�. Pierwszym warunkiem sukcesu by�o wyg�odzenie Alberta; kr��y� w�wczas niespokojnie w pomieszczeniu, ze zje�on� ze z�o�ci grzyw� i b�yskiem w ��tych �lepiach. Podchodzili�my z niewinnymi minami do pu�apki, uk�adaj�c przy ogrodzeniu przer�ne akcesoria - kub�y, �opaty, szczotki i wid�y. Wreszcie wyci�gali�my okaza�y, smakowity udziec i umieszczali�my go na �cie�ce tak, by Albert m�g� go sobie dobrze obejrze� i podelektowa� si� jego zapachem. Naszym zabiegom, kt�re pilnie �ledzi�, towarzyszy�a seria jego w�ciek�ych, warcz�cych pomruk�w. Nast�pnie, manewruj�c z zewn�trz, odsuwali�my drzwiczki pu�apki i stoj�c w pobli�u, rozmawiali�my g�o�no o wszystkim, tylko nie o zwabianiu lw�w do klatek. Musz� przy tym doceni� inteligencj� Alberta, kt�ry ani przez chwil� nie da� si� zwie�� temu przedstawieniu. Dla niego, tak jak i dla nas, ca�a ta procedura sta�a si� ro-dzajem rytua�u, kt�rego musia�y przestrzega� obie strony, by ca�a sprawa mog�a si� zako�czy� honorowym kompromisem.
Kiedy nadszed� stosowny czas i lew zd��y� ju� oszacowa� walory przysmaku, wrzucali�my mi�so do klatki. Teraz, oparci o ogrodzenie i wpatrzeni w upartego samca, pr�bowali�my zbiorowej sugestii.
- No i co, Alb? G�odny jeste�, staruszku, nie? No, chod�, chod�. Dobry zwierzak. Zjedz mi�sko. Chod�, chod�... - za-
37
M:\
klinali�my bez ko�ca, powtarzali�my to jak refren, �wiadomi, �e si� po prostu wyg�upiamy, bo ten stw�r i tak nic nie rozumie.
Wreszcie, wyczerpani ow� litani� zach�caj�cych uwag, utykali�my w martwym punkcie. Mierzyli�my Alberta z�ym wzrokiem, a on odwzajemnia� nasze spojrzenia. Przez ca�y ten czas Nan i Jill niespokojnie kr��y�y z ty�u. Niecierpliwi�y si�, lecz nie �mia�y nic robi�, gdy� tradycja nakazywa�a, by ich pan i w�adca pierwszy da� znak. On za� zaczyna� sprawia� wra�enie, jakby wpada� w trans.
W czasie tych przed�u�aj�cych si� ceremonii mia�em a� nadto czasu, by zastanowi� si� nad odpowiedzi� na fundamentalne pytanie: czy cz�owiek jest w stanie tylko si�� swego wzroku ujarzmi� dzik� besti�? Wpatrywa�em si�, skoncentrowany a� do b�lu, we wredne �lepia Alberta, a on odwzajemnia� moje spojrzenie bez mrugni�cia powiek�. W rezultacie to ja zaczyna�em czu� si� nieswojo, a on pozostawa� niewzruszony.
Przewa�nie po jakich� dziesi�ciu minutach, kiedy samiec nadal nie wykazywa� najmniejszej ch�ci wej�cia do klatki, zaczynali�my stosowa� inn� taktyk�. Zostawiaj�c mi�so w otwartej pu�apce, demonstracyjnie odchodzili�my ze �cie�ki, �eby utwierdzi� lwa w przekonaniu, �e jeste�my zbyt daleko, by�my mogli by� niebezpieczni. W�wczas rzuca� s