7654
Szczegóły |
Tytuł |
7654 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7654 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7654 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7654 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Ch�dzy�ska
�ycie za �ycie
Ta ksi��ka przeznaczona jest
dla Ciebie, m�ody Czytelniku.
Mamy nadziej�, �e si�gniesz
do kolejnych tom�w tej serii �
rozpoznasz j� �atwo
po jednolitej szacie graficznej.
Wybiera� b�dziemy do tej serii
ksi��ki szczeg�lnie warto�ciowe
i popularne; zabawne i powa�ne;
takie, kt�re si� czyta
�jednym tchem", i takie, kt�re czytamy
powoli, smakuj�c ich urod�.
S�owem, b�d� to ksi��ki bardzo
r�ne, lecz ��czy je jedno:
zosta�y napisane w Ludowej Polsce.
Wydawnictwo Lubelskie
Ok�adka: Zbigniew Rychlicki
Uk�ad typograficzny: J�zef Worytkiewicz
ISBN 83-222-0070-6
@ Copyright by Zofia Ch�dzy�ska 1971
I
�ubiak wzi�� od Marka butl� na gaz i odwr�ci� si� do niego ty�em stawiaj�c j� na wadze. Ale Marek ju� by� ko�o niego: trzeba sprawdzi� to wa�enie, �adnego nabierania tu nie b�dzie. Zna� �ubiaka, kt�ry nie raz, nie dwa odszed�szy z nim na jakie� sto metr�w od stacji - bo przecie� przy stacji palenie wzbronione - papierosem go cz�stowa�, ale nawet przez tego �ubiaka, co papierosem go cz�stowa�, nie mia� zamiaru by� nabierany. A wiadomo by�o przecie�, �e �ubiak, co jak co, ale kanciarz jest pierwszy, w totka gra i grosz mu jest potrzebny. Jakby nie by�o pewne, �e w totka nikt jeszcze nie wygra�-dziwuje si� Marek, a na �ubiaka kikuje.
� No, ile wlaz�o?-'
� Za siedemdziesi�t z�otych;
� Dziwna ta butla - m�wi przed siebie Marek i tak�e przed siebie, tyle �e w kierunku �ubiaka, strzyka �lin� (strzykanie �lin� z powodu szpary w z�bach jest od dawna Marka specjalno�ci�) � od pustego do pe�nego za ka�dym razem kosztuje inaczej.
� Jak to inaczej?
� Ano tak to. Pan �ubiak raz mnie za sze��dziesi�t z�otych nawa�y, raz za siedemdziesi�t, a raz za osiemdziesi�t. Dlaczego dzisiaj za siedemdziesi�t z�otych?
� Mo�e si� nie spr�y�o.
� To niech si� spr�y. Ja co drugi dzie� okazji nie mam, �eby butl� targa�.
� Patrzcie go, jaki m�dry - m�wi �ubiak, ale butl� znowu do gazu przytyka. - Jeszcze od ziemi nie odr�s�, a ju� ludzi chce uczy�. -1 po chwili: - Siedemdziesi�t z�otych, ani wi�cej, ani mniej, dzisiaj nie idzie wi�cej spr�y�. - Wyci�gn�� papierosa i nie zapalaj�c w�o�y� do ust. - No, idziesz popali�?
L
Odstawili butl� i odeszli kilkadziesi�t krok�w od stacji. Z daleka rozleg�o si� tr�bienie. �ubiak przydepn�� papierosa.
- No, jazda, ma�y, tw�j leci. Ale Marek wzruszy� ramionami.
- Nie siadasz? - zdziwi� si� �ubiak. - To przecie� pekaes na
Sitk�w.
- Z le�niczym motorem przyjecha�em - wyja�ni� Marek niby
oboj�tnie.
Pekaes posta� chwil�, par� os�b wysiad�o, i ruszy� do�� szybko. Powiedli za nim wzrokiem: koleba� si� po szosie jak pijany.
� A le�niczy poszed� zatankowa�? � zapyta� poufnie �ubiak.
� Ja tam go nie pilnuj�. Za swoje pieni�dze robi, co chce � i zn�w strzykn�� �lin�, tym razem sobie pod nogi, a potem przydepn��.
�ubiak poszed� wzrokiem za jego nog�.
� Co� wida� niet�go na �luzie. Trepy ca�kiem ju� chc� pi� � prowiedzia� i roze�mia� si� z w�asnego �artu, a Marek popatrzy� na trepy, kt�rych nosy rzeczywi�cie zupe�nie od�azi�y od podeszew, a potem na �ubiaka, ale nie odpowiedzia� nic. W co si� wtr�ca? Jego babci zasmarkany interes.
�ubiaka odwo�a�o jakich� dw�ch, co przywie�li turystyczne kuchenki do nabicia, a Marek najpierw w �Ruchu" kupi� dla Grze�ka bibu�ki do skr�t�w, a potem zgasiwszy papierosa podszed� pod stacj� i patrzy�, jak wozy podje�d�aj� po benzyn�. Najpierw przylecia�y trzy skody MB (tysi�c ma�ych bole�ci - tym starym dowcipem benzynowy zaBSwi� po kolei wszystkich trzech klient�w), a potem podjecha� na motorze jaki� m�odziak. Marek sta� obok i my�la�, ile te� zarobi� mo�e taki benzynowy: praca nie najgorsza w�a�ciwie, postoi, ten szlauch ka�demu do ty�ka przytknie, fors� odbierze i gotowe.
Tymczasem przylecia� dalekobie�ny pekaes. �Brudny � pomy�la� Marek - jakby by� marzec, a nie po�owa czerwca. La�o w tej Warszawie czy co, a tu tak pi�knie".
Kierowca jeszcze w biegu wychyli� si� z szoferki: - Podaj mnie pan troch� wody, ch�odnica mnie cieknie - i zatrzyma� si�, a nie naoliwiony hamulec pisn�� �a�o�liwie.
Marek patrzy�, jak ludzie wysiadaj�, wyci�gaj�c bambetle, rany boskie, czego to z sob� na ten miesi�c nie przywo��: jakby jechali do Ameryki. Jaka� baba zaklinowa�a si� koszem w wyj�ciu i szarpa�a nim to do ty�u, to do przodu, a kosz ani-ani.
� Kawaler pomo�e � krzykn�a do Marka ze z�o�ci�. � Nie widzi kawaler, �e ruch ludziom tamuj�?
- Ciszej - mrukn�� Marek. - Jestem delikatny na uszy. - I sta� dalej patrz�c, co te� z tego wyniknie.
- Rusz�e si�, ch�opie - zwr�ci� si� do niego jaki� pan zza plec�w tej, co si� jej koszyk zaklinowa�. - Przecie� tu udusi� si� mo�na.
Niespiesznie Marek zrobi� dwa kroki do przodu, wszed� na stopie�, poci�gn�� i uwolni� koszyk z u�cisku drzwiczek. Potem lekko zeskoczy� na ziemi�, a poniewa� baba gramoli�a si� bez s�owa, postanowi� j� pouczy�.
� Dzi�kuj�. Nie s�ysza�a pani, �e si� dzi�kuje?
- Patrzcie go� jaki wyrywny do dzi�kowania. Szkoda, �e� nie by� taki wyrywny do pomocy -* ur�gliwie odezwa�a si� baba. �Kawaler" gdzie� znik� mi�dzy chwil�, kiedy trzeba by�o wyci�gn�� kosz, a t�, kiedy ju� zosta� wyci�gni�ty.
Za bab� wysiad� jaki� pan, potem jeszcze jeden, na ko�cu mo�e dziesi�cioletni dzieciak w d�insach i czapce z daszkiem. Postawi� plecak na ziemi i. rozejrza� si� naoko�o, jakby czego� szuka�.
Tymczasem kierowca ju� dola� sobie wody do ch�odnicy, zakr�ci� j�, cisn�� zamaszy�cie pokryw� o w�z, a� powietrze zadrga�o od ha�asu blachy, i wskoczy� do szoferki.
� Cze�� � zasalutowa� do go�ej g�owy. � Do pr�dkiego. Benzynowy zrobi� to samo i patrzy�, jak autobus wypuszczaj�c
czarny smr�d z t�umika rusza w kierunku Suwa�k.
Marek jedn� po�ow� g�owy zastanawia� si� nad tym, gdzie te� tak d�ugo siedzi le�niczy, a drug� patrzy� na szczeniaka, kt�ry rozgl�da� si� naoko�o z bezradn� min�. Po chwili podszed� do Marka.
- S�uchaj no - zagadn��. - Nie wiesz, czy ju� odszed� autobus na Sitk�w?
� Polecia� � powiedzia� Marek i odwr�ci� si� do niego ty�em, patrz�c, czy nikt nie rusza z miejsca jego butli z gazem. Ma�y obszed� go naoko�o.
- A tego... drugi, nie wiesz, kiedy idzie?
� Co to ja jestem? Rozk�ad jazdy? Rozk�ad na s�upku wisi, mo�esz sobie popatrze�.
Ch�opiec odszed� par� krok�w i zadar� g�ow�. Marek dobrze wiedzia�, �e przeczyta, i� nast�pny autobus dopiero o szesnastej, ale co tam, nie jego k�opot.
Po chwili by� z powrotem. Wida� czu� si� niepewnie w obcym miejscu i uzna� Marka za znajomego. , - O szesnastej - doni�s� mu. - Osiem godzin. Co ja b�d� robi�a?
Marek podni�s� oczy. Dziewucha? Ca�kiem jak ch�opak. A mo�e mu si� przes�ysza�o?
- Ty dok�d? - rzuci�.
� Do Sitkowa.
Ciekawo�� ludzka. Do kogo te� to ma�e (rzeczywi�cie �to" - ani ch�opak, ani dziewczyna...) mog�o jecha�. Ale nie zada� pytania. Nie powiedzia�, �e do Sitkowa b�dzie mog�a si� zabra� z nim i z le�niczym. Niech sobie czeka do tej czwartej. Nie �eby Marek nie by� uprzejmy, ale takie rzeczy W og�le nie przychodzi�y mu do g�owy. A jemu co kto
kiedy u�atwia�?
W tym momencie z lewa nadjecha� le�niczy. Zahamowa� na miejscu. By� czerwony na g�bie i czego� ogromnie ubawiony. Diagno-za'�ubiaka wydawa�a si� stuprocentowo s�uszna.
- Marek, jak Boga kocham, zupe�nie zapomnia�em o tobie, ch�opie. Dasz wiar�, �em nie po ciebie przyjecha�, a po mieszankie? Rany, gdzie ja mam g�ow�, zosta�by� tu z butl� do czwartej jak nic. O, serwus, panie �ubiak, kup� lat. Pan mnie pozwoli dziesi�� litr�w
mieszanki.
- Cze��, panie le�niczy. Co tam w Sitko wie?
- Ano, sezon zaczyna si�, jako� leci. Us�yszawszy to zdanie ma�a podesz�a do Marka.
- Czy jedziecie do Sitkowa? - spyta�a. Marek kiw��� g�ow�.
- Nie wzi�liby�cie mnie z sob�?
- Nie widzisz, �e ja sam po grzeczno�ci? Do niego uderzaj.
- Chocia� poszed�by� ze mn�...
- Co ja? Tw�j znajomy? Sama se id� - zez�o�ci� si� Marek i nagle ze zdziwieniem zobaczy�, �e usta ma�ej wyginaj� si� w podejrzan� podk�wk�. Patrzy� na ni� p�ironicznie. Opanowa�a si� pod tym spojrzeniem, postawi�a plecak ko�o pompy i zrobi�a par� krok�w w stron� le�niczego rozmawiaj�cego z �ubiakiem.
- Przepraszam � zacz�a, ale powiedzia�a to tak cicho, �e tamten nie dos�ysza�, wi�c zrobi�a jeszcze krok, prze�kn�a �lin� i umilk�a.
Patrz�cemu na to Markowi u�miech b��ka� si� po ustach. Niech si�
uczy �y�, francuski piesek, mazgaj, delikacik. Ma�a sta�a jeszcze chwil�, a potem znowu zwr�ci�a si� do Marka.
� No, podejd� ze mn� - powiedzia�a - co ci za r�nica. W tym momencie le�niczy odwr�ci� si�.
� Co tam, Marek, znajomego spotka�e�?
� E tam, znajomego - powiedzia� Marek. - Dziewucha, na Sitk�w leci, pyta, czyby�my jej nie podwie�li � i nie spojrza� na dziewczyn�, jakby zawstydzony ust�pstwem.
� Co by�my mieli nie podwie��? Siadaj, ma�a. Jak Boga kocham, ch�opak jaki�. To takie czapki teraz pannice nosz�?
Dziewczyna zaczerwieni�a si�, nie powiedzia�a nic, podnios�a plecak i podesz�a do motoru. Le�niczy gaw�dzi� dalej:
� Co bym ja za cz�owiek by�, �ebym dzieciaka nie podwi�z�. � Po natankowaniu by� zawsze przyjacielem ca�ego �wiata. � Jeden ju� ze mn� jedzie i butl� na gaz targa, to drugi te� si� zmie�ci, no nie, Marek?
Marek kiwn�� g�ow� i poszed� po swoj� butl�. By�a ci�ka i trzeba by�o postawi� j� na stopie, �eby donie�� do motoru, ale le�niczy z�apa� j� w obj�cia jak pi�rko.
� Suwaj, smarkaczu, do przyczepy, a ja ci butl� na kolana po�o��. Ty siadaj za mn�, a jemu podaj plecaczek. No, dobra jest. To komu w drog� � le�niczy by� czerwony, pot �cieka� mu po piersiach, kt�re wida� by�o przez rozpi�t� koszul�. Motor warkn�� i harcza� przez chwil�, jakby si� dusi�. Ruszyli.
� Dok�d jedziesz, ma�a? � zapyta� w pewnej chwili le�niczy. � Ko�o geesu wysiadasz czy ko�o ko�cio�a?
� Wysi�d� byle gdzie, mo�e ko�o ko�cio�a.
� To czekaj. Najpierw odwioz� Marka na �luz�, a potem podrzuc� ciebie, bo mam tam niedaleko interes. � Skr�ci� ostro i z drogi wiod�cej ku wsi zjechali w las. � No, Marek, jak tam twoje p�ywanie? Trenujesz?
Marek nie odpowiedzia�. Niech to wszystko jasna cholera. Zn�w mu przypomnieli! Le�niczy powt�rzy� pytanie.
� Co mam trenowa� � powiedzia� wreszcie i splun��, tym razem mo�liwie jak najdalej. W gardle poczu� ten sam nieust�pliwy w�ze�.
� Wolne �arty, nie trenujesz, cho� og�lnopolskie za pasem? Nie chcesz, grzdylu, broni� naszych barw?
Marek czu�, �e trzeba co� powiedzie�, ale s�owa nie chcia�y przej�� mu przez gard�o.
' - Nie staj� do og�lnopolskich - wydusi� wreszcie.
- Nie stajesz do og�lnopolskich? Ty nie Stajesz? To kto ma stawa�, na Boga? Z takim p�ywaniem jak twoje... Przecie� ty by� m�g� za dwa lata do kadry narodowej si� dosta�... Dlaczego nie stajesz? Narozrabia�e�? Przyznaj no si�... Narozrabia�e�?
- � tam, niech pan le�niczy zostawi - wzruszy� ramionami Marek. - Szkoda gada�. Zatrzymali mnie na drugi rok. Wtedy si� nie staje.
- Co zatrzymali? Kto zatrzyma�? Z takimi wynikami jak twoje? Jakim prawem? Kto ci tak dosun��?
- Nowa.
- Nowa? Cholerny �wiat, a s�ysza�em, �e r�wna babka.
- Dla kogo r�wna, dla kogo nie, pieska jej niebieska - ponuro powiedzia� Marek. - Zgrega, �e niech j� cholera.
- Koniec �wiata! �eby� ty na zawody nie jecha�! Taki zdolny ch�op... Ca�e wojew�dztwo by�oby z ciebie dumne. A tak to co, do ko�ca �ycia b�dziesz na tej �luzie �mierdzia�. No, zje�d�aj, powiedz Jad�ce, �e b�d� za godzin� - i �ypn�� na Marka porozumiewawczo, �e musi troch� �wyparowa�", zanim si� w domu poka�e.
Us�ysza�, jak zawarcza� motor. Obejrza� si�, zobaczy� odwr�con� za nim twarz dziewczynki, dwoje szarych oczu patrz�cych spod daszka czapki, a potem ju� tylko troch� kurzu lekko opadaj�cego na drog�.
Postawi� butl� (rzeczywi�cie ci�ka ta butla, ale niech stara pomy�li, �e wprost nie do uniesienia) na lewej nodze i powoli ni�s� j� w stron� domu.
Matka staja na ganku czarna i rozkocudana jak wierzba na wietrze.
- A d�u�ej ju� nie mog�e�? - zacz�a po swojemu.
- Mog�em, ale nie chcia�em.
- Nie b�d� za dowcipny, le� no na �luz�. Hanka znowu gdzie� z Julkiem lata, a �luzowa� nie ma komu.
- Przecie� dzi� nie Hanki dzie� - mrukn��, ale uznawszy, �e szkoda s��w, odstawi� butl�, zrzuci� trepy, napi� si� wody i poszed� ku �luzie. Sta�o tam jp� par� kajak�w, wszystkie puste, bo ludzie w oczekiwaniu na �luzowanie opalali si� le��c na brzegu kana�u. Na widok Marka podnie�li g�owy.
- No, wreszcie - rzuci� kt�ry� z nich. - Na �adnej �luzie nie traci si� tyle czasu, co na sitkowskiej.
- To zmie�cie se tras�! - mrukn�� pod nosem i podszed� do dyszla,
10
�eby otworzy� wrota. Wrota ci�ko si� otwiera�y i samemu trudno by�o popchn��, ale zawsze znajdowali si� jacy� amatorzy do pomocy. I dzisiaj, patrz�c na mocuj�cego si� z dyszlem Marka, podesz�o jakich� dw�ch, we tr.zech popchn�li leciutko (jak nie sz�y tratwy, Marek otwiera� tylko jedn� stron� wr�t, kajaki �wietnie si� przez t� po��wk� �luzowa�y) i krzykn��:
- No to jazda, panowie!
Patrzy�, jak podnosili si� z murawy, wskakiwali do kajak�w, paroma ruchami wiose� wje�d�ali w �luz� i ustawiali si� pod brzegami, chwytaj�c za przymocowane do �cian �luzy �a�cuchy. Ju� stali grzecznie, jeden ko�o drugiego, niby harcerze na Pierwszego Maja (Marek gardzi� harcerzami bez wyra�nej przyczyny). W sze�ciu kajakach byli tylko ch�opcy, opaleni na czarno i w slipkach, w dw�ch �po ch�opaku i babie. Jedna by�a czarna, opalona, chuda, a druga mia�a za ciasny kostium, z kt�rego cia�o wylewa�o si� jak kipi�ce mleko. Marek odwr�ci� g�ow�: baby to jest paskudztwo nie do opisania.
No, ju� wjechali. Marek z pomagierami pchn�� dyszel. Wrota zamkn�y si�. Podszed� do lewara, odkr�ci� stawid�a i poszed� na g�rn� stron� �luzy, �eby tam je zakr�ci�. Woda ze stopniowo narastaj�cym ha�asem, kt�ry przeszed� w huk, wdar�a si� do �luzy, kajaki zako�ysa�y si�, ludzie mocniej uchwycili �a�cuchy, a on usiad� na brzegu, spu�ci� nogi w d� i zakurzy� papierosa.
Gdzie te lata, kiedy �luzowanie bawi�o go, kiedy u�erali si� z Hank�, kto dzisiaj b�dzie �luzowa�. Teraz by�a to ju� tylko nuda; szereg zautomatyzowanych ruch�w, rozpaczliwe tracenie czasu w rytm powoli nape�niaj�cej �luz� wody. ,,Do ko�ca �ycia b�dziesz na tej �luzie �mierdzia�" - powiedzia� le�niczy. I nie sk�ama�. Niech to cholera. Po co mu by�o to wszystko? Po co by� zawsze taki g�upi? Po co zadar� z t� now�, kt�ra przysz�a na miejsce Adamca?
Przypomnia� sobie, �e kiedy nasta�a, nawet wyda�a mu si� ca�kiem niczego. Nie z�o�ci�a si� jak stary, o byle co nie podnosi�a g�osu, nie wali�a;kijem w katedr�, jak kierownik, kiedy go diabli nosz�. By�a szczup�a, niestara i w�a�ciwie ca�kiem do rzeczy, niebrzydka, zgrabna-wa i pewnie da�oby si� jako tako to wszystko urz�dzi�, ale od pierwszej chwili sprawy posz�y �le. Nie pokapowa� si�, �e z ni� trzeba inaczej, po dobremu, a nie po z�emu, po doros�emu, a nie po dziecinnemu, bez przekomarzania i g�upich kawa��w jak z Adam-
11
I
i"
A tak Kudelska przyuwa�y�a go sobie od pocz�tku, kt�re to przyuwa-�enie... Ech, szkoda gada�.
�luza powoli wype�ni�a si� br�zow�, spienion� wod�. Na jej powierzchni p�ywa�y resztki ro�lin, li�cie, pod brzegami pe�no by�o brudnej, ��tawej piany. Kajaki podnosi�y si� w g�r� na wodzie niby w jakiej� wielkiej windzie. Ta z wylewaj�cym si� cia�em malowa�a wargi, rozgrzana szminka maza�a si�, a ona ko�cem ma�ego palca usi�owa�a ustom nada� w�a�ciwy kszta�t. Marek patrzy� na granic�, do kt�rej mia�a doj�� woda: na stary, stupi��dziesi�cioletni kamie�, mokry i jakby napuch�y, ciemny, wyra�nie oddzielony od tamtego -jasnoszarego i suchego. Na jasnoszarym tle suchego kamienia po raz tysi�czny odczytywa� napis wyryty w granicie i uj�ty w prostok�tn� ramk�: �Budowa� Porucz. Kwater. Genera� Pi�dzicki. R. 1827-1828". Na wszystkich �luzach Kana�u Augustowskiego widnia�y podobne napisy, tylko dat� si� od siebie r�ni�ce.
- Ma�y, chcesz czekolady? - zapyta�a gruba. Marek przechyli� si� - kajaki by�y ju� wysoko - a ona stan�a w kajaku i poda�a mu baton, tak samo roztopiony jak pomadka. Kiedy zacz�� je��, kropla spad�a mu na stop� dyndaj�c� si� ponad g�owami kajakowicz�w. Marek schyli� si�, zebra� j� palcem i zjad�.
Woda podchodzi�a ju�-ju�. Wsta� wi�c i wolnym, m�skim krokiem przeszed� na g�rn� stron� �luzy. S�o�ce pra�y�o wyj�tkowo mocno, po czekoladzie by�o mu troch� md�o, przypomnia� sobie, �e od rana nie mia� nic w ustach. �Do kogo te� jecha�o to ma�e, co przywie�li�my rano z Nawojowej" - przesz�a mu przez g�ow� my�l. No, ju�. Poziom wody w �luzie zr�wna� si� z poziomem g�rnej cz�ci kana�u, woda przesta�a lecie�, nagle zrobi�o si� zupe�nie cicho. Podszed� do dyszla i tym razem bez trudu pchn�� wrota. Kajaki, b�d�ce teraz na poziomie g�rnego kana�u, zacz�y wyje�d�a� jeden za drugim.
- �luzowe! - krzykn�� i poszed� do budki z napisem �Stra�nik wodny", by zainkasowa� nale�no��. Kajakowicze podje�d�ali pod brzeg i zatrzymywali si�. Ch�opaki jechali razem i tylko jeden z nich wysiad� i uregulowa� za wszystkich. Tamci byli oddzielnie. Z jednego wyszed� zap�aci� ch�opak, a z drugiego ta chuda.
- Sam tak �luzujesz? - zapyta�a. - Na wszystkich �luzach pracuj�
po dwie osoby.
Marek wzruszy� ramionami; nie b�dzie zaczyna� gadki i t�umaczy� rodzinnych komplikacji, szkoda na to czasu. Trzeba jeszcze zamkn��
12
g�rne wrota. Zamkn�� je i poszed� do dolnych, lewarem podni�s� stawid�o, woda ze �luzy jak Niagara ruszy�a z hukiem do dolnej cz�ci kana�u, kt�ry w oddali gin�� w�r�d cicho stoj�cych drzew, wierzb p�acz�cych i d�b�w. Spojrza� w tym kierunku: ju� jecha� jaki� samotny kajak z �agielkiem. �Wiatru nie ma, po co g�upiemu �agiel" � zastanowi� si� Marek i ruszy� do domu; jednemu nie op�aca si� �luzowa�, musia�by kup� forsy wybuli�, poczeka na inne.
By� jaki� z�y, ale nie wiedzia� czego. Mo�e z g�odu, ale pr�dzej z tego, �e le�niczy przypomnia� mu o zawodach, a tak strasznie chcia�
0 tym zapomnie�. A mo�e z tego, �e nie nakroi� �winiakowi pokrzyw
1 teraz, w sam upa�, b�dzie musia� po te pokrzywy lecie�. Wzi�� z ganku kosz i n�, niech tam, p�jdzie od razu i tak go nie minie. Ci�� i ci�� pochylony. �Ile taki cholerny prosiak potrafi wtroi� tej pokrzywy, to nie do wiary, a jeszcze pomyje, a jeszcze serwatka, nigdy takiemu dosy�" - my�la�, a s�o�ce pali�o niemi�osiernie, by�o chyba samo po�udnie. Kiedy wraca� z pe�nym koszem, w krzakach za domem o ma�o nie nadepta� na Hank�. Opala�a si�, a ko�o niej le�a� Julek le�niczego i �askota� j� po twarzy k�osem trawy. Hanka otwiera�a usta, chcia�a z�apa� k�os, Julek podnosi� k�os w g�r� i tak si� podbawiali. Marek nie by� w humorze, wi�c niewiele my�l�c wzi�� spor� gar�� pokrzyw, sypn�� jemu na plecy, a jej na odkryty brzuch i nie s�uchaj�c pisk�w i przekle�stw skierowa� si� prosto do chlewa. Prosiak le�a� na boku i chrapa�. Ryjek jak kontakt elektryczny zwr�cony mia� wprost ku Markowi.
�Jedyny kontakt na ca�ej �luzie" - pomy�la� sceptycznie Marek. Do samej �mierci nie przeci�gn� tej eLektryki, a gro�� ni� ju� od lat. Nie tyle sz�o mu o �wiat�o, bo i tak z lampami matka robi�a porz�dek, ile o telewizor. Tak mu cholernie na telewizorze zale�a�o, �eby ogl�da� r�ne zawody sportowe, no a p�ywackie w szczeg�lno�ci, tak mu zale�a�o, �e jak tylko z t� elektryk� si� zacz�o, postanowi� od�o�y� na telewizor i od�o�y� prawie cztery tysi�ce z�otych. Na w�asny bowiem rachunek i nie zawiadamiaj�c o tym bynajmniej skarbu pa�stwa, za�o�y� na �luzie pijalni� mleka: co rano rowerem jecha� do skupu, przywozi� dwie kanki, nastawia� na zsiad�e, jak si� zsiad�o, wstawia� do wody, �eby by�o ch�odne, a potem sprzedawa� szklank� po trzy z�ote, pop�ukuj�c za ka�dym razem w wodzie i nabieraj�c chochelk�, a kajakowicze pili, p�acili i tylko pytali, czy nie ma wi�cej. Hanka koniecznie chcia�a si� wda� w Markowy interes i do
13
sp�ki i��, ale akurat! Marek powiedzia� jej, �eby si� odstawi�a, �e zbiera na telewizor, i co tydzie� na ksi��eczk� wp�aca�. Dopiero w tym roku wypi�� si� na to wszystko: jak Kud�a, czyli zgrega, do zawod�w go nie dopu�ci�a (czego jej do �mierci nie zapomni), a �wiat�a znowu� nie przeci�gn�li, ochwaci� si� i od tygodnia zaprzesta� swojej gastronomicznej dzia�alno�ci. Od czasu do czasu trafi� si� ju� jaki� zesz�oroczny kajak (chocia� g��wny ruch jeszcze si� nie zacz��, dopiero teraz si� zacznie) i nieraz pytali o mleko, ale Marek m�wi�; �resteuracja nieczynna", i tyle, a oni jechali dalej
0 suchym pysku.
A kiedy m�wi�: �resteuracja nieczynna", przez sekund� czu� si� wa�ny, wszystko od niego zale�a�o: chcia� - to im dawa� pi�, odechcia�o mu si� - to przesta�, nikogo o nic nie pyta�, nikogo o nic nie prosi�, jeszcze jego prosili, wszystko i wszystkich mia� w nosie -chocia� raz w �yciu bezkarnie. Spod przymru�onych powiek patrzy� sobie pogardliwie na ni�ej od niego ustawionych wczasowicz�w
1 strzyka� �lin� w wod�.
�winiak krumchn�� i spojrza� na Marka, kt�ry wszed� tylko po sagan i z saganem i koszem pokrzyw skierowa� si� ku domowi. Pod kuchni� buzowa� ogie�, ale matki nie by�o w domu. Marek odkry� pokryw� garnka: kwa�ny zapach �uru mile zakr�ci� mu w nosie. Po s�odkiej czekoladzie �ur - to by�o w sam raz. Si�gn�� po s�onin�, wisz�c� na drucie, �eby kot nie m�g� do niej doskoczy�, i zabra� si� do krojenia skwarek.
- Nie kr�� mi si� po kuchni-us�ysza� g�os z drugiej strony ganku -jak b�dzie obiad, sama ci� zawo�am.
Kiedy� jej wieczne niezadowolenie, wieczna gderliwo�� doprowadza�y go do rozpaczy, budzi�y ch�� ucieczki gdzie� daleko i na zawsze. Ale do wszystkiego cz�owiek si� w ko�cu przyzwyczaja: dzi� by� dok�adnie na to wszystko znieczulony. Taka ju� by�a, trudna rada, sz�o g��wnie o to, �eby nie denerwowa� si� niepotrzebnie. Jej gadania unika� tak, jakby unika� bzykania muchy kr�c�cej si� zbyt blisko ucha: dra�ni�ce, ale nieszkodliwe. Sam te� odzywa� si� do niej wtedy tylko, kiedy musia�. No, ale dzisiaj musia� w�a�nie.
- G�odny jestem. �niadania nie jad�em.
- Trza by�o je��.
Marek wzruszy� ramionami. Przecie� by�a przy tym, j ak go wywo�a� le�niczy, �e jedzie ju�-ju�. Ledwo mia� czas si� ochajtn��. Przecie�
14
sama mu powiedzia�a, �eby lecia�, bo gaz si� sko�czy� i nie b�dzie jak gotowa�, a palenie pod blach� par� razy dzienie w lecie rozgrzewa cha�up� do niemo�liwo�ci. A teraz m�wi: �trza by�o je��", jakby nie pami�ta�a, �e wtedy, kiedy le�niczy przyjecha�, jeszcze si� muchy na �niadanie nie goni�y.
Nie zwa�aj�c na matk� dosma�y� skwarki, wla� zupy na talerz i. wyszed� na ganek. Warkocze wina �agodnie falowa�y na wietrze. Czekaj�c, a� zupa przestygnie, machinalnie g�adzi� je z g�ry na d�. Listeczki m�ode, l�ni�ce wydawa�y si� bardzo wra�liwe, by�y ju� jednak ca�kiem mocne. Ugryz� kwaskowatego w�sa: lubi� ten cierp-kawy, trudny do okre�lenia smak. Kajak z �agielkiem by� ju� niedaleko, niestety za nim ukaza�y si� dwa inne. Najdalej za p� godziny trzeba b�dzie je przepu�ci�. Z apetytem zabra� si� do zupy. �ur i fasol�wka. Reszta mo�e si� schowa� przy tych dw�ch. W zimie jeszcze czasem nie najgorsza bywa kartoflanka-zapalanka.
- Nar�b mi drzewa - us�ysza� ostry g�os matki.
Westchn��. Zawsze to samo. �luzowanie, pokrzywy dla �winiaka, r�banie drzewa. �Zamiast si� do kadry narodowej dosta� (rany: Japonia, Meksyk, s�oneczna Italia, rany!), do samej �mierci b�d� na tej �luzie s�ucha� jej przekl�tego gderania".
II
Pocz�tki losu Marka si�gaj� bardzo daleko, wyznaczone bowiem zosta�y, zanim si� jeszcze Marek urodzi�, a mianowicie w czasie powstania warszawskiego. Bo w cz�sie powstania ojca wraz z siostr� (matk� Hanki) na fest przysypa�o, tak �e ich odkopano dopiero po wielu godzinach, no i ojciec nabra� takiego urazu, �e uciek� z miasta i nigdy, ale to nigdy, nie chcia� wi�cej w mie�cie zamieszka�. I przez to Marek urodzi� si� na tym zadupiu, i przez to nie m�g� trenowa� w Pa�acu... (A kiedy my�la� �w Pa�acu", to zamiast wyobra�a� sobie tak dobrze mu z r�nych poczt�wek znany Pa�ac Kultury, Marek wyobra�a� sobie pa�ac typu: �By�a sobie ksi�niczka, kt�ra mieszka�a w pa�acu", taki pa�ac na wysokiej g�rze, otoczony fos�, zwodzony most, te rzeczy, w oknach na przyk�ad witra�e, i czu�, �e si� wyg�upia, ale hasa� my�lami gdzie� cholernie daleko, szcz�liwy, �e to jego wyg�up prywatny, o kt�rym nikt nigdy).
15
Ale wr��my do pocz�tku, czyli do tego powstania. Wi�c po tym przysypaniu ojciec uciek� z Warszawy � zupe�nym hyziem, �e ju� nigdy w �yciu nie zamieszka nigdzie tam, gdzie s� mury, i przez ca�e lata wa��sa� si� po kraju, po jakich� ziemiach odzyskanych, po jakich� r�nych wsiach, zastanawiaj�c si�, gdzie, by si� tu osiedli� i nie mog�c nigdzie miejsca zagrza�, bo nigdzie, ale to nigdzie, mu si� nie podoba�o, dopiero jak kiedy� przypadkiem zawia�o go w te strony, nagle poczu�, �e za skarby �wiata st�d nie wyjedzie i �e przyjmie jakiekolwiek zaj�cie, byle tu pozosta�. Jakimkolwiek zaj�ciem okaza�a si� �luza na sitkowskim kanale, zosta� �luzowym nie bacz�c wcale na to, �e mia� za sob� dwa lata uniwerku. Przez pierwszy rok mieszka� sam w ma�ym domku na odludziu (�luza le�a�a za Sitkowem prawie trzy kilometry), potem przypadkowo pozna� w poci�gu dziewczyn� z Sejn, w kt�rej zakocha� si� od pierwszego wejrzenia. Pobrali si� w nieca�e sze�� tygodni p�niej i byli ze sob� tak szcz�liwi, �e do dzisiaj m�wi�o si� w okolicy, �e �nie by�o i nie b�dzie drugiej takiej pary jak Wyderkowie". Jakkolwiek Marek twarz ojca pami�ta� ju� tylko z fotografii, przypomina� sobie jak przez mg�� atmosfer� panuj�c� w domu: jakie� u�miechy pod naftow� lamp�, to, �e rodzice ci�gle tylko trzymali si� za r�ce, to, jak bawili si� z nim, jak si� z niego i do niego �mieli, to, �e kiedy ojciec wychodzi� z domu do lasu albo �potopi�" Marka w kanale, �egnali si� i rzucali si� sobie na szyj�. Pami�ta� te� co�, czego ju� nigdy potem nie zobaczy�: u�miechni�t� twarz matki, b�ysk^bia�ych z�b�w w smag�ej twarzy, zmarszczenie w zewn�trznych k�cikach oczu.
Je�eli ojciec nie siedzia� w domu albo nie p�awi� Marka w wodzie, biega� po lesie sam, przewa�nie z aparatem fotograficznym, bo fotografowanie zwierz�t sta�o si� jego nami�tno�ci�; marzy� wtedy o teleobiektywie, jak Marek o telewizorze, zdejmowa� i zdejmowa� sarny, ptaki r�ne (jedno zdj�cie czapli do dzisiaj wisi nad ��kiem Marka), a kiedy� nawet zdj�� �osia. Polowa� - nie polowa�. Z pocz�tz ku pewnie wynika�o to z tego, �e pozosta� mu dziwny l�k przed hukami, ale potem - z mi�o�ci do zwierz�t - przerodzi�o si� w jak�� mani�, w kt�rej ka�dy posiadaj�cy fuzj� by� jego osobistym wrogiem. K�usownicy wiedzieli to i �luzowego bali si� bardziej ni� wszystkich gajowych do kupy.
Kt�rego� dnia nie wr�ci� do domu. Znaleziono go po paru dniach. Gdy wywo�ano zdj�cia z aparatu, kt�ry le�a� na ziemi, okaza�o si�, �e
spoza g�owy sarny wystaje g�ow� Ziara, znanego k�usownika. Znalaz� on w sobie do�� pod�o�ci, by strzeli� do niewinnego cz�owieka, nie znalaz� do�� sprytu, by zrozumie�, �e nale�a�o wyj�� rolk�, kt�ra musia�a go zdradzi�. Mo�e w og�le nie wiedzia� o zdj�ciu � mo�e po prostu zobaczy� swego wroga, wi�c go zabi�.
O tej ca�ej historii Marek dowiedzia� si� w wiele lat p�niej od le�niczego, niechc�cy, poniewczasie i po nic. Siedzia� kiedy� u nich w kuchni; w zimie lubi� u nich przesiadywa�, na kominie pali�o si� weso�o, le�niczyna, �jej tam bida", wszystkich, nie wy��czaj�c jego i Julka, cz�stowa�a w�asnej roboty krupnikiem, kiedy le�niczy zwr�ci� si� do �ony: \
- Wiesz ty? By�em dzi� w Suwa�kach i dowiedzia�em si�, �e Ziar wykitowa� w mamrze.
Marek akurat mia� oczy zwr�cone na le�niczyn�, wi�c dostrzeg�, �e po�o�y�a palec na ustach. To go zainteresowa�o.
- Ale, sk�d by mia� wiedzie� - mrukn�� le�niczy. Teraz Marek ju� by� pewien, �e o nim mowa. W tym momencie le�niczy spojrza� na niego przenikliwie i jakby nie mog�c si� opanowa� czy te� chc�c co� sprawdzi�, nagle zwr�ci� si� do Marka: � Marek,.. A wiesz ty, jak umar� tw�j ojciec?
Wtedy, jak to czasem bywa, na Marka zst�pi�o nag�e ol�nienie. Powi�za� b�yskawicznie pewne fakty: to, �e nigdy nie m�wi�o si� o tym, na co ojciec umar�, to, �e Grze�ko strasznie przeklina� k�usownik�w, a potem nagle milk�, jakby przy Marku nie wolno by�o
0 tym m�wi�, to, �e kto� wykitowa� w mamrze, i to, �e le�niczyna po�o�y�a palec na ustach - i domy�li� si�.
- Wiem - powiedzia� kr�tko. - A co? Tamten wykitowa�? By�o to pytanie maj�ce pokry� jego niepewno��, ale le�niczy
�kupi�"-je z miejsca.
- Wiedzia�e�? - mrukn��. - A ja my�la�em, �e nie wiesz...
Tak wi�c Marek dowiedzia� si� wszystkiego o ojcu poniewczasie
1 po nic. Poniewczasie � bo Ziar ju� nie �y�, po nic � bo nie istnia� cz�owiek, z kt�rym m�g�by o tym pom�wi�. Raz pr�bowa� z Grze�kiem, ale zrozumia�, �e to nie ma sensu, w p� drogi zatrzyma� si� i zosta� ju� na zawsze sam na sam ze swoj� tajemnic�.
Na wie�� o nieszcz�ciu wdowa po �luzowym ma�o nie oszala�a. Z miesi�c pilnowano jej, �eby nie skoczy�a do jeziora. Z weso�ej dziewczyny w par� tygodni zrobi�a si� such� czarn� j�dz�, kt�ra
2 - �ycie za �ycie
17
d�ugie lata nie otwiera�a g�by, a jak zacz�a j� otwiera�, to tylko po to, �eby ur�ga�, komu popad�o: synowi, siostrzenicy, nawet turystom prze�luzowuj�cym si� przez sitkowsk� �luz�. Powiesi�a nad komod� zdj�cie nieboszczyka, przed kt�rym stawia�a w lecie co dzie� �wie�e kwiaty, w zimie dzie� i noc pali�a �wiece, i oznajmi�a, �e nie ruszy si� st�d: tu jej m�� umar�, tu i ona b�dzie pochowana,. Do Marka nie mia�a serca: mo�e my�la�a, �e gdyby nie on, by�aby wtedy w lesie z m�em i jako� go od �mierci ustrzeg�a, mo�e, �e gdyby by�a sama, nic nie przeszkodzi�oby jej p�j�� za zmar�ym w ziemi�..^
Marek nie rozumiej�c czu�, �e zawadza, �e przeszkadza, i ju� jako dzieciak zacz�� wymyka� si� z domu. Nie chowa� go nikt, a je�eli - to las i �luza. Z pocz�tku �luza to by�o co� cudownego. Woda jedna wy�ej, druga ni�ej, wrota, dyszle, lewary, korby; wtedy kiedy matka p�dzi�a go ze �luzy, Marek zaczajony gdzie� za drzewem godzinami przygl�da� si�, jak woda podnosi si� wy�ej, jak opada ni�ej. Lubi� patrze� na holowanie tratw, na sp�awianie drzewa, na te d�ugie bale, kt�re stoj�cy na nich ludzie popychaj� bosakami niby s�omki na misce: popchn� tu, przyci�gn� tam, pokrzykuj�c do siebie jakie� kr�tkie s�owa, a wielkie pnie pos�usznie kieruj� si� tam, gdzie oni chc�. Kiedy mia� pi�� lat, skaka� ju� po tych sp�awianych balach jak stary, flisacy lubili go, a znaj�c matk� nie dziwili si�, �e ma�y nie otwiera g�by i nie raz, nie dwa pozwalali mu pom�c przy sp�awianiu drzewa, a dla Marka nie by�o wi�kszej frajdy. Lubi�by tak�e bra� udzia� w �luzowaniu, ale wola� nie zaczyna� z matk�, wi�c tylko wa��sa� si� w�r�d kajak�w^V�r�d u�miechni�tych, opalonych ludzi, dostaj�c od nich cukierki i nie m�wi�c dzi�kuj�.
Poza �luz� by�a jeszcze binduga, a tam pracowa� stary Grze�ko, jedyny prawdziwy przyjaciel Marka. �Pracowa�" by�o to mocne s�owo, Grze�ko bowiem w cudowny spos�b nie nudz�c si� nie robi� nic. �owi� ryby, zbiera� grzyby, du�o, o, bardzo du�o, spa� i ch�tnie zagadywa� do Marka. By� to rodzaj wiejskiego g�upka o swoistej filozofii, �agodnym usposobieniu i dobrym sercu. Na bindudze le�a�y s�gi drzewa, po kt�rych skaka�o si� z jednego na drugi, naoko�o by� las, sosnowy lub li�ciasty, prze�wietlony s�o�cem, pokryty �niegiem � rozmaicie. Marek nie wiedzia�, czy kocha las, ale si� nad tym nie zastanawia�, las by�, i tyle.
Kiedy Marek sko�czy� siedem lat i matka zapisa�a go do szko�y, polecia� poskar�y� si� Grze�kowi.
18
I
- Co ty, g�upi? - wykrzywi� si� Grze�ko. - Po co komu szko�a? , Wi�c Marek powiedzia� w domu, �e do �adnej szko�y nie p�jdzie,
�e chce w lesie �y�.
Mo�e dlatego, �e to samo zdanie: �chc� w lesie �y�", tylokrotnie s�ysza�a z ust nieboszczyka m�a, �luzowa, o dziwo, nie rozgniewa�a si�. Wzi�a Marka za r�k�, zaprowadzi�a do ukwieconej fotografii ojca i powiedzia�a:
- Popatrz, ojciec uniwersytet sko�czy�, a w lesie �y�. I jeszcze takie pi�kne zdj�cia robi� - tu po raz pierwszy pokaza�a mu te fotografie.
- �adne?
- No.
- Jak b�dziesz grzeczny, to dam ci tak� czapl�, �eby� sobie
powiesi� nad ��kiem, chcesz?
- No.
- A takie fotki chcesz robi�?
- No.
- To p�jdziesz do szko�y. -1 nie mog�c dalej wytrzyma� w tym t�k niezwyk�ym dla niej tonie, doda�a: �Niech inni teraz m�cz� si� z tob�> ja ju� nie mam si�y.
Do��, �e od- tej pory inni zacz�li si� m�czy� z Markiem, a w�a�ciwie nie tyle �inni", ile stary Adamiec, kt�ry od pierwszej chwili uzna� Marka za zaka��, kt�rego od pierwszej chwili Marek uzna� za zaraz�, i dopiero teraz, jak poszed� na emerytur�, a zamiast niego przysz�a zgrega, Marek poniewczasie zrozumia�, �e Adamiec nie by� �adn� zaraz�, tylko poczciwym starym cz�owiekiem, z kt�rym wszystko mo�na by�o zrobi� i kt�ry w �aden spos�b nie by� w stanie da� mu
rady.
Bo co jak co, ale �atwe to nie by�o. Nie wiedzie� czemu, Marek z punktu podporz�dkowa� sobie ca�� klas�: dzieci od pierwszej chwili ba�y si� go, uwielbia�y i s�ucha�y we wszystkim.
Komenderowa� nimi jak Napoleon wojskiem, p�awi� w wodzie, gdy by�o zimno, gania� po lasach w �niegu po sam pas. By� ich wodzem, a dla Adamca inicjatorem wszelkich k�opot�w, przy tym wykazywa� wielk� odwag� w nic nierobieniu sobie z nauczyciela. Tak, Marek nie by� orzechem �atwym do zgryzienia, a Adamiec mia� stare z�by i w tej sytuacji postanowi� nie wy�amywa� ich sobie na nim - po prostu zrozumia�, �e nie poradzi sobie z ch�opakiem. Co mu z tego przyjdzie, �e b�dzie zatrzymywa� go po par� razy w tej samej klasie.
19
Od czasu do czasu, zakas�uj�c si�, bo za du�o pali�, wymy�la� mu od ostatnich i odgra�a� si�, �e da zna� matce, ale pod koniec roku przepycha� go z klasy do klasy: im pr�dzej szko�a si� takiego pozb�dzie � tym lepiej. W zimie zreszt� Marek by� mo�liwszy.
Prawdziwa tragedia zaczyna�a si� wraz z sezonem grzybowym. Bo jedno by�o pewne: nie by�o wi�kszej frajdy ni� �a�enie po lesie i wypatrywanie aksamitnych �ebk�w. By�a to ca�a sztuka. Przede wszystkim trzeba by�o �wiedzie�" i Marek wiedzia�. Wiedzia�, �e grzyby zaczynaj� si� zawsze w suchej chojn�wce i �e tam rosn� pierwsze prawdziwki, te jasne. W chojn�wce nie mo�na si� by�o wyprostowa�, taka by�a g�sta, i Marek, zgi�ty, prze�azi� ca�e kilometry poszukuj�c piaskowych kapeluszy. Kiedy ko�czy�y si� prawdziwki w chojn�wce, przychodzi�a pora na las powy�ej �luzy: tam ros�y inne prawdziwki, te z ciemnobr�zowymi �bami, i szuka�o si� ich tak�e zupe�nie inaczej. Trzeba by�o wyprostowa� si� i rzuci� okiem na ca�e pole widzenia. Czasem by�o wida� jaki� ma�y r�bek - ma�o zachodu, ale i ma�o frajdy. Czasem nie by�o wida� nic a nic, tylko domy�li� si� by�o mo�na ich tajemniczej obecno�ci po leciutkim wybrzuszeniu igliwia lub mchu. Ale czasem nie by�o nawet i wybrzuszenia, a mimo to nag�y instynkt zmusza� do zajrzenia pod mech: je�eli tam siedzia�� ogarnia�o nag�e uczucie dumy po��czonej z czu�o�ci�. Je�eli go nie by�o � rozczarowanie by�o niewsp�mierne do tego, �e po prostu nie znalaz�o si� grzyba. Zupe�nie inaczej zbierafe si� prawdziwki pod d�bami. Ej � to dopiero by�o u�ywanie! Taki nigdy nie siedzia� sam: jak ju� si� jednego znalaz�o, to obok by�a nieraz ca�a rodzina: �ona, dzieci, a czasem nawet wnuki. Po prawdziwkach nast�powa�y rydze, zale�nie od sezonu, nieraz by�o o nie trudno, ale jak obrodzi�y, to w ci�gu godziny mia�o si� ca�� kobia�k�.
Tak - �wiedzie�" by�o bardzo wa�n� rzecz�, trzeba by�o z roku na rok pami�ta� grzybowe miejsca, trzeba by�o nie �a�owa� fatygi. Ale poza �wiedzeniem" nale�a�o jeszcze mie� szcz�cie. I tu Marek by� niepobity. Nawet stary grzybiarz Grze�ko nie m�g� si� z nim r�wna�. Gdzie si� pochyli�, grzyby wyrasta�y jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej. W klasie wszyscy od pierwszego do ostatniego zazdro�cili Markowi grzybowego fartu.
(Kiedy Marek �azi� po lesie sam - zachowywa� si� tak, jak powinien zachowywa� si� ch�opak w jego wieku. Ale je�eli chodzili z Grze�kiem, co sekund� rozlega�y si� dziwne piski: to zgodnie ze star�
tradycj�, kiedy to pierwszy raz Grze�ko wzi�� Marka na grzyby, a czteroletni Marek, znalaz�szy muchomora, pisn�� na ca�e gard�o �mam!" i posiusia� si� ze szcz�cia, do dzi� przy ka�dym znalezionym grzybie jeden przez drugiego wywrzaskiwali �mam!" �mam!" �mam!")
Kr�tko m�wi�c przez ca�y sezon grzybobrania Marek by� w�a�ciwie nie do uchwycenia: niby pomaga� na �luzie, niby chodzi� do szko�y, ale w�a�ciwie nawala� ca�e dni i stercza� tylko w lesie. Tu - par� s��w na jego usprawiedliwienie. Nie zachowywa� si� jak inne dziaciaki, kt�re nazbierawszy wywalaj� w domu kosze pe�ne grzyb�w � niech gnij�. Marek zajmowa� si� swymi grzybami, czy�ci� je, obiera�, suszy�, nawleka� i nie raz, nie dwa sporo grosza wyci�ga�, sprzedaj�c je p�niej na targu w Nawojowej.
Ale to ju� nie obchodzi�o starego Adamca, kt�rego w szkole trafia�
dos�owny szlag.
- Marek, dlaczego nie by�e� wczoraj? - zak�s�ywa� si� Adamiec.
- By�em, prosz� pana.
- Co mi tu b�dziesz opowiada� g�odne kawa�ki, tak jakbym nie widzia�, �e twoja �awka by�a pusta.
- By�em, tylko �e nie w szkole, prosz� pana.
Zadowolona z odpowiedzi, za plecami Marka klasa wybucha�a
�miechem.
- Jak ty mi odpowiadasz, byku nie chrzczony - irytowa� si� stary
nauczyciel.
- Chrzczony, chrzczony, ksi�dz z Nawojowej mo�e za�wiadczy�.
- Sied� cicho!-podnosi� g�os Adamiec.
- Oj, niech pan nie krzyczy, bo si� pan znowu zakaszle -troszczy� si� Marek.
- Marek, bo zobaczysz... M�w, gdzie by�e�.
- Po drzewo mnie matka wys�a�a. Musia�a zosta� na �luzie i nie by�o komu pojecha�.
- Wiecznie te same �garstwa! - Adamiec robi� si� ca�y czerwony. -Tak jakbym ja nie wiedzia�, �e drzewo b�d� dawali na �luz� dopiero za dwa miesi�ce. Ty... z tob�... Ty rzeczywi�cie mo�esz cz�owieka do grobu wp�dzi�.
W ko�cu znalaz�a si� jednak sprawa, dzi�ki kt�rej Adamiec uzyska� niejak� mo�liwo�� w�adzy nad Markiem, a mianowicie p�ywanie.
20
21
Jak si� to sta�o, �e Marek tak �wietnie nauczy� si� p�ywa�, trudno ju� dzisiaj powiedzie�. To, �e ojciec jako trzyletniego b�ka bez przerwy go p�awi�, z pewno�ci� oswoi�o go z wod�. Potem bezkarnie siedzia� w niej godzinami, bo matka nigdy nie mia�a czasu, �eby za Markiem si� ogl�da�, no ale g��wn� przyczyn� by� chyba bezsprzeczny talent. Tym niemniej ca�e zagadnienie p�ywania wyzwoli�o nast�puj�ce zdarzenie: kt�rego� dnia jaki� m�ody ch�opak, patrz�c na Marka rozrabiaj�cego w wodzie, powiedzia�: �Patrzcie no... taki ma�y, a tak p�ywa..."
Po pierwsze, Marek by� na swoje lata bardzo drobny, wi�c ch�opakowi nie przysz�o do g�owy, �e dzieciak ma ju� dziesi�� lat. Po drugie, Marek rzeczywi�cie bardzo zr�cznie w wodzie si� porusza�. Tym niemniej by�o to zwyk�e zdanie, ale poruszy�o ono Marka ponad miar�, bo by� to pierwszy w jego �yciu komplement. Do tej pory s�ysza� tylko, �e jest niemo�liwy, leniwy, niezno�ny, �e �le si� uczy, �e �le si� zachowuje; kiedy� nawet us�ysza�, jak sprzedaj�ca w geesie powiedzia�a: �Tak brzydkiego dzieciaka nie widzia�am jak �wiat, �wiatem", i pokaza�a na niego.
Bo urodziwy faktycznie Marek nie by�. Drobny, w�ski w ramionach i biodrach, figur� mia� raczej nadaj�c� si� do tego, by zosta� d�okejem, nie za� p�ywakiem, rude proste w�osy siada�y mu na czo�o, ca�� g�b� mia� w piegach i szpar� mi�dzy z�bami, t� w�a�nie szpar�,* dzi�ki kt�rej tak �wietnie strzyka� �lin�. Stoj�c na rozkraczonych nogach Marek strzyka� �lin� na ka�.d� odleg�o��, a nawet do celu. Jednym z jego pomys��w by� konkurs plucia, kt�ry zacz�li na placyku przed szko��, ale ko�czyli na pokrytym linoleum korytarzu, �bo na podw�rzu �lad wsi�ka" - powiedzia� Marek.
Us�yszawszy, �e co� robi dobrze, Marek zd�bia�. By�o to tak niespodziewane, �e powali�o go. Kiedy nazajutrz rano poszed� si�. k�pa�, d�ugo szuka� ch�opca, kt�ry go poprzedniego dnia zauwa�y�, gdy za� go znalaz�, usiad� niedaleko niego na piasku i zacz�� obserwowa�. Ch�opak p�ywa� stylem, kt�rego Marek nigdy jeszcze nie widzia�, mimo �e p�ywaniem interesowa� si� od dawna, kupowa� gazet� sportow�, wiedzia�, kiedy i gdzie jakie mistrzostwa i zawody, czasem nawet szed� do Czy�ca na telewizj�, �eby p�ywak�w ogl�da�. Ale ten styl nie by� mu znany. Ch�opak macha� r�kami zupe�nie tak, jak ptak skrzyd�ami, a pru� do przodu jak samolot odrzutowy. Kiedy wyszed� z wody, Marek przysun�� si� do niego. Wiedzia�, �e tylko na grzecz-
22
niaka co� z niego wydusi � wi�c przedtem wysi�ka� nos w piach, a potem podszed� do le��cego ze stereotypowym numerem:
- Przepraszam, kt�ra godzina?
- Nie mam zegarka � odpowiedzia� uprzejmie ch�opiec, co zreszt� Marek wiedzia� znakomicie: prosto wylaz� z wody, kto by tam k�pa� si� w zegarku. Ale sta� dalej, a� ch�opak sam zacz��:
- No, czego jeszcze chcia�e�? (Wida� by�o, �e nie poznaje go, �e nie wie, �e jednym zdaniem zaci��y� na Markowym �yciu).
- Chcia�em si� co� zapyta�.
- To si� pytaj, kad�ubku � powiedzia� dobrotliwie p�ywak.
- Jak si� nazywa ten styl, co pan nim p�ywa�?
- To delfin. Mieszkasz nad jeziorem, a delfina nie widzia�e�? Marek nie odpowiedzia�, wi�c ch�opak ci�gn�� dalej:
- A bo co? Podoba ci si�?
W �no" Markowym by� taki zachwyt, �e ch�opak u�miechn�� si�, pochlebiony.
- A ty umiesz p�ywa�? . . C�, zapomnia� go. Ale mo�e uda si� przypomnie�...
- Pokaza�? - zapyta�.
- Jak musisz, to poka�.
Mo�e to nie by�o dok�adnie to zdanie, na kt�re Marek czeka�,.ale zadowoli� si� nim, bo c� mia� robi�? Podlecia� do wody, skoczy�, ruszy� swoim kombinowanym stylem i ju� by� z powrotem. Ch�opiec milcza�. Po chwili, jakby sobie co� przypominaj�c, zapyta�:
- To ty tu by�e� wczoraj? P�ywa�e�? Prawda? A wi�c jednak...
- No...
- Nie�le. Taki niby kraul. Stylu �adnego, ale tempo masz. Wida�, �e masz do tego dryg.
I cisza. Marek czeka�, �e tamten jeszcze co� powie, ale nie powiedzia� nic. Z powrotem po�o�y� si� na piasku.
- Prosz� pana...
- Czego jeszcze chcesz?
- Czy pan by mnie pokaza� tego delfina?
- Teraz nie. Zm�czony jestem. A najgorzej, �e nie mam co zapali�.
- To ja skocz�.
- Skoczysz?
23
I
Marek tak �arliwie przytakn��, �e wszystkie w�osy spad�y mu na czo�o. Pewno, �e chcia� zobaczy� delfina, ale r�wnie� chcia� po raz pierwszy w �yciu sprawi� komu� przyjemno��, przypodoba� si�. Ch�opak usiad�, z le��cych obok spodni wydoby� dziesi�taka i powiedzia�:
� Zapa�y i dwie paczki sport�w.
Marek zdziwi� si�: w Sitkowie m�wi�o si� �dwie paczki sport". Wida� w Warszawie inne wykszta�cenie. Rzuci� okiem na le��cego ch�opaka i j,skoczy�". Od jeziora do kiosku by�o z p�tora kilometra, ale szybko by� z powrotem: ca�y czas bieg�.
� Prosz� pana - wydusi� sapi�c jak lokomotywa - s� zapa�y i dwie paczki sport...�w � z�ama� si� nagle.
� Tempo to ty masz i na l�dzie, i w wodzie � u�miechn�� si� ch�opak. Usiad� i z zadowoleniem wyci�gn�� papierosa, zgni�t� go mi�dzy palcami, przytkn�� zapa�k�, po czym patrz�c na pi�kne k�ka, kt�re wychodzi�y mu z ust, tak� m�wk� zasun��: � Nie wiem, jak to tam z tob� b�dzie, bo za m�odu wszyscy�my gorliwi, a dopiero potem przychodzi taki czas, �e trenowa� si� nie chce, ale na wszelki wypadek jedno ci powiem: pami�taj, �e gdyby� kiedykolwiek zaci�� p�ywa� wyczynowo, masz nie kurzy�. M�wi� ci to z do�wiadczenia: gubi� mnie te cholerne faje. A po drugie, daj sobie spok�j z delfinem: tymi si�, ch�opie, kraulaucz. Kap�?
Marek nie wiedzia�, ani co znaczy �wyczynowo", ani co znaczy �kap�", ale s�ucha� z zapartym oddechem. Tamten dopali�, strz�saj�c popi� do gar�ci, jakby �wiat naoko�o nie by� jedn� wielk� popielniczk�, a potem wsta� i poci�gn�� Marka za ucho.
� Patrz si� na mnie, kad�ubku, ja ci poka�� na piachu. Ty przyuwa�, jak u mnie r�ka idzie, jak r�wnocze�nie g�owa si� przekr�ca, battement nogami przyuwa�. A potem pogadamy.
Marek patrzy�, jak ch�opak, podsypawszy sobie pod brzuch kupk� piasku, po�o�y� si�, jakby wisia� w powietrzu. R�ce wyci�gn�� p�asko, haczykowato ko�o g�owy (gdy podnosi� lew�, wykr�ca� g�ow�, tak �e znajdowa�a si� pod pach�, i wtedy usta robi�y mu si� jak u ryby), nogi mia� wyprostowane i tymi prostymi nogami m��ci� w powietrzu, a stopy odwrotnie ni� przy chodzeniu, trzyma� pi�tami na zewn�trz, a palcami do �rodka.
� Kap�? � zwr�ci� si� do niego. � No, to teraz ty.
Marek po�o�y� si� na tej samej kupie piasku, czuj�c, jak gdzie�
w �o��dku bije mu o ten piach serce, i podni�s�-r�ce do g�ry. Ch�opak patrzy� na niego krytycznie.
- Ca�kiem-ca�kiem - powiedzia� po chwili. - Co� a la to, co nale�y. Czekaj no � tu r�k� przytrzyma� mu �siode�ko" � jeszcze go raz. Ca�kiem nie�le, ca�kiem fajn. No, a teraz �apy: w g�r� i dwa. W g�r� i dwa. No, jazda do wody.
W wodzie chyba nie by�o tak ca�kiem, ca�kiem �fajn", �eb mu lecia� za g��boko i opi� si� wody niew�sko, ale po pierwsze, mo�e i nie by�o za �le, bo ch�opak powiedzia�: �przyjd� no jutro", a po drugie, Marek by� pierwszy raz w �yciu taki, no ale taki, �e ca�y si� trz�s�. Trudno powiedzie�, �e by� szcz�liwy, bo nie wiedzia�, jak to jest, jak si� jest szcz�liwym, ale my�la�, �e to pewnie w�a�nie tak.
Nazajutrz od �smej czeka� na ch�opaka przy jeziorze. Czeka�, ale to nie by�o takie zwyk�e czekanie jak na autobus; czeka�o w nim wszystko: r�ce, nogi, �siode�ko", dusza i serce. Gdy z daleka dostrzeg� opalon� sylwetk� ch�opca, g�b� mu si� rozjecha�a.
- Jeste�, kad�ubku - powita� go tamten �artobliwie.
- Jestem � potrz�sn�� g�ow�, ruda grzywa zas�ania�a mu oczy, kt�re �mia�y si� ze szcz�cia.
A� do wyjazdu ch�opca trenowali codziennie i wida� Marek czego� si� naumia�, bo tamten, kiedy wyje�d�a�, zwr�ci� si� dp niego z nast�puj�c� mow�:
- Pos�uchaj, kad�ubku. Jak ju� b�dziesz zdobywa� nagrody i b�d� ci� pytali, kto by� twoim trenerem, to powiesz, �e Janusz Karwowski. Kap�?
A Marek o ma�o nie zemdla�, bo chocia� wiele nie wiedzia�, to tyle jednak wiedzia�, �e Karwowski to mistrz junior�w, przysz�a s�awa Polski, jej wielka p�ywacka nadzieja. Karwowski zwr�ci� na niego uwag�! Karwowski go uczy�!
Karwowski roze�mia� si� widz�c ca�kowite zaszokowanie Marka.
- Po\viem ci wi�cej: masz przed sob� rok. Pracuj, bracie. Ja tu na przysz�y lipiec znowu przyjad�, wtedy mi poka�esz, jakie zrobi�e� post�py. Fajn?
Fajn! � �piewa�o Markowi w g�owie. Fajn! Fajn! Fajn!
Przez ca�y rok po wyje�dzie Karwowskiego Marek trenowa� jak oszala�y.
P�ki by�o mo�liwe � w jeziorze, kiedy sta�o si� zbyt zimno � w szopie, �na sucho". Pewnie �e by�o wiele jego zas�ugi w zapale
:v:,,'-�.>:';
25
i wytrwa�o�ci, z jak� trenowa�, ale los ze swojej strony r�wnie� pragn��, �eby Marek zosta� p�ywakiem. Do tej pory w sitkowskiej szkole nie by�o nauczyciela wuefu, tylko raz w tygodniu doje�d�a� instruktor z Nawojowej. W tym roku szko�a otrzyma�a nowy etat, na kt�ry zaanga�owano m�odego absolwenta awuefu, Leszka Gregor-czuka. Leszek sam by� z zami�owania p�ywakiem, w Warszawie nale�a� do ekipy Pa�acu i niech�tnie jecha� do ma�ej miejscowo�ci na Suwalszczy�nie, wiadomo by�o bowiem, �e poza Warszaw�, Wroc�aw wiem i Opolem p�ywanie w ca�ej Polsce jest w powijakach. Tote� kiedy po raz pierwszy wyprowadzi� swoj� trzod� nad jezioro, zd�bia�. Ma�y, jedenastoletni szczyl, kt�rego nazwiska nie zna�, posun�� w jezioro r�wnym, zautomatyzowanym kraulem niby �cigacz. Gre-gorczuk patrzy� za nim przes�oniwszy oczy: nie do wiary! Tempo, precyzja ruch�w, si�a uderze� r�k, battement n�g! Po chwili ch�opiec by� tak daleko, �e straci� go z oczu w�r�d iskrz�cej si� w s�o�cu wody.
- Co to za jeden, ten, co wyp�yn��? Znasz go? � zwr�ci� si� do stoj�cego obok ucznia.
- No! - odpowiedzia� ch�opak nie odwracaj�c g�owy.
- Co mi odpowiadasz, kiedy nawet g�owy nie odwr�ci�e� i nie* wiesz, o kogo chodzi � zirytowa� si� Gregorczuk.
- Przecie� wiadomo, kto p�ywa. Marek ze �luzy.
- Co za Marek! Z jakiej �luzy?
- A z sitkowskiej.
- Co to za ch�opiec? Dobrze si� uczy?
- Mia�by same dw�je, ale �e p�ywa na pi�tk�, to mu si� znosi -roze�mia� si� zagadni�ty.
Gregorczuk odczeka�, a� wr�cili do szko�y, a po lekcjach, nie porozumiewaj�c si� nawet z wychowawc�, starym Adamcem, poczeka� na Marka przed szko��. Niby niechc�cy wyszed� z nim razem.
- To ty p�ywa�e� dzisiaj po jeziorze?
- A co? - Marek nie spojrza� na Gregorczuka, belfry nie interesowa�y go.
- Nic. Spyta� si� nie wolno? � i nie zniech�cony nieprzyjazn� postaw� Marka indagowa� dalej: - Gdzie trenujesz?
- Gdzie popadnie.
- Tylko latem?
- Od kwietnia do pa�dziernika.
- Chudy jeste�. Pewnie marzniesz w kwietniu. Woda jak l�d.
Marek przypomnia� sobie s jak czyta� wywiad z Mazurem, kiedy ten przygotowywa� si� do pokonania kana�u La Manche. Poniewa� by� chudy, opracowywano dla niego specjalny smar, kt�ry mia� go uchroni� od zmarzni�cia w wodzie.
- Ja nie Mazur - mrukn�� pod nosem.
- Co tam gadasz?
- Nic, m�wi�em, �e nie marzn�.
Leszek spojrza� na niego ukosem. Przez chwil� szli w milczeniu.
- S�uchaj no, ma�y � powiedzia� wreszcie, jakby co� sobie obmy�li�. - Ile ty masz lat?
- Dwunasty.
- To znaczy sko�czy�e� jedena�cie?
- No.
- Kto ci� uczy� p�ywa�?
- Tato.
- Kiedy?
- Jak mia�em cztery lata.
- No, to tak wiele jeszcze si� wtedy nie nauczy�e�... A potem? Serce wali�o mu jak m�otem, kiedy jakby nigdy nic wymawia� to
nazwisko, kt�re odmieni�o ca�e jego �ycie.
- Taki jeden go��... mo�e pan o nim s�ysza�... Karwowski.
- Dobry sobie... �Pan mo�e s�ysza�"... Kto o nim nie s�ysza�? To przysz�y rekord Polski... �Pan mo�e s�ysza�"... A co ty do niego?
- To on mnie uczy�.
Och, �eby cz�owiek mia� okazj� wi�cej takich zda� wymawia� w �yciu, takich zda�, po kt�rych bije serce i wie si�, �e si� strzeli�o w dziesi�tk�, i wie si�, �e tamten nie pozbiera si� tak pr�dko, i wie si�... Efekt nie da� na siebie czeka�. Leszek popatrzy� na Marka jakby obudzony ze snu.
- Co to za g�odne kawa�ki?
- On tu trenowa�.
- No, zgadza si�, �e tu trenowa�, ale nie po to siedzia�, �eby
z dzieciakami czas traci�.
Marek zmartwia�. Nie mia� �adnego �wiadka na to, �e m�wi prawd�. Jasne by�o, �e Gregorczuk mu nie wierzy. Postanowi� rzuci� wszystko na jedn� szal�.
- Ale zwr�ci� pan na mnie uwag�? Nie? Ale p�ywam inaczej ni� inne ch�opaki? Nie? To to samo mia�o z nieba na mnie zst�pi�? Niech
27
f
pan dobrze popatrzy, jak ja p�ywam, to pan zobaczy, �e Janusz (dawaj na ca�ego, jak ju�, to ju�) mnie uczy�!
Gregorczuk nic nie powiedzia�. Przez chwil� patrzy�, na Marka, a potem mi�y u�mie