7646

Szczegóły
Tytuł 7646
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7646 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7646 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7646 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

G. ADAM�W WYGNANIE W�ADCY G. ADAM�W WYGNANIE W�ADCY KSI��KA i WIEDZA WARSZAWA 195U �Ksi��ka i Wiedza", Warszawa Printed in Poland Sierpie� 1950 rok * Prze�o�y� z rosyjskiego S. FURMANIK # Ok�adk� projektowa� Tadeusz Gronowski Zak�ady Graficzne �Ksi��ka i Wi edz a" B 108268 CZʌ� PIERWSZA Na pr�no kryje nam ten szlak, Z zachodnich brzeg�w ku wschodowi, Natury srogiej mro�ne tchnienie! Rozumu okiem przenikliwym Widz�: Rosyjski Kolumb po�r�d lod�w P�ynie i lekcewa�y Los. �omonosow, 1752. Rozdzia� 1 UCIEKINIER By�o ciche po�udnie. Sierpniowe s�o�ce sta�o wysoko na niebie. �o�nierze wolni od s�u�by spali w ch�odnych sypialniach, inni w cieniu drzew zajmowali si� tresowaniem ps�w, rozbierali i czy�cili bro�, lub przerabiali teoretyczny kurs strzelania. Toczy�o si� zwyk�e, codzienne �ycie pogranicznej stra�nicy. W gabinecie dow�dcy inspektor Ministerstwa Bezpiecze�stwa, major Komar�w, zaznajamia� si� z pracami stra�nicy. Praca organ�w bezpiecze�stwa, tu na granicy, jest r�norodna. Kategori� najliczniejszych wykrocze� stanowi� uciekinierzy spoza kordonu. Ka�dego z nich trzeba przes�ucha�, zdoby� odpowiednie informacje i sprawdzi� jego zeznania, przejrze� sk�pe dokumenty, jakie� postrz�pione papiery, z kt�rymi zazwyczaj ludzie ci usi�uj� przekroczy� granic�. Wszystko to nale�y zrobi� mo�liwie szybko, przy czym w bardzo trudnych warunkach, zwa�ywszy, �e �r�d�a informacji znajduj� si� za granic�. Ot� i obecnie na tej niewielkiej stra�nicy przebywa siedmiu ludzi zatrzymanych za nielegalne przekroczenie granicy. Maj� oni dzisiaj by� przes�ani do dow�dztwa rejonu; jeden z nich znajduje si� na stra�nicy ju� prawie dwadzie�cia dni. � Co to za sprawa? � odrywaj�c oczy od papier�w i podnosz�c okr�g��, ogolon� g�ow�, zapytuje major towarzysza Nikitina. � Dlaczego tak d�ugo trzymacie u siebie Kardana? � Ach, to pechowiec, towarzyszu majorze � odpowiedzia� Niki-tin. -� Postrzelili go, gdy przep�ywa� rzeczk�. Mia� jednak tyle jeszcze si�, �e prawie dop�yn�� do brzegu po naszej stronie; pozostawa�o tylko trzy metry do przebycia, gdy zacz�� ton��. Nasi �o�nierze po�pieszyli mu z pomoc�. Stiepanow rzuci� si� do wody i wyci�gn�� go prawie nieprzytomnego. � Tak... � przem�wi� Komar�w. � Czy rana powa�na? � Nie bardzo. W biodro. Ale krwi straci� du�o. �o�nierze nasi za�o�yli mu opatrunek na miejscu i przyprowadzili tutaj. Nasz lekarz odes�a� go do szpitala sowchozu; trzeba by�o wyj�� kulg. � Jaka kula? � Z karabinu Sandersa. � Jak si� czuje obecnie? � Ju� wyzdrowia�. Trzy dni temu wypisali go ze szpitala. Ale w pierwszych dniach by�o z nim �le. Widocznie nerwy nie wytrzyma�y. To �mia� si�, to p�aka�, b�agaj�c, �eby go nie wydawa� z powrotem. � Protok� przes�uchania przes�ali�cie do dow�dztwa rejonu? � Pos�a�em zaraz na drugi dzie� po zatrzymaniu go. Kardan uciek� z obozu koncentracyjnego pod Kotolani. Dow�dztwo rejonu stosunkowo szybko sprawdzi�o jego zeznania, jeszcze gdy by� w szpitalu. W kotola�skiej gazecie pojawi�o si� og�oszenie komendanta obozu 0 ucieczce Kardana, jego fotografia, znaki szczeg�lne i obietnica nagrody za jego schwytanie. Znaki szczeg�lne zgadzaj� si�. Otrzyma�em polecenie odes�ania Kardana do dyspozycji rejonowego dow�dztwa. Po rosyjsku Kardan nie rozumie, ale zna dobrze j�zyk francuski. � Tak, tak... � w zamy�leniu powiedzia� Komar�w pocieraj�c wygolony podbr�dek. � No, dalej, zrobimy przegl�d zatrzymanych. � Od kogo �yczycie sobie zacz��, towarzyszu majorze? � Po kolei... Kto tam pierwszy? � Komar�w spojrza� na list�. � Kornelius! No, dawajcie Korneliusa. Starszy lejtenant wyci�gn�� r�k� do aparatu, kt�ry sta� na stole, 1 nacisn�� guzik. Srebrzysty ekran aparatu rozja�ni� sig i zaraz ukaza� si� na nim wysoki pok�j z opuszczonymi w oknach roletami. W k�cie sta�o ��ko, obok st� i krzes�o. Na stole � otwarta ksi��ka, karafka z wod�, szklanka, przybory do pisania. Na ��ku spa� m�czyzna, zwr�cony twarz� do �ciany. � Zawarcie znajomo�ci z Korneliusem trzeba b�dzie od�o�y� na p�niej � zauwa�y� major. -� Odsypia � u�miechn�� si� starszy lejtenant. � Wszyscy oni przez pierwsze dwa � trzy dni �pi� bez przerwy. Nast�pny na li�cie, zdaje si�, Ganiecki? � Tak, dawajcie Ganieckiego. W pokoju, podobnym do poprzedniego, Ganiecki � ma�y, wychudzony cz�owieczek ze smutnymi oczyma i d�ugimi, �a�o�nie opuszczonymi w�sami � sta� pod oknem i troskliwie ogl�da� sw�j sfatygowany but, usi�uj�c podwi�za� sznurkiem odstaj�c� zel�wk�. � Hm... Tak... Sprawa nie�atwa � powiedzia� Komar�w. � Mogliby�cie mu da�, towarzyszu Nikitin, buty ze specjalnego zapasu... No, id�my dalej. W nast�pnych pokojach jedni czytali, inni chodzili niespokojnie z k�ta w k�t, jeszcze inni pisali listy. Kardan, kr�py m�czyzna, o �niadej, chudej twarzy z cienkim garbatym nosem i czarnymi g�stymi w�sami, sta� ty�em do okna. Manipuluj�c przed sob� lusterkiem, przechylaj�c g�ow� tak i owak, bacznie przygl�da� si� jakiej� plamce na podbr�dku. Nagle u�miechn�� si�, od�o�y� lusterko, opu�ci� g�ow� i pocz�� podkr�ca� w�sa; potem z wyrazem niezadowolenia targn�� go par� razy w d� i przeszed� si� po pokoju. Przystan�� ko�o sto�u pod oknem i zamy�lony patrzy� w przestrze�. Posta� par� minut, obr�ci� si� i wichrz�c g�ste, zwisaj�ce nad czo�em w�osy, zn�w zacz�� chodzi� wolno po pokoju. Na czole, pod w�osami, b�ysn�a niewielka, r�owa blizna. Major Komar�w uwa�nie go obserwowa�. � Czy blizna na czole jest odnotowana w znakach szczeg�lnych? � zapyta� nie odrywaj�c, oczu od ekranu. � Zaznaczona, towarzyszu majorze � odpowiedzia� komendant stra�nicy. � O w�sach co� wspomniano? � Tak. �Czarne i g�ste". � Nic wi�cej? � Nie. W�sy � w og�le nie s� znakiem szczeg�lnym. Dzi� ma, nast�pnego dnia zgoli... � Zapewne, o ile jednak s�... Kardan podszed� do krzes�a. Siad�, opar� si� wygodnie, z naturaln� swobod� za�o�y� nog� na nog� i si�gn�� po otwart� ksi��k� le��c� na stole. Sk�oniwszy g�ow� zacz�� czyta�. Niedu�a, �niada d�o� mi�kim, prawie nieuchwytnym ruchem d�ugich palc�w odwr�ci�a kart�. Kardan czyta�, Komar�w nie spuszcza� z niego uwa�nych, spokojnych oczu. Zn�w lekko odwr�ci� kartk�. W gabinecie panowa�a cisza. Komendant stra�nicy, nieco zniecierpliwiony, spogl�da� to na ekran, to na majora. Ten, nie odwracaj�c g�owy, w ko�cu cicho zapyta�. � W zeznaniach poda� zaw�d? � Tak, towarzyszu majorze. Elektryk � monter. � Ile lat pracuje? � Dwadzie�cia, od osiemnastego roku �ycia. � Gdzie pracowa� ostatnio? Komendant stra�nicy przerzuci� par� kartek w teczce z papierami: � W fabryce instalacji elektrycznych Fidlera i Poltoniego. -� W charakterze? � Prostego robotnika. � D�ugo by� prostym robotnikiem? � Dwa lata i osiem miesi�cy. � Prawdziwo�� zezna� stwierdzona? � Stwierdzona. � Jakie wykszta�cenie? � Ni�sza szko�a elektrotechniczna w Traworze. � Tak... Nie podnosz�c g�owy Kardan wyj�� z kieszeni kurtki papierosa, zapali�, zaci�gn�� si� i ze wstr�tem rzuci� na p�ask� popielniczk�. � Jakie papierosy pali Kardan? � nieoczekiwanie zapyta� major, gwa�townie nachylaj�c si� w stron� ekranu. �- Doprawdy, nie wiem... � odpowiedzia� zaskoczony komendant stra�nicy. �� Dowiedzcie si�, prosz�. �� Rozkaz, towarzyszu majorze. Komendant nacisn�� guzik na stole. Po up�ywie minuty do gabinetu wszed� �o�nierz zarz�dzaj�cy gospodarstwem. � Czy wy zaopatrujecie Kardana w papierosy? � Ja, towarzyszu starszy lejtenancie. � Co to za papierosy? � �Wiosna", towarzyszu komendancie. � �Wiosna"? -� wtr�ci� Komar�w. � To, zdaje si�, s� papierosy trzeciego gatunku? Czy wszyscy zatrzymani dostaj� takie same? � Zatrzymani otrzymuj� gatunek tytoniu lub papieros�w wed�ug w�asnego wyboru, towarzyszu majorze. Kardan prosi� o zwyczajne papierosy. Powiedzia�, �e do lepszych nie jest przyzwyczajony. -� Ach, tak! No, to wszystko w porz�dku. Wspominali�cie, zdaje si� � tu Komar�w zwr�ci� si� do komendanta � �e Kardan zna j�zyk francuski. Czy mieszka� we Francji? � Tak, zezna�, �e par� lat tam pracowa�. Komendant odprawi� �o�nierza. Komar�w powoli wsta� i wy��czy� ekran telewizyjny. Major by� wysokim, barczystym m�czyzn�. Mocna, jakby z metalu odlana szyja, du�a, okr�g�a, g�adko ogolona g�owa. Twarz o rysach wyrazistych, opalone, nieco pe�ne policzki, wysokie czo�o, szare, spokojne oczy pod g�stymi, z lekka rudawymi brwiami. Zaci�ni�te, o �adnym rysunku wargi, ci�ki, prawie kwadratowy, po�yskuj�cy od dok�adnego golenia podbr�dek. Za�o�ywszy r�ce na plecy, lekkim krokiem, mimo ci�kiej postaci, Komar�w przeszed� si� po gabinecie. � Tak... -� odezwa� si�. � Ciekawy typ... Starszy lejtenant nic nie odpowiedzia�, spogl�daj�c w dalszym ci�gu badawczo na Komarowa. Zbyt dobrze zna� tego g�o�nego w ich zawodowej sferze �tropiciela", by nie przywi�zywa� wagi do najdrobniejszych nawet objaw�w jego zainteresowania z jakiegokolwiek powodu. � A gdzie m�j lejtenant? � zapyta� major. � Gdzie Chi�ski? � Jeszcze nie wr�ci� z objazdu posterunk�w. Wyjecha� wczesnym rankiem. 9 �� Tak, tak... Komar�w podszed� do sto�u i znowu w��czy� pok�j Kardana do telewizora. -� Jednak pali... � zauwa�y� patrz�c uwa�nie w ekran i najwyra�niej my�l�c o czym� innym. � Dlaczego �jednak", towarzyszu majorze? � zdecydowa� sig zapyta� starszy lejtenant. Komar�w spojrza� na niego. � Dlaczego �jednak"? � wolno powt�rzy� pytanie. � Oczywiste, �e Kardan nie lubi tych papieros�w. Ma wstr�t do nich... Gdyby tylko do papieros�w... � m�wi�, jakby g�o�no my�l�c, Komar�w. � Czy zwr�cili�cie uwag�, jak si� zachowuje, jak siada na krze�le, zak�ada nog� na nog�? Swobodne, lekkie maniery... nie kanciaste ruchy cz�owieka ci�kiej pracy fizycznej. Dwa lata i osiem miesi�cy jako robotnik fizyczny, trzy lata ci�kich rob�t w obozie koncentracyjnym! W ci�gu takiego czasu ka�dy zawodowy inteligent straci�by swoj� wytworno�� ruch�w. Brwi starszego lejtenanta powoli unosi�y si� w g�r�. � I to nie wszystko � ci�gn�� Komar�w. � Jak on czyta! Zauwa�yli�cie? Ksi��ka w jego r�kach to nie rzadki, przypadkowy go��! Przywyk� do niej, umie si� z ni� obchodzi�. Jak sprawnie jego palce odwracaj� stronice! Swobodnie, lekko, pewnie! Czy tak czytaj� ludzie z grubymi palcami, z r�kami przyzwyczajonymi do ci�kiej pracy? Kto� zapuka� do drzwi. Rozleg� si� m�ody, d�wi�czny g�os: -�- Czy mo�na? �� Prosz�... wchod�cie! � z o�ywieniem powiedzia� Komar�w. Do gabinetu wszed� szybkim krokiem m�ody lejtenant, wysoki, dobrze zbudowany; spod g�stych brwi, zrastaj�cych si� prawie u nasady nosa, patrzy�y bystre, czarne oczy. Jego wej�cie o�ywi�o atmosfer� gabinetu. Z widoczn� w oczach i u�miechu sympati� Komar�w spojrza� na m�odego lejtenanta i zapyta�: � No, jak tam posterunki, linia graniczna, Lwie Markowiczu? �� Mog� zameldowa�, towarzyszu majorze, �e praca idzie sprawnie. Czujno�� i karno�� �o�nierska wzorowe. Usi�owa�em ich z�apa� na czym�, ale nie uda�o si�. Jedno tylko � tu Chi�ski zwr�ci� si� do ko- 10 mendanta stra�nicy � na odcinku �Siedmiu dgb�w" linia infraczerw�-nych automatycznych aparat�w niezupe�nie, wydaje mi si�, pewna. Za ma�ym wzniesieniem uda�o mi si� niepostrze�enie przepe�zn��. Co prawda, wasz pies... zdaje si� Reks... us�ysza�... W ka�dym razie zwr�ci�em uwag� sier�antowi. � No, dobrze � powiedzia� Komar�w. � Siadaj, Lwie Markowiczu. Chi�ski usiad�, zdj�� czapk� i otar� opalone czo�o. � Oh, diabelnie si� zmacha�em! S�o�ce pali niemi�osiernie. A tam, na samej spiekocie �� ze �miechem zwr�ci� si� do Komarowa � na ��czce rozsiad� si� jaki� dziwak � staruszek, do golenia. Lusterko chwieje si� na pie�ku, nie chce sta�, staruszek je poprawia, ustawia tak i siak, a ono wci�� si� przewraca. Staruszek klnie, pluje... twarz ca�a w mydle... Z pi�� minut patrzyli�my na to z sier�antem i za�miewali�my si�. Co to za jeden, towarzyszu starszy lejtenancie? -� Ach! � u�miechn�� si� Nikitin -� stary dziadek, pastuch z s�siedniego sowchozu. M�wi�c nawiasem, cz�owiek wykszta�cony, co prawda po staro�wiecku. Zna francuski, stale korzysta z naszej bir blioteki. On tam goli si� co dzie�, skoro zap�dzi byd�o przed upa�em do lasu. Srogi staruszek, wielki dziwak, pe�en godno�ci i m�wi g�rnolotnym stylem. Komar�w i Chi�ski �mieli si�. � To orygina�, ten wasz pastuch! � No, pi�knie! Pal diabli tego cudaka � przerwa� Komar�w. � Ko�czmy, towarzyszu Nikitin. Dzisiaj z lejtenantem musimy jecha� dalej... � A co z Kardanem? � zapyta� komendant stra�nicy. � Ot� w�a�nie, co do Kardana... -� rzek� Komar�w. � Kiedy my�licie odes�a� go do rejonu? -� Dzisiaj o godzinie siedemnastej, z ca�� parti�, towarzyszu majorze. � Tak... Wiecie co, towarzyszu Nikitin, przejd�cie z lejtenantem Chi�skim przez korytarz i przy pokoju Kardana powied�cie g�o�no do lejtenanta po rosyjsku, �e ten zatrzymany jest podejrzany i �e dzisiaj o godzinie dwudziestej drugiej wyprawicie go, oddzielnie od ca- li �ej partii, do dow�dztwa rejonu. Gdy wr�cicie, doko�czymy przegl�du pozosta�ych uciekinier�w. � Rozkaz, towarzyszu majorze. Chi�ski i starszy lejtenant wyszli. Komar�w w��czy� do telewizora pok�j Kardana. Ten czyta� w dalszym ci�gu, ale ju� le��c na ��ku, twarz� do Komarowa. Komar�w obserwowa� go nie odrywaj�c oczu. Ksi��ka wida� bardzo zainteresowa�a Kardana. Przewraca� stronice r�wnomiernie i szybko jedna po drugiej. Up�yn�o kilka minut. Nagle brwi Kardana drgn�y, rozszerzone oczy nieruchomo zatrzyma�y si� na jakim� wierszu, �niada twarz zacz�a powoli szarze�. Od�o�y� ksi��k� i zamkn�� oczy. �wiat�o s�oneczne zalewa�o pok�j. Kardan otworzy� oczy, leniwie obr�ci� g�ow�, spojrza� w okno, na podniesion� rolet�, jakby walcz�c z pragnieniem opuszczenia jej. Potem powoli wsta�, przeci�gn�� si�, dotkn�� z bolesn� min� sk�ry nad warg� i wzi�� lusterko. Stan�wszy ty�em do okna, w potoku �wiat�a s�onecznego, znowu zacz�� przygl�da� si� odbiciu swej twarzy, dotykaj�c sk�ry na podbr�dku, wykrzywiaj�c si�, kr�c�c i przesuwaj�c lusterko w r�ne strony. W ko�cu po�o�y� je na st� i przeszed� si� par� razy po pokoju. Nagle snop promieni s�onecznych b�ysn�� przez okno Kardana i o�lepi� na chwil� Komarowa. �Zaj�czek" prze�lizn�� si� po suficie, znik�, pojawia� si� i zn�w znika�, gdzie� nad drzwiami. Trwa�o to z dziesi�� minut. G�adz�c od czasu do czasu podbr�dek, Komar�w uwa�nie �ledzi� harce plamki �wietlnej. Kardan le�a� ju� na ��ku, twarz� do g�ry, i bezmy�lnie, zdawa�o si�, patrzy� w sufit ponad drzwiami wej�ciowymi w miejsce nie obj�te ekranem, gdzie bez przerwy skaka� �zaj�czek" wpadaj�cy przez okno. Komar�w wsta�, wy��czy� ekran i za�o�ywszy r�ce na plecy, z opuszczon� g�ow�, r�wnymi krokami pocz�� chodzi� po gabinecie. Mi�nie szcz�k drga�y na jego spokojnej twarzy. Chodzi� d�ugo, potem nagle stan�� przed sto�em, w��czy� d�wi�k do aparatu telewizyjnego i wezwa� dow�dztwo rejonu. Za jego po�red- 12 nictwem po��czy� si� z Moskw� i poprosi� do ekranu wiceministra Bezpiecze�stwa. Rozmowa trwa�a d�ugo. � No c�, Dymitrze Aleksandrowiczu � powiedzia� wreszcie wiceminister � eksperyment wasz akceptuj�. Tylko zastan�wcie si�, czy dla b�ahej rzeczy nie odrywacie si� od wa�niejszych spraw? �ledzeniem Kardana m�g�by si� zaj�� jaki� mniej odpowiedzialny funkcjonariusz. Na budownictwie arktycznym zaczyna si� dzia� niedobrze. � Towarzyszu ministrze � st�umionym, spokojnym g�osem odpowiedzia� Komar�w � ja czuj�... �e za Kardanem kryje si� co� bardzo wa�nego. Przypomn� sobie minione lata. A je�li b�d� potrzebny w sprawach budownictwa arktycznego, to �atwo mnie b�dzie znale��. � Wierzg w wasz �w�ch", Dymitrze Aleksandrowiczu. On was, zdaje si�, nigdy nie zawi�d�. � Dzi�kuj�, towarzyszu ministrze. � No, to b�d�cie zdrowi. �ycz� powodzenia. Komar�w wy��czy� aparat, wsta�, wzi�� o��wek ze sto�u, zdecydowanym i r�wnym krokiem podszed� do wielkiej �ciennej mapy okr�gu i zag��bi� si� w jej studiowanie. Rozdzia� 2 RYZYKOWNY EKSPERYMENT Bezksi�ycowa noc w lesie by�a jeszcze ciemniejsza. Porywisty wiatr hucza� w koronach drzew, skrzypia�y ga��zie, szumia�y li�cie jak fala morska, gdy wpada na piaszczyste wybrze�e. Nap�ywa�y chmury. Gdzie�, daleko pomrukiwa� grom. W lesie, w ciemno�ciach, mi�dzy dwiema czarnymi �cianami rozko�ysanych drzew, droga by�a ledwo widoczna. Z przodu, w znacznej odleg�o�ci b�yska�y w �wietlistym ob�oku czerwone punkty � tylne �wiat�a elektromobilu1 Panszina. Elektro- 1 Elektromobil � samoch�d wprawiany w ruch motorem elektrycznym, zasilanym w energi� elektryczn� przez akumulatory. 13 cykle1, z pogaszonymi �wiat�ami, sun�y cicho w �lad za nim. Cicho, �piewnie gra�y motory pod siode�kami, opony mi�kko mlaska�y. Wiatr gwizda� w uszach, nape�nia� nozdrza aromatem wi�dn�cych traw, opad�ych li�ci i zapachem ziemi przed burz�. Jak uderzenie male�kim bacikiem, chlasn�a w twarz pierwsza, du�a kropla deszczu. -� B�dzie burza � powiedzia� Komar�w p�g�osem. � Z pewno�ci�, towarzyszu majorze � pad�a odpowied� z s�siedniego siedzenia. �� D�im denerwuje si�. Boi si� zgubi� �lad. Pies niecierpliwie zaskowycza� us�yszawszy swe imi�. Nagle o�lepiaj�ca b�yskawica o�wietli�a niebo, ziemi�, las � i zgas�a. Ciemno�� na chwil� sta�a si� g�sta, niemal dotykalna. Z og�uszaj�cym trzaskiem p�k�a nad g�ow� opona nieba, z hukiem, uderzaj�c o siebie, potoczy�y si� z niewidzialnej g�ry ogromne, puste �elazne beczki. Lun�� deszcz. Czerwone ogniki na przodzie, ledwo widoczne, jakby przez g�st�, migoc�c� siatk�, nagle podskoczy�y w g�r�, potem w bok i znik�y. ��tawy ob�ok �wiat�a rozr�s� si�, przeskoczy� na drug� stron� drogi; jaskrawe promienie roztopionym br�zem obla�y wynurzone z ciemno�ci pnie drzew. O�wietlon� przestrze� przeci�y jakie� cienie. W szumie burzy dolecia� z daleka s�aby krzyk i urwa� si� nagle. Nap�yn�a ciemno��, po�kn�a promienie i zala�a �wietlisty ob�ok. � Stop, P�atonow! � urywanym g�osem zawo�a� Komar�w i podni�s�szy do ust aparat mikroradia2 skomenderowa�: � Lejtenant, stop! Wysiada�. Do mnie. Sier�ancie, wychod�cie z D�imem! 1 Elektrocykl � motocykl poruszany motorem elektrycznym. 2 Mikroradio � kieszonkowy, odbiorczy i nadawczy, aparat radiowy. Jego u�ycie sta�o si� mo�liwe z chwil� wynalezienia bardzo pojemnych akumulator�w. Mikroradio wygl�da jak s�uchawka mikrofonu (telefonu); z boku ma przymocowany trzon, kt�ry mo�na wyci�gn�� do g�ry (jak w teleskopie) tworz�c anten�. Wewn�trz s�uchawki znajduje si� akumulator, zewn�trz � kr��ek z ruchom� strza�k�, kt�r� mo�na nastawia� na ��dan� fal�. 14 Po kilkunastu sekundach dwie sylwetki zarysowa�y si� w ciemno�ciach. � Tutaj, towarzyszu majorze � rozleg� si� cichy g�os Chi�skiego. �� Naprz�d! � rzuci� Komar�w. Cztery cienie ludzkie milcz�c, w potokach deszczu, ruszy�y zalan� drog�. Na przodzie, z napi�t� jak struna smycz�, bieg� D�im ci�gn�c za sob� sier�anta. Nagle smycz rozlu�ni�a si� i opad�a, sier�ant omal nie wpad� na zastyg�ego w bezruchu psa. � St�j! �� st�umionym g�osem zawo�a� sier�ant. W poprzek drogi sta�a czarna bry�a maszyny. Da� si� s�ysze� s�aby, przyg�uszony j�k. Komar�w rzuci� si� do otwartych na o�cie� drzwiczek elektromobilu. Promie� latarki kieszonkowej o�wietli� na pod�odze kabiny zwi�zanego �o�nierza stra�y pogranicznej, z zakneblowanymi ustami. Obok le�a� karabin. -� Panszin! � g�ucho krzykn�� Komar�w, szybko i umiej�tnie uwalniaj�c z wi�z�w �o�nierza, podczas gdy Chi�ski wyjmowa� mu knebel. � Nie ranny? � zapyta� Komar�w. �o�nierz milcz�c, jakby z trudem odzyskuj�c przytomno��, poruszy� przecz�co g�ow�. � Og�uszony? � Uderzyli mnie czym�... po g�owie... towarzyszu majorze � wykrztusi� Panszin podnosz�c si� przy pomocy Chi�skiego. � Bronili�cie si�? � Prosi�em o lito��, towarzyszu majorze � weselej u�miechaj�c si� odpowiedzia� mocniejszym ju� g�osem Panszin. � Rzuci�em karabin... Roze�mieli si�... Jeden powiedzia�: �To i lepiej". Wszystko posz�o tak, jak przepowiedzieli�cie, towarzyszu majorze. � M�wili po rosyjsku? -� Po rosyjsku. � Wielu ich by�o? � Zdaje si�, �e czterech. W maskach. �� W jaki spos�b zatrzymali maszyng? 15 �- W poprzek drogi przeci�gn�li sznur... Spostrzeg�em go na czas... zahamowa�em. Maszyng zarzuci�o. � Gdzie Kardan? � Zwi�zali go i zabrali ze sob�. � W kt�r� stron�? � Drog�. W stron� mostu. Chi�ski nagle skoczy� w g��b kabiny. � Majorze! Kartka! W rogu siedzenia biela� kawa�ek papieru. Komar�w wzi�� go i o�wietli� latark�. Na papierze by� napis drukowanymi literami: ��mier� zdrajcy. Tak b�dzie z ka�dym". Bez podpisu. Komar�w milcza�, przypatrywa� si� kartce, wreszcie, g�adz�c podbr�dek, powiedzia�: � G�upia robota... Pisane dla naiwnych. Deszcz b�bni� po masce karoserii. �� Zdo�acie doprowadzi� maszyn� do stra�nicy? � zapyta� Komar�w Panszina, wychodz�c na ulew�. � Na pewno, towarzyszu majorze. Ju� przyszed�em do siebie. � Doskonale! Sier�ancie, oddajcie mu D�ima. Przy takiej pogodzie pies si� aam nie przyda. Gdzie elektrocykle? � Tutaj, towarzyszu majorze �- odpowiedzia� sier�ant. -� Andre-jew przyprowadzi� je. � Do maszyn! -� skomenderowa� Komar�w. � Powiedzcie, Pan-szin, komendantowi stra�nicy, �eby staruszka Paw�a nie rusza�, ale z oczu go nie spuszcza�. Szczeg�lnie, gdy dziadek goli si� na s�o�cu... M�ody i g�upi... koguta nie kupi... No, ruszajcie!... Huk grzmotu zag�uszy� ostatnie s�owa Komarowa. B�yskawica na chwil� o�wietli�a drog� pe�n� ka�u�. Elektrocykle pe�nym biegiem pomkn�y w ulew�. � Daleko do posterunku? � zapyta� przez �wist wiatru Komar�w, wyjmuj�c z wisz�cego na piersi futera�u infraczerwon� nocn� lornetk�.1 1 Infraczerwon� lornetka. � Za czerwonym kra�cem widma przebiegaj� niedostrzegalne dla oka infraczerwone promienie o d�ugo�ci fali od 1 mm do 0,76 mikrona. Infraczerwoina lornetka chwyta te promienie zmieniaj�c je w widzialne, dzi�ki czemu umo�liwia w nocy widzenie oddalonych przedmiot�w. 16 � Zaraz b�dzie � odpowiedzia� sier�ant. Wsun�� dwa palce w usta, cicho gwizdn�� i zwolni� bieg maszyny. Na skraju drogi pojawi� si� cie�. Elektrocykl stan��. Cie� podszed� blisko. Zarysowa�a si� sylweta �o�nierza w p�aszczu, z karabinem. � Przechodzi� kto drog�? � zapyta� Komar�w. � Czterech. Pobiegli w stron� mostu. Dw�ch nios�o jaki� ci�ar na ramionach. � Dobrze! � powiedzia� Komar�w. � Naprz�d! Podni�s� do oczu nocn� lornetk� i d�ugo wpatrywa� si� w ciemno�ci wzd�u� drogi. � Nic nie wida� � szepn��. Gdy przejechali kilometr, znowu z ukrycia wyszed� �o�nierz i zara-portowa�: � Przebieg�o czterech. Z t�umokiem na ramionach. W stron� mostu. Ale lornetka nic jeszcze nie mog�a uchwyci�. Za mostem droga rozwidla�a si�. Z g�stych, przydro�nych krzak�w wy�oni� si� o�wietlony b�yskawic� �o�nierz ociekaj�c wod� i zarapor-towa�: -� Tylko co przebieg�o pi�ciu. Wsiedli w oczekuj�c� maszyn� ze zgaszonymi �wiat�ami. Pojechali praw� drog�. Us�ysza�em s�owa: �Gie-orgij Niko�ajewiczu, siadajcie przy szoferze". -� Co to za maszyna? � zapyta� Komar�w. � Koloru nie mog�em rozr�ni�. Z kszta�tu karoserii � tulska JEM- 146". Elektrocykle wzi�y najszybszy bieg. Deszcz s�abn��. Burza mija�a. Wiatr zapiera� oddech. Las sko�czy� si� i od razu sta�o si� widniej. � Ile jeszcze posterunk�w przed nami? � zapyta� Komar�w sier�anta, nie odejmuj�c lornetki od oczu. � Zdaje si�, pi��? � Pi��, towarzyszu majorze. � Czy to droga do stacji? � Tak jest. Droga � do centrum rejonu �� zosta�a na lewo. � Najbli�szy poci�g ze stacji? � Czwarta pi��dziesi�t osiem. Do Kijowa. �� Doskonale... Jest i maszyna! � cicho krzykn�� Komar�w. Wygnanie w�adcy � 2 17 Daleko, w szarej mgle majaczy�a nik�a, ciemna plama, szybko posuwaj�ca si� naprz�d. Po paru minutach plama zacz�a przybiera� bardziej wyra�ne kszta�ty. B�ysn�y cz�ci metalowe. Przez lornetk� mo�na ju� by�o rozpozna� nisk�, wyd�u�on� karoseri� tropionej maszyny. Komar�w prawie le�a� na ramie przyczepki, wpatruj�c si� uporczywie, a� do b�lu w oczach, w zarys maszyny. � Tak � powiedzia� w ko�cu, prostuj�c si� i opuszczaj�c lornetk�. � Dobrze zauwa�y�. �TEM � 146". Jak nazwisko �o�nierza na rozwidleniu dr�g, towarzyszu sier�ancie. � Krasawin, towarzyszu majorze. � Zapami�tajcie: macie zaraportowa� komendantowi stra�nicy o spostrzegawczo�ci i sumiennym pe�nieniu s�u�by przez Krasawina. � Rozkaz, towarzyszu majorze! Komar�w wydoby� aparat mikroradia, po omacku, odchyli� dolne wieczko p�askiego futera�u � mikrofon, wysun�� anten�, przy�o�y� s�uchawk� do ucha i przesun�� strza�k� na inny punkt tarczy. �� Dow�dztwo rejonu, sze��dziesi�t cztery?... �Indianin"... Kto przy mikrofonie?... Przy��czcie dyktafon... M�wi Komar�w... Starszy inspektor z G��wnego Urz�du... Dwie�cie osiemdziesi�t sze��. Przeka�cie terminowo na stacj� Wiszniewsk: Do stacji zbli�a si� elektromobil tulski �T E M � 146". Pi�ciu lub sze�ciu pasa�er�w. Uwa�a� na kr�pego m�czyzn�: szeroka, �niada twarz o wydatnych ko�ciach policzkowych, czarne w�osy spadaj�ce na czo�o, czarne, g�ste w�sy, wydatny, ostry nos z garbem. Mie� na oku tak�e pozosta�ych. Jad� w �lad za �T E M � 146" dwoma elektrocyk�ami waszej pogranicznej stra�nicy. Numery: dwa zera dziewi��dziesi�t sze�� i dwa zera dziewi��dziesi�t siedem. Poda� mi na stacji informacj�. Wszystko. Z przeciwnej strony, siej�c matowe �wiat�o, p�dzi�a ogromna maszyna ci�arowa za�adowana g�r� work�w, t�umok�w i skrzynek. Mign�� mglisty, rozp�ywaj�cy si� zarys jakiego� budynku przy drodze, za nim drugi, trzeci. Zacz�o �wita�. Nadchodzi� ranek. Z daleka ukaza�a si� grupa budynk�w. R�wnocze�nie dolecia� daleki, przeci�g�y d�wi�k syreny. � Ekspres Odessa � Kij�w � zauwa�y� sier�ant. 18 � Zd��ymy? � z trwog� zapyta� Komar�w. � Zd��ymy. To sygna� przed zakr�tem toru, 30 kilometr�w od stacji. Poci�g musi nas jeszcze min��, tam � z prawej strony. Na drodze coraz cz�ciej zacz�y si� pojawia� samochody i ludzie. Trzeba by�o zmniejszy� szybko��. Par� razy �TEM � 146" znika� z oczu, potem zn�w pokazywa� si�, gdy elektrocykl zwi�ksza� szybko��. Z prawej strony na rozja�nionym ju� horyzoncie ukaza�a si� ciemna wst�ga, szybko sun�ca w poprzek kierunku drogi elektrocykl�w i �T E M � 146". Stacja kolei by�a ju� zupe�nie blisko. Ale i ruch na szosie coraz wi�kszy. Komar�w spostrzeg� przez lornetk�, jak elektromobil wpad� w ulic� prowadz�c� do stacji i zr�cznie lawiruj�c mi�dzy samochodami, skry� si� w�r�d nich. � Zwi�kszcie szybko�� �- rzuci� Komar�w i obejrza� si�. Maszyna Chi�skiego, w odleg�o�ci dwustu metr�w, p�dzi�a z ty�u. Chi�ski w cywilnym ubraniu, podobnie jak i Komar�w, siedzia� obok �o�nierza - kierowcy, r�wnie� po cywilnemu. Wiatr targa� jego czarne w�osy. Komarowowi wyda�o si�, �e w �niadej, poci�g�ej twarzy m�odego lejtenanta b�ysn�y z�by w szerokim u�miechu. Komar�w odpowiedzia� serdecznym, porozumiewawczym u�miechem. Przypomnia� sobie rado�� swego m�odego pomocnika, kiedy ten dowiedzia� si�, �e major bierze go ze sob�. Lejtenant po raz pierwszy bra� udzia� w tak powa�nej pogoni... Poci�g elektryczny ju� sta� na stacji. Na semaforze zap�on�o zielone �wiat�o. �TEM � 146" wolno odje�d�a� od stacyjnego podjazdu. Komar�w i Chi�ski wyskoczyli w biegu, zanim elektrocykle stan�y. Szybko pop�dzili szerokimi kamiennymi schodami do budynku stacyjnego. Na ostatnim stopniu sta� m�czyzna. Komar�w przebieg� ko�o niego, szepn�wszy tylko jedno s�owo: �Indianin". M�czyzna pod��y� za majorem, m�wi�c p�g�osem: '� Trzeci wagon, pi�ty przedzia�... Dw�ch... Czterech zosta�o. � Miejcie ich na oku � rzuci� Komar�w wybiegaj�c z budynku na peron. Wzd�u� peronu, nabieraj�c szybko�ci, miga�y lakierowane wagony z zasuwaj�cymi si� automatycznie w biegu skrzyd�ami drzwi. By� to 19 poci�g po�pieszny, o op�ywowych kszta�tach, bez przerw mi�dzy wagonami, z wci�ganymi stopniami i por�czami. Gdy Komar�w dobieg� do ko�ca peronu, ostatni wagon zr�wna� si� z nim. Komar�w spojrza� na� wzrokiem pe�nym rozpaczy. Ale nagle przysiad�, skoczy� w p�otwarte jeszcze drzwi wagonu i przycisn�� je ramieniem. W nast�pnym mgnieniu oka, o ma�o nie obaliwszy go z n�g, wpad� na niego Chi�ski i obj�� go ramieniem. D�wigaj�c na sobie Chi�skiego, Komar�w zrobi� krok do wn�trza wagonu i pu�ci� drzwi, kt�re cicho zasun�y si� za nim. Poci�g p�dzi� ju� w�r�d p�l, mi�kko ko�ysz�c si� i g�ucho stukaj�c na spojeniach szyn. Rozdzia� 3 POD OBSERWACJ� � ...Stanowczo twierdz�, �e gdyby nie przedwczesna �mier�, Kras-kow da�by jedyne w swoim rodzaju rzeczy. Taka np. �Dziewczyna z kwiatami", jak�� wysok� ma warto��. Albo �Na boisku sportowym"! Ile pi�kna w tych p��tnach, jaka delikatno�� rysunku! Nie waham si� powiedzie�, �e by�y to dopiero pierwsze kroki geniusza. � No... zaraz geniusza! Przesadzasz, Lwie Markowiczu � cicho odpar� Komar�w poprawiaj�c wetkni�te w ucho zako�czenie rurki akustycznej. Drugi jej koniec przyciska� szczelnie do otworu przewodu regulatora powietrznego,* by uchwyci� g�osy dochodz�ce z s�siednich przedzia��w. To nie przeszkadza�o mu podtrzymywa� rozmow� z Chi�skim o sztuce. 1 Regulator powietrzny � urz�dzenie, doprowadzaj�ce powietrze i utrzymuj�ce ��dany stopie� jego ciep�a, czysto�ci i wilgotno�ci. Regulator powietrzny sk�ada si� a szeregu aparat�w: ch�odz�cego lub podgrzewaj�cego, zwil�aj�cego lub osuszaj�cego i innych. Dzi�ld temu urz�dzeniu mo�na zim? i latem w ka�dym zamkni�tym miejscu utrzymywa� odpowiednio umiarkowan� temperatur�. 20 Gdy by�a mowa o sztuce, w szczeg�lno�ci o malarstwie, Chi�ski traci� spok�j i opanowanie, w czym tak starannie usi�owa� na�ladowa� Komarowa. � Zapewniam was, Dymitrze Aleksandrowiczu, to by� artysta o olbrzymich zdolno�ciach. Po prostu za ma�o znacie jego prace � gor�co dowodzi� Chi�ski. Komar�w podni�s� ostrzegawczo r�k�, pochyli� g�ow� do �ciany wagonu i nas�uchiwa�. Poci�g lekko si� ko�ysz�c p�dzi� szybko naprz�d. S�ycha� by�o monotonny warkot motor�w pod pod�og� i cz�stotliwe stukanie k�. Za szczelnie zamkni�tym oknem, w zapadaj�cym zmierzchu, wirowa�y k�gby przydro�nego kurzu. Chi�ski, pochylony naprz�d, z wyci�gni�t� szyj�, r�wnie� zacz�� nas�uchiwa�. Komar�w wreszcie podni�s� g�ow�, mia� zawiedzion� min�, poprawi� zako�czenie rurki akustycznej w uchu, mocniej przycisn�� jej drugi koniec do otworu regulatora powietrznego i powiedzia�: � O czym� m�wi�,... ale tak cicho, �e nic nie mog� zrozumie�. W kt�rym� z dalszych przedzia��w g�o�no gadaj�, zag�uszaj�... Rozr�ni�em tylko: �Niko�ajew" i �lotnisko". Chi�ski zamy�li� si�. Wzi�� ze stolika wieczorny biuletyn dla pasa�er�w poci�gu i usadowiwszy si� wygodnie, zacz�� czyta�. Zmierzch g�stnia�. � W Wozniesie�sku staniemy zero trzydzie�ci � na wp� pytaj�co, na wp� twierdz�co powiedzia� Komar�w. � Tak jest, Dymitrze Aleksandrowiczu. � To znaczy, wed�ug po�udnika Niko�ajewa, o jedenastej trzydzie�ci... Chi�ski pochyli� si� w stron� kontaktu i cicho zapyta�: � �wiat�o nie b�dzie wam przeszkadza�o? Uchwyci� niewyra�ne skinienie g�owy Komarowa siedz�cego w ciemnym k�cie. �wiat�o zala�o przedzia�. Komar�w z przymkni�tymi oczami siedzia� nieruchomo przy �cianie. Milczenie trwa�o d�ugo. Motory hucza�y, ko�a pr�dko i niewyra�nie co� wystukiwa�y pod pod�og�. Wreszcie Komar�w westchn�� i podni�s� oczy. 21 M I �� Co nowego w biuletynie? � zapyta� cicho. � Program zimowego sezonu w Wielkim Teatrze... Nowa opera Char�amowa... Odkrycie profesora Kurdiumowa... Nowa metoda transfuzji krwi... O!... chwilk�... Chi�ski szybko przebieg� oczyma par� wierszy. � Nagle zmar� Wiszniakow... Pami�tacie, Dymitrze Aleksandrowi-czu? Sprawa sfa�szowania geo-radiogram�w w arktycznym budownictwie. �W wi�zieniu �ledczym, w zagadkowych okoliczno�ciach" � donosi komunikat. Oczy Komarowa zab�ys�y. � Szczeg��w nie podaj�? �� zapyta�. �� Nie, tylko, �e w przeddzie� lekarz bada� Wiszniakowa i stwierdzi�, �e by� zupe�nie zdr�w. � Dziwne � Komar�w zamy�li� si�. �� Wypadki nag�ej �mierci sta�y sig u nas do�� rzadkie. Co by to mog�o by�? Po kr�tkim milczeniu Chi�ski powiedzia�: � Na linii W�adywostok � Jokohama � San Francisko skasowano rejsy elektrostatk�w �Karelia", �Dniepr" i �Szczors", a na linii Leningrad � Londyn � Nowy Jork elektrostatki � �Desna", �Po�tawa" i �Don". Oddano je do dyspozycji W A R-u celem przyspieszenia jego transport�w morskich. � Tak, maj� tam jakie� trudno�ci transportowe �� zauwa�y� Komar�w. � S�ysza�em o tym jeszcze przed wyjazdem z Moskwy... Nie�ad, zam�t... maj�c do rozporz�dzenia tak pot�n� flot�!... Got�w jestem pomy�le�, �e Katulin zapomnia�, jak to si� prowadzi powa�ne przedsi�wzi�cie... Chi�ski przerwa� mu: � Powa�ne przedsi�wzi�cie?... To niew�a�ciwe s�owo. Wielkie! Gigantyczne! Brak mi s��w na w�a�ciwe okre�lenie... Ju� drugi rok idzie budowa, czwarty jak porusza do g��bi ca�y Zwi�zek Radziecki, ba � ca�y �wiat, a ja wci�� jeszcze nie mog� si� przyzwyczai� i m�wi� o tym spokojnie, na zimno. Zastanowi� si� tylko: przebudowa Arktyki! Dech zapiera na sam� my�l o tym! Nie! �awrow to geniusz! A ja dot�d nie mia�em mo�no�ci uda� si� tam. 22 � Wszystko to prawda � powoli powiedzia� Komar�w, zaj�ty swymi my�lami. Obawiam si� tylko, czy wasze �yczenie nie spe�ni si� o wiele pr�dzej, ni� s�dzicie... czy nie znajdzie si� tam dla nas jaka� robota... �� S�dzicie, majorze? � �ywo zapyta� Chi�ski. � Sk�d? Dlaczego ? � Ta sprawa rozpali�a zbyt wielkie nami�tno�ci, poruszy�a zbyt wiele wrogich si� mi�dzynarodowych. Komar�w umilk�, po chwili zn�w zacz��: � Nie podoba mi si� sprawa Wiszniakowa... i jego zagadkowa �mier�. Ten zam�t w sprawach budownictwa... To nie pasuje do Ka-tulina. Na matowym ekranie nad drzwiami rozb�ys� zielony napis: �Kolacja w wagonie restauracyjnym od godziny 21 do 24. Menu..." Tu nast�powa� d�ugi spis da�, zak�sek i napoj�w. Napis trwa� pi�� minut, zgas�, a na jego miejsce zap�on�� nowy: �W wagonie � sali koncertowej od godziny 22 seans telewizyjno-d�wi�kowy: �Otello" Szekspira, ze sceny leningradzkiego Teatru Wielkiego. W rolach g��wnych: Otello � Bierkutow, Desdemona � Koro-lewa, Jago � Sikorski. Komar�w wskaza� g�ow� na drzwi i poleci� Chi�skiemu: � Id�cie, rozejrzyjcie si�, ale nie tra�cie ze mn� ��czno�ci... Chi�ski od�o�y� biuletyn, wsta�, przejrza� si� w lustrze, poprawi� krawat i wyszed� z przedzia�u. W w�skim korytarzu dw�ch m�czyzn �ywo rozmawia�o, trzeci sta� przy oknie i patrza� na poruszaj�ce si� w ciemno�ciach jaskrawe �wiat�a. To elektro-kombajny po�piesznie ko�czy�y drugi zbi�r pszenicy o przy�pieszonym dojrzewaniu. Chi�ski r�wnie� stan�� przy oknie, ko�o wej�cia do s�siedniego przedzia�u. Wkr�tce drzwi otworzy�y si�, z przedzia�u wyszed� barczysty m�czyzna �redniego wzrostu, z jasnymi, zaczesanymi do ty�u w�osami, z pod�u�n�, ogolon� twarz�. Szybko zamkn�� on drzwi za sob�. W tej kr�tkiej chwili Chi�ski obejrzawszy si� zd��y� zauwa�y� w przedziale m�czyzn� z czarnymi w�sami. Le�a� na �awce i czyta� gazet�. 23 Pasa�er, kt�ry wyszed� z przedzia�u, szybko i nieznacznie rozejrza� si�, potem spokojnie ruszy� w stron� wagonu restauracyjnego. Chi�ski, przycisn�wszy czo�o do szyby i zas�oniwszy r�kami oczy od �wiat�a korytarza, uda�, �e poch�on�� go ca�kowicie widok �ycia nocnego w polu. Po up�ywie minuty pod��y� za nieznajomym. W hermetycznie zamkni�tych przej�ciach mi�dzy wagonami silnie ko�ysa�o, g�o�niej stuka�y ko�a i hucza�y motory. Chi�ski przeszed� dwa wagony, nie spuszczaj�c oczu z nieznajomego, ubranego w jasno br�zowy garnitur. Wagon restauracyjny by� jasno o�wietlony, mieni� si� �ywymi kolorami kwiat�w na stolikach, l�ni� biel� serwet, szk�em i metalem nakry� sto�owych. Przez kryszta�ow� szyb� wewn�trznych drzwi, w�r�d elegancko ubranych i z o�ywieniem rozmawiaj�cych ludzi, Chi�ski spostrzeg� swego nieznajomego, kt�ry ju� zajmowa� miejsce przy stoliku. Wzd�u� zewn�trznych �cian wagonu, nad stolikami, bieg�a cztero-graniasta rura z czarnej lakierowanej masy plastycznej. Nad ka�dym stolikiem, w �ciance rury by�a wmontowana tabliczka z r�nokolorowymi guziczkami i cyframi obok nich. Nieznajomy przejrza� jad�ospis, obr�ci� si� do tabliczki i nacisn�� par� guzik�w. Potem wzi�� gazet�, osun�� si� na oparcie krzes�a i zacz�� czyta�. Chi�ski, upewniony co do nieznajomego, obejrza� si�. W korytarzyku, gdzie sta�, na prawo by�y drzwi z napisem: �Toaleta". Chi�ski szybko wszed� tam i zanikn�� drzwi na zasuwk�. Wyj�wszy kieszonkowy radiotelefon, nastawi� go na fal� Komarowa. Po chwili rozleg�o si� ciche brz�czenie. Chi�ski prawie szeptem wym�wi� nad mikrofonem has�o: � �Indianin" i �Lew"... Tak, to ja... G��wny zosta�, towarzysz w wagonie restauracyjnym... Tak... Rozumiem... Do ko�ca?... Dobrze... Rozejd� si�... Tak jest... Chi�ski schowa� aparat do kieszeni, wyszed� z kabiny i uda� si� do sali restauracyjnej. Tutaj niepostrze�enie dotar� do oddalonego stolika w rogu wagonu. W tym momencie w rurze nad stolikiem nieznajomego rozleg� si� cichy dzwonek i otworzy�y si� male�kie drzwiczki. W ich otworze wida� 24 by�o dwie ta�my transportera: wy�sza, z brudnymi naczyniami, nieustannie przesuwa�a si�, druga, z kromkami chleba na talerzu, sta�a nieruchomo. Nieznajomy zdj�� talerz. Ta�ma przesun�a si� nieco i zn�w stan�a; w otworze pojawi� si� stos talerzy, sosjerki oraz komplet �y�ek, widelc�w i no�y. Potem na sun�cej wolno ta�mie ukazywa�y si� kolejno naczynia z zam�wionymi daniami. Nieznajomy zdejmowa� je, ustawia� na stoliku, potem zabra� si� do jedzenia. S�dz�c po ilo�ci zam�wionych da� i po�piechu, z jakim je spo�ywa�, musia� by� bardzo g�odny. �Ba! Od rana nic nie jad�"... � wsp�czuj�co pomy�la� Chi�ski. Dla siebie Chi�ski zam�wi� skromn� kolacj�; tak�e odczuwa� g��d. Strza�ka wielkiego �ciennego zegara ju� zbli�a�a si� do godziny 23. Chi�ski posiliwszy si� postawi� brudne naczynia na g�rn� ta�m� i zabra� si� do owoc�w. Nieznajomy sko�czy� kolacj�. Posta� chwil� przy stoliku, jakby niezdecydowany, i ruszy� w stron� sali koncertowej. Chi�ski, odczekawszy par� chwil, uda� si� za nim. Sala by�a zaciemniona. Na mocno o�wietlonym ekranie demonstrowano scen� z leningradzkiego teatru. Otello m�wi� z Jagonem, unosi� si�, oburza�, zatruty ju� jadem podejrze�. Widzowie z napi�t� uwag� �ledzili znakomit� gr� Bierkutowa i Sikorskiego. Trzeci akt dobiega� ko�ca, gdy Chi�ski zauwa�y�, �e poci�g zwalnia bieg. � Jedziemy pod g�r�! �� pomy�la�, ale zaraz odrzuci� to przypuszczenie. Dla ekspresu, kt�ry robi sto pi��dziesi�t kilometr�w na godzin�, �adna pochy�o�� nie mo�e stanowi� przeszkody powoduj�cej tak znaczne zmniejszenie szybko�ci. Poci�g stopniowo zwalnia� bieg. Do sali dochodzi�y cz�ste, przyg�uszone gwizdy. �Sze��dziesi�t... czterdzie�ci kilometr�w"... � ze wzrastaj�cym niepokojem okre�la� Chi�ski szybko��, ws�uchuj�c si� w stukot k�. Zwr�ci� si� do s�siada i szeptem zapyta�: � �Czy nie wiecie towarzyszu, dlaczego poci�g zwolni� bieg? -� Remont toru od trzech dni � uprzejmie odpowiedzia� nieznajomy nie odrywaj�c oczu od ekranu. W tym momencie wzd�u� okien z obu stron wagonu przemkn�o kilka czerwonych �wiate� ostrzegawczych. 25 Chi�ski uspokoi� si�, a widz�c, �e jego nieznajomy siedzi na miejscu, zn�w zacz�� patrze� na ekran. Po pi�ciu minutach poci�g zacz�� przyspiesza� i, jakby odrabiaj�c stracony czas, pomkn�� w ciemno�� ze zdwojon� szybko�ci�. Po p�nocy, na p� godziny przed Wozniesie�-skiem, ekran zgas�, b�ysn�o �wiat�o na sali, widzowie zacz�li rozchodzi� si�. Nie trac�c z oczu nieznajomego, Chi�ski uda� si� za nim do swego wagonu. Gdy nieznajomy wszed� do przedzia�u, lejtenant otworzy� drzwi swego i g�ucho krzykn��. Przedzia� by� pusty. Komar�w znik�. W otwarte wbrew surowym przepisom okno, ze �wistem wlatywa� wiatr, trzepocz�c firankami, nape�niaj �c przedzia� k��bami kurzu, piasku i wszelkiego porwanego p�dem �miecia. R�czniki, serwetka, wazonik z kwiatami le�a�y na pod�odze. Kurz przy�mi� �wiat�o; trudno by�o oddycha�. Machinalnie zamkn�wszy za sob� drzwi, Chi�ski chwil� sta� na �rodku przedzia�u, rozgl�daj�c si� ze zdumieniem i usi�uj�c co� z tego zrozumie�. W ko�cu powoli podszed� do okna i zamkn�� je przekr�caj�c r�czk� hermetycznego zatrzasku. Potem pu�ci� w ruch wentylatory i zwi�kszy� dop�yw czystego powietrza z regulatora. Jego m�zg gor�czkowo pracowa�, g�ste, czarne brwi zetkn�y si� u nasady nosa. �Co si� tu sta�o? Gdzie on si� podzia�?... Mo�e po prostu wyszed� i zaraz wr�ci? Ale okno!"... Uwa�nie obejrza� przekr�con� przed chwil� r�czk� hermetycznego zatrzasku i sprawdzi� jego dzia�anie. Nie... w porz�dku. Okno musia�o by� przez kogo� otwarte. Ale tego surowo zabraniaj� przepisy dla pasa�er�w, �eby nie zanieczyszcza� �wie�ego powietrza, kt�re aparatami dochodzi do przedzia��w... Widocznie co� bardzo wa�nego zmusi�o Komarowa do przekroczenia tych przepis�w. Komar�w nie nale�y do ludzi post�puj�cych nieopatrznie... Tak... Ale gdzie on si� podzia�? Opu�ci� przedzia� w po�piechu, nie zd��ywszy zamkn�� okna? Wtem nowa my�l �cisn�a mu serce! Napad! Wyrzucili go przez okno! Chi�ski szybko obejrza� si�. Nie... Nie wida� �adnych �lad�w walki... Komar�w nie da�by si� tak �atwo wzi��... Przy tym ha�as... Zbiegliby si� ludzie... 26 Chi�ski nieco si� uspokoi�. Znowu podszed� do okna i pocz�� systematycznie ogl�da� stolik, doln� cz�� ramy okiennej, miejsce, gdzie siedzia� Komar�w. Pod cienk� warstw� kurzu nie zauwa�y� nic podejrzanego. Prawda, serwetka! Na stoliku by�a serwetka! M�ody lejtenant podni�s� j� z pod�ogi i pocz�� bada� centymetr po centymetrze. Jest! W �rodku serwetki, tu� przy zgi�ciu, ledwie widoczna, zaznacza�a si� szeroka plama o niewyra�nie zaokr�glonym konturze. Chi�ski wyj�� z kieszeni lup� i skierowa� j� na podejrzane miejsce. Teraz kontury plamy wyst�pi�y wyra�nie. Podeszwa! Podeszwa buta! Ale... czy to nie on sam przypadkiem nast�pi� na serwet�?... Nie... Dobrze pami�ta, pod�wiadomie, ale z zakorzenionego g��boko nawyku, omija� le��c� na pod�odze serwetk�. Od pierwszej chwili, gdy przera�ony nieobecno�ci� Komarowa wszed� do przedzia�u, stara� si� niczego nie dotyka� przeczuwaj�c, �e wszystko to trzeba b�dzie zbada�, przemy�le�... Pr�cz tego, on ma w�ski but, a tu �lad daleko szerszy. Komar�w ma w�a�nie stop� szerok�... Chi�ski ostro�nie po�o�y� serwetk� na stoliku, odciskiem �ladu do g�ry. Oba zagi�cia przylega�y r�wno do kant�w stolika. Serwetka znalaz�a si� na swym miejscu. Kontur �ladu zaczyna� si� od strony, gdzie siedzia� Komar�w, tak �e nosek buta przypada� na �rodek serwetki. Chi�skiemu zrobi�o si� gor�co. Po raz pierwszy samodzielnie musia� wysnuwa� wnioski, Tak wi�c, Komar�w stan�� jedn� nog� na stoliku. W jakim celu? Do okna? Chi�ski odchyli� r�czk� hermetycznego zamkni�cia, pocz�� wolno i ostro�nie opuszcza� ram� okna. Gor�cy, k�uj�cy ziarenkami piasku wiatr uderzy� go w twarz, rozwichrzy� mu w�osy. Centymetr za centymetrem Chi�ski ogl�da� czarne, kauczukowe �ebro ramy okiennej. Ledwo dostrzegalne i nieco postrz�pione dra�ni�cie... zupe�nie �wie�e, jeszcze nie zag�adzone, sz�o w poprzek �ebra od wewn�trz na zewn�trz. A oto drugie, wzd�u� �ebra... Nie mog�o by� w�t- I pliwo�ci! Komar�w wyskoczy� przez okno! Poczuwszy nagle os�abienie Chi�ski zamkn�� okno i pad� na �awk�. W pe�nym biegu poci�gu!... To �mier�! Samob�jstwo! Lejtenant zerwa� si� z miejsca i skoczy� do drzwi. Alarmowa�! Zatrzyma� poci�g! Trzeba go szuka�... mo�e ju� tylko trupa... Chwyci� za klamk� i zatrzyma� si�. Nie! Nie, nie... Wykluczone!... Komar�w nie nara�a�by si� na pewn�, a bezcelow� �mier�... �e te� od razu nie przysz�o mu na my�l!... Wida� tak trzeba by�o... i... mo�na by�o... Co� tu musia�o zaj��... Gdzie Kardan? Niemo�liwe, aby Komar�w zostawi� Kardana. A wi�c i Kar-dan r�wnie�... Nagle przypomnia� sobie: czerwone �wiat�a, remont toru, zwolniony bieg poci�gu... To jasne! S�aby u�miech o�ywi� twarz lejtenanta, wst�pi�a we� nadzieja. Przechylony w ty�, z plecami na oparciu, siedzia� tak kilka minut nieruchomo, z zamkni�tymi oczami. Potem wsta�, zdj�� z haczyka odkurzacz i zacz�� uprz�ta� przedzia�. Daleko za oknem pokaza�o si� �wiat�o. Per�owy, �wietlisty ob�ok wci�� r�s� i wreszcie zala� horyzont. Poci�g zwalnia� bieg, zatrz�s� si� na pierwszej zwrotnicy. Ot� i Wozniesie�sk. W Wozniesie�sku nieznajomy nie sprawia� k�opotu lejtenantowi. By� pewny siebie i widocznie czu� si� tutaj bezpiecznie. Nie chc�c nasuwa� mu si� na oczy, lejtenant przekaza� inwigilacj� miejscowym funkcjonariuszom. Codziennie Chi�ski, osobi�cie lub przez mikroradio, otrzymywa� raporty o tym, co robi nieznajomy, jak si� prowadzi, kogo odwiedza. Zreszt� ju� pierwszego dnia pobytu w Wozniesie�sku cz�owiek ten przesta� by� nieznajomym. W wielkiej fabryce, kt�r� odwiedzi� rano po przyje�dzie, znano go od dawna: Piotr Oskarowicz Giinter, kontroler-odbiorca W A R-u � Wielkich Arktycznych Rob�t. 28 Do Wozniesie�ska przyby� on na inspekcj� kontroler�w-odbiorc�w w tutejszych fabrykach. Giinter by� bardzo surowy, wymagaj�cy, nawet drobiazgowy. Najmniejszy szczeg� nie uszed� jego uwagi. Administracja fabryk i kontrolerzy z szacunkiem przyjmowali jego uwagi. Jego wymagania by�y uzasadnione i nie wywo�ywa�y sprzeciw�w. W Wozniesie�sku Giinter zabawi� dwa dni. Te dwa dni Chi�ski sp�dzi� w hotelu, prawie nie wychodz�c na ulic�. Chocia� ka�dej chwili m�g� otrzyma� zawiadomienie o wyje�dzie Giintera, Chi�ski nieustannie szuka� Komarowa w eterze przy pomocy swego mikroradia. Ci�gle mia� nadziej�, �e major, by� mo�e, znajduje si� jeszcze w zasi�gu dzia�ania tego ma�ego aparatu, gdzie� w odleg�o�ci dwustu kilometr�w od Wozniesie�ska. W�tpliwo�ci i obawa nie dawa�y spokoju m�odemu lejtenantowi. W ci�gu roku wsp�lnej pracy z Komarowem zd��y� on ca�� dusz� przywi�za� si� do swego zwierzchnika, zawsze spokojnego, opanowanego, uzdolnionego �tropiciela", cz�owieka o rozleg�ych i r�norodnych zainteresowaniach. Rozmowy z nim o pracy zawodowej, d�ugie, serdeczne dysputy o �yciu, sztuce, sprawia�y Chi�skiemu prawdziw� przyjemno��. Otwiera�y mu one nowe horyzonty, cz�sto wr�cz nieoczekiwane, tak �e m�ody cz�owiek got�w by� ca�ymi godzinami s�ucha� swego zwierzchnika i przyjaciela. Komar�w by� samotny. Dwa lata temu straci� �on�. Nale�a� do tych ludzi, kt�rzy kochaj� tylko raz w �yciu; tote� zasklepiona, lecz nie zabli�niona rana serca dotychczas go bola�a. Czego� mu wci�� brakowa�o, czu� jakby puste, nie zaj�te miejsce ko�o siebie. Syn zmar� jako ma�y ch�opiec. C�rka w przesz�ym roku wyjecha�a z kochanym cz�owiekiem do Taszkientu. Rzadkie widzenia z ni�, za po�rednictwem telewizefonu nie mog�y wype�ni� pustki jego mieszkania. Pe�ne entuzjazmu przywi�zanie m�odego lejtenanta wzrusza�o Komarowa swoj� szczero�ci�. Pokocha� go jak syna dawno utraconego, a teraz jakby na nowo odnalezionego. ...Niepok�j dr�czy� lejtenanta. To wyobra�a� sobie okaleczone cia�o Komarowa le��ce samotnie ko�o toru, to zdawa�o mu si�, �e widzi swego majora otoczonego wrogami, gdy ranny, opadaj�c z si� odpiera 29 ciosy, to wreszcie majaczy�o mu si�, �e zm�czony, os�abiony pragnieniem, posuwa si� w pal�cych promieniach s�o�ca. Chi�ski rzuca� ksi��k�, zrywa� si� z krzes�a, chodzi� nerwowo po pokoju, zn�w chwyta� radioaparat i posy�a� w eter swoje sekretne wezwania. Najpro�ciej, zdawa�o si�, by�oby wszcz�� poszukiwania przez Urz�d Bezpiecze�stwa. Lecz Komar�w m�g� by� niezadowolony, �e w spraw�, kt�r� on podj�� si� prowadzi� samodzielnie, zostali wci�gni�ci inni ludzie. Jedynym krokiem, na kt�ry zdecydowa� si� Chi�ski pierwszego dnia, by�o zasi�gni�cie informacji na odcinku naprawianego toru pod Wozniesie�skiem. Dowiadywa� si� czy ubieg�ej nocy lub dzisiejszego rana nie znaleziono tam rannego lub zabitego cz�owieka, wysokiego, barczystego, z ogolon� g�ow�, ubranego w szare ubranie, w ciemnoszarych mi�kkich kamaszach, zapinanych suwakiem b�yskawicznym. Przecz�ca odpowied� nieco uspokoi�a Chi�skiego. Trzeciego dnia rano Giinter odlecia� pasa�erskim samolotem, kt�ry szed� bez l�dowania do Charkowa. Chi�ski uda� si� za nim. W Charkowie Giinter, zaj�ty tymi samymi sprawami, sp�dzi� trzy dni, po czym kolej�, ekspresem Sewastopol-Moskwa, wyjecha� do stolicy. Chi�ski jecha� tym samym poci�giem. Im bli�ej Moskwy, tym bardziej wzrasta�o podniecenie lejtenanta. W Moskwie wiele powinno si� by�o wyja�ni� i zdecydowa�. Komar�w jeszcze w poci�gu wyrazi� przekonanie, �e je�eli jego podejrzenia s� s�uszne, to Kardan nie ominie Moskwy, �e ni�, w tej chwili bardzo jeszcze popl�tana, ma sw�j pocz�tek w�a�nie tam, w stolicy. Musi wi�c lejtenant mie� si� szczeg�lnie teraz na baczno�ci, dok�adnie �ledzi� Giintera w Moskwie, chwyci� ni�, kt�r� ten, by� mo�e, niebacznie upu�ci. Pr�cz tego Chi�ski postanowi� osobi�cie powiadomi� wiceministra o znikni�ciu Komarowa. Mo�e ju� o nim co� wie? Jemu przecie� major ma obowi�zek donosi� o przebiegu sprawy i o zwi�zanych z tym zmianach miejsca pobytu na terytorium Zwi�zku. Je�li tylko zdr�w... je�li �yje... Do Moskwy... jak najpr�dzej do Moskwy! Poci�g przyby� do Moskwy p�no, ko�o drugiej w nocy. Wprost z wagonu Giinter skierowa� si� do podziemnego gara�u przy dworcu. Ku zdziwieniu Chi�skiego wybra� tam mocn� maszyn� niewy- 30 godn� do jazdy po ruchliwych ulicach miasta. Usiad�szy przy kierownicy wyprowadzi� maszyn� z gara�u. Chi�ski w odpowiedniej odleg�o�ci jecha� za nim na szybkim, jednoosobowym elektrocyklu. Po paru minutach zrozumia� wyb�r Giintera. Br�zowy jego �lektromobil wkr�tce skr�ci� na podmiejsk� szos�. Trzymaj�c si� w przyzwoitej odleg�o�ci Chi�ski nie traci� z oczu elektromobilu. Noc by�a ciemna, bezgwiezdna. Neonowe lampy dobrze o�wietla�y szerok�, g�adk� drog�, jazda nie przedstawia�a trudno�ci. Wiatr �wista� w uszach. Po obu stronach drogi miga�y �r�d drzew kontury u�pionych willi, przelatywa�y �wiat�a nocnych, podmiejskich kawiar� i restauracji, przydro�ne stacje zasilania akumulator�w. Liczba mijanych maszyn by�a coraz mniejsza. Droga pustosza�a. Chi�ski zgasi� �wiat�a elektrocyklu i zwi�kszy� szybko��. Tylne czerwone �wiat�a maszyny Giintera zbli�y�y si�. Drog� Chi�ski zna� dosko