7629

Szczegóły
Tytuł 7629
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7629 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7629 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7629 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Margit Sandemo Saga o Kr�lestwie �wiat�a cz�� 6: �Ch�opiec z Po�udnia� zeskanowa�a: Vingaer t�umaczy�a: Anna Marciniak�wna [ wida� ._. ] to jest materia� promocyjny i musisz go ee� wywali� po 24 godzinach :> [ no dobra, to by� pic na wod� ;P ] STRESZCZENIE Do Kr�lestwa �wiat�a dotarli ju� wszyscy ci, kt�rych histori� kolejno postaramy si� przedstawi�. G��wnymi bohaterami opowie�ci b�d� reprezentanci m�odszego pokolenia. Pojawi� si� mog� wprawdzie nowe, dotychczas nie znane postaci, lecz trzon niepoprawnej grupy przyjaci� stanowi� nast�puj�ce osoby: Jori, syn Taran, ch�opak o br�zowych, kr�conych w�osach, kt�ry odziedziczy� po ojcu �agodne spojrzenie, a po matce katastrofalny brak odpowiedzialno�ci. Wzrostem i urod� nie dor�wnuje przyjacio�om, lecz te braki kompensuje szale�stwem i �mia�o�ci�. Jaskari, syn Villemanna, grupowy si�acz, d�ugow�osy blondyn o bardzo niebieskich oczach i musku�ach, kt�re gro�� rozerwaniem koszuli i spodni. Kocha zwierz�ta. Armas, w po�owie Obcy, wysoki, inteligentny, o jedwabistych w�osach i przenikliwym spojrzeniu. Obdarzony nadzwyczajnymi zdolno�ciami i wychowany znacznie surowiej ni� pozostali. Elena, c�rka Danielle, o beznadziejnej, jak sama twierdzi, figurze. Spokojna i sympatyczna, lecz wewn�trznie niepewna, za wszelk� cen� pragnie by� taka jak wszyscy. Ma d�ug� grzyw� drobno wij�cych si� loczk�w. Berengaria, c�rka Rafaela, o cztery lata m�odsza od pozosta�ych. Romantyczka o smuk�ych cz�onkach, d�ugich, ciemnych, wij�cych si� w�osach i b�yszcz�cych, ciemnych oczach. Jej charakter to wachlarz wszelkich ludzkich cn�t i s�abo�ci. Bystra, weso�a, sk�onna do u�miechu, ma swoje humory. Rodzice bardzo si� o ni� niepokoj�. Oko Nocy, m�ody Indianin o d�ugich, g�adkich, granatowoczarnych w�osach, szlachetnym profilu i oczach ciemnych jak noc. O rok starszy od czworga opisanych na pocz�tku. Tsi-Tsungga, zwany Tsi, istota natury ze Starej Twierdzy. Niezwykle przystojny m�odzieniec o szerokich ramionach, c�tkowanym zielonobrunatnym ciele, szybki i zwinny, wprost tchnie zmys�owo�ci�. Siska, ma�a ksi�niczka, zbieg�a z Kr�lestwa Ciemno�ci. Z wygl�du podobna do Berengarii. Ma wielkie, sko�ne, lodowato szare oczy, pe�ne usta i bujne w�osy, czarne, g�adkie, l�ni�ce niczym jedwab. Dystansuje si� od m�odego Tsi i jego pupila Czika, olbrzymiej wiewi�rki. Indra, gnu�na i powolna, obdarzona wielkim poczuciem humoru, z przesad� podkre�la swoje wygodnictwo. Ma wspania�� cer� i elegancko wygi�te brwi. W tym samym wieku co czworo pierwszych. Miranda, jej o dwa lata m�odsza siostra. Rudow�osa i piegowata. Wzi�a na swe barki odpowiedzialno�� za ca�y �wiat, postanowi�a go ulepszy�. Zagorza�a obro�czyni �rodowiska, o nieco ch�opi�cych ruchach. Nieugi�ta, je�li chodzi o niesienie pomocy cierpi�cym ludziom i zwierz�tom. Alice, zwana Sass�, jedna z najm�odszych, przyby�a do Kr�lestwa �wiat�a wraz z dziadkami. Jako dziecko uleg�a strasznym poparzeniom. Marco usun�� jej wszystkie blizny, lecz dziewczynka wci�� pozostaje nie�mia�a, nie chce pokazywa� si� ludziom ani z nimi rozmawia�. Ma kota o imieniu Hubert Ambrozja. Dolgo, nosz�cy niegdy� imi� Dolg. Poniewa� dwie�cie pi��dziesi�t lat sp�dzi� w kr�lestwie elf�w, wci�� ma dwadzie�cia trzy lata, posiad� jednak niezwyk�� m�dro�� i do�wiadczenie. Nie jest stworzony do mi�o�ci fizycznej [ qwa, to zdanie mnie rozwala � dop. V. ]. Jego najlepszym przyjacielem jest pies Nero. Marco, wiecznie m�ody, cho� licz�cy sobie ju� ponad sto lat. Niezwykle pot�ny ksi��� Czarnych Sal. On tak�e nie mo�e pozna� mi�o�ci. Ani on, ani Dolgo nie nale�� do grupy m�odych przyjaci�, s� jednak dla nich ogromnie wa�ni. Marco, podobnie jak Indra, Miranda i Sassa, pochodzi z Ludzi Lodu. Om�wienie tomu �Noc �wi�toja�ska" Jori i Tsi-Tsungga jako pierwsi w historii wr�cili �ywi ze strasznych G�r Czarnych. To Gondagil i Czik, ogromna wiewi�rka Tsi, uratowali ich przed atakiem jakich� potwornych istot i odwie�li bezpiecznie do Kr�lestwa �wiat�a. Obcy, Lemurowie i Madragowie pracuj� gor�czkowo nad mo�liwo�ci� powstrzymania zniszczenia zewn�trznego �wiata. Brakuje jeszcze tylko jednego elementu - znajduje si� on w G�rach Czarnych, jest to mianowicie woda z jasnego �r�d�a dobra, kt�re tam w�a�nie bije. Wi�kszo�� cz�onk�w niebezpiecznej ekspedycji do �r�d�a ju� zosta�a wyznaczona. Brak tylko jednego: wybranego. Jest to bardzo m�ody ch�opiec, kt�rego nale�y sprowadzi� z otoczonych legendami po�udniowych cz�ci Kr�lestwa �wiat�a. Nikt opr�cz Obcych i Stra�nik�w nie wie nic o tej okolicy. Do sprowadzenia ch�opca zosta�a wyznaczona Indra, poniewa� uznano, �e jest jedyn� osob�, kt�ra mo�e si� zaj�� tym wyj�tkowo trudnym dzieckiem. Indra jest zaszokowana okazanym jej zaufaniem. B�dzie musia�a nareszcie ruszy� si� z miejsca. A tego nigdy przecie� nie czyni bez koniecznej potrzeby. 1 - Wszystko wygl�da strasznie paradnie - powiedzia�a Indra do fryzjerki, kt�ra u�o�y�a jej d�ugie, ciemne w�osy w klasyczn� fryzur�. - Kreacje s� tak pi�kne i zwiewne, �e mog�abym wyst�pi� w greckim ch�rze, a buty takie, �e w�a�ciwie nie powinnam dotyka� ziemi. Okaza�o si� te�, �e czesz� si� nieodpowiednio. W jakim celu ta ca�a elegancja? Wyruszamy przecie� w pe�n� przyg�d podr�. To ma by� ekspedycja! Miranda wcale nie potrzebowa�a si� stroi�, kiedy wyrusza�a do Kr�lestwa Ciemno�ci. Jej wystarczy�y kamasze j stare ubrania, a mimo to zdo�a�a podbi� serce takiego przystojnego m�czyzny jak Gondagil. Ja te� chcia�abym pozna� kogo� podobnego! Fryzjerka u�miechn�a si�. - To zupe�nie inna podr�. Zreszt� proste ubrania te� ze sob� we�miesz. S�dz�, �e Miranda nie musia�a wygl�da� szczeg�lnie elegancko w tej okropnej Ciemno�ci. - A ja musz�? - zapyta�a Indra wyzywaj�co, ale w odpowiedzi otrzyma�a jedynie przelotny u�miech. C�, zdawa�a sobie przecie� spraw�, �e m�oda kobieta, kt�ra tak pi�knie u�o�y�a jej w�osy, te� nie ma poj�cia o po�udniowych cz�ciach Kr�lestwa. Zdaje si�, �e wiedzia�o o nich cokolwiek zaledwie kilka os�b. Obcy, tak, i mo�e niekt�rzy Stra�nicy. Nikt poza tym. Indra nie wybiera�a si� po ch�opca sama. W te tajemnicze rejony wyprawiano z ni� niewielk� eskort�, ale dziewczyna wci�� jeszcze si� nie orientowa�a, kim b�d� jej towarzysze. Niepewnie przygl�da�a si� zbyt pi�knym rezultatom stara� sympatycznej fryzjerki. - My�lisz, �e uda mi si� utrzyma� t� fryzur� na wietrze i w niepogod�? - O ile wiem, to w Kr�lestwie �wiat�a nie wiej� zbyt gwa�towne wiatry - odpar�a kobieta. - Poza tym ja pojad� z tob�, by utrzymywa� twoj� fryzur� i ubranie w nale�ytym porz�dku. Indra ucieszy�a si�. - No, przynajmniej jedna rozs�dna osoba w moim orszaku! Po co jednak ta ca�a histeria zwi�zana z jakim� ch�opcem? To mo�e ksi���, czy co� w tym rodzaju? - Wiem nie wi�cej ni� ty. - Wci�� nie rozumiem, dlaczego wybrano w�a�nie mnie - mrukn�a Indra. - Nie mam �adnego do�wiadczenia w post�powaniu z dzie�mi, czasem tylko poszturchiwa�am m�odszego brata, ale trudno to nazwa� pedagogicznym przygotowaniem. Kobieta u�miechn�a si� lekko. - Zobaczymy. Rzeczywi�cie, wkr�tce mia�y si� o wszystkim przekona�. Eskorta nie by�a imponuj�co liczna. Indra stwierdzi�a jednak z zadowoleniem, �e orszak sprawia bardzo solidne wra�enie. By� z nimi budz�cy poczucie bezpiecze�stwa Ram. By� te� Rok. W porz�dku. Ba�a si� troch�, �e p�jdzie r�wnie� wynios�y Obcy, Talornin. On mo�e si� okaza� zbyt wymagaj�cy, my�la�a Indra z niepokojem. Jej siostra, Miranda, wiedzia�a o tym co nieco. Bogu dzi�ki mia� te� z nimi jecha� Armas. By� ju� w pe�ni wykszta�conym Stra�nikiem i to jest jego pierwsze zadanie. No i m�oda fryzjerka imieniem Vida. ��cznie pi�� os�b. To wszystko. Indra u�wiadomi�a sobie, �e �adne z nich nie nosi broni. Najwyra�niej mia�a to by� pokojowa wyprawa. Zreszt� nic dziwnego, znajduj� si� przecie� w obr�bie Kr�lestwa �wiat�a. Chocia� nie ca�kiem. Wiedzia�a ju� o tym po wcze�niejszych wyprawach badawczych. Po�udniowa cz�� znajdowa�a si� w obr�bie kr�lestwa, nigdy jednak m�odym mieszka�com nie uda�o si� tam dotrze� w swoich gondolach. Indra i jej towarzysze �amali wszelkie zasady, wszystkie zakazy i znali ca�e Kr�lestwo �wiat�a lepiej ni� inni. Byli w Starej Twierdzy, w Srebrzystym Lesie, pod murami i po ich drugiej stronie, odwiedzali miasto nieprzystosowanych w okresach, kiedy nie powinni tam zagl�da�. Teraz pozosta�a ju� tylko p�nocna cz��, nale��ca do Obcych. Armas spenetrowa� okolice znajduj�ce si� w s�siedztwie kr�lestwa, ale nawet on nie bywa� nigdy w najbardziej tajemniczych regionach na dalekiej p�nocy. No i oczywi�cie cz�� po�udniowa. Najbardziej mistyczna ze wszystkich zak�tk�w Kr�lestwa �wiat�a. Wiadomo, �e cz�� p�nocna jest zamieszkana przez Obcych, nikt jednak nie mia� najmniejszego poj�cia o tym, co znajduje si� na po�udniu. M�odzi okazywali respekt p�nocnej cz�ci zaj�tej przez Obcych. Ze wzgl�du na Armasa nigdy nie pr�bowali jej zbada�. Natomiast po�udniowa... och, pr�bowali wielokrotnie! Tam jednak napotykali �cian�. Dos�ownie. Odkryli stosunkowo wcze�nie, �e w obr�bie mur�w znajduje si� jeszcze jeden mur. Oddziela� on ich cz�� �wiata od cz�ci po�udniowej. Armas zapyta� kiedy� swego ojca, Stra�nika G�ry, i otrzyma� odpowied�, �e w�a�ciwie jest troch� inaczej. Kopu�a nad Kr�lestwem �wiat�a jest przewa�nie kulista, z wyj�tkiem cz�ci po�udniowych i p�nocnych. Tam wznosz� si� inne kopu�y, powi�zane z t� nad Kr�lestwem �wiat�a. Powi�zane poprzez... jakby to nazwa�? Gigantyczne korytarze? Ka�da z tych cz�ci posiada w�asne ogromne S�o�ce, kt�re o�wietla w�a�nie j�. Nie, Armas mieszka� w centrum tego obszaru, zabroniono mu natomiast odwiedza� obrze�a. Jego ojciec jednak bywa� tam cz�sto. Ale nigdy ani syn, ani jego matka, Fionella. Kryj�ce si� tam tajemnice uznano za zbyt wa�ne, by mo�na by�o ujawnia� je zbyt wielu. O tym wszystkim rozmy�la�a Indra, kiedy wyznaczonego dnia wesz�a na pok�ad Szybkiej gondoli Rama. Zabrali j� sprzed domu. Macha�a na po�egnanie ojcu, Mirandzie i Gondagilowi. - Ja te� poszukam sobie takiego przystojnego dzikusa jak ty, Mirando! - wo�a�a weso�o. - Nie licz na to, nie znajdziesz - mrukn�� Ram. - Przynajmniej w czasie tej podr�y. Indra roze�mia�a si� do niego szeroko. Nie mia�a tym razem niewygodnych aparacik�w mowy, a fryzura zosta�a spryskana lakierem tak, by d�ugo mog�a pozosta� nienaruszona. Indra by�a bardzo �adnie ubrana, ale nie w tamte zwiewne stroje, dzisiaj w�o�y�a bluzk� i szorty w kolorach bia�ym i jasnozielonym, bia�e skarpetki i buty. Ram wyja�ni�, �e tam, dok�d zmierzaj�, nie b�dzie zimno. W po�udniowej cz�ci pogoda jest r�wnie przyjemna jak na pozosta�ych terenach Kr�lestwa �wiat�a. Mniej wi�cej. Ale pi�kna sukienka zosta�a zapakowana do walizki, kt�ra le�a�a teraz na pod�odze gondoli. Vida ju� siedzia�a w gondoli. Rok tak�e. Okaza�o si�, �e tworz� oni par�. Indra dozna�a lekkiego szoku, gdy u�wiadomi�a sobie, jak ma�o w gruncie rzeczy wie o �yciu Stra�nik�w, jak beztrosko ona sama i jej przyjaciele korzystaj� z ich wsparcia. C�, na przyk�ad, wie o Ramie? Nic, nic poza tym, �e jest Lemurem i najpot�niejszym Stra�nikiem w Kr�lestwie �wiat�a. Dyskretnie spogl�da�a na niego, kiedy uruchamia� gondol�. Spokojnie unie�li si� w g�r� przed bram� jej domu i skierowali ku p�nocy. Ram to typowy Lemur. Czarnooki, jak Dolg, wygl�da� na jakie� trzydzie�ci lat, w gruncie rzeczy musia� jednak by� strasznie stary, poniewa� dos�u�y� si� tak wysokiego stanowiska. Kiedy Indra na niego patrzy�a, przychodzi� jej na my�l chart afga�ski. Ram zachowywa� si� z tak� sam� godno�ci� i wynios�ym spokojem. Majestatyczny, pe�en rezerwy, tajemniczy i niezale�ny podobnie jak tamto zwierz�. Przy tym niezwykle poci�gaj�cy, jak wszyscy Lemurowie. A jego prywatne sprawy? Teraz okaza�o si� na przyk�ad, �e Rok posiada towarzyszk� �ycia, mo�e wi�c z Ramem jest podobnie? Czy wypada zapyta�? W�a�nie teraz chyba nie. Mo�e p�niej, je�li nadarzy si� okazja. Zabrali Armasa sprzed bramy Obcych w cz�ci p�nocnej. Jego ojciec, Stra�nik G�ry, udziela� jeszcze jakich� przestr�g, chcia� by� pewien, �e szcz�liwie rusz� w drog�. - Powinni�my byli wys�a� wi�cej naszych - powiedzia� do Rama. - Ale wkraczamy na to terytorium tylko w razie konieczno�ci. Min� mia� do�� ponur�. Doprawdy, pi�kne widoki, stwierdzi�a Indra z przek�sem, ale Ram stara� si� uspokoi� Stra�nika G�ry. - Damy sobie rad� - zapewni�. - Oni dostali przecie� wiadomo��, �e przyb�dziemy, by zabra� ch�opca. Jacy oni? zastanawia�a si� Indra. Czy nie czas ju�, by dowiedzia�a si� czego� wi�cej o miejscu, do kt�rego zmierzaj�? Nikt jednak nie przejawia� specjalnego zapa�u do udzielania informacji. Zwr�ci�a uwag�, �e na pok�adzie gondoli znajduj� si� jakie� wielkie skrzynie czy kufry. Zapyla�a o nie Roka. - To prezenty - wyja�ni�. - �ap�wki? - roze�mia�a si� cierpko. - Nie, sk�d�e znowu? - odpar� lekko, lecz jego twarz nie wyra�a�a niczego. - Nagroda i zap�ata za to, �e mo�emy wypo�yczy� ch�opca. Ram rozwin�� teraz najwi�ksz� szybko�� i p�d powietrza popchn�� Indr� na oparcie. Machinalnie os�oni�a r�kami w�osy, by ratowa� fryzur�, na szcz�cie Ram podni�s� przezroczyst� kabin� gondoli i gwa�towny op�r powietrza usta�. Armas odwr�ci� si� do niej i u�miechn�� rado�nie. Uwielbia� taki p�d. Ten ch�opak ostatnio bardzo wyprzystojnia�, pomy�la�a Indra. Jakby dojrza� wcze�niej ni� inni m�odzi ludzie z ich grona. Jori, na przyk�ad, w og�le nie by� jeszcze dojrza�y. Indra wiedzia�a, �e Jori powinien by� bra� udzia� w tej wyprawie jako w pe�ni wykszta�cony Stra�nik, ale ze wzgl�du na szalone przygody w Kr�lestwie Ciemno�ci mia� na jaki� czas zakaz podr�owania. Ku swojej wielkiej rozpaczy. Armas, jako p�krwi Obcy, by� wy�szy ni� inni pasa�erowie gondoli, nawet ni� Ram, przewy�szaj�cy o g�ow� do�� przecie� wysok� Indr�. Wszyscy trzej Stra�nicy nosili teraz takie same ubrania, kremowe koszule, a na to kr�tkie pelerynki ze znakiem �wi�tego S�o�ca na piersiach. Z�ote S�o�ce otoczone zygzakowatymi promieniami. Rodzina Czarnoksi�nika rozpozna�a te znaki, podobne znale�li w Europie Po�udniowej i na zboczach g�r w wielu innych miejscach. Znaki Stra�nik�w by�y utkane wraz z materia�em na koszule, natomiast znaki Obcych zosta�y wykonane z prawdziwego z�ota i nosi�o si� je na szyi na z�otych �a�cuchach. Armas tymczasem w og�le nie zosta� wyposa�ony w taki amulet, zbyt du�o ludzkiej krwi p�yn�o w jego �y�ach. Z ca�ego grona przyjaci� Indra zna�a najmniej w�a�nie Armasa. Podobnie jak Oko Nocy. Indianin jednak by� bardziej otwarty, nietrudno by�o si� do niego zbli�y�. Armas natomiast wci�� mia� jakie� zaj�cia w innych miejscach, zlecane mu przez Obcych i Stra�nik�w, bardziej te� z natury zamkni�ty, odnosi� si� do wszystkich z rezerw�. Ale nie mo�na mu odm�wi� �yczliwo�ci. Potrafi� te� �artowa�, bez mrugni�cia okiem przyjmowa� drastyczne niekiedy przejawy poczucia humoru Indry. - Czy wiesz, dok�d my lecimy? - zapyta�a go teraz. - Nie. Nie wi�cej ni� ty. Do po�udniowej cz�ci. Po to, by zabra� stamt�d wybranego ch�opca. Kropka. - Dlaczego nie wiemy nic wi�cej? - Ojciec powiedzia�, �e lepiej wype�nimy zadanie, je�li nie b�dziemy za du�o wiedzieli. - Musz� tam jednak mieszka� jacy� ludzie. Skoro zabierzemy ch�opca. Chodzi mi o to, �e nie jest to ani ma�pa, ani dziecko wychowane w�r�d zwierz�t. - Tyle to i ja si� domy�lam. Armas przyjrza� si� jej badawczo. -Jeste� prawie niepodobna do siebie. Zawsze mia�a� sw�j styl, ale teraz wygl�dasz wyj�tkowo. Niemal... - u�miechn�� si� lekko. - Niemal klasycznie. - Dzi�kuj� - odpar�a onie�mielona. Z�o�y�a r�ce na kolanach. - Tak, o rany, jaka jestem elegancka! A jakie zabra�am ze sob� wspania�e kreacje! I buty! Sanda�ki z cieniutkich z�otych rzemyk�w na obcasach wysokich i cienkich jak szpile. A do tego d�uga, bia�a suknia. Mog�abym w niej odgrywa� Mede� albo Antygon�, gdyby by�o trzeba. Powiniene� mnie w tym zobaczy�! - Z pewno�ci� tak si� stanie - u�miechn�� si� Armas. -Ja te� zapakowa�em niebywale wytworne ubranie. Nikt by nas tak nie stroi�, gdyby�my wybierali si� w odwiedziny do ma�p. - A powinni - mrukn�a Indra. - Zwierz�ta te� maj� prawo cieszy� si� nasz� niezwyk�� urod�. Armas u�miechn�� si� szeroko. - Polecono mi tak�e, bym przypomnia� sobie najlepsze maniery. - Tak? A co s�dzisz o moich? Jak si� zachowuj�? - Jak dotychczas, nie by�o to przesadnie eleganckie -zachichota� Armas. - My�l� jednak, �e potrafisz, je�li tylko zechcesz. - Uruchomi� ukryte rezerwy - zapewni�a Indra. Opar�a si� i zacz�a spogl�da� na d�. W tej chwili lecieli nad wspania�ymi lasami Kr�lestwa �wiat�a, znajdowali si� ju� daleko na po�udniu, tam gdzie m�odzi nie bywali zbyt cz�sto. Indra wiedzia�a, �e mieszkaj� tam ci, kt�rzy wstali z martwych, kt�rzy na ziemi sp�dzili kr�tkie i nieszcz�liwe �ycie i kt�rych miody ch�opiec, Dolg, uratowa� dzi�ki swemu szafirowi. Otrzymali teraz szans� na now� i godn� egzystencj�. W tych okolicach r�wnie� przebywa�y duchy. Duchy M�riego oraz Ludzi Lodu. M�odzi podr�nicy nigdy ich tu nie odwiedzali, poniewa� M�ri zapewnia�, �e duchy chcia�yby �y� w�asnym �yciem. By�o ich jednak tak wiele, �e raczej nie mo�na m�wi� o eremickiej egzystencji. Gdzie� tutaj mia�o si� te� znajdowa� du�e miasto Lemur�w, na razie jednak Indra niczego takiego nie dostrzega�a. Podr� przebiega�a bardzo szybko, lasy przep�ywa�y jej przed oczyma niczym zielona g�sta smuga. Indra westchn�a cichutko. Gdzie� w tym zielonym morzu znajduje si� Tsi-Tsungga, chocia� w�a�ciwie chyba nie tutaj. Przebywa� zwykle w pobli�u Sagi, gdzie mieszkali jego przyjaciele. Dlaczego nigdy nie uda�o jej si� spotka� sam na sam z Tsi-Tsungga w tych tajemniczych lasach? Robi�a cz�ste wycieczki, chodzi�a po mi�kkich �cie�kach i po szmaragdowej trawie, pod dekoracyjnymi drzewami, kt�rych li�cie l�ni�y niczym zielonkawe z�oto lub srebro. W mrocznych lasach wdycha�a ciep�y zbutwia�y zapach ziemi i jej cia�o zlewa�o si� w jedno z natur�. To by�y bardzo podniecaj�ce i rozkoszne, a zarazem bole�nie t�skne wyprawy. Nigdy jednak nie spotka�a Tsi-Tsunggi. Ona nie, ale Elena i Miranda widywa�y go cz�sto. Dlaczego tak to jest? Elena by�a zbyt p�ochliwa, by odwa�y� si� na prze�ycie z Tsi erotycznej chwili. I zbyt surowo wychowana. Miranda za�, odk�d spotka�a Gondagila, nie interesowa�a si� seksem z innymi. �adna z nich nie wykorzysta�a okazji, by odda� si� fantastycznym prze�yciom z t� istot� natury imieniem Tsi-Tsungga. Indra w tych sprawach nie mia�a �adnych skrupu��w. Skoro spotyka�a jakiego� urodziwego m�odego m�czyzn�, a on okazywa� jej zainteresowanie, to... komu to szkodzi? Nikomu. Ona mog�a da� samotnemu Tsi naprawd� szcz�liwe chwile, wiedzia�a o tym, przecie� ch�opcy na ziemi zawsze jej to powtarzali. Jest dobra, wiedzia�a, co robi�, by doprowadzi� m�czyzn� do uniesienia. Nie znaczy to, �e gotowa by�a i�� do ��ka z byle kim, w �adnym razie, miewa�a jednak erotyczne przygody i dawa�y jej one sporo przyjemno�ci. Szczerze powiedziawszy, nie by�o tych przyg�d zbyt wiele. A odk�d przyby�a do Kr�lestwa �wiat�a, �adnych. Tak si� po prostu u�o�y�o. Jedynym, kt�ry m�g� rozpali� jej wyobra�ni�, by� rzeczywi�cie tylko Tsi-Tsungga. Z zamy�lenia wyrwa�o j� gwa�towne szarpni�cie gondoli, pojazd wytraca� szybko��, schodzili ku ziemi. Lasy pod nimi ju� si� sko�czy�y, patrzy�a teraz na rozleg�e ��ki obsypane kwieciem. Jak Ram widzi mur, nie mog�a tego poj��, ona raczej go wyczuwa�a, ni� dostrzega�a. Nie ulega�o jednak w�tpliwo�ci, �e co� przed nimi stawia op�r. Tak nietoperz musi odbiera� istnienie przeszkody, pomy�la�a. Wyl�dowali mi�kko i dach si� rozsun��. Uderzy�o ich w twarze przyjemne powietrze, pe�ne zapachu kwiat�w. - Gondol� dalej ju� nie polecimy - wyja�ni� Ram. - Reszt� drogi przeb�dziemy piechot�. Indra nie mia�a odwagi zapyta�, czy to daleko, na szcz�cie Armas uczyni� to za ni�. Ram odpar� wymijaj�co: �Kawa�ek". To mog�o oznacza� wszystko. Ale je�li Miranda mog�a w�drowa� ca�ymi milami po Kr�lestwie Ciemno�ci, to ona te� mo�e. - Nie wiem, czy to widzicie - powiedzia� Ram. - Tutaj mur nie za�amuje si� w g�rze, nie tworzy kopu�y, stoi pionowo. Jak wcze�niej m�wi�em, jest to �ciana wzniesiona w obr�bie naszych mur�w. - Ale przestrze� po drugiej stronie jest tutaj spora, prawda? - zapyta� Armas. - Co� w rodzaju rozleg�ej przybud�wki lub absydy? - No w�a�nie. Po drugiej stronie pionowego muru znajduje si� stosunkowo rozleg�y teren. No, a oto i brama. Gdzie? chcia�a zapyta� Indra. Ledwo dostrzega�a mur, nigdzie jednak nie zauwa�y�a �adnej bramy. Ale Ram prowadzi� ich zdecydowanie, potem wykona� jaki� osobliwy rytua�, kt�ry Miranda z pewno�ci� by rozpozna�a. Indra raczej przeczuwa�a, ni� widzia�a, �e wielka brama si� otwiera, a po drugiej stronie ukazuje si� fantastyczny krajobraz. Jednocze�nie do uszu w�drowc�w dotar� dziwny d�wi�k, jaki� kosmiczny huk. 2 Indra nie zd��y�a niczego wi�cej zauwa�y�, bo zosta� jej na�o�ony na g�ow� olbrzymi czepek, co� takiego, jak mo�na by�o ogl�da� w salonach fryzjerskich w starym �wiecie. Rozumia�a, �e to ma chroni� jej pi�kn� fryzur�. Vida obci�gn�a brzegi tak, �e dziwny czepiec szczelnie os�ania� g�ow�, schodz�c na czo�o nad samymi brwiami, i zawi�za�a go mocno pod szyj�. Indra dotkn�a czepka, stercza� na jej g�owie niczym wielki balon. - Je�li kto� teraz podsunie mi lusterko, to mu przy�o�� - sykn�a przez zaci�ni�te z�by. - Nic mi nie m�wi�e�, Ram, o takich upokorzeniach. - Och, wygl�dasz pi�knie - powiedzia� z naciskiem, ale k�ciki ust mu dr�a�y. Armas �mia� si� bez �enady i Indra chcia�a mu da� prztyczka w nos, ale nie mog�a si� zdecydowa�. M�czy�ni wyj�li z gondoli wielkie kufry i ka�dy wzi�� na rami� jeden z nich. Vida i Indra nios�y pozosta�e baga�e, zreszt� bardzo lekkie. Indra domy�la�a si�, �e s� w nich eleganckie ubrania uczestnik�w ekspedycji. Wreszcie Ram da� znak, �eby ruszyli za nim. Indra g��boko wci�gn�a powietrze i przesz�a przez bram�, kt�r� Rok natychmiast za nimi zamkn��. Dziewczyna mia�a problemy, by utrzyma� si� na nogach przy gwa�townym wietrze, kt�ry te� stanowi� �r�d�o og�uszaj�cego huku. Wiatr nie by� zimny, wia� jednak z ob��kan� si��. Nareszcie mog�a przyjrze� si� lepiej krajobrazowi. Wymar�a, ale pi�kna natura, wszystko jakby wykonane z kawa�k�w zniszczonego metalu. To, �e w�a�nie metal przyszed� jej na my�l, spowodowa�y barwy. Czarnosine ska�y z czapami miedzianego koloru na szczytach, a wszystko sk�pane w mrocznym �wietle odbitym od �wi�tego S�o�ca, kt�re zosta�o w Kr�lestwie �wiat�a. Nigdzie drzewa ani nawet �d�b�a trawy. - Czy to jest przej�cie? - krzykn�a do Rama. On bez s�owa skin�� g�ow�, walcz�c ze sztormem i ile si� przedzieraj�c si� naprz�d ku poszarpanym wzg�rzom. W chwil� potem Indra spojrza�a w d�, w mroczn�, bezdenn� czelu��, w kt�rej po�yskliwie niebieskie, k��bi�ce si� fale wzbija�y w g�r� k��by bia�ej piany. Chwyci�a si� Rama. - Gdzie ty -widzisz ten b��kit? - zapyta� Armas, gdy Indra podzieli�a si� z nim swoimi obserwacjami. - No tam - powiedzia�a, pokazuj�c palcem. - Nie, rzeczywi�cie, masz racj�, one s� przecie� granatowozielone, z po�yskliwymi refleksami. Wspania�e. Ratunku, zaraz upadn� na ziemi�! Armas patrzy� na ni� badawczo. - Najpierw ujawniasz talenty poetyckie, a teraz wykazujesz znajomo�� kolor�w godn� artysty. - Jestem specjalistk� w r�nych dziedzinach - oznajmi�a Indra bez skr�powania. Ram u�miechn�� si�. - Wiele o tobie s�ysza�em, Indro. - I wszystko to prawda - odpar�a zuchwale. - Ale czy musimy sta� w tej wichrowej grocie? - Czekamy na sygna�, �e wolno i�� dalej. Indra rozejrza�a si� wok�. - Czy zapali si� zielone �wiat�o? To pytanie by�o tak g�upie, �e nie zas�ugiwa�o na odpowied�. Ukradkiem obserwowa�a profil przystojnego Armasa. Mo�e powinnam spr�bowa� go uwie��, pomy�la�a. Ju� wiele czasu min�o od mojej ostatniej erotycznej przygody. Szczerze m�wi�c, pozna�am smak takich spraw w �wiecie zewn�trznym przed milionami lat. Tutaj od pocz�tku by�am przygn�biona i potwornie cnotliwa. Uwie�� Armasa? Tajemniczego syna Obcego. My�l wydala jej si� bardzo poci�gaj�ca. By� wysoki, urodziwy, niedost�pny i trudny do przejrzenia. Podniecaj�ca kombinacja. Armas musia� zauwa�y� jej intensywne zainteresowanie, poniewa� zwr�ci� ku niej g�ow�, a ona po�piesznie zawo�a�a do Rama pod wiatr: - Sk�d si� bierze ten potworny wicher? Przecie� w g��bi Ziemi nie powinno wia�. - Pami�tacie z pewno�ci�, �e Jon i jego towarzysze zetkn�li si� z takim intensywnym wiatrem, si�� zbli�onym do orkanu, w G�rach Czarnych - odpowiedzia� Ram tak, by wszyscy go s�yszeli. - To miejsce nazywa si� Prze��cz� Wiatr�w. Potem wyja�ni� im z grubsza, na czym sprawa polega. Chodzi�o o ci�nienie atmosferyczne, o r�nice mi�dzy ciep�ym powietrzem w Kr�lestwie �wiat�a i ch�odnym w Kr�lestwie Ciemno�ci. Ram t�umaczy� te�, �e pocz�tkowo mieli trudno�ci, kiedy zabrali si� do uporz�dkowania tych teren�w, zdecydowali si� wi�c wybudowa� konieczne pasa�e, w kt�rych mog�yby si� gromadzi� wiatry i woda powstaj�ca przy zetkni�ciu si� ciep�ego i zimnego powietrza pod r�nym ci�nieniem. Wiatr zosta� skierowany w te pasa�e, a niepotrzebna woda tworzy tutaj w�asne niewielkie �morze". Indra nie zrozumia�a nawet po�owy tego, co m�wi� Ram, ale nie odwa�y�a si� o nic wi�cej pyta� w tym zgromadzeniu z�o�onym z geniuszy. Kilka sformu�owa� wbi�o jej si� w pami��. Na przyk�ad: �Byli zmuszeni do zagospodarowania po�udniowych teren�w". Albo: �niezb�dne pasa�e". Nie zd��y�a jednak dowiedzie� si� niczego wi�cej, bo nadszed� sygna�, na kt�ry czekali, chocia� ona ani go nie s�ysza�a, ani nie widzia�a. Wspaniale, pomy�la�a Indra, dobrze jest wyj�� nareszcie z tej wichrowej groty. Bardzo szybko jednak zmieni�a zdanie. Owa wichrowa grota, jak j� nazywa�a, by�a jedynie pocz�tkiem pasa�u, w kt�rym wicher wy� i hucza�. Starali si� zachowa� r�wnowag�, id�c przy stromej g�rskiej �cianie, lub przedzierali si� naprz�d przez w�skie i g��bokie doliny, w kt�rych wiatr dmucha� ze zdwojon� si��, a oni nie mieli si� czego przytrzyma�. Poocierali sobie d�onie do krwi na ostrych kamieniach i zacz�li przeklina� mrok, kt�ry g�stnia� systematycznie w miar�, jak oddalali si� od muru i od Kr�lestwa �wiat�a. Znajdowali si� teraz wysoko na w�ziutkiej skalnej p�ce, ponad szumi�c� w�ciekle wod�, gdy Vida uczyni�a niew�a�ciwy krok i by�aby spad�a na d�, gdyby Armas w ostatniej sekundzie nie z�apa� jej za rami�. Zreszt� ma�o brakowa�o, a poci�gn�aby r�wnie� jego za sob�, Ram jednak zd��y� schwyci� Armasa i uratowa� ich oboje. Tylko walizka, kt�r� nios�a Vida, potoczy�a si� w d�. - Och, ubranie Indry - j�kn�a. - Mam nadziej�, �e walizka zaraz si� zatrzyma - powiedzia� Rok. - Nie s�ysza�em �adnego pla�ni�cia. Nie s�ysza�em te�, by odbija�a si� od ska�. - Co tam jakie� ubranie, jakie to ma znaczenie - rzek�a Indra. - Najwa�niejsze, �e ty nie spad�a�. Pomog�a Vidzie wydosta� si� znowu na g�r�, na �cie�k�, je�li tak mo�na nazwa� �w w�ziutki wij�cy si� szlak. - Te ubrania s� wa�ne bardziej, ni� chcia�bym wierzy� - mrukn�� Ram tak cicho, �e us�ysza�a go tylko Indra. Zastanawia�a si�, o co mu chodzi. Rok wyj�� reflektor i skierowa� go w stron� otch�ani. - O, patrzcie, walizka le�y niedaleko. Zaraz spr�buj�... - Trzeba u�y� sznura elf�w - zdecydowa� Ram. - Dosta�em kawa�ek od Dolga - wyja�ni�, widz�c zdumion� min� Indry. Dziewczyna powiedzia�a z wolna: - Je�li przez ca�y czas mieli�cie reflektory, to dlaczego, u diab�a, ich nie u�ywali�cie? Dlaczego pozwolili�cie, by�my si� wlekli jak stare dziady? - Po pierwsze, mamy tylko jeden - odpar� Ram spokojnie. - A po drugie, u�ywanie �wiat�a to pora�ka. Nie powinni�my wystawia� si� na po�miewisko. Podczas gdy Armas i Rok wsp�lnymi si�ami przy u�yciu liny elf�w wci�gali walizk� na bezpieczny grunt, Indra zastanawia�a si� nad s�owami Rama. Domy�la�a si�, i� odnosz� si� do okolicy, ku kt�rej zmierzali, mo�e ba� si�, �e blask �wiat�a zostanie dostrze�ony z tamtej strony muru. Wystawia� si� na po�miewisko. Czy to walka o presti�? - Pos�uchaj, Ram - powiedzia�a z udan� surowo�ci�, kiedy podj�li znowu w�dr�wk� po w�ziutkiej p�ce, a �wiat�o zosta�o zgaszone. - Kiedy s�ucha si� ciebie, jak opowiadasz o tym tajemniczym miejscu, do kt�rego zmierzamy, to zaczyna si� cz�owiek zastanawia�, czy wy czasami nie ulokowali�cie tego strasznego terytorium akurat w tym miejscu z ca�� �wiadomo�ci� i wol�. Tutaj, gdzie grzmi� sztormy i spienione morze, a wsz�dzie wok� rozci�gaj� si� straszne bezdro�a. - My�lisz, �e to ma odstrasza�? - wtr�ci� si� Armas. - No w�a�nie. Odpowied� Rama nadesz�a po chwili pe�nej wahania i zosta�a natychmiast porwana przez wiatr. - Tak jest, macie racj�. Obie strony zgodzi�y si� na pewn� odleg�o��. - Pewn�? - westchn�a Indra. - Ram, ja jestem zwyczajn� istot�. Kiedy m�wi�e� mi o wyprawie, nie wspomnia�e� ani s�owem o tej okolicy. - Nie, bardzo si� wystrzega�em. Indra potkn�a si� o kamie� i zawo�a�a gniewnie: - Przekl�te ciemno�ci! Jeste�my rozpieszczeni przez �wiat�o, nie znosimy czego� takiego. Czy tutaj s� te� jakie� zwierz�ta? - Tutaj nie ma nic. To jest zamkni�ty �wiat, w kt�rym �ywio�y hulaj� jak chc�. - A w�a�nie, zwierz�ta! - zawo�a�a Indra. - Ta moja szalona siostra chce sprowadzi� do Kr�lestwa �wiat�a wielkie jelenie. - Co m�wisz, nic nie s�ysz�? - Nie, to chyba nie jest w�a�ciwe miejsce na dyskusje o faunie. Kiedy wiatr na moment przycich�, Indra podj�a inny temat, kt�ry j� niepokoi�: - Czy wy macie z nimi jakie� powi�zania? Z lud�mi, do kt�rych idziemy. Bo skoro wybrany pochodzi st�d, to... - Istniej� pewne tradycje, kt�rymi musimy si� kierowa�. Ale ��czno�� nawi�zujemy z najwy�sz� niech�ci�. Obie strony. Indra znowu si� potkn�a. - Nie przypuszcza�am, �e b�d� ca�ymi godzinami b��dzi� we wrogich ciemno�ciach targana wichrem. Nigdy chyba nie dojdziemy do celu - skar�y�a si� teatralnym g�osem. - Ju� jeste�my u celu. - Co ty powiesz? - spyta�a cierpko. Zauwa�y�a jednak, �e ciemno�ci nie s� ju� takie nieprzeniknione, cho� mo�e nie nale�a�o jeszcze tego nazywa� jasno�ci�, i �e usta� wiatr. Zostawili daleko za sob� szumi�ce morze. Znajdowali si� po�r�d wysokich skalnych �cian i mieli nad g�owami jedynie s�ab� po�wiat�, ale r�nic� odczuwali jako co� cudownego. Z w�skiej rozpadliny wyszli w ja�niejsz� przestrze� i na r�wniejsz� ziemi�. Ram zatrzyma� si�. Indra mog�a w ko�cu zdj�� ten upokarzaj�cy czepek z g�owy. - O, Bogu dzi�ki - westchn�a. - Ale pewnie mam od tego paskudn� pr�g� na czole? Armas przyjrza� si� jej uwa�nie. - To minie - oznajmi� ze �miechem. - Gorzej, �e brwi masz �ci�gni�te w d� i powieki te�, wyra�nie opadaj�. - To nie mo�e by� prawda! - wrzasn�a Indra. - On sobie �artuje - uspokoi� j� Ram. - Chod�cie teraz, ch�opcy, przebierzemy si� za tamtymi kamieniami, a dziewczyny te� zrobi� si� na b�stwa. Vida i Indra pomaga�y sobie nawzajem, by wygl�da� jak najlepiej, i w chwil� p�niej zdumione patrzy�y na wy�aniaj�cych si� zza g�az�w m�czyzn. Od ich pi�knych bia�ych szat ze staromodnymi z�otymi ornamentami wprost bi�o �wiat�o. Z�ote i czerwone znaki s�o�ca zdawa�y si� �wieci� naprawd�. Indra mia�a na sobie szat� w stylu antycznym, kt�r� ju� przedtem przymierza�a, Vida natomiast nosi�a zwiewn� sukni�, b��kitn�, po�yskuj�c�. - Znakomicie - pochwali� Ram, przyjrzawszy si� im dok�adnie. - Teraz przynajmniej nikt nie b�dzie m�g� wy�miewa� naszych stroj�w. - Jeste�cie niezwykle przystojni, ch�opcy - zapewnia�a Indra i Armas rozja�ni� si� na te s�owa. -I jeszcze jedna sprawa - rzek� Ram, unosz�c d�o�. - Oni nie wiedz�, �e mamy aparaciki Madrag�w. Prosz� wi�c was, by�cie u�ywali tylko tego, kt�ry pozwoli wam rozumie� ich mow�. Tego drugiego nie. Nie mog� wiedzie�, o czym rozmawiamy mi�dzy sob�, a ju� w �adnym razie domy�la� si�, �e rozumiemy, co oni m�wi�! Rok i ja b�dziemy prowadzi� wszystkie rozmowy, my znamy ich j�zyk. Indra natychmiast od��czy�a jeden aparacik. - Powiedzcie mi jedn� rzecz - rzek�a. - Czy te istoty s� cywilizowane? Chodzi mi o to, czy s� w stanie poj�� takie sprawy. - Czy s�? - powiedzia� Ram cierpko. - To dekadencka cywilizacja w stanie upadku. - Tak jak cesarstwo rzymskie pod koniec istnienia? - Gorzej. No, idziemy! Zrobili kilka krok�w naprz�d, teraz w lekkim obuwiu i po p�askiej ziemi. Znowu wyros�a przed nimi �ciana, podobna do tej, przez kt�r� niedawno przeszli, tak samo g�adka, tak samo prosta i prawie niewidzialna. Ram i Rok o czym� zaciekle dyskutowali. Indra domy�la�a si�, �e niezbyt cz�sto zdarza im si� pokonywa� t� drog�. - Nareszcie wiem, kim powinna zosta� grzeszna Indra - zawo�a�a nagle do Vidy i Armasa. - Do tej pory w�a�ciwie wegetowa�am, jedyna w grupie r�wie�nik�w nie robi�am nic, zabija�am tylko czas. Kiedy jednak zobaczy�am te znaki na ubraniach m�czyzn oraz na mojej i twojej sukni, Vido, postanowi�am zosta� tkaczk�. Jak my�lisz, czy to mo�liwe? Chc� zajmowa� si� tkanin� artystyczn�. Vida rozja�ni�a si�. - Oczywi�cie, �e to mo�liwe. Ale ty, osoba o takich artystycznych uzdolnieniach, powinna� si� chyba raczej zajmowa� projektowaniem. Projektowa� w�a�nie tkaniny. - Trzeba si� najpierw zaj�� jednym, a potem awansowa� - powiedzia�a Indra z przekor�. Zosta�a obdarzona tak� wiar� w siebie, �e nigdy nie przewidywa�a �adnych przeszk�d. Nigdy nie m�wi�a: �Nie, z tym sobie nie poradz�!". Zawsze zak�ada�a, �e poradzi sobie ze wszystkim, czymkolwiek si� zajmie. A je�li si� nie udawa�o? No to wtedy wybucha�a �miechem i k�ad�a si� do ��ka z krzy��wk� albo czym� innym r�wnie przyjemnym. Indra zawsze by�a ponad wszelkie trudno�ci' i nieprzyjemno�ci. Nigdy �ycie jej nie przera�a�o. Nagle odkry�a, �e w murze otworzy�a si� brama. Poniewa� by�a zaj�ta rozmow�, nie spostrzeg�a, jak Ram i Rok tego dokonali. Dwaj Lemurowie wo�ali g�o�no: - Chod�cie! Wchodzimy. - Czy jeste�my oczekiwani? - zapyta�a Indra cicho, przekraczaj�c bram�. - Powinni�my by� - odpar� Ram ponuro. - Czeka nas kolejny pasa� - przerwa� im Rok. - Na szcz�cie jest kr�tki. To tylko strefa bezpiecze�stwa. Wewn�trz panowa�a cisza, wszystko trwa�o w bezruchu. Przeszli nie wi�cej ni� kilkana�cie metr�w, gdy kolejna brama zagrodzi�a im drog�. Rozleg� si� dono�ny g�os, kto� m�wi� przez megafon w jakim� strasznie obcym j�zyku. Indra nigdy nie s�ysza�a niczego podobnego, ani jedno s�owo nie przypomina�o j�zyk�w, z kt�rymi dotychczas si� zetkn�a, nawet jedna zg�oska. Ale dzi�ki aparacikom mowy rozumieli, oczywi�cie, co g�os m�wi. Kto tam? - powiedzia� m�czyzna, kt�rego nie widzieli. - Wys�annicy z Kr�lestwa �wiat�a, przychodzimy, by zabra� wybranego - odrzek� Ram. Zal�g�a cisza. Min�� jaki� czas. W ko�cu brama si� rozsun�a i nareszcie mogli wkroczy� do tajemniczej krainy. Indra czu�a, �e dr�� jej kolana. Nie tylko z powodu napi�cia. Mia�a nieprzyjemne uczucie, �e zaraz co� si� z ni� stanie. Co�, co j� przera�a�o. Nie mog�a jednak okre�li�, co by to mog�o by�. 3 Indra przystan�a nagle. - Oooch - szepn�a cichutko. - �adnie, prawda? - Ram u�miechn�� si� krzywo. Armas zawo�a� zachwycony: - My�la�em, �e Kr�lestwo �wiat�a to najpi�kniejsza kraina na �wiecie. Ale to... Ram nie odpowiada�. Wszyscy wiedzieli, �e to terytorium nale�y do Kr�lestwa �wiat�a, �e to tylko jego cz��. Chocia� bardzo od niego odgrodzona. Indra bez s�owa rozgl�da�a si� wok�. Wzniesienia gin�y w oddali, ale wij�ce si� �cie�ki to pi�y si� w g�r�, to opada�y w d�. Uk�ada�y si� niebywale symetrycznie, na dole u podn�a wzg�rz szersze, potem coraz w�sze, w doskona�ej r�wnowadze podchodzi�y ku szczytom. Ku niebu pi�y si� �uki, ale nie by�y takie smuk�e i zgrabne jak w g��wnym kr�lestwie. Te tutaj w �rodku by�y wygi�te, po bokach za� za�amywa�y si� pod k�tem prostym. Prawdopodobnie wskazuj� wej�cia do poszczeg�lnych terytori�w, pomy�la�a. Wysokie, podobne do cyprys�w drzewa w starannie wytyczonych szeregach oraz niemal geometrycznych grupach ros�y na przemian z akacjami - tymi drzewami o szerokich koronach, kt�re spotyka si� na afryka�skich r�wninach - tworz�c niezwykle wyszukane po��czenie. Pomi�dzy grupami drzew znajdowa�y si� symetrycznie u�o�one osady niezwyk�ej urody. Stolica by�a widoczna w oddali, cudowne miasto roz�o�one na najwy�szych wzg�rzach z bia�ymi, starannie zaplanowanymi dzielnicami, z kt�rych ka�da posiada�a w�asn� g�ruj�c� nad domami wie��. Wszystko utrzymane w surowym klasycznym stylu, budynki z marmurowymi kolumnami i tarasami i te przyci�kawe tuki. Najbli�ej nowo przyby�ych znajdowa�a si� aleja z marmurowymi rze�bami, kt�re wygl�da�y, jakby zosta�y wykonane przez wybitnych artyst�w dawno minionych czas�w. Po obu stronach alei rozci�ga�y si� parki ze stylowymi �ywop�otami i symetrycznie roz�o�onymi grz�dkami kwiat�w. Chodzi�o najwyra�niej o to, by przeszli t� alej� na szczyt najbli�szego wzniesienia, gdzie sta�a mieni�ca si� bia�a budowla, kt�ra zdawa�a si� na nich czeka�. Wij�ca si� droga zosta�a ozdobiona kamiennymi grotami. - Follow the yellow brick road - mrukn�a Indra, ale poniewa� by�a w tym towarzystwie jedyn� osob�, kt�ra przyby�a z zewn�trznego �wiata, domy�li�a si�, �e jej towarzysze nie znaj� �Czarnoksi�nika z krainy Oz". A sama nie by�a w stanie im teraz tego wyt�umaczy�. Przygl�da�a si� badawczo rze�bom. - To nie jest styl grecki. Rzymski te� nie i nie bizantyjski. Mimo to bardzo klasyczny! Co to za styl, Ram? Zanim zd��y� jej odpowiedzie�, znowu rozleg� si� ten przemawiaj�cy do nich przez megafon g�os. Dochodzi� z budynku na wzniesieniu. - Podejd�cie bli�ej! To nie by�o zaproszenie, to rozkaz. Indra zadr�a�a w tym ciep�ym, pachn�cym kwiatami powietrzu. Z jakiego� innego miejsca dociera�a do nich niebia�ska muzyka, Indra nie wiedzia�a sk�d, w ka�dym razie nie z megafonu. Odnosi�o si� wra�enie, �e muzyka jest jako� wt�oczona w powietrze. - Nadzwyczajne - mrukn�a. - Ot� to w�a�nie - odpowiedzia� Ram niech�tnie. Buty id�cych stuka�y po kamieniach. To znaczy sanda�y kobiet na wysokich obcasach, m�czy�ni mieli buty o mi�kkich podeszwach. Nigdzie ani �ladu cz�owieka. Je�li w tym miejscu rzeczywi�cie mieszkaj� ludzie, ale wszystko na to wskazywa�o. Kiedy byli ju� niemal u celu, rozleg� si� krzyk: - Stop! Us�uchali. -Jeden lok pani ubranej na bia�o le�y nie tak jak trzeba - zawo�a� niewidzialny m�wca. - To obraza dla naszego szanownego ludu. Ram udawa�, �e t�umaczy te s�owa Vidzie, kt�ra dr��cymi ze zdenerwowania palcami pr�bowa�a stwierdzi�, kt�ry lok w artystycznej fryzurze Indry le�y nie tak jak powinien. W ko�cu zdawa�o jej si�, �e znalaz�a, ale g�os w megafonie niecierpliwi� si�. - Nie, nie, znacznie wy�ej! Czy wy nie macie poczucia estetyki w tym waszym niedorozwini�tym kr�lestwie? Vida po omacku znalaz�a jaki� lok, kt�ry m�g� denerwowa� niezwyk�ego pi�knoducha, tym razem chyba w�a�ciwy. Ten cz�owiek musi u�ywa� lornetki, pomy�la�a Indra, a mo�e nawet teleskopu. Twarz Rama by�a absolutnie pozbawiona wyrazu, ona jednak czu�a, �e Lemur dr�y z gniewu. I nie by� to gniew skierowany przeciwko niej lub przeciwko Vidzie. - Prosz� si� przedstawi�! By�o w najwy�szym stopniu upokarzaj�ce, �e musz� tak sta� tutaj po�rodku drogi i rozmawia� z kim�, kto nawet nie zadaje sobie trudu, by im si� pokaza�. - Wielce szanowny panie, ja jestem Ram, zwierzchnik Stra�nik�w w Kr�lestwie �wiat�a. Rok jest moim zast�pc�, a to jest jego ma��onka, Vida, osoba wysoko wykszta�cona w zawodach praktycznych. - Lemurowie - skonstatowa� glos lakonicznie. - A ci dwoje? - Ten m�ody cz�owiek to Armas, syn ziemskiej kobiety i Stra�nika G�ry, kt�ry jest jednym z Obcych. A zatem Armas jest p�krwi Obcym. G�os brzmia� teraz arogancko. - P�krwi Obcy? P�krwi??? Indra s�ysza�a, �e Armas oddycha ci�ko przez nos, powoli, chc�c si� opanowa�. Ram spokojnie m�wi� dalej: - A oto jest Indra, dla kt�rej my stanowimy eskort�. Indra jest kobiet� przyby�� z Ziemi i zosta�a wyznaczona do zaj�cia si� wybranym dzieckiem. Teraz g�os by� lodowato zimny. - Zwyczajna kobieta pochodz�ca z Ziemi? Ona si� ma zajmowa� naszym najdro�szym skarbem? Tym razem Obcy posun�li si� za daleko. Dlaczego przysy�aj� tylko pi�tk�, w dodatku z�o�on� z byle kogo? Dlaczego nie przybyli sami? - No w�a�nie - mrukn�� Ram. G�o�no za� powiedzia�: - Indra pochodzi z wyj�tkowego rodu. - Z kr�lewskiego? Ksi���cego? Cesarskiego? - Nie, nie w tym rzecz. Jej r�d stoi znacznie wy�ej. W aparacie rozleg� si� jaki� og�uszaj�cy trzask, a po chwili z bia�ego budynku wyszli �o�nierze w idealnie ustawionej marszowej kolumnie. Na bia�ych ubraniach nosili antyczne czerwone zbroje. Gdyby przysz�o im bra� udzia� w wojnie, nieprzyjaciel dojrza�by ich nawet z du�ej odleg�o�ci w ci�gu dw�ch sekund. Zanim przybysze z Kr�lestwa �wiat�a zdo�ali zareagowa�, zostali okr��eni i ca�� pi�tk� poprowadzono jak�� boczn� drog�, kt�ra, rzecz jasna, mia�a sw�j odpowiednik wiod�cy w przeciwnym kierunku. -Jeste�my wi�niami - mrukn�� Ram. - Tutejsze w�adze uwa�aj�, �e jedynie Obcy mog� si� z nimi r�wna�, a w�a�ciwie to i oni nie bardzo. - �aden Obcy nie chcia� tu przyj�� - powiedzia� Armas cicho. - Oni maj� problemy z �yczliwym zachowaniem si� wobec tych tutaj, a nie chc� wywo�ywa� konfliktu. - Skoro mowa o konflikcie - mrukn�a Indra. - Kto jest wrogiem tych nad�tych kogucik�w? - Nie wiem - odpar� Rok. - Chyba po prostu lubi� wojskow� dyscyplin�. S� wi�c bardzo precyzyjni we wszystkim. - Dziwne, �e ca�� nasz� grupk� prowadz� w tym samym kierunku! To przecie� burzy system. - Jest nas pi�cioro - przypomnia� Rok. - Zdaje si�, �e nie zdo�ali nas podzieli�. Przybysze t�umili �miech. - Ram - szepn�a Indra. - Czy wy zrobili�cie to �wiadomie? Wys�ali�cie nieparzyst� liczb�? Ram pr�bowa� zachowa� powag�. - Z�by zrobi� im na z�o��, o to ci chodzi? Nie, ale pomys� nie jest g�upi. - Prosz� i�� r�wno! - rozleg�o si� z megafonu. - G�upi, stary dziad - mrukn�a Indra bez szacunku. - Przekl�ty wa�niak! Dziesi�ciu �o�nierzy, kt�rzy byli ni�si nawet od Vidy, maszerowa�o dw�jkami, po obu stronach ka�dego z go�ci, tak by nikt nie m�g� im uciec. Indra popatrzy�a surowo na jednego z nich i powiedzia�a cicho: �G�upek!", Armas za� ucisza� j�, powstrzymuj�c �miech. - Co robicie, kiedy ci tutaj przychodz� z wizyt� do Kr�lestwa �wiat�a? - zainteresowa�a si� Indra. Ram odrzek�: - Przyjmujemy ich bardzo przyja�nie, witamy, wydajemy dla nich uczt�, z�o�on� z najlepszych da�, jakie potrafimy przygotowa�. - No w�a�nie - sykn�a Indra przez z�by. - Jestem taka g�odna, �e mog�abym gry�� te krzaki. Ale z pewno�ci� nie zostaniemy zaproszeni na �aden powitalny obiad. �o�nierze byli uzbrojeni w smuk�e kordziki i, co zdumiewaj�ce, w pistolety. Dosy� osobliwe po��czenie. - Bro� to niemal jedyna rzecz wsp�czesna, kt�r� oni toleruj� - oznajmi� Rok. - Typowe dla m�czyzn. Przyj�li te� od nas r�ne udogodnienia. Takie jak megafony i telekomunikacj� na przyk�ad. - Ale aparacik�w Madrag�w nie maj� - stwierdzi�a Indra ze z�o�liw� satysfakcj�. Najwyra�niej ta sytuacja j� cieszy�a. - Nie, tego nigdy od nas nie dostan�. Ju� dawno sprawiaj� nam przykro�ci. Traktuj� nas jak swoje s�ugi. - To rzeczywi�cie pech, �e wybrany musia� si� urodzi� w�a�nie tutaj - westchn�� Ram, a tymczasem na tle kwitn�cych zaro�li zobaczyli niski dom. - Gdyby nie to, unikn�liby�my tej wyprawy. - Za�o�� si�, �e identyczny dom znajduje si� po drugiej stronie drogi - rzek�a Indra. - W otoczeniu dok�adnie tak samo przystrzy�onych krzew�w. - Mo�esz by� tego pewna! Armas westchn�� zniecierpliwiony. - Tu jest tak pi�knie, niemal niezno�nie pi�knie. Ale cofam to, co powiedzia�em przedtem. W Kr�lestwie �wiat�a jest du�o pi�kniej. - Och, tak - potwierdzi�a Indra. - Ten straszliwy porz�dek pozbawia wszystko �ycia. - Tak - westchn�a Vida. - Czy zwr�cili�cie uwag�, �e rze�by w alei r�wnie� ustawiono parami? Wygl�da to komicznie. - Dzi�kuj� wam za te s�owa - mrukn�� Ram. - Mia�em nadziej�, �e takie w�a�nie wra�enie to na was zrobi. Zostali wprowadzeni do wn�trza niskiego domu, kt�ry nosi� wyra�ne cechy wi�zienia. Eleganckie, bia�e wi�zienie z kwiatami w wazonach po obu stronach drzwi, kt�re zosta�y zamkni�te na klucz. Wewn�trz znajdowa�y si� dwa okratowane pokoje. �o�nierze wahali si� przez chwil�, pr�bowali jako� rozdzieli� zatrzymanych, ale wci�� wychodzi�o im, �e dwa i dwa to pi��, i w ko�cu z surowymi twarzami wprowadzili wszystkich pi�cioro do jednego pokoju. Pi�ciu stra�nik�w zaj�o miejsca w drugim, a pozosta�ych pi�ciu opu�ci�o budynek. Go�cie nie pr�bowali ju� zachowa� powagi. - Taki jeste� spokojny, Ram - powiedzia�a Indra, gdy nie byli ju� w stanie d�u�ej t�umi� rozbawienia. - Czy ty to przewidzia�e�? - �e zostaniemy wi�niami? To nie pierwszy raz. Oni w ten spos�b chc� nas zmi�kczy�. �eby�my wiedzieli, gdzie jest nasze miejsce. Rozsiedli si� na �awkach. Vida sprawdza�a, czy ubranie Indry le�y jak trzeba. - Czy oni wszyscy s� takimi idiotami jak ten typ w megafonie? - zapyta�a Indra, wyg�adzaj�c jak�� fa�d� na sukni. Ram zamy�li� si�. - Szczerze powiedziawszy, nie wiem. W og�le wiemy bardzo ma�o o tutejszej spo�eczno�ci, rozmawiamy jedynie z klas� wy�sz�. A jej przedstawiciele s� po prostu niezno�ni. Indra pr�bowa�a usi��� wygodniej, ale nie by�o to �atwe w tym niezwyk�ym stroju, kt�ry przecie� nie zosta� przygotowany do noszenia na �wie�ym powietrzu. Pomog�a Vidzie wyg�adzi� fa�dy sp�dnicy. Obie m�ode kobiety z niepokojem sprawdza�y, czy na ubraniu nie pojawi�a si� jaka� plamka. - Ram, czy nie czas ju�, by� nam troch� wyt�umaczy�, co to jest za ho�ota... to znaczy ludzie, kt�rzy tutaj mieszkaj�? Czy oni trafili tu po tak zwanych rozrachunkach? - Nie, nie! Chcia�em podda� ci� pr�bie, zobaczy�, czy sama si� domy�lisz, kim s� tutejsi mieszka�cy, ale jeszcze nie by�o po temu okazji. Indra przenios�a uwa�ne spojrzenie na stra�nik�w siedz�cych w drugiej celi. Udawali oni, �e nie widz� wi�ni�w, wi�c mog�a bez przeszk�d im si� przygl�da�. W twarzach mieli co� szlachetnego, co� przypominaj�cego staro�ytnych Grek�w, ale w og�le sprawiali wra�enie bardzo skr�powanych, bezwolnych i usztywnionych, mog�aby przysi�c, �e nie roze�mialiby si� nawet, gdyby zacz�a opowiada� dowcipy. Czy powinna opowiedzie� jeden z tych naprawd� pieprznych? Nie, przecie� nie zna ich j�zyka, a oni nie mogli zrozumie�, co Indra i jej przyjaciele m�wi�. Ale pomys� by� kusz�cy, ciekawe, jak by zareagowali. Szokiem? A mo�e oburzeniem? Albo przyj�liby dowcip jako zach�t�? A tego w�a�nie Indra sobie nie �yczy�a. Nie byli w jej typie, ju� Armas jest du�o bardziej poci�gaj�cy. Nie mia�a jeszcze okazji, by wypr�bowa� na nim swoje uwodzicielskie sztuczki. I wygl�da�o na to, �e w najbli�szej przysz�o�ci te� takich mo�liwo�ci nie b�dzie. Ponownie zwr�ci�a si� do Rama i s�ucha�a, co m�wi: - Oni mieszkaj� tutaj od dziesi�ciu tysi�cy lat, co najmniej. I zdegenerowali si� bardzo, stali si� pedantycznymi, pozbawionymi horyzont�w, ma�ostkowymi estetami. Jego g�os brzmia� �agodnie. - Kiedy� na Ziemi byli wysoko rozwini�tym, szlachetnym, kulturalnym ludem. Tak, tak, pod wzgl�dem kultury i og�ady przewy�szali nawet nas, Lemur�w. - Oj! - j�kn�a Indra i poprawi�a si� na miejscu z nagle rozjarzonymi oczyma. - Oj! My�l�, �e wiem. Nic nie m�w! To s� Atlantydzi, prawda? Pochodz� z zaginionej Atlantydy! - Brawo! - wykrzykn�� Ram. - Wiedzia�em, �e si� domy�lisz. 4 Kiedy wci�� siedzieli bezczynnie w wi�zieniu i czekali, a� zostan� dopuszczeni do �ask, Ram opowiedzia� pokr�tce o Atlantydach. W tamtych czasach, przed wieloma tysi�cami lat, Atlantyda le�a�a na Grzbiecie P�nocnoatlantyckim, czyli najwi�kszym �a�cuchu g�r na �wiecie, znajduj�cym si� pomi�dzy p�niejsz� Europ� i Ameryk�. �w �a�cuch g�rski powsta� w nast�pstwie licznych wybuch�w wulkan�w pod powierzchni� morza, bo tam znajduje si� r�wnie� wielki r�w tektoniczny. G�ry te przecinaj� na skos Islandi� i ci�gn� si� dalej na po�udnie obok Azor�w i Wyspy Wniebowst�pienia. Jest oczywiste, �e Atlantyda musia�a by� bardzo niespokojnym l�dem, gro�nym dla swoich mieszka�c�w. I rzeczywi�cie to prawda: oko�o dziesi�ciu tysi�cy lat temu nadesz�o wielkie trz�sienie ziemi. Pa�stwo znikn�o w morzu. Obcy zdo�ali uratowa� grup� dziesi�ciu Atlantyd�w i przeprowadzili ich do Kr�lestwa �wiat�a. Okazali si� oni bardzo cenni, reprezentowali wysoko rozwini�t� kultur�, posiedli te� bogat� wiedz�. Z t� pierwsz� grup� wszystko u�o�y�o si� dobrze. Przybysze �yli w zgodzie z Obcymi i Lemurami w Kr�lestwie �wiat�a. - Ale liczba Atlantyd�w ros�a - t�umaczy� Ram. - W tych czasach nie wprowadzono jeszcze kontroli urodze�. W m�odym pokoleniu Atlantyd�w zacz�y bra� g�r� niebezpieczne sk�onno�ci. Wobec nas, Lemur�w, zachowywali si� do tego stopnia wynio�le, �e Obcy stracili cierpliwo�� i przenie�li ich, po prostu przesun�li, na to terytorium, kt�re zosta�o zagospodarowane specjalnie dla nich i otrzyma�o w�asne s�o�ce. - Czy Atlantydzi si� na to zgodzili? - zapyta� Armas. - Nie, wyrazi�em si� chyba niew�a�ciwie. To oni po latach k��tni i nieporozumie� nie chcieli d�u�ej mieszka� z nami, ni�ej od nich stoj�cymi Lemurami, wi�c uznali za honor przeprowadzk� tutaj. Ta cz��. Nowa Atlantyda, jest przez nich traktowana jako centrum. Ich zdaniem my mieszkamy po prostu na obrze�ach. - Oj - westchn�a Indra. - Jaka szkoda dla nas! Czy ty ju� wtedy tutaj by�e�, Ram? On zmru�y� swoje czarne jak w�gle oczy, tak �e Indra w og�le nie widzia�a bia�ek. - Ja? - wybuchn��. - Co ty sobie o mnie my�lisz? - Po prostu pytam - odpar�a. - Moja kochana, nie jestem �adn� skamielin�! Vida i Rok te� nie. - Nie my�la�am nic z�ego, raczej chcia�abym okaza� szacunek. - Uff - zadr�a�. - Pogr��asz mnie coraz bardziej. - Wybacz! M�w dalej! Czy oni wszyscy tak samo zadzieraj� nosa? - Nie, ci najstarsi to byli bardzo przyzwoici ludzie. Ale niestety, m�odzi przej�li w�adz�. Je�li mo�na o nic