761

Szczegóły
Tytuł 761
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

761 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 761 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

761 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

.st James Fenimore Cooper M�ody Orze� Instytut Prasy i Wydawnictw "Novum", Warszawa 1989 Tom Ca�o׏ w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 .pa Tekst niniejszego wydania przygotowano na podstawie edycji polskiej z 1902 roku, w kt�rej dokonano koniecznych zmian j�zykowych. T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa ul. Konwiktorska 9. Pap. kart. 140 g. kl. III_B�1 Przedruk z Instytutu Prasy i Wydawnictw "Novum", Warszawa 1989 Pisa�a: K. Jurczyk. Korekty dokona�a K. Kruk .st Rozdzia� I~ Sp�r my�liwych o zabit� zwierzyn� �rodek stanu New York stanowi malownicze miejsce sk�adaj�ce si� ze wzg�rz i dolin. Tam w�a�nie rzeka Delaware zaczyna sw�j bieg, a tak�e wyp�ywa z licznych �r�de� wspania�a Suskehanne, tworz�c w dalszym ci�gu jedn� z najwi�kszych rzek Stan�w Zjednoczonych. Niemal wszystkie g�ry nadaj� si� do uprawy; nad brzegami rzeczek lub jezior wznosz� si� wioski i �adne posiad�o�ci. Drogi wij� si� w rozmaitych kierunkach po wzg�rzach i dolinach. W ostatnich dniach grudnia 1795 roku, o zachodzie s�o�ca, kryte sanie przesuwa�y si� z wolna po stromej drodze. Wiecz�r by� zimny lecz pogodny; ob�oki o�wietlone gasn�cymi promieniami s�o�ca r�owi�y si� na zachodzie nad ziemi� pokryt� �niegiem. Droga wiod�ca po spadzistym stoku g�ry mia�a z jednej strony wysok� �cian�, z drugiej zabezpieczona by�a od g��bokiej przepa�ci zr�bem z k��d, rzuconych niedbale. Wierzcho�ek g�ry pokrywa� las ci�gn�cy si� daleko. Pi�kne kasztanki, zaprzŞone do krytych sani, osypane by�y szronem, iskrz�cym si� w powietrzu; z nozdrzy ich bucha�a para. Uprz� z czarnego rzemienia zdobi� br�z b�yszcz�cy w promieniach s�o�ca jak z�oto. Na ko�le siedzia� Murzyn, licz�cy oko�o dwudziestu lat. Mr�z marszczy� mu l�ni�c� twarz i z �ywych czarnych oczu wyciska� �zy, nie mog�c wszak�e pozbawi� ich wyrazu weso�o�ci. Ogromny ciŞki pojazd zwany slejgiem, m�g� pomie�ci� liczn� rodzin�, tym razem jednak siedzia� w nim starszy mŞczyzna i m�oda kobieta. Podr�ny wysokiego wzrostu, owini�ty by� w futro i mia� na g�owie kunow� czapk�, zakrywaj�c� uszy, spod niej wygl�da�a twarz o rysach szlachetnych i m�skich, wielkie niebieskie oczy, w kt�rych malowa�a si� dobro�, roztropno׏ i weso�o׏. M�oda os�bka siedz�ca obok niego, otulona by�a rozmaitymi ciep�ymi okryciami. Spod jedwabnej, czarnej kapotki, podbitej puchem, wyziera�y od czasu do czasu czarne, �liczne ocz�ta pe�ne �ywo�ci i ognia. Ojciec i c�rka jechali w milczeniu, oddani w�asnym my�lom. Ojciec przypomnia� sobie, jak przed czterema laty jego nieboszczka �ona �egna�a ukochan� jedynaczk�, wysy�aj�c j� dla doko�czenia nauk do New Yorku. W kilka miesi�cy potem straci� sw� zacn� towarzyszk� �ycia; pomimo jednak wielkiego osamotnienia, nie chcia� przerywa� nauk c�rki i przedwcze�nie sprowadzi� jej do siebie. My�li El�uni by�y mniej pos�pne: przygl�da�a si� ciekawie r�nym zmianom zasz�ym w tej okolicy podczas jej nieobecno�ci. G�r�, po kt�rej jechali, pokrywa�y wysokie sosny, ich ciemna ziele� odbija�a od �nie�nej bieli, tworz�c kontrast wielce malowniczy. Podr�ni nie odczuwali wiatru, ale wierzcho�ki drzew chwia�y si� z g�uchym szumem, przypominaj�cym gro�ny powiew zimy. Nagle poszczekiwanie ps�w rozleg�o si� po lesie. Marmaduk Temple, jad�cy z c�rk�, przerwa� swe rozmy�lania i zawo�a� na wo�nic�: - St�j, Ad�y, st�j! To g�os starego Hektora, poznaj� go w�r�d tysi�ca innych. Pewno Nataniel Bumpo, korzystaj�c z pi�knej pogody, wyszed� na polowanie i psy jego goni� daniela. El�uniu - doda� zwracaj�c si� do c�rki - wszak nie l�kasz si� strza�u, wi�c dostarcz� ci zwierzyny na �wi�ta. Murzyn zatrzyma� konie i, bij�c si� r�koma po bokach, rozgrzewa� skrzep�e od zimna palce, Marmaduk Temple, tymczasem, wyskoczy� z sani, zdj�� futrzane r�kawice pokrywaj�ce zamszowe, wydoby� strzelb� i opatrzywszy podsypk�, skierowa� si� do lasu. Wkr�tce ukaza� si� pi�kny daniel p�dz�cy r�czo pomi�dzy drzewami; podr�ny z�o�y� si� w mgnieniu oka i da� ognia, daniel jednak bieg� dalej i ju� przesadzi� mia� drog�, kiedy da� si� s�ysze� drugi strza�, zwierz podskoczy� wysoko, lecz wnet trzeci strza� obali� go na ziemi�. Jednocze�nie dw�ch my�liwych ukaza�o si� spoza drzew. - To ty, Natty? - zawo�a� Temple, zbli�aj�c si� do starszego z nich i ogl�daj�c zabitego daniela. - Gdybym wiedzia�, �e jeste� tam ukryty, nie by�bym strzela�, ale us�yszawszy szczekanie Hektora nie mog�em si� powstrzyma� i zapomnia�em o ca�ym �wiecie. Jednak nie jestem zupe�nie pewny, czy to m�j strza� po�o�y� trupem zwierzyn�. - Nie, nie, panie s�dzio - odpowiedzia� strzelec ze z�o�liwym nieco u�miechem - pan tylko zu�y� troch� prochu, �eby sobie ogrza� nos w tak zimny wiecz�r. Czy� mo�na zabi� daniela z takiej strzelbeczki na wr�ble? Dosy� jest teraz drobnego ptactwa i ba�ant�w w lesie, mo�e pan codziennie mie� pasztety, ale chc�c upolowa� grubsz� zwierzyn�, nale�y wzi� strzelb� z d�ug� rur� i zamiast k�ak�w u�y� sk�ry dobrze nat�uszczonej, inaczej zu�yje pan du�o prochu, a korzy�ci z tego nie b�dzie �adnej. To m�wi�c, strzelec wierzchem r�ki otar� usta, jak gdyby chc�c ukry� drwi�cy u�miech, kt�ry o�ywi� jego twarz. - Moja fuzja bije dobrze, Natty - odrzek� podr�ny dobrodusznym tonem - nie pierwszy to raz trafi�em z niej daniela. Widzisz, �e ma dwie rany, strza� by� w szyj� i w serce, zupe�nie mo�liwe, �e to ja w�a�nie zada�em �mierteln� ran�. - Mniejsza o to, kt�ry z nas dw�ch - odrzek� Natty, marszcz�c brwi chmurnie; dobywszy n� zza pasa, przer�n�� gard�o danielowi - ale zwierz pad� nie po pierwszym ani drugim, ale dopiero po trzecim strzale - doda� po chwili - a ten wymierzy�a m�odsza i pewniejsza r�ka, ni� pana s�dziego i moja! Co do mnie jestem cz�owiekiem niebogatym, mog� wszak�e oby� si� bez zwierzyny, tylko b�d�c mieszka�cem wolnego kraju, nie lubi� zrzeka� si� moich praw, chocia� i u nas nieraz tak samo jak i w starym �wiecie przemoc jest prawem. Stary strzelec wypowiedzia� ostatnie s�owa z ponur� niech�ci�. - Chodzi mi tylko o chlub�, Natty - odpowiedzia� podr�ny z niezm�conym spokojem. - C� wart jest taki daniel? Zaledwie kilka dolar�w, ale przyjemnie jest wiedzie�, �e sam go upolowa�em. Chcia�bym za�artowa� z Ryszarda, kt�ry siedem razy tej jesieni chodzi� na polowanie i przyni�s� tylko jednego bekasa i kilka popielic. - Oj, panie s�dzio - zawo�a� Natty, wzdychaj�c �a�o�nie; z powodu waszego nieobliczalnego trzebienia nie�atwo teraz o zwierzyn�! Min��y te czasy kiedy zabija�em po trzydzie�ci danieli starych i bez liku m�odych podczas jednej jesieni. Nieraz najwspanialszego dzika zdarza�o mi si� zabi� przez szpar� w �cianie mojej cha�upy. Ile� to razy wycie wilk�w wybija�o mnie ze snu. M�j stary Hektor ma od nich pami�tk� - doda�, g�aszcz�c wielkiego czarnego psa z bia�ym podgardlem i pstrymi �apami. - Pies ten lepszy od niejednego cz�owieka, bo nigdy nie odst�puje przyjaciela i przywi�zany jest do tego, czyj chleb je - doda� z naciskiem. W s�owach i zachowaniu si� starego strzelca by�o co� szczeg�lnego, co uderzy�o El�biet� i zacz��a przygl�da� si� mu uwa�nie. By� to cz�owiek maj�cy sze׏ st�p wzrostu, a z powodu niezwyk�ej chudo�ci wydawa� si� znacznie wy�szy. Lisia czapka pokrywa�a mu cz�׏ d�ugich, wiekiem pobielonych w�os�w, policzki mia� zapad�e, spod krzaczastych brwi b�yszcza�y szare, bystre i pe�ne �ywo�ci oczy. Kr�j jego odzienia by� do׏ dziwaczny, poniewa� sam je sobie sporz�dza� bez pomocy krawca. Sk�ra jelenia obci�ni�ta pasem wko�o �eber stanowi�a wierzchni ubi�r, kamasze r�wnie� z tej sk�ry zachodzi�y za kolana, osadnicy przezywali go Kosmatym Kamaszem lub Sk�rzan� Po�czoch�. Na rzemieniu zwiesza� mu si� przez lewe rami� ogromny r�g wo�owy, wyrobiony tak cienko, �e w nim proch prze�wieca�. Natty wzi�� w�a�nie do r�ki �elazn� miark�, nape�ni� j� prochem i zacz�� nabija� sw� rusznic� tak niezmiernie d�ug�, �e kiedy kolba sta�a na �niegu, koniec rury si�ga� mu a� do czapki. Temple tymczasem ogl�da� daniela i nie zwa�aj�c na z�y humor starego strzelca, zawo�a�: - Nie chce mi si� Natty, zrzec moich pretensji, bo je�li to ja trafi�em w szyj�, drugi strza� by� tylko, jak my nazywamy, "z�ym zamiarem". - Mo�e pan s�dzia dobiera� jakie chce uczone nazwy - odrzek� Natty - ale �atwiej jest znale�� wyraz, ni� zabi� daniela w biegu. M�wi�em ju� zreszt�, �e pad� on z r�ki m�odszej i pewniejszej od naszej. - Wyrzucimy w g�r� dolar, �eby los zadecydowa�, kto ma wi�ksze prawa do rogacza - zawo�a� s�dzia, zwracaj�c si� do drugiego strzelca. - Co powiesz na to? - M�wi�, �e to ja zabi�em - odpowiedzia� m�ody my�liwy nieco chmurnie i hardo, opieraj�c si� na strzelbie takiej prawie, jak� mia� Natty. - Dw�ch was przeciw mnie jednemu - rzek� s�dzia z u�miechem - ale pogodzimy si� przecie�. Sprzedajcie mi daniela. - Nie mog� sprzeda� tego, co do mnie nie nale�y - rzuci� Natty niech�tnie. - Widzia�em nieraz, �e zwierz postrzelony w szyj� ca�y dzie� chodzi�; nie mam zwyczaju przyw�aszcza� sobie cudzej w�asno�ci. - Uparty jeste� Natty - za�mia� si� Temple, chc�c koniecznie postawi� na swoim. - S�uchaj, m�ody strzelcze, dam ci trzy dolary za daniela - doda� zwracaj�c si� do my�liwego. - Rozstrzygnijmy przede wszystkim do kogo powinien nale�e� - odpar� m�odzian. - Iloma kulami nabita by�a pa�ska fuzja? - Pi�cioma. Czy nie do׏, aby zabi� rogacza? - Dosy� jednej - odpowiedzia� strzelec, post�puj�c par� krok�w w g��b lasu. - Nikt pr�cz pana nie strzela� z tej strony, racz pan obejrze� to drzewo, oto jedna, druga, trzecia, czwarta kula. - A pi�ta? - zapyta� s�dzia triumfuj�co. - Pi�ta jest tu - odrzek� m�odzian i odrzuciwszy p�aszcz, wskaza� przestrzelone odzienie i rami� zalane krwi�. - O m�j Bo�e! - zawo�a� Temple ze szczerym wsp��czuciem. - Siadaj co pr�dzej do naszych sani; o p�� kilometra st�d jest chirurg, kt�ry ci opatrzy ran�. Koszty leczenia sam ponios�, b�dziesz u mnie a� do zupe�nego wyzdrowienia. - Dzi�kuj� panu za jego dobre ch�ci, ale mam przyjaciela, kt�ry bardzo by si� niepokoi� o mnie. Zreszt� rana jest lekka, ko׏ nie zadra�ni�ta. Teraz s�dz�, �e pan mi przyznaje prawo do zwierzyny? - Przyznaj�, bez w�tpienia, i daj� ci pozwolenie polowania w moich lasach. Dot�d jeden tylko Natty mia� ten przywilej, ale sprzedaj mi prosz� daniela, masz oto zap�at� - doda� s�dzia, wyjmuj�c banknot z pugilaresu. Natty, prostuj�c si� wynio�le, mrukn��: - S� jeszcze ludzie starzy, kt�rzy mog� powiedzie�, �e Natty Bumpo pierwej mia� prawo polowa� w tych lasach ni� Marmaduk Temple zabroni� mu tego! Lepiej by urz�dowo nie pozwolono strzela� z tych przekl�tych fuzyjek, kt�re B�g wie gdzie �rut rozrzucaj�! M�ody strzelec sk�oniwszy si� s�dziemu, odpowiedzia� stanowczym tonem: - Niech mi pan daruje, ale sprzeda� zwierzyny nie mog�, gdy� jest mi potrzebna. - B�dziesz m�g� kupi� sto danieli za sum�, kt�r� ci daj� - odrzek� s�dzia zdumiony odmow� - wszak to banknot studolarowy. Strzelec jakby zawaha� si� chwil�, ale wnet potrz�sn�� przecz�co g�ow�. El�unia, s�uchaj�ca rozmowy, wychyli�a g��wk� i nie zwa�aj�c na zimno, odrzuci�a kapturek z czo�a. Zwracaj�c si� do m�odego strzelca, rzek�a uprzejmie: - Niech pan nie martwi mego ojca i zgodzi si� pojecha� z nami, aby�my mogli udzieli� mu pomocy. Strzelec z�agodnia� widocznie i zachwia� si� w swym postanowieniu, co spostrzeg�szy Temple wzi�� go za r�k� i pocz�� znowu nalega�. - Nigdzie bli�ej - rzek� - nie opatrz� ci rany, ni� u nas, w Templtonie, bo st�d do chaty Nattiego b�dzie dobre trzy mile. Siadaj z nami, po�l� wnet po lekarza, Natty uspokoi twego przyjaciela, a jutro, je�li zechcesz, powr�cisz do siebie. M�odzieniec stara� si� wyswobodzi� r�k� z mocno �ciskaj�cej j� d�oni s�dziego, ale spotkawszy si� ze wzrokiem El�biety widocznie walczy� skrycie z sob�, by nie ulec namowom. Natty, wsparty wci� na strzelbie, odezwa� si� do towarzysza: - Najm�drzej b�dzie pojecha� do Templtonu, bo je�li kula zosta�a w ranie, to ja ju� temu zaradzi� nie potrafi�. Dawniej co innego. Przed trzydziestu laty, pami�tam, szed�em sam jeden przez pustyni� siedemdziesi�t mil z kul� w l�d�wiach i sam wydoby�em j� no�em. Indianin John bardzo dobrze przypomina sobie t� chwil�, bo w�a�nie w�wczas poznali�my si�. Koniec ko�c�w m�ody strzelec da� si� sk�oni� i usiad� razem z podr�nymi. Murzyn przy pomocy swego pana zarzuci� daniela na paki, a nast�pnie Temple pocz�� zaprasza� jeszcze Nattiego, by si� zabra� z nimi, ale ten stanowczo odm�wi�. - Nie, panie s�dzio - odrzek� - mam du�o roboty w domu, musz� wraca� do swego k�ta, ale temu m�odemu ka� pan zaraz opatrzy� rami�, niech lekarz wyjmie kul�, a ja znam takie zio�a, kt�re pr�dzej zagoj� ran� ni� wszelkie plastry. Je�eli za� spotkacie po drodze Indianina, to radzi�bym go zabra� z sob�, bo ma doskona�e lekarstwo na st�uczenia i rany. - Natty, nie m�w nic o tym, �e jestem raniony, ani gdzie jad�. Pami�taj! - szepn�� m�ody strzelec na po�egnanie. - Spu׏ si� na starego Bumpa - odpowiedzia� Natty - rzucaj�c znacz�ce spojrzenie na m�odego przyjaciela - kto czterdzie�ci lat prze�y� na pustyniach, musia� nauczy� si� trzyma� j�zyk za z�bami. Pami�taj co m�wi�em o Johnie. - Dobrze, dobrze, skoro tylko wyjm� mi kul�, powr�c� zaraz do was i przynios� �wiartk� daniela na �wi�ta... Natty przerwa� mu, przyk�adaj�c palec do ust na znak milczenia. Usun�� si� z drogi, maj�c oczy utkwione w sam szczyt sosny, po czym post�pi� krok naprz�d, odwi�d� kurek i d�ug� sw� rusznic� wymierzy� w g�r�. Podr�ni zdj�ci ciekawo�ci�, wysun�li g�owy i wnet dostrzegli cel jego strza�u. By� to ptak ukryty w�r�d najwy�szych ga��zi, tylko szyj� i g�ow� wida� by�o. Bumpo strzeli�, ptak trzepocz�c si� spad� na ziemi�. Pies rzuci� si� wnet po zdobycz. - Do nogi, Hektor! Nazad, stary �otrze! - zawo�a� Natty. Pos�uszny pies powr�ci� do swego pana, ten nabi� strzelb�, po czym, uj�wszy ptaka bez g�owy, pokaza� go podr�nym, m�wi�c: - To lepszy przysmak, ni� piecze� ze zwierzyny! Przyzna pan, panie s�dzio, �e z fuzji my�liwskiej nie potrafi�by pan trafi� ptaka na tak� odleg�o׏ nie oderwawszy ani jednego pi�rka! Natty za�mia� si� triumfuj�co otworzywszy szeroko usta. By� to �miech dziwny, bez g�osu, s�ycha� tylko by�o jakby g�uche rzŞenie. Po�egnawszy m�odego strzelca, przypomnia� mu jeszcze, �e ma koniecznie widzie� si� z Indianinem i leczy� si� jego zio�ami po czym zawr�ci� w stron� lasu i wkr�tce wraz ze swymi psami znikn�� z oczu podr�nym na zakr�cie drogi. Rozdzia� II~ Przesz�o׏ Marmaduka Templa. Przygoda w podr�y Jeden z przodk�w Marmaduka Templa przyby� do Pensylwanii wraz ze s�ynnym za�o�ycielem tej osady, Wilhelmem Pennem. SpieniŞywszy ca�� sw� maj�tno׏ w Anglii, przywi�z� z sob� do Ameryki do׏ znaczn� sum�, za kt�r� naby� du�� ilo׏ ziemi, �y� bardzo dostatnio, piastowa� wysokie urz�dy i zmar� w por�, nie maj�c poj�cia o tym, �e jest w�a�ciwie ca�kiem ubogi. Zwyk�a to jest kolej ludzi przybywaj�cych ze znacznymi kapita�ami do Ameryki; najcz��ciej ubo�ej� stopniowo, nie mog�c si� dostosowa� do nowych warunk�w, inni za�, zawdzi�czaj�cy dobrobyt w�asnej tylko pracy, umiej� go utrzyma�. Potomkowie Templa �yli w wielkim niedostatku, ale, powodowani ambicj�, postanowili odzyska� maj�tek i znaczenie. Ojciec s�dziego Marmaduka Templa o�eni� si� bogato i da� synowi staranne wychowanie. Ten ostatni zaprzyja�ni� si� ze swym r�wie�nikiem, Edwardem Effinghamem, pobieraj�cym wraz z nim nauki. Ojciec Edwarda s�u�y� w wojsku od m�odo�ci, uczestniczy� w wielu bitwach z Francuzami i odznaczy� si� wielk� waleczno�ci�, zyskuj�c s�aw� i zaszczyty. Po otrzymaniu dymisji w randze majora, nie chcia� korzysta� z proponowanych mu urz�d�w, uwa�ano go wi�c w sferach rz�dowych za orygina�a i dziwaka pogardzaj�cego pieni�dzmi. Odt�d zamieszka� we w�asnej siedzibie, ciesz�c si� og�lnym powa�aniem, ale gdy jego jedyny syn postanowi� ustali� sw�j los i wst�pi� w zwi�zki ma�e�skie z wybrank� serca, major odda� mu ca�y maj�tek, sk�adaj�cy si� z kapita��w w banku, wielu posiad�o�ci oraz znacznej przestrzeni ziemi w stronach niezamieszka�ych przez osadnik�w, poprzestaj�c na rencie wyp�acanej mu przez syna. Skoro Edward obj�� to wszystko w posiadanie, natychmiast odszuka� przyjaciela swego Marmaduka, kt�remu bezgranicznie m�g� zaufa� i zacz�li wsp�lnie prowadzi� interesy. Wobec tego Marmaduk najzupe�niej uczciw� drog� dorobi� si� wkr�tce �adnej fortuny i kupi� posiad�o׏ nad �r�d�ami rzeki Suskehanny. Przy zasobach pieniŞnych, staraniu i wytrwa�o�ci podwoi� w szybkim czasie warto׏ ziemi, a w chwili gdy si� opowie׏ nasza zaczyna, uchodzi� za najbogatszego obywatela w tej okolicy. Gdy wybuch�a wojna o niepodleg�o׏, Edward s�u�y� w wojsku angielskim i broni� praw swego rz�du, a Temple sta� po stronie powsta�c�w. Po zwyci�stwie tych ostatnich, Edward opu�ci� Ameryk�, pozostawiwszy wszystkie dokumenty maj�tkowe i kapita�y w r�ku Marmaduka, kt�ry otrzyma� wiadomo׏, �e Effingham uton�� podczas burzy na morzu w drodze do Stan�w Zjednoczonych. W okr�gu, w kt�rym mieszka� Marmaduk mia� opini� cz�owieka sprawiedliwego, o nieskazitelnym charakterze. To by�o powodem obrania go s�dzi� S�du Najwy�szego. Po �mierci ukochanej �ony przela� ca�e swe uczucie na jedynaczk� El�uni�, kt�ra w�a�nie powraca�a teraz po sko�czeniu pensji do rodzinnego domu. W chwili, gdy konie ruszy�y, Marmaduk pocz�� si� przygl�da� uwa�nie m�odemu strzelcowi, siedz�cemu naprzeciw niego. By� to m�odzian smuk�y, lat dwudziestu trzech najwy�ej; mia� na sobie opo�cz� z grubego krajowego sukna, przepasan� we�nianym pasem. - Twarz pana nie jest mi obca - rzek� s�dzia Temple, staraj�c si� sobie przypomnie� kiedy i w jakich okoliczno�ciach m�g� go ju� przedtem spotka�. - Jestem tu dopiero od trzech tygodni, a zdaje si�, �e pan przez czas d�u�szy by� nieobecny - odrzek� strzelec zimnym tonem, jakby nie okazuj�c ch�ci prowadzenia rozmowy. - Tak jest, miesi�c ju� up�yn�� od czasu mego wyjazdu - ci�gn�� s�dzia - ale pomimo to rysy pana twarzy s� mi znajome, widzia�em je chyba we �nie. Jak my�lisz El�uniu? Czy nie zaczynam ple׏ od rzeczy? Mo�e mi si� pomiesza�o w g�owie? Jak�e b�d� m�g� s�dzi� sprawy, a co wa�niejsze w danej chwili, czy b�d� w stanie ugo�ci� naszych przyjaci��, maj�cych przyby� do nas na �wi�ta - �artowa� Temple, chc�c rozweseli� c�rk�. - Jedno i drugie na pewno lepiej ci si�, m�j ojczulku, powiedzie - zawo�a�a weso�o El�unia - ni� zabijanie daniela z ma�ej fuzyjki! M�ody strzelec u�miechn�� si�, rzuciwszy nieco wzgardliwe spojrzenie na s�dziego. Nagle konie przy�pieszy�y biegu, czuj�c, �e stajnia niedaleko. Wida� ju� by�o dolin�, miasteczko i dom s�dziego, co wprowadzi�o go w doskona�y humor. - Patrz, El�uniu - rzek� wskazuj�c dym unosz�cy si� z komin�w ich domu - oto jest twoja siedziba, gdzie masz odt�d p�dzi� �ycie. I pan r�wnie� go�ciem naszym b�dzie, o ile zechce pozosta� z nami - doda� uprzejmie zwracaj�c si� do m�odzie�ca. Oboje m�odzi rzucili na siebie przelotne spojrzenie, jakby zdumieni tym nag�ym zwrotem i przypuszczeniem, �e nieznajomy m�g�by by� zaliczony do ko�a domowego w s�dziowskim dworze. Murzyn �ci�ga� lejce przy spuszczaniu si� z g�ry w dolin�, El�bieta przygl�da�a si� teraz uwa�nie krajobrazowi niewidzianemu od lat kilku, obserwuj�c zasz�e tu przez ten czas zmiany. Dolina otoczona by�a g�rami pokrytymi lasem. W niekt�rych miejscach wida� by�o nad drzewami lekk� mg�� dymu, zwiastuj�c� mieszkania ludzi i coraz liczniejsze wykarczowane ju� grunta przygotowane do uprawy. Nowe osady, z pocz�tku odosobnione, szybko si� powi�ksza�y, a dom Templa stanowi� teraz punkt centralny sporego miasteczka, zabudowanego do׏ fantastycznie, bez zachowania najelementarniejszych zasad architektonicznych. Okna domk�w mia�y okiennice malowane na zielono, przed gankiem ka�dego z nich wznosi�o si� kilka drzewek ogo�oconych z ga��zi, podobnych do grenadier�w pe�ni�cych stra� przed pa�acem. Mieszka�o w takich domostwach paru adwokat�w, kilku kupc�w, jeden doktor. Siedziba s�dziego Templa by�a najokazalsza, otacza� j� du�y ogr�d owocowy; podw�jny szereg topoli tworzy� ulic� prowadz�c� do bramy wjazdowej. Brat przyrodni Templa, Ryszard Jones wybudowa� wed�ug swego planu dwa domy s�dziego, jeden z nich by� trzypi�trowy. Przy spuszczaniu si� z g�ry w dolin� uderza� widok du�ej p�aszczyzny jeziora, pokrytego teraz lodem i �niegiem. El�bieta przygl�da�a si� w milczeniu, przypominaj�c r�ne chwile z lat dziecinnych sp�dzonych w Templtonie pod okiem troskliwej matki. Nagle brz�k dzwonk�w zwr�ci� uwag� podr�nych i oznajmi� o zbli�aniu si� drugiego zaprz�gu, p�dz�cego z wielkim po�piechem pomimo g�rzystej drogi. S�dzia pozna� od razu jad�cych. Powozi� cz�owiek ma�ego wzrostu, w opo�czy obszytej futrem, g�ow� trzyma� podniesion� do g�ry i ponagla� konie do biegu, u�ywaj�c ku temu g�osu i bicza. Za nim, na przednim siedzeniu, siedzia� mŞczyzna wysokiego wzrostu, niem�ody, o �o�nierskiej postawie. W g��bi, w p�aszczu futrzanym i kuniej czapce, nasuni�tej na uszy, wida� by�o podr�nego o twarzy okr�g�ej, oczach �ywych i u�miechni�tych; czwarty wreszcie o rysach �ci�gni�tych, w czarnym p�aszczu, i powa�nym wyrazie twarzy wygl�da� na duchownego. Kiedy si� sanie spotka�y z powozem, siedz�cy na ko�le zawo�a� do Murzyna: - Z drogi Ad�y, na bok, bo nie potrafi� wymin�! Jak si� masz, kochany Marmaduku! Jak si� masz, Czarnooka! Wyjechali�my na wasze spotkanie - m�wi� Ryszard weso�o - dla po�piechu kaza�em zaprz�c czw�rk�, ale konie narowiste, ja tylko potrafi� da� sobie z nimi rad�. Musisz koniecznie sprzeda� je, bracie, mam na nie nawet kupca. - Sprzedawaj co chcesz, Ryszardzie - odpowiedzia� s�dzia dobrodusznym tonem - byleby� mi moj� c�rk� i grunta zostawi�. - Frym, m�j stary przyjacielu - doda� zwracaj�c si� do podesz�ego w latach mŞczyzny o �o�nierskim wygl�dzie - kiedy siedemdziesi�t lat wychodzi na spotkanie czterdziestu pi�ciu, jest to rzetelny dow�d �yczliwo�ci! Jak�e si� pan miewa, panie Le Quoi? Panie Grant, uprzejmo׏ pana mnie rozczula! Kochani moi, oto moja c�rka, kt�r� ju� znacie, a dla niej r�wnie� nie jeste�cie obcymi. Czy poznajesz, El�uniu, majora Hartmana? - Wszak jeste�my starymi przyjaci��mi - za�mia�o si� dziewcz�, gdy tymczasem pan Le Quoi powsta� z pewnym trudem z powodu mn�stwa okry� otulaj�cych mu nogi i zdj�wszy czapk�, wsparty o rami� Ryszarda, przem�wi� p�� po francusku, p�� po angielsku: - Panie Temple, widok pana cieszy mnie i zachwyca! Panno El�bieto, najni�szy jej s�uga. - Przykryj tw� pa�k�, Gallu, przykryj pa�k�! - zawo�a� Ryszard Jones. - Inaczej stracisz reszt� w�os�w, na zbytek kt�rych nie masz potrzeby si� u�ala�. Gdyby ich Absalon nie posiada� w wi�kszej ilo�ci, �y�by mo�e po dzi� dzie�! �arty Ryszarda zawsze prawie wzbudza�y weso�o׏, je�li jednak nie �mieli si� s�uchacze, on sam wybucha� g�o�nym �miechem. Pastor Grant skromnie powinszowa� Templowi i c�rce ich szcz��liwego przybycia, a Ryszard stara� si� zr�cznie zawr�ci� konie, ale droga by�a tak w�ska, �e trudno by�o wymin� na miejscu, gdy� tu� obok znajdowa�y si� do�y powsta�e z powodu wydobywania kamieni do budowy miasteczka. Ad�y radzi� wyprz�c dwa przednie konie, Marmaduk tak�e podziela� jego zdanie, ale Ryszard wszelkie uwagi puszcza� mimo uszu, dowodz�c, �e nikt nie potrafi lepiej od niego za�y� koni. - Pan Le Quoi mo�e to potwierdzi�, poniewa� nieraz odbywali�my przeja�d�ki - doda� z przekonaniem. Grzeczno׏ w�a�ciwa Francuzom nie pozwoli�a panu Le Quoi zaprzeczy�, jednak�e nic nie odpowiedzia�, wpatruj�c si� z przera�eniem w przepa׏ odleg�� zaledwie o dwa kroki. Grant trzyma� si� obur�cz pojazdu, jak gdyby got�w w ka�dej chwili wyskoczy�, a major u�miecha� si� z�o�liwie z che�pliwo�ci Ryszarda, ten za� za pomoc� bicza zmusza� konie do zjechania z go�ci�ca i skierowania si� w�sk� dro�yn�, wiod�c� po zboczu g�ry, ale za ka�dym krokiem nogi ich grz�z�y w �niegu, a lodowa skorupa �ama�a si� i bole�nie kaleczy�a, wi�c przednie konie cofa�y si� ku dyszlowym i w ten spos�b odpycha�y w ty� pojazd do po�owy ju� zawr�cony. Dwa ko�a z lewej strony by�y na kilka zaledwie cali od przepa�ci przesz�o dwie�cie st�p g��bokiej. - Strze� si� pan, panie Ryszardzie! Po�o�enie jest gro�ne - zawo�a� Francuz. - Chcesz pan koniecznie z�ama� pow�z i pozabija� konie? - oburzy� si� major. - Kochany panie Jones, b�d� roztropnym - odezwa� si� Grant, bledn�c ze strachu. - Dalej, naprz�d! - wo�a� Ryszard, bij�c konie nielito�ciwie, chcia� bowiem co pr�dzej wybrn� z po�o�enia, kt�rego ca�e niebezpiecze�stwo jasnym mu si� sta�o. - Panie Le Quoi, uwolnij�e mi nog�; je�li b�dziesz mnie ci�gn��, jak�e sobie z tymi wariackimi ko�mi dam rad�? Marmaduk, musisz sprzeda� jedn� par�, powiadam ci, s� zupe�nie znarowione! - O Bo�e! - krzykn�� Temple. - Oni wszyscy zgin�!... El�bieta r�wnie� wyda�a okrzyk przera�enia, a nawet Ad�y zdawa� si� mocno zaniepokojony. Tymczasem krn�brne konie ci�gle si� cofa�y i ka�da sekunda pomna�a�a gro��ce podr�nym niebezpiecze�stwo. W tej decyduj�cej chwili m�ody my�liwy wyskoczy� z sani, pobieg� ku koniom i mocno je poci�gn�� naprz�d. Uratowa�o to od wpadni�cia w przepa׏, jednak�e konie ci�gle si� wspina�y i jeden rzuci� si� nagle na lewo, wobec czego tylne i przednie ko�o zapad�y tak g��boko, �e r�wnowaga zosta�a naruszona i wszyscy czterej podr�ni wpadli w �nieg. Major i Grant odrzuceni byli niezbyt daleko, Ryszard zatoczy� wielki �uk w powietrzu i upad� o pi�tna�cie blisko st�p na drog�, trzymaj�c wci� wodze w zaci�ni�tej kurczowo d�oni, tym sposobem cia�o jego stanowi�o jakby kotwic� utrzymuj�c� konie. Francuz, gotuj�cy si� do skoku w�a�nie wtedy, gdy si� pojazd wywraca�, g�ow� pogr�y� w �niegu. �aden z tych pan�w nie dozna� powa�nego obra�enia, a major Hartman, kt�ry zachowa� najwi�cej zimnej krwi, pierwszy podni�s� si� na nogi i zawo�a�: - A to ci wspania�a jazda! Panie Ryszardzie, masz osobliwy spos�b wy�adowywania wiezionego towaru! Jones z dobr� min� otrz�sn�� si� ze �niegu i odrzek� z niezm�conym spokojem: - C� chcecie? Wywin�li�my si� g�adko! Z innym wo�nic� mogliby�cie, jak nic, znale�� si� na dnie przepa�ci! Uwa�a�e�, kochany Marmaduku, jak zr�cznie i w por� �mign��em ostatni raz biczem? A co za przytomno׏ umys�u mia�em zatrzymuj�c lejce w r�ku! - Twoje �migni�cie biczem, twoja przytomno׏ umys�u!... - odrzek� s�dzia drwi�co - powiedz raczej, �e bez pomocy tego dzielnego m�odziana ani ty, ani nasi przyjaciele nie byliby�cie ju� na �wiecie! Ale gdzie� jest Le Quoi? - Najmilszy panie s�dzio! Ryszardzie! Panie Grant! Ad�y! Przyjd�cie mi z pomoc�, bo nie mog� wygramoli� si� ze �niegu - wo�a� przyt�umiony g�os. Okaza�o si�, �e Francuz ugrz�z� w miejscu, gdzie wiatr nawia� �niegu na jakie sze׏ st�p co najmniej. Grant i major po�pieszyli na ratunek i wydobyli pana Le Quoi, kt�ry wnet odzyska� humor. Dostrzeg�szy Ryszarda, pomagaj�cego Ad�emu w odprzŞeniu dw�ch siwosz�w, uzna� bowiem, cho� zbyt p�no, konieczn� tego potrzeb�, Le Quoi zapyta� z�o�liwie. - C� jeszcze wymy�li�e�, panie Ryszardzie? Czy masz zamiar dokona� nowej pr�by? - Przede wszystkim niech nauczy si� powozi� - wtr�ci� s�dzia zaj�ty wyrzucaniem na �nieg paczek, kt�rych pe�no by�o doko�a. - Siadajcie panowie z nami, znajdzie si� miejsce dla wszystkich, b�d� waszym wo�nic�, a Ryszard i Ad�y zajm� si� podniesieniem sani, po czym zabior� rzeczy. Ad�y, pilnuj mojego daniela - doda� zwracaj�c si� do Murzyna, podkre�liwszy wyraz "mojego", zarazem mrugni�ciem nakazuj�c dyskrecj� - a ja z mojej strony b�d� pami�ta� o tobie. Murzyn zrozumia�, �e s�dziemu chodzi o zachowanie tajemnicy i opinii dobrego my�liwego. Ryszard mrucza� pod nosem: - Nauczy� si� powozi�, powiadasz, a kt� to lepiej ode mnie potrafi? Kto uje�dzi� twoj� kasztank�, kt�rej nikt dosi�׏ si� nie odwa�y�? Wprawdzie tw�j stangret utrzymywa�, i� przede mn� jeszcze jej dosiada�, ale wszyscy wiedz�, �e to jest wierutne k�amstwo! Podr�ni ulokowali si� w wielkich saniach s�dziego i wyruszyli ku domowi. Ryszard, pozostawszy z Murzynem na drodze, j�� przygl�da� si� rozci�gni�temu na �niegu danielowi i wypytywa�, czy istotnie Temple w�asnor�cznie go zabi�. Ad�y utrzymywa�, �e tak by�o niew�tpliwie, chocia� mia� wielk� ochot� do �miechu. - Pami�tasz, jakem po�o�y� trupem daniela zesz�ej zimy? - przechwala� si� Ryszard. - Doskonale sobie przypominam - odrzek� Murzyn. Natty Bumpo wystrzeli� jednocze�nie i wielu utrzymywa�o, �e to on zabi� rogacza. - K�amstwo, wierutne k�amstwo, czarny diabe�ku! - zawo�a� Ryszard z oburzeniem. - Jak�e �wiat jest zawistny! Nie b�d� si� te� dziwi� - doda� po chwili - je�eli ten m�odzik b�dzie si� przechwala�, �e nam wszystkim uratowa� �ycie! Rzuci� si�, jak szalony, przed moje konie, a gdyby pozosta� spokojnie na miejscu, w p�� minuty zawr�ci�bym bez �adnego wypadku. Nic tak nie kaleczy pyska ko�skiego, jak ci�gni�cie naprz�d za cugle! Kto to jest ten m�odzieniec, Ad�y? Nie przypominam sobie, abym go widzia� kiedykolwiek. Murzyn rzek�, �e podr�ni spotkawszy na stromej g�rze id�cego pieszo m�odziana prosili, aby jecha� z nimi. Poniewa� by�o to we zwyczaju podczas z�ej pogody, Ryszard zadowoli� si� na razie tym wyja�nieniem. Po chwili zn�w kr�y� woko�o tego samego tematu. - Wygl�da na uczciwego ch�opca - m�wi� - i gdyby go nie zepsuto pochwa�ami, mia�bym dla niego pewne wzgl�dy, poniewa� w gruncie rzeczy �ywi� dobre zamiary. Ale co on robi� w�a�ciwie, czy mia� jakie rzeczy z sob�? Mo�e jest w�drownym kramarzem? Murzyn zak�opotany podnosi� i spuszcza� oczy, nie daj�c �adnej odpowiedzi. - Gadaj zaraz, czarny, czy mia� tobo�ek na plecach? Kij w r�ku? - Nie - panie, mia� tylko fuzj�. - Fuzj�? - podchwyci� Ryszard, a dostrzeg�szy zmieszanie na twarzy Murzyna, zawo�a�: - Za�o�y�bym si�, �e to nie Marmaduk, a ten m�odzik zabi� daniela! Zgad�em od razu. Powiedz �mia�o, czy s�dzia kupi� od strzelca t� zwierzyn�? Murzyn chc�c zachowa� dla Temple cz�׏ zaszczytu i niezupe�nie sk�ama�, odrzek� wymijaj�co: - Wszak pan sam zauwa�y� przed chwil�, �e daniel zabity zosta� dwoma strza�ami. Ryszard si� nasro�y� i klasn�wszy batem, krzykn��: - Nie k�am, Murzynie, oto tym batem prawd� z ciebie wydob�d�! Ad�y pad� na kolana i powiedziawszy w kr�tkich s�owach co widzia� w lesie, prosi�, aby Jones raczy� go zas�oni� sw� opiek� od s�dziowskiego gniewu. - Nie b�j si�, w�os ci z g�owy nie spadnie - odpowiedzia� Ryszard, zacieraj�c r�ce. - Nie zdrad�, �e wiem o wszystkim, zostaw mi przyjemno׏ na�miania si� z Marmaduka. Jak�e si� ubawi�! Musimy po�pieszy�, b�d� pomaga� doktorowi wydobywa� kul�. Pomkn�li k�usem do miasteczka. Ryszard by� w �wietnym humorze, zach�ca� Murzyna, aby zacina� konie, a jednocze�nie czyni� uwagi: - Wi�c to ten m�ody strzelec i stary Bumpo polowali na daniela, a brat Marmaduk zdoby� si� tylko na wpakowanie kuli w r�k� cz�owieka ukrytego za sosn�! Przewyborna historia! Nie opodal domu s�dziego, wzi�� cugle z r�k Murzyna i wjecha� triumfalnie w d�ug� alej�, zauwa�y� bowiem, �e du�o ciekawych zebra�o si�, aby powita� s�dziego powracaj�cego z c�rk� z dalekiej podr�y. Na ganku oczekiwa�a ich s�u�ba. Na pierwszym planie ochmistrz, maj�cy twarz niezmiernie d�ug�, nos p�aski, jak u ma�py, usta od ucha do ucha, w�osy zwi�zane w harcap, spodnie i kamizelk� z czerwonego pluszu, na guzach przy br�zowym fraku wyryte by�y kotwice. By� to Beniamin Pengillan, rodem z Anglii; w m�odo�ci s�u�y� na okr�cie i lubi� opowiada� o swych nadzwyczajnych przygodach, chocia� nie mia� ich zbyt wiele. Poniewa� cz�sto wspomina� o trudach poniesionych niegdy� przy pompach okr�towych dla zapobie�enia zatoni�ciu, przezwano go Ben Pompo. Drugim typem oryginalnym w swoim rodzaju by�a ochmistrzyni ubrana w bia�� sukni�, odbijaj�c� jaskrawo przy tabaczkowej cerze i szafranowych z�bach. Mia�a nos i brod� spiczaste, czo�o p�askie, za�ywa�a co chwila tabaki. Marmaduk Temple powierzy� jej rz�dy domu po �mierci �ony, nie zna�a wi�c El�uni i spogl�da�a na ni� nieufnie. W chwili przybycia podr�nych da�o si� s�ysze� straszliwe ujadanie ps�w, kt�re Jones sam pocz�� przedrze�nia� wrzaskliwie, czyni�c jeszcze wi�ksze zamieszanie. Jeden tylko olbrzymi pies maj�cy miedzian� obro�� z literami swego pana zachowywa� milczenie, ale nie odst�powa� na krok s�dziego, a pog�askany przez niego, wymownie kr�ci� ogonem. El�unia przywita�a go, nazywaj�c dzielnym staruszkiem. Podr�ni weszli do wielkiej sali, w kt�rej pali�y si� �wiece w ciŞkich miedzianych lichtarzach. Ciep�o by�o w ca�ym mieszkaniu; wielki piec �elazny, do czerwono�ci rozpalony, sta� w �rodku sali, a na wierzchu naczynie z wod� s�u�y�o do od�wie�enia zbyt suchego powietrza. Meble by�y cz��ciowo sprowadzone z New Yorku, a po cz��ci sporz�dzone w Templtonie. W k�cie sta� staro�wiecki zegar z miedzianym cyferblatem, w szafce z orzechowego drzewa. Ogromna sofa przykryta materi� indyjsk� zajmowa�a ca�� d�ugo׏ �ciany; wielki kredens, wysadzany ko�ci� s�oniow�, pe�en by� srebrnych naczy�. Ryszard wszed�szy ostatni do salonu, pierwszy przerwa� milczenie: - C� to Beniaminie? C� to Pompo? Tak�e przyjmujecie dziedziczk�? - zawo�a� gro�nie. - Dalej�e, zapala� �wiat�o, �eby�my przecie� mogli widzie� si� nawzajem. Wybacz - doda�, zwracaj�c si� do El�uni - ale za chwil� wszystko b�dzie w porz�dku. Kochany Marmaduku, przywioz�em twego daniela, co z nim zrobimy? El�unia i s�dzia zachowywali milczenie, obojgu bowiem przypomnia�a si� poniesiona przez nich strata, jakby cie� zmar�ej stan�� nagle pomi�dzy nimi. S�udzy tymczasem u zwierciade� i paj�k�w zapalili �wiece i wnet zrobi�o si� jasno. El�unia zrzuci�a os�aniaj�cy j� p�aszcz, czarny kapturek i szale. Ochmistrzyni dopomaga�a jej w tym, przygl�daj�c si� zarazem ciekawie m�odziutkiej os�bce, kt�ra mia�a jej odebra� rz�dy w domu. D�ugie sploty kruczych w�os�w widnia�y nad czo�em El�uni, nosek mia�a foremny, usta �licznie wykrojone, figur� zgrabn�, oczy pe�ne ognia. Amazonka z niebieskiego sukna dodawa�a jeszcze wdzi�ku uroczej dzieweczce. Rzuciwszy okiem doko�a, dostrzeg�a stoj�cego w pobli�u wej�cia m�odego strzelca o szlachetnych rysach twarzy. W�osy jego ciemne i l�ni�ce nie ust�powa�y w barwie splotom El�uni. W r�ku trzyma� czapk�, opieraj�c si� z lekka na ma�ym szpinecie wysadzanym ko�ci� s�oniow�. Nie okazywa� ani zbytecznej boja�liwo�ci, ani zuchwa�ej swobody ludzi nieobytych z towarzystwem. - Ojcze drogi - zawo�a�a El�unia - nie zapominajmy o naszym go�ciu, kt�remu przyrzekli�my udzieli� pomocy. Wszystkie spojrzenia skierowa�y si� w stron� m�odego strzelca, jakby czekaj�c wyja�nienia. - Moja rana jest drobnostk�, przypuszczam, �e chirurg nie b�dzie mia� wiele do roboty - rzek� m�odzieniec. - Nie zapomnia�em wcale o d�ugu zaci�gni�tym wobec pana - zawo�a� s�dzia. - A wi�c jeste� co� winien, kochany Marmaduku? Bez w�tpienia za daniela, kt�rego zabi�e� - rzuci� drwi�co Ryszard, zacieraj�c r�ce. - S�dz� te�, �e rana nie jest niebezpieczna, poniewa� w�ada pan r�k� z �atwo�ci� - rzek� s�dzia, zwracaj�c si� do m�odego strzelca i puszczaj�c mimo uszu uwag� krewniaka. - Co ty mo�esz o tym wiedzie�? - wtr�ci� znowu Ryszard - ja co innego! Jestem wnukiem lekarza, mam powo�anie do medycyny. S� cnoty i talenty dziedziczne. Beniamin skorzysta� z okazji, aby rozpocz� jak�� histori� o lekarzu okr�towym, ale El�unia przerwa�a mu, polecaj�c przygotowa� pok�j, w kt�rym b�dzie mo�na opatrzy� rannego. - Sam si� tym zajm� - rzuci� Ryszard z po�piechem - prosz� za mn�, zobacz� czy g��boko uwi�z�a kula. - Zaczekam do przybycia chirurga - rzek� zimno strzelec. - S�dz�, �e nie b�dziemy d�ugo czekali, wi�c uniknie pan pr�nego zachodu. Ryszard zmierzy� nieznajomego zdumionym spojrzeniem, a poczytuj�c odmow� za krok nieprzyjazny, odwr�ci� si�, w�o�ywszy r�ce do kieszeni. Po chwili podszed� do Granta i nachylaj�c si� do jego ucha, szepn��: - Zobaczycie, �e rozpuszcz� wie׏ po okolicy, i� �w ch�ystek uratowa� nam �ycie, �e bez jego wtr�cania si� do nie swoich rzeczy wszyscy by�my karki po�amali! Jak gdybym powozi� nie umia�! Nale�a�o tylko silnie skr�ci� na lewo i zaci� porz�dnie biczem po bokach z prawej strony. Przybycie doktora przerwa�o dalsze wywody upartego zwolennika w�asnej jazdy i powo�enia. Rozdzia� III~ Wyj�cie kuli z ramienia Oliwiera Doktor Elnatan Todd uchodzi� w Templtonie za cz�owieka obdarzonego niezwyk�ymi zdolno�ciami. Wzrostu wysokiego, niezmiernie szczup�y, g�ow� mia� ma��, twarz marszcz�c� si� co chwila. Nie posiadaj�c �adnej wiedzy, odwa�a� si� nawet na ryzykowne operacje, a poniewa� mia�, jak to m�wi�, szcz��liw� r�k�, dokonywa� r�nych pomy�lnych do�wiadcze� na pacjentach i coraz wi�ksz� cieszy� si� wzi�to�ci�. Wszed� do salonu uzbrojony w dwa futera�y, zawieraj�ce chirurgiczne narz�dzia, gdy� uprzedzono go, i� b�dzie mia� do czynienia z ran� od broni palnej. W pierwszej chwili spojrzenie doktora Todda spocz��o na kszta�tnej postaci El�uni, kt�rej amazonka szamerowana z�otymi sznurami obudzi�a w nim przypuszczenie, �e b�dzie mia� do czynienia z rannym oficerem; nie m�g� wszak�e trwa� d�ugo w b��dzie, spogl�da� wi�c na przemian to na Templa, kt�ry si� ku niemu zbli�a� z g��bi sali, to na Jonesa, przechadzaj�cego si� wielkimi krokami z widocznym niezadowoleniem, �e strzelec jakby nie dowierza jego wrodzonym zdolno�ciom do medycyny. Nast�pnie doktor przeni�s� wzrok na majora Hartmana, zapalaj�cego fajk� osadzon� na d�ugim cybuchu, na Granta przegl�daj�cego uwa�nie jaki� r�kopis, na ochmistrzyni�, kt�ra ze skrzy�owanymi r�koma podziwia�a modny ubi�r swej m�odej pani z nieco zazdrosnym wyrazem. �adna z obecnych os�b nie wygl�da�a na chor� i potrzebuj�c� pomocy chirurga, kt�ry przedtem by� w strachu, �e wypadnie dokona� operacji na kimkolwiek z domownik�w lub dobrych przyjaci�� s�dziego. Uspokoi� si� znacznie, gdy Temple, zbli�ywszy si� ku niemu, rzek�, bior�c go za r�k�: - W por� przybywasz, kochany doktorze, oto jest m�odzieniec, kt�rego mia�em nieszcz��cie zrani�, strzelaj�c do daniela. Oczy Todda pod�y�y we wskazanym kierunku. Strzelec zrzuci� wierzchnie okrycie, pod kt�rym mia� odzie� z grubego sukna i zamierza� w�a�nie oswobodzi� rami� z r�kawa, lecz spojrzawszy na El�uni�, zarumieni� si� i rzek�, zwracaj�c si� do doktora: - Widok krwi mo�e zatrwo�y� miss Temple, lepiej b�dzie dokona� opatrunku na osobno�ci. - Dobre o�wietlenie w tym miejscu by�oby bardzo dogodne do operacji - odrzek� doktor Todd, kt�ry odzyska� pewno׏ siebie widz�c, �e ma do czynienia z cz�owiekiem o skromnym wygl�dzie i zupe�nie w miasteczku nie znanym. El�unia, us�yszawszy uwag� m�odego strzelca sp�on��a rumie�cem i skin�wszy na Murzynk�, maj�c� jej s�u�y� za pokoj�wk�, wysz�a z salonu. W�wczas lekarz zabra� si� do ogl�dzin rannego, Beniamin przyni�s� mu stare p��tno, z kt�rego poci�� banda�e, a Ryszard zbli�y� si� ofiaruj�c sw� pomoc. Todd, podaj�c mu kawa�ek p��tna, rzek� z przesadn� uprzejmo�ci�: - Pan, kt�ry nie jeste� nowicjuszem w operacjach chirurgicznych, zechcesz mi naskuba� szarpii. Tylko prosz� bra� wy��cznie nitki lniane, a w��kna bawe�ny odrzuca�, gdy� mog�yby zatru� ran�. - Wiem o tym, doktorze - odrzek� Ryszard - rzuciwszy na Marmaduka spojrzenie m�wi�ce wyra�nie: "Widzisz, �e si� chirurg beze mnie nie mo�e obej׏". Podsuni�to st�� doktorowi, kt�ry rozk�ada� jedne po drugich flaszki zawieraj�ce r�nobarwne p�yny oraz pi�ki, lancety, sondy etc., po czym wyciera� je starannie czerwon� jedwabn� chustk�, zwracaj�c niekiedy wzrok na widz�w, jakby chc�c zbada� jakie te przygotowania sprawiaj� na nich wra�enie. - S�owo daj� - zauwa�y� Hartman - masz pan pi�kny arsena� instrument�w, a lekarstwa owe zapewne przyjemniejsze s� dla oka ni� dla g�by! - S�usznie, panie majorze, bardzo s�usznie - odrzek� Todd, z min� cz�owieka znaj�cego si� na rzeczy. - Roztropny lekarz zawsze stara si�, aby jego lekarstwa przyjemnie wpada�y w oko, chocia� cz�sto si� trafia, �e ich smak przykry jest dla podniebienia. Wa�ne jest umie� nak�oni� pacjenta do czynienia tego, czego zdrowie wymaga, chocia�by leki wzbudza�y w nim wstr�t. - Moi panowie - zawo�a� s�dzia zniecierpliwiony - czas ju� przyst�pi� do roboty, bo czytam z oczu naszego rannego, �e nic go tak nie nu�y, jak oczekiwanie! M�ody nieznajomy bez niczyjej pomocy obna�y� rami�, na kt�rym wida� by�o ran� od kuli. Silne zimno widocznie zatamowa�o krew, chirurg �mia�o zabra� si� do sondowania rany, ale m�odzieniec odtr�ci� jego r�k� pogardliwym ruchem i rzek�: - Mo�na si� obej׏ bez sondowania, panie doktorze, kula przeszy�a cia�o, nie dotkn�wszy ko�ci, czuj� j� tu pod sk�r� - doda�, wskazuj�c palcem - i �atwo panu b�dzie j� wydoby�. Doktor zwr�ci� si� do Ryszarda, a bior�c przygotowane przez niego szarpie, pocz�� zachwyca� si�, i� s� tak doskonale skubane. Ryszard ogromnie by� dumny z pochwa�y, zapewnia�, �e jego dziad i ojciec s�yn�li ze swych chirurgicznych zdolno�ci i �e on, Ryszard posiada dar ten we krwi. - Bez w�tpienia, bez w�tpienia - wtr�ci� Beniamin, mieszaj�c si� do rozmowy - sam widzia�em dzieci flis�w w�a��ce na wierzcho�ek wysokiego masztu, zanim si� nauczy�y chodzi�. - Nieraz te� pewno widzia� Beniamin wyjmowanie kuli, b�d�c jeszcze na okr�cie, niech wi�c trzyma miednic�, poniewa� widoku krwi si� nie l�ka. - O tak, by�em obecny przy wydobywaniu kuli dwunastofuntowej z boku kapitana okr�tu "Piorun". - Co? Kula dwunastofuntowa - zdziwi� si� Grant, opuszczaj�c r�kopis na kolana i podnosz�c okulary na czo�o. - Widzia�em na w�asne oczy - zapewni� Beniamin. - Mo�na by wydoby� i dwudziestoczterofuntow�, byleby chirurg zr�cznie wzi�� si� do rzeczy. Panie doktorze - doda� - czy� nie zdarzaj� si� jeszcze bardziej zadziwiaj�ce wypadki? Doktor Todd przeci�� w tej chwili sk�r� pacjenta i uj�� w dwa palce szczypce ze stolika, a jednocze�nie przy poruszeniu si� m�odego strzelca, kula wypad�a na ziemi�. Todd pochwyci� j� jedn� r�k�, a drug� - uzbrojon� w szczypce - zr�cznie wykona� manewr, aby widzowie przypuszczali, i� doktor sam wydoby� j� z ramienia. - Znakomicie - zawo�a� Ryszard - nigdy nie widzia�em jeszcze tak szybko i zr�cznie dokonanej operacji! S�dz�, �e i Beniamin to potwierdzi? - Tak jest, istotnie - odrzek� Beniamin - a teraz, m�wi�c �eglarskim stylem, pozostaje tylko zatka� dziur� i okr�t mo�e, rozwin�wszy �agle, pu�ci� si� na pe�ne morze! Doktor zbli�y� si�, chc�c w�o�y� szarpie w ran�, ale pacjent odsun�� go z lekka i rzek�, patrz�c w stron� otwartych drzwi: - Dzi�kuj� panu za poniesione trudy, ale oto jest kto�, kto oszcz�dzi panu fatygi. Wszyscy zwr�cili oczy ku drzwiom. W progu sta� Mohikanin, znany og�lnie pod imieniem Johna Indianina. Rozdzia� IV~ Wielki W� i M�ody Orze� Zanim Europejczycy zaw�adn�li t� przestrzeni� kraju, kt�ra stanowi Now� Angli� oraz Stany Ameryki w g��b, na zach�d od g�r wysuni�te, zamieszkiwa�y dwa wielkie india�skie plemiona. Ka�de z nich mia�o odr�bny j�zyk, prowadzi�y wojn� pomi�dzy sob�, a� wreszcie biali wi�ksz� cz�׏ ich pokole� przywiedli do podleg�o�ci. Jedno z tych plemion stanowili Irokezi, drugie zwano Delawarami, poniewa� obrady swe odbywali przewa�nie nad rzek� Delawar�. Do tych ostatnich nale�eli Mohikanie, osiedleni pomi�dzy rzek� Hudson i Oceanem. Te dwa pokolenia by�y pierwszymi, kt�re Europejczycy wyzuli z ich posiad�o�ci. Mohikanie znikn�li powoli, szukaj�c w innych stronach schronienia, zaledwie kilkana�cie rodzin pozosta�o i te pracowa�y spokojnie na ojczystym zagonie, zaprzestawszy wszelkich wojen. Irokezi przezwali ich z tego powodu "zniewie�cia�ymi". Taki stan rzeczy przetrwa� a� do pocz�tku wojny o niepodleg�o׏ Ameryki. W tej epoce wielu Mohikan�w po��czy�o si� z Delawarami, kt�rzy og�osili si� niepodleg�ymi i wybrawszy najdzielniejszych wojownik�w od czasu do czasu zacz�li robi� wyprawy przeciwko dawnym swoim nieprzyjacio�om, a niekiedy nawet staczali boje z Europejczykami. Pomi�dzy Mohikanami jedna zw�aszcza rodzina wyr�nia�a si� bohatersk� odwag� i niezr�wnan� dzielno�ci�, zyskuj�c s�aw� i uznanie w�r�d wsp��braci. Z tego doszcz�tnie wygas�ego ju� rodu pochodzi� Indianin, zwany Johnem, kt�ry wszed� w�a�nie do mieszkania s�dziego Templa. Indianin �w d�ugi czas przebywa� z bia�ymi, przyj�� ich wiar� i obyczaje, srodze wszak�e ucierpia� podczas wojny, pochwycony bowiem ze swym oddzia�em przez nieprzyjaci��, musia� by� �wiadkiem jak ca�� jego rodzin� wymordowano. Kiedy niedobitki plemienia dotar�y do brzeg�w Delawary, w nadziei zapuszczenia si� w g��b kraju, John nie chcia� pod�y� za nimi. Pragn��, aby jego zw�oki pokry�a ta sama ziemia, pod kt�r� przodkowie jego spoczywali i gdzie on sam przez czas pewien sprawowa� w�adz�. Jednak�e dopiero od kilku miesi�cy ukaza� si� John w g�rach znajduj�cyh si� w pobli�u Templtonu. Cz�sto odwiedza� ubog� chatk� Nattiego, z kt�rym ��czy�a go wielka za�y�o׏, zamieszkali nawet razem, co nikogo nie dziwi�o, Natty bowiem w swych zami�owaniach du�o mia� wsp�lnego z dzikimi. Dawny naczelny w�dz Mohikan�w, m�wi�c o sobie zwa� si� Czyngaszgukiem, co oznacza�o w jego j�zyku "Wielki W�". Imi� to otrzyma� w m�odo�ci za swoje m�stwo i roztropno׏. Ubi�r jego by� na wp�� narodowy, na p�� europejski. Nie zwa�aj�c na zimno, g�ow� pokryt� bujnym w�osem mia� odkryt�, szlachetne czo�o, nos rzymski, usta kszta�tne, z�by zdrowe i bia�e, pomimo �e liczy� ju� lat siedemdziesi�t. Oczy jego, niezbyt du�e, b�yszcza�y jak gwiazdy. Zbli�y� si� do m�odego strzelca i nie przem�wiwszy ani s�owa, utkwi� wzrok w ranie, po czym spojrza� na s�dziego znacz�co, jakby z wyrzutem. Temple poda� mu r�k� i przywita� uprzejmie, m�wi�c: - Ten m�odzieniec zdaje si� ma wysokie mniemanie o twych zdolno�ciach leczniczych, przedk�adaj�c je nad zabiegi doktora. Mohikanin odpowiedzia� w j�zyku angielskim zupe�nie poprawnie, ale tonem cichym, monotonnym i gard�owym: - Dzieci Mikona (Wilhelma Penna) nie lubi� widoku krwi, a przecie� M�ody Orze� ugodzony zosta� r�k�, kt�ra od przyczynienia mu najmniejszej krzywdy powstrzyma� by si� powinna! - Johnie! - zawo�a� s�dzia z przera�eniem. - Czy� s�dzisz , �e moja r�ka kiedykolwiek dobrowolnie wytoczy�a ludzk� krew? Wstyd� si�, stary, powiniene� mie� lepsze przekonanie o twoich bli�nich! M�wi�c to s�dzia zwr�ci� sw� szczer� i otwart� twarz ku rannemu, jakby czekaj�c potwierdzenia. - Nieczysta si�a nieraz do najlepszego serca si� wkrada - odrzek� Indianin nie spuszczaj�c oczu z twarzy Templa, - ale brat m�j prawd� m�wi, r�ka jego nikogo nie pozbawi�a �ycia, nawet wtenczas, kiedy synowie potŞnej Anglii zrumienili wody naszych rzek krwi� jego ludu. - Zapewne pami�tasz Johnie te wielkie s�owa: "Nie s�d�cie, aby�cie nie byli s�dzeni". Jaki� m�g�by mie� pow�d s�dzia Temple zranienia nieznanego sobie m�odzie�ca? - zapyta� Grant. Indianin nie przestawa� wpatrywa� si� w twarz s�dziego, a� wreszcie rzek�, wyci�gaj�c r�k� ku niemu: - Nie winien jest, brat m�j nie mia� z�ych zamys��w. Przez ten czas ranny przygl�da� si� m�wi�cym ze wzgardliwym nieco u�miechem; wreszcie Indianin zabra� si� do opatrzenia rany, a doktor uprzejmie ust�pi� mu swego miejsca, m�wi�c p��g�osem do Le Quoi: - Szcz��cie, �e si� kul� wyj��o przed przybyciem tego starca; teraz lada baba potrafi da� rad�! Widocznie ten strzelec mieszka razem z Bumpo i Johnem, wi�c jemu wi�cej ni� innym ufa. Ryszard, kt�ry mia� wiele uznania dla leczniczych wiadomo�ci Indianina, chcia� koniecznie asystowa� przy opatrunku i rzek� przyjacielskim tonem: - Pozwolisz, Johnie, �e ci pomog�, wiesz jak� mam lekk� r�k� w takich wypadkach. Pami�tasz jake�my nastawili Nattiemu zwichni�ty palec u lewej r�ki, kt�ry wywichn�� ze�lizgn�wszy si� ze ska�y, szukaj�c spad�ego tam ba�anta. Nigdy nie mog�em dowiedzie� si�, czy to Natty, czy te� ja go zastrzeli�em? Indianin, nie odrzek�szy ani s�owa, poda� Ryszardowi koszyk z lekami do trzymania, co pozwoli�o nast�pnie che�pliwemu Jonesowi przechwala� si�, �e kul� wydobywa� z doktorem Toddem, a ran� opatrywa� z Johnem. Nied�ugo to trwa�o, gdy� Mohikanin poprzesta� na przy�o�eniu do rany kory ut�uczonej z sokiem jakich� ro�lin uzbieranych w lesie. W chwili, gdy banda�owa� rami�, Ryszard odda� doktorowi koszyk z zio�ami Johna, a sam mu niby pomaga�, trzymaj�c koniec banda�a. Doktor nie omieszka� skorzysta� z okazji zbadania wn�trza koszyka i nieznacznie wyci�gn�� troch� kory i zi��, ukrywszy je w kieszeni. S�dzia zauwa�y� ten manewr, doktor wi�c szepn�� mu na ucho: - Indianie znaj� niew�tpliwie skuteczne leki na niekt�re choroby, na przyk�ad na raka, i 2opuchlizn� wodn�. Wzi��em pr�bki dla zbadania w�a�ciwo�ci tych ro�lin. Dzi�ki owemu wydarzeniu, doktor Todd otrzyma� p�niej stopie� starszego chirurga w milicyjnej brygadzie. Zastosowawszy skutecznie zio�a u�yte przez Indianina, gdy chodzi�o o zagojenie rany pewnego oficera postrzelonego w pojedynku. M�ody strzelec wydawa� si� bardzo zadowolony, gdy m�g� wreszcie ubra� si� i przestano si� nim zajmowa�. - Nie b�d� nadu�ywa� d�u�ej uprzejmo�ci pa�stwa - rzek� do s�dziego - pozostaje jeszcze, za�atwienie jednej sprawy, mianowicie rozstrzygni�cie do kogo nale�y daniel? - Zrzekam si� wszelkich pretensji - szepn�� Temple - ale jeszcze mam z panem do pom�wienia. Zechce pan odwiedzi� nas jutro z rana. El�uniu - doda� zwracaj�c si� do c�rki, kt�ra wesz�a w�a�nie - ka�, dziecko, da� jaki� posi�ek go�ciowi; Ad�y niech przygotuje pow�z, dla odwiezienia go, dok�d b�dzie sobie �yczy�. Beniaminie, ka� w�o�y� do sanek ca�ego daniela. Ostatnie s�owa wym�wi� z pewnym smutkiem w g�osie. Wi�c do jutra, panie... - Nazywam si� Oliwier Edwards. Mieszkam niedaleko st�d - po�pieszy� wyja�ni� strzelec. - Mi�o nam b�dzie zobaczy� si� z panem jutro rano - rzek�a El�unia. - Mam nadziej�, �e nie odm�wi pan przyj�cia dow