7602
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7602 |
Rozszerzenie: |
7602 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7602 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7602 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7602 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
- JAROSLAV HASEK
Dole i niedole dzielnego �o�nierza Szwejka podczas wojny �wiatowej.
Tom drugi
SZWEJK NA FRONCIE
Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy
Warszawa
1983
Prze�o�y�
Pawe� Hulka-Laskowski
Tytut oryginatu ezeskiego WSTFP
�OSUDY DOBREHO VOJAKA SVEJKA
ZA SVETOWE VALKY@@
Ok�adk� i strony tytu�owe projektowa�
Jan Niksi�ski
I
lezz~r~~u~~ szwl:.itc,a w ~~~cV~~c~u
W prorol?i_i�r r�rloiyj kl_ic~i rnrl._IrUall �1llC~IPyIIP~n
Pr@~ti@w (`~e~L:e
Budzicjowice siedzia�o trzech pasa�er�w: porucznik Lukasz,
naprzeciwko
kt�rego sicdzial starszy, zupc�nic �ysy pan, i Szwejk, kt�ry sta�
skromnie
, przy drzwiach wiod�cych na korytarz i szykowa� si� akurat do
wys�uchania
nowego wybuchu gniewu swego porucznika. Ten, nie zwracaj�c uwagi
na
obecno�� �ysego cywila, dawa� upust swej z�o�ci na Szwejka, wywodz�c
mu
przez ca�y czas podr�y, �e jest, koniem bo�ym itp.
Chodzi�o w�a�ciwie o drobnostk�, o liczb� tobo��w, kt�rymi Szwejk si�
opiekowa�.
-- Skradli nam kuier wyrzuca� porucznik Szwejkowi. - �atwo ci
powiedzie� takie s�owo, ty drabie!
Pos�usznie melduj�, panie oberlejtnant g�osem cichym odezwa� si�
Szwejk - �e naprawd� go skradli. Po dworcach zawsze si� w��czy du�o
takich indywidu�w; a ja wyobra�am sobic, �c jednemu z nich musia�
si�
bezwarunkowo spodoba� pa�ski kufer i �e ten cz�owiek bezwarunkowo
skorzysta� z okazji, kiedy oddali�em si� od baga�u, �eby panu
zameldowa�,
�e z baga�em naszym wszystko jest w porz�dku. M�g� on ten nasz kufer
skra�� tylko w takim pomy�lnym momencie. Na taki moment oni tylko
czekaj�. Przed dwoma laty na P�nocno-Zachodnim Dworcu skradli
pewnej pani w�zek dziecinny razem z dziewczynk� w poduszkach, ale
byli
_ tacy szlachetni, �e dziewczynk� oddali w komisariacie policji
na naszej
_ ulicy; niby to znale�li j� podrzucon� w bramie. Potem gazety
zrobi�y z tej
- nieszcz�snej pani wyrodn� matk�.
Po czym Szwejk o�wiadczy� z ca�ym naciskiem:
-- Na dworcach krad�o si� zawsze i b�dzie si� krad�o dalej. Inaczej
nie
mo�na.
- Jestem przekonany, m�j Szwejku - zabra� g�os porucznik - �e
sko�czycie kiedy� najpaskudniej w �wiecie. Ci�gle jeszcze nie wiem,
czy
udajecie wielkiego ba�wana, czy te� urodzili�cie si� ju� takim
ba�wanem. Co
w tym kufrze by�o?
- Prawie �e nic, panie oberlejtnant -- odpowiedzia� Szwejk nie
' spuszezaj�c oka z �ysiny cywila siedz�cego naprzeciwko Lukasza,
a jak si�
zdawa�o zgo�a oboj�tnego wobec kradzie�y kufra. Czyta� spokojnie
"Neue
13 ~- Przygody... 193
Freie Presse". - W ca�ym tym kufrze by�o tylko lustro z naszego
pokoju
i �elazny wieszak z przedpokoju, tak �e w�a�ciwie nie ponie�li�my
�adnej
straty, poniewa� lustro i wieszak nale�a�y do gospodarza.
Widz�c gro�ny gest porucznika m�wi� dalej Szwejk g�osem jak
naj�agodniejszym:
- Pos�usznie m�lduj�, panie oberlejtnant, �e przedtem nic o tym nie
wiedzia�em, �e ten kufer b�dzie skradziony, a co do lustra i
wieszaka, to
powiedzia�em panu gospodarzowi, �e mu te rzeczy oddamy, jak
wr�cimy z
wojny. W krajach nieprzyjacielskich jest du�o luster i wieszak�w,
tak �e i
pan gospodarz nie mo�e ppnie�e �adnej straty. Jak tylko zdob�dziemy
jakie
miasto...
- Stuli� g�b�! -- straszliwym giosem przerwa� mu porucznik. -
Zobaczycie, �e oddam was kiedy pod s�d polowy. Pomy�lcie o tym
dobrze,
je�li nie jeste�cie najwi�kszym ba�wanem na �wiecie. Inny, cho�by �y�
tysi�c
lat, nie narobi�by tyle b�aze�stw, ile wy narobili�cie w ci�gu paru
tygodni.
Mam nadziej�, �e sami to zauwa�yli�cie.
- Pos�usznie melduj�, panie oberlejtnant, �e zauwa�y�em, bo ja mam,
jak to m�wi�, bardzo rozwini�ty zmys� obserwacyjny i zawsze zauwa��,
gdy ju� za p�no i gdy si� stanie co� niemi�ego. Mam takiego pecha ja
k
niejaki Nechleba z Nekazanki, kt�ry chodzi� do szynku "Suczy
(~aik"~
Zawsze chcia� post�powa� dobrzc i od suboty prowadzi� nowc �ycic, a
na
drugi dzie� po takim postanowieniu mawia� zawsze: "Nad ranem
zauwa�y�em, przyjaciele drodzy, �e le�� na pryczy." I zawsze spotka�a
go
taka rzecz, kiedy postanawia�, �e do domu p�jdzie w porz�dku, a w
ko�cu
pokazywa�o si�, �e wywr�ci� gdzie� jaki� p�ot albo wyprz�g� konia
doro�karzuwi, albo te� chcia� sobie przeci�gn�� cybuch od fajki
kogucim
pi�rem z kapelusza patroluj�cego policjanta. Ogarnia�a go rozpacz
z tego
powodu, a najwi�cej smuci�o go to, �e pech ten prze�laduje ich przez
pokolenia. Jego dziadek wybra� si� raz na w�dr�wk�...
- Nie zawracajcie mi giuwy g�upimi opowiadanlami!
I'uslusznic meldujt. panic oberlejtnanl, �e wsrystku, co m�wi~,
jest
naj�wi�tsz� prawd�. Jego dziadek poszed� na w�dr�wk�...
- Szwejku! - krzykn�� rozz�oszczony porucznik --- jeszcze raz
rozkazuj� wam, aby�cie mi nic nie opowiadali. Nie chc� nic s�ysze�.
Jak
ty�ko przyjedziemy do Budziejowic, to si� z wami rozprawi�.
Wiecie, �e was
ka�� wsadzi� do paki?
- Pos�usznie t~elduj�, panie oberlejtnant, �e o tym nic nie wiem -
mi�kko odpowiedzia� Szwejk - bo jeszcze pan o tym nie wspomnia�.
Porucznik mimo woli zazgrzyta� z�bami. Westchn��, wyj�� z p�aszcza
"Bohemi�" i zacz�� czyta� o wielkich �wyci�stwach i o czynach
niemieckiej
�odzi podwodnej "E", grasuj�cej na Morzu �r�dziemnym, ale gdy
doszed�
do miejsca o nowym niemieckim wynalazku wysadzania miast w
powietrze
przy pomocy specjalnych bomb, rzucanych z samolot�w i
wybuchaj�cych
trzy razy z rz�du, przerwa� mu g�os Szvejka, kt�ry zwraca� si� do
�ysego
pana:
-- Przepraszam szanownego pana, czy pan nie jest panem
Purkrabkiem,
~przedstawicielem banku "Slavia"?
Gdy �ysy pan nie odpowiada�, Szwejk zwr�ci� si� do porucznika: --
Pos�usznie melduj�, panie oberlejtnant, �e razu pewnego ~ czyta�em w
gazecie, �e cz�owiek normalny powinien mie� przeci�tnie od
sze��dziesi�ciu
do siedemdziesi�ciu tysi�cy w�os�w i �e czarne w�osy bywaj� rzadsze,
co
mo�na zauwa�y� w wielu wypadkach.
1 nieub�aganie wywodzi� dalej:
-- A jeden medyk w kawiarni "Ll Szpirk�w" m�wi�, �e najcz�ciej
wypadaj� w�osy skutkiem wstrz�su umys�owego przy po�ogu.
Ale w lej chwili sta�a si� rzecz straszliwa. �ysy pan zerwa� si� i
zarycza�
na Szwejka:
--- Marsch heraus, Sie Schweinkerl!~ ---- Kopniakiem wyrzuci� go
za
drzwi i powr�ciwszy na swoje miejsce przedstawi� si�, czym zgotowa�
porucznikowi ma�� niespodziank�.
Chodzi�o o drobne nieporozumienie, bo �yse indywiduum nie by�o
panem Purkrabkicm, przedstawiciclem banku "Slavia", lecz
genera�em-
-majorem von Schwarzburg. Pan genera� odbywa� w�a�nie w cywilnym
ubraniu podr� w celu przeprowadzenia inspekcji w garnizonach i
jecha�
do Budziejowic, aby niespodzianie zaskoczy� tamtejszy garnizon.
By� to najstraszliwszy ze wszystkich genera��w inspekcyjnyCh,
jacy zrodzili si� kiedykolwiek na tym padole, _ a je�li znalaz� co�
nie w
porz�dku, to r dow�dc� garnironu przeprciwadza� rozmow� bardzo
zwi�z��:
- Czy pan ma rewolwer'?
- Mam.
Doskonale. Na pa�skim micjscu wiedzialbym, jak z niego skorzysta�,
bo to, co tutaj widz�, to nie garnizon, ale stado �wi�.
1 rzeczywi�cie po jego podr�y inspekcyjnej zawsze si� gdzie� kto�
Wynocha, �wintuchu! (niem.)
194 i 195
zastrzeli�, co pan genera� von Schwarzburg przyjmowa� do wiadomo�ci
z
zadowoleniem:
- Tak by� powinno! �o�nierz jak si� patrzy!
Zdaje si�, �e nie lubi�, gdy po jego inspekcji wszyscy pozostawali
przy
�yciu. Mia� mani� przenoszenia oficer�w na najgorsze miejsca.
Wystarczy�
drobiazg, aby oficer �egna� si� ze swoj� za�og� i w�drowa� na pograni
cze
ezarnog�rskie albo do jakiego zapijaczonego, beznadziejnego
garnizonu w
zapomnianym zak�tku Galicji.
- Panie poruczniku - zapyta� -- gdzie pan ko�czy� szko�� wojskow�?
- W Pradze.
- A wi�c otrzyma� pan wykszta�cenie w szkole wojskowej i nie wie
pan,
�e oficer jest.f.odpowiedzialny za swego podw�adnego? Bardzo
�adnie. Po
drugie, gaw�dzi pan ze swoim s�u��cym jak z jakim bliskim
przyjacielem.
Pozwala mu pan, aby m�wi� nie zapytany. Po trzecie, pozwala mu pan
obra�a� swoich prze�o�onych. I to jest w�a�nie najlepsze. Z tego
wszystkie-
go wyci�gn� odpowiednie konsekwencje. Jak si� pan nazywa, panie
poruczniku?
- Lukasz.
- A w kt�rym pu�ku pan s�u�y?
- By�em...
- Dzi�kuj�. O tym, gdzie-pan by�, nie ma �nowy, chc� wiedzie�, gdzie
pan jest teraz.
- W 91 pu�ku piechoty, panie generale. Zosta�em przeniesiony...
- A, przeniesiony... Bardzo dobrze zrobili. Nie zaszk�dzi panu,
gdy w
najbli�szym czasie przespaceruje si� pan razem z 9� pu�kiem gdzie� na
front.
- Co do tego decyzja ju� zapad�a, panie generale.
Genera� zacz�� obszerny wyk�ad o tym, i� oficerowie, jak to zauwa'ry�
w
ostatnich latach, rozmawiaj� ze swoimi podw�adnymi w tonie bardzo
poula�ym i �e widzi w tym krzewienie nicbezpiccznych zasad
dcmokraty-
cznych. �o�nicrza trreba tr~yma� w strachu prred przeio�onymi,
�o�nicrz musi
dr�e� przed awmm uticcrcm, ba� si� go. Oficerowie musz� trzyma�
�o�nierzy
dziesi�� krok�w od sicbie i nie powinni im pozwala�, aby my�leli
samodzielnie,
w og�lc nic puwinni tulcrowa� my�lcnia, bu na tym pu�cga trigiczny
b��<1
ostatnich lat. Dawni�j szeregowcy bali si� oficer�w jak ognia, ale
dzisiaj...
Cienera� machn�� r�k�, jakby traci� wszelk� nadziej�.
- Dzisiaj prawie wszyscy o�icerowic pieszcz� si� z �o�nierzami. To
chcialem powiedzie�.
Genera� roz�o�y� znowu gazet� i zabra� si� do czytania. Porucznik
Lukasz, blady, wyszed� na korytarz, �eby rozprawi� si� ze Szwejkiem.
Ujrza� go stoj�cego przy oknie z tak b�ogim i zadowolonym wyrazem
twarzy, jaki mo�e mie� ty�ko miesi�czne dzieci�tko, kt�re si� nassa�o
i
lula
spokojnie.
Porucznik stan��, skin�� na Szwejka i wskaza� mu pusty przedzia�.
Wszed� do niego za Szwejkiem i zamkn�� drzwi.
- Szwejku --- rzek� uroczy�cie --- nareszcie nadesz�a chwila, w
kt�rej
dostaniecie par� razy w pysk, jak jeszeze nikt nie dosta�.
Dlaczego
zaczepili�cie tego �ysego pana'? Czy wiecie, �e to jest genera� von
Schwarzburg?
- Posiusznie melduj�, panie oberlejtnant ---- odezwa� si� Szwejk z
min�
m�czennika --- �e ja nigdy w �yciu nie mia�em najmniejszego zamiaru
obrazi� kogokolwiek i �e w og�lne nie mia�em wyobra�enia ani poj�cia,
�e
taki pan genera� istnieje na �wiecie. On naprawd� jest jak
wykapany pan
Purkrabek, przedstawiciel banku "Slavia". Ten pan chodzi� do
naszego
szynku i gdy pewnego razu przy stole zasn��, to jaki� dobrodziej
wypisa�
mu na jego �ysinie o��wkiem atramentowym:
"Niniejszym pozwalamy sobie w my�l za��czonej taryfy III c.
uprzejmie
zaproponowa� panu uciu�anie posagu i zaopatrzenie pa�skich dzieci
za
pomoc� ubezpieczenia na �ycie."
Naturalnie, �e wszyscy sobie poszli, a ja tam z �im zosta�em sam, a
poniewa� mam zawsze pecha, wi�c gdy si� ten pan prcebudzi�, to
spojrza� w
lustro i roza�o�ci� si�, bo my�la�, �e ja mu to zrobi�em, i chcia� mi
te�
da�
par� razy w pysk.
S��wkv "te�" sp�yn�o z ust Szwejka tak tkliwie i w tonie takiej
�a�osnej
skargi, �e porucznikowi opad�y r�ce:
Szwejk za� m�wi� dalej:
- O tak� drobn� pomy�k� to si� pan nie potrzebuje z�o�ci�. On
powinicn n�prawd� mie� od sze��dziesi�ciu do sicdemdzicsi�ciu tysi�cy
w�os�w, jak czyta�em w artykule u tym, co powinien mie� cz�owiek
normalny. Mnie nawet na my�l nie przysz�o, �e jest na �wiecie jaki�
�ysy
pan genera�. To jest, jak si� m�wi, tragiczna pomy�ka, jaka t�afi� si
�
mo�e
ka�demu, gdy jeden co� powie, a drugi zaraz si� tego ezepi. Kiedy�
przed
laty opowiada� nam krawiec Hyvel, jak z miasta Styrii, w kt�rym
pracowa�, jecha� do Pragi przez Leoben, a mia� przy sobie szynk�,
kt�r�
kupi� sobie w Mariborze. Jedzie sobie poci�giem i nic, my�la�, �e
jest
jedynym Czechem mi�dzy pasa�erami, a jak ko�o St. Moritz zacz�� sobie
196 I 197
~kraja� p�aty z tej szynki, to ten pan, co siedzia� naprzeciwko
niego,
spogl�da� na ni� po��dliwymi oczami, a w g�bie mia� pe�no �liny. Gdy
krawiec Hyvel to zobaczy�, rzek� do siebie na g�os: "�ar�by�, drabie
jeden?"
A tamten mu po czesku na to odpowiedzia�: "Ju�ci, �ar�bym, gdyby�
da�."
Wi�c t� szynk� ze�arli do sp�ki, zanim dojechali do Budziejowic, a
ten pan
nazvwa� sie Wolciech Rous.
Porucznik spojrzai na Szwejka i wyszed� z przedzia�u. Gdy znowu
siedzia� na swoim miejscu naprzeciwko genera�a, po chwili we
drzwiach
przedzia�u ukaza�a si� poczciwa twarz Szwejka.
- Pos�usznie melduj�, panie oberlejtnant, �e za pi�� minut b�dziemy w
Taborze. Poci�g stoi tam pi�� minut. Czy nie ka�e pan przynie�� co� d
o
zjedzenia? Przed laty miewali tutaj bardzo dobr�...
Porucznik zerwa� si� na r�wne nogi i wyrzuciwszy Szwejka za drzwi
m�wi� do niego w korytarzu:
- Jeszcze raz wam powtarzam, �e im dalej jeste�cie ode mnie, tym
lepiej
dla was. Najszcz�liwszy by�bym, gdyby�cie w og�le znikli z moich
oczu, i
b�d�cie pewni, �e postaram si� o to. Nie zbli�ajcie si� do mnie w
og�le.
Zniknijcie, przepadnijcie, bydl� cymbalskie!
Rozkaz, panie oberlejtnant.
Szwejk zasalutowa�, odwr�ci� si� i krokiem wojskowym oddali� si� na
koniec korytarza, gdzie usiad� w k�cie na �aweczce s�u�bowej
konduktora i
nawi�za� rozmow� z jakim� funkcjonariuszem kolejowym:
- Czy mi pan pozwoli zapyta� si� o co~?
Kolejarz, nie maj�cy wida� ochoty do wdawania si� w rozmow�, skin��
g�ow� z lekka i apatycznie.
- Przychodzi� do mnie - zacz�� Szwejk obszernie - pewien dobry
cz�owiek, niejaki Hofmann, i -ten Hofmann zawsze twierdzi�, �e
sygna�y
alarmowe w poci�gach nigdy nie funkcjonuj�, jednym s�owem, �e to na
nic,
cho� si� i poci�gnie za tak� r�czk�. Ja, prawd� powiedziawszy, nigdy
si�
takimi rzeczami nie interesowa�em, ale skorom ju� na ten sygna�
alarmowy
zwr�ci� tutaj uwag�, to chcia�bym wiedzie�, jak si� rzeczy maj<t, bo
mo�e si�
zdarzy�, �e trzeba b�dzie poci�gn��.
Szwejk wsta� i- razem z funkcjonariuszem kolejowym podszed� do
hamulca alarmowego z napisem: "W razie niebezpiccze�stwa..."
Kolejarz uwa�a� za sw�j obowi�zek obja�ni� Szwejka, na czyrn polega
ca�y mechanizm aparatu alarmowego.
- S�usznie pann powiedzieli, �e trzeba poci�gn�� za t� r�czk�, ale o�
gali
pana, �e to nie funkcjonuje. Poci�g zawsze zatrzyma si�, poniewa�
to idzie
przez wszystkie wagony i jest po��czone z lokomotyw�. Hamulec
alarmowy
musi funkcjonowa�.
Przy tym wyk�adzie obai trzymali r�ce na r�czce hamulca i nie
wiadomo,
jak to si� w�a�ciwie sta�o, �e r�czka si� osun�a, a poci�g stan��.
Nie mogli si� zgodzi� z sob�, kto to zrobi�, kto z nich w�a�ciwie da�
sv_ Qna� alarmowv.
Szwejk twierdzi�, �e to nie o�, �e nie m�g� zrobi� takiej rzeczy, bo
nie jest
przecie ulicznikiem.
- Mnie samemu dziwno -- rzek� poczwicie do konduktora -- dlaczego
w�a�ciwie poci�g stan�� tak od razu. Jedzie, jedzie i od razu stoi.
Mnie to
jeszcze bardziej irytuje ni� pana.
Jaki� powa�ny pan stan�� w obronie kolejarza i twierdzi�, �e s�ysza�,
jak
ten �u�nierz pierwszy zacz�� rozmawia� o sygna�ach alarmowych.
Natomiast Szwejk stale co� m�wi� o swojej uczciwo�ci i o tym, �e wca-
le nie jest zainteresowany w op�nianiu poci�gu, poniewa� jedzie �a
wojn�.
-- Pan zawiadowca stacji wyt�umaczy to panu -- zadecydowa� konduk-
tor. -- Zap�acicie za to dwadzie�cia koron.
Tymczasem wida� by�o, jak podr�ni wychodz� z wagon�w, kierownik
poci�gu gwi�d�e, a jaka� pani biegnie wystraszona z walizk� podr�n�
przez tory prosto w pole.
- To naprawd� warte dwadzie�cia koron - rzek� roztropnie Szwejk nie
trac�c ani na chwil� spokoju. - To jeszcze, powiem panu, tanio.
Pewnego
razu, jak najja�niejszy pan zwiedza� �i�kov, to niejaki Franek Sznor
zatrzyma� jego pow�z w ten spos�b, �e przed najja�niejszym panem
ukl�k�
na obu kolanach na �rodku jezdni. Potem komisarz policji z tego
rewiru
rzek� do Franka Sznora z p�aczem, �e nie powinien by� robi� mu tego w
jego rewirze, ale o jedn� ulic� dalej, kt�ra ju� nale�y do rewiru
radcy
policyjnego Krausego. Tam powinien by� z�o�y� ho�d. No i tego pana
Sznora wpakowali do ula. _
Szwejk rozgl�da� si� w�a�nie doko�a, kiedy do s�uch�czy jego przy��cz
y�
si� kierownik poci�gu.
- Zdaje si� - rzek� Szwejk - �e czas jecha� dalej. To nic
przyjemnego,
gdy puci�g si� spu�nia. Geby tu jeszcze w czasie pukuju, to bym
nic nie
m�wi�, ale jak jest wojna, to wszyscy powinni wiedzie�, �e ka�dym
poci�giem je�d�� osoby wojskowe, genera�owie, oberlejtnanty,
pucybuty.
Ka�de takie op�nienie to rzecz paskudna. Napoleon sp�ni� si� pod
Waterloo o pi�� minut i zapaskudzi� sobie ca�� swoj� s�aw�...
198 ~ ' 199
W tej chwili przez gromadk� s�uchaczy Szwejka przedar� si� porucznik
Lukasz. By� upiornie blady i nie zdoby� si� na nic innego, tylko
na jedno
s�owo:
- Szwejk...
Szwejk zasalutowa� i odezwa� si�:
___ p~jjiii~Zr~iv WCidiij~,, paiiiv ^v.i'..~rleJt na nr, ".,
.... :n."ae St",)'.~',�:`.tjY, Ze tn j~
zatrzyma�em poci�g. Administracja kolei �elaznej ma bardzo dziwne
plomby przy hamulcach alarmowych. Cz�owiek nie powinien nawet
zbli�a�
si� do tego, bo mo�e mie� przygod� i potem mog� chcie� od niego
dwadzie�cia koron, jak na przyk�ad chc� ode mnie.
Kierownik poci�gu wyskoczy� z wagonu, da� sygna� i poci�g ruszy�
dalej.
S�uchacze Szwejka porozchodzili si� do przedzia��w, a porucznik
Lukasz
bez s�owa wr�ci� na swoje miejsce.
Na korytarzu pozosta� tylko konduktor ze Szwejkiem i kolejarzem.
Konduktor wyj�� z kieszeni ksi��k� s�u�bow� i zapisywa� relacj� o
wypadku. Kolejarz spogl�da� na Szwejka okiem nieprzyjaznym, ale
Szwejk
zapytal go �yczliwie:
- Dawno pan s�u�y na kolei?
Poniewa� kolejarz nie odpowiada�, przetu Szwejk o�wiadczy�, �e zna�
niejakiego Franciszka Mliczko z Uhrzinievsi ko�o Pragi, kt�ry razu
pewnego te� poci�gn�� za r�czk� takiego hamulca alarmowego i tak si�
przestraszy�, �e przez dwa tygodnie nie m�g� m�wi� i odzyska� mow�
dopiero w�wczas, gdy przyszed� w odwiedziny do ogrodnika Va�ka w
Hostivarzu, gdzie si� z kim� przem�wi�, a tamten a� z�ama� na nim
bykowiec.
- To si� sta�o --- doda� Szwejk - w roku tysi�c dziewi��set
dwunastym, w maju.
Kolejarz wszed� do klozetu i zamkn�� si� w nim.
Ze Szw�jkiem pozosta� tylko konduktor i dopomina� si� dwudziestu
koron grzywny podkre�laj�c, �e w razie przeciwnym b�dzie musia�
zaprowadzi� go w '� aborze do zawiadowcy stacji.
- Bardzo dobrze - rzek� Szwejk -- ja bardzo lubie porozmawia� z
lud�mi wykszta�conymi i hardzo mi b�dzie przyjemnie pozna�
zawiadowc�
stacji Tabor.
Wyj�� z bluzy fajk�, zapali� i puszezaj�c ob�oki dymu z ostrego
wojennego tytoniu, m�wi� dalej:
- Przed laty ~w Svitavie by� zawiadowc� stacji pan Wagner. Dla
podw�adnych swoich by� sko�czonym draniem i szykanowai ich, gdzie
m�gl, a nywi�cej zawzi�l si� na nicjakiego Jungwirta, zwrotniczego,
a� ten
bicdak z ruzpaczy poszed� i utopil si� w rzece. Ale zanim si�
utopi�, napisa�
list do zawiadowcy stucji, �e po nocach b�dzic go straszy�. Prawd�
m�wi�,
straszy� go. Siedzi m�j zawiadowca w nocy przy aparacie
telegraficznym, a
tu dzwonek dy�-dy� i zawiadowca przyjmuje depesz�: "Jak si� masz,
�nt.r~e~ lnnQwirt." Ca�y tydzie� to trwa�o. W odpowiedzi duchowi
zawiadowca zacz�� posy�a� takie oto telegramy s�u�bowe: "Przebacz mi,
Jungwirt." A nocy nast�pnej aparat na to stuk-puk: "Powie� si� na
semaforze ko�o mostu. Jungwirt." I pan zawiadowca go us�uchat.
Potem
przez to samob�jstwo zawiadowcy zaaresztowali telegrafist� ze
stacji przed
Svitav�. Widzi pan, �e mi�dzy niebem i ziemi� dziej� si� rzeczy, o
jakich nie
mamy poj�cia.
Poci�g wjechai-na dworzec taborski, a Szwejk, zanim w
towarzystwie
konduktora wysiad� z poci�gu, zameldowa� si�, jak przysta�o, u
porucznika
Lukasza:
- Pos�usznie melduj�, panie oberlejtnant, �e mnie prowadz� do
zawiadowcy stacji.
Porucznik Lukasz nie odpowiedzia�. Opanowa�a go zupe�na apatia.
Pomy�la�, �e najlepiej plun�� na wszystko, a mianowicie tak samo na ~
Szwejka, jak i na �ysego genera�a. Siedzie� spokojnie w wagonie,
wysi��� w
Budziejowicach, zameldowa� si� w koszarach i pomaszerowa� na front
z
jakim� oddzia�em marszowym. Na froncie zgin��, je�li ju� nie mo�na
inaczej, i uciec z tego �wiata, po kt�rym w��czy si� taka pokraka jak
Szwejk.
Gdy poci�g ruszyl, porucznik Lukasz wyjrza� oknem i na peronie
zauwa�y� Szwejka zaj�tego jakim� powa��ym wyk�adem, kt�rego s�ucha�
zawiadowca stacji. Szwejk otoczony by� t�umem ludzi, w�r�d kt�rych
wida� by�o tak�e kilka uniform�w kolejarskich.
~'orucznik westchn��, ale westchnienie jego nie oznacza�o �alu.
Zrobi�o
mu si� l�ej na sercu, �e Szwejk puzusta� na pcrunic. Nawet i ten �ysy
genera� nic wydawa� mu si� ju� teraz takim wstr�tnym putwurem.
*
Poci�g ju� dawno p�dzi� ku C~eskim Budzicjuwicum, ale na pcrunic ku�o
Szwejka ludzi nie ubywa�o.
Szwejk przemawia� o swojej niewinno�ci i przekona� zebranych tak
dalece, �e jaka� pani wyrazi�a si�:
- Znowu szykanuj� tu jakiego� �o�nierzyka.
200 201
T�um przyzna� jej racj�, a jaki� pan zwr�ci� si� do zawiadowcy stacji
i wyrazi� gotowo�e zap�acenia za Szwejka dwudziestu koron kary.
Powiedzia� przy tej sposobno�ci, i� jest przekonany, �e ten �o�nierz
tego nie
uczyni�.
- Sp�jrzcie na niego - wywodzi� wskazuj�c na niewinn� twarz
Szwejka, kt�ry zwracaj�c si� do t�umu, m�wi�:
-- la, ludzie kochani, jestem niewinny.
Potem zjawi� si� wachmistrz �andarmerii i wyprowadzi� z t�umu pewnego
obywatela, kt�rego zaaresztowa� i poci�gn�� z sob� przemawiaj�c do
niego:
- Za to pan odpowie. Ja panu poka�� podburza� ludzi i wygadywa�, �e
je�li w taki spos�b post�puje si� z �o�nierzami, to nikt nie ma prawa
oczekiwa� od nich, aby Austria zwyci�y�a.
Nieszcz�liwy obywatet nie zdoby� si� na ni� innego, tylko na szczere
zapewnienie, �e jest majstrem rze�nickim i ma sklep ko�o Starej
Bramy, a
s��w swoich u�y� w ca�kiem innym znaczeniu.
Tymezasem dobry cz�owiek, wierz�cy w niewinno�e Szwejka, zap�aci� za
niego w kancelarii zawiadowcy kar� i zaprowadzi� Szwejka do
restauracji
trzeciej klasy, gdzie go pocz�stowa� piwem, a dowiedziawszy si�, �e
wojskowy bilet kolejowy i wszystkie inne dokumenty Szwejka
zosta�y u
porucznika Lukasza, da� Szwejkowi wspania�omy�lnie jeszcze pi�� koron
na bilet do Budziejowic i na inne wydatki.
Kiedy si� z nim �egna�, szepn�� mu poufnie na ucho:
- Uwa�ajcie, �o�nierzyku, jak b�dziecie w Rosji w niewoli, to
k�aniajcie
si� ode mnie piwowarowi Zemanowi ze Zdo�bunowa. Nazwisko mcje
macie wypisane na kwicie kolejowym. Tylko b�d�cie sprytni, �eby�cie
zbyt
d�ugo nie siedzieli na froncie.
- �iech si� pan nie boi - odpowiedzia� Szwejk. - Zawsze to bardzo
interesuj�ce, gdy mo�na zwiedzi� za darmo jakie� obce kraje.
Szwejk pozosta� przy stole sam i podczas gdy przepija� pi�� korou
otrzymanych od szlachetnego dobrocoy�cy, ludzie na peronie,
kt�rzy nie
byli �wiadkami rozmowy Szwejka z zawiadowc� stacji, a tylko z
daleka
widzieli zbiegowisko, opowiadali sobie, �e z�apali tu szpiega,
kt�ry
futografowa� dworzec, czemu energicznie przeczy�a jaka� pani m�wi�c,
�e
nie z�apali �adnego szpiega, ale s�ysza�a, �e dragon zar�ba�. oficera
ko�o
ust�pu damskiego, poniewa� oficer ten pcha� si� tam za narzeczon�
dragona, kt�ra go odprowadza�a.
Tym romantycznym kombinacjom, charakteryzuj�cym nerwowo��
ezas�w wojennych, po�o�y�a kres �andarmeria usuwaj�c t�um z peronu.
A Szwejk pi� sobie dalej w spokoju ducha tkliwie wspominaj�c swego
porucznika. Co te� on pocznie, gdy sam przyjedzie do Czeskich
Budziejo-
w_ic, a w ca�ym poci�gu -nie znajdzie s�ugi swego?
Przed przybyciem poci�gu osobowego restauracja klasy trzeciej
nape�ni-
�a si� �o�nierzami i cywilami. Najwi�cej by�o �o�nierzy, a nale�eli o
ni
do
r�nych pu�k�w i r�nych narodowo�ci; zawierucha wojenna zap�dzi�a ic
h
do lazaret�w polowych. Odje�d�ali teraz ponownie na front po nowe
rany,
kalectwa i cierpienia, aby za nie zas�u�y� sobie na prosty
drewniany krzy�
nad grobem. Na krzy�u tym jeszcze po latach w�r�d smutnych r�wnin
wschodniej Galicji trzepota� b�d� na wietrze strz�py austriackiej
czapki
�o�nierskiej z zardzewia�ym b�czkiem, za� od czasu do czasu usi�dzie
na
niej smutny i postarza�y ju� kruk, wspominaj�cy dawne czasy
obfitych
biesiad, kiedy to przygotowywano dla niego smacznic zastawiony,
bezkresny st�, pe�en ludzkich trup�w i ko�skiej padliny, kiedy to
pod tak�
w�a�nie czapk�, na kt�rej siedzi, znajdowa�y si� najsmaczniejsze k�sk
i
-
oczy ludzkie.
Jeden z takich kandydat�w do nowych udr�k, wypuszczony po operacji
z wojskowego lazaretu, ubrany w bluz� brudn� i zamazan� krwi� i
b�otem,
przysiad� si� do Szwejka. By� t� cz�eczyna chuderlawy, zabiedzony,
smutny. Na stole po�o�y� ma�e zawini�tko, wyj�� z kieszeni podart�
portmonetk� i przelicza� pieni�dze.
Potem spojrza� n� Szwejka i zapyta�:
- Magyarul?~
- Ja jestem, kolego, Czech --- odpowiedzia� Szwejk. -- Chcesz si�
napi~?
- Nem tudom, baratom Z.
- Nic nie szkodzi, kolego - zach�ca� go Szwejk przysuwaj�cy pe�ny
kufel przed smutnego �o�nierza. - Pij, bracie, zdrowo.
Tamten zrozumia�, napi� si�, podzi�kowa�: K osz�n�m szivesenj
dalej przegl�da� zawarto�� swej portmonetki, a� wreszcie ci�ko
westchn��.
Szwejk zrozumia�, �e ten W�gier ch�tnie zafundowa�by sobie piwa, a�e
nie
ma pieni�dzy, wi�c kaza� mu je poda�. W�gier podzi�kowa� i zacz��
opowiada� Szwejkowi o czym� za pomoc� gest�w. Pokazywa� swoj�
Rozumiesz po w�giersku? (w�g.)
z Nic nie rozumiem, przyjacielu. (w�g.)
~ Bardzo. dzi�kuj�. (w�g.)
202 ~ 203
przestrzelon� r�k� i m�wi� j�zykiem mi�dzynarodowym: "Pif, paf, puf~"
Szwejk ze wsp�czuciem kiwa� g�ow�, a chuderlawy rekonwalescent,
opuszczaj�c lewic� na p� metra od ziemi, a potem podnosz�c trzy
palce do
g�ry, pokazywa� Szwejkowi, �e ma troje ma�ych dzieci.
--- Nincs ham, nincs haml -- `m�wi� dalej, pragn�c powiedzie�, �e w
domu nie maj� co je��. Brudnym r�kawem swego p�aszcza wojskowego
ociera� oczy, z kt�rych trysn�y �zy. R�kaw by� rozszarpany przez kul
�,
kt�ra zrani�a chuderlawego cz�eczyn� walcz�cego za kr�la w�gierskiego
.
Nic dziwnego, �e przy takiej rozmowie nie pozosta�o Szwejkowi
prawie
nic z owych pi�ciu koron i �e coraz bardziej oddala� si� od Czeskich
Budziejowic trac�c przy ka�dym nowym kuflu piwa, zamawianym dla
siebie i w�gierskiego rekonwalescenta, moino�� wykupienia
wojskowego
biletu na przejazd.
Przez stacj� znowu przejecha� poci�g zd��aj�cy do Budziejowic, a
Szwejk
ci�gle jeszcze siedzia� przy stole i s�ucha�, jak W�gier opowiada
swoje:
- Pif, paf, puf? Harom gyermek, nincs ham, eljen!Z
Tego ostatniego wyrazu u�ywa� tr�caj�c si� ze Szwejkiem.
- Pij, chudzino w�gierska - odpowiada� Szwejk. C'hlaj! U was to by
naszego tak nic cz�stowali...
Przy s�siednim stole jaki� �o�nierz opowiada�, �e kiedy jego 28 pu�k
zajecha� do Szegedynu, to W�grzy pokazywali sobie ich palcami i
wymownie podnosili r�ce do g�ry.
W�grzy m�wili oczywi�cie �wi�t� prawd�, ale opowiadaj�cy �o�nierz czu
�
si� najwidoczniej dotkni�ty, aczkolwiek w�r�d �o�nierzy czeskich by�o
to
zjawiskiem bardzo powszednim, a wreszcie zacz�li na�ladowa� ich
W�grzy,
gdy im si� sprzykrzy�a bijatyka w interesie kr�la w�gierskiego.
Potem ten opowiadaj�cy �o�nierz przysiad� si� do Szwejka i m�wi� o ty
m,
jak �wawo zabrali si� w Szegedynie do W�gr�w, jak ich sprali i
powyrzucali z kilku szynk�w. Ale z uznaniem podkre�li� fakt, �e
W�grzy
te� si� bi� umiej� i �e tak wtedy dusta� no�cm w plecy, i� trzeba by�
o
odes�a� go na ty�y n.~ kuracj�.
Ale teraz, gdy wr�ci do pu�ku, to kapitan ka�e go niezawodnie
wsadzi�
do paki za to, �e ju� nie starczy�o mu czasu temu W�growi odp�aci�
jak si�
patrzy, tak, by on tc� to dobrze pami�ta�, i w ten spos�b uratowa�
honor
pu�ku.
' Nic ma..., nie ma..: (wFg.)
v frojc dzieci, nic ma, niech iyjc! (w�g.)
- Ihre Dokumenten, wasi tokument'? --- odezwa� si� do Szwejka
bardzo
uprzejmie dow�dca kontroli wojskowej, sier�ant, w asy�cie czterech
�o�nierzy z bagnetami na karabinach. --- Ja fidzie�, jak siedzie�
ni�ht
fahren, tylko sied~ie�, pi�, furt pi�, Bursch!
-- Dokument? Nie mam, kochanie - odpowiedzia� Szwejk. --- Pan
oberlejtnant Lukasz, pu�k numer 91, zabra� wszystkie dokumenty z
sob�, a
ja zosta�em na dworcu.
--- Was ist das Wort~ "kochanie"? -- zwr�ci� si� sier�ant do
jednego ze
swoich �o�nierzy, stdrego landwerzysty, kt�ry jak si� zdaje,
wszystko robi�
swemu prze�o�onemu na opak, bo spokojnie odpowiedzia�:
- Kochanie, das is wie: Herr Feldfebel.z
Sier�ant prowadzi� dalej rozmow� ze Szwejkiem:
-- Tokument kaszty solnierz, pes tokument zamikacz auf Bahnhofs-
-Militarkommandu, den lausigen Bursch, wic einca tullen liund.~
Szwejka zaprowadzono do komendy dworca, gdzie na odwachu
siedzieli
szeregowcy b�rdzo podobni do landwerzysty, kt�ry tak �adnie umia�
t�umaczy� s�ow� "kochanie" swemu naturalnemu wrogowi, zwierzchno�ci
sier�anckiej.
Odwach by� ozdobiony litografiami, jakie w owym czasie
Ministerstwo
Wojny rozsy�a�o po wszystkich kancelariach wojskowych, po szko�ach
i
koszarach.
Dobrego wojaka Szwejka przywita� obraz, kt�ry wed�ug podpisu
przedstawia� scen�, jak plutonowy Franciszek Hammel i kaprale
Paulhart
i Bachmayer z 21 c. i k. pu�ku strzelc�w zach�caj� oddzia� do
wytrwania.
Na drugiej stronie wisia� obraz z napisem: "Plutonowy Jan Danko
z 5
honwedzkiego pu�ku huzar�w wykrywa stanowisko baterii
nieprzyjaciel-
skiej."
Po prawej stronie nieco ni�ej wisia� plakat z napisem: "Pi�kne
przyk�ady
odwagi."
Takimi to plakatami, kt�rych tekst zc zmy�lonymi przyk�adami
osobliwej odwagi uk�adali w kancelariach ministerstwa r�ni
niemieccy
dziennikarze, powo�ani do s�u�by wojskowej, chcia�a stara, zg�upia�a
Austria wzbudza� zapa� wojenny w �o�nierzach, kt�rzy takich rzeczy
nigdy
nie czytali, a nawet gdy im takie wzory m�stwa posy�ano na front
w postaci
' Co znaczy s�owo... (niem.)
= Mniej wi�cej lyle, co: panie s~erza'ncie. Imem.)
3 W komendzie dworca, tego parszywca jak w�ciek�ego psa. (niem.) ,
204 205
broszurek, to u�ywali papieru do skr�cania papieros�w albo te�
korzystali
z niego jeszcze bardziej bezpo�rednio, aby po�ytek odpowiada�
duchowi i
warto�ci pomy�lanych szlachetnych wzor�w m�stwa.
Podczas gdy sier�ant szuka� oficera dy�urnego, Szwejk przeczyta�
tre��
plakatu:
"J�zef Bong, szeregowiec tabor�w
Sanitariusze przenosilx ci�ko rannych �o�nierzy na wozy
przygotowane
w ukrytym w�wozie. Ka�dy z woz�w po u�o�eniu na nim rannych
odje�d�a� na punkt opatrunkowy. Rosjanie wytropili je i zacz�li
ostrzeliwa�
granatami. Ko� szeregowca tabor�w J�zefa Bonga z c. i k. 3
szwadronu
taborowego zosta� u�miercony -od�amkiem granatu, Bong narzeka�: �M�j
biedny siwku, ju� po tobie!� W tej chwili i jego rani� od�amek
granatu.
Pomimo to wyprz�g� zabitego konia, a pozosta�� tr�jk� koni zaprowadzi
�
w bezpieczne ~miejsce. Pot�m wr�ci� po uprz�� swego zabitego konia.
Rosjanie strzelali bezustannie. �Strzelajcie sobie, w�ciekli
op�ta�cy, ja wam
tu uprz�y nie zost<twi�. 1 mrucz�c te slowa pod nosem, dalej
zdejmowa� z
konia uprz��. Wreszcie sko�czy� robot� i wl�k� si� ze zdj�t� uprz꿹
ku
wozum, gdzie musia� wys�ucha� spuro ustrych wymuwek sanilariuszy za
d�ug� nieobecno��. �Nie chcia�em zostawi� tam uprz�y, bo jest prawie
nowa. Pomy�la�em sobie, �e by�oby jej szkoda. Nie mamy takich
rzeczy za
wiele� - t�umaczy� si� c~zielny �o�nierz udaj�c si� na punkt
opatrunkowy,
gdzie dopiero zameldowa� si� jako ranny. Rotmistrz ozdobi� nast�pnie
pier� jego srebrnym medalem za m�stwo."
Gdy Szwejk sko�ezy� ezytanie, a sier�ant nadal nie wraca�, rzek� do
landwerzyst�w siedz�cych na odwachu:
- To jest bardzo pi�[cny przyk�ad m�stwa. W taki spos�b b�dziemy
mieli w armii sam� now� uprz��. Ale gdy by�em w Pradze, to w
"Praskiej
Gazecie Urz�dowej" przeczyta�em jeszcze pi�kniejszy przyk�ad o
niejakim
doktorze J�zefie Vojnie, jednorocznym ochotniku. S�u�y� w Galicji w
7 batalionie strzelc�w polowych, a gdy dusz�o do walki na
bagnety, zosta�
raniony kul� w g�ow�. Kiedy sanitariusze nie�li go na punkt
opatrunkowy,
sfuka� ich brzydko i krzycza�, �e z powodu takiego bagatelnego
zadrapania
nie pozwoli nak�ada� sobie opatrunku. I znowu� chcia� ze swoim
plutonem
ruszy� naprz�d, ale granat urwa� mu stop�. Znowu chcieli go zanie�� n
a
punkt opatrunkowy, ale on kusztyka� na linii bojowej, opieraj�c
si� na kiju
206
i tym kijkiem broni� si� przed nieprzyjacielem, a� przylecia� nowy
granat
i urwa� mu t� r�k�, w kt�rej. trzyma� kijek. Prza�o�y� kijek do drugi
ej
r�ki,
rykn�� w�ciekle, �e im nie daruje, i B�g wie, jak by si� to wszystko
sko�czy�o, gdyby go po chwili nie rozszarpa� na drubne kawa�ki
szrapnel.
Bardzo mo�liwe, �e gdyby go nie wyko�czyli, to by�by te� dosta� wielk
i
srebrny medal za m�stwo. Kiedy urwa�o mu g�ow�, to g�owa ta, tocz�c
si�
niby kula, krzycza�a jeszcze: "Niechaj wszyscy �o�nierze zawsze
my�l� o
tym, �e najpierw obowi�zek, a przyjemno�� potem!"
- Napisz� te� psiekrwie r�nych g�upstw w tych gazetach - rzek� jeden
szeregowiec - ale gdyby wys�a� takiego redaktora na godzin� na
front, to
zbaranieje do cna.
Landwerzysta splun��.
- U nas w Czaslavi by� jaki� redaktor z Wiednia, Niemi�c. S�u�y� jako
podchor��y. Do nas ani siowem nie chcia� si� udezwa� pu czesku, ale
kiedy
go przydzielili do kompanii marszowej, w kt�rej byli sami Czesi,
od razu
nauczy� si� po czesku.
We drzwiach ukaz�� si� sier�ant, z�y jak wszyscy diabli, i krzycza�:
- Wenn man by� drei Minuten weg, da h~rt man nichts anderes als~
ceski, Cesi. ,
Wychodz�c z kancelarii, zapewne do restauracji, rzek� do kaprala
landwerzysty, wskazuj�c na Szwejka, �eby tego wszawego �otra
zaprowa-
dzi� natychmiast do podporucznika, jak ten tylko przyjdzie.
- Pan lejtnant romansuje sobie znowu� z telegrafistk� na stacji -
rzek�
kapral po wyj�ciu sier�anta. -- �azi za ni� ju� dwa tygodnie i jest
zawsze
potwornie w�ciek�y, ile razy wraca z urz�du telegraficznego. Ci�gle
powtarza o niej: "Das ist aber eine Hure, sie will nicht mit
mir schlafen."2
I tym razem by� widocznie w takim w�ciek�ym usposobieniu, poniewa� w
chwil� po jego powrocie s�ycha� by�o; jak wali jakimi� ksi�gami w st�
�.
- Trudna rada, bracie, musisz i�� do niego - rzek� ze wsp�czuciem
kapral do Szwejka. Prze~ jego r�ce przesz�o ju� bardzo wielu ludzi,
miodych i starych.
Prowadzi� Szwejka do kan�elarii, gdzie za sto�em zawalonym
papierami
siedzia� m�ody podporucznik, rozz�oszczony jak furiat.
Zobaczywszy Szwejka w towurzystwie kaprala, odezwa� si� wielce
obiecuj�co: "Aha!" - po czym wys�ucha� raportu kaprala:
~ Jak cz�owiek... trzy minuty wyjdzie... wtedy nic innego nie
s�yszy, tylko... (niem.)
2 Co za kurwa, nie chce spa� ze mn�. (niem.)
207
-- Pos�usznie melduj�, panie lejtnant, �e ten szeregowiec zosta�
znaleziony na dworcu bez dokument�w.
Podporucznik pokiwa� g�ow�, jakby chcia� rzec, �e ju� przed laty by�
pewien, i� tego dnia i o tej godzinie Szwejk zostanie znaleziony
na dworcu
bez dokument�w, bo kto w tej chwili spogl�da� na Szwejka, ten
musia�
mie� wra�enie, �e jest absolu~nie wykluczone, aby cz�owiek o takiej
minie
i takiej postawie jak Szwejk m�g� w og�le posiada� jakiekolwiek
dokumenty. Szwejk wygl�da� w tej chwili, jakby w�a�nie spad� z
jakiej�
nieznanej planety, a teraz rozgl�da si� doko�a siebie po
nieznanym, obcym
�wiecie i dziwi si�, �e od niego ��daj� takich jakich� nie znanych mu
dotychczas g�upstw jak dokumenty.
Podporucznik, spogl�daj�c na Szwejka, zastanawia� si� przez chwil�,
co
ma rzec. Wreszcie zapyta�:
-- Co�cie robili na dworcu'!
- Pos�usznie melduj�, panie lejtnant, �e czeka�em na poci�g odchodz�-
cy do Czeskich Budziejowic, abym si� m�g� dosta� do swego 91 pu�ku
piechoty, gdzie jestem s�u��cym u pana oberlejtnanta Lukasza,
kt�rego
zmuszony by�em opu�ci�, kiedy zosta�em zaprowadzony do zawiadowcy
stacji z powodu kary pieni�nej, dlatego �e by�em podejrzany, �e
zatrzyma�em kurier, kt�rym jechali�my, przy pomocy hamulca
ochronnego
i alarmowego.
- Tego sam diabe� nie zr~zumie! - wrzasn�� podporucznik. - M�wcie
kr�tko i zwi�le i nie wygadujcie mi tu �adnych b�aze�stw. ,
- Pos�usznie melduj�, panie lejtnant, �e ju� od pierwszej chwili,
jak _
tylko wsiedli�my z panem oberlejtnantem Lukaszem d� tego kuriera,
kt�ry
mia� nas zawie�� i dostarczy� jak najszybciej do naszego 91 ce i ka
pu�ku
piechoty, mieli�my pecha. Najprz�d zgin�� nam jeden kufer, potem
zno-
wu - b�d� m�wi� wszystko po kolei - jaki� pan genera�-major, ca�kiem
�ysy... '
f-iimmelhcrrgott! westchn�l podporucznik.
Pos�uslnle nlclClll)~, panie lejtn.nt, �c lrzeba �cby ze mnie
wszystku
zlaz�o jak z psa liniej�cego, �eby sytuacja by�a ca�kiem
przejrzysta. To
samo m�wi� zawsze niejaki Petrlik, ~,zewc, gdy zabiera� si� do
sprania
swc~o chlopaka i kaza� mu zdj�� spodnie.
I podczas gdy podporucznik sapa� ze z�o�ci, Szwejk m�wi� dalej:
- Jako� tak si� sta�o, �e nie podoba�em si� temu �ysemu panu
genera�owi i. pan Lukasz, kt�rego jestem s�u��cym, kaza� mi wyj�� na
korytarz. Na korytarzu zosta�em nast�pnie oskar�ony, �e zrobi�em to,
co
ju� panu m�wi�em. Zanim ta sprawa zosta�a za�atwiona, zosta�em na
peronie sam. Poci�g odjecha�, pan oberlejtnant z kuframi i ze
wszystkimi
dowodami moimi i swoimi te� odjecha�, a ja stercza�em na peronie
jak ta
sierota bez dokument�w.
Szwejk spojrza� na podporucznika tak wzruszaj�co i tkliwie, �e ten
utwierdzi� si� w przekonaniu, i� wszystko to, co s�yszy z ust tego
draba,
wywieraj�cego wra�enie idioty od urodzenia, jest naj�wi�tsz� prawd�.
Podporucznik wymieni� Szwejkowi wszystkie poci�gi, jakie po
kurierze
odesz�y do Budziejowic, i zapyta� go, dlaczego �adnym z nich nie
pojecha�.
- Pos�usznie melduj�, panie lejtnant - odpowiedzia� Szwejk z
poczciwym u�miechem - �e podczas gdy czeka�em na poci�g, spotka�a
mnie ta przygoda, �� siedzia�em przy stole i pi�em jeden kufel piwa
za
drugim.
"'I@akiego ba�wana jeszcze nie widzia�em --- pomy�la� podporucznik.
-- -
Przyznaje si� do wszystkiego. Ilu ich tu mia�em, takich jak on,
ka�dy si�
wypiera�, a ten jak najspokojniej powiada: �Przegapi�em wszystkie
poci�gi,
bo pi�em jeden kufel piwa za drugim.�"
My�li te zebra� w jedno zdanie i zdanie to rzuci� Szwejkowi:
- M�j ch�opie, wy jeste�cie degener�t. Wiecie, co to znaczy, gdy o
kim�
m�wi�, �e jest degenerat?
- U nas na rogu Boiska i ulicy Katarzyny, pos�usznie melduj�,
panie
lejtnant, by� te� taki jeden zdegenerowany cz�owiek. Jego ojcem by�
jaki�
polski hrabia, a matk� akuszerka. Zamiata� ulice i w szynku nie
pozwoli�
si� nazywa� inaczej tylko panem hrabi�.
Podporucznik uwa�a�, �e trzeba t� spraw� sko�czy� tak lub owak, wi�c
rzek� z naciskiem:
- S�uchajcie wi�c, wy idioto, bahwanie, co wam m�wi�. P�jdziecie do
kasy
biletowej, kupicie sobie bilet i pojedziecie do Budziejowic.
Je�li zobacz� was tu
jeszcze raz, to zabior� si� do was jako do dezertera. Abtreten!
Poniewa� Szwejk si� nie rusza� i wci�� trzyma� r�k� przy daszku czapk
i,
podporucznik wrzasn�� na niego:
- Marsch hinaus!' Nie s�yszycie, �e m�wi�: Abtreten? Korporal
Palanek, zabierzcie tego ba�wana do kasy, kupcie mu bilet i
wyprawcie go
do Czeskich Budziejowic.
Kapral Palanek po chwili pokaza� si� znowu w kancelarii. Przez
uchylone drzwi wida� by�o za jego plecami poczciw� twarz Szwejka.
Wynocha (niem.)
. 14 Przygody... @
- Czego znowu? -
- Pos�usznie melduj�, panie lejtnant --- z tajemnicz� min� szepta�
Palanek - on nie ma pieni�dzy na kolej i ja te� nie mam. Darmo
nie b�d�
go wie�li, poniewa� nie posiada tych wojskowych dokument�w, �e
jedzie
do pu�ku.
P~dporucznik, niczym Salomon, szybko rozstrzygn�� t� zawi�� spraw�.
- Niech idzie pieszo - zdecydowa�. - Niech si� w pu�ku dostanie do
paki za to, �e si� sp�ni�. Do�� tu mamy w�asnych k�opot�w.
- Trudna rada, kolego - rzek� kapral Palanek do Szwejka, gdy
wyszli
z odwachu. - Musisz, bratku, i�� piechot� do tych Budziejowic.
Mamy w
izbie bocheneczek komi�niaka, to go sobie zabierzesz na drog�.
W p� godziny-p�niej, gdy Szwejka napoili czarn� kaw� i pr�cz chleba
dali mu jeszcze na drog� do pu�ku paczuszk� wojskowego tytoniu,
wyruszy� Szwejk z Taboru w ciemn� noc ze �piewem na ustach.
�piewa� sobie star� piosenk� �o�niersk�:
Jak przyszli�my do Jaromierza.
Czeka�a nas tam wieczerza...
Diabli wiedz�, jak to si� sta�o, �e dobry wojak Szwejk, zamiast na
po�udnie ku Budziejowicom, szed� pro�ciutko na zach�d.
Szed� za�nie�on� szos�, chroni�c si� przed mrozem swoim p�aszczem
wojskowym, niby niedobitek gwardii Napoleona powracaj�cy z
wyprawy
na Moskw�, z t� ~ jedynie r�nic�, �e �piewa� sobie weso�o:
Wyszed�em sobie na spac;er
Do gaju zielonego...
Po za�nie�onych lasach w ciszy nocnej odzywa�o si� takie rozg�o�ne
echo, a� si� po okolicznych wsiaeh psy rozszczeka�y.
Gdy mu si� �piew naprzykrzy�, usiad� Szwejk na kupce t�uczonego
kamienia, zapali� fajk� i po kr�tkim odpoczynku ruszy� dalej, na
nowe
przygody budziejowickiej anabasis.
II
BUDZIEJOWICKA ANABASIS SZWEJKA
Staro�ytny wojownik Ksenofont przew�drowa� bez mapy ca�� Azj�
Mniejsz� i B�g go raczy wiedzie�, gdzie nie by�. Starzy Gotowie
odbyvali
bardzo dalekie wyprawy tak�e bez wiadomo�ci topograficznych.
Maszero-
wa� wci�� naprz�d, to si� nazywa anabasis. Jest to przedzieranie si�
przez
nieznane krainy, wymykanie si� czyhaj�cym doko�a nieprzyjacio�om,
kt�rzy czekaj� tylko na to, �eby przy pierwszej nadarzaj�cej si�
sposobno�-
ci skr�ci� ci kark. Gdy kto� ma tak� dobr� g�ow�, jak na przyk�ad
Ksenofont lub wszystkie te~zb�jeckie plemiona, kt�re przyw�drowa�y
do
Europy B�g wie z jakich stron i okolic Kaspijskiego czy te�
Azowskiego
Morza, to maszeruj�c mo�e dokonywa� istnych cud�w.
Rzymskie legiony Cezara zaw�drowa�y bez mapy a� gdzie� tam na
p�noc, nad Morze Gallijskie, a nast�pnie postanowi�y wraca� do domu
innymi drogami, �eby u�y� �wiata jak si� patrzy. I te� trafi�y do
Rzymu.
Wida� od tamtych ezas�w m�wi si�, �e wszystkie drogi prowadz� do
Rzymu.
Tak samo wszystkie drogi prowadz� do Czeskich Budziejowic, o czym
g��boko by� przekonany dobry wojak Szwejk, gdy zamiast okolic
budziejowickich ujrza� przed sob� Milevsko.
Szed� wszak�e bez odchyle� da�ej, bowiem �adnemu dobremu �o�nierzo-
wi nie mo�e Milevsko zagrodzi� drogi tak dalece, aby si� wreszcie
nie
dosta� do Budziejowic.
Tak wi�c znalaz� si� Szwejk na zachodzie Milevska w Kvietovie, a
poniewa� prze�piewa� tymczasem wszystkie znane mu pie�ni �o�nierskie
o
maszerowaniu, wi�c przed Kvietovem zmuszony ju� by� zacz�� je od
nowa:
A gdy�my maszerowali,
Wszystkie dziewcz�ta ptakaiy...l.
Jaka� stara babunia powracaj�ca z ko�cio�a spotka�a Szwejka na dro-
dze z Kvietova do Vra�a, biegn�cej niezmiennie w�a�nie w kierunku
zachodnim, i rozpocz�a z nim rozmow� pozdrowieniem chrze�cija�-
skim:
Dobre po�udnie, �o�nierzyku! Dok�d te� B�g prowadzi?
211
- Ano id�, mateczko, do Budziejowic, do pu�ku -- odpowiedzia�
Szwejk. - Niby na wojn�.
- Jak tak, to, m�j ch�opeze, kiepsko idziesz -- zawo�a�a babunia z
przera�eniem. - T�dy, przez Vra�, nigdy si� do Budziejowic nie
dostaniecie; gdyby�cie szli ci�gle prosto, to wyjdziecie na
Klatov.
- Ja znowu� my�l� - rzek� Szwejk z determinacj� - �e i z Klatova
dostanie si� cz�ek do Budziejowic. Spacer ju�ci� galanty, gdy
cz�owiekowi
pilno do swego pu�ku, i jeszcze do tego wszystkiego ba� si�
trzeba, �eby za
swoj� dobr� wol� nie spotka�a go jaka� przykro��, gdyby si� nie znala
z� w
czas na miejscu.
- U nas by� te� taki jeden figlarz. Mia� pojecha� do Pilzna do
landwery,
niejaki Toniczek od Maszk�w - westchn�a babunia T- mojej
siostrzenicy
krewniak, i odjecha�. A jak tydzie� min��, to go ju� szukali
�andarmi, �e
niby nie przyjecha� do swego pu�ku. A jak min�� drugi tydzie�, to
przy~ze~li
w cywilu do domu, �e, powiada, puszczony na urlop. Poszed� so�tys
do
�andarm�w, a ci �andarmi zabrali go z tego urlopu. Pisa� ju� z
frontu, �e
jest ranny i �e ju� jest bez nogi.
Babunia zapatrzy�a si�. na Szwejka ze wsp�czuciem.
Tam, w tym lasku, m�j ch�opcze, poczekajcie na mnie. Ja pr�ynios�
troch� kartoflanki, to si� rozgrzejecie. Cha�up� nasz� wida� st�d
dobrze,
zaraz za tym laskiem. troch� na prawo. Przez t� nasz� wie�, niby
Vra�, nie
"~rzeba chodzi�, bo tam �andarmy jak �biki. P�jdziecie potem z tego
lasku
na Malczin, ominiecie Czi�ov�, ale koniecznie, bo �andarmy tam
istne
hycle i �api� desenter�w. Trzeba i�� prosto przez las na Siedlec ko�o
Hora�diovic. Tam jest bardzo porz�dny �andarm i ka�dego przez wie�
przepu�ci. Macie przy sobie jakie papiery?
- Nie mam, matuchno.
- To lepiej i tam nie chodzi� i ruszy� od razu na Radomy�l, ale tak
wymiarkowa�, �eby nadej�� pod wiecz�r, jak wszyscy �andarmi siedz� w
karczmie. Na ulicy Dolnej za F�oriankiem znajdziccie tam taki
dumek
niebiesku malowany, to trzeba si� znpyta� o gospodarza
Mclicharka. To
m�j brat. �e mu niby posy�am uk�ony, to on wam poka�e, kt�r�dy idzie
si�
do Budziejowic.
W lasku czeka� Szwejk na babuni� przesz�o p� godziny, a gdy si�
rozgrza� kartoflank�, przyniesion� mu przez poczciw� starowin� w
garnku
otulonym poduszk�, �eby zupa nie ostyg�a, babunia wyj�a spod chustki
kawa� chleba i sioniny, wsadzi�a Szwejkowi jedno i drugie do
kieszeni,
zrobi�a mu krzy�yk na czole i rzek�a, �e na wojnie ma dw�ch wnuk�w.
Nast�pnie jeszcze raz powt�rzy�a mu z naciskiem, kt�r�dy trzeba i��,~
co
trzeba omin��. Wreszcie z kieszeni sukienki wyj�a koron�, �eby sobie
Szwejk kupi� w Malczinie troch� w�dki na drog�, bo do Radomy�la jest
diuga mila.
Od Czi�ovej szed� Szwejk wed�ug rady babuni na Radomy�l w kierunku
wschodnim, my�l�c, �e przecie do Budziejowic musi cz�owiek dotrze� z
ka�dej strony �wiata, z takiej czy innej.
Z Malczina szed� z nim stary muzykant grywaj�cy na harmonii.
Szwejk
poznajomi� si� z nim w szynku malczi�skim, gdy sobie kupowa� w�dk� na
t� d�ug� mil� do Radomy�la.
Muzykant uwa�a� Szwejka za dezertera i radzi� mu, �eby z nim poszed�
do Hora�diovic, bo iam ma c�rk� zam�n�, kt�rej m�� te� jest dezerter
em.
Muzykant podpi� sobie w Malczinie niezgorzej.
-- J u� dwa miesi�ce chowa c�rka swego m�a w chlewie m�wi�
Szwejkowi. ~- - Ciebie te� schowa -i przesiedzicie tam sobie a�
do ko�ca
wojny. We dw�jk� nie b�dzie wam si� przykrzy�o.
Gdy Szwejk grzecznie odrzuci� t� propozycj�, muzykant bardzo si�
rozz�o�ci� i ruszy� w lewo przez pole gro��c Szwejkowi, �e idzie do
Czi�ovej
do �andarm�w oskar�y� go.
W Radomy�lu na ulicy Dolnej znalaz� Szwejk pod wiecz�r domek
gospodarza Melicharka za Floriankiem. Gdy mu przekaza� uk�ony od
siostry, wcale to gospodarza nie wzruszy�o.
Ci�gle domaga� si� od Szwejka papier�w. By� to jaki� starodawny
cz�owiek, bo m�wi� ci�gle o rozb�jnikach, rzezimieszkach i
z�odziejach,
kt�rych jakoby si�a si� w��czy po krainie piseckiej.
-- Ucieknie taki z wojny, s�u�y� mu si� tam nie chce, w��czy si� po
ca�ej
okolicy i gdzie si� da, to kradnie - m�wi� z naciskiem, spogl�daj�c
Szwejkowi w oczy. --- A ,ka�dy z nich wygl�da jak niewini�tko.
- Tak to, tak, o prawd� gniewaj� si� ludzie najbardziej - doda�, gdy
Szwejk powstal z �awy. Gdyby taki cz�owick mia� czyste sumienie, to
b�dzie siedria�' spokojnie i poka�e papiery. A�~ jak papier�w nie
ma...
- No, to dobranoc, dziadziu.
- A dobranoc i z Bogiem. Innym razem trzeba sobie poszuka�
g�upszego.
Gdy' Szwejk vyszed� z izby, dziadek mrucza� jeszcze do�� d�ugo.
- Idzie, powiada, do Budziejowic, do swego pu�ku. Z Taboru. I
idzie
huncwot naprz�d do Hora�diovic, a potem dopiero na Pisek. Przecie�
to
jest podr� doko�a �wiata.
212 I 213
Szwejk maszerowa� zn�w niemal ca�� noc i dopiero ko�o Putimia znalaz�
w polu st�g. Rozgrzeba� nieco s�om� i z bliska us�ysza� g�os:
- Z kt�rego pu�ku? Gdzie ~idziesz?
- Z 91. Do Budziejowic.
- Gdzie ci� tam diabli nios�!
- Ja tam mam swojego oberlejtnanta.
S�ycha� by�o, �e �mieje si� nie jeden g�os, ale g�osy trzy. Gdy �miec
h
przycich�, Szwejk zapyta�, z jakiego pu�ku s� oni. Duwiedzia� si�, �e
dwaj
s� z 35, a jeden z artylerii, te� z Budziejowic.
Ci z 35 uciekli przed miesi�cem, gdy si� formowa�a kompania
marszowa,
artylerzysta za� w�druje od samej mobilizacji. Pochodzi z
Putimia, a st�g
nale�y do niego. Noce sp�dza zawsze w stogu. Koleg�w znalaz�
wezoraj w
lesie, wi�c ich zabra� do siebie do stogu.
Wszyscy mieli nadziej�, ie wojna musi si� sko�czy� za miesi�c, za
dwa.
Zdawa�o im si�, �e Rosjanie ju� s� za Budapesztem i na Morawach. Tak
sobie w Putimiu wszyscy opowiadali. Nad ranem, przed �witem,
matka
dragona przynosi �niadanie. Ci z'35 p�jd� do Strakonic, poniewa�
jeden z
nich ma tam ciotk�, a ta znowu ma w g�rach za Suszic� jakiego�
znajomego w�a�ciciela tartaku. W tym tartaku b�d� dobrze ukryci.
- A ty, z 91, je�li chcesz, to mo�esz i�� z nami -- zapraszali
Szwejka. -
Sraj na oberlejtnanra.
- To nie tak �atwo -- odpowiedzia� Szwejk i zakopa� si� g��boko w
stogu.
` Gdy si� rano przebudzi�, nikogo ju� nie by�o. Kt�ry� z nich, wida�
dragon, po�o�y� mu u n�g kawa� chleba na drog�.
_ Szwejk szed� przez las i ko�o Sztiekna spotka� si� z w��cz�g�, star
ym
wyg�; kt�ry �ykiem gorza�ki przywita� si� ze Szwejkiem jak ze starym
kamratem.
- W takich szmatach nie �a�, bracie - poucza� Szwejka. - Taki
mundur wojskowy to si� dzisiaj nic a nic nie op�aca. Terar
wsz�dzie pe�no
�andarm�w, a �ebra� w takich ga�ganach te� niewygodnie. Na nas
�andarmi ju� dzisiaj nie zwracaj� takiej uwagi jak dawniej. Teraz
szukaj�
tylko was. Tylko was szukaj� -- powt�rzy� z takim przekonaniem, �e
Szwejk postanowi� nic mu raczej nie m�wi� o 91 pu�ku. Niech go sobie
uwa�a, za kogo chce. Po co psu� z�udzenia zacnemu staremu w��cz�dze?
- A gdzie idziesz? - zapyta� w��cz�ga po chwili, gdy obaj zapalili
fajki
i nie �piesz�c si� okr��ali wiosk�.
- Do Budziejowic.
- Jezus Maria, J�zefie �wi�ty! - przestraszy� si� w��cz�ga. - Tam ci�
,
bratku, capn� za minut�. Ani si� ogrzejesz! Cywilne szmaty musisz
zdoby�,
musisz �azi� ca�y obszarpany i zrobi� z siebie pokrak�. Ale nie
martw si� -
m�