7590

Szczegóły
Tytuł 7590
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7590 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7590 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7590 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Magrit Sandemo Ognisty Miecz Saga o Czarnoksi�niku 9 Prze�o�y�a Iwona Zimnicka (Angel i knipa) data wydania oryginalnego 1993 data wydania polskiego 1996 STRESZCZENIE Pewna epoka dobieg�a ko�ca. Czarnoksi�nik M�ri i jego rodzina na razie zdo�ali odeprze� atak z�ego rycerskiego Zakonu �wi�tego S�o�ca. Walka jednak wci�� trwa. Cz�onkowie Zakonu doskonale zdaj� sobie spraw�, �e grupa M�riego wie o wiele wi�cej ni� oni. Poszukuj� trzech kamieni, kt�re mog� zaprowadzi� ich do tajemniczych Wr�t. Nikt nie wie, co si� za nimi kryje ani gdzie si� znajduj�. Pierwszy kamie� zosta� ju� odnaleziony. M�ri ma troje dzieci: niezwyk�ego Dolga, p� elfa, p� cz�owieka, obdarzonego nadprzyrodzonymi zdolno�ciami, i bli�ni�ta, Taran i Villemanna, o kt�rych dotychczas niewiele wspominano. �on� M�riego jest Tiril, c�rka austriackiej ksi�nej Theresy, kt�ra niedawno po�lubi�a kupca Erlinga M�llera z Bergen, starego przyjaciela M�riego i Tiril. Theresa i Erling przygarn�li dw�jk� nieszcz�liwych dzieci, Rafaela i Danielle. Wa�n� postaci� jest pies Nero. Duchy M�riego, kt�re czarnoksi�nik M�ri przywi�d� ze sob� z Innego �wiata, przed�u�y�y �ycie ukochanego psa. Dop�ki M�ri i jego najbli�si przebywaj� na dworze Theresenhof w Austrii, chroni ich niewidzialny mur, wzniesiony przez duchy. Bracia zakonni czekaj� tylko, a� znienawidzona rodzina opu�ci dw�r, aby mogli j� zniszczy�, wydobywszy uprzednio wszelkie tajemnice. 1 Po trwaj�cych wiele miesi�cy gwa�townych starciach z Zakonem �wi�tego S�o�ca pewnego wieczoru M�ri zwo�a� rodzin� i przyjaci� w Theresenhof. Mia� do przekazania wa�n� nowin�. W ca�ym domu wyczuwa�o si� ju� atmosfer� nadchodz�cych �wi�t Bo�ego Narodzenia. Unosi�y si� cudowne zapachy �wie�o wyszorowanego drewna, upranej i wysuszonej na wietrze bielizny, ga��zek ja�owca, laku, �wi�tecznych przysmak�w i przypraw. By� mo�e w�a�nie ten nastr�j sk�oni� M�riego do m�wienia. Pog�aska� kosmaty �eb Nera i rozpocz��: - Walka z kardyna�em na razie si� zako�czy�a i trzeba przyzna�, �e ostatni� rund� wygrali�my. Wielu z nas jednak mog�o przyp�aci� to �yciem. Mam pewn� propozycj�. Co wy na to, aby�my pozwolili teraz rycerzom dzia�a� na w�asn� r�k�? Zapomnijmy o nich na jaki� czas i �yjmy zn�w jak normalni ludzie. Zapad�a cisza. Wreszcie g�os zabra� Erling: - Brzmi to doprawdy bardzo kusz�co, wielu z nas bowiem potrzebuje cho� troch� spokoju, by pomy�le� o w�asnej przysz�o�ci. Ale czy oni pozwol� nam na taki luksus? - Rozmawia�em z naszymi przyjaci�mi duchami - odpar� M�ri. - Dzi� w nocy na ��ce, tam gdzie drzewa rzucaj� d�ugie cienie, przybyli na me wezwanie. Pojawi� si� nawet Cie� Dolga, na co wcale nie liczy�em. Wyjawi�em swoje pragnienie odpoczynku i poprosi�em ich o rad�. To, czego si� od nich dowiedzia�em, bardzo mnie uspokoi�o. - Opowiedz nam wszystko po kolei - poprosi�a Theresa. Usadowi�a si� na kanapie mi�dzy swymi nowymi dzie�mi. Danielle z mozo�em usi�owa�a uple�� �wi�teczny koszyczek, a Rafael prosty jak �wieca ch�on�� ka�de wypowiedziane przez M�riego s�owo. Erling siedzia� z jego drugiej strony. Dzieci wyra�nie polubi�y swoich przybranych rodzic�w. Na buziach Rafaela i Danielle pojawi�y si� rumie�ce, nabrali te� cia�a. Najwa�niejsze jednak, �e ich oczy odzyska�y blask. �wiadczy�o to o powrocie do �ycia, cudownego, ciekawego �ycia w�r�d dobrych, mi�ych ludzi, z niezast�pionymi towarzyszami zabaw. M�ri zacz�� m�wi�: - Duchy powiedzia�y mi, �e bracia zakonni wpadli we w�ciek�o��, ostrz� no�e i z�by. Ale Zakon tak�e potrzebuje czasu na zwerbowanie nowych cz�onk�w, tak by znowu by�o ich dwudziestu jeden. Dokonali�my wielkich zniszcze� w ich grupie. - �wietnie! - ucieszy� si� Villemann. - Zabijanie nie by�o naszym zamiarem - upomnia� m�odszego syna M�ri. - Czasami jednak nie da si� tego unikn��. Duchy bez wzgl�du na wszystko obieca�y wzi�� ich pod obserwacj�. Okazuje si�, �e nasi mniej lub bardziej niewidzialni przyjaciele tak�e potrzebuj� czasu. - Ojej! - wykrzykn�a zdziwiona Taran. - Na co im czas? Oni chyba maj� go do��? - Dolg - jednym s�owem wyja�ni� M�ri. - Co takiego z Dolgiem? - nie m�g� zrozumie� Villemann. - Chc�, aby Dolg mia� kilka lat spokoju, dor�s� przed kolejnym zadaniem; b�dzie trudne. Villemann cichutko westchn��. - Zawsze Dolg. Dlaczego nigdy nie potrzebuj� mnie? M�ri u�miechn�� si� do niego tajemniczo. - Nast�pnym razem i ty b�dziesz mia� sw�j udzia�. Duchy to obieca�y. Tobie i mnie przyjdzie wspiera� Dolga. Villemann z rado�ci podskoczy� prawie do sufitu, ale teraz poderwa�a si� i Taran. - A ja? - Nie - odrzek� M�ri �agodnie. - Tak w�a�nie my�la�am! I to tylko dlatego, �e jestem dziewczynk�. - Wcale nie, nie tylko. S� inne przyczyny. - Jakie? - Tego mi nie wyjawili. - Doskonale! - mrukn�a Taran z ponur� min�. - W ka�dym razie czeka nas kilka spokojnych lat - radowa�a si� Tiril. - To b�dzie naprawd� cudowne. - Przez kr�tki czas - mrukn�� Villemann pod nosem. Zasmakowa�y mi przygody, my�la� ch�opczyk z lekkim przera�eniem. Nie chc� �y� w spokoju do czasu, a� dorosn�. To takie nudne! Przecie� wtedy sko�czy si� �ycie! Rodzina dyskutowa�a nad nowinami, a M�ri zatopi� si� w my�lach, dziwnych, nieco przera�aj�cych... Tak wiele, bardzo wiele istot czeka, a on m�wi o od�o�eniu dzia�a� na p�niej! Czy ma do tego prawo? Czy nie przed�u�a udr�ki wyczekuj�cych z ogromnym ut�sknieniem? Dolg wiele dla nich uczyni�. Oswobodzi� b��dne ogniki od nieistnienia, przywr�ci� im pierwotn� to�samo��. Ale ich droga do domu wci�� pozostaje daleka. M�ri przypuszcza�, �e Dolg wielce si� przys�u�y� Cieniowi, no i duchom, a to przez sw�j bohaterski czyn: odnalezienie ogromnego szafiru. Pe�ni znaczenia tego czynu nikt dotychczas nie zrozumia�. M�ri jednak nie m�g� oprze� si� wra�eniu, �e Cie� i duchy wiedz� znacznie wi�cej, ni� chc� mu ujawni�. No tak, w pewnym sensie Dolg by� ich ratunkiem. A jednak czeka� kto� jeszcze. Jeden. A mo�e wi�cej? Jeden, kt�rego nie znali. A raczej: s�dzili, �e zgin��. O tej istocie wspomnia� dzisiejszej nocy Cie�. Na jego twarzy, teraz do�� ju� wyra�nej, odmalowa�o si� zamy�lenie. Powiedzia� M�riemu: - Jak wiesz, Dolg pom�g� b��dnym ognikom wr�ci� do ich pierwotnej postaci i bardzo mu za to jeste�my wdzi�czni. Mog� teraz swobodnie porusza� si� po ziemi w oczekiwaniu na ostateczne oswobodzenie. Pozostaj� niewidzialne dla was, ludzi, lecz s� tutaj. Przynios�y nieprzyjemne wie�ci... M�ri s�ucha� w napi�ciu. - Widzisz, m�j przyjacielu, M�ri z rodu islandzkich czarnoksi�nik�w - Cie� u�miechn�� si� sm�tnie. - Jeste�my ludem o szlachetnym charakterze, �wiadczy� o tym nasz spos�b �ycia i wiara. Ale w krainie mrocznych las�w i g�r, daleko od naszych ziem, istnia�o inne plemi�, Silinowie. Silinowie nie byli nie�miertelni jak my i zgin�li podczas wielkiej katastrofy, kt�ra kiedy� dotkn�a �wiat. Tak przypuszczali�my, a powinni�my wiedzie� lepiej. �yli jednak daleko od nas, dzieli�y nas morza i g�ry, niewiele o nich wiedzieli�my. A jeszcze mniej znali�my tereny po�o�one za ich ziemiami, krain� wielkich step�w, gdzie mieszka� inny lud. O kr�lu Silin�w poszeptywano tylko, �e zna si� na czarach... - Czarnoksi�nik? - spyta� zdumiony M�ri. - Mo�esz go tak nazwa� - skin�� g�ow� Cie�. - Ale w innym sensie ni� ty, Hraundrangi-M�ri czy Nauczyciel. Nosi� imi� Sigilion. Niedawno dowiedzia�em si� od moich pobratymc�w, tych, kt�rzy byli kiedy� b��dnymi ognikami, �e z�e przeczucie z westchnieniem przemkn�o w�r�d drzew. - M�wisz teraz zagadkami - stwierdzi� M�ri. - Wcale nie. Sigilionowi towarzysz� westchnienia i j�k. Strach niesiony wiatrem. Ziemia i ludzkie serca j�cz� z b�lu, nie rozumiej�c, dlaczego. B��dne ogniki s�dz�, �e on wci�� �yje. - Czy jego lud tak�e istnieje? - Nie! Wiemy na pewno, �e Silin�w spotka�a zag�ada, widzieli�my to na w�asne oczy, gdy nasz statek przybi� do ich wybrze�y. Kraj zosta� zniszczony, znikn�� w tr�bach potwornych orkan�w, kt�re wstrz�sn�y �wiatem. Zapomnieli�my jednak o pot�dze czar�w Sigiliona i jego po�o�onej wysoko siedzibie. M�g� prze�y�. - Ale czy ludzie by go nie odkryli? Up�yn�� wszak d�ugi czas... - D�u�szy ni� ci si� wydaje - Cie� u�miechn�� si� gorzko. - Nie wiem tego na pewno, ale mo�na przypuszcza�, �e nie przebywa� ciele�nie na powierzchni ziemi. S�dz� raczej, �e si� obudzi� teraz, kiedy Dolg szuka drogi powrotu dla wszystkich z mego rodu. Sigilion nale�y do tamtych epok, nie do ludzkich. M�ri zauwa�y�, �e Cie� rozr�nia swoj� ras� od ludzi. Serce �cisn�o mu si� w piersi na my�l, �e w �y�ach ukochanego syna Dolga p�ynie krew obu ras. A prawd� powiedziawszy, Dolg bli�szy by� nawet tym obcym. M�ri, nie bardzo sobie zdaj�c spraw� z tego, co robi, zrelacjonowa� na g�os swoj� rozmow� z Cieniem, kiedy wi�c Theresa zada�a pytanie, gwa�townie drgn��. - To znaczy, �e ten czarownik z pradawnych czas�w jest niebezpieczny? - Co? Co takiego? Ach, przepraszam! Rzeczywi�cie takie odnios�em wra�enie - przyzna� zaskoczony. - Chocia� Cie� nie powiedzia� mi tego wprost. Cie� w og�le nic wi�cej o tym nie m�wi�, a mnie, g�upiemu, nie przysz�o do g�owy, by go wypyta�. Mieli�my tyle innych spraw do om�wienia, wa�niejszych ni� jaki� stary, zakurzony czarownik. Tak, czarownik, bo nie zgadzam si� na nadawanie mu czcigodnego tytu�u czarnoksi�nika. �w przed�wi�teczny wiecz�r zako�czy� si� konkluzj�, �e od�o�enie niebezpiecznych dzia�a� na jaki� czas przyda si� wszystkim. Tylko Villemann by� innego zdania, rozumia� jednak, �e dziesi�ciolatek nie powinien si� wtr�ca� w sprawy uzgodnione przez doros�ych. M�ri zako�czy� rozmow� bardziej optymistycznie: - Wiecie, co przede wszystkim zrobimy, kiedy odpoczniemy ju� przez kilka lat? - Nie? - Pojedziemy do Norwegii i na Islandi�. - Hurra! - zawo�a�y dzieci, a Tiril rozja�ni�a si� w u�miechu. Tak bardzo pragn�a wr�ci� na p�noc. - Czy nie mo�emy jecha� ju� teraz? - zapali� si� Villemann. - Nie, synku - M�ri u�miechn�� si�, ale oczy mia� powa�ne. - Bo tam w�a�nie Dolg ma wykona� swe kolejne zadanie. Dlatego musimy czeka�, a� tw�j brat i ty doro�niecie. M�ri spostrzeg�, �e twarz Dolga zaja�nia�a nagle jakim� niezwyk�ym blaskiem. Norwegia. Islandia. Krainy, o kt�rych �ni� i do kt�rych t�skni�. M�ri tak wiele wszak o nich opowiada�. Dolg nie my�la� teraz, �e podr� ��czy� si� b�dzie z nowymi k�opotami, mo�e kolejnymi niebezpiecze�stwami. I mo�e tak w�a�nie by�o lepiej. 2 Up�ywa�y lata. Pi�kne, cudowne lata, kt�re wszyscy mieli wspomina� z rado�ci�. Kilkakrotnie zdarzy�o si� co prawda, �e M�ri musia� wyprawia� si� w po�cig za zbuntowanym Villemannem, ale ch�opiec z wiekiem stawa� si� coraz m�drzejszy. �wiadomo��, �e czekaj� go wspania�e przygody, kiedy tylko nieco bardziej dojrzeje, stanowi�a hamulec, jakiego potrzebowa�, by zapanowa� nad ��dz� wra�e�. W roku 1740 zmar� cesarz Karol VI. W Theresenhof szczerze t� �mier� op�akiwano. Cesarz, pomimo spoczywaj�cej na jego barkach ogromnej odpowiedzialno�ci, potrafi� znale�� czas, by zatroszczy� si� o sw� m�odsz� siostr� Theres�, i s�u�y� wszystkim mieszka�com dworu nieocenion� pomoc�. Wraz z jego �mierci� wszelkie nici ��cz�ce Theres� z domem ksi���cym w wiede�skim Hofburgu zosta�y zerwane. Z nowym cesarzem, Karolem VII, nie ��czy�y jej nawet wi�zy krwi, poniewa� by� on m�em c�rki najstarszego brata Karola i Theresy, kt�ry panowa� jako J�zef I przed Karolem VI. Nowy cesarz urodzi� si� jako Karol Albert z Bawarii i ani jego, ani jego �ony nie obchodzi�a grzeszna ciotka z Theresenhof. Theresa w pewnym sensie odetchn�a z ulg�. Nie mia�a teraz �adnych zobowi�za� wobec dworu i jego wymaga�, sta�a si� osob� bardziej niezale�n�. Jej przybrane dzieci, Rafael i Danielle, wyros�y na �licznych, smuk�ych m�odych ludzi, ca�kiem odmiennych od silnych potomk�w Tiril i M�riego, ale ca�a pi�tka wspaniale si� dogadywa�a i prze�y�a wsp�lnie wiele pi�knych dni w Theresenhof, dostatecznie du�ym, by pomie�ci� dwie rodziny. M�ri ogromnie si� cieszy�, �e m�g� przekaza� odpowiedzialno�� za gospodarowanie w Theresenhof Erlingowi i Theresie. Mia� dzi�ki temu wi�cej czasu na zaj�cie si� okoliczn� ludno�ci�, jej chorobami i troskami. Wszyscy starali si� dzieli� mi�dzy sob� obowi�zkami jak najlepiej. Tiril tak�e nie pozostawa�a bez zaj�cia, bardzo cz�sto kontynuowa�a dzie�o rozpocz�te przez M�riego i do niej w�a�nie zwracali si� mieszka�cy okolicy, kiedy potrzebna im by�a pomoc. Stara wierna pokoj�wka Theresy musia�a ugi�� si� pod nieub�agalnym naciskiem staro�ci. Spocz�a na prywatnym cmentarzu dworu. Za to Nero prze�ywa� kolejnych s�u��cych. Sta� si� �yw� legend� okolicy i zdawa� si� nawet nie zauwa�a� swojego niesamowitego wieku, wci�� skory do zabawy jak szczeniak. Wszyscy uwa�ali te lata za szcz�liwe. Naturalnie nie da�o si� ca�kiem unikn�� trosk i k�opot�w, lecz one mia�y drugorz�dne znaczenie. Nie dociera�y �adne wie�ci o Zakonie, zreszt� poczynania braci nikogo szczeg�lnie nie obchodzi�y. Spok�j panowa� do czasu, kiedy Dolg osi�gn�� wiek dwudziestu jeden lat, a bli�ni�ta dziewi�tnastu. Rafael mia� w�wczas lat dwadzie�cia jeden, a Danielle siedemna�cie. Wtedy w�a�nie rozpocz�� si� kolejny okres niepokoju. Ale... do�� nieoczekiwanie w tarapaty wpad�a Taran. Gdyby znali Taran cho� troch� lepiej, zrozumieliby z pewno�ci�, �e nie jest to wcale takie niespodziewane. Dziewczyna by�a przebieglejsza od Villemanna, kt�ry buntowa� si� otwarcie, Taran natomiast dzia�a�a w ukryciu. Nie posiada�a �adnych nadprzyrodzonych zdolno�ci, ale te� ich nie potrzebowa�a. Inteligentna �licznotka i bez tego potrafi osi�gn�� wszystko, czego chce. Taran nie mia�a w sobie wrodzonego z�a. Przeciwnie, by�a osob� o gor�cym sercu, szanuj�c� i troszcz�c� si� o innych ludzi, opr�cz tych moment�w, kiedy potrzebowa�a czego� dla siebie. Zaprzeczy� te� si� nie da, �e czasami dzia�a�a wyrachowanie. Mia�a czterna�cie lat, kiedy Danielle przydzielono pok�j, kt�ry Taran w marzeniach widzia�a jako sw�j pokoik panie�ski. Izdebka by�a �liczna i bardzo dziewcz�ca, w�a�nie taka jak Danielle, i doros�ym nie przysz�o do g�owy, �e chadzaj�ca w�asnymi �cie�kami Taran mog�aby marzy� o tak zdecydowanie kobiecym wn�trzu. Omylili si� pod tym wzgl�dem co do jej osobowo�ci. My�li czternastoletniej dziewczyny zaczynaj� kr��y� wok� innych temat�w ni� zawody o to, kto najd�u�ej wytrzyma z g�ow� pod wod� czy te� wdrapie si� najwy�ej na star� grusz�. Taran nie awanturowa�a si�, nie urz�dza�a scen o �sprawiedliwo�ci� i �traktowaniu po macoszemu�, szczeg�lnie �e przecie� w tym przypadku przybranym dzieckiem by�a w�a�nie Danielle. Nie. Taran zniech�ci�a Danielle do pokoju w bardzo wyrafinowany spos�b. W ksi�ycowe noce ukazywa�a si� za oknem owini�ta prze�cierad�em, udaj�c upiora, ha�asowa�a zgrzytaj�cym �a�cuchem, kt�ry wcze�niej u�o�y�a pod ��kiem Danielle, a kt�ry potem, stoj�c na korytarzu, przeci�ga�a przez szpar� pod drzwiami. Karmi�a dziewczynk� historiami o duchach i wlewa�a jej wody do ��ka twierdz�c, �e to upi�r osoby, cierpi�cej na moczenie nocne. Tak oto obrzydzi�a izdebk� Danielle, �e ta w ko�cu na kolanach j� b�aga�a, by zamieni�y si� na pokoje. Taran do�� d�ugo rozwa�a�a propozycj�, by wreszcie si� �po�wi�ci�. Owszem, chyba zdo�a jako� wytrzyma� w nawiedzonej sypialni. Danielle nikomu innemu nie �mia�a si� zwierzy� ze swych okropnych prze�y�, bo Taran j� ostrzeg�a: gotowi jeszcze pomy�le�, �e Danielle pod wp�ywem trudnego okresu w Virneburg pomiesza�o si� w g�owie, �e po prostu oszala�a. O dziwo, kiedy Taran triumfalnie si� wprowadzi�a, duchy znikn�y. M�oda dama potrafi�a poradzi� sobie ze wszystkim jak najlepiej. Wyros�a na prawdziw� pi�kno��. Po M�rim odziedziczy�a ciemne oczy i w�osy, sk�r� barwy ko�ci s�oniowej, po Tiril za� weso�e usposobienie. Tym, czego los posk�pi� Tiril pod wzgl�dem urody, w dw�jnas�b obdarowa� jej c�rk�. Nie bez znaczenia by�o te� pokrewie�stwo z Habsburgami. Wielu cz�onk�w rodziny ksi���cej zas�yn�o urod�, a mia�o ich by� jeszcze wi�cej, na przyk�ad wnuczka Karola VI, Maria Antonina, kt�ra tak tragicznie zako�czy�a �ywot podczas rewolucji francuskiej, czy te� p�niejsza krewniaczka, El�bieta Pi�kna. Taran w odr�nieniu od Tiril i Theresy potrafi�a dobrze wykorzysta� �w wrodzony dar. Wraz z up�ywaj�cymi latami z coraz wi�kszym zadowoleniem obserwowa�a spojrzenia, jakimi obrzucali j� m�czy�ni i m�odzi ch�opcy, kiedy przechadza�a si� po pobliskim miasteczku. Ekscytowa�y j�, ale potrafi�a zachowywa� si� w granicach przyzwoito�ci. Ciekawo�� jednak by�a jej wrodzon� cech�, podobnie jak Villemanna. Taran pragn�a pozna� �ycie i �wiat mo�liwie najdog��bniej. W tamtych czasach takie nastawienie mog�o by� do�� niebezpieczne dla m�odej panny. Ludzi, o kt�rych nie mia�a zbyt wysokiego mniemania, potrafi�a wmanewrowa� w sytuacje bardzo nieprzyjemne, tracili sw�j status i doznawali uszczerbku na godno�ci. Post�powa�a przy tym tak sprytnie, �e nikt si� nie orientowa�, �e to �liczna panienka Taran ze dworu zn�w kr��y po okolicy. �miertelnie gro�nych przyg�d tak�e nie unika�a. W jej m�odym �yciu wiele by�o epizod�w, kt�re powinna raczej przemilcze� i ukry� w mrocznych zakamarkach ewentualnego sumienia. Tak, Taran mia�a w sobie niema�o demonizmu, ale na razie czeka�a, a� jej czas nadejdzie. Pocz�tek doros�ego �ycia Taran by� splotem dramatycznych wydarze�. Rozpocz�y si� one w miejscu do�� niecodziennym, a mianowicie w wymiarach, z kt�rych pochodz� i gdzie spotykaj� si� na narady duchy opieku�cze ludzi. Niekt�rzy wol� nazywa� ich pomocnikami, duchowymi przewodnikami, stra�� anielsk� lub anio�ami str�ami, okre�lenie nie jest takie istotne. M�ody Uriel - jego dusza liczy�a sobie zaledwie trzy tysi�ce lat; nie by� to archanio� Uriel, lecz tylko jego imiennik - nie m�g� oprze� si� wzburzeniu. Oczywi�cie na �agodnej twarzy nie by�o tego wida�, ale pi�kne d�ugie kr�cone w�osy si� zmierzwi�y, a bia�a szata powiewa�a gwa�townie... Skrzyde� Uriel nie mia�. Wielkim nieporozumieniem jest og�lne prze�wiadczenie, �e duchy opieku�cze s� uskrzydlone. - Nie wydaje mi si� to w pe�ni sprawiedliwe - rzek�, nie podnosz�c g�osu. - Sko�czy�em ju� przecie� z tym wymiarem i nale�� do nast�pnego, wy�szego. Wykona�em ju� swoje obowi�zki jako duch opieku�czy. Jego zwierzchnik (ten mia� skrzyd�a) usi�owa� go �agodnie przekonywa�: - Za �atwo ci posz�o w roli ducha opieku�czego cz�owieka. Pobo�na Blitilda nie sprawia�a �adnych k�opot�w, a w dodatku okaza�a ci wielk� �yczliwo��, umieraj�c m�odo. - Ale powiedziano przecie�, �e ostatnim zadaniem duszy, kt�ra osi�gn�a kres w�dr�wki, jest towarzyszenie przez �ycie cz�owiekowi i chronienie go. Nigdzie natomiast nie napisano, �e nale�y to wykona� dwukrotnie! - Przykro mi, Urielu... Nie, Frodielu - odwr�ci� si� do nowo przyby�ej duszyczki. - Nie wolno wyciera� nosa giez�em! O czym to ja m�wi�em? Ach, ju� wiem. Przykro mi, Urielu, lecz duch opieku�czy tej dziewczyny Taran podda� si�... - To nikogo nie dziwi! S�ysza�em o niej i jej szale�stwach. - �aden z duch�w opieku�czych, kt�re maj� teraz przyst�pi� do obowi�zk�w, nie jest dostatecznie silny, by sobie z ni� poradzi�, dlatego musieli�my zwr�ci� si� o pomoc do wy�szych wymiar�w. Wyb�r pad� na ciebie. Nie przestaj�c si� przez ca�y czas u�miecha�, Uriel o�wiadczy� lekko dr��cym g�osem: - Prze�y�em swoje liczne �ycia na ziemi najlepiej jak si� da�o. Sprawowa�em si� dobrze, wr�cz wzorowo, r�wnie� jako duch opieku�czy �askawej Blitildy, do tego stopnia, �e ju� teraz zosta�em obdarzony nieziemsk� urod� anio��w. - Anio�em jeszcze nie jeste� - pr�dko zauwa�y� jego zwierzchnik. - Dopiero aspirujesz, by wst�pi� w wy�szy wymiar. - Ale przydzielenie mi, w ramach dodatkowej pr�by... takiej szelmy... Nie zas�u�y�em na to! - Owszem, zas�u�y�e�. Dotychczas wszystko przychodzi�o ci zbyt �atwo. Przyzwoite zachowanie nie jest �adn� sztuk�, je�li nie jest si� wystawionym na pokusy. A pobo�na Blitilda �adnej pokusy dla ciebie nie stanowi�a! Czyli �e z t� Taran mo�e by� inaczej, pomy�la� Uriel. Podobno jest bardzo pi�kna, czego nie da�o si� powiedzie� o Blitildzie, kt�ra by�a natomiast niezwykle bogobojna i to r�wnowa�y�o inne niedostatki. Niemi�e przeczucie podpowiada�o mu, �e Taran z pewno�ci� nie posiada tej ostatniej cechy. Ogarni�ty bezsilno�ci� zaproponowa�: - Czy nie m�g�bym si� zamieni� z obecnym tu Mirielem? On opiekuje si� m�odziutk� Danielle, przybran� siostr� Taran. - O, nie, dzi�kuj� - b�yskawicznie odpar� Miriel i odskoczy� nieco w ty�. - Nigdy nie opuszcz� tego prawdziwego cudu, jakim jest Danielle. W dodatku mia�bym j� zamieni� na Taran? Nie, nie, wielkie dzi�ki! W zesz�ym tygodniu Taran pr�bowa�a uwie�� goszcz�cego u nich kanonika i tylko dzi�ki nies�ychanym wysi�kom kobiecy duch, kt�ry czuwa� nad mnichem, i przypominaj�cy elfa duch opieku�czy Taran zdo�ali ocali� m�odego cz�owieka przed losem gorszym ni� �mier�. - O ile dobrze pami�tam swoje ziemskie istnienia, to bywa�y gorsze losy - mrukn�� ich zwierzchnik nie bez t�sknoty w g�osie. - No c�, w�a�nie to wydarzenie doprowadzi�o ducha opieku�czego Taran do za�amania i sk�oni�o do szukania pomocy. Urielu, jestem przekonany, �e jak najbardziej si� nadajesz do zaj�cia si� tym nieszcz�snym dzieckiem - o�wiadczy� na koniec i leciutko popchn�� Uriela ku wyj�ciu. - To tylko na jaki� czas. P�niej duch opieku�czy Taran na nowo podejmie swoje obowi�zki. - Na jak d�ugo? - ponuro spyta� Uriel. - Rodzina wybiera si� w podr� - odpar� uskrzydlony. - Do zimnych p�nocnych kraj�w. - Czy to naprawd� takie niebezpieczne? - Mo�e tak, mo�e nie. Nie wiemy. Tam czekaj� Taran nowe pokusy, jej dotychczasowy opiekun wr�cz nie chce podj�� si� za ni� odpowiedzialno�ci. Obieca�, �e wr�ci do niej, kiedy wszystko si� uspokoi. Uriel nie by� na tyle g�upi, by nie zrozumie�, co mo�e oznacza� podr� do obcych, interesuj�cych kraj�w dla ��dnej przyg�d, nieskromnej i niepos�usznej pannicy. Westchn�� ci�ko i zacz�� opada� na ziemi�. 3 Norwegia! Nareszcie, po ponad dwudziestu latach, powr�cili do starego kraju. Zeszli na l�d w Bergen, bo uwa�ali, �e przyjazd do Christianii nie ma sensu. Ani Tiril, ani M�ri nie mieli stamt�d dobrych wspomnie�, pojechali wi�c z Erlingiem, kt�ry chcia� zaprezentowa� rodzinie �on�, ksi�n� Theres�, i dwoje dzieci, Rafaela i Danielle. P�niej Theresa zamierza�a odwiedzi� sw� dawn� przyjaci�k� Auror�, mieszkaj�c� pod Christiani�, ale ju� bez Tiril i M�riego. M�ri wraz z synami mia� jecha� dalej, na Islandi�, gdzie Dolga czeka�o nast�pne zadanie. Tiril zastanawia�a si�, czy nie wybra� si� wraz z nimi, bo z Bergen tak�e nie ��czy�y jej przecie� przyjemne wspomnienia. Erling przyby� do rodzinnego miasta jako szlachcic, baron von Bergenm�ller. Podczas ca�ego tego uzgadniania plan�w Taran odsuni�to na bok. Nikt nie pyta�, jakie s� jej �yczenia. Rozgl�daj�c si� na wszystkie strony jechali ulicami Bergen w wielkim otwartym powozie, poniewa� by�a ju� p�na wiosna i �wieci�o s�o�ce. Erling ca�kiem niepotrzebnie obawia� si� zwyczajnej na zachodnim wybrze�u deszczowej pogody. M�odzi przys�uchiwali si� niezwyk�emu dialektowi Bergen i przera�liwemu skrzeczeniu mew. Villemann twierdzi�, �e s� do siebie podobne, jak gdyby to ptaki nauczy�y ludzi m�wi�. - Mnie si� ten dialekt bardzo podoba - o�wiadczy�a Taran, kt�ra chcia�a mie� w�asne zdanie. Nie nale�a�a do os�b pragn�cych pozosta� w zapomnieniu. - Ale troch� tu prowincjonalnie. - No, no - zaperzy� si� M�ri. - Bergen by�o kiedy� wielkim o�rodkiem handlowym. - W�a�nie, by�o - mrukn�a Taran. - Nie jest to Wiede�! Villemann mia� lepszy nastr�j. - Sp�jrzcie, wydaje mi si�, �e Nero poznaje, gdzie jest! - wykrzykn��. Rzeczywi�cie, na to wygl�da�o. Pies wyprzedzi� konie i z zapa�em obw�chiwa� ulice. Nagle ruszy� biegiem w g��b jakiego� zau�ka. Och, nie, byle tylko nie wda� si� w awantur� z innymi psami, pomy�la�a Tiril. - Za tym rogiem kiedy� mieszka�am - oznajmi�a z przykro�ci�. - Chyba nie mam ochoty ogl�da� tego domu. - Niestety, nie da si� tego unikn�� - odpar� Erling. - B�dziecie go mija� w drodze do miejsca, gdzie si� zatrzymacie. Sp�jrz, Thereso, te domy nale�a�y kiedy� do mnie. Erling bawi� poza Norwegi� nie tak d�ugo jak inni, ale i jego nieobecno�� liczy�a si� ju� na lata. Dotarli do dawnego domu konsula Dahla, Tiril ca�a spi�a si� w sobie. - Pomalowali dom! - wykrzykn�a z ulg� po chwili. - Drzwi tak�e, przedtem by�y ciemnozielone, teraz s� bia�e. Nadbieg� Nero i ju� chcia� wej�� na schody. - Nie, Nero, teraz mieszkaj� tam inni ludzie. Jed�my dalej! Po jakim� czasie rodziny si� rozsta�y. Mia�y si� spotka� nast�pnego dnia. Taran siedzia�a obok Villemanna milcz�ca, z zainteresowaniem przygl�da�a si� niskim bia�ym domom, przytulonym do zbocza g�ry. W oddali wida� by�o dwie �redniowieczne budowle: Dw�r H�kona i Wie�� Rosenkrantza, jak wyja�ni�a Tiril. Taran nie s�ucha�a uwa�nie, my�l� zn�w wr�ci�a do przeprawy statkiem. Jak wiele razy wcze�niej pr�bowa�a odrobin� uwodzi� Rafaela, troch� dla zabawy, a troch� po to, by si� sprawdzi�. Rafael, r�wnolatek Dolga, wydawa� jej si� taki doros�y i przez to bardzo interesuj�cy. Zdaniem Taran wygl�da� niezwykle romantycznie. W�osy, gdy nie spina� ich na karku, mi�kkimi falami sp�ywa�y na szeroki, bia�y ko�nierz. Rozmarzone oczy, pi�kne, delikatne, niemal kobiece rysy, tak przypominaj�ce rysy jego siostry, Danielle. Rafael pisa� poezje, m�wi� ciep�ym, �agodnym g�osem i mia� nienaganne, eleganckie maniery, niemal przesadne, jak to cz�sto bywa u ludzi, kt�rzy we wczesnym dzieci�stwie podlegali �elaznej dyscyplinie. Taran nie �mia�a otwarcie uwodzi� swego przybranego brata, czy raczej przybranego wuja. Powi�zania rodzinne w Theresenhof by�y ca�kiem idiotyczne, wyt�umaczenie ich obcym zawsze przychodzi�o z trudem. Nie flirtowa�a z Rafaelem wprost, ale sprawia�o jej rado�� poruszanie si� w spos�b, kt�ry go zawstydza�. Prezentowanie cia�a bokiem lub zmuszanie, by zajrza� w wyci�cie sukni, podwini�ta sp�dnica, lekkie mu�ni�cie. Drobiazgi, kt�re mog�yby si� wydawa� czysto przypadkowe, cho� oczywi�cie wcale takie nie by�y. Nie uda�o jej si� jednak zawr�ci� Rafaelowi w g�owie. Nie powiod�o jej si� tak�e z m�odziutkim ch�opcem okr�towym na statku podczas podr�y do Norwegii. Dlaczego? Dlaczego tak si� sta�o? W jej �yciu pojawi� si� natomiast jaki� nowy element, tak trudny do zdefiniowania, �e nie potrafi�a go nazwa�. Jak to opisa�? Jakby... Jakby kto� dos�ownie trzepa� j� po palcach, sycz�c: �Fe!� za ka�dym razem, gdy stara�a si� by� uwodzicielska. Tak by�o mi�dzy innymi w tamt� ksi�ycow� noc na statku, kiedy nie mog�a zasn�� i wymkn�a si� na pok�ad w samej tylko nocnej koszuli. W miejscu, w kt�rym si� znalaz�a, nie zauwa�y�a marynarzy i co� j� podkusi�o, �eby wspi�� si� na maszt. Nagle powstrzyma� j� jakby nag�y wyrzut sumienia. �Nie wolno ci tak robi�, Taran, to niebezpieczne! I okropnie niekobiece�, odezwa�o si� jej lepsze �ja� czy co to by�o. Nie zdarzy�o si� to nigdy wcze�niej, �mia�e przedsi�wzi�cia stanowi�y nieod��czn� cz�� jej �ycia, wyzwanie, kt�re przyjmowa�a z rado�ci�. Tym razem tak�e odpowiedzia�a na impuls, lecz nie powiod�o si� jej najlepiej. Stopa obsun�a si� na bomie i ci�ar sta� si� za du�y dla r�ki, kt�r� si� przytrzymywa�a. Drug� r�k� szuka�a podparcia, lecz go nie znalaz�a. Spad�a z do�� znacznej wysoko�ci, sternik j� zauwa�y�, krzykn��, lecz znajdowa� si� zbyt daleko, by m�c j� uratowa�. A jednak, upad�szy na pok�ad, Taran stwierdzi�a, �e �yje i wcale tak mocno si� nie pot�uk�a, bo pr�dko�� spadania w pewnym momencie nagle jakby si� zmniejszy�a. Z lekko skr�con� nog� mog�a wi�c poku�tyka� z powrotem do swojej kajuty, bole�nie �wiadoma faktu, �e koszula nocna wyd�a si� wok� niej jak parasol i w ko�cu wywin�a nad g�ow�. A ona pod spodem nie mia�a nic. Taran wiele si� zastanawia�a nad swym cudownym ocaleniem. Akurat w momencie, gdy dotkn�a pok�adu, przez g�ow� przemkn�a jej �mieszna my�l: �Przekl�ty zwierzchnik, dlaczego to nie Blitilda?� C� to za skojarzenie? Sk�d si� wzi�o? Blitilda? Cudaczne imi�. Zetkn�a si� z nim przy okazji omawiania drzew genealogicznych. C�rka Chlotara, wnuczka Chlodwiga i Klotyldy. Czy�by w rodzie Merowing�w nie mieli �d�b�a poczucia estetyki przy wybieraniu imion? S�owa, rzecz jasna, nap�yn�y znik�d. Ale ratunek? Nast�pnego dnia spyta�a ojca, czy jego duchy zn�w im towarzysz�. - Nie - odpar� M�ri. - Jeszcze nie. Nie s�ysza�em ich ani nie widzia�em od czasu naszej ostatniej rozmowy przed o�miu laty. Powiedzieli mi wtedy, �e gdy Dolg sko�czy dwadzie�cia jeden lat, b�dziemy mogli pojecha� do Norwegii, a przede wszystkim na Islandi�, wr�cz powinni�my tak uczyni�. Nie, nie ma ich teraz z nami, lecz przypuszczam, �e si� pojawi�, jak zbli�ymy si� do wa�nego dla nich miejsca. A wi�c to nie towarzysze ojca. Mo�e w�asny duch opieku�czy Taran? Hm, przez ca�e lata wyczuwa�a u swego boku obecno�� jakiej� kruchej, eterycznej istoty, lecz ona nigdy nie objawia�a si� namacalnie. A tym razem sta�o si� inaczej. Nie, towarzysz�cy jej elf nie m�g� tego dokona�! To musia� by� kto� inny. Ale kto? Roztrz�sali na wszystkie strony kwesti�, co pocz�� z Taran, czy zabra� j� na Islandi�, czy nie. Dziewczyna wahanie rodzic�w przyj�a jako wielk� niesprawiedliwo�� i awanturowa�a si� bardziej ni� zwyk�e, co z kolei sprawi�o, �e M�ri jescze g��biej si� namy�la�. Wtedy, przed o�miu laty, duchy przestrzeg�y go akurat przed tym: �Uwa�aj na Taran! Dobrze si� zastan�w, zanim zabierzesz j� na Islandi�. Ona mo�e przyci�ga� k�opoty jak magnes. Ju� jest do�� nieskromna. Nikt nie wie, jak b�dzie, gdy doro�nie. Na wyspie mo�e narazi� si� na wielkie niebezpiecze�stwo�. Teraz Taran by�a doros�a i szczerze musia� przyzna�, �e nie wyros�a na cnotliw�. A mamie, Tiril, wolno by�o jecha�. Taran nie mog�a zrozumie�, na czym polega r�nica. Nie pojmowa�a, �e duchy ju� dawno przejrza�y jej brak rozwagi. Zdawa�y sobie spraw�, �e nie ogl�daj�c si� na nic p�jdzie prosto w paszcz� lwa, wiedziona ch�ci� prze�ycia emocji b�dzie wpada� do gor�cych �r�de� albo czo�ga� si� pod lodowcami! �Zawis�a nad ni� gro�ba - oznajmi� w�wczas Nauczyciel. - Nie wiemy, co to jest, ale od dawna przeznaczone jej s� k�opoty�. M�ri nie mia� te� ochoty zostawia� c�rki bez opieki w Norwegii. Z ci�kim sercem poprosi�, aby sama zdecydowa�a: czy woli jecha� z babk� Theresa do Aurory pod Christiani�, czy te� zosta� w Bergen u rodziny Erlinga? Taran nie podoba�o si� �adne z tych rozwi�za�. Chcia�a jecha� na Islandi�. Ojciec tyle opowiada� o tym kraju, rozpali� w niej t�sknot�. Czy�by si� z ni� dra�ni� teraz, kiedy prawie ju� tam dotar�a? No, �prawie� to chyba nieco zbyt mocne s�owo. Ale M�ri zdawa� sobie spraw�, �e zawi�d� c�rk�. Okaza�o si�, �e ma jeszcze troch� czasu do namys�u. Mogli wyruszy� dopiero za dwa tygodnie i M�ri z rado�ci� przyj�� t� zw�ok�. Ucieszy�a si� i Taran. Czas oczekiwania wykorzysta�a na zbadanie okolic Bergen na w�asn� r�k�. Z natury ciekawa �wiata, a ponadto wielka mi�o�niczka przyrody, zakocha�a si� w dzikich wzg�rzach otaczaj�cych miasto. W�a�ciwie nie wolno jej by�o w��czy� si� samotnie, ale taki zakaz by� dla Taran drobiazgiem bez znaczenia. Matce i ojcu m�wi�a, �e wybiera si� do Erlinga i Theresy, a dziadkom - �e musi wraca� do rodzic�w. Bracia zbyt byli zaj�ci przygotowaniami do morskiej podr�y, by zwraca� na ni� uwag�, a Rafael i Danielle przebywali u rodziny Erlinga. Tak naprawd� nikt nie mia� czasu dla Taran. Podczas jednej ze swych stale coraz bardziej niebezpiecznych ekspedycji odkry�a, kto jej pilnuje. Zanim jednak do tego dosz�o, zd��y�a wiele osi�gn��. Zwiedzi�a na przyk�ad targ rybny, przygl�daj�c si� norweskiej ulicy. Nie�le nauczy�a si� norweskiego od rodzic�w, kt�rzy mi�dzy sob� rozmawiali najcz�ciej w tym w�a�nie j�zyku, ale ze zrozumieniem dialektu berge�skiego mia�a trudno�ci. Dlatego dosz�a do wniosku, �e najm�drzej b�dzie uczy� si� go, s�uchaj�c. Nie zauwa�y�a, �e kobiety na jej widok wymieniaj� wiele m�wi�ce spojrzenia, a m�czy�ni rzucaj� za ni� spro�ne �arty. Przecie� nie rozumia�a s��w, c� wi�c jej to przeszkadza�o? Kiedy pewnego dnia us�ysza�a sympatyczn� propozycj�, od razu si� na ni� zgodzi�a. Jaki� szyper spyta�, czy mia�aby ochot� na wypraw� jego kutrem. Na ryby? Wspaniale, bardzo si� z tego ucieszy�a, b�dzie mia�a co opowiada� braciom. Na pok�adzie kutra by�o trzech m�czyzn. ��d� wyp�yn�a z portu przy wt�rze zach�caj�cych okrzyk�w z nabrze�y. Taran, nie zdaj�c sobie sprawy, co si� dzieje, weso�o pomacha�a r�k� zebranym. Gdy wyp�yn�li ju� prawie na pe�ne morze, szyper stan�� za ni�, obj�� j� za ramiona i przyci�gn�� do siebie. Jaki on przyjacielski, pomy�la�a Taran. - Niewiele mo�emy ci zap�aci� - oznajmi� szyper. - Ale ka�dy dorzuci grosz. Zale�y, ile zwyk�a� dostawa�. - Och, nie, nie chc� �adnej zap�aty - odpar�a uradowana Taran. - Bardzo si� ciesz�, �e mog� by� z wami i wam pom�c. Co mam robi�? Chwil� p�niej zrozumia�a sw�j b��d. Walczy�a jak szalona, lecz pokonanie dw�ch m�czyzn by�o ponad jej si�y. Trzeci sta� przy sterze, wydawa�o si� jednak, �e jest g�uchy na wo�ania dziewczyny o pomoc. Nagle jednak poczu�, �e kuter nie chce go s�ucha�. Chocia� stara� si� utrzyma� sta�y kurs na pe�ne morze, ster kierowa� ��d� ku l�dowi. Rybak ci�gn�� z ca�ych si�, lecz co� okaza�o si� silniejsze od niego. Zawo�a� szypra, kt�ry zorientowa� si� ju�, �e manewrowanie �odzi� �le idzie, ale musia� si� broni� przed dzikimi kopniakami Taran. Kuter zbli�y� si� do l�du na niebezpieczn� odleg�o�� i wszyscy trzej m�czy�ni rzucili si� ratowa� ��d�. Taran natychmiast skorzysta�a z okazji i skoczy�a za burt�. Zaraz potem kuter zn�w skierowa� si� na otwarte morze. - Dzi�kuj� za pomoc! - wybulgota�a Taran, bo fale w tym miejscu by�y do�� wysokie. Umia�a p�ywa�, zreszt� do kamienistej pla�y nie by�o daleko. - Dzi�kuj�, bez wzgl�du na to, kim jeste�! Zn�w uwaga o �wspania�ej Blitildzie� przemkn�a jej przez g�ow�. Zabrzmia�a do�� kwa�no, ale te� i da�o si� w niej wyczu� �lad ulgi. Kto mi pomaga? zastanawia�a si� Taran, kiedy ociekaj�c wod� i trz�s�c si� z zimna kierowa�a si� w stron� Bergen. W�ciek�a na siebie za sw� naiwno�� i zdecydowana nigdy wi�cej nie chodzi� na nabrze�e rybackie. Poniewa� jednak posiada�a zdolno�� dostrzegania komizmu w wi�kszo�ci sytuacji, wybuchn�a g�o�nym �miechem. - �wietnie sobie poradzili�my - rzuci�a w powietrze. - Obiecuj�, �e nigdy czego� podobnego wi�cej nie zrobi�. �Wcale w to nie wierz�, rozleg�a si� odpowied� w jej g�owie. - Bardzo chcia�abym wiedzie�, kim ty jeste�. I jak wygl�dasz. �Nigdy si� tego nie dowiesz! Nigdy w �yciu!� - Masz jakie� �ycie, o kt�rym mo�esz m�wi�? - dopytywa�a si�. - I kim, do pioruna, jest ta okropna Blitilda? G�os w jej wn�trzu pozosta� milcz�cy. 4 Karakorum. Pamir... Ju� same te nazwy przyprawia�y o dreszcz na wspomnienie wiecznego zimna, osza�amiaj�cej przestrzeni i przyrody tak pi�knej i pot�nej, �e ludzkie serce ledwie zdo�a to ogarn��. Pamir. Dach �wiata, Wy�yna, gdzie dna dolin le�� na wysoko�ci 4000 metr�w nad poziomem morza. Karakorum. Drugi pod wzgl�dem wysoko�ci �a�cuch g�rski na �wiecie, kt�rego nikt z zewn�trz jeszcze nie odkry�. Zachodni s�siad Himalaj�w. Nieliczni ludzie �yli w tej g�rskiej krainie. Kirgizi i Tad�ykowie przemierzali konno r�wniny Pamiru, lud Hunza strzeg� jedwabnego szlaku, ��cz�cego Turkiestan z Indiami. Jeszcze mniej by�o przyjezdnych, tylko wielb��dzie karawany w swej nie ko�cz�cej si� w�dr�wce. W g�rskim mie�cie Gilgit, w tajemniczym �wiecie g�r i dolin Karakorum, ze zgroz� przekazywano sobie wie�ci o �Wiecznym�. Wieczny zn�w si� pojawi�, powiadano, gdy kolejny raz gin�a m�oda dziewczyna z kt�rego� z miasteczek przytulonych do tarasowych zboczy, gdzie uprawiano ry�. Dziewcz�ta znika�y niecz�sto, co dwadzie�cia, trzydzie�ci lat, ale ludzie z doliny �yli w ci�g�ym strachu. M�ode panny rzadko wychodzi�y same, starsi bacznie ich pilnowali. A jednak Wiecznemu udawa�o si� je porywa�. A gdy burze �niegowe z zawodzeniem p�dzi�y przez dolin�, przes�aniaj�c wysokie wierzcho�ki g�r, mawiano, �e oto Wieczny si� gniewa. Sk�adano mu w ofierze w�dzone mi�so, kt�re znika�o w ci�gu nocy. Nigdy jednak nie stwierdzono, kto je zabiera�. Przekorni m�odzi ch�opcy m�wili, �e to grasuj� dzikie zwierz�ta, ale starsi ludzie �wi�cie wierzyli w Wiecznego. Nikt go nigdy nie widzia�, nikt mo�e opr�cz zaginionych kobiet. Pozostawa� r�wnie tajemniczy, r�wnie niemo�liwy do wytropienia jak yeti, potworny cz�owiek �niegu z Himalaj�w. Ale Wieczny nie by� yeti. Nikt nie wiedzia� te�, gdzie przebywa, poszeptywano jednak o pewnym szczycie na kra�cu nie zamieszkanej, odci�tej od �wiata doliny. Kiedy�, dawno temu, zab��dzi� tam my�liwy z plemienia Hunza. Uda�o mu si� wr�ci� do Gilgit, mia� wiele do opowiadania. W blasku wieczornego s�o�ca wyda�o mu si�, �e wierzcho�ek g�ry to twierdza, zamek z wie�yczkami i rze�bieniami. Po zachodzie s�o�ca jednak wra�enie min�o. My�liwy ponadto spotka� w dolinie dziewczyn�, kt�ra znikn�a przed dziesi�ciu laty; teraz sta�a si� ju� kobiet�. Prosi�, by wr�ci�a z nim do wioski, lecz ona nie chcia�a wraca�. O�wiadczy�a, �e nigdzie nie b�dzie jej lepiej ni� tutaj, i zanim zd��y� j� nak�oni� do powrotu, uciek�a. Pogna� za ni�, ale znikn�a mu z oczu mi�dzy poszarpanymi ska�ami zbocza. Od tej pory m�wiono, �e Wieczny mieszka na wierzcho�ku owej g�ry. Nikomu jednak nie uda�o si� po raz drugi odnale�� tej doliny. Mieli racj�. W�a�nie tam mieszka� Wieczny. Nie m�g� zazna� spokoju. Stawa� samotnie w arkadach g�rskiego zamczyska i spogl�da� na swoje kr�lestwo, pot�n� g�rsk� krain�. Na p�nocy rozci�ga�a si� wy�yna Sinciang, na po�udniu i zachodzie dostrzega� szczyty Nanga Parbat i Tirich Mir, je�li to w og�le by�y one, s�ysza� kiedy�, jak kobiety wymienia�y te nazwy, ale jego ta rozmowa nie interesowa�a. Wiele lat up�yn�o od czasu, kiedy ostatnio porwa� kobiet�. Co innego zajmowa�o jego my�li. Olbrzymi szafir Lemur�w zosta� odnaleziony! Odczu� to jak cios w serce. B��kitna po�wiata zala�a sale zamku, rozb�ys�o si� i roziskrzy�o tak jak w pradawnych czasach, jak w�wczas, gdy pr�bowa� skra�� im trzy kamienie. Prawie si� mu to wtedy uda�o. Znalaz� si� tak blisko, dosta� si� do ich �wi�tyni, i nie�miertelno�� sp�yn�a w jego �y�y. Stra�nicy jednak odkryli jego obecno��, musia� ucieka� i dlatego umkn�o mu to, czego wszyscy pragn�li: Droga prowadz�ca do wr�t ukrytej krainy. Dlatego musia� zamieszka� w samotnym zamczysku, tym, co pozosta�o po dawnym kr�lestwie Silin�w. Jego losem sta� si� niepok�j i samotno��, bo nie by� podobny do ludzi, kt�rzy teraz zamieszkiwali Ziemi�. W dolinach zacz�to si� zastanawia�, czy Wieczny przypadkiem nie umar�, od wielu lat nie dawa� znaku �ycia. Nie, nie umar�, po prostu opu�ci� sw�j zamek. Pow�drowa� na zach�d, aby odnale�� niebieski kamie�. Pierwszy z trzech, stanowi�cy klucz do zapomnianej krainy. Przed dziesi�ciu laty opu�ci� sw�j zamek na pustkowiach Karakorum na p�noc od Kaszmiru. �eglowa� w powietrzu ponad wy�yn� Pamiru, nad stepami Turkmen�w, Tatar�w i Kozak�w, p�yn�� przez ochronny mrok nocy i przez roz�wietlone dnie, unikaj�c ludzi, wobec kt�rych nie odczuwa� nic poza pogard�. Kiedy wreszcie dotar� do kraj�w na zachodzie, nauczy� si� s�ucha�, wyczuwa�, dowiadywa�. Mia� �wiadomo��, �e nie jest podobny do ludzi ani te� do Lemur�w, tych o wielkich, ca�kiem czarnych oczach. On, Sigilion, wszechwiedz�cy, wywodzi� si� z rodu Silin�w. Wszechwiedz�cy? Taki przydomek sam sobie nada�. Pragn�� zdoby� niebieski kamie�. Zn�w mia� przed sob� wielki cel. Sigilion wiedzia� wi�cej ni� Cie�, kt�ry zaledwie przypuszcza�, �e za g�rsk�, poro�ni�t� lasami krain� Silin�w mieszka jeszcze inny lud. Wci�� �y�a tam nieliczna garstka Madrag�w, mieszka�c�w step�w. Ale ich zdolno�� poruszania si� zosta�a ograniczona, zahamowana przez niego, przez Sigiliona, Wiedzia�, �e dawni Lemurowie przeobrazili si� w b��dne ogniki, za to o istnieniu Cienia nie mia� poj�cia. W jednym z kraj�w na zachodzie, tym zwanym Francj�, us�ysza� o Zakonie �wi�tego S�o�ca, pods�uchuj�c rozmow� jakiego� pana zamku z bratem zakonnym o maj�cym nast�pi� spotkaniu Zakonu, Sigilion, samotny kr�l, zawsze stara� si� znale�� jak najbli�ej zamk�w i kaszteli. Ukry� si� w niszy na dachu i nas�uchiwa�. Wszechwiedz�cy, bez trudno�ci rozumia� ich mow�. �wi�te S�o�ce okaza�o si� niczym innym, jak skarbem Lemur�w, najwspanialszym z kamieni! Sigilion ws�uchiwa� si� w rozmow� z rosn�cym zdumieniem. Wspominali Wielkiego Mistrza owego Zakonu, kardyna�a, kt�ry do�y� zaiste przera�aj�cego wieku i cho� by� przykuty do ��ka, to jednak zaci�cie broni� swojego tytu�u. Rycerze umilkli, patrz�c na siebie znacz�co. Niewiele informacji zdoby� Sigilion na francuskim zamku, ale zapami�ta� sobie, gdzie szuka� wielkiego mistrza. Te mu wystarczy�o. Obaj bracia zakonni podnie�li g�owy. Do ich uszu dobieg� d�wi�k, jakby jaki� wielki ptak podrywa� si� do lotu. Ujrzeli ostatni ruch, cie� czego�, co ulecia�o przez okienko wie�y i znikn�o. Wzruszyli ramionami i kontynuowali rozmow�. Zapad� wiecz�r, Sigilion zaryzykowa� i pozwoli� pr�dom powietrza unosi� si� pod szarzej�cym niebem. A je�li nawet kto� by go zobaczy�... C� go to obchodzi? Nic, zw�aszcza teraz, kiedy wpad� na �lad �wi�tego skarbu Lemur�w. Tego, kt�ry mia� przed nim otworzy� Wrota, zabra� z okropnego �wiata samotno�ci, ch�odu i prymitywnych ludzi. Sankt Gallen. Okaza�y dom kardyna�a von Graben. Stary le�a� w ��ku, ledwie dysza�. Zdawa� sobie spraw�, �e powinien by� umrze� wiele, bardzo wiele lat temu. Dotkn�� jednak cudownego szafiru, wprawdzie tylko przez chwil�, ale to wystarczy�o, by jeszcze troch� przed�u�y� mu �ycie. Teraz czu�, �e jego czas dobiega ko�ca. By� mo�e zdo�a przetrwa� kilka nast�pnych lat, lecz potem... Przekl�ty czarnoksi�nik z Islandii i jego towarzysze! Posiadaj� tak wiele bezcennych informacji o �wi�tym S�o�cu. Gdyby tylko jemu, von Grabenowi, uda�o si� dotrze� do kamienia, by�by bezpieczny! Z rozgoryczeniem przypomnia� sobie, ilu rycerzy M�ri i jego n�dzna rodzina zdo�ali unieszkodliwi�. Ale brat Lorenzo doni�s�, �e Zakon zaczyna zn�w stawa� na nogi. Dop�yn�a nowa, �wie�a krew. Wkr�tce zn�w b�dzie ich, jak trzeba, dwudziestu jeden. Kardyna� nie przepada� za tak zwan� �wie�� krwi�. M�odzi ludzie zawsze okazywali si� natr�tnie ��dni s�awy, gotowi i�� po trupach, byle tylko zdoby� tytu� wielkiego mistrza. Z wieloma podobnymi musia� si� �ciera�, zanim wreszcie uda�o mu si� ich sobie podporz�dkowa�. Ze sam by� kiedy� m�ody, nie lubi� wspomina�. Wiedzia�, �e jednego takiego m�odzieniaszka ju� przyj�to do Zakonu, go�ow�sa z Danii, poleconego przez von Kaltenhelma. Ale von Kaltenhclm ju� wcze�niej pope�nia� b��dy. Czy� nie protegowa� niepoprawnego Heinricha Reussa von Gera? M�ody Du�czyk by� tu kiedy�. Kardyna� w�wczas trzyma� si� jeszcze na nogach; siedz�c na swym wysokim krze�le przyj�� nowego cz�onka Zakonu, kt�rego z dum� przedstawi� von Kaltenhelm. Czy�by u vou Kaitenhelma odezwa�y si� odmienne sk�onno�ci? Nigdy nie by� �onaty, a spojrzenie, jakim obrzuca� swego m�odego faworyta... Co innego zaj�o my�li von Grabena, kiedy popatrzy� w oczy jasnow�osemu Rasmusowi Finkelborgowi. �Jeste� ju� za stary, dziadu - m�wi� mu ten wzrok. - Spiesz si� do grobu, bo to miejsce b�dzie nale�e� do mnie�. Mia� przy tym na my�li oczywi�cie tron wielkiego mistrza Zakonu �wi�tego S�o�ca, a nie krzes�o kardynalskie. M�ody cz�owiek by� w�a�cicielem ziemskim w Danii, bezwstydnie bogatym, a przy tym nie przebieraj�cym w �rodkach w pogoni za karier�. Kardyna� postanowi� pom�wi� z von Kaltenhelmem o jego kolejnym b��dzie, jaki pope�ni�, przyjmuj�c m�odego cz�owieka, ale obaj rycerze wyszli, zanim starzec zd��y� wypowiedzie� d�ugo wywa�ane s�owa. Ten ch�opak mo�e by� niebezpieczny, naprawd� niebezpieczny, przypomnia� sobie teraz zaniepokojony. W�a�ciwie nie obchodzi�o go wcale, kto go zast�pi, bo przecie� nie mia� zamiaru umiera�. Kiedy ju� odnajdzie �wi�te S�o�ce, ani rycerze, ani �wiat nie b�d� mu ju� do niczego potrzebni. Nagle poderwa� si�, bo k�tem oka co� dojrza�. W g�rze, pod sufitem, za wielk� belk� no�n�... Nie, chyba nic tam nie ma. Serce zacz�o mu wali� mocno, przestraszy� si�. Nie tolerowa� takich chwil wielkiego l�ku. Si�gn�� po dzwonek i jak oszala�y zacz�� wzywa� s�u��cego, ale nikt si� nie pojawia�. Prawda, ca�a s�u�ba mia�a tego dnia wychodne, a rz�dc�, kt�ry jako jedyny zosta� w domu, osobi�cie wys�a� w nie cierpi�cej zw�oki sprawie. Kardyna� by� wi�c sam. Nigdy dot�d mu to nie przeszkadza�o, ale teraz d�awi� go strach. Czy�by ba� si� cieni? Kto m�g� wedrze� si� do jego pokoju, w dodatku pod sufit? G�upstwa! Gdzie� za jego plecami rozleg� si� �oskot. Kto� zeskoczy� na pod�og�. Nie, och, nie, moje serce tego nie zniesie! Jaka� istota szybko i cicho, niemal bezszelestnie, przysun�a si� do jego ��ka. Ruchami przypomina�a jaszczurk�. Kardyna� von Graben szeroko otworzy� oczy, usi�uj�c pochwyci� powietrze, kt�rego nagle zabrak�o mu w p�ucach. W g�owie mu zawirowa�o, serce, zdawa�o si�, zaraz p�knie, przesta� widzie� wyra�nie. Dostrzeg� ciemn� posta�, po�yskuj�c� zielono, przypominaj�c� cz�owieka, a zarazem nieludzk�... Z ca�ych si� stara� si� utrzyma� wzrok w jednym punkcie. Wreszcie mu si� to uda�o. Prze�egna� si� i wymamrota�: - Zdrowa� Maryjo, �aski pe�na... Dominus Tecum, benedicta Tu... Lodowata d�o� - ale czy to naprawd� d�o�? - opad�a na jego usta. Z oczu bi�o mu przera�enie. Odezwa� si� �agodny, jedwabisty g�os, cichy niemal jak szept: - Powiedz mi o �wi�tym S�o�cu! Gdzie ono jest? �D�o� si� odsun�a. Von Graben oddycha� ci�ko, �apa� powietrze jak ryba wyj�ta z wody. - Nie wiem. Przysi�gam, nie wiem! Gdybym wiedzia�... - Nie musisz ko�czy�, nie trzeba mi zb�dnych s��w. A b��kitny kamie�? Gdzie go szuka�? - B��kitny kamie�? Nie my go mamy. - Kto zatem? - Ch�opak, paskudny syn czarnoksi�nika z Islandii. Wiem, gdzie oni s�, ale nie mo�emy si� tam dosta�. Otoczyli sw�j dom magicznym murem. - Gdzie? - �W K�rnten, w Austrii. Kardyna� musia� poda� bardziej szczeg�owy opis. Oddech mu si� rwa�, narasta�a panika w pobli�u tej istoty, m�wi�cej wprawdzie jego j�zykiem, lecz w jakim� niezwyk�ym, �piewnym rytmie. Gdzie znak S�o�ca? Pod poduszk�. Kardyna� si�gn�� po talizman, lecz go nie znalaz�. Kobiety musz� go uwielbia�, przysz�o do g�owy von Grabenowi. Od istoty bi�a zmys�owo�� tak pot�na, �e nawet on poczu� leciutkie dr�enie w tym, co kiedy� by�o najszlachetniejsz� cz�ci� jego cia�a, a teraz zmieni�o si� w wysuszony, �a�osny kawa�ek sk�ry. Straszliwy przybysz na wp� przymkn�� osobliwe oczy, jakby zako�czy� ju� spraw� z kardyna�em. Von Graben, ogarni�ty �miertelnym l�kiem, wydusi� z siebie: - Do Dolga... syna czarnoksi�nika... nie mo�na si� zbli�y�. Ma zbyt pot�nych obro�c�w. Zauwa�y�, �e niezwyk�a istota zaczyna si� gniewa�, doda� wi�c pr�dko: - Ale on ma siostr�, Taran... S�ysza�em, �e r�nie si� o niej m�wi. To najs�absze ogniwo w tym niemal nierozerwalnym �a�cuchu. Odnajd� szafir i przynie� mi go. On nale�y do mnie! Potworne oczy niemal ca�kiem si� zamkn�y. Kardyna� pr�dko si� poprawi�: - Mo�emy si� nim podzieli�. Mo�emy sobie nawzajem pomaga�... Dobieg� go przeci�g�y szept: �Taran�. Zabrzmia�o to jak wyrok �mierci. Doskonale, ucieszy� si� von Graben. Niesamowita istota wyprostowa�a si�, a potem wyci�gn�a d�ugi szpon i g��boko zadrapa�a �wi�t� sk�r� kardyna�a. Rysa bieg�a od gard�a w d�, niemal dziel�c cia�o von Grabena na dwie cz�ci. Taki by� koniec Wielkiego Mistrza Zakonu �wi�tego S�o�ca, kardyna�a von Grabena, cz�owieka, kt�ry nigdy nie powinien by� si� znale�� na tak wysokim stanowisku. Cz�sto jednak zdarza si�, �e przyw�dcami zostaj� ludzie op�tani ��dz� w�adzy. Nawet fakt, �e dotkn�� kiedy� cudownego szafiru, nie m�g� mu ju� pom�c. 5 B�yskawicznie zwo�ano rycerzy Zakonu �wi�tego S�o�ca na nadzwyczajne zgromadzenie w tajemnych salach w Burgos. Nale�a�o wybra� nowego wielkiego mistrza. Kardyna� von Graben zako�czy� �ycie. Wszyscy rycerze z wyra�n� ulg� przyj�li ten fakt. Ju� szczerze mieli do�� starca, kt�ry z �o�a rz�dzi� nimi, jak mu si� �ywnie podoba�o. Brat Lorenzo nie planowa� �ad