7585
Szczegóły |
Tytuł |
7585 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7585 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7585 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7585 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CLIVE CUSSLER
SMOK
(Prze�o�y�: Andrzej Leszczy�ski)
AMBER
1998
�DEMONY DENNINGSA�
6 sierpnia 1945
Wyspa Shemya, Alaska
Diabe� trzyma� w lewym r�ku bomb�, w prawym wid�y i u�miecha� si� po czarciemu. By�by nawet wygl�da� gro�nie, gdyby nie wielkie, krzaczaste brwi i p�przymkni�te oczy, kt�re nadawa�y mu charakter rozmarzonego chochlika, pozbawiaj�c ca�kowicie owego demonicznego wyrazu, jakiego nale�a�o si� spodziewa� po w�adcy piekie�. Mia� jednak tradycyjn� czerwon� peleryn�, nad podziw olbrzymie rogi i d�ugi, widlasty ogon. W dodatku szponami st�p obejmowa� sztabk� z�ota z wyt�oczonym symbolem 24 K.
Czarne litery, otaczaj�ce p�koli�cie ten rysunek na kad�ubie bombowca B-29, uk�ada�y si� w napis: �Demony Denningsa�.
Samolot, ochrzczony przez za�og� od nazwiska dow�dcy, przypomina� zagubionego ducha, mokn�cego w strugach deszczu, kt�ry silny wiatr od Morza Beringa gna� na po�udnie przez Wyspy Aleuckie. Szereg przeno�nych reflektor�w o�wietla� teren wok� otwartych pod brzuchem maszyny klap przedzia�u bombowego, rzucaj�c d�ugie cienie krz�taj�cych si� ludzi na b�yszcz�ce blachy aluminiowego poszycia. T� upiorn� sceneri� urozmaica�y b�yskawice, kt�re z niezwyk�� cz�stotliwo�ci� rozcina�y mrok nad lotniskiem.
Major Charles Dennings, oparty o jedno z wielkich k� prawego podwozia samolotu, z r�kami wbitymi g��boko w kieszenie sk�rzanej kurtki lotniczej, obserwowa� t� krz�tanin� personelu naziemnego. Teren lotniska zosta� otoczony przez oddzia� uzbrojonych �andarm�w oraz agent�w z wydzia�u K.-9, a niewielka grupa dokumentacyjna utrwala�a przebieg wydarze� na ta�mie filmowej. Major z wyra�nym niepokojem przygl�da� si� mocowaniu p�katej bomby w przerobionych uchwytach bombowca - by�a ona za du�a na to, by zmie�ci� j� w standardowym le�u, i musia�a by� transportowana w zawieszeniu.
Dennings, kt�ry po dw�ch latach walk w Europie, z ponad czterdziestoma rajdami bombowymi na koncie, cieszy� si� opini� jednego z najlepszych dow�dc�w, nigdy przedtem nie widzia� czego� tak ogromnego. Bomba przypomina�a monstrualn� pi�k� do rugby z bezsensownie st�oczonymi na jednym ko�cu statecznikami. Zaokr�glony balistycznie czub mia�a pomalowany na jasnoszaro, a ci�g klamer, spinaj�cych mniej wi�cej w po�owie d�ugo�ci masywn� obudow�, wygl�da� jak z�bki wielkiego zamka b�yskawicznego.
Niemal fizycznie czu� zagro�enie bij�ce od tego �adunku, kt�ry mia� przetransportowa� na odleg�o�� prawie pi�ciu tysi�cy kilometr�w. Naukowcy z Los Alamos, przed uzbrojeniem bomby na lotnisku, poprzedniego wieczoru udzielili instrukta�u ca�ej za�odze Denningsa, a pokazany im film z pr�bnej eksplozji na wyspie Trinity wprawi� m�odych ludzi w oszo�omienie - nikt nie potrafi� uwierzy�, �e jedna bomba mo�e wybuchn�� z moc� zdoln� zburzy� du�e miasto.
Major sta� jeszcze przez p� godziny, a� wreszcie zamkni�to drzwi przedzia�u bombowego. Zawieszony wewn�trz �adunek by� ju� uzbrojony i zabezpieczony, a samolot zatankowany do pe�na i got�w do startu.
Dennings kocha� t� maszyn�, dziwnie uto�samia� si� z ni�, w powietrzu stawa� si� jakby cz�stk� skomplikowanego mechanizmu, m�zgiem tego lataj�cego kolosa. Ale na ziemi dostrzega� w niej tylko martwe urz�dzenie, kt�re teraz - w blasku reflektor�w i w strugach lodowato zimnego deszczu - jawi�o mu si� lataj�cym grobowcem.
Otrz�sn�� si� z pos�pnych rozwa�a� i ruszy� szybko w kierunku p�cylindrycznego hangaru z falistej blachy na odpraw� za�ogi. Wszed� do �rodka i usiad� obok kapitana Irva Stantona, bombardiera, u�miechni�tego grubasa o wydatnych, sumiastych w�sach.
Po drugiej stronie Stantona, z wyci�gni�tymi daleko przed siebie nogami, siedzia� kapitan Mort Stromp, drugi pilot, nad�ty po�udniowiec, kt�ry porusza� si� ze zwinno�ci� tr�jpalczastego leniwca. Za plecami major mia� porucznika Josepha Arnolda, nawigatora, oraz komandora marynarki Hanka Byrnesa, in�yniera zbrojmistrza, kt�ry mia� sprawowa� nadz�r nad bomb� w czasie lotu.
Odpraw� prowadzi� jaki� oficer wywiadu - pokazywa� na zwijanym ekranie zdj�cia lotnicze. Ich pierwszym celem mia�o by� przemys�owe centrum Osaki; drugim za�, na wypadek grubej pow�oki chmur, zabytkowe Kioto. Stanton podkre�li� w swych notatkach, �e radzono im na pr�b� zrzuci� kilka klasycznych bomb.
Potem zabra� g�os specjalista od meteorologii, kt�ry przewidywa� lekki wiatr od dziobu i cz�ciowe zachmurzenie. Ten ostrzeg� Denningsa przed mo�liwo�ci� silnej turbulencji mas powietrza nad p�nocn� Japoni�. W celu zapewnienia im spokojnego lotu godzin� wcze�niej wystartowa�y dwa inne bombowce B-29, kt�re mia�y sk�ada� meldunki o warunkach pogodowych na trasie i widoczno�ci nad celami ataku.
Kiedy wreszcie rozdano wszystkim polaryzuj�ce okulary ochronne spawaczy, major podni�s� si� z krzes�a.
- Nie mam zamiaru dodawa� wam animuszu, jak trener dru�ynie przed wyj�ciem na boisko - rzek�, z ulg� przyjmuj�c niewyra�ne u�mieszki na twarzach cz�onk�w swojej za�ogi. - W ci�gu miesi�ca przeszli�my szkolenie, kt�re powinno trwa� rok, wierz� jednak, �e potraficie wype�ni� t� misj�. Moim skromnym zdaniem stanowicie najlepsz� dru�yn� spo�r�d wszystkich za��g w naszym lotnictwie. Je�li dobrze wype�nimy swoje zadania, mo�e nawet doprowadzimy do zako�czenia tej wojny.
Nast�pnie skin�� g�ow� kapelanowi, kt�ry zaintonowa� wsp�ln� modlitw� za sukces i bezpieczny lot.
Kiedy ludzie zacz�li wychodzi�, zmierzaj�c w stron� przygotowanego samolotu, do Denningsa podszed� genera� Harold Morrison, wys�annik genera�a Leslie�ego Grovesa, kieruj�cego projektem �Manhattan�. Przez chwil� spogl�da� majorowi prosto w oczy, lecz mimo zm�czenia widocznego w cieniach pod powiekami dostrzeg� w nich tylko skupienie. Wreszcie wyci�gn�� r�k� i rzek�:
- Powodzenia, majorze.
- Dzi�kuj�, generale. Odwalimy ten kawa�ek roboty.
- Nie w�tpi� w to ani przez chwil� - odpar� Morrison, u�miechaj�c si� przyja�nie. Widocznie czeka� na odpowied� Denningsa, lecz pilot milcza� przez d�ug� chwil�, w ko�cu zapyta�:
- Dlaczego wybrano nas, generale?
U�miech Morrisona jakby nieco przygas�.
- Chce si� pan wycofa�?
- Nie, ja i za�oga jeste�my gotowi na wszystko. Chc� tylko wiedzie� dlaczego - powt�rzy�. - Niech mi pan wybaczy, generale, ale nie wierz�, �e jeste�my jedyn� za�og� w ca�ym lotnictwie, kt�rej mo�na powierzy� transport bomby atomowej przez Pacyfik, zrzucenie jej w centrum Japonii i doci�gni�cie na resztkach paliwa do bazy na Okinawie.
- Chyba lepiej, �eby wiedzia� pan tylko tyle, ile wam powiedziano.
Dennings wy�owi� jakie� z�owr�bne tony w g�osie genera�a.
- �Oddech Matki� - rzek� cicho, powoli, jakby wymawia� nazw� przera�aj�cego koszmaru. - Jaki� to chybiony poeta nada� bombie ten bzdurny, ckliwy kryptonim?
Morrison z rezygnacj� wzruszy� ramionami.
- S�dz�, �e sam prezydent.
Dwadzie�cia siedem minut p�niej major wbija� spojrzenie w przedni� szyb� kabiny, kt�r� czy�ci�y wycieraczki. Poprzez nasilaj�cy si� deszcz wida� by�o najwy�ej dwie�cie metr�w pasa przed dziobem.
Wciskaj�c obiema nogami hamulce, rozp�dza� silniki do 2200 obrot�w na minut�. In�ynier pok�adowy, sier�ant Robert Mosely, doni�s� o spowolnieniu czwartego silnika o ponad pi��dziesi�t obrot�w na minut�, ale Dennings postanowi� to zignorowa�; nie mia� w�tpliwo�ci, �e przyczyn� tego jest wy��cznie pogoda. �ci�gn�� wszystkie d�wigienki przepustnic na pozycj� biegu ja�owego.
Siedz�cy po jego prawej stronie drugi pilot, Mort Stromp, odebra� przez radio z wie�y kontrolnej pozwolenie na start, po czym opu�ci� klapy. Dwaj strzelcy w g�rnej wie�yczce zameldowali o sprawno�ci obu p�at�w.
Dennings w��czy� interkom.
- W porz�dku, ch�opcy. Ruszamy.
Ponownie pchn�� przepustnice do przodu i da� nieco wi�cej mocy lewym silnikom, chc�c wyr�wna� moment oporowy �migie�. Wreszcie zwolni� hamulce.
�Demony Denningsa�, wa��ce niemal 68 ton i zatankowane pod korki wlewu ponad 26 tysi�cami litr�w paliwa, potoczy�y si� po pasie, unosz�c dwunastoosobow� za�og� i sze�ciotonow� bomb� w dziobowym przedziale. Samolot by� przeci��ony o prawie 8 ton.
Cztery silniki typu Wright Cyclone, o pojemno�ci 55 litr�w ka�dy, wy�y na najwy�szych obrotach, z moc� 8800 koni mechanicznych, rozcinaj�c �cian� niesionego wiatrem deszczu �mig�ami o �opatkach pi�ciometrowej d�ugo�ci. Bombowiec, w�r�d b��kitnych j�zyk�w p�omieni buchaj�cych z dyszy wylotowych spalin i otoczony mleczn� mgie�k� rozpryskuj�cych si� o skrzyd�a kropel deszczu, pop�dzi� w mrok.
Ale nabiera� szybko�ci przera�liwie wolno. D�ugi pas startowy, wykuty w czarnej skale wulkanicznej, urywa� si� nagle na szczycie niemal trzydziestometrowego urwiska nad brzegiem lodowatego morza. Strzelaj�ce na horyzoncie b�yskawice zalewa�y rozstawione wzd�u� pasa wozy stra�ackie i karetki widmowym, niebieskawym blaskiem.
Przy szybko�ci osiemdziesi�ciu w�z��w Dennings przej�� kontrol� ster�w i otworzy� przepustnice prawych silnik�w do oporu. Zacisn�� mocno palce na kole, got�w za wszelk� cen� poderwa� �Demony� w powietrze.
Bombardier Stanton, siedz�cy w wysuni�tym przed kabin� pilot�w dziobie, patrzy� z przera�eniem na znikaj�c� przed nimi czarn� drog� startow�. Nawet flegmatyczny Stromp wyprostowa� si� w fotelu i wbi� oczy w mrok, chc�c wypatrzy� t� ciemn� lini�, gdzie pas urywa� si� ponad falami.
Przejechali ju� trzy czwarte drogi, jakby przyklejeni do ziemi. Sekundy mija�y przera�liwie szybko, wszyscy ludzie mieli wra�enie, �e p�dz� prosto w otch�a� piekieln�. Nagle przez zas�on� deszczu przebi�y si� �wiat�a d�ip�w zaparkowanych u ko�ca pasa startowego.
- Bo�e mi�osierny! - wrzasn�� Stromp. - Podrywaj go!
Ale min�y jeszcze trzy sekundy, zanim Dennings bez po�piechu przyci�gn�� stery do siebie. Ko�a B-29 oderwa�y si� od ziemi. Brzuch maszyny znajdowa� si� ledwie dziesi�� metr�w nad powierzchni� ska�y, kiedy w dole pas startowy znikn�� nagle, ust�puj�c miejsca spienionym falom.
Morrison wraz z czterema towarzysz�cymi mu oficerami obserwowa� lotnisko spod daszku przed wej�ciem do nagrzanych pomieszcze� kontroli radarowej, cho� w zasadzie m�g� zobaczy� start �Demon�w Denningsa� jedynie oczyma wyobra�ni. Sylwetka bombowca tylko mign�a mu przed oczyma, kiedy pilot da� pe�n� moc i zwolni� hamulce, po czym znikn�a w ciemno�ciach.
Ws�uchiwa� si� w gin�ce w dali wycie silnik�w, �owi�c ledwie s�yszaln� nieregularno��. M�g� j� rozr�ni� tylko in�ynier lotnictwa b�d� do�wiadczony mechanik pok�adowy, lecz Morrison pe�ni� obie te role w ci�gu swej wieloletniej kariery w si�ach powietrznych.
Jeden z silnik�w samolotu nie pracowa� tak jak powinien, widocznie kt�ry� z jego osiemnastu cylindr�w nie pali� prawid�owo.
Z rosn�cym l�kiem Morrison nas�uchiwa�, czy bombowiec w og�le zdo�a si� poderwa� z ziemi. Gdyby �Demony Denningsa� rozbi�y si� podczas startu, wszystkie �ywe stworzenia na wyspie w u�amku sekundy przesta�yby istnie�.
Wreszcie przez uchylone drzwi dobieg� okrzyk oficera kontroli radarowej:
- Samolot w powietrzu!
Genera� odetchn�� z ulg�. Dopiero teraz odwr�ci� si� plecami do zas�ony deszczu i wszed� do baraku.
Nie zosta�o mu ju� nic innego, jak przes�a� wiadomo�� do genera�a Grovesa w Waszyngtonie, �e �Oddech Matki� wyruszy� w drog� do Japonii, a p�niej tylko czeka� z nadziej�.
Ale w g��bi duszy co� go gryz�o. Zna� up�r Denningsa i wiedzia�, �e tamten za nic nie zawr�ci z powodu drobnej usterki jednego silnika. Major got�w by� doprowadzi� �Demony� nad Osak�, nawet gdyby mia� nie�� samolot na plecach.
- Niech im B�g dopomo�e - mrukn�� genera� pod nosem, chocia� �wietnie zdawa� sobie spraw�, �e na jego stanowisku nie wypada wspomaga� tej akcji modlitw�.
- Schowa� podwozie - rozkaza� Dennings.
- Jak�e si� ciesz�, �e mog� to zn�w us�ysze� - warkn�� Stromp, popychaj�c d�wigni�. Zawy�y silniki elektryczne i trzy pot�ne podwozia pod dziobem i skrzyd�ami maszyny znikn�y pod poszyciem. Schowane, klapy zamkni�te!
Major zmniejszy� nieco ci�g, chcia� bowiem powoli nabiera� szybko�ci, zarazem maksymalnie oszcz�dzaj�c paliwo. Kiedy osi�gn�li 200 w�z��w, zacz�� stopniowo wznosi� maszyn� na wy�szy pu�ap.
�a�cuch Aleut�w, wygi�ty ku pomocnemu wschodowi, znikn�� pod prawym skrzyd�em bombowca. Od najbli�szego l�du dzieli�o ich ponad 4000 kilometr�w.
- Co z tym silnikiem numer cztery? - zwr�ci� si� do Mosely�ego.
- Jako� ci�gnie, ale troch� si� przegrzewa.
- Jak tylko wejdziemy na tysi�c pi��set metr�w, zdejm� mu nieco obrot�w.
- Przyda�oby si�, majorze - odpar� Mosely.
Arnold naprowadzi� Denningsa na kurs, kt�rego mieli si� trzyma� przez nast�pne dziesi�� i p� godziny. Na wysoko�ci 1490 metr�w major przekaza� stery Strompowi, przeci�gn�� si� i spojrza� na mroczne niebo. Nie wida� by�o ani jednej gwiazdy. Samolot zadygota� z lekka od turbulencji, gdy pilot wprowadzi� go w sk��bion� mas� chmur burzowych.
Kiedy wreszcie centrum sztormu zosta�o za nimi, Dennings odpi�� pasy i wsta� z fotela. Przez prawe dolne okienko widzia� w�ski korytarz, prowadz�cy do tylnej cz�ci samolotu, ale jemu zdawa�o si�, �e dostrzega przez blachy zarys wisz�cej tam olbrzymiej bomby.
Po przer�bkach, umo�liwiaj�cych prawid�owe zamocowanie atomowego monstrum, ledwie mo�na si� by�o przecisn�� w�ziutkim korytarzem. Dennings wr�cz przeczo�ga� si� nad przedzia�em bombowym, zeskoczy� po jego drugiej stronie, otworzy� male�kie drzwiczki i wszed� do �rodka.
Wyj�� z kieszeni latark� i �wiec�c pod nogi ruszy� wzd�u� kratownicy prowadz�cej przez dwa przedzia�y, kt�re teraz stanowi�y jedn� olbrzymi� komor�. Mia� wra�enie, �e bomba zosta�a specjalnie dopasowana wielko�ci� do rozmiar�w luku bombowego - na obu kra�cach pozostawiono zaledwie po pi�� centymetr�w luzu od jego kraw�dzi.
Powoli wyci�gn�� r�k� i dotkn�� jej, poczu� pod palcami zimny jak l�d stalowy korpus. W wyobra�ni ujrza� setki tysi�cy ludzi w u�amku sekundy zmienionych w py� czy te� popalonych od �aru i napromieniowanych. Czarno-bia�y film z pr�bnego wybuchu na wyspie Trinity nie m�g� odda� ani temperatury eksplozji termoj�drowej, ani si�y fali uderzeniowej. Major szybko jednak pomy�la� o tym, �e maj� si� przyczyni� do zako�czenia wojny i ocali� �ycie setkom tysi�cy rodak�w. Wracaj�c do kabiny zajrza� do przedzia�u Byrnesa, kt�ry siedzia� pochylony nad schematami elektrycznymi uk�adu detonatora bomby, zerkaj�c na umieszczon� z boku prowizoryczn� konsol�.
- Czy istnieje ryzyko wybuchu tej bomby, nim znajdziemy si� nad celem? - zapyta�.
- Owszem, gdyby na przyk�ad trafi� w nas piorun.
Dennings spojrza� na Byrnesa z przera�eniem.
- Troch� za p�no na takie ostrze�enia, nie uwa�asz? Po p�nocy przechodzili�my przez sam �rodek wy�adowa� elektrycznych.
Komandor uni�s� g�ow� i u�miechn�� si� krzywo.
- R�wnie dobrze mogli�my zosta� trafieni jeszcze na lotnisku. C� to za r�nica? Mamy to przecie� za sob�.
Major nie m�g� uwierzy� w�asnym uszom, s�ysz�c spokojny ton tamtego.
- Czy genera� Morrison zdawa� sobie spraw� z niebezpiecze�stwa?
- Lepiej ni� ktokolwiek inny. Siedzi w dow�dztwie projektu bomby atomowej od samego pocz�tku.
Dennings wzruszy� ramionami i wyszed�. To czyste szale�stwo, pomy�la�, trzeba cudu, by kto� z nich prze�y� i opowiedzia� innym o tym wariactwie.
Pi�� godzin p�niej Dennings wzni�s� l�ejszy o 7500 litr�w paliwa bombowiec na pu�ap 3000 metr�w. Wszyscy poczuli si� znacznie ra�niej, kiedy niebo na wschodzie rozja�ni�a pomara�czowa �una �witu. Burza zosta�a daleko w tyle i pomi�dzy rozproszonymi bia�ymi ob�okami mo�na by�o dojrze� spienione morze.
�Demony Denningsa� bez po�piechu, z szybko�ci� 220 w�z��w, lecia�y na po�udniowy zach�d. Na szcz�cie mieli lekki wiatr z ty�u. W pe�nym �wietle dnia ukaza�o si� pod nimi bezkresne pustkowie p�nocnego Pacyfiku. Bombardier Stanton, rozgl�daj�c si� uwa�nie ze swego przeszklonego stanowiska na dziobie, stwierdzi� w duchu, �e przypominaj� samolot widmo, zmierzaj�cy znik�d i donik�d.
Pi��set kilometr�w od brzegu najwi�kszej z wysp japo�skich, Honsiu, Dennings zacz�� stopniowo wznosi� maszyn� na pu�ap 10000 metr�w, z tej to bowiem wysoko�ci Stanton mia� zrzuci� bomb� na Osak�. Nawigator Arnold zameldowa�, �e o dwadzie�cia minut wyprzedzili rozk�ad lotu i je�li utrzymaj� obecn� szybko��, w granicach pi�ciu godzin powinni dotrze� nad Okinaw�.
Dennings zerkn�� na wska�niki paliwa i odczu� rado��: gdyby nawet musieli teraz walczy� z przeciwnym wiatrem o szybko�ci stu w�z��w, powinni wyl�dowa� z zapasem oko�o 1500 litr�w paliwa.
Nie wszyscy jednak podzielali jego dobry nastr�j. Mosely, siedz�cy przed konsol� mechanika pok�adowego, z l�kiem obserwowa� wska�nik temperatury silnika numer cztery, kt�ry coraz mocniej si� przegrzewa�. Z przyzwyczajenia postuka� palcem w obudow�.
Wskaz�wka zadygota�a i z wolna przesun�a si� na czerwone pole.
Mosely wyszed� do ciasnego korytarzyka i spojrza� przez okienko na doln� obudow� silnika. Ca�a gondola by�a zachlapana olejem, a z dyszy wylotowych s�czy� si� dym. Mosely wr�ci� do kabiny i ukl�kn�� w w�skiej przestrzeni mi�dzy fotelami pilot�w.
- Z�e wie�ci, majorze. B�dziemy musieli wy��czy� czw�rk�.
- Nie dasz rady jej podkr�ci�, �eby popracowa�a jeszcze kilka godzin? - zapyta� Dennings.
- Nie. W ka�dej chwili mog� pu�ci� zawory i staniemy w p�omieniach.
Stromp popatrzy� na nich z zas�pion� min�.
- Proponuj� wy��czy� ten silnik na jaki� czas i pozwoli� mu ostygn�� - rzek�.
Dennings poj��, �e tamten ma racj�. Musieli zosta� na obecnej wysoko�ci i dogl�da� pozosta�ych trzech silnik�w, by i te si� nie przegrza�y. Czw�rk� trzeba by�o oszcz�dza� na wspinanie si� na pu�ap l0 000 metr�w przed zrzuceniem bomby.
Zawo�a� Arnolda, kt�ry pochylony nad swym pulpitem wykre�la� kurs.
- Kiedy b�dziemy nad Japoni�?
Nawigator zerkn�� na pr�dko�ciomierz i dokona� kilku szybkich oblicze�.
- Za godzin� i dwadzie�cia jeden minut.
Major skin�� g�ow�.
- W porz�dku, wy��czamy na razie czw�rk�.
Nie sko�czy� jeszcze m�wi�, kiedy Stromp popchn�� d�wigienk� przepustnicy, wy��czy� zap�on i ustawi� �mig�o kraw�dziami do kierunku lotu, po czym w��czy� automatycznego pilota.
Przez nast�pne p� godziny wszyscy spogl�dali z niepokojem na silnik numer cztery, lecz Mosely meldowa� o spadku temperatury.
- Ziemia na horyzoncie! - oznajmi� w pewnej chwili Arnold. Ma�a, samotna wysepka jakie� trzydzie�ci kilometr�w przed nami.
Stromp si�gn�� po lornetk�.
- Wygl�da jak wystaj�cy z wody kawa�ek hot-doga.
- Naga ska�a - doda� Arnold - nie ma nawet skrawka pla�y.
- Jak si� nazywa? - zapyta� Dennings.
- Nie figuruje na mapie.
- S� jakie� oznaki �ycia? Japo�cy mogli tu urz�dzi� posterunek obserwacyjny.
- Wygl�da na bezludn� - odpar� Stromp.
Dennings si� rozlu�ni�. W zasi�gu wzroku nie by�o �adnych nieprzyjacielskich statk�w, a w tej odleg�o�ci od brzegu nie zagra�a�y im jeszcze japo�skie my�liwce. Usiad� w swoim fotelu i zapatrzy� si� na morze.
W�r�d ludzi zapanowa� spok�j, rozdano kaw� i kanapki z salami. Po�r�d monotonnego zawodzenia silnik�w nikt nie zwr�ci� uwagi na drobn� plamk�, kt�ra pojawi�a si� na niebie 30 kilometr�w od nich i ponad 2000 metr�w wy�ej.
Nikt z za�ogi �Demon�w Denningsa� nie by� tak�e �wiadom faktu, �e zosta�o im zaledwie kilka minut �ycia.
Porucznik podchor��y Sato Okinaga dostrzeg� w dole b�yszcz�cy w promieniach s�o�ca punkcik. Pochyli� maszyn� na skrzyd�o i zanurkowa�, chc�c podej�� bli�ej. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e to jaki� samolot, s�dzi� jednak, �e spotka� inny patroluj�cy my�liwiec. Si�gn�� ju� do w��cznika radia, lecz zawaha� si� - postanowi� zaczeka� kilka sekund i zidentyfikowa� tamt� maszyn�.
Okinaga, jako m�ody i niedo�wiadczony pilot, mia� sporo szcz�cia. Spo�r�d ca�ej promowanej niedawno grupy dwudziestodwulatk�w, kt�ra w tym trudnym dla Japonii okresie przechodzi�a przyspieszone szkolenie, tylko on i trzej inni otrzymali przydzia� do lotnictwa stra�y przybrze�nej, pozosta�ych wys�ano do eskadr kamikadze.
Sato by� g��boko rozczarowany, gdy� bez zmru�enia oka odda�by �ycie za cesarza. Traktowa� jednak t� nudn� s�u�b� patrolow� jako zaj�cie tymczasowe i �udzi� si� nadziej�, �e i dla niego nadejd� czasy chwa�y, gdy Amerykanie rozpoczn� inwazj� na jego ojczyzn�.
Kiedy zbli�y� si� do tamtego samolotu, nie m�g� wprost uwierzy� w�asnym oczom, przetar� je i zamruga� szybko. Bez trudu rozpozna� b�yszcz�cy, pokryty aluminium trzydziestometrowy kad�ub, olbrzymie skrzyd�a blisko pi��dziesi�ciometrowej rozpi�to�ci i charakterystyczny, tr�jelementowy stabilizator pionowy ameryka�skiego B-29.
Wpatrywa� si� w niego jak urzeczony. Bombowiec nadlatywa� z p�nocnego wschodu, od strony oceanu, i znajdowa� si� ponad 6000 metr�w poni�ej swego normalnego pu�apu bojowego. Przez jego my�li przemyka�y dziesi�tki pyta�. Sk�d on si� tu wzi��? W jakim celu lecia� w kierunku Japonii z jednym wy��czonym silnikiem? Jak� misj� mia� do spe�nienia?
Okinaga u�miechn�� si� krzywo, niczym rekin na widok krwawi�cego wieloryba. Tamci nie podejmowali �adnych dzia�a�, widocznie za�oga spa�a w najlepsze albo zdecydowa�a si� pope�ni� zbiorowe samob�jstwo.
Nie mia� jednak zbyt wiele czasu do namys�u, olbrzymi bombowiec lecia� tu� pod nim. Okinaga przymkn�� przepustnice swego my�liwca typu Mitsubishi A6M Zero i lekkim �ukiem wszed� w lot nurkowy. Silnik marki Sakae, o mocy 1130 koni mechanicznych, jak po sznurku skierowa� samolot ku lec�cemu przed nim w dole wysmuk�emu B-29.
Strzelec z wie�yczki pok�adowej dostrzeg� go i w panice otworzy� ogie�, ale by�o ju� za p�no. Niemal w tej samej chwili Okinaga wcisn�� oba spusty, a pociski ze sprz�onych karabin�w maszynowych i dw�ch dzia�ek kalibru dwudziestu milimetr�w zacz�y rozszarpywa� na r�wni blachy kad�uba, jak i cia�a ludzi.
Delikatny ruch dr��kiem wystarczy�, by serie pocisk�w run�y na prawe skrzyd�o i trzeci silnik bombowca. Spod strz�p�w poszycia trysn�� olej i benzyna, pojawi�y si� p�omienie. Samolot momentalnie si� zachwia�, pochyli� na bok i zacz�� spada� do morza.
Dopiero serie z broni maszynowej i krzyk trafionego strzelca u�wiadomi�y Amerykanom, �e �Demony� znalaz�y si� pod obstrza�em, nikt nie wiedzia� jednak, sk�d nadlatuje my�liwiec wroga. Ludzie nie zd��yli jeszcze otrz�sn�� si� z letargu, kiedy pociski Japo�czyka posieka�y prawe skrzyd�o.
- Spadamy! - wrzasn�� Stromp gard�owym g�osem.
Dennings, pr�buj�c utrzyma� samolot w poziomie, krzykn�� do interkomu:
- Stanton, spu�� bomb�! S�yszysz? Zrzu� t� przekl�t� bomb�!
Bombardier, kt�rego si�a od�rodkowa przygniot�a do �ciany, zawo�a�:
- Bomba nie przejdzie przez luk, dop�ki nie wyr�wnacie lotu!
Trzeci silnik sta� ju� w p�omieniach. Nag�a utrata ca�ej si�y no�nej po jednej stronie cisn�a maszyn� w bok, a nast�pnie dziobem w d�. Dennings i Stromp ze wszystkich si� napierali na dr��ki sterowe, staraj�c si� zlikwidowa� przechy� spadaj�cego samolotu.
Gdy tylko Stanton odzyska� r�wnowag�, szybko otworzy� klapy luku bombowego.
- Utrzymajcie go tak! - wrzasn�� po�piesznie.
Nie trac�c czasu na ustawianie celownika, wdusi� przycisk spustowy.
Ale nic to nie da�o. Wskutek silnego przechy�u samolotu bomba musia�a si� zaklinowa� w uchwytach.
Poblad�y Stanton kilkakrotnie waln�� przycisk pi�ci�, lecz tak�e bez rezultatu.
- Zaklinowa�a si�! - krzykn��. - Nie mog� jej zrzuci�!
Mimo �wiadomo�ci, �e w razie schwytania b�d� musieli za�y� cyjanek, Dennings rozpaczliwie walczy� o utrzymanie si� przy �yciu; usi�owa� posadzi� niesprawny bombowiec na powierzchni morza.
I prawie mu si� uda�o. Brzuch samolotu znajdowa� si� zaledwie osiemdziesi�t metr�w ponad falami, kiedy w p�on�cym silniku zaj�y si� cz�ci wykonane z magnezu, a �ar w kr�tkim czasie pokona� mocowania. Spadaj�cy silnik zerwa� ci�g�a ster�w poziomych.
Porucznik Okinaga po�o�y� my�liwiec Zero na skrzyd�o i zatoczy� ko�o nad spadaj�cym B-29. Spogl�da� na buchaj�ce w niebo p�omienie i jakby namalowan� grubym p�dzlem smug� czarnego dymu. W ko�cu ameryka�ski bombowiec zwali� si� do morza, wzbijaj�c bia�y gejzer spienionej wody.
Przez jaki� czas Okinaga kr��y� nad miejscem katastrofy, wypatruj�c rozbitk�w, lecz na falach unosi�y si� tylko poszarpane szcz�tki. Wreszcie, przepe�niony dum� z zestrzelenia swego pierwszego samolotu wroga, po raz ostami okr��y� wielk�, przypominaj�c� grobowiec chmur� dymu, po czym skierowa� maszyn� w stron� macierzystego lotniska.
W tym samym czasie, kiedy pogruchotany samolot Denningsa wraz z martw� za�og� spocz�� na dnie trzysta metr�w pod powierzchni� morza, z innej wyspy, oddalonej o tysi�c kilometr�w na po�udniowy wsch�d, startowa� do rajdu bombowego kolejny B-29. Pu�kownik Paul Tibbets, na pok�adzie �Enola Gay�, zmierza� w stron� innego japo�skiego miasta, Hiroszimy.
�aden z pilot�w nie wiedzia� o zadaniu drugiego, obaj uwa�ali za sw�j wy��czny zaszczyt zrzucenie pierwszej bomby atomowej w czasie tej wojny.
�Demony Denningsa� nie dotar�y do celu, znalaz�y swe przeznaczenie w ciszy morskiej g��biny, r�wnie z�owrogiej jak chmura czarnego dymu znacz�ca miejsce katastrofy. A heroiczna pr�ba Denningsa i jego za�ogi wkr�tce zosta�a pogrzebana w lawinie biurokratycznych tajemnic i posz�a w zapomnienie.
CZʌ� I
�WIELKI JOHN�
3 pa�dziernika 1993
Zachodni Pacyfik
1
Tajfun powoli przycicha�. Morze uspokoi�o si� nieco, lecz gigantyczne fale o zielonych grzbietach nadal przewala�y si� przez pok�ad, zostawiaj�c za sob� bia�e smugi piany. Lita warstwa ci�kich, czarnych chmur pop�ka�a miejscami, a szybko�� wiatru si�ga�a w porywach zaledwie trzydziestu w�z��w. Na po�udniowym zachodzie promienie s�o�ca przedar�y si� przez chmury, roz�wietlaj�c wzburzon� po wierzchnie oceanu plamami jasnego b��kitu.
Walcz�c z wiatrem i bryzgami fal, kapitan Arne Korvold sta� na odkrytym mostku liniowca �Narvik�, nale��cego do norweskiej sp�ki Rindal Lines, i obserwowa� przez lornetk� olbrzymi towarowiec miotany falami. S�dz�c z wygl�du, by� to japo�ski statek do przewozu samochod�w - jego cz�� nadwodna, pocz�wszy od t�po �ci�tego dziobu po kanciast� ruf�, przypomina�a wielkie, unosz�ce si� na wodzie, prostopad�o�cienne pud�o. Z wyj�tkiem mostka oraz pomieszcze� za�ogi na g�rnym pok�adzie, w burtach nie by�o �adnych okien czy bulaj�w.
Statek mia� sta�y, dziesi�ciostopniowy przechy�, kt�ry przy ka�dym uderzeniu fal w wysok�, praw� burt� wzrasta� do dwunastu stopni. Jedyn� oznak� �ycia by�a w�ska smu�ka dymu wydobywaj�cego si� z komina. Korvold zauwa�y�, �e �odzie ratunkowe towarowca zosta�y spuszczone, lecz nie m�g� ich nigdzie dostrzec w�r�d fal. Opu�ci� nieco lornetk� i odczyta� angielsk� nazw� wymalowan� na burcie pod szeregiem japo�skich ideogram�w.
Statek nazywa� si� �Niebia�ska Gwiazda�.
Kapitan wszed� z powrotem do sterowni i zajrza� do kabiny ��czno�ci.
- Nadal nie odpowiada?
Radiooperator pokr�ci� g�ow�.
- Nie. Od czasu, jak go ujrzeli�my, nie odebra�em �adnego sygna�u. Musieli wy��czy� radio. Wierzy� mi si� nie chce, �e opu�cili statek, nie nadaj�c wezwania o pomoc.
Korvold w milczeniu popatrzy� przez szyb� na japo�ski towarowiec, dryfuj�cy z ich prawej burty w odleg�o�ci kilometra. Kapitan by� niskim, dystyngowanym m�czyzn�, jak wi�kszo�� Norweg�w nieskorym do po�piechu. W jego zimnych niebieskich oczach rzadko pojawia�y si� jakie� �ywsze b�yski, a usta, okolone starannie przystrzy�onymi w�sami i brod�, jakby zastyga�y w ledwie dostrzegalnym u�miechu. Po dwudziestu sze�ciu latach na morzu, g��wnie na pasa�erskich liniowcach, mia� opini� sympatycznego, przyjacielskiego oficera, darzonego respektem przez za�og� i uznaniem przez pasa�er�w.
Poskuba� palcami kr�tk� szpakowat� brod� i zakl�� pod nosem. Sztorm tropikalny, kt�rego nikt si� nie spodziewa�, zni�s� go z kursu na pomoc, przez co rejs z Pusanu w Korei do San Francisco mia� by� o dwa dni d�u�szy ni� w rozk�adzie. Korvold nie schodzi� z mostka przez czterdzie�ci osiem godzin i by� wyko�czony. Mia� ju� uda� si� na odpoczynek, kiedy dostrze�ono wrak �Niebia�skiej Gwiazdy�.
Zetkn�� si� z dziwn� zagadk�, a w dodatku czeka�o go czasoch�onne poszukiwanie �odzi ratunkowych japo�skiego towarowca. Z drugiej strony ponosi� odpowiedzialno�� za 130 pasa�er�w, w wi�kszo�ci powalonych chorob� morsk� i z pewno�ci� niech�tnych jakimkolwiek akcjom ratunkowym.
- Pozwoli pan, kapitanie, wys�a� na tamten statek szalup� z grup� rozpoznawcz�?
Korvold spojrza� na pierwszego oficera Oscara Steena, wysokiego i trzymaj�cego si� prosto jak tyczka m�czyzn�, o poci�g�ych, klasycznie nordyckich rysach, niebieskich, nieco ciemniejszych ni� u Korvolda oczach, a tak�e spalonych przez s�o�ce, niemal bezbarwnych w�osach i ciemnej cerze.
Nie odpowiedzia� od razu, przeszed� przez mostek, stan�� przy oknie i wyjrza� na fale przewalaj�ce si� mi�dzy dwoma statkami - ich wysoko��, od podstawy do szczytu, si�ga�a trzech lub nawet czterech metr�w.
- Nie mam zamiaru ryzykowa� �ycia ludzi, Steen. Zaczekajmy lepiej, a� morze nieco si� uspokoi.
- Spuszcza�em ju� �odzie w gorszych warunkach.
- Nie ma po�piechu. To martwy statek, jak trup w kostnicy, i wydaje mi si�, �e z powodu przemieszczenia �adunku nabiera wody. Chyba lepiej zostawi� go i zaj�� si� poszukiwaniem �odzi ratunkowych.
- Ale na pok�adzie mog� by� jeszcze ranni.
Korvold pokr�ci� g�ow�.
- �aden kapitan nie zszed�by ze statku, zostawiaj�c rannych marynarzy na pok�adzie.
- Nie zrobi�by tego nikt przy zdrowych zmys�ach, ale tamci porzucili chyba sprawny jeszcze statek i spu�cili szalupy w samym sercu wiej�cego z pr�dko�ci� sze��dziesi�ciu pi�ciu w�z��w tajfunu, nie nadaj�c przy tym wezwania o pomoc.
- Zgadzam si�, �e to zagadkowe - przyzna� Korvold.
- Trzeba chocia�by rozpozna� �adunek - ci�gn�� Steen. - S�dz�c po zanurzeniu, �adownie s� pe�ne, a mo�e w nich by� jakie� siedem tysi�cy samochod�w.
Korvold obrzuci� Steena karc�cym spojrzeniem.
- Czy�by� my�la� o op�acie za uratowanie statku, Steen?
- Owszem, kapitanie. Je�li na pok�adzie nie ma nikogo i zdo�aliby�my doprowadzi� statek z pe�nym �adunkiem do portu, r�cz�, �e op�ata za uratowanie wynosi�aby po�ow� jego warto�ci albo nawet wi�cej. Nasze towarzystwo zarobi�oby jakie� pi��set lub sze��set milion�w koron i ca�a za�oga otrzyma�aby premie.
Korvold zamy�li� si� na chwil�, konfrontuj�c swoje z�e przeczucia z chciwo�ci�, kt�ra ostatecznie przewa�y�a szal�.
- Dobra, zbierz grup� rozpoznawcz� i nie zapomnij o mechaniku. Dym unosz�cy si� z komina mo�e oznacza�, �e maszyny s� jeszcze na chodzie. - Zawiesi� na chwil� g�os. - Nadal jednak uwa�am, �e trzeba zaczeka�, a� morze si� uspokoi.
- Nie ma czasu - odpar� spokojnie Steen. - Je�li przechy� tamtego zwi�kszy si� jeszcze o dziesi�� stopni, b�dzie za p�no. Musimy si� pospieszy�.
Kapitan westchn�� ci�ko. Dzia�a� wbrew zdrowemu rozs�dkowi, z drugiej jednak strony zdawa� sobie spraw�, �e gdy inni dowiedz� si� o sytuacji �Niebia�skiej Gwiazdy�, wszystkie okr�ty ratownictwa w promieniu tysi�ca mil pop�dz� w t� stron� z pe�n� szybko�ci�, niczym kierowcy woz�w holowniczych na wie�� o wielkiej kraksie na autostradzie.
Wreszcie wzruszy� ramionami.
- Kiedy si� upewnisz, �e nikogo z za�ogi �Niebia�skiej Gwiazdy� nie ma na pok�adzie, a statek da si� prowadzi�, przy�lij meldunek, wtedy rozpoczn� poszukiwania �odzi ratunkowych.
Steen zbieg� z mostka, zanim jeszcze kapitan sko�czy� m�wi�.
W ci�gu dziesi�ciu minut skrzykn�� za�og� i spu�ci� szalup� na wzburzone fale. Opr�cz niego znalaz�o si� w niej czterech marynarzy, starszy mechanik Olaf Andersson oraz oficer ��czno�ci David Sakagawa - jedyny cz�onek za�ogi �Narvika�, kt�ry zna� japo�ski. Marynarze mieli przeszuka� ca�y statek, Andersson sprawdzi� maszyny, Steen natomiast przej�� dow�dztwo towarowca, gdyby okaza�o si�, �e na pok�adzie nikogo nie ma.
Pierwszy oficer stan�� za sterem barkasa o spiczastej rufie i skierowa� go pod fale, kt�re niemal rzuci�y si� na ��d�, jakby chcia�y j� zatopi�. Ale wielki silnik marki Volvo pewnie popycha� szalup�, zbli�aj�c� si� od zawietrznej do towarowca.
Sto metr�w od �Niebia�skiej Gwiazdy� marynarze spostrzegli, �e maj� towarzystwo - wok� statku kr�ci�o si� stado rekin�w, przeczuwaj�cych widocznie, �e wrak mo�e wkr�tce zaton��, dostarczaj�c im kilku smakowitych k�sk�w.
Kiedy sternik skierowa� ��d� na spokojniejsze wody w cieniu masywnej, pochylonej burty, wszyscy odnie�li wra�enie, �e japo�ski statek pod naporem fal mo�e si� w ka�dej chwili na nich przewr�ci�. Steen rozwin�� lekk�, nylonow� drabink�, zako�czon� aluminiowym hakiem, kt�ry przy trzecim rzucie zaklinowa� si� na kraw�dzi burty.
Oficer zacz�� si� wspina� po sznurowej drabince, za nim pospieszy� Andersson i pozostali. Weszli przez ogromny luk kotwiczny i ruszyli na g�r� po w�skiej stalowej drabince przytwierdzonej do masywnej przedniej grodzi. Min�li pi�� pok�ad�w i wreszcie stan�li na najwi�kszym mostku, jaki Steen widzia� w ci�gu pi�tnastu lat sp�dzonych na morzu. Przyzwyczajony do niewielkiej, przytulnej sterowni �Narvika� poczu� si� jak w przestronnej sali gimnastycznej - imponuj�cy blok elektronicznej aparatury sterowania zajmowa� tylko niewielk�, centraln� cz�� pomieszczenia.
Nie by�o tu nikogo, a na pod�odze wala�y si� mapy, sekstansy i inne przyrz�dy nawigacyjne, kt�re powypada�y z otwartych szafek. Na pulpicie le�a�y dwa otwarte nesesery, jakby ich w�a�ciciele tylko na kr�tko st�d wyszli. Wszystko wskazywa�o na to, �e ludzie opuszczali statek w panice.
Steen obejrza� konsol� elektroniczn�.
- Jest w pe�ni zautomatyzowany - rzek� do Anderssona.
In�ynier skin�� g�ow�.
- Co wi�cej, komputer jest sterowany g�osem, nie trzeba przestawia� �adnych d�wigni ani przekazywa� rozkaz�w sternikowi.
Pierwszy oficer obr�ci� si� do Sakagawy.
- Potrafisz to uruchomi� i wyda� kilka polece�?
Urodzony w Norwegii Japo�czyk pochyli� si� nad konsol�, w milczeniu bada� j� wzrokiem przez kilka sekund, wreszcie wcisn�� szybko dwa klawisze. Zapali�y si� �wiate�ka na pulpicie i z wn�trza maszynerii dobieg� cichy szum. Sakagawa z lekkim u�miechem spojrza� na Steena.
- M�j japo�ski nie jest najlepszy, ale mam nadziej�, �e zdo�am si� z nim porozumie�.
- Popro� go o raport o stanie statku.
Sakagawa powiedzia� co� kr�tko do mikrofonu i po chwili z g�o�nika pop�yn�� niski m�ski g�os. Kiedy sko�czy�, ��czno�ciowiec popatrzy� rozszerzonymi oczyma na Steena.
- Komputer m�wi, �e zawory wyr�wnawcze s� otwarte, a poziom wody w maszynowni si�ga dw�ch metr�w.
- Ka� mu je zamkn��!
Po szybkiej wymianie s��w Sakagawa pokr�ci� g�ow�.
- Wed�ug komputera zawory s� zablokowane i nie da si� ich zamkn�� elektrycznie.
- Wygl�da na to, �e mam ju� robot� dla siebie - wtr�ci� Andersson. - Zejd� na d� i spr�buj� je zamkn�� r�cznie. Rozka�cie temu durnemu robotowi, �eby uruchomi� pompy.
Skin�� r�k� na dw�ch marynarzy i ca�a tr�jka znikn�a w w�skim przej�ciu wiod�cym ku maszynowni.
Do Steena podszed� inny marynarz, twarz mia� blad� jak �ciana, a oczy rozszerzone z przera�enia.
- Panie oficerze... znalaz�em zw�oki. To chyba radiotelegrafista.
Pierwszy pospieszy� do kajuty ��czno�ci. Na krze�le przed pulpitem z aparatur� radiow� siedzia� dziwnie bezkszta�tny trup, tylko w zarysach przypominaj�cy cz�owieka, kt�ry w porcie wszed� na pok�ad �Niebia�skiej Gwiazdy�. W og�le nie mia� w�os�w i gdyby nie z�by, widoczne pod nie istniej�cymi wargami, trudno by�oby nawet powiedzie�, z kt�rej strony jest twarz. Wygl�da� odra�aj�co, jak gdyby �ci�gni�to z niego ca�� sk�r� - cia�o by�o niemal stopione i cz�ciowo nadpalone.
Nigdzie jednak nie wida� by�o �lad�w dzia�ania �aru lub ognia. Mundur trupa wygl�da� na �wie�o wyprany i wyprasowany.
Mo�na by odnie�� wra�enie, �e cz�owiek wypali� si� od wewn�trz.
2
Dusz�cy fetor i okropny widok wstrz�sn�y Steenem, min�a dobra minuta, nim si� otrz�sn��. W ko�cu odsun�� na bok krzes�o z odra�aj�cymi zw�okami i pochyli� si� nad pulpitem ��czno�ci.
Na szcz�cie wy�wietlacz wskazywa� cz�stotliwo�� cyframi arabskimi. Po kilku minutach wciskania na �lepo r�nych klawiszy uda�o mu si� nawi�za� ��czno�� z �Narvikiem� i niemal natychmiast zg�osi� si� kapitan Korvold.
- S�ucham, Steen - odpar� napi�tym g�osem. - Co tam zastali�cie?
- Wydarzy�o si� tu co� strasznego, kapitanie. Na statku nie ma �ywej duszy. Znale�li�my tylko jedne zw�oki, spalonego radiooperatora.
- Mieli po�ar na pok�adzie?
- Nic na to nie wskazuje. W automatycznym uk�adzie kontroli przeciwpo�arowej w centralnym komputerze �wieci si� zielona lampka.
- Czy mo�esz stwierdzi�, z jakiego powodu za�oga opu�ci�a statek?
- Nie. Wygl�da na to, �e rozkaz spuszczenia szalup zosta� wydany w po�piechu i ludzie uciekali w panice.
Korvold zagryz� wargi, a kostki palc�w zaci�ni�tych kurczowo na s�uchawce a� pobiela�y.
- Jak mam to rozumie�?
- Zawory wyr�wnawcze s� otwarte i zablokowane, Andersson poszed� do maszynowni, aby zamkn�� je r�cznie.
- Wi�c dlaczego, do diab�a, ca�a za�oga porzuci�a statek z tysi�cami nowych samochod�w w �adowniach? - zapyta� Korvold podniesionym g�osem.
- Sta�o si� tu co� podejrzanego, kapitanie, co� niezwyk�ego. Zw�oki radiooperatora s� w strasznym stanie, wygl�da tak, jakby przypiekano go na ruszcie.
- Chcesz, �eby do��czy� do was lekarz okr�towy?
- W niczym nie pomo�e, najwy�ej wystawi akt zgonu.
- Rozumiem - odpar� Korvold. - Zostaniemy w miejscu jeszcze przez p� godziny, potem ruszamy na poszukiwanie rozbitk�w.
- Czy porozumia� si� pan ju� z armatorem, kapitanie?
- Nie, czeka�em na informacj�, czy kto� z za�ogi zosta� przy �yciu i czy mo�emy wyst�powa� o op�at� za uratowanie statku. Zbadajcie go dok�adnie. Je�li tylko b�dziesz mia� pewno��, �e na pok�adzie nie ma �ywej duszy, zawiadomi� dyrektora naszego towarzystwa, �e przejmujemy w posiadanie �Niebia�sk� Gwiazd�.
- In�ynier Andersson zamyka ju� zawory, silniki s� sprawne i wkr�tce po osuszeniu maszynowni powinni�my by� gotowi do drogi.
- Im szybciej, tym lepiej - rzek� Korvold. - Dryfujecie w kierunku brytyjskiej jednostki oceanograficznej utrzymuj�cej sta�� pozycj�.
- W jakiej odleg�o�ci od nas?
- Oko�o dwunastu kilometr�w.
- To bezpieczny dystans.
- Powodzenia, Oskarze. Wracaj bezpiecznie do portu - rzuci� kr�tko Korvold i przerwa� po��czenie.
Steen odwr�ci� si� od nadajnika, pr�buj�c nie patrze� w kierunku zdeformowanego trupa na krze�le. Przeszy� go zimny dreszcz. Nie zdziwi�by si�, gdyby ujrza� teraz schodz�cego z mostka upiora kapitana �Lataj�cego Holendra�. Nie ma nic gorszego ni� porzucony i sprawny statek - pomy�la� z gorycz�.
Kaza� Sakagawie odnale�� dziennik okr�towy i przet�umaczy� ostatnie wpisy. Dw�ch pozosta�ych marynarzy wys�a� na przeszukiwanie �adowni, a sam zacz�� systematyczn� inspekcj� pomieszcze� za�ogi. Czu� si� tak, jakby zwiedza� nawiedzone przez duchy zamczysko.
Nie znalaz� niczego szczeg�lnego, poza paroma sztukami rozrzuconych ubra�. W przeciwie�stwie do ba�aganu na mostku tu panowa� porz�dek, jak gdyby ludzie mieli wkr�tce wr�ci� z wachty. Na biurku w kajucie kapita�skiej sta�a taca z dwiema fili�ankami herbaty, kt�re jakim� cudem nie spad�y podczas sztormu. Na ��ku le�a� mundur, a na dywaniku pod koj� sta�a para wyczyszczonych do po�ysku but�w. Podni�s� fotografi�, kt�ra przewr�ci�a si� na biurko - przedstawia�a kobiet� i trzech kilkunastoletnich ch�opc�w.
Nie mia� zamiaru grzeba� si� w sekretach obcych ludzi, i tak czu� si� jak intruz.
Trafi� stop� na jaki� przedmiot le��cy pod biurkiem, schyli� si� i podni�s� pistolet kalibru 9 mm, automatyczny austriacki steyr GB.
Wsun�� go za pasek spodni.
Dzwonienie wisz�cego na �cianie zegara przerazi�o go do tego stopnia, �e zakl�� na g�os. Wyszed� z kajuty i szybkim krokiem wr�ci� na mostek.
Sakagawa siedzia� z nogami opartymi o male�kie biurko w pokoju mapowym i czyta� dziennik okr�towy.
- Znalaz�e� - stwierdzi� Steen.
- Le�a� w jednym z neseser�w - odpar� tamten, przerzuci� kilka kartek i zacz�� czyta�: �Niebia�ska Gwiazda�, dwustupi�tnastometrowy towarowiec, zwodowany szesnastego marca tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tego �smego roku, jest w�asno�ci� sp�ki przewozowej Sushimo Limited. W tym rejsie wiezie siedem tysi�cy dwie�cie osiemdziesi�t osiem samochod�w marki Murmoto do Los Angeles.
- Czy znalaz�e� jak�� wzmiank� o przyczynach opuszczenia statku przez za�og�? - spyta� Steen.
Tamten w zamy�leniu pokr�ci� g�ow�.
- Nie ma ani s�owa o katastrofie, epidemii czy buncie, nie ma te� notatki o przej�ciu tajfunu. Ale ostatni wpis jest do�� dziwny.
- Przeczytaj.
Sakagawa milcza� przez chwil�, uk�adaj�c w my�lach t�umaczenie z japo�skiego.
- W do�� lu�nym przek�adzie brzmi to nast�puj�co: �Pogoda si� za�amuje, morze wzburzone. Ludzie zapadli na tajemnicz� dolegliwo��, kt�ra nie oszcz�dzi�a nikogo, tak�e kapitana. Podejrzenie zatrucia pokarmowego. Nasz pasa�er, pan Yamada, jeden z dyrektor�w towarzystwa, dosta� ataku histerii i krzycza�, �e powinni�my ucieka� i zatopi� statek. Kapitan, wed�ug kt�rego pan Yamada przeszed� powa�ne za�amanie nerwowe, rozkaza� po�o�y� go do ��ka i nie wypuszcza� z kajuty�.
Steen ze zdziwieniem popatrzy� na Sakagaw�.
- To wszystko?
- Owszem, to ca�o�� ostatniego wpisu. Nie ma nic wi�cej.
- Jak� nosi dat�?
- Pierwszego pa�dziernika.
- To przedwczoraj.
Sakagawa sm�tnie pokiwa� g�ow�.
- Kr�tko potem musieli opu�ci� statek. Dziwne, �e nie zabrali ze sob� dziennika.
Steen powoli przeszed� do kajuty ��czno�ci, pr�buj�c wy�uska� jaki� sens z owego wpisu. Przystan�� nagle i opar� si� r�k� o futryn� drzwi. Mia� wra�enie, �e pok�ad ko�ysze mu si� przed oczyma, i poczu� md�o�ci. Z trudem prze�kn�� ��� podchodz�c� mu do gard�a. Ale dolegliwo�ci min�y r�wnie szybko, jak si� pojawi�y.
Podszed� na sztywnych nogach do nadajnika i wywo�a� �Narvik�.
- Pierwszy oficer Steen wzywa kapitana Korvolda. Odbi�r.
- Tak, Oskarze. S�ucham,
- Szkoda czasu na poszukiwanie rozbitk�w. Zgodnie z wpisem do dziennika okr�towego za�oga opu�ci�a statek, jeszcze zanim tajfun uderzy� z pe�n� moc�. Spu�cili szalupy dwa dni temu, a wiatr m�g� je do tego czasu odegna� nawet o kilkaset kilometr�w.
- O ile ich nie zatopi�.
- To ma�o prawdopodobne.
- W porz�dku, Oskarze. Zgadzam si�, �e poszukiwania by�yby bezcelowe. Zrobili�my wszystko, co w naszej mocy. Zawiadomi�em ameryka�skie ratownictwo morskie na wyspie Midway oraz na Hawajach i przekaza�em informacj� wszystkim statkom w tym rejonie. Jak tylko b�dziecie mogli ruszy� w drog�, wracamy na kurs do San Francisco.
- Przyj��em - odpar� Steen. - Id� teraz do maszynowni zobaczy�, co zdzia�a� Andersson.
Zaledwie wy��czy� nadajnik, zaterkota� telefon w sterowni.
- Tu mostek.
- Panie Steen... - rozleg� si� s�aby g�os.
- S�ucham, o co chodzi?
- M�wi marynarz Arne Midgaard. Czy mo�e pan zaraz przyj�� do �adowni na pok�adzie C? S�dz�, �e co� znalaz�em...
Urwa� nagle i w s�uchawce rozleg�y si� odg�osy wymiotowania.
- �le si� czujesz, Midgaard?
- Prosz� si� pospieszy�...
W telefonie brz�kn�o i zapad�a cisza.
- Kt�ry klawisz mam nacisn��, �eby po��czy� si� z maszynowni�?! - zawo�a� do Sakagawy, ale tamten nie odpowiada�.
Steen zajrza� do pokoju mapowego. Sakagawa siedzia� skulony, blady jak �ciana i oddycha� ci�ko. Po chwili uni�s� g�ow� i sykn�� przez z�by, z trudem �api�c powietrze:
- Czwarty od lewej... ��czy z maszynowni�.
- Co� ci dolega? - zapyta� Steen.
- Nie wiem... Czuj� si�... parszywie.. ju� dwa razy wymiotowa�em.
- Trzymaj si� - rzek� pierwszy. - Zbior� pozosta�ych i wyniesiemy si� z tej cholernej trupiarni.
Zadzwoni� do maszynowni, ale nikt nie podni�s� s�uchawki. Stopniowo ogarnia� go strach - l�k przed nieznanym, z kt�rym si� tu zetkn�li. Mia� wra�enie, �e fetor �mierci czu� ju� na ca�ym statku.
Pospiesznie rzuci� okiem na rozk�ad �adowni umieszczony na grodzi i zacz�� zbiega� po schodach, przeskakuj�c po sze�� stopni naraz. Chcia� tak samo pogna� do �adowni, ale w w�skim korytarzyku chwyci�y go tak silne nudno�ci, �e jedynie powl�k� si� chwiejnym krokiem niczym pijak w�druj�cy bocznymi uliczkami.
W ko�cu dotar� do drzwi prowadz�cych na pok�ad �adowni C i ujrza� szeregi wielobarwnych aut ci�gn�ce si� na sto metr�w w jedn� i drug� stron�. Ku swemu zdumieniu stwierdzi�, �e mimo szalej�cego sztormu i sporego przechy�u statku wszystkie samochody stoj� w idealnym porz�dku.
Zawo�a� Midgaarda, lecz jego g�os ugrz�z� mi�dzy setkami pojazd�w. Odpowiedzia�a mu cisza. Po chwili jego uwag� przyci�gn�o co�, co wyr�nia�o si� niczym �o�nierz w kolumnie wojska, trzymaj�cy transparent.
Maska jednego z samochod�w by�a otwarta i stercza�a do g�ry.
Ruszy� na mi�kkich nogach mi�dzy autami, wspieraj�c si� o drzwi oraz b�otniki i obijaj�c �ydki o wystaj�ce zderzaki.
- Czy jest tu kto�?! - zawo�a� ponownie, kiedy zbli�y� si� do pojazdu z uniesion� mask�.
Tym razem us�ysza� cichy j�k. W kilku krokach dopad� samochodu i ujrza� Midgaarda le��cego przy kole.
Twarz m�odego marynarza pokrywa�y j�trz�ce rany, z k�cika ust sp�ywa�a piana przemieszana z krwi�. Rozszerzone oczy wpatrywa�y si� w sufit, a ods�oni�te przedramiona by�y sine pod pergaminowe bia�� sk�r�. Dos�ownie rozk�ada� si� na oczach Steena.
Pierwszy opar� si� ramieniem o s�siednie auto; by� zbyt przera�ony.
W ge�cie bezradno�ci i desperacji obj�� d�o�mi g�ow�, nie zwr�ci� uwagi na grube pasma w�os�w, kt�re przyklei�y mu si� do palc�w i odpad�y, kiedy opuszcza� r�ce.
- Na Boga! - szepn��, widz�c po Midgaardzie, jak straszliwa czeka go �mier�. - Dlaczego mamy tu umrze�? Co nas zabija?
3
Badawcza ��d� g��binowa �Stara Gerda� ko�ysa�a si� pod wysi�gnikiem pot�nego d�wigu przy prawej burcie brytyjskiego statku oceanograficznego �Niezwyci�ony�. Morze uspokoi�o si� na tyle, �e mo�na ju� by�o spu�ci� j� w celu pobrania pr�bek z le��cego na g��boko�ci 5200 metr�w dna morskiego. Za�oga przeprowadza�a w�a�nie szczeg�owe testy system�w bezpiecze�stwa.
Opr�cz nazwy batyskaf nie mia� w sobie nic starego - kszta�tem przypomina� dzie�o sztuki wsp�czesnej. Po trwaj�cych rok pracach w Brytyjskim Towarzystwie Bada� Kosmicznych musia� przej�� teraz wszelkie pr�by podczas pierwszych zanurze� wzd�u� grzbietu Mendocino, wielkiego uskoku na dnie Pacyfiku, ci�gn�cego si� od p�nocnych wybrze�y Kalifornii a� po �rodek oceanu w kierunku Japonii.
Wygl�dem zewn�trznym ca�kowicie r�ni� si� od klasycznych batyskaf�w o op�ywowych kszta�tach. Nie sk�ada� si� z cygarokszta�tnego kad�uba z umieszczon� pod spodem kabin�, ale z czterech przezroczystych kul wykonanych z tytanu oraz tworzyw sztucznych, po��czonych grubymi rurami, co upodabnia�o go do czapki b�azna. W pierwszej kuli znajdowa� si� sprz�t fotograficzny wszelkiego autoramentu, druga mie�ci�a zbiorniki powietrzne i balastowe oraz akumulatory, trzeci� przeznaczono na silniki elektryczne i butle spr�onego tlenu. Czwarta, najwi�ksza i umieszczona centralnie powy�ej tamtych trzech, stanowi�a zarazem kabin� za�ogi i ster�wk�.
Konstrukcja �Starej Gerdy� mia�a wytrzyma� ogromne ci�nienia najwi�kszych g��bin oceanicznych. ��d� z pe�n� za�og� mog�a przebywa� w mrocznych otch�aniach w�d przez czterdzie�ci osiem godzin i porusza� si� z pr�dko�ci� do o�miu w�z��w.
Craig Plunkett, g��wny konstruktor i jednocze�nie pilot �Starej Gerdy�, z�o�y� wreszcie podpis na ostatnim formularzu. Wygl�da� na czterdzie�ci pi�� lub pi��dziesi�t lat, a siwiej�ce w�osy starannie zaczesywa� na bok, aby ukry� wydatn� �ysin�. Z rumianej twarzy spogl�da�y piwne oczy z obwis�ymi jak u psa go�czego dolnymi powiekami. Z racji swego udzia�u w projektowaniu �odzi traktowa� j� niczym prywatny jacht wycieczkowy.
Naci�gn�� gruby, we�niany sweter, maj�cy chroni� go przed ch�odem morskiej toni, i wsun�� stopy w mi�kkie, obszyte futrem mokasyny. Przecisn�� si� przez tunel wej�ciowy, zamkn�� za sob� klap� w�azu i usiad� przed pulpitem, uruchamiaj�c sterowane komputerem mechanizmy batyskafu.
Doktor Raul Salazar z uniwersytetu w Meksyku, specjalista od geologii podmorskiej, siedzia� ju� na swoim stanowisku i sprawdza� dzia�anie sonaru do penetracji dna.