7577

Szczegóły
Tytuł 7577
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7577 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7577 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7577 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Barbara Piotrowska-Dubik Kwiaty na stepie Pami�tnik ^ zes�ania Wydawnictwo im. Stefana Kardyna�a Wyszy�skiego �SOLI DEO" APOs|oLICUM Warszawa-Z�bki 2001 WST�P W literaturze opisuj�cej dramatyczne losy Polak�w w czasie II wojny �wiatowej specjalnym rozdzia�em s� wspomnienia dzieci, kt�re stanowi�y oko�o jednej trzeciej zes�a�c�w wywiezionych w g��b ZSRR. Wiele z nich nie prze�y�o okrutnych dni zes�ania i pozosta�o tam na zawsze. Ci, kt�rzy prze�yli, s� �yw� ksi�g� pami�ci. Jedn� z kart tej ksi�gi otwiera przed nami autorka �Kwiat�w na stepie". Basia, jako dwunastoletnia dziewczynka, zosta�a w 1940 r., wraz z matk� i dwoma m�odszymi bra�mi, zes�ana do Kazachstanu. Tam prze�y�a przesz�o sze�� lat w skrajnie trudnych warunkach, w ci�kiej pracy fizycznej. Basiu, Tw�j pami�tnik pisany przez wszystkie lata zsy�ki � cho� wybi�rczo zniszczony z obawy przed rewizj� na granicy podczas powrotu do Polski �jak r�wnie� zachowane przez Ciebie listy, prasa i dokumenty daj� nam wierny obraz tamtych dni. Zapiski bardzo osobiste, pe�ne �wie�o�ci i autentyzmu �wiadcz� o tym, jak kilkunastoletnie dziecko prze�ywa�o czas wojny, czas skazania na zag�ad�, czas nieludzki i ludzki zarazem. �Kwiaty na stepie" � to niezapomniany obraz bezkresnych step�w Kazachstanu, gdzie na wiosn� spo�r�d srebrzystej trawy pn� si� ku niebu niezliczone, pi�kne, r�nokolorowe kwiaty � ca�y kobierzec kwiat�w w z�ocistych promieniach s�o�ca. Ale podczas upalnego lata kwiaty przekwitaj�, wyschni�ta trawa rani bole�nie bose stopy. A w zimie na zawianym �niegiem i skutym mrozem stepie szaleje buran, nios�c �mier�. Dzieci polskie, jak kwiaty, zosta�y rzucone w daleki, obcy step. I tam w upale i mrozie, w n�dzy i g�odzie jak�e cz�sto gin�y. Jak wiele polskich mogi� i ma�ych mogi�ek, jak wiele krzy�y, zwr�conych w stron� Ojczyzny, pozosta�o tam na zawsze. Mo�e wiosn� kwitn� na tych grobach pi�kne stepowe kwiaty?... Dzieci, kt�re prze�y�y, szybko przechodzi�y w �wiat doros�ych, w �wiat pracy i odpowiedzialno�ci, w �wiat okrucie�stwa i z�a, jakiego nie zna�y dot�d. A jednak i tam do�wiadczy�y dobra. I tam znale�li si� ludzie, kt�rzy dzielili si� z nimi kawa�kiem chleba, dachem nad g�ow�, dobrym s�owem, pomagali w pracy ponad si�y. Doznawana �yczliwo�� budzi�a nadziej� zes�a�c�w, dodawa�a im si� do przetrwania. To tak�e by�y pi�kne �kwiaty" dobroci ludzkiej, wyros�e w twardym, okrutnym �wiecie z�a. Basiu, dobrze, �e B�g przyprowadzi� Ci� szcz�liwie z powrotem do Polski po trudnym do�wiadczeniu zes�ania. Jako oficer tworz�cej si� Armii Andersa w Rosji widzia�em �posio�ek" zes�a�c�w. Wiem, jak wygl�da�o wasze �ycie, jaki by� ten kazachsta�ski �raj". Tak prawdziwie to opisujesz. P�niej, gdy ju� wysz�o nasze wojsko z Rosji, B�g da� nam wielk� �ask� otoczy� opiek� polskie dzieci, uratowane z zes�ania, zgromadzone w obozach dla uchod�c�w na Bliskim Wschodzie � w Teheranie, w Isfahanie, w Indiach. Pozna�em wtedy z bliska dramat i g��bi� prze�y� zes�ania. Ca�ym sercem dzi�kuj� Ci, Basiu, za te wspomnienia, za ka�de zdanie. Tak, jak Twoje serce bieg�o do Polski, tak i my z Indii, pomimo wszystkich czar�w tej ziemi, my�l� nieustannie kr��yli�my wok� Ojczyzny. Niech Twoje wspomnienia jednocz� wszystkich czytaj�cych wok� Golgoty Wschodu, w kt�rej byli�my tak prawdziwi, autentyczni, mocni. B�g, drugi cz�owiek, rodzina � byli w naszym �yciu na w�a�ciwym miejscu. A Polska by�a naszym najwi�kszym umi�owaniem i t�sknot�. By� to czas wielkiej pr�by wiary i patriotyzmu, czas zmagania si� o zachowanie godno�ci za wszelk� cen� i do- strze�enia dobra nawet tam, gdzie wydawa�o si�, �e go znale�� nie mo�na. Jak�e prawdziwie powiedzia� ks. Edmund Cisak, obecny kapelan Sybirak�w, podczas wsp�lnej Drogi Krzy�owej: �Byli�my pozbawieni, jak Chrystus, wszystkiego, z wyj�tkiem poczucia w�asnej godno�ci ludzkiej i chrze�cija�skiej, godno�ci Polaka". Niech Twoje s�owa, Basiu, b�d� dla nas pomoc�, aby�my umieli dzisiaj z podobn� determinacj� zmaga� si� o ludzk� godno�� i rozmi�owa� si� na nowo w Polsce. Jest ona w ogromnej potrzebie i ci�gle czeka �jak powtarza� kardyna� Wyszy�ski � na �nowych ludzi plemi�". Ks. hm. Zdzis�aw J. Peszkowski Kapelan Naczelny ZHP poza granicami Kraju Pocz�tek wojny Jesie� i zima 1939/40 Kiedy� uczy�am si� na lekcjach geografii o dalekiej Syberii, o jej przyrodzie, krajobrazie, klimacie. Na lekcjach historii s�ucha�am z przej�ciem o zes�a�cach na Syberi�, o ich tu�aczce, ci�kiej niewolniczej pracy i wielkiej t�sknocie do Ojczyzny. W moim domu rodzinnym ch�on�am opowiadania ojca o I wojnie �wiatowej, w kt�rej walczy� na froncie, o �yciu Polak�w pod zaborami, o Wrze�ni i o udziale ojca w powstaniu wielkopolskim oraz w wojnie 1920 roku. Do dwunastego roku �ycia by�o mi po prostu dobrze. Nauka, poch�anianie ksi��ek, dzieci�ca rado�� i marzenia o przysz�o�ci nieznanej, tajemniczej, ciekawej, ch�� poznawania �wiata. Interesowa�y mnie kraje misyjne, bo jak�e mog�o by� inaczej, �wiat i ludzie wydawali mi si� tacy wspaniali. Na wszystko patrzy�am dzieci�cymi, ufnymi oczyma. Nie wierzy�am w�wczas w z�o i okrucie�stwo. I sta�o si� ... Nadszed� sierpie� roku 1939. B�dzie wojna � m�wi� ludzie, pisz� w gazetach. Mieszkamy w Poznaniu na Cytadeli. Ojciec m�j, Jan Piotrowski, jest kapitanem VII Batalionu ��czno�ci. Od d�u�szego czasu nie przychodzi do domu, tak jest zaj�ty. Ogromny ruch, z ca�ej Polski �ci�gaj� �o�nierze. W naszym ogrodzie jest ich pe�no, po prostu koczuj�. S� m�odzi, tryskaj�cy �yciem i humorem, wieczorami �piewaj� pie�ni wojskowe, patriotyczne i religijne. Wielu mieszka�c�w Poznania zaczyna opuszcza� miasto. 28 sierpnia tatu� wpada na chwil� do domu i m�wi, �e powinni�my jak najszybciej wyjecha�, najlepiej na Wo�y� do cioci Wandy. Mamusia zrozpaczona zaczyna si� pakowa� z pomoc� Cesi Guligowskiej, naszej gosposi, kt�ra chce z nami wyjecha�, wobec czego tatu� stara si� i dla niej o �Rozkaz Wyjazdu". � Tatusiu, a mo�e nie b�dzie wojny? Czy musimy wyje�d�a�? Przecie� nied�ugo rozpocz�cie roku szkolnego, zda�am do gimnazjum. Tak czeka�am i cieszy�am si� na ten dzie�, mia�am ju� nawet niebiesk� tarcz� gimnazjum im. Klaudyny Potockiej. Czy nie p�jd� do tej szko�y? Brat Ada� przeszed� do klasy sz�stej, a ma�y J�dru� nie ma jeszcze dw�ch lat. Zapada decyzja: musimy wyjecha�. Wi�kszo�� rzeczy b�dzie nadana na baga�, a tylko niezb�dne, potrzebne na pierwsze dni, pakujemy do podr�cznych walizek. Dooko�a atmosfera smutku, nawet grozy �jak przed burz�. �o�nierze w ogrodzie u�miechaj� si� do nas, s� �wiadkami mojego po�egnania z pieskami: Dian� i D�okiem. Przytulam si� do nich i g�aszcz� � s� niespokojne, widocznie przeczuwaj� co� z�ego. Moje �zy spadaj� na ich sier��. 29 sierpnia odjazd � kierunek wsch�d. Rozstanie z kochanym ojcem, najsmutniejsza chwila, jak� dot�d prze�y�am w moim �yciu. � Je�li b�dziecie mogli, uczcie si� �m�wi. Znak krzy�a i pierwsze �zy w b��kitnych oczach mojego ojca (nigdy ich dot�d nie widzia�am). Z pewno�ci� spodziewa si�, �e pr�dko nas nie zobaczy, mo�e nigdy. Najd�u�ej trzyma w obj�ciach ma�ego J�drusia. P�acz�. Po�egnania s� zawsze smutne, ale to jest wyj�tkowe. � B�d�cie dzielni, niech B�g was prowadzi � m�wi ojciec. � I ciebie, ojcze drogi. Samoch�d rusza. Jeszcze widz� sylwetk� ojca w mundurze z odkryt� g�ow�, powoli niknie z oczu. Pozosta� na Cytadeli z �o�nierzami. Jest mi coraz smutniej, chocia� nie zdaj� sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji. Wreszcie dworzec kolejowy, pi�kny s�oneczny dzie�, a tyle �ez. W poci�gu gwar i t�oczno � mobilizacja! O godzinie 17 poci�g rusza, opuszczamy Pozna�. � �egnaj drogie miasto! Jedziemy wolno. Mijaj� nas poci�gi pe�ne �o�nierzy m�odych, roz�piewanych, b�d� walczy� w obronie Ojczyzny. Na stacjach p�acz i lament kobiet, krzyk dzieci; �egnaj� swoich ojc�w, m��w, syn�w, narzeczonych. S�ycha� te� zawo�ania: Ja�ku, zabij Hitlera! Sceny �a�osne, przeplatane humorem. Nagle mimo moich dwunastu lat zaczynam rozumie� groz� sytuacji. Koniec dzieci�cego �wiata rado�ci, koniec marze�, ka�da godzina, ka�dy dzie� odt�d prze�yty liczy si� inaczej. U�wiadamiam sobie, �e tak w�a�nie zaczyna si� nowy etap mojego �ycia. Musz� dojrzalej patrze� na to, co si� dzieje. Odpowiadam za mamusi� i dw�ch m�odszych braci. O godzinie 2 w nocy Warszawa. Na Dworcu G��wnym ruch nie do opisania. Harcerze roznosz� chleb i herbat� �o�nierzom jad�cym na zach�d. Z trudem dostajemy si� do nast�pnego poci�gu. Na peronie zauwa�amy, �e nasze baga�e nie zosta�y za�adowane do poci�gu, kt�rym odje�d�amy z Warszawy. J�dru� �pi na r�kach mamusi, nie p�acze. O godzinie 9 rano Rejowiec, zn�w czekanie, przesiadka. Nadje�d�aj� rozmaite poci�gi, ale tylko mobilizacyjne z wojskiem � dla zwyk�ych podr�nych brak miejsc. Zbli�a, si� wiecz�r. Czy w og�le dzi� wyjedziemy z Rejowca? Na stacji stoi poci�g towarowy, kt�ry ma jecha� przez Zawad�, pe�en wojska, ale pu�kownik wyra�a zgod�, �eby�my nim pojechali (pierwsza moja podr� wagonem towarowym). Mijamy Krasnystaw, w kt�rym mieszkali�my do roku 1931. W nocy jeste�my w Zawadzie. Tym razem szcz�cie dopisuje, poci�g jad�cy na Wo�y� stoi na stacji. Jedziemy do U�ci�uga, po�o�onego nad samym Bugiem, gdzie szwagier mamusi, J�zef Piotrowicz, jest kierownikiem szko�y powszechnej, a jego �ona Wanda (siostra mamy) nauczycielk�. Maj� dwie c�rki: dziewi�cioletni� Krysi� i czteroletni� Renie. Do U�ci�uga docieramy wczesnym rankiem 31 sierpnia 1939 r. w czwartek. Na stacji czeka str� szkolny, pan Witkowski, kt�ry zawozi nas do wujostwa. Pi�kny dom w sadzie, naprzeciw du�a szko�a, pomalowana na bia�o, l�ni�ca czysto�ci�, przygotowana na rozpocz�cie nowego roku szkolnego 1939/40. Rado�� ze spotkania z rodzin�. Krysia pokazuje nowe ksi��ki i zeszyty szkolne. A my? Pomimo pierwszej rado�ci powitania jeste�my wszyscy przygn�bieni � nastr�j grozy, z�e przeczucia. Czy to mo�liwe, �eby rozp�ta�a si� wojna? �1 wrze�nia, w pi�tek siedzimy w saloniku przy �niadaniu i s�uchamy radia. Nagle cisza. Po chwili przemawia prezydent Ignacy Mo�cicki do narodu. M�wi, �e dzi� nad ranem zachodni wr�g przekroczy� granice Polski. Potem s�owa skierowane do �o�nierzy i hymn �Jeszcze Polska nie zgin�a". Pop�yn�y �zy, przechodz�ce w zbiorowy p�acz... Bo�e, ratuj nas i nasz� Ojczyzn�! 4 wrze�nia na rozpocz�cie roku szkolnego zbiera si� grono ^ nauczycielskie oraz dzieci. Wujek jako kierownik szko�y przemawia �ami�cym si� g�osem. Jest wojna i jest niebezpiecznie. Na razie, a� do odwo�ania, nauka w nowym roku szkolnym 1939/40 nie mo�e by� rozpocz�ta. �piewamy wsp�lnie nasz hymn narodowy. � Niech �yje Polska i niech B�g ma nas wszystkich w opiece. Dzieci rozchodz� si� bardzo smutne, ze �zami w oczach. Przez U�ci�ug przeje�d�a moc uciekinier�w z zachodu. Wi�kszo�� z nich zatrzymuje si� w szkole. Dzielimy si� tym, co mamy: �ywno�ci�, okryciem, miejscami do spania. Jest bardzo t�oczno i bardzo nerwowo. Ludzie opowiadaj� przera�aj�ce rzeczy o bitwach, bombardowaniach, o swoich prze�yciach po drodze i o tym, jak wielu uciekinier�w zgin�o. Spotykam moje dwie kole�anki z Poznania, Loni� Magdziarsk� i Er� Rogozi�sk�. Jak wynika z komunikat�w radiowych, a tak�e z opowiada�, Niemcy w szybkim tempie posuwaj� si� na wsch�d. My�lami i sercem jestem przy tatusiu � gdzie jest i gdzie walczy? Zaczynamy przygotowywa� si� do obrony. W sadzie kopiemy g��boki schron z kilkumetrowym nasypem. Dniem i noc� przeje�d�aj� przez U�ci�ug samochody i eleganckie limuzyny. Przed nasz dom zaje�d�a auto ci�arowe, z kt�rego wysiadaj� dwaj oficerowie, dwaj cywile i cztery kobiety. Nie m�wi� czyst� polszczyzn�, zaczynamy ich obserwowa�. Zauwa�am, �e kre�l� jakie� plany i szybko chowaj� je, gdy kto� nadchodzi. Mamusia daje zna� �andarmerii � przyje�d�aj� z Hrubieszowa. Podczas przeprowadzonej rewizji okazuje si�, �e w aucie znajduj� si� karabiny maszynowe i inna bro�. Zabrano tych ludzi. 10 wrze�nia po raz pierwszy samolot z polskimi barwami zrzuca bomby na stacj� kolejow�, rani�c trzy osoby. 12 wrze�nia ponowne bombardowanie. I tego w�a�nie dnia nasi kochani um�czeni polscy �o�nierze wkraczaj� do U�ci�uga. Radz� nam, �eby�my opu�cili pobli�e szko�y ze wzgl�du na du�e niebezpiecze�stwo. Jest to punkt strategiczny blisko Bugu i mostu. Niemcy s� ju� niedaleko st�d. A wi�c wie�ci prawdziwe, z pierwszej r�ki, od naszych oficer�w. Co robi�? Wyruszamy do osady za tory kolejowe. Nasz schron przydaje si� polskim �o�nierzom, otrzymujemy za niego pochwa��. Na torach stoi poci�g towarowy z uciekinierami. Dowiadujemy si�, �e du�o ludzi z tego transportu zgin�o. Samolot niemiecki lec�c nisko ostrzela� ich z karabinu maszynowego. Utrudzeni dochodzimy do osady pa�stwa Hildebrand-t�w, lokujemy si� w opuszczonej piwnicy na zewn�trz domu, ze sporym nasypem ziemi na wierzchu. Uciekinierzy z wagon�w r�wnie� kryj� si� w pobliskich piwnicach. Z oddali s�ycha� strza�y. Jeste�my za blisko tor�w, wi�c pod os�on� nocy, przez pola buraczane, uciekamy dalej. Co pewien czas, ku naszemu przera�eniu, pola s� o�wietlane silnymi reflektorami; rzucamy si� w�wczas na ziemi�, J�dru� p�acze. W pobli�u dworek pa�stwa Wo�owskich, pusto i g�ucho, tylko w oborze rycz� nie dojone krowy. �Zamieszkujemy" w piwnicy nieopodal dworku. Piwnica du�a, ma do tego schody prowadz�ce w g��b, jakby na ni�szy pok�ad. Dochodz� inni ludzie z dzie�mi, na razie wszyscy si� mie�cimy. Piwnica jest zimna, wprost lodowata, ale wyboru nie mamy. 15 wrze�nia o godzinie 9 rano s�ycha� huk armat i spadaj�cych bomb, coraz bli�ej strza�y karabin�w i �wist przelatuj�cych kul. Ziemia dr�y. Okoliczne domy p�on�. A wi�c, w U�ci�ugu jest linia frontu. � Matko Bo�a Kochawi�ska, ratuj nas! � �Pod Twoj� obron� uciekamy si� �wi�ta Bo�a Rodzicielko." Mamusia trzyma w r�ce krucyfiks z naszego domu w Poznaniu, ma�e dzieci p�acz�. Obok naszej piwnicy przeje�d�a p�dem jaki� w�z. Nasz niepok�j przeradza si� w zwyczajny ludzki l�k, kt�ry pot�guje si� coraz bardziej. Jeste�my zatrwo�eni, ogarnia nas coraz wi�ksze przera�enie. Nagle s�yszymy krzyki: W lewo, w prawo, Janek, szybciej bo si� wykrwawi! A wi�c, to nasi drodzy �o�nierze, wioz�cy rannych. Bitwa nie ustaje, przeciwnie, rozgorza�a na dobre, huk armat przybiera na sile. Dzieci p�acz� coraz bardziej, s� g�odne, nie zd��yli�my przynie�� im mleka. Nikt nie odwa�a si� p�j�� do dworku, oddalonego zaledwie o par� metr�w � kule �wiszcz� bez przerwy. W ko�cu nasza Cesia decyduje si� na ten krok, pomimo stanowczego sprzeciwu mamusi, kt�ry nie odnosi skutku. Mama krzy�em b�ogos�awi Cesi�, kt�ra za chwil� wraca szcz�liwie, przynosz�c w termosie mleko i ugotowany wczoraj ry�. Huk jest tak straszny, �e nie s�yszymy naszych rozm�w. Nie wyobra�a�am sobie takiego piek�a na ziemi. Coraz wi�cej coraz bli�szych krzyk�w na zewn�trz. Dzieci zn�w p�acz�. Schodzimy wszyscy na dolny pok�ad piwnicy. Kt�ra� z kobiet krzyczy w wielkim zdenerwowaniu: � Zakryjcie im mordy, bo coraz g�o�niej rycz�, wszyscy przez nich zginiemy, jak wpadn� tu hitlerowcy! Dzieci na ten rozpaczliwy krzyk lub mo�e ze zm�czenia przestaj�, jak na komend�, p�aka�. I dos�ownie za par� minut s�yszymy ju� niemieck� mow� w drzwiach piwnicy: � Wer da? �wiec� latark�. Wydaje nam si�, �e stan�y nawet nasze serca, aby swoim biciem nas nie zdradzi�. � Komm, es ist nicht da. G�osy oddalaj� si�, a wi�c Niemcy odchodz�. W tym momencie jest absolutna cisza w piwnicy, �adne z dzieci nie p�acze. Wyra�na opieka Bo�a, po prostu cud, bo inaczej trudno wyt�umaczy� to wydarzenie. Po jakim� czasie huk ustaje � powoli, jak oddalaj�ca si� burza. Nie wiemy, co si� dzieje, czy zn�w b�dzie bitwa? Mijaj� godziny ciszy. Wychodzimy z piwnicy. P�nym wieczorem udajemy si� do dalej po�o�onej osady pani Jackowskiej. I zn�w w�dr�wka przez pola buraczane, o�wietlane reflektorami. Dooko�a po�ary, psy ujadaj�, konie i krowy pospuszczane, okiennice dworku zamkni�te na g�ucho. Odnajdujemy piwnic�, ze s�omy robimy legowisko i zm�czeni usypiamy. 18 wrze�nia wczesnym rankiem wujek zaprz�ga dworskie konie do ocala�ego wozu � zapada decyzja dalszej ucieczki na wsch�d. Uje�d�amy zaledwie 2 km i nagle w oddali, w tumanach wznosz�cego si� kurzu spostrzegamy jad�ce czo�gi. Zawracamy. Spotykamy kilka os�b z U�ci�uga i dowiadujemy si�, �e nasi �o�nierze odparli Niemc�w, kt�rzy wycofali si� na zachodni� stron� Bugu i dalej nie atakuj�. Polskie rozproszone oddzia�y pomaszerowa�y lasami. W tej sytuacji wracamy do domu wujostwa. Dom i szko�a, o dziwo, stoj�, cho� po drodze widzieli�my wiele dymi�cych zgliszcz. W pokojach i kuchni niesamowity rozgardiasz. Siadamy, gdzie kto mo�e, jeste�my wyczerpani fizycznie i psychicznie. Czekamy, tylko nie wiadomo na co. 19 wrze�nia oko�o stu polskich �o�nierzy zbroi si�. Nocuj� w szkole. Spotykamy podchor��ego Janusza Durskiego ze Szko�y Podchor��ych Piechoty w Komorowie ko�o Ostrowi Mazowieckiej, kt�ry walczy� pod dow�dztwem kapitana Miko�aja Krajnika. Nast�pnego dnia, skoro �wit �o�nierze odmaszerowuj�. W salonie i pokoiku znajdujemy kilka granat�w i pozostawion� czapk� z orze�kiem. 20 wrze�nia zupe�ny spok�j. W��czamy ocala�e radio. Jest godzina 12. Oczekujemy w napi�ciu, ale Hejna� Mariacki nie zabrzmia�. Czujemy si� tak, jakby serce nam p�k�o. A to przestaje bi� serce ukochanej Ojczyzny. Po�egnalne s�owa spiker�w z Warszawy, s�owa przez �zy: �Jeszcze Polska nie zgin�a!"�Uwaga, uwaga nadchodzi � to alarm dla miasta Warszawy". P�aczemy, nie mo�emy si� opanowa�, wujek te� p�acze. P�niej wsp�lna modlitwa. Przed noc� ostrze�ono nas, �e Ukrai�cy planuj� napad na Polak�w i wszystkich chc� w nocy wymordowa�. Zn�w ukrywamy si� w odleg�ej piwnicy, przechodzimy pod os�on� ciemno�ci. Zbiera si� oko�o dwudziestu os�b, ca�onocne czuwanie i modlitwa. 21 wrze�nia rankiem wracamy do domu, czekamy na rozw�j sytuacji, zupe�na dezorientacja. I doczekali�my si�. Do U�ci�uga wkracza wojsko sowieckie. Maszeruj� drobnym krokiem, jak przelewaj�ca si� rzeka, kt�ra nie ma ko�ca. Dziwne wojsko � d�ugie szare szynele, czapki z czubkami i czerwon� gwiazd�, u wielu karabiny na sznurkach. Wygl�daj� �a�o�nie, zw�aszcza w por�wnaniu z polskimi mundurami i nasz� elegancj� �o�niersk�. W�r�d nich du�o sko�nookich twarzy, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych. M�wi� do wujka: � A mo�e przyszli nam z pomoc�, mo�e b�d� walczy� razem z nami przeciwko Niemcom? � Nie miej z�udze�, moje dziecko, oni na pomoc? Od dzi� na Bugu granica niemiecko-sowiecka. Rozdzieraj� nasz� Ojczyzn�. Rzeka przedziela obu naszych wrog�w. Dociera do nas wiadomo��, �e we W�odzimierzu Wo�y�skim oficer sowiecki, stoj�c na czo�gu, przemawia� do miejscowej ludno�ci. Powiedzia�, �e je�li Ukrai�cy odwa�� si� mordowa� Polak�w, to ich domy zostan� spalone, a oni wywiezieni. Na razie wi�c mamy zapewniony spok�j ze strony Ukrai�c�w, ale zobaczymy, jak si� zachowaj� sami Sowieci, kt�rzy przecie� nie maj� wobec nas przyjaznych zamiar�w. Powoli dochodz� tragiczne wie�ci: s� liczne aresztowania. A co z naszymi �o�nierzami, walcz�cymi w obronie Ojczyzny? Gdzie oni s�? Wychodz� na ulic�, id� z cioci� do miasta w kierunku Rynku. Patrzymy, a szos� pod konwojem sowieckim id� nasi kochani polscy �o�nierze. Id� r�wno, uformowani w szeregi, pe�ni godno�ci, ale bardzo smutni, o zm�czonych twarzach. Wi�kszo�� z nich to oficerowie i podchor��owie. Zrywamy jesienne kwiaty z okolicznych ogrod�w i rzucamy im pod nogi, do r�k wciskamy chleb. U�miechaj� si� do nas. � Dzi�kujemy wam za wszystko � wo�am g�o�no. Poznaj� znajome twarze ze szko�y Podchor��ych Piechoty z Komorowa ko�o Ostrowi Mazowieckiej. Odwzajemniamy im u�miechy poprzez �zy. Id� do niewoli sowieckiej, z pewno�ci� w g��b Rosji, s� tacy m�odzi i pi�kni. �. � Do zobaczenia, �egnajcie... dzi�kujemy, nie zapomnimy!... Na szkole powiewa czerwona flaga, a mnie si� wydaje, �e to symbol przelanej krwi. Szko�a jest pe�na sowieckich �o�nierzy, �czubczyk�w" �jak ich nazwa�am. W domu wujostwa mieszkaj� oficerowie, t�oczymy si� wi�c w jednym pokoju. Nie nawi�zujemy z nimi �adnych rozm�w, oni te� si� nie garn�, widz�c nasz� rozpacz i niech��. 29 wrze�nia, w pi�tek oko�o p�nocy, �omot do drzwi. Przychodzi po wujka dw�ch �yd�w z opaskami czerwonymi na ramieniu i dw�ch Rosjan. M�j wujek, J�zef Piotrowicz, nauczyciel, wielki patriota, a przede wszystkim dobry cz�owiek � zostaje aresztowany. Nie mog� tego poj��, �e tyle niesprawiedliwo�ci i tyle z�a ludzie wyrz�dzaj� ludziom. Zn�w �zy po�egnania, p�acz, rozpacz. Wujek, pocz�tkowo razem z innymi trzymany w podziemiach ko�cio�a w U�ci�ugu, wkr�tce zostaje przewieziony do wi�zienia we W�odzimierzu Wo�y�skim, a potem �lad po nim ginie. Granica na Bugu otwarta. Podano do wiadomo�ci, �e mieszka�cy obszaru zaj�tego przez Niemc�w mog� wraca� do swoich dom�w. Pozostawiono wyb�r. Co robi�? � Podj�cie decyzji nie�atwe. Wielu uciekinier�w powraca, nasza Cesia r�wnie�. Mamusia jest w rozterce. Nie wiadomo, jak tam jest w Poznaniu. Ciocia Wanda namawia, �eby�my wszyscy wyjechali do Biecza, gdzie wujek Suchodolski ma sw�j dom. Mamusia decyduje inaczej: zostajemy po tej stronie, mamy wyjecha� do jej rodzic�w na Podole. Ciesz� si�, �e pojedziemy do kochanej babci i dziadzia, u kt�rych sp�dzali�my cz�sto nasze cudowne wakacje. A co z tatusiem? Kiedy otrzymamy jak�� wiadomo��? 1 pa�dziernika, w niedziel� wraca z frontu brat mamy, dwudziestodwuletni Zbigniew Buchelt. Ju� z daleka poznaj� jego wysok�, szczup�� sylwetk�. Idzie nieco pochylony i smutny. Spostrzega nas i przyspiesza kroku. Za chwil� jest ju� w naszych obj�ciach. Czu�emu powitaniu przez siostry i siostrze�c�w nie ma ko�ca. �Walczy� nad Bzur�, uda�o mu si� uj�� z �yciem z tych najci�szych bitew. Przyszed� razem z frontowym koleg�. Zbyszek dodaje nam otuchy i przejmuje inicjatyw�. Na razie pozostajemy w U�ci�ugu i razem zaczniemy starania o pozwolenie �w�adz" na wyjazd do Barysza, powiat Buczacz. Ciocia Wanda chce jeszcze pozosta�, ma nadziej�, �e dowie si� czego� konkretnego o swoim m�u. Jest 11 pa�dziernika. Jutro wyje�d�amy. Na domiar z�ego wylewam sobie wrz�tek na praw� nog�. Rozleg�e i g��bokie oparzenie na udzie, ok�ad z zimnej wody, ale boli bardzo. Nie mog� chodzi�, a przed nami uci��liwa podr�. Rano 12 pa�dziernika Cesia Guligowska wraca do Poznania. I zn�w po�egnanie. Cesia p�acze. Trudno jej rozsta� si� z nami, a zw�aszcza z J�drusiem, kt�rego bardzo pokocha�a. � Jed� z Bogiem, droga Cesiu. My wyje�d�amy po po�udniu. Niesamowicie utykam, przy ka�dym ruchu ostry, silny b�l. Id� wolno na stacj�, zaciskaj�c z�by. Doje�d�amy tylko do Kowla. Poci�g towarowy jad�cy do �ucka odjedzie jutro. Nocujemy u przygodnych, �yczliwych ludzi. Zbyszek zmienia mi opatrunek, bardzo boli, ale tyle potrafi� wycierpie�. J�dru� znosi podr� nadspodziewanie dobrze i jest bardzo grzeczny. W ko�cu po dwu dniach jazdy w op�akanych warunkach jeste�my we Lwowie. Jak�e ten ukochany Lw�w zmieniony... Zatrzymujemy si� u cioci Hali Gawro�skiej, siostry mojej babci, zamieszka�ej przy ul. Anczewskich 12. Opowiadaniom nie ma ko�ca. Moja oparzona noga ropieje. Nast�pnego dnia po po�udniu dalsza podr�. Jedziemy przez Stanis�aw�w, gdzie mamy przesiadk�. Tu dowiadujemy si�, �e dopiero za dwana�cie godzin odjedzie nasz poci�g. Z ci�k� bied� przeczekujemy. Nareszcie odjazd. Siedz� przy oknie � drogie, pi�kne Podole, a teraz smutne i obce. Nie potrafi� wyrazi� tego, co czuj�. Przypominaj� mi si� s�owa spikerki radiowej, kt�ra �egnaj�c si� ze wszystkimi na antenie Polskiego Radia, nie mog�a wypowiedzie� swych uczu� i z p�aczem odesz�a od mikrofonu. Jest 16 pa�dziernika. Poci�g zatrzymuje si� na stacji Jezierzany-Barysz. Wysiadamy. Spotykamy znajomego kolejarza, kt�ry informuje nas, �e nasi najbli�si �yj� i s� zdrowi. Oddychamy z ulg�. Ze stacji jest do�� daleko, ponad 3 km. Nie ma �adnej furmanki, idziemy wi�c pieszo. Jest p�ne popo�udnie. Po drodze spotykamy w�z jad�cy do Barysza, wo�nica zgadza si� nas podwie��. Zbyszek nie korzysta z okazji, idzie przez pola kr�tsz� drog�. Kiedy zaje�d�amy jest ju� ciemno. Zbyszek by� pierwszy, rado�ci nie by�o ko�ca. Wszyscy my�leli, �e zgin�� na froncie. Babcia codziennie przesiadywa�a w ko�ciele, nie mog�a si� jednak modli�, tylko szepta�a i powtarza�a niesko�czon� ilo�� razy: Bo�e, Ty wiesz po co przychodz�. Obaj synowie, Zbyszek i starszy o rok Tadeusz wr�cili z frontu cali i zdrowi, najm�odszy Roman by� w domu. M�j dziadzio Kazimierz Buchelt i babcia Melania mieszkaj� w ma�ym wiejskim domu z du�� kuchni� i jednym pokojem, ale jest to miejsce, w kt�rym przyjmuj� nas z mi�o�ci�. Mo�e to ju� koniec naszej tu�aczki i przeczekamy spokojnie wszyscy razem do ko�ca wojny? Wierzymy �wi�cie, �e Polska odzyska wolno��. Barysz to wie� zamieszka�a w wi�kszo�ci przez Ukrai�c�w, jest te� niewielu �yd�w. Natomiast nale��ca do Barysza osada Mazury, to wy��cznie sami Polacy. Mamusia melduje si� w urz�dzie gminnym. Jest tutaj szko�a, ja zapisuj� si� do sz�stej klasy. Nie znam j�zyka ukrai�skiego, wi�c mam trudno�ci. S� polscy nauczyciele, pan Drozdowski � dyrektor szko�y, pani Czoperowa i inni, wzbudzaj�cy wielki szacunek, ale jest te� Ukrainiec, bardzo niesympatyczny i wrogo nastawiony do Polak�w. Jest to pierwszy nauczyciel, kt�rego nie lubi�. W klasie r�wnie� niezbyt mi�o, wi�kszo�� dzieci ukrai�skich. Wyr�niam si� mow�, akcentem, ubiorem i, co tu du�o m�wi�, poziomem wiedzy. Jestem �t� z zachodu" i gdyby nie polscy nauczyciele, bardzo serdeczni dla mnie, przesta�abym chodzi� do tej szko�y. Chc� zbli�y� si� do swoich r�wie�nik�w z klasy, ale nic z tego. W domu niedostatek. Jemy cz�sto mama�yg� (kasza kukurydziana) na mleku, pierogi ruskie i kasz� jaglan�. Chleb piecze babcia. Jest wy�mienity. W dniach wypieku ca�y dom pachnie chlebem. Jest nam tutaj bardzo dobrze. Babcia nie dopuszcza nigdy do �adnych, nawet drobnych napi��, potrafi roz�adowa� z humorem ka�d� sytuacj�. Poza tym tak urz�dza dom, aby nam wszystkim by�o wygodnie, aby ka�dy mia� sw�j k�t do wypoczynku. Wok� domu sad, �an kukurydzy i niewielkie gospodarstwo. Najmilsze s� wieczory, starsi prowadz� d�ugie �Polak�w rozmowy". Niemal codziennie przychodzi pan Skiba na karty. Jest to w�a�ciwie poz�r, poniewa� przynosi wiele ciekawych wiadomo�ci politycznych, kt�rymi dzieli si� z nami w wielkim zaufaniu. Jaki b�dzie nasz dalszy los? Nie mamy �adnej wiadomo�ci od tatusia, ale wierz� mocno, �e on �yje. Pewnego dnia zjawia si� Tadeusz, brat mamy z propozycj� przeprowadzenia nas przez granic� rumu�sk�. Uwa�a, �e pozostanie tutaj, pod okupacj� sowieck�, jest dla rodziny oficera wielce niebezpieczne. Zna doskonale teren i z pewno�ci� uda si� ta wsp�lna wyprawa. Sam te� chce si� przedosta� i wst�pi� do polskiego wojska. Takie ma plany. Mamusia odmawia, boi si� takiej eskapady, woli zosta�. 3 grudnia, w wigili� moich imienin, przychodzi wiadomo�� od ojca. Ogromna rado��. A wi�c �yje, �yje! Jest to dla mnie najwi�kszy i najpi�kniejszy prezent, jaki mog�am otrzyma�. Poczt�wka z t� radosn� wiadomo�ci� w�druje kolejno z r�k do r�k. Ogl�damy j� ostro�nie, niemal jak relikwi�, czytamy ka�de s�owo. Zosta�a przes�ana przez Polski Czerwony Krzy� w Kielcach. Oto jej tre��: �Kielce dnia 14 X 1939. Jestem zdr�w, znajduj� si� w obozie je�c�w wojennych w Kielcach... Plac Zamkowy." I w�asnor�czny podpis kochanego tatusia. Najwa�niejsze, �e �yje! A co b�dzie dalej, kiedy b�dziemy razem? Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi. Jeszcze tego samego dnia odpisujemy. Zbli�aj� si� �wi�ta Bo�ego Narodzenia, pierwsze wojenne �wi�ta. Babcia i mamusia zabieraj� si� do pieczenia ciast i po izbie rozchodzi si� mi�y przed�wi�teczny zapach. Romek ma postara� si� o choink�. Na wigili� jedn� z potraw b�dzie kutia (z pszenicy, maku, miodu i bakalii). Ma�y J�dru� uradowany, wszystkiego chce spr�bowa�. Ja pomagam w porz�dkach. Pada bia�y puszysty �nieg i pokrywa sw� biel� czerwon� chor�giew powiewaj�c� na gminie. Drzewa pi�knie wygl�daj� w bia�ej szacie. Na p�ocie wielkie �niegowe czapy. Z okna pokoju widok na staw i grobl�. Przez moment wydaje mi si�, �e przyjechali�my tylko na �wi�ta, �e za kilka dni wr�cimy do Poznania. � Tymczasem, to czas wojny. Dzielimy si� op�atkiem p�acz�c. Przy stole miejsce dla nieobecnych, ��czymy si� z nimi duchowo, wspominamy poprzednie radosne �wi�ta. S� i drobiazgi pod choink�, bo jak�e by inaczej. Idziemy na Pasterk�, �nieg skrzypi pod nogami, poza tym cisza. Ko�ci� o�wietlony, przybywa coraz wi�cej ludzi. Kobiety w regionalnych strojach i ko�uszkach. Ale w tym nastroju radosnych �wi�t � wielki smutek. Ksi�dz rozpoczyna Msz� �wi�t�. Pr�bujemy �piewa� �W�r�d nocnej ciszy", �B�g si� rodzi, moc truchleje [...] b�ogos�aw Ojczyzn� mi��" � przez �zy. Modlimy si� za tych, kt�rych nie ma razem z nami, za tych, co polegli w obronie Ojczyzny i nadal gin�, za tych, kt�rzy cierpi� prze�ladowanie; modlimy si� za nasz� podzielon� Ojczyzn� i za nas samych. Ksi�dz m�wi kazanie �ami�cym si� g�osem, ale po chwili przypomina wielk� prawd� o przyj�ciu Jezusa Chrystusa na ziemi�, o przyj�ciu do nas ludzi, do ka�dego z osobna. Wracamy pokrzepieni duchowo. Idziemy spa�, babcia bierze do ��ka butelk� z gor�c� wod�, aby ogrza� zzi�bni�te nogi. W drugi dzie� �wi�t Bo�ego Narodzenia otrzymujemy prezent �wi�teczny: druga kartka od tatusia. Jak zawsze, tatu� pami�ta o �wi�tach rodzinnych. Przypominam sobie, jak w dniu moich dwunastych urodzin, 31 maja, zerwa� pierwsz� rozkwit�� w naszym ogrodzie p�sow� r��, jeszcze z kroplami rosy, i przyni�s� z u�miechem i �yczeniami do mojego dziecinnego pokoju. By�am w�wczas szcz�liwa i radosna. Nie wiedzia�am, �e ju� tak nied�ugi czas dzieli nas od rozstania. Kartka na moje imieniny i kartka na �wi�ta przysz�y w sam� por�. Znaj�c ojca wiedzia�am, �e b�dzie walczy� do ko�ca w obronie Ojczyzny. Kartka �wi�teczna z 29 X 39: �Kochani Rodzice! Jestem zdr�w i znajduj� si� w obozie je�c�w wojennych w Niemczech. Wys�a�em ju� kilka kartek przez Czerwony Krzy�... Dotychczas jednak nie otrzyma�em �adnej wiadomo�ci. Nie wiem, gdzie znajduje si� Hela z dzie�mi... Adres do mnie: kpt. Jan Piotrowski Oflag VIIa Deutsch-land Blok Bil Gefangenen nr. 16231". Piecz�tka Oflagu 7 XI 39, piecz�tka z Moskwy 15 XII 39. I zn�w czytanie tej kartki po kilka razy przez wszystkich domownik�w. Wpatruj� si� d�ugo w pismo ojca drogiego. Co on musi prze�ywa�. Nie wie, gdzie jeste�my, czy �yjemy. Chcia�abym wykrzycze�, �e jeste�my tutaj cali i zdrowi, gdyby mnie tylko us�ysza�. Piszemy, bo g�os za s�aby... Po �wi�tach zn�w zwyk�a codzienno��, szara smutna rzeczywisto��. Chodzimy do szko�y, odrabiamy lekcje, pomagamy w domu. Wieczorami przychodz� znajomi i do p�nych godzin nocnych tocz� si� rozmowy przy zas�oni�tych szczelnie oknach i roz�o�onych kartach. 31 grudnia imieniny i urodziny babci. �yczymy jej zdrowia i pociechy z nas, bo czasem jeste�my niezno�ni. Cho� bardzo si� staramy, aby okaza� wdzi�czno��, ale nie zawsze si� to udaje. Nowy rok 1940. Jaki on b�dzie? Romek coraz cz�ciej znika z domu. M�wi, �e spotyka si� z m�odymi Polakami, nic wi�cej nie chce powiedzie�. Zachowujemy to w tajemnicy. W styczniu przyje�d�a do Barysza ciocia Zosia Bieniecka z m�em J�zefem i dwojgiem dzieci: o�mioletnim Zbysiem i pi�cioletni� Danusi�. Ciocia Zosia to najm�odsza siostra mamusi. Wujek J�zio by� administratorem we dworze w Monasterku nad Dniestrem, musia� wi�c wyjecha�. Dom w Baryszu otwarty, przyjmuje jak pod skrzyd�a wszystkie swoje dzieci. Wojna nas gromadzi. Na jak d�ugo? 25 stycznia nast�pna kartka od tatusia z dnia 11 XII 39 z Oflagu VIIa, specjalny druk z choink�. �Z okazji �wi�t Bo�ego Narodzenia i Nowego Roku najserdeczniejsze �yczenia przesy�a kpt. Jan Piotrowski" (nadal nic o nas nie wie). 7 lutego, �roda Popielcowa. �Pami�taj, prochem jeste� i w proch si� obr�cisz". Dzi� te� wstrz�saj�ca wiadomo�� (przecieki z gminy): b�d� wywozi� na Syberi�. Ale kogo? 10 lutego 1940 odchodzi pierwszy transport tzw. �kolonist�w". Ogromny mr�z. Jak oni wytrzymaj� z ma�ymi dzie�mi w towarowych wagonach. Czy nie pozamarzaj� w czasie drogi? Co zawinili, �e ich wywo��? Co zawini�y dzieci i niemowl�ta? Jak mo�na pastwi� si� nad niewinnymi lud�mi? � takie s� moje my�li tego dnia. Zaczynaj� ostrzega�, �e i nas mo�e spotka� ten sam los. Mamusia nie chce wierzy� w te pog�oski, ale zrobi�a si� czujniejsza i bardziej niespokojna. Piszemy listy do tatusia, mo�e kt�ry� z nich dojdzie. Otrzymuj� �wiadectwo za p�rocze: dziewi�� ocen bardzo dobrych i sze�� dobrych. I co z tego? Druk ukrai�ski, �adnego s�owa po polsku, z wyj�tkiem wpisania stopni obok ukrai�skich ocen. Zreszt� to niewa�ne wobec tylu wa�niejszych spraw, dziej�cych si� na naszej ukochanej ziemi. 24 marca �wi�ta Zmartwychwstania Pa�skiego. Prosimy w tym dniu: Bo�e przywr�� do �ycia nasz� Ojczyzn�. Jej droga krzy�owa nadal trwa. � O�tarz w ko�ciele przybrany jest przez ksi�dza bia�o-czerwonymi chor�giewkami. Zes�anie 13 kwietnia 1940 Nadchodzi dzie� 13 kwietnia 1940, sobota. Jest bardzo zimno, pada deszcz ze �niegiem. Wczesny ranek, godzina 5, �pimy w najlepsze. Nagle porann� cisz� przerywa silny �omot do drzwi. Mama budzi si� pierwsza. To po nas. Zbyszek otwiera. Wchodz�: oficer NKWD, dw�ch �o�nierzy z karabinami oraz miejscowy Ukrainiec i �yd (znajomy) z czerwon� opask� na ramieniu, u�miechni�ty, zadowolony. Oficer NKWD siada przy stole, rozk�ada papiery i m�wi: � Helena Piotrowska Kazimirowna z trojgiem dzieci wstawa� i ubiera� si�! W pierwszej chwili zapada cisza, potem g�os mamusi: � Po jedn� kobiet� z dzie�mi a� pi�ciu przychodzi z broni�, czy to nie wstyd? � Nie dyskutowa� � m�wi polski �yd � tylko ubiera� si�! J�dru� jeszcze �pi, nie wie, co go czeka. �pi w ciep�ej po�cieli, a na dworze zimno i mokro, dopiero wstaje �wit. Mamusia zaczyna p�aka�. M�wi� po cichu: � Nie p�acz, mamo, niech nie widz� naszych �ez. � Masz racj�, moje dziecko, zachowajmy si� godnie wobec ubawionych t� sytuacj� �yda i Ukrai�ca, a tak�e wobec �wszechpot�nej w�adzy". Oficer NKWD przywo�uje nas do porz�dku: � Ubierajcie si� pr�dzej i pakujcie, zabierzcie wszystkie swoje rzeczy. Pojedziecie w g��b Zwi�zku Radzieckiego do pracy. Mama ubiera jeszcze na wp� �pi�cego J�drusia. Nie mog� zrozumie� sw� trzynastoletni� g�ow�, za co zostajemy tak okrutnie ukarani. Jeste�my rodzin� oficera polskiego, kt�ry do ko�ca walczy� w obronie Ojczyzny przeciwko Niemcom. Dlaczego traktuj� jak przest�pc�w: mam�, kt�ra nigdy nie zajmowa�a si� polityk�, i nas, dzieci? Czy jeste�my a� tak wa�ni? My�l�, �e mo�e mieliby podstaw� zes�ania nas na Syberi�, gdyby umieli czyta� w naszych my�lach. Zbyszek te� si� ubiera, sk�ada deklaracj� oficerowi NKWD, �e chce wyjecha� dobrowolnie. � Nie mog� zgodzi� si� na to, �eby pojecha�a sama siostra z dzie�mi. Ja pojad� i b�d� za ni� pracowa�. Cisza... S�owa te padaj� z ust dwudziestotrzyletniego m�odego cz�owieka. Jak�e szlachetna, wspania�a postawa. Czy mo�liwa przez nas do przyj�cia? Mamusia odradza, nie chce si� zgodzi�, oficer NKWD r�wnie�. Przynajmniej w tej sprawie s� jednomy�lni. Zbyszek jest stanowczy, zdecydowa� i wpisuje si� na list�. �yd i Ukrainiec stoj� zdumieni. Dobrze, �e nie ma babci i dziadzia, kt�rzy przed tygodniem wyjechali do Lwowa. Mamusia pisze napr�dce list do oflagu, skrapiany �zami. �egnamy si� z rodzin� Bienieckich i z Romkiem, bierzemy swoje dwie walizki, jeszcze z Poznania. Mama stanowczo nie chce nic wi�cej wzi�� poza kilkoma bochenkami �wie�o upieczonego chleba, pachn�cego domem i Polsk�. Wychodzimy o �wicie w nieznane. Jest bardzo zimno, w dalszym ci�gu pada �nieg. Podwo�� nas do gminy na punkt zbiorczy, jest nas sze�� rodzin z Barysza. Niekt�rzy p�acz� i lamentuj�, inni siedz� cicho, jeszcze inni przeklinaj�. �yd spe�ni� swoj� misj�. Wyci�ga do mamy r�k�, kt�ra nie zostaje podj�ta, i m�wi nam: � Do widzenia. O godzinie 8 wyje�d�amy wozami do Buczacza (9 km), jedziemy pod eskort�. Na stacji w Buczaczu wielki ruch, krzyk, p�acz, a tak�e przekle�stwa: �niech ich szlag trafi" itp. Gdzie oni nas �aduj� i po co? Zorganizowany transport � poci�g towarowy o sk�adzie 62 wagon�w (policzyli�my) powiezie nas w nieznane. Rzeczywi�cie �aduj� nas (inaczej tego nie mo�na nazwa�), pop�dzaj�, popychaj�, krzycz�. �adnej kultury, ani odrobiny delikatno�ci ze strony eskortuj�cych wobec kobiet, staruszk�w i dzieci. Wchodzimy, a w�a�ciwie zostajemy wepchni�ci jako ostatni pasa�erowie do przydzielonego nam wagonu. Zajmujemy miejsce na g�rnej p�ce po prawej stronie, przy zakratowanym okienku. W wagonie ciemno, zimno i t�oczno, nie wiemy jeszcze, ile jest nas os�b. Dzieci p�acz� i nie tylko one, po prostu zbiorowy p�acz i lament. Na p�ko-desce rozrzucona cienka warstwa siana. Wchodzimy na g�r�. Jest ju� na niej m�oda kobieta, Ukrainka, Jewdokia Ko�ynycz z dzie�mi: czteroletnim Wasylkiem i trzymiesi�czn� Martusi�. Dochodzi jeszcze na p�k� pani Starkowa Helena z trzyletnim synkiem Adasiem. Jest nas razem 10 os�b, a wi�c bardzo ciasno, bo przecie� s� jeszcze rzeczy i r�ne tobo�y. Na dole pod nami: pan Micha� K�ym z �on� i siedmiorgiem dzieci. Po lewej stronie wagonu na g�rnej p�ce: pani Walenista z c�rk� i synem z Barysza, rodzina pa�stwa Widak�w (3 osoby) i ma��e�stwo �ydowskie Godf-ried�w z synem Joszke. Pod nimi na dole: pani Starkowa Maria z rodzin� (6 os�b) i rodzina pani Starkowej Antoniny (4 osoby). Razem jest nas 38 os�b. Na �rodku w pod�odze dziura, przez kt�r� wida� ziemi� i tory � jest to prowizoryczna ubikacja bez �adnej os�ony. Patrz� przez okienko zza krat, zupe�nie jakbym patrzy�a na dramatyczny film, jakby ta tragiczna sytuacja nas nie dotyczy�a, a przecie� na peronie dziej� si� dantejskie sceny, rozpacz �egnaj�cych rodzin, odp�dzanych przez eskort� i rozpacz wywo�onych. Zamykaj� wagony i rygluj� na ci�kie zasuwy � kontakt ze �wiatem zerwany, siedzimy jak w wi�zieniu. Stoimy na stacji bardzo d�ugo, wi�c po co by� ten po�piech? Jeszcze nie ruszyli�my, a ju� jeste�my bardzo zm�czeni. Jest przera�aj�ce zimno, nie mamy nic gor�cego do picia. Zbli�a si� wiecz�r, k�adziemy si� na twarde deski, przykrywaj�c kocami. Dopiero nast�pnego dnia, czyli w niedziel� rano, po ca�ej dobie stania, poci�g rusza z Buczacza. Przenikliwy gwizd lokomotywy i odjazd � kierunek wsch�d. Kto� zaczyna modlitw�: �Ojcze nasz", �Zdrowa� Maryjo" i �Pod Twoj� obron� uciekamy si�, �wi�ta Bo�a Rodzicielko". Do��cza do niej wiele os�b. Zanim poznali�my si�, ju� po��czy�a nas wsp�lna modlitwa. Razem z p�aczem niemowl�t, �zami dzieci i doros�ych, do Bo�ego Tronu p�yn� s�owa i nasze zawierzenie. Przeje�d�amy przez Czortk�w. Na stacji zn�w pe�no ludzi, �egnaj� nas, podajemy listy do tatusia i do Barysza. Spostrzegam, �e kilka os�b p�acze, a starszy pan kre�li w powietrzu znak krzy�a. Zbli�amy si� do dawnej polskiej granicy na Zbruczu, na horyzoncie ostatnie wie�e ko�cio��w. W Husiatynie jeste�my w samo po�udnie. Do Zbyszka podchodzi ten sam oficer NKWD, kt�ry nas zabiera� (konwojuje transport) i m�wi: � Mo�esz jeszcze wr�ci�, radz� ci, jaka jest twoja ostateczna decyzja? Zbyszek odpowiada: � Przecie� ju� raz powiedzia�em i podpisa�em. Za chwil� zamykaj� wagony na ci�kie sztaby, bardzo nieprzyjemna to chwila. Wagon staje si� teraz naszym ruchomym domem. Ciekawe na jak d�ugo? W g�rze nad naszymi g�owami Zbyszek rozwiesza sznurki na suszenie pieluszek ma�ej Martusi. Susz� si� bez prania, bo nie ma gdzie i w czym upra�. Wody bardzo ma�o, zaledwie wystarcza do picia. Pieluszki i tak nie wysychaj�, bo jest przenikliwie zimno. Matka Martusi ociepla je na piersiach, poza tym martwi si�, �e ma ma�o pokarmu i zag�odzi dziecko. Do mycia jest jedna miednica dla wszystkich, w ilo�ci wody jak na lekarstwo. Najgorzej z ubikacj�, ludzie kr�puj� si�. Widocznie i do tego trzeba si� przyzwyczai�, cho� nie b�dzie to �atwe. Zbyszek i tu rozci�ga sznurki i zawiesza koce, powstaje prowizoryczny parawan. Tocz� si� przer�ne rozmowy i dyskusje, padaj� rozgoryczone s�owa: � Dok�d nas wioz�? Co z nami b�dzie? Jak d�ugo b�dziemy jecha�? A niech ich zaraza wyt�ucze za nasz� krzywd�. Co za bestialstwo wywozi� matki z niemowl�tami, co za nieludzka w�adza! Jeste�my na terenie Rosji, ubo�sze chaty, cz�sto po��czone ze stajniami. Na wielu z nich portrety Stalina. �Ni korowy ni �wini tolko Stalin na �cini" (Ani krowy ani �wini tylko Stalin na �cianie) � m�wi� nasi wagonowi Ukrai�cy. Siedz� stale przy okienku i zza krat obserwuj� pi�kn� przyrod�. Jest przedwio�nie. Pierwsze promienie s�o�ca, resztki �niegu na polach, zielenieje ju� trawa, a my zamkni�ci. Na stacjach nie wolno nikomu opuszcza� wagonu z wyj�tkiem dy�urnych, kt�rzy pod konwojem id� z wiadrami po wod� i �kipiatok" (wrz�tek). Ludzie znajduj�cy si� na peronie patrz� na nasz transport, jak na przewo�onych ci�kich przest�pc�w. Widocznie tak im powiedziano, bo niekt�rzy spluwaj�. 16 kwietnia Kij�w. Pi�knie po�o�one miasto, patrz� na nie przez kraty. Dy�urny wagonowy, czyli Zbyszek, otrzymuje przydzia�: 1 kg cukru, 7 bochenk�w chleba i kilka bu�ek dla dzieci. Przy okazji udaje mu si� kupi� 1/2 kg herbatnik�w za 3 ruble, a tak�e wrzuca kartk� do Barysza. Nasza wsp�lnota wagonowa zaczyna dzieli� si� mi�dzy sob� �ywno�ci� zabran� z domu. Jest jako� ra�niej, �e my�li si� wzajemnie o drugim cz�owieku. Min�y dwie doby, a jeszcze ani razu nie dostali�my gor�cej zupy ani gor�cego mleka. Jedziemy na p�nocny wsch�d. Zbyszek przejmuje w�adz� w naszym wagonie. M�wi: � Do�� p�aczu i lamentu, musimy sobie pomaga�, musimy przetrwa�, bo to najwa�niejsze. Dodaje wszystkim otuchy i wnosi troch� humoru do naszej smutnej rzeczywisto�ci. Widocznie jest ludziom potrzebny cie� optymizmu i nadziei. 17 kwietnia Kursk. Dostajemy pierwsz� zup� z krup j�czmiennych z olejem, bardzo nam smakuje ta gor�ca strawa. Do ponurego wn�trza wagonu coraz cz�ciej wciskaj� si� przez kraty promienie s�o�ca, wciskaj� si� tak�e do naszych serc. Nie wolno nam podda� si� rozpaczy. Wiosna i s�o�ce dawa�y kiedy� rado��, a teraz? Jest okres wielkanocny, prze�ywamy go na sw�j spos�b. Modlimy si�, odmawiamy wsp�lnie r�aniec, �piewamy. R�nym opowiadaniom, zwierzeniom i domys�om dok�d nas wioz� � nie ma ko�ca. Przychodzi te� zm�czenie. W�wczas zapada zupe�na cisza, przerywana niekiedy p�aczem Martusi. Ale jej p�acz coraz s�abszy, na pewno jest g�odna i os�abiona, zawijana w brudne i mokre pieluchy. J�dru� jest bardzo grzeczny, w nagrod� opowiadam mu bajki. Wygl�da razem ze mn� przez kraty i m�wi: � Jak tam �adnie. 18 kwietnia, czwartek, stacja Kirsanow. Wci�� dalej i dalej na wsch�d. W Kursku zabrali z naszego transportu jak�� kobiet� na noszach. Zapisuj� w notesiku stacje: Suzjum, Tamala, Kliuczyki, Kanadej, Repiewka, Syzra�, Padowka � to ju� za Wo�g�. 20 kwietnia jeste�my w Kinelu. Wysy�amy st�d listy. Ciekawe czy dojd�? Otrzymujemy tu po raz drugi zup�, a w�a�ciwie namiastk� zupy (woda i kilka p�ywaj�cych kartofli). Ratuj� ludzi w�asne zapasy, ale i te ju� si� ko�cz�, a my wci�� jedziemy i jedziemy. W wagonie nadal bardzo zimno, miarowy stukot k� i coraz dalej na wsch�d. Stacja Dim Dema. Jaka egzotyczna nazwa! Ale c� z tego, nie mo�emy wyj�� z wagonu. Po dziewi�ciu dobach ukazuj� si� g�ry, widzimy je coraz wyra�niej, zbli�amy si� do nich. G�ry skaliste, surowe, przepi�knie l�ni� w s�o�cu porannym, ni�ej krzewy �jest ju� zielono. Jak�e pragn� wyj�� na powietrze i s�o�ce z tego naszego ciemnego wi�zienia, pobiec w g�ry, zapomnie� o wszystkim, wygrza� si� w promieniach s�o�ca. To Ural. Spostrzegam tablic� graniczn�: Europa � Azja. Za chwil� b�dziemy w Azji. � Sp�jrzcie, jak pi�knie! Nikt si� jednak nie entuzjazmuje, wi�c wstydz� si� mojego wybuchu nieoczekiwanej rado�ci. Nagle poci�g staje. Nie jest to �adna stacja, a prze�liczny w�w�z. Moje pragnienie staje si� rzeczywisto�ci�. Otwieraj� wagony i pozwalaj� wyj�� na 20 minut. Co za rado��, nareszcie na powietrzu! Wyrywam si� i biegn� dos�ownie jak pies, kt�ry si� urwa� z �a�cucha, ci�gle wy�ej i wy�ej, ile mam tylko si�. Coraz wy�ej, bli�ej s�o�ca i nieba, z dala od wszystkich trosk. Rozkoszuj� si� pi�knym widokiem, chc� jak najd�u�ej zatrzyma� go w sobie i zatrzyma� to moje �oczarowanie". Powietrze rze�kie, ch�odne, �wieci s�o�ce. W jego blasku g�ry si� srebrz�, a mnie jest po prostu dobrze. � Pi�kny jest �wiat, stworzony przez Ciebie, Bo�e, dzi�ki Ci za to. Spostrzegam r�ne ro�liny i kwiaty budz�ce si� do �ycia, z pewno�ci� chronione, jak u nas w Tatrach. Stoj� w promieniach s�o�ca... I nagle w t� cisz� wtargn�y ludzkie brutalne nawo�ywania w obcym j�zyku, a znacz� one: wraca� natychmiast, czas min��. Wracamy, wagon wydaje si� teraz jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej zimny, po prostu straszny. J�dru� spaceruje z mamusi� w pobli�u wagonu. Przygl�dam mu si�, jest coraz bledszy i mizerniejszy. Zamykaj� nas na sztaby, jeste�my zn�w w klatce, jak uwi�zione ptaki, kt�re �ykn�y troch� wolno�ci. Trudno jest mi poj�� t� niesprawiedliwo��... Otrzymujemy teraz codziennie wodniste zupy, ale mimo to jeste�my g�odni. Przeje�d�amy przez Uf�, zapisuj� nast�pne stacje w kolejno�ci: Syrostan, Miass, Czebarkul, Po�etajewo, Kurgan. Zaczynaj� si� straszne mokrad�a, grz�zawiska, krajobraz zupe�nie nieciekawy. Przez okienka wlatuj� ogromne komary, zapewne moskity, sprawcy malarii, a wi�c jeszcze jedna plaga w naszym nieszcz�ciu. Ju� ca�e chmary komar�w w wagonie. � �eby nas czasem nie wysadzili tutaj. Niech wioz� dalej, byle dalej od bagien i komar�w. Chocia� nie wiemy, jak b�dzie ?wygl�da�o to dalej, ale ju� nie mo�emy da� sobie rady z t� plag� komarow�. Jeste�my ju� na Syberii. To Syberia. � Zes�ani na Syberi�... Odnotowuj�: �ebia�ja, Soczyno, Pietropaw�owsk, Omsk, Czany, Ozero Karacze. Grz�zawiska ju� za nami, zn�w ciekawszy krajobraz. Koszkol, Barabi�sk, wreszcie stajemy na dworcu w Nowosybirsku. Bardzo du�e miasto, ruch, konwojenci z karabinami otwieraj� wagony. � Wszyscy do bani (�a�ni)! �Wygru�aj�" nas z wagon�w. Teraz dopiero widzimy, jak jest nas du�o i jak du�o jest dzieci. Prowadz� wszystkich do �bani". Ludzie stoj�cy na peronie przygl�daj� si� z zaciekawieniem, idziemy przecie� pod uzbrojonym konwojem. Czy wiedz�, �e jeste�my zwyk�ymi lud�mi, wygna�cami z Polski, czy mo�e widz� w nas przest�pc�w? Ale jakich? Czy ma�e dzieci mog� by� przest�pcami? Przyjmuj� nasz� defilad�. Idziemy godnie, w oczach niekt�rych obserwuj�cych nas kobiet wida� lito��. Wa�ne, �e si� nareszcie wyk�piemy. Rozdzielaj� kobiety od m�czyzn, dzieci zale�nie od wieku. Przechodzimy przez cierpienie nago�ci cia�, u kobiet k�pielowymi s� m�czy�ni, u m�czyzn kobiety. Dlaczego nie odwrotnie? Otrzymujemy szare myd�o i szybko pod prysznic. Za chwil� rozkosz wody, prawdziwa rozkosz wody. Oby jak najd�u�ej, jak najd�u�ej! Nie chce si� wychodzi� spod prysznica, jest ciep�o i dobrze. W wagonach pozostali tylko chorzy i bardzo s�abi. Wracamy od�wie�eni i czy�ci, wprost bije od nas blask. Poznaj� Zdzisi� Sochack� z s�siedniego wagonu. To pi�kna i m�dra dziewczyna, starsza ode mnie o dwa lata. �a�uj�, �e nie jedziemy razem. Po przyj�ciu czeka na nas chleb: 7 bochenk�w trzykilogramowych na 38 os�b, dostajemy te� porcj� wodnistej zupy, stale takiej samej. Zupa europejska i azjatycka prawie niczym si� nie r�ni�. My�l�, �e to specjalnie dla nas ustalone menu. Ruszamy dalej. Zn�w monotonny, g�o�ny stukot k� po szynach, kt�ry pocz�tkowo by� nie do zniesienia, szarpanie wagon�w, zgrzyt. Wszystko to ju� oboj�tnieje, nie ma znaczenia. Jeste�my znu�eni i to bardzo. Ci�gnie si� w niesko�czono�� ta nasza niezwyk�a podr�. Jakakolwiek b�dzie rzeczywisto��, chcemy ju� by� nareszcie na miejscu przeznaczenia. Komary mamy ju� za sob�, mo�e nie b�dzie innej plagi? Tymczasem na nowo zaczynaj� si� obszary bagien, znacznie wi�kszych ni� poprzednio. Olbrzymie moskity wciskaj� si� nie tylko przez okienko, ale przez wszystkie szpary wagonu, dokuczaj� w niemo�liwy wprost spos�b. Niekt�rzy maj� obrz�kni�te twarze, wygl�daj� koszmarnie. Wszyscy jeste�my pogryzieni, op�dzamy si� nerwowo. Niewiele to pomaga, bo poci�g stan�� i wci�� stoi, i stoi. Czy�by nas tutaj mieli wysadzi�? Po kilku godzinach stania i niemal doprowadzenia nas do kresu wytrzyma�o�ci nerwowej, poci�g nareszcie rusza. Jedziemy dalej. Mija nast�pna doba jazdy, krajobraz zn�w pi�kny, wzg�rza i zaczynaj�ce si� stepy. � Zobaczcie, prawdziwy step! Ale i tym razem niewiele os�b reaguje na m�j entuzjazm. Ma�e, g�odne dzieci p�acz�, staruszkowie s� chorzy, a ja zachwycam si� stepem. Niemniej patrz� i patrz� przez kraty. Nowa rzeczywisto�� Wiosna i lato 1940 Wreszcie po 2 tygodniach podr�y, 28 kwietnia, w niedziel� stajemy na stacji Niewiarowka. Ma�y stacyjny budynek zagubiony w bezkresnym stepie. Otwieraj� wagon i ka�� wysiada� ze wszystkimi rzeczami. A wi�c to ju� koniec jazdy. Do tego miejsca zd��ali�my w naszym utrudzeniu, w ch�odzie i g�odzie. Ciekawe, czy to miejsce jest na mapie. Spogl�damy z niedowierzaniem na nasz transport. Jest tylko 5 wagon�w, a wi�c zostali�my od��czeni od ca�o�ci. Jest nas ponad dwie�cie os�b. Stoimy d�ugo przy swoich tobo�kach. Wagony, nasz dotychczasowy dom na k�kach, odje�d�aj�. Czujemy si� bezdomni, zagubieni. Jest wczesny, rze�ki ranek, dooko�a jak okiem si�gn�� tylko step i step. Na horyzoncie wzg�rza i zarysy g�r. Dowiaduj� si� od kolejarza, �e to A�taj. Jeste�my w p�nocno-wschodnim Kazachstanie, na po�udniowej granicy Syberii. S�ysz�, jak jedna z Polek krzyczy: � Cholera jasna, a gdzie oni nas przywie�li! Mamusia wysy�a listy do Barysza, do Lwowa i oflagu. W ko�cu przyje�d�aj� ci�arowe samochody. �adujemy si� upojeni powietrzem i ch�odem Azji. Okolica �adna, tylko przera�aj�ce pustkowie, nie wida� w og�le �adnych osiedli ludzkich. Jedziemy ci�ar�wk� razem ze Zdzisi� Sochack�. Na polnych, stepowych drogach wznosz� si� tumany kurzu, wieje stepowy wiatr, nie mo�na w og�le rozmawia�. Wypatrujemy dos�ownie oczy, ale nie zauwa�amy �adnych dom�w. Czy mieszkaj� tu ludzie? W ko�cu po godzinie jazdy ukazuje si� z daleka jaka� osada. Zbli�amy si� � s� to gliniane lepianki i kilka pobielanych barak�w. Zostajemy. Sowchoz �Krasnyj Kazachstan". Tak nazywa si� ta �ludzka" osada na bezkresnym stepie. Rozgl�damy si� � przed nami na wzg�rzu jaka� niezwyk�a budowla z drewna, w rodzaju trybuny. I nagle rozlega si� g�os jednej z kobiet: � O Bo�e, Bo�e, czy b�d� nas tutaj wiesza� po kolei, czy co? Dooko�a sko�noocy ludzie, d�wi�k szybk