7556
Szczegóły |
Tytuł |
7556 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7556 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7556 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7556 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
TAJEMNICE KLASZTORU
DAS WALDR�SCHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE X
KARA
Bawole Czo�o i Piorunowy Grot po drodze pe�nej przyg�d dotarli do g�ry i doszli a� nad sam staw krokodyli. Dopiero tutaj pozsiadali z koni, zdejmuj�c tak�e J�zef�.
Oczy kobiety by�y zapad�e, a na ca�ej twarzy malowa�o si� przera�enie. Owa pewno�� siebie, z jak� odpowiada�a Sternauowi znik�a obecnie bez �ladu. Dr�a�a na ca�ym ciele, ledwie trzyma�a si� na nogach. Bezsilnie zsun�a si� na ziemi�.
Wielki jak jezioro staw imponowa� nie tylko swoim ogromem, ale i spokojem.
Rosn�ce nad brzegiem nieliczne drzewa odbija�y si� w g��bi, czyni�c dodatkowo jakie� niesamowite, ponure wra�enie.
��Po co mnie tu przyprowadzili�cie? � spyta�a z przera�eniem.
��Zaraz zobaczysz � odpar� Helmer.
��Chcecie mnie zamordowa�?
��O nie, tylko os�dzi�.
Zblad�a jak p��tno, z trudem zaciska�a wargi, by nie zdradzi� swego strachu, jednak by� tak wielki, �e a� z�by zacz�y jej dzwoni�.
��Wy nie jeste�cie moimi s�dziami.
��Nie, a kto inny, szanowna seniorito?
��Nie macie prawa mnie s�dzi�! Od tego, w tym kraju jest wy�sza w�adza!
��A, mo�e ty jeste� t� wy�sz� w�adz�?
��Ja? Dlaczego? Co to za pytanie?
��Bo s�dzi�a� seniora Arbelleza i wyrok sw�j kaza�a� wykona�. My robimy to samo i tyle w�adzy ile ty sobie przyw�aszczy�a� pozwalamy teraz przyzna� sobie.
��Tego nie zrobicie. Jeste�cie tylko my�liwymi, a ja c�rk� przysz�ego prezydenta.
��A od kiedy to wolno c�rkom prezydent�w wydawa� i wykonywa� wyroki? Zreszt� prosz� si� nie o�miesza�. Tw�j ojciec to wyj�tkowy �otr, mam nadziej�, �e nied�ugo uda nam si� i tego zbrodniarza dosta� w swoje r�ce. A ty jeste� wyrzutkiem, uosobieniem wszelkiego z�a, zar�wno cielesnego jak i duchowego. Te krokodyle, kt�rym zamierzamy ci� rzuci� na po�arcie, s� pomimo swej brzydoty stokro� przyjemniejsze ni� ty.
Czego� podobnego nie s�ysza�a jeszcze nigdy, nikt nie odwa�y� si� rzuci� w ni� tyloma wyzwiskami, jednak nie oburzy�a si� na nie. Strach z�ama� jej dum�. Poczu�a si� tak n�dzn�, tak bezsiln�, i� z�o�ywszy r�ce pocz�a b�aga� jak �ebraczka:
��Miejcie lito��! Arbellez przecie� nie umar�.
��Oka�emy ci tak� sam� lito��, jak ty okaza�a� naszemu przyjaciela � odpowiedzia� Bawole Czo�o. � Teraz uwa�aj!
Przy�o�y� r�k� do ust i wyda� z siebie p�aczliwy ton. Natychmiast woda stawu zm�ci�a si�. Tu i �wdzie powyskakiwa�y na powierzchni� jakie� ciemne punkty podobne do zgni�ego pnia albo czarnego kamienia. Punkty te pocz�y si� porusza�. Dopiero teraz mo�na by�o pozna� potworne �by krokodyli. Z wielk� szybko�ci� p�yn�y do brzegu bij�c swymi d�ugimi ogonami, tak i� ca�e masy rozpryskiwa�y si� doko�a. Swe straszne paszcze rozdziawia�y tak szeroko, �e mo�na by�o ujrze� ca�e rz�dy straszliwych z�b�w i zamyka�y je od czasu do czasu z �oskotem. By� to rzeczywi�cie przera�aj�cy widok.
Krew zmrozi�a si� w �y�ach J�zefy. Te paszcze pe�ne robactwa, pijawek i nieczysto�ci mia�y j� porwa� i zmia�d�y� swymi ostrymi jak sztylety k�ami. Sam fetor jaki te zwierz�ta wydawa�y z siebie by� zdolny odebra� przytomno��, c� dopiero my�l, �e ma by� wydana na pastw� tych obrzydliwych gad�w.
��O Santa Madonna! � zawo�a�a z j�kiem � To okrutne �arty. Przecie� to nie mo�e by� waszym rzeczywistym zamiarem wrzuci� mnie na �up tym bestiom?
��O nie, zaraz ci� nie wrzucimy � odpowiedzia� Bawole Czo�o. � To by�oby zbyt �agodne dla ciebie. Nie zas�u�y�a� na szybk� i nag�� �mier�. Znasz przecie� Alfonso, owego draba, co twierdzi, �e jest hrabi� de Rodriganda.
��Znam � odpar�a.
��Wiesz, �e by� kiedy� w hacjendzie del Erina?
��Wiem.
��I s�ysza�a� zapewne o jego przygodach, jakie mu si� tutaj przydarzy�y?
��Opowiada� mi.
��Opowiada� ci tak�e jak wisia� nad paszczami krokodyli? Na samo wspomnienie wstrz�sn�� ni� dreszcz.
��Tak � odrzek�a s�abo.
��Na drzewie?
��Tak.
��Niestety uda�o mu si� w�wczas uratowa�, ale obecnie jest to wykluczone. Ot� popatrz na drzewo. To, to samo, na kt�rym on wisia�.
Popatrzy�a w g�r�. Rzeczywi�cie ujrza�a pochy�e drzewo tu� nad brzegiem, kt�rego jeden konar zwisa� nad wod�, jakby umy�lnie tam umieszczony. Przymkn�a oczy, mia�a uczucie, �e ca�e jej cia�o rozpada si� na tysi�ce kawa�k�w.
��Na tym samym konarze zawi�niesz � doda� powa�nie Misteka. � Krokodyle nie zmia�d�� ci� od razu, tylko kawa�ek po kawa�ku b�d� rozrywa�y twoje cia�o.
���aski! � j�kn�a nie otwieraj�c oczu.
���aski? � zawo�a� �miej�c si� szyderczo � A ty w og�le wiesz co to jest �aska?
��Ja postanowi�am si� poprawi�!
��Ty? Ty si� nigdy nie poprawisz! Nawet gdyby�my darowali ci �ycie, sta�aby� si� jeszcze gorsza.
��Darujcie mi �ycie, a wyznam wszystko co wiem.
��Co?
��Wszystko co zrobi�am.
��Tego nie chcemy wiedzie�.
��Ani tego co zrobi� m�j ojciec i stryj?
��To wiemy.
��Opowiem wam wszystko o Enrique�u Landoli.
��Nie chcemy s�ysze� o tym �otrze.
��Wszystkie tajemnice domu Rodriganda.
��To nas w og�le nie obchodzi � odpowiedzia� z flegm�. � Niech m�j brat zarzuci lasso.
Jeden z Mistek�w odpi�� natychmiast swoje lasso i pocz�� si� wspina� na drzewo. Wdrapawszy si� na g�r� umocowa� �rodek rzemienia wok� dw�ch konar�w zwisaj�cych nad wod�, ko�ce lassa uchwyci� w z�by i tak zsun�� si� na ziemi�.
Bawole Czo�o tak�e odwi�za� swoje lasso robi�c z niego p�tl�.
��Tak, teraz mo�emy zaczyna� � powiedzia�.
��Lito�ci! � wrzeszcza�a J�zefa podnosz�c r�ce w g�r�.
��Lito�� wzgl�dem ciebie by�aby przest�pstwem � odpar� Misteka zwolna przywi�zuj�c koniec lassa do zwisaj�cego pnia.
��Wyznaj�, �e Alfonso nie jest synem hrabiego de Rodriganda, tylko mego stryja! � zawo�a�a podnosz�c si� na kolana i sk�adaj�c r�ce jak do modlitwy.
��O tym wiem bez ciebie! Chod� tutaj!
Podsun�� jej p�tl� pod ramiona �ciskaj�c j� mocno.
��O Bo�e, Bo�e, nikt si� nade mn� nie ulituje? � pocz�a j�cze� strasznym g�osem. � Ja wyznam, wszystko, wszystko, tak, �e ca�y maj�tek Rodrigand�w odzyskacie!
��Ten maj�tek nie jest nasz! Nie chcemy go! Ci�gnijcie, raz�
Pocz�a rzuca� r�kami i nogami.
��Ja nie chc�, nie chc�; ja chc� �y�, nie chc� umiera�! � krzycza�a dono�nie.
��Dwa� � komenderowa� ze spokojem w�dz.
Przyczo�ga�a si� do niego i silnie chwyci�a go za nogi wo�aj�c:
��I ty zginiesz ze mn�, nie puszcz� ci� okrutniku!
��Trzy� � zabrzmia� jego g�os.
Odtr�ci� j� od siebie; w tej chwili dw�ch Indian poci�gn�o silnie lasso� straszliwy, przera�aj�cy krzyk rozdar� powietrze. J�zefa straci�a grunt pod nogami i zosta�a uniesiona w g�r�.
Wszystkie paszcze skierowa�y si� w jej stron�, lecz nie zd��y�y jej dosi�gn��. Mistekowie poci�gn�li ponownie, zawis�a tu� nad �bami gad�w ko�ysz�c si� z pocz�tku w wielkich, potem coraz mniejszych ko�ach nad tafl� wody, dop�ki nie zawis�a spokojnie tu� nad ich rozdziawionymi paszczami� Gady pocz�y sw�j taniec. Woda zapieni�a si� od uderze� ogon�w. Znad zbitej masy wida� by�o dzikie podskoki i szalon� walk� bestii.
Helmer dotychczas przygl�da� si� w milczeniu.
��Poczekajcie! � odezwa� si� wreszcie � Straci�a przytomno��.
��Mamy j� zanurzy� w stawie? Zaraz przyjdzie do siebie, jak dam si� jej napi� wody � zawo�a� jeden z trzymaj�cych Mistek�w.
��Nie � odpowiedzia� Bawole Czo�o. � Krokodyle te natychmiast by si� ni� zaj�y, a ona nie mo�e umrze�.
��Mamy j� tak zostawi�, dop�ki nie dojdzie do siebie?
��Tak. Przywi��cie lasso do pnia, by nie trzeba jej by�o trzyma� przez ca�y czas.
Wszyscy usiedli na trawie, czekaj�c na chwil� przytomno�ci J�zefy.
Powierzchnia wody b�yszcza�a silnie od promieni s�o�ca padaj�cych na ni�, by� to tak silny blask, �e nie mo�na by�o na niego d�ugo patrze�, zbyt o�lepia�. Bawole Czo�o spojrza� nieco w bok i w tej sekundzie pad� na ziemi�.
��Uff! � zawo�a� p�g�osem.
Piorunowy Grot, jako do�wiadczony my�liwy natychmiast poj�� ca�� sytuacj�. W mgnieniu oka r�wnie� pad� na ziemi� jak d�ugi.
��Co si� dzieje? � spyta� szeptem.
��Indianin � odpar� Bawole Czo�o.
��Gdzie?
��Tam, pod wielkim cyprysem.
Oczy wszystkich skierowa�y si� w tym kierunku. Rzeczywi�cie by�o wida� jakiego� Indianina stoj�cego spokojnie, ale nie by� ju� sam, towarzyszy� mu jeszcze jeden, widocznie nie zauwa�yli jeszcze Mistek�w.
��Podci�gnijcie cia�o wisz�cej w g�r�, aby zakry�y j� li�cie � odezwa� si� Bawole Czo�o. � Nie chc�, aby j� spostrzegli.
��Mo�e spu�cimy j� na ziemi�? � spyta� jeden z Mistek�w.
��Nie, musieliby�cie wej�� na drzewo, a to na pewno by zauwa�yli.
Podci�gn�li J�zef� w g�r�, w tej samej chwili pod cyprysem zjawi� si� trzeci Indianin.
��Zdaje si�, �e jest ich wi�cej � powiedzia� Piorunowy Grot. � Tylko nie mog� rozpozna�, do jakiego szczepu nale��. To mo�e stanowi� dla nas pewne niebezpiecze�stwo, musz� podej�� do nich bli�ej.
��Sam jeden? � spyta� Bawole Czo�o. � Dw�ch wi�cej zdzia�a, id� z moim bratem. On podejdzie ich z prawej strony stawu, ja z lewej. Spotkamy si� z nimi.
��A nasi ludzie, co z nimi?
��Poczekaj� tu dop�ki nie wr�cimy.
Mistekowie natychmiast po�o�yli si� w wysokiej trawie, kt�ra zakrywa�a ich ca�kowicie, podczas gdy Bawole Czo�o i Piorunowy Grot poczo�gali si� w stron� nieproszonych go�ci.
Gdyby przeczuwali co za przeciwnika mieli przed, a w�a�ciwie za sob�, inaczej by post�powali.
* * *
Poprzedniej nocy, pomimo ciemno�ci od p�nocy w stron� hacjendy zbli�a�o si� dw�ch je�d�c�w. W ma�ej dolince, niedaleko zabudowa� jeden z nich zatrzyma� konia i rzek�:
��Tutaj b�dziemy musieli zaczeka�.
��Dlaczego, senior Pirnero? � spyta� drugi.
��Bo nie wiemy jak wygl�da sytuacja w hacjendzie. Juarez ju� ruszy�, Francuzi kr�c� si� tam tak�e, wi�c nie mo�na wiedzie� kogo tam zastaniemy, przyjaci� czy wrog�w. Musimy zaczeka� a� do rana i wtedy przekonamy si� jak sprawy stoj�.
��W takim razie nie wolno zapala� ogniska. Co z pa�skimi oczami, bol� jeszcze?
��O nie. Pa�skie ziele sprawi�o cuda. Wprawdzie jednego mi brak, ale za to drugim widz� tak dobrze jak przedtem.
��To mnie cieszy, a wi�c zsi�d�my z koni i zaczekajmy do rana.
Przywi�zali wierzchowce do krzak�w, sami za� roz�o�yli si� w trawie, znu�eni bardzo podr� zaniechali dalszej rozmowy.
Oko�o pomocy nie s�ysz�c nic podejrzanego uko�ysani cisz� rzeczywi�cie chcieli si� przespa�, gdy nagle rozleg� si� jaki� silny t�tent.
��Kto tu mo�e przybywa�? � rzek� ten, kt�rego drugi tytu�owa� Pirnero. � Pos�uchaj, nadje�d�a kto� jeszcze.
Chwycili za bro�, nagle zauwa�yli, �e jeden z je�d�c�w zatrzymuje konia i wo�a za siebie:
��Kto nadje�d�a?
��A kto wo�a?
��Taki jeden, co posy�a kulk�, je�li nie otrzyma odpowiedzi.
��Oho, ja te� ma strzelb�.
S�ycha� by�o naci�ganie kurk�w.
��Odpowiadaj! � krzykn�� ten pierwszy. � Podaj przynajmniej has�o!
��Has�o? � zapyta� ten z ty�u. � Je�li wspominasz has�o, to musisz by� cywilizowanym cz�owiekiem, zreszt� m�wisz po hiszpa�sku jak biali. Nale�a�e� do za�ogi del Erina?
��Tak.
��Jeste� pewnie jednym z vaqueros?
��Nie, by�em w s�u�bie u seniora Cortejo.
��Do diab�a, to jeste�my kamratami.
��Tobie te� si� uda�o uciec?
��Dzi�ki Bogu, tak.
��W takim razie nie potrzebujemy na siebie nastawa�, mo�emy si� nawet po��czy�.
��Naturalnie, chod� do mnie.
Rozmowy tej z najwi�ksz� uwag� s�uchano w w�wozie, po czym jeden z siedz�cych tam podszed� do uciekinier�w z tymi s�owami:
��Prosz�, nie przestraszcie si� tylko! Jeste�my nastawieni przyjacielsko.
��Do stu piorun�w? � szepn�� jeden. � Co gadacie? To przecie� ludzie, tego durnego Corteja.
Obaj Meksykanie stan�li w pierwszej chwili jak ra�eni piorunem, dopiero po jakim� czasie jeden z nich spyta�:
��Co�cie za jedni? Tak�e uciekinierzy?
��Nie.
��No c�, to musimy by� ostro�ni. Ilu was jest?
��Dw�ch.
��Chyba �artujecie, sk�d przybywacie?
��Od rzeki Rio Grande del Norte.
��A gdzie zmierzacie?
��Do hacjendy del Erina.
��Do kogo?
��Do mojej c�rki i do was.
��Do c�rki? Kim jeste�cie?
��Nie poznajecie mnie po g�osie? Ja jestem Cortejo.
��Bzdura! � szepn�� jego towarzysz. � Ta gra przestaje by� zabawna.
��Cortejo? � spyta� Meksykanin � Nie opowiadajcie takich niedorzeczno�ci. Cortejo nie b�dzie powraca� tylko z jednym cz�owiekiem.
��Ale tak w�a�nie jest! Zaraz zobaczycie. Przyjd� do was.
��Ale sam. Trzymam strzelb� gotow� do strza�u.
Uciekinierzy po��czyli si� i bacznie nas�uchiwali zbli�aj�cych si� krok�w. Poznali, �e rzeczywi�cie idzie tylko jeden cz�owiek, wi�c si� nieco uspokoili. Cortejo podszed� i zatrzymuj�c si� w bezpiecznej odleg�o�ci powiedzia�:
��Ma kt�ry� z was przy sobie zapa�ki? Ja przybywam z dzikiej puszczy, wi�c cierpi� na ich brak.
��Zapa�ki? Do czego? � spyta� jeden Meksykanin.
��Aby�cie przy �wietle mogli mnie obejrze� i rozpozna�.
��Je�li tak, to dobrze. Zbli� tutaj swoj� twarz.
Si�gn�� do kieszeni. Wkr�tce potem b�ysn�� s�aby p�omie� i o�wietli twarz Corteja.
��Do diab�a! � zawo�a�. � To naprawd� wy, senior Cortejo. Gdzie macie pozosta�ych.
��O tym dowiecie si� p�niej. Powiedzcie mi najpierw, co si� sta�o w hacjendzie, �e musieli�cie ucieka�.
��Jeste�my dosy� daleko od hacjendy, wi�c nie mamy si� chyba czego obawia�. Mo�e uda nam si� spotka� jeszcze kilku naszych.
Obaj Meksykanie zsiedli z koni.
��Chod�cie ze mn� do w�wozu � rzek� Cortejo. � Tam mo�emy si� dobrze ukry�. Nawet, gdyby jeszcze kt�ry� z naszych uciek� to i tak b�dzie musia� przeje�d�a� ko�o nas, wi�c wtedy go przywo�amy.
Podeszli do towarzysza Corteja. Ten dotychczas w milczeniu przys�uchiwa� si� ich rozmowie. Gdy si� zbli�yli po�o�y� r�k� na ramieniu Corteja i spyta�:
��Senior, to prawda? Nazywacie si� Cortejo?
��Tak, prawda � odrzek�.
��Nie Pirnero?
��Nie.
��I nie przyszed� pan z fortu Guadaloupe?
��Nie, przyjacielu.
��Nie nazywajcie mnie przyjacielem. Zawiedli�cie mnie i ok�amali�cie, wi�c o przyja�ni nie mo�e by� mowy.
��Nie denerwujcie si� zbytecznie � odezwa� si� Cortejo, chc� go uspokoi�. � Zmuszony by�em do k�amstwa, nie mia�em jednak z�ego zamiaru.
��Podczas podr�y nie raz s�yszeli�cie jakie mam o was zdanie.
��To prawda, w�a�nie dlatego ukrywa�em przed wami moje prawdziwe nazwisko. Pomimo tego, ch�tnie wype�ni� to, co wam obieca�em, bo rzeczywi�cie wy�wiadczy�e� mi wielk� przys�ug�.
My�liwy Grandeprise zamilk� na chwil�, chc� widocznie opanowa� swoj� z�o��, po czym rozwa�ywszy wszystkie za i przeciw odezwa� si�:
��Wprawdzie nie zwyk�em wierzy� nikomu, kto mnie raz ok�ama�, mimo tego musz� was spyta� raz jeszcze, czy to prawda, �e znacie Enrique�a Landol�?
��To prawda � odpowiedzia� Cortejo.
��Czy tym razem m�wicie prawd�?
��Tak.
��I to prawda, �e macie si� z nim spotka�?
��Naturalnie.
��Mogliby�cie na to przysi�c?
��Przysi�gam, �e to prawda.
��Dobrze, w takim razie daruj� wam wszystko inne. Potrzebowali�cie pomocy, wi�c pospieszy�em z ni�, bo jeste�cie cz�owiekiem. Wasze po�o�enie by�o godne politowania, musieli�cie si� ratowa�, a wiec nie mog� bra� wam tego za z�e, �e mnie ok�amali�cie. Teraz jednak oczekuj�, �e dotrzymacie przyrzeczenia.
��Macie na my�li zap�at�?
��To nie jest najwa�niejsze, musz� dosta� Landol�.
��Dostaniecie go. Oto moja r�ka!
Amerykanin uj�� j� i na znak zgody potrz�sn�� zamaszy�cie.
��No to sprawa za�atwiona � powiedzia�. � Nie jestem waszym politycznym sprzymierze�cem i co do tego nie mo�ecie na mnie liczy�, ale co do waszych osobistych spraw, b�d� wam pomaga� i zostan� a� do czasu, gdy uda mi si� schwyta� Landol�.
��Senior Cortejo, co to za cz�owiek? � spyta� jeden z nowoprzyby�ych Meksykan�w.
��My�liwy ze Stan�w Zjednoczonych � odpar� Cortejo.
��Jak si� nazywa?
��Grandeprise.
��Grandeprise, ach! Znam go. Szkoda, �e jest tak ciemno.
��Znacie mnie? � spyta� my�liwy. � Sk�d?
��M�j stryj opowiada� mi o was. Znacie ojca Hilario?
��Ojca Hilario? Tego, kt�ry najpierw by� w klasztorze della Barbara, w Santa Jaga?
��Tak.
��Czy go znam? On mi przecie� uratowa� �ycie.
��Tak. Byli�cie w�wczas w podr�y, czy na polowaniu i przybyli�cie do Santa Jaga w op�akanym stanie.
��Pocz�a trzepa� mn� febra. Ojciec Hilario zlitowa� si� nade mn�, przygotowa� mi lekarstwo i piel�gnowa�. Bez jego pomocy umar�bym. Je�eli jeste�cie jego bratankiem, to musimy zosta� przyjaci�mi. Oto moja r�ka.
W tej chwili da� si� s�ysze� t�tent kilku koni. Mo�e z dziesi�ciu je�d�c�w zbli�a�o si� do w�wozu.
��Co za ohydna droga! � zawo�a� jeden z nich � Kark sobie mo�na skr�ci�.
��To i tak lepsze ni� da� si� z�apa� Indianom, straci�by� wtedy skalp � powiedzia� drugi.
Z rozmowy tej Cortejo pozna�, �e i ci ludzie musieli nale�e� do jego za�ogi, dlatego zawo�a�:
��Czekajcie! St�jcie! Tu jest nas wi�cej.
W jednej chwili je�d�cy zatrzymali konie, s�ycha� by�o jak przygotowuj� bro�.
��Kto tam? � spyta� jeden z nich.
��Ja tu jestem! � odpar� bratanek ojca Hilario.
��Ach, to ty Manfredo! Poznaj� ci� po g�osie. Ilu was jest?
��Czterech! Senior Cortejo jest z nami.
��Senior Cortejo? Czy to mo�liwe?
��Tak. W�a�nie zamierza� wr�ci� do hacjendy, gdy go spotkali�my. Zsi�d�cie z koni i chod�cie do nas.
Zrobili jak im radzi�. Konie przywi�zali do ko�k�w, sami za� weszli do w�wozu. Tych dziesi�ciu spotka�o si� tak�e przypadkiem. Wsp�lnie uradzili, �e udadz� si� na p�noc, bo wiedzieli, �e tam w�a�nie jest Cortejo z reszt� wojska, liczyli, i� si� spotkaj�.
��Ale na Boga, co si� sta�o? � spyta� Cortejo.
��Hacjenda zosta�a napadni�ta � odpowiedzieli.
��Przez kogo? Przez Indian? Czy dobrze s�ysza�em?
��Tak.
��A wy uciekacie, zamiast si� broni� i walczy�?
��Co? Mo�e nie walczyli�my? Bronili�my si� ile tylko si� nam sta�o, ale przeciw takiej sile nie mo�na by�o nic zdzia�a�.
��Czyli, �e zaj�li ju� hacjend�?
��Niestety.
��Ilu ich by�o?
��Kto zliczy�by tych diab��w. Musia�o by� ich przesz�o tysi�c.
��M�j Bo�e? A gdzie moja c�rka?
��Kto to mo�e wiedzie�.
��Wy nie wiecie? � spyta� Cortejo z przera�eniem. � Musieli�cie j� przecie� widzie�.
��To nie by�o mo�liwe. Czerwone psy napad�y na nas tak niespodziewanie, �e na nic nie by�o czasu.
��Co za nieszcz�cie! Co to byli za Indianie? Mo�e Apacze?
��O nie, s�ysza�em jak jeden z nich nazywa� si� Mistek�. Nie byli ubrani jak zwyczajni Indianie.
��Musz� wiedzie� co si� sta�o z moj� c�rk�. Inaczej nie mog� opu�ci� tej okolicy.
��Uspok�jcie si� senior! � odezwa� si� Grandeprise. � Mistekowie nie s� tak straszni jak Apacze czy Komancze. Mia�em sposobno�� ich pozna�. Kobiet nie zabijaj�.
��To mnie pociesza, ale mimo tego musz� si� dowiedzie�, jaki los j� spotka�.
��To zupe�nie naturalnie, �e chcecie si� dowiedzie� co spotka�o c�rk�.
��Ale jak? Sam nie mog�, a �aden z moich nie �mie pokaza� si� w hacjendzie?
��Pozostawcie to na mojej g�owie. Ja potrafi� pods�uchiwa�. W razie potrzeby udam si� jutro do hacjendy. Przede wszystkim trzeba si� dowiedzie�, czemu Mistekowie napadli na hacjend�.
��Kto to mo�e wiedzie�! � powiedzia� jeden z uciekinier�w.
��Musieli mie� przecie� jaki� pow�d. Nie zauwa�yli�cie przedtem czego� niezwyk�ego?
��Zauwa�yli�my.
��Co takiego?
��Wczoraj o p�nocy, na jednej z pobliskich g�r b�ysn�� ogromny p�omie�.
��To m�g� by� przypadek.
��O nie, to musia� by� znak, bo zaraz potem, na rozmaitych g�rach zab�ys�y podobne p�omienie.
��Naoko�o?
��Tak.
��W takim razie rzeczywi�cie musia� to by� znak. My�l�, �e Mistekowie zwo�ali si�, aby was senior Cortejo, jako wroga Juareza wyrzuci� z kraju. To jednak musia�o by� przez kogo� obmy�lane.
Ciekawy jestem kto by� ich dow�dc�?
��Nie mieli�my czasu zauwa�y� tego.
��Nie by�o z nimi �adnego bia�ego?
��Nawet dw�ch.
��Naprawd�? Mo�e uda nam si� zgadn�� co to byli za ludzie?
��Nikt z nas nie wie. Przybyli na koniach i zsiad�szy z nich weszli do pomieszczenia stra�nik�w m�wi�c, �e chc� si� widzie� z seniorit� J�zef�.
��Pozwolili�cie na to?
��O nie. Stra�nik nie chcia� im na to pozwoli�, ale jeden z nich uderzy� pi�ci� wachmistrza tak, �e pad� na ziemi�, po czym obaj wyszli i udali si� na g�r�.
��Co by�o potem?
��Potem� potem da� si� s�ysze� u seniority strza�, po czym natychmiast us�yszeli�my wycie czerwonych diab��w, kt�rzy ze wszystkich stron spadli nam na karki.
��Ilu was by�o w wartowni?
��Mo�e dwudziestu, a mo�e i wi�cej.
��Czyli, �e przesz�o dwudziestu? � spyta� Grandeprise ze zdziwieniem i odcieniem pogardy.
��I tych dwudziestu pozwoli�o obali� pi�ci� swego wachmistrza?
��Co mieli�my robi�?
��Obali� jego samego.
��Ha! Powinni�cie go zobaczy�. Nie powiedzia� nam kim jest. Wszed� do �rodka i zachowywa� si� jakby by� sprzymierze�cem seniora Cortejo, albo jego wys�annikiem. Zamiast pro�by rozkazywa�.
��Je�eli si� nie myl�, to prawo do rozkazywania na hacjendzie ma tylko senior Cortejo.
��To prawda, ale kilku my�la�o, �e to Pantera Po�udnia.
��Tak, ten rzeczywi�cie jest sprzymierze�cem seniora, ale przecie� sami m�wili�cie, �e to by� bia�y.
��Tak.
��A Pantera Po�udnia jest Indianinem.
��W takiej chwili nikt o tym nie pomy�la�.
Opowiedzieli mu wszystko w miar� dok�adnie. Grandeprise s�ucha� uwa�nie po czym potrz�sn�� g�ow� w zamy�leniu i rzek�:
��Takiego m�czyzn�, tak silnie zbudowanego z tak� sam� d�ug� brod� i w takim stroju, widzia�em razem z Juarezem nad Rio Sabinas. Ciekawy jestem, czy to ten sam?
��Kto to by� � spyta� Cortejo.
��Tego nie wiem, ale Juarez wielce go powa�a�.
��Powiedzia�e�, �e w pokoju mojej c�rki rozleg� si� strza�? � spyta� Cortejo.
��Tak.
���wi�ta Panienko! Zastrzeli j�.
��W�tpi� � odpar� Grandeprise. � Czy to prawda, �e zaraz po strzale zacz�� si� atak?
��Tak jest.
��Czyli, �e strza� ten by� sygna�em do rozpocz�cia walki. Mo�ecie by� spokojni o wasz� c�rk�.
��Ale na pewno musieli j� uwi�zi�!
��To prawdopodobne.
��Musimy j� uwolni�.
��Naturalnie, pomog� wam.
��A czy nie by�oby dobrze ju� teraz podj�� odpowiednie kroki?
��Hm! � mrukn�� strzelec. � To niebezpieczne. Co za kroki, macie senior na my�li?
��Ja tego nie wiem, ale je�eli si� nie myl�, to powiedzieli�cie, �e znacie si� na sztuce pods�uchiwania?
��Tak powiedzia�em, ale podejrzewam, �e ca�a hacjenda pilnowana jest przez setki Indian.
��Jutro te� b�dzie strze�ona, a w nocy �atwiej si� podkra�� ni� w dzie�.
��To wasze zdanie. Teraz Indianie przeszukuj� ca�� okolic� szukaj�c zbieg�w. Gdyby mnie z�apali uwa�aliby za jednego z waszych i powiesili bez s�du. Jutro to co innego. Mog� w ci�gu dnia uda� si� tam zupe�nie otwarcie i powiedzie�, �e jestem Amerykaninem.
��Ale wiele z�ego mo�e si� zdarzy� do tego czasu.
��To prawda � odrzek� Grandeprise z namys�em.
��Senior Grandeprise, ja was b�agam, czy�cie i dzia�ajcie o ile mo�liwe jak najpr�dzej.
��To bardzo niebezpieczna sprawa! W kt�rym kierunku le�y hacjenda?
��Tam, prosto � powiedzia� jeden z uciekinier�w.
��Jak d�ugo trzeba tam i��?
��P� godziny.
��No c�, odwa�� si� i p�jd� zaraz.
��Dzi�kuj� wam! � rzek� Cortejo. � Nie po�a�ujecie tego, �e dla mnie i mojej c�rki nara�acie si� na niebezpiecze�stwo.
��Mam nadziej�, �e dotrzymacie senior s�owa. Przypominam wam Enrique�a Landol�. Ale, ale w tej ciemno�ci trudno mi b�dzie trafi� z powrotem. Znacie g�os meksyka�skiej �aby?
��Znamy.
��Kto z was potrafi na�ladowa� ten g�os?
��Ja potrafi� � odpowiedzia� kt�ry� z uciekinier�w.
��Dobrze. Je�eli nie da�bym rady odnale�� tego w�wozu wydam z siebie taki sam g�os, a ty mi wtedy odpowiesz. W nocy s�ycha� go daleko, wi�c nie b�d� musia� d�ugo b��dzi�.
��Kiedy wr�cicie?
��Tego nie wiem. Mo�e i nie wr�c�, bo jak mnie z�api�, to nie wypuszcz� ju� ze swych szpon�w �ywym.
���wi�ta Madonno, nie pozw�l na to.
��Je�eli nie wr�c� do rana nie troszczcie si� o mnie i rad�cie sobie jak mo�ecie. Konia mojego zostawi� tutaj. Zachowujcie si� spokojnie, by Mistekowie was nie znale�li. A teraz, do widzenia!
Zuchwa�y strzelec znikn�� w ciemno�ciach. Wprawdzie powiedzia�, �e nie jest i nie zostanie stronnikiem Corteja, ale gdyby zna� wszystkie jego sprawki z pewno�ci� ani palcem by nie ruszy� w jego interesie i nie nara�a�by �ycia dla c�rki cz�owieka o takiej przesz�o�ci.
Jak tylko znikn�� pozostali roz�o�yli si� w trawie opowiadaj�c sobie swoje wzajemne prze�ycia i przygody, naturalnie za��dali te� od Corteja, by im opowiedzia� swoje dzieje.
Nie by�y one dla niego korzystne, gdyby si� zdradzi�, �e owa wyprawa do rzeki Rio Grande del Norte spe�za�a na niczym i �e wszystkich jego kompan�w wymordowano, m�g�by si� pozby� reszty stronnik�w, dlatego postanowi� k�ama�. Opowiedzia� im, �e ich towarzysze pozostali ukryci w zaro�lach i czatuj� na transport, kt�ry znacznie si� op�ni� i nadejdzie dopiero po kilku dniach. Sam chcia� tymczasem przyby� do hacjendy, lecz na nieszcz�cie wpad� po drodze w r�ce Apacz�w, kt�rzy go tak fatalnie zranili i pozbawili oka.
S�uchali go bez cienia podejrzenia.
��Ale co teraz uczynimy? � spyta� jeden z nich. � Hacjenda przepad�a.
��Jeszcze nie ca�kiem � odpar� Cortejo. � Musia�o si� przecie� wi�cej was uratowa�.
��Raczej nie. Kto w pierwszej chwili nie uszed�, niezawodnie pozosta� w szponach czerwonosk�rych.
��No zobaczymy. Tymczasem nie tra�my nadziei. Z brzaskiem dnia dowiemy si� czy jeste�my tylko my. Je�eli uratowa�y si� jeszcze inni, po�ci�gamy ich tutaj.
��I co z tego, wtedy te� nie damy rady odbi� hacjendy.
��Dlaczego nie?
��Bo b�dziemy za s�abi.
��My�lisz, �e tysi�c Mistek�w b�dzie tutaj siedzie� ca�y czas?
��Naturalnie, je�eli to prawda co ten Amerykanin powiedzia�, �e przeszli na stron� Juareza, to zostan� tutaj.
��W kr�tkim czasie nasze si�y te� si� wzmocni�.
��W jaki spos�b?
��Moi agenci ci�gle werbuj�, ma nadej�� nowy transport z po�udnia. Przyci�gniemy go do nas.
��Oni nas nie znajd�.
��Te� tak sobie pomy�la�em � odezwa� si� Manfredo. � Zapewne polez� wprost w pazury Mistek�w, bo b�d� my�leli, �e jeste�my w hacjendzie.
��Przeszkodzimy temu, przechwytuj�c ich po drodze.
��Gdzie?
��Musimy sobie znale�� stosowne miejsce.
��Mo�e jaki� dom?
��Nie, to zbyt niebezpieczne.
��Chcecie by�my koczowali w lesie, jak jacy� rabusie?
��W pierwszych dniach nie pozostaje nam nic innego. Dopiero jak wzmocnimy si�y, zajmiemy jakie� ma�e miasteczko, albo wygonimy Mistek�w z hacjendy.
��Ja mam lepszy pomys� � odezwa� si� Manfredo.
��Jaki?
��Przecie� klasztor della Barbara le�y na naszej drodze.
��Tak, na drodze, ale ca�e miasteczko Santa Jaga jest republika�skie, wszyscy mieszka�cy to stronnicy Juareza.
��Co nas to obchodzi, senior?
��Obchodzi i to bardzo. Wyrzuc� nas stamt�d, albo co gorsze po�api� i wydadz� w r�ce Juareza.
��Gdyby�my liczyli na mieszka�c�w, to rzeczywi�cie nic innego nie mogliby�my si� spodziewa�, ale klasztor le�y obok miasta.
��Co nam to daje?
��Nie musimy w og�le wje�d�a� do miasteczka, ukryjemy si� w klasztorze, tak �e nikt nas nawet nie zobaczy.
��To niemo�liwe.
��Dlaczego, przecie� s�yszeli�cie, �e m�j stryj, ojciec Hilario mieszka w tym klasztorze?
��My�lisz, �e zechce na pom�c?
��Naturalnie.
��A z jak� parti� trzyma?
��Z ka�d�, kt�ra jest przeciwko Juarezowi. Juarez skonfiskowa� ca�y maj�tek klasztorny i chcia� tak�e zlikwidowa� szpital. By� tam r�wnie� zakon �e�ski. Wiele znacznych rod�w pos�a�o tam swoje c�rki na wychowanie lub w s�u�b� Bogu. Tymczasem przybywa Juarez i oznajmia, �e dziej� si� tam niecne rzeczy i likwiduje klasztory, �e�ski i m�ski. Jeden z budynk�w przeznaczy� na szpital, drugi na dom dla ob��kanych. Czy wolno mu by�o tak samowolnie post�powa�?
Cortejo za�mia� si� m�wi�c:
��Masz racj�, st�d wzi�a si� niech�� twego stryja do Juareza?
��Tak. M�j stryj by� opatem, piastowa� wi�c znaczn� godno��, a teraz zosta� tylko pomocnikiem lekarza w szpitalu; naturalnie nienawidzi Juareza, wi�c z ochot� przyjmie nas do siebie.
��A co powiedz� na to inni, dajmy na to jego prze�o�eni?
��O tych nie mamy si� co troszczy�. Zreszt� nie zauwa�� nawet naszej obecno�ci w klasztorze.
��Jak to? Przecie� musimy tam zajecha� i ulokowa� si�, musz� nas wi�c widzie�?
��O nie, nie zobacz� nas. Tam jest tyle tajemnych korytarzy, izb i kru�gank�w, �e dostawszy si� tam raz, mo�emy by� pewni, �e nas nawet sam diabe� nie znajdzie.
��Nie znaj� tych tajnych pomieszcze�?
��O nie. Tylko m�j stryj je zna. Inni braciszkowie rozproszyli si� na wszystkie wiatry, jeden jedyny ojciec Hilario dosta� pozwolenie na pozostanie tam, �e dobrze zna si� na sztuce medycznej.
��To rzeczywi�cie by�oby dla nas bardzo korzystne. Musz� to dok�adnie rozwa�y�. Teraz jednak zaprzesta�my ju� rozm�w i po��my si� spa�. Nie wiadomo co nam przyniesie jutro, mo�e znowu b�dziemy musieli nara�a� si� na trudy, a wi�c lepiej odpocz�� dzisiaj. Mo�ecie spa� wszyscy, ja sam b�d� czuwa�.
Zapanowa�a g��boka cisza. Konie tak�e zachowywa�y si� spokojnie. Przechodz�cy obok w�wozu nie domy�li�by si� nawet, �e w �rodku ukrywa si� trzynastu m�czyzn, kt�rzy cudem uszli �mierci, a ju� knuj� nowe, szelmowskie plany.
Wkr�tce wszyscy zapadli w g��boki sen, opr�cz Corteja, kt�ry kr�ci� si� niespokojnie z boku na bok. Zamiast spodziewanej zdobyczy, nad rzek� Rio Grande wyniszczy� si�y i pozby� si� oka. Przyby� do domu spodziewaj�c si� zasta� w nim swoich i w zaciszu wr�ci� do zdrowia, a tu dowiaduje si�, �e hacjenda zaj�ta, a jego jedyna c�rka znajduje si� w r�ku wroga.
Wyrzucony z kraju, znienawidzony przez rzesze, sam nie wiedzia� gdzie si� ukry�. Zamiast da� sobie spok�j, pocz�� knu� z�owrogie plany, przysi�gaj�c straszliw� zemst�.
Na wschodzie niebo pocz�o si� nieco r�owi�. Wkr�tce z ciemno�ci mia�a si� wytoczy� wielka, ognista kula. Cortejo na powa�nie zacz�� si� niepokoi� o Grandeprisa. Nagle, jaki� drobny kamyk pocz�� si� toczy� tu� przy wej�ciu do w�wozu.
Cortejo podskoczy� i �api�c za bro� zawo�a� p�g�osem:
��Kto tam?
��Przyjaciel � odpar� przyciszony g�os.
��Kto taki?
��Grandeprise.
��Dzi�ki Bogu!
S�owa te wypowiedzia� Cortejo z g��bokim westchnieniem, wida� by�o, �e szarpa�a nim niepewno�� i troska. Wszyscy pobudzili si� i podnie�li, my�liwy wszed� do �rodka.
��No, jak wam posz�o? � spyta� Cortejo.
��Dosy� dobrze! � odrzek� Amerykanin.
��Macie jakie� wiadomo�ci?
��Wasza c�rka �yje.
��Ach, co za szcz�cie! Jak si� o tym dowiedzieli�cie?
��Pods�ucha�em ich, ale dowiedzia�em si� jeszcze innych, wa�nych rzeczy.
��Najwa�niejsze dla mnie, �e moja c�rka �yje. B�dziemy j� mogli uratowa�.
��To nie jest takie pewne, senior.
��Musimy j� uwolni�, cho�bym mia� po�wi�ci� swoje �ycie, a wy przyrzekli�cie mi, �e mi w tym pomo�ecie.
��Hm, � chrz�kn�� strzelec i odpar� powoli � Nie wiedzia�em, �e przeciw sobie b�dziemy mieli takich s�awnych wojownik�w.
��S�awnych? Tych Mistek�w?
��Gdyby tylko to, ale wiecie, kto nimi dowodzi?
��Zapewne jaki� w�dz.
��Tak, ale ten w�dz jest wi�cej wart, ni� dziesi�ciu innych, przewy�sza odwag� i waleczno�ci� niejednego meksyka�skiego genera�a.
��Nie znam �adnego takiego wodza.
��Nie? Czy�by pan nie s�ysza� o Bawolim Czole?
��Bawole Czo�o? Przecie� on nie �yje!
���yje i przebywa w hacjendzie.
��To niemo�liwe, to pomy�ka! Ten cz�owiek zgin�� ju� blisko dwadzie�cia lat temu.
��Tak wszyscy s�dzili, ale bardzo si� pomylili. Sam nie raz s�ysza�em o mm najrozmaitsza historie, ale opowiadano mi zawsze, jak o nieboszczyku. Tymczasem dzisiaj zjawia si� nagle, w hacjendzie. To on roznieci� ten ogie� na g�rze i zwo�a� swoich wojownik�w, aby pomogli mu zaj�� hacjend�. Zreszt� musz� wam powiedzie� senior, �e wiele rzeczy przede mn� zataili�cie.
��Tak, a co?
��Nie wyjawili�cie mi wielu szczeg��w. Gdybym wcze�niej wiedzia� o tym, nie pomaga�bym wam, nawet r�ki bym wam nie poda�!
��Co chcecie przez to powiedzie�?
��To wy pojmali�cie seniora Arbelleza.
��Pozornie.
��Pozornie? Przecie� kazali�cie go bi� dop�ki nie zemdla�, a potem zosta� wrzucony do piwnicy i skazany na �mier� g�odow�?
��Ok�amali was.
��Kto mia�by mnie ok�ama�, kiedy nikt nie mia� poj�cia o tym, �e ich pods�uchiwa�em. Ow� poczciw� Mari� Hermoyes, kt�ra mnie w�wczas tak go�cinnie przyj�a, tak�e wpakowali�cie do piwnicy.
��To zwyk�a ostro�no�� z mojej strony.
��Co za ostro�no��? Dlaczego w�a�ciwie zabrali�cie hacjend� seniorowi Arbellezowi?
��Bo prawnie mnie si� nale�y. Sfa�szowa� dokumenty i na mocy tego chcia� udowodni�, �e hrabia Rodriganda darowa� mu j� i to on jest spadkobierc� hrabiego.
��Ale co was to mog�o obchodzi�? Czy hrabia was ustanowi� dziedzicem? Mogli�cie odda� spraw� do s�du, a nie dzia�a� samowolnie, bo to gwa�t, za jaki sami mo�ecie by� poci�gni�ci do odpowiedzialno�ci.
Cortejo odpar� zniecierpliwiony:
��Bardzo cz�sto zdarza si� pods�uchuj�cemu, tak jak i wam, �e s�yszy co� niedok�adnie. Pomylili�cie si� w tej sprawie, tak jak i z tym, �e Bawole Czo�o jest w hacjendzie.
��Przecie� go widzia�em.
��Bawole Czo�o?
��Tak.
��Musia� to by� kto� inny � odpar� Cortejo z drwi�cym u�miechem.
��Nie, to by� on.
��By� to mo�e kto� inny, kto� kto przybra� jego imi�.
��Nie, to by� sam Bawole Czo�o, bo widzia�em go razem z drugim, kt�ry tak�e podobno wtedy zagin��.
Corteja twarz zmarszczy�a si� i bez zwyk�ej pewno�ci w g�osie zapyta�:
��Kto to m�g� by�?
��Nied�wiedzie Serce, w�dz Apacz�w!
��Bzdura!
��My�lcie sobie co chcecie, a ja wam powiadam, �e je�eli co� widz� na w�asne oczy, tego nikt nie �mie podwa�a�.
��Naprawd� widzieli�cie Nied�wiedzie Serce?
��Tak jest.
��Zna� go pan przedtem?
��Bardzo dobrze. Spotka�em go w g�rach Sierra Varana, razem z Piorunowym Grotem, niemieckim my�liwym, kt�ry w�a�ciwie nazywa si� Helmer.
��Piorunowy Grot? Helmer? Tego tak�e pan zna�?
��Tak i dlatego dzisiaj go rozpozna�em.
��Rozpozna� pan? Jak to?
��Tak�e by� w hacjendzie.
��Chcecie bym uwierzy� w to, �e nie�ywi zmartwychwstaj�?
��O nie. Dzisiaj dowiedzia�em si� tylko, �e ci kt�rzy byli powszechnie uwa�ani za zaginionych, w rzeczywisto�ci �yj�.
��Nied�wiedzie Serce, Bawole Czo�o i Piorunowy Grot z ca�� pewno�ci� nie �yj�, wiem to.
��Sk�d?
��Od kogo�, kto by� �wiadkiem ich �mierci.
��Dajcie temu �wiadkowi po pysku, jak go tylko zobaczycie, bo solidnie na�ga�. Nie zapominam twarzy ludzi, kt�rych cho� raz widzia�em. �w Sternau, kt�rego nazywaj� Ksi��� Ska�, w og�le si� nie zmieni�, od razu go pozna�em.
Dziwna trwoga �cisn�a Corteja za gard�o.
��Sternau? � spyta�.
��Tak.
��Przecie� on te� nie �yje.
���yje! Widzia�em go, sta� w drzwiach hacjendy.
��Znali�cie go?
��Nie, ale mi go dok�adnie opisano. To ten sam, co pi�ci� powali� wachmistrza na ziemi� i ten sam olbrzym, kt�rego widzia�em przy Juarezie.
��M�wicie o rzeczach, o kt�rych nawet nie �ni�. Opowiedzcie mi wszystko dok�adnie.
��Podkrad�em si� szcz�liwie do hacjendy pomimo tego, �e ma�e oddzia�y Mistek�w szuka�y zbieg�w. Doszed�em a� do ogrodzenia i siedz�cych wewn�trz wrog�w.
��Co za szalona odwaga! � zawo�a� jeden Meksykanin.
��To nie jest takie straszne, jak si� zdaje. Jak tylko ujrza�em lub us�ysza�em, �e kto� si� zbli�a, rozci�ga�em si� na ziemi jak d�ugi i udawa�em nie�ywego. Poniewa� by�o tam wystarczaj�co du�o trup�w, wi�c na jeszcze jednego nikt nie zwraca� uwagi. Le��c tak przy ogrodzeniu pods�uchiwa�em rozmow�. W pierwszym rz�dzie dowiedzia�em si�, �e Ksi��� Ska�, Piorunowy Grot, Nied�wiedzie Serce i Bawole Czo�o znajduj� si� w �rodku. Widzia�em ich nawet wszystkich, bo na podw�rzu by� rozpalony ogie� i jasno o�wieca� ca�� przestrze�.
��To jednak rzeczywi�cie tylko z�udzenia! � krzykn�� z triumfem Cortejo.
��To �wi�ta prawda. Je�eli chcecie si� przekona�, to Sternaua mo�ecie tak�e zobaczy�.
��Gdzie?
��Przy kamienio�omie, gdzie� tutaj w pobli�u, dok�adnie jednak nie wiem gdzie.
��Tam jest Sternau?
��Teraz nie, ale zaraz rankiem ma wyruszy�, by pogrzeba� tam zmar�ych.
��Musz� go zobaczy�.
��Spr�bujcie senior Cortejo � odpar� my�liwy z odcieniem ironii.
��B�dziecie mi towarzyszy�?
��Ja? Ani mi to w g�owie. Ju� teraz nara�a�em sk�r� zupe�nie niepotrzebnie, w czasie dnia nie zamierzam jednak i�� na pewn� rze�.
��Czy to jest tak niebezpieczne?
��Chcecie mo�e podej�� tego cz�owieka? B�agam, nawet tego nie pr�bujcie!
��W takim razie musz� tego zaniecha�.
��Radz� wam szczerze.
��Jeste�cie rzeczywi�cie przekonani, �e tych czterech m�czyzn �yje i znajduj� si� obecnie w hacjendzie del Erina?
��Przecie� ich widzia�em.
Cortejo sam nie wiedzia� w co ma wierzy�. Je�eli to by�a prawda, w�wczas Landola oszuka� go w okrutny spos�b. Je�eli tak, to zemsta go nie minie, a ci cudem uratowani i tak maj� zapisan� �mier�. Jedno go tylko niepokoi�o, �e jego c�rka znalaz�a si� w�a�nie w r�kach tych wrog�w.
��Powiedzia� pan, �e moja c�rka �yje? � spyta�.
��Tak, jest uwi�ziona.
��A jak si� z ni� obchodz�?
��Tego nie wiem.
��Zapewne strzeg� jej w jej w�asnym pokoju?
��O nie. Zamkn�li j� w piwnicy, w tej samej, w kt�rej zamkn�a i g�odem morzy�a Arbelleza.
��O przekl�ci! Mo�e ona te� g�oduje?
��Prawdopodobnie.
��Sk�d to wszystko wiecie?
��Mistekowie rozmawiali mi�dzy sob�.
��Ona musi zosta� uwolniona. Nie da�oby si� teraz czego� zrobi�, senior Grandeprise?
��Nie. Ale je�eli chcemy co� uczyni�, potrzeba dzia�a� szybko. S�ysza�em, �e wys�ali kilku go�c�w do Juareza.
��Do diab�a! On got�w tu przyjecha�!
��Tego, �e zjedzie tutaj z ca�� armi� mo�na si� spodziewa�, a w�wczas za p�no b�dzie, by my�le� o ratunku.
��Co robi�? Co robi�? � biada� zrozpaczony Cortejo.
��Teraz nie mo�na tego rozstrzygn��. Wstaje dzie�. Musimy si� lepiej ukry�. Mo�e w czasie dnia najdzie mnie jaka� szcz�liwa my�l. W ka�dym razie wieczorem znowu pojad� do hacjendy, mo�e si� dowiem czego� nowego. Dopiero wtedy uradzimy, co mamy robi� nast�pnego ranka. D�u�ej zwleka� nie mo�emy.
��Pojutrze by�oby za p�no?
��Nie domagajcie si�, senior Cortejo, rzeczy niemo�liwych. Gdybym wam nie poda� r�ki i nie da� s�owa, �e b�d� wam pomaga�� to z pewno�ci� obecnie nie wyst�pi�bym przeciw tym s�awnym i prawym m�om, kt�rym na pewno nie zdo�am sprosta� i dla kt�rych musz� �ywi� szacunek. Znacie mo�e gdzie� w pobli�u jak�� dobr� kryj�wk�?
��Znam.
��Gdzie?
��Na p�noc od hacjendy ci�gnie si� las.
��To nie dla nas. Musieliby�my przeje�d�a� ko�o hacjendy i do tego ko�owa�. Zaraz b�dzie jasno, wi�c �atwo mogliby nas dojrze� wys�ani na patrol Mistekowie. Przypominam sobie, �e gdy kiedy� tu by�em, to widzia�em w pobli�u, na zachodzie g�r� zaro�ni�t� lasem. Nie znacie jej?
��Macie na my�li g�r� el Reparo.
��Tam jest przecie las i to na tyle g�sty, �e mogliby�my si� w nim ukry�?
��Tak. Chcecie si� tam uda�?
��To b�dzie najprostsze. B�dziemy dostatecznie oddaleni od hacjendy i na pewno nikt nas tam nie b�dzie szuka�, a do tego b�dziemy dostatecznie bezpieczni a ja wieczorem znowu b�d� m�g� podkra�� si� do zabudowa�.
��Wyruszamy st�d?
��Oczywi�cie. Coraz bardzie si� rozwidnia, wi�c siadajmy na konie i dajemy drapaka, aby nikt nas nie zauwa�y�. Ale nie mo�emy tam jecha� bezpo�rednio, gdy� �atwo mo�na by by�o okry� nasze �lady.
Propozycja zosta�a wykonana natychmiast. Przybyli do p�nocno�wschodniego stoku i pod zas�on� drzew wdrapali si� na g�r�. G�ste krzaki utrudnia�y wspinaczk�. Musieli zsi��� z koni, gdy� inaczej nie dotarliby na miejsce.
��Mo�e tutaj si� zatrzymamy i ukryjemy? � spyta� Cortejo.
Pytanie skierowa� do Grandeprisa, kt�ry swym do�wiadczeniem przewy�sza� wszystkich innych, a swoim ca�ym zachowaniem wzbudza� szacunek pozosta�ych i to w�a�nie on sta� si� niekwestionowanym dow�dc�. Teraz zapyta�:
��Dlaczego tu, senior?
��Bo tu tak�e jeste�my bezpieczni i nie potrzebujemy si� z takim trudem wspina� pod g�r�.
��Zosta�cie gdzie chcecie, ja id� dalej.
��Dlaczego?
��Bo tam jest szerszy widok. Mo�e uda mi si� znale�� miejsce, z kt�rego cho� z oddali b�dzie wida� hacjend�.
By� to rzeczywi�cie wa�ny pow�d, wi�c w milczeniu pocz�li si� drapa� pod g�r�.
Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie droga prowadzi�a �agodnie, ju� na sam wierzcho�ek.
Drzewa by�y coraz rzadsze a widok coraz lepszy. Amerykanin pop�dzi� naprz�d i chcia� w�a�nie wychyli� si� z lasu, gdy nagle co� go cofn�o do ty�u.
��Co nowego? � spyta� post�puj�cy za nim Cortejo.
��Pst! Jacy� je�d�cy.
��Gdzie?
��Tam, na lewo, w�a�nie wyje�d�aj� z krzak�w. Musi tam by� jaka� �cie�ka. Cofnijcie konie, by nas nie zdradzi�y. Widzicie tych dw�ch na przedzie? � spyta� si� Corteja.
Ten zblad� jak p��tno.
��Widz� � rzek� p�g�osem.
��Znacie mo�e kt�rego� z nich?
��O Bo�e! Oni rzeczywi�cie �yj�, to� to Bawole Czo�o.
��A ten drugi?
��To Helmer!
��Tak jest, to Piorunowy Grot, a dalej� co do diab�a, widz� jak�� dziewczyn�, kt�r� wioz� ze sob�.
��O Bo�e! � zawo�a� Cortejo zapominaj�c o zachowaniu ostro�no�ci. � To J�zefa!
��Wasza c�rka?
��Tak.
��Co za przypadek. Jak to dobrze, �e nie zostali�my na dole.
��Czego oni tu chc�? Dlaczego wlok� j� tutaj, na g�r�.
��Nied�ugo si� przekonamy. Aha, skr�caj� na prawo. Podczo�gajmy si� senior za nimi, przez krzaki.
Zatrzymali si� w miejscu, z kt�rego mo�na by�o ogl�da� ca�� sceneri�.
��Staw! � szarpn��. � Widzicie go senior, Cortejo?
��Widz�, ale chyba nie chc� jej utopi�?
��My�l�, �e nie. �eby j� zg�adzi�, nie musieliby jecha� a� tak daleko, widocznie maj� inne zamiary.
Widzieli, jak zsiedli z koni i zdj�li J�zef�. Widzieli tak�e, jak rozmawia� z ni� Bawole Czo�o, po czym zbli�y� si� do stawu i wydal z siebie g�o�ny, �a�osny ton. Natychmiast ukaza�y si� krokodyle.
��O Bo�e, Bo�e! Teraz ju� wiem, czego oni tutaj chc�! � j�cza� Cortejo dr��c na ca�ym ciele, jak osika.
��Czego? � spyta� Grandeprise.
��Chc� j� rzuci� krokodylom na po�arcie.
��Bzdura!
��O nie, to pewne! To �w s�awetny staw Mistek�w, pe�en krokodyli.
��Znacie go?
��Znam.
��Ale sami tutaj przecie� nie byli�cie?
��Nie, ale mego bratanka, tak�e chcieli rzuci� na po�arcie tym bestiom!
��Ale� to straszne, wr�cz nieludzkie.
��Widzicie to pochy�e drzewo nad stawem. Przywi�zali go tam do jednego konara, by te gady �ar�y go po kawa�ku.
��I co?
��Nic, uda�o mu si� uwolni�. Widzicie!� Na Boga! Jeden ju� wspina si� na drzewo� ma w r�kach lasso!
��Tak, widz�, ale to nie ma przecie� nic wsp�lnego z wasz� c�rk�.
��Ale� tak, z ca�� pewno�ci�. Senior, musimy j� ratowa�!
��Naturalnie, ale zaczekajmy jeszcze jaki� czas.
��Potem b�dzie za p�no. Pr�dko! Pr�dko!
Oblicze jego strasznie si� wykrzywi�o, wida� bardzo prze�ywa� m�ki, jakie czeka�y jego c�r�.
��Teraz z�azi z drzewa, Bawole Czo�o odwi�zuje swoje lasso, ciekawy jestem, czego oni chc�?
��Chc� j� powiesi� nad stawem, tu� nad paszczami krokodyli � odpowiedzia� Cortejo. � Je�eli chcemy j� uratowa�, to najwy�szy czas.
��Uspok�jcie si�, senior. Ja nie s�dz�, �eby j� naprawd� chcieli da� krokodylom na po�arcie. Popatrzcie, Bawole Czo�o nie zak�ada jej w�z��w na szyj�, tylko pod ramiona.
��To jeszcze gorzej! Chc�, �eby j� te bestie porozrywa�y �ywcem. O Bo�e!
��Zapanujcie nad sob�, inaczej zdradzicie i siebie, i nas.
��Ale ja umieram z trwogi.
��To nie jest konieczne. My�l�, �e si� nie myl�, to tylko dla pozoru, wprawdzie straszne dzie�o, ale pozorne. Spodziewam si�, �e si� nam uda podczas tego uratowa� seniorit�.
��Niech niebo sprawi ten cud! O Bo�e!
Na szcz�cie Amerykanin zatka� mu pr�dko usta, inaczej rzeczywi�cie zdradzi�bym tymi krzykami swoj� obecno��.
By�o to w tym momencie, kiedy podci�gni�ta J�zef�, zawis�a nagle w powietrzu.
��Zwa�cie na to, gdzie jeste�cie, inaczej wszystko stracone! � przestrzega� Amerykanin. � To wprawdzie przera�aj�cy widok, przyznaj�, widzicie jak bestie otwieraj� swoje paszcze i podskakuj�, ale seniorita J�zefa wisi zbyt wysoko, dosi�gnie j� tylko strach. Teraz wisi zupe�nie spokojnie, widocznie zemdla�a. Chcieli j� tylko przestraszy�.
��Ratujmy j�, ratujmy na mi�o�� bosk�!
��A jak to chcecie zrobi�?
��Powystrzelajmy tych �otr�w!
��To niemo�liwe! Przy pierwszym strzale padn� na ziemi� i ukryj� si� w trawie, po czym rzeczywi�cie mog� j� spu�ci� do wody.
��No to co mamy robi�? Powiedz � prosi� przera�ony Cortejo.
Grandeprise wpatrzy� si� w dal.
��Aha, siadaj� � rzek� � chc� wygodnie zaczeka�, kiedy wasza c�rka odzyska zmys�y.
��To b�dzie dla nich chwila �mierci. Pr�dko, spieszmy na ratunek. Prosz�, b�agam was na wszystko co dla was jest najdro�sze.
��Senior, uspok�jcie si� � odpar�. � Mam ju� gotowy plan.
��Bogu dzi�ki! Co zamierzacie uczyni�?
��Najwa�niejsze, to wywabi� stamt�d Bawole Czo�o i Piorunowy Grot, z innymi uporam si� bez trudno�ci.
��Jak zdo�amy to zrobi�?
��Ja sam, z dwoma innymi pobiegn� ko�o wyr�bu, a� do tego wysokiego drzewa. Tam si� im uka�emy.
��Co to da?
��Mog� si� za�o�y�, nie wiem o co, �e ci dwaj Bawole Czo�o i Piorunowy Grot, jako najwytrawniejsi, natychmiast nas zobacz� i p�j da w tym kierunku, chc�c nas podej��. My tymczasem cofniemy si� do lasu, po czym szybko pospieszymy do stawu i uwolnimy wasz� c�rk�.
��A dziesi�ciu Mistek�w zostanie przy niej.
��Musimy ich powystrzela�, nie czyni� tego ch�tnie, ale da�em wam s�owo, wi�c musz� go dotrzyma�.
��Zgoda, ale si� spieszcie.
��St�jcie! � zawo�a� Amerykanin. � Zostawmy tu nasze ubrania i ubierzmy si� w koce, na mod�� india�sk�. Kapelusze te� mo�emy zostawi�. Podgarniemy w�osy do g�ry i wpleciemy w nie par� li�ci paproci, z dala b�dziemy wygl�dali jak Indianie. A teraz naprz�d. Wy dwaj p�jdziecie za mn�, reszta pozostanie tutaj i b�dzie czeka�a.
Wskaza� na dw�ch Meksykan�w, kt�rzy natychmiast id�c za jego przyk�adem zrzucili z siebie surduty i od�o�yli na bok kapelusze.
��A teraz szybko, za mn�.
Pobiegli we wskazanym kierunku. Wkr�tce dotarli do um�wionego miejsca.
��St�jcie! � rozkaza� Grandeprise. � Ja wyjd� pierwszy. Potem wy si� poka�ecie, ale z powag� i powoli, tak jak zwykli to czyni� wodzowie Indian. Naturalnie nie wolno nam spogl�da� w ich kierunku, pami�tajcie.
Opu�ci� zaro�la i wyszed� na skraj przepa�ci.
��Zobaczyli mnie! � powiedzia� do swych towarzyszy � Teraz wy, tylko pojedynczo!
Uczynili jak im rozkaza�. Wszyscy trzej zdawali si� patrze� w zupe�nie innym kierunku, Grandeprise jednak uwa�nie bada� grup� Mistek�w.
��W�dz i Piorunowy Grot schowali si� w traw� � zauwa�y� kt�ry�.
��Seniorit� J�zef� podci�gn�li w g�r� � doda� nast�pny.
��Ju� ja j� zdejm�, r�cz� za to, pozostawcie to mnie � rzek� my�liwy. � Aha, teraz schowali si� i inni.
��Trawa si� porusza.
��Gdzie? � spyta� Amerykanin.
��Na prawo i na lewo.
��Racja, teraz widz�. Rozdzielili si�. Jeden chce nas podej�� z tej, a drugi z tamtej strony. Za nami zechc� si� po��czy�. Znam ten spos�b. Mo�e ju� za dziesi�� minut zjawi� si� tutaj. Tyle czasu potrzebuj�, by rozezna� nasz �lady. To wystarczy, aby im w tym czasie splata� figla. Teraz poma�u cofnijcie si� za drzewa � po tych s�owach znikn�� razem z nimi w zaro�lach.
��A teraz galopem, do Corteja! � zawo�a�.
Ile si� mieli w nogach p�dzili z powrotem, Cortejo czeka� na nich niecierpliwie.
��Jak posz�o? � spyta�.
��Dobrze � odrzek� Amerykanin. � A teraz naprz�d! Musimy zbli�y� si� do Mistek�w, zastrzelimy ich, ja za� odwi��e dziewczyn� z drzewa�
��Potraficie to uczyni� sami? � przerwa� mu Cortejo.
��Naturalnie. Potem po�apiemy ich konie i jazda na d�, t� sam� drog�, kt�r� oni tu przybyli. Wy dwaj pozostaniecie jeszcze chwil� tutaj. Jak tylko zobaczycie, �e nasz plan ma szans�, pobiegniecie do naszych i co tchu w p�ucach pobiegniecie za nami. W ten spos�b nie zostanie im ani jeden ko�, wi�c nie b�d� mogli nas �ciga�. Tylko na Boga, �eby�cie nie zostawili ani jednego konia, gdy� nas zgubicie. A teraz do dzie�a, pr�dko!
Ubrali si� szybko, a potem pobiegli na d�. Nie starali si� nawet przycisza� krok�w, pomimo tego i tak podeszli bardzo blisko Mistek�w, zanim ci zdo�ali ich us�ysze�. Jedna g�owa wychyli�a si� zza trawy i natychmiast rozleg� si� krzyk:
��Do broni! Nadchodzi nieprzyjaciel!
Jego towarzysze powyskakiwali z trawy niezmiernie zdumieni. Oczekiwali wroga z zupe�nie innej strony.
��Ognia i dobrze celowa�! � zakomenderowa� Grandeprise.
Dwana�cie strzelb hukn�o, Mistekowie padli �miertelnie ranni.
��Dobrze � zawo�a� Amerykanin. � Teraz co tchu, zabiera� ich konie, bo to najwa�niejsze.
Podczas, gdy Meksykanie �apali konie, Grandeprise wspina� si� zr�cznie jak wiewi�rka na g�r�, po drzewie. Nawet nie spojrza� na rozdziawione paszcze krokodyli. Sadowi�c si� na konarze poci�gn�� J�zef� w swoj� stron�, jednym ci�ciem no�a przeci�� rzemienie, obwin�� si� nim ko�o cia�a i z�apawszy z�bami za w�ze�, kt�rym obwi�zana by�a dziewczyna, cofn�� si� i razem z ni� zsun�� na d�.
���yje? � spyta� Cortejo, trzymaj�c za uzd� konia.
W tej chwili zabrzmia� jaki� dono�ny g�os podobny do grzmotu.
��Sta� rabusie! Z koni!
��Na Boga! To Bawole Czo�o! � zawo�a� Amerykanin. � Pr�dko, wsiadajcie i za mn�, senior!
Czym pr�dzej wskoczy� na wierzchowca wodza Mistek�w, Cortejo tymczasem dosiad� drugiego, jednak w tym samym momencie hukn�� strza�. Kula zagwizda�a tu� ko�o uszu my�liwego, trafi�a jednak, tego co jecha� tu� przed nim. Ko� poni�s� je�d�ca jeszcze spory kawa�ek, nast�pnie zrzuci� rannego na ziemi�.
Inni wraz z J�zef� uszli szcz�liwie. Grandep